14 lutego 2020

ROZDZIAŁ 37. ‘TYLKO Z TOBĄ CHCĘ IŚĆ PRZEZ ŚWIAT’


*Cassandra*

W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień przez moją młodszą siostrzyczkę. Już dawno nie widziałam jej tak podekscytowanej. Sama, szczerze mówiąc, również nie oczekiwałam, że będę miała okazję zobaczyć ją w tak młodym wieku na ogromnej scenie jednej z najlepszych szkół muzycznych w Londynie. To nie lada wyzwanie dostać się na nią i móc zaśpiewać, to wręcz cud, a jeszcze nie mając skończonych nawet dziesięciu lat... to coś niewyobrażalnego. Tylko nieliczni mają szansę zaprezentować się tu. To, że Maddie już teraz ma szansę chociażby być w tym miejscu, świadczy o jej niewyobrażalnie wielkim talencie. Nie mogłabym być bardziej z niej dumna. Jest w szkole muzycznej dopiero kilka tygodni, jednak dano jej tą szansę i zdaję sobie sprawę z tego, że nie osiągnęłaby tego tak wcześnie, jeśli nie wysłałabym jej do tej szkoły i nie pokryła jej kosztów. W tej chwili nie żałuję żadnej, powtarzam: żadnej, decyzji, która decydowała o życiu mojej siostry. Wiem, że zajdzie daleko z takim głosem. Wiem, jak bardzo kocha śpiewać i jak bardzo uwielbia występować przed publicznością, pomimo tego, jak młodziutka jest. I wiem też, jak bardzo cieszy ją, że jesteśmy tu całą rodziną, nawet z Louisem, którego także prosiła, by się tutaj pojawił, a gdy się zgodził – wykrzyknęła, że jest najlepszy. Już teraz mam pewność, że mój chłopak jest akceptowany przez całą moją rodzinę i tak ogromnie mnie to uszczęśliwia, bo nie żyję w związku, którego inni nie pochwalają, nawet moim przyjaciele.
To zadziwiające, jak tak prędko wszyscy moi bliscy go polubili. I chyba najbardziej obawiałam się tego, czy mama przyjmie to do wiadomości, biorąc pod uwagę to, jak cierpiałam po utracie dziecka, a jego nie było obok. Nie spodziewałam się nawet, że kiedyś znów się spotkamy i na dodatek będziemy razem. Los uwielbia płatać mi figle. Całe szczęście, że nie zawsze są one przykre, przygnębiające i pojawiają się takie, które uszczęśliwiają nie tylko mnie.
- Jesteś pewna, że nie zostali wciąż na  widowni? – zapytał Louis, mocno ściskając mnie za rękę, bym nie zgubiła mu się w tłumie ludzi, chcących przedostać się również do innych wykonawców dzisiejszego wieczoru.
Szedł przodem i było mi to bardzo na rękę, że to on prowadził mnie, bo to on był wyższy, a przez tyle osób w budynku moja widoczność była znacznie ograniczona, żeby nie powiedzieć, że całkowicie.
- Widziałam, jak Jake wskazywał mi, że idą z mamą już za kulisy – wyjaśniłam. – Nie jestem ślepa – dodałam.
- Polonizowałbym –mruknął, co, niestety dla niego, usłyszałam, za co dostał ode mnie kuksańca w bok. -  Aua, przepraszam – syknął, krzywiąc się. – Żartowałem przecież – mówił, wciąż idąc przodem.
- Nie naśmiewa się z moich okularów korekcyjnych – wypomniałam mu.
– Do twarzy ci w nich – wspomniał, na co przewróciłam oczami, jednak on i tak nie mógł tego zauważyć.
Czasem noszę okulary, ale tylko czasem, kiedy już oczy za bardzo mnie bolą, i głownie w domu albo u  Louisa. Chociaż nie wyglądam w nich źle, nie lubię w nich chodzić. Może nie tyle co nie lubię, a nie przepadam.
-  Dobrze, miałaś rację, są tu – odezwał się ponownie szatyn, kiedy znaleźliśmy się w szerokim korytarzu za kulisami.
Wyjrzałam zza jego pleców i rzeczywiście dostrzegłam moją rodzinę, a nim się obejrzałam, Maddie przybiegła do nas i wskoczyła w moje ramiona.
- Jesteście! – pisnęła uradowana, kiedy uniosłam ją, by pocałować w jej policzek. – Podobało się wam? – zapytała przejęta, szeroko otwierając oczy.
- No pewnie, brzdącu. – Louis przybił jej z uśmiechem piątkę, a potem ona spojrzała na mnie, wyczekując mojej reakcji.
- Było wspa-nia-le- wyszeptałam, by podkreślić wagę swoich słów i spojrzałam jej głęboko w oczy. Zawsze, gdy tak robię, ona mi wierzy, ufa i wie, że może na mnie polegać w każdej sytuacji oraz, że ja jej nie okłamuję.
-  Jesteś ze mnie dumna? – zapytała szeptem, jakby to była wielka tajemnica.
- Zawsze jestem z ciebie dumna – przyznałam szczerze, na co ona przytuliła się do mojej szyi. – Kocham cię – dodałam.
- To co? Taki wielki dzień trzeba koniecznie uczcić kolacją w restauracji – odezwał się Louis i w momencie wszyscy przenieśli na niego wzrok, włącznie z moją siostrą. – Ja stawiam, co tylko chcecie – dodał. – Pani, oczywiście, idzie z nami. – Uśmiechnął się do mojej mamy. – Nie mogłoby być inaczej.
- Nie pomylę się, jeśli powiem, że już zdecydowano za mnie i nie mam tu nic do gadania, prawda? – zapytała, na co ja pokręciłam przecząco głową.
- Jeśli już mamy iść, ty idziesz z nami – odpowiedziałam za Louisa, a on przytaknął. – Idziemy wszyscy albo nikt.
- Och, torturujecie mnie dzieciaki, ale dobrze, niech będzie.
- I bardzo dobrze! – pisnęła Maddie, ku naszemu zaskoczeniu. – Gdybyś się nie zgodziła, nie mielibyśmy darmowej wyżerki – dodała, momentalnie powodując śmiech tu obecnych.
- Leć już po swoje rzeczy. – Postawiłam małą z powrotem na podłodze. – Może, Jake, idź z nią, żeby nie zabłądziła – zwróciłam się do brata, na co on przytaknął i wziął ją za rękę, odchodząc.
- To niesamowite, jaki silny głos ma w tym wieku – stwierdził Louis, gdy zostaliśmy z moją mamą.
- Tak, nasz aniołek – zgodziła się kobieta. – I pomyśleć, że gdyby nie zaangażowanie  Cassie, pewnie nie miałaby warunków do nauki śpiewu – dodała, co jednak lekko mnie onieśmieliło.
- Wiedziałaś, że Louis też śpiewa? – szybko zmieniłam temat, a ona natychmiast spojrzała na szatyna, który w ramach obrony, uniósł ręce.
- Tylko amatorsko. – Zaśmiał się.

***

Usłyszałam dzwonek do drzwi, który wyrwał mnie ze snu, ale zignorowałam go i tylko bardziej wtuliłam się w rozgrzane ciało mojego chłopaka. Cicho zamruczał i przeciągnął dłonią po moim nagim biodrze, przyprawiając mnie tym o lekki dreszcz.
- Nie wymykaj mi się stąd, żeby otworzyć – wymruczał jeszcze całkiem zaspanym głosem. Ten ton jego głosu wprost kochałam i mogłabym wysłuchiwać go non stop, przez resztę życia i na pewno nigdy by mi się to nie znudziło. Dlaczego miałoby mi się  znudzić coś, co tak kocham?
- Nie mam takich zamiarów w swoim dzisiejszym poranku.
- Nieświadomie mnie uszczęśliwiasz – przyznał, dzięki czemu na moje usta wpłynął uśmiech.
- Myślałam, że uszczęśliwiam cię winny sposób – zauważyłam, specjalnie mówiąc z lekkim podtekstem.
Przejechałam dłonią w górę po jego klatce piersiowej, aż dotarła do wytatuowanego napisu.
- To między innymi. – Włożył nos pomiędzy moje rozczochrane włosy, lekko przekręcając się na bok. Natychmiast zrobiło mi się cieplej niż jeszcze przed chwilą.
Jednak natrętny dzwonek za chwilę zadzwonił ponownie, co także puściłam mimo uszu.
- Może powinnaś jednak otworzyć, hmm? – odezwał się, zauważając, że w ogóle nie reaguję na to, co się dzieje pod moim mieszkaniem.
- Nie chce mi się – mruknęłam. – Jest za wcześnie. Pewnie to portier czegoś chce, bo myśli, że idę już do firmy.
- No, ktoś ewidentnie się do ciebie dobija – dodał, gdy do dźwięku dzwonka dołączyło szybkie, niecierpliwe pukanie, takie w stylu małego dziecka. Jednak i to mnie nie ruszyło.
-  Pójdzie sobie w końcu i przestanie dzwonić.
- A jak to coś ważnego?
- To zostawi wiadomość u portiera i później do niego zejdę – wytłumaczyłam, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. No, bo jednak mnie tak trochę jednak było.
- A coś ty tak się martwisz o to, kto stoi pod moimi drzwiami? Nie wolisz w dalszym ciągu tu ze mną leżeć? Jeszcze przed kilkoma chwilami tego chciałeś – przypomniałam mu.
- Kotku, ja w dalszym ciągu nie chcę wypuszczać cię z łóżka, ale zauważ, że nikt tak gorączkowo nie dzwoniłby i nie robił hałasu, gdyby coś się nie działo. Nie uważasz?
- Chciałam jedynie jeszcze trochę z tobą pospać przed pracą – westchnęłam, a w tym samym momencie mój telefon zaczął dzwonić. – Świetnie, kurwa – mruknęłam, sięgając do tyłu po nieduże urządzenie.
- Widzisz? Mówiłem, że to pewnie coś ważnego – przyznał sobie rację, wciąż mając zamknięte oczy.
Przewróciłam teatralnie swoimi i zaraz zamknęłam je z powrotem, gdy na oślep odebrałam połączenie i przyłożyłam smartfon do ucha.
- Siostra, ty umarłaś czy robisz sobie z nas nieśmieszne żarty? – usłyszałam głos  Jake’a nim cokolwiek zdążyłam powiedzieć.
- Czekaj, ale... że co? – Zmarszczyłam brwi, całkowicie wprawiona w dezorientację.
- Zwyczajnie już o nas zapomniałaś i poszłaś do firmy, tak?
- Ale o co ci chodzi? – zapytałam z wyrzutem, czując się trochę głupia w tym momencie.
- Mieliśmy dziś do ciebie przyjechać – uświadomił mi, na co od razu szerzej otworzyłam oczy. Nie podejrzewałam akurat, że to mogą być oni. – Od pięciu minut stoimy pod twoim mieszkaniem, a od ciebie żadnej reakcji. Jeżeli...
- Cholera jasna, co? – Prędko zerwałam się z łóżka, zapominając o tym, że jestem całkowicie naga. – J-ja... już wam otwieram, już idę, tylko... – Spojrzałam przejęta na Louisa, który marszczył brwi, całkowicie nie przejmując się tym, że i on jest bez ubrań. – Tylko dajcie mi chwilę, poczekajcie – dokończyłam pospiesznie, gestem wskazując szatynowi, by wstawał, a ja sama próbowałam nałożyć jakoś bieliznę, trzymając telefon między ramieniem a uchem, co pod wpływem zdenerwowania nie należało do najprostszych czynności.
- Pospiesz się, bo Maddie tak pukała, że twoja sąsiadka patrzy na nas jakby chciała nas zabić- mruknął po drugiej stronie linii.
- T-tak... chwila – zająkałam się i rozłączyłam. – Kurwa, wstawaj, Tomlinson, i się ubieraj. – Rzuciłam w niego jego ubraniami z poprzedniego dnia, przez przypadek wraz ze swoim telefonem, na co jednak nie miałam czasu zwrócić większej uwagi, bo próbowałam jakoś zebrać swoje ubrania i założyć je na siebie.
- Co ty taka niespokojna, że mówisz do mnie po nazwisku? Kto stoi pod tymi drzwiami?
- Moja mama – wypaliłam, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
Od razu stwierdzam, że mogłam powiedzieć to jakoś łagodnie, bo przez moją informację potknął się, gdy wstawał z łóżka i poszedł tylko głośny huk.
- Ubieraj się. Chyba, że chcesz, żeby zobaczyła cię takiego jakim się urodziłeś.
- Twoja mama? Z twoim rodzeństwem? – zapytał przejęty, kiedy podniósł się z podłogi. Przytaknęłam mu, próbując zapiąć guziki koszuli. – Co oni tutaj robią? Znaczy... dlaczego tak wcześnie?
- Zapomniałam, że mama za trzy godziny ma samolot na własne wakacje i przywiozła już dzieciaki. Przecież jutro lecimy z nimi na Florydę – przypomniałam mu.
- To ty nie mogłaś sobie tego gdzieś zapisać? Zrzucasz mnie tylko z łóżka z samego rana. Gdybym o tym wiedział, to wczoraj...
- Ogarnij się, chłopie! – krzyknęłam, przerywając mu. – Doprowadź się do porządku i wyjdź zaraz, bo nie mam zamiaru chować cię w sypialni jak kochanka – rzuciłam, wychodząc z pokoju.
- Jakbym wcale nim nie był – usłyszałam odpowiedź, ale zbyt bardzo byłam zajęta ułożeniem włosów, żeby wyglądały w miarę normalnie, by jakoś mu się odgryźć na to, co jeszcze przed chwilą powiedział.
Popędziłam w kierunku drzwi, przypadkowo zaplątując sobie palec we włosy, przez co o mało ich sobie nie wyrwałam. Otworzyłam rodzinie i próbowałam unormować swój oddech, gdy przyłapałam się na tym, że niestety dyszę. Cholera, to już po mnie.
- Cassie, w końcu! – zapiszczała mała, uczepiając się moich nóg.
Szybko zamrugałam, wciąż czując lekką dezorientację całą sprawą.
- Cześć, wam – odezwałam się cicho, głęboko przełykając ślinę i jednocześnie próbując się uspokoić. – Przepraszam, że tyle czekaliście.
- No co ty, słońce. Nie martw się. - Mama przytuliła mnie, a ja zauważyłam, jak Jake z uśmiechem kręci głową.
- Spałam jeszcze i...
- Dzień dobry – przerwał mi głos Louisa, a gdy na niego spojrzałam, miał jeszcze lekko rozczochrane włosy, na co szerzej otworzyłam oczy. No, to teraz to już się domyślą.
Gestem próbowałam przekazać mu, by poprawił fryzurę, jednak zobaczył to dopiero po kilku chwilach, bo witał się z moją mamą.
- To ja, Cassie, skorzystam jeszcze szybko z twojej łazienki, bo już zaraz muszę jechać na lotnisko. -  Kobieta popatrzyła na mnie znacząco, z lekkim uśmiechem, co zapewniło mnie w tym, że już rozgryzła, co robi tu tak wcześnie Louis.
- J-jasne... nie ma problemu, mamo – odpowiedziałam niespokojnie, a gdy znikła w korytarzu, poczułam, jak Jake szturcha mnie łokciem.
- Ahaa... to wy odsypialiście noc, gołąbeczki? – zapytał z cwanym uśmiechem, składając usta w dziubek. – Ma się rozumieć, że za wami świetna noc, co? – dalej się ze mnie nabijał, kiedy zmrużyłam oczy i głęboko odetchnęłam. – Co, nic nie powiesz?
- Weź się zamknij już, Jake – odpowiedziałam stanowczo, jednak on tylko się zaśmiał.
- Trzeba było powiedzieć, żeby wam nie przeszkadzać. Nasz lot jest dopiero jutro.
- Zapomniałam, że już dzisiaj przyjeżdżacie.
- Właśnie widzę. – Uśmiechnął się do mnie złośliwie.
Ile ten chłopak mnie czasem kosztuje nerwów. Ma te osiemnaście lat, ale... czasem zupełnie jak dziecko.

***

Moja mama wylądowała we Francji jakieś trzy godziny temu i... Szczerze mówiąc, to nie widziałam jej takiej szczęśliwej od śmierci taty. Nareszcie znalazła właściwą osobę, nareszcie ma kogoś prócz nas. I ja naprawdę cieszę się z tego powodu. Zasługuje na to, a przy jej chorobie nierzadko są dołki emocjonalne, i to dosłownie. W naszej rodzinie dość często pojawiają się łzy. Och, przekorny los miesza nam tylko ciągle w życiach. Ile bym oddała, by polepszyć niejedną rzecz, no... może w kwestii miłości nawet mi się to całkiem udało. Tak przypadkowo do tego doszło, ale nie żałuję wyboru aktualnego partnera. Bez niego wiele rzeczy nie wyszłoby, to on jest moją podporą i wsparciem, tak jak i dzisiaj, w tej chwili. Bo teraz, kiedy moje rodzeństwo jest ze mną, zobowiązał się pomóc mi zapewnić im rozrywkę.
Rano spędziliśmy trochę czasu razem przy śniadaniu, jednak potem i ja, i Louis musieliśmy jechać do firm, żeby pozałatwiać wszystko przed jutrzejszym wylotem, więc zostali sami. Jake mówił, że trochę oglądali z Maddie telewizję i byli w sklepie, ale szkoda mi, że ich tak zostawiłam i nawet  nie wiem, o której dziś wrócę. Dodatkowo, Louis potem musi jeszcze pojechać do siebie, żeby się spakować i w sumie pewnie dopiero wieczorem wszyscy się spotkamy. Planuję zorganizować coś niedużego na ten wieczór przed urlopem, ale wszystko zależy od tego, czy wyrobię się z obowiązkami. No, tak, opuściłam znów z jakieś dwa dni, więc ponownie mam zaległości. Dlaczego ja nigdy się nie nauczę, żeby pracować wbrew swojemu lenistwu? Nigdy. Gdybym kiedyś  się nauczyła, to nie siedziałabym po nocach w zakładzie. Ale nie, ja wolę się lenić. Jak się nie nauczę samodyscypliny to będzie źle.
Szłam powoli po schodach, przeglądając dokumenty i próbując nie wykręcić nogi na obcasach jakbym przez przypadek źle stanęła. Zatrzymałam się między piętrami, przepuszczając kilku pracowników, a potem wróciłam wzrokiem do wykresów na kartkach.
- Pani Miller, mogłaby pani zobaczyć...
- Przyjdę za pięć minut – odpowiedziałam mężczyźnie, który mnie wymijał, nie odrywając wzroku od dokumentów.
Coś się nie zgadzało, tylko nie mogłam dojść do tego, co. Idąc przez długi hol, moje głębokie rozmyślania i obliczenia przerwał dzwoniący telefon.
- Cholera – syknęłam, sięgając do tylnej kieszeni, z trudem przytrzymując kartki. – Nie ma innej pory na dzwonienie? – wymamrotałam pod nosem. – Cassandra Miller, słucham? – Przytrzymałam urządzenie ramieniem, porządkując to, co miałam w rękach i o mało mi z nich nie wypadło.
- Siostra, nas nie ma, jak coś, u ciebie na razie. – Usłyszałam rozluźniony głos Jake’a, na co westchnęłam.
- Nie musisz mi się ze wszystkiego rozgrzeszać. Gdzie znowu wybyliście? – zapytałam, wchodząc do swojego gabinetu, gdzie unosił się zapach mojej kawy.
- Twój chłopak zabrał nas na wycieczkę do swojej firmy.
- Do Apple? – Zmarszczyłam brwi, nie kryjąc zaskoczenia. – Co wy tam robicie?
- Mówiłem, jesteśmy na wycieczce. Halo, Cassandra, to Apple. – Zaśmiał się.
- Możesz mi dać Louisa na chwilę?
- Nie ma go na razie obok, poszedł po coś do swojego biura.
- Chodzicie sami po firmie? – zapytałam zszokowana. – Wiesz, że tam nie wolno...
- Nie sami. Zwariowałaś? Taka... taka ekstra blondynka jest z nami – znacznie przyciszył głos, na co głęboko odetchnęłam i przewróciłam oczami.
- To Cindy, i kumpel Louisa, czyli wicedyrektor miejsca, gdzie jesteście, to jej facet. Także nie przystawiaj się do niej – ostrzegłam go.
- Musiałaś spalić moją nadzieję już w zarodku?
- Tak, musiałam – zakpiłam. – Podobno masz dziewczynę. Jak jej było? Malia? No, chyba że to już czas przeszły i...
- Zrozumiałem aluzję – przerwał mi, chyba nie bardzo zadowolony.
- Wspaniale – odpowiedziałam krótko, próbując powstrzymać śmiech. – Długo już jesteście u niego?
- Trochę, no... wystarczająco, żeby zobaczyć, jakie nowe ekstra komputery szykują – dodał z podziwem. – Wiedziałaś, że zaczynają teraz robić konsole do gier?
- Obiło mi się coś o uszy – przyznałam. – Jak nie ma gdzieś obok was Louisa, to...
- Tak, tak, wolisz gadać ze swoim Romeo niż z własnym bratem.
-  Ja tak powiedziałam? – Uśmiechnęłam się sama do siebie. – Jake, czy ty ostatnio coś brałeś? Zaczynasz mnie przerażać, bo zachowujesz się jakbyś miał mniej niż te osiemnaście lat. – Zaśmiałam się.
- A nawet jeśli to co? – zapytał nagle, a mnie wmurowało.
- Co takiego? – Przełknęłam nerwowo ślinę. – Czy ty...
- Nie – niemal natychmiast uciął, nie dając mi dojść do słowa. – Powróciła nadopiekuńcza siostrunia, czyż nie?
- Ja nie...
- Dobra, dobra, rozumiem, okej? Martwisz się i tyle. Martwisz się, że dołączę do taty.
- Zbyt ostro to określiłeś – wtrąciłam cicho.
- Domyślam się – westchnął. – Pogadamy w domu, co? Chciałbym jeszcze coś tu pooglądać zanim wrócimy, a z Maddie nie da się na spokojnie.
- Jasne. Widzimy się potem. – Zmusiłam się do uśmiechu, choć to nie było potrzebne, i rozłączyłam się.
Z  westchnieniem opadłam na fotel i spojrzałam w okno. W takich chwilach jak ta, mam ogromną chęć zapalenia. Tylko że, ani nie mogę, ani nie mam papierosów. I jak tu żyć? Najgorsze jest to, że jak zapalę jeden, to od razu wrócę do nałogu, a... cholera, nie mogę! Nie mogę i nie, bo wydam tylko na siebie szybszy wyrok. To w takim razie, co takiego znajdzie się, żeby przyniosło ukojenie? Chyba jedynie alkohol. Ale nie upiję się w firmie, bo nie wyjdzie z tego nic dobrego.
Ponurym wzrokiem spojrzałam na swoją  torebkę i w końcu sięgnęłam do niej, by wziąć gumę do żucia. Gdy już jedna z nich znalazła się na moim języku, ponownie wyciągnęłam rękę po telefon.
- Louis Tomlinson, słucham? – doszedł mnie głos szatyna, na co uniosłam wyżej brwi.
- I to niby ja zwracam się do ciebie służbowym głosem?
- A, to tylko ty – mruknął.
- Tylko ja? – Zaśmiałam się nerwowo. – Fajnie wiedzieć.
- Oj, wiesz, o co mi chodzi.
- Może. – Wzruszyłam ramionami, mimo że on nie mógł tego zobaczyć. – Masz chwilę, żeby pogadać?
- Whoah, chcesz pogadać o tej sytuacji z rana? – Zaśmiał się. Słyszałam, jak w tle ktoś szybko przerzuca kartki i zastanawiałam się, czy aby na pewno ja mu nie przeszkadzam.
- Co ty masz na myśli?
- No... wiesz... dobrze, że twoja mama nie wpadła nam do sypialni, bo myślę, że zaskoczyłaby się. – Ponownie wybuchł śmiechem, na co w reakcji zakryłam sobie twarz dłonią i lekko zsunęłam się z fotela.
- Przestań, to nie jest wcale śmieszne.
- Z perspektywy czasu to trochę jednak jest.
- Przypominam ci, że ty też leżałeś tam goły – wypomniałam mu.
- Gdybyś pamiętała, że przyjeżdżają, nic takiego nie miałoby miejsca.
- Teraz to moja wina?
- Eee...chciałaś coś ode mnie, że dzwonisz? – zapytał, zmieniając temat, na co teatralnie przewróciłam oczami.
- Łatwa zmiana tematu, Tomlinson – mruknęłam.
- Nie próbuj wymusić na mnie wyrzutów sumienia, Miller – odpowiedział mi tym samym tonem co ja.
- Nie drażnij się ze mną, to nie będę nic wymuszać.
- Okres masz czy jak, że tak...
- Nie – ucięłam ostro. – Z jakiego względu zabrałeś moje rodzeństwo do swojej firmy? O ile wiem, większość biznesu jest tajna.
- Proszę cię, to tylko dzieciaki. Co one mogą zrobić? Poza tym, siedzieli sami w domu, więc stwierdziłem, że skoro i tak pracuję, to mogę pojechać po nich i trochę pokazać im tu rzeczy – wyjaśnił.
- Co ty chcesz pokazywać ośmioletniemu dziecku? – Zmrużyłam oczy.
- Oj, zdziwiłabyś się jeszcze – odpowiedział pełen podziwu. – Wspominałem ci ostatnio o tym, że zaczynamy tworzyć konsole do gier, prawda?
- I właśnie, ty tylko wspominałeś – zaznaczyłam.
- Okazuje się, że twojej siostrze spodobało się takie granie.
- Pewnie, uzależnij mi ją – powiedziałam z rezygnacją. – Nie  przeszkadzają wam chociaż za bardzo? – westchnęłam.
-  Coś ty. Cindy , jak zwykle, wykopała gdzieś jakieś czekoladki.
- O, to jeszcze jej nasłodzisz. Wspaniale – mruknęłam, poddając się.
- Tobie też mogę, jeśli chcesz – wymruczał do słuchawki.
- Ta, wątpię, że zrobisz to ze swojego biura.
- Chcesz się przekonać?
- Przekonać mam się na urlopie, który jutro zaczynam. Także się postaraj, bo szans jest niewiele.
- Grozisz mi?
- Skądże.
- Grozisz mi – przyznał z lekkim śmiechem.
- Interpretuj to jak chcesz.
- Mała żmija z ciebie, wiesz?
- Nie jestem żmiją i nie jestem mała.
- Tak myślisz?
- Tak bardzo chcesz dziś ode mnie oberwać?
- Jednak masz okres. – Zaśmiał się.
- Spieprzaj, Tomlinson.
- Oho... sama właśnie to potwierdziłaś.
- Z tobą  to taka rozmowa jak z gówniarzem. Widzimy się wieczorem, na razie – powiedziałam na koniec, a gdy usłyszałam krótką odpowiedź, rzuciłam telefon na blat biurka, nie dbając o to, czy się rozbije.
Znacznie zsunęłam się na fotelu i zakryłam twarz dłońmi, próbując głęboko oddychać, gdy poczułam mdłości, które pojawiły się z niewyjaśnionego powodu. Miałam uczucie, że zaraz zwymiotuję, ale za chwilę przypomniałam sobie, że muszę zajrzeć do jednego z pracowników.
Z mojego chwilowego odpoczynku wyłoby na tyle.

***
Ponownie w ciągu pięciu ostatnich minut otworzyłam drzwi, tylko z tą różnicą, że tym razem stał w nich Louis.
- Hej, nareszcie jesteś. – Uśmiechnęłam się, a zaraz zostałam powitana pocałunkiem w policzek.
- Trochę zeszło mi czasu na pakowaniu – wytłumaczył, kiedy wpuściłam go do środka. Ciągnął za sobą walizkę, a w drugiej dłoni trzymał pokrowiec z laptopem.
Przywiózł ze sobą bagaże. Świetnie, nie będziemy musieli jutro tracić czasu, aby po nie wstąpić.
- Właśnie przyjechała pizza, masz szczęście.
- Wiem, minąłem się z dostawcą  na dole – odparł, stawiając walizkę przy drzwiach, a potem zdjął z siebie skórzaną kurtkę, którą powiesił na wieszaku. – Domyślam się, że Tristan z Kelly również już są.
- Yhm, są w salonie z dzieciakami – wskazałam na pomieszczenie. – Pójdę po coś do picia dla nas, a ty idź do nich, bo pewnie jesteś głodny – dodałam i weszłam do kuchni, zostawiając go za sobą.
Otworzyłam lodówkę, z której wyjęłam kilka piw w szklanych butelkach dla facetów oraz całkiem zimną colę, którą znalazłam na jej samym dole. Odetchnęłam głęboko, widząc doskonale, że nie mam już żadnych innych napoi w domu. Po prostu nie opłacało się nic kupować, jeśli ma mnie nie być przez jakiś tydzień.
- Widzę, że wasz związek zaczyna kwitnąć – usłyszałam za sobą, kiedy szukałam szklanek w szafce.
Obejrzałam się do tyłu i zauważyłam Kelly.
- Można tak powiedzieć.
- Można? – Zaśmiała się, siadając na wyspę kuchenną. – Dziewczyno, lecicie razem na wakacje. Ile wy jesteście razem? Trzy miesiące?
- Niecałe – poprawiłam ją.
- No właśnie. Nawet z Nickiem tak szybko nie odważyłaś się na taki poważny krok. Jesteś tak blisko z nim, spotykacie się niemal codziennie, to jasne, że dobrze wam się układa i coś jest na rzeczy.
- Tak, jestem zakochana, Kelly – odpowiedziałam, otwierając dolne szafki w poszukiwaniu jakiegoś napoju. – To nic nadzwyczajnego.
- Na pewno?
- Słuchaj, lecimy na Florydę właśnie po to, by to nasze życie miłosne rozkwitło i jeszcze lepiej poznać siebie. To, że bierzemy dzieciaki, to dlatego, że chcę przekonać się, jak zachowuje się w ich obecności i żeby to one przyzwyczaiły się do niego.
- Nie chcesz się po prostu znów sparzyć, prawda? – stwierdziła cicho, przez co na chwilę się wyprostowałam i spojrzałam w bok.
- Związek z Nickiem był czystym błędem – rzuciłam. – Louis jest inny – dodałam. I miałam rację, Louis był kompletnie odmienny od mojego byłego.
- To spoko facet, polubiliśmy go z Trisem. Myślę, że i twoja rodzina przepada za nim. Nawet bardziej niż za Nickiem – zaznaczyła.
- Takie odnoszę wrażenie, ale jeszcze nie mam całkowitej pewności.
- Wiesz co... myślałam, że skoro znów  wpakował cię w całą tą kryminalistykę – ściszyła głos – to coś jest z nim nie tak, ale... chyba myliłam się. Oprócz tego szczegółu wydaje się fajny.
- Tylko się nie zakochaj, masz narzeczonego – mruknęłam.
- Ja tylko mówię, że wcale nie wygląda, że mógłby być przestępcą czy...
- Słuchaj, Kelly, nie obraź się, ale...wcale go nie znasz, widzisz tylko to, co powierzchowne, a jego prawdziwego nie. Ale cieszy mnie, że go polubiłaś. – Zmusiłam się do uśmiechu.
Nagle dotarło do mnie, że ja sama też nie znam go w całości, bo wciąż nie dowiedziałam się, co  się kryje za tymi tajemnicami. Pytanie: kiedy nastąpi ta odpowiednia chwila?
Blondynka już nie odpowiedziała na moją uwagę, tylko w ciszy kiwnęła głową.
- Cass, czego ty tam właściwie szukasz? – Odezwała się po chwili milczenia.
- Szukam czegoś jeszcze do picia – westchnęłam. – Oczywiście, wstawiłam to, co miałam do lodówki i jest całkiem zimne, a jak dam takie coś Maddie to ból gardła gwarantowany.
- Zrób tą swoją różową lemoniadę – zaproponowała, kiedy zamknęłam szafkę i podniosłam się z podłogi.
- Do pizzy? – zapytałam z uniesioną brwią, odwracając się do niej.
- A czemu nie? To jakieś przestępstwo?
- Nie wiem, czy to dobre połączenie – uściśliłam, sięgając do salaterki po grejpfruta.
- Właściwie, to dlaczego wasza mama z wami nie leci?
-  Mama ma teraz własnego chłopaka i własne wakacje – wyszeptałam, chcąc dostarczyć nieco dramatyzmu, a potem zaczęłam podrzucać owocem.
- Jak to? Czekaj... ona...
- Yep, moja mama się zakochała – przyznałam pierwszy raz na głos.
- Och, podobnie jak jej pierworodna córeczka – dogryzła mi żartobliwie.
- I w tym...
- Kotku, masz coś mocniejszego? – przerwał mi szatyn wchodzący do kuchni.
- Kilka piw – wskazałam na butelki.
- Tylko to?
- A co ty chcesz mocniejszego pić dzisiaj?
- No, jak to co? Trzeba uczcić urodziny Tristana! – wyjaśnił podekscytowany, ale chyba bardziej tą myślą, że to okazja do napicia się. – Takie święto jest raz do roku.
-  Mam tylko to i trochę wina.
- To skoczę szybko do sklepu po jakąś czystą. Zaraz wrócę. – Wycofał się do wyjścia, nie czekając na moją odpowiedź.
Ruszyłam się z miejsca i poszłam za nim. W korytarzu go zatrzymałam.
- Zwariowałeś? Jutro mamy lot. Masz zamiar wsiąść na kacu do samolotu? Wątpię, że będziesz czuł się wspaniale, jak zmieni się ciśnienie.
- Daj spokój, wiem, co jeszcze robię. Poza tym, nie zamierzam upijać się do nieprzytomności. Tylko mała butelka.
- Dobrze. – Odetchnęłam głęboko, zamykając oczy. – Ale tylko jedna i mała, i jak Maddie pójdzie spać.
- Poważnie? – Uniósł brwi.
- Albo w ogóle. Mama zostawiła ją pod moją opieką, nie zamierzam pozwolić, żeby patrzyła na to. No, chyba że chcesz, żeby moja mama cię znienawidziła – sprytnie zaargumentowałam.
- Dobrze, niech będzie – westchnął. – Ale jak ty masz zamiar pić, to jedna butelka nie starczy – zauważył mylnie.
- Nie piję dziś, ktoś musi was pilnować, a ja nie mam zamiaru potem cierpieć w samolocie.
- No dobra, jak chcesz. Zaraz wracam. – Narzucił na siebie kurtkę i wyszedł z mojego penthouse’a.
- Kocha cię – usłyszałam głos Kelly, przechodzącej za mną.
- Ta, dlatego poszedł po wódkę – odpowiedziałam zrezygnowana.
- Tak, bo świętuje urodziny twojego najlepszego przyjaciela – sprostowała.
- Któremu i tak kazałaś dziś pracować – usłyszałam głos Trisa z salonu.
- No dobra! Zrozumiałam aluzję! Mam po prostu pozwolić wam pić, tak?
- Jednak znasz się na ludziach – odezwał się Jake, gdy wróciłam do pomieszczenia.
- A ty milcz, młody – wymierzyłam z niego wskazujący palec. – Ty nie pijesz – zaznaczyłam.
- Pewnie.  – Zaśmiał się.

***

*Louis*

Kolejny dzień  wcale nie był dla mnie takim koszmarem, jak sądziła moja dziewczyna. Tak, obudziłem się na lekkim kacu, ale od razu wziąłem  silne przeciwbólowe i poprawiłem to elektrolitami, więc już po godzinie dodatkowego snu i dawki zimnego prysznica wróciłem do stanu normalności, wręcz tryskałem energią i nawet zabawiałem Maddie. Byłem jak nowo narodzony, w odróżnieniu od Cassandry, co co najmniej mnie zdziwiło. Marudziła mi cały dzień z niewyjaśnionego powodu, a kiedy zaczęła się sama pakować, dosłownie wyrzuciła mnie ze swojej sypialni i wydarła się na mnie, że chce w spokoju to zrobić, a ja ją tylko wnerwiam, nie pomagając jej w tym. Nie chcąc bardziej zagrozić sobie, próbowałem przez pół dnia jej unikać albo przynajmniej nie drażnić, i spędzałem czas z jej rodzeństwem. Kiedy jednak rozpłakała mi się na lotnisku, gdy okazało się, że nie wzięła paszportu, doszedłem do wniosku, że rzeczywiście musi mieć okres i jakoś muszę przetrwać jej huśtawkę humorów. A mówiąc: przetrwać, musiałem oczywiście zawracać się do jej wieżowca po te cholerne dokumenty, czy tego chciałem, czy nie, bo w innym wypadku zostalibyśmy po prostu w Londynie. Całe szczęście, że to mój prywatny samolot, mieliśmy wylot wieczorem i po prostu nie zostawili nas na tym lotnisku, bo czuję, że wtedy to mógłbym od niej oberwać. I nie chodzi mi tu tylko o przemoc psychiczną, ale przede wszystkim fizyczną. A tego obawiałem się najbardziej, biorąc pod uwagę, że potrafi nieźle się bić, co doskonale pokazuje to, co wyczynia na wszelakich akcjach, nie tylko z użyciem broni.
Poczułem, jak Cass nieznacznie porusza się na moim ramieniu i oderwałem wzrok od rozświetlonego w ciemności ekranu mojego laptopa. Delikatne lampki zapalone na pokładzie samolotu oświetlały jej drobne ciało wtulone w moje. Oddychała miarowo, zasnęła niedawno. Na początku czytała książkę, która leży teraz na stoliku przed nami, ale zaczęła źle się czuć i od razu ją odłożyła, mówiąc, że tylko chwilę się prześpi.
Ostrożnie, aby jej nie obudzić, wyciągnąłem rękę w jej kierunku i poprawiłem koc, który zsunął się z niej, a jeszcze niedawno była cała nim okryta. Zamruczała cicho, kiedy ciepły materiał spotkał się z jej odkrytą skórą. Upewniłem się, że wciąż śpi i powróciłem wzrokiem do ekranu. Korzystałem z okazji i szukałem prezentów na święta, które są już za jakieś półtorej tygodnia, i miałem nadzieję, że szatynka nie obudzi się, gdy będę przeglądał podarunek dla niej. To, że robię świąteczne prezenty dopiero teraz, świadczy tylko o tym, jak bardzo zapracowany jestem i najzwyczajniej nie mam czasu. No, może też po części dlatego, że zapomniałem jak już blisko do świąt.
Uniosłem wzrok ponad laptop, kiedy zauważyłem, że Maddie siedząca z Jakiem po przeciwnej stronie, wstaje z fotela. Wcześniej wpatrywała się w telefon, na którym chłopak coś jej pokazywał, a w tym momencie dreptała ku mnie. Zatrzymała się przy mnie i położyła obie dłonie na moją rękę. Jej wzrok zatrzymał się na ekranie komputera, na którym widniała teraz bransoletka z różowego złota, którą aktualnie dokładnie oglądałem.
- Ładna – wyszeptała, wiedząc, że jej siostra śpi obok.
- Tak myślisz?
- Cassie się spodoba – odpowiedziała niewinnie, a ja spojrzałem na nią, mrużąc oczy.
- A ty skąd wiesz, że to dla Cassie?
- A masz kochankę, dla której miałbyś to kupować? – zapytała z uniesioną brwią, przyjmując wyzywającą minę, na co spojrzałem na nią zaskoczony, nie wierząc w to, co słyszę od ośmiolatki. – No właśnie – stwierdziła, gdy nic jej nie odpowiedziałem.
- Mam siostrę – odezwałem się powoli, a ona zmrużyła oczy.
- Oboje wiemy, że to dla Cassie.
- Ani słowa jej. – Uniosłem palec wskazujący do ust, a ona zrobiła gest świadczący o tym, że będzie milczeć.
Wróciłem wzrokiem do urządzenia przede mną, a Maddie wciąż stała przy mnie w tej samej pozycji i oglądała wraz ze mną. Kiedy miałem już zapytać, czy czegoś potrzebuje, sama postanowiła się odezwać.
- Louis? – zapytała cicho, znacznie przechylając się w moją stronę, tak że zasłoniła mi swoją głową cały ekran, a jej oczy patrzyły wprost na mnie, czekając na jakąkolwiek moją reakcję.
- No, co tam maluchu? – Uśmiechnąłem się lekko.
- Chcę pić – wyjaśniła, przestępując z nogi na nogę.
- Wiesz co... nie chcę budzić twojej siostry, ale może poproś swojego brata, żebyście poszli do stewardessy, co, szkrabie? Da ci jakiś sok albo co tam zechcesz, hmm? Co ty na to? Bo jak ja wstanę, to Cassie zaraz się obudzi.
- Okej – szepnęła i ruszyła do chłopaka. Gdy do niego dotarła, od razu zaczęła powtarzać mu moje słowa, a on przeniósł wzrok na mnie. Wskazał tył samolotu, chcąc się upewnić, czy rzeczywiście to powiedziałem, więc przytaknąłem mu na to, a on pokiwał głową. Wstał i ruszył z siostrą w kierunku pomieszczenia z kuchnią.
W tym samym momencie, gdy znikli mi z pola widzenia, a ja miałem wrócić do poprzedniej czynności, Cassandra zaczęła niespokojnie się ruszać obok mnie i szybciej oddychać. Od razu domyśliłem się, że się zbudziła.
- Coś ci się śniło? – zapytałem cicho, spoglądając na nią. Od razu uderzyło mnie to, jak blada była.
Pokręciła przecząco głową i nim zdołałem powiedzieć jeszcze cokolwiek, zakryła usta dłonią i zerwała się z siedzenia. Przecisnęła się obok mnie, o mało nie zrzucając mojego laptopa ze stolika i pobiegła w kierunku łazienki.
Zmarszczyłem brwi i ruszyłem za nią. Jednak, kiedy już tam dotarłem, zorientowałem się, że wymiotuje. To było do przewidzenia, że nie najlepiej dziś z nią.
- W porządku? – zapytałem, pukając w drzwi.
Początkowo odpowiedział mi jedynie kaszel, jednak kiedy stałem i cierpliwie czekałem, drzwi po chwili się uchyliły.
Wszedłem do środka i przykucnąłem przy szatynce, która siedziała na podłodze. Dotknąłem jej dłoni, która była całkiem zimna.
- Masz okres, prawda? – westchnąłem. – Przyznaj to w końcu. Dlaczego ty tak to ukrywasz? To normalna rzecz, a jeśli powiesz, będę wiedział, na co mam być przygotowany, jak ci pomóc. Poza tym, nie pierwszy raz byś mi o tym mówiła.
-  Mam, ale nigdy nie wymiotuję – odpowiedziała bezsilnie. – Musiałam czymś się zatruć – dodała ochryple, a ja z westchnięciem przytaknąłem.
- Chodź, dam ci wody i spróbujesz znów zasnąć. -  Pomogłem wstać jej z podłogi.
Najwyraźniej los się na nas uwziął i już na samym początku naszej podróży postanowił zrzucić chorobę na jedno z nas. A najgorsze jest to, że zostało nam jeszcze osiem z ponad jedenastu godzin lotu. Problemy żołądkowe w czasie lotu to chyba najcięższe, co może być. Nie mam pojęcia, jak mam jej ulżyć w ciągu tak długiego czasu, tyle kilometrów nad ziemią, ograniczeni na wiele sposobów.

***

*Cassandra*

Wczorajszy dzień, wbrew pozorom, był dla mnie istną katorgą. Katastrofa, tak jednym słowem. I to dosłownie. Już długo nie czułam się tak okropnie jak całego poprzedniego dnia. Nie dość, że bolała mnie tak silnie głowa, czego nie powiedziałam nawet Louisowi, to ciągle byłam zmęczona, mdłości miałam przez większość czasu i przez jakieś pół lotu rzygałam. A pół lotu to ponad pięć godzin, więc było o co się martwić. I to do tego stopnia było koszmarnie, że Jake zmieniał Louisa i siedział przy mnie nad tą toaletą, równocześnie omawiając z nim to, czy nie lądować awaryjnie u wybrzeży Europy. Oczywiście do tego nie doszło, bo w końcu jakoś mi przeszło, ale byłam nie do życia przez resztę dnia, a Maddie nie na żarty przestraszyła się, że coś mi się stanie. Gdyby nie to, że przedwczoraj zaczął mi się okres, zdołałabym uwierzyć,  że jestem w ciąży i być może przekonałabym też o tym swoją głowę. Całe szczęście, że to jednak niemożliwe i skończyło się jedynie na myśli, że pewne jest to, że czymś się zatrułam, ale nie mam pojęcia czym.
Tak, więc godziny po locie, aż do wieczora, a raczej dzisiejszego ranka, leżałam w hotelu, prawie nic nie jedząc, jedynie co chwilę przysypiając, co jednak nie było najlepsze, ponieważ całkowite opróżnienie żołądka po locie poskutkowało znacznym osłabieniem mojego organizmu. Prawie też wczoraj zemdlałam, już tutaj na Florydzie, przez co do końca dnia nie zostawałam ani na minutę sama. Wciąż chłopaki przy mnie siedzieli i prawdopodobnie bali się mnie opuścić w takim stanie.
Na szczęście, najgorsze już minęło i teraz jest już tylko ta magiczna plaża, zachód słońca, Louis i dzieciaki. O dziwo, dzisiejszy dzień spędziliśmy bardzo przyjemnie. Zobaczyliśmy trochę miejsc, a teraz przyszedł czas na chwilę odpoczynku na ciepłym piasku, wśród palm.


- Chyba nie zepsułam nam wyjazdu tym, że wczoraj źle się czułam, prawda? – zapytałam szatyna, gdy wtulona w niego szłam wraz z nim brzegiem oceany. Z bosymi stopami, w krótkich jeansowych spodenkach i czarnej górze od bikini, a do tego wiatr próbował rozwiać mi włosy we wszystkie strony, jakie tylko się dało. W tym momencie byliśmy tylko my dwoje, ponieważ Jake wrócił z Maddie do hotelu, do łazienki. Mimo, że to początek naszego wyjazdu, naprawdę świetnie bawię się z nimi wszystkimi.
- Coś ty, zwariowałaś? Przecież dopiero zaczynamy ten urlop. Poza tym, wczoraj i tak każdy po podróży musiał odespać, bo mimo wszystko jet lag też atakuje, więc reszta dnia przeznaczona była raczej tylko na odpoczynek. Dziś zaczęły się nasze, jak ty to mówisz, wakacje. Także, nie musisz przejmować się tym, co wczoraj się działo. Było, minęło, kryzys zażegnany.
- Wow. – Zatrzymałam się, co równało się z tym, że jednocześnie pociągnęłam go nieświadomie za rękę, za którą go trzymałam i on również stanął. Uśmiechnęłam się szczerze i spojrzałam na niego. – Nie oczekiwałam tak długich wyjaśnień, w ogóle nie myślałam, że możesz wygłosić taki monolog, ale... dzięki. – Zagryzłam dolną wargę, usiłując się nie roześmiać. – Tak szczerze to... to mi nie chciałoby się tyle gadać. – Zaśmiałam się wbrew sobie i od razu zakryłam dłonią usta.
- Taka przedsiębiorcza kobieta jak ty i tobie nie chce się gadać? – Uniósł brwi, a ja mogłam dostrzec, jak jego kącik ust unosi się ku górze.
Wciąż zasłaniałam dłonią własne usta, których nie potrafiłam zmusić do tego, by tak nie poruszały się w rozbawieniu, więc wzruszyłam jedynie ramionami. – A co tobie ostatnio w ogóle się chce, co? – Zmrużył oczy, na co się do niego zbliżyłam i przejechałam palcami po jego nagiej klatce piersiowej, patrząc mu przy tym głęboko w oczy.
- Ty wiesz co – wyszeptałam w jego usta, a on popatrzył w górę na niebo i uśmiechnął się w charakterystyczny sposób, po czym znów spojrzał na mnie.
- Tak ci tylko przypominam, że podobno masz okres – odparł, przekręcając na bok głowę.
- I ty musisz niszczyć mi tak marzenia? – westchnęłam zrezygnowana, na co on pokręcił głową i pochylił się przy mnie, zaraz wskazując na swoje plecy. – A teraz chcesz po prostu, żeby twoje plecy załamały się pod moim ciężarem, tak? – Uniosłam jedną z brwi.
- Wskakuj i nie gadaj – uparł się przy swoim, przyciągając mnie do siebie.
Nie mając większego wyboru, wdrapałam się na jego plecy i owinęłam swoje ręce wokół jego szyi, co spotkało się z wzięciem głębokiego oddechu przez chłopaka, gdy się prostował.
- Widzisz? Mówiłam, że jestem ciężka, a ty...
- Jaja sobie robisz? – zapytał, ruszając wzdłuż plaży.
Piękne było to, że dzisiejszego wieczoru nie było prawie nikogo w tym miejscu i cała plaża mogła być tylko dla nas.
- Jesteś prawdopodobnie lżejsza nawet od mojej siostry. W ogóle ostatnio niepokojąco schudłaś - zauważył.
- Ćwiczę – szepnęłam mu do ucha, pochylając się odrobinę.
- Ja wiem, że ćwiczysz, ale to nie zmienia faktu, że musisz jeść. Nie możesz przesadzać z tym swoim odchudzaniem.
- A ktoś powiedział, że ja się odchudzam? I że nie jem?
- Mam oczy. Wiem, co widzę.
- Nie mam czasu po prostu jeść, to wszystko – westchnęłam.
- No właśnie – przyznał. – Dlatego ten tydzień tutaj przeznaczasz na jedzenie – postanowił.
- Słucham? – Zaśmiałam się.
-  Mówię poważnie. Kupię ci cokolwiek zechcesz zjeść, abyś tylko jadła. Fastfoody i słodycze koniecznie muszą wchodzić w grę, nie możesz mi się tu zagłodzić, bo potem wina spadnie na mnie.
- Och, czyli to o to chodzi? Martwisz się o własny tyłek i że to ciebie obwinią o moją śmierć? – zapytałam rozbawiona.
- Dokładnie – potwierdził. – To możesz zacząć myśleć, co jeszcze dziś zjesz, zwłaszcza, że twoje wczorajsze odżywianie wyglądało jak wyglądało.
- Wiesz... widziałam w menu w restauracji, w hotelu, takie ciasto – zaczęłam szeptać.
- Yhm, już mi się podoba.
- Czekoladowe, oblane dodatkową czekoladą, a na wierzchu pełno owoców i... Aaa! – pisnęłam, kiedy Louis poślizgnął się na piasku i przewrócił się wraz ze mną na ziemię. W ostatniej chwili uchyliłam się od tego, by nie przydusił mnie swoim ciałem. – No pięknie. – Roześmiałam się, przekręcając się na plecy i opierając się na łokciach. – Ty sam chcesz mnie zabić – uznałam.
- Ja? – Uśmiechnął się, zbliżając się do mnie. Pochylił się nade mną i wyszeptał: - Ja cię kocham, głuptasie.
Wyciągnęłam rękę ku niemu i dotknęłam jego policzka.
- Kocham cię – odpowiedziałam mu tym samym i przyciągnęłam go do pocałunku.
Trwaliśmy w tej pozycji przez dobre kilka minut, aż oboje potrzebowaliśmy zaczerpać powietrza. Szatyn zszedł ze mnie i usadowił się obok, sadzając mnie na swoje kolana. W oddali, w tym samym momencie dostrzegłam Jake’a, u którego ręki uczepiona była podskakująca Maddie. Rozmawiali o czymś, ale widziałam, jak brat patrzy na mnie z uśmiechem i już zorientowałam się, że widział mnie najpierw na plecach Louisa, a potem całującą go. I jestem pewna, że już dawno szli w naszą stronę, bo za długo ich nie było, ale pewnie Jake zauważył, co się dzieje i celowo zwolnił.
Przytuliłam się do szyi chłopaka i zamknęłam oczy, a między nami nastało chwilowe milczenie, które i tak to ja przerwałam.
-  Dlaczego akurat ja? – zapytałam cicho, unosząc głowę, by spojrzeć mu w oczy.
- Co masz na myśli? – Lekko zmarszczył brwi.
- Możesz mieć miliony dziewczyn, a wybrałeś mnie?
- Nie potrzebuję milionów. – Uśmiechnął się ciepło. – Kocham tylko ciebie – wyszeptał, silnie akcentując słowa, po czym pocałował mnie w nos.
- Prawdziwy z ciebie skarb – przyznałam szczerze i chciałam coś jeszcze dodać, ale drobne ciałko wskoczyło na nas oboje. – Hej! – Zaśmiałam się, widząc moją siostrę. – Chcesz nas pozabijać, Maddie?
- Pójdziemy popływać? – zapytała z uśmiechem, a wtedy ja spojrzałam na Louisa, który przytaknął, wiedząc doskonale, że ja nie mogę jeszcze pływać przez okres.
- Za kilka minut pójdę z tobą, szkrabie – obiecał jej.
- Możecie zająć się Maddie przez kilka minut? Albo kilkanaście – usłyszałam głos Jake’a, a gdy odwróciłam głowę, zobaczyłam poważny wyraz twarzy mojego brata, co trochę mnie zaniepokoiło. – Muszę gdzieś zadzwonić – wytłumaczył, a ja kiwnęłam głową.
- Pewnie, idź – zgodziłam się, na co z wahaniem przytaknął.
Odczekałam aż odszedł na bezpieczną odległość i zalałam moimi obawami swojego chłopaka.
- Coś ostatnio dziwnie się zachowuje – zaczęłam mówić cicho, odrywając go w ten sposób od oglądania muszli z Maddie.
- Dlaczego niby? – Spojrzał na mnie, upewniając się, że ma oko na małą.
- Po prostu, jest ostatnio jakiś inny, taki... tajemniczy, jakby coś ukrywał. Nie pierwszy raz wymyka się na takie telefony.
- Może chodzi na dziewczynę?
- Nie, nie sądzę. Nie zachowywałby się tak... poważnie, tak jak teraz. Louis, czuję, że coś jest nie tak, rozumiesz? – zaczęłam mówić niespokojnie. – To mój brat, znam go doskonale. Gdyby to był zwykły telefon do dziewczyny, równocześnie dobrze mógł zadzwonić przy Maddie – przyznałam i odwróciłam głowę w stronę, w którą poszedł Jake. Zaczęłam go obserwować i naprawdę coś mi nie grało.
- Może i masz rację.
- Spójrz tylko na niego. -  Głęboko odetchnęłam. – Coś się dzieje, coś ukrywa. Wiem, że prawdopodobnie mi nie powie, ale martwię się o niego.
- Może spróbuję z nim pogadać? Wyciągnąłbym coś od niego i...
- Nie – przerwałam mu, wracając do niego wzrokiem. – Nie wiem, czy to najlepszy pomysł. Może po prostu jeszcze poczekamy?
- Jak wolisz. Ale pamiętaj, że mogę ci w tym pomóc – zapewnił, a ja kiwnęłam głową i oparłam ją o jego tors.
Ponownie wróciłam wzrokiem do brata i po jego gestach zauważyłam, że z kimś się kłóci przez telefon. Dlaczego mam tak złe przeczucia?

***