*Louis*
Zbudził mnie głośny dźwięk i w pierwszej chwili nie
wiedziałem, co się dzieje. Dopiero po kilku sekundach zorientowałem się, że
ktoś do mnie dzwoni i sięgnąłem po swój telefon. Oślepiło mnie jasne światło z
wyświetlacza, ale zdołałem zobaczyć, że dzwoni Cassandra i niemal natychmiast
usiadłem, prawie całkowicie rozbudzony. Nie rozmawiałem z nią od wczoraj, od
czasu, gdy ją skrzywdziłem, ponad dobę. To ja dzwoniłem do niej, nie raz, a ona
w ogóle nie odbierała, więc bardzo mnie to zaskoczyło, że teraz chce ze mną
rozmawiać. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat w środku nocy, ale jeśli to szansa,
żeby usłyszeć jej głos i być może, minimalnie, by na spokojnie się dogadać, to
nie jestem w stanie zawahać się ani trochę.
- Cass? – Odebrałem z mocno bijącym sercem, próbując
oddychać w miarę spokojnie.
- Oo... a jednak odebrałeś. – Usłyszałem je
rozbawiony głos. – To słuchaj, nie tylko ty masz popieprzone życie, dobra?
- Ale... co ty chcesz mi powiedzieć przez to?
- Oo... nie wiesz? A to dziwne. Co się stało, panie
prezesiku?
- Cass, możesz zacząć mówić normalnie? Wiem, że to,
co zrobiłem, było...
- Brutalne? Okrutne? Chore? Czekaj... Bolesne?
Zgadza się. Nic nowego, ale bić mnie nie musiałeś.
- Nie...
- Oj, skończ pieprzyć. Skończ pieprzyć, dobra,
Tomlinson?
- To ty do mnie zadzwoniłaś – odparłem ciszej,
zaczynając coraz bardziej zastanawiać się, jaki w tej chwili ta rozmowa nabiera
sens.
- I co z tego? Nie po to, żeby ciebie słuchać, a
wygarnąć ci... – przerwała, a do moich uszu dobiegł głośny huk po drugiej
stronie słuchawki i dźwięk obijania szkła. Coś jakby... przewróciła się.
- Cholera... – syknęła, zapewne sama do siebie, więc
nasłuchiwałem, żeby dowiedzieć się, co tam się stało. – Cholerne wino... –
doszło cicho do moich uszu i od razu połączyłem ze sobą fakty.
- Czekaj... ty jesteś pijana?
- Skąd taki pomysł przyszedł ci do głowy? –
prychnęła, w tle mogłem usłyszeć, że toczy się przynajmniej kilka szklanych
butelek.
Kurwa, nie jest najlepiej. I to przeze mnie, ja
doprowadziłem ją do takiego stanu.
- Ile wypiłaś?
- Nic nie piłam?
- Cassandra...
- Nie Cassandruj mi tu.
- Ile poszło butelek? – zapytałem spokojnie,
zaczynając się poważnie martwić. Oparłem czoło na dłoni i czekałem na jej
odpowiedź.
- Nie wiem, nie liczyłam – wyrzuciła z siebie, po
czym prędko zaczęła się śmiać. – Uspokajacze przestały działać, więc czymś
musiałam to zastąpić, nie sądzisz?
- Mieszałaś leki z alkoholem?
- Fajnie by było, niezła jazda i skończyć raz na
zawsze ze sobą. Całkiem jak ty z dragami, nie? Jednak Liam zapomniał dać mi coś
do domu i te ze wczoraj już rano przestały działać.
- Ty pijesz od rana? – zapytałem oszołomiony,
nieświadomie podnosząc głos, po czym spojrzałem na zegar i zauważyłem, że
prawie dochodzi północ.
- A co to za różnica? I tak nikogo nie obchodzę i...
- Mnie obchodzisz – przerwałem jej, wstając z łóżka.
- O tak, ciebie na pewno. – Ponownie się zaśmiała. –
Nawet zdążyłam już wczoraj się o tym przekonać.
- Cassandra, jesteś pijana...
- Nie próbuj niczego mi wmawiać – warknęła. – I od
kiedy Cassandra? Już nie Cass? – zaczęła się drażnić, a ja głęboko odetchnąłem,
ściskając nasadę nosa.
Ja do tego doprowadziłem, więc teraz muszę to
przecierpieć, bo sama z siebie nigdy aż tyle by nie wypiła.
- Posłuchaj, przyjadę do ciebie.
- Nie! – niemal od razu krzyknęła, że aż szerzej
otworzyłem oczy.
- Jesteś pijana, zdenerwowana...
- Na ciebie – przypomniała mi, jakbym wcale tego nie
wiedział.
- Tak, na mnie, zdaję sobie z tego sprawę.
- Nie chcę, żebyś tu przyjeżdżał – odpowiedziała
stanowczo, ale ja już naciągałem jeansy na nogi.
- Wiem, że spieprzyłem po całości...
- A co ty tam wiesz – wymamrotała, a ja
powstrzymywałem się, by nie palnąć teraz niczego głupiego.
Znałem powód, dlaczego tak mówi, więc właśnie
dlatego nie mogę powiedzieć nic źle, bo pogorszę całą sytuację.
- Cass, wiem, że jesteś zła, wiem, że stało się, co
się stało, ale to nie zmieni tego, że wciąż się o ciebie martwię, nawet, jeśli
to ja jestem przyczyną twojego zachowania i sam cię skrzywdziłem, i jutro już nie
będziesz pamiętać, o czym mówiłem. Jednak nie przestanę dbać o twoje
bezpieczeństwo, bo cię kocham – mówiłem, ubierając się jednocześnie.
Nastała chwila ciszy, słyszałem jedynie jej oddech w
słuchawce, dopóki ponownie się nie odezwała.
- Gdybyś mnie kochał, nigdy nie chciałbyś mojej
krzywdy – usłyszałem i zaraz po tym zerwało się połączenie.
Zamknąłem oczy i głęboko odetchnąłem. Wszystko
zepsułeś, Tomlinson, przekreśliłeś. Nie oczekuj więc teraz, że tak łatwo
wszystko naprawisz.
***
W niedługim czasie znalazłem się pod wieżowcem
szatynki i niemal wbiegłem do środka, a potem przebiegłem też odległość do
windy, by uniknąć jakichkolwiek pytań o dziewczynę, zadanych przez portiera.
Wolałem nie ryzykować, a na pewno był zdezorientowany tym, że pewnie przez cały
dzień nie miał od niej znaku życia, bo zwykle przynajmniej schodzi po pocztę.
Winda stanęła na samej górze, a ja od razu skręciłem
do znanego mi penthouse’a. Zanim jednak zrobiłem cokolwiek, gdy stanąłem przed
drzwiami, na chwilę wycofałem się i głowę zajęła mi myśl, jak to rozegrać.
Niewiele jednak pomogło to chwilowe zebranie myśli, więc zadzwoniłem dzwonkiem
do jej mieszkania i czekałem. Czekałem i czekałem, ale mogłem się domyślić, że
niczym to nie poskutkuje, tylko tym, że nastanie grobowa cisza. Zapukałem więc
kilka razy do drzwi i oparłem o nie czoło.
Liczę na coś, co jest niemożliwe. To jakbym chciał,
by nagle wzeszło słońce. Jednak muszę sobie z tym poradzić. Wyrzuty sumienia są
ogromne, ale to dlatego, że kocham tą dziewczynę jak chory. To ja mam wady
produkcyjne, to ja jestem ten zepsuty, to ja zasługuję teraz na to, żeby mnie
odpychała. I nikt tego za mnie nie naprawi, a zwykłe „przepraszam” nie starczy.
A tego, co się stało, nigdy mi nie wybaczy. Wszyscy mają rację, dragi mnie nie
tłumaczą. Nic mnie nie tłumaczy.
- Cassandra, proszę... Wpuść mnie. Wiem, że tam
jesteś – odezwałem się i zamknąłem oczy. Gdy się wsłuchałem, usłyszałem za
drzwiami szuranie stóp. Idzie albo już stoi przy wejściu. Słyszy mnie.
Ponownie tej nocy usłyszałem, jak szklana butelka
się przewraca, a potem tak, jakby chciała udać, że wcale jej nie ma w
mieszkaniu.
Wyjąłem smartfona i wybrałem jej numer. Telefon
zadzwonił w jej mieszkaniu, gdzieś bardzo blisko, może nawet tuż za drzwiami,
słyszałem. Była tam, ale nie odbierała.
- Cass... proszę...
- Odejdź stąd i mnie zostaw – odezwała się całkiem
głośno. – Nie chcę cię widzieć.
- B-boisz się mnie? – zapytałem ostrożnie, obawiając
się odpowiedzi. Lecz ona nie odpowiedziała. W ogóle.
- Czyli tak... – wyszeptałem raczej do siebie i znów
sięgnąłem po smartfona. Wystukałem kilka słów – „Nie pozwolę ci odejść, pomimo
tego, jak zawaliłem. Tylko ty się liczysz” – i wysłałem.
Usłyszałem, że wiadomość do niej doszła. Za chwilę
do moich uszu doszło, jakby zsuwała się po drzwiach na podłogę, a potem jej
stłumiony płacz.
Nie odpisała, nie zadzwoniła, nie otworzyła mi. Mimo,
że mogłem stać tam całą noc, wiedziałem, że mnie tam nie chciała. Po dziesięciu
minutach odszedłem z kwitkiem, ale z zamiarem wrócenia kolejnego dnia.
***
Nadszedł kolejny dzień i kolejny raz pojechałem do
Cassandry. Tylko że od tamtego dnia, gdy zadzwoniła do mnie pijana w środku
nocy, wciąż mi nie otworzyła. Nie widziałem jej tyle czasu i im trwało to
dłużej, traciłem nadzieję, że w ogóle ponownie pozwoli mi wejść do jej życia.
Traciłem nadzieję, że ją zobaczę czy choć porozmawiam. Musiałem dać jej czas,
ale to cholernie bolało. Nie miałem nawet pojęcia, co się z nią dzieje. To, że
ode mnie nie odbierała telefonów to było oczywiste w tej sytuacji, ale nie odbierała
nawet od chłopaków z gangu i powoli zaczynało mnie to martwić.
Przed chwilą zapytałem zdesperowany portiera na dole
w jej wieżowcu, czy ją widział, nie podając powodu, dlaczego w ogóle pytam.
Odpowiedział, że mówiła mu, gdy do niej zadzwonił, że od kilku dni ma grypę
żołądkową i nie może zejść, i nie chce, by ktoś ją w ogóle tak widział. Od razu
domyśliłem się, że prawdopodobnie pije od tych czterech dni albo rzeczywiście
pochorowała się przez nerwy. Jakby nie było, w obu przypadkach to jedynie ja mogłem
to zapoczątkować.
Zmęczonym tym wszystkim, co się dzieje aktualnie w
moim życiu, na siłę wysiadłem z windy na ostatnim piętrze. Wiedziałem, że
ponownie pocałuję dziś klamkę i wrócę zrezygnowany do siebie, ale w głębi serca
tliła się mała nadzieja, że może przynajmniej ją usłyszę. Mój stan fizyczny,
spowodowany tym, że Liam próbuje dość sukcesywnie odtruć mój organizm z
narkotyków, które zanieczyszczyły go zbyt bardzo w ciągu ostatnich miesięcy,
sprawia, że sam prawdopodobnie wyglądam tylko trochę lepiej niż wrak człowieka.
Nie jestem na siłach, by myśleć, a nawet za bardzo się ruszać, ale zmuszam się
do tego, bo muszę naprawić relacje z ukochaną dziewczyną, co teraz może nawet
graniczyć z cudem. Ale nie poddam się i zawalczę. O nas.
Zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi pod penthousem
Cassandry i oparłem się o futrynę, zamykając oczy. Nie liczyłem na wiele,
zdawałem sobie sprawę, że nic mogło się od wczoraj nie zmienić i znów odejdę,
jednak coś podkusiło mnie, by nacisnąć klamkę. Ogarnęło mnie niemałe zaskoczenie,
że drzwi są otwarte i od razu wszedłem do środka, trochę zaniepokojony tym, że
ktoś inny jest w środku i coś mogło się stać, a najlepsze, że nie miałem ze
sobą broni na wszelki wypadek.
Znalazłem się w salonie. Poduszki były porozrzucane,
na stole leżał rozbity w mak kieliszek, obok wciąż włączony laptop z otwartą
pocztą, na której było sporo nieotwartych wiadomości służbowych. Na podłodze
leżały puste butelki po alkoholach i opakowania po zamawianym jedzeniu, a na
kanapie widniała czerwona plama, jakby po winie. Odetchnąłem głębiej, powoli
przyswajając obraz przed oczami. Doszedłem do kuchni. W zlewie piętrzyły się
brudne naczynia, kwiaty na parapecie prawie zwiędły, a kiedy zajrzałem do
lodówki – była niemal pusta. Poszedłem dalej, by odnaleźć szatynkę, ale gdy
znalazłem się w jej sypialni, uderzyło mnie to, że wszędzie rozrzucone są nie
tylko jej ubrania, ale też nasze wspólne zdjęcia, jednak jeszcze nie porwane.
Ale tam także jej nie było, podobnie jak w pozostałych pomieszczeniach i wtedy
przypomniałem sobie, że tu jest drugie piętro. Skierowałem się tam, gdzie były
za ścianą ukryte schody i ruszyłem na górę. Tak, jak się spodziewałem, była
tam. Siedziała zwinięta w kłębek na kanapie, zapatrzona w okno. Podszedłem
bliżej, obok niej stały jeszcze dwie butelki – jedna z whiskey i druga z czymś
innym, te jednak były prawie nietknięte. Musiała wykorzystać cały swój zapas,
bo barek, który stał w oddali, wyglądał na opustoszony.
Dostrzegłem, jak Cass jest blada, włosy ma związane
w niechlujnego koka, a oczy zaczerwienione. Kiedy ostrożnie usiadłem obok,
zauważyłem, że ma lekko zapadnięte policzki, a siniak na jej skórze zaczyna
znikać, bo zrobił się brązowy. Ponownie uderzyło mnie poczucie winy, ale nie
miałem czasu, żeby się nad sobą użalać, bo szatynka zdała sobie sprawę o mojej
obecności i odwróciła głowę ku mnie.
- Co tu robisz? – zapytała nagle, mało słyszalnie i
z powrotem przeniosła wzrok na szybę przed nami.
- Chciałem... Chciałem zobaczyć, w jakim jesteś
stanie – palnąłem bezmyślnie i zaraz skarciłem sie o to w myślach.
- Wspaniałym – prychnęła i mocniej okryła się kocem.
Na jej twarzy zobaczyłem cień ironicznego uśmiechu i przez to nie byłem pewien,
czy nadal może być pijana, czy już wytrzeźwiała.
- Chciałem cię zobaczyć, dobrze? Porozmawiać z tobą
i... Cass, martwiłem się, nie odbierałaś nawet telefonu.
- I po to przyjechałeś? Przecież ciągle ze mną
siedzisz, tylko zawracam ci dupę – wymamrotała, a ja nie zrozumiałem, o co jej
teraz chodzi.
- Co takiego?
- Przypominam ci jedynie, co powiedziałeś mi przed
pobiciem.
- Nie byłem sobą, Cassandra, ja...
- Więc po co znów wziąłeś to świństwo? – zapytała,
odwracając niespodziewanie do mnie głowę. Dopiero dotarło do mnie, że jest
wystarczająco trzeźwa, kiedy jej wzrok spotkał się z moim na dłużej.
- Bo jestem słaby. Dlatego. Nie potrafię poradzić
sobie z własnymi problemami.
- Jakimi problemami? – zapytała łagodnie, a ja
zamknąłem na chwilę oczy, że przemyśleć odpowiedź.
- Ze wszystkim, co się dzieje w moim życiu.
Nie odpowiedziała już, więc i ja też milczałem przez
kolejne kilka minut. Nie wiedziałem, co takiego mam powiedzieć. Nie wiedziałem,
czy w ogóle chce, żebym tu był. Prawdopodobnie nie jest zachwycona moją wizytą.
- Powiedz, że się mnie nie boisz, nie zniósłbym tego
– wyszeptałem, jednak ona nawet się nie poruszyła. – Kiedy ostatnio
przyjechałem i spytałem, ty...
- Boję się ciebie, gdy jesteś naćpany, nie
rozumiesz? – przerwała mi, a mnie uderzyło ze zdwojoną siłą to, jak krzywdziłem
ją samym moim stanem upojenia. – Jak jesteś trzeźwy, jak teraz, to po prostu
wkurza mnie to, że to się wydarzyło.
- Tak mi przykro – powiedziałem niemal bezgłośnie i
zobaczyłem w jej oczach ból.
- Nie zrobisz nic, żeby cofnąć czas i zapobiec temu.
Nawet, jeśli jesteś najbogatszym człowiekiem na tej planecie.
Po raz kolejny nastała męcząca cisza, a ja z każdą
kolejną chwilą żałowałem coraz bardziej, że popadłem w tak okropny nałóg. Do
tego stopnia zacząłem się obwiniać o wszystkie błędy w naszym związku, że
przyszedł kolejny atak zespołu abstynencyjnego po dragach. Przeszedł mnie mocny
dreszcz i musiałem się aż pochylić, gdy jednocześnie zabolał mnie brzuch i
zrobiło mi się niedobrze. Zacząłem głębiej oddychać, kiedy zrobiło mi się
zimno, jakbym miał gorączkę, ale wiedziałem, że za kilka minut mi przejdzie. Od
razu ogarnęło mnie dziwne uczucie, gdy poczułem na ramieniu dłoń Cassandry.
- Wszystko w porządku? – zapytała cicho, a kiedy
powoli przeniosłem na nią wzrok, zauważyłem, że jest szczerze zaniepokojona.
- T-tak. – Kiwnąłem głową i opadłem na oparcie kanapy.
- Raczej nie, nie kłam.
- Nie biorę narkotyków, to się dzieje – wyznałem, a
wtedy ona zrozumiała i odsunęła rękę.
- Jak... jak sobie radzisz?
- Nie jest źle, ale nie jest też dobrze. Chyba
najgorzej jest, kiedy nie mam siły wstać i rzygam, ale... wyjdę z tego. Liam
codziennie podaje mi jakieś kroplówki, żeby uwolnić mój organizm z toksyn.
- Czyli nie jest kolorowo. Mówiłam, że tak będzie...
- Nie śpię kilka dni... Nie mogę... Jeśli zasnę, to
na krótko. Tylko że... kiedy już zasnę, budzę się potem z tą świadomością, że
zrobiłem ci coś złego i... nie mam siły wstać nawet z łóżka. Znajduję ją tylko,
by przyjechać do ciebie i... i dziś mi się udało w końcu cię zobaczyć...
- Proszę, przestań. Skończ, dobrze? Nie chcę tego
słuchać – wychrypiała i zakryła dłonią twarz.
Zamilkłem więc po raz kolejny i siedziałem tak obok,
nie wiedząc, czy już wyjść, czy jeszcze nie. Sporadycznie przyglądałem się jej
twarzy, a ona i tak o tym nie wiedziała, bo nie otwierała oczu. Dopiero w
pewnym momencie zerwała się z kanapy i znikła w jakimś pomieszczeniu.
Skierowałem się za nią i znalazłem ją, wymiotującą w łazience.
- Nie powinnaś tyle pić – odezwałem się cicho, kiedy
wyczerpana odsunęła się i usiadła na podłodze pod ścianą. To nie ja powinienem
jej teraz to mówić. Nie służyłem za przykład. – Mimo tego, że próbujesz tak
załagodzić ból po tym, co się stało. To nie pomoże, wiem, co mówię – dodałem,
podchodząc bliżej niej. Przykucnąłem obok i spojrzałem na nią z troską. Nic nie
sprawi, że przestanę się nią przejmować.
- Nie piłam dziś nic, nie mogłam. Mój organizm
przestaje przyjmować alkohol, nie rozumiesz? Ja już nawet dziś nie wymiotuję
normalnie, nie mam czym – odpowiedziała cicho, zamykając oczy.
- Jesteś chora? – zapytałem, marszcząc brwi. – Może
masz grypę żołądkową?
- Nie wiem, ciągle wymiotuję, odrzuca mnie już nawet
wino. Zasypiam na stojąco. Nie chodzę od kilku dni do pracy, a jestem zmęczona
bardziej niż zwykle. Nie wiem, co się dzieje.
- Chyba powinnaś po prostu odpocząć – stwierdziłem,
uważnie jej się przyglądając. – Może zaniosę cię do łóżka, co?
- Jeśli nie sprawi ci to problemu...
- Daj spokój – westchnąłem, po czym uniosłem ją z
podłogi.
Chwilę później kładłem ją na materac w jej sypialni.
Przykryłem ją kocem i otworzyłem okno, jak prosiła. A kiedy miałem wyjść z
pokoju, mój wzrok przykuły wciąż rozrzucone zdjęcia na jej pościeli, więc
pozbierałem je, aby wygodniej jej się leżało. Starałem się nie patrzeć na jej
reakcję, kiedy to robiłem, ale wiem, że mnie obserwowała. Domyślałem się,
dlaczego porozkładała te fotografie, więc wolałem nie pytać. Nie wyobrażam
sobie, ile musiała nad nimi wypłakać przed ostatnie dni.
- Zostanę jeszcze trochę, jakbyś potrzebowała czegoś
– powiedziałem, nim znikłem za drzwiami. Nawet nie czekałem na odpowiedź, bo
nie chciałem usłyszeć, żebym już sobie szedł.
Zająłem się sprzątnięciem tego, co rozwaliła i tego,
co nagromadziło się przez te kilka dni. Tylko to mogłem zrobić. Pozbierałem
szklane butelki i wyrzuciłem wszelkie śmieci, naczynia wstawiłem do zmywarki i
przynajmniej część rzeczy poukładałem na miejsce, tak, aby mieszkanie choć w
połowie wyglądało na takie jak było poprzednio. W miarę starłem też plamę na
podłokietniku sofy, wcześniej zasypując ją sola, jak znalazłem w internecie, a
potem usiadłem jeszcze na chwilę, zanim wyszedłem. Mogłaby być ze mnie dobra
pani domu, jeśli trzeba byłoby. Chociaż takie pierdoły to chyba każdy potrafi,
nawet trochę nieudolnie.
Przeglądałem w telefonie wiadomości, które od rana
się nagromadziły, dopóki nie pojawiła się obok Cassandra i usiadła na drugim
końcu kanapy.
- Myślałem, że zasnęłaś – odezwałem się, chowając
telefon, jednak nie otrzymałem odpowiedzi.
Szatynka patrzyła przed siebie, a po chwili
dostrzegłem, że mocno zagryza dolną wargę ust i zamyka oczy. Zaczęła
niespokojnie oddychać, a nim się zorientowałem, wybuchła nieoczekiwanie
płaczem.
- Hej, co jest? – zapytałem przejęty, na co ona
pokręciła głową.
- Możesz mnie przytulić? Proszę – wydusiła, dławiąc
się łzami, a ja niemal natychmiast spełniłem jej prośbę i skryłem w ramionach.
Gładziłem jej plecy, dopóki nie zaczęła się powoli uspokajać.
- Powiesz, co się stało? – Pocałowałem ją w czubek
głowy, a ona delikatnie się odsunęła, żeby spojrzeć mi w oczy. – Jeśli to wciąż
przeze mnie, to...
- Nie – niemal natychmiast mi przerwała i spuściła
wzrok. – Dziś... jest rocznica śmierci mojego taty – wyznała z trudem, a gdy
tylko to usłyszałem, ponownie ją przytuliłem. – Tak cholernie tęsknię... nie
daję sobie rady z własnymi myślami, musiałam do ciebie przyjść i...
- Rozumiem – wtrąciłem się łagodnie, żeby nie
musiała tego tak bardzo przeżywać. Wiedziałem, jak ciężki to dla niej dzień.
Wiedziałem aż za nadto.
- Ile lat już...
- Siedem – odpowiedziała, nim zdążyłem zapytać. –
Nie ma go już siedem lat...
- Na pewno gdzieś tu teraz jest i patrzy na ciebie.
- Cały czas tak to sobie tłumaczę, ale jego
nieobecność jest cięższa do przeżycia.
- Nie twierdzę, że jest łatwo. To twój tata.
Poczułem, że porusza się w moich ramionach i za
chwilę usiadła prosto, pociągając nosem. Zaczęła bawić się swoimi palcami i
cicho, ale spokojnie mówić.
- Mam prośbę... Czy mógłbyś... Chciałabym pojechać
na cmentarz, ale nie dam rady sama w tym stanie.
- Zawiozę cię, nie ma sprawy – od razu się
zgodziłem, zapominając o tym, że sam jestem zbyt zmęczony z różnych powodów.
Wiedziałem jednak, że dla niej to ważne, by dziś się tam pojawić, a samej i tak
bym jej nie puścił.
- To pójdę się ogarnąć, dziś i tak nie zasnę –
odezwała się, wycierając łzy z policzków. Już wstawała z kanapy, ale złapałem
ją za rękę i pociągnąłem w dół.
- Zaczekaj – poprosiłem, przełykając głęboko ślinę.
Spojrzała na mnie pytająco, a mi zajęło więcej niż
moment, żeby pozbierać myśli do kupy.
- Nie ma szans, żebyś mi wybaczyła to, co zrobiłem,
prawda?
- Mam mętlik w głowie, nie rozumiesz? – wyszeptała,
kręcąc głową. – To nie jest odpowiedni moment, żeby... – Jej głos zawisł w
powietrzu, zanim odezwała się ponownie. – Nawet, jeśli wybaczę, to nie znaczy,
że zapomnę.
- Czyli jest szansa, że...
- Daj mi czas. Mam za dużo na głowie i zbyt wiele
myśli mnie otacza. Porozmawiajmy... za kilka dni.
- Jeżeli to oznacza szansę, to poczekam. – Ścisnąłem
jej dłoń i o dziwo – odwdzięczyła to.
***
Zebrałem wszystkie dokumenty w Sali konferencyjnej w
swojej firmie i wychodząc za wszystkimi pracownikami i gośćmi, odpiąłem sobie
kilka guzików koszuli pod kołnierzem. Nowy tydzień, nowe obowiązki, nowe sprawy
i nowe problemy. I kolejny tydzień radzenia sobie bez wspomagania narkotyków i,
zamiast tego, jechania na kroplówkach Liama. Dlatego tak mi teraz duszno i chce
mi się spać. Mam wszelkie możliwe objawy abstynencji przez to, że brałem kilka
różnych narkotyków, a nie jeden. Pewnie gdybym dalej ćpał, to nie czułbym się
tak źle, ale przecierpię to. Tym razem muszę, mam dla kogo. Inaczej zawsze będę
zostawał sam.
Zatrzymałem Harry’ego na korytarzu zanim wszedł do
windy i do niego dołączyłem.
- Co robicie z Cindy za dwa tygodnie w weekend? –
spytałem niemal natychmiast, trochę podekscytowany tym, o co chodzi.
Postanowiłem to wszystko naprawić w przyjemny sposób
i zacząć bardziej angażować się w związek mój i Cassandry, a nie wiecznie robić
to samo, szczególnie, że zaczyna robić się ciepło.
- A co? Planujesz coś? – Oparł się o ścianę windy z
zaciekawieniem.
Z jednej rzeczy jednak się cieszę. Że Styles nie
przestał się do mnie odzywać po moich wyczynach i nie obraził się na mnie, nic
mi nie wypomina. Chyba wierzy w to, że już się nie naćpam, równie dobrze jak
ja. Mógłby jeszcze wytykać mi co chwilę i przypominać, że pobiłem własną
dziewczynę, ale jak widać, postanowił już bardziej nie ingerować w nasze
sprawy, a przynajmniej w moje życie. I tak chyba jest lepiej, muszę sam sobie z
tym poradzić i to naprostować.
- Cassandra mówiła coś o jakimś koncercie i...
chciałem jej zrobić niespodziankę.
- Między wami... już okej? – zapytał ostrożnie,
kiedy stanęliśmy na górze, a ja westchnąłem na jego pytanie.
- Powiedzmy, że w pewnym sensie. Pracuję nad tym.
- No dobra, nie wnikam. Ale jest lepiej?
- Wydaje mi się, że chyba tak. Odrobinę.
- Tylko się postaraj i nie spieprz reszty. –
Poklepał mnie po plecach z uśmiechem. – A co to za koncert?
- Nie pamiętam, ale Cass chciała z wami iść, więc
może rozmawiała wcześniej o tym z Cindy?
- A faktycznie coś tam wspominała, ale musiałem nie
zwrócić na to większej uwagi. Zapytam ją i dam ci znać, ale skoro to weekend,
to czemu nie? – Skrzyżował ramiona, a wtedy w mojej marynarce rozdzwonił się
telefon.Wyjąłem go szybko i spojrzałem na wyświetlacz.
- Niall – westchnąłem, odbierając. – Może to coś z
Jonesem – dodałem, a Harry kiwnął głową i czekał, aż skończę rozmawiać. – No,
co chcesz?
- Możesz... możesz przyjechać teraz do Cassandry?
Albo nie... Raczej musisz i to jak najszybciej.
- Do Cassandry? Ale... dlaczego ty mnie o to
prosisz?
- Kelly zadzwoniła do Tristana, że nie może się
dostać do jej mieszkania ani dodzwonić. Okazało się, że w pracy nie była, a
portier nie widział, żeby dziś wychodziła z budynku. Tristan zadzwonił do nas i
próbujemy z nim i Zaynem wejść do środka, ale coś się z nią dzieje. Nie
zwiastuje to niczego dobrego. Powinieneś przyjechać. Nie wiem, kiedy uda nam
się otworzyć drzwi...
- Już jadę, róbcie, co trzeba, możecie je nawet
wyważyć. Będę do piętnastu minut. – Zerwałem połączenie i wcisnąłem dokumenty,
które trzymałem, w ręce Stylesa.
- A ty dokąd? – Zmarszczył brwi, niczego nie
rozumiejąc.
- Prawdopodobnie coś się stało z Cassandrą, muszę
tam jechać. Zajmij się firmą – szybko odpowiedziałem i znikłem w mgnieniu oka.
W głowie zaczęły gromadzić mi się same czarne scenariusze, bo przecież wczoraj
nie wyglądała najlepiej, a myśl o ilości alkoholu, jaki wypiła przez kilka dni,
dodatkowo nie poprawia mnie na duchu.
Droga do auta dłużyła mi się równie bardzo, co potem
jazda nim przez Londyn. Nie pamiętam już, kiedy serce biło mi tak
niemiłosiernie szybko ze strachu. Miałem złe przeczucia i szczerze bałem się
tego, co spotka mnie na miejscu.
Zaparkowałem pod wieżowcem i wpadłem do windy, coraz
bardziej niecierpliwiąc się aż wjedzie na ostatnie piętro. Kiedy w końcu się
zatrzymała, zerwałem się z miejsca i przebiegłem przez długi korytarz, słysząc
krzyki chłopaków. Zastałem otwarte drzwi do jej mieszkania. Czyli udało im się
już wejść do środka. Pytanie, co zobaczę dalej?
Odetchnąłem głęboko, na chwilę zamykając oczy i
ostatecznie wszedłem do mieszkania, skąd dochodziło wołanie Nialla i Tristana
do szatynki. Ich krzyki doprowadziły mnie pod łazienkę, gdzie stanąłem jak
wryty. Dopiero pierwsza Kelly dostrzegła moją obecność.
- L-Louis – odezwała się zapłakana, powodując, że
chłopaki zwrócili na mnie uwagę, ale ja patrzyłem tylko z przyspieszonym
oddechem na wodę wydobywającą się spod drzwi.
Do świadomości dochodziło mi tylko jeszcze, że Zayn
próbuje otworzyć zamek. Czyli musieli dostać się do mieszkania przed chwilą, bo
zamek od łazienki nie jest trudny do otworzenia od zewnątrz.
- Co się... – wyszeptałem nieświadomie, ale równie
szybko urwałem pytanie.
- Dopiero przed momentem weszliśmy, bo portier nie
ma zapasowego klucza jedynie do jej mieszkania. Wołaliśmy ją, ale się nie
odzywa – zaczął mówić Niall, a mi prawdopodobnie zaczęło kręcić się w głowie. –
Cały czas leje się woda i... Zresztą sam widzisz – wskazał na całkiem zalane
panele. – Coś się musiało z nią...
- Cholera, oczywiste, że coś się stało! – warknąłem
niekontrolowanie i szybkim krokiem podszedłem do drzwi, po czym wyrwałem z rąk
Zayna jakieś narzędzie i sam zacząłem szarpać się z zamkiem. Myślałem, że
oszaleję, dopóki nie puścił, a drzwi ustąpiły i wylały się zza nich hektolitry
wody. Omal nie zemdlałem, widząc to, co przede mną. Łzy napłynęły mi do oczu, a
gardło kompletnie mi się ścisnęło.
- Nie... to nie może być prawda – wyszeptałem i
rzuciłem się przez pozostałości wody do nieprzytomnej szatynki, opartej o
ścianę. Dopadłem do niej, od razu łapiąc za jej twarz. Była całkiem zimna. –
Cassandra, obudź się, proszę cię. – Rozpłakałem się i chwyciłem za jej dłonie.
Jeden nadgarstek był kilkakrotnie pocięty, jeszcze
sączyła się z niego krew. Oszołomiony zacisnąłem na nim palce, zaczynając coraz
bardziej rozumieć, co się wydarzyło. Woda mieszała się z krwią, gdzieś dalej
pływała zaplamiona żyletka i wtedy dopiero dotarło do mnie, co usiłowała sobie
zrobić.
- Cholera, Cassie, otwórz oczy, to nie jest
śmieszne, rozumiesz? – mówiłem przez łzy, desperacko szukając jakiegokolwiek
znaku, że to może być jedynie chory żart. – Proszę – wycedziłem, nie mogąc się
uspokoić. Czułem, że całe moje ciało się trzęsło. – Nie rób mi tego! – wydarłem
się, ruszając jej ciałem, ale to nic nie skutkowało. – Dzwońcie po karetkę! –
krzyknąłem szaleńczo do reszty, mimo że nawet nie wiedziałem, co się dzieje
wokół. – Nie możesz mi, kurwa, tego zrobić – zaszlochałem, opierając głowę o
jej czoło. – Proszę, obudź się... kochanie... Zrobię wszystko, czego
zapragniesz, tylko się obudź, błagam... proszę, pomóżcie... – Spojrzałem na wszystkich
obłąkanym wzrokiem, ale przez załzawione oczy nawet nic nie widziałem. –
Dzwońcie po tą cholerną karetkę – wydusiłem ostatkami sił i nie spostrzegłem,
kiedy mi ją zabrano.
***
Lekarze powiedzieli, że obudziła się pół godziny
temu. Od wczoraj była w śpiączce, aby jej organizm mógł się zregenerować, więc
nie rozmawiałem nawet z nią jeszcze. Byłem na noc w domu, żeby się przespać
choć chwilę i to dopiero po namowach Tristana, który siedział na oddziale wraz
z Kelly. I tak przecież do tej pory żadne z nas nie mogło do niej wejść,
widzieliśmy ją tylko przez szybę. Nie poinformowaliśmy nawet jej rodziny, mimo
że powinniśmy. Stwierdziliśmy, że tak może będzie lepiej. Decyzja zapadła po
tym, jak medycy zapewnili nas, że szybko wszystko wróci do normy i nie ma już
powodu do obaw, oprócz tego, że prawdopodobnie próbowała targnąć na swoje
życie. Uznaliśmy, że raczej Cassandra nie chciałaby informować o tym fakcie
swoich bliskich, a teraz nie ma już realnego zagrożenia jej życia. W skrócie:
jej stan był bardzo zły, jednak po przeprowadzonych procedurach medycznych
bardzo szybko uległ poprawie i choć wciąż jest osłabiona, lekarze mówią, że
jest silna.
Zwolniłem przy sali, w której leżała. Przy szybie
stał Tristan, obserwujący zza niej szatynkę. Nie miałem nawet czasu, żeby
dobrze się przywitać, bo wzrok skierowałem na dziewczynę.
Jest ranek, miałem przyjechać z zamiarem, że zmienię
Trisa i Kelly, by mogli odpocząć, a zamiast tego otrzymałem telefon, że się
wybudziła. Nie do opisania jest, jaka ulga i szczęście mnie ogarnęło, gdy to
usłyszałem. A teraz stoję tutaj i widzę na własne oczy, że już nic jej nie
jest.
Głęboko odetchnąłem i oparłem dłoń wraz z czołem o
szybę. Siedziała przy niej Kelly, jednak ja patrzyłem tylko na nią, aż nasze
spojrzenia się skrzyżowały. Przełknąłem głęboko ślinę, bojąc się rozmowy z nią.
Pielęgniarka zdejmowała z jej rąk pasy, które zapięte były, by nie zrobiła
sobie znów krzywdy.
Nie spuszczała ze mnie wzroku, aż siedząca przy niej
blondynka zorientowała się, o co jej chodzi. Nie zarejestrowałem jednak, kiedy
stała już na korytarzu tuż obok mnie. Położyła dłoń na moim ramieniu i
powiedziała, żebym do niej poszedł. Jak otępiały ruszyłem do łóżka, na którym
leżała szatynka. Usiadłem i złapałem ją za rękę. Była chłodna, ale już nie tak
blada jak wtedy, gdy znaleźliśmy ją w łazience. Serce biło mi szybko, do
chwili, aż się nie odezwałem.
- Dlaczego? – wyszeptałem zduszonym głosem, a w
zamian poczułem, jak jej palce zaciskają się na mojej dłoni.
- J-ja... nie chciałam...
- Jak to nie
chciałaś? – Niemal zapłakałem. – Cass, widziałem twój nadgarstek, widziałem tą
żyletkę... Do cholery, znaleźliśmy cię prawie martwą. Nie wmówisz mi chyba, że
to był wypadek, co?
- Bo był...
- Nie wierzę. – Pokręciłem głową. – Nie powinienem
był cię przedwczoraj zostawiać samej na noc. Powinienem być kolejnego dnia przy
tobie i...
- I kiedyś i tak musiałbyś mnie zostawić – przerwała
mi słabo.
- Żebyś mogła się zabić, tak? Od kiedy to
planowałaś? Chciałaś zostawić mnie, swoją rodzinę, przyjaciół...
- Nie chciałam się zabić, ja tylko...
- Co ty tylko?
- Chciałam sobie w tym wszystkim ulżyć, nie
chciałam... – przerwała i się rozpłakała, a wszystkie maszynhy obok niej
zaczęły piszczeć.
Spojrzałem na to zaniepokojony, a do nas natychmiast
podeszła pielęgniarka.
- Niech pan stąd wyjdzie – zwróciła się do mnie, a
ja już chciałem coś powiedzieć, ale Cassandra zrobiła to za mnie.
- Nie, niech zostanie – poprosiła rozpaczliwie,
głębiej oddychając, by nie zacząć zaraz dławić się przez łzy.
- W takim razie, musi się pani uspokoić, a pan niech
jej nie denerwuje – odparła dość groźnie, a ja kiwnąłem posłusznie głową.
- Miałam iść się myć i zobaczyłam żyletkę, i... –
kontynuowała, wycierając wolną ręką - tą, za którą jej nie trzymałem, łzy. –
Nie chciałam się zabić, przysięgam. Nie wiem, kiedy straciłam przytomność.
Myślałam, że nie będzie tak.
- W czym ty chciałaś sobie ulżyć? – zapytałem cicho,
a ona odchyliła głowę do tyłu i zamilkła na chwilę, nim znów się odezwała.
- Wszystkie problemy zaczęły mieszać mi się w głowie...
rocznica śmierci taty i...
- I co? – wtrąciłem, gdy przestała mówić na zbyt
długą chwilę.
- Uderzyłeś mnie – wyszeptała mało słyszalnie i
wtedy dotarło do mnie, co prawdopodobnie mogło stać się za moją przyczyną. –
Ślepo wierzyła ci i ufałam, że nie zrobisz mi krzywdy.
- Więc to wszystko przeze mnie...? – zapytałem
nieświadomie i nie otrzymałem na to odpowiedzi, jak się spodziewałem. – Co mogę
zrobić, by to naprawić?
- Nie wiem... Boję się, że zrobisz mi to ponownie,
jeśli z tobą zostanę, że...
- A co, jeśli przysięgnę? Moje życie nabiera sensu z
tobą, jesteś jedynym powodem, dla którego żyję, dla którego mam ochotę jeszcze
wstać rano z łóżka i... Jeżeli będzie trzeba, porzucę wszystko, gang, firmę...
Żeby udowodnić ci, że to ty jesteś tą najważniejszą.
- Ale ja chcę tylko, żebyś przestał już ćpać. Chcę
więcej się ciebie nie bać, rozumiesz? – zapytała z płaczem, a ja szybko
pokiwałem głową, nie wiedząc, co tym razem jej odpowiedzieć. – A więc
przysięgnij, że już więcej nie weźmiesz narkotyków.
- Przysięgam – wyszeptałem, prawie płacząc i
pocałowałem jej dłoń. – Nigdy więcej, obiecuję. Ale to działa w obie strony.
Daj mi słowo, że nigdy więcej nie zrobisz takiego głupstwa, dobrze?
- Jeśli nie złamiesz obietnicy.
- Dobrze, jeżeli to ma działać na tych warunkach, to
niech będzie. Czy... teraz jesteś w stanie wybaczyć mi to, co zrobiłem
nieświadomie?
- Właśnie po części ci wybaczyłam – przyznała,
patrząc w moje oczy, a kamień spadł mi z serca.
Pochyliłem się nad nią i pocałowałem w czoło. A
potem przytuliłem się do jej ramienia, szepcząc:
- Jesteś z kimś tak popieprzonym jak ja, a wciąż
tyle mi wybaczasz...
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz