*Louis*
Po trzech dniach stwierdziłem, że koniec użalania
się nad sytuacją i pora działać. Nic nierobienie nie pomoże, a niemal w każdym
przypadku udaje się znaleźć jakieś rozwiązanie. I tak, ja też się łudzę na to,
że jednak będzie dobrze, dlatego zrodziła się we mnie nadzieja i nie odpuszczę
bez walki.
Co do Cass i mojego wybuchu po pijaku, to musiałem
się słono tłumaczyć. Przepraszałem ją z pół godziny i przysięgałem, że żałuję
tego, co się stało, ale w ostateczności ona mi po prostu uległa. Nie miała siły
się ze mną kłócić i wybaczyła mi kolejny wybryk, o ile tak można to nazwać.
Powiedziała, że to nie czas na kłótnie i na nowo wróciliśmy do codzienności.
Względnej codzienności. Liczę na to, że nie chowa do mnie urazy za ten wyskok,
bo chciałbym, by było między nami dobrze. Wprawdzie, piłem akurat wtedy, bo
byłem pewny, że Cass śpi, nie chciałem, by widziała, jak słaby byłem i uciekam
się do alkoholu, ale widzę teraz, że to był może błąd. Muszę inaczej odreagowywać
stres, bo to może skończyć się nieciekawie.
Próbuję opracować plan strategiczny. Pierwsze, co
zrobię, to zaciągnięcie rady od Liama i stworzenie pozorów tej nadziei. Jestem
gotowy na wielotygodniową walkę, dlatego, mimo, że jest weekend, siedzę w
gabinecie lekarskim Liama w londyńskim szpitalu. Przyjechałem tu w tajemnicy
przed Cass, specjalnie na jego dyżur, bo nie mogłem dłużej czekać. Nie byłem w
stanie wytrzymać aż do momentu, gdy skończy pracę i wróci do domu, bo byłem
zdeterminowany, by jak najszybciej zacząć reagować. Wyjaśniłem Liamowi sytuację
i przekazałem wyniki badań, które ukradkowo zabrałem z dokumentów Cassandry,
kiedy brała prysznic. I już walczyłem za nas dwoje. Troje właściwie.
- Jak ona się trzyma? – zapytał współczująco brunet,
a ja głębiej odetchnąłem, patrząc na przygnębiająco białe ściany. – Widziałem
ją wczoraj w kuchni, ale przemknęła tylko obok mnie. Milczała, nie myślałem
wtedy, że dzieje się to, co się dzieje.
- Słabo – odparłem, wzruszając ramieniem. – Ja wcale
nie lepiej, ale zachowuję pozory, że się trzymam. Ktoś musi zachować zdrowy
rozsądek z nas dwojga, bo ona chwilami nawet nie wie, jaki mamy dzień, co
dzieje się wokół niej. Zapomina o różnych rzeczach, muszę jej przypominać o
tym, by jadła. Jakby... popadała powoli w stan depresyjny albo coś takiego.
Mało mówi i... w ogóle nie potrafię zająć jej uwagi, by myślała o czym innym.
- To normalne. Nie licz, że z dnia na dzień zacznie
się śmiać. Taka informacja to szok dla człowieka, musisz dać jej czas.
- Ile? – zapytałem cicho, patrząc tępo na jego
biurko.
- Nie wiem, Louis. To zależy od człowieka. Dla
jednych będzie to tydzień, a dla innych miesiąc. Musi przyzwyczaić się do
obecnej sytuacji... Może chcecie, żeby polecić wam psychologa? Może wam się
wydawać, że go nie potrzebujecie, ale naprawdę...
- Dzięki, ale najpierw musimy sami się z tym oswoić.
Przyjechałem tylko, byś coś mi doradził. Załatwię jej lekarzy jak najszybciej,
aby nie męczyć jej dodatkowo. Dlatego przyjechałem sam, bo nie chcę, żeby
gorzej się denerwowała. Muszę mieć na uwadze też to, że jest w ciąży. Boże,
stary... ta sytuacja to takie gówno. Boję się najgorszego. – Głos zaczął mi się
załamywać, więc przerwałem mówić.
- Wiem Ja też nigdy bym się nie spodziewał, że was
to dopadnie, ale pamiętaj, że pomogę wam. W razie czego, załatwię najlepsze
leki, opiekę... kurwa, będziemy walczyć, rozumiesz? Jest za młoda na takie coś,
nie pozwolę... Po prostu zrobię wszystko, co się da.
Pokiwałem powoli głową, zaciskając mocno szczęki, by
nie dać łzom wypłynąć. Znowu nadeszły te ciężkie dni i najzwyczajniej w świecie
miałem dość życia. Chciałem w końcu spokoju, a ciągle spotyka mnie coś złego.
Za to, co robię, to ja powinienem cierpieć, nie ona, i to ja powinienem być
chory. To ja powinienem być na jej miejscu, ona w niczym nie zawiniła. Nie
zasługuje na to i ja to wiem. Wolałbym, żebym to był ja, tylko dlatego, by ona
mogła żyć.
- Przejrzałem wszystkie jej badania, ale, szczerze
mówiąc, nie widzę tu niczego niepokojącego. Jak na kobietę w ciąży, z astmą, to
są prawidłowe. Sprawdzę jeszcze zdjęcie RTG klatki piersiowej, pewnie tam
wszystko widać. – Sięgnął po płytę, na której był zapis prześwietlenia i
umieścił w komputerze.
W ciszy wyłamywałem sobie palce dłoni, czekając na
werdykt Liama, a serce biło mi w niewyobrażalnie szybki tempie. Ostatnio to
chyba było normą.
- I co? – wymamrotałem, nie podnosząc nawet na niego
wzroku. Wiedziałem, co usłyszę.
- Chwileczkę... Te płuca wyglądają jakby były w
najwyższym stadium... Niemożliwe, żeby tak szybko rak się rozwinął, musiał być
już od jakiegoś czasu. Niemożliwe, żeby Cassandra o tym nie wiedziała. Kiedy
ostatnio miała prześwietlenie płuc? Oprócz tych najnowszych badań.
Zdecydowałem spojrzeć na Liama i dostrzegłem, że
marszczy w zastanowieniu brwi. Po chwili wziął do rąk telefon i zaczął coś na
nim pisać.
- Nie mam pojęcia. Co jakiś czas ma kontrolę. Wydaje
mi się, że z cztery miesiące temu miała robione wszystkie badania, jakoś
niedługo po tym, jak dowiedzieliśmy się o ciąży. Ale nie wiem, czy miałam wtedy
robione zdjęcie płuc, nic o tym nie mówiła.
- Wiem, że lepiej nie robić tak często RTG,
szczególnie w ciąży, ale obiecuję ci, że zachowamy najwyższe względy
bezpieczeństwa. Trzeba powtórzyć badania. Przywieź ją do szpitala, najlepiej
jeszcze dziś.
- Co to znaczy, że trzeba powtórzyć badania? –
Głęboko przełknąłem ślinę, patrząc na niego szerzej otwartymi oczami. Nagle
znacznie oprzytomniałem.
- Nie chcę wam robić złudnej nadziei, dopóki nie
sprawdzę czegoś, dlatego po prostu ją przywieź. Mam dyżur do dziewiętnastej,
ale mogę zostać w szpitalu dłużej.
- D-dobrze. – Prędko pokiwałem głową, szybko
wstając. – Spróbuję ją przekonać.
- To ty to załatw, a ja jeszcze skonsultuję to z
kilkoma innymi lekarzami. Jak coś, to jestem pod telefonem.
Nie wiem, jak zdołałem wybiec tak szybko z jego
gabinetu, a potem ze szpitala do samochodu, ale wiem, że po drodze prawie
spadłem ze schodów. Wiem już, że dobrze zrobiłem przyjeżdżając tu. Ktoś, kto ma
obeznanie w takim temacie jest teraz dla mnie na wagę złota. Niezmiernie cieszę
się, że Liam ma jakąkolwiek wiedzę z różnych dziedzin medycyny i ma mi kto
pomóc.
Problem jednak polegał teraz na tym, że gdy dotarłem
do domu, Cassandry nie było. Cholera. Zabrała swoje auto i gdzieś pojechała, a
telefonu nie odbierała. Nie myślałem, że będę musiał szukać jej w całym
mieście.
***
Szukałem mojej narzeczonej od rana dłuższy czas,
dopóki do głowy nie przyszła mi jedna miejscówka, w której mogła być.
Przemieszczałem się motorem, by łatwiej było mi dotrzeć w wiele miejsc, więc
sprawnie wjechałem na tak dobrze znane mi wzgórze na obrzeżach Londynu. Miejsce,
gdzie nie przychodzili zwykle ludzie, była to dla mnie taka oaza, pozwalająca
pomyśleć i oderwać się od codzienności. Od razu, gdy pomyślałem o tej
miejscówce, przypomniałem sobie, że zabrałem tu kilka razy szatynkę i
natychmiast domyśliłem się, gdzie była. Chciała być jak najdalej od świata, to
jasne. Potrzebowała bliskości, ale także pobycia w samotności. Rozumiałem to.
Nie myliłem się więc, co do miejsca jej pobytu. Poczułem ulgę, że znalazłem ją
bezpieczną. Bądź co bądź, ale obawiałem się, że coś mogło się stać, nie dawała
przecież znaku życia, martwiłem się. Zawsze się martwię.
Siedziała na ziemi oparta o drzewo, na bluzie, z
podkulonymi pod brodę kolanami, w miarę jak pozwalał jej na to jej spory już
brzuch. Patrzyła na panoramę Londynu, ale odwróciła się na chwilę, gdy do jej
uszu dobiegł dźwięk silnika motoru. Zaparkowałem tuż obok jej auta i zszedłem z
pojazdu, jednocześnie zdejmując z głowy kask, który zaraz odłożyłem na bagażnik.
- Wiedziałem, że tu będziesz – odezwałem się,
zmierzając ku niej.
Nie odpowiedziała mi, ale mocno się we mnie wtuliła,
kiedy usiadłem przy niej, obejmując ją w pasie ramieniem.
- Dobrze się czujesz? – zapytałem z troską, całując
jej czoło, ale ona w odpowiedzi wzruszyła jedynie ramionami.
- Długo tu już jesteś?
- Nie wiem – odpowiedziała cicho. – Może godzinę, a
może więcej. Miałam dość siedzenia w domu. Każdy tylko pyta, dlaczego chodzę
jak cień człowieka – wymamrotała, pociągając nosem.
- Przepraszam, mogłem im powiedzieć, żeby nie....
- Nie rób ze mnie porcelanowej laleczki –
odpowiedziała urażona, podnosząc głowę z mojej klatki piersiowej.
Zauważyłem, jak ukradkowo ociera łzę z kącika oka.
- Gdzie byłeś? Nie powiedziałeś, że gdzieś jedziesz,
jakbyś znikł.
- Właśnie, jeśli o to chodzi... – Potarłem dłonią
czoło, usiłując ułożyć myśli w słowa, ale raczej nie szło mi to najlepiej.
- Coś chcesz przede mną ukryć, widzę to. Lepiej tego
nie rób – wtrąciła się, przyglądając się mojej twarzy. Wtedy dostrzegłem, że
jej oczy były czerwone.
- Chcę, żebyś powtórzyła badania.
- Po co? – zapytała mało słyszalnie, patrząc na mnie
niepewnie.
- Bo... może coś umknęło lekarzom, może...
- Nie. – Pokręciła prędko głową. – Nie wrócę tam.
- Dlaczego?
- Bo nie chcę znów się zawieść – wykrztusiła z
trudem, a jej oczy zabłyszczały od łez.
- Cass... proszę. Zasięgnijmy porady kogoś jeszcze.
Nie możemy trzymać się tylko jednego lekarza.
- I co to zmieni? Usłyszę tylko, że już nic się nie
da zrobić. Powiedzą, że ile mi zostało? Rok? Pół? Dwa miesiące?
- A jeśli usłyszymy jednak dobrą wiadomość?
- To nie film, żebym cudownie ozdrowiała.
- Dlaczego ty mi to robisz? Chcesz żyć, tyle razy mi
to powtórzyłaś w ostatnich dniach. Specjalnie pojechałem do Liama, by przeanalizował
wyniki. Chcę, żeby zajęli się tobą najlepsi doktorzy, próbuję szukać pomocy, a
ty robisz mi coś takiego? Proszę, Cass... pojedźmy do tego szpitala raz jeszcze
i....
- To nic nie da, jestem chora. – Zasłoniła dłonią
pół twarzy i się rozpłakała. – Umieram, nikt mi już nie pomoże.
- Tego nie wiesz, zawsze jest jakieś wyjście.
- Ale nie tym razem! – krzyknęła w przestrzeń, a ja
poczułem ukłucie w sercu. – Nie chcę jechać do tego szpitala, przestań. –
Zaczęła się dławić łzami, więc położyłem dłonie na jej policzkach, chcąc ją
uspokoić. – Całe moje życie to walka, przyzwyczaiłam się. Przestań mi mówić,
żebym tam jechała, przestań... – I nagle przerwała, bo nie mogła już oddychać.
Z trudem łapała kolejny oddech i było jeszcze gorzej niż zazwyczaj. Przeraziłem
się nie na żarty.
W torebce, która leżała w aucie szatynki znalazłem
na szczęście inhalator i od razu włożyłem go do ust dziewczyny. To ulga, że ma
go zawsze przy sobie, bo nawet wolę nie myśleć, do czego mogłoby dojść, gdyby
nie miała.
Widok jej duszącej się i niemogącej oddychać łamie
mi serce. Widzę, jak ją to męczy i jak natychmiast po tym momentalnie słabnie.
O wiele gorzej niż jeszcze kilka tygodni temu i niezwykle mnie to niepokoi.
- Cass... proszę. Dusisz się bardziej, nie radzisz
sobie z tym – błagałem, kiedy dochodziła do siebie. - Nie potrafię ci ulżyć,
mimo, że chcę. Co, jeśli, nie daj Boże, dojdzie do sytuacji, gdy inhalator nie
da rady ci pomóc? Cassie, proszę... Jeśli nie dla siebie, nie dla mnie, to dla
naszej córeczki. – Ułożyłem dłoń na jej brzuchu, w którym jak na zawołanie mała
dziewczynka kopnęła.
Niezauważalnie kiwnęła głową, poddając się.
- Dobrze. Dla małej – wyszeptała, a ja poczułem
ulgę, że się zgodziła.
***
*Cassandra*
Zgodziłam się i znowu jest jakbym czekała na wyrok.
Bo tylko tak można nazwać ten moment. Doskonale wiem, co mi powiedzą – że jest
źle, że nic nie da się już zrobić i reszta tej otoczki. Moja sytuacja z dnia na
dzień się nie zmieni, to nie magia. Próbuję się z tym pogodzić, chociaż drżące
i całkiem zimne dłonie wcale na to nie wskazują, kiedy siedzimy w poczekalni na
szpitalnym korytarzu. To jest absurdalne, bo sama sobie to zrobiłam. Może,
gdybym nie paliła przy astmie papierosów, to nie doszłoby do tego. Co prawda,
Louis pali nadal, ale on nie ma żadnych chorób, w przeciwieństwie do mnie. To
było do przewidzenia, że sama się załatwię, a jednak dalej w to brnęłam. Jestem
tak głupia, nie myślę w ogóle nad konsekwencjami. Za późno, żeby to zmienić. O
kilkanaście miesięcy za późno.
Robili mi ponownie RTG płuc. Liam konsultował to z
innymi lekarzami i uważając, że to niezbędne w moim przypadku, bo gdyby nie
było, poczekaliby z tym do końca mojej ciąży, a czas nagli. Zachowali jednak
dodatkowe środki bezpieczeństwa, by nie narazić dziecka na promieniowanie podczas
badania. Ufam więc, że nie wpłynie to na nie.
Patrząc tępo w podłogę i usiłując zachować względny
spokój, poczułam, jak na moim udzie ląduje ciepła dłoń, która natychmiast
dodała mi odrobinę pewności siebie.
- Hej, bez względu na to, co usłyszymy, nie opuszczę
cię. Pamiętaj – zapewnił mnie, a ja w odpowiedzi złapałam jego rękę i
ścisnęłam.
Głębiej odetchnęłam, chcąc coś powiedzieć, ale za
chwilę drzwi do gabinetu Liama się otworzyły i zaprosił nas do środka. Był tam
już inny lekarz i trochę to przerażało mnie. Im więcej lekarzy, tym
poważniejsza sprawa, prawda? Nie przyszedł tu sobie tak dla własnej
przyjemności. Wiem, jak koszmarnie musi to wyglądać.
- Mamy dobrą wiadomość – odezwał się mężczyzna w
białym kitlu, który na oko mógł być już po czterdziestce.
- Dobrą w jakim sensie? – zapytał za mnie Louis,
poruszając się niespokojnie na krześle obok.
- Bardzo dobrą. – Uśmiechnął się szeroko Liam i to
mnie zbiło już z tropu. Patrzyłam na nich trochę przestraszona i nie
wiedziałam, czego mam się spodziewać.
- Dobrze, może lepiej powiem to prosto z mostu, aby
was nie denerwować. Ktoś pomylił wyniki badań z inną osobą – wytłumaczył, a ja
poczułam jakby serce mi stanęło.
- Co? – wyszeptałam, całkiem zdezorientowana i nie
wierzyłam, że to dzieje się naprawdę. Czy ja dobrze usłyszałam?
- To nie twoje badania, Cassandra. Są one innego
pacjenta. Nie wiemy, jak doszło to tak poważnej pomyłki, ale ty jesteś czysta.
Ani jednej komórki rakowej.
Niekontrolowanie rozpłakałam się, dziękując w głowie
Bogu, któremu przez kilka ostatnich dni poświęciłam niemal wszystkie moje
myśli. Może miało być inaczej? Może modlitwa naprawdę pomogła?
Poczułam silne ramię oplatające mnie wokół i
natychmiast wtuliłam się w swojego narzeczonego, szlochając. Płakałam z ulgi i
z radości. Nareszcie koniec mojego strachu. Chyba już zawsze będę wdzięczna za
tą szansę. To jakbym otrzymała nowe życie. Jakby w końcu nadeszły lepsze czasy.
- Jak można komuś przez pomyłkę powiedzieć, że ma
raka? – wykrztusiłam, nie puszczając dłoni mojego mężczyzny.
- Lekarz, który przekazał ci diagnozę, był,
niestety, niekompetentny, bo od razu powinien zorientować się, że mogło dojść
do pomylenia badań. Nowotwór w takim stadium nie mógłby pojawić się tak szybko,
więc od razu połączyłem fakty, gdy Louis przyszedł do mnie po radę.
- Oczywiście, lekarz, który popełnił tak poważny
błąd, poniesie odpowiednie konsekwencje. Została pani wystawiona na
niepotrzebny stres i dostała błędne informacje. Gdyby nie dodatkowe badania,
kto wie, jak mogłoby się to skończyć, gdyby jakaś klinika chciała rozpocząć
leczenie, które tu jest absolutnie niewskazane – dodał drugi mężczyzna, a ja
uważnie wszystkiego słuchałam, bo naprawdę cieszyłam się. Nie żałuję, że tu
przyjechałam i że Louis namawiał mnie na ponowne badania. To on zareagował i
zaczął działać. Nie ma słów, które wyrażą, jak bardzo mu dziękuję.
- Tylko co z tym, że duszę się coraz bardziej? –
zapytałam, zauważając jedną kwestię sporną. – Męczę się przez to jeszcze
bardziej. Mam wrażenie, że moje leki przestają mi pomagać i...
- To tylko astma pogłębiła ci się, bo jesteś w
ciąży. To normalne, nic się nie dzieje. Przypiszę ci silniejsze leki, takie dla
ciężarnych i myślę, że od razu będzie ci lżej oddychać.
- Dziękuję. – Uśmiechnęłam się szeroko, ocierając
pozostałości łez. – Tak bardzo dziękuję. Jestem chyba dziś najszczęśliwszym
człowiekiem w mieście.
- E tam w mieście, w całym kraju – odparł radośnie
drugi lekarz, na co się zaśmiałam.
Kiedy myślałam, że to już koniec, okazało się, że
wcale tak nie jest. To tylko potwierdza to, by nigdy nie tracić nadziei. Bo ja
na chwilę straciłam, a niepotrzebnie. Nie powinnam. Teraz dostałam dar od losu
i w pełni go wykorzystam. Będę najlepszą mamą, jaką potrafię i najlepszą
narzeczoną. Jeszcze narzeczoną. Pora żyć pełnią życia. Za długo z tym
zwlekałam.
***
Od bardzo dawna nie byłam tak bardzo szczęśliwa jak
dzisiaj. A może byłam? Już nawet nie pamiętam, bo to dzisiejszy dzień uważam za
całkowity zwrot akcji. Poczułam, jakbym zaczynała nowe życie, dostałam szansę,
o jaką błagałam. Na obecną chwilę nie ma dla mnie niczego ważniejszego niż mój
ukochany i rodzina. Jestem przepełniona radością i miłością, i mam wrażenie, że
to uczucie może mnie rozsadzić. Jedyną, tycią obawą jest to, że wszystko nagle
przeminie bezpowrotnie i nie wróci, że to się rozsypie i kawałki będzie trzeba
zbierać. Ale póki co, staram się odsunąć ten niepokój na znacznie dalszy plan.
Dziś się raduję i nikt nie zakłóci mi tego dobrego humoru. Za długo okryta
byłam rozpaczą, aby nagłe zrzucenie na mnie szczęścia nie obiło się echem i
przeminęło jak gdyby nigdy nic. Bo chwila, w której dowiedziałam się, że to nie
moja badania, była jak wygranie na loterii. Dosłownie, wygranie życia w
rosyjskiej ruletce. Mnie wybrano, mnie oszczędzono...ja naprawdę nie potrzebuję
już niczego więcej do tego, aby być szczęśliwą. Czeka mnie życie, o jakim
marzyłam – dom, rodzina, mąż i dziecko. Nie mam słów, by wyrazić nimi uczucia,
jakie mi towarzyszą na ten moment. Czuję, że dziś w nocy nie zasnę i ciągle
będę szczypać się w ramię, by sprawdzić, czy nie śnię.
W tej chwili, czuję się jakby Święty Mikołaj do mnie
przyszedł i był to najlepszy dzień w roku. Jest sobotni wieczór, a ja siedzę
wraz z Louisem w naszej sypialni na podłodze i oglądamy, co nakupowaliśmy przed
kilkoma godzinami dla dziecka po wizycie w szpitalu. Po dzisiejszych udanych
zakupach, i przede wszystkim pełnych radości i zabawy, większość wyprawki dla
naszego maluszka mamy już gotową. To była moja odskocznia, naprawdę świetnie
spędziłam czas wybierając malutkie śpioszki, kocyki, butelki czy skarpetki.
Wszystko jest takie tycie i to tak bardzo uświadamia mi, że już niedługo bardzo
malutki człowieczek będzie w moich ramionach. Wybieranie takich rzeczy to
wielka frajda. Tym bardziej, gdy nie robi się tego w pośpiechu. Czekam z
niecierpliwością, kiedy będziemy kupować łóżeczko. Chcę zobaczyć, jak Louis sam
je składa, wypełniając swoje pierwsze ojcowskie zadanie. Ot, tycie marzenie.
Nie mogę się doczekać, aż będzie walczył z częściami mebelka, by złożyć to w
jedną całość. Może dziwne z innej perspektywy, ale w ciąży zauważam, jakich
nowych rzeczy chciałabym doświadczyć. Teraz nawet najdrobniejsze kwestie
sprawiają mi wielką frajdę. Może dlatego, że moja córeczka też będzie malutka,
a może dlatego, że już dojrzałam wystarczająco.
- Trzymaj. – Podałam Louisowi miętową czekoladkę,
ale on zmarszczył brwi i nawet jej nie wziął.
- Nie. Jak ty to możesz jeść?
- Widocznie mogę. No masz. – Chciałam włożyć mu
słodycz w dłoń, ale on zabrał rękę.
- Nie, to niedobre.
- Nawet nie próbowałeś – stwierdziłam, na co on się
skrzywił.
- Ale wiem, że to musi być niedobre.
- No weź, spróbuj – zachęcałam go, ale on jeszcze
się odsunął, bym go nie dręczyła.
- O nie, ja nie będę tego jadł, zapomnij.
- Proooszę? – Zrobiłam błagalne oczka, ale on zdecydowanie
pokręcił głową, więc mrużąc oczy, uznałam, że prościej będzie działać niż
gadać, i podjąć radykalne kroki. Wstałam więc i przeszłam nad rozrzuconymi na
podłodze ubrankami dla dziecka. Kiedy podeszłam do chłopaka, wepchnęłam mu do
buzi czekoladkę i zasłoniłam mu usta dłonią, by nie wypluł.
- A teraz grzecznie gryź. – Uśmiechnęłam się
sztucznie, a on popatrzył na mnie morderczo, na co wystawiłam mu jedynie język.
Zabrałam rękę z jego twarzy, dopiero gdy przestał ruszać szczęką.
- Dobra, tym razem miałaś rację, rzeczywiście dobre.
– Próbował powiedzieć to poważnie, ale mu się nie udało i zaśmiał się sam z
siebie.
- Nie: tym razem. Ja zawsze mam rację, prezesiku. –
Popukałam palcem w jego czoło, a on go zabrał i pocałował.
- Uznajmy, że tak. Nie zamierzam się z tobą kłócić.
– Pociągnął mnie na swoje kolana, uważając, by nie uderzyć w brzuch.
- Pewnie normalnie powiedziałabym coś, żeby cię
zdenerwować, ale dziś sobie odpuszczę. – Głupio się uśmiechnęłam.
- To cieszę się niezmiernie. Chyba kopnął mnie jakiś
zaszczyt, co?
- Nieszczególnie – mruknęłam, sięgając po mięciutki
szary sweterek w różowe serduszka. – Będzie w tym wyglądała jak księżniczka.
- Wiadomo. Nie na darmo wybierałem te ubranka.
- A wiesz, czego jeszcze potrzebuje księżniczka? –
Spojrzałam na niego znacząco, ale ten w zamyśle uniósł jedynie brwi.
- Księcia? – Podsunął, a ja się zaśmiałam.
- Może jeszcze nie.
- A więc?
- Pałacu – uświadomiłam mu i chyba nieźle musiałam
go zdziwić, bo zrobił śmieszną minę.
- Sugerujesz, że mam wybudować jej pałac? Już w
jednym takim mieszkamy. – Machnął ręką dookoła swojej głowy, a ja uderzyłam
dłonią w czoło, zastanawiając się, czy tylko udaje, że nie wie, o co mi chodzi,
czy rzeczywiście tak jest.
- Chodzi mi o pokój dla dziecka, mądralo.
- Mogłaś mówić tak od razu.
- Myślałam, że wyłapiesz kontekst, ale widocznie się
myliłam. To co myślisz? Zostało coraz mniej czasu do porodu, a nawet nie mamy
jakiegoś miejsca, gdzie moglibyśmy trzymać wszystkie niezbędne rzeczy. Jeśli
wstawimy tu łóżeczko i dodatkowe meble, to nie będzie tu już za chwilę wolnej
przestrzeni.
- Coś wykombinuję, okej? – Zmrużył jedno oko,
drapiąc się po głowie. – Coś wymyślę.
- Wolne pokoje są dopiero na drugim końcu domu,
chyba nie powinien...
- Zdaję sobie z tego sprawę. Dziecko musi być blisko
nas. – Odetchnął głęboko, kładąc się plecami na podłogę. – Muszę to
przeanalizować. Coś ogarnę, ale nie w jeden dzień przecież.
- A w dwa? – zapytałam, chcąc go rozbawić. Patrzyłam
na niego niewinnie i udało mi się.
- A może jeszcze dzisiaj pójdę dobudować jeden
pokój? – zaproponował ironicznie ze śmiechem.
- Jeśli chcesz. – Wzruszyłam ramionami.
- Boże... – Pokręcił głową na boki, z powrotem
siadając. – Nawet nie wiesz, jakie dajesz mi szczęście. Jesteś najlepszym, co
spotkało mnie w życiu, Cassie.
***
Tydzień później wszystko nagle się psuje, kiedy do
Londynu przylatuje dawna przyjaciółka Louisa – Sasha. Nie widzieli się kilka
lat i właśnie z tego powodu mój narzeczony spędził z nią ostatnie dwa dni, a ja
w ósmym miesiącu ciąży siedziałam sama przed telewizorem. Z początku to
tolerowała, teraz mam zastrzeżenia, co do tej znajomości. Pojawiła się nagle,
dzwoniąc, że jest w kraju, a teraz on pokazuje jej miasto. Widać, że są sobie
bliscy, a na domiar złego, pierwszego dnia jej przyjazdu musiałam gościć ją
tutaj na kolacji i udawać, że nie przeszkadza mi jej obecność. Nie
przeszkadzała, dopóki nie zobaczyłam, jak się do niego klei, a on nawet nic z
tym nie robił, jakby mu się to podobało. Więc dzisiaj wszczęłam strajk i go
unikam. Może nie powinnam tego robić po tym, co ostatnio przeszliśmy, ale to on
wybierał tamtą kobietę spomiędzy nas dwóch do spędzania wspólnie czasu. Czy
jestem zazdrosna? O tak. Ale nie miałabym ku temu powodów, gdyby chociaż była
brzydka, a... cholera, ona wygląda jak jakaś modelka. Dodatkowo, moje ciążowe
hormony w niczym nie pomagają i chyba już wszystko mnie drażni. To cieszenie
się z tego, że pobieżnie jestem zdrowa, nie trwało długo, bo teraz co chwilę
wkrada się jakiś niepokój – czy to o to, co dzieje się obecnie, czy już o sam
nadchodzący poród. Czuję się dziwnie. Psychicznie. Nie wiem sama, czego chcę i
co czuję, i w sumie to ja nie dziwię się, że Louis woli spędzać czas z tą
lafiryndą, a nie ze mną. Nie jestem do wytrzymania, sama to sobie przyznaję. Raz
się śmieję, a raz krzyczę i to nawet ja widzę. Nie trzeba mi specjalisty, by
stwierdził, że mam ogromne wahania nastroju. Ja po prostu zachowuję się jakbym
była kimś innym, co tu dużo gadać. Już rozumiem stwierdzenie: jak baba w ciąży.
Nie wzięło się to z niczego.
Siedziałam na dużej huśtawce w ogrodzie, chociaż
była połowa listopada. Musiałam pomyśleć i w końcu się przewietrzyć. Może o tej
porze roku nie było tu tak zielono jak wiosną, ale za szybko już się męczę, by
zrobić sobie jakiś spacer do parku. To musi mi wystarczyć. Już i tak
przeniosłam całą pracę do domu i z Tristanem tylko dogaduję najważniejsze
rzeczy. Odsunęłam od siebie dużo obowiązków i przyjemności, więc zwyczajnie
większość czasu się lenię. Może jednak należy mi się po tylu latach?
- Cześć, piękna – usłyszałam obok, więc odwróciłam
się w kierunku, z którego dochodził głos.
Zorientowałam się, że Louis chciał mnie pocałować i
od razu odsunęłam się. Wiedziałam, że przed chwilą wrócił ze spotkania z inną.
Broń Boże, nie posądzałam go o zdradę na obecną chwilę.
- Co jest? – zapytał powoli i ostrożnie, na moment
zatrzymując się w jednej pozycji.
- Sasha pewnie lepiej całuje, co? – mruknęłam, nie patrząc
na niego, a on natychmiast w śmiechu zwiesił głowę.
To naprawdę było takie zabawne? Bo mi się nie wydaje.
- Nie mam pojęcia, bo nigdy nie próbowałem, zazdrośnico.
To tylko koleżanka, przecież już ci to mówiłem. – Usiadł obok, obejmując mnie ramieniem.
– Pracowaliśmy razem, znała Natalie od dziecka. Nie grzecznie było odmówić spotkania,
nie sądzisz?
- Może masz rację. – Głębiej odetchnęłam, kładąc jedną
z dłoni na brzuchu. Nadal jednak na niego nie spojrzałam. Patrzyłam wszędzie, ale
nie w jego kierunku.
- Do niczego nie doszło, jeśli o to ci chodzi – westchnął,
jakby już był zmęczony tym, że musi się tłumaczyć. Ale ja przecież nie powiedziałam,
że mnie zdradza.
- Dlaczego sądzisz, że miałbym szukać jakiegoś zastępstwa
za ciebie? Jesteś cudowna, więc dlaczego?
- Bo jestem w ciąży? Bo jestem gruba...
- Nawet tak nie myśl. Właśnie to, że jesteś w ciąży zbliża
mnie jeszcze bardziej do ciebie.
- Naprawdę? – Niekontrolowanie na niego spojrzałam i
ujrzałam jego uśmiech. A potem poczułam, jak łapie mnie za dłoń.
- Naprawdę. Nie masz powodu do obaw. A Sasha wylatuje
jutro.
- Tak szybko? – Zdziwiłam się, a on parsknął śmiechem.
- Jesteś niemożliwa.
– Pokręcił głową. – Tak, tak szybko. Przyleciała tu biznesowo, przecież wiesz. Poza
tym, wiem, że w głębi serca chciałabyś pewnie, żeby opuściła Londyn jak najszybciej,
mój zazdrośniku. – Połaskotał mnie palcem po policzku.
- Może – odpowiedziałam niewinnie, jakby wcale nie było
tak, jak mówi.
- Słuchaj, chłopaki wyciągają mnie na jakiś mecz. Wiem,
że przez ostatnie dni trochę cię zaniedbałem, ale nie spędzałem z nimi ostatnio
w ogóle czasu i...
- W porządku – przerwałam mu, rozumiejąc doskonale to,
że w rzeczywistości bardzo się mną teraz opiekuje, przez co ma mało czasu dla przyjaciół.
Nie chciałabym ograniczać jego kontaktów z chłopakami, to nie byłoby fajne.
- Serio? – Uniósł jedną z brwi, na co kiwnęłam głową.
- Tak, serio. Naciesz się ostatnimi chwilami wolności,
tatuśku.
- Wieczorem jestem cały twój. – Obiecał i mocno mnie
pocałował.
Ufałam mu. Naprawdę. Nie ufałam tylko tym wszystkim laskom,
które myślały, że mogą o niego zabiegać. Ale to niedługo się zmieni, gdy będzie
nosił na palcu obrączkę. Jest cały mój. A ja desperacko potrzebuję miłości. I mam
ją.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz