*Cassandra*
Czekałam na tą chwilę odkąd Louis zaprosił mnie na kolację.
Odliczałam godziny, a teraz odliczam minuty do tego momentu i jestem
tak podekscytowana, jaka nie byłam od dawna. Już od jakiegoś czasu
skrycie marzyła mi się ta chwila, ale nie wiedziałam, że naprawdę
może do tego dojść, a ja nie podejrzewałam, że mogę jeszcze
denerwować się czymś takim. Jeśli miałabym powiedzieć, czego
nauczył mnie ten jeden poważny związek w życiu, to tego, że w
rzeczywistości to nie była miłość na zawsze, a ja jeszcze wielu
rzeczy w życiu miłosnym nie doświadczyłam. I w głębi serca, mam
nadzieję, że Louis da mi to, czego pragnę i czego potrzebuję, a
nasz związek będzie inny niż mój poprzedni i da mi nowe
spojrzenie na pewne sprawy.
- No, nie kręć się tak, kobieto – uspokoiła mnie po raz kolejny
Kelly, ale nie na długo. - Przestań sprawdzać co chwilę ten
telefon i podnieś głowę. - Blondynka próbowała unieść mój
podbródek, usiłując mnie pomalować. - Dobra, oddawaj –
powiedziała twardo i wyrwała mi telefon z rąk, a potem położyła
go daleko na stoliku, ku mojemu niezadowoleniu.
- Ale...
- 'Ale' to możesz mówić sobie do kogoś innego, jasne? Raczej nie
zdarzy się nagle cud, jak cały czas będziesz sprawdzać
wiadomości. Jeśli Louis zadzwoni albo napisze, to raczej obie
usłyszymy. A teraz się wyprostuj lub przynajmniej się nie ruszaj
– nakazała, na co opadłam z westchnieniem na oparcie kanapy i
pozwoliłam blondynce wykonywać dalszą część jej pracy. - Aż
tak nie możesz się doczekać? - zapytała, nakładając coś na
moje policzki.
- Bardziej to zżera mnie stres – odpowiedziałam, gapiąc się w
jeden punkt za nią.
- Stres? Ciebie? A to dobre. - Roześmiała się.
- Nie pamiętam już, kiedy ostatnio byłam na jakiejkolwiek randce.
Wiesz, jak było z Nickiem – przypomniałam jej, na co głęboko
westchnęła.
- Wiem. Z perspektywy czasu, widzę, że to był dupek. On
rzeczywiście w ostatnich miesiącach waszego związku w ogóle się
nie starał. Myślę, że tobie to wyszło na dobre, że się
rozstaliście. Masz szansę na stworzenie czegoś z Louisem i już
teraz widzę, że z nim będziesz szczęśliwsza. Już nawet nie
mówię o tym waszym gangu czy co to tam jest.
- Fajnie wiedzieć, że nam kibicujesz – wymamrotałam otępiała. -
Boże, ja już nawet nie pamiętam, jak to jest iść na randkę –
jęknęłam. - To wszystko było tak dawno temu. Ja się zbłaźnię,
rozumiesz? - Włożyłam dłonie we włosy i lekko za nie
pociągnęłam.
- Nie, nie zbłaźnisz. Jeśli Louis naprawdę coś do ciebie czuje,
to zaakceptuje cię taką jaka jesteś. A jak nie... to wiesz, co
robić. Wszystko pójdzie dobrze. Bądź sobą i to tyle. Zobaczysz,
że tak będzie najlepiej. Masz się dobrze bawić, a nie do kogoś
dostosowywać. I nie denerwuj się, bo jest ci to zbędne. Wiem, że
przy nim czujesz się komfortowo.
- Łatwo ci mówić, bo ty masz narzeczonego. To nie ty jesteś teraz
na moim miejscu – mruknęłam w jej stronę.
- Ale chyba raczej go nie kupiłam, co? Też się zaczęło od kilku
randek i też się denerwowałam jak ty teraz, i zrozumiałam, że
niepotrzebnie. Więc na moim przykładzie, ty teraz się uspokój.
- A ty się jednak denerwowałaś i co? Teraz jesteście z Tristanem
już kilka lat razem i weźmiecie ślub. Może ja też powinnam się
denerwować, a nie mnie cały czas uspokajasz i uciszasz? -
zapytałam, sprytnie argumentując.
- Skoro bierzesz to jako przyczynę tego wszystkiego, to traktuj
wszystkie moje uwagi na swój sposób. Ważne, żebyś była
szczęśliwa. Jeśli stres przed pierwszą randką uważasz za
podstawę wieloletniego związku, to niech ci będzie. Ja już się
do tego nie wtrącam.
- Jezu, Kelly, ile ty jeszcze będziesz mnie malować? - Odsunęłam
jej rękę z mojej twarzy, już trochę poirytowana. - Co ty mi
robisz, co?
- O matko, spokojniej. Maluję cię na kolację, tak?
- O, ja już znam to twoje malowanie. Robisz to już tak długo, że
zapewne mam teraz tonę tego wszystkiego na twarzy, mam rację?
- Nie, nie masz – zaprzeczyła. - Do wieczorowego makijażu jeszcze
daleko.
- Kelly, nie chcę mieć mocnego makijażu, rozumiesz? Louis i tak
widział mnie niepomalowaną, więc to będzie wielka różnica, nie
sądzisz?
- Ale od eyelinera i szminki mnie nie powstrzymasz – powiedziała
twardo.
- Kelly...
- To masz i zobacz! - Wepchnęła mi w dłonie lusterko, w którym
natychmiast się przejrzałam. - Widzisz? Masz tylko fluid, puder,
minimalnie wykonturowaną twarz i pomalowane rzęsy. Masz delikatny
makijaż, nie malowałam ci oczu. Jeszcze... Nie zrobię cię na
plastikową babkę, jeśli o to ci chodzi.
- Dobrze, niech już ci będzie – westchnęłam, zamykając oczy.
Oddałam jej lusterko i usiadłam wygodniej, pozwalając jej na
kontynuowanie tego, co zaczęła. Jednak nie mogła robić tego bez
odezwania się choć słowem. To nie byłaby ona.
- Chwila. Powiedziałaś, że Louis widział cię bez makijażu?
Kiedy? - zapytała zdumiona, na co uniosłam brwi.
- Na przykład wczoraj. Wszystko przez całą noc zmyło mi się z
twarzy. A pierwszy raz, to po tym, jak mnie pobili i zabrał mnie do
siebie, żeby się mną zająć – powiedziałam ciszej, ale
nadzwyczaj spokojnie.
- I co? Coś powiedział? Zauważył w ogóle? - zaczęła wypytywać.
- Już na samym początku powiedział, że... wyglądam ładnie, a
wręcz jestem śliczna bez całej tej tapety na sobie.
- To po cholerę ja się męczę i cię maluję?! - Odskoczyła nagle
ode mnie.
- Bo będę czuć się bardziej komfortowo, blondynko! - odkrzyknęłam
jej, na co natychmiast na chwilę się zamknęła.
- Blondynko... - wymamrotała pod nosem. - Pewnie. Sama jesteś
blondynką!
- To ciekawych rzeczy się dowiaduję. - Zaśmiałam się. - Poza tym,
ty lubisz malować innych. Skończyłaś?
- Prawie – mruknęła, biorąc jasną szminkę ze stolika.
- Wiesz co? Ale gdyby powiedział, że jestem brzydka bez makijażu,
to ty uznałabyś, że jest świnią, że tak powiedział –
zauważyłam.
- Koniec tematu. Nic nie mówiłam.
- Nie jestem jeszcze gotowa na to, żeby tak często pokazywać mu się
niepomalowana. Nie mam całkowitej pewności, czy woli mnie
naturalną, więc będę ostrożna. Poza tym, to kolacja i chcę
wyglądać ładnie – drążyłam temat.
- Zrozumiałam – podkreśliła stanowczo i wróciła do szminki.
Zaraz po tym, gdy umalowała mi usta, zadzwonił dzwonek do drzwi.
- To Louis? - zapytałam trochę zaskoczona.
- Nie wiem, ale najwyraźniej tak. - Wzruszyła ramionami.
- Ale nie mówił, że przyjdzie na górę. - Wstałam i wygładziłam
różową sukienkę z odkrytymi ramionami, która sięgała mi do
połowy ud.
- Stój tu, pójdę otworzyć. - Ruszyła do drzwi. - A ty się
ogarnij. Załóż buty czy coś – dodała i znikła mi z pola
widzenia.
Chwyciłam szybko flakonik perfum Hugo Bossa i spsikałam się nimi
dookoła, a potem wsunęłam stopy w beżowe szpilki stojące
niedaleko. Wzięłam do rąk telefon, który schowałam w niedużą
torebkę, a gdy uniosłam głowę, zobaczyłam Louisa w czarnych
spodniach, tego samego koloru marynarce i białej koszuli. I nie
powiem, jego elegancja zaskoczyła mnie po raz kolejny. Mam nadzieję,
że w jego oczach wyglądam równie dobrze, bo długo decydowałam
się, co ubrać.
- Hej. - Uśmiechnęłam się szybko na jego widok, co od razu
odwdzięczył.
Widziałam, jak jego oczy błyszczały, gdy mi się przyglądał, a
potem podszedł bliżej mnie. Objął mnie w talii i pocałował w
policzek, ale bardzo blisko ust. Natychmiast owiały mnie jego
nieziemskie perfumy.
- Hej. - Spojrzał mi w oczy, a potem dodał: - Wyglądasz
prześlicznie.
- Dziękuję. - Zagryzłam dolną wargę, ale za chwilę przestałam
to robić, bo przypomniałam sobie, jak to na niego działa. A ja
nie chciałam, żeby zaraz się na mnie rzucił przy Kelly. Bo tak
zapewne mogłoby się stać.
- Idziemy? - Kiwnął w kierunku korytarza, a ja przytaknęłam i
zawiesiłam na ramię torebkę. Wciąż podtrzymywana w talii przez
szatyna, ruszyłam z nim do wyjścia.
- Jak ją skrzywdzisz, to będziesz miał do czynienia ze mną, jasne?
- powiedziała groźnie Kelly w jego kierunku, na co próbowałam
się nie zaśmiać.
- Jasne. - Szatyn pocałował mnie w czubek głowy, a ona zmrużyła
oczy.
- Ma przez ciebie nie płakać, słyszysz? Nie mam zamiaru siedzieć
tu potem całą noc i ją pocieszać, zrozumiano?
- Dzięki – powiedziałam z sarkazmem. - Myślałam, że dla mnie
być została.
- Zachowujesz się trochę jak jej rodzic, wiesz o tym? - Zaśmiał
się, a ona zmierzyła go wzrokiem. - Przysięgam, że nic jej nie
zrobię. Nie musisz się o nic martwić, przy mnie jest bezpieczna.
- Wysoko się cenisz, Tomlinson – powiedziała powoli.
- To o której mamy być, mamo? - zapytał nagle, na co o mało nie
wybuchłam śmiechem. I widocznie on też. Chyba sprawia mu to
niezłą frajdę.
- O Jezu... - przewróciła oczami. - Idźcie już i nie denerwujcie
mnie oboje. - Otworzyła drzwi i wypchnęła nas na zewnątrz.
- Zamkniesz potem czy mam oczekiwać, że znów się do mnie włamią?
- zapytałam.
- Tak, zamknę, nie bój się.
- Masz klucze, prawda? - zapytałam dla pewności, ale najwyraźniej
jej to nie obchodziło.
- Bawcie się dobrze! - krzyknęła na koniec i zamknęła nam przed
nosem drzwi.
- Zawsze taka jest czy tylko dzisiaj? - zapytał mnie Louis, wskazując
na moje mieszkanie.
- Tylko dzisiaj. Ma mnie już dość, więc musiała się mnie szybko
pozbyć. Ale jak widzisz, jest nadzwyczaj kochana. Chodźmy już. -
Złapałam go za rękę, a on zatrzymał mnie i pocałował moje
usta.
- Wiedziałam, że przy niej tego nie zrobisz. - Uśmiechnęłam się
głupio.
- Jest nieprzewidywalna. Chcesz, żeby mi jeszcze oczy wydłubała? -
Zaśmiał się i pociągnął mnie do windy. - Zachowuje się jak
twój opiekun.
- Jest dla mnie jak starsza siostra – powiedziałam ciszej.
- Z tego też względu nie chcę jej podpaść.
***
Nie myślałam, że mogę jeszcze spędzać tak niesamowity czas jak
dziś. Nie myślałam, że znów mogę być tak szczęśliwa. Nie
myślałam, że mogę jeszcze randkować. Nie myślałam, że to
Louis będzie przyczyną tego wszystkiego. Nie oczekiwałam już
niczego z mojego pokruszonego życia, a jednak, stało się. Potrafię
cieszyć się z tego, że ktoś się mną interesuje, tak naprawdę.
Potrafię cieszyć się z tego, że ktoś przy mnie jest. Potrafię
się cieszyć z tego, że ktoś mnie kocha.
Szukałam i czekałam na kogoś takiego przez całe moje życie.
Tylko, czy cały mój świat znów niedługo nie runie? Przecież ja
w rzeczywistości nie mogę być szczęśliwa. Przez tyle czasu nie
byłam i nie będę. Bo to, co dobre trwa zazwyczaj tylko chwilę. A
ja bym chciała, by ta chwila trwała dłużej niż kilka krótkich
sekund. Ale to byłoby zbyt pięknę, by mogło trwać, prawda?
Szczęśliwym wcale nie łatwo być, byłam tylko w dzieciństwie, w
czasie, gdy problemy tego świata nie spadały mi nieustannie na
barki.
Louis nie zabrał mnie na zwykłą kolację. Powinnam powiedzieć, że
przeżyłam coś wyjątkowego, romantycznego, a
jednocześnie wymarzonego. Przeżyłam sen każdej nastolatki
siedzącej z głową w chmurach i szczerze muszę przyznać, że...
cholera, podobało mi się. Ja chcę powtórzyć to i jeszcze raz, i
jeszcze raz, i aż mi się to znudzi. A chyba raczej się nie znudzi.
Louis był dziś taki troskliwy, kochany, uszczęśliwiał mnie... i
był romantyczny, a takiej wersji Louisa nie znałam w pełni. Nie
był przy mnie ani przestępcą, ani szefem największej firmy na
świecie, ani miliarderem... Był kimś innym, kimś, kogo na nowo
poznałam i na nowo się zakochałam, jeśli jest to w ogóle
możliwe.
Tak jak informował mnie wcześniej, zabrał mnie na kolację do
bardzo drogiej, luksusowej restauracji. Tylko że aż do dotarcia do
stolika nie wspomniał nawet słowem, że wynajął na te kilka
godzin całą salę tylko dla nas. I to właśnie chwyciło mnie za
serce. Chciał być wyłącznie ze mną i rozmawiać wyłącznie ze
mną. A ja poczułam, jakbym znów miała naście lat i czas spędzony
z nim tak szybko mi upłynął, że sama byłam zaskoczona tym, gdy
kelner informował nas, że kolejna para czeka na swój zarezerwowany
stolik włącznie z całą salą. I wyszliśmy. Gdyby nie ten
mężczyzna, siedzielibyśmy tam dalej, bez względu na porę dnia. A
gdy wyszliśmy, o mało co nie zamarzłam z zimna. I Louis to
zobaczył, zganił mnie delikatnie za to, że nie wzięłam żadnego
okrycia i że się przez to przeziębię, i założył mi na ramiona
swoją marynarkę. A ja wzięłam ją tylko dlatego, że naprawdę
cała się trzęsłam. Ręce i ramiona miałam przecież odkryte, i
nie miałam spodni tak jak on. Pewnie doszłabym te kilka metrów do
samochodu, ale to był taki uroczy gest, a ja nie chciałam psuć
nastroju. Tym bardziej, że Louis zastrzegał się, że jemu tak
zimno nie jest i znowu, że mam się z nim nie kłócić ani nie
wymyślać. No cóż... Nie mogłam postąpić inaczej. Oboje jesteśmy
bardzo uparci, ale tym razem ktoś z naszej dwójki musiał ustąpić.
I tym kimś byłam naturalnie ja, bo Louis starał się być
dżentelmenem w każdej minucie i ja nie chciałam już tego psuć.
Nie wiadomo, kiedy kolejny taki moment może się nadarzyć. Może
już takiego nie będzie?
Zobaczyłam, jak zatrzymujemy się przed moim wieżowcem i nagle...
cała ta bańka prysła. Nagle moje szczęście gdzieś uciekło i
wróciłam do rzeczywistości. I pojawił się z tyłu mojej głowy
cichy głos: dlaczego akurat ja? Bo to nie ja powinnam tego
doświadczyć. To nie ja na to zasługuję. To nie ja powinnam być
szczęśliwa. Tylko problem jest taki, że ja chcę. Z nim...
- Louis? - odezwałam się cicho, gdy zgasił silnik. Nagle stałam
się kruchą, miękką wersją siebie. Stałam się zbyt wrażliwą
Cassandrą.
- Tak? - zapytał z nieukrywaną radością w głosie, a kiedy
odwróciłam twarz w jego stronę, zauważyłam, że powoli
odpływa mu ten uśmiech, gdy dostrzegł moją przygaszoną minę. -
Coś się stało? Zrobiłem coś źle? - pytał niespokojnie,
marszcząc czoło, na co mało dostrzegalnie pokręciłam głową.
- Naprawdę taką mnie chcesz? Z tymi wszystkimi wadami? Z tymi
wszystkimi siniakami i bliznami? Z tymi wszystkimi okropnościami? -
zapytałam drżącym głosem, nieświadomie nawiązując do mojego
pobicia. Niekontrolowanie po moim policzku spłynęła łza, a ja
zwiesiłam głowę i pociągnęłam nosem. Dlaczego ja cały czas
płaczę? Wbrew pozorom, wszystkie siniaki i obrażenia pozostały
jeszcze na moim ciele.
Poczułam, jak Louis dotyka mnie, a potem unosi mój podbródek.
Starł z mojej twarzy łzę, patrząc mi głęboko oczy.
- Skarbie, co ty mówisz? - zapytał, a mi serce na moment stanęło.
- S-skarbie? - powtórzyłam po nim, nie wierząc w to, co słyszę, a
on na to delikatnie się uśmiechnął.
- Jesteś moim skarbem. Jesteś najdroższym i najważniejszym
skarbem. Nie wyobrażam sobie, by na tym miejscu był ktoś inny niż
ty.
- I naprawdę taką mnie chcesz?
- Jaką? Tą śliczną dziewczynę z pięknym uśmiechem? Tą osobę,
przy której czuję się najlepiej na świecie? Przy której jestem
szczęśliwy? Która wprowadza światło do mojego życia? Która
daje mi tyle radości za każdym razem, gdy na nią patrzę i ją
słyszę? Która mnie rozumie? Czy chcę tą dziewczynę, w której
się zakochałem?
- Louis...
- Taką cię chcę – przerwał mi, głaszcząc palcem po moim
policzku. - Chcę całą ciebie i nic w tym świece tego nie
zmieni, rozumiesz?
- Nie przeszkadza ci to, jak teraz wyglądam? Te wszystkie rany i
siniaki, i...
- Jak może mi to przeszkadzać? Przeszkadza mi tylko to, że nie
zdołałem cię wtedy w pełni obronić. Nie zwracaj uwagi na te
wszystkie obrażenia, one znikną. Dla mnie jesteś piękna w każdym
calu i to się liczy, słyszysz?
- Mój czasem wybuchowy charakter też ci odpowiada? Nierzadko jestem
wredna.
- Podobasz mi się taka, jaka jesteś. Nie zmieniaj się dla mnie, to
ja muszę zmienić się dla ciebie.
- W jakim sensie?
- Wiesz, w jakim. Proszę cię tylko o jedno. - Oparł swoje czoło o
moje. - Bądź dla mnie cierpliwa, daj mi czas. Obiecuję, że
powiem ci o tym, co skrywam, ale jeszcze nie teraz, nie jestem
gotowy. Powiem ci wszystko.
- Wiem, że powiesz. Nie pospieszam cię. - Zamknęłam oczy. - Louis,
naprawdę nie przeszkadzają ci te wszystkie moje wady? Przecież...
- A masz jakieś? - zapytał, na co oboje cicho się roześmialiśmy.
- Chcę, żebyś zapamiętała coś, co mówiłem ci już dawno, jak
ponownie się spotkaliśmy tu w Londynie. Pewnie nawet nie
pamiętasz, że mówiłem ci coś takiego – westchnął.
- Co takiego? - Otworzyłam oczy, a on oblizał usta. Na chwilę
oboje ucichliśmy. Zrozumiałam przez to, że rozmyślał nad swoją
odpowiedzią.
- Nie jestem kobieciarzem, mimo że często wiele może na to
wskazywać. Wiem, jak wygląda to, że mam w domu trochę damskich
rzeczy, ale zrozumiesz, dlaczego, jak już dowiesz się o wszystkim,
o czym musisz wiedzieć. Jeśli kogoś kocham, to na serio, wkładam
w to całe swoje serce. Zapamiętaj to, proszę – powiedział w
moje usta, które po chwili delikatnie ucałował.
Do mojej głowy powrócił mi obraz sprzed ponad 3 miesięcy. Brałam wtedy prysznic w jego łazience, a gdy wychodziłam, uderzyłam
drzwiami o niego i wszystkie dokumenty z jego rąk rozsypały się po
pokoju. Zaczęliśmy zbierać je, a potem zapytałam, dlaczego ma
płyny dla kobiet, na co odpowiedział podobnie jak przed chwilą.
Przypomniałam sobie też o damskiej, skórzanej kurtce, którą mi
dał kilka razy, gdy jechaliśmy jego motorem oraz, że cały jego
dom wygląda, jakby urządzany był przez kobietę. I automatycznie
przypomniałam sobie też o jego garderobie, która w połowie jest
kompletnie pusta, jakby na kogoś czekała. Kiedyś o wszystkim się
dowiem, głęboko w to wierzę...
Oderwał się ode mnie i odsunął, a na jego usta wkradł się
uśmiech, który natychmiast odwdzięczyłam.
- Odprowadzę cię, okej?
- Nie musisz, nie mam daleko. - Zaśmiałam się. - Trafię.
- A czy tak przypadkiem nie zachowuje się dżentelmen? - zapytał,
mrużąc jedno oko i przechylając głowę na prawą stronę. - A
tak poważnie, muszę wiedzieć, że bezpiecznie dotarłaś do domu.
- Myślisz, że ktoś mógł nas śledzić? - zapytałam niespokojnie,
a on odetchnął głęboko.
- Nie wiem, ale wrócili i wszystko jest możliwe. Przepraszam, że
przeze mnie możesz być teraz w niebezpieczeństwie – powiedział
ciszej, nie kryjąc skruchy.
Nie odpowiedziałam na to, jedynie zwiesiłam głowę, na chwilę
milknąc.
- Wiedziałam, na co się piszę, odnawiając z wami kontakt, tak? -
wymamrotałam pod nosem, a potem uniosłam głowę i wysiliłam się
na uśmiech, mający zakryć stojące wciąż w moich oczach łzy. -
Chodźmy.
Odpięłam pas, a Louis jeszcze przez chwilę mi się przyglądał. W
końcu, kiedy sięgnęłam po torebkę, wyszedł z auta i nim sama
zdążyłam wysiąść, zjawił się po mojej stronie i otworzył mi
drzwi. Wyciągnął w moim kierunku rękę, którą od razu złapałam.
- Dzięki – powiedziałam cicho, szczelniej opatulając się
marynarką szatyna, w chwili, gdy zawiał wiatr.
Zamknął auto i ruszyliśmy do wejścia. W pewnym momencie poczułam,
jak staję na jakąś dziurę w chodniku, a moja noga się wykręca.
Przez obcasy całkiem straciłam równowagę i odleciałam do tyłu,
na szczęście prosto w ramiona Louisa.
- Hej, uważaj. - Przytrzymał mnie, a ja stanęłam stabilnie. -
Wszystko w porządku?
- Tak, trochę boli mnie kostka, ale zaraz przejdzie – uspokoiłam
go i złapałam go za rękę, przyciągając do siebie. Powoli
weszliśmy do wieżowca, gdzie od razu zauważył nas mój portier.
- Dobry wieczór, panno Miller, panie Tomlinson – przywitał się
radośnie, a ja posłałam mu uśmiech, kiwając głową.
- Dobry wieczór.
Zapamiętał Louisa, poznał go, kiedy jego pracownicy zakładali tu
system bezpieczeństwa. A skoro go zapamiętał, musiał go polubić.
Chociaż, może po prostu mówi to z życzliwości, bo przyszedł
wraz ze mną. Ale się przywitał, to miłe. Powinnam mu w końcu dać
podwyżkę, to dobry człowiek. Spędza tu tyle czasu, kiedy powinien
być ze swoją rodziną. Powinnam znaleźć kogoś dodatkowego na
zmianę z nim, a jemu dać trochę wolnego. Ciekawe tylko, kiedy się
za to zabiorę.
Wsiedliśmy do windy, trzymając się za ręce. Przytuliłam go,
wdychając zapach jego perfum, na chwilę zamykając oczy. Zauważył
to i pocałował mnie w czubek głowy.
- Już idziesz spać? Myślałem, że ta kolacja nie była tak zła.
- Było cudownie i naprawdę wspaniale spędziłam z tobą wieczór.
Świetnie się bawiłam – wymruczałam cicho w jego klatkę
piersiową, okrytą koszulą.
- A więc? - zapytał, gdy winda stanęła.
Podniosłam głowę i wyszliśmy do holu, a szatyn cały czas trzymał
mnie w talii.
- Jestem trochę zmęczona, to wszystko. Za mało spałam.
- Nie wysypiasz się?
- Hmm... można tak powiedzieć. Za dużo mam na głowie. Firma,
treningi z Niallem, akcje z gangiem, będę teraz pomagać Kelly ze
ślubem. I jeszcze w wolnych chwilach jeżdżę do mamy i
dzieciaków, bo obiecałam sobie, że będę spędzać z nimi więcej
czasu.
- Nie masz żadnej wolnej chwili? Cały czas coś robisz? - zapytał
zdziwiony.
- Tak przynajmniej było do teraz. Byłam sama, więc zapełniałam
sobie w całości kalendarz. Ale teraz jesteś ty... więc zostawię
dla nas trochę czasu z tych wszystkich czynności, żeby móc
spędzić go z tobą. - Zawiesiłam ręce na jego szyi, kiedy
stanęliśmy przed moim apartamentem.
- To miłe, ale musisz też odpocząć.
- Odpoczywam, z tobą.
- Chodzi mi o to, że musisz się wyspać, to dla twojego zdrowia.
Widzę, jak ci się zamykają oczy. - Pocałował mnie w czoło.
- Może, może nie. - Uśmiechnęłam się i sięgnęłam do torebki
po klucze. Odsunęłam się od szatyna, a on oparł się o ścianę
obok, przyglądając mi się. Wsunęłam klucz do zamka, ale on ani
drgnął. - Co do cholery? - syknęłam do siebie.
- Co jest? - zapytał szatyn, a ja wyjęłam klucz i delikatnie
nacisnęłam klamkę. Drzwi ustąpiły, a mi serce zabiło mocniej.
- Louis, ktoś tam jest. Drzwi były otwarte – wyszeptałam w jego
kierunku drżącym głosem.
Zobaczyłam, jak jego mięśnie się napinają, a on poważnieje.
Oderwał się od ściany i podszedł do drzwi. Kiedy miał je
popchnąć – zatrzymałam go.
- Masz – szepnęłam, wyjmując z torebki pistolet.
- Nosisz w torebce broń? - zapytał, unosząc brwi, a ja
przytaknęłam.
- Kazałeś mi ją nosić przy sobie – przypomniałam mu, a on wziął
spluwę z moich rąk.
- Grzeczna dziewczynka – odpowiedział, wchodząc do mieszkania.
Ostrożnie weszłam za nim. Wszędzie było ciemno, nie dało się
nic zobaczyć. Jedynie zza ogromnego okna salonu błyskały lampy
miasta. Louis zaświecił światło, a gdy wnętrze domu się
rozjaśniło, nie zobaczyłam nic podejrzanego. Podążałam za
szatynem do przodu, a gdy byłam już niemal pewna, że nikogo tu nie
ma, usłyszałam cichy pomruk, dochodzący z kanapy w salonie.
- Zgaście mi, kurwa, to światło – usłyszałam głos kilka metrów
dalej i otworzyłam szerzej oczy.
Podbiegłam do sofy i zobaczyłam leżącą na niej blondynkę,
zakrywającą ramieniem oczy.
- Kelly? - powiedziałam zaskoczona, a ona odkryła twarz.
- To ty już wróciłaś? - zapytała zdziwiona, prędko siadając i
wtedy też dostrzegła Louisa, który podszedł bliżej, wciąż
trzymając w rękach broń. - O cholera, ty też tu jesteś. Tylko
co ja ci zrobiłam, że chcesz do mnie strzelać? - Popatrzyła na
niego jeszcze zaspana.
- Myśleliśmy, że ktoś się włamał – wytłumaczył i położył
pistolet na ławie.
- Co ty tutaj jeszcze robisz? Wiesz, jak mnie przestraszyłaś?
- Zostałam, żeby posprzątać wszystko, ale widocznie musiałam
zasnąć. - Przetarła oczy i sięgnęła po swój telefon. - Rany,
już po dziesiątej. Tristan pewnie nieźle się o mnie martwi, bo
mam 8 nieodebranych połączeń od niego. - Wstała i zaczęła
zbierać swoje rzeczy. - Skoro już wróciliście, to ja będę
lecieć. Nieźle zabalowaliście, jak tyle tam byliście. Zdzwonimy
się jutro, tak? - Spojrzała na mnie, a ja kiwnęłam głową. - No
dobra, to na mnie pora. Na...
- Poczekaj – Louis ją zatrzymał, a ja zmarszczyłam czoło.
- Co? - Stanęła, a on złapał ją za rękę i uniósł, spoglądając
na jej nadgarstek.
- Kurcze, macie nawet podobne tatuaże. To może ty mi powiesz, o co
chodzi z tymi ptakami? - powiedział, przyglądając się jej
skórze, na której był czarny malunek. Ja miałam cztery takie ptaki, a
Kelly jeden, który dla nas obu znaczył to samo.
Blondynka spojrzała na mnie, sztywniejąc, a ja przybrałam tą samą
postawę. Kiedy żadna z nas się nie odezwała, Louis podniósł
głowę i popatrzył na nas, nic nie rozumiejąc. I wtedy zobaczyłam,
że Kelly zamierza coś powiedzieć.
- Jeżeli Cassandra ci nie powiedziała, to ja nie mam takiego prawa.
- Dlaczego po prostu nie powiecie, co oznacza? To tylko tatuaż. -
Parsknął śmiechem.
- Przykro mi, Louis. - Pokręciła głową. - Nie mogę. - Wysunęła
rękę z jego uścisku. - Nie powinieneś nas o to pytać – dodała
przełykając głęboko ślinę. - Pora na mnie. - Podeszła do
mnie i mnie uściskała. - Trzymaj się – szepnęła do mojego
ucha. Uśmiechnęłam się, a ona się ode mnie odsunęła i
skierowała do wyjścia. - Dobranoc – powiedziała jeszcze i
wyszła. I wraz z tym, Louis spojrzał na mnie pytającym wzrokiem,
marszcząc brwi.
- Spiskujecie przeciwko mnie czy jesteście w jakiejś tajemniczej
sekcie? - zapytał, siadając obok, a ja wiedziałam, że w dalszym
ciągu chodzi mu o te tatuaże.
- Możesz przestać o to w końcu pytać? - zapytałam nerwowo. -
Naprawdę to za dużo, to nie jest twoja sprawa - powiedziałam
trochę niegrzecznie. Zdawałam sobie sprawę z tego, jak do niego
mówiłam i jakim tonem, ale byłam po prostu podenerwowana.
- P-przepraszam – powiedział trochę zmieszany, a ja głęboko
odetchnęłam. - Nie wiedziałem, że to coś tak ważnego.
- Po prostu nie pytaj, okej?
Przytaknął, a ja zdjęłam z ramion jego marynarkę, bo dopiero
sobie o niej przypomniałam. Wzięłam ją do rąk i chwilę na nią
patrzyłam.
- Jesteś na mnie zła? - zapytał cicho, na co pokręciłam głową.
- Nie jestem.
- Gdybyś była, nie zniósłbym tego – odparł, a ja na niego
spojrzałam i się w niego wtuliłam.
***
NIECAŁE 3 TYGODNIE PÓŹNIEJ
*Louis*
Tak długo czekałem na to. Tak długo czekałem na nią i przy tym,
muszę przyznać, że bałem się cholernie, że mnie nie zechce.
Tak, wiem, to paradoks. Ktoś taki jak ja boi się odrzucenia. To
wręcz śmieszne. Tylko że każdy, kto zna mnie i moją historię,
wie, że jedna tragedia w moim życiu wystarczyła, żeby mnie
odmienić. Na zewnątrz wciąż mogę się wydawać groźny i
władczy, ale w środku nie jestem już taki sam. Zmiękłem i to
dość porządnie. Tylko sporadycznie mam jakieś napady agresji. Nie
ukrywam, że w głowie też mogło mi się pomieszać. Tylko że
gdyby nie ta jedna tragedia, pewnie teraz nie byłbym z Cassandrą.
Co ja mówię? To więcej niż pewne. Przecież ja po to po części
się z nią skontaktowałem, żeby choć jeszcze raz dostać szansę
na zobaczenie jej, mieć jej cząstkę przy sobie.
Nie oczekiwałem niczego po tych 3 latach, żadnego związku.
Pragnąłem tylko trochę się do niej zbliżyć, żeby ukoić ból i
choć odrobinę zapełnić moją pustkę w sercu. Ale to wszystko
poszło dalej, przerodziło się w coś silnego. A ja naprawdę nie
oczekiwałem, że ta znajomość rozwinie się tak bardzo, aż nadto.
Chciałem tylko mieć ją przy sobie, zaprzyjaźnić się... Ale
przewrotny los dał mi coś więcej, dał mi szansę i zamierzam z
tej szansy w pełni skorzystać, chociaż pewnie nawet w połowie na
to nie zasługuję. I zapewne, gdyby nie Ten na górze, nie byłbym
teraz z Cassandrą.
Każdego dnia się starałem, choć nie zawsze mi to wychodziło i to
przeze mnie płakała. Od pewnego czasu, każdego dnia zakochiwałem
się w niej bardziej i bardziej, mimo, że zazwyczaj tego nie
pokazywałem i ukrywałem to uczucie w sobie, i jeszcze się z nią
droczyłem, co wprost uwielbiam. Ale nie droczę się z nią po to,
by ją wkurzyć, ale dlatego, że traktuję to jako pewnego rodzaju
zabawę, rozmowę jak między starymi przyjaciółmi. Lubię słuchać
wtedy, jak wymyśla rzeczy nie z tego świata, jak czasem nie wie, co
powiedzieć i patrzy mi przy tym głęboko w oczy, zastanawiając się
nad słuszną ripostą, jak próbuje udawać wtedy wściekłą, choć
często właśnie przeze mnie może być. Ale ja umyślnie jej nie
wkurzam, a przynajmniej nie próbuję tak mocno, aby obraziła się
na mnie. Bardziej się przekomarzam i droczę, i najczęściej robię
to spontanicznie. Mimo, że czasem widocznie jest na mnie zła, to
wiem, że gdybym rzeczywiście przesadził, to pewnie bym za to
dostał, tak jak już raz to zrobiła. I nie widzę problemu w tym,
by mnie uderzyła za coś takiego. Ktoś na tym świecie musi ustawić
mnie w końcu do pionu, a większość ludzi zwyczajnie nie chce, bo
się mnie boją. Ale ona jest inna... Jest osobą, na którą
czekałem niemal przez całe życie, tak czuję. Nie ma żadnej innej
tak ważnej jak Cassandra. Wyżej są jedynie moja siostra – Lottie
i moja mama. I była ONA...
Jesteśmy razem już prawie 3 tygodnie, ale ja czuję, jakby upłynęło
o wiele więcej czasu niż w rzeczywistości. Może dlatego, że już
wcześniej okazywaliśmy sobie czułości, takie jak pocałunki czy
przytulanie. Może dlatego, że już wcześniej zachowywaliśmy się
więcej niż przyjaciele. Może dlatego, że cały czas się nią
opiekowałem, troszczyłem o nią, bałem się i próbowałem, choć
po części, bronić. I może też dlatego, że zachowujemy się
względem siebie niezwykle naturalnie. I rzeczywiście... Kocham ją.
Uświadomiłem to sobie długo przed naszym zejściem się.
Zakochałem się i pokochałem, i chyba łatwo się nie odkocham.
Liczę tylko, że to uczucie jest jak najbardziej obustronne, bo po
raz kolejny nie zniosę tego bólu w sercu.
Kocham ją, nie znam jej od wczoraj, a od przeszło 3 lat. I to
prawdziwe uczucie pojawiło się właśnie niedługo po tym, jak
odnowiliśmy kontakt. Nie potrafię potwierdzić słowami tego, że
to nie jest przejściowe. Nie potrafię wyjaśnić, utwierdzić w
przekonaniu, że kocham ją prawdziwie. Ale kocham... Na swój własny
sposób kocham i chyba to się liczy, prawda? I jedyne, czego teraz
pragnę, to upewnić się, że ona też szczerze mnie kocha. Ale ja
zrobić z tym już nic nie mogę, raczej.
Wyszedłem z ogrodu do domu, słysząc dobiegające z wnętrza
budynku wrzaski. Zablokowałem w drodze telefon i schowałem go do
kieszeni jeansów. Od razu, gdy przekroczyłem próg salonu, mogłem
rozpoznać dwa głosy: jeden, należący do mojej dziewczyny i drugi
– do Nialla. I to był wręcz jęk, krzyk rozpaczy, co przy ich
treningach zdarza się coraz częściej. Ale ja nic z tym nie zrobię,
bo to ona sama chciała podjąć się tego. To blondyn z nas
wszystkich jest profesjonalnym trenerem, więc wie, co robić.
Przemierzyłem całą długość salonu i wszedłem do holu. Zastałem
Cassandrę siedzącą, dosłownie zapierającą się na podłodze z
całych sił, a Niall ciągnął ją za rękę, usiłując podnieść.
- Nie! Proszę, nie... - mówiła rozpaczliwie, jakby miała zaraz się
rozpłakać. - Wszystko, tylko nie to. Dlaczego ty mi to robisz?
- Kiedyś musi do tego dojść, nie wywiniesz się – odpowiedział
nadzwyczaj spokojnie, ale nie zdołał jej ruszyć z miejsca.
- Nie ma mowy. - Pokręciła automatycznie głową. - Ja nigdzie nie
mam zamiaru się ruszać, rozumiesz? Puszczaj mnie, dupku.
- Ten dupek chce ci pomóc i z tego, co słyszałem, to mnie, prócz
Louis, najbardziej tu lubisz – zagiął ją, a ja oparłem się o
ścianę i skrzyżowałem ręce na piersiach.
Obserwowałem dalszy rozwój wydarzeń i myślałem, że stałem w
dość widocznym miejscu, ale oni wydawali się wcale mnie nie
dostrzegać
- Ale to nie znaczy, że możesz mnie tak do tego zmuszać!
- Cholera, podjęłaś się treningów ze mną, więc wiedziałaś z
jakimi rzeczami się to wiąże. Jeden raz możemy zrobić coś
innego, coś więcej i podjąć jakieś wyzwanie. Ale oczywiście
wielka pani prezes nawet dupy nie chce ruszyć!
- Zapłacę ci więcej, żebyśmy tego nie robili, słyszysz?! Ile
kasy chcesz, żeby o tym wszystkim zapomnieć?!
- Nie ominie cię to, babo! Czy dzisiaj, czy za dwa dni, to chyba nie
ma większej różnicy. Wstawaj, bo i tak cię to czeka!
- Po moim trupie! - warknęła, zapierając się nogami o podłoże.
- Emm... a można byłoby wiedzieć, o co tak w ogóle wy dwoje się
kłócicie? - zapytałem, w końcu decydując się odezwać, a wtedy
oni oboje na mnie spojrzeli, wyraźnie dopiero teraz mnie
dostrzegając.
- Jezu, tak. Ratujesz mi życie – powiedziała szatynka z nadzieją,
a ja uniosłem brwi i posłałem im pytające spojrzenie. - Powiedz
mu coś, błagam – jęknęła. - Tylko ty możesz coś mu
przetłumaczyć.
- Ale o co chodzi? Co mam mu przetłumaczyć? - zapytałem, podchodząc
bliżej.
- Masz mu powiedzieć, że ja stąd się nie ruszę. Choćby nie wiem
co. On pragnie zamęczyć mnie na śmierć. Naprawdę tego chcesz? -
patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem, a Niall puścił jej rękę i
westchnął.
- Ona naprawdę robi się nieznośna. Nie wiem, jak ty z nią
wytrzymujesz. Mieliśmy przebiec przynajmniej ze 2 mile, ale
widzisz, jak ten nasz trening wygląda . - Wskazał na szatynkę, a
ona zmrużyła oczy, zacisnęła mocno szczękę i popatrzyła na
niego poważnie, dając mu pewnie do zrozumienia, że się nie
ruszy.
- Dobra, Niall, to inaczej się nie da – westchnąłem, kręcąc
głową. - Ja z nią pobiegnę, ty masz dziś wolne.
- Tak! Tak! Tak! - Niespodziewanie zerwała się z podłogi i zaczęła
skakać w euforii, jakby nagle ktoś doładował jej całą energię.
Popatrzyliśmy na nią z Niallem ze zdziwieniem, ale ona była
niezwykle rozradowana.
- No, to jak tak bardzo chcesz, to sobie teraz z nią radź. Nie stoję
ci na drodze, powodzenia. - Machnął ręką i odszedł od nas.
Zostawił nas samych, a ja wciąż patrzyłem na nią, jakby była
jakaś opętana. Zaczęła dzióbać mnie palcami w brzuch i śmiała
się z niewyjaśnionego powodu. Złapałem jej nadgarstki,
uniemożliwiając jakikolwiek dalszy ruch.
- Jesteś na haju? Brałaś coś czy masz po prostu okres i przez to
tak się zachowujesz? - zapytałem podejrzliwie, a ona szeroko się
uśmiechnęła, jakby była jakaś chora i pokręciła prędko
głową. - To w takim razie co? - Uniosłem prawą brew.
- Nie udawaj, że nie wiesz. To wszystko dzięki tobie.
- Tak, ale co? Co dzięki mnie?
- Myślisz, że nie wiem, że zrobiłeś to specjalnie dla mnie?
Powiedziałeś Niallowi, że ze mną pobiegniesz, ale oboje wiemy,
że nie pobiegniesz. Przegoniłeś go, więc w ogóle nie muszę
tego robić, a on się nie dowie o niczym – wyjaśniła
podekscytowana, na co parsknąłem śmiechem.
- O nie, nie ma tak łatwo. Chciałaś trenować, to to jest część
tego treningu. Ja ci nie odpuszczę.
- Że co proszę? - Jej entuzjazm znikł, a ona spojrzała na mnie
zdezorientowana.
- Jeśli myślisz, że zrobiłem to, żebyś mogła zostać i że
okłamię Nialla, to się mylisz, słońce. Zrobiłem to, żeby
przyjemniej ci się biegło. Ze mną nie będziesz wydziwiać i nie
mów nawet żadnego 'ale', zrozumiano? Jeśli Niall się dowie, że
w ogóle nie pobiegliśmy to da wycisk nie tylko tobie, ale też i
mi na najbliższym treningu. Nie zdajesz sobie jeszcze sprawy z
tego, do jakich ciężkich treningów on jest w rzeczywistości
zdolny. Te 2 mile, to jeszcze nic takiego.
- Jesteś okropny! - krzyknęła mi w twarz. - Myślałam, że jesteś
po mojej stronie, ty...
- A spróbuj mnie nazwać dupkiem – ostrzegłem ją, a ona posłała
mi wyzywające spojrzenie. - Nie wypuszczę cię z łóżka przez
najbliższe 2 dni, zobaczysz.
- To nie jest żadna groźba, tylko kusząca propozycja – mruknęła.
- W takim razie, mogę tu już zostać, skoro chcesz.
- Nie przeprowadzaj mnie na złą stronę, dobra? - Zmrużyłem oczy.
- Ale ty już jesteś na złej stronie – zauważyła.
- Dlatego też cały czas się z tobą droczę – odparłem bez
zająknięcia, a to ją zamknęło, powodując, że nie wiedziała,
co mi na to odpowiedzieć i patrzyła na mnie poirytowana. - Zostań
tu i nie próbuj nawet uciekać. Idę się przebrać i za 5 minut
wracam. Masz nie wychodzić z domu – nakazałem, a ona przewróciła
oczami. Założyła ręce na piersi i bez słowa weszła do kuchni.
Odetchnąłem głęboko i sam poszedłem na górę.
Zdjąłem z wieszaka w garderobie czarną koszulkę, którą
założyłem na siebie. Z szafki wyjąłem ciemne dresy i wciągnąłem
je na siebie, a na ramiona zarzuciłem jeszcze szarą bluzę. Gdy
nałożyłem sportowe buty, przeszedłem do sypialni, skąd wyjąłem
z kieszeni jeansów, które przed chwilą tam rzuciłem, trochę
pieniędzy i telefon, a potem gotowy zszedłem na dół. Nawet nie
zajęło mi to tych 5 minut.
Od razu wszedłem do kuchni, gdzie Cassandra siedziała na wyspie
kuchennej i wpatrywała się w okno przed sobą.
- Weź bluzę, jest chłodno – poradziłem jej, na co westchnęła i
zeskoczyła z blatu, robiąc lekko naburmuszoną minę.
- I dlatego właśnie nie chcę iść biegać – mruknęła,
zdejmując z oparcia krzesła czarną bluzę, którą zaraz założyła
na siebie.
- Nie, ty nie chcesz biegać, bo po prostu nie chcesz. To nie ma nic
wspólnego z pogodą. Chodź, ruszaj się, bo się ściemni. -
Pociągnąłem ją za rękę do wyjścia.
- To poczekajmy, aż się ściemni i wtedy nie pobiegniemy. Co ty na
to? - ponownie próbowała wycofać się z tego wszystkiego, ale
wyciągnąłem ją na dwór.
- Jeszcze słowo, a cię uderzę – wymamrotałem pod nosem,
zaczynając się rozciągać.
- Myślałam, że nie bijesz kobiet – zagięła mnie, patrząc na
mnie chytrze. Sama zaczęła się rozciągać, a ja powstrzymywałem,
by nie powiedzieć czegoś głupiego. Czasem aż za bardzo może
zdenerwować człowieka.
- Jest cholerny październik, a ty mnie ciągniesz na bieganie –
prychnęła i zamilkła na chwilę. - To dom Harry'ego się buduje,
nie? - wskazała na pokaźną konstrukcję trochę dalej, po kilku
minutach ciszy.
- Żaden inny idiota nie pobudowałby się tuż obok mnie –
odparłem.
- Oj, nie mów tak. W każdym razie, wyprowadzi się niedługo, tak
jak Zayn. Ale widzę, że dom w dużej ilości jest już zbudowany –
zauważyła.
- Harry zaprzęgł do pracy kilka firm budowlanych. Za pieniądze
można zrobić wszystko. Pracują dniami i nocami, i tłuką mi się
pod oknem, ale to już pewnie zauważyłaś. Jak dalej tak szybko
będzie to wszystko szło, to za kilkanaście tygodni pewnie
skończą. Jest koniec września, więc domyślam się, że na
wiosnę dom będzie gotowy.
- Ale nie będzie tak wielki jak twój? - zapytała, a ja się
zaśmiałem.
- Nie ma mowy. - Pokręciłem głową. - Dawaj, biegniemy. - Kiwnąłem
głową w stronę bramy i ruszyłem, a ona truchtała tuż za mną.
- Gdzie tak właściwie biegniemy? - zapytała, dorównując mi kroku.
- Do centrum.
- Co takiego? Chcesz mnie zabić? Są na to inne sposoby, wiesz o tym?
- Oj, kochanie. - Pokręciłem ze śmiechem głową. - Gdybym chciał
cię zabić, wymyśliłbym coś bardziej kreatywnego, wiesz?
- Mam się bać?
- Jeszcze nie mam planów na uśmiercenie cię. - Mrugnąłem do niej.
- Daj spokój, nie pożałujesz. Wynagrodzę ci to na mieście, ale
ani słowa Niallowi, bo mnie ukatrupi.
- Jak będziesz wredny, to mu powiem.
- Wtedy ty też od niego oberwiesz. - Uśmiechnąłem się do niej
złośliwie, a ona odwróciła ode mnie głowę i przyspieszyła. -
Nie próbuj mnie zgubić, bo i tak ci się nie uda. To prędzej ty
zostaniesz w tyle.
- Jeszcze słowo, a pożegnasz się ze mną na dobry tydzień –
powiedziała spokojnie, co mnie jednak skutecznie zamknęło na
kilkadziesiąt kolejnych metrów.
***
Po długim czasie, w końcu dobiegliśmy do centrum. Oboje. Nie
zgubiła się gdzieś w trakcie ani jeszcze nie padła. Choć jęczała
mi tak od dobrej mili, żebyśmy w końcu się zatrzymali. Dobrze, że
naprawdę po drodze mi nie zemdlała z tego wycieńczenia, bo miałbym
to na sumieniu długo.
- Proszę, daj mi siąść... - wydusiła z siebie, ledwie oddychając.
- Nie wiesz, jak się zmachałam. Błagam cię, jeszcze chwila i...
- I ucisz się choć na minutę. - Zatrzymałem się i zakryłem
dłonią jej usta, a ona spojrzała na mnie wymęczonym wzrokiem.
Zrobiła się jakby blada i patrzyła jakby zza mgły.
Złapałem ją za uda i uniosłem, a ona oplotła mnie nogami wokół
moich bioder i ramionami dookoła szyi, uczepiając się mnie jak
jakaś małpka. Poczułem na swojej skórze jej lodowate palce i
mimowolnie się zatrząsłem. Wtuliła twarz w moją szyję i głęboko
w nią odetchnęła.
- Dziękuję – wyszeptała, muskając delikatnie moją skórę.
- Zimno ci? Masz zimne ręce.
- Tak trochę już mi słabo z wymęczenia – wymamrotała. - Ale
zaraz mi będzie lepiej – dodała za chwilę.
Poprawiłem ją przy sobie i wszedłem do alejki z knajpkami. Jeśli
jej słabo, to musi dość porządnie, bo naprawdę ma ręce jak z
lodu, więc musi mieć też dreszcze. To już pewne, że dziś dalej
tak nie będę jej ciągnąć i gorzej męczyć. Teraz to dla jej
zdrowia najlepsze zapewne by nie było. Mogłaby po takim wysiłku co
najmniej stracić przytomność, co w jej przypadku jest możliwe, bo
sama mówiła, że ma słabą kondycję. A ja nie mam zamiaru narażać
jej na coś takiego. To już byłoby za dużo.
- Poczekaj tutaj – poradziłem, usadzając ją na wiklinowym krześle
obok okrągłego stolika.
- Gdzie idziesz? - Zmarszczyła brwi, a ja uśmiechnąłem się.
- Jakie chcesz lody? - zapytałem powoli, a ona nagle ożyła i na jej
usta wszedł niezwykle szeroki uśmiech.
- Żartujesz sobie, tak?
- Nie, nie żartuję. Mówiłem, że nie pożałujesz, że tu
dobiegniesz.
- Ale Niall nakazał ograniczyć mi cukier.
- Ale Niall nie musi się o niczym dowiedzieć. - Mrugnąłem do niej.
- Mały deser po takim treningu ci nie zaszkodzi. To jakie chcesz?
- Emm... - Zagryzła dolną wargę i rozejrzała się, a jej wzrok
spoczął na niedużej budce. - Znam tą lodziarnię, to moja
ulubiona. Skąd wiedziałeś? - zapytała bardzo zaskoczona.
- Pamiętałem. - Wzruszyłem ramionami. - 4 lipca, twoje urodziny.
Byłaś tu z rodzeństwem – przypomniałem jej, a ona przyglądała
mi się wciąż z uśmiechem i odpowiedziała dopiero po chwili.
- Sorbet z mango i waniliowe z kawałkami ciasteczek.
- Już się robi. - Zasalutowałem i odszedłem do budki z lodami.
Akurat nie było kolejki, więc od razu zamówiłem wybrane smaki,
dla siebie wziąłem toffi oraz bananowe.
Gdy zamówienie było gotowe, z kieszeni dresów wyciągnąłem
banknot, który podałem sprzedawczyni, a gdy dostałem resztę,
wziąłem dwa kubełki lodów i wróciłem do Cassandry. Usiadłem
tuż obok i podałem jej lody, a kiedy usadowiłem się wygodniej,
ona pocałowała mnie bardzo mocno w policzek.
- A to za co? - zapytałem zdziwiony i spojrzałem w jej migoczące w
tym momencie oczy.
- Za to, że jesteś najlepszy. Dziękuję.
- Nie wiedziałem, że tak bardzo docenisz zwykłe lody.
- To nie są zwykłe lody, tylko moje ulubione.
- Ale ani słowa Niallowi, tak? - zaznaczyłem, a ona pacnęła mnie
łyżką po nosie. - Zaczynam myśleć, że wracamy do czasów
dzieciństwa – wymamrotałem w reakcji na to, co zrobiła.
- Bo przy tobie czuję się znacznie młodziej. - Zbliżyła się do
mnie i zlizała z mojego nosa lody.
- Myślałem, że źle się czujesz.
- Mówiłam, że zaraz mi przejdzie.
- Och, tak? To możemy wrócić znów truchcikiem? Czy wolisz
sprintem?
- Nie... - jęknęła. - Tylko nie to, błagam. Nie znowu.
- Masz szczęście, że tak bardzo cię lubię, bo inaczej byśmy
biegli. Zadzwonię po taksówkę na za kilka minut. - Wyjąłem z
kieszeni telefon, przerywając jedzenie.
- Tylko mnie lubisz? - zapytała, udając smutek, na co westchnąłem.
- No i tu mnie masz. - Pochyliłem się i ją pocałowałem. - Darzę
cię ogromnym uczuciem, którego wielkości nie mogę pojąć.
- Czyli to coś więcej niż tylko to, że mnie lubisz?
- Wiesz o tym, księżniczko – powiedziałem uwodzicielsko, a ona
się zarumieniła. - I tak, nazwałem cię tak, bo na to
zasługujesz. Przy mnie jesteś i masz się czuć jak księżniczka.
***
*Cassandra*
Louis podał taksówkarzowi banknot jako zapłatę za przejazd, a
potem oboje mu podziękowaliśmy i wysiedliśmy z taksówki, która
zaraz już odjechała. Szatyn zgiął nogi w kolanach i się
pochylił, wskazując mi na swoje plecy.
- Wskakuj, jeszcze kawałek nam został. - Kiwnął głową, a ja
uśmiechnęłam się i weszłam mu na plecy, mocno go łapiąc.
Wyprostował się i szedł dalej, ze mną na barana.
Taksówka nie zawiozła nas pod samą rezydencję, bo Louis kazał
zatrzymać się mężczyźnie trochę wcześniej, żeby Niall nie
zobaczył, jak bardzo ułatwiliśmy sobie zadanie i nie biegliśmy
tutaj z powrotem. No cóż, czasem trzeba pooszukiwać trochę w
słusznych sprawach, a ta właśnie taka była.
- Odwieziesz mnie do domu potem? - wymruczałam w jego szyję,
zamykając oczy. Tak wygodnie było, gdy to on mnie niósł.
- Nie przyjechałaś autem? - zapytał zdziwiony, a ja pokręciłam
głową, mimo że on nie mógł tego zobaczyć.
- Nie. Wróciłam z firmy na chwilę do domu i wpadł Tristan po
jakieś papiery. Zabrałam się z nim i podrzucił mnie do was. Nie
przemyślałam tego, jak potem wrócę. Dopiero sobie to
uświadomiłam. Proszę, odwieziesz mnie? - zapytałam, kiedy
zatrzymaliśmy się przy bramie rezydencji.
Nie puścił mnie, trzymał mnie jedną ręką, a drugą wpisywał
kod pin na niedużym urządzeniu. Gdy brama przed nami się
otworzyła, poprawił mnie na swoich plecach i weszliśmy na
posesję. Widocznie miał zamiar nieść mnie przez cały podjazd aż
do samego budynku.
- A co dostanę w zamian?
- Możesz dziś u mnie spać. - Złożyłam pocałunek na jego szyi.
- Och, bardzo kusząca propozycja i... Co tu się, kurwa, dzieje? -
zapytał jakby sam siebie, a ja uniosłam głowę.
Przed domem stały dwie furgonetki naszego gangu, a jedna właśnie
ruszyła i nas minęła. Z garaży zostały wyprowadzone samochody, a
drzwi do domu były otwarte i można było usłyszeć, że wśród
domowników panuje poruszenie.
- Nie mówiłeś mi, że jest dzisiaj jakaś akcja – powiedziałam
urażona.
Furgonetki są używane zawsze tylko, jeśli coś się dzieje. Czyli
ewidentnie coś jest nie tak.
- Bo nie przypominam sobie, żeby jakaś w ogóle miała być –
odpowiedział, odstawiając mnie na ziemię.
- Ale jeśli wyciągnęli furgonetki to... poczekaj! - krzyknęłam za
nim, bo znikł już we wnętrzu domu. Weszłam za nim do środka i
zobaczyłam cały gang w pełni uzbrojony, a pomiędzy nimi
zauważyłam długie, blond włosy.
- Co tu się, do cholery, dzieje? - zapytał szatyn, wchodząc głębiej
do domu, a ja szłam tuż za nim. - Cindy? - powiedział
zdezorientowany, gdy blondynka stanęła przed nami.
- Nareszcie jesteście. Dzwoniłam do was od pół godziny. Bałam
się, że wam też coś się stało, bo nie odbieraliście –
mówiła poruszona, a ja w głowie zadałam sobie pytanie: jakim
cudem nie słyszeliśmy telefonów? I za chwilę wszystko sobie
uporządkowałam. Ja mój zostawiłam tutaj, a Louis najwyraźniej
swój miał wyciszony. Jedyny raz, kiedy go wyjął był, gdy
dzwonił po taksówkę, ale to było sporo wcześniej niż pół
godziny, bo nie przyjechała od razu.
- Dlaczego miałoby nam coś się stać? - zapytałam zdezorientowana.
- Przyjechałam tu z godzinę temu, żeby zrobić wam kolację, ale
zadzwonił Zayn z komisariatu. Louis, Jones ze swoimi ludźmi znów
zaatakowali – powiedziała poruszona, a ja mogłam zobaczyć, jak
szatyn się spina.
- Kto to jest Jones? - zapytałam, wtrącając.
- Ten, który ścigał mnie od samych Stanów. Przewodzi gangiem,
który chce nas zniszczyć – odpowiedział mi pospiesznie, a ja
wtedy zrozumiałam. Cały czas chodzi o ten sam gang. To ci sami
ludzie, którzy porwali chłopaków i pobili mnie, i nadal nie jest
im mało.
- Co zrobili tym razem? - zapytał, a ona przez chwilę wahała się
nad swoją odpowiedzią.
- Chcieli zabić Nialla...
- Co takiego?! - krzyknęliśmy na raz oboje, a mi serce zabiło
mocniej.
- Pojechał do centrum, gdzieś go wytropili i dorwali. J-ja... nie
wiem dokładnie, co się stało, chyba zrobili coś z autem... on...
- Cindy, uspokój się. - Louis położył dłoń na jej ramieniu i
zatrzymał przechodzącego obok Harry'ego. - Co jest z Horanem?
- Jedziemy po niego. Zayn dostał sygnał z jego auta, coś się
stało. Kamera z samochodu została zniszczona, nie wiemy, co tam
się dzieje. Musimy go znaleźć, a nie wiadomo, czy Jones ze zgrają
wciąż tam są. Jeśli są, od razu zechcą atakować i nas.
- Jadę z wami. Dajcie mi dosłownie chwilę na ogarnięcie się i
przygotujcie mi sprzęt – nakazał, a Harry przytaknął i
odszedł.
- A co ze mną? - zapytałam, gdy miał już gdzieś iść. - Tylko ja
nie jadę?
- Zostajesz z Cindy, ona sama się nie obroni, a ty nie jesteś na
siłach, by tam jechać, poznają cię od razu. Weź z magazynku
broń i nie wychodźcie z domu. Nie rozdzielajcie się i bądźcie
cały czas razem, zrozumiałaś? To nie są żadne ćwiczenia ani
zabawa. Kiedy wszyscy pojedziemy, Cindy włączy alarm i pokaże ci,
gdzie jest, na przyszłość – mówił bardzo szybko, ale nie
wiem, czy cokolwiek z tego zapamiętałam. Już odchodził, ale
złapałam go za rękę.
- Uważaj na siebie, proszę – powiedziałam z rozpaczą w głosie,
czego nie kontrolowałam. Chyba byłam przestraszona, a na żadnej
wcześniejszej akcji raczej nigdy tak nie było. Chyba naprawdę
robi się poważnie.
- Ja zawsze wychodzę cało, księżniczko.
***
- Jak długo znasz Louisa? - zapytałam Cindy, gdy siedziałyśmy obie
w salonie.
Chłopaków nie ma już od jakiś dwóch godzin i naprawdę porządnie
się martwię. Cindy raczej też, widać po niej to, oboje robimy co
się da, by o tym za bardzo nie myśleć i by czas upływał nam
szybciej, ale wcale tak nie jest, bo jest przeciwnie i wszystko dłuży
się w nieskończoność. Czy nie moglibyśmy przejść do momentu,
gdy oni wszyscy wrócą? Cali i zdrowi. Albo przynajmniej, żeby
wrócili w pełnym składzie.
Przez cały ten czas pomagałam Cindy dokończyć tą kolację, którą
i tak będzie trzeba odgrzać, kiedy wrócą albo w ogóle nikt nie
będzie tego jadł. W międzyczasie wzięłam prysznic w łazience
Louisa, przebrałam się w rzeczy, w których byłam przed
treningiem, gdy tu przyjechałam. Szczęście, że na trening zawsze
przebieram się tutaj, bo zbyt bardzo śmierdziałabym po ćwiczeniach
i teraz nie miałabym nic na zmianę. Oczywiście, tak jak kazał
Louis, nie rozdzielałyśmy się prawie w ogóle, więc prysznic
brałam w ekstremalnie szybkim tempie. Zrobiłyśmy też chłopakom
pranie, bo dużo rzeczy nazbierało im się w koszach, a z tego, co
mówiła Cindy, oni chętnie tego nie robią. I ona rzeczywiście
pełni tu tak trochę rolę sprzątaczki i kucharki, i nawet jej
chyba za to nie płacą. Teraz widzę plus tego, że Louis chce, żeby
większość się stąd wyprowadziła. Wtedy Cindy będzie miała
mniej do roboty. Dziwię się jej, że chce jej się to robić.
Pewnie tylko lituje się nad domem pełnym mężczyzn. Jak na to
spojrzeć, to prawdopodobnie też bym tak zrobiła. Tylko różnica
jest taka, że ja jestem trochę bardziej leniwa, ale nienawidzę,
gdy jest wokół mnie bałagan.
No, a na tą chwilę, tak jakby, zajęcia nam już się skończyły i
pozostaje czekać w dalszym ciągu na chłopaków.
- Odkąd tylko pamiętam – powiedziała w odpowiedzi na moje
pytanie. - Znamy się niemal od dziecka. Gdy dostał Apple do
zarządzania, byłam pierwszą osobą, o której pomyślał, gdy
wybierał dla siebie sekretarkę. Lubię to zajęcie i będę
wdzięczna mu za tą szansę do końca moich dni. To nie jest byle
jaka firma.
- Ale mieszkał przecież wcześniej w Stanach. - Zmarszczyłam brwi.
- Czyli w takim razie ty też?
- Tak. Rozumiesz, wielcy przyjaciele? Ale nie martw się, nigdy nic
między nami nie było i nawet o tym nie pomyślałabym, więc nawet
jeśli widzisz coś niepokojącego, nie jestem dla ciebie
zagrożeniem. - Uśmiechnęła się przyjaźnie i zaraz mówiła
dalej: - Najpierw pracowałam u niego w LA, a potem zabrałam się
z nim tutaj. W pewnym sensie musiałam. Wiesz chyba, że ścigali
jego i chłopaków?
- Tak, mówił mi o tym. A nie było ci ciężko zostawić rodzinę,
przyjaciół, to wszystko na innym kontynencie?
- A komu by nie było? - Uśmiechnęła się lekko. - Ale nie
przeprowadzałam się sama, znałam kogoś, Louisa. Poza tym, przez
powiązania z nim, chłopakami, bezpieczniej było wyjechać. Ale
przecież wracam tam często, więc... A co z tobą? Tobie nie było
trudno wylecieć?
- Skąd wiesz o tym? - zapytałam zdziwiona, bo nie przypominam sobie,
bym wspominała jej o swojej przeszłości.
- Też od Louisa. - Zaśmiała się. - To dobry facet, tylko musisz go
głębiej poznać. Jeśli naprawdę mu zależy, będzie robił
wszystko, co będzie uważał za dobre dla ciebie.
- Czyli ty wiesz o tych tajemnicach? O tym wszystkim?
- Wiem...
- To kim jest Natalie? - wypaliłam, przerywając jej, a ona
westchnęła.
- To nie ja powinnam ci o tym mówić, nie mogę. Ale jeśli naprawdę
mu na tobie zależy, on ci powie, w odpowiednim czasie. Tylko musisz
jeszcze poczekać. Nie mówi ci, bo jeszcze się boi, nie jest
gotowy. To jest chyba jedna z nielicznych rzeczy, których on się
boi. Louis mi tego nie mówił, ale ja wiem, że on zwleka z tym, by
upewnić się, że może ci powiedzieć. To nie jest coś, o czym
wiedzą wszyscy.
- Czekam już tak długo... - jęknęłam, zwieszając głowę.
- Wiem, ale jemu też jest trudno. Musisz go zrozumieć.
- Rozumiem, tylko że...
- Pogadam z nim, okej? - Położyła dłoń na moim udzie. - Wspomnę
mu, żeby pomyślał nad tym, aby niedługo ci powiedzieć.
Zasługujesz na to, żeby wiedzieć. Nic nie obiecuję, bo to trudny
temat, ale porozmawiam z nim w najbliższym czasie.
- Dzięki. - Zdałam się na uśmiech, a gdy miałam coś dodać,
usłyszałyśmy, jak drzwi się otwierają i do domu wpada kilka
osób. A skoro alarm się nie włączył, to znaczy, że ktoś
otworzył bramę. Czyli chłopaki już wrócili.
Obie zerwałyśmy się z kanapy i poszłyśmy do holu, gdzie
zastałyśmy nieciekawy widok.
- O Boże. - Zakryłam twarz dłonią na widok poturbowanego Nialla.
Cindy nie zareagowała w lepszy sposób niż ja.
Płakać się chciało na widok tego, w jakim jest stanie. Ubrania
miał w większości porozrywane, twarz poobijaną, a z łuku
brwiowego płynęła krew. Jego biała koszulka była na obojczyku
zakrwawiona, a on sam ledwo szedł i gdyby nie to, że chłopaki
podtrzymywali go z kilku stron, upadłby z braku sił.
- Zaprowadźcie go do jego pokoju, zaraz przyjdę go opatrzyć –
polecił im Liam, który skierował się w kompletnie inną stronę.
- Harry, co tak dokładnie się stało? - zapytałam, łapiąc go za
ramię, gdy przechodził obok.
- Prawdopodobnie wszystko sobie zaplanowali i skądś wiedzieli, że
Niall będzie dziś w centrum, czaili się na niego. Najpierw
zaczęli ostrzeliwać samochód, potem celowo spowodowali, że
wykoleił się z drogi. Wygląda na to, że Niall próbował się
bronić, ale znaleźliśmy go nieprzytomnego. Oni jeszcze tam byli.
Jak się okazało, majstrowali coś przy aucie, miało wybuchnąć.
I rzeczywiście wybuchło, na szczęście zdążyliśmy uciec i
stało się to, gdy byliśmy już w bezpiecznej odległości. Niall
ocknął się dopiero po drodze, ale gdybyśmy się spóźnili...
- To brzmi jak koszmar. - Złapałam się za włosy, oddychając
głębiej.
- Bo to jest koszmar, Cassandra – powiedział poważnie.
- To mogłam też być ja...
- Co ty pieprzysz? - syknął. - Ciebie tam nie było.
- Ale miałam z nim o tej porze biegać. Gdybym pobiegła, to
dorwaliby też mnie albo pobieglibyśmy w innym kierunku i nic
takiego by się nie stało.
- Nie gdybaj, co mogło się zdarzyć, bo nic nie przewidzisz. Ty nie
jesteś niczego winna, to sprawka tych skurwieli. Ty się uspokój.
- O Boże, a gdzie jest Louis? - zapytałam, rozglądając się, ale
go nie zobaczyłam, tak jak wcześniej. - Czy on...
- Wrócił – uspokoił mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu, a ja
odetchnęłam z ulgą.
- To gdzie on...
- Tego nie wiem, sama musisz go poszukać. Ale nic mu nie jest. Może
być w magazynku albo w swoim gabinecie, często tam chodzi po
akcjach.
- W gabinecie? -Zmarszczyłam czoło, a on przytaknął.
- Wiesz, gdzie to jest, nie?
- Wiem, ale dlaczego tam? - zapytałam zdziwiona, a on wzruszył
ramionami.
- Tego też nie wiem, ale niejednemu z nas zakazał tam wchodzić po
misjach. Wyrzucał nas stamtąd, w końcu nauczyliśmy się, żeby
zostawiać go w spokoju po tego typu akcjach.
- To dziwne...
- Louis jest specyficzny.
- Pójdę go poszukać. - Przełknęłam głęboko ślinę.
Harry pokiwał głową, że rozumie i odszedł. Stałam tak chwilę,
zastanawiając się, a potem ruszyłam w kierunku jego gabinetu z
szybciej bijącym sercem. Coś mi tutaj nie grało.
Podeszłam do drzwi docelowego pomieszczenia, ale nim je otworzyłam,
zawahałam się i przez kilka sekund nasłuchiwałam, co się dzieje
w środku. Ale nie zdołałam usłyszeć nic, więc nie miałam
wyboru, jeśli chciałam wiedzieć, o co w tym chodzi. Delikatnie
nacisnęłam klamkę i powoli popchnęłam drzwi. Na moje szczęście
nie zaskrzypiały, więc mogłam cicho wejść do środka. Zobaczyłam
tyłem odwróconego do mnie szatyna. Stał, ale pochylał się nad
biurkiem i coś robił. Byłam z 2-3 metry za nim, stałam w
milczeniu i nie dawałam po sobie znać, że tu jestem. Tylko w ten
sposób mogłam dowiedzieć się, co może robić.
W pewnym momencie usłyszałam, jak na blat biurka coś upada, a
potem zauważyłam toczącą się strzykawkę...
Wstrzymałam oddech, łzy napłynęły mi do oczu, a moje serce
stanęło i rozsypało się na miliard kawałeczków, gdy odwrócił
się w moją stronę, całkowicie nieświadomy tego, że jestem tuż
obok. Przyciskał do zgięcia w łokciu jakiś gazik, a kiedy
podniósł głowę i mnie zobaczył – zamarł. Jego szczęka
zadrżała, jakby nie wiedział, co powiedzieć.
- To nie jest tak jak ty...
- Ciekawe, że wiesz, co ja myślę – przerwałam mu.
W oczach stały mi łzy, a ja powstrzymywałam się od tego, by nie
wypłynęły. Tylko ja nie chciałam płakać, bo było mi przykro.
Chciałam płakać, bo się na nim zwyczajnie zawiodłam. To nie tak
miało to wszystko wyglądać.
- To teraz chcesz się zabić przez narkotyki? - zapytałam, żądając
odpowiedzi, ale on nie odezwał się słowem. Patrzył mi w oczy,
jakby wyrażał skruchę. - Myślałam, że bardziej zależy ci na
życiu. A przynajmniej na mnie.
- Ale Cassandra...
- Zostanę tutaj na noc i upewnię się, że nic ci się nie stanie, i
więcej tego nie weźmiesz. Ale robię to tylko po to, bo chcę,
żebyś żył, żeby kolejna osoba, na której mi zależy, nie
odeszła ode mnie.
- Ja cię kocham...
- Właśnie widzę. - Rozpłakałam się. - Tak mnie kochasz, że nie
powstrzymujesz się od tego, by targnąć na swoje życie.
- Rozumiem, że jesteś na mnie wkurzona, tak? - zapytał cicho.
- Nie jestem wkurzona, jestem zawiedziona – zaszlochałam.
- Wszystko ci wyjaśnię, proszę...
- Porozmawiamy jutro, kiedy nie będziesz naćpany – wyszeptałam i
podeszłam do niego.
Przytuliłam go najmocniej jak potrafiłam, jakby jego też chciano
mi odebrać. Za dużo osób utraciłam, by on był kolejny.
- Naprawdę mnie kochasz? - zapytałam cicho po minutach milczenia.
-Może i jestem naćpany, ale co do tego się nie mylę.
***