22 czerwca 2021

ROZDZIAŁ 56. ‘JEŚLI CHCESZ, TO PŁACZ’

 

*Louis*

 

- A więc... dziewczynka – powiedziała lekarka w średnim wieku po pełnej napięcia ciszy, kiedy jeździła głowicą po brzuchu mojej narzeczonej. Wróciliśmy z Paryża i od razu zdecydowaliśmy się na tą wizytę. Tylko na to czekałem.

Zorientowałem się, że na mojej twarzy niekontrolowanie zaczyna rozciągać się szeroki uśmiech, gdy wpatrywałem się w ekran USG przed nami. Maleństwo było już dość spore na tym etapie ciąży i coraz bardziej widoczne dzięki temu. Pani doktor powiedziała, że ma już jakieś może trzydzieści centymetrów długości, więc... teraz już szybko się rozwija. Już niedługo będzie z nami, jeszcze tylko trzy miesiące.

- Wiedziałem, że to będzie dziewczynka – odezwałem się szczęśliwy, ściskając dłoń Cassandry i za chwilę na nią spojrzałem. Obserwowała wciąż to, co dzieje się na czarno-białym monitorze i dopiero po chwili nasze spojrzenia się skrzyżowały, gdy lekarka skończyła badanie.

- Wygrałeś. – Uśmiechnęła się do mnie cwanie szatynka. – Następnym razem będzie chłopak – dodała szybko, a ja zbladłem.

- Następnym razem? – powtórzyłem po dziewczynie, a ona na chwilę zamarła. Pewnie dotarł do niej sens wypowiedzianych słów.

- Czyli będzie córeczka tatusia? – przerwała nam kobieta, jakby wyczuwając, że powinna to zrobić. Podała Cass papierowy ręcznik i wstała z obrotowego stołka, by usiąść za biurkiem.

- Na to wygląda – odpowiedziała za nas oboje szatynka, nieśmiało się uśmiechając, podczas gdy wycierała swój wypukły brzuch z przezroczystego żelu.

Powiedziała: następnym razem. Nie mogłem się przesłyszeć. Na pewno to powiedziała i tego właśnie się nie spodziewałem. Przynajmniej nie tak wcześnie.

Spędziliśmy jeszcze może z piętnaście minut w gabinecie lekarskim. Cass zapisała się na kolejną wizytę, radziła się w sprawie podstawowych rzeczy, swoich obaw. Wolałem siedzieć obok i tego słuchać, niż potem sam niepokoić się o to, co przeczytała na temat ciąży w internecie. To nigdy nie jest pewne źródło informacji w sprawie zdrowia, więc jeszcze dzisiaj pójdę chyba do księgarni i kupię kilka książek o rodzicielstwie. I tak teraz będzie więcej czasu w domu niż w firmie, więc przynajmniej będzie mieć jakieś zajęcie.

Wyszliśmy z kliniki trzymając się za ręce. Nie kryłem swojej radości. Docierało do mnie coraz silniej, że już w nowym roku zostanę ojcem. Ojcem małej księżniczki. Tak, to będzie nasza księżniczka. Wiem to. I czekam z niecierpliwością na moment, gdy będę mógł wziąć ją na ręce i przytulić ten pierwszy raz.

- Mówiłaś serio?

- O czym? – zapytała, kiedy stanęliśmy już przy aucie.

- O drugim dziecku – uściśliłem ciszej, a między nami na chwilę zawisła cisza.

Zaczęła bawić się moimi palcami, jakby myśląc nad odpowiedzią albo przedłużając nieuniknioną rozmowę.

- Nie wiem, może. – Odetchnęła głębiej i ponownie na mnie popatrzyła. – To przecież nasza wspólna decyzja, prawda?

- Prawda. – Uśmiechnąłem się. – Ale nie mam nic przeciwko. Może być ciekawie.

- I będzie. To idziesz ze mną na pierwsze zajęcia w szkole rodzenia czy mam poprosić Kelly, żeby nie iść sama?

- Nie no, co  ty? Pójdę, mówiłem, że pójdę. Pewnie coś z tego mi też się przyda. O której to się zaczyna?

- O siedemnastej.

- Będę. Wrócę z firmy i pojedziemy. – Pocałowałem ją w czoło, ale gdy miałem dłoń na jej policzkach, poczułem pod palcami, że są jakieś wilgotne. Odsunąłem się na chwilę od niej i zauważyłem, ze jej oczy błyszczą od zgromadzonych w nich łez. – Ej, co jest, kotek?

- Nic – wyszeptała.

- No przecież widzę. Dlaczego płaczesz? Przecież wszystko z maleństwem w porządku. Słyszałaś, co mówiła pani doktor? Jest zdrowe i silne.

- Wiem, cieszę się. Po prostu... ciągle żyję w lęku, że... że znów je stracę. Przy każdym badaniu niepokoję się i... usłyszałam, że to dziewczynka, ze jest zdrowa, że prawidłowo się rozwija i po prostu wszystkie emocje ze mnie schodzą. Nie jestem smutna, nic mi nie jest, ja tylko tak odreagowuję stres.

- Ty moja płaczko. – Zaśmiałem się cicho.

- Pewnie masz mnie już dość, co? Ciągle płaczę.

- Wręcz przeciwnie. Jakoś wytrzymam do porodu. – Mrugnąłem w jej kierunku, a ona wtuliła się we mnie.

- Będziemy rodzicami, Louis. – Zaśmiała się. – Kolejne wyzwanie w życiu nadchodzi.

- Lubię wyzwania

- Takie na dwadzieścia lat? – Oderwała się ode mnie i uniosła rozbawiona jedną brew, a ja wzruszyłem ramionami.

- To nazywa się prawdziwe życie.

 


***

 

Nie zwlekaliśmy długo z wyjawieniem wszystkim płci naszego dziecka, bo już tydzień później zorganizowaliśmy w naszym ogrodzie – tak, teraz już naszym wspólnym – przyjęcie dla rodziny i przyjaciół. To Cass chciała przyjęcie z ujawnieniem płci, więc nie próbowałem wyperswadować je tego z głowy. Widzę, że to ją cieszy, mimo, że wszystko było robione bardzo spontanicznie i nikt nam nie pomagał, aby wszyscy dowiedzieli się dopiero na miejscu, czy to chłopiec, czy dziewczynka, bo inaczej te przygotowania nie miałyby sensu.

Wszystko jest różowe i to dosłownie. Ozdoby, babeczki, naczynia, obrusy, sukienka Cassandry, a nawet moja koszula, którą kupiła mi na tę okazję. Całe szczęście, że każda rzecz jest w innym odcieniu tej barwy, bo mogłoby być tu za pstrokato. Nie narzekam jednak. Muszę przyznać, że całkiem ładnie udało nam się udekorować wszystko. I cały ten róż sprawia, że coraz bardziej dociera do mnie, że to będzie dziewczynka. Bardziej uświadamiam sobie, że będę mieć małą królewnę w domu, każdego dnia i to ja będę jej tatą, i napawa mnie to cholernym szczęściem. Nawet, jeśli oznacza to nieprzespane noce i że będę bawił się z nią lalkami, a w przyszłości przeganiał od niej chłopaków, to tak, jestem gotowy. Sprostam wyzwaniu, jakie los przede mną postawił i jakie szykuje.

Są tu wszyscy, którzy są dla nas ważni. Nasze rodziny, chłopaki, Cindy, Kelly i Tristan. Każde z nich podchodzi i nam gratuluje, daje jakiś drobny upominek dla dziecka, nie może się nadziwić, jak Cass kwitnąco wygląda w ciąży. I tu się zgodzę, bo jest prześliczna.

- Korzystając z okazji, chcielibyśmy coś jeszcze ogłosić – odezwałem się głośniej, aby każdy nas usłyszał. Szybko stało się cicho i uwaga wszystkich skupiła się na nas.

Uśmiechnąłem się i objąłem Cass w pasie, spoglądając na nią i dając jej tym znak, aby przejęła pałeczkę i kontynuowała.

- Ustaliliśmy, że chcemy zająć się tym, gdy dziecko przyjdzie na świat, ale uznaliśmy, że oznajmimy wam to już teraz niż ma wydać się potem. Chcemy zrobić to jednak jak należy i nie  spieszyć się z niczym. – szatynka mówiła powoli i nagle zerknęła na mnie, zagryzając dolną wargę i cicho mówiąc: - A więc...

I już wiedziałem, że sama tego nie zrobi, bo o dziwo stres ją zżerał, chyba przed naszymi rodzicami, więc to ja ponownie przejąłem kontrolę nad tym, co chcemy przekazać. I to dość poważnie, bo złapałem Cass za dłoń, na której nosiła pierścionek i uniosłem wysoko, pokazując  wszystkim błyskotkę.

- Stoi przed wami przyszła pani Tomlinson! – krzyknąłem z podekscytowaniem i za chwilę zalały nas pełne zachwytu wrzaski naszych gości.

- O Boże, oświadczyłeś się! – pisnęła z entuzjazmem moja siostra, a ja w odpowiedzi tylko pocałowałem moją narzeczoną na oczach wszystkich. I to była kobieta, która dawała mi niezaprzeczalną radość. Bez dwóch zdań.

 

***

* 2 tygodnie później*

 

Cass poleciała do Stanów ratować firmę, a ja zostałem w Londynie przez własne zobowiązania zawodowe. Gdybym mógł, to poleciałbym z nią. Ze względu na to, że jest w ciąży, wolę, żeby sama nie podróżowała, dlatego Kelly poleciała w zastępstwie za mnie, jakby, nie daj Boże, coś nagle się działo. To ostatni tydzień, kiedy może bezpiecznie lecieć samolotem, a jeśli potem chciałaby, to musi zrobić badania kontrolne, by nie zagrozić dziecku.

Moja narzeczona wchodzi jednak już w trzeci trymestr i sama zapowiedziała, że to ostatni raz, gdy leci samolotem przed porodem , bo nie chce niepotrzebnie narażać maleństwa. Dziś wraca i już aż do rozwiązania będzie siedzieć w kraju, co mi odpowiada, bo przynajmniej będę miał ją jako tako na oku. Co więcej, pora przygotować wyprawkę dla naszej córeczki zakupić potrzebne rzeczy. Czeka nas trochę zakupów, ale nie narzekam. To szczególnie ekscytujący czas dla nas obojga.

Co do firmy szatynki... Jej akcja ratunkowa trochę nam nie wypaliła i ostatnią rzeczą, jaką można było zrobić, to sprawdzenie, co dzieje się w filii w Ameryce. Wciąż pozostała nadzieja, a ja póki co, nie dostałem żadnych nowych i istotnych informacji. Dowiem się, gdy samolot wyląduje, więc już całkiem niedługo, bo zaraz powinienem jechać po dziewczyny na lotnisko. Gdyby była taka możliwość, to poleciałaby moim odrzutowcem, ale Harry musiał zabrać go, żeby robić interesy w Hiszpanii z kilkoma naszymi pracownikami i nie zdążyli wrócić na czas, aby się wymienić. A Cass nie mogła dłużej czekać, bo jeszcze dzień i prawdopodobnie nie mogłaby polecieć. Pobyt w Stanach skróciłby się jej wtedy, bo musi wrócić na ważne spotkanie tu w Londynie, więc już nie byłoby sensu lecieć. A musiała się tam znaleźć, więc wolała polecieć brytyjskimi liniami lotniczymi w klasie biznesowej niż potem działać w Ameryce na szybko. I tak musiała kupić bilety na ostatnią chwilę, więc to też cud, że jej się udało.

Dopijałem już zimną kawę, siedząc zanurzony po uszy w tonie dokumentów w swoim biurze w rezydencji. Tak właściwie, nie wiedziałem, w jakiej kolejności się za to brać, żeby jakoś w miarę prędko skończyć, bo tyle tego było. Wszystko przerwał mi jednak Mulat, który wszedł do pomieszczenia bez pukania.

- Bardzo proszę, Zayn. Fajnie, że zapukałeś i w ogóle – wymamrotałem, wypełniając puste pola na kartkach. Zawsze doceniałem to, że mam podzielną uwagę, bo mogę przynajmniej zaoszczędzić trochę czasu. Może nie dużo, ale zawsze coś.

- Sorry, że ci przeszkadzam.

-  W ogóle – mruknąłem i zaraz westchnąłem, odchylając się na oparcie fotela. – Dobra, mów, po co przyszedłeś?

- Dziś wraca Cassandra? – zapytał szybko, a ja zmarszczyłem brwi, bo nie spodziewałem się, że temat będzie dotyczył jej.

- Dzisiaj. Bo co?

- A o której ma lądować? – Odwrócił wzrok ode mnie, a jego zachowanie trochę mnie zaskoczyło.

- No zaraz jadę po nią na lotnisko, tylko skończę jedną rzecz. Po co te pytania? – Rozłożyłem na bok ręce, a on potarł dłonią czoło i widocznie przełknął ślinę.

- Bo... Widziałeś wiadomości?

- Jakie znowu wiadomości?

- No... normalne. W telewizji albo...

- Po co? – zapytałem twardo, jednak on zwlekał z odpowiedzią. – Już i tak mam od cholery pracy, więc kiedy miałbym patrzeć jeszcze wiadomości? Zayn, kurwa, po co miałbym je widzieć? Mów szybciej, bo nie mam czasu na takie ociąganie się z tematem.

- A więc... jakby cii to powiedzieć, żebyś nie wpadł w panikę... – Głęboko odetchnął, zakrywając pół twarzy dłonią. Jego oczy były pełne przerażenia i bezradności. Jak nigdy.

- Z jakiego powodu miałbym wpaść w panikę? Co mówią w wiadomościach, że miałoby to mnie... – przerwałem, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że wspominał o Cass, o samolocie i chyba ciśnienie znacznie mi skoczyło. – Cholera jasna! – Zerwałem się z siedzenia, prawie zrzucając wszystko z biurka. – Powiedz mi, kurwa, że nic złego się nie stało! – krzyknąłem, przebiegając obok niego i o mało go nie przewracając. Puściłem się pędem przez korytarz do salonu, a serce już od dawna nie biło mi tak przerażająco szybko jak w tym momencie.

Kiedy wpadłem do pomieszczenia, cały gang już tam był i wszyscy od razu przenieśli swój wzrok na mnie. Telewizor na ścianie był włączony, a stacja informacyjna nadawała wiadomości z ostatniej chwili. Zacząłem rozumieć, dlaczego Zayn bał się powiedzieć mi, o co chodzi i chyba na chwilę nieświadomie zamarłem. Nie byłem pewien, czy przez te kilkanaście sekund jeszcze oddychałem i czy ja w ogóle byłem na tym świecie, czy może śniłem.

- Na tą chwilę wiemy, że łączność z samolotem lecącym z Nowego Jorku do Londynu została stracona. Bombę na pokładzie znaleziono na pół godziny przed lądowaniem, a więc przed dosłownie przed chwilą. Nie wiadomo, czy została umiejętnie wniesiona przez kogoś z pasażerów, ponieważ wcześniej przy kontroli nie wykryto niczego podejrzanego, czy już tam była. Nie wiadomo także, co aktualnie dzieje się na pokładzie samolotu i kiedy wyląduje on tutaj, na lotnisku Heathrow, i czy w ogóle wyląduje. Prawdopodobnie tuż po informacji o ładunku wybuchowym piloci próbowali lądować awaryjnie w innym mieście. Jeśli miało to miejsce, saperzy powinni zostać poinformowani natychmiastowo, jednak powtarzam: łączność z samolotem z Nowego Jorku została przerwana, nie wiemy, czy wciąż znajduje się w powietrzu ani, co najważniejsze, co dzieje się z pasażerami...

Opadłem na kanapę, patrząc tępo przed siebie i nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszałem. Byłem zdatny pomyśleć, że serce mi stanęło, ale ruszyłem głową, więc tak – wciąż żyłem.

- L-Louis...? – Ktoś ostrożnie położył dłoń na moim ramieniu, ale to podziałało na mnie jak płachta na byka.

- W tym pieprzonym samolocie jest moja narzeczona, jej przyjaciółka i w dodatku moja córka! – wybuchłem niemal natychmiast, zrywając się na nogi. – Jeśli historia się powtórzy, to ja się zastrzelę. – Złapałem się za głowę, nie wiedząc, co robić. – Po co ja jej pozwoliłem lecieć? Gdyby wzięła odrzutowiec...

- Louis, uspokój się na chwilę, dobrze?

- Co się uspokój? Co się uspokój?! Cały mój świat jest w tej pieprzonej latającej trumnie i nie mam żadnej kontroli nad tym, co się stanie, rozumiecie?!

- Cholera, wiedziałem, że zaczniesz panikować – jęknął Zayn, a ja w jednym momencie podjąłem jedyną możliwą na razie decyzję.

- Jedziemy na lotnisko. Zawieźcie mnie na lotnisko, teraz – rozkazałem, kierując się do wyjścia z posiadłości. – Muszę tam teraz być i nie ma innej opcji.

- I co zrobisz?!

- Upewnię się, czy to nie cholerna pomyłka! – wydarłem się, tracąc nad sobą wszelką kontrolę. Dłonie zaczęły mi się trząść, a serce było skłonne wyskoczyć z piersi. Mało dzieli mnie od tego, by rozpłakać się jak dziecko z bezsilności, w której tkwię, ale wciąż liczę na to, że samolot bezpiecznie wylądował, dlatego się powstrzymuję.

 

***

 

W rekordowym czasie znaleźliśmy się u celu. Głównie dlatego, że tylko co chwilę niecierpliwie krzyczałem, by Niall jechał szybciej. Sam nie mogłem kierować, bo wiedziałem, jak to w moim stanie emocjonalnym może się zakończyć.

Wbiegłem do budynku i pierwsze, co zrobiłem, to szybkie spojrzenie na tablicę przylotów. Jest. Nowy Jork-Londyn. Przyleciał. Dziesięć minut temu. Odrobinę mi ulżyło, ale zaraz znowu zacząłem się denerwować, kiedy zorientowałem się, że ochrona lotniska jest poruszona. Zacząłem iść w stronę bramek, kiedy nagle rozległ się jakiś dźwięk i automatycznie wbiło mnie w ziemię. Z głośników poleciała informacja powtórzona trzy razy.

 

„Wszystkie loty z Londynu chwilowo wstrzymane. Samoloty odlecą z opóźnieniem. Osoby oczekujące na pasażerów z Nowego Jorku prosimy o spokój. Samolot wylądował.”

 

I to tyle. Samolot wylądował i... I co dalej? Co się dzieje? Co z pasażerami? Co z tą pieprzoną bombą? Biorąc pod uwagę, że wszystkie loty zostały wstrzymane, zaczynam obawiać się, że zechcą ewakuować lotnisko i przez to wiem, że coś złego już musiało się stać.

- Tomlinson, to jeszcze nie znaczy, że one... – Niall przy mnie zaczął coś mówić, ale puściłem to mimo uszu i ruszyłem przed siebie.

Dotarłem do hali przylotów i stanąłem jak najbliżej, by widzieć, co się dzieje. Tylko, że nie działo się absolutnie nic. Nie było stewardessy przy drzwiach ani pasażerów. Minęło pięć minut i nic. Po dziesięciu minutach zacząłem brać głębokie oddechy i chodzić w kółko, a po dwudziestu przestałem w ogóle się odzywać. Minęło pół godziny i usiadłem pod ścianą. To nigdy nie trwało aż tyle. Nigdy.

Po czterdziestu minutach pasażerowie zaczęli wchodzić drzwiami, co od razu postawiło mnie na nogi. Ludzie wychodzili przestraszeni i to mnie niepokoiło, gdy próbowałem w tłumie wyszukać znajome twarze. Jednak nie było ich tak dużo, by ich nie dostrzec, więc przeraziłem się, kiedy automatyczne drzwi przestały się rozsuwać i nikt już zza nich nie wyszedł. Na nogach jak z waty ruszyłem bez zastanowienia do stewardessy stojącej przy monitorze komputera.

- Przepraszam, czy klasa biznesowa już wyszła z tego samolotu?

- Z samolotu z Nowego Jorku? – zapytała młoda blondynka z idealnie spiętymi w kok włosami i granatową apaszką na szyi.

Szybko przytaknąłem.

- Przykro mi, to już wszyscy pasażerowie...

Nim skończyła mówić, mnie już obok niej nie było, bo zauważyłem kilka metrów dalej oddalającą się postać, mającą na sobie identyczny szary płaszcz jak moja ukochana. Podbiegłem i pociągnąłem kobietę za ramię, by dalej mi nie odeszła.

- Cassandra – wydyszałem z ulgą, jednak gdy postać się odwróciła, zdałem sobie sprawę, że to nie była szatynka, a obca mi kobieta. – P-przepraszam, pomyłka – wymamrotałem otępiale i odwróciłem się do niej plecami. Poczułem w sercu pustkę, a w oczach łzy. To koniec.

Włożyłem dłonie we włosy i zacząłem za nie ciągnąć. Rozpłakałem się. Już się nie wstrzymywałem.

- Louis, i co? – zapytał Niall, podbiegając do mnie, a ja zacząłem panicznie kręcić głową.

- Nie wiem, co się stało, ale jej tu nie ma. Nie wiem, co się, kurwa, stało! – zaszlochałem. – Wszyscy pasażerowie wyszli, a ich nie ma. Ani Cassandry, ani Kelly... to koniec. – Osunąłem się na podłogę, a blondyn przyklęknął obok.

- Próbowałem do nich dzwonić, nie odbierają.

- To mi dałeś pocieszenie! – Popatrzyłem na niego zrozpaczony, ale on sam wyglądał na szczerze przejętego.

- Zayn poszedł dowiedzieć się czegoś, dobra? Chodź, usiądź chociaż. – Podniósł mnie jakoś z ziemi i doprowadził do krzeseł. Opadłem na nie bezsilnie i jedyne, o czym teraz marzyłem, to porządnie się upić i zapomnieć.

Straciłem wszystko. Narzeczoną, kolejne dziecko, cały mój świat. Ciąży nade mną fatum i jeśli ktoś mi będzie wmawiał, że tak nie jest, to zaśmieję się mu prosto w twarz.

Nie wiem, ile tak siedziałem i użalałem się nad sobą, ale chciałem już jechać do domu, kiedy Zayn do nas wrócił.

- Posłuchaj, za tym samolotem leciał drugi ze Stanów. Właśnie w tej chwili lądują.

- Co? – Popatrzyłem na niego uważnie, na co kiwnął głową.

- Nie wiem, czy była na pokładzie, ale...

- Tyle mi wystarczy – wymamrotałem, ponownie zmierzając do tych drzwi, przez które na lotnisko powinni wchodzić pasażerowie.

Stanąłem w tłumie, mocno zaciskając ręce w pięści i powstrzymując dalszy płacz, by widzieć, co dzieje się przede mną. Serce biło tak mocno, jakbym przesadził z dragami i zaraz miał dostać zawału. Ale nie, dopóki jej nie zobaczę, nie... I wyszły jako jedne z pierwszych, i nie czekałem wiele, by pobiec w ich kierunku i z całej siły przytulić moją narzeczoną.

- Tak bardzo bałem się, że cię straciłem – wyszeptałem blisko jej ucha, dłonią gładząc jej włosy.

- Nic mi nie jest. To nie w naszym samolocie była bomba.

- Całe szczęście. – Głęboko odetchnąłem, odsuwając się od niej. Uśmiechnąłem się, przytrzymując jej twarz, a potem pocałowałem w czoło. Zaraz przytuliłem też Kelly, która stała obok. Bądź co bądź, o nią też się bałem. To przyjaciółka mojej narzeczonej, prawie jak jej siostra, lubię ją. Mam nadzieję, że informacje o ładunku wybuchowym na pokładzie nie dotarły jeszcze do Tristana, bo wiem, że zacznie martwić się o swoją żonę jak ja o Cass.

- Podawali mi tlen w samolocie – odezwała się Cassandra, a ja dopiero wtedy zauważyłem, że wygląda na całkiem wyczerpaną i osłabioną.

- Dlaczego? – zapytałem powoli, niespokojnie czekając na odpowiedź.

- Zaczęłam się dusić. Dziecko blokuje mi płuca, bo jest coraz większe.

- Co takiego?

- Louis, to normalne w ciąży. Naprawdę. Nie masz powodu do strachu, muszę tylko trochę odpocząć po tym wszystkim.

- Jesteś pewna, że już dobrze?

- Tak. Już nie polecę w tej ciąży samolotem. Nie ma powodu do obaw.

- A co z...

- Nie udało się – wcięła mi się w wypowiedź, bezradnie podrzucając ręce. – Nie uratuję firmy, jest źle.

- Aż tak? – Popatrzyłem na nią ze współczuciem i widziałem tą bezsilność w jej oczach.

- Zrobiłam zdjęcia ważniejszych dokumentów, ale... tak. Jest gorzej niż tutaj – jęknęła. – To koniec – dodała zrezygnowana, a ja z powrotem skryłem ją w swoich ramionach.

- Przestań, jeszcze coś wykombinuję. Najważniejsze, że tu jesteście i wróciłyście całe i zdrowe.

- Aż tak się bałeś? – zapytała cicho, patrząc mi w oczy, na co przytaknąłem.

- Cholernie. Najgorsza była ta niepewność. Byłem pewny, że straciłem cały swój świat, bo nie wiedziałem, że jest drugi samolot z Nowego Jorku. Mało brakowało, a oszalałbym. Wiesz, jak ważna dla mnie jesteś, słońce?

- Teraz już wiem. – Uśmiechnęła się słabo. – Ale stoję tu przed tobą. Żyję.

- Wiem, widzę. – Zaśmiałem się przez łzy. – Boże, ile ty jeszcze razy doprowadzisz mnie prawie do zawału? Nie znam drugiej takiej osoby, która tak bardzo i tak często przyprawia mnie o strach.

- To jestem wyjątkowa – podsumowała, na co pokręciłem z niedowierzeniem głową.

- Nigdy więcej masz mnie tak nie straszyć, że coś ci się stało, jasne?

- Zobaczymy. – Wzruszyła ramionami. – Na razie wracajmy do domu, bo zaraz to ja oszaleję.

 

***

 

Tydzień później wszystko wraca do normy. Do względnej normy. Wciąż walczymy z Cass o jej firmę, ale przynajmniej tu w Londynie i mam ją na oku. To, jak mnie przeraziła wtedy ta sprawa z samolotem, to nie sposób opisać. Naprawdę był taki moment, kiedy byłem przekonany, że już na dobre straciłem je obie. Ją i malutką. Wiedziałem, że samolot wylądował i wysiadając z niego ludzie, więc teoretycznie powinno mi wtedy ulżyć, ale dziewczyn nie było wśród pasażerów, więc moją pierwszą myślą było, że coś się stało jeszcze w Stanach, bo nie dostałem żadnej wiadomości, że, przykładowo, lot przesunęły na inny dzień. Ale dzięki Bogu, sytuacja kryzysowa jest już za nami i oby to już więcej się nie powtórzyło. Już wiele razy życie doszczętnie mnie ukarało. Może już wystarczy?

Był środek nocy, a ja łaziłem po domu, bo dzień zniknęła mi Cass. Niezła jest w chowaniu się, kiedy akurat nie trzeba. Chciałem z nią pogadać, a ona nagle wyparowała.

- Hej, Tomlinson – usłyszałem czyjś głos, a potem zauważyłem, że akurat mijam Harry’ego, który musiał właśnie wracać  z siłowni, bo był cały mokry. – Chyba widziałem twoją narzeczoną – mocno zaakcentował słowo „narzeczona”, nie wiedzieć, dlaczego. – Pływa w basenie – dodał z tajemniczym uśmiechem, jakby wiedział, że jej szukam. – Tak mi się wydaje, że to ona.

- Dzięki – wymamrotałem powoli, przyglądając  mu się. – Można wiedzieć, co ty tak właściwie tu robisz? Masz własny dom, a dochodzi północ.

- Korzystam z siłowni, póki moja jest jeszcze w wykończeniu. – Wzruszył ramionami, a zanim zdążyłem go zganić, poklepał mnie po ramieniu, szczerząc się jak głupi do sera. – To do jutra, szefunciu. – Z tymi słowami odszedł ode mnie.

Głęboko odetchnąłem, by zaraz nie wybuchnąć i skierowałem się na basen. Tliło się tam tylko delikatne światło, ale przez szybę w drzwiach zdołałem się zorientować, dlaczego Harry tak się uśmiechał, rozmawiając ze mną. Szatynka mianowicie pływała całkiem nago i chyba nic nie robiła sobie z tego, że ktoś może ją zobaczyć i przyłapać na gorącym uczynku. Nie mam czasem sił do tej kobiety. Jak dziecko chwilowo. Jak dziecko.

- Gapisz się – odezwała się, zatrzymując się przy ścianie po przeciwnej stronie. Odwrócona była do mnie tyłem i odgarniała sobie mokre włosy z twarzy. Musiała zdać sobie sprawę z mojej obecności, kiedy tak stałem przy wejściu, oparty o płytki i przez dłuższą chwilę obserwowałem ją ze skrzyżowanymi ramionami, nic nie mówiąc. – Co? – westchnęła, uderzając dłońmi o taflę wody. Odwróciła się ku mnie i już byłem pewien, że nie ma na sobie nawet skrawka żadnego stroju.

Milczałem w dalszym ciągu, utrzymując poważną minę, by dać jej do zrozumienia, że nie jestem zadowolony i chyba to musiało ją rozdrażnić, bo podpłynęła bliżej, kiedy podszedłem do krawędzi basenu.

- O co ci chodzi, co? Co znowu? – zaczęła pytać z frustracją.

- Gapię się, bo nie powinnaś pływać tu nago. – Popatrzyłem znacząco na jej piersi, na co ona zmrużyła oczy. Była całkiem nadąsana.

- Bo co? Mieszkam tu teraz, z tego, co wiem, więc chyba mogę robić to, co mi się podoba? Jest środek nocy.

- Ale tu mieszka tona facetów. Harry cię widział.

- To moja wina? Trzeba było nie chcieć, żebym tu mieszkała. Czego jeszcze mi zabronisz, co? Sprzątać nie mogę, bo się o mnie boisz, męczyć się nie mogę, o gangu nie wspomnę, a podróże, wygląda na to, że też już idą w odstawkę. Co mam innego robić?

- Czytać książki? Oglądać filmy? – wysuwałem propozycje, ale ona jedynie na to prychnęła, jakby ją to bawiło.

- I codziennie to samo i tylko to, tak? Muszę pływać, bo nie daję rady już normalnie chodzić. Jestem zbyt chuda, żeby nosić brzuch, bo jest coraz cięższy. Możesz mnie zrozumieć? – zapytała, a kiedy nie odpowiedziałem, pokręciła głową, mamrocząc: - O co ja proszę? Najlepiej jakbym tylko leżała i nic nie robiła. – Wyszła z basenu i muszę przyznać, że aż mnie ręce świerzbiły, kiedy stanęło przede mną cała naga, ale powstrzymałem się i podałem jej ręcznik, który wyrwała mi z dłoni.

- Rozumiem, ale mogłaś chociaż nałożyć strój kąpielowy czy...

- Myślałam, że wszyscy już śpią, oprócz nas, jasne? Gdybym miała pójść się przebrać i wrócić tu, to byłabym zmęczona gorzej niż w tym momencie, przy tym, jak ciężko mi się teraz oddycha – przypomniała mi ze złością, po raz kolejny dając znać o swojej huśtawce nastrojów. Całe swoje ciało prędko okryła dużym ręcznikiem.

Ale to prawda, oddychała szybciej niż normalnie, więc rzeczywiście ten trzeci trymestr musi być dla niej ciężki, choć to dopiero jego początek.

- Wolałbym jednak...

- Daj mi spokój – burknęła, odwracając się ode mnie, by nałożyć klapki. – Wiem, wolałbyś, żebym tak nie paradowała goła, bo chłopaki mnie zobaczą. Tylko, że miałam tu czuć się jak u siebie w domu, a ty mi tworzysz jakieś zakazy. To chłopaki niech się pilnują, a nie mnie tym denerwujesz, jakbym popełniła niewiadomo jakie przestępstwo. Ty jednak kochasz zadzierać z babą w ciąży – warknęła i wyszła z pływalni, na co przewróciłem oczami.

Cudownie. Zwróciłem jej tylko uwagę i jeszcze zostałem za to zjechany. Problem polega na tym, czy przez te buzujące w niej hormony ona w ogóle jest świadoma tego, co mówi. Bo zaczynam mieć może mylne wrażenie, że nie pamięta potem tego, o czym gadała. Nie zdziwię się, jeśli teraz do niej pójdę i będzie się śmiać. Ale cóż. Przecierpię to. Lepiej nie wywoływać teraz większej kłótni bez powodu. Nie chcę ryzykować, że jeszcze wyrzuci mnie z własnego łóżka.

Poszedłem za nią do naszej łazienki. Dopiero teraz zauważyłem, że z jej całkiem mokrych włosów ściekała woda i zostawiała po sobie małe kałuże, szczególnie teraz, gdy stała w jednym miejscu w łazience, przeglądając coś nerwowo w swoim telefonie, gdy na chwilę zatrzymała się przy lustrze.

- Nie jest ci ani trochę niezręcznie w tej sytuacji? – podjąłem na nowo temat, na co ona prawie rzuciła telefonem o półkę i uniosła ręce.

- Nie, nie jest – niemal warknęła, mówiąc dobitnie. – Nie zrobiłam niczego złego, jedynie pływałam, żeby jakoś ulżyć sobie z tym bólem pleców, bo teraz nawet masaż jest niebezpieczny. A teraz, jak możesz, to wyjdź – wskazała na drzwi, po czym zsunęła z siebie ręcznik. – Bo chcę wziąć prysznic – wyjaśniła, wchodząc do kabiny.

- Jak sobie życzysz – wymamrotałem, kiedy woda już się lała. Głęboko odetchnąłem i przetarłem dłonią twarz, wracając do sypialni. Nie ma mowy, że teraz mnie złamie i będę się na nią drzeć. Powstrzymam się.

W czasie, gdy szatynka brała prysznic, ja przeleciałem się z mopem przez korytarz i starłem wodę, którą zostawiła po sobie idąc do sypialni. Lepiej jak sprzątnę to nim zobaczy, bo zaraz sama się tego czepi i zacznie jeszcze narzekać, że znów się zmęczyła. Chyba zachowuję się już po części jak pantoflarz, ale nic na to nie poradzę. Wiedziałem, że ta ciąża i dziecko wszystko zmieni. Ale nie twierdzę, że jest źle. Nareszcie mam dla kogo żyć.

Kiedy wróciłem do pokoju i czekałem w łóżku na narzeczoną, zastanawiałem się, czy wyjdzie i się na mnie wydrze, czy wręcz przeciwnie, jak to ona ma ostatnio w zwyczaju. I nie myliłem się, bo opuściła łazienkę z cieniem uśmiechu na ustach, przebrana już w krótką piżamę. Wiedziałem, że za chwilę jej humor zmieni się diametralnie.

- Przeszło ci? – zapytałem, przyglądając jej się z łóżka, gdy smarowała dłonie kremem.

- Przypomniało mi się coś. – Potrząsnęła głową z uśmiechem, ale zaraz westchnęła.- Ale nie mam siły się z tobą kłócić, więc... Przepraszam za moje humory, dobra? Nie mam pojęcia, jak ty ze mną wytrzymujesz. – Odwróciła się ku mnie z wyrazem twarzy pokazującym, że musi się zastanawiać.

Nie odpowiedziałem już na to, a jedynie odsunąłem kołdrę, by mogła położyć się przy mnie, co od razu uczyniła. Przedtem zgasiłem lampkę na szafce za mną. Przytuliłem ją od tyłu, zamykając oczy. Położyłem dłoń na jej brzuchu i poczułem, jak maleństwo jest ruchliwe o tej porze. Uśmiechnąłem się, wtulając nos w jej szyję.

- Pachniesz jakoś tak...

- No jak? – Odchyliła się delikatnie do tyłu, by kątem oka na mnie spojrzeć.

- Ładnie. Tak jakoś słodko. Albo czekoladowo?

- Kupiłam w końcu jeden z moich ulubionych żeli pod prysznic, którego nie mogłam długo dostać. Masło kakaowe.

- I wszystko jasne. – Zaśmiałem się. – Zapomniałem – jęknąłem, otwierając z powrotem oczy.

- O czym?

- Miałem coś ci powiedzieć. – Odetchnąłem głębiej, kładąc się na plecy, a ona za chwilę odwróciła się w moją stronę.

- Co?

- Chodzi o twoją mamę – ponownie jęknąłem, przebiegając dłonią po swoich oczach.

- Co niby z nią?

- Chodzi o to, że... mamy nowy nabór pracowników w firmie...

- No nie gadaj – przerwała mi zaskoczona. – Chce u ciebie pracować? Jak? Na jakim stanowisku?

- Nie rozmawiałem z nią osobiście. Szedłem na spotkanie i widziałem, że stoi w kadrach. Potem, jak pytałem o nią kadrową, to powiedziała mi, że przyszła zapytać o pracę sprzątaczki.

- Sprzątaczki? – powtórzyła po mnie, niemal się krztusząc.

- Cass... żadna praca nie hańbi – upomniałem ją, a ona z wrażenia usiadła na łóżku.

- Nie o to mi chodzi – szybko sprostowała. – Po prostu nie spodziewałam się. Przede wszystkim tego, że przyjdzie do twojej firmy w tym celu. I nie wiedziałam, że w ogóle szuka pracy. Poza tym... to dziwne, jakby miała z tobą pracować. Wiesz coś jeszcze?

- Złożyła dokumenty i pewnie decyzja zostanie podjęta niedługo. W kwestii pracowników to ja mam decydujący głos, ale jeśli chodzi o ekipę sprzątającą to... na tym akurat się nie znam, więc nie decyduję. Raczej Cindy. Ale jeśli chcesz to sam zajmę się...

- Nie, nie, muszę... Muszę chyba po prostu z nią porozmawiać i tyle. Jeśli chce pracować to przecież jej nie bronię.

- Ale zawsze będziesz martwić się o jej zdrowie – stwierdziłem za nią, a on z westchnieniem opadła na poduszki.

- Dokładnie. Tylko o to chodzi.

 

***

 

*Cassandra*

 

Następnego dnia, przeglądając przepisy w internecie, czuję, jak ktoś przytula mnie od tyłu. Kątem oka zauważyłam, że to Louis, który właśnie kładzie brodę na moim ramieniu, patrząc na to, co robię na laptopie.

- Chyba ugotuję spaghetti z sosem serowo-szpinakowym – mruknęłam, pochylając się nad monitorem. – Co ty na to?

- Niezależnie od tego, co zrobisz, będzie na pewno pyszne. – Pocałował mnie w czubek głowy i odsunął się ode mnie, by podejść do szafki, skąd wyjął szklankę. – Dalej pracuję nad strategią dla twojej firmy – oznajmił, nalewając wody.

- Nie wiem, czy jest sens, żeby tracić na to czas – westchnęłam, odchylając się na krześle. – Jest mi przykro, ale czuję, że to już może koniec. – Wzruszyłam bezradnie ramionami. – Może czas zacząć robić coś innego w życiu. – Przełknęłam głęboko ślinę i wstałam z siedzenia.

- Nie mów...

- Nie rozmawiajmy na chwilę o tym, okej? – przerwałam mu, głębiej oddychając, na co przytaknął. – Szukam makaronu i nie mogę go znaleźć – wymamrotałam, otwierając kolejne szafki. – Gdzie go położ... Ała! – pisnęłam, uderzając plecami w róg drzwiczek od szafki, kiedy się prostowałam. – Ała, ała, ała.... – jęknęłam, zginając się. Oparłam się dłońmi o blat i głośno syknęłam, czując, że chyba rozcięłam sobie skórę na plecach.

- Nic ci nie jest? – zapytał szatyn, podchodząc do mnie, a ja przyłożyłam dłoń do rany. Zaraz na palcach zauważyłam krew.

- Chyba nie tak całkiem nic.

- Chodź, usiądź. – Złapał mnie w pasie i usadził na krześle. – Opatrzę ci to. Nie uderzyłaś się w głowę?

- Nie. – Zamknęłam oczy. – Zawsze muszę coś sobie zrobić.

- Więc na coś ci się przydaję. Żeby miał kto się tobą zająć, nie? – Podszedł do mnie z apteczką i zsunął mi z ramienia kawałek bluzki.

- Naprawdę powinnam porozmawiać z mamą na temat tego, że chce u ciebie pracować. – Zmieniłam temat, marszcząc brwi, bo rana szczypała, gdy szatyn ją przemywał.

- Załatwcie to lepiej między sobą. Wolę się nie wtrącać, żeby nie nagrabić sobie u teściowej – mruknął skupiony na tym, co robi. Jego palce delikatnie krążyły po mojej skórze.

- Nie nagrabisz sobie. Lubi cię. A wręcz uważa cię za idealną partię dla mnie.

- To miłe.

- Chyba pojadę do niej jutro i porozmawiam – odezwałam się po namyśle, gdy poczułam, że na moich plecach ląduje plaster.

- To twój wybór – odparł, chowając apteczkę na jej poprzednie miejsce, a szklankę do zmywarki.

- Pamiętasz o zajęciach w szkole rodzenia? – zapytałam, poprawiając ubranie, a on uśmiechnął się kącikiem ust.

- Oczywiście. Dziś wieczorem. – Odwrócił się ku mnie i idąc, puścił do mnie oczko. – Wracam do pracy, nie poparz się, słońce.

Wyszedł z kuchni, by wrócić do swojego gabinetu, a ja zastałam sama z pomysłem na obiad. Naprawdę zawsze będę wdzięczna za to, że oboje mamy możliwość pracowania z domu. Szczególnie teraz. Chociaż to oboje nas stawia w świetle pracoholików.

*

Godzinę później szłam przez rezydencję, niosąc talerz z gorącym spaghetti i kierując się do gabinetu szatyna. Weszłam bez pukania, by naczynie nie wypadło mi z rąk. Przywitała mnie cisza i zdezorientowana rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zauważyłam, że Louis zasnął na kanapie z toną dokumentów leżących na jego torsie. No pięknie, ja przyszłam go nakarmić, a on usnął.

Odstawiłam talerz na biurko i wróciłam do szatyna. Powoli zdejmowałam z niego kartki, aby go nie obudzić. Każda z nich opatrzona była moim nazwiskiem, a zarazem nazwą mojej firmy. Nie mam pojęcia, jak odwdzięczę mu się za tą ciągłą pomoc i chęć ratowania mojego przedsiębiorstwa.

- Kiedy ja już się poddałam, ty jeszcze widzisz nadzieję i walczysz – powiedziałam cicho przed siebie. – Mam cholerne szczęście, że trafiłam na ciebie. Każdy inny zachowałby się inaczej...

 

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz