07 kwietnia 2018

ROZDZIAŁ 1. 'POMIMO STRACHU, ŻE ZNÓW NIE UDA SIĘ'


*Cassandra*

     Nigdy nie lubiłam nic planować, wręcz nienawidziłam tego, bo zawsze znajdowało się coś, co krzyżowało mi wszelkie plany. I właśnie dziś jest znów to samo!
   Cholera jasna. Ja to swojego życia nie mam, tak? Miałam dziś nie przychodzić do pracy, miałam się w końcu wyspać, odpocząć i ogarnąć dom i inne sprawy, ale jak zwykle wyszło inaczej. Bo firma sama sobie beze mnie nie poradzi, prawda? No jasne, bo uwierzę. Tu większość osób jest starsza ode mnie, niektórzy nawet podwójnie.
    Ludzie, ja wiem, że to ja jestem waszą szefową, ale ja mam dopiero tylko 22 lata. Jeszcze do niedawna byłam niepełnoletnia. Nie dołujcie mnie gorzej i nie pogrążajcie, tylko mnie raz zrozumcie. Dlaczego ja gadam sama ze sobą? I to jeszcze w myślach? Ja pieprzę. Siedzę w tej robocie cały czas i już mi odwala. Mam prawo do jednego wolnego dnia, tym bardziej, że to jest moja firma.
     Teraz nie wyobrażam sobie co innego mogłabym robić, ale należy mi się w końcu jakiś urlop. W tamtym tygodniu przychodziłam i wychodziłam ostatnia, bo klient ma ogromny dom, wręcz willę i zamarzyło mu się, żebym to ja była bardzo zaangażowana w ten projekt. A ja nie wiem po cholerę tego chciał, skoro mam tylu pracowników, którzy równie dobrze wykonaliby to jak ja. Ale nie, bo to akurat ja musiałam nadzorować, analizować to wszystko, a salon to już w ogóle miałam tylko ja urządzać.
    Czym ja się tak w ogóle zajmuję? Albo czym się zajmuje moja firma? W tym momencie to pytanie jest trudniejsze niż jeszcze rok temu.
   Zacznijmy od tego, że to firma projektancka. "Projektancka" brzmi trochę zbyt ogólnie. A patrząc na budynek, w którym ona się znajduje, to naprawdę można się w tym wszystkim zagmatwać, ponieważ jest ogromny. Od samego początku funkcjonowania firmy urządzamy domy. Projektowanie wnętrz, inaczej. Możesz wybrać sobie pokój, salon, a nawet cały dom, jeśli chcesz, a my urządzimy go za ciebie. Oczywiście, będąc w ciągłej konsultacji z tobą. Czasem urządzamy ogrody albo inne firmy czy restauracje, jakieś środki publicznego użytku. To tak jest od samego początku.
    Rok temu wprowadziliśmy coś nowego i zajmujemy się też architekturą. Mam tu dobrze wykwalifikowanych ludzi, którzy tak od tak mogą zrobić dla ciebie projekt domu i będziesz wiedział, że zapłaciłeś naprawę za coś dobrego, co ma wysoką jakość.
    I to jest druga część firmy, a od niedawna projektujemy także ubrania. Ogromne wyzwanie, które ostatecznie podjęliśmy. Było ryzyko, że to kompletnie nie wypali, ale na razie wszystko jest w porządku i mam nadzieję, że dalej będzie. Choć, żeby podjąć to wyzwanie to też nie była łatwa sprawa. Trzeba było przebudować jedno piętro i przystosować je do tego, by mogły się tam znajdować pracownie krawieckie.
   Projektujemy na zamówienie i projektujemy dosłownie wszystko, począwszy od butów po suknie ślubne. Niejedna osoba wychodzi stąd uradowana.
    Firma naprawdę cieszy się wielką popularnością wśród Anglików i jest w tym momencie jedną z największych w Londynie. Większa od mojej jest tylko Apple, ale to kompletnie inna liga i nie ma czego porównywać.
    Wracając do mojego cudownego dnia, musiałam tu przyjechać i ogarnąć jednego klienta, a chwilę temu dzwonił jeszcze Nick, żebym się z nim spotkała za kilka minut w parku niedaleko firmy. Co więcej, był przekonany, że ja dziś pracuję i wcale nie pomyślał, że może mnie tu w ogóle nie być.
    Normalnie mam taki wyśmienity grafik i rozkład dnia, że chyba nikt by mi tego nie pozazdrościł. Jak ja w końcu nie usiądę i na chwilę nie odetchnę to chyba skończę w wariatkowie, bo w tym momencie to nie mam nawet czasu, żeby pomyśleć nad tym, co zjem dziś na obiad. I szczerze mówiąc, to ja nie wiem czy przypadkiem nie mam już pustej lodówki. Potem pewnie znów pani Brigid z pod 9. przyjdzie się poskarżyć, że znów nie ma prądu. Ale ja już wzywałam elektryka i to nie moja wina, że do tej pory jeszcze nie przyjechał. I to też nie moja wina, że prąd w jej mieszkaniu wariuje i raz jest, a raz go nie ma. Specjalnie poświęciłam kilka godzin na to, by łazić po wieżowcu i upewnić się, że w innych apartamentach tak się nie dzieje. No i na jej nieszczęście, wyszło, że tylko u niej jest coś nie halo.
    Po jaką cholerę ja stawiałam ten budynek i pozwoliłam mieszkać w nim innym ludziom? Po co ten budynek jest teraz moją własnością? Trzeba było nie przejmować się innymi i wybudować sobie normalny dom. Ale mi zawsze musiało coś odwalić i zamarzył mi się wieżowiec. Teraz cierp, Cassandra, cierp za swoją głupotę. Już raczej nie zburzę tego i nie wygonię niwinnych ludzi na ulicę.
Szczęście, że chociaz to dofinansowanie od państwa dostałam na budowę, bo chyba bym zbankrutowała od razu i jeszcze firmę by mi zabrali. Takie tanie to wszystko nie było. W środku jest naprawdę bardzo nowocześnie i są najróżniejsze systemy bezpieczeństwa. Szczęście też, że mieszkam na samej górze w penthousie.
   Jest cholerna 12 godzina, wstałam 2 godziny temu, bo obudził mnie telefon od Jordyn, mojej sekretarki, że jestem tu pilnie potrzebna i nie jadłam nawet pieprzonego śniadania. A z racji tego, że dziś miałam w ogóle nie przychodzić tu, nie wyprasowałam żadnych ubrań i jedyne co znalazłam w tej szafie, co wyglądało w miarę, to moje jeansy z przetarciami i dziurami, białą koszulę i czarną marynarkę. Nie odpuściłam sobie szpilek, aż tak na luz jeszcze mnie nie poniosło. A skoro to ja jestem tutaj szefową, to mogę ubierać się w co chcę i nikt nie powinien mi robić problemu z tego powodu.
    Ważna pani Cassandra Miller założyła spodnie z dziurami do biurowca. Już widziałam miny tych bab w recepcji i ani trochę mi to nie przeszkadza. To ja tu rządzę i mogę wywalić je w każdej chwili, nawet jeśli będę mieć taki kaprys.
    A teraz wróćmy do teraźniejszości, nie zamierzam tutaj siedzieć kolejnych godzin, ani mi się to śni. Wystarczy, że przenoszę pracę do domu.
   Wzięłam leżący na biurku przede mną stosik dokumentów, wstałam i zarzuciłam torebkę na ramię. Dziś powinnam w ogóle zapomnieć, że mam pracę. Kurwa, po co im tyle dokumentów? Ciężkie to jak cholera.
    Otworzyłam łokciem drzwi i wyszłam na korytarz, poszukując wzrokiem niskiej brunetki. Przy biurku jej nie było, dopiero ciche śmiechy pokazały mi, że wychodzi z biura Tristana. O właśnie, Tristan, moja prawa ręka, przyda mi się jak zwykle. Też go uwielbiam i mi raczej nie odmówi. No dobra, nie może.
- Jordyn, zamkniesz moje biuro? Ja już się dziś w firmie nie pojawię – zwróciłam się do 20- latki.
20 lat, ale sekretarką może być. Poza tym, tu w Anglii panują totalnie inne zasady i czasem nawet 16- latkowie mają swoje firmy.
- Oczywiście – odpowiedziała, wstawiając pustą filiżankę do ekspressu do kawy.
- Czy Michael dziś pracuje? - zapytałam.
- Tak, jest tutaj już od rana – odparła, patrząc na mnie z delikatnym uśmiechem.
- W takim razie przekaż mu, że wszystko już jest skończone z tym projektem faceta od tej willi. Jak mu było? Barrett?
- Barreto, pani Miller – poprawiła mnie Jordyn.
- Tak, pan Barreto. Może przyjść w poniedziałek i zobaczyć co mu proponujemy. Poinformuj o tym Michaela oraz pana Barreto.
- Dobrze, oczywiście – przytaknęła.
- Dziękuję, Jordyn – powiedziałam w jej stronę.
Przeszłam kilka kroków korytarzem, a potem otworzyłam kolejne drzwi łokciem i znalazłam się w biurze Tristana. Był czymś bardzo zajęty, nie widział nawet, że weszłam.
Podeszłam do jego biurka, a gdy nawet nie podniósł głowy znad kartek, rzuciłam cały stos dokumentów przed jego nos, tak, że ta tabliczka z wyrytym: "Tristan Rivers – zastępca dyrektor, Cassanrdy Miller" prawie spadła na ziemię.
- Co do cholery? - Podskoczył na krześle, lekko wystraszony. - Cass? - Zmarszczył brwi. Spojrzał na mnie, na stosik papierów i z powrotem na mnie. - Co to ma być?
- Też się cieszę, że cię widzę, Tris, stary kumplu – zaczęłam parodystycznie.
- Co to ma być, Cass? - powtórzył już bardziej stanowczo.
- A nie widzisz, Tris? Tona dokumentów, papierków – odpowiedziałam kąśliwie.
- Zatwierdzenie projektu? - Spojrzał na pierwszą teczkę. - Cass, to ty masz to robić, a nie ja.
- No wiem – jęknęłam. - Ale nie dam rady. Widziałeś ile siedziałam tu w zeszłym tygodniu? Ja już nie pamiętam jak to jest być w ciągu dnia w domu. - Przetarłam twarz dłońmi. Nawet, kuźwa, się nie malowałam. Ze mną już jest chyba źle.
- Cass... - Spojrzał na mnie znacząco z nad dokumentów.
- Proszę cię, Tristan. Już to od razu wszystko podpisałam. Wystarczy, że to za mnie wypełnisz, ja naprawdę nie mam dziś do tego głowy.
- Wiesz ile ja mam tej papierkowej roboty w tym momencie? - zapytał.
- Na pewno nie więcej niż ja w tamtym tygodniu.
- To akurat tak. - Popatrzył w okno i z powrotem spojrzał na mnie.
- Słuchaj, mnie tu oficjalnie dziś nie ma. Znikłam, wyjechałam, porwali mnie.
- Co mam przez to rozumieć? - Uniósł jedną brew.
- Tristan, ja cię błagam. - Złożyłam dłonie jak do modlitwy. - Ja mam tylko 22 lata, powinnam żyć młodością. Ja naprawdę nie daję już sobie rady.
- A ja to niby ile mam lat? - Zaśmiał się. Odezwał się 24-latek.
- Jestem na maksa zmęczona, głodna i wyczerpana i...
- I ty w takim stanie jeździsz autem? - zapytał.
- Nie, kurwa, promem tu przypłynęłam. - Podrzuciłam ręce do góry.
- Chcesz spowodować wypadek?
- Mówimy tu o dokumentach, a nie o moim wypadku. Czekaj, co? Jakim wypadku? Ja nie miałam żadnego wypadku. Widzisz co ja gadam? - Pokazałam na swoje usta. - Powinnam się wyspać. Poza tym, czy ja o tak wiele proszę?
- Dobra, wypełnię te papiery – westchnął. - Jedź do domu odpocząć.
- Jezu, dziękuję. - Przytuliłam go uradowana. - Wynagrodzę ci to. Przyjdziecie dziś razem z Kelly do mnie wieczorem. Zadzwonię też po Nicka i zrobię świetną kolację. Tylko nic mi nie schrzań w tych dokumentach.
- Jak niec nie przypalisz, to nie schrzanię. - Zaśmiał się.
- Ha, ha, bardzo śmieszne. Nie moja wina, że to portier coś ode mnie wtedy chciał.
- Dobra, idź już albo zaraz oddam ci z powrotem te teczki.
- O Jezu, no idę już. - Przewróciłam oczami. Spojrzałam jeszcze raz na niego. - Będziesz jadł to jabłko? - wskazałam na czerwony owoc.
- Co? - Zmarszczył czoło. - A, bierz sobie. Wprawdzie zjadasz mi lunch, no ale idź już, bo naprawdę zaraz szlag mnie trafi i sama będziesz to wypełniać – odpowiedział. Zamknął oczy, a ja chwyciłam jabłko i odeszłam do drzwi.
- Dzięki, Tristan. Wielkie dzięki. Widzimy się wieczorem. - Wyszłam z jego biura.


- Tylko nic nie przypal! - krzyknął za mną a ja ponownie przewróciłam oczami, nadgryzając jabłko. Moje śniadanie, jedyny posiłek dziś. Teraz jeszcze tylko park, Nick i będę mogła trochę odpocząć. I zakupy na kolację...
Kierowałam się do windy, poprawiając przy tym torebkę zwisającą mi z ramienia. W szybkim tempie zjadłam jabłko, mijając moich pracowników, którzy widząc mnie od razu się ze mną witali. Uwielbiam ten przywilej, że zwracają się do mnie, jako do szefowej z ogromną kulturą i szacunkiem. Oczywiście, zdarzają się wyjątki, ale to szybka piłka. Raz coś przeskrobie, drugi, trzeci i wylatuje stąd. Jasne, staram się być miła i tak dalej, ale czasem nie ma wyboru i trzeba podjąć stanowcze kroki, muszę być wyjątkowo konsekwentna w mojej pracy.
Znalazłam się w połowie holu, gdzie znajdowała się winda. Przywołałam ją jednym pstryknięciem srebrnego guzika, a w oczekiwaniu na nią, wyrzuciłam pozostały po jabłku ogryzek do pobliskiego kosza na śmieci.
Winda przyjechała w mgnieniu oka i przede mną rozsunęły się stalowe drzwi. Weszłam do jej wnętrza, gdzie tak przypadkowo zastałam Kelly.
- Cassandra, hej – przywitała się ze mną blondynka, gdy mnie zauważyła. Podeszła bliżej mnie i mnie uściskała.
- Hej, Kelly. - Zamknęłam oczy, będąc w jej objęciach.
Próbowałam rozpoznać jakie perfumy tym razem miała na sobie. Dior? Calvin Klein? Hugo Boss, na stówę. Jedne z moich ulubionych perfum. Mam to szczęście, że mogę się nimi cieszyć, bo Kelly, jako profesjonalna modelka ma do nich dostęp i cały czas daje mi coś w prezencie. Ja oczywiście nie wybrzydzam, nawet, jeśli stać mnie na każdą markę. Wiem, że sprawia jej przyjemność, gdy coś mi daje.
- Dawno się nie widziałyśmy, co?
- Oj, dawno, dawno – przyznałam ze śmiechem. -Tristan mówił mi, że wczoraj wróciłaś. Jak tam w wielkim świecie? - zapytałam ciekawa.
Mimo swojej sławy, wciąż jest zwykłą kobietą, podobną do mnie. Pozostała taka sama, nic się nie zmieniła. Wciąż jest tą roześmianą, sympatyczną i prze kochaną Kelly, która była, kiedy jeszcze byłyśmy dziećmi. Znamy się niemal całe życie.
Dzieciństwo i wczesną młodość obie spędziłyśmy w Nowym Jorku, można rzec, że też pochodzę z wielkiego świata. Potem Kelly została odkryta przez jednego agenta podczas imprezy, na której byłyśmy i zaczęła wielką karierę, przeprowadzając się do Londynu. Rok później dołączyłam do niej, otworzyłam firmę, a mama i moje rodzeństwo przeprowadzili się wraz ze mną, by zacząć lepsze życie, by zacząć je na nowo. Teraz mieszkają w północnej części Londynu, a ja ze względu na pracę w tej południowej.
- Jak to w wielkim mieście. - Wzruszyła ramionami. - Paryski tydzień mody, pokaz za pokazem, wieczór w wieczór. Czasem potrafi być męcząco.
- Na pewno. Cieszę się, że wróciłaś, będziesz mogła odpocząć.
- O to właśnie chodziło. - Zaśmiała się. 
Drzwi windy się otworzyły, a ja coś sobie uświadomiłam. Umiem pokomplikować życie ludziom.
- Jechałaś na górę do Tristana, prawda? - spytałam wychodząc.
- Jechałam, ale znów jestem na dole.
- Przepraszam. Wcisnęłam ten guzik i nie pomyślałam o tobie.
- Nie szkodzi. Chciałam z tobą chwilę pogadać. - Mrugnęła do mnie, a w tym samym momencie drzwi zaczęły się już zamykać.
- Dziś kolacja u mnie! - krzyknęłam w ostatniej chwili.
Zobaczyłam jak Kelly przytakuje kiwnięciem głową, a potem winda pojechała z powrotem na górę. Uśmiechnęłam się sama do siebie i skierowałam się do wyjścia z biurowca, mijając recepcję i ochronę. Pożegnałam pracowników i wyszłam na zewnątrz. Rześkie powietrze owiało moja twarz.
Niedługo zaczyna się lato, ale pogoda w Londynie to czasem jeden, wielki, chory żart. Jedyne co mnie pociesza, to fakt, że nie jest tu strasznie gorąco przez cały rok. Chyba nie wytrzymałabym tyle z wysoką temperaturą. Szybciej uciekłabym chyba na Antarktydę.
Przemierzałam kolejne odcinki ulicy, będąc z każdym krokiem bliżej parku. Żałuję, że zostawiłam auto pod firmą, mogłam wziąć je ze sobą, by potem nie musieć wracać po nie. Jednak w tym momencie nie opłacało się zawracać.
Znalazłam się na miejscu po niecałych 5 minutach. Już z daleka zauważyłam Nicka siedzącego na jednej z ławek. Miał łokcie oparte o kolana, ręce włożone we włosy, a głowę pochyloną do przodu, przez co nie wiedziałam jego twarzy ani miny.
Prosił mnie o szybkie spotkanie, więc tylko z tego mogę domyślać się, że chodzi o coś ważnego. To, że nie widziałam jeszcze jego twarzy, spowodowało, że odrobinę zaniepokoiło mnie to o czym chciał ze mną porozmawiać. Nie wiedziałam, jaki temat chciał poruszyć i tego też się obawiałam.
- Hej – przywitałam się z nim, stając obok ławki, na której siedział.
Podniósł głowę słysząc mój głos. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, nie tak jak tego oczekiwałam.
- Cześć – odpowiedział i wskazał gestem, bym usiadła.
Przysiadłam się do niego. Chciałam go pocałować, ale gdy się do niego zbliżyłam – on się ode mnie odsunął.
- Co się dzieje, Nick? - zapytałam. Nie chciał, bym go pocałowała. Przeczuwam coś złego.
- Musimy poważnie porozmawiać – w końcu się odezwał.
- Dobrze. Co jest takie ważne, że musimy mówić o tym teraz? Nie mogliśmy się spotkać wieczorem, tak jak zwykle?
- Nie sądzę... Chyba po tym nie chciałabyś się już spotkać.
- O czym mówisz? - spytałam, a serce zaczęło mi szybciej bić.
- Naprawdę trudno mi odbywać z tobą ta rozmowę, ale... chyba najlepiej będzie, jeśli... się rozstaniemy... - powiedział cicho, a ja poczułam jak cały świat mi runął.
- D-dlaczego? - zapytałam drżącym głosem. - Po 2 latach? Co ja takiego zrobiłam?
- Nie, Cass, ty nic nie zrobiłaś. To ja zawiodłem.
- Co mam przez to rozumieć?
- Zdradziłem cię...
- Co? Z kim? Kim ona jest? Znam ją w ogóle?
- Georgia – odparł, a mi przed oczami pojawił się obraz rudowłosej kobiety, starszej ode mnie o 3 lata. Georgia, która przyjęła mnie do swojego gangu, gdy miałam 17 lat. Odeszłam stamtąd, kiedy otworzyłam firmę, ale... nie sądziłam, że on wciąż utrzymuje z nią jakikolwiek kontakt. Wciąż bym nie wiedziała. Do dzisiaj...
- Teraz już wiem, dlaczego ostatnio ciągle latałeś do Nowego Jorku – powiedziałam cicho.
Do oczu zaczęły napływać mi łzy. Byłam z Georgią blisko, przyjaźniłyśmy się i to dzięki niej poznałam Nicka. A ona mi go jednak odebrała...
- Cass...
- Nie mów już do mnie Cass! - krzyknęłam odsuwając się na drugi koniec ławki.
Rozpłakałam się, nie umiałam już tego dalej ukrywać. Jestem bezsilna co do moich uczuć. Kiedyś będę musiała się z tym pogodzić.
- Przepraszam. Nie chciałem, żeby to tak wyglądało. Przez ostatni miesiąc nie miałaś dla mnie czasu, rzadko się spotykaliśmy. Myślę, że nasz związek zaczął się wypalać już wcześniej, to była tylko kwestia czasu.
- Wiesz czym się zajmuję. Mam nadmiar pracy.
- Wiem.
- To nie był powód, by iść do Georgii! - krzyknęłam podnosząc się na równe nogi. On również wstał. - Myślisz, że mi było na rękę? Spotykać cię tak rzadko?
- Tego nie powiedziałem – sprostował. - Chcę tylko, żebyś wiedziała, że wciąż cię kocham. Jak przyjaciółkę.
- Jak przyjaciółkę – prychnęłam.
- Nie powiem, że kocham cię jak chłopak dziewczynę, bo to byłaby nieprawda. To uczucie, którym cię darzyłem... wygasło.
- A moje wręcz przeciwnie.
- Nie możemy być razem, jeśli ja nic już do ciebie nie czuję. To by się nie udało. Nie widzi mi się związek z przymusu. Oboje wiemy, że to się staje teraz tylko przyzwyczajeniem. To nie ma już sensu. Prędzej czy później tak by się to skończyło.
- Może – powiedziałam cicho, pociągając nosem.
- Cassandra...
- Kochasz ją? - przerwałam mu i popatrzyłam mu w oczy. Znam te oczy i wiem, ze nie potrafią kłamać. Teraz też nie kłamały...
- Kocham – przyznał. - Znamy się od wielu lat, ale jeszcze niedawno nie wiedziałem czy coś z tego będzie.
- W takim razie nie będę stawać ci na drodze do szczęścia. - Chciałam odejść, ale zatrzymał mnie, łapiąc za ramię.
- Cassandra, proszę...
- O co prosisz mnie, Nick? O co mnie możesz teraz prosić? Przecież... nie jesteśmy już razem – przypomniałam mu. Nie wiedziałam, że to będzie tak bolesne.
- Czy nie moglibyśmy nadal się przyjaźnić? - zapytał z nadzieją w głosie i w oczach.
- Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Nie przestanę z dnia na dzień cię kochać.
- Nadal moglibyśmy się widywać, jako przyjaciele – nalegał.
- Nie wiem, Nick – powtórzyłam. - Zrozum, że nie jest to dla mnie łatwa sytuacja. Muszę to przemyśleć, na spokojnie, sama. Może byśmy mogli...
- Ale obiecujesz, że to przemyślisz?
- Ty obiecałeś, że będziesz mnie kochał po wsze czasy. - Ponownie popatrzyłam mu w oczy. Widziałam w nich tylko smutek, zmartwienie, a może jeszcze coś innego.
- Cass...
- Przepraszam, ale muszę już iść – przerwałam mu. Otarłam łzy i odeszłam od niego bez słowa pożegnania.
Wracałam w stronę firmy znacznie szybszym krokiem niż z niej szłam. Na nowo się rozpłakałam. Dlaczego wszyscy, których kocham muszą ode mnie odchodzić? To nie jest sprawiedliwe wyjście. Najpierw była jedna osoba, druga, trzecia, teraz kolejna. Nie jestem takim typem człowieka. Mimo silnej osobowości, jestem zbyt wrażliwa. Zbyt łatwo i szybko przywiązuję się do ludzi. Ale większą część czasu cierpię w ciszy. Mimo, że początkowo płaczę, potem staram się nie pokazywać, że jest źle.
Kiedyś cierpienie przechodzi. To również z czasem przejdzie. Ale wiem, że trudno będzie mi zostawić starą miłość za sobą. Nie będę próbowała o niego walczyć. To już się nie uda. Jak sam powiedział: coś się między nami skończyło, to uczucie się wypaliło. Wciąż będę go kochać, pewnie jeszcze przez kolejne tygodnie, ale on ma Georgię. Teraz jest z nią i jest z nią szczęśliwy, nie mogę im tego zabronić. Zdaję sobie sprawę z tego, że przez ostatni miesiąc czy dwa, znacznie się od siebie oddaliliśmy, ale miałam nadzieję, że uda się coś między nami naprawić. Szczególnie teraz, gdy w końcu trochę zwolniłam z moją pracą. Niepotrzebnie się łudziłam...
Po chwili znalazłam się po firmą, skąd przeszłam na parking znajdujący się obok niej. Starłam resztki łez na moich policzkach, by żaden z pracowników nie zobaczył mojej chwili słabości i wyjęłam z torebki okulary przeciwsłoneczne, które zaraz założyłam. Przemierzałam parking już trochę spokojniejszym tempem, ale i tak nie pozbyłam się jeszcze emocji, które mi towarzyszyły. I tak łatwo się pewnie ich nie pozbędę.
W kilka sekund znalazłam się obok mojego samochodu. Wyjęłam kluczyki i automatycznym pilotem otworzyłam auto. Wsiadłam do jego wnętrza i wraz z tym mój telefon zaczął dzwonić. Nie wytrzymają beze mnie nawet 20 minut? Kiedyś raz, a dobrze wyłączę ten cholerny telefon, żeby nikt nie mógł się ze mną skontaktować i mi przeszkadzać.
Wyjęłam z torebki mojego białego iPhona i spojrzałam na jego wyświetlacz. Świetnie, numer prywatny, którego nie znam. Tego dziś też mi było potrzeba, oczywiście.
- Cassandra Miller, słucham – zaczęłam odbierając telefon.
- Witam moją starą znajomą! - usłyszałam znajomy głos po drugiej stronie. Znałam go aż za dobrze, ale jeszcze nie wiedziałam z kim rozmawiam.
- Z kim rozmawiam? Jeśli można spytać.
- No jak to z kim? Louis Tomlinson. Nie poznałaś mnie? - zapytał.
Louis Tomlinson...
Jak za dotknięciem magicznej różdżki bolesne wspomnienie z przed 3 lat powróciło. Powróciło ze zdwojoną siłą, gdy po raz pierwszy od tego czasu znów usłyszałam jego głos. I najgorsze, że ja tego nie kontrolowałam.
- Rozpoznałam, ale myślałam, że to jednak nie ty – odpowiedziałam spokojnie.
- A dlaczego?
- Nie ważne – ucięłam. - Po co do mnie dzwonisz? Nie widzieliśmy się od 3 lat. Raczej nie dzwonisz, żeby zaprosić mnie na imprezę.
- Może, a może nie.
- Przejdź do rzeczy, Tomlinson – ponagliłam, go.
- Jesteś nam potrzebna.
- Ja? A niby po co? - zmarszczyłam brwi.
- Mamy dużą akcję. Potrzebna nam kobieta. Dużo skorzystasz, to na pewno.
- Nie ma opcji – prychnęłam. - Wypisałam się z poprzedniego gangu z 2 lata temu.
- Czy ja mówiłem, że chodzi o gang? Potrzebna nam kobieta, która jest dobra w te klocki, nie boi się ryzyka, lubi wyzwania i niezłą adrenalinę. Ty akurat nadajesz się do tego w 100%. Chociażby przez naszą starą znajomość.
- Nie ma mowy, zwariowałeś – stwierdziłam. - Nie robiłam tego od 2 lat – przypomniałam mu.
- Tego się nie zapomina.
- Nie jestem tego taka pewna – mruknęłam.
- W grę wchodzą ogromne pieniądze – dodał, a ja się wyprostowałam.
- Jak duże? - zapytałam zainteresowana.
- Bank. Wiele skorzystasz.
- Nie mam dostępu do broni. Nie strzelałam od dawna.
- Przetestujesz naszą nową strzelnicę.
- Nie przylecę specjalnie do Los Angeles. Mam na głowie firmę.
- Nie mieszkamy już w Los Angeles. Przenieśliśmy się do Londynu 2 lata temu.
- I co, śledzicie mnie teraz?
- Po co mielibyśmy to robić?
- Ty mi to powiedz.
- Przyjedziesz?
- Jaki jest haczyk?
- Nie ma. Chodzi tylko o pieniądze.
- Kiedy chcesz się spotkać? - wypaliłam.
- Jeszcze dziś.
- O Jezu... - jęknęłam, ściskając nasadę nosa. I po moim pieprzonym wolnym dniu. - Dobra, będę po południu.
- Wspaniale. Wyślę ci sms-em adres – odpowiedział.

W jakie gówno znów się wpakowałam? Chyba w to samo co kiedyś...

* * *


4 komentarze:

  1. Widze wielki powrot!! :D Zapowiada sie super opowiadanie :3 Z niecierpliwoscia czekam na next :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Liczyłam na to, że tu zajrzysz : Mam nadzieję, że będziesz z tym opowiadaniem przez dalsze rozdziały, byłoby mi bardzo miło. I tak, wróciłam, ale nie jestem pewna, kiedy pojawi się kolejny rozdział, bo mam w przyszłym tygodniu egzaminy i trochę trudno mi pogodzić wszystko ze sobą, ale mam nadzieję, że się uda ;)

      Usuń
  2. Jasne, ze zostane ;) Skup sie teraz na egzaminach Mloda, blog moze chwile poczekac. Wiem co mowie bo za jakies 2 tygodnie pisze mature D: Takze trzymam kciuki, powodzenia i przekazuje internetowego kopa w tylek na szczecie! ;*

    OdpowiedzUsuń