27 czerwca 2021

ROZDZIAŁ 58. „NADZIEJA NIE UMIERA”

 

*Louis*

 

Po trzech dniach stwierdziłem, że koniec użalania się nad sytuacją i pora działać. Nic nierobienie nie pomoże, a niemal w każdym przypadku udaje się znaleźć jakieś rozwiązanie. I tak, ja też się łudzę na to, że jednak będzie dobrze, dlatego zrodziła się we mnie nadzieja i nie odpuszczę bez walki.

Co do Cass i mojego wybuchu po pijaku, to musiałem się słono tłumaczyć. Przepraszałem ją z pół godziny i przysięgałem, że żałuję tego, co się stało, ale w ostateczności ona mi po prostu uległa. Nie miała siły się ze mną kłócić i wybaczyła mi kolejny wybryk, o ile tak można to nazwać. Powiedziała, że to nie czas na kłótnie i na nowo wróciliśmy do codzienności. Względnej codzienności. Liczę na to, że nie chowa do mnie urazy za ten wyskok, bo chciałbym, by było między nami dobrze. Wprawdzie, piłem akurat wtedy, bo byłem pewny, że Cass śpi, nie chciałem, by widziała, jak słaby byłem i uciekam się do alkoholu, ale widzę teraz, że to był może błąd. Muszę inaczej odreagowywać stres, bo to może skończyć się nieciekawie.

Próbuję opracować plan strategiczny. Pierwsze, co zrobię, to zaciągnięcie rady od Liama i stworzenie pozorów tej nadziei. Jestem gotowy na wielotygodniową walkę, dlatego, mimo, że jest weekend, siedzę w gabinecie lekarskim Liama w londyńskim szpitalu. Przyjechałem tu w tajemnicy przed Cass, specjalnie na jego dyżur, bo nie mogłem dłużej czekać. Nie byłem w stanie wytrzymać aż do momentu, gdy skończy pracę i wróci do domu, bo byłem zdeterminowany, by jak najszybciej zacząć reagować. Wyjaśniłem Liamowi sytuację i przekazałem wyniki badań, które ukradkowo zabrałem z dokumentów Cassandry, kiedy brała prysznic. I już walczyłem za nas dwoje. Troje właściwie.

- Jak ona się trzyma? – zapytał współczująco brunet, a ja głębiej odetchnąłem, patrząc na przygnębiająco białe ściany. – Widziałem ją wczoraj w kuchni, ale przemknęła tylko obok mnie. Milczała, nie myślałem wtedy, że dzieje się to, co się dzieje.

- Słabo – odparłem, wzruszając ramieniem. – Ja wcale nie lepiej, ale zachowuję pozory, że się trzymam. Ktoś musi zachować zdrowy rozsądek z nas dwojga, bo ona chwilami nawet nie wie, jaki mamy dzień, co dzieje się wokół niej. Zapomina o różnych rzeczach, muszę jej przypominać o tym, by jadła. Jakby... popadała powoli w stan depresyjny albo coś takiego. Mało mówi i... w ogóle nie potrafię zająć jej uwagi, by myślała o czym innym.

- To normalne. Nie licz, że z dnia na dzień zacznie się śmiać. Taka informacja to szok dla człowieka, musisz dać jej czas.

- Ile? – zapytałem cicho, patrząc tępo na jego biurko.

- Nie wiem, Louis. To zależy od człowieka. Dla jednych będzie to tydzień, a dla innych miesiąc. Musi przyzwyczaić się do obecnej sytuacji... Może chcecie, żeby polecić wam psychologa? Może wam się wydawać, że go nie potrzebujecie, ale naprawdę...

- Dzięki, ale najpierw musimy sami się z tym oswoić. Przyjechałem tylko, byś coś mi doradził. Załatwię jej lekarzy jak najszybciej, aby nie męczyć jej dodatkowo. Dlatego przyjechałem sam, bo nie chcę, żeby gorzej się denerwowała. Muszę mieć na uwadze też to, że jest w ciąży. Boże, stary... ta sytuacja to takie gówno. Boję się najgorszego. – Głos zaczął mi się załamywać, więc przerwałem mówić.

- Wiem Ja też nigdy bym się nie spodziewał, że was to dopadnie, ale pamiętaj, że pomogę wam. W razie czego, załatwię najlepsze leki, opiekę... kurwa, będziemy walczyć, rozumiesz? Jest za młoda na takie coś, nie pozwolę... Po prostu zrobię wszystko, co się da.

Pokiwałem powoli głową, zaciskając mocno szczęki, by nie dać łzom wypłynąć. Znowu nadeszły te ciężkie dni i najzwyczajniej w świecie miałem dość życia. Chciałem w końcu spokoju, a ciągle spotyka mnie coś złego. Za to, co robię, to ja powinienem cierpieć, nie ona, i to ja powinienem być chory. To ja powinienem być na jej miejscu, ona w niczym nie zawiniła. Nie zasługuje na to i ja to wiem. Wolałbym, żebym to był ja, tylko dlatego, by ona mogła żyć.

- Przejrzałem wszystkie jej badania, ale, szczerze mówiąc, nie widzę tu niczego niepokojącego. Jak na kobietę w ciąży, z astmą, to są prawidłowe. Sprawdzę jeszcze zdjęcie RTG klatki piersiowej, pewnie tam wszystko widać. – Sięgnął po płytę, na której był zapis prześwietlenia i umieścił w komputerze.

W ciszy wyłamywałem sobie palce dłoni, czekając na werdykt Liama, a serce biło mi w niewyobrażalnie szybki tempie. Ostatnio to chyba było normą.

- I co? – wymamrotałem, nie podnosząc nawet na niego wzroku. Wiedziałem, co usłyszę.

- Chwileczkę... Te płuca wyglądają jakby były w najwyższym stadium... Niemożliwe, żeby tak szybko rak się rozwinął, musiał być już od jakiegoś czasu. Niemożliwe, żeby Cassandra o tym nie wiedziała. Kiedy ostatnio miała prześwietlenie płuc? Oprócz tych najnowszych badań.

Zdecydowałem spojrzeć na Liama i dostrzegłem, że marszczy w zastanowieniu brwi. Po chwili wziął do rąk telefon i zaczął coś na nim pisać.

- Nie mam pojęcia. Co jakiś czas ma kontrolę. Wydaje mi się, że z cztery miesiące temu miała robione wszystkie badania, jakoś niedługo po tym, jak dowiedzieliśmy się o ciąży. Ale nie wiem, czy miałam wtedy robione zdjęcie płuc, nic o tym nie mówiła.

- Wiem, że lepiej nie robić tak często RTG, szczególnie w ciąży, ale obiecuję ci, że zachowamy najwyższe względy bezpieczeństwa. Trzeba powtórzyć badania. Przywieź ją do szpitala, najlepiej jeszcze dziś.

- Co to znaczy, że trzeba powtórzyć badania? – Głęboko przełknąłem ślinę, patrząc na niego szerzej otwartymi oczami. Nagle znacznie oprzytomniałem.

- Nie chcę wam robić złudnej nadziei, dopóki nie sprawdzę czegoś, dlatego po prostu ją przywieź. Mam dyżur do dziewiętnastej, ale mogę zostać w szpitalu dłużej.

- D-dobrze. – Prędko pokiwałem głową, szybko wstając. – Spróbuję ją przekonać.

- To ty to załatw, a ja jeszcze skonsultuję to z kilkoma innymi lekarzami. Jak coś, to jestem pod telefonem.

Nie wiem, jak zdołałem wybiec tak szybko z jego gabinetu, a potem ze szpitala do samochodu, ale wiem, że po drodze prawie spadłem ze schodów. Wiem już, że dobrze zrobiłem przyjeżdżając tu. Ktoś, kto ma obeznanie w takim temacie jest teraz dla mnie na wagę złota. Niezmiernie cieszę się, że Liam ma jakąkolwiek wiedzę z różnych dziedzin medycyny i ma mi kto pomóc.

Problem jednak polegał teraz na tym, że gdy dotarłem do domu, Cassandry nie było. Cholera. Zabrała swoje auto i gdzieś pojechała, a telefonu nie odbierała. Nie myślałem, że będę musiał szukać jej w całym mieście.

 

***

 

Szukałem mojej narzeczonej od rana dłuższy czas, dopóki do głowy nie przyszła mi jedna miejscówka, w której mogła być. Przemieszczałem się motorem, by łatwiej było mi dotrzeć w wiele miejsc, więc sprawnie wjechałem na tak dobrze znane mi wzgórze na obrzeżach Londynu. Miejsce, gdzie nie przychodzili zwykle ludzie, była to dla mnie taka oaza, pozwalająca pomyśleć i oderwać się od codzienności. Od razu, gdy pomyślałem o tej miejscówce, przypomniałem sobie, że zabrałem tu kilka razy szatynkę i natychmiast domyśliłem się, gdzie była. Chciała być jak najdalej od świata, to jasne. Potrzebowała bliskości, ale także pobycia w samotności. Rozumiałem to. Nie myliłem się więc, co do miejsca jej pobytu. Poczułem ulgę, że znalazłem ją bezpieczną. Bądź co bądź, ale obawiałem się, że coś mogło się stać, nie dawała przecież znaku życia, martwiłem się. Zawsze się martwię.

Siedziała na ziemi oparta o drzewo, na bluzie, z podkulonymi pod brodę kolanami, w miarę jak pozwalał jej na to jej spory już brzuch. Patrzyła na panoramę Londynu, ale odwróciła się na chwilę, gdy do jej uszu dobiegł dźwięk silnika motoru. Zaparkowałem tuż obok jej auta i zszedłem z pojazdu, jednocześnie zdejmując z głowy kask, który zaraz odłożyłem na bagażnik.

- Wiedziałem, że tu będziesz – odezwałem się, zmierzając ku niej.

Nie odpowiedziała mi, ale mocno się we mnie wtuliła, kiedy usiadłem przy niej, obejmując ją w pasie ramieniem.

- Dobrze się czujesz? – zapytałem z troską, całując jej czoło, ale ona w odpowiedzi wzruszyła jedynie ramionami.

- Długo tu już jesteś?

- Nie wiem – odpowiedziała cicho. – Może godzinę, a może więcej. Miałam dość siedzenia w domu. Każdy tylko pyta, dlaczego chodzę jak cień człowieka – wymamrotała, pociągając nosem.

- Przepraszam, mogłem im powiedzieć, żeby nie....

- Nie rób ze mnie porcelanowej laleczki – odpowiedziała urażona, podnosząc głowę z mojej klatki piersiowej.

Zauważyłem, jak ukradkowo ociera łzę z kącika oka.

- Gdzie byłeś? Nie powiedziałeś, że gdzieś jedziesz, jakbyś znikł.

- Właśnie, jeśli o to chodzi... – Potarłem dłonią czoło, usiłując ułożyć myśli w słowa, ale raczej nie szło mi to najlepiej.

- Coś chcesz przede mną ukryć, widzę to. Lepiej tego nie rób – wtrąciła się, przyglądając się mojej twarzy. Wtedy dostrzegłem, że jej oczy były czerwone.

- Chcę, żebyś powtórzyła badania.

- Po co? – zapytała mało słyszalnie, patrząc na mnie niepewnie.

- Bo... może coś umknęło lekarzom, może...

- Nie. – Pokręciła prędko głową. – Nie wrócę tam.

- Dlaczego?

- Bo nie chcę znów się zawieść – wykrztusiła z trudem, a jej oczy zabłyszczały od łez.

- Cass... proszę. Zasięgnijmy porady kogoś jeszcze. Nie możemy trzymać się tylko jednego lekarza.

- I co to zmieni? Usłyszę tylko, że już nic się nie da zrobić. Powiedzą, że ile mi zostało? Rok? Pół? Dwa miesiące?

- A jeśli usłyszymy jednak dobrą wiadomość?

- To nie film, żebym cudownie ozdrowiała.

- Dlaczego ty mi to robisz? Chcesz żyć, tyle razy mi to powtórzyłaś w ostatnich dniach. Specjalnie pojechałem do Liama, by przeanalizował wyniki. Chcę, żeby zajęli się tobą najlepsi doktorzy, próbuję szukać pomocy, a ty robisz mi coś takiego? Proszę, Cass... pojedźmy do tego szpitala raz jeszcze i....

- To nic nie da, jestem chora. – Zasłoniła dłonią pół twarzy i się rozpłakała. – Umieram, nikt mi już nie pomoże.

- Tego nie wiesz, zawsze jest jakieś wyjście.

- Ale nie tym razem! – krzyknęła w przestrzeń, a ja poczułem ukłucie w sercu. – Nie chcę jechać do tego szpitala, przestań. – Zaczęła się dławić łzami, więc położyłem dłonie na jej policzkach, chcąc ją uspokoić. – Całe moje życie to walka, przyzwyczaiłam się. Przestań mi mówić, żebym tam jechała, przestań... – I nagle przerwała, bo nie mogła już oddychać. Z trudem łapała kolejny oddech i było jeszcze gorzej niż zazwyczaj. Przeraziłem się nie na żarty.

W torebce, która leżała w aucie szatynki znalazłem na szczęście inhalator i od razu włożyłem go do ust dziewczyny. To ulga, że ma go zawsze przy sobie, bo nawet wolę nie myśleć, do czego mogłoby dojść, gdyby nie miała.

Widok jej duszącej się i niemogącej oddychać łamie mi serce. Widzę, jak ją to męczy i jak natychmiast po tym momentalnie słabnie. O wiele gorzej niż jeszcze kilka tygodni temu i niezwykle mnie to niepokoi.

- Cass... proszę. Dusisz się bardziej, nie radzisz sobie z tym – błagałem, kiedy dochodziła do siebie. - Nie potrafię ci ulżyć, mimo, że chcę. Co, jeśli, nie daj Boże, dojdzie do sytuacji, gdy inhalator nie da rady ci pomóc? Cassie, proszę... Jeśli nie dla siebie, nie dla mnie, to dla naszej córeczki. – Ułożyłem dłoń na jej brzuchu, w którym jak na zawołanie mała dziewczynka kopnęła.

Niezauważalnie kiwnęła głową, poddając się.

- Dobrze. Dla małej – wyszeptała, a ja poczułem ulgę, że się zgodziła.

 

***

*Cassandra*

 

Zgodziłam się i znowu jest jakbym czekała na wyrok. Bo tylko tak można nazwać ten moment. Doskonale wiem, co mi powiedzą – że jest źle, że nic nie da się już zrobić i reszta tej otoczki. Moja sytuacja z dnia na dzień się nie zmieni, to nie magia. Próbuję się z tym pogodzić, chociaż drżące i całkiem zimne dłonie wcale na to nie wskazują, kiedy siedzimy w poczekalni na szpitalnym korytarzu. To jest absurdalne, bo sama sobie to zrobiłam. Może, gdybym nie paliła przy astmie papierosów, to nie doszłoby do tego. Co prawda, Louis pali nadal, ale on nie ma żadnych chorób, w przeciwieństwie do mnie. To było do przewidzenia, że sama się załatwię, a jednak dalej w to brnęłam. Jestem tak głupia, nie myślę w ogóle nad konsekwencjami. Za późno, żeby to zmienić. O kilkanaście miesięcy za późno.

Robili mi ponownie RTG płuc. Liam konsultował to z innymi lekarzami i uważając, że to niezbędne w moim przypadku, bo gdyby nie było, poczekaliby z tym do końca mojej ciąży, a czas nagli. Zachowali jednak dodatkowe środki bezpieczeństwa, by nie narazić dziecka na promieniowanie podczas badania. Ufam więc, że nie wpłynie to na nie.

Patrząc tępo w podłogę i usiłując zachować względny spokój, poczułam, jak na moim udzie ląduje ciepła dłoń, która natychmiast dodała mi odrobinę pewności siebie.

- Hej, bez względu na to, co usłyszymy, nie opuszczę cię. Pamiętaj – zapewnił mnie, a ja w odpowiedzi złapałam jego rękę i ścisnęłam.

Głębiej odetchnęłam, chcąc coś powiedzieć, ale za chwilę drzwi do gabinetu Liama się otworzyły i zaprosił nas do środka. Był tam już inny lekarz i trochę to przerażało mnie. Im więcej lekarzy, tym poważniejsza sprawa, prawda? Nie przyszedł tu sobie tak dla własnej przyjemności. Wiem, jak koszmarnie musi to wyglądać.

- Mamy dobrą wiadomość – odezwał się mężczyzna w białym kitlu, który na oko mógł być już po czterdziestce.

- Dobrą w jakim sensie? – zapytał za mnie Louis, poruszając się niespokojnie na krześle obok.

- Bardzo dobrą. – Uśmiechnął się szeroko Liam i to mnie zbiło już z tropu. Patrzyłam na nich trochę przestraszona i nie wiedziałam, czego mam się spodziewać.

- Dobrze, może lepiej powiem to prosto z mostu, aby was nie denerwować. Ktoś pomylił wyniki badań z inną osobą – wytłumaczył, a ja poczułam jakby serce mi stanęło.

- Co? – wyszeptałam, całkiem zdezorientowana i nie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę. Czy ja dobrze usłyszałam?

- To nie twoje badania, Cassandra. Są one innego pacjenta. Nie wiemy, jak doszło to tak poważnej pomyłki, ale ty jesteś czysta. Ani jednej komórki rakowej.

Niekontrolowanie rozpłakałam się, dziękując w głowie Bogu, któremu przez kilka ostatnich dni poświęciłam niemal wszystkie moje myśli. Może miało być inaczej? Może modlitwa naprawdę pomogła?

Poczułam silne ramię oplatające mnie wokół i natychmiast wtuliłam się w swojego narzeczonego, szlochając. Płakałam z ulgi i z radości. Nareszcie koniec mojego strachu. Chyba już zawsze będę wdzięczna za tą szansę. To jakbym otrzymała nowe życie. Jakby w końcu nadeszły lepsze czasy.

- Jak można komuś przez pomyłkę powiedzieć, że ma raka? – wykrztusiłam, nie puszczając dłoni mojego mężczyzny.

- Lekarz, który przekazał ci diagnozę, był, niestety, niekompetentny, bo od razu powinien zorientować się, że mogło dojść do pomylenia badań. Nowotwór w takim stadium nie mógłby pojawić się tak szybko, więc od razu połączyłem fakty, gdy Louis przyszedł do mnie po radę.

- Oczywiście, lekarz, który popełnił tak poważny błąd, poniesie odpowiednie konsekwencje. Została pani wystawiona na niepotrzebny stres i dostała błędne informacje. Gdyby nie dodatkowe badania, kto wie, jak mogłoby się to skończyć, gdyby jakaś klinika chciała rozpocząć leczenie, które tu jest absolutnie niewskazane – dodał drugi mężczyzna, a ja uważnie wszystkiego słuchałam, bo naprawdę cieszyłam się. Nie żałuję, że tu przyjechałam i że Louis namawiał mnie na ponowne badania. To on zareagował i zaczął działać. Nie ma słów, które wyrażą, jak bardzo mu dziękuję.

- Tylko co z tym, że duszę się coraz bardziej? – zapytałam, zauważając jedną kwestię sporną. – Męczę się przez to jeszcze bardziej. Mam wrażenie, że moje leki przestają mi pomagać i...

- To tylko astma pogłębiła ci się, bo jesteś w ciąży. To normalne, nic się nie dzieje. Przypiszę ci silniejsze leki, takie dla ciężarnych i myślę, że od razu będzie ci lżej oddychać.

- Dziękuję. – Uśmiechnęłam się szeroko, ocierając pozostałości łez. – Tak bardzo dziękuję. Jestem chyba dziś najszczęśliwszym człowiekiem w mieście.

- E tam w mieście, w całym kraju – odparł radośnie drugi lekarz, na co się zaśmiałam.

Kiedy myślałam, że to już koniec, okazało się, że wcale tak nie jest. To tylko potwierdza to, by nigdy nie tracić nadziei. Bo ja na chwilę straciłam, a niepotrzebnie. Nie powinnam. Teraz dostałam dar od losu i w pełni go wykorzystam. Będę najlepszą mamą, jaką potrafię i najlepszą narzeczoną. Jeszcze narzeczoną. Pora żyć pełnią życia. Za długo z tym zwlekałam.

 

***

 

Od bardzo dawna nie byłam tak bardzo szczęśliwa jak dzisiaj. A może byłam? Już nawet nie pamiętam, bo to dzisiejszy dzień uważam za całkowity zwrot akcji. Poczułam, jakbym zaczynała nowe życie, dostałam szansę, o jaką błagałam. Na obecną chwilę nie ma dla mnie niczego ważniejszego niż mój ukochany i rodzina. Jestem przepełniona radością i miłością, i mam wrażenie, że to uczucie może mnie rozsadzić. Jedyną, tycią obawą jest to, że wszystko nagle przeminie bezpowrotnie i nie wróci, że to się rozsypie i kawałki będzie trzeba zbierać. Ale póki co, staram się odsunąć ten niepokój na znacznie dalszy plan. Dziś się raduję i nikt nie zakłóci mi tego dobrego humoru. Za długo okryta byłam rozpaczą, aby nagłe zrzucenie na mnie szczęścia nie obiło się echem i przeminęło jak gdyby nigdy nic. Bo chwila, w której dowiedziałam się, że to nie moja badania, była jak wygranie na loterii. Dosłownie, wygranie życia w rosyjskiej ruletce. Mnie wybrano, mnie oszczędzono...ja naprawdę nie potrzebuję już niczego więcej do tego, aby być szczęśliwą. Czeka mnie życie, o jakim marzyłam – dom, rodzina, mąż i dziecko. Nie mam słów, by wyrazić nimi uczucia, jakie mi towarzyszą na ten moment. Czuję, że dziś w nocy nie zasnę i ciągle będę szczypać się w ramię, by sprawdzić, czy nie śnię.

W tej chwili, czuję się jakby Święty Mikołaj do mnie przyszedł i był to najlepszy dzień w roku. Jest sobotni wieczór, a ja siedzę wraz z Louisem w naszej sypialni na podłodze i oglądamy, co nakupowaliśmy przed kilkoma godzinami dla dziecka po wizycie w szpitalu. Po dzisiejszych udanych zakupach, i przede wszystkim pełnych radości i zabawy, większość wyprawki dla naszego maluszka mamy już gotową. To była moja odskocznia, naprawdę świetnie spędziłam czas wybierając malutkie śpioszki, kocyki, butelki czy skarpetki. Wszystko jest takie tycie i to tak bardzo uświadamia mi, że już niedługo bardzo malutki człowieczek będzie w moich ramionach. Wybieranie takich rzeczy to wielka frajda. Tym bardziej, gdy nie robi się tego w pośpiechu. Czekam z niecierpliwością, kiedy będziemy kupować łóżeczko. Chcę zobaczyć, jak Louis sam je składa, wypełniając swoje pierwsze ojcowskie zadanie. Ot, tycie marzenie. Nie mogę się doczekać, aż będzie walczył z częściami mebelka, by złożyć to w jedną całość. Może dziwne z innej perspektywy, ale w ciąży zauważam, jakich nowych rzeczy chciałabym doświadczyć. Teraz nawet najdrobniejsze kwestie sprawiają mi wielką frajdę. Może dlatego, że moja córeczka też będzie malutka, a może dlatego, że już dojrzałam wystarczająco.

- Trzymaj. – Podałam Louisowi miętową czekoladkę, ale on zmarszczył brwi i nawet jej nie wziął.

- Nie. Jak ty to możesz jeść?

- Widocznie mogę. No masz. – Chciałam włożyć mu słodycz w dłoń, ale on zabrał rękę.

- Nie, to niedobre.

- Nawet nie próbowałeś – stwierdziłam, na co on się skrzywił.

- Ale wiem, że to musi być niedobre.

- No weź, spróbuj – zachęcałam go, ale on jeszcze się odsunął, bym go nie dręczyła.

- O nie, ja nie będę tego jadł, zapomnij.

- Proooszę? – Zrobiłam błagalne oczka, ale on zdecydowanie pokręcił głową, więc mrużąc oczy, uznałam, że prościej będzie działać niż gadać, i podjąć radykalne kroki. Wstałam więc i przeszłam nad rozrzuconymi na podłodze ubrankami dla dziecka. Kiedy podeszłam do chłopaka, wepchnęłam mu do buzi czekoladkę i zasłoniłam mu usta dłonią, by nie wypluł.

- A teraz grzecznie gryź. – Uśmiechnęłam się sztucznie, a on popatrzył na mnie morderczo, na co wystawiłam mu jedynie język. Zabrałam rękę z jego twarzy, dopiero gdy przestał ruszać szczęką.

- Dobra, tym razem miałaś rację, rzeczywiście dobre. – Próbował powiedzieć to poważnie, ale mu się nie udało i zaśmiał się sam z siebie.

- Nie: tym razem. Ja zawsze mam rację, prezesiku. – Popukałam palcem w jego czoło, a on go zabrał i pocałował.

- Uznajmy, że tak. Nie zamierzam się z tobą kłócić. – Pociągnął mnie na swoje kolana, uważając, by nie uderzyć w brzuch.

- Pewnie normalnie powiedziałabym coś, żeby cię zdenerwować, ale dziś sobie odpuszczę. – Głupio się uśmiechnęłam.

- To cieszę się niezmiernie. Chyba kopnął mnie jakiś zaszczyt, co?

- Nieszczególnie – mruknęłam, sięgając po mięciutki szary sweterek w różowe serduszka. – Będzie w tym wyglądała jak księżniczka.

- Wiadomo. Nie na darmo wybierałem te ubranka.

- A wiesz, czego jeszcze potrzebuje księżniczka? – Spojrzałam na niego znacząco, ale ten w zamyśle uniósł jedynie brwi.

- Księcia? – Podsunął, a ja się zaśmiałam.

- Może jeszcze nie.

- A więc?

- Pałacu – uświadomiłam mu i chyba nieźle musiałam go zdziwić, bo zrobił śmieszną minę.

- Sugerujesz, że mam wybudować jej pałac? Już w jednym takim mieszkamy. – Machnął ręką dookoła swojej głowy, a ja uderzyłam dłonią w czoło, zastanawiając się, czy tylko udaje, że nie wie, o co mi chodzi, czy rzeczywiście tak jest.

- Chodzi mi o pokój dla dziecka, mądralo.

- Mogłaś mówić tak od razu.

- Myślałam, że wyłapiesz kontekst, ale widocznie się myliłam. To co myślisz? Zostało coraz mniej czasu do porodu, a nawet nie mamy jakiegoś miejsca, gdzie moglibyśmy trzymać wszystkie niezbędne rzeczy. Jeśli wstawimy tu łóżeczko i dodatkowe meble, to nie będzie tu już za chwilę wolnej przestrzeni.

- Coś wykombinuję, okej? – Zmrużył jedno oko, drapiąc się po głowie. – Coś wymyślę.

- Wolne pokoje są dopiero na drugim końcu domu, chyba nie powinien...

- Zdaję sobie z tego sprawę. Dziecko musi być blisko nas. – Odetchnął głęboko, kładąc się plecami na podłogę. – Muszę to przeanalizować. Coś ogarnę, ale nie w jeden dzień przecież.

- A w dwa? – zapytałam, chcąc go rozbawić. Patrzyłam na niego niewinnie i udało mi się.

- A może jeszcze dzisiaj pójdę dobudować jeden pokój? – zaproponował ironicznie ze śmiechem.

- Jeśli chcesz. – Wzruszyłam ramionami.

- Boże... – Pokręcił głową na boki, z powrotem siadając. – Nawet nie wiesz, jakie dajesz mi szczęście. Jesteś najlepszym, co spotkało  mnie w życiu, Cassie.

 




***

 

Tydzień później wszystko nagle się psuje, kiedy do Londynu przylatuje dawna przyjaciółka Louisa – Sasha. Nie widzieli się kilka lat i właśnie z tego powodu mój narzeczony spędził z nią ostatnie dwa dni, a ja w ósmym miesiącu ciąży siedziałam sama przed telewizorem. Z początku to tolerowała, teraz mam zastrzeżenia, co do tej znajomości. Pojawiła się nagle, dzwoniąc, że jest w kraju, a teraz on pokazuje jej miasto. Widać, że są sobie bliscy, a na domiar złego, pierwszego dnia jej przyjazdu musiałam gościć ją tutaj na kolacji i udawać, że nie przeszkadza mi jej obecność. Nie przeszkadzała, dopóki nie zobaczyłam, jak się do niego klei, a on nawet nic z tym nie robił, jakby mu się to podobało. Więc dzisiaj wszczęłam strajk i go unikam. Może nie powinnam tego robić po tym, co ostatnio przeszliśmy, ale to on wybierał tamtą kobietę spomiędzy nas dwóch do spędzania wspólnie czasu. Czy jestem zazdrosna? O tak. Ale nie miałabym ku temu powodów, gdyby chociaż była brzydka, a... cholera, ona wygląda jak jakaś modelka. Dodatkowo, moje ciążowe hormony w niczym nie pomagają i chyba już wszystko mnie drażni. To cieszenie się z tego, że pobieżnie jestem zdrowa, nie trwało długo, bo teraz co chwilę wkrada się jakiś niepokój – czy to o to, co dzieje się obecnie, czy już o sam nadchodzący poród. Czuję się dziwnie. Psychicznie. Nie wiem sama, czego chcę i co czuję, i w sumie to ja nie dziwię się, że Louis woli spędzać czas z tą lafiryndą, a nie ze mną. Nie jestem do wytrzymania, sama to sobie przyznaję. Raz się śmieję, a raz krzyczę i to nawet ja widzę. Nie trzeba mi specjalisty, by stwierdził, że mam ogromne wahania nastroju. Ja po prostu zachowuję się jakbym była kimś innym, co tu dużo gadać. Już rozumiem stwierdzenie: jak baba w ciąży. Nie wzięło się to z niczego.

Siedziałam na dużej huśtawce w ogrodzie, chociaż była połowa listopada. Musiałam pomyśleć i w końcu się przewietrzyć. Może o tej porze roku nie było tu tak zielono jak wiosną, ale za szybko już się męczę, by zrobić sobie jakiś spacer do parku. To musi mi wystarczyć. Już i tak przeniosłam całą pracę do domu i z Tristanem tylko dogaduję najważniejsze rzeczy. Odsunęłam od siebie dużo obowiązków i przyjemności, więc zwyczajnie większość czasu się lenię. Może jednak należy mi się po tylu latach?

- Cześć, piękna – usłyszałam obok, więc odwróciłam się w kierunku, z którego dochodził głos.

Zorientowałam się, że Louis chciał mnie pocałować i od razu odsunęłam się. Wiedziałam, że przed chwilą wrócił ze spotkania z inną. Broń Boże, nie posądzałam go o zdradę na obecną chwilę.

- Co jest? – zapytał powoli i ostrożnie, na moment zatrzymując się w jednej pozycji.

- Sasha pewnie lepiej całuje, co? – mruknęłam, nie patrząc na niego, a on natychmiast w śmiechu zwiesił głowę.

To naprawdę było takie zabawne? Bo mi się nie wydaje.

- Nie mam pojęcia, bo nigdy nie próbowałem, zazdrośnico. To tylko koleżanka, przecież już ci to mówiłem. – Usiadł obok, obejmując mnie ramieniem. – Pracowaliśmy razem, znała Natalie od dziecka. Nie grzecznie było odmówić spotkania, nie sądzisz?

- Może masz rację. – Głębiej odetchnęłam, kładąc jedną z dłoni na brzuchu. Nadal jednak na niego nie spojrzałam. Patrzyłam wszędzie, ale nie w jego kierunku.

- Do niczego nie doszło, jeśli o to ci chodzi – westchnął, jakby już był zmęczony tym, że musi się tłumaczyć. Ale ja przecież nie powiedziałam, że mnie zdradza.

- Dlaczego sądzisz, że miałbym szukać jakiegoś zastępstwa za ciebie? Jesteś cudowna, więc dlaczego?

- Bo jestem w ciąży? Bo jestem gruba...

- Nawet tak nie myśl. Właśnie to, że jesteś w ciąży zbliża mnie jeszcze bardziej do ciebie.

- Naprawdę? – Niekontrolowanie na niego spojrzałam i ujrzałam jego uśmiech. A potem poczułam, jak łapie mnie za dłoń.

- Naprawdę. Nie masz powodu do obaw. A Sasha wylatuje jutro.

- Tak szybko? – Zdziwiłam się, a on parsknął śmiechem.

 - Jesteś niemożliwa. – Pokręcił głową. – Tak, tak szybko. Przyleciała tu biznesowo, przecież wiesz. Poza tym, wiem, że w głębi serca chciałabyś pewnie, żeby opuściła Londyn jak najszybciej, mój zazdrośniku. – Połaskotał mnie palcem po policzku.

- Może – odpowiedziałam niewinnie, jakby wcale nie było tak, jak mówi.

- Słuchaj, chłopaki wyciągają mnie na jakiś mecz. Wiem, że przez ostatnie dni trochę cię zaniedbałem, ale nie spędzałem z nimi ostatnio w ogóle czasu i...

- W porządku – przerwałam mu, rozumiejąc doskonale to, że w rzeczywistości bardzo się mną teraz opiekuje, przez co ma mało czasu dla przyjaciół. Nie chciałabym ograniczać jego kontaktów z chłopakami, to nie byłoby fajne.

- Serio? – Uniósł jedną z brwi, na co kiwnęłam głową.

- Tak, serio. Naciesz się ostatnimi chwilami wolności, tatuśku.

- Wieczorem jestem cały twój. – Obiecał i mocno mnie pocałował.

Ufałam mu. Naprawdę. Nie ufałam tylko tym wszystkim laskom, które myślały, że mogą o niego zabiegać. Ale to niedługo się zmieni, gdy będzie nosił na palcu obrączkę. Jest cały mój. A ja desperacko potrzebuję miłości. I mam ją.

 

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz