09 listopada 2020

ROZDZIAŁ 45. ‘A JA NAIWNA KOCHAM SIĘ W NIM’

 

*Louis*

 

Po ostatnich wydarzeniach z udziałem gangu Jonesa, od równo tygodnia mamy spokój, nawet, jeśli trudno w to uwierzyć. W miarę wróciliśmy do codzienności, a skoro tak się stało, to trzeba korzystać, póki jeszcze można. I oczywiście, póki trwa tak piękna i ciepła pogoda, która nawiedziła Londyn kilka dni temu. Aż z trudem można sobie sobie wyobrazić, aby tak wysoka temperatura była w połowie kwietnia, bo sam osobiście nie pamiętam, żeby w tamtym roku tak było. Zawsze jest chłodno, a teraz i w koszulce z krótkim rękawem zaczyna powoli robić się zbyt ciepło. A skoro zaczyna się dzisiaj weekend to można świetnie zwieńczyć te wolne dni, inaczej niż zazwyczaj, a nie tylko: film, impreza i inne tego typu. Dziś mam dla mojej dziewczyny przygotowane przyjemne plany. Odpowiednie, żeby odpoczęła po całym tygodniu i od tego miasta. I prawdopodobnie też od treningów z Niallem, bo jej krzyki na pewno słychać teraz w połowie domu. Jeśli się nie zabijają to jest jeszcze dobrze.

- Posprawdzacie sami resztę broni? – zapytałem, wstając z podłogi w strzelnicy, a Zayn kiwnął głową.

Oczywiście ta broń to ta odzyskana od Jonesa, więc dla bezpieczeństwa lepiej wszystko przepatrzeć, bo nikt z nas nie chce pójść w powietrze.

- Zostało tylko kilka, to damy sobie radę – odparł John z drugiej strony. – I tak wygląda na to, że nie są pouszkadzane.

- W takim razie, ja już spadam. Idę zobaczyć, co się dzieje u nich w tej siłowni.

- A co ma się dziać? Pewnie daje jej niezły wycisk i cierpi wielkie katusze. Znasz Nialla. – Zaśmiali się, a ja, mimo że nie powinienem, pokręciłem z uśmiechem głową i znikłem ze strzelnicy.

- Ałaa! Boli! – usłyszałem płacz mojej dziewczyny, kiedy wszedłem do siłowni.

Od razu dostrzegłem, że siedzi na podłodze, a Niall rozmasowuje jej łydkę.

- Uspokój się i nie krzycz! Wiem, że boli. Nie ruszaj się – nakazał jej, a Cass mocniej zapłakała i otworzyła oczy, po czym mnie zauważyła.

- Co jest? Nabawiła się kontuzji? – zapytałem, podchodząc do nich, a Niall na moment na mnie zerknął.

- Na jej szczęście to nie kontuzja, a zwykły skurcz. Dość silny, bo nie może nawet nogą ruszyć.

- Mam zawołać Liama? – zareagowałem, przykucając obok szatynki.

- Poradzę sobie, nie pierwszy raz ktoś dostaje mi skurczów. Poza tym, pytasz wykwalifikowanego trenera, a Liama i tak nie ma w domu, bo ma dyżur.

- W takim razie, rób swoje ja się nie odzywam. – Uniosłem ręce w geście obronnym i przeniosłem wzrok na Cassandrę, która powoli zaczynała się uspokajać, co znaczy, że musi przestawać ją boleć.

- Kiedyś zginę na tych twoich treningach, Niall – jęknęła, kładąc się plecami na podłogę.

- Nic ci nie zrobiłem.

- W ogóle – mruknęła, zakrywając dłońmi twarz, na co on westchnął.

- Już dzisiaj odpuszczę ci dalszą część treningu, bo i tak pewnie po tym nie będziesz chciała już mi ćwiczyć – odparł, wstając z podłogi. – Jak chcesz to idź odpocząć. Ja spadam, bo niedługo mam kolejny trening w zakładzie – dodał, zabierając telefon z ławki.

- Weźmiesz mi kilka izotoników z waszej siłki? – zapytałem, gdy zmierzał do wyjścia, a w odpowiedzi dostałem tylko jego podniesioną rękę z uniesionym kciukiem, po czym blondyn już znikł.

- Umierasz? – zapytałem, siadając wygodniej obok Cass.

- Tak – mruknęła.

- To mam dla ciebie przyjemne plany na cały weekend.

- Mam zajęte pół soboty – westchnęła, przekręcając się na bok, tak, że teraz leżała prawie gołym brzuchem na wykładzinie.

- Co niby jutro robisz? – Zmarszczyłem brwi, a ona na kilka sekund zamilkła, jakby musiała uporządkować sobie wszystko w głowie.

- Muszę pojechać do domu klienta i posprawdzać tam z Tristanem różne rzeczy. – Przetarła twarz dłonią, wyraźnie zmęczona.

- Do Harry’ego? – Zaśmiałem się.

- Bardzo śmieszne. U Harry’ego nasza ekipa już kończy, więc niedługo się od ciebie wyprowadzi. Domyślam się, jak się cieszysz.

- Zawsze cieszyłbym się bardziej, gdyby wyniósł się trochę dalej – mruknąłem, lecz ona kontynuowała swoją poprzednią myśl.

- Jakbym miała robić inspekcje u Harry’ego to już teraz przeszłabym te kilka metrów i sprawdziła stan wnętrza.

- Zawsze możesz to jutro odwołać – zaproponowałem cicho.

- Nie mogę, jeśli chcę, żeby nam zapłacili na koniec. I ty tez to wiesz.

- No niby wiem… ale chciałem spędzić z tobą trochę czasu… A dzisiaj? Chyba resztę dnia masz już wolne, nie?

- Z tego, co wiem, to tak.

- Więc jedziemy do ciebie, zabierasz kostium kąpielowy i gdzieś cię porywam.

- Gdzie chcesz mnie porwać? Na basen? Masz go w domu. – Zaśmiała się, siadając.

- Za miasto, głuptasie. Jest jedno takie fajne jezioro, gdzie nie ma zwykle dużo ludzi.

- Nad jezioro w kwietniu? – Uniosła brwi, a ja przysunąłem twarz bliżej niej.

- To naprawdę ciepły dzień, szkoda go nie wykorzystać – odparłem, cmokając ją w szyję.

- Okej… ale nie całuj mnie. Jestem cała spocona, muszę wziąć prysznic.

- Wielkie rzeczy. – Przewróciłem oczami.

- Wielkie rzeczy to będą, jak pochoruję się po tym twoim jeziorze. – Wstała z podłogi.

- Jak będzie zimna woda to wiadomo, że nie będziemy pływać.

- No, ja myślę, Tomlinson.

 

***

 

- Musisz mnie częściej zabierać na takie spontaniczne wycieczki – odezwała się Cassandra, kiedy przytrzymywałem jej drzwi, gdy wychodziliśmy z McDonalda. Szczerzyła się do mnie w szerokim uśmiechu, a kiedy wyszliśmy na zewnątrz, lekko zatrzęsła się z zimna.

- Masz, bo mi zachorujesz. I załóż kaptur, masz jeszcze włosy mokre – nakazałem jej, podając ciemną, ciepłą bluzę, którą od razu wzięła do rąk i założyła.

- Dzięki. Tobie nie jest zimno?

- Mam w aucie jeszcze coś do ubrania, o mnie się nie martw – zapewniłem, kiedy szliśmy parkingiem.

Wokół było już całkiem ciemno, a nam został jeszcze dojazd do Londynu. Ale czego bym dla niej nie zrobił? Wiedziałem, że będziemy się świetnie bawić nad jeziorem, szczególnie, że wciąż była tam ta lina, z której można było skakać do wody. Nie było ludzi, więc mogliśmy włączyć muzykę. Gdyby nie to, że zaczynało się ściemniać i robić chodno, a oboje padaliśmy już z głodu, to pewnie zostalibyśmy na dłużej.

Zabrałem z tylnego siedzenia samochodu bluzę bez kaptura, którą kiedyś tam zostawiłem i włożyłem ją przez głowę, gdy Cass siedziała już w środku. Po chwili sam do niej dołączyłem, siadając za kierownicą i zaraz już jechaliśmy autostradą.

- Czyli ci się podobało? – zapytałem, zerkając na nią na światłach.

Zaciągnęła rękawy bluzy aż po same palce i skuliła się na siedzeniu, wpatrując się w widok za oknem.

- Tak, i nie rozumiem, dlaczego tak rzadko robimy takie rzeczy.

- Wiesz, dlaczego. Jak nie ja pracuję, to ty, a jak nie to, to gang. Trudno znaleźć chwilę.

- Wcale nie tak trudno – mruknęła. – Ale było fajnie.

- Zimno ci?

- Nie, jest okej – ziewnęła i zamknęła oczy. Jednak, gdy zaraz znów ruszyliśmy, otworzyła je z powrotem i sięgnęła po torebkę, w której zaczęła grzebać. Nie mogłem dalej na nią patrzeć, bo za dużo było pojazdów na ulicy, ale słyszałem, że wydaje z siebie jakieś dźwięki niezadowolenia.

- Kurwa – rzuciła siarczyście i zaraz usłyszałem, jak w coś uderza.

- Co?

- Trzęsie – odparła głośno, a ja nie rozumiejąc, o co jej chodzi, zerknąłem na chwilę w jej stronę i dostrzegłem, że usiłuje rozplątać słuchawki. A to, że trzęsie, to zapewne miała na myśli, że nie może tego zrobić przez to, jaką drogą aktualnie jedziemy.

- Masz zamiar mnie olać i słuchać muzyki?

- Tak, idę spać – mruknęła, wsuwając białe słuchawki w uszy.

- A, no to spoko – wymamrotałem, ciężko wzdychając.

Przez resztę drogi do domu rozmyślałem nad tym, jakie to szczęście, że mogę mieć tą szatynkę przy sobie. Dużo myślałem o tym, co było i o tym, na co się zanosi w przyszłości. I doszedłem do wniosku, że nie chcę już, żeby coś się zmieniało, nie chcę życia bez niej. Prawdopodobnie pół roku głębszej znajomości to za krótko, by być o tym przekonanym, ale ja już wiem, że to ta odpowiednia. Wiem, bo… tak samo było z NIĄ. Było… ale to nie mogło się wypełnić… Nie dane nam było.

 

***

*Cassandra*

 

- To jest żart, tak? – jęknęłam, patrząc na plan, który trzymałam w rękach, i na tworzone wnętrze domu. – Powiedz mi, Tristan, że to żart. – Zakryłam dłonią pół twarzy, rozglądając się.

- Jeśli tobie też się wydawało, że to wszystko miało inaczej wyglądać, to chyba nie jest żart – odparł, uważnie się wszystkiemu przyglądając.

- Nigdy więcej nie powierzę już tej ekipie pracy! – wydarłam się, a po budynku rozeszło się echo. Opadłam bezsilnie na żółtą kanapę i z bólem serca patrzyłam na popełnione błędy.

Nowi robotnicy większość rzeczy zrobili inaczej niż było to ustalone, a mieli trzymać się ściśle planu, szczególnie, że to nie jest tani projekt. Jadąc tu z Tristanem na inspekcję, nie mogłam się doczekać aż zobaczę efekt, a wyszło na to, że się zawiodłam i cała sobota już do dupy, koniec spokojnego weekendu.

- Przecież oni pojadą nam po kosztach – jęknęłam, prawie płacząc. – Trzeba będzie wszystko na nowo wykonać, kupić nowe materiały i wyjdzie dwa razy drożej.

- A może spróbujemy pokazać to właścicielowi i sam oceni – zaproponował Tris. – Może mu się spodoba i każe to zostawić?

- Co ty pieprzysz? Przecież widzisz, jak to wszystko wygląda. Tu nic do siebie nie pasuje! Na podłodze miał być jasny, a nie czarny marmur, ściany kremowe, a nie żółte, kominek… Boże, Tristan, zbankrutujemy. Zbankrutujemy przez ten wypadek. – Złapałam się za głowę, głębiej oddychając. – Zwalniam ich – wypaliłam. – Nie ma tego dobrego. Zwalniam ich i nie chcę ich więcej widzieć. – Poderwałam się do góry, ale Tristan zatrzymał mnie w miejscu, łapiąc za ramiona.

- Nie podejmuj decyzji pod wpływem złości, dobra?

- Pod wpływem złości? – Otworzyłam szerzej oczy. – Może i jestem zła, ale przez nich nie wyrobimy się czasowo!

- Znajdziemy jakieś rozwiązanie…

- Jakie?!

- Na razie się uspokój. To da się odkręcić jeszcze jakoś, tylko potrzeba czasu…

- No właśnie. Czasu! – wydarłam się, a on westchnął i mnie obrócił.

- Weźmiemy kolejną ekipę i to naprawią. Chodź, pojedziemy coś zjeść i to omówimy. – Zaczął prowadzić mnie do wyjścia, a ja nawet się nie opierałam i szłam przed siebie jak jakaś marionetka. Dopiero, gdy oboje wsiedliśmy do samochodu, wróciłam do rzeczywistości, bo poczułam, jak przycięłam sobie włosy w drzwiach auta Tristana.

- Ała… - syknęłam, otwierając z powrotem drzwi i zabierając włosy.

- Chyba nie twój dzień, co? – zapytał, ruszając, a ja spojrzałam na niego z ironią.

- Nie mój dzień, nie mój miesiąc i nie mój rok. Przez problemy firmy wszystko tylko przyciąga kolejne kłopoty.

- Musisz dać sobie czasem na luz.

- Tak, daj sobie na luz przy moim popieprzonym życiu – mruknęłam. – Jeśli kolejny raz pojedziemy do tego domu, żeby go zobaczyć i wciąż będzie tak wyglądał albo jeszcze gorzej, to przysięgam ci, że moje załamanie nerwowe osiągnie szczyt.

- Odkręcę to, Cassandra. Nie denerwuj się.

- Jeżeli wszystko będzie wyglądać jak tu – wskazałam na kartki z planem – to wtedy nie będę się denerwować. A teraz nie próbuj mnie uspokoić na siłę, bo bardziej szlag mnie trafi – nakazałam i już więcej nie usłyszałam od niego słowa, aż do restauracji, gdzie stwierdziłam, że muszę napić się choć lampkę wina, żeby nie zwariować.

 

***

 

Jest jedenasta w nocy, a ja stoję pod rezydencją mojego chłopaka i zastanawiam się, jak znaleźć siły do tego, żeby wysiąść z tego auta. Obiecałam mu, że po pracy przyjadę do niego i zanocuję. Tak, aby spędzić z nim chociaż całą niedzielę, a tu już środek nocy. Dobrze, że przynajmniej mam pilot do bramy i znam kody zabezpieczające, bo zapewne pobudziłabym połowę domu, żeby dostać się do środka. Nic nie poradzę na to, że tyle zeszło nam omawianie planu B. Gdyby ta ekipa nie schrzaniła wszystkiego, to ja i Tristan nie siedzielibyśmy do późna w firmie, żeby myśleć, co zrobić, aby jak najmniej stracić pieniędzy.

Nie liczę na to, że o tej porze Louis siedzi i czeka na mnie, bo już raczej dawno śpi, ale przynajmniej rano, jak się obudzi, to obok mnie.

Sięgnęłam po torebkę leżącą na siedzeniu obok i ociężale wyszłam na zewnątrz. Dobrze, że piłam tylko jeden kieliszek tego wina i to kilka godzin temu, więc zdążyło wywietrzeć. A spacer od samochodu Tristana do mojego, też mi w tym jakoś pomógł. W innym wypadku, gdybym nie była pewna to nie wsiadałabym za kierownicę. Chociaż ze mną to jest różnie, bo już po procentach nie zachowuję się normalnie. Ale tym razem pijana nie jestem.

Powoli przeszłam przez podjazd, a potem weszłam do rezydencji. W kuchni dostrzegłam kilku chłopaków, gadających ze sobą i tylko kiwnęłam im na powitanie głową, kiedy mnie zauważyli. Na korytarzu zatrzymałam się i zdjęłam ze stóp szpilki, a potem ruszyłam na górę, czując, że za chwilę zasnę na stojąco albo w najgorszym wypadku zemdleję.

Kiedy weszłam do sypialni Louisa, zastałam śpiącego szatyna, który znów rzucał się przez sen i prawie że krzyczał. Odetchnęłam głęboko i podeszłam bliżej, odkładając buty pod ścianą. Usiadłam na brzegu materaca i położyłam dłonie na jego plecach.

- Natalie…

- Ććśś… to ja, Cass – powiedziałam łagodnie, głaszcząc go po nagiej rozpalonej skórze. – To ja, śpij – dodałam i nie sądziłam, że to wystarczy, ale wystarczyło. Uspokoił się i w dalszym ciągu spał na brzuchu.

Zamknęłam oczy i cicho westchnęłam, po czym pochyliłam się i pocałowałam go w kark.

- Śpij – wyszeptałam, kiedy poruszył się i odwróciłam się od niego. Oparłam łokcie na nogach i ukryłam twarz w dłoniach, zbyt zmęczona, żeby myśleć o czymkolwiek.

- Byłaś w firmie? – usłyszałam cichy głos za sobą i uniosłam głowę.

- Yhm… - mruknęłam, patrząc się w ciemność przed sobą.

- Co tak długo robiłaś? Mieliście pojechać tylko do klienta.

- Mieliśmy pewien problem… nie udałoby mi się wcześniej wyjść.

- Czekałem na ciebie, ale myślałem, że już dziś nie przyjedziesz.

- Domyślam się – wymamrotałam i zaraz poczułam, że materac się ugina pod wpływem jego ruchów. Kątem oka zobaczyłam, że Louis siada obok, a potem poczułam jego dłoń na biodrze.

- Co się stało w pracy? – zapytał ochryple, a ja tylko na niego spojrzałam i przytuliłam się do jego torsu.

- Jutro ci powiem, jestem zmęczona – wyszeptałam i krótko po tym odpłynęłam.

 

***

 

Włożyłam do kolorowej szklanki z drinkiem czarną słomkę i wyszłam z kuchni wprost do tłumu, nie tak wielkiego jak zawsze. Wybrałam tą drogę, żeby jak najmniej przeciskać się przez ludzi i powędrowałam w kąt salonu, gdzie było najciszej i najmniej tłoczno, i gdzie na kanapie siedziała już Cindy, sącząc swojego drinka.

- Jakoś dzisiaj spokojniej niż zwykle, zauważyłaś? – zapytałam, dosiadając się do blondynki, a ona podniosła na mnie wzrok.

- Właśnie nie wiem, o co chodzi. Przecież to impreza jak każda. Może ci nowi sąsiedzi na dzielnicy organizują własną?

- A przypadkiem Beyonce nie ma dziś koncertu w Londynie? – Uniosłam wyżej jedną brew, a ona spojrzała na mnie.

- A, i ja nic o tym nie wiedziałam?

- Nie martw się, za kilka tygodni James Arthur ma trochę występów w mieście. – Poklepałam ją po ramieniu. – Wyrwiemy się.

- Byłoby super, potrzeba mi się oderwać na trochę od tej rutyny. Już te imprezy, tutaj w rezydencji, zaczynają trochę…

- Nudzić? – Podsunęłam sowo, pociągając łyk drinka, a ona zmarszczyła czoło, mieszając we własnym alkoholu.

- Nie tyle nudzić, po prostu… Co dwa tygodnie impreza… W sumie, niewiele się na nich dzieje, ciągle to samo. Potrzebuję jakiejś zmiany, choćby minimalnej. Tylko firma, dom i tutaj pomagam chłopakom. Te imprezy nie są już takie ekscytujące jak kiedyś.

- Bo są za często. Mówiłam już o tym Louisowi, ale on nie zabroni wszystkiego chłopakom, skoro płacą mu za czynsz i większych kłopotów z nimi nie ma. Przede wszystkim chodzi o gang – ściszyłam głos. – Jak Louis im pozakazuje wszystkiego, to oni się zbuntują i nici z gangu, nici z ochroną przed Jonesem. Ta ochrona wygląda jak wygląda, ale przynajmniej ma ludzi do pomocy i nie jest z tym wszystkim sam. Gdyby został sam, to już dawno by nie przeżył – wymamrotałam, chociaż nie powinnam tego mówić. – Jakby były, na przykład, co dwa miesiące albo nawet miesiąc, to nie byłoby aż takiego przyzwyczajenia i wszyscy chętniej by przychodzili na te imprezy.

- A ty? – zapytała, a ja dopiero wtedy na nią popatrzyłam.

- Co ja?

- Ciebie nie nudzą te imprezy?

- Nie bardzo, a przynajmniej jeszcze nie. Nie jestem na każdej, a jak już jestem, to nie zawsze bawię się. Jak mam ochotę to tak. Wybieram sobie, na przykład, raz na półtora miesiąca, kiedy chcę i sobie tu szaleję. – Uśmiechnęłam się. – Raczej widziałaś przynajmniej raz, jak tańczę tu upita. – Zaśmiałam się, a ona mi zawtórowała. – Poza tym, jeszcze w Stanach to przez długi czas była moja codzienność, gdy byłam w innym gangu. Taka tam imprezowiczka ze mnie, da się przyzwyczaić.

- Nie myślałam, że pani prezes może tak balować.

- Oj… nie przesadzaj. – Zaśmiałam się. – Czasem trzeba. A ty, o jakich zmianach mówiłaś? Dom Harry’ego wlicza się w to? – Poruszyłam brwiami, a ona ponownie parsknęła śmiechem. Odstawiła szklankę na stolik przed sobą i oparła plecy o kanapę.

- Nie wiem, może.

- Jak to może? Myślałam, że to już pewne. Ja tu sama projektowałam wnętrza, z myślą o tobie, że będziesz też tam mieszkać. Nie wywijaj mi teraz takiego numeru.

- Pożyjemy, zobaczymy, okej?

- Nie-e, nie… nie pożyjemy, zobaczymy. Miałaś z nim mieszkać, za jakieś dwa tygodnie już wszystko będzie skończone.

- Wiem, na początku taki był zamiar, że zamieszkamy tam razem, ale teraz nie jestem co do tego pewna.

- Co powoduje, że się wahasz?

- Nie jesteśmy ze sobą długo.

- Ale znacie się chyba od czasów Stanów, co? Już dobre kilka lat, albo kilkanaście. Zamieszkacie razem, a jak nie wyjdzie to zawsze możesz wrócić do siebie.

- Tak? A ty i Louis? Też możesz z nim zamieszkać. – Uśmiechnęła się prowokująco.

- O nie – zaprotestowałam szybko, kończąc swojego drinka. – Nie odwracaj tego na mnie. Ja mieszkam we własnym budynku i muszę mieć nadzór nad mieszkańcami, więc nie mogę się wyprowadzić.

- Ta, jasne. – Zaśmiała się. – Nie oszukuj się, dobra? Po prostu nie chcesz.

- Ale dlaczego nagle weszłyśmy na mnie?

- A dlaczego by nie? – Uniosła brwi, a mnie jej pytanie zatkało na moment.

- Cindy… dość, okej? – Roześmiałam się. – To nie czas dla mnie, żeby o tym myśleć.

- Ale chyba byś chciała, co? – zapytała, a ja zagryzłam mocno szczęki.

- Nie wiem, okej? Ja sama nie wiem, czego ja chcę, więc koniec tematu.

- Dobrze, niech ci będzie. – Podniosła ręce w geście obronnym. – Ale jak coś, to wal do mnie.

- Pewnie. – Pokręciłam rozbawiona głową. – Cholera. – Poderwałam się do góry, robiąc to nieświadomie. – Zostawiłam telefon na górze, a czekam maila z firmy. Zaraz wracam. – Podniosłam się z kanapy, odstawiając puste naczynie na stolik.

- Nigdzie się nie ruszam. Nawet jakbym chciała, to zostaję na noc.

- To będziesz miała rano pomoc w sprzątaniu, bo ja raczej też tu dziś śpię – odparłam, podciągając jeansy. – Czekaj tu, za chwilę jestem z powrotem – powiedziałam ponownie i ruszyłam w kierunku schodów.

Znalazłam się na górze i miałam skręcić do sypialni mojego chłopaka, ale po przeciwnej stronie zauważyłam grupę chłopaków z gangu. Rozmawiali podniesionymi głosami, a raczej się kłócili. Nie wiem, który to już raz w ostatnim czasie, a wydaje mi się, że wcześniej życie w tym domu tak nie funkcjonowało. O ile się nie mylę, było spokojniej.

- Pewnie! Ile jeszcze? Miesiąc, dwa? Od razu pewnie rok?

- Nie twój zasrany interes! – usłyszałam Louisa i natychmiast ruszyłam w tamtą stronę, podejrzewając, o co może im chodzić.

- Cholera, Louis, ile to ma jeszcze trwać? Mamy dość ukrywania tego wszystkiego, nie rozumiesz?

- Nie pozwalasz nam o niej mówić, a z każdym kolejnym dniem jest trudniej unikać tego tematu.

- Co tu się dzieje? – zapytałam ostrożnie, podchodząc do nich, a wtedy wszystkie pary oczu przeniosły swój wzrok na mnie.

- Nic – odpowiedział krótko Louis, a jego mina była dość groźna.

- Wasze krzyki słychać po drugiej stronie korytarza i to nic?

- Nie wtrącaj się! – warknął, nie patrząc na mnie, a ja uniosłam wyżej brwi.

- Widzisz? O tym właśnie mówimy – odezwał się do niego Liam. – Tobie też jest już trudniej to wszystko ciągnąć.

- O tak, bo ty wiesz najlepiej, jak ja się czuję – zakpił szatyn.

- Widzę, co się dzieje codziennie – odpowiedział mu, a zaraz ktoś inny zabrał głos.

- Wiesz co? Ty jesteś pieprzonym egoistą – powiedział pewnie Harry, a ja w ciszy przysłuchiwałam się ich wymianie zdań, woląc na chwilę się zbędnie nie odzywać.

- Ja egoistą? – Zaśmiał się ironicznie Louis. -  Gdybym był egoistą, to już dawno nie mieszkalibyście w tym domu!

- Nie zeszliśmy w tym momencie na temat mieszkania, jasne?! – usłyszałam wkurzonego Nialla. – Jesteś egoistą, bo z dnia na dzień zakazałeś nam o niej wspominać, jakby nigdy jej nie było. Odnieśliśmy wrażenie, że mamy po prostu wymazać ją z pamięci, raz na zawsze.

- Stary, może i w pewnych kwestiach się mylimy, ale to była też nasza przyjaciółka i mamy prawo…

- Nie macie, dobra?! – wydarł się niespodziewanie. – Wiecie, co się wydarzyło, a wciąż ciągniecie ten temat!

- Wiemy, że przeżyłeś traumę, bo my też…

- Wy?! To nie wy do końca życia będziecie żyć z myślą, że to wasza wina, tylko ja!

- Co ty pierdolisz? – wysyczał Liam. – Obwiniasz o wszystko siebie? To nie była niczyja wina, to ona chciała tam iść…

- Zamknij się i nie przypominaj mi o tym!

- Nie zamknę się, bo akurat ktoś musi pamiętać. A ty widocznie potrzebujesz tego psychologa.

- Pieprzenie! – Podszedł do niego bliżej i złapał za kołnierz jego koszuli. – Niczego nie potrzebuję, okej? Potrzebuję, żebyś się zamknął.

- Kiedy zamierzasz to skończyć i powiedzieć Cassandrze? – odezwał się Harry, a ten na niego spojrzał.

Wciąż stałam z boku i nawet chciałam coś powiedzieć, ale jednak powstrzymywałam się.

- Na pewno nie w najbliższym czasie – mówił tak, jakby wcale nie było mnie obok.

- Jeśli ty tego nie zrobisz , to by zrobimy to za ciebie – ponownie odezwał się Liam, a Louis niespodziewanie automatycznie rzucił się do niego z pięściami.

- Ej, ej, ej! – Z szeroko otwartymi oczami dopadłam do nich, próbując odciągnąć Louisa, podczas gdy pozostali chłopacy także usiłowali ich rozdzielić. – Puść go! – krzyknęłam, oplatając ręce w jego pasie, żeby pociągnąć go do tyłu, ale zamiast tego wylądowałam wraz z nimi na podłodze, sama o mało od nich nie dostając.

- Tomlinson, zostaw go!

- Po moim trupie! – wycedził przez zęby, ale nie spodziewał się, że Liam ich przetoczy i teraz to on znajdował się na górze, a szatyn pod nim. Korzystając z dobrej chwili, chłopaki zablokowali Louisowi nadgarstki i prędko zabrali od niego Liama.

- Oszalałeś?! – wydarłam się, chwytając jego ramiona, kiedy wstał i z mordem w oczach wciąż patrzył na chłopaka.

- Jeszcze nie skończyliśmy – warknął, wciąż mi się szarpiąc.

- Uspokój się! – Potrząsnęłam jego ciałem i na szczęście odrobinę podziałało, bo spojrzał na mnie, zwalniając oddech.

- Powinieneś nas w końcu słuchać, a nie bić! – uniósł się Harry cały w nerwach, a ja pokręciłam głową i pociągnęłam szatyna za ramię, ale on zaparł się nogami.

- Idziemy – powiedziałam, ale on nadal się nie ruszył. – Nie mam zamiaru się powtarzać, idziemy. – Ścisnęłam mocniej jego rękę i dopiero wtedy udało mi się wycofać go do tyłu.

Zaprowadziłam go do jego łazienki, gdzie usadziłam go na wannie, ale on od razu stanął z powrotem na nogi.

- Nigdzie nie idziesz – nakazałam, a on przeniósł wzrok na mnie, ale nie odzywał się, jakby myśląc nad ciętą odpowiedzią. – Nie wiem, jak to zrobiliście, ale masz obdrapane pół twarzy i rozwalony łuk brwiowy, więc siedzisz tu, dopóki cię nie opatrzę – dodałam, otwierając szafkę pod umywalką, gdzie była apteczka. Wyjęłam z niej potrzebne rzeczy i nasączonym płynem dezynfekcyjnym gazikiem podeszłam do szatyna, i zaczęłam przecierać jego ranę.

- Zostaw – syknął, odwracając głowę trochę w bok.

- Krwawisz, nie ma mowy. – Kontynuowałam ścieranie krwi z jego twarzy, jednak on strząchnął moją rękę.

- Zostaw – powtórzył zdławionym głosem i wyminął mnie.

Głęboko odetchnęłam, odwracając się  za nim, i dostrzegłam, że opiera się o umywalkę, pochylając głowę.

- Louis… - przerwałam, bo usłyszałam, że płacze. Jego ciało zatrzęsło się, a on zakrył dłonią twarz.

Podeszłam do niego i położyłam dłoń na jego plecach.

- Co mogę zrobić, żeby ci pomóc?

- O to chodzi, że mi nikt nie może już pomóc – wyszeptał, odsłaniając oczy. Popatrzył w lustro i się skrzywił. – Nienawidzę swojego życia – syknął, odkręcając wodę.

- Teraz tak mówisz…

- Wiem, co mówię – odpowiedział nerwowo i nabrał wody w dłonie, po czym opłukał nią sobie całą twarz.

Podałam mu ręcznik, a gdy on wytarł nim skórę, zamknął oczy i nabrał dużej ilości powietrza w płuca.

- Nie mam zamiaru pytać, co się dzieje, bo nie mam już na to siły. Wiem, że i tak mi nie powiesz, ale daj się chociaż opatrzyć – powiedziałam bezsilnie, sięgając po gaziki. Tym razem nie protestował, kiedy dezynfekowałam mu rany. On wie, że w tym nie poprzestanę i wygram, więc dobrze, że o to już się nie kłóci.

Kiedy zaczęłam sprzątać opatrunki przesiąknięte krwią, a Louis stał w ciszy, oparty o ścianę, w progu łazienki pojawił się nieoczekiwanie Harry.

Przerwałam swoją czynność i przeniosłam wzrok na niego.

- Zbieraj się, Tomlinson, nagła akcja – wychrypiał. – Żona Jonesa jest w mieście, mamy odpowiedni moment, by uderzyć. Także podpisuj z nami rozejm i rusz dupę, nie jedzie cały gang.

- Zaraz zejdę – wymamrotał, patrząc przed siebie, w przeciwległą ścianę.

Harry przytaknął i znikł, a ja spojrzałam na szatyna pytający wzrokiem.

- Ty nie jedziesz – ostrzegł mnie, nim jeszcze o cokolwiek zdążyłam zapytać.

- Bo?

- Bo nie, już powiedziałem. To chodzi o jego żonę, więc lepiej, żebyś więcej nie wiedziała, bo włączy ci się solidarność kobiet czy jak wy to tam nazywacie – odparł, odpychając się od ściany.

- I tak nie miałam zamiaru jechać, bo chyba nie chcę tego widzieć – mruknęłam, odstawiając apteczkę z powrotem na miejsce.

Louis wyszedł do garderoby się przebrać, a ja zatrzymałam się po swój telefon w jego sypialni i włożyłam go do tylnej kieszeni jeansów. Poczekałam, aż się ubierze, żeby wyjść równo z nim.

- A ty dokąd? Miałaś nie jechać – przypomniał mi, stając w przejściu.

- Człowieku, nigdzie nie jadę. Schodzę tylko na dół, Cindy czeka na mnie.

- Zajmijcie się imprezą, jak nas nie będzie – odpowiedział, kiedy wyszliśmy wspólnie na korytarz - ja szłam przed nim.

- Przecież kilku chłopaków zostaje.

- Upiją się prędzej niż to możliwe.

- Miło, że myślisz, że ja nie będę z nią pić – mruknęłam, kierując się do schodów.

Zeszłam po kilku stopniach, dopóki nie zakręciło mi się pod koniec w głowie i musiałam złapać się poręczy. Zabrakło mi powietrza i osunęłam się na schodek, prawie mdlejąc. Od razu szatyn pojawił się przede mną i złapał w dłonie moją twarz.

- Jesteś cała blada… Spójrz na mnie, Cassandra – poprosił, ale gdy to uczyniłam, musiałam zamknąć oczy, bo obraz całkiem mi się rozmazał, powodując, że było mi niedobrze.

- Słabo mi – wyszeptałam, opierając głowę o poręcz.

- Właśnie widzę, źle wyglądasz. – Usłyszałam zmartwienie w jego głosie, ale nie widziałam miny, bo nie mogłam się zmusić do otworzenia oczu.

Poczułam, że bierze mnie na ręce i unosi. Domyśliłam się, gdzie mnie niesie i już po chwili leżałam na łóżku.

- Zostanę z tobą.

- Miałeś jechać…

- Powiedziałem, że zostanę. Poradzą sobie beze mnie. Jadłaś coś dzisiaj, prawda? – upewnił się, a ja kiwnęłam głową.

- Po prostu… chyba jest duszno w domu, za dużo ludzi.

- Może przerwę imprezę i wszystkich wyproszę, co? Powinnaś teraz odpocząć, nie słuchać jeszcze takiego hałasu.

- Już mi lepiej, tylko… jakbyś mógł otworzyć okno – poprosiłam, uchylając powieki, a zaraz moja prośba została spełniona.

- Cassandra, to nie jest śmieszne. Nie wyglądasz najlepiej.

- Tak jak i ty, ale wciąż jeszcze żyję – zauważyłam, jednak jemu nie było do śmiechu. – Nic mi nie będzie, po prostu zrobiło mi się słabo.

- Jednak wolałbym cię przypilnować, w razie czego – odparł, siadając obok.

- Dlaczego robisz wszystko, żebym była bezpieczna, ale gdy chodzi o twoje zdrowie to już tak nie jest?

- Możemy nie zaczynać tego tematu? – westchnął.

- Nie liczyłam, że mi odpowiesz – wymamrotałam przygaszona, a między nami zapadła na dłużej cisza. – Chciałabym tylko, żebyś dbał o siebie równie bardzo jak o mnie, ale widzę, że to niewykonalne.

 

***

 

Od ataku na zonę Jonesa, którą ukrywał w kraju, minęło już ponad tydzień, prawie dwa, i od tamtej pory żadnego znaku od nich. To może oznaczać chyba tylko to, że przestraszyli się takiej reakcji z naszej strony i obawiają się poczynić jakieś kroki przeciw nam. Tak tylko mogę się domyślać.

Co do samej kobiety, nie wiem za dużo, nawet nie jestem pewna, czy chciałabym. Nie mam pojęcia, czy jest tak samo okrutna jak jej mąż, czy to totalne przeciwieństwo jego, więc nie jestem nawet pewna, czy gang słusznie postąpił, atakując ją. Może ona w rzeczywistości to cicha myszka i nie ma kompletnie mieć z tymi sprawami związku, a chłopaki tak po prostu postanowili, że trafią w czuły punkt Jonesa. To znaczy… Na początku sama byłam do tego bardziej przekonana niż jestem teraz, ale szybko ta myśl odpłynęła ode mnie. I cieszę się, że wtedy w tym nie uczestniczyłam, bo prawdopodobnie wpędziłabym się tylko w ogromne poczucie winy. Chłopaki tylko czekali na odpowiedni moment, aż dostali w tamten piątek skądś cynk, że ta kobieta jest w mieście. Raczej ktoś od nas musiał przyuważyć ją w Londynie, bo po ostatnim razie, gdy tamten człowiek pod przykrywką chciał nam „pomóc”, a okazał się ich wspólnikiem, cały gang ostrożniej przyjmuje wszelkie anonimowe wiadomości, które dostajemy, bo to znów może być jakaś wtyczka.

Z perspektywy kilku dni, po tym jak Louis nie pojechał na napaść z chłopakami, chyba cieszę się, że został ze mną. Dopiero po czasie uświadomiłam sobie, że prawdopodobnie nie będzie mi się podobać ta myśl, że mój chłopak w tym uczestniczył. Mimo tego, że sama jestem w gangu. Tu nie chodziło o typową akcję, a skrzywdzenie kobiety, takiej jak ja. Na szczęście, nie zgwałcili jej ani żadne z tych rzeczy, a przynajmniej tak mi powiedzieli. Chodziło o zastraszenie jej, żeby automatycznie przestraszyć przeciwny gang, więc nie sądzę, żeby posuwali się do takich czynów. Ale musieli chcieć dość mocno ich wszystkich zaszantażować, skoro pojechali w więcej niż pięć osób i każdy z bronią. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że ta sprawa z nim niedługo dobiegnie końca, bo nie jestem pewna, ile tak wytrzymam psychicznie. Napady i kradzieże to jedno, ale walka o przeżycie to kompletnie coś innego.

Niedawno skończyłam trening z Niallem i właśnie wyszłam spod prysznica. Na dole od razu zauważyłam, że Louis stoi w progu wyjścia na taras, paląc papierosa i ruszyłam w jego kierunku. Stanęłam za nim i zarzuciłam mu ręce na szyję, opierając głowę o jego plecy. Natychmiast dotarł do mnie zapach nikotyny i lekko się skrzywiłam. Nie wiem, co jest grane, ale ten zapach zaczyna mnie powoli odpychać, a nie jestem pewna, czy taka opcja jest możliwa, jeśli przez wiele miesięcy, a nawet lat, byłam nałogowcem w tej dziedzinie. Chyba mój organizm zaczyna ostatnio za bardzo sobie ze mną pogrywać, co nie jest przyjemne.

- Pójdziemy na koncert za niecałe trzy tygodnie? – zaproponowałam, odzywając się pierwsza, ale kiedy nie usłyszałam żadnej odpowiedzi – kontynuowałam. – James Arthur gra w mieście, moglibyśmy zabrać Cindy i Harry’ego.

- Nie mam czasu – wychrypiał i zaraz schylił się, aby zgasić podeszwą buta szluga.

 - Ale to za trzy tygodnie – odpowiedziałam zaskoczona, gdy obrócił się w moją stronę. Ominął mnie i wszedł do środka, więc zaczęła iść za nim. – Skąd możesz wiedzieć, co robisz wieczorem za tyle czasu?

- Powiedziałem, że nie mam czasu – powtórzył głośniej, stając przy szafce, na której leżał laptop.

- No weź… będzie fajnie, zobaczysz – zaczęłam mówić błagającym tonem i dostrzegłam, że mięśnie z boku twarzy mojego chłopaka stają się bardziej napięte niż były. Nie patrzył na mnie, więc nie mogłam dostrzec jego miny.

- Czego w zdaniu: nie mam czasu, nie zrozumiałaś? – niespodziewanie jeszcze bardziej uniósł głos, wprawiając mnie tym w osłupienie. – Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać?

- Dlaczego mówisz do mnie takim tonem? – zapytałam cicho, nie oczekując, że całkowicie wybuchnie.

- Bo mnie wkurwiasz już! – Odwrócił się do mnie.

- C-co? Ja nic nie robię…

- Owszem, robisz. Powiedziałem ci, że nie mogę iść na ten cholerny koncert, a ty się uwzięłaś…

- Nie uwzięłam się – wcięłam mu się w zdanie. – Wyszłam z propozycją, myślałam, że ci się spodoba. Dlaczego od razu to skreślasz, jeśli nawet nie wiesz, o jaką datę mi chodzi? Ty po prostu nie chcesz iść na ten koncert, prawda? Mogłeś mi powiedzieć na samym początku, a nie muszę się domyślać.

- Nie zawracaj mi dupy, dobra? Ciągle tylko jestem z tobą.

- Słucham? I jak to ciągle ze mną jesteś? Przypominam ci, że oboje mamy pracę i sami widzimy się nie codziennie, chyba że akurat dotyczy to spraw gangu. Nie mów mi więc, że cały czas spędzasz ze mną, bo oboje wiemy, że są przynajmniej dwa dni w tygodniu, kiedy w ogóle się nie widzimy.

- I po cholerę ty tak mi to tłumaczysz? Czy ja o coś prosiłem? – zaczął mówić z pretensją, a ja nie bardzo rozumiałam, co takiego się dzieje.

- Możesz mi powiedzieć, o co chodzi, że za coś się na mnie wyżywasz?

- Tak, proszę bardzo! Mam na głowie Jonesa i gang, twoją firmę i własną, dom… i na dodatek jeszcze ty, kurwa! Wyglądasz dokładnie jak ona i nie zdajesz sobie sprawy, jakie to cholernie trudne! – wyrzucił z siebie, a ja podeszłam bliżej niego.

- Jak kto? – wyszeptałam, skupiając się na jego twarzy. Jednak, gdy za bardzo się skupiłam, zauważyłam, że źrenice jego oczu są znacznie rozszerzone, - Ty jesteś naćpany?

- Nie jestem naćpany! – krzyknął, odwracając ode mnie wzrok.

Szybko złapałam dłońmi za jego twarz, ale od razu zostałam odepchnięta. Jednak nie poprzestałam na tym i złapałam go za ramię.

- Puszczaj, do cholery!

- Wiesz co? To wyjaśnia, dlaczego jesteś taki nabuzowany i wkurzasz się o nie wiadomo co! Co tym razem wziąłeś?

- Niczego nie brałem!

- Gdzie znalazłeś narkotyki? – wycedziłam, odwracając go do siebie, ale gdy próbowałam go do tego zmusić – zaczął mną szarpać. – To ty mnie puść i mi odpowiedz!


- Niczego nie brałem!

- Bo już ci uwierzę! – wysyczałam i nie oczekiwałam, że zaraz mogę dostać w twarz i polecieć prosto na ścianę.

Zapiszczałam głośno, łapiąc się za bolący policzek, który zaczął niemiłosiernie pulsować. Poczułam ból nawet w szczęcie, a w głowie chwilowo mi się zakręciło. Nagle do oczu napłynęły mi łzy, a ja zaczęłam bać się człowieka, który stał przede mną.

Oszołomiona uniosłam powoli głowę, a łzy zaczęły spływać po mojej skórze.

- Nie, skarbie, przepraszam… Tylko nie płacz, proszę. – Podszedł do mnie i chciał mnie dotknąć, ale automatycznie odsunęłam się do tyłu, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, jakby był potworem.

- Z-zostaw mnie, nie dotykaj… odejdź – wydusiłam z siebie, bojąc się dalszego obrotu spraw. – Byłeś zdolny, żeby skrzywdzić żonę tego psychopaty… Mimo, że to nie ty to w końcu zrobiłeś, mogłam się domyślić, że prędzej czy później ja też oberwę… - dodałam zdławionym głosem.

Dostrzegłam, że patrzy na mnie przestraszonym wzrokiem, jakby nie wiedział, co się dzieje. Tylko, że już za późno, mleko się wylało.

- Wiedziałam, że przez te twoje narkotyki w końcu coś się stanie… Zostaw mnie! – ponownie zapiszczałam i zerwałam się z podłogi. Chciałam uciec na górę, jednak nie dałam rady i osunęłam się na ścianę w głębi korytarza. Oparłam głowę o twardy mur i jeszcze bardziej się rozpłakałam.

Co ja sobie myślałam? Że jeśli umawiam się z przestępcą takim jak ja to nic mi się nie stanie? Że będę bezpieczna? Nawet z pieprzonym dostępem do broni muszę oberwać. Tylko, że nie myślałam nigdy, że mój własny chłopak mnie pobije. Nawet w najgorszych koszmarach. Nie tak miało to wszystko wyglądać. Miałam być w końcu szczęśliwa, a… znów się nabrałam na przekorny los.

- To ty płaczesz… - usłyszałam czyjś głos i uniosłam głowę.

Kiedy zobaczyłam przed sobą Harry’ego, jeszcze bardziej się rozpłakałam, z trudem oddychając.

- Słyszałem cię aż w siłowni. Nie wiedziałem, co się dzieje… Cassandra, ty jesteś cała roztrzęsiona… - powiedział cicho ze szczerym zmartwieniem i przykucnął przy mnie. – Boże, co się stało? Dlaczego masz cały czerwony policzek? – Popatrzył na mnie zaniepokojony, a ja próbowałam powstrzymać płacz, żeby mu odpowiedzieć.

- L-Louis – wydusiłam z siebie.

- To on ci to zrobił? – Otworzył szerzej oczy, najprawdopodobniej nie wierząc w to. Tak, ja też bym nie uwierzyła. Do czasu.

- Naćpał się i… i mnie uderzył.

- Co takiego? – wyszeptał.

- Możesz… zawieść mnie do domu?

- Musisz się na razie uspokoić. Potem cię odwiozę, obiecuję.

- Nie chcę go widzieć, nie chcę…

- Zajmę się nim, ty się uspokój, tak? – Pomógł mi powoli wstać z podłogi i zaczął prowadzić na górę.

- Potrzebuję… potrzebuję uspokajaczy – odezwałam się już w sypialni Louisa, dławiąc się łzami.

- Zawołam Liama, ty tutaj zaczekaj, dobrze?

Pokiwałam głową, siadając na łóżko. Na łóżko, na którym jeszcze kilka dni temu się z nim kochałam. Nie wiedziałam, co się dzieje. Harry znikł, a ja czułam się bezpiecznie w tej sypialni i w tym domu, to jego na obecną chwilę się bałam. Może nie tyle jego, a tego, jak narkotyki jeszcze na niego podziałają. Przerażało mnie to, że to się powtórzy, że znów oberwę, dopóki on nie wytrzeźwieje. Wiem, że nie będę się tak bała, kiedy nie będzie pod ich wpływem, bo nie odważyłby się podnieść na mnie ręki. Tylko, że nawet jak wytrzeźwieje, nie zmieni to tego, jak się czuję. Skrzywdził mnie, nie wyrzucę sobie tego z głowy przez długi czas. To on miał być tym, który miał mnie chronić. Stało się przeciwnie. Na dodatku, obiecał, że to rzuci… znów mnie okłamał…

Byłam do tego stopnia rozżalona, że gdy tylko odzyskałam widoczność, przez łzy, od razu zauważyłam zdjęcie stojące na komodzie. To zdjęcie ze mną i Louisem.

Zerwałam się na nogi i chwyciłam ramkę w ręce. Nie czekając dłużej, cisnęłam nią w panele, tak, że rozbiła się na małe kawałeczki po całej podłodze. Sama z powrotem rzuciłam się na łóżko i zwinęłam ciało w kulkę. I płakałam, dopóki nie poczułam, że ktoś dotyka mojego ramienia. Usiadłam i zauważyłam Liama, który podsuwa mi butelkę z wodą i kilka tabletek. Od razu wzięłam to od niego i natychmiast połknęłam leki.

- Cała się trzęsiesz, ręce ci drżą – zauważył, a ja na nowo zapłakałam i zakryłam twarz dłonią.

- Nigdy mnie nie… pobił…

- Posłuchaj, Louis jest agresywny, bo musiał długo nie brać narkotyków i tak teraz reaguje. Nie próbuję go usprawiedliwiać i nie chcę, bo w żadnym wypadku nie podoba mi się to, co się stało, ale jest nadzieja, że naprawdę przez długi czas nie ćpał.

- I co to zmieniło, jeśli teraz…

- Ja wiem… Ale teraz musisz się uspokoić, spróbuj zasnąć. Pogadamy potem, jak się uspokoisz.

- Harry… miał mnie zawieść do…

- Odwiozę cię – przerwał mi wspomniany chłopak, stojący z tyłu. – Obiecałem, ale na razie dostałaś leki. Nie możesz zostać po nich sama. Lecz jeszcze do końca dnia będziesz u siebie, w porządku?

- Dziękuję – wyszeptałam i z powrotem ułożyłam się na poduszce. – Ale możecie zostawić mnie na trochę samą? Dopóki nie zasnę… Zawołam, jeśli…

- Nie ma problemu. – Liam kiwnął głową. – Przyjdę za piętnaście, dwadzieścia minut, okej? Tylko, żeby sprawdzić, czy nic się nie dzieje.

- Dzięki, że jesteście – wyszeptałam, pociągając nosem.

- Hej. – Złapał mnie za rękę i uśmiechnął się pocieszająco. – Będzie dobrze, zobaczysz.

- Jeśli Louis wróci do normalności, to tak. – Zamknęłam oczy, głębiej oddychając. Nie wiem, kiedy przestałam płakać i całkiem odpłynęłam.

 

***

 

*Louis*

 

To jest sen. To jest koszmar. Co ja zrobiłem? To nie byłem ja, nie mogłem, nie… to nie jest prawda, nie może. Przecież… to moja Cassie…

- Zadowolony jesteś z tego, co zrobiłeś?! – usłyszałem czyjś krzyk, przez który niemal podskoczyłem na kanapie.

Jeszcze w szoku, ale już bardziej trzeźwy, spojrzałem na wchodzącego do salonu Harry’ego.

- Nie wiem… co się stało – powiedziałem cicho.

Wbrew pozorom, byłem całkiem przestraszony. Bałem się tego, co mogłem jej zrobić, bałem się samego siebie i wcale nie dziwię się, że Cassandra uciekła. Nie wiedziałem, co się dzieje z moim organizmem i bardzo nie chciałem, by konsekwencje wyszły mi bokiem. Bałem się, że nieświadomie ponownie zrobię coś, czego nie powinienem i wtedy… żegnaj ze wszystkim, co mam.

- Nie wiesz, co się stało? – Zaśmiał się ironicznie Harry, a ja popatrzyłem na niego z poczuciem winy, po czym spuściłem głowę, spodziewając się, że za chwilę porządnie mnie opieprzy. Tacy byli, dbali o moje dobro bardziej niż ja o ich, a jeszcze tak ich traktowałem. Nie jestem sprawiedliwy, nie potrafię widocznie.

- A kto ma wiedzieć, co się stało?! Ja ci powiem! Naćpałeś się i pobiłeś własną dziewczynę, to się wydarzyło! Jesteś dumny?

- J-ja nie chciałem tego zrobić… Przecież nigdy bym jej nie skrzywdził – niemal wyszeptałem z zaciśniętym gardłem.

- A jednak zrobiłeś. Musiała dostać przez ciebie silne uspokajacze.

- Co takiego? – Uniosłem automatycznie głowę, a w moich oczach zaczęły zbierać się łzy.

To ja doprowadziłem ją do takiego stanu… i to wyłącznie moja wina.

- To, co słyszysz. Nie ma pojęcia, jak to odkręcisz i nie mam zamiaru wtrącać się w wasze sprawy, ale ona jest w kiepskim stanie psychicznym. Chwilę temu zasnęła, ale… tylko dzięki tym lekom. Była za bardzo roztrzęsiona.

- Nie myślałem, że…

- Że co?! Że nic się w końcu nie stanie po tych narkotykach? Skończ ćpać, Tomlinson! Nic dobrego z tego nie wychodzi. A ona… nie wiesz, jak ją tym ranisz. Krzywdzisz ją. – Opuścił zrezygnowany ręce. – Nie zasługujesz na nią, tyle ci powiem. Ona się stara i chce ci pomóc, a ty odwalasz coś takiego.

- Nie byłem sobą…

- Ale to byłeś ty i tyle wystarczy. To, że się naćpałeś nie usprawiedliwia cię. I jeśli ona ci wybaczy, to chyba będzie cud. Szczerze, zaczynam mieć co do tego wątpliwości.

- Styles… - odezwałem się bezsilnie, patrząc wciąż w jeden punkt przed sobą. – Wiesz, że nie mógłbym jej…

- Ja to wiem, ale to, co się wydarzyło to co innego. Weź… lepiej sam się nad tym zastanów, bo ja już nie mam do ciebie siły. A, i Cassandra nie chce cię widzieć – dodał, zanim wyszedł, a ja nie wierząc w to, co mówi, przeniosłem na niego wzrok. – I wcale nie powinieneś się jej dziwić – dokończył i znikł mi z pola widzenia, a do mnie dotarło, jak bardzo wszystko spieprzyłem.

Jakby magicznie, działanie dragów ustąpiło, a zastąpił je żal i złość na samego siebie. Na twarzy pojawiły się słone łzy, a w sercu ogromne wyrzuty sumienia.

Wsunąłem drżące palce we włosy i ciągnąc za nie, wydobyłem z siebie głośny krzyk rozpaczy. Czułem się podle, chociaż to też za mało powiedziane. Bolała mnie ta myśl o tym, co zrobiłem, a nie wyobrażam sobie, jak ona się czuje.

Jak w amoku zerwałem się z kanapy i chwyciłem za szklaną butelkę. Już po chwili whiskey rozbiło się na podłodze, ale to nie ukoiło mojego bólu. Łzy płynęły mi po twarzy, z bezsilności, że już nie mogę tego cofnąć, że skrzywdziłem osobę, którą kochasm całym sercem i która teraz może mnie znienawidzić. A to wszystko dlatego, że straciłem wszelką świadomość. Bo wziąłem narkotyki… Dlaczego muszę być takim kretynem? Dlaczego wszystko muszę psuć? Już dawno powinienem powiedzieć jej całą prawdę. Może wtedy nie doszłoby do takiej sytuacji, może nie cierpiałaby przeze mnie.

W jednej sekundzie uspokoiłem nerwy i zacząłem wolniej oddychać. Nie zorientowałem się, kiedy nogi poniosły mnie na górę, a ja jak odurzony szedłem w kierunku mojej sypialni. Wiem, że jest tam, nie mogłaby być nigdzie indziej. I wiem, że nie chce mnie widzieć, ale muszę ją zobaczyć. By upewnić się, że nie zrobiłem jej większej krzywdy niż to, co myślę, że zrobiłem.

Niespokojnie, ale ostrożnie wszedłem do pokoju. Ujrzałem ją, jak leży odwrócona do mnie tyłem i moje serce zabiło mocniej. Przestraszony, podszedłem bliżej niej. Spała, spokojnie oddychała, obok niej leżał zimny okład z lodu. Ponownie po twarzy spłynęły mi łzy, kiedy dostrzegłem, że jej policzek jest już po części siny. Wyciągnąłem rękę, żeby jej dotknąć, ale bałem się, że znów coś jej zrobię i natychmiast ją cofnąłem, nieznacznie odsuwając się od łóżka. Zauważyłem rozbite szkło na podłodze, a pośród niego nasze wspólne zdjęcie. Na którym tak pięknie się uśmiechała…

- Tak bardzo cię przepraszam – wyszeptałem zdławionym głosem, gdy wziąłem fotografię w dłonie.

- Co ty tu robisz? – usłyszałem za sobą i od razu się wzdrygnąłem. Zobaczyłem Liama, którego mina wyrażała tylko jedno. Że był na mnie wkurwiony.

- Ja chciałem tylko…

- Ale ona nie chciała, żebyś przychodził – przerwał moje wytłumaczenia i pociągnął mnie za ramię. Nie wiem, jak to możliwe, ale nie opierałem się w ogóle.

Otrzeźwiałem całkowicie dopiero wtedy, gdy zaciągnął mnie do swojego pokoju i usadził pod ścianą. Zorientowałem się, co się dzieje, kiedy wbił mi na siłę igłę w rękę, a ja mimowolnie syknąłem przez jego brutalność.

- Co robisz? – wydusiłem, zaciskając zęby.

- Tak się nie będziemy bawić. To zaszło za daleko, pobiłeś Cassandrę. Przez najbliższą godzinę dostajesz leki nasenne i uspokajacze, a potem kolejne kroplówki z witaminami, aż wrócisz do normalności i przynajmniej część toksyn zniknie z twojego organizmu. Wziąłeś kokainę, mam rację? – zapytał, a gdy mu nie odpowiedziałem, spojrzał mi w oczy i parsknął śmiechem. – Oczywiście, że tak. Skąd ją wziąłeś? W domu nie ma już towaru.

- Ukradłem, kiedy… kiedy zabieraliśmy towar od Jonesa – przyznałem cicho, a on pokręcił głową.

- Już nie zobaczysz ich na oczy, oddasz wszystko.

- Obiecuję.

- Jeśli się nie uspokoisz, to sam osobiście odwiozę cię na odwyk. Miałeś współpracować, to też już obiecałeś i wszystko poszło się pieprzyć.

- Tym razem przysięgam… Przestanę… Zrobię wszystko. Tylko, żeby Cassandra była bezpieczna.

- Obyś tym razem mówił prawdę. Człowieku… weź się w końcu w garść, co? – Skrzywił się, siadając na łóżku, naprzeciw mnie.

Spojrzałem na swoją dłoń. Wciąż ściskałem w niej zdjęcie z Cass.

- To prawda, że dałeś jej silne leki uspokajające? – zapytałem cicho, a on westchnął i popatrzył gdzie indziej.

- Tego chciała, ale na razie były to tylko te na bazie ziół. Normalne mogłyby być za silne dla niej, więc dostanie jej, jak jej nie przejdzie. Raczej powinny pomóc, bo jest tylko w szoku.

- Proszę, pomóż przestać mi ćpać – powiedziałem po chwili ciszy z nadzieją, nie oczekując, że te słowa rzeczywiście wypłyną z moich ust. – Daj mi wszelkie odtrutki, wszystko, co masz, tylko błagam… zrób coś, bo nie mogę znów jej skrzywdzić.

- Muszę coś zrobić, jeśli nie chcę żyć z potworem pod jednym dachem.

 

***


Zależy mi bardzo na tym, żeby ktokolwiek skomentował, ocenił ten rozdział...

/Perriele rebel

2 komentarze:

  1. Czytam dalej, choć z większymi przerwami, niestety studia, praca licencjacka i praca zabierają dość dużo czasu i ślęczenie godzinami przed monitorem męczy oczy, więc muszę czasami czytać jeden rozdział na raty, ale każdy kolejny jest coraz lepszy. I cały czas tu jestem. Miałam napisać komentarz jak już wszystko nadrobię, ale skoro poprosiłaś żeby napisać tu komentarz (chociaż wiem, że liczyłaś na niego trochę wcześniej), więc piszę. I jak widzisz po nocach nadrabiam zaległości. Buziaki, na pewno napiszę kolejny komentarz jak już będę na bieżąco ;**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, ja miło mi czytać twoje komentarze, powodują, że mam wciąż nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda, a przecież nie zmuszam cię do czytania tych bazgrołów. Tak bardzo dziękuję ❤

      Usuń