12 stycznia 2019

ROZDZIAŁ 20. 'JAK MOGŁAŚ TAK DAĆ WKRĘCIĆ SIĘ?'


*Cassandra*

Cały czas myślę nad jednym. Nad tym, co uświadomiłam sobie w tym tygodniu, w przeciągu siedmiu dni, odkąd znów po przerwie spotkałam się z Tomlinsonem. A mianowicie rozmyślam o tym, że gdyby ten człowiek nie skontaktował się ze mną ponownie ponad 2, czy nawet 3 miesiące temu, to nie pociągnęłoby za sobą serii innych zdarzeń. Gdyby się ze mną nie skontaktował, nie przypomniałabym sobie o nim ponownie. Gdyby nie zadzwonił, nie napadłabym z nimi na bank. Gdybyśmy się znów nie spotkali, tamten gang nie śledziłby moich bliskich. Gdyby nie ci ludzie, moja mama nie dostałaby zawału... Wszystko byłoby dobrze, ale musieli mnie znaleźć.
Idąc do tyłu, wszystko sprowadza się do Tomlinsona. To jego wina, po części. Wszystko zaczęło się od jego pieprzonego telefonu tamtego dnia. Ale do niego też by nie doszło, gdybym nie poznała go kilka lat temu w Stanach. Gdyby mój poprzedni gang nie przedstawił mnie jemu. Gdyby... No właśnie... Gdybym go nie poznała, nie doświadczyłabym tylu przykrych rzeczy w moim życiu, a moja rodzina naprawdę byłaby bezpieczna. Ale czy jest jakikolwiek sens, żeby go o to obwiniać? Już jest za późno, już się stało. Czasu się nie cofnie, a teraz może być tylko lepiej bądź gorzej. Albo... gorzej... Ale tak jak wiele rzeczy przed nim ukrywam, tak i tego też mu nie powiem, zachowam to dla siebie.
Mimo, że widzieliśmy się w tym tygodniu jedynie ze dwa razy, nie mogę go o nic winić, bo w dalszym ciągu nie jest w najlepszym stanie. Jego psychika jakby była w niektórych miejscach uszkodzona. I jest z tego powodu trochę mi go żal, współczuję mu. Coś lub KTOŚ musiało odcisnąć duże piętno w jego głowie. I obawiam się, że to ma związek z tym, że kogoś mu przypominam, że wyglądam tak samo. Chociaż sama nie mam pojęcia, jak to jest możliwe. Sobowtór? Klon? Magia? Musi być na to jakieś logiczne wytłumaczenie.
I sama często nie wiem, jak się zachować, kiedy on ma omamy. Czasem mam ochotę aż krzyczeć, by nie robił tego po raz kolejny, by zobaczył, że to ja – Cassandra, a czasem po prostu czuję, że lepiej jest wszystko przemilczeć, ale tak się nie da. Tylko zastanawiam się, ile to jeszcze będzie się ciągnąć, ile to wszystko będzie jeszcze mnie dręczyć. Na razie minęły aż dwa miesiące. Albo: aż dwa miesiące. Jak długo to jeszcze będzie trwać? Na co mam się szykować? Nie znoszę, kiedy ktoś mnie okłamuje, nie wytrzymuję tego, a ten człowiek nieustannie coś przede mną ukrywa.
A co robię ja? Oczywiście, siedzę w firmie, ale jest piątek, więc jeszcze tylko kilka godzin i wracam do domu. Nawiązując do innego tematu: co zrobił Tomlinson, by ochronić moją rodzinę? Oczywiście to, co dało się przewidzieć. Kiedy mama zadzwoniła, że znów ich obserwują, wysłał do domu moich bliskich połowę gangu, by wykurzyć stamtąd tamtych ludzi, a Zayn pojechał, by pokazać mojej mamie, że to właśnie ci moi 'przyjaciele z policji'. Pokazał jej swoją odznakę, więc uwierzyła i nie zadawała zbędnych pytań, a widok broni w ich rękach w tej sytuacji jej nie zadziwił. Dodatkowo, chłopaki zamontowali na zewnątrz ukrytą kamerę i można teraz kontrolować, co tam się dzieje. I mimo, że tylko przegonili tych ludzi i wciąż jest ryzyko, że wrócą, jestem im ogromnie wdzięczna, że tak zaangażowali się w tą sprawę i pomogli mi, mojej rodzinie. Sama nie zrobiłabym nic i może tylko znalazłabym się w większym niebezpieczeństwie. A dlaczego doszło do tego, że ten gang stalkuje teraz moich bliskich? Tego też nie wiem w 100%, bo Louis nic nie chce mówić, ale czuję po prostu, że tak naprawdę to chodzi im o mnie. Skoro myślą, że ja jestem tą... Natalie, to teraz śledzą moje życie, tym samym moją mamę, moje rodzeństwo i chyba nie do końca zdają sobie sprawę z tego, że ja nie jestem tą osobą. Nawet jej nie znam! To jakiś paradoks. A z tego, co wiem, to nie mam zaginionej bliźniaczki.
Mozolnie wpisywałam kolejne dane do laptopa, rozłożona na fotelu do granic możliwości, a gdy usłyszałam pukanie, nie miałam nawet zamiaru się wyprostować czy chociażby trochę normalniej usiąść.
- Wejść – powiedziałam, nie odrywając wzroku od ekranu. Dopiero, gdy drzwi się otworzyły i kątem oka zauważyłam Kelly, popatrzyłam w innym kierunku. O razu dostrzegłam pudełko, które trzymała w ręku.
- Cześć, kobieto przedsiębiorcza – przywitała się, zamykając za sobą drzwi. Momentalnie uśmiechnęłam się na to określenie. - Zamykaj laptopa, dzwoń po mojego narzeczonego i robicie sobie trochę przerwy.
- Emm... A z jakiego to powodu? - Uniosłam brwi, przyglądając jej się.
- Mam ciasto. - Podniosła wyżej pudełko i tym samym dowiedziałam się, co jest w środku. - Coś na osłodę dnia. - Postawiła karton na biurku, powiesiła torebkę na oparciu jednego z dwóch foteli i zaraz na nim usiadła.
- No, to skoro tak, to innego wyboru nie mam. - Wcisnęłam jeden z przycisków na interkomie. - Tristan, do mojego gabinetu, w tym momencie – powiedziałam groźnym głosem i od razu się rozłączyłam, by brzmieć bardziej przerażająco i zaraz po tym się zaśmiałam, z powrotem rozkładając się na fotelu.
- Wredna jesteś, wiesz? - Kelly zaśmiała się równo ze mną, otwierając niemałe pudełko.
- Wiem – przyznałam z szerokim uśmiechem.
Patrzyłam na jej poczynania i widziałam, jak wyjmuje z pudełka mniejsze, plastikowe, przezroczyste opakowanie z ciastem, a potem trzy małe talerzyki i do tego widelce.
- Eee... przepraszam cię, ale skąd ty masz naczynia? - Wskazałam na szkło, patrząc nieco podejrzliwie na nią.
- Jak to skąd? Byłam w waszej kuchni – odpowiedziała jakby nigdy nic.
- No tak, zapomniałam, że ty przecież czujesz się tu jak u siebie. - Uniosłam brwi, odwracając wzrok w inną stronę.
I właśnie w tej chwili, bez pukania, do pomieszczenia wszedł Tristan, gwałtownie zamykając za sobą drzwi. Widziałam, że jest niespokojny. Popatrzyłam na niego jak na idiotę, jeszcze nic nie mówiąc.
- Nic nie zrobiłem, więc chociaż się na mnie nie drzyj – od razu nakazał, a dopiero potem zauważył blondynkę, która odwróciła się w jego kierunku. - Kelly? Co wy dwie spiskujecie przeciwko mnie?
- Hej, kotku. Koniec pracy. - Popatrzyła na niego zwycięsko.
- Brałaś coś? - zapytał podejrzliwie, powoli do niej podchodząc.
- O Jezu. - Wywróciła oczami. - Po prostu siadaj. - Poklepała fotel obok. - Ciasto przyniosłam – wyjaśniła, a on od razu usiadł na wolnym miejscu.
- Sama piekłaś? - spytałam, kiedy otwierała pojemnik z wypiekiem.
-No pewnie, że sama – przyznała.
- Widać, że się nudzi w domu, kiedy ma wolne, nie? - mruknął Tris.
- Nie otrujesz mnie? - Popatrzyłam zaniepokojona na nią.
- A weź ty przestań. Czy ja kiedykolwiek kogokolwiek otrułam?
- Nie wiem. - Wzruszyłam ramionami. - No wiesz, dawno nie gotowałaś. Nie chcę nic mówić, ale mogłaś o czymś zapomnieć czy coś...
- O niczym nie zapomniałam, jasne? - Uśmiechnęła się sztucznie. - Gdybym chciała cię otruć, dosypałabym trutki na myszy albo zrobiłabym to już dawno – automatycznie mnie zgasiła.
- No wiesz... - Urażona zmarszczyłam czoło, robiąc smutną minę. - Ja na miejscu Tristana, to bałabym się chyba każdego dnia – znów wypaplałam, co przyszło mi na myśl, a gdy Kelly spojrzała na mnie groźnym wzrokiem – udałam, że nic takiego nie powiedziałam. Jakim cudem ona jeszcze ze mną wytrzymuje?
- Powinnam ukatrupić cię już dawno temu – odpowiedziała, wykładając ciasto na talerzyki, a w tym samym momencie rozdzwonił się mój telefon.
- Powinnaś, ale byłabyś już w więzieniu. - Uśmiechnęłam się, odbierając połączenie, jak zwykle nie patrząc, kto dzwoni. - Tak?
- Masz wolny wieczór? - usłyszałam w słuchawce i zmarszczyłam brwi.
- Chwila... Kto mówi? - zapytałam, nie mogąc rozpoznać głosu po drugiej stronie.
- No ja, Louis – westchnął. - Czy ty kiedykolwiek patrzysz, kto dzwoni?
- No jasne, że tak – prychnęłam. - Tylko najczęściej pada akurat na ciebie. Wtedy właśnie nie patrzę na nadawcę. I to mój błąd, gdy nie robię tego – wymamrotałam ostatnie zdanie i odkręciłam się na fotelu w stronę okna.
- Pewnie połowę połączeń ode mnie byś odrzuciła, nie? - Usłyszałam rozbawienie w jego głosie, nim sama zdążyłam to powiedzieć.
- Może – odpowiedziałam dwuznacznie. - Ale chyba nie po to dzwonisz, co?
- Oczywiście, że nie. Na samym wstępie zadałem ci pytanie. Sądzę, że powinnaś je pamiętać. Chyba, że naprawdę masz taką słabą pamięć.
- Mówiłeś? - Zmrużyłam oczy, cofnęłam się myślami do chwili, gdy o coś mnie pytał, ale nic sobie nie przypominałam. - No tak. Ale... Dobra, mógłbyś mi jednak powtórzyć to, o co mnie pytałeś? - Podrapałam się zażenowana w głowę.
- Wiedziałem. - Zaśmiał się. - Pytałem, czy masz wolny wieczór? - powiedział odrobinę ciszej, a w mojej głowie pojawiła się dziwna myśl i zawładnął mną niepokój. Czy to jest to, o czym ja myślę? Czy ja raczej źle usłyszałam? Nie, to jest na pewno to drugie. On nie może... Nie, to tylko przyjaciel.
- Czy tobie chodzi o randkę? - wydukałam nagle, przełykając głęboko ślinę.
Czułam, jak z mojej twarzy odpływa krew, przeszły mnie dreszcze i w tej chwili niesamowicie cieszyło mnie to, że nie patrzę się wprost na Tristana i Kelly, tylko w okno, bo byłoby źle. Chociaż już teraz słyszę, jak przestali nagle rozmawiać i czułam, że się na mnie gapią, a co gorsze – wywiercają we mnie dziurę wzrokiem. A jeszcze bardziej dobijająca była cisza w słuchawce, która strasznie mi się dłużyła.
- Czy ty... nie wyobrażasz sobie czasem za dużo? - zapytał dziwnym głosem, ale momentalnie mi ulżyło i zamknęłam oczy.
Nie wiem, czemu tak się przestraszyłam. Czy boję się tego, że ktoś mnie weźmie na randkę, a ja nie jestem na to jeszcze gotowa po Nicku? Czy raczej, że zrobi to Louis Tomlinson? Albo może boję się, że mogę poczuć coś więcej...
- Tak to zabrzmiało. Myślałam, że...
- A chcesz? - Usłyszałam niespodziewanie i z wrażenia otworzyłam szeroko oczy.
Po cholerę ja się odzywałam? Czy jeden jedyny raz mogę nie mówić za dużo? Zawsze, Cassandra, zawsze w coś się sama wpakujesz, a potem oczywiście winisz o to siebie. Naucz się być w końcu cicho.
- Nie mówisz tego poważnie. - Nerwowo się zaśmiałam.
- Jak najbardziej poważnie. - Usłyszałam jego czarujący głos. Czarujący? Weź ty się w łeb palnij, Cassandra!
Na szczęście jego propozycja nie zawładnęła moim umysłem i była jeszcze szansa, by to wszystko odkręcić.
- Nie, nie – szybko zaprzeczyłam wszystkiemu. - Ja nic nie mówiłam – wyparłam się.
- Pytałaś, czy to randka. Więc jak będzie? Boisz się?
- Ciebie? Ta, jasne. Bardzo śmieszne. - Ponownie zaśmiałam się w ten sam sposób.
- Nie mnie. Raczej tego, co możesz poczuć – odpowiedział uwodzicielsko.
Jakim cudem ten facet mnie przejrzał? Jakby siedział w mojej głowie; telepatia.
- Dobra, wiesz co? Może przejdziesz do konkretów?
- Przyznaj, że to na ciebie wpłynęło. Przyznaj, że podziałały na ciebie moje słowa. I przyznaj, że zrobiłaś sobie nadzieję.
- Co takiego? - Zachłysnęłam się powietrzem. - To to nie było na poważnie?
- Po części sprawdzałem, jak zareagujesz i czy jestem w stanie kontrolować twój umysł – wyjaśnił. - Panowałem nad twoimi myślami, miałem je w garści. Jeszcze chwila, a byś się zgodziła.
- Nie, nieprawda – zaprzeczyłam.
- Prawda.
- Nie – zaczęłam się wykłócać, gdy nerwy wzięły nade mną górę.
- To dlaczego cały czas zaprzeczasz? Nie byłabyś w stanie mi odmówić. To nic strasznego, że mogłaś coś poczuć, Cassandra.
- Możemy pogadać o tym, czego chciałeś ode mnie wieczorem? - wycedziłam przez zęby nieco poirytowana. Poprawka: bardzo poirytowana, biorąc pod uwagę to, że na moje policzki wpłynął gorący rumieniec. - Właściwie, to dlaczego ty ciągniesz ten temat? Czyżbyś to ty coś poczuł? - zapytałam, odzyskując zdrowy rozsądek.
Uśmiechnęłam się zwycięsko, gdy nie usłyszałam odpowiedzi. Zatkało go? I bardzo dobrze, o to chodziło. Ale dlaczego mnie to cieszy? A jeśli on na poważnie coś poczuł? Nie, nie, nie... Ja się już nie umawiam, nie. Poza tym, co mi strzeliło do głowy, żeby o tym myśleć? Albo pytanie: kiedy? Kiedy coś takiego strzeliło mi do głowy? Przyjaźnimy się tylko, do niczego więcej nie dojdzie. NIGDY.
- Zabijasz mnie moją własną bronią – odparł po chwili. - Chciałem cię zaprosić na dzisiejszą imprezę, ale po naszej rozmowie sądzę, że raczej nie przyjdziesz – westchnął, a mnie coś ruszyło. Nie jest ze mną dobrze, okej?
- Jest co dwa tygodnie, więc nie musisz dzwonić, by mnie o niej informować.
- Wiem, ale... to trochę większa impreza niż zwykle. Będzie więcej ludzi.
- Z jakiego powodu?
- Świętujemy z Harrym i Cindy zakończenie jednego z większych i ważniejszych projektów. Taka impreza w nagrodę, bo będą wszyscy moi pracownicy.
- Ale styl imprezy się nie zmienia, tak? - Chciałam się upewnić.
- Nie, to taka sama impreza jak zawsze, tylko więcej ludzi niż zazwyczaj. Chciałem, byś przyszła, po prostu. Nie musimy ze sobą gadać...
- I tak jak zawsze zaczynacie o dziewiętnastej? - zapytałam, zagryzając dolną wargę.
- Tak, pamiętasz. - Zaśmiał się, a mi pojawiło się w głowie wspomnienie z ostatnie imprezy u nich, a właściwie mojej pierwszej i jedynej do tej pory. Kiedy nawaliłam się tak mocno, że musiał odwieźć i zanieść mnie do łóżka. I to był właśnie pierwszy raz, gdy nie pamiętałam poprzedniego dnia.
- Pojawię się – powiedziałam po chwili zastanowienia.
- Na serio? Możesz zabrać ze sobą przyjaciół, jeśli chcesz. Nie uznasz wtedy, że to randka czy...
- Zrozumiałam, Louis – przerwałam mu, czując narastające zażenowanie. - Do wieczora.
- Do zobaczenia – odpowiedział łagodnie, a po tym się rozłączyłam.
- Idziemy na imprezę, moi przyjaciele – powiedziałam podekscytowana, odkręcając się na fotelu w kierunku Kelly i Tristana, którzy gapili się na mnie ze zdziwionymi minami.
- Możesz nam powiedzieć, co to za randka? - zapytała Kelly.
- No więc... Ludzie, ale nie ma żadnej randki. - Odłożyłam na biurko telefon i chwyciłam za widelec, by zacząć jeść ciasto, ale nie dane mi było tego uczynić.
- Przepraszam cię, ale ja jeszcze nie jestem głuchy i wiem, co słyszałem – odezwał się Tristan. - I to z niejakim Louisem – dodał.
Musiałam wstrzymać się z jedzeniem, bo wiedziałam, że nie dadzą mi spokoju, jeśli się nie dowiedzą.
- To ten przestępca ze Stanów, o którym nam mówiłaś? - zapytała Kelly.
- Ten, z którym jesteś w gangu? - dodał Tristan, a ja westchnęłam.
- Tak, to ten, ale nie będę wam 50 razy powtarzać, że to nie jest randka.
- No to czego usłyszeliśmy to słowo z twoich ust? - zapytał mój przyjaciel.
- Bo wszystko opacznie zrozumiałam i tyle – wyjaśniłam, unosząc wzrok do sufitu.
- Jak to? - drążyła Kelly.
- O Jezu – jęknęłam, przecierając dłońmi twarz. - Zapytał, czy mam wolny wieczór, a powiedział to takim głosem, że coś mi się pomieszało w głowie. A że on uwielbia mi dogryzać, to nie zszedł z tematu, dopóki nie zorientowałam się, że nie mówi tego poważnie – wytłumaczyłam.
- I to tyle? - zapytała podejrzliwie blondynka.
- No, tak. A myślałaś, że co? Nieporozumienie, po prostu. - Wzruszyłam ramionami.
- A czy ty przypadkiem niczego do niego nie czujesz? - usłyszałam, gdy drugi raz zabierałam się za jedzenie, ale musiałam to ponownie odłożyć na później, bo nie dowierzałam jej słowom.
- Posrało cię, Kelly? - zapytałam, przyglądając się jej szeroko otwartymi oczami.
- Nie, nie posrało. - Sztucznie się uśmiechnęła. - Często z nim wychodzisz, spotykacie się, dzwonicie do siebie i przysłał ci w dodatku prezenty na urodziny – wyliczała, a ja pragnęłam tylko, by w końcu się zamknęła.
- Co takiego? - odezwał się Tristan. - Nie mówiłyście nic o tych prezentach. Widzę, że jest grubo. - Zagwizdał, co spowodowało, że ścisnęłam mocniej szczękę.
- Nic mnie nie łączy z tym facetem, jasne? - wybuchłam. - To tylko przyjaciel i nic więcej, współpracujemy razem.
- To teraz to przyjaciel – zdziwiła się dziewczyna. - Tylko czekać, kiedy nazwiesz go swoim chłopakiem.
- Nic mnie z nim nie łączy – powiedziałam twardo. - Ja się nie umawiam, okej?
- Jak to się nie umawiasz? - Skrzyżowała ręce na piersiach. - Chora jesteś czy jak?
- Nie chcę być teraz w związku. Rozumiecie mnie czy się nie da?
- O tak. - Pokiwał głową Tris. - Tylko tak mówisz. W głębi serca pragniesz być z kimś. Nie zaprzeczysz – stwierdził.
- Dobra, wiecie co? Mówcie sobie, co chcecie, ale nic nie czuję do tego człowieka i tak pozostanie – skapitulowałam. - I dajcie już z tym spokój. Ja chciałam was tylko zabrać na imprezę, bo mnie zaprosił.
- On cię zaprosił? - Kelly znów się ożywiła, a ja przytaknęłam. - Mówiłam, że to randka! - pisnęła.
- To nie jest randka, bo zaprosił mnie z przyjaciółmi! - Rzuciłam w nią zakreślaczem, który miałam pod ręką. - A jeśli byłaby to randka, to nawet bym na nią nie poszła.
- A to niby dlaczego? - zapytała, rozmasowując nos, w który uderzyłam ją pisakiem.
- Bo się na razie nie umawiam – powtórzyłam wyraźnie. - Ile razy mam to jeszcze tłumaczyć?
- Ja tam wiem swoje – wymamrotała, a ja głęboko odetchnęłam, by ponownie nie wybuchnąć.
- Pójdziecie ze mną? - zapytałam już spokojniej po chwili. - Ja i tak pewnie pójdę, ale fajnie byłoby, gdybyście też się ze mną zabrali – dodałam.
- A powiesz coś więcej o tej imprezie? - odezwał się Tristan, zabierając się za ciasto.
- Jest zawsze co 2 tygodnie u niego w domu, o dziewiętnastej. Mieszka w pieprzonym pałacu ze swoim gangiem, więc jego imprezy są ogromne. A dziś coś świętują i chcieli, bym przyszła.
- Ja tam mogę iść, chętnie poznam tych ludzi i się zabawię. - Kelly wzruszyła ramionami i również wzięła talerzyk z wypiekiem do rąk, i zaczęła jeść. - Chociaż i tak nie pochwalam tej waszej przestępczości. No i odrobinę się ich boję.
- Nie są tacy straszni, to normalni ludzie. Przecież oprócz gangu mają własne życia i każdy gdzieś pracuje. Tylko pamiętaj, że o gangu prawie nikt, kto będzie na imprezie, nie wie, więc się nie wygadaj przypadkiem, dobra?
- Jasna sprawa – powiedziała z pełnymi ustami.
- A ty? - Kiwnęłam głową na Tristana i wtedy ponownie na mnie spojrzał.
- Nie mam nic przeciwko, ale jest jedno 'ale'. Albo raczej dwa – odparł.
- O co tym razem ci chodzi? - westchnęłam już trochę znudzona tym wszystkim.
- Skoro to wielka impreza, będzie dużo alkoholu... - zaczął, ale nie dałam mu skończyć, bo już wiedziałam, co chce powiedzieć.
- O nie! - Wstałam nagle z fotela, już odrobinę zdenerwowana.
- Co nie? - odezwała się Kelly, nie wiedząc, o co nam chodzi.
- Byłam cały tydzień pracy, od rana do wieczora. Nawet nie popatrzyłam na alkohol, więc dzisiaj mi się należy. I nie próbuj mi tu wmówić, że piję dużo, bo tak nie jest. Nie jestem alkoholiczką i nie piję litrami alkoholu. Owszem, od czasu do czasu mogę się upić, ale nie non stop. Nie piję codziennie, a lampka wina to nic. Nie jestem uzależniona. Rozumiesz to czy nadal mam się rzucać? To nie ja mam problem z alkoholem, to ktoś inny pije tu za dużo. - Spojrzałam na Kelly, a ta otworzyła szeroko oczy i zrobiła przerażoną minę, kręcąc szybko głową, bym tylko nie ujawniła jej tajemnicy. Może nie jest pijaczką, ale częściej to własnie ona przesadza z alkoholem.
- Kto? - przerwał mi Tristan, przypatrując się mojej osobie.
- Nikt, nieważne – szybko to odkręciłam. - Chodzi o to, że nie masz prawa mi tego zakazywać, kiedy wcale nie jest ze mną źle. To ty coś sobie ubzdurałeś.
- Dobra, niech ci będzie – westchnął. - Przyznaję, że może zbyt bardzo to wyolbrzymiłem, ale to dlatego, że się martwię. Nie było tematu, okej?
- No i tak ma być – podsumowałam, poprawiając marynarkę na ramionach. Przysunęłam bliżej fotel i z powrotem usiadłam przy biurku. - A to drugie 'ale'? - zapytałam już spokojniej i teraz naprawdę ukroiłam sobie kawałek tego ciasta i wpakowałam do ust. Od razu poczułam, jak przepyszne jest.
- Miałaś jutro lecieć na konferencję do Nowego Jorku – odparł, biorąc kolejny kawałek deseru do ust, a ja poczułam, że powinnam teraz walnąć się w łeb.
- To jest jutro? - zapytałam z pełną buzią, trochę zaskoczona.
- Tylko nie mów, że zapomniałaś – jęknął.
- No, tak jakby... - Zwiesiłam wzrok, czując się głupio. - O której jest załatwiony lot?
- Powinnaś to wiedzieć, no ale dobra. Lecicie pierwszym samolotem do Stanów, o ósmej rano, lot trwa jakieś 8 godzin. Musisz być na lotnisku ze 2 godziny wcześniej, czyli o szóstej rano, a biorąc pod uwagę strefy czasowe, jak wylądujesz w Nowym Jorku, u nich będzie dwunasta. Konferencję będziesz miała o szesnastej, więc zostanie ci trochę czasu na odpoczynek. No i naturalnie lecicie klasą biznesową – wygłosił formułkę.
- Wow, znasz wszystko lepiej ode mnie. - Uniosłam brwi w zdziwieniu. - Czyli po prostu muszę wyjść dość wcześnie z imprezy, żeby wstać na lot i to wszystko. Przed imprezą się spakuję i zawiozę walizkę do was, bo pewnie tam nad ranem wyląduję. A jak przez przypadek za bardzo się upiję, to wezmę te twoje witaminy czy coś i zawieziesz mnie na lotnisko.
- Ty to wszystko teraz sobie wymyśliłaś, tak? - Popatrzył na mnie zszokowany.
- No teraz, a kiedy niby? Dowiedziałam się przecież dopiero przed chwilą o imprezie i o konferencji.
- Niezła jesteś – stwierdził i wrócił do jedzenia. - Może do czasu konferencji pozbędziesz się kaca – dodał jeszcze.
- Oczywiście, że tak. Wyśpię się w samolocie – wytłumaczyłam. Ty myślisz, że to będzie mój pierwszy raz? Już kilkakrotnie latałam samolotami nie będąc do końca trzeźwa. Poza tym sami dają ci jeszcze szampana – mówiłam pomiędzy kolejnymi gryzami słodkiego wypieku.
- Z kim lecisz? - odezwała się Kelly, więc podniosłam na nią wzrok.
- Emm... O ile pamiętam, to miałam lecieć z Jordyn, bo to moja sekretarka, z menadżerem produkcji i chyba z kimś z księgowości, ale nie jestem pewna.
- No, to akurat powiedziałaś dobrze – potwierdził Tristan, na co się do niego uśmiechnęłam.
- A co to za konferencja? - blondynka ponownie zapytała.
- Hmm... 'Nowoczesne systemy zabezpieczeń'. Tak, Tristan? - zapytałam dla pewności.
- Coś w tym stylu. - Wzruszył ramionami. - A ty w ogóle wiesz, kto ma to prowadzić?
- No właśnie nikt tego nie wie. Jakaś wielka tajemnica czy coś. W sumie, pierwszy raz coś takiego nam się zdarza. Ten gość zaprosił naszą firmę, a nawet nie wiadomo, kim jest. Ukrywa swoją tożsamość, dopiero na konferencji się dowiemy – tłumaczyłam.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam. Znałam tego człowieka. I to lepiej niżby mogło mi się wydawać...

***

Impreza trwa w najlepsze, a co ja robię? Tańczę z Niallem. I to nie to, że zostałam do tego zmuszona czy coś. Tańczymy już ze 30 minut i naprawdę świetnie się bawię. Nie spodziewałam się, że będę w tak wyśmienitym humorze jak teraz. Może to przez alkohol, a może dzięki towarzystwu blondyna, który naprawdę dobrze potrafi zabawić człowieka. Albo opowiada coś śmiesznego, albo po prostu tak mną wywija na parkiecie, że nie sposób się przy nim nudzić.
Polubiłam go już w Stanach i tam też się zaprzyjaźniliśmy. I tak jak kiedyś wspominałam, to jego towarzystwo nigdy mi nie przeszkadza. To znaczy: zazwyczaj. To nie tak, że nie lubię reszty gangu, bo owszem, zaprzyjaźniłam się z nimi, ale to z blondynem łączy mnie dziwna, braterska więź. Jest dla mnie wielkim przyjacielem w tej chwili, tak jak Tristan i Kelly. Może to dlatego, że nie mam zbyt wielu przyjaciół i tak to cenię.
No, jest też Louis, ale... ten człowiek jest niezrozumiały i uwielbia mi dogryzać. Jest inny jako przyjaciel, ale często w niektórych sprawach niezastąpiony i naprawdę mi się przydaje, choć czasem mówię, że go nienawidzę. W niektórych momentach tak sobie myślę i dochodzę do wniosku, że gdyby nie Tomlinson, to pewnie w wielu sprawach musiałabym radzić sobie sama. Moje życie już nie raz się zmieniało, odkąd on w nim się pojawił. Z perspektywy czasu... może to było dobre. Gdyby nie wrócił, zapewne nie siedziałabym ponownie w kryminalistyce, a właśnie to sprawia, że moje życie jest trochę odmienne, różni się od innych. Czuję, że coś się dzieje, kiedy jestem w tym gangu, a nie tylko firma i firma. Teraz robię rzeczy, które uwielbiam. Choć większości może się wydawać, że to wcale frajdy nie sprawia i to coś złego. Owszem, nie jest to takie dobre, ale dla mnie to jak rozrywka. No i oczywiście przypływ gotówki. Gdyby nie to, to pewnie nie robiłabym tego tak chętnie.
- No i jak się bawisz? - zapytał Niall, zanim zaczął obracać mnie dookoła własnej osi przez pół parkietu, w tym wypadku: salonu, który mógł za niego służyć przez swą wielkość i umiejętnie poustawiane meble, po to, by było jeszcze więcej miejsca. W pewnych chwilach naprawdę czułam się, jakbym była w pałacu i nie powodowały tego procenty w moim organizmie, tylko takie było moje ogólne wrażenie.
- Nie widzisz? Wyśmienicie – powiedziałam z uśmiechem, próbując złapać oddech, gdy zatrzymaliśmy się przy wejściem do kuchni. - Odjazdowo.
- Gdybyś przychodziła częściej, byłoby równie dobrze. - Zaśmiał się, sam będąc już trochę nietrzeźwy. - Na ostatniej tak się upiłaś, że Tomlinson cię odwoził.
- I właśnie z tej ostatniej nic nie pamiętam. - Również się zaśmiałam. - O Boże, jak gorąco. - Pomachałam jedną ręką przy twarzy.
- Jesteś cała czerwona – stwierdził rozbawiony. - Jak to możliwe? Piłaś mniej ode mnie.
- To przez te tańce z tobą. Nie mam kiedy się napić. - Sięgnęłam po czerwony kubeczek z alkoholem, który ktoś wynosił na tacy z kuchni. Od razu wypiłam całą jego zawartość, czując ogromne palenie w gardle. - O matko, ale to mocne. - Skrzywiłam się i wyrzuciłam plastikowy kubek za siebie, z powrotem zawieszając ręce na szyi Nialla.
- Nieładnie tak śmiecić – upomniał mnie.
- To nie mój dom. - Szeroko się uśmiechnęłam.
- Tym bardziej.
- Więcej nie piję, blondynku. Myślałam, że ten wasz alkohol będzie o wiele słabszy. To nie na moją głowę. - Ruszyłam w rytm muzyki, trzymając chłopaka, a ten wybuchł zaraz śmiechem.
- To ile ty wypiłaś? 6 kubeczków? - zapytał rozbawiony.
- Po takim procencie, to widziałbyś mnie już pod stołem – powiedziałam całkiem poważnie. - Wypiłam trzy i tyle mi w zupełności wystarczy.
-No nie gadaj. Patrząc na ostatnią imprezę, to kiepsko dziś z tobą.
- Na ostatniej potrzebowałam się upić, a dziś tego nie zrobię, bo nie mogę.
- To się okaże. - Uśmiechnął się głupio, nie bardzo mi wierząc. - Co jest? Czego stanęłaś? - zapytał, gdy przestałam tańczyć i się zatrzymałam.
- Chwila, która jest godzina? - zapytałam, a on wyjął telefon z kieszeni spodni i spojrzał na ekran.
- Po dwudziestej trzeciej, zaraz północ – odparł, a ja otworzyłam oczy.
- O Jezu, już? Ja powinnam się już zmywać – uświadomiłam sobie.
- Przecież dopiero przyszłaś. Do rana jeszcze daleko. - Zmrużył oczy.
- Dopiero? Przyszłam ze 4 godziny temu, mnie tu nie powinno już być.
- A co czeka na ciebie w domu, że chcesz już uciec? - zapytał, unosząc jedną brew. - Kochanek?
- Mam rano lot do Stanów, nie mogę go przegapić – wytłumaczyłam.
- A no, chyba że tak. To już rozumiem. - Kiwnął głową, a ja zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu, ale nie bardzo mogłam coś dostrzec.
- Widziałeś Kelly i Tristana? - zapytałam blondyna, dobrze wiedząc, że poznał moich przyjaciół, więc nie mógł mieć problemu z tym, by skojarzyć, o kim mówię.
- Nie, ale mogą być na zewnątrz. - Wskazał drzwi od tarasu, za którymi również było trochę ludzi, mimo, że dalej było ciemno, a światła świeciły się tylko na tarasie.
- Możliwe. Pójdę ich poszukać i trochę się przewietrzyć – wyjaśniłam, powoli odchodząc od mężczyzny. - Pewnie się już dziś nie zobaczymy, bo zwinę się do domu, więc na razie! - Próbowałam przekrzyczeć tłum, stojąc kilka metrów dalej od blondyna.
Pomachał mi tylko i odszedł w innym kierunku, a ja ruszyłam do wyjścia do ogrodu, z trudem przeciskając się przez zbiorowisko ludzi. Ocierałam się o wiele mokrych ciał, sama będą równie spocona przez ciągłe skakanie do muzyki.
Kiedy w końcu wydostałam się na zewnątrz, owiał mnie przyjemny chłód. Rozejrzałam się, ale w ciemnościach ogrodu nie znalazłam ani Kelly, ani Tristana. Jedyną osobą, którą zobaczyłam był Tomlinson, ponieważ jego oświetlała jedna z lamp. Siedział na drewnianych schodach, paląc papierosa i wpatrując się w ludzi przed sobą. Nie wyglądał na pijanego, bardziej wydawało się, że siedzi tu, by uciec od tego całego tłumu. Ale mogło mi się tylko tak zdawać.
Cicho podeszłam do niego od tyłu, uważając, by nie zahaczyć o nic szpilkami i nie polecieć wprost na szatyna albo od razu na trawę.
- Nie widziałeś Tristana lub Kelly? - odezwałam się za nim. Słysząc mój głos, odwrócił głowę i podniósł na mnie wzrok, wypuszczając ustami dym.
- Prędko ich nie znajdziesz – odpowiedział, kolejny raz zaciągając się szlugami.
- A to niby dlaczego? - Uniosłam brew, zdziwiona, że może wiedzieć więcej ode mnie.
- Z godzinę temu widziałem ich na górze. Szukali wolnego pokoju. Byli bardzo niecierpliwi – stwierdził, a ja westchnęłam. No, to jeszcze chwilę tu sobie pobędę.
- Co tu tak siedzisz? - zagadnęłam, siadając obok niego.
Gdy spojrzał na mnie, zobaczyłam, że nie ma nawet przekrwionych oczu. Nie było też czuć od niego alkoholu, jedynie dym papierosowy. Kurcze, on rzeczywiście jest trzeźwy. I to jak.
- Nie piłeś nic? - zapytałam, odrobinę zdziwiona. - To twoja impreza, byłam pewna, że upijesz się do nieprzytomności albo chociaż w połowie.
- Mam jutro coś ważnego, nie mogę być pijany ani na kacu. Chyba by mnie za to zabili – wyjaśnił, patrząc w niebo. - Może nie piję, ale świętuję na swój sposób. - Uśmiechnął się. - Chociaż przyznam, że chętnie bym się napił. Za to ty, widzę, że też za dużo nie zaszalałaś z procentami – zauważył, a ja pokiwałam powoli głową, zagryzając dolną wargę i odwracając od niego wzrok. Usłyszałam, a wciąga głęboko powietrze.
- Nie zagryzaj wargi, błagam cię – usłyszałam, więc ponownie na niego spojrzałam. W świetle lampy, zobaczyłam, że jego oczy zrobiły się całe czarne.
- A co ty, Grey? Nie wiedziałam, że to serio działa na facetów. - Uśmiechnęłam się zwycięsko.
- No, to bardzo się myliłaś. - Teraz to on odwrócił wzrok. - Podobno miałaś chłopaka. Myślałem, że wiesz o tym – dodał, a do mnie powróciły wspomnienia.
- Tak naprawdę to... to był mój pierwszy poważny związek, taki na dłużej i on... z perspektywy czasu widzę, że nie był tak idealny. Ominęło mnie przy nim wiele rzeczy. Chyba tak naprawdę nie kochał mnie tak, jak myślałam albo... po prostu przestał kochać. Pod koniec naszego związku częściej interesował się mną tylko, kiedy miał potrzebę. Nie dawał mi prezentów. Może zbyt dużo oczekiwałam, ale to było trochę przykre. Zdałam sobie sprawę, że nie myślał o nas poważnie, o naszej przyszłości, chociaż on mówił inaczej. Coraz częściej zachowywaliśmy się jak zwykli przyjaciele albo kochankowie, bez żadnych uczuć... Boże, nie wiem, po co ja ci to mówię. - Zakryłam twarz dłońmi. Głupia jestem, ot co.
- Wiesz...
- Nie, nic nie mów – przerwałam mu. - Masz jeszcze papierosa? - zapytałam, a on popatrzył na mnie w skupieniu i dopiero po chwili odpowiedział.
- Dla ciebie nie – odparł, jakby nigdy nic.
- Co? A to niby dlaczego? - oburzyłam się.
- Jeszcze pamiętam, że miałaś nie palić, bo lekarze ci zabronili. Nie rób ze mnie idioty.
- A od kiedy ty się tak o mnie martwisz?
- Jeśli nie zauważyłaś, to już od dłuższego czasu. - Zgasił peta na deskach tarasu. Mimo, że zaskoczyła mnie jego odpowiedź, nie skomentowałam tego.
- Dla twojej wiadomości, od tamtego czasu i tak palę, bo nie potrafię tego rzucić, więc jeden papieros w tę czy we wtę nie zrobi mi wielkiej różnicy.
- W takim razie niedługo to zmienimy – odpowiedział cicho.
- Co takiego? - Szeroko otworzyłam oczy.
- Nic. - Wzruszył ramionami. - Mówiłem do siebie.
- Ty chyba naprawdę masz poważne problemy z głową – stwierdziłam.
Kiedy nie odpowiedział, zwiesiłam wzrok i zaczęłam bawić się bransoletką, którą miałam na nadgarstku, bo cisza między nami była irytująca.
- Co z tym tatuażem? - usłyszałam obok. Spojrzałam na rękę, gdzie mieścił się czarny malunek ptaków. - Już kiedyś o niego pytałem, nie chciałaś mi nic powiedzieć – dodał, a ja uniosłam na niego wzrok.
- Powiedziałam, pamiętam. Powiedziałam, że prawdziwą żałobę nosi się całe życie – przypomniałam sobie.
- Rzeczywiście – przyznał zamyślony. - Czyli musi mieć szczególne znaczenie. Jakie dokładnie? - zadał kolejne pytanie, drążąc dalej temat.
- Wiesz co? Powiem ci to, co zawsze mówisz mi ty.
- Co mianowicie? - Oblizał usta, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Kiedyś się dowiesz – zacytowałam, doskonale znane mi zdanie, a on parsknął śmiechem.
- No bez żartów.
- Nie żartuję – powiedziałam poważnie, a wtedy przestał się śmiać. - Nie pytaj, bo nie odpowiem. To nie jest coś, o czym lubię mówić. Tak naprawdę, to prawie nikt nie wie, jaką historię ma ten tatuaż.
- A masz jeszcze jakiś? - zapytał zainteresowany.
- Nie. - Pokręciłam głową. - Chciałam coś na żebrach, ale boję się, że będzie za bardzo boleć. - Zaśmiałam się, ponownie zagryzając nieświadomie wargę.
- Boże, znowu to robisz – westchnął, a ja zmarszczyłam brwi.
- Co robię?
- Znowu zagryzasz wargę – sprostował.
Zaczął się do mnie przybliżać. Położył jedną dłoń na deskach obok mnie, a drugą na moim kolanie. Pochylił głowę ku mnie, a jego usta były niesamowicie blisko moich. Nadchodziło to, czego się obawiałam, ale nie byłam w stanie nawet się poruszyć. Byłam jak w amoku, przestałam logicznie myśleć i uświadomiłam sobie, że zmierzam do tego, czego w głębi serca pragnę. Czego tak usilnie się wypierałam, by zmylić swój umysł, by bronić się przed tym, czego chcieć nie powinnam. Co powinno być dla mnie zakazane. Tylko, że te usta były w tym momencie tak bardzo kuszące jak zakazany owoc.
Nie myślałam o tym, co powinnam, a czego nie. Szłam za głosem serca, nie rozsądku. A gdy miało już nadejść zamierzone, ktoś wylał na mnie wódkę i odskoczyłam jak oparzona, piszcząc, bo stało to się tak niespodziewanie. Wyplułam z ust alkohol, który się w nich przez to znalazł i spojrzałam za siebie, by zobaczyć, czyja to była sprawka, ale nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, to szatyn pierwszy zareagował. Puściły mu nerwy, a ciśnienie widocznie wzrosło.
- Kurwa, człowieku! Czy ty widzisz, co zrobiłeś, czy jesteś jakiś jebnięty?! - krzyczał w nerwach. Było widać, że jest nieźle wkurwiony.
- Louis... - Pociągnęłam go za rękę, ale to nie pomogło, więc musiałam wstać.
- Wypieprzaj z mojej imprezy! Nie chcę cię tutaj więcej widzieć!
- Louis, przestań! - krzyknęłam, by zwrócił na mnie uwagę.
Popatrzył na mnie, był w furii.
- Zostaw go, jest pijany. Uspokój się, nic mi nie jest.
- To go nie tłumaczy. - Odwrócił ode mnie wzrok, by przenieść go na mężczyznę, ale jego już nie było. - Gdzie on jest?
- Nie wiem, przecież kazałeś mu wyjść – odpowiedziałam cicho. - Nie szukaj go, to był wypadek – dodałam.
- Nic ci nie jest? - zapytał przejęty, dotykając mojego policzka. Najwyraźniej nie słyszał tego, że przed chwilą powiedziałam, że nic mi się nie stało. - Jezu, jesteś cała mokra. - Dotknął moich włosów. - Chodź na górę, dam ci coś na przebranie i się umyjesz z tego syfu.
- Przyznam, że nie fajnie mieć mokrą od alkoholu bluzkę – powiedziałam, patrząc na ubranie. Błękitny materiał przykleił mi się do skóry, stał się prześwitujący i strasznie przyległ do piersi, które ukazywał. Na szczęście miałam stanik. - Już kolejny raz coś takiego dzieje się przy tobie i kolejny raz pożyczasz mi ubrania. Wcześniej to Harry wylał na mnie herbatę – przypomniałam mu.
- Może to znak? - Uśmiechnął się delikatnie.
- Niby jaki? - zapytałam nie bardzo przekonana do jego słów, ale uśmiech tkwił na moich ustach.
- Tego jeszcze nie wiem. - Popatrzył mi w oczy. - Chodźmy, na pewno nie czujesz się komfortowo w takim stanie. - Wskazał na moją koszulkę, a ja westchnęłam.
- I jak mam przejść tak obok tych wszystkich ludzi? Przecież to jakbym nie miała na sobie w ogóle bluzki.
- Większość jest już nawalona w cztery dupy, więc nic nie zauważą. Ale jeśli będziesz czuła się pewniej, to możesz iść zaraz za moimi plecami – zaproponował.
Pokiwałam głową, że tego właśnie chcę, a on złapał za moją dłoń i przysunął mnie jak najbliżej do siebie. Potem odwrócił się i wszedł do budynku, a ja pomaszerowałam tuż za nim. Idąc przez ten cały tłum ludzi, w pewnej chwili zwiesiłam głowę i spojrzałam na nasze splecione dłonie. To się nie dzieje naprawdę. No pewnie, że nie. Zaraz się obudzę, a ta bańka pęknie i będzie po wszystkim. To byłoby zbyt pięknie, by mogło być rzeczywiste. Boże, co ze mną jest nie tak? O czym ja fantazjuję? Przecież w tej chwili nie jestem sobą. A może jednak jestem?
Nie zorientowałam się nawet, kiedy byliśmy już w sypialni szatyna i stałam w jego garderobie, do której mnie przyprowadził. Dyskretnie się rozejrzałam i zauważyłam, że jak na garderobę, jest bardzo ogromna i w dodatku zapełniona tylko w połowie. Tak jakby ta druga połowa na kogoś czekała. Nie było widać tej części na pierwszy rzut oka, była bardziej z tyłu, ale w miejscu, w którym się znajdowałam, widziałam całe pomieszczenie.
- Proszę, ta będzie dobra. - Podał mi do rąk czarną koszulkę, wcześniej zdejmując ją z wieszaka.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Jak to możliwe, że bałaś się przejść tak obok tych wszystkich ludzi, ale przy mnie zachowujesz się inaczej? - zapytał zaintrygowany.
- Widziałeś mnie w gorszych sytuacjach – odpowiedziałam cicho i nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, ja kierowałam się do wyjścia z garderoby. Jeśli zapyta – nie będzie wiedzieć o czym mówię, jeśli nie zapyta – jest szansa, że pamięta cokolwiek ze Stanów.
Znalazłam się z powrotem w jego sypialni, a gdy i on się w niej zjawił, i chciał coś powiedzieć, nie pozwoliłam na to. Już nie chcę słyszeć nic na ten temat.
- Louis, mam prośbę.
- Jaką? - zapytał, zasuwając za sobą wejście do garderoby.
- Przyjechałam tu z Kelly i Tristanem, a nie mogę ich znaleźć. Muszę jak najwcześniej wyjść z imprezy...
- Jasne. Odwiozę cię – przerwał mi, szczerze się uśmiechając.
- Tak? Dziękuję. Podam ci potem adres do ich domu.
- Czemu masz tam jechać? Nie lepiej, bym zawiózł cię do ciebie?
- Tak wyszło. - Wzruszyłam ramionami. - Myślałam, że wrócę z nimi do nich, bo rano mam lot do Stanów i przewiozłam tam swoją walizkę. Wyjechałabym od nich, a teraz muszę radzić sobie sama – wytłumaczyłam spokojnie.
- A jak dostaniesz się do ich mieszkania?
- Mam ich klucze w torebce – odparłam, a on spojrzał na mnie podejrzliwie. - Jest w bezpiecznym miejscu, zostawiłam ją na waszej strzelnicy – wytłumaczyłam.
- Wszystko przemyślałaś. - Zaśmiał się. - Rzeczywiście jesteś przebiegła – dodał, a ja tylko szeroko się uśmiechnęłam. Jestem.



***

Jak pokrótce wyglądało wszystko po wczorajszej imprezie? A mianowicie po tym, gdy drastycznie zostałam oblana alkoholem? A no tak, że ostatecznie nie odnalazłam Kelly i Tristana, i odwiózł mnie Louis, a oni ostatecznie wrócili o 4 nad ranem. Wiem to, bo narobili strasznego hałasu, gdy wrócili zlani w trupa. Widocznie bardzo podobało im się na imprezie. Jak też się okazało, mieli jeszcze jeden zestaw kluczy. Więc gdyby nie to, że zachowywali się głośno, pewnie nie wiedziałabym nawet, że wrócili . Nie jestem też pewna, co dokładnie stało się z ich autem i jak wrócili do domu.
Gdy miałam jechać na lotnisko, oni wciąż leżeli w łóżku, a ja nie mogłam nawet ich dobudzić, więc ponownie byłam zdana wyłącznie na siebie i musiałam dzwonić po taksówkę. Gdybym wiedziała, że aż tak się popiją, to od razu pojechałabym do siebie i na to samo by wyszło. Dlatego bez sensu zrobiłam, że się u nich zatrzymałam.
W samolocie natomiast w ogóle nie mogłam zmrużyć oka, więc albo słuchałam muzyki, albo czytałam książkę, którą w końcu zaczęłam, a wcześniej z braku czasu nie mogłam. I ten jeden raz podróż do Stanów dłużyła mi się niesamowicie. Zapewne dlatego, że na ogół podczas tak długich podróży spałam, więc nie odczuwałam tego tak dobitnie.
A kiedy dotarliśmy do hotelu, zjadłam obiad i na jakąś godzinę się położyłam. No, więc czym to poskutkowało? Za 5 minut będę spóźniona na tą konferencję, bo źle rozplanowałam czas, a razem z Jordyn nie możemy odnaleźć sali konferencyjnej. Słowo daję, że gdyby nie to, że w końcu zapytaliśmy kogoś o drogę, pewnie byłabym totalnie spóźniona. A ja nie mam w zwyczaju się spóźniać, to nie w moim stylu. Zawsze służbowo jestem na czas i dla mnie to już dramat, gdy wiem, że jest ryzyko, że czasowo się nie wyrobię.
Szybkim krokiem przemierzałam marmurowe korytarze budynku, przez które aż za nadto słychać było stukot moich szpilek. Kiedy wyszłam zza zakrętu, w połowie holu dostrzegłam otworzone drzwi od jednej z sal, a przy nich stał niski, otyły mężczyzna.
- Pani Miller? - zapytał, kiedy byłam bliżej celu.
- Tak, tak to ja! - krzyknęłam, przyspieszając kroku i czując, że za chwilę wyryję twarzą w podłogę.
Dlaczego ja zawsze noszę te cholerne szpilki? To cholerstwo wcale nie jest takie wygodne, a ja wciąż je zakładam.
- Bardzo przepraszam za spóźnienie. Miałam problemy ze znalezieniem tego miejsca – wyjaśniłam, kiedy znalazłam się obok mężczyzny. On jedynie pokiwał głową, że rozumie i gestem dłoni zaprosił mnie do sali.
Weszłam do wnętrza i zobaczyłam okrągły stół. Byli już wszyscy, więc z łatwością odnalazłam swoje miejsce, podpisane moim nazwiskiem. Udałam się do wyznaczonego miejsca i usiadłam przy stole, odstawiając termos z kawą na stół, a torebkę zawieszając na oparcie krzesła. Poprawiłam jeszcze marynarkę i włosy, i byłam gotowa.
- Dobrze, myślę, że możemy już zaczynać – usłyszałam nieznany mi głos.
Uniosłam głowę i spojrzałam na miejsce prowadzącego, by zobaczyć, kim jest ten tajemniczy człowiek, który to prowadzi. Jakie było moje zaskoczenie, gdy na tabliczce na stole na przeciw mnie odczytałam: 'Apple. Louis Tomlinson'. A potem zorientowałam się, że szatyn stoi na środku i wpatruje się we mnie z szerokim, zwycięskim uśmiechem. On o tym wszystkim wiedział... Zaprosił mnie tu...

***

1 komentarz:

  1. Hahah no nieźle
    Super rozdział, jak zawsze z niecierpliwością czekam na next :3
    Weny kochana i do napisania! 😘

    OdpowiedzUsuń