27 września 2020

ROZDZIAŁ 44. ‘POKONAM SZTORM, KIEDY JESTEŚ OBOK’

*Cassandra*

 

Przez ponad tydzień nie rozmawiałam z własnym bratem. Chyba nie miałam odwagi. Albo miałam za duży mętlik w głowie związany z nim. Szczerze, to nie wiedziałam, jak traktować tą sprawę, co powiedzieć, i nadal nie wiem, chociaż ostatecznie zadzwoniłam do niego przed pół godziną. Nie gadaliśmy tak samo jak zwykle, ale można powiedzieć, że oboje w miarę ochłonęliśmy po tamtej rozmowie, żeby dzisiaj nie krzyczeć już na siebie, a omówić wszystko na spokojnie. O ile coś w ogóle dało się omówić, bo za wiele zdziałać nie mogę. Obiecałam mu tylko, że będę milczeć na temat tej sprawy, bo oczywiste jest to, że ciążyło na nas obojgu ryzyko, że możemy mieć problem z policją. On, bo kradnie, a ja dlatego, że mogą powiązać kilka rzeczy ze sobą i ostatecznie trafić do mnie, a wtedy nie będzie kolorowo, jak odkryją moją rozbudowaną przeszłość kryminalistyczną.

Przez dobre dwa dni zastanawiałam się, co powiedzieć mamie i ciągle unikałam rozmowy z nią. Jednak ostatecznie nie wymyśliłam niczego kreatywnego i powiedziałam jej, że Jake przetrzymuje te pieniądze dla kolegi, którego ojciec jest alkoholikiem i mógłby mu je wszystkie zabrać, a on straciłby wszystkie swoje środki na utrzymanie. Uwierzyła i nie zadawała pytań, ale chyba dlatego, że to ja jej o tym powiedziałam i była w tym pewna, że szczerze porozmawiałam z Jakiem. No tak, tylko jakby to było takie proste, to szczerze bym z nim rzeczywiście porozmawiała, ale teraz moja rodzina ma coraz więcej tajemnic i nie mam pojęcia, co zrobię, gdy namnoży się ich aż tyle, że całe moje życie to będzie jedno wielkie kłamstwo. Jednak, tak czy inaczej, to moi bliscy i przyrzekłam sobie, że będę ich chronić za wszelką cenę, dlatego czasem rozsądniej jest powiedzieć kłamstwo. W kwestii samego Jake’a nie mogę za wiele działać, bo nie wiem, w jak wielkie tarapaty się wpieprzył, ale wiem, że w razie niebezpieczeństwa to właśnie ja będę musiała go z nich wyciągnąć, więc normalne, że boję się konsekwencji sprawy, o której nie mam pojęcia. Jak ja przeżyję do czasu, gdy wszystko się wyjaśni i w sprawie Jake’a, i w sprawie gangu Jonesa, to nie jestem pewna. Przynajmniej zaczynamy coś robić z tą drugą kwestią. Może tym razem ostatecznie z nimi skończymy.

- No dobra, ludzie, jestem już. – Usłyszałam głos Louisa, który właśnie wszedł do sali, gdzie mieliśmy omawiać z gangiem kolejną akcję.

Zablokowałam telefon i przetarłam dłońmi twarz, żeby przestać myśleć już o tym, co zaczęło zaprzątać mi głowę. Patrzyłam zmęczonym wzrokiem na szatyna, który u szczytu stołu rozkładał laptop i podłączał go do projektora. Gdy to zrobił, uniósł głowę i zaczął szukać wśród chłopaków mnie, by upewnić się, czy też jestem. Siedziałam w połowie tego długiego stołu, więc kiedy już jego wzrok spotkał się z moim, delikatnie się uśmiechnął. Jednak na sama byłam zbyt wyczerpana, by zdać się na ten gest.

- A więc, jak się wszyscy domyślają, na celowniku wciąż mamy Jonesa – zaczął Louis, nie siadając na miejsce, lecz wciąż stojąc przed nami.

- A jak go wszyscy znamy, to on nas też – mruknęłam pod nosem i wtedy cały gang na mnie spojrzał, na co wzruszyłam ramionami. – No, co tak patrzycie? Nie oszukujmy się, taka jest prawda – dodałam jak gdyby nigdy nic.

- Nigdy nie zrozumiem, dlaczego Miller ma takie pesymistyczne nastawienie do życia – odezwał się Harry, a ja zerknęłam na niego znudzonym wzrokiem.

- I nie próbuj zrozumieć – bąknęłam, wstając od stołu.

- Idziesz gdzieś? – zareagował Louis, marszcząc brwi, a ja stanęłam pod ścianą z założonymi na piersiach ramionami i oparłam się o nią plecami.

- Nie – odpowiedziałam spokojnie. – Patrzę, jak wyglądasz z innej perspektywy – mruknęłam, mrużąc oczy, przez co on uniósł wyżej brwi. – Kontynuuj, Tomlinson. – Pokręciłam dłonią w powietrzu.

- Masz gorszy dzień, że tak ironizujesz? – zapytał ostrożnie szatyn.

- A ty chcesz mieć gorszy dzień? – odbiłam piłeczkę, na co westchnął.

- Stary, chyba dziewczyna ci fiksuje – odezwał się Lucas z drugiego końca stołu, a ja zmroziłam go wzrokiem.

- Zaraz ty sfiksujesz i nic ci nie pomoże – odparłam chłodno, a on uniósł dłonie w geście obronnym.

- Słuchajcie, proponuję znaleźć pewnego człowieka i się z nim dogadać – przerwał naszą wymianę zdań Louis, a ja spojrzałam na niego zaciekawiona.

- To znaczy? – zapytał ktoś z naprzeciwka, a szatyn wyświetlił na ekranie email, który każdy z nas zaczął czytać.

- Tom Harrison, z treści wynika, że Jones zalazł mu za skórę i chce go dorwać, tak samo jak my, ale bardziej boi się poczynić ku temu kroki, bo nie ma wystarczająco ludzi.

- Kiedy dostałeś tą wiadomość? – zapytałam, podchodząc bliżej.

- Wczoraj.

- I nic nie mówiłeś?

- Mówię teraz, żeby nie powtarzać kilkanaście razy, bo mogę zapomnieć o czymś wspomnieć. Możesz się nie denerwować bez przyczyny i dać mi omówić plan?

- Proszę bardzo – mruknęłam, opierając się tyłem o stół. Spojrzałam z powrotem na ekran na ścianie, a on pokręcił głową, biorąc głębszy wdech. Powstrzymałam się od skomentowania tego, bo wiedziałam, że wywołam tym kłótnię.

- Jak widzicie, gość ma jakieś cenne informacje – kontynuował, wskazując na wyświetloną wiadomość. – Podejrzewam, że może nam powiedzieć, gdzie ukrywa się banda Jonesa i jak ich załatwić. Niestety sam wybrał miejsce spotkania, czyli kasyno w drugiej części miasta, gdzie pracuje, więc albo chce się tak zabezpieczyć przed nami, albo coś kombinuje. Tak czy inaczej, ma jakiegoś haka na Jonesa.

- Co proponujesz w tej sytuacji? – zapytał Zayn, a ja spojrzałam na chwilę przez ramię na niego.

- Kobiety nie zaatakuje tak jak nas, w razie czego – odparł, a ja ścisnęłam palcami nasadę nosa.

- Wspaniale – wymamrotałam. – Czyli chcesz mnie wystawić, tak?

- Lottie nie wystawię, tym bardziej, że ma teraz złamaną rękę.

- Dobra, rozumiem – odetchnęłam, unosząc ręce. – To kasyno, więc muszę się odwalić, tak? Suknia z dekoltem dom pasa, metrowe szpile i makijaż jak na prostytutkę?

- Nie mówiłem, że jak do burdelu…

- Ale wystarczy, że ja wiem, jak to wygląda. Masz mapę z okolicą tego kasyna? – Odepchnęłam się od stołu i zrobiłam kilka kroków w bok, a potem podeszłam po swój telefon. Kiedy odwróciłam głowę, na ścianie wyświetlała się już mapa.

- Jeśli mam wejść, to musicie obstawić lokal, w razie wypadku. Sama tam nie dam rady, jeżeli coś zacznie się dziać.

- Dostaniesz broń…

- I co? W cyckach ją schowam? – zapytałam, mrużąc oczy.

- W torebce – odparł bezradnie. – I dostaniesz podsłuch – dodał, gdy robiłam zdjęcie mapy. Musiałam je mieć, żeby ją przeanalizować i wiedzieć, w razie czego, gdzie uciekać. – Czyli zgadzasz się?

- A mam wybór? Chyba Harry’ego w sukience nie wyślemy.

- Dlaczego akurat mnie? – usłyszałam głos sprzeciwu, na co przewróciłam oczami.

- Podałam przykład. Nie chcę widzieć cię w sukience. Poza tym… - przerwałam, czując ostry ból brzucha po prawej stronie i natychmiast zacisnęłam dłoń w tamtym miejscu. – Nie musisz brać udziału w akcji, jeśli… - ponownie nie byłam w stanie dokończyć zdania, bo ból przybrał na sile, tak, że zgięłam się w pół, głębiej oddychając.

- Co jest? – Poczułam czyjąś dłoń na biodrze, a kątem oka zauważyłam, że Louis stoi tuż przy mnie.

- Kłuje mnie po prawej stronie, nie mogę się wyprostować – jęknęłam, zaciskając wolną dłoń na jego ramieniu. – Nie jestem w stanie się ruszyć…

- Liam, możesz…

- Zanieś ją do salonu. Zobaczę, co się dzieje – odpowiedział niemal od razu, pojawiając się obok.

Poczułam, jak jestem unoszona ponad ziemię, a za chwilę wyniesiona z pomieszczenia. Znaleźliśmy się w głównym pokoju w domu, gdzie szatyn próbował położyć mnie na kanapę, jednak ból za bardzo dawał o sobie znać, by na to pozwolić.

- Boli – zaszlochałam, zwijając się bardziej w kłębek.

- Dlatego lepiej, jeśli przez chwilę będziesz leżeć – odparł Louis, a tuż za nim pojawił się Liam.

- Dasz radę się wyprostować? – zapytał, dotykając mojego brzucha, a ja parsknęłam.

- Jakbym mogła, to bym to, kurwa, zrobiła.

- Dobra, spokojnie, bo to nic ci nie da. Oddychaj głęboko – poradził, przyciskając palcami mój brzuch. Gdy zadusił z prawej strony – aż zapiszczałam, bardziej się skręcając.

- Dam ci przeciwbólowe, a jak do godziny nie przejdzie to trzeba jechać do szpitala, bo to może być wyrostek.

- Ty sobie w tej chwili żarty, do cholery, robisz – niemal warknęłam, jednak on się tym nie przejął, bo znikł w kuchni i wrócił z lekami i szklanką wody. – Powiedz, że mi przejdzie – powiedziałam błagalnym tonem, połykając szybko tabletki.

- Nie jestem jasnowidzem, Cassandra.

- Z dwa tygodnie temu spadłam z dachu pędzącego pociągu, więc nie marzy mi się, żeby przez kolejne godziny znów cierpieć katusze.

- Po prostu leż i nie wstawaj – wtrącił Louis, kładąc dłoń na moim boku.

- No jaki wspierający chłopak – odparłam z ironią.

- Nie umierasz.

- Jeszcze się przekonamy – mruknęłam, przytulając się do poduszki.

Zamknęłam oczy, czując jak Louis zaczyna masować mi brzuch. W mojej głowie musiały minąć naprawdę długie godziny, choć w rzeczywistości to było pewnie tylko kilkanaście minut, zanim przestało mnie boleć. Ja, oczywiście, zawsze panikuję niepotrzebnie, no ale dobrze, że w ostateczności mi przeszło. Tak… może po pół godzinie.

 

***

 

Równo tydzień później siedziałam w aucie Louisa pod najbardziej popularnym kasynem w Londynie. Szczerze mówiąc, nie bardzo podobała mi się ta myśl, że ponownie trzeba wykorzystywać moją płeć, żeby załatwić sprawę, ale doskonale wiedziałam, że wszystko odnośnie Jonesa zaszło za daleko, więc wyboru nie miałam, wycofać się nie mogłam. Jeśli chcieliśmy ich w końcu zniszczyć, musieliśmy wyciągnąć informacje od tego człowieka.

- Tak właściwie, to skąd ten facet o nas wie? Przysłał tego emaila tak z dupy? – zapytałam, marszcząc brwi, gdy Louis przyczepiał mi podsłuch pod sukienkę w okolicy serca, tak, żeby jednocześnie nic nie było widać.

- Dokładnie tak – wymamrotał szatyn, skupiony na tym, co robi.

- Nie wydaje ci się to podejrzane? Skąd wziął twój adres email i skąd wiedział, że na niego polujemy?

- Wydaje, ale przyznaj, że gdybym mu odpisał, pytając o to, to prawdopodobnie i tak wymyśliłby jakąś historyjkę albo też i całkowicie wycofał się z tego spotkania.

- Może i masz rację – westchnęłam.

- No, gotowe. – Poprawił materiał mojej czarnej cekinowej sukienki, która na górze odkrywała więcej niż zakrywała, ale przynajmniej sięgała do ziemi, nawet pomimo rozcięcia na nodze. – Tylko mi tam nikogo nie podrywaj i nie zdradzaj. – Podał mi z tylnego siedzenia torebkę, w której schowaną miałam broń na wszelki wypadek, a ja popukałam się w czoło.

- Nie po to tam idę. Chcę to tylko szybko załatwić i mieć z głowy. Ale raczej nikt na kasę mnie nie wyrwie, jeśli to masz na myśli. – Uśmiechnęłam się cwanie, przejeżdżając długim paznokciem po jego szyi, na co teatralnie cmoknął i zawadiacko się uśmiechnął. – Mam wystarczająco bogatego faceta, na którym mogę żerować. Nie sądzę, żeby ktokolwiek tam był bogatszy od ciebie.

- Wiedziałem, że chodzi ci o kasę. – Zmrużył oczy, a ja poklepałam go po policzku.

- No jasne, Tomlinson. I właśnie z tego powodu tak dbam o twoje zdrowie, nie? Swojej kasy w ogóle nie mam.

- Masz szczęście, że ci ufam, bo nie puściłbym cię do tego kasyna.

- Możecie skończyć już te swoje czułości, gołąbeczki? Wszystko słyszymy – dotarł do mnie głos Zayna ze słuchawki, którą miałam w uchu i przewróciłam momentalnie oczami.

- I bardzo dobrze, że nas słyszycie. Zaraz możecie sami tam iść – odpowiedziałam, na co Louis zmarszczył brwi, pokazując niepewnie na ucho, jakby pytając, czy to chłopaki coś do mnie mówią. Od razu pokiwałam głową, zakrywając uszy włosami, aby nic nie było widać. – Idę, bo nigdy tego nie załatwimy – westchnęłam, po czym wysiadłam z auta.

Spojrzałam na ogromny, kolorowy baner z nazwą kasyna naprzeciw mnie i oblizałam w zamyśleniu usta. No to zaczynamy.




Weszłam do budynku, niemal od razu zdejmując z ramion płaszcz. Ktoś podszedł, by go ode mnie zabrać, ale się nie zgodziłam i trzymając go w dłoniach, weszłam w głąb pomieszczenia. Przed oczami rozbłysło mi bogactwo sali, zobaczyłam wszelkie stoły i konsole do gier, na których można było wygrać niewyobrażalnie duże pieniądze. Poczułam na sobie spojrzenie kilkunastu ludzi i w mig się uśmiechnęłam.

- I bardzo dobrze – wymamrotałam sama do siebie. – Byle kto tu nie przyszedł. – Ruszyłam dalej, uważnie się rozglądając, mimo, że nawet nie znałam człowieka, którego szukam.

- Szanowna pani dołączy? – Poczułam, jak ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu. Ujrzałam mężczyznę w garniturze z może pięć lat starszego ode mnie, wskazującego na stolik od pokera.

- Na moje towarzystwo trzeba zasłużyć. To ja zapraszam, nie inni – odparłam, uśmiechając się tajemniczo. Zepchnęłam dłoń mężczyzny z siebie i ruszyłam dalej. Szłam powoli, żeby nie zaplątać się obcasem o sukienkę i dzięki temu mogłam bardziej przyjrzeć się potencjonalnemu poszukiwanemu.

Podeszłam do baru i oparłam się o blat, patrząc na barmana, który wycierał szklankę. Musiał wyczuć mój wzrok na sobie, bo popatrzył w moją stronę i prychnął ze śmiechem, jakby domyślił się, że mam do niego jakiś interes. Podszedł do mnie, milcząc i nie przerywając swojego zajęcia. Przyjrzałam mu się chwilę. Zauważyłam, że spogląda dyskretnie ma mój dekolt i pokręciłam lekko głową. Im wszystkim tylko jedno w głowie, ale przynajmniej to dobre przekupstwo.

- Szukam Harrisona. Toma Harrisona. Podobno tu pracuje – odezwałam się, a on przybrał poważniejszą minę, ale uśmiech nie zszedł mu z twarzy.

- Szef jest tam – wskazał na mężczyznę siedzącego w dalszej części baru, a ja uniosłam wyżej brwi. Szef, tak? Widzę, że nieźle się prowadzi. – Coś podać? Drinka?

- Poproszę – mruknęłam i odepchnęłam się od blatu. Ruszyłam do mężczyzny, a gdy usiadłam na stołku obok, od razu odwrócił do mnie głowę. – Harrison?

- Harrison – przyznał, przekręcając głowę w bok. – A pani…?

- Od Tomlinsona, swojego nazwiska nie zdradzę – odparłam, a on się zaśmiał. Zaraz po tym przede mną pojawił się jakiś drink.

- I zdążyła już nawet pani coś zamówić – zauważył, kiedy wzięłam szklankę do rąk.

- Pana barman mi zaproponował, nie było powodu, by odmówić. Rozumiem, że na koszt firmy? – zapytałam niewinnie, a on ponownie się zaśmiał. Chciałam przewrócić oczami, ale powstrzymałam się od tego, zaczynając sączyć swój drink przez słomkę.

Ten mężczyzna także wydawał się być w wieku Louisa, co zaczynało mnie trochę dezorientować. Dlaczego tu tyle osób w tym samym wieku? Jakaś specjalna sekta?

- I z czego się śmiejesz, co? Nie przyszłam po to. Podobno ma pan cenne informacje o Jonesie.

- Mam, ale to wręcz śmieszne, że Tomlinson nie mógł sam się po nie pofatygować.

- Nie mógł, a tobie nic do tego. Ma inne rzeczy do załatwienia.

- Ważniejsze niż dorwanie Jonesa? A to ciekawe.

- Słuchaj, gościu, o ile wiem, chcesz go tak samo dorwać jak my, ale niby się boisz. Dlaczego więc od razu nie przekażesz mi wszystkiego? Im szybciej dowiem się o tym, co mam wiedzieć, tym prędzej to załatwimy.

Mężczyzna westchnął, po czym sięgnął do marynarki. Od razu zacisnęłam mocno szczęki, obawiając się, że sięga po broń, jednak on wyjął niedużą karteczkę. Położył ją na blacie, a potem przesunął w moją stronę.

- Adresy miejsc, w których przebywają. Nie zawsze są w jednym miejscu. słaby punkt? Ukrywa żonę w innym mieście. Dodatkowo, chyba mają broń i towar, skradziony od was, o ile się nie mylę, kilka miesięcy temu?

- Tak, to prawda. – Spojrzałam na niego podejrzliwie, zabierając kartkę.

- W takim razie, myślę, że jest o co walczyć. Szkoda byłoby, żeby tyle kasy poszło w błoto – odpowiedział. Potem wstał i odszedł, zostawiając mnie lekko zdezorientowaną. Zmarszczyłam brwi i wróciłam do drinka. Co z tym człowiekiem jest nie tak?

 

***

 

Uwielbiam soboty. Uściślając: uwielbiam soboty, w które nie pracuję. Dzień wolny traktuję jak święty. Nie muszę spędzać go całego sama i tylko odpoczywać, mogę też być wtedy z bliskimi czy przyjaciółmi, dobrze się bawiąc. Ważne jest, aby dzień nie został zepsuty przez złe emocje lub wydarzenia. A dzisiaj zdecydowanie jest jak najbardziej pozytywnie, bo całym gangiem postanowiliśmy trochę się rozluźnić, po tym, jak wczoraj zdobyliśmy, a raczej to ja zdobyłam, informacje, pomagające w zniszczeniu naszych wrogów. Takie trochę świętowanie tego, do czego dążyliśmy i czego szukaliśmy przez tak długi czas. Co prawda, bawimy się nie całkiem razem, ale sens jest zachowany. No i też nie całkiem z dziewczynami możemy sobie pozwolić na większy luz, jeśli chodzi o spożycie mocniejszych trunków.

Kelly wraz z Cindy wpadły do mnie na babski wieczór, a chłopaki całym gangiem, zgarniając do tego Tristana, by trochę się z nim zakumulować, ruszyli do klubu. Już teraz obawiam się, w jakim stanie upojenia są oni wszyscy, bo to właśnie my z dziewczynami będziemy musiały po nich pojechać, dlatego nie możemy pić. Oczywiście, już wcześniej zaplanowali taki wypad, ale szukali kogoś, kto zgarnie ich z imprezy, więc w ostateczności zaoferowałam się jako jedna z tych osób, bo i tak nie mam większej ochoty na picie, a Kelly i Cindy uznały tylko, że dotrzymają mi w tym towarzystwa, a potem pomogą przetransportować chłopaków do domu. Takie poświęcenie. Ale ile bym zrobiła dla tego mojego wariata, to tylko ja wiem. A zdołałabym uczynić naprawdę wiele. On sam zrobił dla mnie mnóstwo, więc to jest obustronne, uzupełniamy się w pewnym stopniu. Na obecną chwilę może być chyba tylko lepiej.

Postawiłam na stoliku przed kanapą dzbanek z różową lemoniadą, którą kolejny raz robiłam, bo się skończyła podczas naszych pogaduch, ale to akurat było do przewidzenia. Nim się obejrzałam, a naczynie było już puste.

Wzięłam do rąk kolejny kawałek pizzy i usiadłam obok dziewczyn, zginając nogę i podkładając ją pod tyłek, aby było mi wygodniej.

- Nie boisz się? – zwróciła się w moim kierunku Cindy, a ja zmarszczyłam brwi, przeżuwając jedzenie i nie domyślając się, o co może jej chodzić.

- Czego? – zapytałam zainteresowana, kciukiem wycierając usta.

- Tego wszystkiego. – Uniosła wyżej ręce i zaznaczyła nimi pewien obszar. – No wiesz… gang, te akcje, strzelaniny. Może i znam chłopaków od tylu lat, Louisa niemal całe życie, ale to totalnie nie mój świat. Niby jestem wkręcona w te sprawy, ale tylko po to, by wiedzieć, co się dzieje. Nie uczestniczę w tym, zresztą… chyba bym nawet nie potrafiła. Prawdopodobnie od razu obleciałby mnie strach. Jasne, czuję się bezpiecznie przy chłopakach, ale to nie to samo, co… branie udziału w napadach czy walkach z Jonesem. Nie boisz się, że złapią cię kiedyś i poniesiesz konsekwencje? Albo, co gorsza, coś stanie się tobie? – pytała, żywo gestykulując, a ja już na początku jej monologu pojęłam, o co chodzi.

- Boję się, każdego dnia się boję, ale walczę. – Wzruszyłam ramionami. – Gdybym nie walczyła, to pewnie już dawno bym zginęła, a jeśli się bronię, to zawsze jest cień szansy, że wyjdę cało z opresji. Ale to nie tak, że idę i sobie strzelam do ludzi i przedmiotów, nie raz drżałam ze strachu, i nie raz to chłopaki musieli mnie ratować.

-Więc dlaczego to robisz? – zapytała tym razem Kelly, która chyba do obecnej chwili nie pochwala tego, czym się zajmuję.

- Sama nie wiem. Po prostu zaczęło się od kradzieży w Stanach, gdy w domu nie było pieniędzy. Potem gang i jakoś tak pokochałam to wszystko, tę adrenalinę, dreszczyk emocji i korzyści, przede wszystkim pieniężne. Do tego, tata wojskowy, władanie bronią mam prawdopodobnie po nim.

- Gdybyś ty wiedziała, dziewczyno, jak ona strzela  – odezwała się z zachwytem Cindy, patrząc na drugą blondynkę. – Według mnie, to jest lepsza niż połowa gangu, profesjonalistka i tyle.

- Nie jestem pewna, czy chciałabym być obecna przy strzelającej Cassandrze – odparła niepewnie Kelly, na co przewróciłam oczami.

- Poobserwować ci z toru nikt nie zabrania – mruknęłam, dojadając pizzę, po czym sięgnęłam po szklankę z napojem.

- A nie przeraża cię ta walka z Jonesem? – Cindy ponownie podjęła temat.

- Wszystko mnie przeraża – westchnęłam. – Ale udaje mi się to ukryć, nie pokazuję tego za często. Jestem podobno dobra w tym, co robię, więc to przykrywa strach. A ten gość i jego ludzie to teraz priorytet, trzeba ich w końcu zniszczyć. A gdy dotrzemy do celu, wszystko wróci do normy.

- Normą nazywasz okradanie miasta?  - Kelly szerzej otworzyła oczy, a ja uśmiechnęłam się tajemniczo.

- Dla mnie to norma, gdy jestem w gangu, dla ciebie niekoniecznie – odpowiedziałam, szczerze w pewien sposób dumna z tego.  – To jestem prawdziwa ja, nie zmienisz mnie, Kelly. To moje przeznaczenie. Raz chciałam to zakończyć i nie wyszło, a to znaczy, że pisane mam to w gwiazdach.

- Aby tylko to twoje przeznaczenie nie zaniosło cię do więzienia – wymamrotała znad szklanki, odwracając wzrok.

- O to się nie martw – zapewniłam, a w tym momencie zadzwonił mój telefon i od razu spojrzałam na wyświetlacz. – Louis dzwoni. Czyli impreza się skończyła. Wstajemy, pora po nich jechać.

 

***

 

- Dziewczyny, już resztą się nie przejmujcie, zgarnę pozostałych – zwróciła się do mnie i do Kelly Cindy, która właśnie pakowała Harry’ego do samochodu. Dosłownie go do niego pakowała, bo ledwo co kontaktował.

To, jak oni wszyscy się  poupijali, przerasta ludzkie pojęcie. Bądź co bądź, oczekiwałam, że będą w trochę lepszym stanie. Na szczęście, połowa z nich stoi jakoś na tych nogach. Chwiejnie, ale stoi.

- Jesteś pewna? Mogę ci pomóc – zaoferowałam się, na co ona machnęła ręką.

- Daj spokój. Stella podjechała po Josha, to odwiezie kilku przy okazji, a Charles prawdopodobnie zadzwonił po Ivy, więc poradzimy sobie. Kelly, jedź już z Tristanem do domu, ty tak samo, Cassandra. Bierz Louisa do siebie albo jak nie chce ci się go niańczyć, to odwieź do domu – odpowiedziała, śmiejąc się pod koniec.

- Zajmę się jakoś tym pijakiem, ale… - Odwróciłam głowę, żeby na niego spojrzeć, ale nikogo nie zobaczyłam. – Gdzie on jest? – zapytałam zaniepokojona, szerzej otwierając oczy, a Kelly wskazała mi drugą stronę ulicy. Kiedy popatrzyłam w tamtym kierunku, dostrzegłam szatyna, idącego chwiejnym krokiem drogą. Był już dość daleko, ale jednak musiał coś kontaktować, skoro zmierzał do mojego auta. – Jezu… Louis! – krzyknęłam za nim, po czym usłyszałam jego śmiech.

- Co? – zapytał, rozbawiony czymś, a ja głęboko odetchnęłam.

- Ja pierdolę… no wpakuje mi się gdzieś, pod samochód – jęknęłam, zaczynając iść w jego stronę. – Dzwoń, jak coś, Cindy, to pomogę ci z resztą – zwróciłam się szybko do niej, a ona przytaknęła.

- Lepiej zajmij się tym swoim, poradzę sobie – usłyszałam za plecami, gdy przeszłam już kawałek. Wciąż to jednak Louis był znacznie dalej niż ja i poważnie obawiałam się, że za chwilę nadjedzie jakieś auto.

- Zaczekaj! – krzyknęłam, przyspieszając. Nie oczekiwałam, że to coś pomoże, ale… pomogło. Zatrzymał się i odwrócił rozbawiony ku mnie.

- Jak ja cię kocham. – Zaśmiał się i wyciągnął ręce do mojej twarzy, kiedy już stałam przed nim, ale odsunęłam się trochę.

- Wiem, ale dziś żadnego całowania – odpowiedziałam, krzywiąc się lekko. – Za bardzo śmierdzi od ciebie wódką. Chodź. – Objęłam go w pasie i zaczęłam prowadzić, schodząc na chodnik.

- Zazwyczaj mnie tak nie prowadzisz, kochanie.

- Zazwyczaj się tak nie upijasz – mruknęłam.

- W takiej sytuacji trzeba było się upić. Wiemy, gdzie ten debil mieszka. – Roześmiał się.

- Raczej wiemy, gdzie się ukrywa. I to nie w jednym miejscu. Poza tym, gdyby nie ja, nie mielibyście tych informacji, więc wychodzi na to, że ja pierwsza powinnam się napić.

- Przecież ci nie zabroniłem.

- A kto przyjechałby po ciebie, dziecko ty moje? – zapytałam trochę sztucznie, a on tylko spojrzał na mnie kątem oka.

- Kocham cię – wymamrotał, kiedy zatrzymaliśmy się obok samochodu.

- Już mówiłeś.

- Bo cię kocham.

- Wiem, Louis – westchnęłam. – Wolę z tobą gadać, gdy jesteś trzeźwy.

- To do zobaczenia rano – mruknął i wtoczył się na tylne siedzenie.

Mówiłam, że jak dziecko…

 

***

 

- Szybko skoczymy do banku po te papiery i pojedziemy do ciebie do firmy. Odpowiada ci to? – zapytał Louis, zamykając pilotem auto, a ja kiwnęłam głową, ciaśniej opatulając się czarnym płaszczem, który miałam na sobie.

- Po prostu załatwmy to jak najszybciej – odparłam zmęczona, gdy zaczęliśmy iść chodnikiem. – Chcę rozwiązać problemy firmy, a zamiast iść do przodu to tylko się cofamy – mruknęłam.

- Mówiłem, że coś wykombinuję. Masz zapewnioną współpracę moich księgowych. Nie mówię, że twoi są źli, ale… Sama rozumiesz – westchnął, spoglądając na mnie. – To jedni z lepszych, są w stanie pomóc.

- Wiem, rób, co trzeba. Nie chcę, żeby firma mi zbankrutowała. – Odgarnęłam dłonią włosy z twarzy i w tym samym momencie usłyszałam dźwięk, jakby ktoś właśnie robił niedaleko zdjęcie. Zmarszczyłam brwi, patrząc kątem oka w bok, ale zlekceważyłam to.

- Nawet, jeśli do czegoś takiego dojdzie, to coś wymyślę – zapewnił.

- To tylko gadanie – wymamrotałam, a on spojrzał na mnie urażony.

- Cass, pomagam ci, jak tylko mogę…

- Wiem – przerwałam mu i się zatrzymałam. – Wiem, Louis i naprawdę to doceniam. Po prostu… nie jesteś w stanie przewidzieć, co się wydarzy, a ja sama… przestaję wyrabiać psychicznie i… Słyszałeś? – zapytałam, automatycznie unosząc głowę i nasłuchując uważnie.

- Co?

- Ktoś robi nam zdjęcia – odpowiedziałam ciszej, po czym oboje w ty samym momencie odwróciliśmy powoli głowy w stronę, z której szliśmy.

Szerzej otworzyłam oczy, gdy dostrzegłam kogoś ubranego na czarno i zamaskowanego, robiącego nam zdjęcia telefonem. Tak w biały dzień? To przecież żart.

- Hej! – krzyknął Louis, stojący tuż obok i zaraz rzucił się do biegu za nieznajomym, który od razu zaczął uciekać. Za chwilę ja również biegłam w tym samym kierunku, omijając kolejno zdezorientowanych ludzi. Tylko, że w moim wypadku było to o tyle trudniejsze, że dzisiaj miałam na nogach buty na słupku. O tyle lepiej, bo mogły to być, jak zwykle, szpilki.

Nieznacznie wyhamowałam przy zakręcie, gdzie obcy wbiegł do zaułku, a Louis zaraz za nim. Gdy tylko szatyn go zatrzymał i przygwoździł do ściany, ja wyjęłam z torebki broń noszoną dla bezpieczeństwa i przystawiłam mężczyźnie do głowy, wcześniej szybko upewniając się, że nikt nie patrzy.

- Jeden ruch, a strzelę – warknęłam, odbezpieczając broń.

Louis jednym szarpnięciem zdjął z jego twarzy okulary i chustę, i dostrzegliśmy twarz, którą już widziałam raz w kasynie.

- Harrison? – syknęłam zdezorientowana, a on na mnie spojrzał. – Co ty, do cholery, człowieku robisz?

- Cóż za miłe spotkanie. I sam Tomlinson raczył się nawet pofatygować – zakpił, a szatyn zmarszczył czoło.

- Kurwa, to nie ty dawałeś nam informacje ostatnio o Jonesie, wtedy w kasynie? – zapytał, a ten wybuchł śmiechem, więc mój chłopak spojrzał na mnie, a ja tylko pokiwałam głową, nie spuszczając palców z broni. – Po cholerę nas teraz śledzisz i robisz zdjęcia? – zapytał, ale ten nie odpowiedział, więc szatyn uderzył jego ciałem o ścianę. – Gadaj!

- Nic ode mnie nie wyciągniecie.

- Powiesz albo zginiesz – zagroziłam, na co ten popatrzył na mnie, uważnie mi się przyglądając, jakby nad czymś myślał.

- Najpierw dajesz nam na niego namiary, a teraz… Czekaj… ty jesteś jego cholerną wtyczką, mam rację? Jesteś nowy, dlatego cię nie poznałem.

- Łatwo grać jakąś rolę. – Zaśmiał się obrzydliwie i wtedy zrozumiałam, że to gość podstawiony przez Jonesa.

Zaczęłam szybko wszystko kalkulować w głowie, po czym mocniej docisnęłam spluwę do jego ciała i usłyszałam jęk niezadowolenia.

- Podałeś mi fałszywe namiary, fałszywe adresy. To wszystko było kłamstwo, wasza pieprzona gra – zaczęłam podnosić głos, ale on nic sobie z tego nie robił. – Po co to wszystko?!

- Taka łatwa, a taka głupiutka. Wy macie swoje powody, my swoje.

- Kurwa, ale co wam dało podanie nam fałszywych danych? – zapytał Louis, nic nie rozumiejąc, ale tamten nic nie odpowiadał, czekając cierpliwie na nasze reakcje. Dopiero po kilku chwilach zdałam sobie sprawę o wszystkim.

- Chcieli nas ściągnąć do jednego miejsca i tam wytłuc – wyszeptałam, podnosząc wzrok i automatycznie poczułam chęć mordu. Kiedy zerknęłam w bok, dostrzegłam furię wymalowaną na twarzy mojego chłopaka.

- Przyprowadź samochód, Cass – wycedził przez zęby, a ja przyjrzałam mu się, by upewnić się, że mam to zrobić. – I przynieś z niego bandanę i sznurek – dodał, zabierając z moich rąk broń i sam teraz trzymał ją przy twarzy mężczyzny.

- Co? Chcecie mnie udusić tym sznurkiem? Powiesić? – zakpił, a szatyn krótko się zaśmiał, nie spuszczając z niego wzroku.

- Jeszcze nie. – Uśmiechnął się fałszywie, drugą ręką rzucając w moją stronę kluczyki od swojego auta. Złapałam je i natychmiast się wycofałam po pojazd.

Truchtem ruszyłam po samochód zaparkowany trochę dalej. Nie mogliśmy ciągnąć do niego tego człowieka, bo zbyt dużo ludzi by to zobaczyło. I tak dziwię się, że w ogóle nikt nie zainteresował się tym, że wszczęliśmy z Louisem pościg i znikliśmy w zaułku. Może ludzie po prostu boją się o własne bezpieczeństwo i wolą nie wściubiać nosa w nieswoje sprawy.

Po wejściu do samochodu, szybko go odpaliłam i przejechałam kilkanaście metrów. Zostawiłam go na chodzie i sięgnęłam do schowka po sznurek i bandanę. Dla innych może się okazać dziwne trzymanie sznurka w aucie, dla przestępców już niekoniecznie.

Wysiadłam z pojazdu i zebranymi przedmiotami poszłam do mężczyzn. Oboje milczeli i na szczęście żaden nie zabił drugiego. Oczywiście bardziej obawiałam się o życie mojego chłopaka.

- Ręce – powiedziałam stanowczo, kiedy nie spotkałam się z żadną reakcją, sama szarpnęłam za jego dłonie. – Powiedziałam: ręce! Nie dociera?

Szybkim ruchem związałam mu górne kończyny, aby nic nam nie zrobił, po czym obwiązałam czarną bandaną jego oczy.

- Jeden fałszywy ruch, a po tobie – wycedziłam, popychając go, gdy prowadziliśmy go do samochodu.

Louis wepchnął go na tył, gdzie sam usiadł, by go pilnować, a ja zajęłam miejsce za kierownicą i szybko ruszyłam, żeby nikt nas nie zobaczył. Szatyn wciąż, ze względów bezpieczeństwa, przykładał mu broń do skroni, a zakrycie oczu było po to, żeby nie widział drogi do domu chłopaków. Nie musiałam pytać, bo wiedziałam, że Louis to zamierza, aby dalej nas nie śledził.

- Dlaczego mnie zabieracie?! – Uniósł pierwszy raz głos, tak, że sama miałam ochotę go skrzywdzić, ale musiałam kierować.

- Niech twój szef sam się o ciebie pofatyguje – odpowiedział szatyn, co mnie tylko utwierdziło w tym, gdzie mam jechać. – Coś za coś, on ma coś naszego, a my coś jego. Poza tym, nie myśl że wyjdzie ci na sucho śledzenie nas. Telefonu już nie odzyskasz, w przyjemnych warunkach też nie będziesz trzymany, a nasi ludzie dobrze cię przeszukają, czy nie masz podsłuchu czy nawigacji.

Louis mówił dalej, a ja wyciągnęłam smart fon, gdy stanęliśmy na światłach i szybko napisałam wiadomość do jednego z chłopaków, co do którego miałam pewność, że dziś jest w domu.

 

‘Szykujcie piwnicę. Mamy nieproszonego gościa.’

 

***

Wiele godzin później siedzieliśmy w mojej kuchni przy kolacji, którą zrobiłam. Louis miał u mnie nocować, ze względu na to, że po dzisiejszym dniu potrzebowaliśmy spędzić ze sobą czas, a ja nie chciałam spać w tym samym budynku, co człowiek Jonesa. Co prawda, był zamknięty w piwnicy, ale sama myśl, że był w pobliżu, sprawiała, że miałam mniejszą ochotę tam nocować. Na szczęście, Louis zrozumiał mnie, a nie oceniał. Oczywiście, z przebywaniem tam teraz w ciągu dnia nie ma większego problemu, ale co innego, kiedy jest noc i wszyscy śpią. Wiem, że nie powinnam się tym przejmować, bo piwnica jest dobrze zamknięta, ale mimo to… chyba w tej sytuacji wolę bardziej swój dom. Mam nadzieję, że to nie urazi mojego chłopaka. Przecież to tylko noce, w dnie i tak tam będę. Poza tym, nie śpię w jego rezydencji już tak często. Przez pracę i nadmiar obowiązków, nocujemy zwykle nawzajem u siebie w weekendy, chyba, że coś innego nam wyskoczy. Dziś wyjątkowo poniedziałek, no ale… jak już mówiłam, potrzebujemy dziś pobyć ze sobą. A na wspólne mieszkanie i tak kiedyś pewnie przyjdzie czas. O ile w ogóle przyjdzie… W tym momencie cieszę się tym, że mam swój własny kąt, gdzie mogę uciec od świata i robić, co chcę. Jednak potrzeba mi jeszcze takiej wolności, co do mieszkania.

- Nie smakuje ci, prawda? – odezwałam się, gdy zauważyłam, że Louis tylko siedzi przy stole i dłubie widelcem w jedzeniu. Wydawał się zamyślony, ale to mógł być też po prostu skutek tego, że kolacja jest niedobra.

- Co? – Uniósł na mnie wzrok i zmarszczył brwi. – Nie… To znaczy… Po prostu sprawa z Jonesem nie daje mi spokoju – westchnął, po czym odsunął od siebie talerz i przetarł twarz dłonią.

- Mnie też, ale coś jeść musisz. Chłopaki zajmują się Harrisonem?

- Próbują wyciągnąć od niego więcej informacji, ale nic to nie daje. Zaczęli używać siły. Nie liczę na dużo.

- Chyba go nie zabiją? – zapytałam niepewnie, a on odwrócił wzrok, wyraźnie czymś strapiony.

- Nie wiem, Cass. Mało obchodzi mnie los tego człowieka. Tu chodzi głównie o Jonesa. Jak w końcu uda się go zniszczyć to będziemy mogli żyć w miarę normalnie, spać spokojnie… - przerwał, po czym znów spojrzał na talerz. – Ale kolacja dobra, tylko… w tej chwili nie jestem w stanie, żeby cokolwiek zjeść.

- Może zostawię ci na potem i odgrzeję? – zaproponowałam, a on kiwnął głową, wstając od stołu.

- Z chęcią. Muszę zapalić, wrócę za chwilę – odparł i wyszedł z kuchni, aby zniknąć na balkonie.

Dokończyłam powoli swój posiłek, ciągle myśląc o wszystkim, co teraz dzieje się w naszym życiu. Nie doszłam do żadnych większych wniosków, ale nie da się nie myśleć o niczym, jeśli jest się samemu z własnym umysłem. To po prostu przychodzi od tak.

Odstawiłam porcję Louisa do lodówki, a swój pusty talerz do zlewu. Z racji tego, że szatyn wciąż się nie pokazywał, postanowiłam dołączyć do niego. Kiedy wyszłam na balkon, właśnie zgniatał papierosa w popielniczce. Podeszłam do barierki i oparłam się o nią, wpatrując się w ciemną przestrzeń przede mną, oświetloną budynkami, latarniami i szyldami.

- Nie chcesz przejechać się motorem? – usłyszałam za plecami i odwróciłam się do chłopaka.

- Nie – odpowiedziałam cicho, uśmiechając się i podeszłam bliżej niego, aby opleść go ramionami w pasie.

- Nie będę tak szybko jechał.

- Ale ja mogę zasnąć. – Zaśmiałam się, patrząc mu w oczy, na co ten pokręcił lekko głową, ale i tak dostrzegłam cień uśmiechu na jego twarzy.

- Co się dzieje, że jesteś cały czas zmęczona? – zapytał łagodnie, a ja nie przestając się uśmiechać, ułożyłam głowę na jego klatce piersiowej.

- Mało śpię.

- Nie możesz tak bagatelizować swojego zdrowia. – Pogłaskał mnie po plecach, na co cicho zamruczałam. Za chwilę poczułam, jak całuje mnie we włosy i uniosłam głowę.

- Nie bagatelizuję, po prostu mam za dużo na głowie.

- Wiem o tym – westchnął, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Zbliżyłam twarz do twarzy mężczyzny i przycisnęłam swoje usta do jego. Zaczęłam go powoli całować, wsuwając dłonie pod jego koszulkę. Gdy zeszłam z pocałunkami na szyję i chciałam zdjąć z niego bluzkę, zablokował moje nadgarstki i przerwał moje poczynania.

- Nie dzisiaj, hmm? Musisz się w końcu porządnie wyspać. Ale to porządnie – powtórzył i cmoknął mnie szybko w usta. – Wytrzymasz do jutra?

- Jeśli jutro mi nie uciekniesz albo nie wymyślisz innej wymówki. – Przekręciłam głowę w bok, a on się zaśmiał.

- Albo mogę też cię porwać i zamknąć w swojej sypialni.

- To mi się podoba.

 

***

 

Minęły trzy dni odkąd Harrison jest więziony w piwnicy chłopaków. Głównie robią to po to, żeby zaszantażować Jonesa, by oddał nasz towar, bo więcej żadnych informacji od niego nie wyciągnęli, a w tej kwestii jednak nie kłamał. Nie jestem też pewna, czy w ogóle go karmią, ale to akurat najmniej mnie obchodzi. Dla mnie to mógłby nawet zginąć. Zależy mi tylko na tym, by sprawa z tymi ludźmi w końcu się rozwiązała, ale na razie na to się nie zanosi. Póki co, cały gang rozdzielił się i pojechał rozeznać się, czy może przypadkiem te adresy, który uzyskałam w kasynie jednak nie są fałszywe i czy rzeczywiście Jones ze zgrają tam przesiadują. Dziś nie zamierzają ich atakować, a jedynie poobserwować, jeśli tam są. Dlatego ja zostałam u nich w rezydencji i pilnuję więźnia. No, w pewnym sensie pilnuję. Nie schodzę do piwnicy i nie mam zamiaru, tylko chodzę z bronią przy sobie, w razie czego. Oczywiście, małe jest niebezpieczeństwo, ale jestem sama w tym domu i tak czuję się pewniej. No dobrze, nie sama, a z Cindy. I tak właściwie to obie czekamy na powrót chłopaków, bo przez ten czas im sprzątałyśmy.

 W końcu miałam okazję wyręczyć w tym blondynkę, bo naprawdę czuję delikatne poczucie winy i wstyd za chłopaków, a przede wszystkim za mojego, że sami nie mogą trochę zająć się rezydencją, chociażby zabrać się nawet na to pranie. Niestety, tu potwierdza się ten stereotyp, że chłop domu nie sprzątnie i obiadu też nie ugotuje. Oczywiście, pojawiają się odstępstwa od tej reguły, w tej rezydencji też, ale doskonale wiadomo, że są zbyt leniwi na to, a wypierają się tym, że mają za dużo pracy i obowiązków związanych z gangiem. Bo ja to mam o wiele lepiej, żeby dzielić się między dwa mieszkania, prawda? Jak nic, czekają tylko na kogoś naiwnego, aż zrobi za ich sprzątaczkę i kucharkę. Póki co, przyzwyczaili się, że Cindy to robi i od czasu do czasu ja wpadnę z pomocą. Tyle dobrego, że Louis nareszcie wcisnął dziewczynie pieniądze za tą ‘pomoc’, bo należą się jej za to, ile czasu tu spędza.

- Cindy? – zawołałam za dziewczyną, wchodząc na górę, jednak nigdzie jej nie usłyszałam. – Cindy? – powtórzyłam głośniej i odpowiedział mi jakiś huk. Jakby coś spadło z dość dużej wysokości.

Zmarszczyłam brwi i odwróciłam głowę w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Gdy przyjrzałam się uważnie, dostrzegłam na końcu korytarza uchylone drzwi. Co ciekawe, był to pokój, do którego jeszcze nigdy wcześniej nie wchodziłam, mimo, że w ciągu siedmiu, ośmiu miesięcy przebywałam tu bardzo często. Normalne, że zainteresowało mnie to i od razu ruszyłam w tamto miejsce. Zwolniłam przy wejściu, by nie wpaść tam jak z procy. Zdołałam dostrzec jedynie, że to jakaś sypialnia, urządzona na biało i, że stało tam dużo pudeł i stojaków z wieszakami i ubraniami, bo natychmiast pojawiła się blondynka, zamykając prędko za sobą drzwi. Kiedy mnie zauważyła, stanęła jak wryta, jakby zobaczyła właśnie ducha.

- Co to za pokój? Nigdy jeszcze tam nie byłam.

- To? – zapytała, nerwowo się śmiejąc i wskazując palcem za siebie.

- Innych drzwi nie widzę obok – odparłam ostrożnie, nie próbując być za bardzo nachalna.

- To tylko… taki jakby magazyn. Louis trzyma tam stare rzeczy ze Stanów – wyjaśniła pospiesznie, a ja lekko kiwnęłam głową, przyglądając się jej twarzy.

- Więc dlaczego ty tam byłaś? – zapytałam, a ona odetchnęła głębiej.

- Szukałam czegoś, ale wygląda na to, że mam to u siebie w domu – odpowiedziała, szerzej się uśmiechając.

- Okej… chciałam ci tylko powiedzieć, że idę pod prysznic, jeśli…

- O nie, nie, nie… - natychmiast zareagowała, a ja uniosłam wyżej brwi. – Nie zostawisz mnie tak samej w innym pomieszczeniu, gdy w domu jest ten człowiek od Jonesa.

- Muszę się umyć, cała śmierdzę po tym sprzątaniu.

- Ale ja się boję.

- Nic ci nie zrobi, siedzi w piwnicy.

- Więc dlaczego ty nosisz broń za paskiem? – zagięła mnie, skutecznie mnie tym uciszając.

- Dobra, w takim razie chodź ze mną – zaproponowałam.

- Co? Nie jestem lesbijką…

- Boże, kobieto – głęboko odetchnęłam. – Ja raczej też nie. Obie jesteśmy babami, więc nic nowego nie zobaczysz, ale nie o to mi chodziło. Ja pójdę szybko pod prysznic, a ty siądziesz w łazience, jeśli tak będziesz czuć się bezpieczniej. Przecież możesz się odwrócić i nie patrzeć na mnie, nawet nie przyszło mi to do głowy, żebyś to robiła.

- To masz szczęście, bo nie spieszy mi się widzieć ciebie gołą – odpowiedziała, na co przewróciłam oczami.

- Będę w łazience Louisa – wymamrotałam i odwróciłam się od niej. Przeszłam kilka kroków i usłyszałam za sobą dźwięk przekręcanego w drzwiach klucza.

Cindy zamknęła ten pokój… Czyli coś mogą ukrywać. Tylko co? Żadne z nich mi przecież nie powie…

 

***

 

Pokryłam całe swoje ciało wiśniowym żelem pod prysznic i zaczęłam go rozprowadzać po całej skórze, kiedy Cindy odezwała się z podłogi. Wytrwale siedziała na płytkach łazienki, odwrócona do mnie tyłem, żebym aby przypadkiem nie posądziła jej o podglądanie i przeglądała moje pudełko z kosmetykami. Ja jej przecież nie każę tu siedzieć, ale skoro tak czuje się bardziej bezpiecznie, w jednym pomieszczeniu ze mną, to też jej nie bronię tego.

- Widzę, że Louis to nawet pozwolił ci trzymać tu te wszystkie twoje malowidła – powiedziała z podziwem, przewracając kosmetyki, tak, że dobrze to słyszałam.

- Nie miał wyboru, i tak nocuję tu często. Chociaż ostatnimi tygodniami rzadziej – odparłam, sięgając po słuchawkę prysznicową.

Już mi na to nie odpowiedziała, bo szum wody znacznie wszystko zagłuszał, kiedy opłukiwałam swoje ciało. Zrobiłam to jak najszybciej, aby blondynka się nie niecierpliwiła, po czym zakręciłam wodę i sięgnęłam po ręcznik. Kiedy zaczęłam się wycierać i miałam już na sobie bieliznę, do moich uszu doszedł dość głośny huk. Od razu zaprzestałam swoich dalszych ruchów i zdezorientowana spojrzałam na drzwi.

- S-słyszałaś to? – zapytała przestraszona Cindy, ostrożnie zerkając w moją stronę. Kiedy zobaczyła, że jestem na wpół ubrana – wstała z podłogi i podeszła bliżej mnie.

Kiwnęłam powoli głową i przykładając palec do ust, pokazałam jej, aby nic nie mówiła. Z szybko bijącym sercem dokończyłam się ubierać i sięgnęłam po broń, którą dla bezpieczeństwa własnego zostawiłam przy umywalce. Niepokoiło mnie to, co mogło się dziać w domu. Oczywiście to chłopaki mogli już wrócić, ale nie sądzę, by tak szybko narobili takiego hałasu.

Coraz bardziej do mojego umysłu docierała myśl, że to Harrison uwolnił się z tej piwnicy. I tak prawdopodobnie było.

- Trzymaj się mnie i bądź cicho – wyszeptałam do blondynki, biorąc ją za rękę. Widziałam, że jest przerażona, ale przytaknęła mi i szła cicho i powoli za mną.

Zanim wyszłyśmy z sypialni Louisa, jeszcze kilka razy można było usłyszeć, jak coś stuka z dołu. Idąc schodami, poczułam, jak Cindy mocniej zaciska palce na moim ramieniu, a mi automatycznie w głowie zaczęły tworzyć się najczarniejsze scenariusze. Poczęłam układać w myślach ewentualną drogę jakiejkolwiek ucieczki i w piersi biłam się za to, że nie zabrałam z sypialni mojego chłopaka torebki, w której były i klucze do auta, i telefon. No, Cassandra, mistrzem strategii to ty czasem nie jesteś.

Wchodząc do salonu, uważnie zaczęłam skanować wzrokiem przestrzeń. Było pusto, dlatego też ostrożnie przeszłyśmy do kuchni. Chodziłyśmy na palcach, ale mimo to, bałam się, że i tak nas słychać.

- Zostaniesz tutaj? – wyszeptałam, prowadząc blondynkę w kąt kuchni, na co ona szerzej otworzyła oczy.

- Co takiego? Chcesz mnie tu zostawić? – niemal zapiszczała, a mój wzrok automatycznie pobiegł za nią.

Sięgnęłam po największy nóż i wcisnęłam jej w dłonie.

- Masz i w razie czego nie wahaj się go użyć. Pójdę rozejrzeć się, co się stało, dobrze? Nikogo tu w pobliżu nie ma, tu w tej części domu, ale krzycz jak coś.

- Proszę cię, wróć szybko. Nie wiesz, jak ja się boję.

- Wiem, dlatego nie chcę, żebyś szła ze mną, bo może być gorzej. Za chwilę wracam – obiecałam i opuściłam pomieszczenie, zostawiając przerażoną do granic możliwości Cindy.

Znacznie przyspieszyłam kroku, by załatwić to jak najszybciej, ale gdy tylko doszłam do schodów, usłyszałam jej krzyk i nagle jakieś szkło się rozbiło. Automatycznie zawróciłam i biegiem rzuciłam się do kuchni, a gdy do niej wpadłam, zobaczyłam blondynkę leżącą na podłodze. Nieprzytomną, z rozbitą głową, skąd powoli zaczynała sączyć się krew. Dookoła leżało pobite szkło po salaterce.

Zatrzymałam się przy niej i uklęknęłam, zaczynając powoli potrząsać jej ramieniem.

- Nie… Cindy, obudź się, proszę – powiedziałam cicho przez zaciśnięte gardło. – Cindy, otwórz oczy… Słyszysz mnie? – mówiłam bez skutku, a z mojej twarzy lały się żywe łzy.

Sprawdziłam jej puls, na szczęście wyczuwalny. Zaczęłam delikatnie klepać ją po policzkach. Chciałam wstać po wodę, by ją ocucić, ale w tym momencie ktoś złapał mnie za szyję i pociągnął do tyłu, a broń wypadła mi z dłoni.

- Puszczaj! – wydarłam się, szarpiąc, jednak jak mogłam się spodziewać, otrzymałam odwrotny skutek, bo mężczyzna ukazał mi się teraz przed twarzą. Nie zaskoczyło mnie to, że był to Harrison. Bardziej zadawałam sobie pytanie: jak on się stamtąd wydostał?

- Puszczaj mnie, ty kretynie! – Zaczęłam kopać nogami, ale on zacisnął dłonie na mojej szyi, utrudniając mi oddychanie. Starałam się chociaż zapiszczeć, by ktoś mnie usłyszał, ale nie byłam w stanie. Do broni też nie mogłam dosięgnąć, a do noża, który leżał obok Cindy to już w ogóle.

- Co tu się… cholera jasna! – Usłyszałam czyjś głos, gdy już myślałam, że zostanę uduszona na amen.

Z trudem odciągnięto mężczyznę ode mnie, a ja natychmiast podczołgałam się pod ścianę i zaczęłam głębiej oddychać, łapiąc się za gardło.

- Nie ruszaj się, kurwa mać! – Ktoś się wydarł, ale nie wiedziałam, kto.

Nie słyszałam już nic, jak za mgłą widziałam, jak go wyprowadzają, bo skupiłam się na oddechu. Dopiero po chwili zorientowałam się, że obok jest Louis, który coś do mnie mówi, ale nie mogłam zrozumieć, co. Mój wzrok pobiegł za niego, gdzie w kałuży krwi leżała blondynka.

- Cindy – odezwałam się niemal bezgłośnie, łapiąc za ramiona Louisa.

- Cindy żyje, odzyskała przytomność. Spokojnie, Liam się nią zajmie.

- A-ale…

- Harry przy niej jest. Jesteście już bezpieczne, to się nie powtórzy – dodał, po czym uniósł mnie z podłogi.

Jak w amoku szłam przy nim, nie wiedząc, co do końca się dzieje. Nie zarejestrowałam, kiedy siedziałam już na kanapie. Nie zarejestrowałam, że prawdopodobnie siedziałam tak bez ruchu i słowa już dłuższą chwilę. Nie zarejestrowałam, że wokół mnie zebrał się prawie cały gang, a ktoś ściera z mojej twarzy łzy.  Dopiero, gdy podniosłam głowę i rozejrzałam się po chłopakach, dotarło do mnie pytanie Zayna.

- Co tu się stało?

- Nie wiem – wyszeptałam, zatrzymując wzrok na jednym punkcie.

- Ale jak on wydostał się z piwnicy?

- Nie wiem – powtórzyłam głośniej, a mój głos się załamał. Zorientowałam się, że ręce mi się trzęsą, ale nie potrafiłam temu zapobiec.

- Niczego nie widziałaś? Żadnych śladów, jak…

- Nie wiem. Ja nic nie wiem. – Zaszlochałam, a łzy znacznie ograniczyły mi widoczność. – Nie wiem…

- Ćśś… uspokój się. – Louis złapał za moje ręce i uklęknął przede mną.

Zamknęłam oczy i mocniej się rozpłakałam, choć za wszelką cenę tego nie chciałam. Poczułam, jak szatyn całuje mnie w czoło, kładąc dłoń na mojej głowie.

- Uspokój się już… jestem tutaj – wyszeptał mi do ucha, a ja automatycznie zaczęłam brać głębsze wdechy. – Zostawcie nas samych, okej? – zwrócił się do chłopaków, a oni w ciszy, niemal natychmiast usunęli się z salonu. Gdy tylko znikli mi z pola widzenia, zaczęłam mówić wszystko, co ślina przyniosła mi na myśl. Wszystko w całkowitym szoku, nie do końca wiedząc, co w ogóle mówię.

- Nie zdołałam jej obronić… Gdybym jej nie zostawiła w kuchni albo… Jakbyśmy w ogóle nie wychodziły z pokoju, to może… To wszystko moja wina, to przeze mnie.

- Przestań. – Złapał dłońmi moją twarz i zmusił, bym na niego popatrzyła. – To nie jest twoja wina, nikt cię o to nie oskarża.

- Ale…

- Nie ma żadnego ‘ale’. Jeżeli już, to jestm moja wina, bo ktoś z nas powinien tu z wami zostać, a chyba za bardzo zaufaliśmy zabezpieczeniom. Nie płacz. Nikt cię nie wini – powtórzył i ponownie pocałował mnie w czoło.

Siedział tak ze złączonym z moim czołem, dopóki nie zaczęłam się uspokajać, ale wtedy coś całkowicie pomieszało mi się w głowie. I nie wiem, czy to był efekt szoku, ale niekontrolowanie zaczęłam odpinać guziki jego koszuli i domagać się pocałunków na szyi.

- Hej, skarbie. – Zatrzymał moje dłonie, łapiąc za moje nadgarstki.

Spojrzałam na niego nietrzeźwym wzrokiem, a z oczu ponownie zaczęły płynąć mi łzy.

- Co się dzieje, Cass? Słyszysz mnie? Mów coś do mnie, bo…

- Pozwól mi zapomnieć – wyszlochałam, chcąc dalej odpinać jego koszulę, ale on mi to uniemożliwił.

- Kochanie, jesteś w szoku. To nic nie da. Musisz się teraz uspokoić, słyszysz? Wiem, że nie myślisz jasno w tej chwili, ale to nie jest najlepsze wyjście – mówił łagodnie, a ja ponownie oparłam czoło o jego, dopóki nie rozpłakałam się tak bardzo, że atak astmy zawładnął mną i zaczęłam się dusić.

I ponownie zaczęła się ta sama procedura: Louis pobiegł na górę po inhalator, a ja starałam się nie udusić, i jak zwykle przyjęłam lek, ale byłam osłabiona bardziej niż zwykle. Atak astmy doprowadził do tego, że nieświadomie zasnęłam w ramionach Louisa. Nawet nie wiem, kiedy.

 

***

 

Wczoraj Cindy narobiła mi takiego stracha, że z szoku wyszłam prawdopodobnie dopiero dzisiaj rano. Na szczęście, skończyło się tylko na lekkim wstrząsie mózgu i obitej głowie, więc już jest lepiej i dochodzi do siebie. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby stało się jej coś gorszego, gdyby z tego nie wyszła. Wolę o tym nie myśleć, tym bardziej, że wszyscy zakazali mi się obwiniać, z Louisem i Cindy na czele. Tylko najłatwiej jest powiedzieć, żeby nie myśleć, ale się nie da. Dlatego, żeby w domu się nie zamartwiać, przyjechałam z chłopakami na ‘spotkanie’ z Jonesem. Gdybym została, to tym bardziej myślałabym o tym, co dzieje się tutaj i mogłabym popaść w paranoję bez dostępu do bieżących informacji. Do tego, impreza u chłopaków musiała zostać z tego względu odwołana, więc nic nie zajęłoby moich myśli. Odradzali mi, żebym nie jechała, ale cóż… jestem uparta, nic nowego.

Mamy w tej chwili dokonać chwilowego porozumienia oraz wymiany – Harrison za cały towar i broń, które wcześniej, te dwa miesiące temu, ukradli nam podczas napadu na nasz magazyn. To było jakoś w lutym, więc żadne z nas nie spodziewało się, że nadal to trzymają. Ale skoro tego nie wykorzystali, a ich człowieka na coś trzeba wymienić, to korzystamy. Dragi pójdą na sprzedaż, a broń jest nam ciągle potrzebna, a to, że wcześniej nas z niej okradli, zrobiło nam drobne braki. Na szczęście, teraz wszystko może wrócić.

Jest środek nocy, a my stoimy gdzieś na pustkowiu. Oświetlają nas tylko światła pojazdów, a każdy z naszego gangu stoi skupiony i czeka na dalsze odebranie towaru. Sama trzymam dłoń na spluwie za paskiem w razie bezpieczeństwa. Na razie jest pokojowo, ale kto przewidzi ciąg dalszy?

Kilku chłopaków pakowało skrzynki z narkotykami i amunicją do ciężarówek, a ja byłam wśród głównych osób nadzorujących wszystko. Wydawało się, że trzymają się zawieszenia broni, ale gdy tylko nastąpiła wymiana Harrisona, a Niall odbierał z ich rąk jedną z ostatnich skrzynek, wszystko rozpętało się na nowo. Odzyskali swojego człowieka i automatycznie z tym zaczęli strzelać w naszym kierunku.

Chwyciłam broń i cofając się do ciężarówki, strzelałam przed siebie. Reszta poszła moim śladem.

- To miała być, kurwa, ugoda?! Pokojowe załatwienie sprawy?! Parszywce jedne! – wydarł się Louis, wskakując na pakę ciężarówki.

- Popamiętasz mnie, Tomlinson! – usłyszałam z przeciwległej strony, gdy wpadłam do środka pojazdu.

- Jeszcze się przekonamy! – odkrzyknął na koniec, po czym poczułam, jak pojazd rusza.

Rozejrzałam się po wnętrzu i dostrzegłam, jak Louis szybko omiata wzrokiem odzyskane skrzynki.

- Kurwa – syknął. – Brakuje jeszcze z jednej z bronią.

- To tylko jedna, już nieważne. – Pokręcił głową Zayn. – Nie ma po co wracać. Odzyskaliśmy wystarczająco, więc nie trzeba dokupować nowych. Musimy to tylko na dniach posprawdzać.

- Miejmy nadzieję, że na chwilę zapanuje spokój. – Odetchnęłam, zsuwając się na podłogę pojazdu.

- Nie liczę na wiele, ale myślę, że przez dwa tygodnie się nas nie czepią – odparł szatyn, opierając plecy o ciężarówkę.

Potrzebowałam porządnie odpocząć po ostatnich wydarzeniach i liczyłam, że już za kilka godzin to się spełni. Jeszcze tylko chwila i pójdę spać, nareszcie.

 

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz