*Cassandra*
-
Louis, gdzie ty mnie zabierasz? Późno jest – jęknęłam, obserwując, jak światła
uliczne, billboardy, szyldy sklepów, lampy w oknach migają za szybami auta.
Podparłam
głowę na dłoni i lekko przymknęłam oczy, kiedy oślepiało mnie coraz bardziej.
Prawdopodobnie działo się tak przez to, że byłam już zmęczona i moje oczy
pragnęły się już całkowicie zamknąć i wolałabym odpocząć, a nie pędzić teraz
samochodem przez Londyn do nieznanego mi celu.
- I o
to właśnie chodzi – odpowiedział, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
Spojrzałam
na niego jak na wariata, unosząc wyżej brwi.
-
Zamierzasz mnie gdzieś zabić, zgwałcić czy od razu zakopać żywcem, żeby nikt
nie zobaczył? – zapytałam posępnie.
- Jezu,
mówisz tak, jakbyś mnie nie znała, a jesteś ze mną już długo. Albo mi nie
ufasz, albo masz poważny uraz głowy – stwierdził, na co z powrotem odwróciłam
się do okna po mojej stronie, wzruszając ramionami.
- Może
i tak. Wszystko możliwe po nieustającej pracy.
-
Właśnie dlatego chcę cię zabrać gdzieś, gdzie nie będziesz musiała o tym
myśleć. W końcu jest piątek, weekend się zaczyna.
- Zabierasz mnie gdzieś w ciemną noc? – zapytałam
podejrzliwie.
- No.
- To naprawdę jest dziwne.
- Jak mam cię zabrać gdzieś w dzień, jeśli ciągle
jesteś w firmie?
- Wiesz, jak wygląda sprawa z firmą. Nie mogę...
- Wiem,
dlatego daj mi tą jedną noc, żeby pojechać w miejsce, które tak ci się
podobało. Gdzie prawie nigdy nie ma ludzi. Będziemy tylko ty, ja i księżyc. Jak
podoba ci się taka wizja?
- Mhm... może być ciekawie – wymruczałam, siadając
wygodniej.
Zsunęłam
rękawy swojego swetra na dłonie i wtuliłam się w fotel. W aucie było przyjemnie
ciepło, że miałam ochotę zasnąć, ale wiedziałam, że muszę jeszcze trochę
wytrzymać.
- Jesteś zmęczona? – zapytał, spoglądając na mnie.
- Trochę – przyznałam cicho, nie spodziewając się
tego, co zamierza.
- Zaraz
nie będziesz – odpowiedział pewnie, a ja zauważyłam, że przyspieszamy i to dość
bardzo, na co momentalnie otworzyłam szerzej oczy.
- Co ty
robisz? – zapytałam zaniepokojona.
-
Mówiłaś, że jesteś zmęczona, więc próbuję cię rozruszać. Jak będę jechał tak
mozolnie, to zaraz mi tu zaśniesz, a nie o to mi chodzi.
- Ale
to nie jest cholerny pościg, nikt nas nie goni. Jedziesz, jakbyśmy uciekali z jakiejś
akcji.
- Muszę
cię trochę pobudzić do życia adrenaliną.
- Są
inne sposoby na to, żebym nie spała – powiedziałam głośniej i ostrzej,
dostrzegając, że liczby na liczniku znacznie wzrastają.
- Ale
ten wydaje mi się jakiś fajniejszy. – Wzruszył ramionami, sprawnie wymijając
kolejne pojazdy. – A jak otworzysz jeszcze okno to...
- Nie
będę otwierać żadnego okna. Nie wiesz, jaki mamy miesiąc? Nie mam zamiaru
chorować, odpowiada mi to ciepło tutaj – uparłam się.
- Oj,
daj się porwać chwili, Cass. – Zaśmiał się, w dalszym ciągu nie zdejmując nogi
z gazu. Uśmiechał się, jakby w głowie rodził mu się szalony pomysł i chyba
zaczynało mnie to powoli przerażać.
- Co w
ciebie wstąpiło, Louis? Zwolnij, nie jedź tak szybko.
-
Dlaczego? Fajnie się tak jedzie. Nie masz ochoty dalej pędzić nocą przez
uliczki?
- Nie bardzo, a przede wszystkim nie w tym momencie.
Proszę cię, zwolnij.
- Ale powiedz mi, dlaczego?
- Może
dlatego, że łamiesz wszelkie przepisy i jedziesz niezgodnie z prawem? Policja
nas złapie, zobaczysz. Czy ty coś wziąłeś, upiłeś się?
- Wtedy
nie wiózłbym cię ze sobą, nie jestem taki nieodpowiedzialny – mruknął.
- Pewny
jesteś? Proszę cię, zwolnij. Proszę cię tylko o to – powiedziałam drżącym
głosem.
-
Cass... – jęknął.
-
Zwolnij, do jasnej cholery! Kręci mi się już w głowie, zaraz zwymiotuję! –
krzyknęłam poirytowana, rzeczywiście odczuwając te dolegliwości, o których mu
powiedziałam.
- Co? –
Tym razem to on spojrzał na mnie zaniepokojony.
Już
miałam coś mu na to odpowiedzieć, ale usłyszałam syrenę policyjną, a w lusterku
zauważyłam niebiesko-czerwone światła.
- Kurwa
- przeklął, natychmiast zwalniając,
przez co mi ulżyło.
-
Mówiłam ci – odezwałam się cicho, zakrywając dłonią oczy.
-
Naprawdę źle się czujesz? – zapytał, zjeżdżając na pobocze.
- Nie
jestem przyzwyczajona do takiej prędkości, mimo wszystko. Jest mi po prostu
niedobrze – odpowiedziałam szczerze, kiedy auto stanęło.
-
Przepraszam, mogłaś powiedzieć wcześniej. Nie chciałem doprowadzić cię do
takiego stanu.
- Ale
doprowadziłeś – wymamrotałam, gdy on otworzył okno, kiedy zobaczył za nim
mundur funkcjonariusza.
-
Został pan zatrzymany za znaczne przekroczenie prędkości. Poproszę dowód
osobisty, prawo jazdy i...
- Zajebiście – mruknął Louis, sięgając do kieszeni.
- Tomlinson?
- Zayn?
– powiedział zdziwiony szatyn, na co spojrzałam w tamtą stronę i rzeczywiście
zobaczyłam twarz Malika.
- Stary, ile ja razy mam cię jeszcze zatrzymywać?
Nie sądzisz, że prawie dwieście na godzinę to ciut za dużo?
-
Cieszę się, że przynajmniej ty zdołałeś go zatrzymać – odezwałam się i
zauważyłam, że Zayn się nachyla i spogląda na mnie.
- I jeszcze wiozłeś ze sobą Cassandrę? Gratuluję,
Tomlinson – zakpił.
- Dobra, dobra, wiem. Przesadziłem, okej? Wiem.
– Zaczął się denerwować, ale już za bardzo go nie słuchałam. Głęboko tylko
odetchnęłam i odchyliłam się na fotelu, żeby się uspokoić. Zamknęłam oczy,
chcąc ich nie słyszeć, ale niestety się nie dało. Dobrze przynajmniej, że już
staliśmy.
-
Dobra, nie dawaj już tych dokumentów, znam je przecież na pamięć.
- Puść
mnie po prostu dalej, okej? – powiedział ostro Louis, a ja tylko się temu
przysłuchiwałam.
- Tak
jak zwykle? Muszę sprawdzić, czy nie jesteś pijany.
-Nie
jestem – uparł się szatyn.
- To po
cholerę tak szybko jechałeś? Nikt przy zdrowych zmysłach tak nie jeździ.
-
Jechałem tak szybko dla funu, jasne? Puść mnie po prostu już dalej i...
-
Dobra, nie drzyj się – syknął Mulat.
- Bo
co?
- Bo
twoja dziewczyna nie wygląda najlepiej – wyjaśnił przyciszonym głosem, przez co
otworzyłam oczy, ale nie patrzyłam na nich, tylko przed siebie.
-
Będziesz wymiotować? – zapytał Louis, kładąc dłoń na moim udzie.
- Nie
będę wymiotować! – uniosłam się niespodziewanie i nieświadomie.
-
Dlaczego na mnie krzyczysz? Wiem, że...
- Bo
przypomniał mi się wypadek, rozumiesz? – Spojrzałam na niego przerażona. –
Przypomniało mi się wszystko z wypadku i zaczynałam wpadać w panikę –
wytłumaczyłam trochę spokojniej. – Przestraszyłam się – dodałam ciszej.
- Jedź,
Tomlinson. Ostatni raz ci ulegam – usłyszałam głos Zayna, a potem dostrzegłam,
że odchodzi od auta. Jednak Louis nie ruszył, a patrzył tylko na mnie, jakby
coś sobie uświadomił. Nastała cisza, którą przerwał jedynie odjeżdżający
samochód policyjny.
Zagryzłam
policzki od środka i zwiesiłam wzrok, czując się winna, że to powiedziałam.
-
Przestraszyłam się, że to się powtórzy – odezwałam się szeptem.
Louis w
reakcji położył dłoń na mojej głowie i przytulił mnie do siebie, całując w
czubek.
- Nie
pomyślałem o tym – wyszeptał. – Przepraszam... choć i to pewnie niewiele
pomoże. Jestem takim idiotą.
-
Jesteś idiotą – przyznałam, zmuszając się do śmiechu.
-
Chciałem jedynie...
- Wiem,
co chciałeś. – Pokiwałam głową, znacznie się uspokajając. – W innym przypadku
nie przeszkadzałoby mi to, ale...
-
Powinienem był się zatrzymać, kiedy prosiłaś.
-
Zapomnijmy o tym. Jedźmy, hmm? – zaproponowałam już pewniej.
- A
chcesz tam jechać? – zapytał, odsuwając się kawałek.
- Nie
wiem, gdzie, ale chcę. Mówiłeś, że zapomnę tam o wszystkim.
- Tak,
to miejsce, gdzie można się uspokoić – przyznał.
- No to
jedźmy. Spraw, żeby ten wieczór był piękniejszy. – Uśmiechnęłam się delikatnie,
trochę się do tego zmuszając.
***
-
Miałeś rację – przyznałam z uśmiechem, patrząc na Londyn spowity nocą.
- Z
czym? – wymruczał, kiedy włożyłam dłonie do tylnych kieszeni jego spodni i
przysunęłam go do siebie. Od razu objął mnie dookoła ramionami, przez co
poczułam się pewniej.
Siedziałam
na masce jego samochodu i deko jednak niepokoiłam się, że zsunę się z niej. Na
szczęście, miałam kogoś, kto mógł temu zapobiec.
- Z
tym, że zapomnę tu o firmie, problemach, wyciszę się. – Oparłam głowę na jego
torsie i w dalszym ciągu spoglądałam na przepiękny widok.
Zabrał
mnie na to wzgórze, to któro już raz mi pokazywał, to, na które sam lubił
przychodzić. Zabrał mnie tu, gdzie zwykle nie pojawiają się ludzie, gdzie
miejsce jest jednocześnie magiczne, ale i prawie całkowicie odcięte od
pozostałej części świata, lecz tylko w przenośni. Miejsce, gdzie można
pomyśleć, pomarzyć, pobyć samemu w błogiej ciszy i całkowicie zatracić się w
wspaniałej atmosferze, szczególniej, gdy niebo nad tobą jest ciemne i całe
rozgwieżdżone, a ty stoisz w świetle księżyca. Z twoją ulubioną osobą.
Było to
to wzgórze, na które kiedyś, zanim jeszcze zostaliśmy parą, przyprowadził mnie,
a ja bałam się podejść do zbocza, żeby nie spaść z urwiska. Jednak wtedy był to czas, kiedy
zaczynałam mu ufać, już tak naprawdę, i właśnie wtedy przekonał mnie, bym,
stanęła z nim na tym szczycie, na którym, gdy spojrzysz w dół, widzisz
przepaść. Trzymał mnie wtedy tak mocno, bym się nie wysunęła z jego ramion i
pokazywał mi, jak z tej perspektywy wygląda Londyn nocą. I stawało się to też i
moim ulubionym miejscem, chociaż byłam tu dopiero drugi raz i jeszcze nie
widziałam tego za dnia. Rozumiałam, dlaczego Louis tak uwielbia tu przyjeżdżać.
To było jak oaza, dlatego szatyn przyjeżdżał tutaj, kiedy potrzebował pomyśleć,
pobyć sam ze sobą. Sądzę, że to urok tego miejsca działał tak na niego. Ja też
nieświadomie zaczęłam zagłębiać się w swoich marzeniach, wyobraźni, planach i
tym, co życie mi dało. Jego mi dało. Gdyby nie on, nie wiedziałabym nawet o
tym, że ta lokalizacja jest tak blisko mojego wieżowca. I na pewno byłaby to
wielka strata.
- Mówiłem, że tutaj zapominasz o istnieniu
całego świata – zgodził się ze mną i puścił mnie.
Chciałam
powiedzieć, żeby tego nie robił, ale nim zdążyłam, on usiadł obok mnie na masce
auta i przysunął moje ciało do siebie. Oparł się na jednym łokciu, a gdy
spojrzał w gwiazdy, ja także to zrobiłam.
- W
takim razie, dobrze, że ci uwierzyłam – odpowiedziałam cicho. – To nawet lepsze
niż miałabym teraz pójść spać. Mogłabym tak patrzeć w gwiazdy godzinami.
-
Mogłabyś, gdybyś miała więcej czasu. I zanim powiesz, że masz obowiązki, pracę
i to wszystko... ja to rozumiem. Ale w końcu wszystko wróci do normy, obiecuję
i wtedy będziesz miała milion okazji do przeżywania takich chwil jak ta. Teraz
musi wystarczyć ci ten urlop, ale potem...
-
Cholera – syknęłam, prostując się, kiedy nagle coś sobie uświadomiłam.
- O co chodzi? – zapytał, również przybierając
tą samą pozycję co ja.
-
Wiesz, jaka tępa jestem? - Spojrzałam na
niego, a on zmrużył oczy.
- W
sensie? Co tym razem zrobiłaś lub czego
nie?
- Oczekiwałam,
że powiesz, że nie jestem tępa – mruknęłam. – Ale nieważne. Mamy w przyszłym
miesiącu wylecieć na te wakacje, tylko najlepsze jest to, że tak właściwie to
nie wiem, gdzie mamy lecieć.
- Nie
wybrałaś żadnego miejsca? – Uniósł wyżej brwi, wyraźnie zaskoczony.
- A
miałam na to czas?
- W
takim razie: zróbmy to teraz.
-
Teraz? – zawahałam się, ale za chwilę westchnęłam. – No dobra. Co w takim razie
proponujesz? Masz jakieś pomysły?
- Ibiza
– wypalił, na co szerzej otworzyłam oczy i zsunęłam się z maski.
- O
nie, nie, nie – natychmiast zaprzeczyłam.
-
Dlaczego?
- Bo...
nie i już. Ibiza kojarzy mi się z ciągłymi imprezami, takimi... nie dla dzieci,
rozumiesz? Maddie jest za mała.
- W
takim razie Majorka? Teneryfa? – zaproponował, a ja pokręciłam głową.
- Nie.
- Co z
nimi nie tak?
-
Byliśmy już tam. Chcę tropiki, gorące kraje – wyjaśniłam, a on głęboko
odetchnął.
-
Ciężko cię zadowolić. A Sycylia?
- A coś
nie w Europie? – Zmrużyłam jedno oko, a on swoimi przewrócił.
-
Stawiasz bardzo wysokie wymagania – mruknął.
- Bo
chcę, żeby to było coś wyjątkowego. To pierwsze wakacje z tobą.
- To
gdzie ty chcesz lecieć? Kalifornia? Floryda? Australia? Wysp...
- Tak!
– przerwałam mu, nagle się do niego odkręcając.
- Co?
Australia?
- Nie –
jęknęłam. – Floryda. – Podeszłam do niego i złapałam za ręce, patrząc mu
głęboko w oczy.
- Nie
byliście tam nigdy? – Oblizał usta, zadziornie się uśmiechając.
- Nie
było okazji. – Wzruszyłam ramionami.
- Jaka
z ciebie Amerykanka? – Zaśmiał się. – Boże, tobie nawet świecą się oczy. Ty
naprawdę chcesz tam lecieć – przyznał z uśmiechem.
- Chcę
–zgodziłam się z nim. – A ty chcesz?
- Ja
nie mam nic do gadania w tej kwestii.
- Ale
wybierasz się z nami, więc...
- Bo
mnie zmusiłaś, mądralo. – Ukłuł mnie palcem w brzuch, śmiejąc się. – Lecimy na
Florydę – oznajmił ostatecznie i uniósł mnie niespodziewanie, na co pisnęłam.
Oplotłam
ręce wokół jego szyi, żeby nie zlecieć, a on usadził mnie na swoich kolanach.
Dziwiłam się, że siedzimy dość stabilnie i jeszcze nie zsuwamy się z maski
auta.
- To
co? Powiemy im za tydzień?
- Co
mamy komu powiedzieć? – Zmarszczyłam czoło, nie łapiąc od razu, o kim on mówi.
Dopiero, gdy przewrócił oczami, zorientowałam się, że chodzi mu o moją mamę,
Jake’a i Maddie. – A, tak. Ale czekaj. Za tydzień?
- No,
za tydzień, w piątek.
-
Pasuje ci ten dzień? – zdziwiłam się, przekręcając na bok głowę.
- Proponuję
go, więc: tak, pasuje. Poza tym, to jedynie obiad.
- O, w
końcu zrozumiałeś, że to tylko to. – Zaśmiałam się, a on również rozbawiony
zwiesił głowę. – Wiesz co? Naprawdę podoba mi się to miejsce.
- A
wiesz, dlaczego tak naprawdę cię tu zabrałem? – zapytał, a ja kiwnęłam głową,
by kontynuował. – Chciałem ci tylko podarować tą drobną chwilę, na uczczenie
tych dwóch miesięcy razem – wyjaśnił powoli z szerokim uśmiechem, a mnie nagle
oświeciło.
-
Poczekaj...Który dzisiaj jest?
-
Dwudziesty czwarty listopada. – Pokiwał głową, łącząc usta w prostą kreskę.
-
Wczoraj była... Boże, przepraszam, jestem tak zabiegana. Nie wiem, jak mogłam
zapom....
-
Spokojnie. Hej, wszystko w porządku.
-
Przepraszam – powtórzyłam, wzdychając.
- Wiem,
uspokój się. Wiem, że masz ostatnio trudny czas, ja też.
- Nie
jesteś zły? – zapytałam cicho, gdy odgarnął włosy z mojej twarzy.
- Na to
wszystko, co się ostatnio dzieje – tak, na ciebie – nie.
- Całe
szczęście. – Uśmiechnęłam się lekko. – Jejku, nie wierzę. Już dwa miesiące razem.
Kiedy to minęło? – zapytałam zdumiona.
-
Starzejemy się, kochanie – odpowiedział dość poważnie, na co oboje zaraz
wybuchliśmy śmiechem.
Objęłam
jego policzki dłońmi, a on przesunął ręce na moje plecy, kiedy złączyłam nasze
usta.
Trwaliśmy
w tej pozycji kilka najbliższych minut, całkiem zatraceni w sobie. Byliśmy
tylko my, całujący się na masce jego sportowego auta, w świetle księżyca, pod
rozgwieżdżonym niebem, na szczycie wzgórza i nikt nie mógł nam przeszkodzić.
Jednak nim wszystko zaszło dalej, Louis odsunął się ode mnie.
-
Chodź, może jeszcze zdążymy na coś do kina – zaproponował, wprawiając mnie tym
w szerszy uśmiech.
***
*TYDZIEŃ
PÓŹNIEJ*
- Jak
tam dzisiaj samopoczucie mojego chłopaka? – zapytałam, zapinając pas, po
uprzednim przywitaniu się z nim. – Odwiedziny u teściowej, co? – dodałam,
wygodniej się usadawiając na fotelu i poprawiając przy tym włosy.
Nie
dostałam odpowiedzi, ale zauważyłam, że jedynie spojrzał na mnie.
Dopiero
co wyjechaliśmy spod mojego wieżowca i nie sądzę, by był tak przejęty
kierowaniem, że musiał być bardzo skupiony tylko na drodze, a do mnie nie mógł
się odezwać. Po pierwsze: on jest za dobrym kierowcą, nie potrzebuje za wiele
się skupiać, a po drugie: niemal zawsze, gdy się spotykamy coś mówi , nie
milczy, nawet jeśli to ja jedynie go słucham. Za dobrze znam go, by nie
wiedzieć, że dziś jest jakiś inny niż zazwyczaj.
-
Louis? – Popatrzyłam na niego zalotnie, chcąc mu trochę podokuczać, ale jego
reakcja nie była jakaś rozwinięta.
- Co? –
zapytał z pełną powagą, a ja miałam ochotę się roześmiać.
- Ej,
no nie gadaj, że stresujesz się tak
obiadem z moją rodziną, moją mamą – powiedziałam rozbawiona, jednak jemu nie
było za bardzo do śmiechu. Udzielił jedynie krótkiej, prostej odpowiedzi.
- Nie.
- Uwierzyłabym ci, gdybyś nie był taki spięty.
– Zmrużyłam oczy, dotykając jego umięśnionego ramienia. – O kurde. – Uniosłam
wyżej brwi, dostrzegając jego wygląd. – Wystroiłeś się bardziej ode mnie. Ty
chyba naprawdę chcesz zaimponować mojej mamie – stwierdziłam, dostrzegając, że
miał na sobie czarną koszulę.
-
Ładnie wyglądasz – wtrącił, jakby nie słysząc tego, co przed chwilą mówiłam.
Zdezorientowana
spojrzałam na swój czarny golf wpuszczony w krótką wąską spódniczkę w
różowo-czarną kratkę, pod którą były ciemne rajstopy i porównałam swój strój do
stroju Louisa.
- Czy
ty próbujesz się przypodobać mojej rodzinie poprzez wygląd? – zapytałam
podejrzliwie, nie poznając go trochę.
- Muszę
zrobić dobre wrażenie – odparł, wzruszając ramionami i nie odrywając wzroku od
ulicy.
- Ale
nie pierwsze. Przecież oni cię znają, wystarczająco długo.
- Ale
to obiad.
- No to
co? Tylko obiad, zjemy, porozmawiamy i tyle. Nikt nie będzie cię tam oceniał.
- Twoja
mama przecież tam będzie. Muszę jakoś wyglądać, żeby tobie nie było wstyd.
- Louis...
– jęknęłam i chciałam dalej coś powiedzieć, ale kątem oka zauważyłam na tylnym
siedzeniu bukiet kwiatów. – Rany! No nie mów, że te kwiaty są...
- Dla
twojej mamy – dokończył za mnie na co odetchnęłam głębiej.
-
Louis, posłuchaj i wbij to sobie do głowy. Nie musisz się nikomu przypodobywać,
bądź sobą. Moja mama przecież cię lubi. Wie, że jestem przy tobie szczęśliwa,
wie, że jesteś dla mnie dobrą opcją i...
-
Cholera, daj mi spokój i przestać to tłumaczyć – przerwał mi niespodziewanie,
na co szerzej otworzyłam oczy. – Chciałem po prostu się ładnie ubrać i dać
twojej mamie zwykłe kwiaty, a ty robisz o to tyle szumu, jakby to było
niewiadomo co. Nie jestem tym zdenerwowany, może odrobinę, ale nie tak bardzo
jak ty to sobie wyobrażasz. Gdybym nie chciał jechać, to bym ci powiedział i
został w domu, a jak widzisz: siedzę obok ciebie i wiozę cię do twojej rodziny,
więc jakbyś mogła nie wysuwać fałszywych wniosków, byłoby miło. To, że się nie
odzywam wiele, nie znaczy, że jestem zestresowany.
-
Louis... czy ty masz jakieś problemy? – zapytałam ostrożnie, zaniepokojona jego
nagłym zawahaniem nastroju.
- Harry
spieprzył mi coś w firmie – mruknął, a ja kiwnęłam głową, doskonale wiedząc, że
wcześniej był na chwilę w zakładzie.
- I
wszystko jasne. To coś poważnego?
-
Powiedzmy, że zablokował mi przypadkowo tymczasowo dostęp do kilku miejsc.
-
Powinnam pytać do jakich?
- Za
dużo bym się nagadał i zdenerwował.
-
Dlatego w ogóle się nie odzywasz – stwierdziłam, a on westchnął.
- Żebyś
więcej mnie nie przepytywała – nie, nie przeszkadza mi jechanie do twojej
rodziny.
-
Uznajmy, że zatwierdzam tą odpowiedź -
powiedziałam powoli.
***
- No,
to mów, Cassie, co tam u ciebie – zachęciła mnie mama, kiedy obie byłyśmy w
kuchni, kończąc przygotowywać obiad.
Akurat
okazało się, że przyjechaliśmy za wcześnie i mama nie skończyła gotować, więc
posiłek wymaga trochę poczekania na niego. Ale
w ten sposób mogę spędzić trochę więcej czasu z rodziną, skoro i tak
dziś zrobiłam sobie wolne.
-
Troszkę do nas nie zaglądałaś ostatnio. Kiedy my się widzieliśmy dłużej niż
chwila? Dwa tygodnie temu? Trzy?
- Wiem,
mamo. To wszystko przez tą kostkę, nie mogłam za bardzo się ruszać, Louis
wszędzie mnie woził. Poza tym, w firmie miałam niezły młyn...
- A właśnie! – przerwała mi niespodziewanie, jakby
dokonała jakiegoś odkrycia.
Spojrzałam na nią znad garnka z niewinną miną,
oblizując palec z sosu.
- Ej, nie podjadaj. – Od razu klepnęła mnie po dłoni
i zakryła pokrywką garnek.
Uniosłam ręce w górę, pokazując, że już nic nie
robię.
- Jak
tam twoja kostka? Na początku o niej mówiłaś, potem przestałaś. Nie wiem, co
się dzieje z moją córeczką- powiedziała z
wyrzutem, na co przewróciłam oczami.
- Oj,
mamo – jęknęłam. – Wiesz, że gdybym mogła, to bym dzwoniła codziennie. Ale
patrz, żyję. – Obróciłam się teatralnie przed nią, a następnie uniosłam nogę,
która wcześniej była uszkodzona i pomachałam nią, by pokazać, że już jest z nią
dobrze. – Kostka wróciła do normy.
-
Cieszę się, że nic gorszego ci się nie stało.
- Tak,
ja też – mruknęłam, siadając na blacie.
Wspominałam
jej tylko, że niefortunnie spadłam z roweru i w dalsze szczegóły, jak kłótnia z
moim chłopakiem, już się nie wdawałam, bo tylko by się mogła do niego zrazić. O
tym nie musi przecież wiedzieć.
-
Louis, dużo mi pomagał, żebym za bardzo jej nie przemęczała.
- W
takim razie, to chyba dobry chłopak. – Uśmiechnęła się, cały czas robiąc coś
przy obiedzie. Momentalnie i na moje usta wpłynął lekki uśmiech.
Pragnęłam
jej się czymś pochwalić. Wiedziałam, że z pewnością będzie ze mnie dumna, od
zawsze stawiała moje zdrowie bardzo wysoko, jako coś najważniejszego. I to
tylko się wzmogło, kiedy zachorowałam na astmę. Jej troski i modlitwy znacznie
przybrały na sile, gdy zaczęłam palić.
- Za
chwilę spodoba ci się bardziej, jeśli usłyszysz, w czym jeszcze mi pomógł. –
Zagryzłam dolną wargę, a wtedy ona odwróciła się i spojrzała na mnie z pytaniem
wymalowanym w oczach. – Bardzo na mnie z tym naciskał, często się wkurzał,
kiedy go nie słuchałam w tej sprawie, ale... pomógł mi, wspierał i rozumiał,
i... mamo, nie palę już od ponad miesiąca – wyjawiłam, a za chwilę usłyszałam,
jak metalowa łyżka obija się o podłogę, po wcześniejszym wysunięciu się z dłoni
kobiety.
Uniosłam
głowę i spojrzałam na nią, a jej twarz rozjaśniało szczęście. Zobaczyłam łzy
radości w jej oczach, a za chwilę poczułam, jak porywa mnie w swoje ramiona.
- Tego
chciałaś, prawda? – zapytałam ponad jej ramieniem.
- Kochanie,
ja pragnę, żebyś była zdrowa. I szczęśliwa. To, że już nie palisz, odsuwa
ode mnie tyle zmartwień, tyle strachu o
ciebie.
- Wiesz
co? Ja sama czuję się lepiej odkąd nie palę – przyznałam. – Mniej się duszę.
- A tak
się o to wykłócałaś i nie chciałaś słuchać – usłyszałam głos mojego chłopaka
gdzieś obok i gdy uniosłam głowę, zobaczyłam wchodzącego go do kuchni.
Wcześniej rozmawiał o czymś z Jakiem i Maddie, najwyraźniej stęsknił się za
mną. – Nareszcie zrozumiałaś, że papierosy cię wyniszczają.
- I
mówi to ktoś, kto sam pali? – Przekręciłam głowę na bok, kiedy moja mama
odsunęła się ode mnie.
Patrzył
na mnie z zawadiackim, a jednocześnie odrobinę złośliwym uśmiechem, jakby był
dumny z czynu, którego dokonał.
-
Louis! – Moja mama tym razem to jemu
wpadła w ramiona, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że wprawiła go tym w
chwilowe zakłopotanie i zaskoczenie. – Nawet nie wiesz, jaki prezent mi
sprawiłeś – mówiła, mocno go ściskając. – Uratowałeś moje dziecko od tego,
naprawdę.
- To
chyba nie byłby pierwszy raz – wymamrotał, a
za chwilę spojrzał na mnie ponad jej ramieniem i mrugnął w moją stronę.
– Tak wspaniała dziewczyna zasługuje na bezpieczeństwo i życie, i nie
wybaczyłbym sobie, gdyby coś jej się stało- wyznał, a mama zaraz po tym
odsunęła się od niego, jednak on nie przestał patrzeć na mnie. – Jest skarbem,
który powinno się nieustannie chronić- dodał, patrząc na mnie z uśmiechem i...
nie wiem, dlaczego, ale w tamtej chwili coś naszło mnie, żebym powiedziała o
czymś jeszcze. Jakby... to był odpowiedni moment, lepszego może już nie być.
- Mamo
– zwróciłam jej uwagę, a kiedy spojrzała na mnie – kontynuowałam. – Chcę, żebyś
wiedziała, że... że powiedziałam już Louisowi o wszystkim – powiedziałam z
wahaniem, czekając z mocno bijącym sercem na jej reakcję. – M-mówiłaś, że
powinien wiedzieć i... i wie.
- O
wszystkim, czyli...
- O
wszystkim, o całym tatuażu – mówiłam cicho. – O tacie i... o naszym dziecku –
dodałam ciszej, widząc, że wyraz jej twarzy zmienia się na trochę
zdezorientowany, może zszokowany.
Spojrzała
z obawą na szatyna, jakby bała się, że może on wybuchnąć złością lub zrobić coś
nieoczekiwanego, co nikomu nie przyszłoby do głowy, jednak nic takiego się nie
stało.
-
Przykro mi – odezwał się w końcu Louis, ale bardzo, bardzo cicho.
Mama
milczała, ja nie wiedziałam, co powiedzieć, a Louis wydawał się zmieszany,
ewidentnie nieprzygotowany na rozmowę akurat o tym.
-
Żałuję, że nie wiedziałem od samego początku i powinienem... – przerwał, kiedy
moja mama uciszyła go gestem ręki. Momentalnie zbladł, a ja sama nie
wiedziałam, czego mam się spodziewać z jej strony. Nie miałam pojęcia, co
powie, co zrobi i jak potraktuje go w tej sytuacji. I tego się właśnie
obawiałam. Nie wiedziałam, czy nie pożałuję tego, że powiedziałam jej o tym w
obecności mojego chłopaka. I tak też mogło być.
- Czasu
już nie cofniemy, stało się. Cassie wiele przecierpiała, o mało nie umarła...
jestem pewna, że i ciebie poruszyła ta sprawa, że nie byłeś obojętny i nie
jesteś względem tego...
-
Oczywiście, że nie, ja... – ponownie przerwał, gdy go o to poproszono.
- Nie
mam zamiaru pouczać ani ciebie, ani mojej córki. Oboje jesteście dorośli i mam
nadzieję, że wiecie, co robicie. Ta sprawa dotyczy was obojga, nie mnie, nie
nikogo innego. I najważniejsze, żebyście wyjaśnili to między sobą. Jeśli
rzeczywiście tak się stało, to dobrze, ale ja nie mam już prawa wtrącać się w
to. Wierzę, że porozmawialiście jak należy, a to, jak przebiegła ta rozmowa...
nie muszę wiedzieć. Ja pragnęłam tylko, żebyś się o tym dowiedział. Ojciec
dziecka zasługuje na prawdę, nawet tą najbardziej bolesną, jaką była jego
strata. Dowiedziałeś się, nie musimy więcej wracać do tego tematu. Musimy
jedynie pamiętać, żałowanie na nic się tu zda.
-
N-naprawdę pani tak sądzi? – odezwał się niepewnie Louis, a ja mogłam dostrzec,
że chyba jest odrobinę zdenerwowany.
Po
cholerę ja mówiłam to przy nim? Wystawiłam go tylko na dodatkowy, niepotrzebny
stres. Tak, przestępca też się stresuje i nawet nie zdajecie sobie sprawy jak,
kiedy i przy jakiej okazji.
- Ja
sądzę wiele rzeczy, Louis. – Moja mama posłała mu łagodne spojrzenie,
delikatnie się uśmiechając. – I myślę też, że to zbyt trudny temat, aby
roztrząsać go ponownie. Wystarczy, że wiemy o tym, nie musimy mówić o
szczegółach, emocjach, uczuciach... Lepiej porozmawiajmy o czymś
przyjemniejszym. – Uśmiechnęła się szerzej, ponownie odkręcając się w stronę
garnków. – To co, moja córka daje ci popalić? – zapytała niespodziewanie, na co
w reakcji zmrużyłam zażenowana oczy i zakryłam pół twarzy dłonią, siląc się na
to, żeby się nie roześmiać. Natomiast Louis w sekundę ze zdezorientowanego
przeszedł w śmiech. Szczery, prawdziwy śmiech.
-
Czasami – przyznał, mrugając do mnie, na co pokręciłam głową, dając mu tym
znak, że odwdzięczę mu się za to później.
-
Gdybyś wiedział, co wyrabiała, gdy była mała! – powiedziała zdumiona,
wykładając coś na talerz. – Wszędzie
było jej pełno .
- Była
taką rozrabiaką? – zapytał, podchodząc do mnie. Usiadł na blacie tuż przy mnie,
spojrzał mi w oczy i pacnął palcem w nos.
- I to
jaką – zgodziła się moja mama, na co zmarszczyłam brwi.
-Nieprawda
– zaprotestowałam.
-
Prawda, Cassie, tylko nie pamiętasz. Rozbiłaś nam całą zastawę, a żeby zakryć
ślady, wrzuciłaś wszystko do pustej szuflady w zamrażalniku – mówiła, a za
chwilę usłyszałam, jak Louis się śmieje. – Mało tego, zrzuciłaś wszystko na
Jake’a, który dopiero co zaczął chodzić.
- Kiedy
to niby było? – Ponownie zmarszczyłam brwi, mając uczucie, że doznałam jakiejś
amnezji. – Nie pamiętam niczego takiego.
- To
było, gdy miałaś jakieś siedem lat, kilka dni przed Bożym Narodzeniem. Akurat
tego dnia tata wrócił do domu na przepustce z wojska – wytłumaczyła, mając
rozmarzony wzrok.
Na
wspomnienie mojego taty wszyscy na chwilę zamilkliśmy. Spuściłam wzrok, a zaraz
poczułam, jak szatyn łapie mnie za dłoń. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i
mocniej ścisnęłam jego rękę, dołączając do niej drugą.
- A ty co
robisz w życiu, Louis? - zapytała nagle kobieta.
Chciałam
coś powiedzieć, jednak ona nie dała dojść mi do słowa.
- Nigdy
nie było jakoś okazji, żeby zapytać. Gdzieś pracujesz czy może masz coś
swojego?
- Mamo,
to są poufne informacje - od razu zareagowałam. – On nie może tak...
- Jak
to poufne? – Popatrzyła na nas podejrzliwie, na co westchnęłam, gotowa dalej
mówić coś bez ładu i składu, by ukryć to, jednak szatyn mnie uprzedził.
-
Poufne, ale powiem – odpowiedział pewnie, co spowodowało, że szerzej otworzyłam
oczy.
-
Louis, ale... – zaczęłam mówić, jednak on uciszył mnie spojrzeniem.
- Mam
jedną z największych firm... to Apple.
- Nie
wierzę. – Moja mama się roześmiała, ale gdy zobaczyła moją poważną minę i twarz
Louisa wyrażającą, że nie jest pierwszą osobą, która nie wierzy i tak reaguje –
spoważniała.- Naprawdę? A-ale... nikt o tobie nie mówi... to znaczy... dlaczego
ludzie są przekonani, że prowadzi to ktoś inny?
- To
wszystko względy bezpieczeństwa. Poprzedni właściciel rzeczywiście jest
zapisany w Internecie jako ten prawdziwy i podany do wiadomości publicznej, ale
w rzeczywistości to ja już nim jestem. Tamten mężczyzna przekazał mi firmę, ale
niewiele osób o tym wie, jedynie współpracownicy, przedsiębiorcy, rodzina i
przyjaciele. Nie jest to rzecz, którą mówię każdemu, bo po prostu tak jest
bezpieczniej. Jest wiele ludzi, którzy chcieliby okraść, napaść miliardera,
choć może nie jestem teraz skromny, ale... to prawda. A ze wzgląd na to, że
teraz przy mnie jest Cassie, tym bardziej nie chcę, by ta informacja obiegła
świat – mówiąc to, spojrzał na mnie, a ja sama patrzyłam zdumiona na niego.
Nazwał mnie ‘Cassie’... chyba pierwszy raz w życiu i to w obecności mojej mamy.
- No,
nie powiem... to dość szokujące, w dodatku ktoś taki siedzi w mojej kuchni –
powiedziała zdumiona, unosząc duży talerz. – Ale dokończymy może tą rozmowę za
chwilę? Chodźcie do salonu na obiad – zachęciła, zmierzając ku wyjściu.
Louis
już chciał schodzić z blatu, jednak powstrzymałam go, ciągnąc za rękę, przez co
spojrzał na mnie z zapytaniem w oczach.
- Zaraz
przyjdziemy, mamo – odpowiedziałam za nas dwoje, kiedy znikła mi już z pola
widzenia.
- Co
jest? – Zmarszczył czoło i stanął przede mną.
-
Dlaczego jej powiedziałeś? – zapytałam cicho, a on się uśmiechnął i objął w
pasie.
- To
twoja mama – odpowiedział krótko, nie dając mi jednak tym konkretnego
wyjaśnienia.
- Tak i
co? Nie jesteśmy małżeństwem, nie masz obowiązku jej o tym mówić. Przecież
twoja firma to temat...
- Cass
– przerwał mi łagodnie, skutecznie zamykając mi tym usta. – O mojej firmie
wiedzą ci, którym ufam i mam pewność, że nie stanowią zagrożenia, i nie chcą
mojego upadku. To twoja mama, my jesteśmy razem. Gdybym nie miał pewności, że
jesteś odpowiednią osobą, gdybym był pewny, że niedługo się rozstaniemy... nie
mówiłbym niczego takiego.
- Ty...
ty masz na myśli, że...
- Jeśli
nie miałbym pewności, że będziemy jeszcze długo razem, gdybym nie myślał o
naszej wspólnej, odległej przeszłości, to bym nie odzywał się słowem. Wiążę z
tobą poważne plany, a powiedzenie twojej mamie o czymś takim było podstawą do
tego. Ufam jej i wierzę, że nikomu nie
powie.
- Jakim
cudem ty nieustannie mnie zadziwiasz? – westchnęłam rozczulona.
***
- No,
to tak... – podjęłam temat, odstawiając na stół szklane naczynie z sokiem. – Mamy
z Louisem wam coś do powiedzenia, po to tu przyjechaliśmy. - Uśmiechnęłam się
podekscytowana.
Byliśmy
w trakcie obiadu i sądzę, że to najlepszy moment na to, nim wszyscy zaczną
odchodzić od stołu.
- O,
jesteś w ciąży? – zapytał Jake bardzo spokojnie, biorąc kęs pieczeni.
Wytrzeszczyłam
na niego oczy, całkiem zszokowana takim tokiem
myślenia.
- C-co?
N-nie... Ja nie jestem w ciąży – odpowiedziałam w osłupieniu.
- A, to
szkoda – mruknął. – To co jest bardziej ekscytującego od tej informacji?
- Jake!
– upomniała go mama z drugiego końca stołu.
- No
co? Ja tylko pytam. Przyznaj, że chciałabyś być już babcią.
- Uwierz,
młody, że to też jest dość ekscytujące – wtrącił rozbawiony Louis.
Uniosłam
wyżej brwi i odetchnęłam, zdumiona tym, co siedzi w głowie mojego brata.
Spojrzałam na Maddie, która się nam przysłuchiwała z zaciekawieniem i
przetarłam twarz dłonią.
-
No, to powiedzcie, co to, zamiast
trzymać nas dalej w niepewności – ponaglał nas Jake pomiędzy kolejnymi gryzami
obiadu.
- Jake
– zganiła go po raz kolejny nasza mama, kręcąc głową niezadowolona z jego
zachowania.
- O
jeju, mamo – jęknął. – Nie robię nic złego. W czym...
-
Zabieramy was na wakacje na Florydę – powiedziałam w końcu z uśmiechem.
Jake w
momencie zaczął dławić się jedzeniem i kaszleć, wyraźnie zaskoczony, że jednak
mogło być coś lepszego od informacji o mojej ciąży. Maddie natomiast skoczyła z
piskiem na moje kolana, od razu przytulając się do mojej szyi. Jedynie mama
zachowała większą powagę, delikatnie się uśmiechając.
- No,
to jednak wygrałaś, siostra – powiedział Jake uspokajając się i upijając soku.
Popatrzyłam na niego z lekko zmrużonymi oczami, kiwając głową.
- A
będzie tam plaża?- zapytała rozmarzona Maddie, wprawiając mnie w szerszy
uśmiech. Chyba dobrze wybrałam kierunek naszej podróży.
-
Pewnie, że będzie. – Louis połaskotał ją w ramię. – Będzie plaża i Disneyland...
-
Disneyland? – wykrzyknęła zaskoczona, szeroko otwierając oczy. Uściślając: był
do raczej Disney World, ale co to za różnica? – I spotkam Myszkę Miki i...
- I
Kaczora Donalda i Kopciuszka – dokończył za nią Louis, widząc, że naprawdę jest
podekscytowana. A kiedy i ja patrzyłam, jaki dobry ma kontakt z moją siostrą,
to i mi serce rosło. – Wszystkich, kogo tylko zechcesz.
-
Dziękuję! – pisnęła, przemieszczając się z moich kolan na szatyna, który w
ostatniej chwili ją złapał, alei przy tym lekko się zaśmiał, mówiąc jej, by
uważała. – Jesteście najlepsi! – wykrzyknęła niespodziewanie.
Zerknęłam
z uśmiechem na Louisa, by zobaczyć jego reakcję. Sam wyglądał na nieźle
ucieszonego, uśmiech rozciągnął mu się na pół twarzy, a oczy błyszczały.
- No i
co wy na to? Zadowoleni? Jakieś wymagania, co do wycieczki? – zapytałam.
- Co
ty, siostra, żartujesz? Zaskoczyłaś nas tym – odezwał się Jake. – Wspominałaś
kilka tygodni temu, że gdzieś nas zabierzesz, ale nie sądziłem, że...
-
Przecież zawsze dotrzymuję słowa – odparłam łagodnie. – A ty, co sądzisz o tym,
mamo? – zapytałam, widząc, że się nie odzywa. – Podoba ci się?
- A to
mnie też chcecie zabrać? – zapytała zaskoczona, a ja przechyliłam głowę w bok.
- No
pewnie, że tak. Zrobimy sobie rodzinny wyjazd, do Stanów, za Ocean. U nas idzie
zima, to polecimy w ciepłe miejsce. Cały czas latamy na jakieś egzotyczne
wyspy, teraz trochę to zmienimy. Poza tym, nam wszystkim przyda się takie
wolne. Dzieciaki nie pójdą przez kilka dni do szkoły, ale chyba nic się nie
stanie, prawda? – zapytałam niepewnie.
- A
kiedy miałoby to być? – zapytała mama, na co spojrzałam na Louisa
porozumiewawczo. Pokiwał głową, czyli zgodził się na mniej więcej ustalony
wcześniej przeze mnie termin.
- Za
jakieś dwa tygodnie – wyjaśniłam i natychmiast usłyszałam, jak Jake
niespodziewanie parsknął śmiechem i usiłował to zakryć. – No co?
- To
mama wtedy nie może – wytłumaczył rozbawiony.
- Jak
to nie możesz? – Zmarszczyłam brwi, patrząc na nią. – Przecież nie pracujesz.
- No,
ja akurat... – próbowała wytłumaczyć, jednak mój brat ponownie jej przerwał.
-
Dobra, sprawa ma się tak, że mama jedzie wtedy na własne wakacje z naszym
drogim sąsiadem – wyjaśnił chłopak.
- Z panem Davisem? – zapytałam, lekko
zdezorientowana.
- To
tak samo samotny mężczyzna jak ja – zaczęła ciszej mówić. – Miałam ci niedługo
powiedzieć i poprosić, żebyś przypilnowała rodzeństwa. Nie jesteś zła, że w ten
sposób się o tym dowiadujesz? Że ja i pan...
- No co
ty, mamo – przerwałam jej, łapiąc za jej rękę. – Pan Davis to naprawdę
odpowiedni partner dla ciebie. Jest miły, uczynny, pracowity, lubi nas...Jesteś
z nim szczęśliwa?
- Tak,
ale od śmierci waszego taty...
-
Minęło już tyle lat od tej chwili. Tata na pewno cieszyłby się z twojego
szczęścia, wiem to. Nie chciałby, żebyś była sama.
-
Myślisz, że powinnam lecieć?
-
Oczywiście, zasługujesz na to. Gdzie chce cię zabrać?
- Do
Francji – powiedziała ciszej.
- Dobry
wybór. – Zamknęłam na chwilę oczy z uśmiechem. – Tam jeszcze nie byliśmy, a
chciałaś tego. Spełnisz swoje marzenie. A skoro ty wyjeżdżasz za dwa tygodnie,
to my możemy przesunąć nasz lotna Florydę, żebyś poleciała z nami –
zaproponowałam.
- Nie,
dzieciaki, lećcie sami, niczego nie przekładajcie.
-
Przecież to nie jest żaden problem – wtrącił Louis, a ja przytaknęłam.
Akurat
zerknęłam na chwilę na niego i dostrzegłam, że Maddie bawi się jego włosami, przez co od razu się
roześmiałam.
- Co ty, mała, robisz z moim chłopakiem? – zapytałam
rozbawiona.
- Louis
jest twoim chłopakiem? – zadała podejrzliwie pytanie, a ja kiwnęłam głową. – To
już wiem, dlaczego cały czas z nim jesteś – dodała piskliwym głosikiem.
-
Lećcie sami, naprawdę – mama kontynuowała. – Mi jedne wakacje wystarczą, a te
terminy i tak się pokrywają ze sobą.
-
Jesteś pewna? – zapytałam cicho, a ona z uśmiechem przytaknęła.
- W stu procentach pewna. Jestem przekonana, że
i beze mnie będziecie świetnie się bawić. Na ile chcecie lecieć?
- Około
tygodnia, na pewno wrócimy jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia –
wytłumaczyłam. – Pan Davis specjalnie zaplanował wam wyjazd przed samymi
świętami? – zapytałam podejrzliwie, przekręcając głowę.
- A ty?
– Odbiła piłeczkę.
- Hej,
mi akurat ten termin odpowiadał najlepiej. – Zaśmiałam się. – Gdyby nie firma,
to już dawno bym to wszystko zaplanowała. Zresztą, to jest jeszcze ruchomy
termin.
- Czyli
dokładnie nie wiecie, którego wylecicie?
- Nie
bardzo, ale... to jakiś problem?
-
Maddie ma za tydzień występ w szkole muzycznej.
- Naprawdę? – zapytałam pełna podziwu, patrząc na
siostrę.
- Musicie przyjść – odpowiedziała mała. – I ty, i
Louis, zgoda?
- No
pewnie, że się pojawimy. – Odezwał się Louis. – W końcu grałem z tobą na
pianinie i śpiewałem, muszę teraz zobaczyć cię na scenie.
-
Dlatego jesteś lepszy niż Nick – powiedziała niespodziewanie i mocno go
przytuliła, w dalszym ciągu siedząc na
jego kolanach. Szatyn był równie zszokowany co ja, ale w ten pozytywny
sposób.
- W
takim razie: postanowione. – Zgodziłam się. – Ale i tak polecimy za dwa
tygodnie, więc to nie koliduje ze sobą.
- Nie
boicie się, że nie będzie już biletów na lot, jeśli jeszcze nie ustaliliście
dnia wylotu?
-
Zarezerwuję na kilka dni i...
-
Polecimy moim prywatnym samolotem – wciął mi się w zdanie Louis, na co szerzej
otworzyłam oczy.
Natychmiast
Maddie zapiszczała z radości, a Jake równie podekscytowany zaczął coś krzyczeć.
Chwila,
czy on powiedział, że polecimy jego prywatnym samolotem? Ja musiałam się
przesłyszeć.
-
Louis, możemy na słówko? – Spojrzałam na
niego otępiała i wstając, dotknęłam jego ramienia.
Pokiwał
głową w zgodzie i kiedy ruszyłam do kuchni, usłyszałam, jak odsuwa krzesło od
stołu.
Weszłam
zdezorientowana do pomieszczenia, krzyżując ramiona na piersiach. Zmarszczyłam
brwi, nie rozumiejąc, o co w tym chodzi. Nie musiałam długo czekać na chłopaka,
pojawił się zaraz po mnie.
- Co ty
mówisz, co? – zapytałam trochę zdenerwowana.
- Ale o
co ci mianowicie chodzi?
- O
czym ty gadasz? O prywatnym samolocie? Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałam?
Dlaczego nie przedyskutowałeś tego ze mną? Byłam pewna, że lecimy normalnym
samolotem, ale w klasie pierwszej albo biznes.
- Może
zapomniałem ci tego powiedzieć, ale czy to w czymś szkodzi?
- Tak!
– powiedziałam znacznie głośniej.
-
Dlaczego krzyczysz? Dlaczego się o to denerwujesz?
- Bo,
przede wszystkim o niczym mi nie powiedziałeś.
- A
oprócz tego?
- Ja
organizuję ten wyjazd, więc...
-
Właśnie, ty i tak to organizujesz, a jeśli polecimy moim samolotem, to nie
będziesz musiała wydawać pieniędzy na bilety i też będę miał w tym swój wkład.
-
Louis, ja nie chcę, żebyś był naszym sponsorem – powiedziałam ostro, dobitnie i
z powagą, czując, jak zaczynam się już wkurzać.
-
Jestem już twoim, więc co to...
- Nie
jesteś moim sponsorem, jesteś sponsorem mojej firmy – syknęłam w jego kierunku
z szeroko otworzonymi oczami. Nie spodziewałam się, że coś takiego powie.
- To dwie różne rzeczy. Jeśli nie
widzisz w tym różnicy, to nie jest chyba z tobą najlepiej.
- Po
prostu mówię...
- Co po
prostu? Co po prostu?! Nie musisz mi wytykać tego sponsoringu! Jeśli nie chcesz
tego i nie chciałeś, to trzeba było mi tego nie proponować! Zaoszczędzilibyśmy
tylko sobie tej kłótni!
-
Chciałem tego, bo chcę ci pomóc! – tym razem to on się uniósł. – To ty wysuwasz
mylne wnioski!
- Czyli
to teraz moja wina?!
- Nigdy
nie powiedziałem, że to twoja wina! Możesz się uspokoić i przestać na mnie
krzyczeć?! Możemy normalnie porozmawiać czy nie możemy? – zapytał już
spokojniej, szybko oddychając.
-
Proszę bardzo – burknęłam, odwracając się od niego do okna.
- Jak
mam z tobą rozmawiać, jak tylko się denerwujesz i ode mnie odwracasz? –
zapytał, wzdychając.
Nie
odpowiedziałam na to, jedynie mocno zacisnęłam szczękę, żeby nie palnąć czegoś
głupiego.
-
Cass... słyszysz mnie czy mnie olewasz? – zapytał bezsilnie. W jego głosie
słyszałam, jakby opadł ze wszystkich sił.
-
Słyszę cię bardzo wyraźnie. Nie da się nie słyszeć – mruknęłam.
- Możemy
spokojnie porozmawiać? – zapytał cicho.
Poczułam,
jak kładzie dłoń na moim biodrze i momentalnie się spięłam. W pierwszym odruchu
chciałam ją z siebie zrzucić, jednak po chwili uświadomiłam sobie, że nie tego
pragnę.
- Nie
możemy się tak kłócić, bo to nic, oprócz krzyku i złych emocji, nie da – dodał,
obracając mnie w swoją stronę.
Nie
patrzyłam na niego, miałam spuszczony wzrok, więc nie widziałam jego miny.
- To
porozmawiamy? – zapytał przyciszonym głosem, unosząc mój podbródek, bym na
niego spojrzała.
Po
chwili namysłu, uległam i w milczeniu pokiwałam głową.
-
Denerwujesz się o to, że nic ci nie
powiedziałem czy dlatego, że po prostu nie chcesz lecieć moim samolotem?
-
Denerwuję się, bo o niczym nie wiedziałam, a powinnam. Denerwuję się, bo nie
skonsultowałeś tego ze mną – wyjaśniłam ponownie, cicho mówiąc.
-
Przepraszam w takim razie. Zapomniałem początkowo ci o tym powiedzieć.
Przypomniałem sobie o tym wczoraj, ale uznałem, że jeśli powiem to tutaj na
obiedzie, to i tobie sprawię niespodziankę.
- To
nie wyszła ci za bardzo ta niespodzianka.
-
Właśnie widzę – westchnął. – Więc chcesz zrezygnować z mojego samolotu i
polecieć...
- Nie –
przerwałam mu. – Możemy lecieć twoim, to ciekawa propozycja. – Uśmiechnęłam się
smutno. – Tylko następnym razem wolałabym jednak wiedzieć o takich rzeczach
wcześniej – wspomniałam.
-
Domyślam się. – Kiwnął głową. – Będziesz się na mnie obrażać przez resztę dnia?
- zapytał niepewnie, a ja lekko pokręciłam głową.
- Nie
potrafiłabym prawdopodobnie – przyznałam.
- Wiem,
że zasłużyłem, ale... Bogu dzięki – odetchnął i mnie pocałował.
-
Wracaj do salonu, zaraz do was dołączę – wymamrotałam, kiedy się ode mnie
odsunął. Przytaknął, ale widziałam, że jednak nie chciał sam tam iść, nie
spieszyło mu się z wyjściem z kuchni. Kiedy jednak znikł z mojego pola
widzenia, ponownie odwróciłam się do okna. Przetarłam twarz dłońmi, głęboko
oddychając.
-
Uspokój się, kurwa, Cassandra. Nic takiego się nie stało – wymamrotałam do
siebie, opierając dłonie o blat. Zamknęłam oczy, w myślach odliczając liczby.
-
Cassie? – usłyszałam za plecami głos mamy, więc ze skruchą odwróciłam się ku niej.
-
Wszystko słyszałaś, prawda? – zapytałam bezsilnie, nie patrząc na nią.
- Nie
dało się nie słyszeć twoich krzyków – przyznała, a ja kiwnęłam w zrozumieniu
głową. Chyba rzeczywiście przesadziłam.
- Więc
patrząc na to, że przyszłaś tu zaraz po tym, gdy wyszedł Louis... co chcesz mi
powiedzieć? Bo wiem, że chcesz, w innym przypadku zostałabyś w salonie –
wywnioskowałam.
- Chcę
ci tylko powiedzieć, że to dobry chłopak i... nie zamierzam cię pouczać, ale
nie musiałaś tak na niego krzyczeć. To, że ci nie powiedział o tym wcześniej,
to nie jest wielka zbrodnia. Pomyśl o tym, że przyjechał tu z tobą i dla
ciebie, leci z wami na wakacje. Gdyby mu nie zależało na tobie, to nie robiłby
tego. Myślisz, że on zrobił to specjalnie?
- Może
i nie – wymamrotałam.
-
Cassie, to nic z tym, co robi dla ciebie na co dzień. Nie widzisz, że się
stara? Mimo, że nie widziałam się z nim wiele razy, wiem, że dba o ciebie, tak
wnioskuję z tego, co mi mówisz. On chce cię uszczęśliwiać i to wszystko. Jedna
czy dwie gafy... myślisz, że on celowo tak postąpił?
-
Lubisz go, prawda, mamo? – zapytałam po chwili milczenia, uśmiechając się
lekko.
- Lubię
go, a ty go kochasz i na tym zakończmy temat. Co się działo w przeszłości,
zostaje w przeszłości. Żyjmy dniem dzisiejszym, każdy kolejny będzie tylko
lepszy.
***
- I
jak? – zapytałam niepewnie, zagryzając dolną wargę. Spojrzałam na Louisa, kiedy
staliśmy na czerwonym świetle, więc i on na mnie popatrzył.
- Co i
jak? – Zmrużył lekko oczy. Najwyraźniej nie tylko jego zaczynały oślepiać już
te światła dookoła, kiedy w mieście powinien panować mrok.
- Jak
wrażenia po odwiedzeniu mojej rodziny? – wyjaśniłam, a on uśmiechnął się i
przewrócił oczami.
- Jak
widzisz: przeżyłem.
- No,
dziwne byłoby, gdybyś umarł – zakpiłam. – Nie było chyba źle, co?
- Nie
było – przyznał, przenosząc swój wzrok na przednią szybę.
Również
tam zerknęłam i dostrzegłam zielone światło, więc zaraz auto ruszyło.
-
Żałujesz, że tam ze mną pojechałeś?
-
Dlaczego miałbym żałować? Było... miło – powiedział z wahaniem.
- Miło?
– zapytałam podejrzliwie, a on westchnął.
- No
dobra... bardziej niż miło. – Zaśmiał się. – Nawet świetnie się bawiłem. Fajnie
gadało się z twoim bratem, twoja mama jest niesamowita, a twoja siostra, jak to
twoja siostra, mogłaby być moją księżniczką.
-
Cieszę się, że spędziliśmy wspólnie z
nimi ten dzień. – Uśmiechnęłam się. – I cieszę się, że dogadujesz się z moją
rodziną i nie masz z nimi starć – dodałam.
– Kiedy ja będę mogła poznać twoich rodziców? – zapytałam, ponownie
spoglądając na niego.
Zauważyłam,
że nagle zacisnął mocno szczękę i się spiął. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc,
dlaczego tak zareagował.
- Nie
wiem – odpowiedział przyciszonym głosem. Mogłam dostrzec, jak głęboko przełyka
ślinę, jakby był czymś zestresowany. – Pomyślę nad tym i... kiedyś cię do nich
zabiorę.
- Nie
chcesz, żebym ich poznała? – zapytałam niepewnie.
- Chcę,
tylko... tylko to trochę bardziej skomplikowane niż ci się wydaje.
- To
znaczy?
-
Opowiem ci innym razem, dobrze? Jesteśmy już pod twoim blokiem – powiedział,
zatrzymując się przy budynku.
- Nie
wchodzisz na górę? – wskazałam za okno, widząc, że nie gasi silnika. Pokręcił
przecząco głową.
- Nie
dzisiaj, muszę... gdzieś pojechać.
- A czy
przypadkiem nie ma dzisiaj u was imprezy?
- Jest
– westchnął.
- Czyli
wolisz okłamać mnie i pojechać na nią niż być ze mną? Mogłeś powiedzieć po
prostu, nie uraziłoby mnie to, a nie ukrywasz prawdę. Możesz jechać na nią,
jeśli chcesz, masz też swoje życie, ale nie musisz wymyślać czegoś innego, żeby
się na niej pojawić. Wiesz o tym, prawda?
- Cass,
wiem, ja... ja muszę po prostu coś jeszcze dziś załatwić i to wszystko –
odpowiedział, pocierając kciukiem czoło.
- Co
takiego?
- Nic
ważnego.
-
Ukrywasz coś przede mną? – ściszyłam głos, trochę przygaszona.
- Nie.
Co ty znowu sobie ubzdurałaś? Wszystko jest okej, po prostu muszę załatwić
pewną sprawę.
-
Myślałam, ze spędzimy wspólnie tą noc. Ostatnio rzadko...
- Innym
razem, dobrze? Wpadnę jutro. Co ty na to?
- No
dobrze – westchnęłam, zwieszając wzrok. – W taki razie: do jutra – dodałam.
-
Kocham cię. – Pochylił się, by złożyć pocałunek na moim policzku.
-
Kocham cię – odpowiedziałam mu tym samym, siląc się na uśmiech.
Sięgnęłam
do klamki i otworzyłam drzwi, by wysiąść z auta. Na zewnątrz od razu dopadł
mnie chłodny wiatr, zwiastujący zbliżającą się zimę. Objęłam się ramionami,
żeby zrobiło mi się cieplej i stanęłam na chodniku. Odmachałam Louisowi na
pożegnanie, a potem on odjechać, a ja weszłam do ciepłego wieżowca.
On coś
ukrywa albo knuje. Wiem to, ale nie wiem, co. Wiem, bo inaczej zaczął się
zachowywać. Muszę dociec prawdy i dowiedzieć się, o co chodzi. Nie sądzę, by
była to drobna sprawa, ale... cholera, co on zamierza? Mam nadzieję, że nic
złego, co może kogoś skrzywdzić.
***
Miałam
zostać już resztę dnia w domu. Miałam odpocząć, coś obejrzeć, a może wcześniej
pójść spać, skoro i tak miałam spędzić te godziny sama. Miałam. Tylko że Louis
zadzwonił do mnie. I nie byłoby w tym nic dziwnego, oprócz tego, że w tle
słychać było muzykę z imprezy u niego w domu, a on wręcz ją przekrzykując,
mówił coś niewyraźnie do słuchawki, ewidentnie pełny euforii, całkowicie
zatracony w zabawie. Jedyne, co zdołałam zrozumieć, a przede wszystkim usłyszeć
to: ‘Zajebista impreza’, ‘musisz przyjechać’, ‘przyjedź’. I gdyby nie to, że nie
mogłam się z nim porozumieć – wątpię, że on mnie w ogóle słyszał – pewnie
udałoby mi się wyjaśnić, że nie mam ochoty dziś na zabawę i wolę zostać w domu.
Ale
pojawiłam się tu, tylko ze względu na to, że trochę jednak martwię się tym, co
się tutaj dzieje. Nie porozmawiałam z nim normalnie, tego właściwie nie dało
się nawet nazwać rozmową, i zwyczajnie obawiam się, że gdybym nie przyjechała,
coś mogłoby się stać, a ja żałowałabym, że odebrałam, ale już nie spełniłam
jego prośby. Bo skąd miałam wiedzieć, dlaczego prosi mnie bym się zjawiła? Może
to nie chodzi tylko o potańczenie, upicie się, ale o coś większego,
niebezpiecznego? W końcu to on rozłączył się, nim zdążyłam zapytać: dlaczego?
i: co się dzieje? A jeśli mój niepokój
okaże się trafny i rzeczywiście nie chodzi tu tylko o to, że chce jedynie się
ze mną spotkać?
Po
prostu zobaczę go i jeśli wszystko w porządku, wrócę do domu i tyle, no... albo
też wkręcę się w imprezę. Jedno z dwóch. Tak czy inaczej, musiałam przyjechać i
sprawdzić, co z nim. Bo co wy byście zrobili, gdyby ktoś krzyczał wam do
słuchawki, żeby przyjechać, już nieważne nawet, że to impreza, i zaraz po tym
się rozłączył? Trzeba przyznać, że budzi obawy. Gdybym nie potraktowała tego
poważnie, potem miałabym wyrzuty sumienia,
że mogłam coś zrobić, ale to zlekceważyłam.
Włożyłam
klucze od swojego auta do kieszeni ramoneski i weszłam po kilku schodach do
rezydencji, w której dudniła muzyka, a ludzi było na pęczki, i przede wszystkim
dało się poczuć mocny odór alkoholu i dymu papierosowego. Nie żebym za bardzo
narzekała, ale to totalnie inne uczucie, kiedy ty aktualnie ani nie palisz, ani
nie pijesz. W tym momencie może i papierosy zachęcają mnie tym zapachem, ale
wiem, że nie mogę po nie sięgnąć, bo wtedy stracę ponad miesiąc kuracji i wszystko
pójdzie na nic.
Zaczęłam
powoli przechodzić przez tłum ludzi, dokładnie i uważnie oglądając się za moim
chłopakiem. Ludzie tańczyli, skakali, dlatego moje zadanie było nieco
utrudnione, a widoczność ograniczona. Wyostrzyłam swój wzrok najbardziej jak potrafiłam, ale na nic się to zdało.
- Dawaj głośniej, Rory! – ktoś wydarł mi się tuż za uchem,
przez co skrzywiłam się, nieprzygotowana na coś takiego.
Odwróciłam
głowę i zauważyłam grupkę chłopaków, a tuż obok nich Louisa, bawiącym się
widocznie w świetnym towarzystwie, we wspaniałym humorze.
- No
nareszcie – wymamrotałam pod nosem i ruszyłam ku niemu. – A ty nie miałeś
gdzieś pojechać i czegoś załatwić? – zapytałam, kiedy znalazłam się już
wystarczająco blisko niego, aby mnie usłyszał.
- O,
moja ukochana. – Natychmiast porwał mnie w ramiona i zaczął ze mną tańczyć.
Uległam temu, bo chyba nie wygrałabym z nim. - Już myślałem, że mnie nie
odwiedzisz. – Zaśmiał się.
Poczułam
zapach jakiegoś palonego zielska, ale zlekceważyłam to, bo w końcu na tej imprezie
zazwyczaj wiele ludzi coś wdycha lub wciąga, a dym potrafił przenieść się nawet
o kilkanaście metrów.
-
Przyjechałam, bo nie wiedziałam, o co chodzi – wyjaśniłam.
-
Chciałem, żebyś ze mną potańczyła. Rzadko ze mną tańczysz – wyszeptał mi do
ucha, złączając obie nasze dłonie razem.
-
Miałeś chyba gdzieś dzisiaj być – przypomniałam mu. – Coś załatwić.
- I
jestem – wymruczał, lekko skubiąc zębami moją skórę.
Przymknęłam
oczy, oddając się chwili i wiedząc, że nikt nawet nie będzie zwracał na nas
uwagi.
-
Dobrze ci? – zapytał cicho, a ja mruknęłam w odpowiedzi, kładąc dłoń na jego
torsie.
-
Przecież nie chciałeś zostać u mnie na noc – wypomniałam mu.
- Nie
mogłem. – Zaczął błądzić dłońmi po moim ciele, powoli kierując nas do schodów.
- Ale
teraz chcesz, żebym to ja została? – stwierdziłam, patrząc spod lekko
zmrużonych oczu na jego twarz. Wydawał się jakiś dziwny, inny niż zwykle.
-
Bingo, złotko – wyszeptał w moje usta, a tuż po tym ucałował je. Robił to z
pożądaniem, a jednocześnie z agresją, i nie próbował zaprzestać.
Nagle w
głowie pojawiła mi się czerwona lampka, a wszystko w umyśle mi się
rozświetliło.
Złapałam
jego twarz i natychmiast odsunęłam od siebie, powodując jego pomruk
niezadowolenia.
-
Mogłabyś być delikatniejsza – mruknął.
-
Spójrz na mnie – nakazałam poważnie, jednak niewiele to dało. – Otwórz oczy,
Louis, i popatrz na mnie – powtórzyłam, a kiedy to uczynił, potwierdziły się
moje obawy.
Oczy
miał czerwone, źrenice powiększone, a wzrok lekko rozbiegany.
- Co
brałeś? – wycedziłam.
- Nic –
burknął pewnie.
-
Louis! – warknęłam, zaczynając się denerwować.
-
Trochę zapaliłem trawki, ale to nic...
-
Brałeś coś jeszcze, coś mocnego. Widzę to, mnie nie oszukasz. Zmieszałeś jakieś
narkotyki, prawda?
- N-nie
– zawahał się, nie patrząc mi w oczy.
- Czyli o to ci chodziło, tak? To była ta sprawa,
którą musiałeś dzisiaj załatwić, co? – prychnęłam, nie dowierzając. – A ja ci
zaufałam. Myślałeś, że się nie domyślę? Że będę tak ślepo ci we wszystko
wierzyć? Że nie wyda mi się podejrzane
to, co mówiłeś? Wiesz co? Myliłeś się, i to bardzo.
- Nie zrozumiesz mnie – mruknął już wypruty z sił i
wszelkiego entuzjazmu.
- Nie zrozumiem cię? – zapytałam zdumiona. – Dlatego
nie chciałeś ze mną zostać, co? Chęć naćpania się była silniejsza niż spędzenie
reszty dnia ze mną, prawda?- powiedziałam z wyrzutem.
- Czy ja muszę, kurwa, spędzać z tobą cały czas? –
zapytał odrobinę ostrzej.
- Nie mówiłam o całym czasie, tylko o kilku godzinach.
I tak ostatnio mamy tych chwil za mało dla siebie. Ale widocznie dla ciebie i
tak to za dużo – wypowiedziałam ciszej ostatnie zdanie. – Nie, nie mów nic, bo
nie warto. – Uniosłam dłoń, powstrzymując go, gdy otwierał juz usta, żeby coś
powiedzieć. – Obiecałeś, że nie będziesz ćpał, Louis. Mieliśmy zasady, które w
tym momencie, jeśli nie wcześniej, złamałeś. Nie zamierzam z tobą w tej chwili
rozmawiać, bo nie dogadam się z ćpunem – powiedziałam szczerze, krzywiąc się.
Zobaczyłam, że ma zwieszoną głowę, jakby dopadło go poczucie winy.
- Przepraszam – wyznał cicho. Próbował złapać mnie
ponownie za rękę, jednak wyrwałam się. Humor zmienił mi się diametralnie.
- Zadzwoń rano, kiedy wytrzeźwiejesz - dodałam na
odchodnym i czym prędzej odeszłam, zostawiając go z wyrzutami sumienia. Tak
myślę, że miał wyrzuty sumienia, powinien je mieć. Ale co ja tam wiem? Jestem
tylko głupią, naiwną Cassandrą. Taką jak zwykle.
Obijałam się o ludzi, nie patrząc, w którą stronę
idę. Chciałam jedynie zniknąć, znaleźć się jak najdalej od niego. Przynajmniej
tej nocy. Nie powinnam zostawiać go samego pod wpływem narkotyków, ale przecież
on nie jest sam. Przecież tak bardzo chciał się naćpać na tej imprezie, więc
niech dalej sobie baluje. Nie będę mu w tym przeszkadzać, bo znów okaże się, że
to moja wina, i znów oberwę.
Nie oczekiwałam tylko, że tak idąc przez ten tłum,
wpadnę w końcu na któregoś z chłopaków, akurat Harry’ego.
- A tobie co? Wychodzisz już? – Zmarszczył brwi.
- Wychodzę, bo nie mam zamiaru oglądać tego kłamcy –
warknęłam nieświadomie.
- Kogo? Louisa? – zapytał, a kiedy nie odpowiedziałam,
kontynuował.- Co znowu zrobił? – westchnął.
- Naćpał się – odpowiedziałam krótko, co bardzo
podziałało na niego.
- Wpieprzę mu – wycedził przez zęby, odchodząc
szybkim krokiem.
Podążyłam tylko za nim wzrokiem i sama zaraz
opuściłam rezydencję. Miałam gdzieś, co zrobi z nim Harry. Wiedziałam, że go
nie zabije, ale obicie twarzy należało mu się w tym momencie. Oszukał nie tylko
mnie, ale i chłopaków, którzy schowali przed nim narkotyki. A przynajmniej
starali się to zrobić. Jak widać, nic go nie powstrzyma. Pieprzony kłamca i
manipulator, nigdy nie zamierzał przestać. I znając go, nigdy nie przestanie. A
jeśli tak, to chyba będzie cud niebios.
Ćpanie jest o wiele gorsze niż papierosy. Nie chodzi
o marihuanę, a najzwyklejsze dragi, które wiem, żebrał. Wiem, bo pierwszy raz
zobaczyłam jego zachowanie i wygląd po narkotykach, czego wcześniej nie
dostrzegałam. Wesoły, energiczny, podniecony, próbujący mnie w tym zaciągnąć do
łóżka... Wbrew pozorom, to nie był ten samo Louis.
***
Ledwo skończyłam jeść śniadanie, a już usłyszałam
pukanie do drzwi. Przewróciłam oczami, wstawiając miskę po musli do zlewu. Czy
ja nawet w sobotę muszę być nawiedzana i nie mogę spędzić chociażby jednego
dnia w spokoju? Sama też wytrzymałabym,
w końcu przydałoby się odpocząć, a nie wciąż być w towarzystwie tych wszystkich
fałszywych ludzi.
Powolnym krokiem, w ogóle, ale to w ogóle się nie
spiesząc, ruszyłam do drzwi, a kiedy już do nich doszłam, otworzyłam je. Wcale
nie zdziwiło mnie, kogo zastałam za nimi. Bardziej zdumiona byłam jego wyglądem
i tym, że przyszedł tu już rano. Mówiłam w sumie, żeby zadzwonił o tej porze,
ale nie oczekiwałam, że pofatyguje się, by przyjść tu osobiście i że w ogóle
doszło do niego, co mówiłam poprzedniego wieczoru, kiedy on nie był w
najlepszym stanie.
- Szybko wytrzeźwiałeś z dragów – odezwałam się
obojętnym głosem.
Dopiero po usłyszeniu mnie, uniósł głowę i spojrzał
na mnie niepewnie. Zobaczyłam nie tylko poczucie winy wymalowane na jego
twarzy, ale również ogromnego siniaka na policzku.
- Kto ci to zrobił? Kto cię pobił? – zapytałam.
- Chłopaki – odparł cicho.
- Cóż, zasłużyłeś po tym, co zrobiłeś – przyznałam
pewnie. – Chociaż sama zrobiłabym to za nich wtedy. Z czystej złości na ciebie
i żeby poczuć się potem lepiej. Tylko wiesz, dlaczego tego nie zrobiłam? –
zapytałam ponownie, a on pokręcił głową. – Bo
nie chciałam zrobić ci gorszej krzywdy. To, w jakim byłeś stanie było
wystarczające. Tylko że, gdybym ja cię uderzyła, zapewniam cię, że miałbyś
obdrapaną całą twarz i nie miałabym z tego żadnych wyrzutów sumienia.
- Chłopaki wiedzieli... Powiedziałaś im, prawda?
- A miałam inny wybór? – Przekręciłam głowę w bok. –
Prosiłam, by cię obserwowali i ukryli przed tobą narkotyki, bo chciałam ci
pomóc. Tylko że nawet to nie pomogło. I nie tylko ja się o ciebie martwię, bo w
innym wypadku chłopaki nie potraktowaliby cię wczoraj w taki sposób. –
Wskazałam na jego twarz, a on lekko kiwnął głową.
- Mogę? – zapytał, podchodząc bliżej mnie, by
przekroczyć próg.
- Wchodź, ćpunie – westchnęłam, otwierając szerzej
drzwi i wpuszczając go do środka.
- Jesteś na mnie zła – stwierdził, kiedy zamknęłam
za nim drzwi. Stanął w korytarzu, łącząc
swoje usta w wąską kreskę, a gdy przez chwilę na niego patrzyłam, spuścił
głowę.
- Nie potrafię być zła, ale zawiedziona? Tak, jestem
zawiedziona – przyznałam, a kiedy nie odpowiedział, kontynuowałam. – Przez ten
cały czas brałeś w tajemnicy, prawda? Dlatego w ogóle nie widziałam objawów
odstawiennych, nic ci nie było. W dodatku na pewno brałeś, kiedy wiedziałeś, że
w najbliższym czasie nie spotkasz się ze mną, żebym nic nie zauważyła, prawda?
Żebym nie zobaczyła tych oczu, tej radości, nadzwyczajnej euforii... jak
wczoraj.
- Nie ćpałem cały czas... Brałem, kiedy już nie
wytrzymywałem, kiedy zżerało mnie od środka. Próbowałem przestać, ale... nie
potrafię chyba.
- Jeszcze jeden taki występek i chyba powinniśmy
pomyśleć o odwyku, Louis. Przepraszam, ale tak będzie dla ciebie lepiej, nie
dajesz sobie sam z tym rady, a ja nie jestem cały czas obok, by cię kontrolować.
- Znów spieprzyłem, przepraszam... – powiedział żałośnie.
- No, spieprzyłeś – powtórzyłam po nim i podeszłam bliżej,
by przytulić go, by okazać mu swoje wsparcie.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz