*Louis*
- A więc... dziewczynka – powiedziała lekarka w
średnim wieku po pełnej napięcia ciszy, kiedy jeździła głowicą po brzuchu mojej
narzeczonej. Wróciliśmy z Paryża i od razu zdecydowaliśmy się na tą wizytę.
Tylko na to czekałem.
Zorientowałem się, że na mojej twarzy
niekontrolowanie zaczyna rozciągać się szeroki uśmiech, gdy wpatrywałem się w
ekran USG przed nami. Maleństwo było już dość spore na tym etapie ciąży i coraz
bardziej widoczne dzięki temu. Pani doktor powiedziała, że ma już jakieś może trzydzieści
centymetrów długości, więc... teraz już szybko się rozwija. Już niedługo będzie
z nami, jeszcze tylko trzy miesiące.
- Wiedziałem, że to będzie dziewczynka – odezwałem
się szczęśliwy, ściskając dłoń Cassandry i za chwilę na nią spojrzałem. Obserwowała
wciąż to, co dzieje się na czarno-białym monitorze i dopiero po chwili nasze
spojrzenia się skrzyżowały, gdy lekarka skończyła badanie.
- Wygrałeś. – Uśmiechnęła się do mnie cwanie
szatynka. – Następnym razem będzie chłopak – dodała szybko, a ja zbladłem.
- Następnym razem? – powtórzyłem po dziewczynie, a
ona na chwilę zamarła. Pewnie dotarł do niej sens wypowiedzianych słów.
- Czyli będzie córeczka tatusia? – przerwała nam
kobieta, jakby wyczuwając, że powinna to zrobić. Podała Cass papierowy ręcznik
i wstała z obrotowego stołka, by usiąść za biurkiem.
- Na to wygląda – odpowiedziała za nas oboje
szatynka, nieśmiało się uśmiechając, podczas gdy wycierała swój wypukły brzuch
z przezroczystego żelu.
Powiedziała: następnym razem. Nie mogłem się przesłyszeć.
Na pewno to powiedziała i tego właśnie się nie spodziewałem. Przynajmniej nie
tak wcześnie.
Spędziliśmy jeszcze może z piętnaście minut w
gabinecie lekarskim. Cass zapisała się na kolejną wizytę, radziła się w sprawie
podstawowych rzeczy, swoich obaw. Wolałem siedzieć obok i tego słuchać, niż
potem sam niepokoić się o to, co przeczytała na temat ciąży w internecie. To
nigdy nie jest pewne źródło informacji w sprawie zdrowia, więc jeszcze dzisiaj
pójdę chyba do księgarni i kupię kilka książek o rodzicielstwie. I tak teraz
będzie więcej czasu w domu niż w firmie, więc przynajmniej będzie mieć jakieś
zajęcie.
Wyszliśmy z kliniki trzymając się za ręce. Nie
kryłem swojej radości. Docierało do mnie coraz silniej, że już w nowym roku
zostanę ojcem. Ojcem małej księżniczki. Tak, to będzie nasza księżniczka. Wiem
to. I czekam z niecierpliwością na moment, gdy będę mógł wziąć ją na ręce i
przytulić ten pierwszy raz.
- Mówiłaś serio?
- O czym? – zapytała, kiedy stanęliśmy już przy
aucie.
- O drugim dziecku – uściśliłem ciszej, a między
nami na chwilę zawisła cisza.
Zaczęła bawić się moimi palcami, jakby myśląc nad
odpowiedzią albo przedłużając nieuniknioną rozmowę.
- Nie wiem, może. – Odetchnęła głębiej i ponownie na
mnie popatrzyła. – To przecież nasza wspólna decyzja, prawda?
- Prawda. – Uśmiechnąłem się. – Ale nie mam nic
przeciwko. Może być ciekawie.
- I będzie. To idziesz ze mną na pierwsze zajęcia w
szkole rodzenia czy mam poprosić Kelly, żeby nie iść sama?
- Nie no, co
ty? Pójdę, mówiłem, że pójdę. Pewnie coś z tego mi też się przyda. O
której to się zaczyna?
- O siedemnastej.
- Będę. Wrócę z firmy i pojedziemy. – Pocałowałem ją
w czoło, ale gdy miałem dłoń na jej policzkach, poczułem pod palcami, że są
jakieś wilgotne. Odsunąłem się na chwilę od niej i zauważyłem, ze jej oczy
błyszczą od zgromadzonych w nich łez. – Ej, co jest, kotek?
- Nic – wyszeptała.
- No przecież widzę. Dlaczego płaczesz? Przecież
wszystko z maleństwem w porządku. Słyszałaś, co mówiła pani doktor? Jest zdrowe
i silne.
- Wiem, cieszę się. Po prostu... ciągle żyję w lęku,
że... że znów je stracę. Przy każdym badaniu niepokoję się i... usłyszałam, że
to dziewczynka, ze jest zdrowa, że prawidłowo się rozwija i po prostu wszystkie
emocje ze mnie schodzą. Nie jestem smutna, nic mi nie jest, ja tylko tak
odreagowuję stres.
- Ty moja płaczko. – Zaśmiałem się cicho.
- Pewnie masz mnie już dość, co? Ciągle płaczę.
- Wręcz przeciwnie. Jakoś wytrzymam do porodu. –
Mrugnąłem w jej kierunku, a ona wtuliła się we mnie.
- Będziemy rodzicami, Louis. – Zaśmiała się. – Kolejne
wyzwanie w życiu nadchodzi.
- Lubię wyzwania
- Takie na dwadzieścia lat? – Oderwała się ode mnie
i uniosła rozbawiona jedną brew, a ja wzruszyłem ramionami.
- To nazywa się prawdziwe życie.
***
Nie zwlekaliśmy długo z wyjawieniem wszystkim płci
naszego dziecka, bo już tydzień później zorganizowaliśmy w naszym ogrodzie –
tak, teraz już naszym wspólnym – przyjęcie dla rodziny i przyjaciół. To Cass
chciała przyjęcie z ujawnieniem płci, więc nie próbowałem wyperswadować je tego
z głowy. Widzę, że to ją cieszy, mimo, że wszystko było robione bardzo
spontanicznie i nikt nam nie pomagał, aby wszyscy dowiedzieli się dopiero na
miejscu, czy to chłopiec, czy dziewczynka, bo inaczej te przygotowania nie
miałyby sensu.
Wszystko jest różowe i to dosłownie. Ozdoby,
babeczki, naczynia, obrusy, sukienka Cassandry, a nawet moja koszula, którą
kupiła mi na tę okazję. Całe szczęście, że każda rzecz jest w innym odcieniu
tej barwy, bo mogłoby być tu za pstrokato. Nie narzekam jednak. Muszę przyznać,
że całkiem ładnie udało nam się udekorować wszystko. I cały ten róż sprawia, że
coraz bardziej dociera do mnie, że to będzie dziewczynka. Bardziej uświadamiam
sobie, że będę mieć małą królewnę w domu, każdego dnia i to ja będę jej tatą, i
napawa mnie to cholernym szczęściem. Nawet, jeśli oznacza to nieprzespane noce
i że będę bawił się z nią lalkami, a w przyszłości przeganiał od niej
chłopaków, to tak, jestem gotowy. Sprostam wyzwaniu, jakie los przede mną
postawił i jakie szykuje.
Są tu wszyscy, którzy są dla nas ważni. Nasze
rodziny, chłopaki, Cindy, Kelly i Tristan. Każde z nich podchodzi i nam
gratuluje, daje jakiś drobny upominek dla dziecka, nie może się nadziwić, jak
Cass kwitnąco wygląda w ciąży. I tu się zgodzę, bo jest prześliczna.
- Korzystając z okazji, chcielibyśmy coś jeszcze
ogłosić – odezwałem się głośniej, aby każdy nas usłyszał. Szybko stało się
cicho i uwaga wszystkich skupiła się na nas.
Uśmiechnąłem się i objąłem Cass w pasie, spoglądając
na nią i dając jej tym znak, aby przejęła pałeczkę i kontynuowała.
- Ustaliliśmy, że chcemy zająć się tym, gdy dziecko
przyjdzie na świat, ale uznaliśmy, że oznajmimy wam to już teraz niż ma wydać
się potem. Chcemy zrobić to jednak jak należy i nie spieszyć się z niczym. – szatynka mówiła
powoli i nagle zerknęła na mnie, zagryzając dolną wargę i cicho mówiąc: - A
więc...
I już wiedziałem, że sama tego nie zrobi, bo o dziwo
stres ją zżerał, chyba przed naszymi rodzicami, więc to ja ponownie przejąłem
kontrolę nad tym, co chcemy przekazać. I to dość poważnie, bo złapałem Cass za
dłoń, na której nosiła pierścionek i uniosłem wysoko, pokazując wszystkim błyskotkę.
- Stoi przed wami przyszła pani Tomlinson! –
krzyknąłem z podekscytowaniem i za chwilę zalały nas pełne zachwytu wrzaski naszych
gości.
- O Boże, oświadczyłeś się! – pisnęła z entuzjazmem
moja siostra, a ja w odpowiedzi tylko pocałowałem moją narzeczoną na oczach
wszystkich. I to była kobieta, która dawała mi niezaprzeczalną radość. Bez
dwóch zdań.
***
* 2 tygodnie później*
Cass poleciała do Stanów ratować firmę, a ja
zostałem w Londynie przez własne zobowiązania zawodowe. Gdybym mógł, to
poleciałbym z nią. Ze względu na to, że jest w ciąży, wolę, żeby sama nie
podróżowała, dlatego Kelly poleciała w zastępstwie za mnie, jakby, nie daj
Boże, coś nagle się działo. To ostatni tydzień, kiedy może bezpiecznie lecieć
samolotem, a jeśli potem chciałaby, to musi zrobić badania kontrolne, by nie
zagrozić dziecku.
Moja narzeczona wchodzi jednak już w trzeci trymestr
i sama zapowiedziała, że to ostatni raz, gdy leci samolotem przed porodem , bo
nie chce niepotrzebnie narażać maleństwa. Dziś wraca i już aż do rozwiązania
będzie siedzieć w kraju, co mi odpowiada, bo przynajmniej będę miał ją jako
tako na oku. Co więcej, pora przygotować wyprawkę dla naszej córeczki zakupić
potrzebne rzeczy. Czeka nas trochę zakupów, ale nie narzekam. To szczególnie
ekscytujący czas dla nas obojga.
Co do firmy szatynki... Jej akcja ratunkowa trochę
nam nie wypaliła i ostatnią rzeczą, jaką można było zrobić, to sprawdzenie, co
dzieje się w filii w Ameryce. Wciąż pozostała nadzieja, a ja póki co, nie
dostałem żadnych nowych i istotnych informacji. Dowiem się, gdy samolot
wyląduje, więc już całkiem niedługo, bo zaraz powinienem jechać po dziewczyny
na lotnisko. Gdyby była taka możliwość, to poleciałaby moim odrzutowcem, ale
Harry musiał zabrać go, żeby robić interesy w Hiszpanii z kilkoma naszymi
pracownikami i nie zdążyli wrócić na czas, aby się wymienić. A Cass nie mogła
dłużej czekać, bo jeszcze dzień i prawdopodobnie nie mogłaby polecieć. Pobyt w
Stanach skróciłby się jej wtedy, bo musi wrócić na ważne spotkanie tu w
Londynie, więc już nie byłoby sensu lecieć. A musiała się tam znaleźć, więc
wolała polecieć brytyjskimi liniami lotniczymi w klasie biznesowej niż potem
działać w Ameryce na szybko. I tak musiała kupić bilety na ostatnią chwilę,
więc to też cud, że jej się udało.
Dopijałem już zimną kawę, siedząc zanurzony po uszy
w tonie dokumentów w swoim biurze w rezydencji. Tak właściwie, nie wiedziałem,
w jakiej kolejności się za to brać, żeby jakoś w miarę prędko skończyć, bo tyle
tego było. Wszystko przerwał mi jednak Mulat, który wszedł do pomieszczenia bez
pukania.
- Bardzo proszę, Zayn. Fajnie, że zapukałeś i w
ogóle – wymamrotałem, wypełniając puste pola na kartkach. Zawsze doceniałem to,
że mam podzielną uwagę, bo mogę przynajmniej zaoszczędzić trochę czasu. Może
nie dużo, ale zawsze coś.
- Sorry, że ci przeszkadzam.
- W ogóle –
mruknąłem i zaraz westchnąłem, odchylając się na oparcie fotela. – Dobra, mów,
po co przyszedłeś?
- Dziś wraca Cassandra? – zapytał szybko, a ja
zmarszczyłem brwi, bo nie spodziewałem się, że temat będzie dotyczył jej.
- Dzisiaj. Bo co?
- A o której ma lądować? – Odwrócił wzrok ode mnie,
a jego zachowanie trochę mnie zaskoczyło.
- No zaraz jadę po nią na lotnisko, tylko skończę
jedną rzecz. Po co te pytania? – Rozłożyłem na bok ręce, a on potarł dłonią
czoło i widocznie przełknął ślinę.
- Bo... Widziałeś wiadomości?
- Jakie znowu wiadomości?
- No... normalne. W telewizji albo...
- Po co? – zapytałem twardo, jednak on zwlekał z
odpowiedzią. – Już i tak mam od cholery pracy, więc kiedy miałbym patrzeć
jeszcze wiadomości? Zayn, kurwa, po co miałbym je widzieć? Mów szybciej, bo nie
mam czasu na takie ociąganie się z tematem.
- A więc... jakby cii to powiedzieć, żebyś nie wpadł
w panikę... – Głęboko odetchnął, zakrywając pół twarzy dłonią. Jego oczy były
pełne przerażenia i bezradności. Jak nigdy.
- Z jakiego powodu miałbym wpaść w panikę? Co mówią
w wiadomościach, że miałoby to mnie... – przerwałem, kiedy zdałem sobie sprawę
z tego, że wspominał o Cass, o samolocie i chyba ciśnienie znacznie mi
skoczyło. – Cholera jasna! – Zerwałem się z siedzenia, prawie zrzucając
wszystko z biurka. – Powiedz mi, kurwa, że nic złego się nie stało! –
krzyknąłem, przebiegając obok niego i o mało go nie przewracając. Puściłem się
pędem przez korytarz do salonu, a serce już od dawna nie biło mi tak
przerażająco szybko jak w tym momencie.
Kiedy wpadłem do pomieszczenia, cały gang już tam
był i wszyscy od razu przenieśli swój wzrok na mnie. Telewizor na ścianie był
włączony, a stacja informacyjna nadawała wiadomości z ostatniej chwili.
Zacząłem rozumieć, dlaczego Zayn bał się powiedzieć mi, o co chodzi i chyba na
chwilę nieświadomie zamarłem. Nie byłem pewien, czy przez te kilkanaście sekund
jeszcze oddychałem i czy ja w ogóle byłem na tym świecie, czy może śniłem.
- Na tą chwilę wiemy, że łączność z samolotem lecącym z Nowego Jorku do
Londynu została stracona. Bombę na pokładzie znaleziono na pół godziny przed
lądowaniem, a więc przed dosłownie przed chwilą. Nie wiadomo, czy została
umiejętnie wniesiona przez kogoś z pasażerów, ponieważ wcześniej przy kontroli
nie wykryto niczego podejrzanego, czy już tam była. Nie wiadomo także, co
aktualnie dzieje się na pokładzie samolotu i kiedy wyląduje on tutaj, na
lotnisku Heathrow, i czy w ogóle wyląduje. Prawdopodobnie tuż po informacji o
ładunku wybuchowym piloci próbowali lądować awaryjnie w innym mieście. Jeśli
miało to miejsce, saperzy powinni zostać poinformowani natychmiastowo, jednak
powtarzam: łączność z samolotem z Nowego Jorku została przerwana, nie wiemy,
czy wciąż znajduje się w powietrzu ani, co najważniejsze, co dzieje się z
pasażerami...
Opadłem na kanapę, patrząc tępo przed siebie i nie
wierząc w to, co przed chwilą usłyszałem. Byłem zdatny pomyśleć, że serce mi
stanęło, ale ruszyłem głową, więc tak – wciąż żyłem.
- L-Louis...? – Ktoś ostrożnie położył dłoń na moim
ramieniu, ale to podziałało na mnie jak płachta na byka.
- W tym pieprzonym samolocie jest moja narzeczona,
jej przyjaciółka i w dodatku moja córka! – wybuchłem niemal natychmiast,
zrywając się na nogi. – Jeśli historia się powtórzy, to ja się zastrzelę. –
Złapałem się za głowę, nie wiedząc, co robić. – Po co ja jej pozwoliłem lecieć?
Gdyby wzięła odrzutowiec...
- Louis, uspokój się na chwilę, dobrze?
- Co się uspokój? Co się uspokój?! Cały mój świat
jest w tej pieprzonej latającej trumnie i nie mam żadnej kontroli nad tym, co
się stanie, rozumiecie?!
- Cholera, wiedziałem, że zaczniesz panikować –
jęknął Zayn, a ja w jednym momencie podjąłem jedyną możliwą na razie decyzję.
- Jedziemy na lotnisko. Zawieźcie mnie na lotnisko,
teraz – rozkazałem, kierując się do wyjścia z posiadłości. – Muszę tam teraz
być i nie ma innej opcji.
- I co zrobisz?!
- Upewnię się, czy to nie cholerna pomyłka! –
wydarłem się, tracąc nad sobą wszelką kontrolę. Dłonie zaczęły mi się trząść, a
serce było skłonne wyskoczyć z piersi. Mało dzieli mnie od tego, by rozpłakać
się jak dziecko z bezsilności, w której tkwię, ale wciąż liczę na to, że
samolot bezpiecznie wylądował, dlatego się powstrzymuję.
***
W rekordowym czasie znaleźliśmy się u celu. Głównie
dlatego, że tylko co chwilę niecierpliwie krzyczałem, by Niall jechał szybciej.
Sam nie mogłem kierować, bo wiedziałem, jak to w moim stanie emocjonalnym może
się zakończyć.
Wbiegłem do budynku i pierwsze, co zrobiłem, to
szybkie spojrzenie na tablicę przylotów. Jest. Nowy Jork-Londyn. Przyleciał.
Dziesięć minut temu. Odrobinę mi ulżyło, ale zaraz znowu zacząłem się
denerwować, kiedy zorientowałem się, że ochrona lotniska jest poruszona.
Zacząłem iść w stronę bramek, kiedy nagle rozległ się jakiś dźwięk i
automatycznie wbiło mnie w ziemię. Z głośników poleciała informacja powtórzona
trzy razy.
„Wszystkie loty z Londynu chwilowo wstrzymane. Samoloty odlecą z
opóźnieniem. Osoby oczekujące na pasażerów z Nowego Jorku prosimy o spokój.
Samolot wylądował.”
I to tyle. Samolot wylądował i... I co dalej? Co się
dzieje? Co z pasażerami? Co z tą pieprzoną bombą? Biorąc pod uwagę, że
wszystkie loty zostały wstrzymane, zaczynam obawiać się, że zechcą ewakuować
lotnisko i przez to wiem, że coś złego już musiało się stać.
- Tomlinson, to jeszcze nie znaczy, że one... –
Niall przy mnie zaczął coś mówić, ale puściłem to mimo uszu i ruszyłem przed
siebie.
Dotarłem do hali przylotów i stanąłem jak najbliżej,
by widzieć, co się dzieje. Tylko, że nie działo się absolutnie nic. Nie było
stewardessy przy drzwiach ani pasażerów. Minęło pięć minut i nic. Po dziesięciu
minutach zacząłem brać głębokie oddechy i chodzić w kółko, a po dwudziestu
przestałem w ogóle się odzywać. Minęło pół godziny i usiadłem pod ścianą. To
nigdy nie trwało aż tyle. Nigdy.
Po czterdziestu minutach pasażerowie zaczęli
wchodzić drzwiami, co od razu postawiło mnie na nogi. Ludzie wychodzili
przestraszeni i to mnie niepokoiło, gdy próbowałem w tłumie wyszukać znajome
twarze. Jednak nie było ich tak dużo, by ich nie dostrzec, więc przeraziłem
się, kiedy automatyczne drzwi przestały się rozsuwać i nikt już zza nich nie
wyszedł. Na nogach jak z waty ruszyłem bez zastanowienia do stewardessy
stojącej przy monitorze komputera.
- Przepraszam, czy klasa biznesowa już wyszła z tego
samolotu?
- Z samolotu z Nowego Jorku? – zapytała młoda
blondynka z idealnie spiętymi w kok włosami i granatową apaszką na szyi.
Szybko przytaknąłem.
- Przykro mi, to już wszyscy pasażerowie...
Nim skończyła mówić, mnie już obok niej nie było, bo
zauważyłem kilka metrów dalej oddalającą się postać, mającą na sobie identyczny
szary płaszcz jak moja ukochana. Podbiegłem i pociągnąłem kobietę za ramię, by
dalej mi nie odeszła.
- Cassandra – wydyszałem z ulgą, jednak gdy postać
się odwróciła, zdałem sobie sprawę, że to nie była szatynka, a obca mi kobieta.
– P-przepraszam, pomyłka – wymamrotałem otępiale i odwróciłem się do niej
plecami. Poczułem w sercu pustkę, a w oczach łzy. To koniec.
Włożyłem dłonie we włosy i zacząłem za nie ciągnąć.
Rozpłakałem się. Już się nie wstrzymywałem.
- Louis, i co? – zapytał Niall, podbiegając do mnie,
a ja zacząłem panicznie kręcić głową.
- Nie wiem, co się stało, ale jej tu nie ma. Nie
wiem, co się, kurwa, stało! – zaszlochałem. – Wszyscy pasażerowie wyszli, a ich
nie ma. Ani Cassandry, ani Kelly... to koniec. – Osunąłem się na podłogę, a
blondyn przyklęknął obok.
- Próbowałem do nich dzwonić, nie odbierają.
- To mi dałeś pocieszenie! – Popatrzyłem na niego
zrozpaczony, ale on sam wyglądał na szczerze przejętego.
- Zayn poszedł dowiedzieć się czegoś, dobra? Chodź,
usiądź chociaż. – Podniósł mnie jakoś z ziemi i doprowadził do krzeseł. Opadłem
na nie bezsilnie i jedyne, o czym teraz marzyłem, to porządnie się upić i
zapomnieć.
Straciłem wszystko. Narzeczoną, kolejne dziecko,
cały mój świat. Ciąży nade mną fatum i jeśli ktoś mi będzie wmawiał, że tak nie
jest, to zaśmieję się mu prosto w twarz.
Nie wiem, ile tak siedziałem i użalałem się nad sobą,
ale chciałem już jechać do domu, kiedy Zayn do nas wrócił.
- Posłuchaj, za tym samolotem leciał drugi ze
Stanów. Właśnie w tej chwili lądują.
- Co? – Popatrzyłem na niego uważnie, na co kiwnął
głową.
- Nie wiem, czy była na pokładzie, ale...
- Tyle mi wystarczy – wymamrotałem, ponownie
zmierzając do tych drzwi, przez które na lotnisko powinni wchodzić pasażerowie.
Stanąłem w tłumie, mocno zaciskając ręce w pięści i
powstrzymując dalszy płacz, by widzieć, co dzieje się przede mną. Serce biło
tak mocno, jakbym przesadził z dragami i zaraz miał dostać zawału. Ale nie,
dopóki jej nie zobaczę, nie... I wyszły jako jedne z pierwszych, i nie czekałem
wiele, by pobiec w ich kierunku i z całej siły przytulić moją narzeczoną.
- Tak bardzo bałem się, że cię straciłem –
wyszeptałem blisko jej ucha, dłonią gładząc jej włosy.
- Nic mi nie jest. To nie w naszym samolocie była
bomba.
- Całe szczęście. – Głęboko odetchnąłem, odsuwając
się od niej. Uśmiechnąłem się, przytrzymując jej twarz, a potem pocałowałem w
czoło. Zaraz przytuliłem też Kelly, która stała obok. Bądź co bądź, o nią też
się bałem. To przyjaciółka mojej narzeczonej, prawie jak jej siostra, lubię ją.
Mam nadzieję, że informacje o ładunku wybuchowym na pokładzie nie dotarły
jeszcze do Tristana, bo wiem, że zacznie martwić się o swoją żonę jak ja o
Cass.
- Podawali mi tlen w samolocie – odezwała się
Cassandra, a ja dopiero wtedy zauważyłem, że wygląda na całkiem wyczerpaną i
osłabioną.
- Dlaczego? – zapytałem powoli, niespokojnie
czekając na odpowiedź.
- Zaczęłam się dusić. Dziecko blokuje mi płuca, bo
jest coraz większe.
- Co takiego?
- Louis, to normalne w ciąży. Naprawdę. Nie masz
powodu do strachu, muszę tylko trochę odpocząć po tym wszystkim.
- Jesteś pewna, że już dobrze?
- Tak. Już nie polecę w tej ciąży samolotem. Nie ma
powodu do obaw.
- A co z...
- Nie udało się – wcięła mi się w wypowiedź,
bezradnie podrzucając ręce. – Nie uratuję firmy, jest źle.
- Aż tak? – Popatrzyłem na nią ze współczuciem i
widziałem tą bezsilność w jej oczach.
- Zrobiłam zdjęcia ważniejszych dokumentów, ale...
tak. Jest gorzej niż tutaj – jęknęła. – To koniec – dodała zrezygnowana, a ja z
powrotem skryłem ją w swoich ramionach.
- Przestań, jeszcze coś wykombinuję. Najważniejsze,
że tu jesteście i wróciłyście całe i zdrowe.
- Aż tak się bałeś? – zapytała cicho, patrząc mi w
oczy, na co przytaknąłem.
- Cholernie. Najgorsza była ta niepewność. Byłem
pewny, że straciłem cały swój świat, bo nie wiedziałem, że jest drugi samolot z
Nowego Jorku. Mało brakowało, a oszalałbym. Wiesz, jak ważna dla mnie jesteś,
słońce?
- Teraz już wiem. – Uśmiechnęła się słabo. – Ale
stoję tu przed tobą. Żyję.
- Wiem, widzę. – Zaśmiałem się przez łzy. – Boże,
ile ty jeszcze razy doprowadzisz mnie prawie do zawału? Nie znam drugiej takiej
osoby, która tak bardzo i tak często przyprawia mnie o strach.
- To jestem wyjątkowa – podsumowała, na co
pokręciłem z niedowierzeniem głową.
- Nigdy więcej masz mnie tak nie straszyć, że coś ci
się stało, jasne?
- Zobaczymy. – Wzruszyła ramionami. – Na razie
wracajmy do domu, bo zaraz to ja oszaleję.
***
Tydzień później wszystko wraca do normy. Do
względnej normy. Wciąż walczymy z Cass o jej firmę, ale przynajmniej tu w
Londynie i mam ją na oku. To, jak mnie przeraziła wtedy ta sprawa z samolotem,
to nie sposób opisać. Naprawdę był taki moment, kiedy byłem przekonany, że już
na dobre straciłem je obie. Ją i malutką. Wiedziałem, że samolot wylądował i
wysiadając z niego ludzie, więc teoretycznie powinno mi wtedy ulżyć, ale
dziewczyn nie było wśród pasażerów, więc moją pierwszą myślą było, że coś się
stało jeszcze w Stanach, bo nie dostałem żadnej wiadomości, że, przykładowo,
lot przesunęły na inny dzień. Ale dzięki Bogu, sytuacja kryzysowa jest już za
nami i oby to już więcej się nie powtórzyło. Już wiele razy życie doszczętnie
mnie ukarało. Może już wystarczy?
Był środek nocy, a ja łaziłem po domu, bo dzień
zniknęła mi Cass. Niezła jest w chowaniu się, kiedy akurat nie trzeba. Chciałem
z nią pogadać, a ona nagle wyparowała.
- Hej, Tomlinson – usłyszałem czyjś głos, a potem
zauważyłem, że akurat mijam Harry’ego, który musiał właśnie wracać z siłowni, bo był cały mokry. – Chyba
widziałem twoją narzeczoną – mocno zaakcentował słowo „narzeczona”, nie
wiedzieć, dlaczego. – Pływa w basenie – dodał z tajemniczym uśmiechem, jakby
wiedział, że jej szukam. – Tak mi się wydaje, że to ona.
- Dzięki – wymamrotałem powoli, przyglądając mu się. – Można wiedzieć, co ty tak właściwie
tu robisz? Masz własny dom, a dochodzi północ.
- Korzystam z siłowni, póki moja jest jeszcze w
wykończeniu. – Wzruszył ramionami, a zanim zdążyłem go zganić, poklepał mnie po
ramieniu, szczerząc się jak głupi do sera. – To do jutra, szefunciu. – Z tymi
słowami odszedł ode mnie.
Głęboko odetchnąłem, by zaraz nie wybuchnąć i
skierowałem się na basen. Tliło się tam tylko delikatne światło, ale przez
szybę w drzwiach zdołałem się zorientować, dlaczego Harry tak się uśmiechał,
rozmawiając ze mną. Szatynka mianowicie pływała całkiem nago i chyba nic nie
robiła sobie z tego, że ktoś może ją zobaczyć i przyłapać na gorącym uczynku.
Nie mam czasem sił do tej kobiety. Jak dziecko chwilowo. Jak dziecko.
- Gapisz się – odezwała się, zatrzymując się przy
ścianie po przeciwnej stronie. Odwrócona była do mnie tyłem i odgarniała sobie
mokre włosy z twarzy. Musiała zdać sobie sprawę z mojej obecności, kiedy tak
stałem przy wejściu, oparty o płytki i przez dłuższą chwilę obserwowałem ją ze
skrzyżowanymi ramionami, nic nie mówiąc. – Co? – westchnęła, uderzając dłońmi o
taflę wody. Odwróciła się ku mnie i już byłem pewien, że nie ma na sobie nawet
skrawka żadnego stroju.
Milczałem w dalszym ciągu, utrzymując poważną minę,
by dać jej do zrozumienia, że nie jestem zadowolony i chyba to musiało ją
rozdrażnić, bo podpłynęła bliżej, kiedy podszedłem do krawędzi basenu.
- O co ci chodzi, co? Co znowu? – zaczęła pytać z
frustracją.
- Gapię się, bo nie powinnaś pływać tu nago. –
Popatrzyłem znacząco na jej piersi, na co ona zmrużyła oczy. Była całkiem
nadąsana.
- Bo co? Mieszkam tu teraz, z tego, co wiem, więc
chyba mogę robić to, co mi się podoba? Jest środek nocy.
- Ale tu mieszka tona facetów. Harry cię widział.
- To moja wina? Trzeba było nie chcieć, żebym tu
mieszkała. Czego jeszcze mi zabronisz, co? Sprzątać nie mogę, bo się o mnie
boisz, męczyć się nie mogę, o gangu nie wspomnę, a podróże, wygląda na to, że
też już idą w odstawkę. Co mam innego robić?
- Czytać książki? Oglądać filmy? – wysuwałem
propozycje, ale ona jedynie na to prychnęła, jakby ją to bawiło.
- I codziennie to samo i tylko to, tak? Muszę
pływać, bo nie daję rady już normalnie chodzić. Jestem zbyt chuda, żeby nosić
brzuch, bo jest coraz cięższy. Możesz mnie zrozumieć? – zapytała, a kiedy nie
odpowiedziałem, pokręciła głową, mamrocząc: - O co ja proszę? Najlepiej jakbym
tylko leżała i nic nie robiła. – Wyszła z basenu i muszę przyznać, że aż mnie
ręce świerzbiły, kiedy stanęło przede mną cała naga, ale powstrzymałem się i
podałem jej ręcznik, który wyrwała mi z dłoni.
- Rozumiem, ale mogłaś chociaż nałożyć strój
kąpielowy czy...
- Myślałam, że wszyscy już śpią, oprócz nas, jasne?
Gdybym miała pójść się przebrać i wrócić tu, to byłabym zmęczona gorzej niż w
tym momencie, przy tym, jak ciężko mi się teraz oddycha – przypomniała mi ze
złością, po raz kolejny dając znać o swojej huśtawce nastrojów. Całe swoje
ciało prędko okryła dużym ręcznikiem.
Ale to prawda, oddychała szybciej niż normalnie,
więc rzeczywiście ten trzeci trymestr musi być dla niej ciężki, choć to dopiero
jego początek.
- Wolałbym jednak...
- Daj mi spokój – burknęła, odwracając się ode mnie,
by nałożyć klapki. – Wiem, wolałbyś, żebym tak nie paradowała goła, bo chłopaki
mnie zobaczą. Tylko, że miałam tu czuć się jak u siebie w domu, a ty mi
tworzysz jakieś zakazy. To chłopaki niech się pilnują, a nie mnie tym
denerwujesz, jakbym popełniła niewiadomo jakie przestępstwo. Ty jednak kochasz
zadzierać z babą w ciąży – warknęła i wyszła z pływalni, na co przewróciłem
oczami.
Cudownie. Zwróciłem jej tylko uwagę i jeszcze
zostałem za to zjechany. Problem polega na tym, czy przez te buzujące w niej
hormony ona w ogóle jest świadoma tego, co mówi. Bo zaczynam mieć może mylne
wrażenie, że nie pamięta potem tego, o czym gadała. Nie zdziwię się, jeśli teraz
do niej pójdę i będzie się śmiać. Ale cóż. Przecierpię to. Lepiej nie wywoływać
teraz większej kłótni bez powodu. Nie chcę ryzykować, że jeszcze wyrzuci mnie z
własnego łóżka.
Poszedłem za nią do naszej łazienki. Dopiero teraz
zauważyłem, że z jej całkiem mokrych włosów ściekała woda i zostawiała po sobie
małe kałuże, szczególnie teraz, gdy stała w jednym miejscu w łazience,
przeglądając coś nerwowo w swoim telefonie, gdy na chwilę zatrzymała się przy
lustrze.
- Nie jest ci ani trochę niezręcznie w tej sytuacji?
– podjąłem na nowo temat, na co ona prawie rzuciła telefonem o półkę i uniosła
ręce.
- Nie, nie jest – niemal warknęła, mówiąc dobitnie.
– Nie zrobiłam niczego złego, jedynie pływałam, żeby jakoś ulżyć sobie z tym
bólem pleców, bo teraz nawet masaż jest niebezpieczny. A teraz, jak możesz, to
wyjdź – wskazała na drzwi, po czym zsunęła z siebie ręcznik. – Bo chcę wziąć
prysznic – wyjaśniła, wchodząc do kabiny.
- Jak sobie życzysz – wymamrotałem, kiedy woda już
się lała. Głęboko odetchnąłem i przetarłem dłonią twarz, wracając do sypialni.
Nie ma mowy, że teraz mnie złamie i będę się na nią drzeć. Powstrzymam się.
W czasie, gdy szatynka brała prysznic, ja
przeleciałem się z mopem przez korytarz i starłem wodę, którą zostawiła po
sobie idąc do sypialni. Lepiej jak sprzątnę to nim zobaczy, bo zaraz sama się
tego czepi i zacznie jeszcze narzekać, że znów się zmęczyła. Chyba zachowuję
się już po części jak pantoflarz, ale nic na to nie poradzę. Wiedziałem, że ta
ciąża i dziecko wszystko zmieni. Ale nie twierdzę, że jest źle. Nareszcie mam
dla kogo żyć.
Kiedy wróciłem do pokoju i czekałem w łóżku na
narzeczoną, zastanawiałem się, czy wyjdzie i się na mnie wydrze, czy wręcz
przeciwnie, jak to ona ma ostatnio w zwyczaju. I nie myliłem się, bo opuściła
łazienkę z cieniem uśmiechu na ustach, przebrana już w krótką piżamę.
Wiedziałem, że za chwilę jej humor zmieni się diametralnie.
- Przeszło ci? – zapytałem, przyglądając jej się z
łóżka, gdy smarowała dłonie kremem.
- Przypomniało mi się coś. – Potrząsnęła głową z
uśmiechem, ale zaraz westchnęła.- Ale nie mam siły się z tobą kłócić, więc...
Przepraszam za moje humory, dobra? Nie mam pojęcia, jak ty ze mną wytrzymujesz.
– Odwróciła się ku mnie z wyrazem twarzy pokazującym, że musi się zastanawiać.
Nie odpowiedziałem już na to, a jedynie odsunąłem
kołdrę, by mogła położyć się przy mnie, co od razu uczyniła. Przedtem zgasiłem
lampkę na szafce za mną. Przytuliłem ją od tyłu, zamykając oczy. Położyłem dłoń
na jej brzuchu i poczułem, jak maleństwo jest ruchliwe o tej porze.
Uśmiechnąłem się, wtulając nos w jej szyję.
- Pachniesz jakoś tak...
- No jak? – Odchyliła się delikatnie do tyłu, by
kątem oka na mnie spojrzeć.
- Ładnie. Tak jakoś słodko. Albo czekoladowo?
- Kupiłam w końcu jeden z moich ulubionych żeli pod
prysznic, którego nie mogłam długo dostać. Masło kakaowe.
- I wszystko jasne. – Zaśmiałem się. – Zapomniałem –
jęknąłem, otwierając z powrotem oczy.
- O czym?
- Miałem coś ci powiedzieć. – Odetchnąłem głębiej,
kładąc się na plecy, a ona za chwilę odwróciła się w moją stronę.
- Co?
- Chodzi o twoją mamę – ponownie jęknąłem,
przebiegając dłonią po swoich oczach.
- Co niby z nią?
- Chodzi o to, że... mamy nowy nabór pracowników w
firmie...
- No nie gadaj – przerwała mi zaskoczona. – Chce u
ciebie pracować? Jak? Na jakim stanowisku?
- Nie rozmawiałem z nią osobiście. Szedłem na
spotkanie i widziałem, że stoi w kadrach. Potem, jak pytałem o nią kadrową, to
powiedziała mi, że przyszła zapytać o pracę sprzątaczki.
- Sprzątaczki? – powtórzyła po mnie, niemal się
krztusząc.
- Cass... żadna praca nie hańbi – upomniałem ją, a
ona z wrażenia usiadła na łóżku.
- Nie o to mi chodzi – szybko sprostowała. – Po
prostu nie spodziewałam się. Przede wszystkim tego, że przyjdzie do twojej
firmy w tym celu. I nie wiedziałam, że w ogóle szuka pracy. Poza tym... to
dziwne, jakby miała z tobą pracować. Wiesz coś jeszcze?
- Złożyła dokumenty i pewnie decyzja zostanie
podjęta niedługo. W kwestii pracowników to ja mam decydujący głos, ale jeśli
chodzi o ekipę sprzątającą to... na tym akurat się nie znam, więc nie decyduję.
Raczej Cindy. Ale jeśli chcesz to sam zajmę się...
- Nie, nie, muszę... Muszę chyba po prostu z nią
porozmawiać i tyle. Jeśli chce pracować to przecież jej nie bronię.
- Ale zawsze będziesz martwić się o jej zdrowie –
stwierdziłem za nią, a on z westchnieniem opadła na poduszki.
- Dokładnie. Tylko o to chodzi.
***
*Cassandra*
Następnego dnia, przeglądając przepisy w internecie,
czuję, jak ktoś przytula mnie od tyłu. Kątem oka zauważyłam, że to Louis, który
właśnie kładzie brodę na moim ramieniu, patrząc na to, co robię na laptopie.
- Chyba ugotuję spaghetti z sosem serowo-szpinakowym
– mruknęłam, pochylając się nad monitorem. – Co ty na to?
- Niezależnie od tego, co zrobisz, będzie na pewno
pyszne. – Pocałował mnie w czubek głowy i odsunął się ode mnie, by podejść do
szafki, skąd wyjął szklankę. – Dalej pracuję nad strategią dla twojej firmy –
oznajmił, nalewając wody.
- Nie wiem, czy jest sens, żeby tracić na to czas –
westchnęłam, odchylając się na krześle. – Jest mi przykro, ale czuję, że to już
może koniec. – Wzruszyłam bezradnie ramionami. – Może czas zacząć robić coś innego
w życiu. – Przełknęłam głęboko ślinę i wstałam z siedzenia.
- Nie mów...
- Nie rozmawiajmy na chwilę o tym, okej? – przerwałam
mu, głębiej oddychając, na co przytaknął. – Szukam makaronu i nie mogę go znaleźć
– wymamrotałam, otwierając kolejne szafki. – Gdzie go położ... Ała! – pisnęłam,
uderzając plecami w róg drzwiczek od szafki, kiedy się prostowałam. – Ała, ała,
ała.... – jęknęłam, zginając się. Oparłam się dłońmi o blat i głośno syknęłam, czując,
że chyba rozcięłam sobie skórę na plecach.
- Nic ci nie jest? – zapytał szatyn, podchodząc do mnie,
a ja przyłożyłam dłoń do rany. Zaraz na palcach zauważyłam krew.
- Chyba nie tak całkiem nic.
- Chodź, usiądź. – Złapał mnie w pasie i usadził na krześle.
– Opatrzę ci to. Nie uderzyłaś się w głowę?
- Nie. – Zamknęłam oczy. – Zawsze muszę coś sobie zrobić.
- Więc na coś ci się przydaję. Żeby miał kto się tobą
zająć, nie? – Podszedł do mnie z apteczką i zsunął mi z ramienia kawałek bluzki.
- Naprawdę powinnam porozmawiać z mamą na temat tego,
że chce u ciebie pracować. – Zmieniłam temat, marszcząc brwi, bo rana szczypała,
gdy szatyn ją przemywał.
- Załatwcie to lepiej między sobą. Wolę się nie wtrącać,
żeby nie nagrabić sobie u teściowej – mruknął skupiony na tym, co robi. Jego palce
delikatnie krążyły po mojej skórze.
- Nie nagrabisz sobie. Lubi cię. A wręcz uważa cię za
idealną partię dla mnie.
- To miłe.
- Chyba pojadę do niej jutro i porozmawiam – odezwałam
się po namyśle, gdy poczułam, że na moich plecach ląduje plaster.
- To twój wybór – odparł, chowając apteczkę na jej poprzednie
miejsce, a szklankę do zmywarki.
- Pamiętasz o zajęciach w szkole rodzenia? – zapytałam,
poprawiając ubranie, a on uśmiechnął się kącikiem ust.
- Oczywiście. Dziś wieczorem. – Odwrócił się ku mnie
i idąc, puścił do mnie oczko. – Wracam do pracy, nie poparz się, słońce.
Wyszedł z kuchni, by wrócić do swojego gabinetu, a ja
zastałam sama z pomysłem na obiad. Naprawdę zawsze będę wdzięczna za to, że oboje
mamy możliwość pracowania z domu. Szczególnie teraz. Chociaż to oboje nas stawia
w świetle pracoholików.
*
Godzinę później szłam przez rezydencję, niosąc talerz
z gorącym spaghetti i kierując się do gabinetu szatyna. Weszłam bez pukania, by
naczynie nie wypadło mi z rąk. Przywitała mnie cisza i zdezorientowana rozejrzałam
się po pomieszczeniu. Zauważyłam, że Louis zasnął na kanapie z toną dokumentów leżących
na jego torsie. No pięknie, ja przyszłam go nakarmić, a on usnął.
Odstawiłam talerz na biurko i wróciłam do szatyna. Powoli
zdejmowałam z niego kartki, aby go nie obudzić. Każda z nich opatrzona była moim
nazwiskiem, a zarazem nazwą mojej firmy. Nie mam pojęcia, jak odwdzięczę mu się
za tą ciągłą pomoc i chęć ratowania mojego przedsiębiorstwa.
- Kiedy ja już się poddałam, ty jeszcze widzisz nadzieję
i walczysz – powiedziałam cicho przed siebie. – Mam cholerne szczęście, że trafiłam
na ciebie. Każdy inny zachowałby się inaczej...
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz