*Cassandra*
W końcu nadszedł długo wyczekiwany dzień przez moją
młodszą siostrzyczkę. Już dawno nie widziałam jej tak podekscytowanej. Sama,
szczerze mówiąc, również nie oczekiwałam, że będę miała okazję zobaczyć ją w
tak młodym wieku na ogromnej scenie jednej z najlepszych szkół muzycznych w
Londynie. To nie lada wyzwanie dostać się na nią i móc zaśpiewać, to wręcz cud,
a jeszcze nie mając skończonych nawet dziesięciu lat... to coś
niewyobrażalnego. Tylko nieliczni mają szansę zaprezentować się tu. To, że
Maddie już teraz ma szansę chociażby być w tym miejscu, świadczy o jej
niewyobrażalnie wielkim talencie. Nie mogłabym być bardziej z niej dumna. Jest
w szkole muzycznej dopiero kilka tygodni, jednak dano jej tą szansę i zdaję
sobie sprawę z tego, że nie osiągnęłaby tego tak wcześnie, jeśli nie wysłałabym
jej do tej szkoły i nie pokryła jej kosztów. W tej chwili nie żałuję żadnej,
powtarzam: żadnej, decyzji, która decydowała o życiu mojej siostry. Wiem, że
zajdzie daleko z takim głosem. Wiem, jak bardzo kocha śpiewać i jak bardzo uwielbia
występować przed publicznością, pomimo tego, jak młodziutka jest. I wiem też,
jak bardzo cieszy ją, że jesteśmy tu całą rodziną, nawet z Louisem, którego
także prosiła, by się tutaj pojawił, a gdy się zgodził – wykrzyknęła, że jest
najlepszy. Już teraz mam pewność, że mój chłopak jest akceptowany przez całą
moją rodzinę i tak ogromnie mnie to uszczęśliwia, bo nie żyję w związku,
którego inni nie pochwalają, nawet moim przyjaciele.
To zadziwiające, jak tak prędko wszyscy moi bliscy
go polubili. I chyba najbardziej obawiałam się tego, czy mama przyjmie to do
wiadomości, biorąc pod uwagę to, jak cierpiałam po utracie dziecka, a jego nie
było obok. Nie spodziewałam się nawet, że kiedyś znów się spotkamy i na dodatek
będziemy razem. Los uwielbia płatać mi figle. Całe szczęście, że nie zawsze są
one przykre, przygnębiające i pojawiają się takie, które uszczęśliwiają nie
tylko mnie.
- Jesteś pewna, że nie zostali wciąż na widowni? – zapytał Louis, mocno ściskając
mnie za rękę, bym nie zgubiła mu się w tłumie ludzi, chcących przedostać się
również do innych wykonawców dzisiejszego wieczoru.
Szedł przodem i było mi to bardzo na rękę, że to on
prowadził mnie, bo to on był wyższy, a przez tyle osób w budynku moja
widoczność była znacznie ograniczona, żeby nie powiedzieć, że całkowicie.
- Widziałam, jak Jake wskazywał mi, że idą z mamą
już za kulisy – wyjaśniłam. – Nie jestem ślepa – dodałam.
- Polonizowałbym –mruknął, co, niestety dla niego,
usłyszałam, za co dostał ode mnie kuksańca w bok. - Aua, przepraszam – syknął, krzywiąc się. –
Żartowałem przecież – mówił, wciąż idąc przodem.
- Nie naśmiewa się z moich okularów korekcyjnych –
wypomniałam mu.
– Do twarzy ci w nich – wspomniał, na co przewróciłam
oczami, jednak on i tak nie mógł tego zauważyć.
Czasem noszę okulary, ale tylko czasem, kiedy już
oczy za bardzo mnie bolą, i głownie w domu albo u Louisa. Chociaż nie wyglądam w nich źle, nie
lubię w nich chodzić. Może nie tyle co nie lubię, a nie przepadam.
- Dobrze,
miałaś rację, są tu – odezwał się ponownie szatyn, kiedy znaleźliśmy się w
szerokim korytarzu za kulisami.
Wyjrzałam zza jego pleców i rzeczywiście dostrzegłam
moją rodzinę, a nim się obejrzałam, Maddie przybiegła do nas i wskoczyła w moje
ramiona.
- Jesteście! – pisnęła uradowana, kiedy uniosłam ją,
by pocałować w jej policzek. – Podobało się wam? – zapytała przejęta, szeroko
otwierając oczy.
- No pewnie, brzdącu. – Louis przybił jej z
uśmiechem piątkę, a potem ona spojrzała na mnie, wyczekując mojej reakcji.
- Było wspa-nia-le- wyszeptałam, by podkreślić wagę
swoich słów i spojrzałam jej głęboko w oczy. Zawsze, gdy tak robię, ona mi
wierzy, ufa i wie, że może na mnie polegać w każdej sytuacji oraz, że ja jej
nie okłamuję.
- Jesteś ze
mnie dumna? – zapytała szeptem, jakby to była wielka tajemnica.
- Zawsze jestem z ciebie dumna – przyznałam
szczerze, na co ona przytuliła się do mojej szyi. – Kocham cię – dodałam.
- To co? Taki wielki dzień trzeba koniecznie uczcić
kolacją w restauracji – odezwał się Louis i w momencie wszyscy przenieśli na niego
wzrok, włącznie z moją siostrą. – Ja stawiam, co tylko chcecie – dodał. – Pani,
oczywiście, idzie z nami. – Uśmiechnął się do mojej mamy. – Nie mogłoby być
inaczej.
- Nie pomylę się, jeśli powiem, że już zdecydowano
za mnie i nie mam tu nic do gadania, prawda? – zapytała, na co ja pokręciłam
przecząco głową.
- Jeśli już mamy iść, ty idziesz z nami –
odpowiedziałam za Louisa, a on przytaknął. – Idziemy wszyscy albo nikt.
- Och, torturujecie mnie dzieciaki, ale dobrze,
niech będzie.
- I bardzo dobrze! – pisnęła Maddie, ku naszemu
zaskoczeniu. – Gdybyś się nie zgodziła, nie mielibyśmy darmowej wyżerki –
dodała, momentalnie powodując śmiech tu obecnych.
- Leć już po swoje rzeczy. – Postawiłam małą z
powrotem na podłodze. – Może, Jake, idź z nią, żeby nie zabłądziła – zwróciłam
się do brata, na co on przytaknął i wziął ją za rękę, odchodząc.
- To niesamowite, jaki silny głos ma w tym wieku –
stwierdził Louis, gdy zostaliśmy z moją mamą.
- Tak, nasz aniołek – zgodziła się kobieta. – I
pomyśleć, że gdyby nie zaangażowanie
Cassie, pewnie nie miałaby warunków do nauki śpiewu – dodała, co jednak
lekko mnie onieśmieliło.
- Wiedziałaś, że Louis też śpiewa? – szybko
zmieniłam temat, a ona natychmiast spojrzała na szatyna, który w ramach obrony,
uniósł ręce.
- Tylko amatorsko. – Zaśmiał się.
***
Usłyszałam dzwonek do drzwi, który wyrwał mnie ze
snu, ale zignorowałam go i tylko bardziej wtuliłam się w rozgrzane ciało mojego
chłopaka. Cicho zamruczał i przeciągnął dłonią po moim nagim biodrze,
przyprawiając mnie tym o lekki dreszcz.
- Nie wymykaj mi się stąd, żeby otworzyć – wymruczał
jeszcze całkiem zaspanym głosem. Ten ton jego głosu wprost kochałam i mogłabym
wysłuchiwać go non stop, przez resztę życia i na pewno nigdy by mi się to nie
znudziło. Dlaczego miałoby mi się
znudzić coś, co tak kocham?
- Nie mam takich zamiarów w swoim dzisiejszym
poranku.
- Nieświadomie mnie uszczęśliwiasz – przyznał,
dzięki czemu na moje usta wpłynął uśmiech.
- Myślałam, że uszczęśliwiam cię winny sposób –
zauważyłam, specjalnie mówiąc z lekkim podtekstem.
Przejechałam dłonią w górę po jego klatce
piersiowej, aż dotarła do wytatuowanego napisu.
- To między innymi. – Włożył nos pomiędzy moje
rozczochrane włosy, lekko przekręcając się na bok. Natychmiast zrobiło mi się
cieplej niż jeszcze przed chwilą.
Jednak natrętny dzwonek za chwilę zadzwonił
ponownie, co także puściłam mimo uszu.
- Może powinnaś jednak otworzyć, hmm? – odezwał się,
zauważając, że w ogóle nie reaguję na to, co się dzieje pod moim mieszkaniem.
- Nie chce mi się – mruknęłam. – Jest za wcześnie.
Pewnie to portier czegoś chce, bo myśli, że idę już do firmy.
- No, ktoś ewidentnie się do ciebie dobija – dodał,
gdy do dźwięku dzwonka dołączyło szybkie, niecierpliwe pukanie, takie w stylu
małego dziecka. Jednak i to mnie nie ruszyło.
- Pójdzie
sobie w końcu i przestanie dzwonić.
- A jak to coś ważnego?
- To zostawi wiadomość u portiera i później do niego
zejdę – wytłumaczyłam, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. No, bo
jednak mnie tak trochę jednak było.
- A coś ty tak się martwisz o to, kto stoi pod moimi
drzwiami? Nie wolisz w dalszym ciągu tu ze mną leżeć? Jeszcze przed kilkoma
chwilami tego chciałeś – przypomniałam mu.
- Kotku, ja w dalszym ciągu nie chcę wypuszczać cię
z łóżka, ale zauważ, że nikt tak gorączkowo nie dzwoniłby i nie robił hałasu,
gdyby coś się nie działo. Nie uważasz?
- Chciałam jedynie jeszcze trochę z tobą pospać
przed pracą – westchnęłam, a w tym samym momencie mój telefon zaczął dzwonić. –
Świetnie, kurwa – mruknęłam, sięgając do tyłu po nieduże urządzenie.
- Widzisz? Mówiłem, że to pewnie coś ważnego –
przyznał sobie rację, wciąż mając zamknięte oczy.
Przewróciłam teatralnie swoimi i zaraz zamknęłam je
z powrotem, gdy na oślep odebrałam połączenie i przyłożyłam smartfon do ucha.
- Siostra, ty umarłaś czy robisz sobie z nas
nieśmieszne żarty? – usłyszałam głos
Jake’a nim cokolwiek zdążyłam powiedzieć.
- Czekaj, ale... że co? – Zmarszczyłam brwi,
całkowicie wprawiona w dezorientację.
- Zwyczajnie już o nas zapomniałaś i poszłaś do
firmy, tak?
- Ale o co ci chodzi? – zapytałam z wyrzutem, czując
się trochę głupia w tym momencie.
- Mieliśmy dziś do ciebie przyjechać – uświadomił
mi, na co od razu szerzej otworzyłam oczy. Nie podejrzewałam akurat, że to mogą
być oni. – Od pięciu minut stoimy pod twoim mieszkaniem, a od ciebie żadnej
reakcji. Jeżeli...
- Cholera jasna, co? – Prędko zerwałam się z łóżka,
zapominając o tym, że jestem całkowicie naga. – J-ja... już wam otwieram, już
idę, tylko... – Spojrzałam przejęta na Louisa, który marszczył brwi, całkowicie
nie przejmując się tym, że i on jest bez ubrań. – Tylko dajcie mi chwilę,
poczekajcie – dokończyłam pospiesznie, gestem wskazując szatynowi, by wstawał,
a ja sama próbowałam nałożyć jakoś bieliznę, trzymając telefon między ramieniem
a uchem, co pod wpływem zdenerwowania nie należało do najprostszych czynności.
- Pospiesz się, bo Maddie tak pukała, że twoja
sąsiadka patrzy na nas jakby chciała nas zabić- mruknął po drugiej stronie
linii.
- T-tak... chwila – zająkałam się i rozłączyłam. –
Kurwa, wstawaj, Tomlinson, i się ubieraj. – Rzuciłam w niego jego ubraniami z
poprzedniego dnia, przez przypadek wraz ze swoim telefonem, na co jednak nie
miałam czasu zwrócić większej uwagi, bo próbowałam jakoś zebrać swoje ubrania i
założyć je na siebie.
- Co ty taka niespokojna, że mówisz do mnie po
nazwisku? Kto stoi pod tymi drzwiami?
- Moja mama – wypaliłam, patrząc na niego szeroko
otwartymi oczami.
Od razu stwierdzam, że mogłam powiedzieć to jakoś
łagodnie, bo przez moją informację potknął się, gdy wstawał z łóżka i poszedł
tylko głośny huk.
- Ubieraj się. Chyba, że chcesz, żeby zobaczyła cię
takiego jakim się urodziłeś.
- Twoja mama? Z twoim rodzeństwem? – zapytał
przejęty, kiedy podniósł się z podłogi. Przytaknęłam mu, próbując zapiąć guziki
koszuli. – Co oni tutaj robią? Znaczy... dlaczego tak wcześnie?
- Zapomniałam, że mama za trzy godziny ma samolot na
własne wakacje i przywiozła już dzieciaki. Przecież jutro lecimy z nimi na
Florydę – przypomniałam mu.
- To ty nie mogłaś sobie tego gdzieś zapisać?
Zrzucasz mnie tylko z łóżka z samego rana. Gdybym o tym wiedział, to wczoraj...
- Ogarnij się, chłopie! – krzyknęłam, przerywając
mu. – Doprowadź się do porządku i wyjdź zaraz, bo nie mam zamiaru chować cię w
sypialni jak kochanka – rzuciłam, wychodząc z pokoju.
- Jakbym wcale nim nie był – usłyszałam odpowiedź,
ale zbyt bardzo byłam zajęta ułożeniem włosów, żeby wyglądały w miarę
normalnie, by jakoś mu się odgryźć na to, co jeszcze przed chwilą powiedział.
Popędziłam w kierunku drzwi, przypadkowo zaplątując
sobie palec we włosy, przez co o mało ich sobie nie wyrwałam. Otworzyłam
rodzinie i próbowałam unormować swój oddech, gdy przyłapałam się na tym, że
niestety dyszę. Cholera, to już po mnie.
- Cassie, w końcu! – zapiszczała mała, uczepiając
się moich nóg.
Szybko zamrugałam, wciąż czując lekką dezorientację
całą sprawą.
- Cześć, wam – odezwałam się cicho, głęboko
przełykając ślinę i jednocześnie próbując się uspokoić. – Przepraszam, że tyle
czekaliście.
- No co ty, słońce. Nie martw się. - Mama przytuliła
mnie, a ja zauważyłam, jak Jake z uśmiechem kręci głową.
- Spałam jeszcze i...
- Dzień dobry – przerwał mi głos Louisa, a gdy na
niego spojrzałam, miał jeszcze lekko rozczochrane włosy, na co szerzej
otworzyłam oczy. No, to teraz to już się domyślą.
Gestem próbowałam przekazać mu, by poprawił fryzurę,
jednak zobaczył to dopiero po kilku chwilach, bo witał się z moją mamą.
- To ja, Cassie, skorzystam jeszcze szybko z twojej
łazienki, bo już zaraz muszę jechać na lotnisko. - Kobieta popatrzyła na mnie znacząco, z lekkim
uśmiechem, co zapewniło mnie w tym, że już rozgryzła, co robi tu tak wcześnie
Louis.
- J-jasne... nie ma problemu, mamo – odpowiedziałam
niespokojnie, a gdy znikła w korytarzu, poczułam, jak Jake szturcha mnie łokciem.
- Ahaa... to wy odsypialiście noc, gołąbeczki? –
zapytał z cwanym uśmiechem, składając usta w dziubek. – Ma się rozumieć, że za
wami świetna noc, co? – dalej się ze mnie nabijał, kiedy zmrużyłam oczy i
głęboko odetchnęłam. – Co, nic nie powiesz?
- Weź się zamknij już, Jake – odpowiedziałam
stanowczo, jednak on tylko się zaśmiał.
- Trzeba było powiedzieć, żeby wam nie przeszkadzać.
Nasz lot jest dopiero jutro.
- Zapomniałam, że już dzisiaj przyjeżdżacie.
- Właśnie widzę. – Uśmiechnął się do mnie złośliwie.
Ile ten chłopak mnie czasem kosztuje nerwów. Ma te
osiemnaście lat, ale... czasem zupełnie jak dziecko.
***
Moja mama wylądowała we Francji jakieś trzy godziny
temu i... Szczerze mówiąc, to nie widziałam jej takiej szczęśliwej od śmierci
taty. Nareszcie znalazła właściwą osobę, nareszcie ma kogoś prócz nas. I ja
naprawdę cieszę się z tego powodu. Zasługuje na to, a przy jej chorobie
nierzadko są dołki emocjonalne, i to dosłownie. W naszej rodzinie dość często
pojawiają się łzy. Och, przekorny los miesza nam tylko ciągle w życiach. Ile
bym oddała, by polepszyć niejedną rzecz, no... może w kwestii miłości nawet mi
się to całkiem udało. Tak przypadkowo do tego doszło, ale nie żałuję wyboru
aktualnego partnera. Bez niego wiele rzeczy nie wyszłoby, to on jest moją
podporą i wsparciem, tak jak i dzisiaj, w tej chwili. Bo teraz, kiedy moje
rodzeństwo jest ze mną, zobowiązał się pomóc mi zapewnić im rozrywkę.
Rano spędziliśmy trochę czasu razem przy śniadaniu,
jednak potem i ja, i Louis musieliśmy jechać do firm, żeby pozałatwiać wszystko
przed jutrzejszym wylotem, więc zostali sami. Jake mówił, że trochę oglądali z
Maddie telewizję i byli w sklepie, ale szkoda mi, że ich tak zostawiłam i
nawet nie wiem, o której dziś wrócę.
Dodatkowo, Louis potem musi jeszcze pojechać do siebie, żeby się spakować i w
sumie pewnie dopiero wieczorem wszyscy się spotkamy. Planuję zorganizować coś
niedużego na ten wieczór przed urlopem, ale wszystko zależy od tego, czy
wyrobię się z obowiązkami. No, tak, opuściłam znów z jakieś dwa dni, więc
ponownie mam zaległości. Dlaczego ja nigdy się nie nauczę, żeby pracować wbrew
swojemu lenistwu? Nigdy. Gdybym kiedyś
się nauczyła, to nie siedziałabym po nocach w zakładzie. Ale nie, ja
wolę się lenić. Jak się nie nauczę samodyscypliny to będzie źle.
Szłam powoli po schodach, przeglądając dokumenty i
próbując nie wykręcić nogi na obcasach jakbym przez przypadek źle stanęła.
Zatrzymałam się między piętrami, przepuszczając kilku pracowników, a potem
wróciłam wzrokiem do wykresów na kartkach.
- Pani Miller, mogłaby pani zobaczyć...
- Przyjdę za pięć minut – odpowiedziałam mężczyźnie,
który mnie wymijał, nie odrywając wzroku od dokumentów.
Coś się nie zgadzało, tylko nie mogłam dojść do
tego, co. Idąc przez długi hol, moje głębokie rozmyślania i obliczenia przerwał
dzwoniący telefon.
- Cholera – syknęłam, sięgając do tylnej kieszeni, z
trudem przytrzymując kartki. – Nie ma innej pory na dzwonienie? – wymamrotałam
pod nosem. – Cassandra Miller, słucham? – Przytrzymałam urządzenie ramieniem,
porządkując to, co miałam w rękach i o mało mi z nich nie wypadło.
- Siostra, nas nie ma, jak coś, u ciebie na razie. –
Usłyszałam rozluźniony głos Jake’a, na co westchnęłam.
- Nie musisz mi się ze wszystkiego rozgrzeszać.
Gdzie znowu wybyliście? – zapytałam, wchodząc do swojego gabinetu, gdzie unosił
się zapach mojej kawy.
- Twój chłopak zabrał nas na wycieczkę do swojej
firmy.
- Do Apple? – Zmarszczyłam brwi, nie kryjąc
zaskoczenia. – Co wy tam robicie?
- Mówiłem, jesteśmy na wycieczce. Halo, Cassandra,
to Apple. – Zaśmiał się.
- Możesz mi dać Louisa na chwilę?
- Nie ma go na razie obok, poszedł po coś do swojego
biura.
- Chodzicie sami po firmie? – zapytałam zszokowana.
– Wiesz, że tam nie wolno...
- Nie sami. Zwariowałaś? Taka... taka ekstra
blondynka jest z nami – znacznie przyciszył głos, na co głęboko odetchnęłam i
przewróciłam oczami.
- To Cindy, i kumpel Louisa, czyli wicedyrektor
miejsca, gdzie jesteście, to jej facet. Także nie przystawiaj się do niej –
ostrzegłam go.
- Musiałaś spalić moją nadzieję już w zarodku?
- Tak, musiałam – zakpiłam. – Podobno masz
dziewczynę. Jak jej było? Malia? No, chyba że to już czas przeszły i...
- Zrozumiałem aluzję – przerwał mi, chyba nie bardzo
zadowolony.
- Wspaniale – odpowiedziałam krótko, próbując
powstrzymać śmiech. – Długo już jesteście u niego?
- Trochę, no... wystarczająco, żeby zobaczyć, jakie
nowe ekstra komputery szykują – dodał z podziwem. – Wiedziałaś, że zaczynają
teraz robić konsole do gier?
- Obiło mi się coś o uszy – przyznałam. – Jak nie ma
gdzieś obok was Louisa, to...
- Tak, tak, wolisz gadać ze swoim Romeo niż z
własnym bratem.
- Ja tak
powiedziałam? – Uśmiechnęłam się sama do siebie. – Jake, czy ty ostatnio coś
brałeś? Zaczynasz mnie przerażać, bo zachowujesz się jakbyś miał mniej niż te
osiemnaście lat. – Zaśmiałam się.
- A nawet jeśli to co? – zapytał nagle, a mnie
wmurowało.
- Co takiego? – Przełknęłam nerwowo ślinę. – Czy
ty...
- Nie – niemal natychmiast uciął, nie dając mi dojść
do słowa. – Powróciła nadopiekuńcza siostrunia, czyż nie?
- Ja nie...
- Dobra, dobra, rozumiem, okej? Martwisz się i tyle.
Martwisz się, że dołączę do taty.
- Zbyt ostro to określiłeś – wtrąciłam cicho.
- Domyślam się – westchnął. – Pogadamy w domu, co?
Chciałbym jeszcze coś tu pooglądać zanim wrócimy, a z Maddie nie da się na
spokojnie.
- Jasne. Widzimy się potem. – Zmusiłam się do
uśmiechu, choć to nie było potrzebne, i rozłączyłam się.
Z
westchnieniem opadłam na fotel i spojrzałam w okno. W takich chwilach
jak ta, mam ogromną chęć zapalenia. Tylko że, ani nie mogę, ani nie mam
papierosów. I jak tu żyć? Najgorsze jest to, że jak zapalę jeden, to od razu
wrócę do nałogu, a... cholera, nie mogę! Nie mogę i nie, bo wydam tylko na
siebie szybszy wyrok. To w takim razie, co takiego znajdzie się, żeby przyniosło
ukojenie? Chyba jedynie alkohol. Ale nie upiję się w firmie, bo nie wyjdzie z
tego nic dobrego.
Ponurym wzrokiem spojrzałam na swoją torebkę i w końcu sięgnęłam do niej, by wziąć
gumę do żucia. Gdy już jedna z nich znalazła się na moim języku, ponownie
wyciągnęłam rękę po telefon.
- Louis Tomlinson, słucham? – doszedł mnie głos
szatyna, na co uniosłam wyżej brwi.
- I to niby ja zwracam się do ciebie służbowym
głosem?
- A, to tylko ty – mruknął.
- Tylko ja? – Zaśmiałam się nerwowo. – Fajnie
wiedzieć.
- Oj, wiesz, o co mi chodzi.
- Może. – Wzruszyłam ramionami, mimo że on nie mógł
tego zobaczyć. – Masz chwilę, żeby pogadać?
- Whoah, chcesz pogadać o tej sytuacji z rana? –
Zaśmiał się. Słyszałam, jak w tle ktoś szybko przerzuca kartki i zastanawiałam
się, czy aby na pewno ja mu nie przeszkadzam.
- Co ty masz na myśli?
- No... wiesz... dobrze, że twoja mama nie wpadła
nam do sypialni, bo myślę, że zaskoczyłaby się. – Ponownie wybuchł śmiechem, na
co w reakcji zakryłam sobie twarz dłonią i lekko zsunęłam się z fotela.
- Przestań, to nie jest wcale śmieszne.
- Z perspektywy czasu to trochę jednak jest.
- Przypominam ci, że ty też leżałeś tam goły –
wypomniałam mu.
- Gdybyś pamiętała, że przyjeżdżają, nic takiego nie
miałoby miejsca.
- Teraz to moja wina?
- Eee...chciałaś coś ode mnie, że dzwonisz? –
zapytał, zmieniając temat, na co teatralnie przewróciłam oczami.
- Łatwa zmiana tematu, Tomlinson – mruknęłam.
- Nie próbuj wymusić na mnie wyrzutów sumienia,
Miller – odpowiedział mi tym samym tonem co ja.
- Nie drażnij się ze mną, to nie będę nic wymuszać.
- Okres masz czy jak, że tak...
- Nie – ucięłam ostro. – Z jakiego względu zabrałeś
moje rodzeństwo do swojej firmy? O ile wiem, większość biznesu jest tajna.
- Proszę cię, to tylko dzieciaki. Co one mogą
zrobić? Poza tym, siedzieli sami w domu, więc stwierdziłem, że skoro i tak
pracuję, to mogę pojechać po nich i trochę pokazać im tu rzeczy – wyjaśnił.
- Co ty chcesz pokazywać ośmioletniemu dziecku? –
Zmrużyłam oczy.
- Oj, zdziwiłabyś się jeszcze – odpowiedział pełen
podziwu. – Wspominałem ci ostatnio o tym, że zaczynamy tworzyć konsole do gier,
prawda?
- I właśnie, ty tylko wspominałeś – zaznaczyłam.
- Okazuje się, że twojej siostrze spodobało się
takie granie.
- Pewnie, uzależnij mi ją – powiedziałam z
rezygnacją. – Nie przeszkadzają wam
chociaż za bardzo? – westchnęłam.
- Coś ty.
Cindy , jak zwykle, wykopała gdzieś jakieś czekoladki.
- O, to jeszcze jej nasłodzisz. Wspaniale –
mruknęłam, poddając się.
- Tobie też mogę, jeśli chcesz – wymruczał do
słuchawki.
- Ta, wątpię, że zrobisz to ze swojego biura.
- Chcesz się przekonać?
- Przekonać mam się na urlopie, który jutro
zaczynam. Także się postaraj, bo szans jest niewiele.
- Grozisz mi?
- Skądże.
- Grozisz mi – przyznał z lekkim śmiechem.
- Interpretuj to jak chcesz.
- Mała żmija z ciebie, wiesz?
- Nie jestem żmiją i nie jestem mała.
- Tak myślisz?
- Tak bardzo chcesz dziś ode mnie oberwać?
- Jednak masz okres. – Zaśmiał się.
- Spieprzaj, Tomlinson.
- Oho... sama właśnie to potwierdziłaś.
- Z tobą to
taka rozmowa jak z gówniarzem. Widzimy się wieczorem, na razie – powiedziałam
na koniec, a gdy usłyszałam krótką odpowiedź, rzuciłam telefon na blat biurka,
nie dbając o to, czy się rozbije.
Znacznie zsunęłam się na fotelu i zakryłam twarz
dłońmi, próbując głęboko oddychać, gdy poczułam mdłości, które pojawiły się z
niewyjaśnionego powodu. Miałam uczucie, że zaraz zwymiotuję, ale za chwilę
przypomniałam sobie, że muszę zajrzeć do jednego z pracowników.
Z mojego chwilowego odpoczynku wyłoby na tyle.
***
Ponownie w ciągu pięciu ostatnich minut otworzyłam
drzwi, tylko z tą różnicą, że tym razem stał w nich Louis.
- Hej, nareszcie jesteś. – Uśmiechnęłam się, a zaraz
zostałam powitana pocałunkiem w policzek.
- Trochę zeszło mi czasu na pakowaniu – wytłumaczył,
kiedy wpuściłam go do środka. Ciągnął za sobą walizkę, a w drugiej dłoni
trzymał pokrowiec z laptopem.
Przywiózł ze sobą bagaże. Świetnie, nie będziemy
musieli jutro tracić czasu, aby po nie wstąpić.
- Właśnie przyjechała pizza, masz szczęście.
- Wiem, minąłem się z dostawcą na dole – odparł, stawiając walizkę przy
drzwiach, a potem zdjął z siebie skórzaną kurtkę, którą powiesił na wieszaku. –
Domyślam się, że Tristan z Kelly również już są.
- Yhm, są w salonie z dzieciakami – wskazałam na
pomieszczenie. – Pójdę po coś do picia dla nas, a ty idź do nich, bo pewnie
jesteś głodny – dodałam i weszłam do kuchni, zostawiając go za sobą.
Otworzyłam lodówkę, z której wyjęłam kilka piw w
szklanych butelkach dla facetów oraz całkiem zimną colę, którą znalazłam na jej
samym dole. Odetchnęłam głęboko, widząc doskonale, że nie mam już żadnych
innych napoi w domu. Po prostu nie opłacało się nic kupować, jeśli ma mnie nie
być przez jakiś tydzień.
- Widzę, że wasz związek zaczyna kwitnąć – usłyszałam
za sobą, kiedy szukałam szklanek w szafce.
Obejrzałam się do tyłu i zauważyłam Kelly.
- Można tak powiedzieć.
- Można? – Zaśmiała się, siadając na wyspę kuchenną.
– Dziewczyno, lecicie razem na wakacje. Ile wy jesteście razem? Trzy miesiące?
- Niecałe – poprawiłam ją.
- No właśnie. Nawet z Nickiem tak szybko nie
odważyłaś się na taki poważny krok. Jesteś tak blisko z nim, spotykacie się
niemal codziennie, to jasne, że dobrze wam się układa i coś jest na rzeczy.
- Tak, jestem zakochana, Kelly – odpowiedziałam,
otwierając dolne szafki w poszukiwaniu jakiegoś napoju. – To nic
nadzwyczajnego.
- Na pewno?
- Słuchaj, lecimy na Florydę właśnie po to, by to
nasze życie miłosne rozkwitło i jeszcze lepiej poznać siebie. To, że bierzemy
dzieciaki, to dlatego, że chcę przekonać się, jak zachowuje się w ich obecności
i żeby to one przyzwyczaiły się do niego.
- Nie chcesz się po prostu znów sparzyć, prawda? –
stwierdziła cicho, przez co na chwilę się wyprostowałam i spojrzałam w bok.
- Związek z Nickiem był czystym błędem – rzuciłam. –
Louis jest inny – dodałam. I miałam rację, Louis był kompletnie odmienny od
mojego byłego.
- To spoko facet, polubiliśmy go z Trisem. Myślę, że
i twoja rodzina przepada za nim. Nawet bardziej niż za Nickiem – zaznaczyła.
- Takie odnoszę wrażenie, ale jeszcze nie mam
całkowitej pewności.
- Wiesz co... myślałam, że skoro znów wpakował cię w całą tą kryminalistykę –
ściszyła głos – to coś jest z nim nie tak, ale... chyba myliłam się. Oprócz
tego szczegółu wydaje się fajny.
- Tylko się nie zakochaj, masz narzeczonego –
mruknęłam.
- Ja tylko mówię, że wcale nie wygląda, że mógłby
być przestępcą czy...
- Słuchaj, Kelly, nie obraź się, ale...wcale go nie
znasz, widzisz tylko to, co powierzchowne, a jego prawdziwego nie. Ale cieszy
mnie, że go polubiłaś. – Zmusiłam się do uśmiechu.
Nagle dotarło do mnie, że ja sama też nie znam go w
całości, bo wciąż nie dowiedziałam się, co
się kryje za tymi tajemnicami. Pytanie: kiedy nastąpi ta odpowiednia
chwila?
Blondynka już nie odpowiedziała na moją uwagę, tylko
w ciszy kiwnęła głową.
- Cass, czego ty tam właściwie szukasz? – Odezwała
się po chwili milczenia.
- Szukam czegoś jeszcze do picia – westchnęłam. –
Oczywiście, wstawiłam to, co miałam do lodówki i jest całkiem zimne, a jak dam
takie coś Maddie to ból gardła gwarantowany.
- Zrób tą swoją różową lemoniadę – zaproponowała,
kiedy zamknęłam szafkę i podniosłam się z podłogi.
- Do pizzy? – zapytałam z uniesioną brwią,
odwracając się do niej.
- A czemu nie? To jakieś przestępstwo?
- Nie wiem, czy to dobre połączenie – uściśliłam,
sięgając do salaterki po grejpfruta.
- Właściwie, to dlaczego wasza mama z wami nie leci?
- Mama ma
teraz własnego chłopaka i własne wakacje – wyszeptałam, chcąc dostarczyć nieco
dramatyzmu, a potem zaczęłam podrzucać owocem.
- Jak to? Czekaj... ona...
- Yep, moja mama się zakochała – przyznałam pierwszy
raz na głos.
- Och, podobnie jak jej pierworodna córeczka –
dogryzła mi żartobliwie.
- I w tym...
- Kotku, masz coś mocniejszego? – przerwał mi szatyn
wchodzący do kuchni.
- Kilka piw – wskazałam na butelki.
- Tylko to?
- A co ty chcesz mocniejszego pić dzisiaj?
- No, jak to co? Trzeba uczcić urodziny Tristana! –
wyjaśnił podekscytowany, ale chyba bardziej tą myślą, że to okazja do napicia
się. – Takie święto jest raz do roku.
- Mam tylko
to i trochę wina.
- To skoczę szybko do sklepu po jakąś czystą. Zaraz
wrócę. – Wycofał się do wyjścia, nie czekając na moją odpowiedź.
Ruszyłam się z miejsca i poszłam za nim. W korytarzu
go zatrzymałam.
- Zwariowałeś? Jutro mamy lot. Masz zamiar wsiąść na
kacu do samolotu? Wątpię, że będziesz czuł się wspaniale, jak zmieni się
ciśnienie.
- Daj spokój, wiem, co jeszcze robię. Poza tym, nie
zamierzam upijać się do nieprzytomności. Tylko mała butelka.
- Dobrze. – Odetchnęłam głęboko, zamykając oczy. –
Ale tylko jedna i mała, i jak Maddie pójdzie spać.
- Poważnie? – Uniósł brwi.
- Albo w ogóle. Mama zostawiła ją pod moją opieką,
nie zamierzam pozwolić, żeby patrzyła na to. No, chyba że chcesz, żeby moja
mama cię znienawidziła – sprytnie zaargumentowałam.
- Dobrze, niech będzie – westchnął. – Ale jak ty
masz zamiar pić, to jedna butelka nie starczy – zauważył mylnie.
- Nie piję dziś, ktoś musi was pilnować, a ja nie
mam zamiaru potem cierpieć w samolocie.
- No dobra, jak chcesz. Zaraz wracam. – Narzucił na
siebie kurtkę i wyszedł z mojego penthouse’a.
- Kocha cię – usłyszałam głos Kelly, przechodzącej
za mną.
- Ta, dlatego poszedł po wódkę – odpowiedziałam
zrezygnowana.
- Tak, bo świętuje urodziny twojego najlepszego
przyjaciela – sprostowała.
- Któremu i tak kazałaś dziś pracować – usłyszałam
głos Trisa z salonu.
- No dobra! Zrozumiałam aluzję! Mam po prostu
pozwolić wam pić, tak?
- Jednak znasz się na ludziach – odezwał się Jake,
gdy wróciłam do pomieszczenia.
- A ty milcz, młody – wymierzyłam z niego wskazujący
palec. – Ty nie pijesz – zaznaczyłam.
- Pewnie. –
Zaśmiał się.
***
*Louis*
Kolejny dzień
wcale nie był dla mnie takim koszmarem, jak sądziła moja dziewczyna.
Tak, obudziłem się na lekkim kacu, ale od razu wziąłem silne przeciwbólowe i poprawiłem to
elektrolitami, więc już po godzinie dodatkowego snu i dawki zimnego prysznica
wróciłem do stanu normalności, wręcz tryskałem energią i nawet zabawiałem
Maddie. Byłem jak nowo narodzony, w odróżnieniu od Cassandry, co co najmniej
mnie zdziwiło. Marudziła mi cały dzień z niewyjaśnionego powodu, a kiedy
zaczęła się sama pakować, dosłownie wyrzuciła mnie ze swojej sypialni i wydarła
się na mnie, że chce w spokoju to zrobić, a ja ją tylko wnerwiam, nie pomagając
jej w tym. Nie chcąc bardziej zagrozić sobie, próbowałem przez pół dnia jej
unikać albo przynajmniej nie drażnić, i spędzałem czas z jej rodzeństwem. Kiedy
jednak rozpłakała mi się na lotnisku, gdy okazało się, że nie wzięła paszportu,
doszedłem do wniosku, że rzeczywiście musi mieć okres i jakoś muszę przetrwać
jej huśtawkę humorów. A mówiąc: przetrwać, musiałem oczywiście zawracać się do
jej wieżowca po te cholerne dokumenty, czy tego chciałem, czy nie, bo w innym
wypadku zostalibyśmy po prostu w Londynie. Całe szczęście, że to mój prywatny
samolot, mieliśmy wylot wieczorem i po prostu nie zostawili nas na tym
lotnisku, bo czuję, że wtedy to mógłbym od niej oberwać. I nie chodzi mi tu
tylko o przemoc psychiczną, ale przede wszystkim fizyczną. A tego obawiałem się
najbardziej, biorąc pod uwagę, że potrafi nieźle się bić, co doskonale pokazuje
to, co wyczynia na wszelakich akcjach, nie tylko z użyciem broni.
Poczułem, jak Cass nieznacznie porusza się na moim
ramieniu i oderwałem wzrok od rozświetlonego w ciemności ekranu mojego laptopa.
Delikatne lampki zapalone na pokładzie samolotu oświetlały jej drobne ciało
wtulone w moje. Oddychała miarowo, zasnęła niedawno. Na początku czytała
książkę, która leży teraz na stoliku przed nami, ale zaczęła źle się czuć i od
razu ją odłożyła, mówiąc, że tylko chwilę się prześpi.
Ostrożnie, aby jej nie obudzić, wyciągnąłem rękę w
jej kierunku i poprawiłem koc, który zsunął się z niej, a jeszcze niedawno była
cała nim okryta. Zamruczała cicho, kiedy ciepły materiał spotkał się z jej
odkrytą skórą. Upewniłem się, że wciąż śpi i powróciłem wzrokiem do ekranu. Korzystałem
z okazji i szukałem prezentów na święta, które są już za jakieś półtorej
tygodnia, i miałem nadzieję, że szatynka nie obudzi się, gdy będę przeglądał
podarunek dla niej. To, że robię świąteczne prezenty dopiero teraz, świadczy
tylko o tym, jak bardzo zapracowany jestem i najzwyczajniej nie mam czasu. No,
może też po części dlatego, że zapomniałem jak już blisko do świąt.
Uniosłem wzrok ponad laptop, kiedy zauważyłem, że
Maddie siedząca z Jakiem po przeciwnej stronie, wstaje z fotela. Wcześniej
wpatrywała się w telefon, na którym chłopak coś jej pokazywał, a w tym momencie
dreptała ku mnie. Zatrzymała się przy mnie i położyła obie dłonie na moją rękę.
Jej wzrok zatrzymał się na ekranie komputera, na którym widniała teraz
bransoletka z różowego złota, którą aktualnie dokładnie oglądałem.
- Ładna – wyszeptała, wiedząc, że jej siostra śpi
obok.
- Tak myślisz?
- Cassie się spodoba – odpowiedziała niewinnie, a ja
spojrzałem na nią, mrużąc oczy.
- A ty skąd wiesz, że to dla Cassie?
- A masz kochankę, dla której miałbyś to kupować? –
zapytała z uniesioną brwią, przyjmując wyzywającą minę, na co spojrzałem na nią
zaskoczony, nie wierząc w to, co słyszę od ośmiolatki. – No właśnie –
stwierdziła, gdy nic jej nie odpowiedziałem.
- Mam siostrę – odezwałem się powoli, a ona zmrużyła
oczy.
- Oboje wiemy, że to dla Cassie.
- Ani słowa jej. – Uniosłem palec wskazujący do ust,
a ona zrobiła gest świadczący o tym, że będzie milczeć.
Wróciłem wzrokiem do urządzenia przede mną, a Maddie
wciąż stała przy mnie w tej samej pozycji i oglądała wraz ze mną. Kiedy miałem
już zapytać, czy czegoś potrzebuje, sama postanowiła się odezwać.
- Louis? – zapytała cicho, znacznie przechylając się
w moją stronę, tak że zasłoniła mi swoją głową cały ekran, a jej oczy patrzyły
wprost na mnie, czekając na jakąkolwiek moją reakcję.
- No, co tam maluchu? – Uśmiechnąłem się lekko.
- Chcę pić – wyjaśniła, przestępując z nogi na nogę.
- Wiesz co... nie chcę budzić twojej siostry, ale
może poproś swojego brata, żebyście poszli do stewardessy, co, szkrabie? Da ci
jakiś sok albo co tam zechcesz, hmm? Co ty na to? Bo jak ja wstanę, to Cassie
zaraz się obudzi.
- Okej – szepnęła i ruszyła do chłopaka. Gdy do
niego dotarła, od razu zaczęła powtarzać mu moje słowa, a on przeniósł wzrok na
mnie. Wskazał tył samolotu, chcąc się upewnić, czy rzeczywiście to
powiedziałem, więc przytaknąłem mu na to, a on pokiwał głową. Wstał i ruszył z
siostrą w kierunku pomieszczenia z kuchnią.
W tym samym momencie, gdy znikli mi z pola widzenia,
a ja miałem wrócić do poprzedniej czynności, Cassandra zaczęła niespokojnie się
ruszać obok mnie i szybciej oddychać. Od razu domyśliłem się, że się zbudziła.
- Coś ci się śniło? – zapytałem cicho, spoglądając
na nią. Od razu uderzyło mnie to, jak blada była.
Pokręciła przecząco głową i nim zdołałem powiedzieć
jeszcze cokolwiek, zakryła usta dłonią i zerwała się z siedzenia. Przecisnęła
się obok mnie, o mało nie zrzucając mojego laptopa ze stolika i pobiegła w
kierunku łazienki.
Zmarszczyłem brwi i ruszyłem za nią. Jednak, kiedy
już tam dotarłem, zorientowałem się, że wymiotuje. To było do przewidzenia, że
nie najlepiej dziś z nią.
- W porządku? – zapytałem, pukając w drzwi.
Początkowo odpowiedział mi jedynie kaszel, jednak
kiedy stałem i cierpliwie czekałem, drzwi po chwili się uchyliły.
Wszedłem do środka i przykucnąłem przy szatynce,
która siedziała na podłodze. Dotknąłem jej dłoni, która była całkiem zimna.
- Masz okres, prawda? – westchnąłem. – Przyznaj to w
końcu. Dlaczego ty tak to ukrywasz? To normalna rzecz, a jeśli powiesz, będę
wiedział, na co mam być przygotowany, jak ci pomóc. Poza tym, nie pierwszy raz
byś mi o tym mówiła.
- Mam, ale
nigdy nie wymiotuję – odpowiedziała bezsilnie. – Musiałam czymś się zatruć –
dodała ochryple, a ja z westchnięciem przytaknąłem.
- Chodź, dam ci wody i spróbujesz znów zasnąć.
- Pomogłem wstać jej z podłogi.
Najwyraźniej los się na nas uwziął i już na samym
początku naszej podróży postanowił zrzucić chorobę na jedno z nas. A najgorsze
jest to, że zostało nam jeszcze osiem z ponad jedenastu godzin lotu. Problemy
żołądkowe w czasie lotu to chyba najcięższe, co może być. Nie mam pojęcia, jak
mam jej ulżyć w ciągu tak długiego czasu, tyle kilometrów nad ziemią,
ograniczeni na wiele sposobów.
***
*Cassandra*
Wczorajszy dzień, wbrew pozorom, był dla mnie istną
katorgą. Katastrofa, tak jednym słowem. I to dosłownie. Już długo nie czułam
się tak okropnie jak całego poprzedniego dnia. Nie dość, że bolała mnie tak
silnie głowa, czego nie powiedziałam nawet Louisowi, to ciągle byłam zmęczona,
mdłości miałam przez większość czasu i przez jakieś pół lotu rzygałam. A pół
lotu to ponad pięć godzin, więc było o co się martwić. I to do tego stopnia
było koszmarnie, że Jake zmieniał Louisa i siedział przy mnie nad tą toaletą,
równocześnie omawiając z nim to, czy nie lądować awaryjnie u wybrzeży Europy.
Oczywiście do tego nie doszło, bo w końcu jakoś mi przeszło, ale byłam nie do
życia przez resztę dnia, a Maddie nie na żarty przestraszyła się, że coś mi się
stanie. Gdyby nie to, że przedwczoraj zaczął mi się okres, zdołałabym
uwierzyć, że jestem w ciąży i być może
przekonałabym też o tym swoją głowę. Całe szczęście, że to jednak niemożliwe i
skończyło się jedynie na myśli, że pewne jest to, że czymś się zatrułam, ale
nie mam pojęcia czym.
Tak, więc godziny po locie, aż do wieczora, a raczej
dzisiejszego ranka, leżałam w hotelu, prawie nic nie jedząc, jedynie co chwilę
przysypiając, co jednak nie było najlepsze, ponieważ całkowite opróżnienie
żołądka po locie poskutkowało znacznym osłabieniem mojego organizmu. Prawie też
wczoraj zemdlałam, już tutaj na Florydzie, przez co do końca dnia nie
zostawałam ani na minutę sama. Wciąż chłopaki przy mnie siedzieli i prawdopodobnie
bali się mnie opuścić w takim stanie.
Na szczęście, najgorsze już minęło i teraz jest już
tylko ta magiczna plaża, zachód słońca, Louis i dzieciaki. O dziwo, dzisiejszy
dzień spędziliśmy bardzo przyjemnie. Zobaczyliśmy trochę miejsc, a teraz
przyszedł czas na chwilę odpoczynku na ciepłym piasku, wśród palm.
- Chyba nie zepsułam nam wyjazdu tym, że wczoraj źle
się czułam, prawda? – zapytałam szatyna, gdy wtulona w niego szłam wraz z nim
brzegiem oceany. Z bosymi stopami, w krótkich jeansowych spodenkach i czarnej
górze od bikini, a do tego wiatr próbował rozwiać mi włosy we wszystkie strony,
jakie tylko się dało. W tym momencie byliśmy tylko my dwoje, ponieważ Jake
wrócił z Maddie do hotelu, do łazienki. Mimo, że to początek naszego wyjazdu,
naprawdę świetnie bawię się z nimi wszystkimi.
- Coś ty, zwariowałaś? Przecież dopiero zaczynamy
ten urlop. Poza tym, wczoraj i tak każdy po podróży musiał odespać, bo mimo
wszystko jet lag też atakuje, więc reszta dnia przeznaczona była raczej tylko
na odpoczynek. Dziś zaczęły się nasze, jak ty to mówisz, wakacje. Także, nie
musisz przejmować się tym, co wczoraj się działo. Było, minęło, kryzys
zażegnany.
- Wow. – Zatrzymałam się, co równało się z tym, że
jednocześnie pociągnęłam go nieświadomie za rękę, za którą go trzymałam i on
również stanął. Uśmiechnęłam się szczerze i spojrzałam na niego. – Nie
oczekiwałam tak długich wyjaśnień, w ogóle nie myślałam, że możesz wygłosić
taki monolog, ale... dzięki. – Zagryzłam dolną wargę, usiłując się nie
roześmiać. – Tak szczerze to... to mi nie chciałoby się tyle gadać. – Zaśmiałam
się wbrew sobie i od razu zakryłam dłonią usta.
- Taka przedsiębiorcza kobieta jak ty i tobie nie
chce się gadać? – Uniósł brwi, a ja mogłam dostrzec, jak jego kącik ust unosi
się ku górze.
Wciąż zasłaniałam dłonią własne usta, których nie
potrafiłam zmusić do tego, by tak nie poruszały się w rozbawieniu, więc
wzruszyłam jedynie ramionami. – A co tobie ostatnio w ogóle się chce, co? –
Zmrużył oczy, na co się do niego zbliżyłam i przejechałam palcami po jego
nagiej klatce piersiowej, patrząc mu przy tym głęboko w oczy.
- Ty wiesz co – wyszeptałam w jego usta, a on
popatrzył w górę na niebo i uśmiechnął się w charakterystyczny sposób, po czym
znów spojrzał na mnie.
- Tak ci tylko przypominam, że podobno masz okres –
odparł, przekręcając na bok głowę.
- I ty musisz niszczyć mi tak marzenia? –
westchnęłam zrezygnowana, na co on pokręcił głową i pochylił się przy mnie,
zaraz wskazując na swoje plecy. – A teraz chcesz po prostu, żeby twoje plecy
załamały się pod moim ciężarem, tak? – Uniosłam jedną z brwi.
- Wskakuj i nie gadaj – uparł się przy swoim,
przyciągając mnie do siebie.
Nie mając większego wyboru, wdrapałam się na jego
plecy i owinęłam swoje ręce wokół jego szyi, co spotkało się z wzięciem głębokiego
oddechu przez chłopaka, gdy się prostował.
- Widzisz? Mówiłam, że jestem ciężka, a ty...
- Jaja sobie robisz? – zapytał, ruszając wzdłuż
plaży.
Piękne było to, że dzisiejszego wieczoru nie było
prawie nikogo w tym miejscu i cała plaża mogła być tylko dla nas.
- Jesteś prawdopodobnie lżejsza nawet od mojej
siostry. W ogóle ostatnio niepokojąco schudłaś - zauważył.
- Ćwiczę – szepnęłam mu do ucha, pochylając się
odrobinę.
- Ja wiem, że ćwiczysz, ale to nie zmienia faktu, że
musisz jeść. Nie możesz przesadzać z tym swoim odchudzaniem.
- A ktoś powiedział, że ja się odchudzam? I że nie
jem?
- Mam oczy. Wiem, co widzę.
- Nie mam czasu po prostu jeść, to wszystko –
westchnęłam.
- No właśnie – przyznał. – Dlatego ten tydzień tutaj
przeznaczasz na jedzenie – postanowił.
- Słucham? – Zaśmiałam się.
- Mówię
poważnie. Kupię ci cokolwiek zechcesz zjeść, abyś tylko jadła. Fastfoody i
słodycze koniecznie muszą wchodzić w grę, nie możesz mi się tu zagłodzić, bo
potem wina spadnie na mnie.
- Och, czyli to o to chodzi? Martwisz się o własny
tyłek i że to ciebie obwinią o moją śmierć? – zapytałam rozbawiona.
- Dokładnie – potwierdził. – To możesz zacząć
myśleć, co jeszcze dziś zjesz, zwłaszcza, że twoje wczorajsze odżywianie
wyglądało jak wyglądało.
- Wiesz... widziałam w menu w restauracji, w hotelu,
takie ciasto – zaczęłam szeptać.
- Yhm, już mi się podoba.
- Czekoladowe, oblane dodatkową czekoladą, a na
wierzchu pełno owoców i... Aaa! – pisnęłam, kiedy Louis poślizgnął się na
piasku i przewrócił się wraz ze mną na ziemię. W ostatniej chwili uchyliłam się
od tego, by nie przydusił mnie swoim ciałem. – No pięknie. – Roześmiałam się,
przekręcając się na plecy i opierając się na łokciach. – Ty sam chcesz mnie
zabić – uznałam.
- Ja? – Uśmiechnął się, zbliżając się do mnie.
Pochylił się nade mną i wyszeptał: - Ja cię kocham, głuptasie.
Wyciągnęłam rękę ku niemu i dotknęłam jego policzka.
- Kocham cię – odpowiedziałam mu tym samym i
przyciągnęłam go do pocałunku.
Trwaliśmy w tej pozycji przez dobre kilka minut, aż
oboje potrzebowaliśmy zaczerpać powietrza. Szatyn zszedł ze mnie i usadowił się
obok, sadzając mnie na swoje kolana. W oddali, w tym samym momencie dostrzegłam
Jake’a, u którego ręki uczepiona była podskakująca Maddie. Rozmawiali o czymś,
ale widziałam, jak brat patrzy na mnie z uśmiechem i już zorientowałam się, że
widział mnie najpierw na plecach Louisa, a potem całującą go. I jestem pewna,
że już dawno szli w naszą stronę, bo za długo ich nie było, ale pewnie Jake
zauważył, co się dzieje i celowo zwolnił.
Przytuliłam się do szyi chłopaka i zamknęłam oczy, a
między nami nastało chwilowe milczenie, które i tak to ja przerwałam.
- Dlaczego
akurat ja? – zapytałam cicho, unosząc głowę, by spojrzeć mu w oczy.
- Co masz na myśli? – Lekko zmarszczył brwi.
- Możesz mieć miliony dziewczyn, a wybrałeś mnie?
- Nie potrzebuję milionów. – Uśmiechnął się ciepło.
– Kocham tylko ciebie – wyszeptał, silnie akcentując słowa, po czym pocałował
mnie w nos.
- Prawdziwy z ciebie skarb – przyznałam szczerze i
chciałam coś jeszcze dodać, ale drobne ciałko wskoczyło na nas oboje. – Hej! –
Zaśmiałam się, widząc moją siostrę. – Chcesz nas pozabijać, Maddie?
- Pójdziemy popływać? – zapytała z uśmiechem, a
wtedy ja spojrzałam na Louisa, który przytaknął, wiedząc doskonale, że ja nie
mogę jeszcze pływać przez okres.
- Za kilka minut pójdę z tobą, szkrabie – obiecał
jej.
- Możecie zająć się Maddie przez kilka minut? Albo
kilkanaście – usłyszałam głos Jake’a, a gdy odwróciłam głowę, zobaczyłam
poważny wyraz twarzy mojego brata, co trochę mnie zaniepokoiło. – Muszę gdzieś
zadzwonić – wytłumaczył, a ja kiwnęłam głową.
- Pewnie, idź – zgodziłam się, na co z wahaniem
przytaknął.
Odczekałam aż odszedł na bezpieczną odległość i
zalałam moimi obawami swojego chłopaka.
- Coś ostatnio dziwnie się zachowuje – zaczęłam
mówić cicho, odrywając go w ten sposób od oglądania muszli z Maddie.
- Dlaczego niby? – Spojrzał na mnie, upewniając się,
że ma oko na małą.
- Po prostu, jest ostatnio jakiś inny, taki...
tajemniczy, jakby coś ukrywał. Nie pierwszy raz wymyka się na takie telefony.
- Może chodzi na dziewczynę?
- Nie, nie sądzę. Nie zachowywałby się tak...
poważnie, tak jak teraz. Louis, czuję, że coś jest nie tak, rozumiesz? –
zaczęłam mówić niespokojnie. – To mój brat, znam go doskonale. Gdyby to był
zwykły telefon do dziewczyny, równocześnie dobrze mógł zadzwonić przy Maddie –
przyznałam i odwróciłam głowę w stronę, w którą poszedł Jake. Zaczęłam go
obserwować i naprawdę coś mi nie grało.
- Może i masz rację.
- Spójrz tylko na niego. - Głęboko odetchnęłam. – Coś się dzieje, coś
ukrywa. Wiem, że prawdopodobnie mi nie powie, ale martwię się o niego.
- Może spróbuję z nim pogadać? Wyciągnąłbym coś od
niego i...
- Nie – przerwałam mu, wracając do niego wzrokiem. –
Nie wiem, czy to najlepszy pomysł. Może po prostu jeszcze poczekamy?
- Jak wolisz. Ale pamiętaj, że mogę ci w tym pomóc –
zapewnił, a ja kiwnęłam głową i oparłam ją o jego tors.
Ponownie wróciłam wzrokiem do brata i po jego
gestach zauważyłam, że z kimś się kłóci przez telefon. Dlaczego mam tak złe przeczucia?
***