*Louis*
Po ostatnich wydarzeniach z udziałem gangu Jonesa,
od równo tygodnia mamy spokój, nawet, jeśli trudno w to uwierzyć. W miarę
wróciliśmy do codzienności, a skoro tak się stało, to trzeba korzystać, póki
jeszcze można. I oczywiście, póki trwa tak piękna i ciepła pogoda, która
nawiedziła Londyn kilka dni temu. Aż z trudem można sobie sobie wyobrazić, aby
tak wysoka temperatura była w połowie kwietnia, bo sam osobiście nie pamiętam,
żeby w tamtym roku tak było. Zawsze jest chłodno, a teraz i w koszulce z
krótkim rękawem zaczyna powoli robić się zbyt ciepło. A skoro zaczyna się
dzisiaj weekend to można świetnie zwieńczyć te wolne dni, inaczej niż
zazwyczaj, a nie tylko: film, impreza i inne tego typu. Dziś mam dla mojej
dziewczyny przygotowane przyjemne plany. Odpowiednie, żeby odpoczęła po całym
tygodniu i od tego miasta. I prawdopodobnie też od treningów z Niallem, bo jej
krzyki na pewno słychać teraz w połowie domu. Jeśli się nie zabijają to jest
jeszcze dobrze.
- Posprawdzacie sami resztę broni? – zapytałem,
wstając z podłogi w strzelnicy, a Zayn kiwnął głową.
Oczywiście ta broń to ta odzyskana od Jonesa, więc
dla bezpieczeństwa lepiej wszystko przepatrzeć, bo nikt z nas nie chce pójść w
powietrze.
- Zostało tylko kilka, to damy sobie radę – odparł
John z drugiej strony. – I tak wygląda na to, że nie są pouszkadzane.
- W takim razie, ja już spadam. Idę zobaczyć, co się
dzieje u nich w tej siłowni.
- A co ma się dziać? Pewnie daje jej niezły wycisk i
cierpi wielkie katusze. Znasz Nialla. – Zaśmiali się, a ja, mimo że nie
powinienem, pokręciłem z uśmiechem głową i znikłem ze strzelnicy.
- Ałaa! Boli! – usłyszałem płacz mojej dziewczyny,
kiedy wszedłem do siłowni.
Od razu dostrzegłem, że siedzi na podłodze, a Niall
rozmasowuje jej łydkę.
- Uspokój się i nie krzycz! Wiem, że boli. Nie
ruszaj się – nakazał jej, a Cass mocniej zapłakała i otworzyła oczy, po czym
mnie zauważyła.
- Co jest? Nabawiła się kontuzji? – zapytałem,
podchodząc do nich, a Niall na moment na mnie zerknął.
- Na jej szczęście to nie kontuzja, a zwykły skurcz.
Dość silny, bo nie może nawet nogą ruszyć.
- Mam zawołać Liama? – zareagowałem, przykucając
obok szatynki.
- Poradzę sobie, nie pierwszy raz ktoś dostaje mi
skurczów. Poza tym, pytasz wykwalifikowanego trenera, a Liama i tak nie ma w
domu, bo ma dyżur.
- W takim razie, rób swoje ja się nie odzywam. –
Uniosłem ręce w geście obronnym i przeniosłem wzrok na Cassandrę, która powoli
zaczynała się uspokajać, co znaczy, że musi przestawać ją boleć.
- Kiedyś zginę na tych twoich treningach, Niall –
jęknęła, kładąc się plecami na podłogę.
- Nic ci nie zrobiłem.
- W ogóle – mruknęła, zakrywając dłońmi twarz, na co
on westchnął.
- Już dzisiaj odpuszczę ci dalszą część treningu, bo
i tak pewnie po tym nie będziesz chciała już mi ćwiczyć – odparł, wstając z
podłogi. – Jak chcesz to idź odpocząć. Ja spadam, bo niedługo mam kolejny
trening w zakładzie – dodał, zabierając telefon z ławki.
- Weźmiesz mi kilka izotoników z waszej siłki? –
zapytałem, gdy zmierzał do wyjścia, a w odpowiedzi dostałem tylko jego
podniesioną rękę z uniesionym kciukiem, po czym blondyn już znikł.
- Umierasz? – zapytałem, siadając wygodniej obok
Cass.
- Tak – mruknęła.
- To mam dla ciebie przyjemne plany na cały weekend.
- Mam zajęte pół soboty – westchnęła, przekręcając
się na bok, tak, że teraz leżała prawie gołym brzuchem na wykładzinie.
- Co niby jutro robisz? – Zmarszczyłem brwi, a ona
na kilka sekund zamilkła, jakby musiała uporządkować sobie wszystko w głowie.
- Muszę pojechać do domu klienta i posprawdzać tam z
Tristanem różne rzeczy. – Przetarła twarz dłonią, wyraźnie zmęczona.
- Do Harry’ego? – Zaśmiałem się.
- Bardzo śmieszne. U Harry’ego nasza ekipa już
kończy, więc niedługo się od ciebie wyprowadzi. Domyślam się, jak się cieszysz.
- Zawsze cieszyłbym się bardziej, gdyby wyniósł się
trochę dalej – mruknąłem, lecz ona kontynuowała swoją poprzednią myśl.
- Jakbym miała robić inspekcje u Harry’ego to już
teraz przeszłabym te kilka metrów i sprawdziła stan wnętrza.
- Zawsze możesz to jutro odwołać – zaproponowałem
cicho.
- Nie mogę, jeśli chcę, żeby nam zapłacili na koniec.
I ty tez to wiesz.
- No niby wiem… ale chciałem spędzić z tobą trochę
czasu… A dzisiaj? Chyba resztę dnia masz już wolne, nie?
- Z tego, co wiem, to tak.
- Więc jedziemy do ciebie, zabierasz kostium
kąpielowy i gdzieś cię porywam.
- Gdzie chcesz mnie porwać? Na basen? Masz go w
domu. – Zaśmiała się, siadając.
- Za miasto, głuptasie. Jest jedno takie fajne
jezioro, gdzie nie ma zwykle dużo ludzi.
- Nad jezioro w kwietniu? – Uniosła brwi, a ja
przysunąłem twarz bliżej niej.
- To naprawdę ciepły dzień, szkoda go nie
wykorzystać – odparłem, cmokając ją w szyję.
- Okej… ale nie całuj mnie. Jestem cała spocona,
muszę wziąć prysznic.
- Wielkie rzeczy. – Przewróciłem oczami.
- Wielkie rzeczy to będą, jak pochoruję się po tym
twoim jeziorze. – Wstała z podłogi.
- Jak będzie zimna woda to wiadomo, że nie będziemy
pływać.
- No, ja myślę, Tomlinson.
***
- Musisz mnie częściej zabierać na takie
spontaniczne wycieczki – odezwała się Cassandra, kiedy przytrzymywałem jej
drzwi, gdy wychodziliśmy z McDonalda. Szczerzyła się do mnie w szerokim
uśmiechu, a kiedy wyszliśmy na zewnątrz, lekko zatrzęsła się z zimna.
- Masz, bo mi zachorujesz. I załóż kaptur, masz
jeszcze włosy mokre – nakazałem jej, podając ciemną, ciepłą bluzę, którą od
razu wzięła do rąk i założyła.
- Dzięki. Tobie nie jest zimno?
- Mam w aucie jeszcze coś do ubrania, o mnie się nie
martw – zapewniłem, kiedy szliśmy parkingiem.
Wokół było już całkiem ciemno, a nam został jeszcze
dojazd do Londynu. Ale czego bym dla niej nie zrobił? Wiedziałem, że będziemy
się świetnie bawić nad jeziorem, szczególnie, że wciąż była tam ta lina, z
której można było skakać do wody. Nie było ludzi, więc mogliśmy włączyć muzykę.
Gdyby nie to, że zaczynało się ściemniać i robić chodno, a oboje padaliśmy już
z głodu, to pewnie zostalibyśmy na dłużej.
Zabrałem z tylnego siedzenia samochodu bluzę bez
kaptura, którą kiedyś tam zostawiłem i włożyłem ją przez głowę, gdy Cass
siedziała już w środku. Po chwili sam do niej dołączyłem, siadając za
kierownicą i zaraz już jechaliśmy autostradą.
- Czyli ci się podobało? – zapytałem, zerkając na
nią na światłach.
Zaciągnęła rękawy bluzy aż po same palce i skuliła
się na siedzeniu, wpatrując się w widok za oknem.
- Tak, i nie rozumiem, dlaczego tak rzadko robimy
takie rzeczy.
- Wiesz, dlaczego. Jak nie ja pracuję, to ty, a jak
nie to, to gang. Trudno znaleźć chwilę.
- Wcale nie tak trudno – mruknęła. – Ale było
fajnie.
- Zimno ci?
- Nie, jest okej – ziewnęła i zamknęła oczy. Jednak,
gdy zaraz znów ruszyliśmy, otworzyła je z powrotem i sięgnęła po torebkę, w
której zaczęła grzebać. Nie mogłem dalej na nią patrzeć, bo za dużo było
pojazdów na ulicy, ale słyszałem, że wydaje z siebie jakieś dźwięki
niezadowolenia.
- Kurwa – rzuciła siarczyście i zaraz usłyszałem,
jak w coś uderza.
- Co?
- Trzęsie – odparła głośno, a ja nie rozumiejąc, o
co jej chodzi, zerknąłem na chwilę w jej stronę i dostrzegłem, że usiłuje
rozplątać słuchawki. A to, że trzęsie, to zapewne miała na myśli, że nie może
tego zrobić przez to, jaką drogą aktualnie jedziemy.
- Masz zamiar mnie olać i słuchać muzyki?
- Tak, idę spać – mruknęła, wsuwając białe słuchawki
w uszy.
- A, no to spoko – wymamrotałem, ciężko wzdychając.
Przez resztę drogi do domu rozmyślałem nad tym,
jakie to szczęście, że mogę mieć tą szatynkę przy sobie. Dużo myślałem o tym,
co było i o tym, na co się zanosi w przyszłości. I doszedłem do wniosku, że nie
chcę już, żeby coś się zmieniało, nie chcę życia bez niej. Prawdopodobnie pół
roku głębszej znajomości to za krótko, by być o tym przekonanym, ale ja już
wiem, że to ta odpowiednia. Wiem, bo… tak samo było z NIĄ. Było… ale to nie
mogło się wypełnić… Nie dane nam było.
***
*Cassandra*
- To jest żart, tak? – jęknęłam, patrząc na plan,
który trzymałam w rękach, i na tworzone wnętrze domu. – Powiedz mi, Tristan, że
to żart. – Zakryłam dłonią pół twarzy, rozglądając się.
- Jeśli tobie też się wydawało, że to wszystko miało
inaczej wyglądać, to chyba nie jest żart – odparł, uważnie się wszystkiemu
przyglądając.
- Nigdy więcej nie powierzę już tej ekipie pracy! –
wydarłam się, a po budynku rozeszło się echo. Opadłam bezsilnie na żółtą kanapę
i z bólem serca patrzyłam na popełnione błędy.
Nowi robotnicy większość rzeczy zrobili inaczej niż
było to ustalone, a mieli trzymać się ściśle planu, szczególnie, że to nie jest
tani projekt. Jadąc tu z Tristanem na inspekcję, nie mogłam się doczekać aż
zobaczę efekt, a wyszło na to, że się zawiodłam i cała sobota już do dupy,
koniec spokojnego weekendu.
- Przecież oni pojadą nam po kosztach – jęknęłam, prawie
płacząc. – Trzeba będzie wszystko na nowo wykonać, kupić nowe materiały i
wyjdzie dwa razy drożej.
- A może spróbujemy pokazać to właścicielowi i sam
oceni – zaproponował Tris. – Może mu się spodoba i każe to zostawić?
- Co ty pieprzysz? Przecież widzisz, jak to wszystko
wygląda. Tu nic do siebie nie pasuje! Na podłodze miał być jasny, a nie czarny
marmur, ściany kremowe, a nie żółte, kominek… Boże, Tristan, zbankrutujemy.
Zbankrutujemy przez ten wypadek. – Złapałam się za głowę, głębiej oddychając. –
Zwalniam ich – wypaliłam. – Nie ma tego dobrego. Zwalniam ich i nie chcę ich
więcej widzieć. – Poderwałam się do góry, ale Tristan zatrzymał mnie w miejscu,
łapiąc za ramiona.
- Nie podejmuj decyzji pod wpływem złości, dobra?
- Pod wpływem złości? – Otworzyłam szerzej oczy. –
Może i jestem zła, ale przez nich nie wyrobimy się czasowo!
- Znajdziemy jakieś rozwiązanie…
- Jakie?!
- Na razie się uspokój. To da się odkręcić jeszcze
jakoś, tylko potrzeba czasu…
- No właśnie. Czasu! – wydarłam się, a on westchnął
i mnie obrócił.
- Weźmiemy kolejną ekipę i to naprawią. Chodź,
pojedziemy coś zjeść i to omówimy. – Zaczął prowadzić mnie do wyjścia, a ja
nawet się nie opierałam i szłam przed siebie jak jakaś marionetka. Dopiero, gdy
oboje wsiedliśmy do samochodu, wróciłam do rzeczywistości, bo poczułam, jak
przycięłam sobie włosy w drzwiach auta Tristana.
- Ała… - syknęłam, otwierając z powrotem drzwi i
zabierając włosy.
- Chyba nie twój dzień, co? – zapytał, ruszając, a
ja spojrzałam na niego z ironią.
- Nie mój dzień, nie mój miesiąc i nie mój rok.
Przez problemy firmy wszystko tylko przyciąga kolejne kłopoty.
- Musisz dać sobie czasem na luz.
- Tak, daj sobie na luz przy moim popieprzonym życiu
– mruknęłam. – Jeśli kolejny raz pojedziemy do tego domu, żeby go zobaczyć i
wciąż będzie tak wyglądał albo jeszcze gorzej, to przysięgam ci, że moje
załamanie nerwowe osiągnie szczyt.
- Odkręcę to, Cassandra. Nie denerwuj się.
- Jeżeli wszystko będzie wyglądać jak tu – wskazałam
na kartki z planem – to wtedy nie będę się denerwować. A teraz nie próbuj mnie
uspokoić na siłę, bo bardziej szlag mnie trafi – nakazałam i już więcej nie
usłyszałam od niego słowa, aż do restauracji, gdzie stwierdziłam, że muszę
napić się choć lampkę wina, żeby nie zwariować.
***
Jest jedenasta w nocy, a ja stoję pod rezydencją
mojego chłopaka i zastanawiam się, jak znaleźć siły do tego, żeby wysiąść z
tego auta. Obiecałam mu, że po pracy przyjadę do niego i zanocuję. Tak, aby
spędzić z nim chociaż całą niedzielę, a tu już środek nocy. Dobrze, że
przynajmniej mam pilot do bramy i znam kody zabezpieczające, bo zapewne
pobudziłabym połowę domu, żeby dostać się do środka. Nic nie poradzę na to, że
tyle zeszło nam omawianie planu B. Gdyby ta ekipa nie schrzaniła wszystkiego,
to ja i Tristan nie siedzielibyśmy do późna w firmie, żeby myśleć, co zrobić,
aby jak najmniej stracić pieniędzy.
Nie liczę na to, że o tej porze Louis siedzi i czeka
na mnie, bo już raczej dawno śpi, ale przynajmniej rano, jak się obudzi, to
obok mnie.
Sięgnęłam po torebkę leżącą na siedzeniu obok i
ociężale wyszłam na zewnątrz. Dobrze, że piłam tylko jeden kieliszek tego wina
i to kilka godzin temu, więc zdążyło wywietrzeć. A spacer od samochodu Tristana
do mojego, też mi w tym jakoś pomógł. W innym wypadku, gdybym nie była pewna to
nie wsiadałabym za kierownicę. Chociaż ze mną to jest różnie, bo już po
procentach nie zachowuję się normalnie. Ale tym razem pijana nie jestem.
Powoli przeszłam przez podjazd, a potem weszłam do
rezydencji. W kuchni dostrzegłam kilku chłopaków, gadających ze sobą i tylko
kiwnęłam im na powitanie głową, kiedy mnie zauważyli. Na korytarzu zatrzymałam
się i zdjęłam ze stóp szpilki, a potem ruszyłam na górę, czując, że za chwilę
zasnę na stojąco albo w najgorszym wypadku zemdleję.
Kiedy weszłam do sypialni Louisa, zastałam śpiącego
szatyna, który znów rzucał się przez sen i prawie że krzyczał. Odetchnęłam
głęboko i podeszłam bliżej, odkładając buty pod ścianą. Usiadłam na brzegu
materaca i położyłam dłonie na jego plecach.
- Natalie…
- Ććśś… to ja, Cass – powiedziałam łagodnie,
głaszcząc go po nagiej rozpalonej skórze. – To ja, śpij – dodałam i nie
sądziłam, że to wystarczy, ale wystarczyło. Uspokoił się i w dalszym ciągu spał
na brzuchu.
Zamknęłam oczy i cicho westchnęłam, po czym
pochyliłam się i pocałowałam go w kark.
- Śpij – wyszeptałam, kiedy poruszył się i
odwróciłam się od niego. Oparłam łokcie na nogach i ukryłam twarz w dłoniach,
zbyt zmęczona, żeby myśleć o czymkolwiek.
- Byłaś w firmie? – usłyszałam cichy głos za sobą i
uniosłam głowę.
- Yhm… - mruknęłam, patrząc się w ciemność przed
sobą.
- Co tak długo robiłaś? Mieliście pojechać tylko do
klienta.
- Mieliśmy pewien problem… nie udałoby mi się
wcześniej wyjść.
- Czekałem na ciebie, ale myślałem, że już dziś nie
przyjedziesz.
- Domyślam się – wymamrotałam i zaraz poczułam, że
materac się ugina pod wpływem jego ruchów. Kątem oka zobaczyłam, że Louis siada
obok, a potem poczułam jego dłoń na biodrze.
- Co się stało w pracy? – zapytał ochryple, a ja
tylko na niego spojrzałam i przytuliłam się do jego torsu.
- Jutro ci powiem, jestem zmęczona – wyszeptałam i
krótko po tym odpłynęłam.
***
Włożyłam do kolorowej szklanki z drinkiem czarną
słomkę i wyszłam z kuchni wprost do tłumu, nie tak wielkiego jak zawsze.
Wybrałam tą drogę, żeby jak najmniej przeciskać się przez ludzi i powędrowałam
w kąt salonu, gdzie było najciszej i najmniej tłoczno, i gdzie na kanapie
siedziała już Cindy, sącząc swojego drinka.
- Jakoś dzisiaj spokojniej niż zwykle, zauważyłaś? –
zapytałam, dosiadając się do blondynki, a ona podniosła na mnie wzrok.
- Właśnie nie wiem, o co chodzi. Przecież to impreza
jak każda. Może ci nowi sąsiedzi na dzielnicy organizują własną?
- A przypadkiem Beyonce nie ma dziś koncertu w
Londynie? – Uniosłam wyżej jedną brew, a ona spojrzała na mnie.
- A, i ja nic o tym nie wiedziałam?
- Nie martw się, za kilka tygodni James Arthur ma
trochę występów w mieście. – Poklepałam ją po ramieniu. – Wyrwiemy się.
- Byłoby super, potrzeba mi się oderwać na trochę od
tej rutyny. Już te imprezy, tutaj w rezydencji, zaczynają trochę…
- Nudzić? – Podsunęłam sowo, pociągając łyk drinka,
a ona zmarszczyła czoło, mieszając we własnym alkoholu.
- Nie tyle nudzić, po prostu… Co dwa tygodnie
impreza… W sumie, niewiele się na nich dzieje, ciągle to samo. Potrzebuję
jakiejś zmiany, choćby minimalnej. Tylko firma, dom i tutaj pomagam chłopakom.
Te imprezy nie są już takie ekscytujące jak kiedyś.
- Bo są za często. Mówiłam już o tym Louisowi, ale
on nie zabroni wszystkiego chłopakom, skoro płacą mu za czynsz i większych
kłopotów z nimi nie ma. Przede wszystkim chodzi o gang – ściszyłam głos. – Jak
Louis im pozakazuje wszystkiego, to oni się zbuntują i nici z gangu, nici z
ochroną przed Jonesem. Ta ochrona wygląda jak wygląda, ale przynajmniej ma
ludzi do pomocy i nie jest z tym wszystkim sam. Gdyby został sam, to już dawno
by nie przeżył – wymamrotałam, chociaż nie powinnam tego mówić. – Jakby były,
na przykład, co dwa miesiące albo nawet miesiąc, to nie byłoby aż takiego
przyzwyczajenia i wszyscy chętniej by przychodzili na te imprezy.
- A ty? – zapytała, a ja dopiero wtedy na nią
popatrzyłam.
- Co ja?
- Ciebie nie nudzą te imprezy?
- Nie bardzo, a przynajmniej jeszcze nie. Nie jestem
na każdej, a jak już jestem, to nie zawsze bawię się. Jak mam ochotę to tak. Wybieram
sobie, na przykład, raz na półtora miesiąca, kiedy chcę i sobie tu szaleję. –
Uśmiechnęłam się. – Raczej widziałaś przynajmniej raz, jak tańczę tu upita. –
Zaśmiałam się, a ona mi zawtórowała. – Poza tym, jeszcze w Stanach to przez
długi czas była moja codzienność, gdy byłam w innym gangu. Taka tam
imprezowiczka ze mnie, da się przyzwyczaić.
- Nie myślałam, że pani prezes może tak balować.
- Oj… nie przesadzaj. – Zaśmiałam się. – Czasem
trzeba. A ty, o jakich zmianach mówiłaś? Dom Harry’ego wlicza się w to? –
Poruszyłam brwiami, a ona ponownie parsknęła śmiechem. Odstawiła szklankę na
stolik przed sobą i oparła plecy o kanapę.
- Nie wiem, może.
- Jak to może? Myślałam, że to już pewne. Ja tu sama
projektowałam wnętrza, z myślą o tobie, że będziesz też tam mieszkać. Nie
wywijaj mi teraz takiego numeru.
- Pożyjemy, zobaczymy, okej?
- Nie-e, nie… nie pożyjemy, zobaczymy. Miałaś z nim
mieszkać, za jakieś dwa tygodnie już wszystko będzie skończone.
- Wiem, na początku taki był zamiar, że zamieszkamy
tam razem, ale teraz nie jestem co do tego pewna.
- Co powoduje, że się wahasz?
- Nie jesteśmy ze sobą długo.
- Ale znacie się chyba od czasów Stanów, co? Już
dobre kilka lat, albo kilkanaście. Zamieszkacie razem, a jak nie wyjdzie to
zawsze możesz wrócić do siebie.
- Tak? A ty i Louis? Też możesz z nim zamieszkać. –
Uśmiechnęła się prowokująco.
- O nie – zaprotestowałam szybko, kończąc swojego
drinka. – Nie odwracaj tego na mnie. Ja mieszkam we własnym budynku i muszę
mieć nadzór nad mieszkańcami, więc nie mogę się wyprowadzić.
- Ta, jasne. – Zaśmiała się. – Nie oszukuj się,
dobra? Po prostu nie chcesz.
- Ale dlaczego nagle weszłyśmy na mnie?
- A dlaczego by nie? – Uniosła brwi, a mnie jej
pytanie zatkało na moment.
- Cindy… dość, okej? – Roześmiałam się. – To nie
czas dla mnie, żeby o tym myśleć.
- Ale chyba byś chciała, co? – zapytała, a ja
zagryzłam mocno szczęki.
- Nie wiem, okej? Ja sama nie wiem, czego ja chcę,
więc koniec tematu.
- Dobrze, niech ci będzie. – Podniosła ręce w geście
obronnym. – Ale jak coś, to wal do mnie.
- Pewnie. – Pokręciłam rozbawiona głową. – Cholera.
– Poderwałam się do góry, robiąc to nieświadomie. – Zostawiłam telefon na
górze, a czekam maila z firmy. Zaraz wracam. – Podniosłam się z kanapy,
odstawiając puste naczynie na stolik.
- Nigdzie się nie ruszam. Nawet jakbym chciała, to
zostaję na noc.
- To będziesz miała rano pomoc w sprzątaniu, bo ja
raczej też tu dziś śpię – odparłam, podciągając jeansy. – Czekaj tu, za chwilę
jestem z powrotem – powiedziałam ponownie i ruszyłam w kierunku schodów.
Znalazłam się na górze i miałam skręcić do sypialni
mojego chłopaka, ale po przeciwnej stronie zauważyłam grupę chłopaków z gangu.
Rozmawiali podniesionymi głosami, a raczej się kłócili. Nie wiem, który to już
raz w ostatnim czasie, a wydaje mi się, że wcześniej życie w tym domu tak nie
funkcjonowało. O ile się nie mylę, było spokojniej.
- Pewnie! Ile jeszcze? Miesiąc, dwa? Od razu pewnie
rok?
- Nie twój zasrany interes! – usłyszałam Louisa i
natychmiast ruszyłam w tamtą stronę, podejrzewając, o co może im chodzić.
- Cholera, Louis, ile to ma jeszcze trwać? Mamy dość
ukrywania tego wszystkiego, nie rozumiesz?
- Nie pozwalasz nam o niej mówić, a z każdym
kolejnym dniem jest trudniej unikać tego tematu.
- Co tu się dzieje? – zapytałam ostrożnie,
podchodząc do nich, a wtedy wszystkie pary oczu przeniosły swój wzrok na mnie.
- Nic – odpowiedział krótko Louis, a jego mina była
dość groźna.
- Wasze krzyki słychać po drugiej stronie korytarza
i to nic?
- Nie wtrącaj się! – warknął, nie patrząc na mnie, a
ja uniosłam wyżej brwi.
- Widzisz? O tym właśnie mówimy – odezwał się do
niego Liam. – Tobie też jest już trudniej to wszystko ciągnąć.
- O tak, bo ty wiesz najlepiej, jak ja się czuję –
zakpił szatyn.
- Widzę, co się dzieje codziennie – odpowiedział mu,
a zaraz ktoś inny zabrał głos.
- Wiesz co? Ty jesteś pieprzonym egoistą –
powiedział pewnie Harry, a ja w ciszy przysłuchiwałam się ich wymianie zdań,
woląc na chwilę się zbędnie nie odzywać.
- Ja egoistą? – Zaśmiał się ironicznie Louis. - Gdybym był egoistą, to już dawno nie
mieszkalibyście w tym domu!
- Nie zeszliśmy w tym momencie na temat mieszkania,
jasne?! – usłyszałam wkurzonego Nialla. – Jesteś egoistą, bo z dnia na dzień
zakazałeś nam o niej wspominać, jakby nigdy jej nie było. Odnieśliśmy wrażenie,
że mamy po prostu wymazać ją z pamięci, raz na zawsze.
- Stary, może i w pewnych kwestiach się mylimy, ale
to była też nasza przyjaciółka i mamy prawo…
- Nie macie, dobra?! – wydarł się niespodziewanie. –
Wiecie, co się wydarzyło, a wciąż ciągniecie ten temat!
- Wiemy, że przeżyłeś traumę, bo my też…
- Wy?! To nie wy do końca życia będziecie żyć z
myślą, że to wasza wina, tylko ja!
- Co ty pierdolisz? – wysyczał Liam. – Obwiniasz o
wszystko siebie? To nie była niczyja wina, to ona chciała tam iść…
- Zamknij się i nie przypominaj mi o tym!
- Nie zamknę się, bo akurat ktoś musi pamiętać. A ty
widocznie potrzebujesz tego psychologa.
- Pieprzenie! – Podszedł do niego bliżej i złapał za
kołnierz jego koszuli. – Niczego nie potrzebuję, okej? Potrzebuję, żebyś się
zamknął.
- Kiedy zamierzasz to skończyć i powiedzieć
Cassandrze? – odezwał się Harry, a ten na niego spojrzał.
Wciąż stałam z boku i nawet chciałam coś powiedzieć,
ale jednak powstrzymywałam się.
- Na pewno nie w najbliższym czasie – mówił tak,
jakby wcale nie było mnie obok.
- Jeśli ty tego nie zrobisz , to by zrobimy to za
ciebie – ponownie odezwał się Liam, a Louis niespodziewanie automatycznie
rzucił się do niego z pięściami.
- Ej, ej, ej! – Z szeroko otwartymi oczami dopadłam
do nich, próbując odciągnąć Louisa, podczas gdy pozostali chłopacy także
usiłowali ich rozdzielić. – Puść go! – krzyknęłam, oplatając ręce w jego pasie,
żeby pociągnąć go do tyłu, ale zamiast tego wylądowałam wraz z nimi na
podłodze, sama o mało od nich nie dostając.
- Tomlinson, zostaw go!
- Po moim trupie! – wycedził przez zęby, ale nie
spodziewał się, że Liam ich przetoczy i teraz to on znajdował się na górze, a
szatyn pod nim. Korzystając z dobrej chwili, chłopaki zablokowali Louisowi nadgarstki
i prędko zabrali od niego Liama.
- Oszalałeś?! – wydarłam się, chwytając jego
ramiona, kiedy wstał i z mordem w oczach wciąż patrzył na chłopaka.
- Jeszcze nie skończyliśmy – warknął, wciąż mi się
szarpiąc.
- Uspokój się! – Potrząsnęłam jego ciałem i na
szczęście odrobinę podziałało, bo spojrzał na mnie, zwalniając oddech.
- Powinieneś nas w końcu słuchać, a nie bić! –
uniósł się Harry cały w nerwach, a ja pokręciłam głową i pociągnęłam szatyna za
ramię, ale on zaparł się nogami.
- Idziemy – powiedziałam, ale on nadal się nie
ruszył. – Nie mam zamiaru się powtarzać, idziemy. – Ścisnęłam mocniej jego rękę
i dopiero wtedy udało mi się wycofać go do tyłu.
Zaprowadziłam go do jego łazienki, gdzie usadziłam
go na wannie, ale on od razu stanął z powrotem na nogi.
- Nigdzie nie idziesz – nakazałam, a on przeniósł
wzrok na mnie, ale nie odzywał się, jakby myśląc nad ciętą odpowiedzią. – Nie
wiem, jak to zrobiliście, ale masz obdrapane pół twarzy i rozwalony łuk
brwiowy, więc siedzisz tu, dopóki cię nie opatrzę – dodałam, otwierając szafkę
pod umywalką, gdzie była apteczka. Wyjęłam z niej potrzebne rzeczy i nasączonym
płynem dezynfekcyjnym gazikiem podeszłam do szatyna, i zaczęłam przecierać jego
ranę.
- Zostaw – syknął, odwracając głowę trochę w bok.
- Krwawisz, nie ma mowy. – Kontynuowałam ścieranie
krwi z jego twarzy, jednak on strząchnął moją rękę.
- Zostaw – powtórzył zdławionym głosem i wyminął
mnie.
Głęboko odetchnęłam, odwracając się za nim, i dostrzegłam, że opiera się o
umywalkę, pochylając głowę.
- Louis… - przerwałam, bo usłyszałam, że płacze.
Jego ciało zatrzęsło się, a on zakrył dłonią twarz.
Podeszłam do niego i położyłam dłoń na jego plecach.
- Co mogę zrobić, żeby ci pomóc?
- O to chodzi, że mi nikt nie może już pomóc –
wyszeptał, odsłaniając oczy. Popatrzył w lustro i się skrzywił. – Nienawidzę
swojego życia – syknął, odkręcając wodę.
- Teraz tak mówisz…
- Wiem, co mówię – odpowiedział nerwowo i nabrał
wody w dłonie, po czym opłukał nią sobie całą twarz.
Podałam mu ręcznik, a gdy on wytarł nim skórę,
zamknął oczy i nabrał dużej ilości powietrza w płuca.
- Nie mam zamiaru pytać, co się dzieje, bo nie mam
już na to siły. Wiem, że i tak mi nie powiesz, ale daj się chociaż opatrzyć –
powiedziałam bezsilnie, sięgając po gaziki. Tym razem nie protestował, kiedy
dezynfekowałam mu rany. On wie, że w tym nie poprzestanę i wygram, więc dobrze,
że o to już się nie kłóci.
Kiedy zaczęłam sprzątać opatrunki przesiąknięte
krwią, a Louis stał w ciszy, oparty o ścianę, w progu łazienki pojawił się
nieoczekiwanie Harry.
Przerwałam swoją czynność i przeniosłam wzrok na
niego.
- Zbieraj się, Tomlinson, nagła akcja – wychrypiał.
– Żona Jonesa jest w mieście, mamy odpowiedni moment, by uderzyć. Także
podpisuj z nami rozejm i rusz dupę, nie jedzie cały gang.
- Zaraz zejdę – wymamrotał, patrząc przed siebie, w
przeciwległą ścianę.
Harry przytaknął i znikł, a ja spojrzałam na szatyna
pytający wzrokiem.
- Ty nie jedziesz – ostrzegł mnie, nim jeszcze o
cokolwiek zdążyłam zapytać.
- Bo?
- Bo nie, już powiedziałem. To chodzi o jego żonę,
więc lepiej, żebyś więcej nie wiedziała, bo włączy ci się solidarność kobiet
czy jak wy to tam nazywacie – odparł, odpychając się od ściany.
- I tak nie miałam zamiaru jechać, bo chyba nie chcę
tego widzieć – mruknęłam, odstawiając apteczkę z powrotem na miejsce.
Louis wyszedł do garderoby się przebrać, a ja
zatrzymałam się po swój telefon w jego sypialni i włożyłam go do tylnej
kieszeni jeansów. Poczekałam, aż się ubierze, żeby wyjść równo z nim.
- A ty dokąd? Miałaś nie jechać – przypomniał mi,
stając w przejściu.
- Człowieku, nigdzie nie jadę. Schodzę tylko na dół,
Cindy czeka na mnie.
- Zajmijcie się imprezą, jak nas nie będzie –
odpowiedział, kiedy wyszliśmy wspólnie na korytarz - ja szłam przed nim.
- Przecież kilku chłopaków zostaje.
- Upiją się prędzej niż to możliwe.
- Miło, że myślisz, że ja nie będę z nią pić –
mruknęłam, kierując się do schodów.
Zeszłam po kilku stopniach, dopóki nie zakręciło mi
się pod koniec w głowie i musiałam złapać się poręczy. Zabrakło mi powietrza i
osunęłam się na schodek, prawie mdlejąc. Od razu szatyn pojawił się przede mną
i złapał w dłonie moją twarz.
- Jesteś cała blada… Spójrz na mnie, Cassandra –
poprosił, ale gdy to uczyniłam, musiałam zamknąć oczy, bo obraz całkiem mi się
rozmazał, powodując, że było mi niedobrze.
- Słabo mi – wyszeptałam, opierając głowę o poręcz.
- Właśnie widzę, źle wyglądasz. – Usłyszałam
zmartwienie w jego głosie, ale nie widziałam miny, bo nie mogłam się zmusić do
otworzenia oczu.
Poczułam, że bierze mnie na ręce i unosi. Domyśliłam
się, gdzie mnie niesie i już po chwili leżałam na łóżku.
- Zostanę z tobą.
- Miałeś jechać…
- Powiedziałem, że zostanę. Poradzą sobie beze mnie.
Jadłaś coś dzisiaj, prawda? – upewnił się, a ja kiwnęłam głową.
- Po prostu… chyba jest duszno w domu, za dużo
ludzi.
- Może przerwę imprezę i wszystkich wyproszę, co?
Powinnaś teraz odpocząć, nie słuchać jeszcze takiego hałasu.
- Już mi lepiej, tylko… jakbyś mógł otworzyć okno –
poprosiłam, uchylając powieki, a zaraz moja prośba została spełniona.
- Cassandra, to nie jest śmieszne. Nie wyglądasz
najlepiej.
- Tak jak i ty, ale wciąż jeszcze żyję – zauważyłam,
jednak jemu nie było do śmiechu. – Nic mi nie będzie, po prostu zrobiło mi się
słabo.
- Jednak wolałbym cię przypilnować, w razie czego –
odparł, siadając obok.
- Dlaczego robisz wszystko, żebym była bezpieczna,
ale gdy chodzi o twoje zdrowie to już tak nie jest?
- Możemy nie zaczynać tego tematu? – westchnął.
- Nie liczyłam, że mi odpowiesz – wymamrotałam
przygaszona, a między nami zapadła na dłużej cisza. – Chciałabym tylko, żebyś
dbał o siebie równie bardzo jak o mnie, ale widzę, że to niewykonalne.
***
Od ataku na zonę Jonesa, którą ukrywał w kraju,
minęło już ponad tydzień, prawie dwa, i od tamtej pory żadnego znaku od nich.
To może oznaczać chyba tylko to, że przestraszyli się takiej reakcji z naszej
strony i obawiają się poczynić jakieś kroki przeciw nam. Tak tylko mogę się
domyślać.
Co do samej kobiety, nie wiem za dużo, nawet nie
jestem pewna, czy chciałabym. Nie mam pojęcia, czy jest tak samo okrutna jak
jej mąż, czy to totalne przeciwieństwo jego, więc nie jestem nawet pewna, czy
gang słusznie postąpił, atakując ją. Może ona w rzeczywistości to cicha myszka
i nie ma kompletnie mieć z tymi sprawami związku, a chłopaki tak po prostu
postanowili, że trafią w czuły punkt Jonesa. To znaczy… Na początku sama byłam
do tego bardziej przekonana niż jestem teraz, ale szybko ta myśl odpłynęła ode
mnie. I cieszę się, że wtedy w tym nie uczestniczyłam, bo prawdopodobnie
wpędziłabym się tylko w ogromne poczucie winy. Chłopaki tylko czekali na
odpowiedni moment, aż dostali w tamten piątek skądś cynk, że ta kobieta jest w
mieście. Raczej ktoś od nas musiał przyuważyć ją w Londynie, bo po ostatnim
razie, gdy tamten człowiek pod przykrywką chciał nam „pomóc”, a okazał się ich
wspólnikiem, cały gang ostrożniej przyjmuje wszelkie anonimowe wiadomości,
które dostajemy, bo to znów może być jakaś wtyczka.
Z perspektywy kilku dni, po tym jak Louis nie
pojechał na napaść z chłopakami, chyba cieszę się, że został ze mną. Dopiero po
czasie uświadomiłam sobie, że prawdopodobnie nie będzie mi się podobać ta myśl,
że mój chłopak w tym uczestniczył. Mimo tego, że sama jestem w gangu. Tu nie
chodziło o typową akcję, a skrzywdzenie kobiety, takiej jak ja. Na szczęście,
nie zgwałcili jej ani żadne z tych rzeczy, a przynajmniej tak mi powiedzieli.
Chodziło o zastraszenie jej, żeby automatycznie przestraszyć przeciwny gang,
więc nie sądzę, żeby posuwali się do takich czynów. Ale musieli chcieć dość
mocno ich wszystkich zaszantażować, skoro pojechali w więcej niż pięć osób i
każdy z bronią. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że ta sprawa z nim niedługo
dobiegnie końca, bo nie jestem pewna, ile tak wytrzymam psychicznie. Napady i
kradzieże to jedno, ale walka o przeżycie to kompletnie coś innego.
Niedawno skończyłam trening z Niallem i właśnie
wyszłam spod prysznica. Na dole od razu zauważyłam, że Louis stoi w progu
wyjścia na taras, paląc papierosa i ruszyłam w jego kierunku. Stanęłam za nim i
zarzuciłam mu ręce na szyję, opierając głowę o jego plecy. Natychmiast dotarł
do mnie zapach nikotyny i lekko się skrzywiłam. Nie wiem, co jest grane, ale
ten zapach zaczyna mnie powoli odpychać, a nie jestem pewna, czy taka opcja
jest możliwa, jeśli przez wiele miesięcy, a nawet lat, byłam nałogowcem w tej
dziedzinie. Chyba mój organizm zaczyna ostatnio za bardzo sobie ze mną
pogrywać, co nie jest przyjemne.
- Pójdziemy na koncert za niecałe trzy tygodnie? –
zaproponowałam, odzywając się pierwsza, ale kiedy nie usłyszałam żadnej
odpowiedzi – kontynuowałam. – James Arthur gra w mieście, moglibyśmy zabrać
Cindy i Harry’ego.
- Nie mam czasu – wychrypiał i zaraz schylił się,
aby zgasić podeszwą buta szluga.
- Ale to za
trzy tygodnie – odpowiedziałam zaskoczona, gdy obrócił się w moją stronę.
Ominął mnie i wszedł do środka, więc zaczęła iść za nim. – Skąd możesz
wiedzieć, co robisz wieczorem za tyle czasu?
- Powiedziałem, że nie mam czasu – powtórzył
głośniej, stając przy szafce, na której leżał laptop.
- No weź… będzie fajnie, zobaczysz – zaczęłam mówić
błagającym tonem i dostrzegłam, że mięśnie z boku twarzy mojego chłopaka stają
się bardziej napięte niż były. Nie patrzył na mnie, więc nie mogłam dostrzec
jego miny.
- Czego w zdaniu: nie mam czasu, nie zrozumiałaś? –
niespodziewanie jeszcze bardziej uniósł głos, wprawiając mnie tym w osłupienie.
– Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać?
- Dlaczego mówisz do mnie takim tonem? – zapytałam
cicho, nie oczekując, że całkowicie wybuchnie.
- Bo mnie wkurwiasz już! – Odwrócił się do mnie.
- C-co? Ja nic nie robię…
- Owszem, robisz. Powiedziałem ci, że nie mogę iść
na ten cholerny koncert, a ty się uwzięłaś…
- Nie uwzięłam się – wcięłam mu się w zdanie. –
Wyszłam z propozycją, myślałam, że ci się spodoba. Dlaczego od razu to
skreślasz, jeśli nawet nie wiesz, o jaką datę mi chodzi? Ty po prostu nie
chcesz iść na ten koncert, prawda? Mogłeś mi powiedzieć na samym początku, a
nie muszę się domyślać.
- Nie zawracaj mi dupy, dobra? Ciągle tylko jestem z
tobą.
- Słucham? I jak to ciągle ze mną jesteś?
Przypominam ci, że oboje mamy pracę i sami widzimy się nie codziennie, chyba że
akurat dotyczy to spraw gangu. Nie mów mi więc, że cały czas spędzasz ze mną,
bo oboje wiemy, że są przynajmniej dwa dni w tygodniu, kiedy w ogóle się nie
widzimy.
- I po cholerę ty tak mi to tłumaczysz? Czy ja o coś
prosiłem? – zaczął mówić z pretensją, a ja nie bardzo rozumiałam, co takiego
się dzieje.
- Możesz mi powiedzieć, o co chodzi, że za coś się
na mnie wyżywasz?
- Tak, proszę bardzo! Mam na głowie Jonesa i gang,
twoją firmę i własną, dom… i na dodatek jeszcze ty, kurwa! Wyglądasz dokładnie
jak ona i nie zdajesz sobie sprawy, jakie to cholernie trudne! – wyrzucił z
siebie, a ja podeszłam bliżej niego.
- Jak kto? – wyszeptałam, skupiając się na jego
twarzy. Jednak, gdy za bardzo się skupiłam, zauważyłam, że źrenice jego oczu są
znacznie rozszerzone, - Ty jesteś naćpany?
- Nie jestem naćpany! – krzyknął, odwracając ode
mnie wzrok.
Szybko złapałam dłońmi za jego twarz, ale od razu
zostałam odepchnięta. Jednak nie poprzestałam na tym i złapałam go za ramię.
- Puszczaj, do cholery!
- Wiesz co? To wyjaśnia, dlaczego jesteś taki
nabuzowany i wkurzasz się o nie wiadomo co! Co tym razem wziąłeś?
- Niczego nie brałem!
- Gdzie znalazłeś narkotyki? – wycedziłam, odwracając go do siebie, ale gdy próbowałam go do tego zmusić – zaczął mną szarpać. – To ty mnie puść i mi odpowiedz!
- Niczego nie brałem!
- Bo już ci uwierzę! – wysyczałam i nie oczekiwałam,
że zaraz mogę dostać w twarz i polecieć prosto na ścianę.
Zapiszczałam głośno, łapiąc się za bolący policzek,
który zaczął niemiłosiernie pulsować. Poczułam ból nawet w szczęcie, a w głowie
chwilowo mi się zakręciło. Nagle do oczu napłynęły mi łzy, a ja zaczęłam bać
się człowieka, który stał przede mną.
Oszołomiona uniosłam powoli głowę, a łzy zaczęły
spływać po mojej skórze.
- Nie, skarbie, przepraszam… Tylko nie płacz,
proszę. – Podszedł do mnie i chciał mnie dotknąć, ale automatycznie odsunęłam
się do tyłu, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, jakby był potworem.
- Z-zostaw mnie, nie dotykaj… odejdź – wydusiłam z
siebie, bojąc się dalszego obrotu spraw. – Byłeś zdolny, żeby skrzywdzić żonę
tego psychopaty… Mimo, że to nie ty to w końcu zrobiłeś, mogłam się domyślić,
że prędzej czy później ja też oberwę… - dodałam zdławionym głosem.
Dostrzegłam, że patrzy na mnie przestraszonym
wzrokiem, jakby nie wiedział, co się dzieje. Tylko, że już za późno, mleko się
wylało.
- Wiedziałam, że przez te twoje narkotyki w końcu
coś się stanie… Zostaw mnie! – ponownie zapiszczałam i zerwałam się z podłogi.
Chciałam uciec na górę, jednak nie dałam rady i osunęłam się na ścianę w głębi
korytarza. Oparłam głowę o twardy mur i jeszcze bardziej się rozpłakałam.
Co ja sobie myślałam? Że jeśli umawiam się z przestępcą
takim jak ja to nic mi się nie stanie? Że będę bezpieczna? Nawet z pieprzonym
dostępem do broni muszę oberwać. Tylko, że nie myślałam nigdy, że mój własny
chłopak mnie pobije. Nawet w najgorszych koszmarach. Nie tak miało to wszystko
wyglądać. Miałam być w końcu szczęśliwa, a… znów się nabrałam na przekorny los.
- To ty płaczesz… - usłyszałam czyjś głos i uniosłam
głowę.
Kiedy zobaczyłam przed sobą Harry’ego, jeszcze
bardziej się rozpłakałam, z trudem oddychając.
- Słyszałem cię aż w siłowni. Nie wiedziałem, co się
dzieje… Cassandra, ty jesteś cała roztrzęsiona… - powiedział cicho ze szczerym
zmartwieniem i przykucnął przy mnie. – Boże, co się stało? Dlaczego masz cały
czerwony policzek? – Popatrzył na mnie zaniepokojony, a ja próbowałam
powstrzymać płacz, żeby mu odpowiedzieć.
- L-Louis – wydusiłam z siebie.
- To on ci to zrobił? – Otworzył szerzej oczy,
najprawdopodobniej nie wierząc w to. Tak, ja też bym nie uwierzyła. Do czasu.
- Naćpał się i… i mnie uderzył.
- Co takiego? – wyszeptał.
- Możesz… zawieść mnie do domu?
- Musisz się na razie uspokoić. Potem cię odwiozę,
obiecuję.
- Nie chcę go widzieć, nie chcę…
- Zajmę się nim, ty się uspokój, tak? – Pomógł mi
powoli wstać z podłogi i zaczął prowadzić na górę.
- Potrzebuję… potrzebuję uspokajaczy – odezwałam się
już w sypialni Louisa, dławiąc się łzami.
- Zawołam Liama, ty tutaj zaczekaj, dobrze?
Pokiwałam głową, siadając na łóżko. Na łóżko, na
którym jeszcze kilka dni temu się z nim kochałam. Nie wiedziałam, co się
dzieje. Harry znikł, a ja czułam się bezpiecznie w tej sypialni i w tym domu,
to jego na obecną chwilę się bałam. Może nie tyle jego, a tego, jak narkotyki
jeszcze na niego podziałają. Przerażało mnie to, że to się powtórzy, że znów
oberwę, dopóki on nie wytrzeźwieje. Wiem, że nie będę się tak bała, kiedy nie
będzie pod ich wpływem, bo nie odważyłby się podnieść na mnie ręki. Tylko, że
nawet jak wytrzeźwieje, nie zmieni to tego, jak się czuję. Skrzywdził mnie, nie
wyrzucę sobie tego z głowy przez długi czas. To on miał być tym, który miał
mnie chronić. Stało się przeciwnie. Na dodatku, obiecał, że to rzuci… znów mnie
okłamał…
Byłam do tego stopnia rozżalona, że gdy tylko
odzyskałam widoczność, przez łzy, od razu zauważyłam zdjęcie stojące na
komodzie. To zdjęcie ze mną i Louisem.
Zerwałam się na nogi i chwyciłam ramkę w ręce. Nie
czekając dłużej, cisnęłam nią w panele, tak, że rozbiła się na małe kawałeczki
po całej podłodze. Sama z powrotem rzuciłam się na łóżko i zwinęłam ciało w
kulkę. I płakałam, dopóki nie poczułam, że ktoś dotyka mojego ramienia.
Usiadłam i zauważyłam Liama, który podsuwa mi butelkę z wodą i kilka tabletek.
Od razu wzięłam to od niego i natychmiast połknęłam leki.
- Cała się trzęsiesz, ręce ci drżą – zauważył, a ja
na nowo zapłakałam i zakryłam twarz dłonią.
- Nigdy mnie nie… pobił…
- Posłuchaj, Louis jest agresywny, bo musiał długo
nie brać narkotyków i tak teraz reaguje. Nie próbuję go usprawiedliwiać i nie
chcę, bo w żadnym wypadku nie podoba mi się to, co się stało, ale jest
nadzieja, że naprawdę przez długi czas nie ćpał.
- I co to zmieniło, jeśli teraz…
- Ja wiem… Ale teraz musisz się uspokoić, spróbuj
zasnąć. Pogadamy potem, jak się uspokoisz.
- Harry… miał mnie zawieść do…
- Odwiozę cię – przerwał mi wspomniany chłopak,
stojący z tyłu. – Obiecałem, ale na razie dostałaś leki. Nie możesz zostać po
nich sama. Lecz jeszcze do końca dnia będziesz u siebie, w porządku?
- Dziękuję – wyszeptałam i z powrotem ułożyłam się
na poduszce. – Ale możecie zostawić mnie na trochę samą? Dopóki nie zasnę…
Zawołam, jeśli…
- Nie ma problemu. – Liam kiwnął głową. – Przyjdę za
piętnaście, dwadzieścia minut, okej? Tylko, żeby sprawdzić, czy nic się nie
dzieje.
- Dzięki, że jesteście – wyszeptałam, pociągając
nosem.
- Hej. – Złapał mnie za rękę i uśmiechnął się
pocieszająco. – Będzie dobrze, zobaczysz.
- Jeśli Louis wróci do normalności, to tak. –
Zamknęłam oczy, głębiej oddychając. Nie wiem, kiedy przestałam płakać i całkiem
odpłynęłam.
***
*Louis*
To jest sen. To jest koszmar. Co ja zrobiłem? To nie
byłem ja, nie mogłem, nie… to nie jest prawda, nie może. Przecież… to moja
Cassie…
- Zadowolony jesteś z tego, co zrobiłeś?! –
usłyszałem czyjś krzyk, przez który niemal podskoczyłem na kanapie.
Jeszcze w szoku, ale już bardziej trzeźwy,
spojrzałem na wchodzącego do salonu Harry’ego.
- Nie wiem… co się stało – powiedziałem cicho.
Wbrew pozorom, byłem całkiem przestraszony. Bałem
się tego, co mogłem jej zrobić, bałem się samego siebie i wcale nie dziwię się,
że Cassandra uciekła. Nie wiedziałem, co się dzieje z moim organizmem i bardzo
nie chciałem, by konsekwencje wyszły mi bokiem. Bałem się, że nieświadomie
ponownie zrobię coś, czego nie powinienem i wtedy… żegnaj ze wszystkim, co mam.
- Nie wiesz, co się stało? – Zaśmiał się ironicznie
Harry, a ja popatrzyłem na niego z poczuciem winy, po czym spuściłem głowę,
spodziewając się, że za chwilę porządnie mnie opieprzy. Tacy byli, dbali o moje
dobro bardziej niż ja o ich, a jeszcze tak ich traktowałem. Nie jestem
sprawiedliwy, nie potrafię widocznie.
- A kto ma wiedzieć, co się stało?! Ja ci powiem!
Naćpałeś się i pobiłeś własną dziewczynę, to się wydarzyło! Jesteś dumny?
- J-ja nie chciałem tego zrobić… Przecież nigdy bym
jej nie skrzywdził – niemal wyszeptałem z zaciśniętym gardłem.
- A jednak zrobiłeś. Musiała dostać przez ciebie
silne uspokajacze.
- Co takiego? – Uniosłem automatycznie głowę, a w
moich oczach zaczęły zbierać się łzy.
To ja doprowadziłem ją do takiego stanu… i to
wyłącznie moja wina.
- To, co słyszysz. Nie ma pojęcia, jak to odkręcisz
i nie mam zamiaru wtrącać się w wasze sprawy, ale ona jest w kiepskim stanie
psychicznym. Chwilę temu zasnęła, ale… tylko dzięki tym lekom. Była za bardzo
roztrzęsiona.
- Nie myślałem, że…
- Że co?! Że nic się w końcu nie stanie po tych
narkotykach? Skończ ćpać, Tomlinson! Nic dobrego z tego nie wychodzi. A ona…
nie wiesz, jak ją tym ranisz. Krzywdzisz ją. – Opuścił zrezygnowany ręce. – Nie
zasługujesz na nią, tyle ci powiem. Ona się stara i chce ci pomóc, a ty
odwalasz coś takiego.
- Nie byłem sobą…
- Ale to byłeś ty i tyle wystarczy. To, że się
naćpałeś nie usprawiedliwia cię. I jeśli ona ci wybaczy, to chyba będzie cud.
Szczerze, zaczynam mieć co do tego wątpliwości.
- Styles… - odezwałem się bezsilnie, patrząc wciąż w
jeden punkt przed sobą. – Wiesz, że nie mógłbym jej…
- Ja to wiem, ale to, co się wydarzyło to co innego.
Weź… lepiej sam się nad tym zastanów, bo ja już nie mam do ciebie siły. A, i
Cassandra nie chce cię widzieć – dodał, zanim wyszedł, a ja nie wierząc w to,
co mówi, przeniosłem na niego wzrok. – I wcale nie powinieneś się jej dziwić –
dokończył i znikł mi z pola widzenia, a do mnie dotarło, jak bardzo wszystko
spieprzyłem.
Jakby magicznie, działanie dragów ustąpiło, a
zastąpił je żal i złość na samego siebie. Na twarzy pojawiły się słone łzy, a w
sercu ogromne wyrzuty sumienia.
Wsunąłem drżące palce we włosy i ciągnąc za nie,
wydobyłem z siebie głośny krzyk rozpaczy. Czułem się podle, chociaż to też za
mało powiedziane. Bolała mnie ta myśl o tym, co zrobiłem, a nie wyobrażam
sobie, jak ona się czuje.
Jak w amoku zerwałem się z kanapy i chwyciłem za
szklaną butelkę. Już po chwili whiskey rozbiło się na podłodze, ale to nie
ukoiło mojego bólu. Łzy płynęły mi po twarzy, z bezsilności, że już nie mogę
tego cofnąć, że skrzywdziłem osobę, którą kochasm całym sercem i która teraz
może mnie znienawidzić. A to wszystko dlatego, że straciłem wszelką świadomość.
Bo wziąłem narkotyki… Dlaczego muszę być takim kretynem? Dlaczego wszystko
muszę psuć? Już dawno powinienem powiedzieć jej całą prawdę. Może wtedy nie
doszłoby do takiej sytuacji, może nie cierpiałaby przeze mnie.
W jednej sekundzie uspokoiłem nerwy i zacząłem
wolniej oddychać. Nie zorientowałem się, kiedy nogi poniosły mnie na górę, a ja
jak odurzony szedłem w kierunku mojej sypialni. Wiem, że jest tam, nie mogłaby
być nigdzie indziej. I wiem, że nie chce mnie widzieć, ale muszę ją zobaczyć.
By upewnić się, że nie zrobiłem jej większej krzywdy niż to, co myślę, że
zrobiłem.
Niespokojnie, ale ostrożnie wszedłem do pokoju.
Ujrzałem ją, jak leży odwrócona do mnie tyłem i moje serce zabiło mocniej.
Przestraszony, podszedłem bliżej niej. Spała, spokojnie oddychała, obok niej
leżał zimny okład z lodu. Ponownie po twarzy spłynęły mi łzy, kiedy
dostrzegłem, że jej policzek jest już po części siny. Wyciągnąłem rękę, żeby
jej dotknąć, ale bałem się, że znów coś jej zrobię i natychmiast ją cofnąłem,
nieznacznie odsuwając się od łóżka. Zauważyłem rozbite szkło na podłodze, a
pośród niego nasze wspólne zdjęcie. Na którym tak pięknie się uśmiechała…
- Tak bardzo cię przepraszam – wyszeptałem
zdławionym głosem, gdy wziąłem fotografię w dłonie.
- Co ty tu robisz? – usłyszałem za sobą i od razu
się wzdrygnąłem. Zobaczyłem Liama, którego mina wyrażała tylko jedno. Że był na
mnie wkurwiony.
- Ja chciałem tylko…
- Ale ona nie chciała, żebyś przychodził – przerwał
moje wytłumaczenia i pociągnął mnie za ramię. Nie wiem, jak to możliwe, ale nie
opierałem się w ogóle.
Otrzeźwiałem całkowicie dopiero wtedy, gdy zaciągnął
mnie do swojego pokoju i usadził pod ścianą. Zorientowałem się, co się dzieje,
kiedy wbił mi na siłę igłę w rękę, a ja mimowolnie syknąłem przez jego
brutalność.
- Co robisz? – wydusiłem, zaciskając zęby.
- Tak się nie będziemy bawić. To zaszło za daleko,
pobiłeś Cassandrę. Przez najbliższą godzinę dostajesz leki nasenne i
uspokajacze, a potem kolejne kroplówki z witaminami, aż wrócisz do normalności
i przynajmniej część toksyn zniknie z twojego organizmu. Wziąłeś kokainę, mam
rację? – zapytał, a gdy mu nie odpowiedziałem, spojrzał mi w oczy i parsknął
śmiechem. – Oczywiście, że tak. Skąd ją wziąłeś? W domu nie ma już towaru.
- Ukradłem, kiedy… kiedy zabieraliśmy towar od
Jonesa – przyznałem cicho, a on pokręcił głową.
- Już nie zobaczysz ich na oczy, oddasz wszystko.
- Obiecuję.
- Jeśli się nie uspokoisz, to sam osobiście odwiozę
cię na odwyk. Miałeś współpracować, to też już obiecałeś i wszystko poszło się
pieprzyć.
- Tym razem przysięgam… Przestanę… Zrobię wszystko.
Tylko, żeby Cassandra była bezpieczna.
- Obyś tym razem mówił prawdę. Człowieku… weź się w
końcu w garść, co? – Skrzywił się, siadając na łóżku, naprzeciw mnie.
Spojrzałem na swoją dłoń. Wciąż ściskałem w niej
zdjęcie z Cass.
- To prawda, że dałeś jej silne leki uspokajające? –
zapytałem cicho, a on westchnął i popatrzył gdzie indziej.
- Tego chciała, ale na razie były to tylko te na
bazie ziół. Normalne mogłyby być za silne dla niej, więc dostanie jej, jak jej
nie przejdzie. Raczej powinny pomóc, bo jest tylko w szoku.
- Proszę, pomóż przestać mi ćpać – powiedziałem po
chwili ciszy z nadzieją, nie oczekując, że te słowa rzeczywiście wypłyną z
moich ust. – Daj mi wszelkie odtrutki, wszystko, co masz, tylko błagam… zrób coś,
bo nie mogę znów jej skrzywdzić.
- Muszę coś zrobić, jeśli nie chcę żyć z potworem pod
jednym dachem.
***
Zależy mi bardzo na tym, żeby ktokolwiek skomentował, ocenił ten rozdział...
/Perriele rebel
Czytam dalej, choć z większymi przerwami, niestety studia, praca licencjacka i praca zabierają dość dużo czasu i ślęczenie godzinami przed monitorem męczy oczy, więc muszę czasami czytać jeden rozdział na raty, ale każdy kolejny jest coraz lepszy. I cały czas tu jestem. Miałam napisać komentarz jak już wszystko nadrobię, ale skoro poprosiłaś żeby napisać tu komentarz (chociaż wiem, że liczyłaś na niego trochę wcześniej), więc piszę. I jak widzisz po nocach nadrabiam zaległości. Buziaki, na pewno napiszę kolejny komentarz jak już będę na bieżąco ;**
OdpowiedzUsuńJejku, ja miło mi czytać twoje komentarze, powodują, że mam wciąż nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda, a przecież nie zmuszam cię do czytania tych bazgrołów. Tak bardzo dziękuję ❤
Usuń