30 lipca 2019

ROZDZIAŁ 30. 'I TAK BĘDĘ Z TOBĄ'


*Louis*

Minął ponad tydzień od tego wypadku, w którym o mało nie zabiłem siebie, ale i też mojej dziewczyny. Na szczęście, nam obojgu w pełni minął już jakikolwiek ból ciała, choć siniaki jeszcze w mniejszym stopniu pozostały. Ważniejsze, że już tak nie boli. Co do tego, co działo się potem, już na początku zorientowałem się, że zachowuję się jak dupek, tylko że ja nie potrafiłem tego zmienić. Taki już jestem i nic na to nie poradzę.
Wiem, że ją zraniłem i zdaję sobie sprawę z tego, jak ją potraktowałem i co jej powiedziałem. Ale czasu już nie cofnę, zdołałem jej tylko wyjaśnić powody mojego zachowania, przeprosiłem i na szczęście mi wybaczyła. Nie zdziwiłbym się, gdyby po tamtym mnie zostawiła, choć nie chciałem tego. Cały czas ją odpychałem, a tak jak powiedziała powinienem być przy niej, nie odrzucać. Przecież mogła zginąć i nigdy już bym jej nie zobaczył, ja też mogłem umrzeć.
Nie próbuję się usprawiedliwić, w żadnym wypadku, bo wiem, że nikt mnie nie zrozumie. Nikt nie przeżył tego, co ja i nikt nie wie, że zachowując się jak dupek, tak naprawdę w głowie wciąż miałem tragiczne wydarzenia sprzed 2 lat i po prostu wpadłem w pewien rodzaju szok czy nawet szał. Krzyczałem, byłem chamski i chciałem być sam, a jednocześnie dość blisko niej, by wiedzieć, że jest bezpieczna. Czy ktokolwiek w ogóle w najmniejszym stopniu mnie rozumie?
Nie robiłem tego umyślnie, nie miałem na celu tego, by przeze mnie cierpiała i płakała, kocham ją przecież. Próbowałem po prostu trzymać ją na dystans, by za bardzo przy niej nie wybuchać, choć wiem, że i tak na nią krzyczałem i obserwowałem ją, mimo, że ona o tym nie wiedziała. Musiałem być pewny, że wszystko z nią w porządku, a jednocześnie nie potrafiłem z nią rozmawiać, bo odczuwałem, że gdyby nie cud, dotknęłaby mnie kolejna tragedia, czego nie pragnę. Nie potrafię powiedzieć, o co mi chodziło, gdy byłem takim kretynem. Wiem, że i tak nikt tego nie zrozumie. Po prostu się wydarzyło i tyle. Mam ogromne szczęście, że nawet pomimo tego – wybaczyła mi wszystko i od tamtej chwili między nami jest w porządku.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie zasługuję na jej wybaczenie. Kocham ją, a i tak ją krzywdzę. To się samo przez się wyklucza, to chore. Ale wiem, że bez niej nie potrafię już żyć. Nie byłbym zaskoczony, gdyby mi nie wybaczyła, tak naprawdę zasługiwałem na to po takim traktowaniu jej przeze mnie. Ona rzeczywiście musi być we mnie zakochana, jeśli przyjęła moje przeprosiny. Nie widzę innego powodu, dla którego by to zrobiła. Ja nawet nie wiem, jak ona ze mną wytrzymuje, jak nie ma mnie dość. Jest tak cierpliwa i wyrozumiała względem mnie... Takiej dziewczyny szukałem w swoim życiu. Toleruje wszystkie moje wady, minusy, wybuchy i wszystko złe, co związane jest ze mną...
Ona jest wyjątkowa i nie wiem, co zrobiłbym, gdybym stracił taki skarb. Mówią: 'zrozumie cię ten, który doświadczył tego, co ty'. Czy i w naszym przypadku może tak być? Czy jej też mogło przytrafić się w życiu coś strasznego, podobnie jak mi? Tylko że ani ja jej o swojej tajemnicy nie powiedziałem, ani ona mi o swoich. I chyba trzeba po prostu dalej czekać, bym zrozumiał, dlaczego ona wciąż przy mnie jest. Musi szczerze mnie kochać...
Podpisałem ostatni dokument, a potem odłożyłem teczkę na wysoką stertę. W firmie zawsze jest tyle papierów. W TEJ firmie jest tyle papierów. W APPLE jest tyle papierów. Boże... Mam jakąś pieprzoną maszynę do robienia pieniędzy. To wszystko jest tyle warte, że nawet, jakbym zamknął firmę, to byłbym ustawiony do końca życia. Ale nie zrobię tego, bo w przyszłości chcę przekazać ją swojemu synowi, będzie następcą po mnie. Ale na syna przyjdzie pora za 5-10 lat. Nigdy nie zgodzę się na dziecko w tak młodym wieku, musiałbym być zdrowo pieprznięty. Tylko, czy ktoś powiedział, że ja w ogóle chcę dziecka? Może tak naprawdę nie? Ja sam nie wiem, czego chcę. Na razie w pełni wystarcza mi do szczęścia to, co mam: firma, gang, forsa i dziewczyna przy boku. Więcej na razie nie potrzebuję. Nie czas teraz na brzdąca i inne tego typu rzeczy.
Okej, jeśli to była ostatnia teczka, to przez kolejne dwie godziny nie mam nic do roboty. Dobra... wykorzystam ten czas. Najpierw podziękuję jednej osobie za to, że zesłała mi drugą, której podziękuję po południu. Wiem, że muszę to zrobić, nie mogę przejść obok tego obojętnie. To tak, jakbym zapomniał o NIEJ, a nie zapomniałem. Należy się jej pamięć o NIEJ, zasłużyła na to. I żałuję, że jeszcze nie powiedziałem o niej Cass, ale zwyczajnie nie jestem jeszcze gotowy, by to zrobić. Dziś potrzebuję tam tylko pojechać i to wszystko. Pojechać i porozmawiać, bo długo tam nie byłem, spędzałem wiele czasu z Cass. Ale wiem, że ONA cieszy się mojego szczęścia, inaczej Cassandry nie byłoby obok. To dzięki NIEJ, a ja wierzę, że JEJ jest tam dobrze, nawet beze mnie. Kiedyś znów ją spotkam, a teraz jestem z Cassandrą, i tylko to się liczy. To nie znaczy, że o NIEJ tak po prostu zapomnę, bo nigdy tak nie będzie. Moja dziewczyna za bardzo ją przypomina, by tak było.
Zamknąłem laptopa, wstałem i założyłem na ramiona marynarkę, a potem zabrałem swój telefon z biurka i schowałem do jej środka. Pomiędzy rzeczami leżącymi na blacie odnalazłem klucz, a za chwilę wyszedłem ze swojego gabinetu, zamykając go i podrzuciłem klucz Cindy.
- Wychodzisz? - zapytała zaskoczona, podnosząc wzrok z monitora na mnie.
- Tak, ale wrócę na kolejne spotkanie – zapewniłem ją, a ona przytaknęła.
- Nie spóźnij się, Tomlinson – ostrzegła mnie, na co od razu się zaśmiałem.
- Czy ja kiedykolwiek spóźniłem się na jakieś spotkanie, Cindy?
- Tak, jak zapomniałeś o nim i dzień wcześniej nachlaliście się z Harrym w ramach jego urodzin – przypomniała mi, a ja spoważniałem i uniosłem wyżej brwi. To tutaj mnie zagięła, niezła jest. 
- Udam, że tego nie powiedziałaś i zapominamy o całej sprawie.
- Jasne – powiedziała, przeciągając 'a'. Zmrużyła oczy i fałszywie się uśmiechnęła. - Jedziesz gdzieś na miasto?
- No, można tak powiedzieć. A co chcesz?
- Kupisz mi croissanty i sok wiśniowy przy okazji?
- Pewnie. Coś jeszcze?
- Nie, możesz już sobie iść. - Uśmiechnęła się jeszcze sztuczniej, a ja pokręciłem z uśmiechem głową i odszedłem.
Uwielbiamy się ze sobą drażnić, tak było od zawsze. Już jako dzieci dawaliśmy naszym rodzicom nieźle popalić, a teraz tylko patrzeć, gdzie się znajdujemy. Bez jej pomocy, zapewne nie poradziłbym sobie z organizacją czy rozplanowaniem tych wszystkich rzeczy. Mam szczęście, że mam taką przyjaciółkę.
Zapukałem dwa razy w drzwi i nie słysząc jeszcze odpowiedzi, wszedłem, do gabinetu Harry'ego, który właśnie odkręcił się na fotelu w moją stronę.
- Chcesz coś? - zapytał widocznie znudzony. Najwyraźniej za mało mu roboty.
- W firmie jest, jak na razie, spokojnie, więc wychodzę jak coś, Harry. Jadę na cmentarz – powiedziałem spokojnie, a to podziałało na niego jak magnes i od razu wstał z miejsca.
- Pojadę z tobą.
- Jak chcesz. - Wzruszyłem ramionami i wyszedłem na korytarz. Nie musiałem prawie w ogóle czekać, aby dołączył do mnie.
- To może pojedziemy moim, co? - zapytał, mając na myśli auto.
- Tak, pochwal się swoimi umiejętnościami – zakpiłem z niego. - Niech ci będzie – westchnąłem.
- Kochanie, spadam z Louisem na wagary! - krzyknął w kierunku Cindy, która była kilkanaście metrów dalej.
- Przypominam o spotkaniu za dwie godziny! - odkrzyknęła.
- Będziemy przed czasem! - odpowiedział jej,a ona pokiwała głową. Szturchnąłem go ramieniem, a on spojrzał na mnie. - No, co?
- Lepiej, żeby tak było, bo znowu będzie nam wypominać, jak wtedy, gdy dzień wcześniej się upiliśmy – powiedziałem ciszej, przytaczając rozmowę, którą prowadziłem z nią przed kilkoma minutami.
- To ona jeszcze to pamięta? - Spoważniał i popatrzył na nią spod oka.
- Oj, uwierz, że tak. O wielu rzeczach, które pamięta pewnie nawet nie wiesz.
- To może spadajmy, zanim się dowiem. - Powoli zaczął się kierować do winy, próbując być niezauważalny, co było wręcz śmieszne , patrząc na to z boku.
Czasem zastanawiam się, dlaczego ja go w ogóle wziąłem na mojego zastępcę. Gdyby nie to, że jest dobrym biznesmenem, zapewne nigdy by do tego nie doszło.
Zjechaliśmy do głównego holu, który szybko przemierzyliśmy.
- Gdzie zaparkowałeś? - zapytałem, gdy wyszliśmy na zewnątrz. - Dobra, nieważne, już widzę – mruknąłem i skierowałem się w kierunku jego auta.
Otworzył go pilotem, po czym od razu wsiadłem do środka i zająłem miejsce pasażera z przodu, a Harry za chwilę do mnie dołączył.
- Wstąpimy do kwiaciarni, dobra? - zagadnąłem, gdy wyjechaliśmy z parkingu firmy.
- Pewnie. Do której?
- Do jej ulubionej – odpowiedziałem ciszej, przełykając głęboko ślinę. Wiem, że będzie doskonale wiedział, o jaką mi chodzi.
- To niedaleko – odpowiedział, jakbym wcale o tym nie wiedział. Ale nie skomentowałem tego. On po prostu nie wie, co odpowiedzieć. To nie jest i nie była łatwa sytuacja dla nas obojga. Nie musimy nawet mówić o tym, oboje wiemy, o co nam chodzi.
- Harry? - odezwałem się, gdy dojeżdżaliśmy do kwiaciarni, a ja odniosłem dziwne wrażenie, że potrzebuję się mu wygadać.
- No?
- Chcę jej tylko podziękować. Że nadal jest w pewnym sensie ze mną i...
- Nie tłumacz się, stary – westchnął, zatrzymując się. Spojrzał na mnie i poklepał mnie po ramieniu. - Ty jedyny nie musisz się z tego tłumaczyć, rozumiem cię. - Złączył usta w wąską kreskę.
Zwiesiłem głowę i pokiwałem nią, głęboko oddychając.
- Chodźmy już, niepotrzebnie się nad sobą użalam, nic to nie pomoże – odpowiedziałem i nie czekając dalej na to, co chce powiedzieć, wysiadłem z auta.
Zaparkował zaraz przy kawiarni, więc od razu, pokonując kilkanaście kroków, wszedłem do niej. W tyle słyszałem jeszcze, jak Harry zamyka samochód.
- Dzień dobry – zwróciłem się do młodej kobiety za ladą, która układała kwiaty w wazonie. Odpowiedziała mi z uśmiechem i przerwała swoje zajęcie, kiedy podszedłem do lady.
Kątem oka zobaczyłem, że Harry przyszedł za mną i sam ogląda teraz kwiaty stojące dookoła.
- W czym mogę pomóc?- zapytała, a ja oblizałem usta, patrząc na półkę za nią. Czego bym nie wziął, JEJ zawsze podobały się każde kwiaty. Mam nadzieję, że teraz też tak będzie.
- Trzy czerwone róże – odparłem po namyśle. Może zbyt prosto, ale ona lubiła takie proste rzeczy. Liczy się przecież gest.
- Ozdobić, związać kokardką?
- Niech pani zrobi wedle swojego uznania. Taki jak pani sama chciałaby dostać – wyjaśniłem, ona pokiwała głową.
Odwróciłem się w kierunku Harry'ego, który wskazywał kolorowe margaretki.
- Spodobają jej się? - zapytał, jakby naprawdę potrzebował opinii.
- Dla Cindy?
- Nie – odpowiedział ciszej, a ja wiedziałem już, że kupuje je dla tej samej osoby, co ja.
- Przecież wiesz, że lubiła wszystkie kwiaty- przypomniałem mu. - To już twoja decyzja.
- Racja. - Pokiwał głową. - Jak pani skończy, to ja poproszę mały bukiet tych kwiatów – zwrócił się do ekspedientki, a ona przytaknęła.


W czasie, gdy kwiaty były przygotowywane, ja rozejrzałem się po kwiaciarni. Wspomnienia z przed ponad roku powróciły. Wszystkie te razy, gdy tu z nią przychodziłem, to był dla niej raj. Sam widok kwiatów powodował u niej uśmiech. Zawsze kupowałem pełno lilii, róż, tulipanów i innych kwiatów dla niej. W końcu zgodziłem się też, by zajęła się naszym ogrodem. Tak bardzo chciałbym, aby te czasy wróciły, abym mógł jeszcze choć raz ujrzeć ją tak roześmianą. Teraz pozostały mi tylko wspomnienia.
- Kwiaty gotowe – kobieta wyrwała mnie z moich myśli.
Kiedy spojrzałem w tamtą stronę, oba bukiety leżały na ladzie.
- Zapłacę za nas obu – wyprzedziłem Harry'ego, a on przewrócił oczami. Wie, że ze mną nie wygra, a stać mnie jeszcze.
Wyjąłem z portfela kilka banknotów i podałem kobiecie, a potem oboje wzięliśmy nasze kwiaty do rąk i wyszliśmy z kwiaciarni.
- Hej, chłopaki! - usłyszałem zaraz za plecami. Gdy odwróciłem się w stronę krzyku, zobaczyłem Kelly zmierzającą do nas.
- Cześć, Kelly – odpowiedział za nas Harry, wsiadając do auta, a ona spojrzała na bukiet, który trzymałem w dłoniach i popatrzyła na mnie znacząco.
- Ładne – powiedziała z uśmiechem.
- Mam nadzieję, że tak jest – westchnąłem. - Co tam u ciebie? Cass mówiła, że masz wiele na głowie w związku z tym ślubem.
- Bo tak właśnie jest, zaraz się spóźnię na spotkanie – jęknęła, patrząc na zegarek na nadgarstku. - Nie mam w sumie czasu gadać, spieszę się. Spotkamy się kiedyś u Cass albo coś, ale teraz naprawdę muszę już iść – powiedziała pospiesznie.
- Pewnie, leć. - Zaśmiałem się, a ona odbiegła i mi pomachała.
- Pa! - krzyknęła jeszcze.
Obserwowałem ją jeszcze chwilę, patrząc, jak o mało co nie wykręca sobie w biegu nóg w tych szpilkach.
Muszę tolerować przyjaciół mojej dziewczyny, ona moich toleruje. Na szczęście, to proste, bo są bardzo towarzyscy i przyjaźni. I zaufałem im chyba już w pełni, bo jak dotąd, żądne z nich nie wyjawiło tajemnicy o gangu. I prawidłowo, zdrajców nie toleruję.

***
-  Kojarzysz tego dziwnego gościa? Goldberga? - zapytała Cindy, gdy siedzieliśmy w naszej kuchni w firmie. Ona myła po lunchu naczynia, bo nikomu innemu tu się nie chce, a ja dotrzymywałem jej towarzystwa, pijąc pierwszą dzisiaj kawę.
- To ten od tego ogromnego zamówienia? - upewniłem się, upijając łyka napoju. Gdy przytaknęła, zmarszczyłem brwi. - To jakiś kretyn – stwierdziłem. - Nie żeby coś, ale jest jakiś podejrzany – dodałem.
Tak, mam kontakt z moimi klientami, mimo że wcześniej mówiłem, że nikt oprócz pracowników, przedsiębiorców, gangu i rodziny o tym nie wie. Klienci też nie wiedzą. Zdają sobie tylko sprawę z tego, że to ze mnę rozmawiają, gdy chcą gadać z dyrektorem, ale dla nich nie znaczy to, że jestem właścicielem. Są przekonani, że jest nim ktoś inny, bo za każdym razem któryś z pracowników mówi, że zawoła jego zastępcę. Przynajmniej jest bezpiecznie, gdy myślą, że to nie jest moja firma. Na szczęście, żaden klient, prócz przedsiębiorców, nie przychodzi do mojego gabinetu, bo od razu by się zorientowali i świat by poznał prawdę, a co za tym idzie, gang Jonesa znalazłby mnie tu i zniszczył wszystko, włącznie ze mną. Do mojego biura przychodzą tylko pracownicy, ważni biznesmeni i rodzina, przyjaciele. Umówione spotkania odbywają się w salach konferencyjnych, na których ja i Harry pojawiamy się jako 'reprezentanci firmy', dzięki czemu, wszystko jest dobrze trzymane w sekrecie. Wiem, że zapewne kiedyś świat będzie musiał się dowiedzieć się, że to wszystko jest już moje, ale mam nadzieję, że to stanie się wtedy, gdy Jones i jego banda dawno nie będą już żyć.
Boże, jak naiwni są ludzie, że jeszcze się nie połapali, że Apple jest moje. A może rzeczywiście tak bardzo tego nie widać? Cassandra wcześniej przecież nie wiedziała... Ale ona nie przychodziła tu jako klient, jej ludzie robili to za nią. No, ale nie wiedziała. To znaczy, że świat też nie wie, bo ta informacja krążyłaby wszędzie.
-Ja już to dawno stwierdziłam, kiedy przyszedł do nas po raz pierwszy. Możesz mi logicznie wytłumaczyć, po co mu tyle naszego sprzętu? Zamawia setki komputerów i systemów zabezpieczeń, jakby miał... nie wiem... Jakby to była jakaś tajna instytucja rządowa.
- Nie, to coś innego. Kupuje to w takich ilościach, jakby tym nielegalnie handlował i sprzedawał z zyskiem za wyższą cenę. - Popatrzyłem z rozdrażnieniem w okno. - Nie mam zamiaru sprzedawać markowego sprzętu komuś, kto sprzeda go za więcej. To nie jest sprzedawca ani przedsiębiorca tylko jakiś człowiek, który najwyraźniej na tym zarabia.
- Trzeba to sprawdzić, bo wyjdzie na tym lepiej niż my – odpowiedziała Cindy, odstawiając talerz na suszarkę do naczyń.
- Wyślę któregoś z chłopaków, żeby go prześledzili i sprawdzili, kiedy następnym razem tu przyjdzie. Gość mi działa na nerwy z tymi swoimi zamówieniami. Może powinienem się cieszyć, że to się sprzedaje, ale, cholera, to już przesada. To na pewno nie idzie na użytek własny.
- Nie takie ilości. Chyba że to rzeczywiście jakaś agencja czy coś, w co wątpię, bo gość jest zbyt roztargniony. Jeśli to potem sprzedaje, to jest niesprawiedliwe względem nas.
- Właśnie o tym mówię – wymamrotałem i napiłem się kawy. - Może trzeba byłoby, żeby policja się tym zajęła.
- Pogadaj z Zaynem o tej sprawie – wysunęła pomysł, a ja kiwnąłem głową w chwili, gdy do kuchni wszedł Harry.
- O czym masz gadać z Zaynem? - zapytał, odstawiając kubek do zlewu.
- Hola, a umyć sam to już nie raczysz? - zapytała go Cindy, wyjmując ręce z piany. - To, że myję naczynia, bo nikomu się nie chce, nie znaczy, że musisz coś jeszcze mi dokładać.
- Też cię kocham, skarbie. - Uśmiechnął się i pocałował ją w policzek, w celu przekonania oraz jednocześnie dogryzienia jej, a potem oparł się tyłem o blat i spojrzał na mnie. - To o czym masz zamiar rozmawiać z Malikiem? - zapytał ponownie.
- Goldberg – wysyczałem z jadem nazwisko klienta. Już na samą jego myśl zaczyna mnie rzucać. Tak po prostu tego nie zostawię.
- To jest jakiś popieprzony gość! - krzyknął niespodziewanie Styles, a ja głęboko odetchnąłem. - Przyszedł wczoraj, żeby mu sprzedać hurtowo to standardowe pudło iPhone'ów – prychnął.
- Co proszę? - Otworzyłem szerzej oczy. - To jest kilkadziesiąt smartfonów. Nie, ja się zamęczę z tym człowiekiem. - Opadłem na oparcie krzesła.
- To idzie na jakiś nielegalny handel – dodał.
- Przecież wiem. Lepiej skończmy jego temat, bo coś rozwalę zaraz.
- Inny temat, mówisz? - mruknęła Cindy. - Jak tam z tobą i Cass?
- Oprócz jednorazowej dużej kłótni, cudownie. - Od razu złagodniałem i się uśmiechnąłem, a potem ten uśmiech zszedł mi z twarzy, gdy coś sobie uświadomiłem. - Zapomniałem... - Zakryłem dłonią oczy i oparłem łokieć na stoliku. - Jaki ze mnie kretyn.
- O czym miałeś zapomnieć?
- Dziś nasza miesięcznica, a nawet nic dla niej nie mam.
- Nie jest jeszcze za późno, dopiero dwunasta – odezwała się blondynka, zerkając na zegar na ścianie.
Spojrzałem na nią i po chwili namysłu, wstałem od stołu.
- Idę do siebie i do niej zadzwonię. Coś wymyśliłem, może jej się spodoba – westchnąłem i wziąłem do rąk filiżankę z kawą.
- Czyli, że nie będzie cię już przez resztę dnia? - zapytał Harry nim zdążyłem wyjść.
- Nie wiem – odpowiedziałem głośniej, gdy byłem już na korytarzu.
Wyjąłem z marynarki telefon i w drodze do swojego biura wybierałem numer mojej dziewczyny. Przyłożyłem urządzenie do ucha, a ona odebrała zaraz po tym, gdy wszedłem do swojego gabinetu. Cudem otworzyłem drzwi, trzymając w jednej dłoni kubek, a w drugiej telefon.
- Cześć, kochanie. Nie chcesz wyjść dziś do kina albo gdzieś? Jeśli masz ochotę to nawet do teatru. Jest poniedziałek, ale może dasz radę się wyrwać? - wyszedłem z propozycją, jeszcze zanim ona cokolwiek powiedziała.
- No, tak chyba nie bardzo – odpowiedziała, a ja usłyszałem jej zachrypnięty głos.
Odstawiłem kawę na biurko i usiadłem.
- A co ty masz jakąś chrypę? Chora jesteś? - zaniepokoiłem się.
- Tak, jakby... Chętnie bym z tobą wyszła, naprawdę. Wiem, że to nasza miesięcznica, ale nie dam rady dziś. Ledwo żyję, leżę od rana. Przepraszam, nie gniewaj się, że...
- Daj spokój – przerwałem jej. - To nie twoja wina, że jesteś chora. Możemy wyjść gdzieś, jak wyzdrowiejesz, a dziś mogę wpaść do ciebie i poświętujemy inaczej. Obejrzymy jakiś film w domu albo... nie wiem...
- Nie musisz specjalnie dla mnie przyjeżdżać.
- Muszę. Kto się tobą zaopiekuje?
- Jakoś sobie radzę...
- Nie kombinuj, dobra?
- Jesteś kochany, dziękuję.
- To dlatego, że mam tak cudowną dziewczynę.
- Czy to jest moment, w którym mam powiedzieć, że też jesteś cudowny?
- Możliwe. - Zaśmiałem się. - Dobra, nie przemęczaj się już, leż.
- O której do mnie wpadniesz?
- Może za godzinę – dwie.
- Napisz mi wcześniej sms-a, to otworzę drzwi, bo potem nie dam rady wstać, a jak otworzę je teraz, to znów złodzieje mnie nawiedzą.
- Nie gadaj już tyle, bo ochrypniesz. Kocham cię, o czternastej będę.
- Kocham cię – odpowiedziała słabiej, ale i tak zrobiło mi się cieplej na sercu.

***

Wszedłem do wieżowca, będącego w posiadaniu Cassandry i od razu zostałem przywitany przez jej portiera.
- Dzień dobry, panie Tomlinson – usłyszałem do mężczyzny za kontuarem.
- Dzień dobry. - Posłałem mu szczery uśmiech i wcisnąłem guzik od windy, a gdy przyjechała, natychmiast do niej wszedłem.
To niesamowite, że za każdym razem, gdy tu jestem, ten mężczyzna zawsze mnie wita, odkąd pierwszy raz zobaczył mnie z Cassandrą. Tak jakby uważał, że bliskich swojej szefowej musi traktować z równym szacunkiem jak ją. To miłe, nie powiem, że nie, ale nie wymagam od nikogo, by kłaniał mi się za każdym razem, kiedy mnie widzi. Nawet, jeśli ta osoba jest podwładnym, pracownikiem mojej dziewczyny.
Winda zatrzymała się na ostatnim piętrze, więc gdy drzwi się rozsunęły, wyszedłem na korytarz. Przeszedłem całą długość holu, aż dotarłem do docelowych drzwi penthouse'a. Od razu nacisnąłem klamkę, by sprawdzić, czy są otworzone i rzeczywiście były. Okradną ją w końcu, jak tak dalej będzie, chociaż to zbyt mało prawdopodobne przy systemie zabezpieczeń z mojej firmy. O ile wiem, w tym budynku włamanie rzeczywiście nastąpiło tylko raz i to nie w jej mieszkaniu, a jej sąsiadów, i przy starych zabezpieczeniach. Drugie 'włamanie', które potem dotknęło ją, nie było prawdziwe, bo to byłem ja. Tak, przyznałem się do tego po tylu tygodniach, ale jej się nie przyznam, bo jeszcze na to nie jest czas. Wiem, że to źle, żebym tak ją okłamywał, ale na razie nie mam większego wyboru. I ja naprawdę się nie włamałem, dorobiłem jedynie sobie klucze do jej mieszkania, kiedy miałem jej zapasowe, po tym, jak odwoziłem ją pijaną do domu. Robię źle, zdaję sobie z tego w pełni sprawę, ale nigdy nie powiedziałem, że jestem dobrym człowiekiem. Gdyby nie to, że tak usilnie mi kogoś przypomina, a ja potrzebowałem porównać ich zdjęcia, nigdy pewnie by do tego nie doszło. Wyznam jej to w odpowiednim momencie, ale nasza miesięcznica tym momentem nie jest. Boję się, że to za bardzo wszystko zniszczy. Choć pewnie, gdy cała prawda wyjdzie na jaw, jest duże prawdopodobieństwo, że i tak wszystko się zepsuje i zawali.
Wszedłem do jej mieszkania, zamknąłem za sobą drzwi i przy wyjściu zostawiłem swoje buty. Było strasznie cicho, żaden dźwięk do mnie nie dochodził, jakby nikogo tu nie było, więc swoje kroki poprowadziłem od razu przed siebie. Kiedy wszedłem do salonu, dostrzegłem śpiącą na kanapie Cassandrę. Była w bluzie, przykryta kocem, a przed nią na stole stał włączony laptop, kubek z herbatą i leżały grube segregatory i teczki, kartki walały się na całej ławie. Wszędzie były też zużyte chusteczki.
Gdy podszedłem bliżej, zauważyłem na monitorze otwarty dokument. Zapisałem go i ostrożnie zamknąłem klapę komputera. Pozbierałem kartki, które spadły i ułożyłem je na jednym stosie. Na wszystkich kartkach widniała nazwa firmy i nazwisko Cassandry. Musiała pracować od rana. Powinna odpocząć, a nie wypełniać te wszystkie papiery. Nic dziwnego, że jeszcze przy tym zasnęła. Jest chora, więc nie powinna pracować, tylko się kurować.
Pochyliłem się nad szatynką, odgarnąłem kilka kosmyków z jej twarzy i przyłożyłem dłoń do jej czoła. Była cała rozpalona. Poruszyła się pod wpływem mojego dotyku i cicho zamruczała.
- Ćśś, śpij – szepnąłem, całując ją delikatnie w czoło. Ona jednak otworzyła oczy.
- Jesteś – powiedziała ledwo słyszalnie, a ja usiadłem tuż przy niej.
- Jestem, słońce. Zostawiłaś mi otwarte drzwi i zasnęłaś.
- Miałam nie spać...
- Nie, to dobrze, że spałaś. Tylko, mogli cię okraść, więc...
- Dzwoniłam do portiera, żeby nie wpuszczał nikogo obcego do budynku.
- Masz szczęście. - Uśmiechnąłem się lekko. - Nie pracuj już dzisiaj, leż, okej?
- Mam dużo rzeczy do nadrobienia, nie mogę tak...
- To zrobisz to, kiedy poczujesz się lepiej. Masz gorączkę – uświadomiłem jej. - I w dodatki, sądzę, że bardzo wysoką. Powinnaś leżeć. Jesteś nie tylko rozpalona, ale też masz rumieńce na twarzy, a twoje oczy po prostu się świecą. To nie żarty, Cass. Brałaś jakieś leki?
- Nie mam nic w domu. - Pokręciła powoli głową. - Nie dałam rady wyjść, żeby pójść do apteki. Nie mam już nawet nic do jedzenia.
- W takim razie, pojadę na miasto i coś kupię – zasugerowałem.=
- Nie musisz tego dla mnie robić, nie musisz tak jeździć – wychrypiała.
- Nie sprzeciwiaj mi się – ostrzegłem ją. - Przyjechałem, żeby się tobą zaopiekować, więc doceń to. - Zaśmiałem się krótko, a ona tylko się uśmiechnęła i zamknęła oczy, na co westchnąłem i położyłem dłoń na jej włosach. - Kupię ci też coś od przeziębienia i na gardło.
- Kocham cię – powiedziała cicho, wtulając głowę w poduszkę.
- Przeniosę cię do łóżka, będzie ci wygodniej – zaproponowałem i wraz z tym wstałem z kanapy. Odkryłem Cass z koca, a ona zadrżała.
- Zimno – jęknęła, zwijając się w kłębek.
- Może podkręcę ci trochę ogrzewanie? - zaproponowałem, biorąc ją na ręce. Przytaknęła, zanim wtuliła się w głębienie mojej szyi.
Dość szybko przeniosłem ją do jej sypialni, bo czułem, jak bardzo trzęsie się z zimna. Ułożyłem ją na łóżku pod jej kołdrą i okryłem jeszcze kocem, który leżał obok. Była w grubej bluzie, dresach i skarpetkach, i widocznie to nie wystarczyło, by ją w pełni ogrzać.
- Gdzie masz termostat? - zapytałem, ciaśniej opatulając ją kocem.
- Na korytarzu – odpowiedziała lekko piskliwym głosem.
Kiwnąłem głową i na chwilę wyszedłem na korytarz. Gdy odnalazłem nieduże urządzenie, podwyższyłem temperaturę o kilka stopni i zaraz wróciłem do Cassandry, i usiadłem tuż przy niej.
- Ale się urządziłaś z tym przeziębieniem. - Sięgnąłem do jej włosów i przejechałem po nich dłonią. - Wykiwałaś mnie w pole z naszą miesięcznicą. - Zaśmiałem się cicho.
- Przepraszam.
- Przecież się nie gniewam. Jak się mogę o to wkurzać? Ważniejsze, żebyś teraz wyzdrowiała.
- Już wcześniej źle się czułam, ale nie myślałam, że obudzę się chora. W każdym razie, dzięki, że przyjechałeś. Mam nadzieję, że to tylko twoja dobra wola.
- No, jasne. - Przewróciłem z uśmiechem oczami. - Nie mogłem pozwolić na to, żebyś siedziała tu sama, chora i zapewne głodna. Jadłaś coś dzisiaj?
- Biorąc pod uwagę, że prawie nic nie było w lodówce... - zaczęła, a ja westchnąłem i jej przerwałem.
- Dobra, pojadę teraz do apteki i kupię ci potrzebne leki, a po drodze wstąpię do supermarketu i zaopatrzę cię w jedzenie, tu moje biedactwo. Widzę, że jesteś tak biedna, że nawet na jedzenie cię nie stać. - Próbowałem ją rozchmurzyć, lecz ona zmrużyła oczy.
- Nie żartuje się z chorego – mruknęła pod nosem.
- To w końcu się uśmiechnij dla mnie. - Pacnąłem ją palcem w nos. - Masz jakieś specjalne życzenia, co ci kupić? Twój ulubiony sok pomarańczowy?
- I czekoladę malinową? - zapytała z miną szczeniaczka, a ja kiwnąłem rozbawiony głową.
- I czekoladę. Uśmiechnij się, nie umierasz, jesteś tylko chora.
- Ale najlepiej na świecie się nie czuję – odpowiedziała, pociągając nosem.
- A to sprawi, że poczujesz się odrobinę lepiej? - zapytałem i pochyliłem się nad nią. Mocno ją pocałowałem i zaraz się odsunąłem, by zobaczyć wyraz jej twarzy. Była lekko zdezorientowana, ale też delikatnie się uśmiechała. - I?
- Oszalałeś, zarazisz się ode mnie – stwierdziła i położyła dłoń na mojej klatce piersiowej, próbując mnie odepchnąć, gdy jeszcze się nad nią pochylałem. Zaraz zaczęła kaszleć.
- Jestem jak ze stali, o to nie musisz się martwić. - Mrugnąłem do niej, kiedy się uspokoiła. - Mnie choroba prawie nigdy nie dotyka.
- Tak, tylko potem albo ja będę cię niańczyć, bo będziesz leżał zakatarzony i umierający jak to faceci, albo wylądujesz obok mnie i razem będziemy kaszleć.
- Obydwoje wiemy, że i tak wyląduję w końcu w tym łóżku. A poza tym, nie chciałabyś mnie tak poniańczyć? To trochę przykre, bo ja w tej chwili opiekuję się tobą.
- Nie chciałabym, żebyś zachowywał się gorzej niż dziecko i jęczał mi, że umierasz.
- Ach, tak? To, co z tobą?
- Ja jeszcze ci nie jęczę – zauważyła. - Zacznę potem. - Uśmiechnęła się złośliwie.
- Nie zarażę się od ciebie, serio – zapewniłem ją. - Dobra, jadę. Za godzinę, półtora wrócę. - Wstałem z łóżka. - Jak coś, to dzwoń, przyniosę ci telefon z salonu. I chusteczki.
- A przyniesiesz mi laptop? - zapytała chrypiąc, a ja westchnąłem.
- Masz odpoczywać, a nie pracować.
- Kto powiedział, że będę pracować? Może chcę obejrzeć kolejny odcinek 'Dynastii'?
- Powiedzmy, że ci wierzę. Poza tym, ten serial w dużej mierze nawiązuje do naszych żyć, nie uważasz?
- To nie ja mieszkam w pieprzonym pałacu, tylko ty – zauważyła i od razu mnie tym zgasiła.
- I jak tu z tobą rozmawiać? - Pokręciłem głową.
- Właśnie, nie wiem, jak ty ze mną wytrzymujesz.
- Ja sam nie wiem.
- Oj, nie udawaj pokrzywdzonego. - Zaśmiała się cicho. - Weź moje klucze, leżą na komodzie. I nie sprzedaj mojego domu w kasynie.
- Nie jadę grać w pokera, tylko na miasto, żebyś mi nie padła. Ale kasyno to bardzo kusząca propozycja.
- Tak samo jak to, żebym odeszła z gangu, nie? - Odbiła piłeczkę i tym ponownie mnie zamknęła. - Jak pojedziesz do kasyna, to ja odchodzę z gangu. Taka luźna propozycja.
- Bardzo luźna – mruknąłem. - Chyba wolę, żebyś jęczała mi nad uchem i żaliła, jak to ty się źle czujesz – wymamrotałem, dostrzegając, że nawet chora, potrafi jeszcze nieźle dogryźć człowiekowi. I chyba ta gorączka zaostrza jej charakterek.

***
Nie myślałem, że w poniedziałek w tych godzinach może być tyle ludzi w sklepach. Sądziłem, że raczej więcej jest w czasie dni wolnych, ale jak widać, pomyliłem się. Zdecydowanie za rzadko robię zakupy. Najczęściej zamawiam online i dowożą mi jedzenie, bo tak jest wygodniej, a ja nie mam tyle czasu, żeby łazić jeszcze po supermarketach. Coś czuję, że przy Cassandrze to się zmieni. To ona ostatnio zmusiła mnie do zapełnienia lodówki u mnie, a teraz robię zakupy jej. Ewidentnie coś zaczyna się zmieniać, ale jeść przecież trzeba.
Sięgnąłem do kieszeni po pęk kluczy i włożyłem jeden do zamka. Wprawdzie mam ten komplet, który dorobiłem dla siebie, ale nie chcę stwarzać pozorów, że tak jest, bo wtedy zacznie pytać, po co mi one, a ja jeszcze nie jestem na to gotowy. Nie może niczego podejrzewać, kiedyś sam jej o tym powiem. Na pewno nie w bliskiej przyszłości.
Wszedłem do mieszkania i od razu poczułem różnicę w temperaturze. Było znacznie bardziej gorąco niż zanim stąd wychodziłem. Chyba powinienem trochę przykręcić to ogrzewanie. Wiem, że Cassandrze pewnie wciąż jest zimno, ale ja tu się zaraz ugotuję. Okryję ją dodatkowym kocem, to może wystarczy, bo tu teraz można się wręcz udusić.
Odłożyłem kilka papierowych toreb na blat w kuchni, a jedną małą wziąłem do ręki wraz z butelką wody. Wyszedłem na korytarz i zmniejszyłem temperaturę o kilka stopni, a potem ruszyłem w kierunku sypialni Cassandry.
- Jestem, słońce – powiedziałem, wchodząc do środka, a ona podniosła wzrok z komputera na mnie i dostrzegłem, że ma czerwone oczy. Gdy podszedłem bliżej, zauważyłem, że ma otwarty jakiś dokument.
- Mówiłem ci, żebyś nie pracowała – westchnąłem, zamykając klapę komputera. - Czego w tym zdaniu nie zrozumiałaś? - zapytałem, zabierając z jej kolan urządzenie, które zaraz położyłem na szafce obok.
- Muszę to skończyć, nikt tego za mnie nie zrobi.
- Wiesz, jak wyglądają twoje oczy? Są niepokojąco czerwone i błyszczące, widać, że jesteś przeziębiona. Nie możesz wysłać tego do Tristana, żeby napisał to za ciebie?
- Akurat to muszę sama wypełnić. Nie wszystko zastępca może robić. Myślę, że powinieneś o tym wiedzieć.
- W takim razie, odłóż to przynajmniej na jutro. Jeszcze jakieś głupoty napiszesz w tej gorączce. Nie wiem nawet, jak możesz pisać w takim stanie. A dzisiaj mieliśmy i tak trochę poświętować – przypomniałem, przysuwając się bliżej niej.
- Poświętować? Ze mną chorą?
- To lepsza jest w takim razie praca? - Uniosłem brwi.
- Wiesz, że ty jesteś najważniejszy. - Uśmiechnęła się, sięgając do mojej dłoni.
- Tak? Jak zamierzasz mi to udowodnić? - Oblizałem swoje usta.
- Pieprzyć to, że cię zarażę – wymamrotała i objęła ramionami moją szyję, a potem przycisnęła swoje usta do moich. Całowałbym je dalej, gdyby nie jeden drobny szczegół, przez który zacząłem się denerwować.
Oderwałem się od niej i popatrzyłem w szoku w jej oczy. Chciała pocałować mnie ponownie, ale uniemożliwiłem jej to, łapiąc za ramiona, przez co zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, o co mi chodzi.
- Czuję papierosy – powiedziałem poważnie, na co westchnęła i się odsunęła, opierając się z powrotem o poduszkę. - Cassandra – powiedziałem stanowczo jej imię, ale w żaden sposób nie zareagowała. Jakby nagle ktoś pozbawił ją umiejętności mówienia. Nawet na mnie nie patrzyła. - Jesteś chora, ale dałaś radę wstać, żeby zapalić, tak?
- Zrozum, że tego potrzebowałam, to jest uzależnienie. Nie rzucę tego tak od zaraz, z dnia na dzień, bo to nierealne.
- Obiecałaś, że rzucisz, a nawet nie próbujesz – zauważyłem. - Okłamałaś mnie.
- Nieprawda, Biorę tabletki mające pomóc rzucić. To, czy się uda, zależy od nich, więc nie naskakuj od razu na mnie, bo wiem, że się na mnie zawiodłeś, ale mi też jest przykro, gdy mówisz w taki sposób. Obiecałam, że rzucę, więc próbuję, a ty nawet nie chcesz w to uwierzyć.
- Twoja silna wola też jest do tego potrzebna.
- Tylko że ja nie mam silnej woli. - Popatrzyła mi w oczy, wyraźnie strapiona.
- Powiedz jeszcze, że wyszłaś z gorączką na balkon. Co ja gadam? Oczywiście, że wyszłaś, bo w domu nie czuję dymu.
- Przestań – powiedziała ciszej, z zwieszoną głową.
- Co przestań? Nie rozumiesz, że się o ciebie martwię? Martwię się, że to cię udusi i nikt ci już nie pomoże.
- I może tak jednak byłoby najlepiej – wymamrotała, a ja otworzyłem szerzej oczy.
- Co ty pieprzysz, co? Wolisz umrzeć niż żyć? Ze mną żyć? - zapytałem zszokowany, ale niczym mi nie odpowiedziała. - Oddawaj paczkę – nakazałem stanowczo i dopiero wtedy na mnie spojrzała.
- Żebyś ty mógł skorzystać i sobie popalić? - prychnęła, a ja głęboko odetchnąłem.
- Nieważne, co ja z tym zrobię. Chcesz rzucić to palenie? To oddawaj wszystkie papierosy – powtórzyłem.
Nastała chwila ciszy, którą chciałem przerwać, ale jednak się odezwała.
- Są w szufladzie na korytarzu – wymamrotała cicho.
- I nie można było tak od razu? - zapytałem wstając, ale wtedy poczułem, jak mnie zatrzymuje, łapiąc za moją rękę, więc ponownie spojrzałem w jej stronę.
- Tak naprawdę nie chcę umierać – usłyszałem jej zduszony głos, a w oczach zobaczyłem łzy, gdy się we mnie wpatrywała.
Usiadłem obok niej z powrotem i odgarnąłem z jej twarzy kosmyki włosów, które włożyłem za ucho. Po jej policzku spłynęła łza.
- Boję się, że umrę. Nie chcę. - Rozpłakała się, a wtedy pocałowałem ją w czoło i przytuliłem mocno do siebie jak największy skarb.
- Nie umrzesz, słońce. Poradzimy sobie, pomogę ci to rzucić. A ja, tak jak obiecałem, przestanę ćpać. Siedzimy w tym razem, tak?
- Nie wiesz, jak bardzo pomaga mi to, że przy mnie jesteś.
- Nigdzie się nie ruszam. - Pocałowałem ją w czubek głowy i trzymałem w swoich ramionach, póki w pełni się nie uspokoiła.
Ona nie umrze, nie stracę ponownie tak świetnej osoby. Nie umrze.
- Też nie będę palić, żeby cię wesprzeć – powiedziałem po namyśle, ale jednak i tak bardzo spontanicznie.
- Jesteś tego pewien? - zapytała cicho, a ja przytaknąłem. Czy naprawdę byłem tego pewien?
- Dla większego dobra – warto – wymamrotałem, czym wywołałem uśmiech na jej twarzy.
- Kupiłeś mi te leki? - usłyszałem cichy głos po upływie kilku minut i dopiero wtedy przypomniałem sobie, że miałem jej je dać.
- Tak. Weź je teraz, okej? - powiedziałem, sięgając po papierową torebkę i butelkę z wodą, które wcześniej położyłem na szafce przy łóżku. - Zrobię ci jakieś kanapki i może coś obejrzymy, hmm? Chyba, że wolisz odpocząć i iść spać?
- Nie, chcę spędzić resztę dnia z tobą. - Uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze, ale... chcę zostać na noc – zasugerowałem, a ona cicho się zaśmiała.
- Dzięki, że jesteś. - Zagryzła dolną wargę i złapała mnie za rękę. Ile dałbym, żeby widzieć ten uśmiech już zawsze...
- Chyba jednak muszę jeszcze na chociaż chwilę się położyć. - Zakryła dłonią pół twarzy i zsunęła się na poduszki. Zaraz zaczęła kaszleć i się dusić, więc natychmiast ją podniosłem do pozycji siedzącej i podałem butelkę z wodą.
- Oj, ty mój miśku. Nieźle mi się rozchorowałaś. - Popatrzyłem na nią ze zmartwieniem, gdy piła. - Zaraz zmierzę ci temperaturę i dam leki. Miejmy nadzieję, że ci ulży – westchnąłem.
- Jeśli będę miała silny atak astmy, to znaczy, że już jest źle i zwykłe leki na przeziębienie mi nie pomogą – odpowiedziała z chrypką.
- Nie pal już dzisiaj, okej? Odciągnę twoją uwagę od tego pod wieczór.
- W jakim sensie?
- Przekonasz się wieczorem, teraz leki. - Wskazałem na papierową torebkę. - Jakim cudem ty jeszcze w miarę trzymasz się w tej gorączce?
- Ach, dzięki. - Spojrzała na mnie z ironią. - Może jeszcze ci nie majaczę w gorączce, bo wiem, że mam na głowie firmę?
- Żadnej pracy dzisiaj, bo...
- Wiem – przerwała mi. - Tylko jak zacznę ci narzekać, to pamiętaj moje słowa. A teraz daj mi te leki, bo nie mam zamiaru chorować cały tydzień. Już samego kataru mam dość po jednym dniu.
- Nawet chorą twój charakter mocno cię trzyma – stwierdziłem, wzdychając, a ona popatrzyła na mnie z ostrzeżeniem.

***

*Cassandra*

Gorączka znacznie mi spadła, przynajmniej na trochę i na razie czuję się o wiele lepiej niż jeszcze 2 godziny temu. Od rana nie byłam w stanie funkcjonować, nawet wstać z łóżka i jestem pewna, że przyczyniło się do tego również to, że niewiele jadłam. Dzięki Bogu, że Louis się nade mną zlitował i kupił mi nie tylko leki, ale też jedzenie i w dodatku zrobił kilka kanapek, i przyniósł mi je do łóżka, żebym się nie przemęczała. Jest taki kochany, że się o mnie troszczy, opiekuje się mną i przyjechał do mnie, mimo mojego przeziębienia, żebym nie siedziała tu sama jak palec. Czy chciałabym czegoś więcej?W sumie, to tal. Wolałabym być zdrowa w naszą miesięcznicę. Przez moją chorobę zepsułam nam tylko cały dzień. Z domu nie dam rady wyjść, a z łóżka ledwo wstaję. Dobra, wcześniej było gorzej, teraz mi się poprawiło, że mogę właściwie chodzić bez zbędnych zawrotów głowy. I jak Louis zorientował się już wcześniej: tak – poszłam zapalić i to cudem dałam radę wstać i tak – wyszłam w dodatku na balkon, wiem, jak bardzo głupio postąpiłam. Nie dość, że paliłam, gdy obiecałam, że nie będę, to jeszcze przeziębiona na dwór wyszłam. Przynajmniej ciepło się ubrałam.
Do tej pory nie wiem, jak w tak wysokiej gorączce sama wstałam z łóżka. Musiało mi się albo coś poprzestawiać w głowie, albo mój organizm doznał jakiegoś szoku. To przynajmniej jest dowód na to, że bez palenia nie wytrzymam i nawet rozpalona gorączką dorwę papierosa, a te tabletki dla palaczy nie działają w ogóle. Tyle w temacie. Zobaczymy, co wymyśli Louis, żeby mi pomóc. Nie sądzę, by zabranie mi wszystkich paczek wystarczyło.
To w takim razie, co z jego ćpaniem? Mam nadzieję, że chociaż on walczy z uzależnieniem. Ale dobrze, dziś żadne z nas nie powinno się tym przejmować i o tym myśleć. To nasz dzień. Miał być, gdybym była zdrowa... Pieprzony los z nas żartuje.
Odkopałam się z kołdry i powoli wstałam z łóżka. Nie zakręciło mi się w głowie, przed oczami nie miałam mroczków, to dobry znak. Może dane mi będzie choć na chwilę wstać z tego łóżka, ale wiem, że Louis i tak nie pozwoli mi pracować, więc na wiele nie mogę liczyć. W sumie, to w nasz dzień nie powinnam pracować, tylko spędzać czas z nim. I spędzałabym go dalej, tak jak przy oglądaniu filmu, tylko że wyemigrował do kuchni i jeszcze nie wrócił. Chyba że po prostu już całkiem sobie poszedł, a ja tego nie usłyszałam. Miejmy nadzieję, że tak nie było.
Sięgnęłam po krótki szlafrok i ciasno się nim opatuliłam. Jak dobrze, że chociaż nie jest mi tak zimno jak wcześniej, bo to już zwariować można. Współczuję ludziom, którym jest wiecznie zimno. Ja nie wytrzymuję już tego dnia, a co powiedziałabym, gdyby było tak całe życie? Chyba już dawno bym ze sobą skończyła.
Skierowałam swoje kroki do kuchni i słyszałam tylko jak z tego pomieszczenia dochodzą uderzenia noża lub czegoś innego, i jak moje bose stąpały po panelach. Gdy doszłam do pomieszczenia, stanęłam w przejściu i oparłam się o ścianę, żeby przez chwilę móc obserwować, co robi mój chłopak. Był tak zajęty, że prawdopodobnie nawet mnie nie dostrzegał. Kroił coś powoli i uważnie na desce, ale nie byłam w stanie dopatrzeć co, bo zasłaniał sobą wszystko. Dookoła porozrzucane były przeróżne rzeczy, ale mimo, że stworzył mały bałagan, wiedziałam, że się stara. Stara się dla mnie, a ja docenię, cokolwiek to będzie. Pamiętam, jak mówił jakiś czas temu, że nie gotuje za wiele i nie umie dużo, więc to musi być dla niego prawdziwe wyzwanie. Wysila się dla mnie, a ja już teraz dostrzegam, że nie robiłby tego tak po prostu. On rzeczywiście mnie kocha.
Podeszłam do niego od tyłu i przytuliłam się do jego pleców, zaglądając mu przez ramię, na co zaraz się wzdrygnął.
- Co robisz? - zapytałam, spoglądając na pokrojone ogórki, a on natychmiast odwrócił się w moją stronę, zasłaniając mi tym to, co było na blacie.
- Coś – odpowiedział zbyt krótko, bym mogła zacząć coś podejrzewać.
- Coś? - powtórzyłam po nim z namysłem, oblizując usta, a on kiwnął głową. - A jakie coś, co? Co gotujesz?
- Nie ma mowy, że ci o tym powiem. - Pokręcił głową i zaczął powoli pchać mnie do tyłu, na co zmrużyłam oczy, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- To jest jakaś wielka tajemnica? - Uniosłam brwi.
- Idź do swojej sypialni, co? Prześpij się, obejrzyj 'Dynastię' albo coś – zaproponował.
- Wyganiasz mnie? - zapytałam zdumiona, gdy wypchał mnie już do salonu.
- Tak, wyganiam cię – powiedział pewny siebie. - I nie chcę widzieć cię w kuchni przez najbliższą godzinę – nakazał, na co szerzej otworzyłam oczy. Co on kombinuje? Mam się bać?
Przez chwilę biliśmy się spojrzeniami i żadne z nas nawet nie pisnęło słowem.
- Dobrze – zgodziłam się po namyśle. - Ale coś za coś – dodałam.
- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał, a ja wskazałam na swoje usta.
- Już nawet nie martwisz się, że mnie zarazisz? - mruknął i pochylił się nade mną, złączając nasze usta w czułym pocałunku.
- Poświęcę się dla dobra ogółu i zaopiekuję się tobą, gdy zachorujesz – powiedziałam z cwanym uśmiechem, a on się zaśmiał i wskazał ręką na coś za mną.
- Już cię tu nie ma, Cass.
- Już mnie tu nie ma, Louis. - Wystawiłam mu język i się odwróciłam tyłem.
- Jakbym umawiał się z dzieckiem w gratisie – usłyszałam jeszcze, jak mówi i powstrzymałam się od śmiechu.

***

Z każdym kolejnym odcinkiem 'Dynastii' stwierdzam, że ten serial jest coraz bardziej pokręcony i zawiły. Aczkolwiek, ta seria ma w sobie to coś, dzięki czemu chce się to dalej oglądać i nie przerywać. Tylko że czasem musisz przerwać, bo możesz zbyt bardzo się wciągnąć i zapomnieć, że wokół ciebie istnieje jakikolwiek świat. Już raz ze mną tak było – przy 'Pamiętnikach Wampirów'. Po raz kolejny nie mogę aż tak się zatracić, bo to nie jest dobre.
Wraz z tym, gdy wyłączyłam przeglądarkę internetową, mój telefon zaczął dzwonić. Zamknęłam laptop i sięgnęłam po swojego smartfona leżącego trochę dalej na łóżku.
- Czego ode mnie chcesz, blondynko? - zapytałam chrypiąc, wiedząc doskonale, że to Kelly do mnie dzwoni.
- Chora jesteś? - było pierwszym, co usłyszałam od niej.
- Nie, tak tylko mówię tym głosem dla zabawy.
- Nie, ale poważnie pytam.
- No, jestem chora, poważnie. Nie słyszysz? - odparłam, wygodniej się kładąc. - Leżę z gorączką, no, teraz na trochę mi przeszło po lekach, ale pewnie nie na długo.
- Może przyjadę w takim razie, co? Potrzebujesz czegoś?
- Louis ze mną jest, ale dzięki. - Uśmiechnęłam się do siebie. Zawsze jest taka kochana i jeszcze się martwi. Naprawdę jest dla mnie jak starsza siostra. Bez niej pewnie nie poradziłabym sobie w wielu sytuacjach. Jest dla mnie wsparciem we wszystkim.
- O, przyszedł się tobą zaopiekować?
- Jestem dorosła, Kelly – mruknęłam, przypominając jej. - Ale tak, można tak powiedzieć. Postawił mnie trochę na nogi, kupił mi jedzenie i leki, więc nie jest źle. Tylko szkoda, że choruję w naszą miesięcznicę – wymamrotałam ostatnie zdanie.
- Ale dostałaś kwiaty, więc nie narzekaj, bo mogło być gorzej – odpowiedziała spokojnie, a ja nie zrozumiałam, o co jej chodzi.
Zmarszczyłam brwi i momentalnie usiadłam.
- Nie rozumiem cię, bo nie dostałam żadnych kwiatów.
- Co? Ale... no, a te 3 czerwone róże? - zapytała, zaczynając się zacinać.
- Nie wiem, o czym ty mówisz. Nie dostałam nic. Ty masz coś z głową? Wymyśliłaś to sobie i chcesz mnie w coś wkręcić? To nie jest śmieszne, Kelly. Zaczynam myśleć, że masz jakieś problemy psychiczne.
- Cassandra, nie zwariowałam, okej? Wiem, co widziałam. Jakoś rano spotkałam go na mieście, wychodził z kwiaciarni z Harrym. Oboje mieli po bukiecie kwiatów. Myślałam, że te, które trzymał Louis są dla ciebie.
- Nic nie dostałam... - powiedziałam oszołomiona.
- Czekaj, ale to jeszcze nic nie oznacza – odpowiedziała szybko.
- Kelly, zadzwonię do ciebie później.
- Tylko nie zrób czegoś głupiego, słyszysz? To nie oznacza od razu, że cię zdradza, wiesz o tym, prawda?
- Po prostu muszę się dowiedzieć, o co chodzi. Pa, Kelly.
- Proszę, nie powiedz mu tylko czegoś głupiego – usłyszałam jej zaniepokojony głos i zaraz po tym się rozłączyłam.
Odłożyłam telefon i spojrzałam na ścianę przed sobą. To na pewno nie jest tak, jak ja myślę. Na pewno.
Przełknęłam głęboko ślinę i zmusiłam się do tego, by całkiem wstać z łóżka. Choć nie miałam ochoty, teraz już musiałam. Stanęłam na puchatym dywanie i sięgnęłam po ciepły szlafrok, który szybko narzuciłam na siebie. W bardzo krótkim czasie przeszłam przez pół domu i znalazłam się w kuchni, gdzie Louis wciąż coś robił i nie dostrzegał mnie. Odwrócony był tyłem do mnie i nachylony nad stołem.
- Louis – zwróciłam jego uwagę i dopiero po tym się odwrócił. Zauważył mnie i się uśmiechnął, ale, ja wiedziałam, że jeszcze chwila i tuż po tym, co powiem, ten uśmiech zniknie.
- Jeszcze nie minęła godzina. Zostało mi kilka minut. - Zaśmiał się krótko, ale gdy zauważył, że jestem poważna – ucichł.
- Musimy o czymś pogadać – odezwałam się z wahaniem.
- Coś się stało? Chyba nic złego nie zrobiłem, prawda?
- Nie wiem, ty mi powiedz. - Uniosłam lekko ramiona i prawdopodobnie zabrzmiałam, jakbym o coś go obwiniała. A może tak było?
- Ale o czym? Nie rozumiem, co masz na myśli.
- Kelly dzisiaj cię widziała.
- Tak i co w związku z tym? - zapytał, przekręcając na bok głowę.
- Bądź teraz ze mną szczery i nie kłam, dobrze? Nie chcę być z kimś, kto mnie okłamuje i jeśli tak jest z tobą... to nie jestem pewna, czy to zniosę, a zaufałam ci przecież.
- Wyjaśnisz mi, o co ci chodzi? Nie potrafię czytać ludziom w myślach, a ty jeszcze przeciągasz temat, zamiast od razu powiedzieć mi, co cię niepokoi. A więc?
- Zdradzasz mnie? - zapytałam poważnie, przy czym serce biło mi niemiłosiernie szybko. W reakcji na moje słowa – otworzył szeroko oczy.
- Słucham? - odezwał się oszołomiony, widocznie nie wierząc w to, co słyszy.
- Czy mnie zdradzasz? - powtórzyłam, choć wiedziałam, że usłyszał doskonale.
- Żartujesz sobie? Po czym wywnioskowałaś, że mogę cię zdradzać
- Kelly powiedziała, że widziała cię rano z kwiatami, a ja ich nie dostałam. Kto je dostał zamiast mnie? Jaka kobieta? - zapytałam drżącym głosem, a on głęboko odetchnął. - Powiedz mi – zażądałam.
- Dlaczego wy, kobiety, od razu zakładacie najgorsze? Tak, kupiłem te kwiaty. Trzy czerwone róże, jeśli chcesz wiedzieć. One nie były dla ciebie, ale nie zdradzam cię. Przyrzekam, że nie mam innej, nawet nie byłbym w stanie o tym pomyśleć.
- Dlaczego ci nie wierzę? Co zrobiłeś z tymi kwiatami?
- Jechałem na cmentarz. Harry był ze mną, więc może zaświadczyć, że tak było, jeśli rzeczywiście mi nie wierzysz. - Momentalnie posmutniał, a z jego oczu znikły te iskierki, które zawsze były, gdy był szczęśliwy. Od razu dopadło mnie poczucie winy.
- Byłeś na cmentarzu? - zapytałam cicho, a on przytaknął.
- Odwiedzałem tam pewną ważną dla mnie osobę, Harry tak samo. To wszystko, zapytaj go – odpowiedział ciszej, a ja nie wiedziałam, co miałam mu na to odpowiedzieć i milczałam, choć to nie było najlepsze rozwiązanie. - Nie ufasz mi już prawda? - zapytał niespokojnie, gdy się nie odzywałam.
- Ufam – powiedziałam całkowicie tego pewna, ale nie wiem, czy jego to przekonało.
- Ale co? Jest jakieś 'ale', prawda? Oczywiście, że jest. Lepiej nie mów jakie, tak będzie lepiej. Chcę ci tylko kolejny raz powiedzieć, że nie jestem kobieciarzem i jeśli kogoś kocham, to serio. I ty jesteś jedyną, którą kocham.
- Louis...
- Poczekaj – przerwał mi, więc lekko zagryzłam wargę, byłam już trochę poruszona. - Rzeczywiście tamte kwiaty nie były dla ciebie i może powinienem dać takie tobie, ale sądziłem, że wieczorem nie jest jeszcze na to za późno – powiedział z nadzieją i zrobił krok w bok, odsłaniając mi tym widok stołu, który wyglądał jak w tych wszystkich filmach.
Nie sądziłam, że coś takiego mogę zobaczyć we własnej kuchni. Na stole stała już kolacja. Między talerzami ustawione były dwie wysokie świece i kilka małych wokół nich. Przy krawędzi znajdowało się wino w lodzie, a na środku, trochę dalej od świec, był bukiet różowych i fioletowych róż. Wszystko, jakby pojawiło się tutaj magicznym sposobem. Musiał wyjść w międzyczasie szybko gdzieś do sklepu lub przemycić wcześniej, bym tego nie zauważyła. Ale nie liczyło się, jak on to zrobił. Liczyło się, że tym gestem, moje serce otworzyło się dla niego jeszcze bardziej. I to niewyobrażalne, jak bardzo ja go kocham.
- Zrobiłem nam kolację, bo wiem, że nie dasz rady wyjść z domu. Może nie jestem wyśmienitym kucharzem, ale się starałem, by wyszło i to chyba lepsze niż miałbym coś zamówić. A te kwiatu tym razem są dla ciebie – mówił cicho, jakby bał się mojej reakcji.
Zakryłam dłonią usta i podeszłam do szatyna.
- To wygląda wspaniale, dziękuję. Przepraszam, że źle cię oceniłam.
- Miałaś powody. Ale naprawdę myślisz, że kupowałbym kwiaty dla innej w naszą miesięcznicę?
- Uświadomiłeś mi, że nie mógłbyś tego zrobić. Głupia jestem. - Oplotłam ręce wokół jego szyi. - Tylko że ja nie mam nic dla ciebie, przepraszam.
- Jesteś tu. To dla mnie wystarczający prezent. Nie musisz mi niczego dawać, bym był szczęśliwy.
- Jesteś najlepszym, co do tej pory spotkało mnie w życiu. - Oparłam swoje czoło o jego i zamknęłam oczy. - Szczęśliwej miesięcznicy, kochanie.
- Szczęśliwej. Oby było więcej takich rocznic – odpowiedział ciszej i delikatnie musnął moje usta.
Pierwszy miesiąc z nim był jak nowy początek w moim życiu. Wierzę, że to szybko się nie skończy.

***


1 komentarz:

  1. Super rozdział! Mam nadzieję, że Cass szybko wyzdrowieje. I mam nadzieję, że jak Lou Wyżna jej prawdę co do tego włamania i tej całej Natalie to Cass będzie wyrozumiała. Czekam na next z niecierpliwością.
    Dużo weny Kochana, ale też odpocznij, w końcu są wakacje. ;)
    Buziaki, do napisania. :**

    OdpowiedzUsuń