Zamknęłam pospiesznie pilotem swoje auto i uważając,
aby nie poślizgnąć się na lodzie i na marmurowym schodach przy wejściu, niemal
wbiegłam do rezydencji, w której czułam się coraz częściej jak we własnym domu.
Całe szczęście, że drzwi były otwarte i nie musiałam długo przebywać na tym
mrozie. Jest drugi dzień nowego roku, a to jaka jest pogoda tu, w Londynie, to
jakieś szaleństwo. Odkąd mieszkam w tym mieście, nigdy nie spotkałam się z
takimi zaspami i jak się dowiedziałam od innych, to naprawdę jest rzadkość, by
tak tutaj było, co pokazuje tylko, że ta zima jest jakaś szczególna pod
względem ilości śniegu. Całe szczęście, że mam przygotowane ubrania na takie
zimno, bo prawdopodobnie nie wytrzymałabym nawet kilku minut na dworze i nie
wychodziłabym za często z mojego ciepłego wieżowca. I w taki sposób pewnie też
przeżyłabym cały kwartał, jak można byłoby się spodziewać.
- A ciebie ktoś gonił, że tak wpadasz? – zapytał
stojący obok Niall z uniesionymi brwiami. Wychodził właśnie z kuchni, a w ręku
trzymał butelkę z wodą.
Głęboko odetchnęłam i zamknęłam oczy,
przyzwyczajając się do wysokiej temperatury wewnątrz budynku. Kiedy otworzyłam
je, on wciąż na mnie patrzył, ale tym razem już ze zmarszczonym czołem.
- Nie – odpowiedziałam spokojnie, zdejmując z szyi
szalik. – Po prostu jak widzę, ile jest stopni na dworze to jedyne, czego chcę
to nie spotkać się z tym przeraźliwym zimnem, więc wolałam jak najszybciej
wejść do domu – wyjaśniłam, odgarniając z twarzy przeszkadzające włosy, a on
pokiwał w zrozumieniu głową.
- W każdym razie...
- Louisa nie ma, tak? – wcięłam mu się w zdanie, a
on westchnął.
- Przecież mówiłem ci, jak dzwoniłem. Ma z Harrym
jakąś konferencję w innej firmie, więc jak sądzę, nie wróci prędko.
- To dobrze. Szkoda jednak, że nie ma Harry’ego, ale
to potem mu przekażecie. Reszta gangu jest, tak? – upewniłam się, a on
przytaknął.
- Specjalnie każdy z nas wyrwał się z pracy. Jedynie
Styles nie mógł, bo wiadomo, że Tomlinson mógłby się czegoś domyślić.
- Więc to może i lepiej, że Harry z nim jest –
przekonałam samą siebie, jednocześnie zdejmując z siebie swój płaszcz, który,
jak zauważyłam dopiero, był lekko przyprószony śniegiem.
- Miller, co ty tak właściwie wymyśliłaś? – jęknął
blondyn. – Po co nas wszystkich zebrałaś i to akurat dzisiaj?
- Zaraz się dowiesz, cierpliwości. Gdzie reszta?
- W sali przed strzelnicą – odparł, pocierając
palcem bok swojej szczęki. – Chodźmy, bo nie każdy z nas ma czas, aby pozwolić
sobie na olewanie obowiązków zawodowych. – Skierował nas do salonu, przez który
mieliśmy przejść na drugi korytarz.
- Wyobraź sobie, że ja też musiałam odwołać jedno
spotkanie, żeby przyjechać – odpowiedziałam z ironią.
- No to trzeba było zorganizować to zebranie
wieczorem, a Tomlinsona ktoś wyciągnąłby na jakiś czas z domu.
- Tak, i ty jesteś przekonany, że po całym dniu w
firmie on miałby ochotę gdzieś pojechać? Co najwyżej przyjechałby do mnie, a
mnie raczej by nie było, bo byłabym tu. Według ciebie, jak to wszystko więc miałoby
wyglądać, co?
- Cassandra, nie wiem, nie myślę na razie o tym. A skoro już tu jesteśmy, to
załatwmy to szybko. Nie mam pojęcia, z czego robisz taką tajemnicę przed
Louisem i to mnie niepokoi, bo to on jest szefem w gangu i powinien wiedzieć,
co się dzieje – powiedział, popychając metalowe drzwi do pomieszczenia, w
którym stał długi stół z projektorem, gdzie omawialiśmy wszystkie akcje.
- Uwierz mi, nie powinien – odparłam, po czym
przywitałam się z resztą gangu i przeszłam do szczytu stołu, aby dobrze
wszystkich widzieć. – Jak już Niall zdążył mnie poinformować, wiem, że
zastanawiacie się, po co zwołałam to całe zebranie i dlaczego Louisa miało nie
być. Jeśli chodzi o jego celową nieobecność to jest spowodowane to tym, że
właśnie o nim będziemy mówić, więc lepiej, żeby on się potem nie dowiedział, że
taka rozmowa miała tutaj miejsce, bo może się nieźle wkurzyć, że coś takiego
zorganizowałam przeciw niemu, okej?
- Raczej też bym się wkurzył, gdyby własna
dziewczyna knuła coś przeciwko mnie – odezwał się Zayn z daleka, na co
westchnęłam.
- Prawdopodobnie źle to określiłam, ale nie chodzi o
to, żeby mu zrobić czymś krzywdę. Chcę mu po prostu pomóc, a wiem, że trzeba od
czegoś zacząć i bez tego się nie obejdzie.
- Pomóc w czym? – zapytał Smith, jeden z członków
gangu, krzyżując ręce na piersi i mrużąc oczy.
- Musimy wyciągnąć go z nałogu i pozbyć się
wszelkich narkotyków – wyjaśniłam pokrótce, a po pomieszczeniu rozniósł się
dziwny odgłos, na co zmarszczyłam w niezrozumieniu brwi.
- A więc to o to ci chodziło – odezwał się po chwili
ciszy Liam.
- O to. A co wyście myśleli? Nie chcę się rządzić,
szczególnie, że jestem najkrócej w gangu i nawet tu nie mieszkam, ale sami
widzieliście, co się stało na Sylwestrze. Jeśli mu nie pomożemy, to może stać
się coś złego.
- Cassandra, to nie chodzi o to, że myślimy, że się
rządzisz – zareagował Niall, kręcąc głową. – Sądzę nawet, że nikomu nie
przeszło to przez myśl, że to robisz, bo to normalne, że chcesz zrobić
wszystko, żeby mu pomóc, jesteście przecież razem.
- Ale? – wtrąciłam się, a on odetchnął. –Wiem, że
jest jakieś ‘ale’.
- Ale prawda jest taka, że z naszej strony
zrobiliśmy naprawdę wiele i to nie pomogło, bo on wciąż bierze te dragi.
- W takim razie, nie postaraliście się
wystarczająco. – Założyłam ręce na piersi. – Słuchajcie, nie pozwolę na to,
żeby się zaćpał. A biorąc pod uwagę, że to wy z nim mieszkacie i znacie go
wystarczająco, to wy powinniście wyciągnąć go z tego dna, żebym ja nie musiała
się martwić. Tylko widzę, że teraz to jedynie mnie interesuje ta sprawa,
bardziej niż was. Przysięgłam mu, że go z tego wyciągnę i dotrzymam słowa, ale
wy macie w tym pomóc, bo sama nie dam rady.
- Więc co jeszcze, według ciebie, mamy zrobić? –
odezwał się Oliver, siedzący blisko mnie. Nie patrzył jednak na mnie, a przed
siebie, z poirytowanym wyrazem twarzy. – Jemu nie da się pomóc, udowodnił to
już, gdy znowu znalazł gdzieś narkotyki.
- Owszem, da się coś zrobić. – Trzymałam się tej
myśli. – Jestem niemal pewna, że pochował dragi w całym domu. Dlatego też, macie
tym razem przeszukać dogłębnie całą rezydencję i znaleźć wszystkie ukryte
narkotyki, szczególnie w jego gabinecie. Jest was dużo, więc szybko pójdzie, a
ja wam pomogę. Wszystkie substancje idą do magazynu, ale nie tego w strzelnicy,
jak zwykle, tylko tego poza domem i on ma o tym nie wiedzieć. Ponadto, jeśli on
ma jakiś kontakt z dilerami, od których to kupujecie, macie bezzwłocznie
zakazać im dawania tego Louisowi. Zrozumiano czy mam coś powtórzyć? – zapytałam
poważnie, co spotkało się z milczeniem z ich strony.
Cierpliwie odczekałam chwilę, dopóki nie usłyszałam,
że ktoś parsknął śmiechem.
- Rany, dziewczyno. Rodzi nam się nowa szefowa gangu
– przyznał z podziwem Zayn, na co nieświadomie się uśmiechnęłam. – I pomyśleć,
że właśnie kogoś tak stanowczego potrzebowaliśmy wśród nas. Gdzie ty byłaś
przez tyle czasu? Tomlinsonjuz dawno mógł cię sprowadzić.
- W takim razie, pozostaje pytanie, dlaczego tego
nie zrobił – odpowiedziałam, przejeżdżając wzrokiem po każdym z nich, nie
przestając się uśmiechać. Teraz miałam pewność, że mam w tym gangu jakąś rolę,
że jednak jestem im tu potrzebna.
- Jasne, że pomożemy, nie martw się o to – zgodził
się Niall, kiwając głową. – Terasz, kiedy powiedziałaś nam, co mamy robić,
możemy spróbować jeszcze raz, choć nie ma pewności, że się uda.
- Uda – powiedziałam krótko, pewna swoich słów. – A
jak nie, to obiecuję, że będę każdego z was nawiedzać po mojej śmierci –
dodałam poważnie, przez co wszyscy jednocześnie się zaśmiali.
- Zamierzasz już umierać?
- Kto wie, do czego doprowadzi mnie załamanie
nerwowe, kiedy będę z wami przebywać?
***
*MIESIĄC PÓŹNIEJ*
- Albo coś rozwalę, albo komuś dziś przywalę i tak
się skończy mój niesamowity, wręcz cudowny dzień, który ledwo się zaczął –
wymamrotałam pod nosem sama do siebie, dość wkurzona i pełna złości na
przekorny los.
Byłam dosłownie w tym momencie tykającą bombą i na
pewno wyglądałam jak wariatka, idąc przez swoją firmę, mijając pracowników,
którzy i tak już dziwnie na mnie patrzyli, gdy mówiłam sama do siebie i byłam
bliska tego, by za chwilę wybuchnąć. Dosłownie cicho warczałam w powietrze, gdy
się odzywałam i nawet tego nie kontrolowałam. Byłam tak wnerwiona, że omal nie
połamałam sobie paznokcia, kiedy z całej siły wcisnęłam przycisk przy windzie.
- Kobieto, może spokojniej, co? – usłyszałam obok
głos przechodzącego Tristana.
- Zamknij się, Rivers, bo zaraz nie dostaniesz
urlopu.
- Co ci się stało? – Przystanął przy mnie i
zmarszczył brwi.
- Nic! – Uderzyłam ręką w ścianę i w tym samym
momencie przyjechała winda. – Daj mi spokój i idź, gdzie miałeś iść – dodałam
agresywnie, wchodząc do windy, gdzie od razu wcisnęłam guzik z numerem odpowiedniego piętra. Ostatnie, co
zobaczyłam, nim drzwi się zasunęły to zaskoczony wyraz twarzy mężczyzny.
Nie pozwolę, by jedno pieprzone wydarzenie zepsuło
mi dalszą część dnia. Tylko że prawdopodobnie wszystko zmierza właśnie ku temu
i ja naprawę mam ochotę w tej chwili zamordować kogokolwiek, żeby sobie ulżyć i
rozładować całe napięcie. Jeśli nie zrobię dziś nikomu krzywdy, to będzie prawdziwy
cud.
W niecierpliwieniu, z zaciśniętymi mocno zębami,
czekałam aż zatrzymam się na odpowiednim poziomie i próbowałam jakoś okiełznać
nerwy, głębiej oddychając, zamykając oczy i stukając obcasem o podłoże.
Przyznajmy szczerze, że w tej sytuacji pomogą mi chyba tylko uspokajacze.
Niemal wybiegłam z tej windy, kiedy stanęła na górze.
Szłam przez całą długość korytarza tak szybko, że moje buty powodowały odgłos
prawdziwego łomotania, które rozchodziło się w każdą stronę. Prawdopodobnie po
tym można było rozpoznać, że idzie ktoś zdenerwowany. No, w tym przypadku ja.
Nie pomogło mi nawet to, że przy swoim biurze zobaczyłam czekającego Louisa,
który od razu wstał na mój widok.
- Cassa…
- Nic nie mów! – uciszyłam go gwałtownie, unosząc
rękę. Zacisnęłam ponownie mocno szczęki i głęboko oddychałam.
Prawdopodobieństwo, że żyłka na moim czole zaraz pęknie było ogromne.
- Ale co ci się stało? Jesteś cała zmarznięta.
Miałaś tu być już dawno, a ja czekam na ciebie z godzinę. Jordyn mówiła mi, że
już jedziesz, a potem nie mogła się do
ciebie dodzwonić.
- Bo jechałam. Ale wy myślicie, że ja jestem jakaś
wróżka, że wszystko przewidzę?! – wybuchłam, wyrzucając ręce w górę. Dodatkowo,
podenerwowana pociągnęłam mocno nosem. – Zostaw mnie, bo kogoś uderzę –
zagroziłam, cedząc przez zęby,kiedy szatyn wyciągnął ręce ku mnie.
- Uspokój się. Co się wydarzyło, że jesteś taka zła
i nagle masz katar? Wydaje mi się, że wczoraj jeszcze byłaś w pełni w pełni
zdrowa.
- Co się stało? – powtórzyłam z szaleńczym śmiechem.
– Pieprzone auto mi się spieprzyło, to się stało! – wyrzuciłam z siebie.
- Zepsuło się czy…
- Stanęło mi na środku ulicy, czekałam z godzinę, aż
mnie odholują z autostrady, bo szlag trafił całą tą mechanikę. Potem nie mogłam
złapać nawet taksówki, więc taszczyłam się metrem, a przecież ono nie podjedzie
mi pod samą firmę, więc musiałam przyjść stamtąd na piechotę. Boli mnie gardło
od tego mrozu, mam ten pieprzony katar i jest mi cholernie zimno, bo nie byłam
przygotowana na taką okoliczność i nie wzięłam ani czapki, ani rękawiczek i
wygodnych butów, a ręce tak mi odmarzły, że wręcz pieką. - Nieświadomie
machnęłam czerwoną dłonią w kierunku Jordyn, stojącej za biurkiem ze zmieszanym
wyrazem twarzy. - Więc jeśli któreś z was znówpowie, że już dawno powinnam tu
być, to nie ręczę dziś za siebie. Wiem, że przegapiłam spotkanie, ale to nie
moja wina. Starałam się przyjechać najszybciej, jak się dało, ale jak widać się
nie dało. – Niemal krzykiem zakończyłam swój długi wywód i zadziwiające było,
jak nagle mi ulżyło, gdy nareszcie się komuś wygadałam.
- Niech pani się nie martwi, przełożyłam to
spotkanie na później – odezwała się Jordyn ściszonym głosem, prawdopodobnie
trochę przestraszona, że mogę zaraz się na nią wydrzeć.
- Bardzo dobrze. – Odetchnęłam głęboko, chcąc się
uspokoić. – Dziękuję.
- Dlaczego nie zadzwoniłaś? Przyjechałbym po ciebie
– odezwał się na powrót Louis, a ja popatrzyłam na niego spod przymrużonych
powiek.
- Zapomniałam naładować telefon i mi padł, więc nie
miałam jak zadzwonić, a twojego numeru niestety nie znam na pamięć, bo
nienawidzę zapamiętywać długich liczb.
- To widzę, że masz pechowy poranek – westchnął,
prawdopodobnie nie wiedząc, co może mi na to odpowiedzieć. – Jadłaś coś dzisiaj
w ogóle?
- Daj mi spokój – wymamrotałam, chrypiąc. Pokręciłam
głową i wyjęłam z torebki klucz, którym otworzyłam swój gabinet.
- Jordyn, zrób jej może lepiej coś gorącego do picia
– odezwał się za mną Louis, a ja już nawet nie miałam siły, aby coś wtrącić i
weszłam do biura. Prawda jest taka, że potrzebowałam teraz czegoś ciepłego jak
nigdy.
Kompletnie wyprana z energii, chociaż nie było
jeszcze popołudnia, opadłam na fotel za biurkiem i ciaśniej opatuliłam się
płaszczem, nie chcąc go jeszcze zdejmować, nawet mimo tego, że byłam w
pomieszczeniu. Oparłam ciepłe czoło na zmarzniętej dłoni, przez co miałam
wrażenie, że skóra wręcz mnie parzy. Dopiero teraz poczułam, że uszy mnie bolą
i trochę jest mi już słabo.
- Przyjadę później po ciebie, tylko zadzwoń, kiedy
kończysz, okej? – Szatyn podszedł do mnie i oparł się tyłem o biurko.
Przytaknęłam, a wtedy on wyciągnął rękę i dotknął mojego czoła. – I wstąpię do
ciebie po tą czapkę i rękawiczki, żebyś potem nie zmarzła gorzej. Tylko daj mi
klucze – dodał, a ja wyciągnęłam do niego torebkę.
- Gdzieś tam są, poszukaj – wymamrotałam. –
Przepraszam, za to, jak przed chwilą się zachowałam.
- To zrozumiałem, biorąc pod uwagę, co ci się
przydarzyło - odparł, wyciągając z mojej
torebki klucze, które zabrzęczały, gdy je uniósł.
- Mimo wszystko, powinnam bardziej się kontrolować.
Ilu pracowników mogło widzieć mój wybuch?
- Zależy, czy na dole tez z kimś rozmawiałaś.
- Wydarłam się na Tristana – wspomniałam cicho.
- Cóż… myślę, że wybaczą ci ten jeden występek. –
Popukał palcem w mój nos, co pewnie miało poprawić mi humor i tak po części się
stało, bo wbrew sobie się uśmiechnęłam.
- Co tu robisz? Jakoś nie przypominam sobie, żebyś
wspominał, że wpadniesz. – Zmarszczyłam brwi, a on przymknął jedno oko.
- Miałem wolne w firmie, nie mam spotkań jeszcze
przez dwie godziny, więc stwierdziłem, że przyjadę i zobaczę, jak tam sytuacja
finansowa w twojej, czy jest poprawa.
- Nie widziała statystyk z ostatnich dni, ale chyba
nie bardzo, może trochę. Nawet wasz sponsoring niewiele może tu zdziałać.
Pewnie po prostu potrzebujemy lepszej reklamy albo… albo sama już nie wiem. To
wszystko zaczyna tracić już sens.
- Nie mów tak. Może rzeczywiście chodzi tu o to, że
potrzeba wam jeszcze większego rozgłosu, może na cały kraj. Trzeba wszystkiego
próbować i chwytać się nowych rzeczy. Wykombinuję coś, przecież nie zostawię
cię z tym samej.
- W tym wszystkim zaniedbałam ciebie, przepraszam. –
Wyciągnęłam rękę i zacisnęłam palce wokół jego dłoni opartej na biurku.
- Nieprawda. A jeśli już, to chyba oboje
zaniedbaliśmy siebie nawzajem, bo to ja ostatnio nie miałem czasu na wspólne
wyjścia.
- Może i masz rację – westchnęłam. – Jak się
czujesz? To kolejny dzień bez narkotyków. Ile to już minęło?
- Miesiąc – odparł, spuszczając wzrok na nasze
splecione palce. – Nigdy nie mówiłem, że jest łatwo, ale… jakoś daję radę. Gdy
czuję się gorzej, patrzę na twoje zdjęcie w telefonie i daje mi to siłę, by
dalej walczyć. Wiem, że nie mogę do tego wrócić. Może i mam zespół odstawienny,
teraz już nie tak wielki jak w pierwszym tygodniu, ale próbuję jakoś
powstrzymywać to… pożądanie dragów. Robię to dla ciebie.
- Nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla
siebie, Louis. Masz jeszcze po co żyć – przypomniałam mu.
- Tak, może doczekam tej chwili, kiedy bachory będą
skakać mi po plecach. – Parsknął śmiechem, na co ja przekręciłam głowę, mrużąc
oczy i lekko się uśmiechając.
- Zawsze, gdy źle się poczujesz i pomyślisz, że już
nie wytrzymasz dłużej, masz odsłuchać wiadomość, którą ci nagrałam, gdzie
mówię, że nie możesz tego wziąć, że cię kocham i jeżeli to zażyjesz, to skopię
ci tyłek, zrozumiano?
- Nie wyobrażam sobie, żebyś była w stanie mnie
dotkliwie pobić, ale tak jest, szefowo. – Teatralnie zasalutował, a potem
pochylił się, aby w końcu mnie pocałować.
***
- Musiałeś w takie zimno wyciągnąć mnie z domu? –
jęknęłam, bardziej zbliżając się do Louisa. – Chcę wracać, jest ciemno, zimno.
- Aleś ty marudna – westchnął, ciaśniej otaczając
mnie ramieniem. – Nie wychodziliśmy ostatnio nigdzie, więc pomyślałem, że
przyda nam się taki wieczorny, lutowy spacer. I nie jest tak ciemno, bo
przecież lampy świecą dookoła.
- Ale jest zimno – mruknęłam. – Już rano musiałam
cierpieć na tym mrozie, a ty mnie teraz gdzieś ciągniesz.
- Cass, chciałem po prostu spędzić z tobą miło choć chwilę. No przyznaj, że pięknie
wygląda to wszystko obsypane śniegiem.
- Pięknie, ale wciąż jest zimno i jeśli nie masz nic
przeciwko, wróćmy po prostu do mnie, zróbmy gorącą czekoladę, kupmy słodycze i
obejrzyjmy coś, otuleni cieplutkimi kocami.
- Ale masz marzenia.
- No ej. – Spojrzałam na niego i zauważyłam, że
lekko się uśmiecha, ale wciąż patrzy przed siebie.
- Nie ma takiej opcji na mojej liście na tą chwilę,
więc przyjmij do wiadomości, że na razie sobie pospacerujemy dla odmiany.
- Wiesz, że nienawidzę mrozu – powiedziałam prosto w
jego ramię okryte czarnym, ciepłym płaszczem.
- Ale to też ma jakiś urok. Ja próbuję chociaż
trochę to docenić, bo wiem, że gdy mieszkałem przez chwilę w Los Angeles to w
ogóle nie było tam śniegu, a w Nowym Jorku nie było go wystarczająco. Tu
są dosłownie zaspy w porównaniu z
tamtym. – Zaśmiał się.
- I ty chcesz mnie zamrozić w tych zaspach?
- Jeśli dalej będziesz marudzić, to nie wykluczam
tego – wymamrotał, a wtedy ja stanęłam i prędko trzepnęłam go w ramię, na co on
od razu się za nie złapał.
- Ała, a to za co?
- Właśnie za to, jak bardzo ty mnie kochasz. –
Uśmiechnęłam się sztucznie i chciałam ruszyć dalej, ale dostrzegłam, że droga
lekko biegnie w dół i gdyby tego było mało, cała była oblodzona. – A teraz
zawracamy, bo nie zdobędę się na to, by tędy iść, żeby potem wykręcić sobie
nogę na tej drodze. – Już się
odwróciłam, ale zostałam przez niego zatrzymana. Na jego twarzy tkwił szeroki
uśmiech, przez który podejrzewałam, że ma już jakiś głupi pomysł. – Co? –
zapytałam znudzona.
- Nigdzie się nie wracamy, kotku, idziemy przed
siebie.
- O nie. – Zaśmiałam się ironicznie. – Czytaj z moich ust – wskazałam
na swoje wargi. – Ja dalej nie idę, zrozumiano? Możesz iść sobie sam,
powodzenia.
- Idziesz, muszę cię ukarać za to, że mnie bijesz.
- Bardzo śmieszne, Tomlinson, bardzo śmie… -
urwałam, bo niespodziewanie zostałam obrócona ku oblodzonej ścieżce. – Nie ma
mowy.
- Ależ oczywiście, że jest.
- Nie.
- Tak.
- Nie! – pisnęłam. – Przecież ja sobie skręcę na tym
nogę!
- Zaufaj mi, co? – szepnął do mojego ucha i ułożył
swoje dłonie na moich biodrach. – Mogłabyś przestać być dziś już poważną panią
prezes i się trochę zabawić. To nie zabija, wiesz?
- Owszem, zabija. Jeśli rozwalę sobie na tym głowę,
to będzie to wyłącznie twoja wina, Tomlinson. Zapamiętaj sobie, że będziesz
miał mnie na sumieniu do końca życia – ostrzegłam go już poważnie
zaniepokojona.
- Rany, jak ty dramatyzujesz – westchnął, a ja
wiedziałam, że z pewnością przewrócił teraz oczami. Za dobrze go znam. – Poza
tym, przed chwilą mówiłaś o skręconej nodze, a nie rozwalonej głowie. Zdecyduj
się, kobieto.
- To ja mam decydować, co sobie rozwalę? – Zaśmiałam
się panicznie. – Ty już całkowicie… Nie! – pisnęłam przeraźliwie, gdy poczułam,
że lekko mnie popchnął i w tym momencie moje stopy ślizgały po lodzie, a ja
miałam wrażenie, że zaraz stracę grunt pod nogami. Z lekkiego strachu, nie
przestawałam krzyczeć, w obawie, że to się spełni i tylko kurczowo trzymałam
się ramion szatyna, który był znacznie spokojniejszy ode mnie, rzecz jasna. A
my w dalszym ciągu mknęliśmy w dół parku po lodzie, co według mnie nie było
takie bezpieczne.
- Nie bój się, trzymam cię – powiedział tuż przy
moim uchu, nachylając się ponad moim
ramieniem. – Nie przewrócisz się, nie bój się. – Przesunął dłonie bardziej na
mój brzuch, aby prawdopodobnie zapewnić mnie, że nic mi nie grozi. – A jak już,
to przewrócisz się na mnie i oboje wylądujemy w śniegu.
- No właśnie. – Zaśmiałam się wbrew sobie i nagle,
jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, spełnił się przewidywany
scenariusz, bo na końcu trasy Louis poleciał do tyłu w puchową zaspę, a ja wraz
z nim.
- Przyznaję, że to nie miało w całości tak wyglądać.
– Roześmiał się cicho, kiedy zaczęłam podnosić się z jego ciała. – Nic ci nie
jest? – zapytał, prostując się, a ja niewiele czekając, nabrałam w garść śniegu
i rzuciłam mu w twarz.
- To jest
moja odpowiedź, powinnam cię teraz zabić. Mówiłam ci, że tak będzie –
odpowiedziałam, wstając ze śniegu.
- Oj, przyznaj, że ci się podobało – odparł,
wstając. – Wiem, że lubisz adrenalinę – dodał tajemniczo, otrząsając moje włosy
z białego puchu.
Spojrzałam na niego bez słowa, lekko się
uśmiechając, kiedy zdejmowałam rękawiczki,
- Lubię wiele elementów adrenaliny.
- Czyli ci się podobało – przyznał. – A jak to w
ogóle jest, że boisz się najprostszych rzeczy, a po broń na akcji sięgasz
pierwsza, co? Kiedyś się bałaś podejść do urwiska w moim ulubionym miejscu,
więc też musiałem cię trzymać. Jesteśmy już ze sobą tak długo, a ja wciąż nie mogę cię w pełni
rozgryźć. Jak to z tobą jest?
- Bo ja jestem tajemniczą kobietą. – Uśmiechnęłam się zachęcająco i
zaraz uniosłam wyżej gołe dłonie, teraz całe czerwone i zimne. – Zmoczyły mi
się całe rękawiczki przez twój wyczyn, więc teraz czaruj, księciu – dodałam, a
on pokręcił z rozbawieniem głową i wziął moje dłonie w swoje, po czym zaczął w
nie chuchać, aby je ogrzać, co rzeczywiście zaczynało pomagać.
- Wiesz… może jednak było fajnie.
- Wiedziałem. - Uniósł głowę i szeroko uśmiechnął
się do mnie, a za chwilę jego wzrok spoczął na czymś za mną. – Poczekaj tutaj –
polecił i zaraz go nie było.
Zmarszczyłam brwi i odwróciłam się w kierunku, w
którym on ruszył. Zauważyłam, że podszedł do stoiska z przekąskami, ale nie
byłam pewna, co kupuje, więc powoli zaczęłam kierować się ku niemu. Dopiero,
gdy odszedł od stoiska, dostrzegłam, że niesie w obu dłoniach jabłka w karmelu,
obsypane orzechami i umieszczone na patyku, przez co zaskoczona szerzej
otworzyłam i oczy, i usta.
- Skąd wiedziałeś, że to uwielbiam? – zapytałam, gdy
podał mi jedną ze słodkości.
- Tak coś przeczuwałem. – Mrugnął do mnie.
- Ostatni raz jadłam to… ze cztery lata temu, w
Stanach. Nie widziałam tego w Londynie.
- Poważnie? Gdzie ty się uchowałaś przez te lata
mieszkania tutaj? Co roku sprzedają je w tym miejscu.
- Jeśli mam być szczera, to pierwszy raz jestem tu
zimą.
- To wiem, co będziemy robić przez najbliższy
miesiąc – odparł, na co się roześmiałam i położyłam głowę na jego ramieniu.
***
Upiłam ostatni łyk kawy, która była już kompletnie
zimna, na co momentalnie skrzywiłam się z niezadowolenia i prędko odstawiłam
pustą filiżankę do zlewu, o mało jej nie rozbijając przy tym. Przeszłam do
salonu, gdzie zebrałam wszystkie potrzebne mi rzeczy i wrzuciłam do torebki.
Następnie usiadłam na kanapie i sięgnęłam po stojące obok botki na słupku,
które już po chwili wsunęłam na stopy. Z racji tego, że nie nosiłam ich za
wiele razy, proszę, niech nie obetrą mi skóry, żebym nie cierpiała i
wewnętrznie, i zewnętrznie.
Uniosłam się z sofy i mój wzrok powędrował za
ogromne okno. Widząc, jak bardzo sypie śnieg, westchnęłam, domyślając się
tylko, jak dużo może być go na ulicach. Niestety, z ostatniego piętra nie
mogę za bardzo dostrzec na jakiej
wysokości leży ten puch, a szkoda.
- Louis? – odezwałam się, wchodząc do swojej
sypialni, gdzie wciąż spał mój chłopak po tym, jak nocował u mnie tej nocy. –
Louis – powtórzyłam, szturchając go lekko w ramię. – Obudź się, słyszysz? –
dodałam, widząc, że z jego strony nie ma żadnej reakcji.
- Hmm? – wymruczał w poduszkę, więc przejechałam
dłonią po jego nagich plecach, aby odrobinę go rozbudzić.
- Możesz mnie zawieźć do firmy?
- W sobotę? – jęknął, wciąż się nie ruszając.
- Muszę pokończyć różne rzeczy, jutro kończą się
terminy.
- Która godzina? – wymamrotał.
- Przed ósmą.
- Zwariowałaś? – wychrypiał, przewracając się na
plecy. Założył rękę za głowę i dalej nie otwierał oczu. – Komu się chce wstawać
tak rano w weekend?
- No, wyobraź sobie, że nie mam jakiegoś większego
wyboru, jeśli chodzi o pracę – westchnęłam, krzyżując ramiona i wciąż patrząc
na niego z góry. – Wstaniesz? Proszę.
- Nie chcę mi się za bardzo - mruknął.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że ci się nie chce, ale
jakoś muszę dojechać do firmy – odpowiedziałam już trochę nerwowo.
- A nie możesz pojechać później? Za jakieś…
- Nie, nie mogę – przerwałam mu. – Gdyby moje auto
nie było w naprawie, to już dawno bym pojechała. Ciesz się, że nie zbudziłam
cię wcześniej, bo jestem na nogach od piątej. Przeszło mi to przez myśl, ale
stwierdziłam, że dam ci trochę pospać. Teraz jednak muszę już jechać, bo mam za dużo rzeczy do
zrobienia.
- Daj mi jeszcze z pół godziny – wymamrotał,
odkręcając ode mnie głowę.
- Nie mogę – jęknęłam. – Proszę, wstań. Wiesz
dobrze, że nienawidzę taksówek, a metro jest kawałek stąd.
- To zadzwoń do Tristana, żeby cię zgarnął –
zaproponował, co poskutkowało tym, że o mało co nie wybuchłam z irytacji.
- Czy ty jesteś
poważny? – Szturchnęłam go w ramię na co syknął, z powrotem przekręcając
się na plecy.
- No co? – jęknął, zasłaniając oczy.
- Zachowujesz się w tej chwili kompletnie jak dziecko.
Myślałam, że jeśli u mnie nocowałeś to mam jakąś pewność, że zajmiesz się tez
tym, żebym dotarła do firmy. Jakoś wczoraj byłeś tak zdziwiony, że nie
zadzwoniłam po ciebie, abyś przyjechał, kiedy auto mi padło.
- Dobrze, ale to było wczoraj. Jakbyś dała mi
jeszcze pół…
- Wiesz co? Proszę cię o jedną cholerną rzecz…
- Po prostu nie chcę mi się wstać.
- A mi się nie zechce przyjeżdżać na żadną akcję. I
co wtedy zrobisz, hmm? Coś za coś.
- Zawiozę cię za godzinę.
- Mówiłeś przed chwilą o pół godzinie – uniosłam się
zdenerwowana.
- Boże, kobieto…
- Naprawdę zależy mi na tym, żeby być już w drodze
do firmy, ale ty masz to za nic. I szczerze dziwię się, bo kto miałby mnie
dobrze rozumieć jak nie ty?
- Rozumiem to, ale…
- Nie proszę cię o wiele, Louis – wcięłam mu się w
zdanie, ostro wytrącona już z równowagi. – Właściwie, to rzadko cię o coś
proszę. Błagam cię więc, wstań, do jasnej cholery, zawieź mnie tam i potem
pójdziesz spać dalej. Nie wymagam więcej, człowieku.
- Za chwilę.
- Nie, nie za chwilę! – Tupnęłam nieświadomie
ciężkim butem o panele.
- Nie krzycz na mnie – syknął, krzywiąc się, a potem
otworzył oczy.
- Gdyby nie było powodu, to bym nie krzyczała. Ale
wiesz dobrze, że jeśli naprawdę muszę być w firmie to nie ma innej opcji, a
teraz ty robisz wszystko, żebym po prostu się denerwowała. Więc przysięgam, że
jeśli teraz nie ruszysz stąd dupy…
- No za kilka minut…
- Nie mam kilku minut! – wrzasnęłam poirytowana.
- Cassa…
- Nie ma Cassandra! Nie chcesz to nie, spieprzaj.
Sama sobie poradzę, sama przejdę taki kawał i może ktoś się zlituje, i mnie
podwiezie, skoro mój własny chłopak mnie olewa, jak tylko może. – Chwyciłam
poduszkę z podłogi i rzuciłam z całej siły prosto w lekko zaskoczoną twarz
Louisa, który szerzej otworzył oczy, uniósł brwi i patrzył na mnie jakby w
szoku, w reakcji na mój wybuch. – Łaski bez – wycedziłam przez zęby, odwracając
się tyłem do niego i kierując się do wyjścia. – Przypominam ci, że aktualnie
śpisz w moim domu, a nie u siebie!
***
*Louis*
Prawdopodobnie rano zachowałem się względem
Cassandry jak dupek, ale to nie byłby chyba pierwszy raz. Można było się
spodziewać, że prędzej czy później wizja naszego szczęśliwego związku może się
posypać i to głównie z mojego powodu, bo czyjego innego? To ja zwykle muszę coś
spieprzyć i potem to naprawiać, a ona siedzi i płacze przeze mnie. Jak tak
spojrzeć, to jestem jedną wielką katastrofą, wybierając z naszej dwójki i nie
zanosi się na to, aby to szybko się zmieniło, głównie mój charakter i to, jak
uparty zwykle bywam.
Szczerze, to nie zniósłbym tej myśli, że miałaby
mnie zostawić. Kocham ją, ale co ja mam zrobić, żeby nie popełniać tylu błędów?
Co zrobić, aby zachować ją przy sobie na dłużej? Prędzej czy później, zawsze
muszę coś zepsuć i to z własnej głupoty. Przecież, gdybym wtedy wstał i ją
podwiózł, nie stałoby się nic wielkiego, ręka by mi nie uschła. Tylko szkoda,
że uświadomiłem to sobie już po fakcie, gdy wyszła ze swojego mieszkania i
trzasnęła drzwiami. I zdaję sobie też sprawę z tego, że miałem też szansę, żeby
za nią pobiec i ją zatrzymać, czego nie wykorzystałem w najmniejszym stopniu.
Zamiast jej pomóc, wolałem spać, co z mojej strony jest naprawdę totalnym
kretyństwem. Nie mam nawet pojęcia, jak dostała się w końcu do tej firmy, bo od
rana nie odbiera moich telefonów i wcale jej się nie dziwię. Dlatego teraz
muszę jakoś naprawić swój błąd i tym razem przyjechałem po nią. Nie, oczywiste,
że nie dała żadnego znaku, o której kończy, ale biorąc pod uwagę, że niedługo
dojdzie północ, a ja wciąż czekałem w jej mieszkaniu, w nadziei, że wróci i
będę mógł ją przeprosić, a ona nie pojawiła się, domyśliłem się, że wciąż
siedzi w biurowcu. I albo robi to specjalnie, bym się denerwował, martwił lub
żeby wywołać we mnie poczucie winy, to z tym jej się całkowicie udało. A jeśli
robi to dlatego, że naprawdę nie ma jak dojechać do domu i nie chce innych
prosić o pomoc, to powinienem sam sobie zrobić krzywdę za to, jakim palantem
jestem.
Wszedłem do budynku, w którym było już kompletnie
pusto i niemal ciemno, gdyby nie kilka świateł na ścianach i w głębi korytarzy.
Windą ruszyłem na odpowiednie piętro, a kiedy już na nim wysiadłem, słyszałem
tylko ciche piszczenie jakiś maszyn czy dźwięki klawiatury, co oznacza, że ktoś
jeszcze musiał tu zostać.
Cicho przeszedłem przez cały korytarz aż do końca,
uważnie rozglądając się, czy szatynki niema w jakimś innym pomieszczeniu
niż jej biuro. Tak jak podejrzewałem,
znalazłem ją dopiero w jej gabinecie, w którym również było ciemno jak w
pozostałych częściach firmy. Siedziała przy biurku przed laptopem, który wraz
ze światłami za oknem był w tej chwili jedynym źródłem oświetlenia tutaj.
Wszystko, co ona zrobiła to uniosła tylko wzrok znad ekranu i popatrzyła na
mnie obojętnie, a potem bez słowa wróciła do wcześniej wykonywanej czynności.
- Chodź, odwiozę cię do domu – zaproponowałem,
zostawiając otwarte drzwi, aby podejść bliżej jej biurka. W dłoni trzymałem
kluczyki od auta, którymi się bawiłem.
- Pracuję – to było jedyne słowo, jakie
wypowiedziała pod nosem, nie bardzo przejmując się moją obecnością tu.
Odetchnąłem głęboko i przewróciłem oczami.
- Nie wygłupiaj się. Oboje wiemy, że do tej pory
wszystko musiałaś już skończyć, a za chwilę kończy się dzień.
- Dziwne, że zdajesz sobie z tego sprawę. Jakoś rano
nie bardzo byłam do tego przekonana.
- Słuchaj, przepraszam za rano, dobrze? – Stanąłem
przed nią i obserwowałem jej reakcję. Z racji tego, że nawet na mnie nie
spojrzała, a co tu mówić o dalszym odezwaniu się, mówiłem dalej, próbując
bezskutecznie, by mi wybaczyła. – Nic nie usprawiedliwia mojej postawy, po
prostu zachowałem się jak ostatni idiota, jak zawsze zresztą – dodałem, na co z
uniesionymi brwiami spojrzała na mnie, lecz za chwilę kontynuowała przebieranie
palcami po klawiaturze. – Powiesz coś? – westchnąłem zrezygnowany, a ona wzruszyła
ramionami.
- Po co? Nie mam, o czym gadać.
- Przepraszam – powtórzyłem. – Co mam jeszcze
zrobić, żebyś wybaczyła mi to, co rano się stało?
- Nie wiem, pracuję.
- Nie udawaj, że wciąż pracujesz, dobra? Jest późno
i wiem o tym, że jesteś już zmęczona.
- Śmieszne, że nagle znasz moje myśli. – Parsknęła
śmiechem.
- Kończ to po prostu, okej? – Odetchnąłem. –
Zabieram cię do domu.
- Przyznaj, że przyjechałeś tu z musu – mruknęła.
- Przyjechałem, bo nie chciałem, żeby coś ci się
stało, jak będziesz wracać o tej porze, szczególnie, że nie masz auta.
- Nagle taki troskliwy, jesteś? Co się zmieniło
przez te kilka godzin, gdy mnie nie było? – zapytała ironicznie, a ja
próbowałem utrzymać nerwy na wodzy, bo wiem, że złość teraz mogłaby mi jedynie
zaszkodzić.
- Wiem, że popełniłem błąd, powinienem rano wstać i
pojechać z tobą, nic by mi się nie stało.
- Fajnie, że dopiero to widzisz – wymamrotała. Nie
odrywała wzroku od komputera, więc obszedłem biurko i kiedy stanąłem przy niej,
złapałem ja delikatnie za ramię, jednak jej reakcji się nie spodziewałem.
- Puść mnie – syknęła, wyszarpując się.
- Jest późno, wracamy do domu.
- Sama potrafię wstać – fuknęła, niespodziewanie
odkręcając głowę ku mnie.
W jej oczach dostrzegłem to, jak bardzo pragnęła coś
mi zrobić, to jak zła i pobudzona była. Zagryzła mocno szczękę i z morderczym
wyrazem twarzy wróciła wzrokiem do ekranu, na którym dostrzegłem, że klika
wyłącznik systemu. Jeszcze nim laptop zdążył się wyłączyć, ona trzasnęła jego
klapą i prędko wstała. W napiętej ciszy zaczęła składać swoje rzeczy i dotarło
do mnie, jak bardzo jest wkurzona na mnie. Gdybym powiedział, że nie gryzie
mnie sumienie, to kłamałbym. Nienawidzę momentów, gdy karze mnie właśnie tak
jak w tej chwili. To po prostu nie do zniesienia.
- Daj to. – Sięgnąłem po jej torbę z laptopem, aby
pomóc jej z tymi wszystkimi rzeczami, ale ona natychmiast ją ode mnie odsunęła.
- Zostaw – wycedziła i odwróciła ode mnie wzrok, co
zrozumiałem tak, że mam wyjść już z jej gabinetu. Uczyniłem więc to i za chwilę
ona też wyszła, zamknęła drzwi na klucz i bez słowa udała się do windy. Nie
mając większego wyboru ruszyłem za nią.
- Wciąż jesteś na mnie zła? – zapytałem
niespokojnie, gdy byliśmy już w drodze na parter.
- A jak myślisz? – fuknęła, spoglądając na mnie na
chwilę.
- To co ja mam, kurwa, zrobić?! Przyjechałem
przecież po ciebie!
- Niezmiernie się cieszę z tego powodu! Dobrze, że w
porę się obejrzałeś, wiesz? Dobrze, że mam tak świetnego chłopaka, który o mnie
pamięta i tak dba. Naprawdę mam wielkie szczęście! – warknęła w moim kierunku i
niemal natychmiast wymaszerowała z windy, gdy ta się stanęła.
- O co ci tak naprawdę chodzi? – Złapałem ją za
ramię, chcąc zatrzymać, ale ona ponownie się wyszarpała.
- Domyśl się, to nie boli – odparła z jadem i
odwróciła się ode mnie. Zaczęła kierować się do wyjścia, jej obcasy dość mocno
rozchodziły się echem, gdy uderzały o twarde podłoże. Przy wyjściu podała coś
ochroniarzowi i milcząc, wyszła z budynku, nie patrząc, czy idę w ogóle za nią.
Przyspieszyłem kroku, a gdy i sam wyszedłem na
powietrze, dostrzegłem, że rozgląda się po parkingu. Kiedy już chciałem jej
powiedzieć, w którą stronę ma iść, sama ruszyła w odpowiednim kierunku,
prawdopodobnie zauważając pojazd.
Wsiadłem do auta tuż za nią i jeszcze zanim odpaliłem
silnik, postanowiłem, że lepiej już nie będę się odzywać. Co chyba okazało się
najlepszym wyjściem z tej sytuacji, bo całą drogę sama milczała i siedziała z
zamkniętymi oczami albo sporadycznie je otwierała, gdy staliśmy na światłach.
Dopiero, kiedy zatrzymaliśmy się pod jej wieżowcem, zrozumiałem, że otwierała
je tylko po to, żeby sprawdzić, czy już nie dojechaliśmy, bo gdy tylko
zaparkowałem na podziemnym parkingu, wysiadła szybciej niż ja, głośno
trzaskając drzwiami.
Oparłem ręce na kierownicy i głęboko odetchnąłem, a
potem przetarłem twarz dłonią, zastanawiając się, co powinienem zrobić. Jednak
niewiele myśląc, wysiadłem z samochodu i pobiegłem za nią. W ostatnim momencie
wpadłem do windy, nim się zamknęła. Szczerze, ciągnęło mnie do tego, by wziąć coś
z jej rąk, by jej pomóc to nieść, ale wiedziałem, że zareaguje tak jak i w
firmie, więc wolałem nie ryzykować. Miałem nadzieję, że gdy pójdę za nią, uda
mi się jakoś z nią porozmawiać, że może w końcu mi wybaczy i przestanie być tak
ostra względem mnie jak teraz.
Kiedy znaleźliśmy się na szczycie budynku, a potem w
jej mieszkaniu, ciągle zastanawiałem się, co jeszcze mogę jej powiedzieć, ale
już nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Cassandra znikła w kuchni, a
ja nam chwilę przystanąłem w korytarzu, pochłonięty różnymi myślami. W końcu,
gdy zrozumiałem, że nic nie przyjdzie mi do głowy, poszedłem za szatynką. Stała
odwrócona do mnie tyłem, przy blacie, a mój wzrok automatycznie przyciągnęły
czerwone rany na jej kostkach. Skóra na nich była kompletnie zdarta, a cienkie
jak rajstopy, skarpetki – podarte.
- Krwawią ci nogi – odezwałem się cicho, podchodząc
bliżej. Marszczyłem brwi, nie odrywając oczu od strasznego widoku, a wtedy ona
odwróciła się ku mnie z ironicznym uśmiechem.
- Och, to od mojego porannego spaceru. Kto by się
spodziewał, prawda? W ogóle nie bolało przez cały dzień.
- Rozumiem, dlaczego się wkurzasz, przepraszam –
westchnąłem, pocierając kciukiem czoło. – Nie wiem, co mam jeszcze zrobić. –
Spojrzałem na nią i zbliżyłem się.
Nastała chwila ciszy, biłem się z własnymi myślami,
ale ostatecznie wyciągnąłem rękę ku niej, jednak ona uciekła od mojego dotyku.
- Zostaw – syknęła, marszcząc czoło.
- Wybacz mi – wyszeptałem. – Wiem, że jestem
kretynem.
- Tak, dlatego powinieneś już stąd iść. Nie chcę cię
tu widzieć dziś, rozumiesz? Idź stąd – odpowiedziała i to mnie totalnie
zagięło.
Odsunęła mnie od siebie, a ja nie miałem innego
wyboru, jak się poddać temu na obecną chwilę.
***
*Cassandra*
Nie gadaliśmy
całą niedzielę – cały poprzedni dzień. Żadnych telefonów, sms-ów, zero. Ani ja
się nie odzywałam, ani on. Mieliśmy milczący dzień. Trzeba przyznać, że trochę
i siebie za to winiłam, jak zwykle zresztą przy wszystkim. W sumie, dziwnie się
czułam, że nawet przez chwilę nie rozmawialiśmy, chociaż sama do tego
doprowadziłam, ale też przydał mi się jednak taki dzień wytchnienia, dobrze mi
to zrobiło. Teraz jednak przyszedł ten moment, kiedy muszę się odezwać do
niego, choć nigdy nie podejrzewałabym, że to ja uczynię pierwszy krok. To ja jestem
ta bardziej uparta, chyba…
Przyjechałam z Niallem do rezydencji na trening i
nie bardzo mam jak wrócić. Tak, jest już luty, a ja wciąż tu ćwiczę i póki co,
nie mam zamiaru rezygnować, bo naprawdę dobrze to mi robi. Przynajmniej mam
gdzie się wyżyć, bo w innym przypadku naprawdę mogłabym kogoś zabić i to nie
byłoby już takie śmieszne.
Wcześniej Niall zgarnął mnie z firmy, kiedy wracał z
zakładu do domu i jeszcze szybko wstąpiliśmy do mnie, żebym się przebrała, za
co niezmiernie jestem mu wdzięczna. W końcu nie bez powodu to chyba jego
najbardziej lubię z całego gangu, nie licząc Louisa, bo to już inna bajka.
Gdyby nie to, że Niall ma zaraz kolejnego klienta, to zastrzegł się, że
odwiózłby Mie. Szkoda jednak, że tak wyszło. Nie jestem zła, ale teraz muszę
jakoś sobie poradzić, co oznacza zmierzenie się z Louisem, który kompletnie nie
wiem, gdzie jest. Wielkie prawdopodobieństwo, że siedzi w salonie, jak często,
więc właśnie tam kieruję swoje kroki. Przecież i tak musiałabym tamtędy przejść
przy wychodzeniu, więc też na to samo wychodzi.
Nie spiesząc się, powoli szłam korytarzem, będąc
naiwna, że może inny pomysł niż ten przyjdzie mi do głowy, ale oczywiste jest,
że drugiego wyjścia w tej sytuacji nie ma. Stanęłam w wejściu do salonu i wcale
nie byłam zaskoczona, że tyłem do mnie, na kanapie siedział szatyn, czytający
jakieś dokumenty. Wciąż był w garniturze, w pomieszczeniu nie było nikogo
innego, jak zwykle, a on nawet nie zdawał sobie sprawy, że za nim stoję. I tak
w sumie, to nie miałam nawet ochoty się odzywać. Po prostu sterczałam tam i
biłam się z myślami, co ja mam niby powiedzieć. Ostatni raz wiedzieliśmy się
przedwczoraj i w dodatku, można powiedzieć, że wykopałam go z mojego
mieszkania. Może mam się teraz uśmiechnąć i wskoczyć mu w ramiona, jak gdyby
nigdy nic? No normalnie niesamowity pomysł, Alen chyba tylko do ckliwych,
banalnych i płytkich filmów, nie dla mnie.
- Boże, dlaczego wy jesteście tacy trudni? –
niespodziewanie usłyszałam za sobą głos Nialla i kiedy tylko dostrzegłam, że
Louis na ten dźwięk odwraca głowę, zwiesiłam swoją, wiedząc, że mnie zauważył.
– Tomlinson, wiem, że pewnie coś znowu spieprzyłeś, ale…
- A ty musisz się wtrącać? – fuknął, przerywając mu.
Kątem oka zauważyłam, że wstaje z kanapy, ale bądźmy szczerzy, w rzeczywistości
bałam się na niego spojrzeć po tym wszystkim, bo wiem, że ja też nie pozostaję
bez winy.
- Możesz ją podwieźć do domu? Zrobiłbym to sam, ale
zaraz przychodzi Ashley na trening – wytłumaczył.
- Jesteś jej adwokatem? Chyba sama umie mówić.
- Chcę tylko pożyczyć jedno z twoich aut na kilka
dni, to wszystko – wymamrotałam bezsilnie, podnosząc na niego wzrok.
Zauważyłam, jak obok Niall decyduje się odejść od nas i wcale mi to nie
pomogło, bo gdy tu stał, przynajmniej czułam się pewniej.
- Dlaczego nie zapytałaś wcześniej? – Ściszył swój
głos, podchodząc do mnie powoli. Mówił jakoś łagodniej.
- Nie pomyślałam. – Wzruszyłam ramionami, a między
nami nastało kilka chwil ciszy, które przerwałam, co mnie samą zaskoczyło. –
Przepraszam – wyszeptałam, spuszczając wzrok.
- Za co?
- Za to, że wyrzuciłam cię z domu i… bez powodu się
na ciebie denerwowałam.
- Nie bez powodu. Wiem, dlaczego się wkurzyłaś, więc
nie ukrywaj, że tak nie było, nie przepraszaj.
- Nieprawda, przesadnie zareagowałam.
- Oboje wiemy, że gdybym wtedy wstał, jak prosiłaś,
to pewnie między nami byłoby okej.
- Tak, pewnie tak – wymamrotałam, bawiąc się paskiem
torby, wiszącej na moim ramieniu. Nie spodziewałam się, żem szatyn zaraz
podejdzie do mnie bliżej i złapie za rękę. Popatrzyłam na dłoń z mieszanymi
uczuciami, łącząc usta w cienką kreskę.
- Pożyczę ci to auto, chodź – westchnął, ciągnąc
mnie do garażu. – Ale muszę pojechać z tobą, bo zostawiłem u ciebie ostatnio
marynarkę – dodał, a ja kiwnęłam głową. – Chyba że wcześniej gdzieś jedziesz to…
- Nie ma problemu – odpowiedziałam cicho. – Możesz
jechać.
- Harry mnie potem zgarnie, powinien wracać z firmy
niedługo.
- Jasne – mruknęłam. Wciąż nie byłam za bardzo
przekonana do tego naszego ‘pogodzenia’. Po prostu jakoś tego nie czułam.
Weszliśmy do garażu, gdzie stała duża ilość
samochodów. Z jakieś pięć należało do Louisa, a reszta do chłopaków.
- Które są twoje? – zapytałam, wymijając go, kiedy
podszedł do ściany, gdzie wisiały klucze.
- Na końcu – wyjaśnił, a ja pokiwałam głową i
zaczęłam dalej iść. Od razu w oczy wpadło mi czarne sportowe auto.
- Mogę to? – zapytałam, wskazując nam pojazd, a
wtedy on odwrócił się do mnie.
- Jeśli chcesz, to niech będzie. – Uśmiechnął się
lekko i zdjął z haczyka kluczyki.
Idąc do mnie, otworzył pilotem samochód i już chciał
wsiadać za kierownicę, ale zatrzymałam go, wyciągając ku niemu rękę, na co on
uniósł brwi, głęboko oddychając.
- Rozumiem, że chcesz kierować, tak?
- I tak mam nim jeździć przez jakiś czas, więc muszę
sprawdzić, jak sobie radzi.
- Niech ci będzie – westchnął i podał mi kluczyki, a
sam obszedł auto dookoła. Oboje wsiedliśmy do pojazdu w tym samym momencie. Gdy
szatyn otwierał pilotem bramę garażową, ja odłożyłam swoja torbę na tyle
siedzenie, a potem odpaliłam silnik i wyjechaliśmy z garażu, i potem
ostatecznie z posesji Louisa.
Jechałam spokojnie, sporadycznie coś mówiliśmy do
siebie, więc to był już duży sukces. Nie można było nazwać tego za bardzo
rozmową, bo byłam skupiona bardziej na kierowaniu, ale jako tako, nie
milczeliśmy całkowicie. Wszystko jednak zaczęło zmieniać się na gorsze, gdy
zaczęłam wyprzedzać auta.
- Możesz jechać spokojniej? Lód jest na szosie –
przypomniał mi.
- Jeśli jesteś mądry, to powinieneś mieć zmienione
opony – mruknęłam, zatrzymując się na światłach.
- Mam, ale…
- Więc daj mi prowadzić, bo nie robię tego pierwszy
raz.
- Uważaj tylko. – Odetchnął głęboko.
Światło zmieniło się na zielone, a ja ruszyłam
dalej. Już za chwilę wyjechałam z autostrady na mniej ruchliwą ulicę i kiedy
automatycznie przyspieszyłam, bo na tej drodze nie było lodu, wtedy się
zaczęło.
- Cassandra, cholera, zwolnij.
- Możesz przestać? Jadę normalnie, jak zwykle.
- A rozwal mi tylko auto, a…
- A, to więc o to chodzi? – Zaśmiałam się
ironicznie. – No nie wierzę, cudownie – wymamrotałam, kręcąc głową.
- O co ci chodzi, co? Powiedziałem tylko, żebyś nie
rozwaliła samochodu.
- Nie, ty mi zagroziłeś – stwierdziłam. – Nie jestem
głupia.
- Znowu chcesz się kłócić?
- To ty zacząłeś.
- Pewnie, ja zawsze zaczynam – parsknął.
- Więc kto nie wierzy w moje umiejętności kierowcy,
co? – Spojrzałam na niego.
- Patrz na drogę – odparł ostro.
- Nie zmieniaj tematu – fuknęłam, omijając zręcznie
miejsce, gdzie szosa była oblodzona.
- Co ty, kurwa, robisz?
- Omijam lód, nie widać?
- Nie mogłaś jechać po prostu prosto?
- Człowieku, nikt za mną nie jedzie, wolałam ominąć
niż wpaść w poślizg. Czy to do ciebie dociera?
- Czy ty tak zawsze jeździsz?
- Nie pasuje ci coś? Nie pierwszy raz ze mną
jedziesz.
- Ale zwykle nie kierujesz jak…
- Jak kto? – przerwałam mu, znów odwracając głowę do
niego.
- Patrz na drogę!
- Zamknij się! Widzę, co się dzieje – powiedziałam
naprzemiennie patrząc to na niego, to nam pustą drogę.
- Ty jesteś niemożliwa – parsknął z niedowierzeniem.
- I jaka jeszcze, co? Jeśli nie pasuje ci, jak jadę,
to możesz wysiąść. Po co w ogóle ze mną wsiadałeś?
- Bo chciałem spędzić z tobą choć chwilę.
Zadowolona?
- Dlaczego więc nie zadzwoniłeś wczoraj? –
zapytałam, nie wierząc w to, co słyszę.
- To samo mógłbym powiedzieć o tobie.
- Ja się pytam, dlaczego to ty nie zadzwoniłeś.
- Bo nie tylko ty się wkurzyłaś! – Uniósł się
niespodziewanie. – Wkurzyło mnie, że doprowadziłem do tej sytuacji, że się nie
odzywasz i sama jesteś zła. Musiałem po prostu ochłonąć, chyba raczej ty też…
Człowiek! – wydarł się na mnie, co poskutkowało tym, że się przestraszyłam i
gwałtownie skręciłam w lewo, hamując, dopiero, gdy przód auta z siłą uderzył o
latarnię.
Otworzyłam szerzej oczy, zakryłam w szoku usta i
zdezorientowana przeniosłam wzrok za szybę, patrząc, czy nikogo nie zabiłam. Na
szczęście nic, prócz auta, nie ucierpiało.
- N-nigdy mi się to nie zdarzyło – wyszeptałam
roztrzęsiona. Poczułam, jak w oczach zbierają mi się łzy.
- T-ty… Ty rozwaliłaś mi auto! – oskarżył mnie, gdy
otrząsnął się z szoku. – Mówiłem, że tak będzie – dodał, a wtedy spojrzałam na
niego i widząc jego minę, wbrew sobie się rozpłakałam.
- Przejmujesz się tym samochodem bardziej niż mną –
powiedziałam przez łzy, opierając głowę o zagłówek fotela i zakrywając twarz
dłonią.
- Gdybyś nie jechała tak szybko…
- Przepraszam! – krzyknęłam, bardziej szlochając. –
Przepraszam, okej? Przepraszam…
- Dobrze, nie płacz już. – Poczułam, jak obejmuje
mnie ramieniem i przytula moją głowę do swojej szyi. – Nic takiego w końcu się nie
stało – wyszeptał. – Nie płacz, nie będę już krzyczał.
- Tak tylko mówisz – odparłam, odsuwając się od niego
i wycierając oczy, ale tylko mocniej się rozpłakałam. – Mam już dość tego wszystkiego!
– Uderzyłam obiema dłońmi o kierownicę i zatrzęsłam się mimowolnie przez zalewające
mnie spazmy płaczu. – Mam dość… Przepraszam, że jestem najgorszą dziewczyną, jaka…
- O czym ty mówisz? Przestań.
- Chcesz, żebym ja ci ufała, a teraz pokazujesz mi, że
sam mi nie ufasz – wyznałam.
- Przepraszam – wyszeptał, zwieszając głowę. – Możliwe,
że w tym masz rację…
- Przepraszam za auto – wydusiłam z siebie, zamykając
oczy.
- Jesteśmy siebie warci – wymamrotał.
- I w tym się zgodzę.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz