30 lipca 2019

ROZDZIAŁ 30. 'I TAK BĘDĘ Z TOBĄ'


*Louis*

Minął ponad tydzień od tego wypadku, w którym o mało nie zabiłem siebie, ale i też mojej dziewczyny. Na szczęście, nam obojgu w pełni minął już jakikolwiek ból ciała, choć siniaki jeszcze w mniejszym stopniu pozostały. Ważniejsze, że już tak nie boli. Co do tego, co działo się potem, już na początku zorientowałem się, że zachowuję się jak dupek, tylko że ja nie potrafiłem tego zmienić. Taki już jestem i nic na to nie poradzę.
Wiem, że ją zraniłem i zdaję sobie sprawę z tego, jak ją potraktowałem i co jej powiedziałem. Ale czasu już nie cofnę, zdołałem jej tylko wyjaśnić powody mojego zachowania, przeprosiłem i na szczęście mi wybaczyła. Nie zdziwiłbym się, gdyby po tamtym mnie zostawiła, choć nie chciałem tego. Cały czas ją odpychałem, a tak jak powiedziała powinienem być przy niej, nie odrzucać. Przecież mogła zginąć i nigdy już bym jej nie zobaczył, ja też mogłem umrzeć.
Nie próbuję się usprawiedliwić, w żadnym wypadku, bo wiem, że nikt mnie nie zrozumie. Nikt nie przeżył tego, co ja i nikt nie wie, że zachowując się jak dupek, tak naprawdę w głowie wciąż miałem tragiczne wydarzenia sprzed 2 lat i po prostu wpadłem w pewien rodzaju szok czy nawet szał. Krzyczałem, byłem chamski i chciałem być sam, a jednocześnie dość blisko niej, by wiedzieć, że jest bezpieczna. Czy ktokolwiek w ogóle w najmniejszym stopniu mnie rozumie?
Nie robiłem tego umyślnie, nie miałem na celu tego, by przeze mnie cierpiała i płakała, kocham ją przecież. Próbowałem po prostu trzymać ją na dystans, by za bardzo przy niej nie wybuchać, choć wiem, że i tak na nią krzyczałem i obserwowałem ją, mimo, że ona o tym nie wiedziała. Musiałem być pewny, że wszystko z nią w porządku, a jednocześnie nie potrafiłem z nią rozmawiać, bo odczuwałem, że gdyby nie cud, dotknęłaby mnie kolejna tragedia, czego nie pragnę. Nie potrafię powiedzieć, o co mi chodziło, gdy byłem takim kretynem. Wiem, że i tak nikt tego nie zrozumie. Po prostu się wydarzyło i tyle. Mam ogromne szczęście, że nawet pomimo tego – wybaczyła mi wszystko i od tamtej chwili między nami jest w porządku.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie zasługuję na jej wybaczenie. Kocham ją, a i tak ją krzywdzę. To się samo przez się wyklucza, to chore. Ale wiem, że bez niej nie potrafię już żyć. Nie byłbym zaskoczony, gdyby mi nie wybaczyła, tak naprawdę zasługiwałem na to po takim traktowaniu jej przeze mnie. Ona rzeczywiście musi być we mnie zakochana, jeśli przyjęła moje przeprosiny. Nie widzę innego powodu, dla którego by to zrobiła. Ja nawet nie wiem, jak ona ze mną wytrzymuje, jak nie ma mnie dość. Jest tak cierpliwa i wyrozumiała względem mnie... Takiej dziewczyny szukałem w swoim życiu. Toleruje wszystkie moje wady, minusy, wybuchy i wszystko złe, co związane jest ze mną...
Ona jest wyjątkowa i nie wiem, co zrobiłbym, gdybym stracił taki skarb. Mówią: 'zrozumie cię ten, który doświadczył tego, co ty'. Czy i w naszym przypadku może tak być? Czy jej też mogło przytrafić się w życiu coś strasznego, podobnie jak mi? Tylko że ani ja jej o swojej tajemnicy nie powiedziałem, ani ona mi o swoich. I chyba trzeba po prostu dalej czekać, bym zrozumiał, dlaczego ona wciąż przy mnie jest. Musi szczerze mnie kochać...
Podpisałem ostatni dokument, a potem odłożyłem teczkę na wysoką stertę. W firmie zawsze jest tyle papierów. W TEJ firmie jest tyle papierów. W APPLE jest tyle papierów. Boże... Mam jakąś pieprzoną maszynę do robienia pieniędzy. To wszystko jest tyle warte, że nawet, jakbym zamknął firmę, to byłbym ustawiony do końca życia. Ale nie zrobię tego, bo w przyszłości chcę przekazać ją swojemu synowi, będzie następcą po mnie. Ale na syna przyjdzie pora za 5-10 lat. Nigdy nie zgodzę się na dziecko w tak młodym wieku, musiałbym być zdrowo pieprznięty. Tylko, czy ktoś powiedział, że ja w ogóle chcę dziecka? Może tak naprawdę nie? Ja sam nie wiem, czego chcę. Na razie w pełni wystarcza mi do szczęścia to, co mam: firma, gang, forsa i dziewczyna przy boku. Więcej na razie nie potrzebuję. Nie czas teraz na brzdąca i inne tego typu rzeczy.
Okej, jeśli to była ostatnia teczka, to przez kolejne dwie godziny nie mam nic do roboty. Dobra... wykorzystam ten czas. Najpierw podziękuję jednej osobie za to, że zesłała mi drugą, której podziękuję po południu. Wiem, że muszę to zrobić, nie mogę przejść obok tego obojętnie. To tak, jakbym zapomniał o NIEJ, a nie zapomniałem. Należy się jej pamięć o NIEJ, zasłużyła na to. I żałuję, że jeszcze nie powiedziałem o niej Cass, ale zwyczajnie nie jestem jeszcze gotowy, by to zrobić. Dziś potrzebuję tam tylko pojechać i to wszystko. Pojechać i porozmawiać, bo długo tam nie byłem, spędzałem wiele czasu z Cass. Ale wiem, że ONA cieszy się mojego szczęścia, inaczej Cassandry nie byłoby obok. To dzięki NIEJ, a ja wierzę, że JEJ jest tam dobrze, nawet beze mnie. Kiedyś znów ją spotkam, a teraz jestem z Cassandrą, i tylko to się liczy. To nie znaczy, że o NIEJ tak po prostu zapomnę, bo nigdy tak nie będzie. Moja dziewczyna za bardzo ją przypomina, by tak było.
Zamknąłem laptopa, wstałem i założyłem na ramiona marynarkę, a potem zabrałem swój telefon z biurka i schowałem do jej środka. Pomiędzy rzeczami leżącymi na blacie odnalazłem klucz, a za chwilę wyszedłem ze swojego gabinetu, zamykając go i podrzuciłem klucz Cindy.
- Wychodzisz? - zapytała zaskoczona, podnosząc wzrok z monitora na mnie.
- Tak, ale wrócę na kolejne spotkanie – zapewniłem ją, a ona przytaknęła.
- Nie spóźnij się, Tomlinson – ostrzegła mnie, na co od razu się zaśmiałem.
- Czy ja kiedykolwiek spóźniłem się na jakieś spotkanie, Cindy?
- Tak, jak zapomniałeś o nim i dzień wcześniej nachlaliście się z Harrym w ramach jego urodzin – przypomniała mi, a ja spoważniałem i uniosłem wyżej brwi. To tutaj mnie zagięła, niezła jest. 
- Udam, że tego nie powiedziałaś i zapominamy o całej sprawie.
- Jasne – powiedziała, przeciągając 'a'. Zmrużyła oczy i fałszywie się uśmiechnęła. - Jedziesz gdzieś na miasto?
- No, można tak powiedzieć. A co chcesz?
- Kupisz mi croissanty i sok wiśniowy przy okazji?
- Pewnie. Coś jeszcze?
- Nie, możesz już sobie iść. - Uśmiechnęła się jeszcze sztuczniej, a ja pokręciłem z uśmiechem głową i odszedłem.
Uwielbiamy się ze sobą drażnić, tak było od zawsze. Już jako dzieci dawaliśmy naszym rodzicom nieźle popalić, a teraz tylko patrzeć, gdzie się znajdujemy. Bez jej pomocy, zapewne nie poradziłbym sobie z organizacją czy rozplanowaniem tych wszystkich rzeczy. Mam szczęście, że mam taką przyjaciółkę.
Zapukałem dwa razy w drzwi i nie słysząc jeszcze odpowiedzi, wszedłem, do gabinetu Harry'ego, który właśnie odkręcił się na fotelu w moją stronę.
- Chcesz coś? - zapytał widocznie znudzony. Najwyraźniej za mało mu roboty.
- W firmie jest, jak na razie, spokojnie, więc wychodzę jak coś, Harry. Jadę na cmentarz – powiedziałem spokojnie, a to podziałało na niego jak magnes i od razu wstał z miejsca.
- Pojadę z tobą.
- Jak chcesz. - Wzruszyłem ramionami i wyszedłem na korytarz. Nie musiałem prawie w ogóle czekać, aby dołączył do mnie.
- To może pojedziemy moim, co? - zapytał, mając na myśli auto.
- Tak, pochwal się swoimi umiejętnościami – zakpiłem z niego. - Niech ci będzie – westchnąłem.
- Kochanie, spadam z Louisem na wagary! - krzyknął w kierunku Cindy, która była kilkanaście metrów dalej.
- Przypominam o spotkaniu za dwie godziny! - odkrzyknęła.
- Będziemy przed czasem! - odpowiedział jej,a ona pokiwała głową. Szturchnąłem go ramieniem, a on spojrzał na mnie. - No, co?
- Lepiej, żeby tak było, bo znowu będzie nam wypominać, jak wtedy, gdy dzień wcześniej się upiliśmy – powiedziałem ciszej, przytaczając rozmowę, którą prowadziłem z nią przed kilkoma minutami.
- To ona jeszcze to pamięta? - Spoważniał i popatrzył na nią spod oka.
- Oj, uwierz, że tak. O wielu rzeczach, które pamięta pewnie nawet nie wiesz.
- To może spadajmy, zanim się dowiem. - Powoli zaczął się kierować do winy, próbując być niezauważalny, co było wręcz śmieszne , patrząc na to z boku.
Czasem zastanawiam się, dlaczego ja go w ogóle wziąłem na mojego zastępcę. Gdyby nie to, że jest dobrym biznesmenem, zapewne nigdy by do tego nie doszło.
Zjechaliśmy do głównego holu, który szybko przemierzyliśmy.
- Gdzie zaparkowałeś? - zapytałem, gdy wyszliśmy na zewnątrz. - Dobra, nieważne, już widzę – mruknąłem i skierowałem się w kierunku jego auta.
Otworzył go pilotem, po czym od razu wsiadłem do środka i zająłem miejsce pasażera z przodu, a Harry za chwilę do mnie dołączył.
- Wstąpimy do kwiaciarni, dobra? - zagadnąłem, gdy wyjechaliśmy z parkingu firmy.
- Pewnie. Do której?
- Do jej ulubionej – odpowiedziałem ciszej, przełykając głęboko ślinę. Wiem, że będzie doskonale wiedział, o jaką mi chodzi.
- To niedaleko – odpowiedział, jakbym wcale o tym nie wiedział. Ale nie skomentowałem tego. On po prostu nie wie, co odpowiedzieć. To nie jest i nie była łatwa sytuacja dla nas obojga. Nie musimy nawet mówić o tym, oboje wiemy, o co nam chodzi.
- Harry? - odezwałem się, gdy dojeżdżaliśmy do kwiaciarni, a ja odniosłem dziwne wrażenie, że potrzebuję się mu wygadać.
- No?
- Chcę jej tylko podziękować. Że nadal jest w pewnym sensie ze mną i...
- Nie tłumacz się, stary – westchnął, zatrzymując się. Spojrzał na mnie i poklepał mnie po ramieniu. - Ty jedyny nie musisz się z tego tłumaczyć, rozumiem cię. - Złączył usta w wąską kreskę.
Zwiesiłem głowę i pokiwałem nią, głęboko oddychając.
- Chodźmy już, niepotrzebnie się nad sobą użalam, nic to nie pomoże – odpowiedziałem i nie czekając dalej na to, co chce powiedzieć, wysiadłem z auta.
Zaparkował zaraz przy kawiarni, więc od razu, pokonując kilkanaście kroków, wszedłem do niej. W tyle słyszałem jeszcze, jak Harry zamyka samochód.
- Dzień dobry – zwróciłem się do młodej kobiety za ladą, która układała kwiaty w wazonie. Odpowiedziała mi z uśmiechem i przerwała swoje zajęcie, kiedy podszedłem do lady.
Kątem oka zobaczyłem, że Harry przyszedł za mną i sam ogląda teraz kwiaty stojące dookoła.
- W czym mogę pomóc?- zapytała, a ja oblizałem usta, patrząc na półkę za nią. Czego bym nie wziął, JEJ zawsze podobały się każde kwiaty. Mam nadzieję, że teraz też tak będzie.
- Trzy czerwone róże – odparłem po namyśle. Może zbyt prosto, ale ona lubiła takie proste rzeczy. Liczy się przecież gest.
- Ozdobić, związać kokardką?
- Niech pani zrobi wedle swojego uznania. Taki jak pani sama chciałaby dostać – wyjaśniłem, ona pokiwała głową.
Odwróciłem się w kierunku Harry'ego, który wskazywał kolorowe margaretki.
- Spodobają jej się? - zapytał, jakby naprawdę potrzebował opinii.
- Dla Cindy?
- Nie – odpowiedział ciszej, a ja wiedziałem już, że kupuje je dla tej samej osoby, co ja.
- Przecież wiesz, że lubiła wszystkie kwiaty- przypomniałem mu. - To już twoja decyzja.
- Racja. - Pokiwał głową. - Jak pani skończy, to ja poproszę mały bukiet tych kwiatów – zwrócił się do ekspedientki, a ona przytaknęła.


W czasie, gdy kwiaty były przygotowywane, ja rozejrzałem się po kwiaciarni. Wspomnienia z przed ponad roku powróciły. Wszystkie te razy, gdy tu z nią przychodziłem, to był dla niej raj. Sam widok kwiatów powodował u niej uśmiech. Zawsze kupowałem pełno lilii, róż, tulipanów i innych kwiatów dla niej. W końcu zgodziłem się też, by zajęła się naszym ogrodem. Tak bardzo chciałbym, aby te czasy wróciły, abym mógł jeszcze choć raz ujrzeć ją tak roześmianą. Teraz pozostały mi tylko wspomnienia.
- Kwiaty gotowe – kobieta wyrwała mnie z moich myśli.
Kiedy spojrzałem w tamtą stronę, oba bukiety leżały na ladzie.
- Zapłacę za nas obu – wyprzedziłem Harry'ego, a on przewrócił oczami. Wie, że ze mną nie wygra, a stać mnie jeszcze.
Wyjąłem z portfela kilka banknotów i podałem kobiecie, a potem oboje wzięliśmy nasze kwiaty do rąk i wyszliśmy z kwiaciarni.
- Hej, chłopaki! - usłyszałem zaraz za plecami. Gdy odwróciłem się w stronę krzyku, zobaczyłem Kelly zmierzającą do nas.
- Cześć, Kelly – odpowiedział za nas Harry, wsiadając do auta, a ona spojrzała na bukiet, który trzymałem w dłoniach i popatrzyła na mnie znacząco.
- Ładne – powiedziała z uśmiechem.
- Mam nadzieję, że tak jest – westchnąłem. - Co tam u ciebie? Cass mówiła, że masz wiele na głowie w związku z tym ślubem.
- Bo tak właśnie jest, zaraz się spóźnię na spotkanie – jęknęła, patrząc na zegarek na nadgarstku. - Nie mam w sumie czasu gadać, spieszę się. Spotkamy się kiedyś u Cass albo coś, ale teraz naprawdę muszę już iść – powiedziała pospiesznie.
- Pewnie, leć. - Zaśmiałem się, a ona odbiegła i mi pomachała.
- Pa! - krzyknęła jeszcze.
Obserwowałem ją jeszcze chwilę, patrząc, jak o mało co nie wykręca sobie w biegu nóg w tych szpilkach.
Muszę tolerować przyjaciół mojej dziewczyny, ona moich toleruje. Na szczęście, to proste, bo są bardzo towarzyscy i przyjaźni. I zaufałem im chyba już w pełni, bo jak dotąd, żądne z nich nie wyjawiło tajemnicy o gangu. I prawidłowo, zdrajców nie toleruję.

***
-  Kojarzysz tego dziwnego gościa? Goldberga? - zapytała Cindy, gdy siedzieliśmy w naszej kuchni w firmie. Ona myła po lunchu naczynia, bo nikomu innemu tu się nie chce, a ja dotrzymywałem jej towarzystwa, pijąc pierwszą dzisiaj kawę.
- To ten od tego ogromnego zamówienia? - upewniłem się, upijając łyka napoju. Gdy przytaknęła, zmarszczyłem brwi. - To jakiś kretyn – stwierdziłem. - Nie żeby coś, ale jest jakiś podejrzany – dodałem.
Tak, mam kontakt z moimi klientami, mimo że wcześniej mówiłem, że nikt oprócz pracowników, przedsiębiorców, gangu i rodziny o tym nie wie. Klienci też nie wiedzą. Zdają sobie tylko sprawę z tego, że to ze mnę rozmawiają, gdy chcą gadać z dyrektorem, ale dla nich nie znaczy to, że jestem właścicielem. Są przekonani, że jest nim ktoś inny, bo za każdym razem któryś z pracowników mówi, że zawoła jego zastępcę. Przynajmniej jest bezpiecznie, gdy myślą, że to nie jest moja firma. Na szczęście, żaden klient, prócz przedsiębiorców, nie przychodzi do mojego gabinetu, bo od razu by się zorientowali i świat by poznał prawdę, a co za tym idzie, gang Jonesa znalazłby mnie tu i zniszczył wszystko, włącznie ze mną. Do mojego biura przychodzą tylko pracownicy, ważni biznesmeni i rodzina, przyjaciele. Umówione spotkania odbywają się w salach konferencyjnych, na których ja i Harry pojawiamy się jako 'reprezentanci firmy', dzięki czemu, wszystko jest dobrze trzymane w sekrecie. Wiem, że zapewne kiedyś świat będzie musiał się dowiedzieć się, że to wszystko jest już moje, ale mam nadzieję, że to stanie się wtedy, gdy Jones i jego banda dawno nie będą już żyć.
Boże, jak naiwni są ludzie, że jeszcze się nie połapali, że Apple jest moje. A może rzeczywiście tak bardzo tego nie widać? Cassandra wcześniej przecież nie wiedziała... Ale ona nie przychodziła tu jako klient, jej ludzie robili to za nią. No, ale nie wiedziała. To znaczy, że świat też nie wie, bo ta informacja krążyłaby wszędzie.
-Ja już to dawno stwierdziłam, kiedy przyszedł do nas po raz pierwszy. Możesz mi logicznie wytłumaczyć, po co mu tyle naszego sprzętu? Zamawia setki komputerów i systemów zabezpieczeń, jakby miał... nie wiem... Jakby to była jakaś tajna instytucja rządowa.
- Nie, to coś innego. Kupuje to w takich ilościach, jakby tym nielegalnie handlował i sprzedawał z zyskiem za wyższą cenę. - Popatrzyłem z rozdrażnieniem w okno. - Nie mam zamiaru sprzedawać markowego sprzętu komuś, kto sprzeda go za więcej. To nie jest sprzedawca ani przedsiębiorca tylko jakiś człowiek, który najwyraźniej na tym zarabia.
- Trzeba to sprawdzić, bo wyjdzie na tym lepiej niż my – odpowiedziała Cindy, odstawiając talerz na suszarkę do naczyń.
- Wyślę któregoś z chłopaków, żeby go prześledzili i sprawdzili, kiedy następnym razem tu przyjdzie. Gość mi działa na nerwy z tymi swoimi zamówieniami. Może powinienem się cieszyć, że to się sprzedaje, ale, cholera, to już przesada. To na pewno nie idzie na użytek własny.
- Nie takie ilości. Chyba że to rzeczywiście jakaś agencja czy coś, w co wątpię, bo gość jest zbyt roztargniony. Jeśli to potem sprzedaje, to jest niesprawiedliwe względem nas.
- Właśnie o tym mówię – wymamrotałem i napiłem się kawy. - Może trzeba byłoby, żeby policja się tym zajęła.
- Pogadaj z Zaynem o tej sprawie – wysunęła pomysł, a ja kiwnąłem głową w chwili, gdy do kuchni wszedł Harry.
- O czym masz gadać z Zaynem? - zapytał, odstawiając kubek do zlewu.
- Hola, a umyć sam to już nie raczysz? - zapytała go Cindy, wyjmując ręce z piany. - To, że myję naczynia, bo nikomu się nie chce, nie znaczy, że musisz coś jeszcze mi dokładać.
- Też cię kocham, skarbie. - Uśmiechnął się i pocałował ją w policzek, w celu przekonania oraz jednocześnie dogryzienia jej, a potem oparł się tyłem o blat i spojrzał na mnie. - To o czym masz zamiar rozmawiać z Malikiem? - zapytał ponownie.
- Goldberg – wysyczałem z jadem nazwisko klienta. Już na samą jego myśl zaczyna mnie rzucać. Tak po prostu tego nie zostawię.
- To jest jakiś popieprzony gość! - krzyknął niespodziewanie Styles, a ja głęboko odetchnąłem. - Przyszedł wczoraj, żeby mu sprzedać hurtowo to standardowe pudło iPhone'ów – prychnął.
- Co proszę? - Otworzyłem szerzej oczy. - To jest kilkadziesiąt smartfonów. Nie, ja się zamęczę z tym człowiekiem. - Opadłem na oparcie krzesła.
- To idzie na jakiś nielegalny handel – dodał.
- Przecież wiem. Lepiej skończmy jego temat, bo coś rozwalę zaraz.
- Inny temat, mówisz? - mruknęła Cindy. - Jak tam z tobą i Cass?
- Oprócz jednorazowej dużej kłótni, cudownie. - Od razu złagodniałem i się uśmiechnąłem, a potem ten uśmiech zszedł mi z twarzy, gdy coś sobie uświadomiłem. - Zapomniałem... - Zakryłem dłonią oczy i oparłem łokieć na stoliku. - Jaki ze mnie kretyn.
- O czym miałeś zapomnieć?
- Dziś nasza miesięcznica, a nawet nic dla niej nie mam.
- Nie jest jeszcze za późno, dopiero dwunasta – odezwała się blondynka, zerkając na zegar na ścianie.
Spojrzałem na nią i po chwili namysłu, wstałem od stołu.
- Idę do siebie i do niej zadzwonię. Coś wymyśliłem, może jej się spodoba – westchnąłem i wziąłem do rąk filiżankę z kawą.
- Czyli, że nie będzie cię już przez resztę dnia? - zapytał Harry nim zdążyłem wyjść.
- Nie wiem – odpowiedziałem głośniej, gdy byłem już na korytarzu.
Wyjąłem z marynarki telefon i w drodze do swojego biura wybierałem numer mojej dziewczyny. Przyłożyłem urządzenie do ucha, a ona odebrała zaraz po tym, gdy wszedłem do swojego gabinetu. Cudem otworzyłem drzwi, trzymając w jednej dłoni kubek, a w drugiej telefon.
- Cześć, kochanie. Nie chcesz wyjść dziś do kina albo gdzieś? Jeśli masz ochotę to nawet do teatru. Jest poniedziałek, ale może dasz radę się wyrwać? - wyszedłem z propozycją, jeszcze zanim ona cokolwiek powiedziała.
- No, tak chyba nie bardzo – odpowiedziała, a ja usłyszałem jej zachrypnięty głos.
Odstawiłem kawę na biurko i usiadłem.
- A co ty masz jakąś chrypę? Chora jesteś? - zaniepokoiłem się.
- Tak, jakby... Chętnie bym z tobą wyszła, naprawdę. Wiem, że to nasza miesięcznica, ale nie dam rady dziś. Ledwo żyję, leżę od rana. Przepraszam, nie gniewaj się, że...
- Daj spokój – przerwałem jej. - To nie twoja wina, że jesteś chora. Możemy wyjść gdzieś, jak wyzdrowiejesz, a dziś mogę wpaść do ciebie i poświętujemy inaczej. Obejrzymy jakiś film w domu albo... nie wiem...
- Nie musisz specjalnie dla mnie przyjeżdżać.
- Muszę. Kto się tobą zaopiekuje?
- Jakoś sobie radzę...
- Nie kombinuj, dobra?
- Jesteś kochany, dziękuję.
- To dlatego, że mam tak cudowną dziewczynę.
- Czy to jest moment, w którym mam powiedzieć, że też jesteś cudowny?
- Możliwe. - Zaśmiałem się. - Dobra, nie przemęczaj się już, leż.
- O której do mnie wpadniesz?
- Może za godzinę – dwie.
- Napisz mi wcześniej sms-a, to otworzę drzwi, bo potem nie dam rady wstać, a jak otworzę je teraz, to znów złodzieje mnie nawiedzą.
- Nie gadaj już tyle, bo ochrypniesz. Kocham cię, o czternastej będę.
- Kocham cię – odpowiedziała słabiej, ale i tak zrobiło mi się cieplej na sercu.

***

Wszedłem do wieżowca, będącego w posiadaniu Cassandry i od razu zostałem przywitany przez jej portiera.
- Dzień dobry, panie Tomlinson – usłyszałem do mężczyzny za kontuarem.
- Dzień dobry. - Posłałem mu szczery uśmiech i wcisnąłem guzik od windy, a gdy przyjechała, natychmiast do niej wszedłem.
To niesamowite, że za każdym razem, gdy tu jestem, ten mężczyzna zawsze mnie wita, odkąd pierwszy raz zobaczył mnie z Cassandrą. Tak jakby uważał, że bliskich swojej szefowej musi traktować z równym szacunkiem jak ją. To miłe, nie powiem, że nie, ale nie wymagam od nikogo, by kłaniał mi się za każdym razem, kiedy mnie widzi. Nawet, jeśli ta osoba jest podwładnym, pracownikiem mojej dziewczyny.
Winda zatrzymała się na ostatnim piętrze, więc gdy drzwi się rozsunęły, wyszedłem na korytarz. Przeszedłem całą długość holu, aż dotarłem do docelowych drzwi penthouse'a. Od razu nacisnąłem klamkę, by sprawdzić, czy są otworzone i rzeczywiście były. Okradną ją w końcu, jak tak dalej będzie, chociaż to zbyt mało prawdopodobne przy systemie zabezpieczeń z mojej firmy. O ile wiem, w tym budynku włamanie rzeczywiście nastąpiło tylko raz i to nie w jej mieszkaniu, a jej sąsiadów, i przy starych zabezpieczeniach. Drugie 'włamanie', które potem dotknęło ją, nie było prawdziwe, bo to byłem ja. Tak, przyznałem się do tego po tylu tygodniach, ale jej się nie przyznam, bo jeszcze na to nie jest czas. Wiem, że to źle, żebym tak ją okłamywał, ale na razie nie mam większego wyboru. I ja naprawdę się nie włamałem, dorobiłem jedynie sobie klucze do jej mieszkania, kiedy miałem jej zapasowe, po tym, jak odwoziłem ją pijaną do domu. Robię źle, zdaję sobie z tego w pełni sprawę, ale nigdy nie powiedziałem, że jestem dobrym człowiekiem. Gdyby nie to, że tak usilnie mi kogoś przypomina, a ja potrzebowałem porównać ich zdjęcia, nigdy pewnie by do tego nie doszło. Wyznam jej to w odpowiednim momencie, ale nasza miesięcznica tym momentem nie jest. Boję się, że to za bardzo wszystko zniszczy. Choć pewnie, gdy cała prawda wyjdzie na jaw, jest duże prawdopodobieństwo, że i tak wszystko się zepsuje i zawali.
Wszedłem do jej mieszkania, zamknąłem za sobą drzwi i przy wyjściu zostawiłem swoje buty. Było strasznie cicho, żaden dźwięk do mnie nie dochodził, jakby nikogo tu nie było, więc swoje kroki poprowadziłem od razu przed siebie. Kiedy wszedłem do salonu, dostrzegłem śpiącą na kanapie Cassandrę. Była w bluzie, przykryta kocem, a przed nią na stole stał włączony laptop, kubek z herbatą i leżały grube segregatory i teczki, kartki walały się na całej ławie. Wszędzie były też zużyte chusteczki.
Gdy podszedłem bliżej, zauważyłem na monitorze otwarty dokument. Zapisałem go i ostrożnie zamknąłem klapę komputera. Pozbierałem kartki, które spadły i ułożyłem je na jednym stosie. Na wszystkich kartkach widniała nazwa firmy i nazwisko Cassandry. Musiała pracować od rana. Powinna odpocząć, a nie wypełniać te wszystkie papiery. Nic dziwnego, że jeszcze przy tym zasnęła. Jest chora, więc nie powinna pracować, tylko się kurować.
Pochyliłem się nad szatynką, odgarnąłem kilka kosmyków z jej twarzy i przyłożyłem dłoń do jej czoła. Była cała rozpalona. Poruszyła się pod wpływem mojego dotyku i cicho zamruczała.
- Ćśś, śpij – szepnąłem, całując ją delikatnie w czoło. Ona jednak otworzyła oczy.
- Jesteś – powiedziała ledwo słyszalnie, a ja usiadłem tuż przy niej.
- Jestem, słońce. Zostawiłaś mi otwarte drzwi i zasnęłaś.
- Miałam nie spać...
- Nie, to dobrze, że spałaś. Tylko, mogli cię okraść, więc...
- Dzwoniłam do portiera, żeby nie wpuszczał nikogo obcego do budynku.
- Masz szczęście. - Uśmiechnąłem się lekko. - Nie pracuj już dzisiaj, leż, okej?
- Mam dużo rzeczy do nadrobienia, nie mogę tak...
- To zrobisz to, kiedy poczujesz się lepiej. Masz gorączkę – uświadomiłem jej. - I w dodatki, sądzę, że bardzo wysoką. Powinnaś leżeć. Jesteś nie tylko rozpalona, ale też masz rumieńce na twarzy, a twoje oczy po prostu się świecą. To nie żarty, Cass. Brałaś jakieś leki?
- Nie mam nic w domu. - Pokręciła powoli głową. - Nie dałam rady wyjść, żeby pójść do apteki. Nie mam już nawet nic do jedzenia.
- W takim razie, pojadę na miasto i coś kupię – zasugerowałem.=
- Nie musisz tego dla mnie robić, nie musisz tak jeździć – wychrypiała.
- Nie sprzeciwiaj mi się – ostrzegłem ją. - Przyjechałem, żeby się tobą zaopiekować, więc doceń to. - Zaśmiałem się krótko, a ona tylko się uśmiechnęła i zamknęła oczy, na co westchnąłem i położyłem dłoń na jej włosach. - Kupię ci też coś od przeziębienia i na gardło.
- Kocham cię – powiedziała cicho, wtulając głowę w poduszkę.
- Przeniosę cię do łóżka, będzie ci wygodniej – zaproponowałem i wraz z tym wstałem z kanapy. Odkryłem Cass z koca, a ona zadrżała.
- Zimno – jęknęła, zwijając się w kłębek.
- Może podkręcę ci trochę ogrzewanie? - zaproponowałem, biorąc ją na ręce. Przytaknęła, zanim wtuliła się w głębienie mojej szyi.
Dość szybko przeniosłem ją do jej sypialni, bo czułem, jak bardzo trzęsie się z zimna. Ułożyłem ją na łóżku pod jej kołdrą i okryłem jeszcze kocem, który leżał obok. Była w grubej bluzie, dresach i skarpetkach, i widocznie to nie wystarczyło, by ją w pełni ogrzać.
- Gdzie masz termostat? - zapytałem, ciaśniej opatulając ją kocem.
- Na korytarzu – odpowiedziała lekko piskliwym głosem.
Kiwnąłem głową i na chwilę wyszedłem na korytarz. Gdy odnalazłem nieduże urządzenie, podwyższyłem temperaturę o kilka stopni i zaraz wróciłem do Cassandry, i usiadłem tuż przy niej.
- Ale się urządziłaś z tym przeziębieniem. - Sięgnąłem do jej włosów i przejechałem po nich dłonią. - Wykiwałaś mnie w pole z naszą miesięcznicą. - Zaśmiałem się cicho.
- Przepraszam.
- Przecież się nie gniewam. Jak się mogę o to wkurzać? Ważniejsze, żebyś teraz wyzdrowiała.
- Już wcześniej źle się czułam, ale nie myślałam, że obudzę się chora. W każdym razie, dzięki, że przyjechałeś. Mam nadzieję, że to tylko twoja dobra wola.
- No, jasne. - Przewróciłem z uśmiechem oczami. - Nie mogłem pozwolić na to, żebyś siedziała tu sama, chora i zapewne głodna. Jadłaś coś dzisiaj?
- Biorąc pod uwagę, że prawie nic nie było w lodówce... - zaczęła, a ja westchnąłem i jej przerwałem.
- Dobra, pojadę teraz do apteki i kupię ci potrzebne leki, a po drodze wstąpię do supermarketu i zaopatrzę cię w jedzenie, tu moje biedactwo. Widzę, że jesteś tak biedna, że nawet na jedzenie cię nie stać. - Próbowałem ją rozchmurzyć, lecz ona zmrużyła oczy.
- Nie żartuje się z chorego – mruknęła pod nosem.
- To w końcu się uśmiechnij dla mnie. - Pacnąłem ją palcem w nos. - Masz jakieś specjalne życzenia, co ci kupić? Twój ulubiony sok pomarańczowy?
- I czekoladę malinową? - zapytała z miną szczeniaczka, a ja kiwnąłem rozbawiony głową.
- I czekoladę. Uśmiechnij się, nie umierasz, jesteś tylko chora.
- Ale najlepiej na świecie się nie czuję – odpowiedziała, pociągając nosem.
- A to sprawi, że poczujesz się odrobinę lepiej? - zapytałem i pochyliłem się nad nią. Mocno ją pocałowałem i zaraz się odsunąłem, by zobaczyć wyraz jej twarzy. Była lekko zdezorientowana, ale też delikatnie się uśmiechała. - I?
- Oszalałeś, zarazisz się ode mnie – stwierdziła i położyła dłoń na mojej klatce piersiowej, próbując mnie odepchnąć, gdy jeszcze się nad nią pochylałem. Zaraz zaczęła kaszleć.
- Jestem jak ze stali, o to nie musisz się martwić. - Mrugnąłem do niej, kiedy się uspokoiła. - Mnie choroba prawie nigdy nie dotyka.
- Tak, tylko potem albo ja będę cię niańczyć, bo będziesz leżał zakatarzony i umierający jak to faceci, albo wylądujesz obok mnie i razem będziemy kaszleć.
- Obydwoje wiemy, że i tak wyląduję w końcu w tym łóżku. A poza tym, nie chciałabyś mnie tak poniańczyć? To trochę przykre, bo ja w tej chwili opiekuję się tobą.
- Nie chciałabym, żebyś zachowywał się gorzej niż dziecko i jęczał mi, że umierasz.
- Ach, tak? To, co z tobą?
- Ja jeszcze ci nie jęczę – zauważyła. - Zacznę potem. - Uśmiechnęła się złośliwie.
- Nie zarażę się od ciebie, serio – zapewniłem ją. - Dobra, jadę. Za godzinę, półtora wrócę. - Wstałem z łóżka. - Jak coś, to dzwoń, przyniosę ci telefon z salonu. I chusteczki.
- A przyniesiesz mi laptop? - zapytała chrypiąc, a ja westchnąłem.
- Masz odpoczywać, a nie pracować.
- Kto powiedział, że będę pracować? Może chcę obejrzeć kolejny odcinek 'Dynastii'?
- Powiedzmy, że ci wierzę. Poza tym, ten serial w dużej mierze nawiązuje do naszych żyć, nie uważasz?
- To nie ja mieszkam w pieprzonym pałacu, tylko ty – zauważyła i od razu mnie tym zgasiła.
- I jak tu z tobą rozmawiać? - Pokręciłem głową.
- Właśnie, nie wiem, jak ty ze mną wytrzymujesz.
- Ja sam nie wiem.
- Oj, nie udawaj pokrzywdzonego. - Zaśmiała się cicho. - Weź moje klucze, leżą na komodzie. I nie sprzedaj mojego domu w kasynie.
- Nie jadę grać w pokera, tylko na miasto, żebyś mi nie padła. Ale kasyno to bardzo kusząca propozycja.
- Tak samo jak to, żebym odeszła z gangu, nie? - Odbiła piłeczkę i tym ponownie mnie zamknęła. - Jak pojedziesz do kasyna, to ja odchodzę z gangu. Taka luźna propozycja.
- Bardzo luźna – mruknąłem. - Chyba wolę, żebyś jęczała mi nad uchem i żaliła, jak to ty się źle czujesz – wymamrotałem, dostrzegając, że nawet chora, potrafi jeszcze nieźle dogryźć człowiekowi. I chyba ta gorączka zaostrza jej charakterek.

***
Nie myślałem, że w poniedziałek w tych godzinach może być tyle ludzi w sklepach. Sądziłem, że raczej więcej jest w czasie dni wolnych, ale jak widać, pomyliłem się. Zdecydowanie za rzadko robię zakupy. Najczęściej zamawiam online i dowożą mi jedzenie, bo tak jest wygodniej, a ja nie mam tyle czasu, żeby łazić jeszcze po supermarketach. Coś czuję, że przy Cassandrze to się zmieni. To ona ostatnio zmusiła mnie do zapełnienia lodówki u mnie, a teraz robię zakupy jej. Ewidentnie coś zaczyna się zmieniać, ale jeść przecież trzeba.
Sięgnąłem do kieszeni po pęk kluczy i włożyłem jeden do zamka. Wprawdzie mam ten komplet, który dorobiłem dla siebie, ale nie chcę stwarzać pozorów, że tak jest, bo wtedy zacznie pytać, po co mi one, a ja jeszcze nie jestem na to gotowy. Nie może niczego podejrzewać, kiedyś sam jej o tym powiem. Na pewno nie w bliskiej przyszłości.
Wszedłem do mieszkania i od razu poczułem różnicę w temperaturze. Było znacznie bardziej gorąco niż zanim stąd wychodziłem. Chyba powinienem trochę przykręcić to ogrzewanie. Wiem, że Cassandrze pewnie wciąż jest zimno, ale ja tu się zaraz ugotuję. Okryję ją dodatkowym kocem, to może wystarczy, bo tu teraz można się wręcz udusić.
Odłożyłem kilka papierowych toreb na blat w kuchni, a jedną małą wziąłem do ręki wraz z butelką wody. Wyszedłem na korytarz i zmniejszyłem temperaturę o kilka stopni, a potem ruszyłem w kierunku sypialni Cassandry.
- Jestem, słońce – powiedziałem, wchodząc do środka, a ona podniosła wzrok z komputera na mnie i dostrzegłem, że ma czerwone oczy. Gdy podszedłem bliżej, zauważyłem, że ma otwarty jakiś dokument.
- Mówiłem ci, żebyś nie pracowała – westchnąłem, zamykając klapę komputera. - Czego w tym zdaniu nie zrozumiałaś? - zapytałem, zabierając z jej kolan urządzenie, które zaraz położyłem na szafce obok.
- Muszę to skończyć, nikt tego za mnie nie zrobi.
- Wiesz, jak wyglądają twoje oczy? Są niepokojąco czerwone i błyszczące, widać, że jesteś przeziębiona. Nie możesz wysłać tego do Tristana, żeby napisał to za ciebie?
- Akurat to muszę sama wypełnić. Nie wszystko zastępca może robić. Myślę, że powinieneś o tym wiedzieć.
- W takim razie, odłóż to przynajmniej na jutro. Jeszcze jakieś głupoty napiszesz w tej gorączce. Nie wiem nawet, jak możesz pisać w takim stanie. A dzisiaj mieliśmy i tak trochę poświętować – przypomniałem, przysuwając się bliżej niej.
- Poświętować? Ze mną chorą?
- To lepsza jest w takim razie praca? - Uniosłem brwi.
- Wiesz, że ty jesteś najważniejszy. - Uśmiechnęła się, sięgając do mojej dłoni.
- Tak? Jak zamierzasz mi to udowodnić? - Oblizałem swoje usta.
- Pieprzyć to, że cię zarażę – wymamrotała i objęła ramionami moją szyję, a potem przycisnęła swoje usta do moich. Całowałbym je dalej, gdyby nie jeden drobny szczegół, przez który zacząłem się denerwować.
Oderwałem się od niej i popatrzyłem w szoku w jej oczy. Chciała pocałować mnie ponownie, ale uniemożliwiłem jej to, łapiąc za ramiona, przez co zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, o co mi chodzi.
- Czuję papierosy – powiedziałem poważnie, na co westchnęła i się odsunęła, opierając się z powrotem o poduszkę. - Cassandra – powiedziałem stanowczo jej imię, ale w żaden sposób nie zareagowała. Jakby nagle ktoś pozbawił ją umiejętności mówienia. Nawet na mnie nie patrzyła. - Jesteś chora, ale dałaś radę wstać, żeby zapalić, tak?
- Zrozum, że tego potrzebowałam, to jest uzależnienie. Nie rzucę tego tak od zaraz, z dnia na dzień, bo to nierealne.
- Obiecałaś, że rzucisz, a nawet nie próbujesz – zauważyłem. - Okłamałaś mnie.
- Nieprawda, Biorę tabletki mające pomóc rzucić. To, czy się uda, zależy od nich, więc nie naskakuj od razu na mnie, bo wiem, że się na mnie zawiodłeś, ale mi też jest przykro, gdy mówisz w taki sposób. Obiecałam, że rzucę, więc próbuję, a ty nawet nie chcesz w to uwierzyć.
- Twoja silna wola też jest do tego potrzebna.
- Tylko że ja nie mam silnej woli. - Popatrzyła mi w oczy, wyraźnie strapiona.
- Powiedz jeszcze, że wyszłaś z gorączką na balkon. Co ja gadam? Oczywiście, że wyszłaś, bo w domu nie czuję dymu.
- Przestań – powiedziała ciszej, z zwieszoną głową.
- Co przestań? Nie rozumiesz, że się o ciebie martwię? Martwię się, że to cię udusi i nikt ci już nie pomoże.
- I może tak jednak byłoby najlepiej – wymamrotała, a ja otworzyłem szerzej oczy.
- Co ty pieprzysz, co? Wolisz umrzeć niż żyć? Ze mną żyć? - zapytałem zszokowany, ale niczym mi nie odpowiedziała. - Oddawaj paczkę – nakazałem stanowczo i dopiero wtedy na mnie spojrzała.
- Żebyś ty mógł skorzystać i sobie popalić? - prychnęła, a ja głęboko odetchnąłem.
- Nieważne, co ja z tym zrobię. Chcesz rzucić to palenie? To oddawaj wszystkie papierosy – powtórzyłem.
Nastała chwila ciszy, którą chciałem przerwać, ale jednak się odezwała.
- Są w szufladzie na korytarzu – wymamrotała cicho.
- I nie można było tak od razu? - zapytałem wstając, ale wtedy poczułem, jak mnie zatrzymuje, łapiąc za moją rękę, więc ponownie spojrzałem w jej stronę.
- Tak naprawdę nie chcę umierać – usłyszałem jej zduszony głos, a w oczach zobaczyłem łzy, gdy się we mnie wpatrywała.
Usiadłem obok niej z powrotem i odgarnąłem z jej twarzy kosmyki włosów, które włożyłem za ucho. Po jej policzku spłynęła łza.
- Boję się, że umrę. Nie chcę. - Rozpłakała się, a wtedy pocałowałem ją w czoło i przytuliłem mocno do siebie jak największy skarb.
- Nie umrzesz, słońce. Poradzimy sobie, pomogę ci to rzucić. A ja, tak jak obiecałem, przestanę ćpać. Siedzimy w tym razem, tak?
- Nie wiesz, jak bardzo pomaga mi to, że przy mnie jesteś.
- Nigdzie się nie ruszam. - Pocałowałem ją w czubek głowy i trzymałem w swoich ramionach, póki w pełni się nie uspokoiła.
Ona nie umrze, nie stracę ponownie tak świetnej osoby. Nie umrze.
- Też nie będę palić, żeby cię wesprzeć – powiedziałem po namyśle, ale jednak i tak bardzo spontanicznie.
- Jesteś tego pewien? - zapytała cicho, a ja przytaknąłem. Czy naprawdę byłem tego pewien?
- Dla większego dobra – warto – wymamrotałem, czym wywołałem uśmiech na jej twarzy.
- Kupiłeś mi te leki? - usłyszałem cichy głos po upływie kilku minut i dopiero wtedy przypomniałem sobie, że miałem jej je dać.
- Tak. Weź je teraz, okej? - powiedziałem, sięgając po papierową torebkę i butelkę z wodą, które wcześniej położyłem na szafce przy łóżku. - Zrobię ci jakieś kanapki i może coś obejrzymy, hmm? Chyba, że wolisz odpocząć i iść spać?
- Nie, chcę spędzić resztę dnia z tobą. - Uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze, ale... chcę zostać na noc – zasugerowałem, a ona cicho się zaśmiała.
- Dzięki, że jesteś. - Zagryzła dolną wargę i złapała mnie za rękę. Ile dałbym, żeby widzieć ten uśmiech już zawsze...
- Chyba jednak muszę jeszcze na chociaż chwilę się położyć. - Zakryła dłonią pół twarzy i zsunęła się na poduszki. Zaraz zaczęła kaszleć i się dusić, więc natychmiast ją podniosłem do pozycji siedzącej i podałem butelkę z wodą.
- Oj, ty mój miśku. Nieźle mi się rozchorowałaś. - Popatrzyłem na nią ze zmartwieniem, gdy piła. - Zaraz zmierzę ci temperaturę i dam leki. Miejmy nadzieję, że ci ulży – westchnąłem.
- Jeśli będę miała silny atak astmy, to znaczy, że już jest źle i zwykłe leki na przeziębienie mi nie pomogą – odpowiedziała z chrypką.
- Nie pal już dzisiaj, okej? Odciągnę twoją uwagę od tego pod wieczór.
- W jakim sensie?
- Przekonasz się wieczorem, teraz leki. - Wskazałem na papierową torebkę. - Jakim cudem ty jeszcze w miarę trzymasz się w tej gorączce?
- Ach, dzięki. - Spojrzała na mnie z ironią. - Może jeszcze ci nie majaczę w gorączce, bo wiem, że mam na głowie firmę?
- Żadnej pracy dzisiaj, bo...
- Wiem – przerwała mi. - Tylko jak zacznę ci narzekać, to pamiętaj moje słowa. A teraz daj mi te leki, bo nie mam zamiaru chorować cały tydzień. Już samego kataru mam dość po jednym dniu.
- Nawet chorą twój charakter mocno cię trzyma – stwierdziłem, wzdychając, a ona popatrzyła na mnie z ostrzeżeniem.

***

*Cassandra*

Gorączka znacznie mi spadła, przynajmniej na trochę i na razie czuję się o wiele lepiej niż jeszcze 2 godziny temu. Od rana nie byłam w stanie funkcjonować, nawet wstać z łóżka i jestem pewna, że przyczyniło się do tego również to, że niewiele jadłam. Dzięki Bogu, że Louis się nade mną zlitował i kupił mi nie tylko leki, ale też jedzenie i w dodatku zrobił kilka kanapek, i przyniósł mi je do łóżka, żebym się nie przemęczała. Jest taki kochany, że się o mnie troszczy, opiekuje się mną i przyjechał do mnie, mimo mojego przeziębienia, żebym nie siedziała tu sama jak palec. Czy chciałabym czegoś więcej?W sumie, to tal. Wolałabym być zdrowa w naszą miesięcznicę. Przez moją chorobę zepsułam nam tylko cały dzień. Z domu nie dam rady wyjść, a z łóżka ledwo wstaję. Dobra, wcześniej było gorzej, teraz mi się poprawiło, że mogę właściwie chodzić bez zbędnych zawrotów głowy. I jak Louis zorientował się już wcześniej: tak – poszłam zapalić i to cudem dałam radę wstać i tak – wyszłam w dodatku na balkon, wiem, jak bardzo głupio postąpiłam. Nie dość, że paliłam, gdy obiecałam, że nie będę, to jeszcze przeziębiona na dwór wyszłam. Przynajmniej ciepło się ubrałam.
Do tej pory nie wiem, jak w tak wysokiej gorączce sama wstałam z łóżka. Musiało mi się albo coś poprzestawiać w głowie, albo mój organizm doznał jakiegoś szoku. To przynajmniej jest dowód na to, że bez palenia nie wytrzymam i nawet rozpalona gorączką dorwę papierosa, a te tabletki dla palaczy nie działają w ogóle. Tyle w temacie. Zobaczymy, co wymyśli Louis, żeby mi pomóc. Nie sądzę, by zabranie mi wszystkich paczek wystarczyło.
To w takim razie, co z jego ćpaniem? Mam nadzieję, że chociaż on walczy z uzależnieniem. Ale dobrze, dziś żadne z nas nie powinno się tym przejmować i o tym myśleć. To nasz dzień. Miał być, gdybym była zdrowa... Pieprzony los z nas żartuje.
Odkopałam się z kołdry i powoli wstałam z łóżka. Nie zakręciło mi się w głowie, przed oczami nie miałam mroczków, to dobry znak. Może dane mi będzie choć na chwilę wstać z tego łóżka, ale wiem, że Louis i tak nie pozwoli mi pracować, więc na wiele nie mogę liczyć. W sumie, to w nasz dzień nie powinnam pracować, tylko spędzać czas z nim. I spędzałabym go dalej, tak jak przy oglądaniu filmu, tylko że wyemigrował do kuchni i jeszcze nie wrócił. Chyba że po prostu już całkiem sobie poszedł, a ja tego nie usłyszałam. Miejmy nadzieję, że tak nie było.
Sięgnęłam po krótki szlafrok i ciasno się nim opatuliłam. Jak dobrze, że chociaż nie jest mi tak zimno jak wcześniej, bo to już zwariować można. Współczuję ludziom, którym jest wiecznie zimno. Ja nie wytrzymuję już tego dnia, a co powiedziałabym, gdyby było tak całe życie? Chyba już dawno bym ze sobą skończyła.
Skierowałam swoje kroki do kuchni i słyszałam tylko jak z tego pomieszczenia dochodzą uderzenia noża lub czegoś innego, i jak moje bose stąpały po panelach. Gdy doszłam do pomieszczenia, stanęłam w przejściu i oparłam się o ścianę, żeby przez chwilę móc obserwować, co robi mój chłopak. Był tak zajęty, że prawdopodobnie nawet mnie nie dostrzegał. Kroił coś powoli i uważnie na desce, ale nie byłam w stanie dopatrzeć co, bo zasłaniał sobą wszystko. Dookoła porozrzucane były przeróżne rzeczy, ale mimo, że stworzył mały bałagan, wiedziałam, że się stara. Stara się dla mnie, a ja docenię, cokolwiek to będzie. Pamiętam, jak mówił jakiś czas temu, że nie gotuje za wiele i nie umie dużo, więc to musi być dla niego prawdziwe wyzwanie. Wysila się dla mnie, a ja już teraz dostrzegam, że nie robiłby tego tak po prostu. On rzeczywiście mnie kocha.
Podeszłam do niego od tyłu i przytuliłam się do jego pleców, zaglądając mu przez ramię, na co zaraz się wzdrygnął.
- Co robisz? - zapytałam, spoglądając na pokrojone ogórki, a on natychmiast odwrócił się w moją stronę, zasłaniając mi tym to, co było na blacie.
- Coś – odpowiedział zbyt krótko, bym mogła zacząć coś podejrzewać.
- Coś? - powtórzyłam po nim z namysłem, oblizując usta, a on kiwnął głową. - A jakie coś, co? Co gotujesz?
- Nie ma mowy, że ci o tym powiem. - Pokręcił głową i zaczął powoli pchać mnie do tyłu, na co zmrużyłam oczy, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- To jest jakaś wielka tajemnica? - Uniosłam brwi.
- Idź do swojej sypialni, co? Prześpij się, obejrzyj 'Dynastię' albo coś – zaproponował.
- Wyganiasz mnie? - zapytałam zdumiona, gdy wypchał mnie już do salonu.
- Tak, wyganiam cię – powiedział pewny siebie. - I nie chcę widzieć cię w kuchni przez najbliższą godzinę – nakazał, na co szerzej otworzyłam oczy. Co on kombinuje? Mam się bać?
Przez chwilę biliśmy się spojrzeniami i żadne z nas nawet nie pisnęło słowem.
- Dobrze – zgodziłam się po namyśle. - Ale coś za coś – dodałam.
- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał, a ja wskazałam na swoje usta.
- Już nawet nie martwisz się, że mnie zarazisz? - mruknął i pochylił się nade mną, złączając nasze usta w czułym pocałunku.
- Poświęcę się dla dobra ogółu i zaopiekuję się tobą, gdy zachorujesz – powiedziałam z cwanym uśmiechem, a on się zaśmiał i wskazał ręką na coś za mną.
- Już cię tu nie ma, Cass.
- Już mnie tu nie ma, Louis. - Wystawiłam mu język i się odwróciłam tyłem.
- Jakbym umawiał się z dzieckiem w gratisie – usłyszałam jeszcze, jak mówi i powstrzymałam się od śmiechu.

***

Z każdym kolejnym odcinkiem 'Dynastii' stwierdzam, że ten serial jest coraz bardziej pokręcony i zawiły. Aczkolwiek, ta seria ma w sobie to coś, dzięki czemu chce się to dalej oglądać i nie przerywać. Tylko że czasem musisz przerwać, bo możesz zbyt bardzo się wciągnąć i zapomnieć, że wokół ciebie istnieje jakikolwiek świat. Już raz ze mną tak było – przy 'Pamiętnikach Wampirów'. Po raz kolejny nie mogę aż tak się zatracić, bo to nie jest dobre.
Wraz z tym, gdy wyłączyłam przeglądarkę internetową, mój telefon zaczął dzwonić. Zamknęłam laptop i sięgnęłam po swojego smartfona leżącego trochę dalej na łóżku.
- Czego ode mnie chcesz, blondynko? - zapytałam chrypiąc, wiedząc doskonale, że to Kelly do mnie dzwoni.
- Chora jesteś? - było pierwszym, co usłyszałam od niej.
- Nie, tak tylko mówię tym głosem dla zabawy.
- Nie, ale poważnie pytam.
- No, jestem chora, poważnie. Nie słyszysz? - odparłam, wygodniej się kładąc. - Leżę z gorączką, no, teraz na trochę mi przeszło po lekach, ale pewnie nie na długo.
- Może przyjadę w takim razie, co? Potrzebujesz czegoś?
- Louis ze mną jest, ale dzięki. - Uśmiechnęłam się do siebie. Zawsze jest taka kochana i jeszcze się martwi. Naprawdę jest dla mnie jak starsza siostra. Bez niej pewnie nie poradziłabym sobie w wielu sytuacjach. Jest dla mnie wsparciem we wszystkim.
- O, przyszedł się tobą zaopiekować?
- Jestem dorosła, Kelly – mruknęłam, przypominając jej. - Ale tak, można tak powiedzieć. Postawił mnie trochę na nogi, kupił mi jedzenie i leki, więc nie jest źle. Tylko szkoda, że choruję w naszą miesięcznicę – wymamrotałam ostatnie zdanie.
- Ale dostałaś kwiaty, więc nie narzekaj, bo mogło być gorzej – odpowiedziała spokojnie, a ja nie zrozumiałam, o co jej chodzi.
Zmarszczyłam brwi i momentalnie usiadłam.
- Nie rozumiem cię, bo nie dostałam żadnych kwiatów.
- Co? Ale... no, a te 3 czerwone róże? - zapytała, zaczynając się zacinać.
- Nie wiem, o czym ty mówisz. Nie dostałam nic. Ty masz coś z głową? Wymyśliłaś to sobie i chcesz mnie w coś wkręcić? To nie jest śmieszne, Kelly. Zaczynam myśleć, że masz jakieś problemy psychiczne.
- Cassandra, nie zwariowałam, okej? Wiem, co widziałam. Jakoś rano spotkałam go na mieście, wychodził z kwiaciarni z Harrym. Oboje mieli po bukiecie kwiatów. Myślałam, że te, które trzymał Louis są dla ciebie.
- Nic nie dostałam... - powiedziałam oszołomiona.
- Czekaj, ale to jeszcze nic nie oznacza – odpowiedziała szybko.
- Kelly, zadzwonię do ciebie później.
- Tylko nie zrób czegoś głupiego, słyszysz? To nie oznacza od razu, że cię zdradza, wiesz o tym, prawda?
- Po prostu muszę się dowiedzieć, o co chodzi. Pa, Kelly.
- Proszę, nie powiedz mu tylko czegoś głupiego – usłyszałam jej zaniepokojony głos i zaraz po tym się rozłączyłam.
Odłożyłam telefon i spojrzałam na ścianę przed sobą. To na pewno nie jest tak, jak ja myślę. Na pewno.
Przełknęłam głęboko ślinę i zmusiłam się do tego, by całkiem wstać z łóżka. Choć nie miałam ochoty, teraz już musiałam. Stanęłam na puchatym dywanie i sięgnęłam po ciepły szlafrok, który szybko narzuciłam na siebie. W bardzo krótkim czasie przeszłam przez pół domu i znalazłam się w kuchni, gdzie Louis wciąż coś robił i nie dostrzegał mnie. Odwrócony był tyłem do mnie i nachylony nad stołem.
- Louis – zwróciłam jego uwagę i dopiero po tym się odwrócił. Zauważył mnie i się uśmiechnął, ale, ja wiedziałam, że jeszcze chwila i tuż po tym, co powiem, ten uśmiech zniknie.
- Jeszcze nie minęła godzina. Zostało mi kilka minut. - Zaśmiał się krótko, ale gdy zauważył, że jestem poważna – ucichł.
- Musimy o czymś pogadać – odezwałam się z wahaniem.
- Coś się stało? Chyba nic złego nie zrobiłem, prawda?
- Nie wiem, ty mi powiedz. - Uniosłam lekko ramiona i prawdopodobnie zabrzmiałam, jakbym o coś go obwiniała. A może tak było?
- Ale o czym? Nie rozumiem, co masz na myśli.
- Kelly dzisiaj cię widziała.
- Tak i co w związku z tym? - zapytał, przekręcając na bok głowę.
- Bądź teraz ze mną szczery i nie kłam, dobrze? Nie chcę być z kimś, kto mnie okłamuje i jeśli tak jest z tobą... to nie jestem pewna, czy to zniosę, a zaufałam ci przecież.
- Wyjaśnisz mi, o co ci chodzi? Nie potrafię czytać ludziom w myślach, a ty jeszcze przeciągasz temat, zamiast od razu powiedzieć mi, co cię niepokoi. A więc?
- Zdradzasz mnie? - zapytałam poważnie, przy czym serce biło mi niemiłosiernie szybko. W reakcji na moje słowa – otworzył szeroko oczy.
- Słucham? - odezwał się oszołomiony, widocznie nie wierząc w to, co słyszy.
- Czy mnie zdradzasz? - powtórzyłam, choć wiedziałam, że usłyszał doskonale.
- Żartujesz sobie? Po czym wywnioskowałaś, że mogę cię zdradzać
- Kelly powiedziała, że widziała cię rano z kwiatami, a ja ich nie dostałam. Kto je dostał zamiast mnie? Jaka kobieta? - zapytałam drżącym głosem, a on głęboko odetchnął. - Powiedz mi – zażądałam.
- Dlaczego wy, kobiety, od razu zakładacie najgorsze? Tak, kupiłem te kwiaty. Trzy czerwone róże, jeśli chcesz wiedzieć. One nie były dla ciebie, ale nie zdradzam cię. Przyrzekam, że nie mam innej, nawet nie byłbym w stanie o tym pomyśleć.
- Dlaczego ci nie wierzę? Co zrobiłeś z tymi kwiatami?
- Jechałem na cmentarz. Harry był ze mną, więc może zaświadczyć, że tak było, jeśli rzeczywiście mi nie wierzysz. - Momentalnie posmutniał, a z jego oczu znikły te iskierki, które zawsze były, gdy był szczęśliwy. Od razu dopadło mnie poczucie winy.
- Byłeś na cmentarzu? - zapytałam cicho, a on przytaknął.
- Odwiedzałem tam pewną ważną dla mnie osobę, Harry tak samo. To wszystko, zapytaj go – odpowiedział ciszej, a ja nie wiedziałam, co miałam mu na to odpowiedzieć i milczałam, choć to nie było najlepsze rozwiązanie. - Nie ufasz mi już prawda? - zapytał niespokojnie, gdy się nie odzywałam.
- Ufam – powiedziałam całkowicie tego pewna, ale nie wiem, czy jego to przekonało.
- Ale co? Jest jakieś 'ale', prawda? Oczywiście, że jest. Lepiej nie mów jakie, tak będzie lepiej. Chcę ci tylko kolejny raz powiedzieć, że nie jestem kobieciarzem i jeśli kogoś kocham, to serio. I ty jesteś jedyną, którą kocham.
- Louis...
- Poczekaj – przerwał mi, więc lekko zagryzłam wargę, byłam już trochę poruszona. - Rzeczywiście tamte kwiaty nie były dla ciebie i może powinienem dać takie tobie, ale sądziłem, że wieczorem nie jest jeszcze na to za późno – powiedział z nadzieją i zrobił krok w bok, odsłaniając mi tym widok stołu, który wyglądał jak w tych wszystkich filmach.
Nie sądziłam, że coś takiego mogę zobaczyć we własnej kuchni. Na stole stała już kolacja. Między talerzami ustawione były dwie wysokie świece i kilka małych wokół nich. Przy krawędzi znajdowało się wino w lodzie, a na środku, trochę dalej od świec, był bukiet różowych i fioletowych róż. Wszystko, jakby pojawiło się tutaj magicznym sposobem. Musiał wyjść w międzyczasie szybko gdzieś do sklepu lub przemycić wcześniej, bym tego nie zauważyła. Ale nie liczyło się, jak on to zrobił. Liczyło się, że tym gestem, moje serce otworzyło się dla niego jeszcze bardziej. I to niewyobrażalne, jak bardzo ja go kocham.
- Zrobiłem nam kolację, bo wiem, że nie dasz rady wyjść z domu. Może nie jestem wyśmienitym kucharzem, ale się starałem, by wyszło i to chyba lepsze niż miałbym coś zamówić. A te kwiatu tym razem są dla ciebie – mówił cicho, jakby bał się mojej reakcji.
Zakryłam dłonią usta i podeszłam do szatyna.
- To wygląda wspaniale, dziękuję. Przepraszam, że źle cię oceniłam.
- Miałaś powody. Ale naprawdę myślisz, że kupowałbym kwiaty dla innej w naszą miesięcznicę?
- Uświadomiłeś mi, że nie mógłbyś tego zrobić. Głupia jestem. - Oplotłam ręce wokół jego szyi. - Tylko że ja nie mam nic dla ciebie, przepraszam.
- Jesteś tu. To dla mnie wystarczający prezent. Nie musisz mi niczego dawać, bym był szczęśliwy.
- Jesteś najlepszym, co do tej pory spotkało mnie w życiu. - Oparłam swoje czoło o jego i zamknęłam oczy. - Szczęśliwej miesięcznicy, kochanie.
- Szczęśliwej. Oby było więcej takich rocznic – odpowiedział ciszej i delikatnie musnął moje usta.
Pierwszy miesiąc z nim był jak nowy początek w moim życiu. Wierzę, że to szybko się nie skończy.

***


23 lipca 2019

Wciąż tu jestem

Hej, hej, hej!!
Szybkie sprostowanko: nadal tu jestem. To nie tak, że zamknęłam bloga lub przestałam pisać. Zdaję sobie sprawę z tego, jak dawno był ostatni rozdział, ale ja też mam wakacje i pech chce tak, że nie mam prawie dostępu do internetu.
Jeśli ktokolwiek jeszcze tu jest, mile widziana jakakolwiek odpowiedź, rozdział kolejny powinien pojawić się w ciągu 2 kolejnych tygodni, taką mam nadzieję.
Póki co, udanych kolejnych dni wakacji!
/Perriele rebel

04 lipca 2019

ROZDZIAŁ 29. 'TWOJEJ OBECNOŚCI BRAK'


*Cassandra*

Z trudem otworzyłam minimalnie oczy, które natychmiast zamknęłam, gdy oślepiło mnie światło i cała ta biel dookoła. Zmrużyłam więc oczy, a gdy już przyzwyczaiły się do jasnego blasku, otworzyłam je szerzej, automatycznie łapiąc się za pobolewającą głowę. Poczułam, że do mojej ręki doczepione jest coś, co mnie ciągnie, dlatego mimowolnie zerknęłam w tamtym kierunku. Zobaczyłam przezroczystą rurkę ciągnącą się od mojej skóry aż w górę do worka z cieczą i wtedy zorientowałam się, że jestem podłączona do kroplówki. Odwróciłam się, by rozejrzeć się po pomieszczeniu, ale gdy chciałam usiąść, zostałam z powrotem zmuszona do położenia się.
Syknęłam i spojrzałam w górę. Zobaczyłam nad sobą kobietę o ciemnej karnacji, ubraną w jakiś błękitny strój, wyglądała na pielęgniarkę lub nawet lekarkę.
- Niech pani jeszcze nie wstaje, pani Miller – zwróciła się do mnie, a ja zaraz po tym skrzywiłam się, zaatakowana bólem w plecach albo żebrach, albo obydwu.
- Dlaczego nie? - zapytałam ciszej niż oczekiwałam, że to zrobię. Nie wiem, dlaczego nie byłam na siłach, by mówić.
- Jesteś w szpitalu. Byłaś uśpiona przez niecałą godzinę, złociutka.
- Co się stało? - Zamknęłam oczy zbyt zmęczona.
- Zostałaś przewieziona z wypadku samochodowego. Jesteś poobijana, ale nic poważniejszego ci się nie stało. Jednak lekarze nie są pewni, czy nie doznałaś wstrząsu mózgu. Jak masz na imię? - zapytała po chwili, a ja otworzyłam oczy.
- Cassandra – odpowiedziałam i będąc pewna, o co jeszcze chce mnie zapytać, mówiłam dalej. - Mam 23 lata i urodziłam się w Nowym Jorku. Nie straciłam pamięci, wiem, jaki dziś dzień, wszystko ze mną w porządku – uświadomiłam jej, na co westchnęła i kiwnęła głową.
- Dla bezpieczeństwa, proszę jeszcze leżeć – zakazała i odeszła ode mnie.
Odetchnęłam głęboko i odwróciłam głowę w prawo, i miałam zamknąć oczy, ale wtedy zobaczyłam mojego chłopaka. Siedział na takiej samej kozetce co ja, opierając głowę o zagłówek i patrzył na mnie. Jednak w ogóle się nie odzywał, był blady i wyglądał na wyczerpanego i osłabionego. Mrużył lekko oczy, jakby jego też bolała głowa.
- Louis... - zaczęłam, ale mi przerwał.
- Nareszcie się wybudziłaś. Za długo dałaś sobie czekać, Cass.
- Dlaczego mnie uśpili? - spytałam, marszcząc przy tym czoło.
- Zaczęłaś się dusić. Miałaś tak silny atak astmy po wypadku, że nie byli w stanie tak szybko cię uspokoić. Szczególnie, że wyglądałaś na nieprzytomną, byłaś całkiem nieświadoma. Musieli cię uśpić, bo nie wiedzieli, jakie masz obrażenia, a podejrzewali, że skoro tak się dusisz, to żebro mogło przebić ci płuco. Ale miałaś się obudzić wcześniej...
- Jeszcze żyję – mruknęłam. - Długo tu jesteśmy? Która godzina?
- Pewnie dochodzi druga. Nieważne, bo i tak jest środek nocy.
- A tobie nic się nie stało? - zapytałam, patrząc na niego z niepokojem, a on prychnął i odwrócił głowę tak, że teraz patrzył w sufit.
- Oprócz lekkiego wstrząsu mózgu? To nic.
- Miałeś wstrząs mózgu? - powiedziałam oszołomiona, a on przewrócił oczami, jakby... z pogardą? Przepraszam, co?
- Powiedziałem, że lekki, nic mi nie jest, pamięć mi się nie popieprzyła. Wszystko ze mną w porządku.
- Ile będziemy w szpitalu?
- Ty nie musisz, ja wypisuję się na własne życzenie – wymamrotał.
- Słucham?! - Mimowolnie poderwałam się do góry, a pielęgniarka od razu kazała mi się położyć, czego i tak za bardzo nie wzięłam do siebie. - Nie możesz się wypisać, jeśli coś się dzieje.
- Właśnie chodzi o to, że nic się nie dzieje, jasne? - Uniósł się niespodziewanie, wyglądał na zdenerwowanego. - Nie mam zamiaru przesiedzieć tu całej soboty, jeśli czuję się dobrze.
- Lekarz ci na to pozwala? - zapytałam, nie bardzo do tego przekonana, a on tylko parsknął, czego ja już bardziej nie pojmowałam.
- Nie ma nic do gadania – odpowiedział obojętnie, a jego ton głosu względem mnie zaczynał mnie powoli irytować i drażnić. Oczywiście, że lekarz nie ma nic do gadania, jeśli on pewnie wyłożył parę tysięcy łapówki, już ja go znam. Nic dziwnego, że go stąd wypuszczą.
- Możesz mi wyjaśnić, czemu dokładnie mieliśmy wypadek? - zapytałam najspokojniej jak się dało, ale on jedynie na mnie zerknął i nawet się nie odezwał. - To przez to, że brałeś dzień wcześniej narkotyki? - ściszyłam głos, aby pielęgniarki nas nie usłyszały.
- Zwariowałaś? - syknął w moją stronę. - Mówiłem, że nie brałem dużo, już dawno nie działają. Nie jestem jeszcze tak popieprzony, żeby kierować w takim stanie i jeszcze ciebie wieźć.
- W takim razie co? Nie pamiętam za dużo. Samochód był uszkodzony? Coś wpadło na ulicę? – spytałam ponownie, ale i tym razem nie dostałam od niego odpowiedzi, a jedynie ciszę. - Louis, do cholery! - krzyknęłam, w końcu siadając, ale to też nie pomogło w niczym, bo pielęgniarki jakimś cudem znów znalazły się szybko obok mnie i położyły, a on patrzył na mnie wzrokiem, w którym pierwszy raz nie zobaczyłam niczego, tylko pustkę.
- Proszę się uspokoić, pani Miller – powiedziała jedna z nich, ale tylko zagryzłam mocno szczękę i wyszarpałam ramię z ich uścisku.
- Puśćcie mnie, nie jestem lalką – syknęłam, sama się kładąc. I wtedy też zobaczyłam, jak do sali wchodzi Liam w kitlu lekarskim.
- Nie tak ostro, Cassandra. To nie jest psychiatryk – mruknął, spoglądając na kartki na podkładce, którą trzymał w dłoni.
- No, to już wiadomo, dlaczego udało mu się stąd wypisać – prychnęłam, mając na myśli, że Louisa wypisał Liam. Jak się ma znajomości, to można wszystko. Jestem pewna, że on został do tego bardziej przymuszony niż o to poproszony. - A ciebie nie było kilka godzin temu w domu?
- Kilka godzin temu – tak. Jak oglądaliście film, to już mnie nie było, bo zaczynałem dyżur – wyjaśnił krótko. - Proszę zostawić nas samych – zwrócił się do dwóch pielęgniarek stojących za mną. - Chcę zostać sam z pacjentami – wytłumaczył, a one od razu przytaknęły i w ekspresowym tempie wyszły z sali. Odetchnęłam głęboko, gdy tylko znikły.
- Jak się czujecie? - zapytał, podnosząc wzrok na nas.
- Bywało lepiej – mruknął Louis, na co przewróciłam oczami.
- To skoro źle się czujesz, to dlaczego chcesz się stąd wypisać? - zapytałam poirytowana, całkowicie nie rozumiejąc jego logiki.
- Możemy zamknąć już ten temat? - Uniósł ton głosu, zbyt ostro.
- Uspokój się, Tomlinson – zwrócił się do niego Liam, a potem przeniósł wzrok na mnie. - Dałem mu silne przeciwbólowe, nic mu nie będzie – zapewnił mnie, ale już na to nie odpowiedziałam. - Tobie też coś dać?
- Nie trzeba, poradzę sobie z takim bólem – powiedziałam ciszej niż wcześniej, a za chwilę usłyszałam, jak Louis ponownie prycha. Co, proszę?
- I to ja niby nie chcę pomocy lekarzy – odezwał się, a ja zmarszczyłam czoło, słysząc jego odpowiedź.
Nie poznaję go w tej chwili. Co się stało z moim Louisem? Wcześniej nie zachowywał się tak względem mnie. Zmienił się w jedną noc, a ja nie wiem, co jest tego przyczyną. Jakby ktoś go podmienił, był kimś innym.
- Zamknij się już, dobra? - teraz to Liam się uniósł, patrząc na Louisa. - Twoje docinki są tu zbędne – dodał, a potem wrócił wzrokiem do mnie. - Pamiętasz chwilę wypadku albo coś po nim?
- Niewiele. Była ulewa, samochodem rzucało, potem uderzyliśmy w coś. Reszty nie pamiętam, musiałam stracić przytomność, gdy się zderzyliśmy – powtórzyłam wszystko, co pamiętałam. Oprócz tego, że w ostatnim momencie, gdy byłam świadoma, usłyszałam: 'Kocham cię' od mojego chłopaka. Czy to wyznanie było w dalszym ciągu ważne? Może po prostu w wyniku owych wydarzeń tylko się przesłyszałam? I możliwe, że właśnie tak było, bo Louis zachowuje się jak się zachowuje, co daje mi podstawy do tego, żeby w to nie wierzyć. Tylko co, jeśli on naprawdę to powiedział?
- Uśpili cię w karetce, bo miałaś silny atak astmy. Nie...
- Już jej wszystko powiedziałem – szatyn ponownie się wtrącił, na co Liam głęboko odetchnął. Wyglądał na dość poirytowanego jego obecnością, ale próbował trzymać nerwy na wodzy, by za bardzo nie wybuchnąć, widziałam to.
- Dostałaś kroplówkę na wzmocnienie, bo Louis mówił, że ostatnio mało śpisz. Za kilka minut powinna się skończyć, więc będziecie mogli wracać do domu, żeby odpocząć – wytłumaczył, na co przytaknęłam. - A ty, jeśli chcesz wiedzieć, to przód auta jest cały skasowany, więc nadaje się jedynie na złom. Jedynie, co jest bardzo dziwne, szyby się nie pobiły. Nie wiem, jak to jest w ogóle możliwe - znów zwrócił się do szatyna.
- Zajebiście – wymamrotał w odpowiedzi.
- Zayn pojechał opróżnić je z twoich rzeczy, więc potem ci je przywiezie. Możesz próbować je ratować, ale nie wiem, czy coś z tego wyjdzie. Oczywiście, wiem, że i tak wywalisz fortunę na jego naprawę, więc nie wiem, po co tak właściwie ja się odzywam.
- Po cholerę mi to auto, co? Jak ma iść na złom, to niech idzie, a nie niepotrzebnie zajmuje miejsce. Mam jeszcze pięć, jedno nie zrobi mi wielkiej różnicy.
- I właśnie o tym mówię – mruknął Liam.
- Skoro pół auta jest skasowane, to jakim cudem jesteśmy tylko poobijani? Przecież to fizycznie niemożliwe – powiedziałam zdziwiona.
- Szczęście – odparł krótko Liam.
- A wyjaśni mi ktoś w końcu, jak dokładniej doszło do wypadku? - ponownie zapytałam.
- Doskonale wiesz, że straciłem kontrolę nad samochodem, bo było ślisko, lało, była mgła. Zjechałem na drugi pas, nie mogłem skręcić i uderzyłem w inne auto, wiesz to, przed chwilą sama to przyznałaś. Nie rozumiem więc, po jaką cholerę o to pytasz – mówił szybko, ze złością w głosie skierowaną do mnie.
- To jest powierzchowne wytłumaczenie. Wiem, że stało się coś jeszcze, ale nie mówicie mi co – nie odpuszczałam i dalej ciągnęłam temat.
- Albo ty jej to powiesz, albo ja to zrobię – odezwał się Liam.
- Dobra, kurwa! Skoro tak bardzo chcecie, to niech wam będzie! - zaczął się rzucać, a ja zaobserwowałam, że znów zachowuje się tak samo jak w Stanach. Jego druga osobowość nigdy nie zniknie. - Podcięli nam hamulce, żebyśmy tam wtedy zginęli! Wprost idealnie do warunków, jakie panowały na drodze! - krzyczał jeszcze głośniej, a ja poczułam, jak bladnę. - To chciałaś wiedzieć?! Mieliśmy tam zginąć, a przeżyliśmy tylko dzięki szczęściu! - wydarł się na mnie, a ja poczułam głębokie ukłucie w sercu.
- K-kto to zrobił? - zapytałam ciszej, mimo, że podejrzewałam, jaka padnie odpowiedź. Usłyszałam, jak ironicznie się śmieje, co w jeszcze bardziej mnie przygasiło.
- Kurwa, a jak myślisz? Jones ze swoją zgrają. Chcą nas powybijać jak kaczki! Powinnaś cieszyć się, że przeżyłaś!
- Jak mogli to zrobić, jeśli nie wiedzą, gdzie mieszkasz i pracujesz?
- Ja pierdolę, skąd mam to wiedzieć?! Wcześniej byliśmy na mieście tym autem, więc pewnie tam je dorwali i gdyby nie nasze pieprzone szczęście, to pewnie leżelibyśmy tu już wcześniej. Mam tylko nadzieję, że nie śledzili nas do samego domu. I nie próbuj mi wmówić, że to mógł być pieprzony przypadek, bo nikt inny jak oni nie pragną mojej śmierci!
- Dlaczego cały czas się na mnie drzesz?! - Usiadłam i postanowiłam w końcu unieść ton głosu, by zacząć się bronić. Albo to zrobię, albo w dalszym ciągu będzie na mnie krzyczeć. - Wyżywasz się na mnie, a ja obrywam za coś, czego nie zrobiłam! Rozumiem, że jesteś wkurzony, ale nie musisz mnie tak traktować i zachowywać się znów jak dupek, bo ja nic ci nie zrobiłam! Możesz się na mnie nie wydzierać bez powodu?! - Wyrzucałam z siebie cały swój narastający gniew, a wtedy do sali wszedł mój brat, przerywając moje krzyki. - Co ty tu robisz, Jake?
- Chociaż na mnie nie krzycz, siostra, dobra? - powiedział poważnie, w ogóle nie żartując. Minę też miał poważną, a jednocześnie trochę zaniepokojoną i zawiedzioną. W dłoni trzymał jakąś teczkę.
- Co tu robisz? - zapytałam ponownie z przyspieszonym oddechem.
- Louis kazał mi po niego zadzwonić – odpowiedział za niego Liam, a ja otworzyłam ze zdziwienia usta i parsknęłam z niedowierzania. - Potrzebujemy twojej karty zdrowia – wyjaśnił, a mój brat przytaknął i podał mu teczkę, którą trzymał.
-  Poza tym, ktoś z twojej rodziny musiał się dowiedzieć – wtrącił Louis, jednak ton jego głosu był nadal zbyt obojętny, a ja nie wiedziałam, dlaczego tak się dzieje.
- Żartujecie sobie, tak? Jake, powiedz, że mama nie wie, powiedz...
- Nie wie, uspokój się. Nic jej nie powiedziałem i nie zamierzam, bo wiem, jak może zareagować. Na szczęście spała, gdy wychodziłem. - Usiadł na krześle obok mnie. - Ale nie wywijaj już mi takich żartów, okej? Nie wiesz, jak się przestraszyłem.
- Żyję przecież – westchnęłam, opierając głowę o zagłówek.
- Mogło być różnie. Nie chcę stracić kolejnej osoby, Cass. - Popatrzył na mnie z troską, a ja liczyłam na to, że Louis nie usłyszał drugiego zdania.
- Nic mi nie jest, naprawdę – zapewniłam go. - Tylko mnie poobijało, to wszystko – dodałam, a on zbliżył się i pocałował mnie w czubek głowy, co wnet mnie uspokoiło.
- Jesteś starsza o całe 5 lat, a i tak jesteś tak uparta. - Uśmiechnął się lekko. - Całe życie stawiasz na swoim. Mam najsilniejszą siostrę, jaką ktokolwiek mógłby mieć. - Położył dłoń na moim ramieniu i spojrzał mi w oczy.
Mogłam zobaczyć tą troskę, opiekę i miłość w jego oczach, którą darzyliśmy siebie nawzajem od samego początku. Nazwanie mnie najsilniejszą osobą było tak sprzeczne z rzeczywistością. To nie ja byłam silna, to tylko przykrywka.
- Zabieram was oboje do domu. Bo mam rozumieć, że jesteście razem, tak? - Spojrzał znacząco na Louisa, a ja westchnęłam.
Można byłoby chyba tak powiedzieć... Nie mam pojęcia, jakie ma on teraz nastawienie. Gdyby na mnie nie krzyczał, byłoby jasne.
Ale ja nie mam zamiaru tak łatwo z niego zrezygnować. I mam nadzieję, że on ze mnie też nie.

***

Jake odwiózł mnie i Louisa do mojego mieszkania jakąś godzinę temu. Nim wszedł, musiał oczywiście upewnić się, że nic mi nie jest, no... nam obojgu. Wrócił do domu, ale obiecał, że po południu jeszcze się pojawi, sprawdzić, co ze mną. Mówiłam, że mój brat to skarb? Innego bym nie chciała.
Louis przez całą drogę nie odzywał się, nie sprzeciwił się nawet, by jechać do mnie. Ja przez większość czasu również milczałam, ale nie tylko dlatego, że byłam zmęczona, a to Jake więcej mówił ode mnie. Milczałam, bo ilekroć zapytałam o coś Louisa – on nie odpowiadał, nawet na mnie nie spoglądał. Idąc do mojego mieszkania, szedł w tyle, a gdy chciałam złapać go za rękę, natychmiast puścił mnie i odsunął się, by zostawić między nami przynajmniej metr przestrzeni. Trzymał mnie na dystans, a ja nie wiedziałam, o co mu chodzi. Nie pojmowałam, dlaczego zostaje u mnie na resztę nocy, jeśli w ogóle się do mnie nie odzywa. Chyba lepsze od tej ciszy byłoby, gdyby wrócił do siebie. Może i jestem okrutna, tak myśląc, ale to niewyjaśnione milczenie jest dla mnie gorsze niż jego nieobecność. Jakby był tu tylko ciałem, ale nie myślami, nie głosem, nie sobą. A ja chciałabym tylko drobnego gestu, słowa, znaku, że tu jest i wciąż jestem dla niego ważna. Czy ja aż tak wiele pragnę?
Jest już około czwartej rano, a ja naprawdę muszę się położyć i przespać kilka godzin, bo czuję, że zaraz zasnę na stojąco, nawet mimo tego, że wcześniej mnie uśpili i dali kroplówkę na wzmocnienie. To raczej, niemal na pewno, są skutki tego, że się nie wysypiam i zwyczajnie mam za dużo na głowie. Nawet, jeśli ostatnie trzy tygodnie spędziłam w dużej ilości z Louisem, i tak każdy mój dzień był za krótki. Mój organizm ewidentnie domaga się odpoczynku, ale ja oczywiście, jak zwykle, to bagatelizuję. Naprawdę powinnam więcej sypiać albo będzie ze mną źle. Tylko że to, co się dzieje w moim życiu, nie pozwala mi wystarczająco na to, by zadbać bardziej o swoje zdrowie. Nawet tych cholernych papierosów nie mogę rzucić, bo ilekroć coś mnie stresuje albo denerwuje, to po nie sięgam. Ja kiedyś wymęczę się na śmierć. Mam dość tego wszystkiego.
Przykryłam się kołdrą i zamknęłam oczy, ale nie mogłam zasnąć przez to, że w łazience świeciło się jeszcze światło, które padało mi prosto na twarz. Po niedługim czasie usłyszałam, jak drzwi się otwierają, a kiedy otworzyłam oczy, wszędzie było już ciemno. Dostrzegłam sylwetkę mojego chłopaka, zmierzającego w moim kierunku. Łóżko ugięło się pod jego ciężarem, a on położył się na plecy, z ramieniem włożonym pod głowę.
Przysunęłam się bliżej niego, usuwając przestrzeń między nami. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej i przełożyłam rękę na jego tors, chcąc go przytulić, tak jak zwykle. Gdy tylko zamknęłam oczy, poczułam, jak porusza się pode mną. Kiedy miałam podnieść głowę, zorientowałam się, że zrzuca mnie ze swojego ciała i z powrotem wstaje z łóżka.
Usiadłam zdezorientowana jego zachowaniem, a on nawet nie odwrócił się, by na mnie spojrzeć i wyszedł z sypialni. Zobaczyłam tylko, jak gdzieś na korytarzu rozbłyska światło. Popatrzyłam na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą leżał i poczułam, jak moje serce pęka. Co ja takiego zrobiłam? Czy to źle, że chciałam go jedynie przytulić? Przecież nawet słowem się nie odezwałam. Dlaczego mnie odepchnął? Co się dzieje...?
Zrzuciłam z siebie kołdrę, a zanim wstałam, przygryzłam jeszcze policzki od środka i głęboko odetchnęłam. Zsunęłam się z łóżka i powolnym krokiem wyszłam z pokoju. Na korytarzu wcale nie świeciło się, to błyskała jedynie lampa w salonie, która oświetlała dość dobrze całe pomieszczenie. Rozejrzałam się uważnie i dopiero po chwili zauważyłam ciemną postać, opierającą się o balustradę na balkonie. Od razu poszłam w tamtym kierunku, ciaśniej krzyżując ramiona na klatce piersiowej, bo z każdym krokiem robiło mi się coraz zimniej.
Wyszłam na mój długi balkon i niemal natychmiast przeszły mnie dreszcze, gdy stanęłam na lodowatych płytkach. Louis stał parę metrów dalej, paląc papierosa i spoglądając w ciemność Londynu, która powoli zaczynała ustępować miejsca wschodzącemu niedługo słońcu. Nie byłam pewna, czy jest świadom mojej obecności tutaj, więc zbliżyłam się do niego o kilka, a może i nawet kilkanaście kroków. Porzuciłam myśl o tym, że trzęsłam się z zimna w krótkich spodenkach i koszulce. Nie przejmowałam się tym, że mogę się przeziębić – było coś ważniejszego.
- Dlaczego sobie poszedłeś? - zapytałam cicho, ale wystarczająco głośno, aby mógł usłyszeć. I wiedziałam, że usłyszał, bo na ułamek sekundy spojrzał na mnie kątem oka, ale nie odpowiedział. - Louis? - podjęłam kolejną próbę jakiejkolwiek rozmowy, ale wtedy on oderwał ramiona od balustrady i spoglądając na mnie, nieoczekiwanie wybuchł.
- Możesz mnie, kurwa, zostawić samego? - zapytał bardzo ostro, w ogóle nie kryjąc swojej złości.
Patrzył na mnie z niewyjaśnioną furią, co spowodowało, że nagle cała moja odwaga, jak i zdolność mówienia całkowicie mnie opuściły. Moja dolna warga mimowolnie zadrżała, a ja odniosłam wrażenie, że w porównaniu do niego jestem zbyt mała. Poczułam się słaba i zraniona, przez co powoli zaczęłam się cofać, czując narastającą gulę w moim gardle. Już nie byłam silna.
- Wracaj do środka, jest zimno – dodał spokojniej, ale oschle, nim zdążyłam wyjść z balkonu.
Popatrzyłam na niego ostatni raz, a gdy zorientowałam się, że oczy zachodzą mi łzami, wycofałam się do salonu. W szybkim tempie wróciłam do swojej sypialni, żałując, że w ogóle z niej wychodziłam. Znów oberwałam za nic.
Rzuciłam się na łóżko, natychmiast dając upust swojemu bólowi. Łzy spływały mi po twarzy, mocząc moją poduszkę. Próbowałam stłumić mój płacz, by mnie nie usłyszał i nie brał na litość. Nie potrzebuję litości. Przesunęłam się na sam brzeg łóżka, jak najdalej od drugiego boku i zwinęłam się w kłębek, jakbym znów była dzieckiem.
Nie wiem, ile tak płakałam, ale wraz z tym, gdy już się uspokoiłam, zaczynałam powoli zasypiać. Serce wypełniał mi tylko ból. Nie rozumiem, dlaczego on tak mnie traktuje. Powinien teraz przy mnie być. Wie dobrze, że wciąż nie doszłam całkowicie do siebie po tym wypadku. Ale on woli teraz stać na balkonie i palić, to jest ważniejsze. Może bym zaakceptowała to, że wyszedł, gdyby nie jego zachowanie. Tak po prostu mnie odrzucił, bez słowa wyjaśnienia, kiedy ja chciałabym, żeby był teraz przy mnie. Jakby w ogóle go nie było. Czy on nie wie, jak bardzo mnie tym rani? Ja nie chcę takiego Louisa, chcę tą wcześniejszą wersję, łagodniejszą. Chcę mojego Louisa, który nie jest taki podły jak ten teraz.
Wiedziałam, że z każdą chwilą zasypiam i nagle oprzytomniałam, czując silne ramiona oplatające mnie wokół talii. Przyciągnął mnie do siebie od tyłu, mocno przytulając, jakbym miała zaraz uciec. Poczułam jego nos między moimi włosami, a potem to, jak całuje mnie w czubek głowy, ale ja nie pokazywałam tego, że nie śpię.
- W ogóle nie zasługuję na ciebie – wyszeptał, jakby do siebie, zapewne będąc przekonanym, że już jednak śpię. - Nie wiem, dlaczego wciąż ze mną jesteś – dodał jeszcze ciszej.
Nie otworzyłam oczu, nie poruszyłam się, nie chciałam, by wiedział, że to usłyszałam. Zachowam to wyznanie dla siebie jako pewność, że może wciąż jestem dla niego ważna, tak jak byłam ważna przedtem, według jego słów...

***

Z łatwością obudziłam się, nareszcie czując się w pełni wypoczęta. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo brakowało mi odpowiedniej dawki snu w ostatnich dniach. Mam wrażenie, że zaczęłam dziś już powrót do normalnych godzin przeznaczonych na spanie, że w końcu spałam, ile potrzeba. Mam nadzieję tylko, że już będzie tak przynajmniej przez kolejne dni. Muszę postarać się przesypiać choć te 6-7 godzin w ciągu nocy. To mój nowy cel. Tylko że znając mnie, to tak łatwo nie dojdzie do skutku, bo jak zawsze mam za wiele rzeczy na głowie. Począwszy od firmy, a kończąc na moim chłopaku. Właśnie. Mój chłopak...
Przekręciłam się na drugi bok, oczekując, że go zobaczę, ale jego już nie było. Miejsce obok było puste, a gdy dotknęłam leżącej tam pościeli, okazała się również chłodna. Tak, jakby w ogóle tu nie spał albo wstał już dawno temu. Moje serce po raz kolejny rozpadło się na kawałki.
Myślałam, że on wciąż tu będzie, przecież ostatecznie jednak do mnie przyszedł nad ranem. Byłam przekonana, że dla niego to coś znaczy, dla mnie znaczyło. Miałam nadzieję, że przestał bezpodstawnie o coś się na mnie denerwować. Chyba jednak się przeliczyłam, nie pierwszy raz... Więc dlaczego jednak przyszedł do mnie wtedy? Dlaczego mnie przytulił i pocałował w czubek głowy? Dlaczego tu ze mną spał, jeśli znów mnie zostawił? Myślałam, że wszystko wróci do normy. Zostawił mnie bez żadnego słowa pożegnania. Na co ja liczyłam? Przecież się do ciebie nie odzywał jeszcze przed kilkoma godzinami, Cassandra. Jesteś taka głupia. Taka głupia i naiwna... Jak mogłam myśleć, że naprawdę mnie kocha, że jestem dla niego kimś ważnym? To było tylko moje urojenie, złudzenie... To widocznie była moja fantazja... To moja wyobraźnia ze mną pogrywa. Może jego w rzeczywistości nigdy tu nie było? A może był?
Wyszłam z ciepłej pościeli i natychmiast czując rozchodzący się chłód po mieszkaniu, narzuciłam na siebie krótki, szary szlafrok z polaru. Dziwne, ale raczej zamykałam okna. Chyba, że to Louis zostawił gdzieś otwarte. Świetnie. Nie dość, że mnie opuścił, to na dodatek, najwyraźniej, chce, żebym się przeziębiła. Tak ma wyglądać nasz ewentualny koniec? Oczekiwałam rozmowy, słowa. Chyba znów się przeceniłam. I znów zostanę ze złamanym sercem, i znów opuszcza mnie osoba, którą naprawdę kocham? Od kiedy pamiętam, odchodzą ode mnie wszyscy, których kocham. Nie ma po co żyć na tym świecie. Byłam szczęśliwa przez jakiś okres w życiu, teraz przyszedł czas, by nie być. Mogłam się tego w sumie spodziewać...
Poszłam do kuchni, gdzie od razu, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, zobaczyłam Louisa i aż musiałam z wrażenia się zatrzymać. Serce natychmiast zabiło mi szybciej. Może nie wszystko jest jeszcze stracone?
Siedział na blacie przy oknie, które było na oścież otwarte, z nogami na meblu i robił coś na swoim smartfonie. Zauważyłam, że się przebrał, więc musiał pojechać do domu i tu wrócić albo ktoś mu przywiózł ubrania. Podniósł na chwilę głowę, zerknął przelotnie na mnie, a potem pchnął okno i zamknął je, i wrócił do swojego telefonu, na mnie nie zwracając większej uwagi.
- Myślałam, że sobie poszedłeś i wróciłeś do domu – zaczęłam mówić, ale on tylko ponownie podniósł na mnie wzrok i zaraz znów go spuścił na urządzenie w swoich dłoniach, dalej nic nie mówiąc.
Podeszłam do prostopadłego do niego blatu, aby wziąć z szafki szklankę. Napełniłam ją wodą z dzbanka, który zostawiłam tu zanim poszłam spać, a gdy piłam, zauważyłam obok świeże pieczywo, trochę warzyw i mój ulubiony sok pomarańczowy. Zmarszczyłam brwi i odstawiłam naczynie, i zaraz z powrotem odwróciłam się do szatyna.
- Zrobiłeś mi zakupy? - zapytałam podejrzliwie, nie oczekując takiego gestu od niego przy tym, co aktualnie między nami się dzieje.
Ponownie mi nie odpowiedział, tym razem nawet na mnie nie zerknął, co równało się z tym, że porzuciłam swoje wszelkie nadzieje. Zachowywał się, jakby mnie tu nie było, a na duchu podtrzymywała mnie jedynie myśl, że zadbał o to, by kupić mi coś do jedzenia. Musiał zauważyć, że nie mam za dużo rzeczy w lodówce. Ten drobny gest sprawił, że odrobinę cieplej zrobiło mi się na sercu, ale nadal było mi przykro i coś takiego nie mogło na to pomóc.
- Jadłeś już coś czy zrobić śniadanie dla nas dwojga? - zapytałam, wahając się, czy powinnam to powiedzieć. Przygryzłam wargę, oczekując choć drobnego słowa, ale znów się zawiodłam i natychmiast mój lekki entuzjazm, spowodowany tym, że jednak tu jest, przygasł.
Po co ja się wysilam i próbuję w jakikolwiek sposób rozpocząć rozmowę? To chyba nie ma sensu. Nie jestem jakąś wróżką, by dopiąć celu.
- Czyli wciąż mnie za coś karzesz i się nie odzywasz, tak? - Podniosłam nieświadomie ton głosu, przez co moje pytanie, albo bardziej stwierdzenie, zabrzmiało zbyt ostro. Powoli chyba zaczynało mnie to przerastać, całe to milczenie.
Po raz kolejny nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Poczułam, że jego tu nie ma, że brakuje mi jego rzeczywistej obecności.
- Świetnie, po prostu – wymamrotałam przy wyjściu. - Będę w łazience, gdybyś postanowił się jednak odezwać – dodałam, odwracając się od niego.
Wraz z tym, gdy wyszłam z kuchni, usłyszałam dźwięk, jakby zeskakiwania z czegoś. W głowie narodziła mi się nowa myśl, że może zszedł z blatu i postanowił za mną ruszyć. Ale nie odwróciłam się, by się o tym przekonać. Bałam się, że zwyczajnie się zawiodę i zaboli mnie jeszcze bardziej. A ja tylko chciałabym, żeby coś powiedział, dotknął mnie, ale tak, żeby wiedział, że jestem tego świadoma, a nie tak jak przed kilkoma godzinami, gdy myślał, że śpię. Chcę tylko tego jednego. To niedużo...

***

Wyszłam spod prysznica i dokładnie osuszyłam ręcznikiem swoje ciało. Gdy byłam już pewna, że jestem w pełni sucha, spuściłam ręcznik na podłogę i założyłam na siebie bieliznę. Kiedy się wyprostowałam i spojrzałam w lustro, doznałam małego szoku. Jak Jake przywiózł nas po wypadku, nie myłam się jeszcze, choć powinnam, ale nie byłam wtedy na siłach. Gdybym zrobiła to wcześniej, wiedziałabym, jak po tym wypadku wygląda moje ciało. Sama siebie się przestraszyłam i nie sądziłam, że aż tak źle może to wyglądać. Ta pielęgniarka mówiła, że jestem poobijana, ale nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo. Cały lewy bok miałam siny, podobnie jak ramię, obie nogi też pokryte były od dołu w górę siniakami.
Dotknęłam żeber i natychmiast syknęłam, żałując, że to zrobiłam. Strasznie bolały przy dotyku. Dziwne, że przez tyle godzin nie dały o sobie znać. Może wtedy w szpitalu powinnam zgodzić się na jakieś przeciwbólowe, to teraz bym nie cierpiała. Czuję, że właśnie dopiero się to zaczyna, po tym gorącym prysznicu, i jestem pewna, że tak szybko mi to nie przejdzie.
Od razu w głowie narodziła mi się myśl, czy z Louisem jest już wszystko w porządku, czy wciąż obrażenia nie dają mu o sobie zapomnieć, szczególnie ten wstrząs mózgu. Może, gdyby przeprowadził ze mną jakąkolwiek rozmowę, byłabym pewna, czy wszystko z nim dobrze. Tylko że on jest uparty i nawet się nie odezwie. Traktuje mnie dziś tak źle, ale martwię się, mimo wszystko, bo go kocham i nie chcę, żeby coś mu się stało.
Naciągnęłam na siebie czarne legginsy, a gdy wciągnęłam przez głowę białą koszulkę na ramiączkach, znów poczułam, jak bolą mnie żebra. To teraz jak się zaczęło, to mogę tylko modlić się, by nie trwało długo. Powinnam te wszystkie siniaki i bolące miejsca posmarować jakimś żelem lub w ogóle schłodzić. Zostaje tylko jeszcze sprawa tego, jak w tym momencie wyglądają moje plecy. Nie zdołałam aż tak bardzo odkręcić głowy, by je obejrzeć, ale przypuszczam, że nie są w najlepszym stanie. Tylko, oby ból nie przeszedł na najwyższy poziom, nie zniosę tego.
Wrzuciłam mokry ręcznik do kosza na pranie i wyszłam z łazienki. Od razu przed oczami zauważyłam siedzącego na moim łóżku Louisa. Znów robił coś na telefonie, ale przynajmniej na mnie spojrzał. Czyli nie myliłam się, gdy myślałam, że może za mną poszedł. Musiał być tu przez cały czas, kiedy się myłam, jakby... chciał dopilnować, że... nic mi się nie stanie? Jakby mnie pilnował i siedział tu, gdybym potrzebowała jakiejś pomocy po tym wypadku. Może to i głupie, wiem, ale mam jakieś dziwne przeczucie, że rzeczywiście tak jest. On się do tego nie przyzna, ale ja to po prostu wiem.
- Jak się czujesz po tym wypadku? - zapytałam, próbując podjąć jakąś rozmowę. Zamiast mi odpowiedzieć, wstał tylko z łóżka. - Nie boli cię już głowa? - zadałam kolejne pytanie, szczerze martwiąc się o niego.
Spojrzał na mnie i przez chwilę odniosłam wrażenie, że może jednak się odezwie, gdy otwierał już usta. Szybko jednak tą nadzieję porzuciłam, bo jego telefon zaczął dzwonić, a on natychmiast odebrał i wyszedł z mojej sypialni po raz kolejny zostawiając mnie. Wyśmienicie... Mam tylko cień nadziei, że mnie nie zdradza, bo to zapewne są telefony z firmy. Mam nadzieję...
Odetchnęłam głęboko, aby nie wybuchnąć, a potem przetarłam twarz dłońmi i podeszłam do szafki, na której leżał mój smartfon. Szybko napisałam do mojego brata wiadomość, żeby kupił mi jakieś leki przeciwbólowe, jeśli dziś ponownie do mnie wpadnie, jak obiecał.
Odłożyłam iPhone'a i skierowałam swoje kroki do dużej szafy. Przesunęłam drzwi od niej i zdjęłam z wieszaka czarny kardigan z przydługimi rękawami, który zaraz narzuciłam na siebie, i od razu zrobiło mi się trochę cieplej. Dziś jest szczególnie zimno, odpowiednio do mojej aktualnej relacji z Louisem. Chciałabym, żeby mnie teraz mocno przytulił i ogrzał swoim ciałem, ale to jest niemożliwe.
Opatuliłam się mocniej swetrem i wyszłam z pokoju. W salonie Louis rozmawiał przez telefon, a a z tego, co mówił, zrozumiałam, że być może gada z którymś z chłopaków. Usiadłam więc na podłokietniku kanapy i patrzyłam na niego, czekając aż skończy rozmowę. Stał obok okna i co chwilę na mnie zerkał.
- Nie wiem, kiedy wrócę – usłyszałam, jak mówi do kogoś po tej drugiej stronie. - Może jutro – dodał, a mi zapaliła się w głowie lampka. Czy to oznacza, że może w dalszym ciągu zostanie tu ze mną?
Skończył rozmowę po kilku minutach, ale nie wywnioskowałam z niej już nic więcej istotnego. Czyli chyba nie mam na co liczyć.
- Domyślam się, że jednak nic nie jadłeś. Pora śniadania zapewne już minęła, więc zrobię nam obiad. Co chcesz? - zapytałam, zagryzając dolną wargę. Nie oczekiwałam, że odpowie, ale jakieś nadzieje wciąż miałam.
- Nic – odparł obojętnie, spoglądając na chwilę na mnie, a ja byłam zaskoczona, że w końcu się odezwał. Tylko, nie na taką odpowiedź liczyłam.
- Mówię poważnie. Co będziesz jadł? - zapytałam trochę ciszej niż poprzednio.
- Powiedziałem, kurwa, że nic! - Nieoczekiwanie wybuchł, a mnie po prostu zatkało. - Możesz mnie w końcu zostawić?
- Nie mogę, bo chcę w końcu z tobą porozmawiać, ale mi nie pozwalasz – zaczęłam spokojnie i miałam nadzieję, że ten ton głosu w dalszym ciągu uda mi się utrzymać. - Co ja ci takiego zrobiłam? - zadałam pytanie zbyt rozpaczliwie niż tego chciałam. - Nie zdradziłam cię, nie zrobiłam nic, dlaczego miałbyś się na mnie wkurzać. Traktujesz mnie, jakbyś za coś mnie karał – powiedziałam szczerze.
- Za nic cię nie karzę.
- W takim razie, o co chodzi? Co zrobiłam nie tak? Winisz mnie za to, że mieliśmy ten wypadek? Jeśli tak, to już więcej z tobą nie pojadę i nic takiego się nie zdarzy. A jeśli traktujesz mnie tak, bo mnie już nie kochasz, zrozumiem... ale powiedz mi to, a nie milczysz. Możesz mnie nienawidzić, ale...
- Możesz się w końcu zamknąć? - przerwał mi ostro, przez co wstrzymałam oddech. - W tym momencie naprawdę mnie wkurwiasz.
- S-słucham? - zapytałam oszołomiona, nie oczekując takiej odpowiedzi. Nie dowierzałam temu, co powiedział i całkiem mnie wmurowało.
- Słyszałaś – fuknął, a jego telefon ponownie zadzwonił. Wyszedł na balkon, nic więcej do mnie nie mówiąc.
Do oczu natychmiast napłynęły mi łzy, a w gardle powstała dusząca gula. Zakryłam dłonią usta, gdy nieoczekiwanie zaczęłam płakać. Uciekłam do kuchni i zgięłam się w pół, gdy wstrząsnęła mną fala płaczu. Zsunęłam się po ścianie na podłogę, dając wszystkim emocjom wydostać się ze mnie.
Poczułam się, jakbym nic nie znaczyła, jakby wszystkie te słowa skierowane do mnie, gdy mówił, że mnie kocha, były kłamstwem. Poczułam, że między nami tworzy się gruby mur, a wszystko, co stworzyliśmy przez te 3 tygodnie zaczęło się walić. Jeszcze 3 lata temu, gdyby ktoś powiedział, że wkurwiam go, nie ruszyłoby mnie to. Ale nigdy nie oczekiwałam, że usłyszę je od osoby, którą kocham i która, jak sądziłam, też dary mnie tym uczuciem.
Zabolało jak ostrze wbijane w serce. A ja chciałam tylko, żebyśmy się dogadali, żeby było jak jeszcze wczoraj...

***

Minęły trzy pieprzone godziny, a jak Louis ze mną nie rozmawiał, tak wciąż się nie odzywa. Cały czas tylko gdzieś dzwoni. Z tego, co zrozumiałam, gada z chłopakami o tym wypadku. Ale nie pojmuję tylko tego, że robi to tutaj, telefonicznie, jakby nie mógł wrócić do siebie i tam z nimi tego obgadać. Przecież do mnie i tak się nie odzywa. Nie przyszedł nawet wtedy, gdy przez niego się rozpłakałam. A sądzę, że cicho nie byłam, bo nie potrafiłam być ciszej. Nie chciałam litości, w żadnym wypadku, ale chciałabym mieć pewność, że jednak coś go jeszcze obchodzę.I tą pewność, że może wciąż się mną interesuje daje mi to, że nadal tu jest.
Przez te 3 godziny cały czas myślałam. Może on rzeczywiście siedzi u mnie, żeby mieć mnie na oku? Tylko, że to w ogóle nie łączy się z tym, dlaczego doprowadził mnie do łez. Nie oczekiwałam, że wtedy przyjdzie do mnie, chciałam, ale wiedziałam, że tego nie zrobi. Wiedział, że płaczę, bo wymijałam go, gdy szłam do swojej sypialni. Jedyne, co zrobił, to głośno westchnął, kiedy zobaczył moją twarz. Nie wiem, co miało to oznaczać. Gdyby chciał, to poszedłby wtedy za mną, ale najwyraźniej nie chciał.
Brakuje mi obecności mojego Louisa, nie tego, który na mnie krzyczy. Mojego Louisa chyba tu nie ma... Dlaczego on znów jest taki jaki był w Stanach, gdy go poznałam? Byłam pewna, że rzeczywiście się zmienia, ale nigdy w pełni to nie nastąpi. Jego prawdziwa natura będzie cały czas w nim żyć, a ja nie jestem pewna, czy będę w stanie znosić to na dłuższą metę. Mimo tego, że ja szczerze go kocham.
Już dawno przestałam płakać, myśleć też nie dam już rady, nie mam co ze sobą zrobić. Miałam być dziś w firmie, wszystko nadrobić i załatwić sprawy, i mogłabym teraz tam być, nie mam nic przeciwko, bo i tak w sumie wychodzi na to, że jestem tu sama. Tylko że po tym wypadku nie wsiądę dziś za kierownicę, szczególnie, że moje żebra dają o sobie znać, a Louis mnie tam nie zawiezie, bo nie ma czym. Mogłabym pojechać autobusem, ale do najbliższego przystanku mam kawałek, to prawie obrzeże miasta. Jutro pojadę do mojej rodziny, więc wychodzi na to, że w poniedziałek będę musiała się sprężyć i zostanę do nocy, bo innego wyboru nie mam, jeśli chcę to wszystko nadrobić.
Wyszłam ze swojej sypialni i powoli szłam przez mieszkanie. Kiedy dotarłam do salonu, zauważyłam, że Louis znów jest na balkonie. Odetchnęłam głęboko i przełknęłam ślinę. Chociaż nie powinnam po tym, co mi powiedział, skierowałam swoje kroki do niego i wyszłam na balkon. Stał oparty o ścianę i nieustannie patrzył na widok przed sobą.
Założyłam ręce na piersi, mocno zaciskając je wokół siebie, myśląc, że doda mi to trochę pewności siebie. Postanowiłam zacząć mówić tak normalnie jak się dało, jakby jeszcze kilka godzin temu nie zranił mnie tak mocno i nic wielkiego się nie stało. Kogo ja oszukiwałam? Jego czy bardziej chciałam siebie?
- Obejrzymy może razem jakiś film albo coś? - zapytałam cicho, kiedy stanęłam bliżej niego. Nie chciałam się narzucać, ale nie chciałam też spędzać całego dnia sama i w milczeniu.
- Nie mam ochoty – odpowiedział dość spokojnie i popatrzył na mnie łagodnie. Na razie wydawał się nie przejawiać swojej złości.
- A może...
- Powiedziałem, że nie mam na nic ochoty. Czego w tym zdaniu nie zrozumiałaś? - zapytał już nieco ostrzej. Nadal na mnie patrzył, a ja zwiesiłam wzrok i podeszłam jeszcze o kilka kroków, bojąc się, że jeśli znów coś powiem, zacznie krzyczeć.
- Miałam być twoją księżniczką... Miałeś traktować mnie jak księżniczkę, obiecałeś. To właśnie tak wygląda? - zapytałam cicho. Nie odpowiedział. - Możemy porozmawiać? Proszę – powiedziałam zrozpaczona, spoglądając na niego.
Chyba nadszedł postęp, bo wydawał się już nie odrywać ode mnie wzroku.
- Nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł. - Pokręcił ledwo widocznie głową.
Teraz zachowywał się jakoś posępnie i już nie rozumiałam tego wszystkiego.
- Dlaczego ty mnie tak traktujesz? Porozmawiaj ze mną, tylko o to proszę. Czy dla ciebie to tak wiele? - zapytałam, a on odetchnął i było widać, że zagryza od środka policzki. Odwrócił ode mnie wzrok i już nie odpowiedział. - Chcę tylko z tobą porozmawiać – powtórzyłam głośniej, coraz bardziej zaczynając być zdenerwowana.
- Nie – powiedział stanowczo, a ja nie oczekiwałam tego, że zaraz mogę wpaść w taki szał. Byłam sfrustrowana i przestałam nad sobą panować.
- To po co tu zostawałeś na noc, jeśli nawet nie chcesz ze mną gadać?! - wybuchłam natychmiast, nie potrafiąc trzymać już w sobie tego wszystkiego. Stanęłam nim twarzą w twarz i złapałam za jego koszulkę, mocno ściskając ją w palcach. - Jesteś tu, ale czuję, jakby w ogóle cię tu nie było! Czuję się w tym momencie sama, rozumiesz?! - Zaczęłam płakać i jednocześnie bić pięściami po jego klatce piersiowej.
- Uspokój się! - krzyknął, łapiąc moje nadgarstki. Trzymał je w mocnym uścisku, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch.
- To powiedz mi, co ci zrobiłam! Powiedz mi, dlaczego mnie tak traktujesz! - powiedziałam zrozpaczona, przez łzy, z trudem łapiąc oddech.
Poczułam, jak Louis rozluźnia swój uścisk i zobaczyłam, że jego twarz łagodnieje. Powoli opuścił moje nadgarstki, ale nie puścił ich w pełni. Spojrzał w moje oczy, a ja mogłam zobaczyć, że jego nie płonęły już złością, nie były obojętne i niemal czarne jak przedtem. Znów były błękitne i takie same jak zawsze, gdy martwił się o mnie, był smutny lub czuł się winny. Chyba wrócił dobry Louis. Mój Louis...
- Nie znasz mojej historii i mnie nie zrozumiesz – odpowiedział przyciszonym głosem, w którym usłyszałam zwątpienie.
- Spróbuję cię zrozumieć, tylko mi powiedz – poprosiłam z żalem.
- Nie zrozumiesz i nic ci nie powiem – odparł stanowczo, puszczając mnie.
- W takim razie milcz dalej i miej mnie w dupie w dalszym ciągu!
- Nie mam cię w dupie! - Uniósł się, a jego twarz ponownie zapłonęła gniewem. - Akurat nie wiesz, co czuję, co myślę i wymyślasz sobie niestworzone rzeczy, kiedy jest inaczej!
- To dlaczego pokazujesz mi, że nic cię nie obchodzę?! Nie widzisz, że mnie tym wszystkim ranisz?!
- Nie robię tego świadomie!
- Nieświadomie powiedziałeś, że cię wkurwiam?! - wypaliłam nagle, odsuwając się od barierki balkonu. Przestałam płakać, miałam ochotę zrobić komuś krzywdę.
- Taki jestem! Nie widzisz tego? Nie potrafię się kontrolować!
- Jakoś wcześniej potrafiłeś! - przypomniałam mu.
- Ale jest dzisiaj! Wiedziałaś na co się piszesz, zgadzając się być ze mną! Jeśli tak bardzo masz dość, to... - przerwał niespodziewanie i złapał się za głowę. Syknął, odwracając się ode mnie.
- Co się...
- Zostaw mnie! - wydarł się, ponownie odkręcając się w moją stronę, kiedy dotknęłam go, by sprawdzić, co się z nim dzieje.
- Martwię się, że...
- Nic mi, kurwa, nie jest, okej?! Sam sobie doskonale radzę!
- Nie rozumiem, dlaczego tak mnie traktujesz – powiedziałam oszołomiona. - Omal nie zginęliśmy w tym wypadku, a ty zamiast przy mnie być, tylko się na mnie drzesz! - krzyknęłam znów, a oczy ponownie zaszły mi łzami. Zsunęłam się na podłogę i wytarłam mokre oczy, ale nie przestałam na niego patrzeć.
- Bo tak właśnie reaguję, okej?! Jestem zły wyłącznie na siebie! Pozwoliłem wsiąść ci do tego auta i to właśnie przeze mnie o mało cię nie zabiłem! - krzyknął, wskazując na siebie, nie przerywając ze mną kontaktu wzrokowego.
Teraz to ja nie odzywałam się, nie chcąc wtrącać się w to, co ma do powiedzenia albo raczej: do wykrzyczenia.
- Nie rozumiesz, że winię tylko siebie? Nie mogę pogodzić się z myślą, że mogłem cię zabić – wyznał i na chwilę przerwał. Złapał się za nasadę nosa i głęboko odetchnął. - Trzymam cię na dystans, bo próbuję się uspokoić po tym wypadku i tym zagrożeniu, że mogłem cię stracić, ale zwyczajnie nie potrafię. Zostałem z tobą na noc i jestem też teraz, bo chcę być przy tobie i wiedzieć, że nic ci się nie stanie. Cholernie się boję, że jeśli teraz cię zostawię, to coś złego się wydarzy.
- Cz-czyli jednak martwisz się o mnie? - wtrąciłam cicho, a on przybrał łagodniejszą minę.
- Myślałaś, że nie? Zawsze się o ciebie martwię. Jak mogłaś uważać, że już tak nie jest? - mówił lekko zdziwiony. - Wstań proszę z tych płytek, jest dziś zimno, przeziębisz się – dodał ciszej.
- To nieważne teraz. Cały dzień mnie unikałeś i nie chciałeś ze mną gadać.
- Nie rozmawiałem z tobą, bo zwyczajnie nie potrafiłem spojrzeć ci w oczy po tym, co zrobiłem. Boję się patrzeć w twoje oczy, robię to w tym momencie z niepokojem, bo obawiam się, że zobaczę w nich, że mnie nienawidzisz za to, że prawie cię zabiłem. Nie zrozumiesz mnie... Nie potrafię mówić o tym, co się stało, bo samo myślenie o tym nie daje mi spokoju. Nie chcę z tobą rozmawiać, bo wiem, że to moja wina. Cała ta złość u mnie to tylko mechanizm obronny.
- Nie powiedziałam, że cię o to winię. Nie rozumiem, dlaczego mogłeś tak pomyśleć.
- Bo mogłem cię zabić tym autem. Gdyby nie cud, już by nas tu nie było.
- Nie mogłeś przewidzieć tego, co się stanie.
- Ale mogłem też jakoś zapobiec temu wypadkowi – mruknął, zwieszając głowę. - Nie jestem zły na ciebie, tylko na siebie. Przykro mi, że pomyślałaś inaczej. Po prostu taki jestem i nie umiem tego zmienić. I przykro mi, że to przeze mnie byłaś smutna. To był chyba błąd, że jesteśmy razem... - powiedział nieoczekiwanie, a mi serce zabiło szybciej. Zobaczyłam, jak wyciąga z kieszeni papierosy i zapalniczkę, a potem jednego odpala.
- Co ty mówisz? - zapytałam zszokowana, powoli wstając.
- Przeze mnie cierpisz, więc najlepszym sposobem byłoby chyba nie rozmawiać. - Zaciągnął się papierosem i podszedł do barierki balkonu kilka metrów dalej. - Jeśli będę milczał, odpokutuję za to, że prawie cię zabiłem. Jeśli będę milczał, nie palnę czegoś głupiego, by znów cię zranić. Nie powinienem nic mówić.
- Ale ja nie chcę, żebyś milczał. Chcę z tobą rozmawiać, być przy tobie i nie wyobrażam sobie, aby było inaczej – powiedziałam szczerze, podchodząc do niego.
Spojrzał na mnie z góry z takim wyrazem twarzy, jakby nie wiedział, co ma robić. Położyłam dłoń na jego torsie, żeby go przytulić, ale on odsunął się ode mnie. Odszedł kilka kroków, zaciągnął się po raz kolejny papierosem i spojrzał w dół.
- Nie traktuj mnie tak, nie odrzucaj mnie – poprosiłam, ale on nie odpowiedział. - K-kocham cię – dodałam łamliwym głosem, a on wtedy na mnie spojrzał.


Powolnym krokiem wrócił do mnie, po chwili namysłu. Przez chwilę patrzył mi głęboko w oczy, a potem pozwolił, bym go przytuliła, chociaż czułam, że on nadal jest spięty i niepewny.
- Podziel się ze mną – powiedziałam, unosząc głowę i spoglądając na jego papierosa, którego trzymał między palcami.
- Nie powinienem tego robić. Wiesz, że nie toleruję twojego palenia. Robię to pierwszy i ostatni raz, tylko dlatego, że oboje jesteśmy wkurwieni – odparł cicho.
- Nie powiedziałam, że jestem wkurzona.
- Wiem, że jesteś – postawił na swoim i zaciągnął się papierosem. Pochylił się nade mną i wypuścił dym między moje wargi do ust. Wciągnęłam go, a on to powtórzył.
Za drugim razem okropnie drapało mnie w gardle, przez co zaczęłam mocno kaszleć. Zaczął mi się atak astmy i tym razem nie mogłam już tego kontrolować. Dusiłam się, a Louis gdzieś znikł. Gdy chciałam wrócić do środka, pojawił się z powrotem i szybko włożył mi inhalator do ust. Zaciągnęłam się kilka razy, a kiedy mi ulżyło, odsunęłam lek od siebie i oparłam czoło o tors szatyna, głęboko oddychając. Poczułam, jak kładzie dłoń na moich plecach.
- Od jutra rzucasz palenie.
- Gdybym wytrzymała bez palenia, to bym dawno rzuciła – odpowiedziałam słabo, odrywając się od niego.
- Dlatego właśnie rzucasz. Mówiłaś, że spróbujesz, jeśli ja też spróbuję przestać ćpać – przypomniał mi, a ja od razu pożałowałam, że postawiłam takie ultimatum, że się na to zgodziłam.
- Nie będę tego rzucać. Nie dam rady, potrzebuję tego.
- Obiecałaś – powiedział z wyrzutem.
- Ale...
- Kłamałaś – zauważył, a ja dostrzegłam, jak na jego twarzy i w oczach pojawia się ból. W tym samym momencie usłyszałam, jak ktoś dzwoni do drzwi.
- Spróbuję – powiedziałam cicho i wyszłam z balkonu.
Poszłam do drzwi, a gdy je otworzyłam, zobaczyłam Tristana.
- Hej. - Uśmiechnął się i mnie przytulił.
- Cześć – westchnęłam, odsuwając się od drzwi, by mógł wejść do środka.
- Co tutaj robisz, Tris? - zapytałam, idąc za nim do salonu.
- Dzwoniłaś do firmy, że nie przyjdziesz dziś, więc...
- Nie dzwoniłam – przerwałam mu i spojrzałam na niego podejrzanie.
- Ja dzwoniłem, do twojej sekretarki, Jordyn – usłyszałam Louisa i zobaczyłam, że wchodzi do salonu. - Z twojego telefonu – dodał posępnie.
Zmarszczyłam brwi, ale nie odpowiedziałam na to i dosiadłam się do Tristana, a on podał mi białą teczkę.
- Przywiozłem dokumenty, które musisz na dziś podpisać. Wszystko przejrzałem i dokładnie sprawdziłem, więc nie musisz czytać, wystarczy twój podpis – wyjaśnił cel swojego przyjazdu, a ja przytaknęłam i sięgnęłam do ławy po długopis.
Nie zamierzałam tego w żadnym wypadku czytać, ufałam mu wystarczająco.
- Jeszcze wczoraj dzwoniłaś, że pojawisz się w firmie. Co się stało?
- Mieliśmy wypadek – powiedziałam pomiędzy stawianymi podpisami.
- Co takiego?
- Nic nam nie jest – burknął Louis.
Podniosłam głowę i zobaczyłam, że patrzy przez okno.
- Żyjemy, więc nie musisz o nic więcej pytać.
- Dlaczego tak mówisz, Louis? - zapytałam nerwowo, a on na mnie spojrzał.
- Bo wiem, że zaraz powiesz mu wszystkie szczegóły, a ja tego nie chcę. Powiesz mu, że nie zapanowałem nad autem i prawie cię zabiłem.
- Nie zamierzałam tego powiedzieć. Myślałam, że właśnie przerabialiśmy tą rozmowę.
- Wiem, co byś powiedziała. To twój najlepszy przyjaciel i powiedziałabyś mu wszystko, oczerniając mnie przy tym. Nie mam nic do ciebie – popatrzył na Tristana – ale nie pytaj już o ten wypadek.
- Możesz przestać, Louis? - wtrąciłam się, a Tris położył dłoń na moim ramieniu.
- Cass, jest okej, serio. Louis po prostu nie chce roztrząsać tego, co było, mam rację? - zapytał, ale on mu nie odpowiedział. - Nie będę pytał, rozumiem – westchnął. - Podpisałaś wszystko? - Wskazał na dokumenty, a ja pokiwałam głową. - To będę leciał. Muszę wracać do firmy – wytłumaczył i wstał, a ja przytaknęłam i ruszyłam tuż za nim. Przy wyjściu go zatrzymałam.
- Przepraszam cię za niego, Tris – powiedziałam przyciszonym głosem. - Wcześniej się o to kłóciliśmy i on o wszystko siebie wini, a ja nie potrafię przemówić mu do rozumu i zapewnić, że to nie jest wcale jego wina.
- Jest okej, nie martw się o mnie. Nie jestem zły. Idź do niego, co? Widzę, że potrzebuję cię, ale on ci tego nie powie, bo to facet.
- Mimo wszystko, nie gniewaj się.
- Nie gniewam, mówiłem. Lecę, do zobaczenia w poniedziałek. - Pocałował mnie w policzek.
- Pa – odpowiedziałam cicho i zamknęłam za nim drzwi.
Wróciłam do salonu, gdzie Louis już na mnie czekał.
- Możesz mi powiedzieć, co to było? - zapytałam, od razu naskakując na niego.
- To ty mi powiedz, dlaczego mnie okłamałaś?
- Co? - Zmarszczyłam czoło, a on prychnął, patrząc w sufit.
- Obiecałem, że przestanę ćpać, jeśli ty rzucisz palenie. Teraz dowiaduję się, że to było pieprzone kłamstwo!
- Louis, to nie tak.
- A jak?! Zbajerowałaś mnie, nigdy nie zamierzałaś tego rzucić! Chciałaś palić w tajemnicy, prawda?!
- Zamierzałam ci o tym powiedzieć i w końcu to rzucić!
- Kiedy? Kiedy już udusisz się przez nie i przez astmę, i umrzesz?
- Chciałam najpierw uratować ciebie od tych narkotyków, a potem zająć się sobą – powiedziałam spokojniej.
- Ale kłamałaś...
- Ale to nie znaczy, że nie zamierzałam w końcu tego rzucić.
- Myślałem, że naprawdę tego chcesz.
- Bo tak jest.
- Nie, nie jest, bo jeszcze przed kilkoma minutami powiedziałaś, że tego nie rzucisz! - ponownie się uniósł.
- Nie krzycz na mnie znowu!
- A jaki mam wybór?! Mówiłem, że najlepiej będzie, jeśli będę milczał! Nie możemy dogadać się nawet w najprostszej sprawie.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Zrywasz ze mną? - zapytałam niespokojnie, otwierając szerzej oczy, serce biło mi niewyobrażalnie szybko. Nastała chwila ciszy, zanim się odezwał.
- To ty to powiedziałaś... - odpowiedział cicho, a moje serce się złamało.
Kolejny dzwonek do drzwi skutecznie powstrzymał mnie przed rozpłakaniem się. Patrzył na mnie z bólem w oczach, co od razu we mnie uderzyło. Wycofałam się do drzwi, zostawiając go samego. Szybko otworzyłam, myśląc, że to Tristan czegoś zapomniał, ale zamiast niego zobaczyłam moją rodzinę.
- Cassie! - pisnęła Maddie i przytuliła się do moich nóg.
Wymusiłam uśmiech i pogłaskałam ją po głowie.
- Cześć. Co tutaj robicie? - zapytałam spokojnie. To ja przecież miałam pojechać do nich jutro.
- Chcieliśmy cię zobaczyć – odpowiedziała mama, a ja od razu zaniepokojona spojrzałam na Jake'a. Natychmiast pokręcił głową, dając mi tym znak, że nie powiedział im nic o wypadku. Całe szczęście.
- W takim razie, chodźcie. - Uśmiechnęłam się szerzej.
Poszli do salonu, a ja zamknęłam drzwi i zaraz ruszyłam za nimi. Usłyszałam ponowny pisk mojej siostry i zobaczyłam, że teraz przytula Louisa, który od razy zaczął śmiać się w jej stronę. Przynajmniej mojej siostry nie odrzucił.
- Dzień dobry, Louis – przywitała go moja mama, a on zaraz jej odpowiedział. - Upiekłam twoje ulubione ciasto, wstawię je do lodówki – powiedziała w moim kierunku, a ja jej przytaknęłam.
Kiedy wyszła, poczułam, jak Jake mnie szturcha. Gdy na niego spojrzałam, dostrzegłam, że podaje mi opakowanie tabletek przeciwbólowych, więc od razu je od niego odebrałam i schowałam do kieszeni swetra.
- Dzięki, brat.
- Jak się czujesz? - zapytał cicho, by mama nie usłyszała.
- Dobrze, żebra mnie tylko bolą. - Uśmiechnęłam się blado i on to zauważył.
- Coś nie tak? - zapytał, a ja spojrzałam na Louisa. - Nadal ze sobą nie gadacie, tak? - westchnął, ale ja nic mu nie odpowiedziałam.
Zobaczyłam, jak Louis łapie ze mną kontakt wzrokowy, przestając się śmiać do Maddie. Na chwilę zrobiło się cicho, a my oboje na siebie patrzyliśmy i nikt nie zrobił nic. Dostrzegłam, jak porusza ustami, jakby mówił: 'Przepraszam'. W tym samym momencie mama wróciła do salonu i od razu stanęła w miejscu, zdezorientowana tą ciszą. Nim zdążyła zapytać o jej powód, Louis zerwał się z kanapy i szybko do mnie podszedł. Jedyne, co zarejestrowałam potem, to to, że łapie mnie za biodra i mocno przyciska swoje usta do moich. Całował mnie zachłannie, nie zważając na to, że robimy to przy mojej rodzinie. Przerwał, gdy moja siostra zaczęła gdzieś w tyle klaskać.
- Przepraszam. Za wszystko, za to, że jestem jaki jestem – wyszeptał, opierając swoje czoło o moje. - Nie wyobrażam sobie, by cię stracić. Kocham cię, nie chcę być z dala od ciebie i nie chcę przeżywać więcej dni takich jak dzisiaj.
- Rzucę to palenie – zapewniłam go. - Obiecuję, postaram się. Kocham cię. - Złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach. Gdy się od niego odsunęłam, spojrzałam na mamę, która się uśmiechała. Wnet Louis także przeniósł tam swój wzrok.
- No, nie patrzcie się tak na mnie, dzieciaki. - Zaśmiała się. - Jesteście dorośli, nie mam nic do gadania, jeśli moja córka jest szczęśliwa – dodała z uśmiechem. - Mogę nawet być już babcią, jeśli chcecie – powiedziała niespodziewanie, na co wszyscy jednocześnie się zaśmialiśmy.
Spojrzałam na Louisa, który wciąż się śmiał i zobaczyłam, jak kręci głową.
- Nie ma opcji – powiedział cicho roześmiany, a ja tylko wtuliłam się w jego tors.
Czy możemy uznać, że w końcu wróciliśmy do normalności?

***
______________________
Kolejny rozdział nie mam pojęcia kiedy się pojawi, musicie na bieżąco obserwować bloga.
Miłych i udanych wakacji!
/Perriele rebel