26 sierpnia 2018

ROZDZIAŁ 11. 'NIE WIADOMO KTO MA RACJĘ'


*Cassandra*

   Odebrał za trzecim razem, a ja już od 15 minut chodziłam wściekła w tę i we w tę po penthousie.
- Słucham – usłyszałam zaspany głos w słuchawce. Ja tu zaraz dam mu słucham!
- Jeśli to ty, Tomlinson, to już nie żyjesz – warknęłam do niego.
- Co? - zapytał zachrypniętym głosem. - Po co do mnie dzwonisz?
- Skoro dzwonię, to mam wyraźny powód – mówiłam tym samym tonem.
- Jest środek nocy, a dokładniej... 24:30. Czego ty ode mnie chcesz, kobieto?
- Czego ja chcę? Powiedz, że to nie byłeś ty.
- Ale co ja, do cholery?
- Gówno! - krzyknęłam do słuchawki.
- Cassandra, o co ci chodzi? - teraz to on zmienił ton głosu.
- Włamałeś się do mojego mieszkania czy nie?
- Już ci to mówiłem, gdy byłem u ciebie. Sądzę, że nie muszę już tego powtarzać po raz kolejny.
- Tomlinson – wycedziłam przez zęby.
- Po cholerę ty z tego powodu dzwonisz do mnie o tej porze?
- Posłuchaj, kretynie. Ktoś okradł jedno mieszkanie w moim wieżowcu i teraz mam policję na dole. To byłeś ty czy nie?
- Wytłumacz mi, po co miałbym to robić?
- No, nie wiem! Sam mi to wyjaśnij.
- Mam tyle zer na koncie, że spokojnie wystarczy mi na drugie, a może i na trzecie, czwarte życie, więc nie widzę powodu, dla którego miałbym okraść mieszkanie. Mam do dyspozycji inne miejsca.
- Zapytałam, czy to byłeś ty. Oczekuję krótkiej odpowiedzi. Tak albo nie.
- Nie, cholera jasna – wkurzył się. - Czy ty w ogóle przeglądałaś monitoring? Na którym to w ogóle było piętrze? Na samej górze?
- Na 7. - odparłam już spokojniej.
- To super, bo ja na tym piętrze nawet nie byłem. Byłem na dole i przyjechałem windą na górę. Ty chyba naprawdę nie widziałaś tych nagrań, co?
- Nie, bo policja je teraz ogląda. Jak to miałam zrobić?
- Eee... z nimi? Raczej masz do tego prawo – zakpił ze mnie. - Wiesz co? Trzeba było najpierw je obejrzeć, a dopiero potem do mnie dzwonić, jeśli trzeba by było. Nie wiem jak ty, ale niektórzy mają sen w wersji limitowanej, więc dla mnie każda minuta się liczy.
- Oj, nie pieprz Tomlinson. Jutro dostaniesz swoją broń z powrotem.
- Co? Sama chciałaś ją pożyczyć. Mowy nie ma.
- A właśnie, że jest. Już dziś chowałam ją po kątach, bo myślałam, że będą mi przeszukiwać mieszkanie.
- Skoro masz pozwolenie na broń, to raczej nic ci nie zrobią – mruknął znudzony.
- Jakbym miała, byłoby super. Tyle, że ja je miałam, ale w Los Angeles, tam ma je każdy, tu już nie mam. Papier został w Stanach, nie polecę tam tylko z tego powodu.
- Boże, czy z tobą muszą być takie problemy? Nie możesz mi oddać tej broni, bo nie masz czym się obronić. Załatwię ci to pozwolenie, ale sądzę, że i tak za dużo już dla ciebie robię.
- Bo gdybyś nie robił, to wycofałabym się z tej akcji.
- To byś nie miała z tego żadnych pieniędzy. Mogę już iść spać czy masz zamiar jeszcze gadać?
- A idź ty w cholerę. - Zerwałam połączenie i rzuciłam telefon na kanapę.
   A) To nie był Tomlinson.
   B) Moje zabezpieczenia jednak zawiodły.
   Muszę postawić sobie tu ochronę.

***

~~TYDZIEŃ PÓŹNIEJ~~

   Jedna osoba, druga, trzecia, czwarta stoją mi nad biurkiem i jeszcze telefony zaczęły dzwonić, a ja już po prostu z niczym się nie wyrabiam. Nie mam 10 rąk i tak już raczej pozostanie. Wiem, że każdy ma do mnie arcy ważną sprawę, ale ja i tak mam już wiele na głowie. Sądzę, że gdybym przyszła o późniejszej godzinie, to miałabym tu jeszcze 5 osób. A tak przyszłam z samego rana i przynajmniej nie ma w tej chwili takiego tłumu. A wiem, że byłby. To szanowana firma i duża część pracowników musi najpierw ze mną przeprowadzić konsultacje. Dodatkowo są oczywiście nowi pracownicy i jak to nowi, trzeba im wszystko porządnie wytłumaczyć. A kto ma to robić jak nie ja?
   Tak, więc od 10 minut mam przed sobą nowego pracownika, kompletnie zdezorientowanego i wgniecionego w fotel, z którym nie mogę normalnie porozmawiać i nic wyjaśnić, bo przylazł tu Tristan i ma o coś do mnie pretensje, kierownik produkcji chrzani coś o zepsutej maszynie, a mój księgowy w ogóle nie może się ze mną dogadać, bo nie wiem całkowicie o co mu chodzi.
   Telefon stacjonarny, który stoi u mnie na biurku właśnie zaczął dzwonić, a ten prywatny robi to już od dobrych kilkunastu minut i cały czas widzę na nim wyświetlający się numer Tomlinsona. A w dupie go mam! Jak to ja do niego dzwonię, to ma pretensje, że to robię. To teraz niech se poczeka. Chyba mu się nie spieszy, a ja czasu nie mam. Niech nie myśli sobie, że piątek u każdego jest taki super i ekstra. Normalnie relax na całego od rana! Dla mnie wcale to nie jest takie przyjemne, bo jest pieprzony koniec tygodnia i trzeba wszystko podsumować, pozałatwiać. Ale w sumie w związku nie jestem, Kelly wyjechała, Tristan przesiaduje tu ze mną, a ja i tak wracam do pustego domu. Wychodzi na to, że nie powinnam mieć do nikogo pretensji, bo i tak nie mam nic do roboty.
   Uraz z przeszłości powoduje, że z trudnością jest mi komukolwiek zaufać. I teraz doskonale widzę, jak na tym wychodzę. Ale tylko ja i Kelly to rozumiemy. Tylko my to przeszłyśmy i obie miałyśmy tylko siebie.Wciąż mamy... Kelly ma trochę koleżanek w modelingu, ale sama mówiła, że to nie są prawdziwe i trwałe przyjaźnie jak nasza. A ja sama mam tylko tyle znajomych co tu w firmie. Nie ukrywam, że na razie Kelly i Tristan mi wystarczają. Na razie.
- Pani Miller, cała produkcja zatrzymana, linia stanęła i nie pakuje ubrań – mówił kierownik produkcji, przekrzykując 2 osoby. - Jeśli nie... - mówił coś dalej, ale inne głosy mi to zakłócały i nic nie słyszałam.
   Telefon stacjonarny znów zadzwonił i z tego względu, że po prostu już się wnerwiłam, odebrałam, ale to w ogóle nie uciszyło tej trójki stojącej naprzeciw mnie.
- Halo? - Głęboko odetchnęłam, starając się nie patrzeć na tych ludzi. Zaraz dostanę pierdolca.
- Pani Miller, jakiś pan do pani. Mówi, że to pilna sprawa, ale nie ma umówionego spotkania.
- Wpuść go, Andrew – westchnęłam. - Skoro to pilna sprawa, niech wejdzie – mruknęłam i odłożyłam słuchawkę. Widzę, że dziś to każdy ma do mnie jakąś sprawę. Tak jak zawsze. Nic się w tej kwestii nie zmienia, ani trochę.
   Popatrzyłam przed siebie, na przekrzykujących się pracowników i uznałam, że już nie mam siły do tego. Krzyczeli do mnie, ale patrzyli się na siebie, a nowy pracownik w ogóle nie wiedział o co w tym wszystkim chodzi.
- Cassandra, musisz zejść do nas, do księgowości – usłyszałam swojego księgowego, ale zaraz popatrzyłam na Tristana, bo mu przerwał.
- Ale najpierw musisz po podpisywać projekty. Wszystko jest skończone, ale nie ma twojego podpisu – powiedział Tristan, a ja dopiero teraz zobaczyłam w jego rękach ogromną stertę teczek.
- A co my mamy zrobić z linią? Coś się zepsuło, wszystko stanęło i... - mówił i mówił, a ja zamknęłam oczy, zacisnęłam dłonie na krawędziach biurka i nabrałam w płuca powietrza.        Odczekałam tak jakąś chwilę i miałam już odliczać od 1 do 10, ale ktoś zaczął pukać do mojego gabinetu. Kim jest ten człowiek, który tu przylazł?
   Zacisnęłam zęby i otworzyłam oczy, a w wejściu zobaczyłam Tomlinsona w garniturze. Jeszcze jego tu brakowało. No, po prostu świetnie!
- Można? - zapytał, przekraczając próg.
   Ja nie wiem, jakim cudem go usłyszałam pośród tych krzyków. Może mam takie dziwne zdolności, ale na pewno nikt normalny tego by nie usłyszał przy tym hałasie.
- A ty co tu robisz? - zapytałam, marszcząc brwi, a on podszedł do mojego biurka i stanął obok tej zgrai.
- Mam do ciebie sprawę – powiedział, patrząc z rozdrażnieniem w bok. Tak, mnie już dawno oni denerwują, a jego to dopiero mogą.
- Jaką? - zapytałam i dostałam jakąś długą odpowiedź, ale oczywiście jej nie usłyszałam. - Co?
- Mówię, że...
- Cisza! - krzyknęłam ostatecznie i myślę, że usłyszeli mnie w całym budynku.
   Wszyscy ucichli i spojrzeli na mnie. Obeszłam biurko dookoła i stanęłam za nimi.
- Panie Bailey, skoro cała produkcja stoi, proszę to jakoś naprawić albo zadzwonić po kogoś, kto to zrobi. Wystarczy? - zapytałam, a on przytaknął. - No, to proszę teraz zejść na dół i to zrobić – dodałam, a on od razu wyszedł. - Diego, zejdę do was za kilkanaście minut, a teraz idź. A ty, Tristan – westchnęłam, gdy kolejny pracownik wyszedł. - Po prostu połóż to mi i daj mi spokój, a potem możesz do mnie przyjść.
- Przyjdę jak zechcę – odpowiedział, rzucając dokumenty na biurko i skierował się do drzwi.
- Przyjdziesz, bo Kelly nie ma i nie masz co robić – odparłam.
- Może już dalej w to nie brnijmy – odrzekł, wychodząc.
   Odwróciłam głowę i zobaczyłam jeszcze nowego pracownika.
- Panie Jonas – zagadnęłam, a on spojrzał na mnie. - Może pan poczekać jakieś 10 minutek pod moim gabinetem? Wrócimy do tej rozmowy.
- Tak... tak, pani Miller. - Wstał, a ja ruszyłam za nim. Gdy wyszedł, zerknęłam na korytarz.
- Jordyn, możesz zająć się panem Jonasem przez kilka minut? Mam nagłe spotkanie – wyjaśniłam, a ona pokiwała głową.
   Zamknęłam drzwi i się o nie oparłam, a potem zobaczyłam jak Tomlinson się na mnie patrzy odrobinę zdziwiony.
A ty mów jaką masz do mnie sprawę, a jak nie chcesz gadać, to również możesz wyjść.
- Ej, spokojnie. To, że wyrzuciłaś stąd wszystkich swoich ludzi, to nie znaczy, że mnie też musisz. Nie po to wdałem się w kłótnię z twoim ochroniarzem.
- Mogłam cię nie wpuścić – mruknęłam i przeszłam na fotel. - Po co do mnie przyszedłeś?
- Postanowiłem przyjść, bo nie odbierałaś telefonu.
- Widziałeś, co się tu działo – odparłam. - Odebrałabym, gdybym mogła. Skąd wiedziałeś, gdzie jest firma?
- Jest coś takiego jak internet, złotko. - Uśmiechnął się złośliwie.
- Weź tak do mnie nie mów, bo wyrzucę cię stąd szybciej niż tu wszedłeś. - Założyłam ręce na piersi. - Nie mam dla ciebie czasu. Co chcesz?
- A więc... - Usiadł przede mną. - Tak jak mówiłem, przyspieszamy akcję.
- Na kiedy?
- Na dziś.
- Na dziś?! - Wyłupiłam na niego oczy. - Popieprzyło cię?!
- No chyba bym specjalnie nie przychodził tu, gdyby była innego dnia. W końcu bym się do ciebie dodzwonił, ale dziś już raczej mi się to nie opłacało.
- No, to powiem ci, że lepszego wyczucia czasu to nikt nie miał. Akurat dziś musiałeś sobie wymyślić, kiedy jest pieprzony piątek, a mój dzień wygląda jak wygląda.
- Nie wybrzydzaj, bo to ja mam na głowie tą imprezę dziś wieczorem, a nie ty.
- No to odwołaj. - Wzruszyłam ramionami. - Ja nie wiem, co wy robicie, że macie cały czas imprezy. Niedawno już jedna była. Aż tak balujecie?
- Niedawno? Wspominałem ci, że jest u nas co 2 tygodnie, a ja nie mieszkam sam. Nie będę wprowadzać takiego rygoru chłopakom, żeby czuli się jak w więzieniu. Dopóki sprzątają po balangach, ja problemu nie widzę.
- Ale przepraszam cię bardzo. Po cholerę ty mi się tłumaczysz ze swojego życia? Uważasz, że mnie to tak bardzo interesuje czy jak? Nie obchodzi mnie to zbytnio.
- Zacząłem mówić, bo zapytałaś, więc nie gadaj mi takich pierdół jak teraz.
- Dobra, mów o akcji, bo czasu nie mam – ucięłam.
- Wnerwiasz mnie. Nie wiem, po co tu przychodziłem.
- Wiesz, że ja też nie? - Uśmiechnęłam się. - No, mów – jęknęłam.
- Po pierwsze: załatwiłem ci to pozwolenie na broń. - Włożył rękę do środka marynarki. Wyjął z niej kartkę i rozłożył przede mną. - Wszystko legalnie, ale lepiej nie pytaj, jak to zrobiłem – dodał, a ja wzięłam papier do rąk.
- To przynajmniej z tym nie będę mieć kłopotu. Dzięki.
- Teraz mogę ci dać dodatkowe pistolety, jak chcesz. Nie ma żadnego ograniczenia co do tego, ile posiadasz spluw.
- Okeej... A kolejna sprawa? - zapytałam.
- Zaplanowałaś już co zrobisz z tym dyrektorem? - odpowiedział pytaniem na pytanie, a ja zamknęłam oczy.
- I tak muszę z nim pogadać, więc wezmę go na kolację do restauracji. Jakoś zdobędę jego portfel i prześlę wam wszystkie kody zabezpieczeń. Ale to wy mnie tam wieziecie i po mnie przyjeżdżacie.
- Stoi – zgodził się. - Jesteś przygotowana? Jak treningi z Niallem? - zagadnął.
- Mówiłeś, że miałeś treningi z Niallem, więc chyba wiesz, co twierdzę w tej chwili. Ale nie mam już zakwasów, forma mi wraca, jest dobrze. Nie narzekam na niego.
- Mam nadzieję, bo inaczej będę ryzykował jak będziesz wchodzić z nami do banku.
- Już ryzykujesz, Tomlinson. - Uśmiechnęłam się krzywo.
- Ja tak nie twierdzę. - Wzruszył ramionami.
- Co z tymi ludźmi, co was śledzą? - zapytałam.
- Na razie sprawa ucichła, ale lepiej bądź się na baczności. Nie wiadomo, co może im odstrzelić.
- To skoro na tą chwilę jest spokój, to dlaczego przyspieszasz akcję? - Zmarszczyłam brwi.
- Kto wie, czy oni nie wiedzą, co chcemy zrobić? Też mogą napaść akurat na ten bank, więc nie możemy ryzykować. Potem może być już za późno – wytłumaczył.
- Okej, a kim oni w ogóle są? - spróbowałam zapytać, ale na wiele nie liczyłam. Nic z niego nie wyciągnę.
- Są groźni, tyle ci powiem.
- Nie o to mi chodziło – westchnęłam.
- Kiedyś ci to powiem, ale teraz nie. Na razie najważniejsza jest ta akcja i nic nie może stanąć na przeszkodzie.
- Możesz się nie zgodzić, ale mam propozycję – zaczęłam, odrobinę się prostując. A co mi szkodzi zapytać?
- Co masz na myśli?
- Pójdę na tą kolację z tym dyrektorem dziś wieczorem, ale czy napad nie może odbyć się jutro w nocy?
- Hm... - zamyślił się. - Nie zgodzę się bez dobrych argumentów.
- Po pierwsze: macie tą imprezę, będzie za duże zamieszanie. Nie rozdzielicie się, a kilka osób wystarczy, by zawieść mnie do restauracji – wymieniłam.
- Z tym się zgodzę w 100% - przyznał. - Mów dalej.
- Jeśli napadniemy na bank od razu po kolacji, tego samego dnia, będzie za bardzo podejrzane. Od razu policja może chcieć rozmawiać ze mną. Najpierw byłam z dyrektorem, a potem "przypadkiem", w tym samym dniu obrobiono bank.
- Może i masz rację – westchnął.
- A więc? Jaka jest twoja decyzja? Oczywiście to do ciebie należy ostatnie słowo, ale ja tam chcę mieć jak najmniej do czynienia z glinami. Oczywiście bez obrazy dla Zayna.
- Zróbmy tak jak mówiłaś i po sprawie. - Pokiwał głową.
- Tak? To mi pasuje. Tylko tak w ogóle, to ja nie wiem o której stąd wyjdę. - Rozejrzałam się po biurze.
- Lepiej, żebyś nie siedziała do późna, bo nici z jutrzejszej akcji. To od ciebie zależy czy odbędzie się, czy nie.
- Myślisz, że nie wiem? Gdyby nie było z tego pieniędzy, to nie robiłabym tego.
- Głupi nie jestem. Każdy leci na pieniądze. Zadzwonisz do niego zaraz, tak? Żebyś się z tym wyrobiła.
- Do kogo? - Zmrużyłam oczy.
- Do dyrektora! - powtórzył, a mi rozjaśniło się w umyśle.
- Aaa... no, zadzwonię. - Spojrzałam w okno. - Coś jeszcze chcesz czy to wszystko? - zapytałam.
- Jak na razie... wszystko – powiedział.
   Zerknęłam na niego ponownie. Siedział wygodnie w fotelu i ani mu się śniło stąd wychodzić. Zmrużyłam oczy.
- Co?
- Masz zamiar tak tu siedzieć? - zadałam pytanie odrobinę zdziwiona.
- Fajnie masz w tej firmie – odparł.
- Pewnie w twojej i tak lepiej, nie? - Uniosłam brwi.
- Nie mam wysokiej samooceny. To innym ludziom oceniać, nie mi. - Wzruszył ramionami.
- Też mogłabym ocenić, gdybym wiedziała która to firma.
- Będziesz dalej drążyć ten temat, prawda? - zapytał chłodno.
- Może.
- A obiecałaś, że nie będziesz o to pytać. - Skrzyżował ręce.
- Mam słabą pamięć. Nie pamiętam, co mówiłam 2 tygodnie temu. Ale pojęłam, że co bym nie zrobiła i tak mi nie powiesz. Nie rozumiem cię, wiesz? Współpracujemy razem przy akcji. Ty możesz wiedzieć, gdzie pracuję i tak sobie przychodzić tu, do firmy, ale ja to już o twojej nic nie mogę wiedzieć, tak? - wygłosiłam krótki monolog. - To nie jest fair.
- Takie życie, złotko. - Popatrzył na mnie, a ja myślałam, że cholera mnie zaraz weźmie.
   Wstałam i miałam ochotę go trzepnąć porządnie w tę jego twarz.
- Wypieprzaj stąd, Tomlinson. -Wskazałam na drzwi.
- Co takiego ci zrobiłem?
- Jeszcze raz nazwiesz mnie: złotko, a umrzesz. Przysięgam ci to.
- Gdybyś tak pamiętała swoje groźby i obietnice, to już dawno bym nie żył – w momencie mnie zgasił.
   Obeszłam biurko i chwyciłam go za koszulę, podnosząc do pionu.
- Wypierdalaj, powiedziałam – syknęłam mu w twarz.
- Zadzwonisz do tego dyrektora. Przyjedziesz do nas i zawieziemy cię do tej restauracji – powiedział niewzruszony moimi słowami.
- Nie będziesz mi rozkazywać. Wiem, co robię i umiem się sobą zająć. - Obróciłam go do drzwi i w ich kierunku go pchałam.
- Nie wątpię. Tak ci tylko przypominam.
- Wynocha! - krzyknęłam, otwierając drzwi. Wypchnęłam go na korytarz, a Jordyn i pan Jonas popatrzyli na nas w dziwny sposób.
- Masz do nas potem zadzwonić – drążył temat.
- Tak, tak, idź już. Nie mam czasu, nie chcę cię tu teraz widzieć.
- Do zobaczenia wieczorem, Miller – powiedział na koniec i odszedł.
   Głęboko odetchnęłam i spojrzałam na nowego pracownika.
- Panie Jonas, jeszcze chwileczkę, dobrze? Zawołam pana – zwróciłam się do mężczyzny, a on pokiwał głową.
   Z powrotem zaszyłam się w gabinecie. Stanęłam przy biurku, chwyciłam w ręce telefon i wyszukałam numer dyrektora banku. Tylko miej czas dzisiaj, człowieku, proszę cię.
- John Blake, słucham? - Odebrał niemal natychmiast.
- Panie Blake – zaczęłam, uśmiechając się zdenerwowana. - Mówi Cassandra Miller, potrzebuję się dzisiaj spotkać.
   Panie Boże, ja wiem, że i tak pójdę do piekła, ale miej dla mnie jakąś litość. Potrzebuję tych pieniędzy na ten moment w życiu. Mam nadzieję, że to mi wybaczysz.

***

   Minusem tego, że mieszkam sama, nawet nie mam chłopaka, jest to, że trudno sobie zapiąć samej sukienkę, która ma suwak z tyłu. Okej, do pracy bardzo często zakładam sukienki, ale by ją zasunąć muszę wstać z godzinę wcześniej i siłować się z tym zamkiem. Ale gdybym jednak kogoś miała, to może takich problemów bym nie miała. Zacznę chyba kupować sobie sukienki z zamkiem po boku albo najlepiej w ogóle bez niego. To ułatwiłoby mi znacznie życie. Tylko ręka boli jak robisz to sama. W końcu udaje ci się jakoś ubrać i czujesz wielką ulgę, i postanawiasz, że więcej tego nie ubierzesz, a w rezultacie znów bierzesz się za tą samą sukienkę. Znacznie łatwiej jest zdejmować niż zakładać kiecki z zamkiem z tyłu. A ja jestem tak inteligentna, że i tak musiałam założyć taką, ale szczęście, że już jestem po jej zapięciu.
   Wybrałam bordową, obcisłą sukienkę i czarne szpilki, a włosy rozpuściłam i pofalowałam, ale po moim trupie, że będę uwodzić tego dyrektora. Umówiłam się z nim na rozmowę, bo przede wszystkim jest mi ona potrzebna, a kody do zabezpieczeń zdobędę swoją drogą. Jeszcze mi brakuje domniemanego romansu z facetem starszym ode mnie o 30 lat, ani mi się to śni. Zdobędę to, co trzeba, ale bez żadnego uwodzenia. Mam jeszcze dla siebie jakiś szacunek i naprawdę nie zamierzam pakować się w jakąś przypadkową znajomość. Nie odmalowałam się jak prostytutka, bo w żadnym wypadku nie chcę, by traktowano mnie jak baby z marginesu. Gdybym chciała, to bym sobie poszła do klubu nocnego i do striptizerek. Ale nie chcę i temat zamknięty.
   Psiknęłam się perfumami od Hugo Bossa, a gdy odstawiłam flakonik, usłyszałam przyjście wiadomości. Sięgnęłam po swojego iPhona i weszłam w przysłany sms.
   
   'Jesteśmy już na dole, możesz schodzić.'
    
   Louis. No to chwilę jeszcze sobie poczekają. Nastała zmiana planów i to oni przyjechali do mnie. Wykręciłam się tym, że nie ma sensu mi jechać do nich, skoro i tak mnie wiozą, więc równie dobrze mogliby od razu po mnie podjechać. A tak naprawdę, to nie chciało mi się znów jechać do tego domu, tym bardziej, że właśnie mają imprezę.
    Schowałam telefon do torebki i podeszłam do szafki nocnej. Z szuflady wyjęłam spluwę pożyczoną od Tomlinsona i również wsadziłam ją do torebki. Dobrze, że nie jest taka mała, bo nic w niej już bym nie zmieściła.
   Nigdy nic nie wiadomo, trzeba wszystkiego się spodziewać. A jeśli ten drugi gang wyczuł, co chcemy zrobić i zaatakują mnie w restauracji? Muszę być przygotowana na to, by w razie czego móc się obronić.
   Obejrzałam się jeszcze raz w lustrze zawieszonym nad komodą, na przeciw łóżka, przeczesałam lekko dłonią włosy, zabrałam torebkę i żakiet z łóżka, i wyszłam z sypialni.
   Po jakiś 5 minutach znalazłam się na dole w lobby.
   Wszędzie pusto, nie widać nikogo, a jest dopiero przed dziewiętnastą. Wieżowiec się wyludnił czy jak? Pan Foster siedzi przy papierach, a oprócz niego nie ma tu żywej duszy.
   Zerknęłam w stronę przeszklonych drzwi, drzewa przechylały się w jedną stronę, chyba zanosiło się na burzę. A była taka piękna pogoda przez tyle dni. Zawsze to deszcz krzyżuje wszelakie plany. A nie, głupi ludzie też to często robią. Aż za często. Westchnęłam i ruszyłam w kierunku wyjścia.    Pytanie tylko, gdzie zaparkowali. Czy na zewnątrz, czy jednak zachciało im się zjechać na parking podziemny? Ale jednak pomyślmy. Czy naprawdę chciałoby im się tam zjeżdżać? No, właśnie. W tej kwestii można się domyślić.
   Wyszłam z budynku, rozejrzałam się i zobaczyłam ciemny pojazd, za którego kierownicą siedział Zayn. Louis, Zayn – policjant i kogo jeszcze wzięli? Może od razu sędziego sądowego? Nie zdziwiłabym się. Skierowałam się do czarnego, sportowego auta, otworzyłam drzwi i usadowiłam się z tyłu. To wiem już, że wzięli dodatkowo Nialla. Tylko pytanie: po co jeszcze on do tego?
Cześć, wszystkim – przywitałam się pierwsza i za chwilę usłyszałam trzy odpowiedzi. - Po co przyjechaliście po mnie w tyle osób? Wystarczyłaby jedna, macie mnie tylko zawieść i odebrać. Chyba, że coś jeszcze wymyśliliście. - Uniosłam brew.
- Nie, przyjechaliśmy w trójkę tylko po to, by zwiększyć ci bezpieczeństwo – usłyszałam głos Tomlinsona.
- Może nic mi nie będzie. - Przewróciłam oczami.
- Nie jesteśmy pewni tego w 100% - odparł Niall.
- Dobra... A dlaczego taki skład? I serio, policjant?
- No, Zayn jedzie właśnie ze względów bezpieczeństwa, a ja bo to mój gang i ja za to odpowiadam. Już rozumiesz? - znów usłyszałam głos Louisa.
- A po co Niall? - zapytałam ponownie, patrząc na blondyna.
- Podobno to jego lubisz najbardziej - odparł Zayn.
- I w tym jednym macie rację – przyznałam. - Czyli kierowaliście się tym, że jemu krzywdy jakby co nie zrobię?
- Dokładnie.
   No to mnie przejrzeli.


***

- Emm... tak, panie Blake – zgodziłam się z sugestią mężczyzny.
-Oczywiście będziemy robić wszystko tak, aby nie ucierpiała na tym pani firma. To mogę przyrzec – zaświadczył. - Nie zrobimy nic, co miałoby zaszkodzić firmie – dodał.
   Gadam z tym facetem już ponad półtora godziny i nawet tego nie odczułam. A wszystko dlatego, że musiałam omówić z nim ważne kwestie, by mieć pewność, że firma nie zbankrutuje i nie najedzie nam komornik. Co nie oznacza, że nie zamierzam namieszać w papierach, gdy dostaniemy się do banku. To jest dla mnie szansa, by coś na tym skorzystać. A to, że dostanę przy tym część pieniędzy, tylko podsyca mnie do tego, by to zrobić. Będę mogła przekazać trochę pieniędzy mamie i trochę zainwestować na wakacje z Maddie i Jakiem.
- Myślę, że dojdziemy do porozumienia. - Uśmiechnęłam się.
   Wziął do rąk kieliszek, by napić się wina, więc ja również uniosłam swój do ust. To był idealny moment, by powołać swój plan do życia. A to, że stolik nie jest bardzo szeroki, nie utrudnia mi tego, a wręcz pomaga. Upiłam na szybko łyk i gdy dyrektor banku wciąż pił swoje wino, pospiesznie postawiłam swój kieliszek, 'odrobinę' przechylając go w jego stronę, co spowodowało, że część mojego trunku wylała się na jego szarą marynarkę. I o to chodziło, dziewczyno. Uśmiechnęłam się w myślach, ale na zewnątrz próbowałam pokazać stres, przestrach i zaniepokojenie całą sytuacją.
- O matko! - Zerwałam się z miejsca. - Panie Blake, najmocniej przepraszam. - Chwyciłam ze stolika białą serwetkę i zaczęłam ścierać nadmiar wina z rękawa jego marynarki.
- Nic się nie stało, pani Miller – powiedział nadzwyczaj spokojnie i próbował zabrać moje ręce. Tak chcesz się bawić? Niedoczekanie twoje. Nie uda ci się, to mi się uda.
- To był wypadek, tak bardzo przepraszam. - Wciąż trzymałam kurczowo ręce przy jego marynarce, chcąc zetrzeć z niej napój. - Proszę dać marynarkę, zmyję to w łazience.
- Ale nie trzeba, spokojnie. Zaniosę to do pralni.
- Ale nalegam. To wino i jeśli zaraz tego się nie zetrze, zostanie plama już na stałe – mówiłam, próbując pozostać przy normalnym tonie głosu. No weź zmięknij, człowieku! Sama zaraza ci zerwę to z ramion, jak nie chcesz współpracować.
- Plama na stałe, mówi pani? - zapytał nieco podejrzliwie. A weź ty się facet wypchaj!
- Tak. - Popatrzyłam na niego nerwowo. - Wiem, co mówię, bo sama nie zaprałam kiedyś wina ze swojej bluzki i została okropna plama – powiedziałam. Cóż, teraz próbuj, dziewczyno, wszystkiego. Aż się uda.
- No, dobrze – poddał się. Poczułam, jak ogarnia mnie wielka ulga. Chyba ta trudniejsza rzecz już za mną.
   Zdjął marynarkę z ramion i podał mi ją do rąk. Wzięłam ją wraz ze swoją torebką, wiszącą na krześle. Teraz tylko nie przyczep się do tego, że biorę ją ze sobą, bo wszystko stracę.
- Wrócę za kilka minutek. Muszę tylko wziąć torebkę, bo mam w niej chusteczki. Rozumie pan, prawda? - zapytałam nieco zestresowana.
- Ależ oczywiście. Niech robi pani to, co trzeba – powiedział łagodnie. Co trzeba, powiadasz? Jasne, że zrobię to, co trzeba.
   Uśmiechnęłam się przepraszająco i skierowałam się do damskiej łazienki. Teraz już chyba z górki, prawda? Weszłam do niedużego pomieszczenia. Pusto, tym lepiej. Postawiłam torebkę na szafce pomiędzy umywalkami i zajęłam się marynarką. Przeszukiwałam kolejne kieszeni w celu znalezienia tego, po co tu przyszłam, ale skutek był marny. Gdzie ty masz ten portfel? Nie mów tylko, że masz go w spodniach.
   Gdy już straciłam nadzieję, zobaczyłam wewnątrz marynarki zasuwaną, mało widoczną kieszonkę. To musi być to. Odsunęłam kieszeń i włożyłam rękę do środka, wyjęłam czarny kwadrat. Aha, i mam cię. Odłożyłam marynarkę obok umywalki i otworzyłam portfel,gdzie po kilku minutach znalazłam zgiętą kartkę, a na niej szereg zapisanych cyfr. Tylko, żeby nikt mnie nie przyłapał, bo będzie ze mną marnie. Pospiesznie wygrzebałam z torebki telefon, włączyłam aparat i zrobiłam kilka zdjęć kartce.    To muszą być te kody. A jeżeli nie – zabijcie mnie. Co innego by to było? Jeśli to nie one, to niech Tomlinson sam sobie radzi, bo ja już nic na to nie poradzę.
   Odłożyłam telefon na szafkę, kartkę zgięłam z powrotem i schowałam do portfela, a portfel do marynarki. Akurat w chwili, gdy z jednej z kabin wyszła kobieta w moim wieku. Kurwa, przecież miało być pusto. Mam tylko nadzieję, że nic nie widziała.
   Wzięłam telefon ponownie do ręki i nie patrząc na kobietę, kilkoma kliknięciami wysłałam zdjęcie kodów do Louisa i wybrałam jego numer. W oczekiwaniu na to aż odbierze, popatrzyłam na dziewczynę, która myła ręce. Patrzyła się ze strachem w oczach na moją torebkę. Co do cholery? Zerknęłam na torebkę i zobaczyłam, że wystaje z niej pistolet Tomlinsona, Wyciągnęłam spokojnie w jej stronę rękę.
- Nie martw się, skarbie. Mam pozwolenie na broń. - Uśmiechnęłam się sztucznie w jej kierunku, a ona nic mi nie odpowiedziała i pospiesznie wyszła z łazienki.
- Że co? - usłyszałam w słuchawce i przewróciłam oczami.
- Nie do ciebie. Wysłałam ci to już, możecie po mnie przyjechać.
- Okej, ale my cały czas czekamy za restauracją – odparł.
- Czekacie prawie 2 godziny? - Otworzyłam szerzej oczy.
- No, a co? Potrzebujesz ochrony.
- Dobra, nieważne – westchnęłam. - Podjedźcie pod wejście i zadzwońcie za jakieś 5-7 minut bym mogła wyjść, żeby nic nie podejrzewał.
- Jasne – usłyszałam, a potem zerwało połączenie.
   Schowałam telefon i zajęłam się marynarką. Ale zetrzeć to jednak to muszę. Teraz już nie mam wyboru.
   Tarłam, szorowałam i polewałam wodą, i cudem, i ku mojemu zaskoczeniu, to po chwili zeszło. Wystarczyło, że wyschnie i gotowe. Odetchnęłam z ulgą. I wszystko mi się dziś udało. Zebrałam wszystkie rzeczy i wyszłam z łazienki, a za chwilę stałam już przy stoliku.
- Udało się, panie Blake. Tylko jest trochę mokra, ale zaraz powinno wyschnąć – powiedziałam z lekkim uśmiechem, podając mu materiał do rąk.
- Bardzo dziękuję, pani Miller. To... - przerwał, gdy mój telefon zaczął dzwonić. Serio tak szybko, Tomlinson? Trzeba było poczekać aż chociaż usiądę do stolika.
- O, przepraszam – powiedziałam, wyjmując telefon. - Halo? - Odeszłam kawałek od stolika.
- Możesz wychodzić.
- Mogłeś poczekać z minutę, ale już idę – odpowiedziałam wzdychając. Wróciłam do stolika i wyjęłam z torebki kilka banknotów. - Panie Blake, niestety, ale muszę już iść. - Położyłam pieniądze na stół.
- Ależ nic nie szkodzi. Oczywiście to, o czym rozmawialiśmy dojdzie do skutku.
- Mam taką nadzieję. - Uśmiechnęłam się i zabrałam torebkę wraz z żakietem. - Żegnam pana. - Podałam mu rękę, którą uścisnął.
- Do widzenia, pani – dostałam odpowiedź i czym prędzej wyszłam z restauracji.
   Tuż przed wejściem stał samochód chłopaków. Szybko do niego wsiadłam i głęboko odetchnęłam.
- I co, Miller? Było tak źle?- zapytał Louis.
- A weź ty mi daj spokój i jedźmy – odparłam.
- Wpadniesz do nas na imprezę? - tym razem usłyszałam Nialla.
- A daj mi spokój z waszą imprezą. - Zamknęłam oczy.
- Czyli teraz zawieźć cię do domu, tak? - spytał Zayn.
- Tak – odpowiedziałam stanowczo.
- Przyjedź jutro koło 22:00 – zaczął Louis. - Tylko ubierz się na czarno, żebyś nie rzucała się w oczy.
- Przypominam ci, że nie jestem nowa w kryminalistyce, więc nie tłumacz mi co mam robić, bo wiem to doskonale – prychnęłam.
- To dobrze, tym lepiej. Pamiętaj, 22, okej?
- Jak bum, cyk, cyk – odparłam zmęczonym głosem. - Dacie mi sprzęt i broń już u was, tak?
- Tak.
- Potem już więcej mnie nie zobaczycie – ziewnęłam.
- Coś mam przeczucie, że to nie będzie nasza ostatnio wspólna akcja – mruknął Tomlinson.
   Co on chrzani?
- O czym ty gadasz? - Otworzyłam z powrotem oczy.
- Świetnie się z tobą współpracuje, Miller. Jutro coś ci powiem, tak łatwo od nas nie uciekniesz. - Wymienił z Zaynem uśmiech, który mogłam dostrzec w tylnym lusterku.
   Że co, kurwa?! Wiedziałam, że wpakowałam się w jakieś gówno. Jak zwykle, Cassandra! Bądź z siebie dumna, bo trzeba!

***


1 komentarz:

  1. Ekstra! Juz myslalam, ze ten dyrektor sie kapnie albo cos 😂
    Ale emocje hahah
    Czekam na next! :)

    OdpowiedzUsuń