09 maja 2021

ROZDZIAŁ 51. ‘CZEGO ON(A) SIĘ BOI?’

 

*Louis*

 




Od dwóch dni siedzimy w tym obskurnym miejscu. Czuję się, jakbym był w bunkrze. Niesamowicie ciepło to tu nie jest. Jasno też nie. Z braku zajęcia zaczynam mieć czarne myśli. Nie kontroluję tego, co dzieje się w mojej głowie i łapię się chwilami na tym, że prościej byłoby skończyć ze sobą niż tkwić tu, nie mając pojęcia, kiedy wrócę do domu i czy w ogóle. Jedzenie jest tu okropne, mam wrażenie, że na śmietniku znalazłbym lepsze. Rano mieliśmy dopiero pierwszy prysznic, ale i to nie mogło trwać dłużej niż pięć minut, bo nie – tak wytłumaczył nam to kochany strażnik, który nadawałby się bardziej do boksu niż do więzienia. Czuję się, jakby od kilku lat ścigano mnie listem gończym i dopiero schwytano.

To miejsce miesza w głowie. Ci, którzy mówili, że więzienie zmienia ludzi, mówili prawdę. Każdy patrzy na ciebie jak na mordercę i tak właśnie traktują. Tu nie ma litości. Tu nie ma miejsca dla kobiet, a jednak moja dziewczyna tu trafiła. I jest dla nich wszystkich tylko popychadłem, a ja nic nie mogę z tym zrobić, bo nam obojgu może grozić dożywocie. Jestem świadom, jak wielu okrutnych rzeczy dopuściłem się w przeszłości, ale nie zamierzam spędzić tu reszty życia. Prędzej czy później, siądzie mi psychika. Warunki, jakie tu panują, sprawiają, że w końcu zostajesz sam ze swoimi myślami i wiesz, że nie ma już wyjścia. Myślisz, o wszystkim, o czym tylko się da, aby czas mijał jak najszybciej. Sięgasz w najciemniejsze zakamarki swojej duszy, do wspomnieć, w umyśle zaczynają tworzyć się pytania. Zastanawiasz się nad sensem życia, nad swoją przyszłością i dochodzisz do wniosku, że przez jeden nieuważny moment możesz to wszystko kategorycznie utracić. Powoli tracę nadzieję...

Ze względu na ukochaną, to ja powinienem się trzymać, ale na obecną chwilę chyba zaraz przestanie to działać. Mimo, że co raz zapewniam ją, że wszystko skończy się dobrze, sam przestaję w to wierzyć. Robię to tylko po to, by nie zamknęła się w sobie, by uwierzyła, że wyjdziemy stąd. Nie mam pojęcia, jak wyjaśnimy to jej mamie, ale na razie zależy mi tylko na tym, by się stąd uwolnić. Zapewne wytłumaczymy się nagłym wylotem za granicę albo coś takiego.

Teraz... zabrali ją stąd. Znikła rano, a ja nie wiem, o co chodzi. Gdy się obudziłem, jej już nie było, a strażnik powiedział mi, że pojechała na badania. Albo poszła. Nie jestem pewien. Boję się najgorszego. Że może znów się pocięła, a ja nawet o tym nie wiem, bo spałem. Nie wiem, czym miałaby to sobie tu zrobić, ale mogła, przykładowo, wyrwać sprężynę z pryczy. Mniej bym się obawiał, gdyby zechcieli mi chociaż coś wspomnieć o szczegółach sytuacji. Jak dotąd, już chyba czwartą godzinę leżę i czekam. Do cholery, nawet nie wiem, ile czasu mogło upłynąć, bo pieprzonego zegarka też nie mogli nigdzie powiesić. Teraz zaczynam rozumieć, czym jest katorga. Więcej nie będę narzekał, że Cass chodzi tyle po sklepach. Może.

Prawie po raz kolejny zasnąłem, kiedy usłyszałem gdzieś ciche postukiwanie w kratę więzienną. Otworzyłem oczy i zmarszczyłem brwi, a potem uniosłem głowę. Ujrzałem znajomą twarz w korytarzu i automatycznie poderwałem się do góry.

- Stary, nareszcie – wymamrotałem, idąc w stronę Zayna, ale ten uciszył mnie gestem ręki.

- Nikt nie może wiedzieć, że tu jestem i że z tobą gadałem, więc się nie drzyj – odparł przyciszonym głosem, bardziej naciągając policyjną czapkę na swoje czoło. – Nie mogłem przyjść wcześniej. Poza tym, to byłoby zbyt podejrzane. Gdzie Cassandra? – wskazał na sąsiednią celę, a ja głęboko odetchnąłem.

- Też chciałbym wiedzieć. Powiedzieli mi, że zabrali ją do lekarza, ale oprócz tego, gówno wiem. Możesz mi wytłumaczyć, jakim cudem znalazła się w męskim więzieniu? Bo czegoś tu nie rozumiem.

- Damski zakład karny jest przepełniony, nie było wyjścia. Mogli wysłać ją też poza Londyn, ale wstawiłem się za nią, żeby była w celi obok ciebie. Powiedziałem, że ma astmę i tylko ty potrafisz jej pomóc, w razie czego.

- Nie będziesz miał przez to problemów? – zapytałem ostrożnie, widząc, że on kątem oka obserwuje, czy nikt nie nadchodzi korytarzem.

- O to się nie martw, wcisnąłem im jakąś bajeczkę, że jesteście moimi sąsiadami, ale tak naprawdę prawie się nie znamy. Nie powiążą nas ze sobą.

- Dobra, a wiesz, co z moim prawnikiem? Nie mam z nim kontaktu od przesłuchania.

- Coś działa, mogę do niego zadzwonić – zaproponował, a ja kiwnąłem głową.

- Niech zajmie się też sprawą Cassandry, nie pozwolili jej powiadomić adwokata.

- Przekażę mu. A jak ona się trzyma?

- Marnie – przyznałem szczerze. – Lepiej dla niej, żeby jak najszybciej wróciła do domu, bo w innym wypadku jej też będę musiał szukać terapeuty.

- Coś wykombinuję, tylko dajcie trochę czasu.

- Tylko że nie ma czasu – niemal krzyknąłem, ale się powstrzymałem.

- Daj nam działać – wycedził przez zęby.

- Zrób coś dla mnie. – Zbliżyłem się znacznie do krat, by mieć pewność, że nikt nas nie usłyszy. – Coś się dzieje ze szwem na boku po postrzale, sprowadź Liama – szepnąłem poważnie, a on kiwnął głową.

I to była prawda, bo przy ranie zbierała mi się ropa – prawdopodobnie przez fatalne warunki w jakich nas trzymają.

- Jeśli tylko mi się uda... Ktoś idzie, muszę spadać. Zajrzę potem – odparł szybko i zaraz znikł.

Za chwilę jednak w tym samym miejscu pojawił się inny strażnik, a na łóżku w celi obok wylądowała z powrotem Cassandra.



Rozejrzałem się zdezorientowany, gdy mężczyzna odszedł i sam podszedłem z powrotem do krat. Płakała. Zwinęłam się w kulkę i płakała. A mi serce zabiło szybciej, że mogli jej coś zrobić.

- Cass...

- Zostaw mnie – wydusiła, dławiąc się łzami.

- Słyszałem, że... zabrali cię na badania. Co się stało? – zapytałem ostrożnie, siadając na swojej pryczy.

- Nic! – pisnęła i odsunęłam się w kąt. – Nie chcę rozmawiać... Zostaw.

Nie odezwałem się już, bo nie chciałem kłócić się w tym miejscu. Siedziałem cicho i wtedy zauważyłem, że rany na jej dłoniach, powstałe po uczuleniu są większe, krwawią. Zawołałem strażnika, ale nic z tym nie zrobili. Całą noc próbowałem przy niej czuwać, ale ostatecznie nieświadomie zasnąłem.

Rano już jej nie było. Wypuścili ją. A ja zostałem. Sam. Bez nie nic nie miało sensu.

 

***

*Cassandra*

 

Byłam w domu. Pierwszy raz od dawna, w tak krótkim czasie poczułam, jak to jest silnie tęsknić za domem. Nigdy nie wrócę już do tej nory. Nie ma szans. Jedyne, co dostałam w tamtym miejscu, to silniejsze uczulenie na dłoniach, przez to, że nawet nie mogłam ich często my, i „niespodziankę” w pakiecie. Zostawiłam tam chłopaka i nie mam pojęcia, co wydarzy się w ciągu najbliższych dni. Przez to, że wypuścili mnie pierwszą, nie ma nawet kto podtrzymać mnie na duchu. Jest oczywiście Tristan, ale nie może być ze mną dużo, bo zastępuje mnie w firmie, a ja już mu powiedziałam, że nie pojawię się tam, dopóki nie polepszy mi się psychicznie i nie będę już w stanie depresyjnym. I jest też Cindy, ale ona również musi pracować i wraz z Harrym przez najbliższy czas trzymać w ryzach imperium Louisa.

Oficjalnie, oboje mamy urlopy i to by się zgadzało, bo idą wakacje, więc pracownicy nie będą snuć podejrzeć. Traf chciał, że byłam w więzieniu jedynie dwa dni, więc moja mama nie zdążyła się zacząć martwić. Może dlatego, że to ja do niej dzwonię, a gdy nie, to oznacza, że mam wiele pracy i nie mogę. To, że się nie odzywam musiało się więc wydać jej normalne, ale na wszelki wypadek zameldowałam się u niej dzisiaj, od razu, gdy wróciłam. Na całe szczęście, nie zadawała pytań, dlaczego od dwóch dni nie dawałam znaku życia, więc było w porządku.

Z rodzicami Louisa chyba jest podobnie. Chłopaki poinformowali Lottie, więc ona w razie czego ma im mówić, że musiał pilnie polecieć do filii firmy w Stanach. Póki co, jest dobrze, bo nikt, kto nie powinien, nie wie o naszym tymczasowym zniknięciu. Gorzej jest z moją kondycją. Nie tylko psychiczną, fizyczną też.

Od kilkunastu minut opatruję sobie dłonie i zaczynam się domyślać, że to musi być jakaś reakcja alergiczna. Możliwe, że to wina mydła, więc muszę je wyrzucić i kupić nowe, bo te rany nigdy nie znikną. Poza tym, mam dość bólu, jaki sprawiają. Choć to jest nic w porównaniu do całej góry lodowej, która napotkała mnie teraz. Jestem albo ulubienicą Boga, albo tak znienawidzoną przez niego istotą, że nieustannie się mną bawi i spotykają mnie takie przykre rzeczy. To już dawno przestało być zabawne.

Ledwo schowałam apteczkę do szafki, a już usłyszałam dzwonek do drzwi. Z myślą, że to na pewno chłopaki przyjechali w sprawie Louisa, ruszyłam, by otworzyć. Za drzwiami zobaczyłam jednak Kelly, która natychmiast porwała mnie w ramiona.

- Ty głupia, jak mnie wystraszyłaś – mówiła z wyraźną ulgą, nie przestając mnie ściskać.

- C-co ty tutaj robisz? Byłaś przecież w Nowym Jorku, miałaś...

- A jak myślisz? Zrezygnowałam ze wszystkich pokazów i przyleciałam pierwszym samolotem, jak tylko dowiedziałam się, że cię aresztowali. – Odsunęła się trochę ode mnie i uważnie mi się przyjrzała.

- Kto ci powiedział? – zapytałam cicho, z zaciśniętym gardłem, a ona popatrzyła na mnie w stylu: mówisz poważnie? – Tristan... okej – wyszeptałam bezsilnie i pospiesznie starłam z policzków łzy, które zdążyły opuścić już moje oczy. – Nie musiałam pytać...

- Możesz mi wyjaśnić, jak w ogóle tam trafiliście? – zapytała, a ja kiwnęłam głową w stronę kuchni, byśmy się tam przeniosły.

- Zamieszali nas w coś, czego nie zrobiliśmy – odpowiedziałam, podchodząc do szafki.

- Cassandra, może nie dopuszczasz do siebie tej myśli, że...

- Nie – wtrąciłam twardo. – My naprawdę tego nie zrobiliśmy. Pomylili osoby. – Zaczęłam drżącą ręką nalewać soku do naczynia.

- Ale za coś musieliście tam tak długo siedzieć.

- Sądzisz, że łatwo jest się obronić w więzieniu? – wymamrotałam. – Mi nawet nie pozwolili ściągnąć prawnika.

- Więc jakim cudem wyszłaś? – Zrobiła wielkie oczy, kiedy podałam jej szklankę.

- Chłopaki zdążyli powiadomić adwokata Louisa, więc mi też pomógł. Ale gdyby nie to, to pewnie dalej bym tam siedziała. – Zwiesiłam głowę i objęłam się ramionami.

- Co ci się stało w dłonie? – zapytała, zmieniając tym temat, po czym podeszła bliżej i złapała za moją rękę, ale ja delikatnie wyrwałam ją z jej uścisku. – Biłaś się z kimś?

- Oczadziałaś? – zapytałam urażona, marszcząc brwi. – Nic nie zrobiłam. Mam jakieś okropne uczulenie, nic więcej.

- Gdzie Louis? Dlaczego nie ma go tu teraz z tobą? Powinniście być razem, skoro wypuścili was kilka godzin temu.

- Wypuścili tylko mnie – odparłam cicho.

- Co takiego?

- To, co słyszysz. Został w więzieniu, trzymają go tam dalej. Wyszłam wcześniej i uprzedzając twoje pytanie: nie, nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Gdybym miała chociaż jakąkolwiek pewność, że też wróci za kilka godzin, to mniej bym się martwiła, ale nie mam dosłownie dostępu do żadnych informacji. Nikt mi nic nie chce powiedzieć i prawdopodobnie nawet oni nie wiedzą, jak to się dalej potoczy. Dlatego...

- Nie powinnam ci tego mówić, ale ostrzegałam cię, że tak będzie. Tyle razy mówiłam ci, że stanie się w końcu coś złego, że to wszystko nie skończy się dobrze, a ty nie słuchałaś. Z tego, co wiem, to postrzelili Louisa, a teraz w dodatku was aresztowali. Od samego początku powtarzałam ci, żebyś się w to nie mieszała, Cassandra...

- Dobrze, ale teraz niczego nie zmienię, rozumiesz?! Nie obchodzi mnie, co myślisz o tej sprawie, o gangu, o moich udziałach w akcjach... Nie chcę słyszeć tego. Jedyne, czego pragnę, to żeby osoba, którą kocham wróciła, a nie zostawiała mnie z tym wszystkim samą. Nie widzisz, co tak naprawdę się dzieje? Jeśli znów stracę kolejną bliską mi osobę, to coś sobie zrobię – zagroziłam przez łzy. – Całe życie tracę tych, których kocham, a jak już znalazłam kogoś odpowiedniego, by iść, być może, z nim przez resztę życia, zabierają mi go siłą. Szczególnie w momencie, gdy najbardziej go potrzebuję. Nie chcę kazań, tylko cholernego wsparcia od przyjaciółki. – Wybuchłam płaczem, zsuwając się po ścianie na podłogę. Zakryłam twarz ramionami i nawet nie wiedziałam, że Kelly siada tuż przy mnie, dopóki nie zaczęła mnie uspokajać.

- Przepraszam, okej? Przepraszam, że wyskoczyłam tak z pretensjami. Masz rację, ale... martwię się, wiesz o tym, prawda? Jesteś dla mnie jak młodsza siostra, więc...

- Wiem – wyszlochałam. – Dlatego bądź dziś tą siostrą dla mnie i tylko bądź przy mnie. Wszyscy, którzy wiedzą o sprawie, pracują, jestem sama. A ja nie chcę być sama tyle czasu, bo nie wyrabiam psychicznie. Zostaniesz choć kilka godzin, proszę?

- Zostanę tyle, ile będę mogła.

- I nie będziesz już mi wytykać tego wszystkiego – postawiłam warunek. – Bo to nic nie pomoże, nie zmienisz niczego, co robię.

- Postaram się milczeć na ten temat. – Niepewnie kiwnęła głową.

- Dobrze, bo... muszę z tobą porozmawiać – niemal zapiszczałam, bo ponownie odejmowało mi głos.

- O co jeszcze chodzi? – Spojrzała na mnie zaniepokojona, a ja z bezsilności nie byłam w stanie się odezwać.

- Od teraz całe moje życie doszczętnie się zmieni. I nie wiem, czy to dobrze, czy nie, bo nie oczekiwałam, że mogę tak bardzo bać się wszystkiego w jednej chwili – szepnęłam, nie próbując już przestawać płakać.

 

***

 

Mało spałam tej nocy. Negatywne emocje i przerażenie dawały o sobie znać. Samotność także. Kelly nie mogła w nieskończoność przy mnie być, mimo wszystko. Ma też męża, więc nie chciałam już bardziej nadużywać tego, że przy mnie została. Może nie zgadzała się z wieloma rzeczami, ale była ze mną, a potem, gdy musiała już iść, poczułam, jaki to wielki dar, że przyleciała specjalnie dla mnie. Poświęciła pracę na rzecz mnie, więc kiedy wyszła, nic dziwnego, że poczułam, jak ogarnia mnie mrok. Chyba pierwszy raz odczułam, jak to jest być samotnym w wielkim mieszkaniu.

Nie mogłam zasnąć. Ciągle myślałam, a gdy nareszcie udało mi się zamknąć oczy, zaraz się budziłam. Byłam prawdopodobnie jak zombie, ale wiedziałam, że sama nic z tym nie zrobię. Na dworze już dawno było jasno, a mimo to, nie byłam w stanie podnieść się z łóżka. Obecne wydarzenia z mojego życia za bardzo mnie przytłoczyły.

Leżałam tak bezbronnie, powstrzymując w sobie chęć rozpłakania się po raz kolejny w ciągu tej doby, dopóki ktoś nie zaczął dobijać się do drzwi. Przełknęłam gulę w gardle i zebrałam w sobie siły, zmuszając się do wstania. Podniosłam się z łóżka i ociężale ruszyłam na korytarz, nie przejmując się tym, że wciąż byłam w piżamie. Przy drzwiach zerknęłam w lustro i tylko głęboko odetchnęłam, gdy zobaczyłam, jak blada jestem, a pod oczami mam sińce. Wyglądałam aż niezdrowo i w tym momencie zaczynało mnie już brać nawet na wymioty. Stłumiłam w sobie jęk i otworzyłam, a potem o mało co nie upadłam, gdy zobaczyłam przed oczami Louisa. Dolna warga automatycznie mi zadrżała, a szatyn musiał dostrzec, że ledwo co stoję, bo złapał mnie w pasie. Od razu wtuliłam się w jego klatkę piersiową, okrytą białą bluzką i trzymałam usilnie, bo bałam się, że znów mi go odbiorą.

- Tak się cieszę, że wróciłeś – wydusiłam z siebie, próbując się uspokoić. – Dobrze jest mieć cię obok, wiesz? – Przytuliłam się do jego szyi, a w zamian poczułam, jak gładzi dłonią moje plecy.

- Już nigdzie się nie wybieram. – Odsunął się na kilka centymetrów i pocałował mnie w czoło. – Do samego końca nie wiedziałem, kiedy mnie wypuszczą, ale gdy przed ponad godziną to zrobili, odliczałem minuty do tego, kiedy cię w końcu zobaczę.

- Ta doba rozłąki była najdłuższą w moim życiu. – Zaśmiałam się lekko, tłumiąc łzy. – Bardzo się o ciebie martwiłam, wiesz? – Objęłam dłońmi jego twarz, a on delikatnie się uśmiechnął.

- Ja też się bałem, tak między nami. – Lekko się skrzywił, a ja pokręciłam głową.

- Wiedziałam, że w głębi serca także się przejmujesz – przyznałam cicho.

- Nie chciałem cię denerwować, ale cholernie przerażało mnie, że stamtąd nie wyjdę. Może rzeczywiście na to zasłużyliśmy, ale nie widzi mi się perspektywa spędzenia tam większej ilości czasu.

- Tak, to była katorga. – Kiwnęłam głową, próbując odegnać od siebie niepożądane myśli.

Przytuliłam go jeszcze raz, tym razem dłużej, a potem pociągnęłam szatyna do mieszkania i zamknęłam za nim drzwi. Kiedy chciałam skierować nas do kuchni, zatrzymał mnie.

- Może porozmawiamy najpierw? Nie jestem głodny. Czekałem tyle, to poczekam jeszcze chwilę, ale musimy wyjaśnić kilka rzeczy – zaczął poważnie, a ja, nie wiedząc, o co chce zapytać, niepewnie przytaknęłam.

Usiedliśmy w salonie. Okryłam się kocem i skuliłam w rogu kanapy, czekając na to, co dalej ma mi do powiedzenia.

- Posłuchaj... nie wpiszą nam tego aresztowania do kartoteki. Zdążyłem porozmawiać z prawnikiem. To była fatalna pomyłka ze strony policji, więc nikomu nie będą o tym rozpowiadać.

- A co, jeśli przedostało się to do prasy?

- Nie przedostało, nikt nie wie o tym. Możesz być spokojna.

- Nie, nie mogę być spokojna. Nie chcę po raz kolejny tego przeżywać, rozumiesz? Nie mogę, nie... Przyrzeknij mi, że więcej nie trafimy do więzienia – zaczęłam nieświadomie podnosić ton głosu, który drżał w moim gardle.

- Nie mogę ci tego zagwarantować, wiesz o tym. – Pochylił się do przodu, opierając dłonie na kolanach. Nie patrzył na mnie, widać było, że poruszyłam trudny temat. – Zdawałaś sobie sprawę z tego, z czym równa się bycie w gangu, z czym wiąże się ryzyko. Nie próbuj teraz...

- Niczego nie próbuję – odpowiedziałam niespokojnie. – Chcę być dalej w gangu, to moje życie i ciągle będę miała z tym styczność. Nie chcę po prostu znów wylądować w pierdlu – syknęłam przez łzy.

- Przecież to nie jest zależne od żadnego z nas. To kwestia tego, czy nas przyłapią, czy nie.

- Ja chcę tylko mieć pewność, że...

- Cassandra, o czym ty gadasz? – zapytał twardo. – Minęło dużo lat odkąd kradniemy, a aresztowali nas raz – przez pomyłkę. To, że to znów się powtórzy, jest na razie mało prawdopodobne.

- Ale może się powtórzyć, rozumiesz? – Zamknęłam oczy, a spod powiek wypłynęła nowa fala łez. – Teraz nie możemy już tak ryzykować, ja nie mogę...

- Kurwa, o czym ty w tej chwili mówisz? – Popatrzył na mnie niespokojnie, a ja zagryzłam mocno dolną wargę. -  To ma związek z tym, że zabrali cię w więzieniu na badania? Z tym, że wyglądasz teraz jak ledwo żywa?

- Jakiś czas temu obiecałam sobie i tobie, że nie będę już tak płaczliwa, emocjonalna... Cholera, coś nie wyszło. – Skrzywiłam się mimowolnie, o mało co nie dławiąc się łzami.

- Powiesz mi w końcu, dlaczego zabrali cię do lekarza? Bo teraz to ty mnie przerażasz.

Przez chwilę milczałam, próbując zebrać myśli, ale nie doszłam do żadnych konkretnych wniosków.

- Cassandra, słyszysz?

- Słyszę – wyszeptałam, siadając prosto i zaczynając głębiej oddychać.

- Więc?

- Nie wiem, czy chcesz to usłyszeć – odparłam, wstając z sofy. Podeszłam do okna i objęłam się ramionami, bojąc się wyznać mu prawdę.

- Chcę wiedzieć, czy jesteś chora, czy coś ci grozi – odparł nerwowo, idąc za mną. – Możesz być ze mną szczera i przejść do sedna?

- Nie, bo się boję – powiedziałam cicho, kuląc się w sobie.

- Czego się boisz? Że to ja coś ci zrobię? Obiecuję, że nie, ale powiedz. Ukrywasz prawdę i denerwuje mnie to, bo nie wiem na czym stoję.

- Tak właściwie, to ja też nie wiem na czym stoję. Nie wiem już nic, rozumiesz? Też się boję, że to ty mnie z tym wszystkim zostawisz, kiedy najbardziej będę cię potrzebować. Boję się, że znów wszystko stracę albo nie podołam. Boję się, że...

- Cassandra...

- Boję się, że to może być nasza ostatnia rozmowa, bo nigdy nie określiłeś stanowiska w tej sprawie!

- Co się z tobą, do cholery, dzieje?! – krzyknął niespodziewanie, potrząsając moimi ramionami i sprawił tym, że znikła jakakolwiek blokada, a słowa wypłynęły ze mnie same.

- Jestem w ciąży!

- C-co? – Puścił mnie, a ja zobaczyłam zawahanie na jego twarzy. – Cz-czyli jednak? – zapytał z niepokojem i nagle zbladł.

- Jak widzisz... – wyszeptałam przestraszona, ale nim zdołałam cokolwiek jeszcze dodać, on odsunął się ode mnie. Cofnął się o kilka kroków i bez słowa zaraz wybiegł z mojego mieszkania, trzaskając głośno drzwiami.

Zostałam sama. Ze wszystkim.

Zsunęłam się na podłogę i zaczęłam płakać tak głośno jak wtedy, gdy dowiedziałam się o utracie pierwszego dziecka. Obiecał mi, że sobie poradzimy, ale nie mówił nigdy, że zostanie przy mnie. Wiedziałam, że tak będzie, tego się bałam.

A on nie wracał przez najbliższą godzinę, dwie, nie wrócił w południe, po południu... Straciłam wszelką nadzieję.

Zostałam sama. Z dzieckiem.

Życie po raz kolejny wystawiło mnie na próbę.

 

***

 

*Louis*

 

Już wszystko rozumiem. Albo w większości. Albo tak mi się tylko wydaje. Tak, przestraszyłem się, przyznaję to szczerze. Przestraszyłem się sytuacji, w jakiej zostałem postawiony. Po bolesnych doświadczeniach, z życiem z tą wiedzą, że straciłem już dwoje dzieci przed urodzeniem – jedno z Cassandrą i jedno z Natalie; w mojej głowie od razu rozpętała się burza. Musiałem przetrawić tą informację w samotności, nawet, jeśli zajęło mi to kilkanaście godzin. Nie jeden przyznałby mi rację w tym, dlaczego się boję. To proste. Co, jeśli znów to się powtórzy? Co, jeśli los znów zagra w tą swoją grę? Jak będzie wyglądała moja przyszłość? Nasza, tak właściwie. Czy w ogóle jestem odpowiedni do roli ojca? Ot, zagwozdka.

Boli mnie serce na myśl, że gdzieś tam w górze dwoje moich aniołków teraz na mnie patrzy i zadaje sobie pytanie, jak to by było żyć tu razem z nami? Ale jeszcze bardziej ściska mnie w piersi, gdy pomyślę sobie, że trzeciego aniołka mogę stracić w ten sam sposób, wtedy mogę już nie podołać niczemu. W głowie tworzą mi się tylko same złe scenariusze przez to, że Cass mówiła mi, jak trudno jest zajść w ciążę po poronieniu lub ją utrzymać. I to sprawia, że rodzą się we mnie ogromne obawy.

Dopiero, gdy wycofałem się na chwilę z tego wszystkiego, oddzieliłem się na moment od reszty, dostrzegłem naprawdę wiele. Zrozumiałem jej obawy, to, jak uparcie powtarzała mi jeszcze rano, że nie możemy wrócić do więzienia. Zrozumiałem jej nerwowość, rozdrażnienie, te wszystkie wymieszane ze sobą myśli, które wciąż wypowiadała w nieuporządkowany sposób. Ona już wtedy bała się o to, jak będziemy żyć, jeśli okaże się, że spodziewamy się dziecka. I chyba podobnie jak ja, obawia się ryzyka związanego z gangiem.

Teraz jesteśmy nie tylko ja i ona, ale też ktoś trzeci, i to od nas zależy, czy będzie ono bezpieczne. Jeśli my będziemy w niebezpieczeństwie – ono także. A mnie zaczyna martwić to, że ktoś zechce wykorzystać to przeciwko nam. Co, jeżeli znów będę musiał uciekać przez pół świata?

Już od dłuższego czasu wszystkie objawy wskazywały na to, że jest w ciąży, a jednak mimo to, żadne z nas nie do końca dopuszczało do siebie tą myśl. Braliśmy pod uwagę, że może jest chora, ale jak teraz patrzę i łączę ze sobą fakty, dostrzegam, że poboczny obserwator juz dawno zauważyłby, co jest grane. Lekarzem nie jestem, ale już wtedy, gdy wymiotowała, bo jej organizm przestał przyjmować alkohol, musiało coś się dziać. Nie raz mi prawie zemdlała albo nawet zasnęła ze zmęczenia, te jej humorki też dały niezły popis parę razy. I muszę przyznać, że może rzeczywiście lekko zaokrągliła się na twarzy czy w okolicach brzucha. Wcześniej tego nie zauważałem, ale teraz, kiedy przez tyle godzin rozmyślania, musiałem przywołać niektóre obrazy w pamięci, bardzo skupiłem się na szczegółach.

Cholera. Żałuję, że zostawiłem ją tak bez słowa. Powinienem zapewnić ją, że wrócę, a zamiast tego pewnie zaczyna myśleć nie wiadomo co. I wcale jej się nie dziwię. Mogłem napomknąć cokolwiek, że muszę pomyśleć, a nie zachować się jak tchórz. No, zachowałem się jak dupek. Facet nie powinien tak postąpić. Powinienem zostać, porozmawiać, wesprzeć, przysiąc, że będę obok. Nie zrobiłem żadnej z tych rzeczy. Spieprzyłem po całości.

Upiłem ze szklanki kolejny łyk whiskey i spojrzałem z powrotem na ogród spowity ciemnością. Ten ogród był od zawsze był podróżą do przeszłości. Wspomnienie o Natalie było i jest tu najsilniejsze, i chyba to się nie zmieni.

- A co ty tu robisz w środku nocy, Tomlinson? – usłyszałem zdziwiony głos za swoimi plecami, ale nie chciało mi się odwrócić, by sprawdzić, do kogo należał.

Stałem oparty ramionami o balustradę tarasu, bawiąc się szklanym naczyniem w dłoniach, aż obok mnie nie pojawił się Niall.

- Słyszysz? – zapytał po chwili, przyglądając mi się, a ja w tym czasie ponownie upiłem alkoholu. – Wszystko w porządku? Wyglądasz jakbyś miał depresję.

- Jest w ciąży – wymamrotałem, patrząc tępo przed siebie.

- Kto? Twoja kochanka? – niemal krzyknął, a ja spojrzałem na niego jak na idiotę. Jego oczy rozszerzyły się do granic możliwości.

- Kurwa, jaka kochanka?! – Skrzywiłem się, odpychając się od barierki.

- A kto? Cassandra?

- Tak, Cassandra. Niby kto inny? Czy ty jesteś poważny, człowieku?

- Wpadliście?!

- Tak, wpadliśmy. Przeszkadza ci to w czymś?! – zapytałem poirytowany, a on w mig ucichł.

Spojrzał na mnie przepraszająco, a między nami zawisła niezręczna cisza.

- To dlatego przerwała treningi... – odezwał się po namyśle, a ja już łagodniej zerknąłem na niego.

- Przerwała, bo nie była pewna, czy jest. Na dodatek okropnie się czuje od kilku tygodni – mruknąłem, patrząc się w whiskey w mojej szklance, w której odbijał się księżyc. W końcu wylałem jego resztki na trawę, stwierdzając, że dziś nawet kilka łyków to już za dużo. Od teraz nie mogę tak przesadzać z alkoholem, nie w obecności rodziny.

- Myślałem, że już porzuciła wszelkie ćwiczenia, a tu taka nowina – odparł z podziwem. – Więc... powodzenia na nowej drodze życia, stary. – Klepnął mnie po plecach, na co prychnąłem, kręcąc głową.

Na nowej drodze życia... Jak to brzmiało w ogóle? Jaki wydźwięk to miało po tym, gdy straciłem pierwszą narzeczoną?

Ale to był właśnie moment, w którym zdecydowałem, że muszę się wrócić. Muszę tam pojechać jeszcze dziś i wszystko wyjaśnić, póki nie jest za późno.

- Niall, możesz mnie do niej zawieźć? Piłem trochę i...

- Ty się jeszcze pytasz? Ładuj się do auta, pójdę po kluczyki.

I to jest właśnie prawdziwy przyjaciel. Jest, gdy go potrzebujesz i kopnie w dupę, kiedy tego trzeba. Wiele mi życie zabrało, ale dało też kilku braci, których nigdy nie miałem, i na których mogę teraz liczyć.

 

***

 

Zapukałem niecierpliwie do drzwi apartamentu Cassandry, w nadziei, że jej nie obudziłem i że jednak mi otworzy i da się wytłumaczyć. Musiałem z nią porozmawiać, bo to, co zrobiłem rano, było zdecydowanie zbyt chamskie z mojej strony.

Usłyszałem szczęk zamka w drzwiach i momentalnie uniosłem wzrok. Ujrzałem zszokowany wyraz twarzy szatynki, która wyglądała tak, jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem.

- Nasze dziecko potrzebuje ojca. Może nie jestem najodpowiedniejszy do tej roli, ale... ale wiem, że je pokocham... – odezwałem się nieśmiało, próbując jednocześnie być pewny siebie, ale się nie dało.

Jej dolna warga niebezpiecznie zadrżała, a po chwili twarz wykrzywiła się niespodziewanie i po policzkach popłynęła fala łez. Łez, które już tak dobrze znałem w ostatnim czasie. Puściła drzwi, które trzymała i niemal opadła z rozpaczy na podłogę, ale w porę ją złapałem, a ona natychmiast przytuliła się do mojego torsu.

- To jest cholerny cud – szepnęła przez płacz, a ja pochyliłem się, chowając nos w jej włosy. Głaskałem ją po plecach i trzymałem przy sobie, by była pewna, że to nie jest tylko wyobrażenie w jej głowie, że jestem z nią.

- Więc nie można pozwolić, byśmy stracili ten cud. – Musnąłem ustami jej czoło.

- J-ja... Myślałam, że już nie wrócisz... że nie chcesz tego dziecka i...

- To nie tak. – Objąłem jej twarz dłońmi, zmuszając ją tym, by na mnie spojrzała. – Musiałem... Przemyśleć kilka rzeczy, oswoić się z tą informacją... – Przełknąłem głęboko ślinę, w głowie układając kolejne zdania. – Przepraszam, że wyszedłem bez słowa. Zachowałem się jak dupek, wiem. To był po prostu odruch. Nie oczekuję, że mnie zrozumiesz, bo to zachowanie nie było do zaakceptowania, ale wybacz mi... Proszę...

- Gdzie byłeś tyle czasu? – zapytała drżącym głosem.

- W domu. Ciągle myślałem o... wielu kwestiach. O tym, czy jestem gotowy, czy się nadaję, czy... jak to będzie w ogóle wyglądało.

- I jesteś gotowy? – zapytała nieśmiało, a ja wzruszyłem ramionami.

- Nie wiem. To okaże się niedługo. Chyba po prostu... muszę jakoś się do tego przygotować.

- Dlaczego czuć od ciebie alkohol? – jęknęła, zamykając oczy.

- Piłem whiskey... – odparłem z poczuciem winy, lecz zaraz szybko dodałem: - Ale niedużo, kilka łyków, naprawdę – przyrzekłem, a ona ostatecznie bezsilnie kiwnęła głową.

- Nie chcę, żeby było tak, że zrobiłeś mi dziecko, a potem uciekasz.

- Nie będzie. Teraz ja też jestem odpowiedzialny za drugie życie. Chcę wychować je z tobą, zrobię to.

- Jesteś pewien?

- Jestem.

- Rozumiesz, że to wiele wyrzeczeń, prawda? Trzeba dużo kupić, muszę być w stałym kontakcie z lekarzami.

- A ja będę musiał znosić dalej twoje humorki – wtrąciłem, a ona cicho się zaśmiała przez łzy, które już zaczynały znikać, więc i ja się uśmiechnąłem.

- Przytyję...

- Jakoś to zniosę. To nie koniec świata. – Pacnąłem ją żartobliwie w nos. – Będę przy tobie. Nawet jakbym nie chciał, to sama nie dasz rady. Ale chcę, więc razem sobie poradzimy. Te kilka miesięcy minie jak z bicza strzelił.

- Cholernie się boję, wiesz?

- To coś nowego dla nas obojga, ja też się boję, uwierz. – Oparłem swoje czoło o jej, a ręce oplotłem wokół niej. – Ale co, jeśli to może być nasza jedyna szansa na dziecko? Może ta... wpadka... może tak miało być?

- A co jeśli.... jeśli znowu... boję się, że nie doniosę ciąży do końca i znów...

- Nie mów tak – szepnąłem, spoglądając w jej oczy. – Wiem, że się boisz, czuję to, ale zrobię wszystko, żeby to się udało, rozumiesz? Straciłem szansę na dziecko już dwa razy, dało mi to do myślenia. Nie pozwolę, by teraz, gdy mogę o to zawalczyć, spotkało nas coś podobnego.

- N-nie wiem, czy wszystko jest w porządku z dzieckiem. – Położyła dłoń na brzuchu, a ja automatycznie zmarszczyłem brwi.

- Jak to? – zapytałem już szczerze zaniepokojony.

- Nic mi nie powiedzieli w więzieniu. Nie mam nawet zdjęcia... nie wiem nic.

- Pójdziemy jutro na badanie...

- Tyle dla mnie robisz, a ja nie mogę ci się odwdzięczyć – przerwała mi niepocieszona.

- Nie chcę, żebyś coś dla mnie robiła. Mam wszystko, czego potrzebuję w zasięgu ręki. Dasz mi potomka, to twój prezent. Pamiętaj... będę kochał cię do końca świata i jeden dzień dłużej. Nic nie zniszczy naszej relacji i tego, co mamy, co wspólnie zbudowaliśmy.

 

 

***

 

- To ósmy tydzień... czyli drugi miesiąc w zasadzie – powiedziała ze skupieniem lekarka w średnim wieku, jeżdżąc specjalną głowicą do USG po brzuchu szatynki i patrząc jednocześnie na ekran.

Siedziałem tuż obok, trzymając Cassandrę za rękę i nie mogłem się nadziwić, że to moje maleństwo, które już niedługo będę mógł trzymać na rękach. To było dla mnie niewyobrażalne. Taka mała istotka staje się właśnie dla nas całym światem bezwarunkowo. Wbrew pozorom, jestem dumny z tego, że już za kilka miesięcy zostanę ojcem i ujrzę to dzieciątko po raz pierwszy.

- Dziecko jest już całkiem duże. Powiedziałabym, że wielkości maliny, może ciut większe.

- Cz-czy wszystko jest dobrze? Czy jest zdrowe? – zapytała zaniepokojona szatynka, a w jej oczach mogłem zauważyć przerażenie.

- Tak, na tym etapie dziecko rozwija się prawidłowo, z tego co mogę na ten moment dostrzec. – Lekarka

Spojrzała na Cassandrę, uważnie jej się przyglądając. – Nie ma powodu do niepokoju. Dlaczego ma pani taką minę?

- Ja już raz... – przerwała na chwilę i głęboko odetchnęła, a ja ścisnąłem mocniej jej dłoń, by przypomnieć jej, że jestem obok. – Miałam wypadek kilka lat temu i poroniłam w pierwszych tygodniach. Do tej pory nie wierzyłam, że mogę znów zajść w ciążę – powiedziała ciszej, patrząc gdzieś w bok, a ja zauważyłem, że lekarka pokiwuje głową.

- Rozumiem pani obawy, ale zapewniam, że nic się nie dzieje. Zresztą, proszę posłuchać – odparła zachęcająco i uśmiechnęła się, klikając coś na urządzeniu.

Minął moment, a my usłyszeliśmy, jak pomieszczenie wypełnia odgłos bicia serca maleństwa. Uderzało miarowo, a mi chyba pierwszy raz w życiu w oczach zebrały się ze wzruszenia łzy. Nie było żadnych barier. Szybko dotarło do mnie, że dorosłem wystarczająco do stworzenia rodziny. To był jednak ten czas. Potrzebuję tego małego człowieczka, który będzie dla mnie opoką, a ja dla niego. W wyobraźni zaczynały powstawać mi obrazy, jak kopię piłkę z ruchliwym chłopczykiem albo czytam bajki małej księżniczce. Nie zauważyłem przez to, że badanie już się skończyło, a Cassandra siedziała obok, patrząc z uśmiechem na czarno-biały wydruk USG w dłoniach. Zbliżyłem się więc, by też móc spojrzeć i wtedy ponownie usłyszałem głos lekarki.

- Prawdopodobieństwo, że znów straci pani dziecko jest małe, bo z tego, co pani mówi, to był wypadek, a nie samoistne poronienie, ale taka możliwość zawsze jest brana pod uwagę i nie należy tego bagatelizować. Nie może się pani denerwować, to po pierwsze – powiedziała, siadając do biurka.

Już za chwilę podążyliśmy jej krokiem i znaleźliśmy się na przeciwko niej.

- Dużo odpoczynku i mniej nerwów, to najważniejsze. Może pani teraz leniuchować do woli, czasem będzie to nawet wskazane. Oglądać filmy, książki czytać... może joga albo masaże? Co pani robi? Gdzie pracuje?

- Mam całą firmę na głowie – odparła dość cicho szatynka.

- Musi się pani oszczędzać, starać się unikać sytuacji stresowych, dla dobra dziecka. Przypiszę witaminy – zapowiedziała i zaraz zapisywała coś w komputerze.

I właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że to pewnie ja będę musiał zająć się wszystkim i jej przypilnować, by się nie przemęczała. To jest taki charakter, że jest wszystko możliwe. Powie, że ma dużo pracy i nie da sobie pomóc, a ja i tak czy tak będę musiał jakoś ją odciążyć.

Byliśmy w gabinecie lekarskim jeszcze kilka minut, Cass umówiła się na kolejną wizytę za kilka tygodni, a teraz wracaliśmy już do samochodu. Szła kawałek przede mną i zdążyłem dostrzec, jak zatrzymuje się przy samochodzie. Wyjąłem kluczyki i pilotem go otworzyłem, ale ona wciąż stała. Dopiero, gdy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że cicho szlocha, opierając się ręką o maskę i próbuje się uspokoić.

- Hej, dlaczego płaczesz? – zapytałem cicho, kładąc dłoń na jej plecach. – Przecież wszystko jest w porządku.

- Ze szczęścia? – Zaczęła wycierać mokre policzki i przeniosła wzrok na mnie. – Po prostu... Ja naprawdę nie myślałam, że jednak będę mogła być mamą. – Wzruszyła ramionami, zagryzając dolną wargę.

Położyłem dłonie na jej biodrach i delikatnie się uśmiechnąłem.

- Teraz wszystko się zmieni, prawda? – półszeptem zadała pytanie, pociągając nosem.

- Wiele, ale nie wszystko. Poradzimy sobie.

- Wiesz, ile godzin przepłakałam z nerwów w ostatnich dniach? – Zaśmiała się lekko.

- Podejrzewam, ile. – Szerzej się uśmiechnąłem, zakładając kosmyk jej włosów za ucho. – Już nie zostaniesz z tym sama, obiecuję.

- Pojedziemy na lody? – zapytała niepewnie po chwili ciszy, co od razu mnie rozbawiło.

- Nagła zmiana tematu i zachcianka. Okej, jestem na to gotowy. Ale tak, jasne, pojedziemy. – Zgodziłem się i dane było mi zobaczyć jej rozpromieniony wyraz twarzy.

Dla takich właśnie chwil warto żyć. Te najdrobniejsze rzeczy sprawiają równą radość, co wielkie. A dziecko zdecydowanie należało do tych wielkich.

 

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz