29 stycznia 2021

ROZDZIAŁ 48. ‘CHWYTAJ SZANSĘ I WALCZ, JESZCZE RAZ’

 

*Cassandra*

 

Siedziałam w firmie, pochylona nad dokumentami i nie tylko mój wzrok ponownie na tym cierpiał – znów miałam okulary korekcyjne, by sobie ulżyć; ale też i głowa. Zamiast myśleć o tym, co mam do zrobienia, to w moim umyśle tworzą się wszystkie inne rzeczy, ale nie te, które mówią, że muszę pracować. Nie mogę skupić się na niczym, bo nie mogę dać sobie spokoju z Natalie. Wiem, że powinnam już z tym skończyć, ale za wszelką cenę nie potrafię powstrzymać myśli o tym, a przede wszystkim o tym śnie z nią w roli głównej, o czym, oczywiście, nie wspomniałam nawet Louisowi i w najbliższym czasie nie zamierzam.

Już prawie tydzień minął, odkąd dowiedziałam się prawdy i może to było wystarczająco, aby przyswoić sobie te informacje, ale wciąż jakaś cząstka tego tkwi w mojej głowie i nie daje mi spokoju. I nie wiem, co to jest, ale czuję, że coś jeszcze musi się wydarzyć, żebym pogodziła się z faktem, że nie jestem dla Louisa tylko dziewczyną na zastępstwo. Ale jednak coś się zmieniło i wydaje mi się, że jest może nawet lepiej niż było do tej pory w naszym związku. Możliwe, że to naprawdę umocniło naszą relację, jakbyśmy wskoczyli na kolejny poziom. Po ponad siedmiu miesiącach razem, żadne z nas już raczej nie skrywa niczego – to naprawdę ogromny krok do przodu. Oboje tego potrzebowaliśmy, bo, bądźmy szczerzy, życie w ciągłym zakłamaniu nie jest łatwe. Dzięki temu mam prawo wierzyć, że teraz może być już tylko dobrze.

Louis przestał krzyczeć i wołać Natalie przez sen i to dosłownie, przesypia spokojnie całą noc, bo już mu się nie śni, a przynajmniej tak mi powiedział. Ponadto, wszyscy wiedzą, że wyznał mi całą prawdę – chłopaki, jego rodzina, Cindy... A więc to naprawdę koniec ukrywania tego, co było przez tyle miesięcy. I cieszę się, bo nareszcie uniknę niezręcznych sytuacji, gdy ktoś mnie porównuje do Natalie, a ja nie mam bladego pojęcia o niczym. I wiem, że im też ulżyło, bo nie muszą już tego kryć dłużej w sobie, abym się nie dowiedziała. Domyślam się, jakie musiało być to dla nich trudne - nie mniej niż dla mnie. Najbardziej chyba obawiam się ponownego spotkania z rodzicami szatyna, bo boję się, że będą chcieli o tym rozmawiać, ale w głowie tli się nuta nadziei, że może jednak nie będzie tak. Poza tym, to ja cały czas na nowo coś sobie wymyślam i potem tylko się nad tym zamartwiam, kiedy w końcu powinnam wyluzować.

I ciągle, bądźmy szczerzy, drażni mnie sen z Natalie, a w szczególności te białe stokrotki, które mi w nim podarowała. A dopóki się nie dowiem, nie da mi to spokoju, więc odsunęłam od siebie dokumenty, których nie zdążyłam jeszcze wypełnić i przysunęłam sobie bliżej laptop. Szybko wpisałam w przeglądarkę pytanie, co symbolizują te kwiaty i zaczęłam wczytywać się w tekst:

 

„Co oznaczają stokrotki? Niewinność, czystość, ale też nowe początki i prawdziwą miłość. Występują w kilku kolorach...”

 

Przerwałam czytanie i przewinęłam treść na ekranie aż do momentu, w którym zobaczyłam białe roślinki.

 

„Kwiaty białej stokrotki reprezentują duchowość. Są idealnym prezentem dla tych, którzy szukają prezentu dla noworodka lub jego rodziców.”

 

Szerzej otworzyłam oczy, kiedy przeczytałam ostatnie słowa i o mało co się nie zakrztusiłam. Że co? Przecież to tylko brednie, nie jestem w ciąży. A przynajmniej nie jest to możliwe. Po co ja to w ogóle czytam? Przecież to tylko jakieś stare wierzenia. Jaka jest szansa, że w tych czasach to się sprawdza i ktokolwiek trzyma się tych symboli? Znikoma.

Z wewnętrznego zagubienia wybiła mnie dopiero moja sekretarka, stawiając przede mną na biurku kubek z mrożoną herbatą, o którą prosiłam wcześniej.

- Dziękuję, Jordyn. – Wymusiłam uśmiech, bawiąc się kolczykiem w uchu.

- Pan Tomlinson jest na dole. Wpuścić go do pani, gdy będzie na górze? – zapytała przy wyjściu, a ja początkowo w zamyśleniu, kiwnęłam głową.

- Tak, oczywiście – odpowiedziałam ciszej, a kiedy wyszła z mojego gabinetu, poczułam, jak z ucha spada mi biżuteria, którą przez przypadek zerwałam. – Cholera – mruknęłam, wstając od biurka.

Przykucnęłam przy meblu, ale kiedy niczego nie zdołałam zobaczyć, sięgnęłam po telefon i włączyłam w nim latarkę. Ostrożnie uklęknęłam i w tej samej chwili usłyszałam, jak ktoś wchodzi do pomieszczenia.

- Hej, kochanie – usłyszałam trochę dalej i sama wymamrotałam ciche: cześć, zajęta tym, co aktualnie robiłam.

- Nie!! Stój! – krzyknęłam automatycznie, gdy zobaczyłam przed oczami czarne skórzane buty.

- Co? – Zaczął się powoli cofać, ale złapałam go za łydkę.

- Nie ruszaj się po prostu przez chwilę, dobra? Spadł mi gdzieś kolczyk i nie wiem, gdzie, więc zaraz go rozdepczesz – odpowiedziałam nerwowo, dalej nurkując pod biurkiem.

- Rany, dobrze, że masz teraz spodnie, a nie sukienkę, bo widziałbym cały twój tyłek – cicho wymamrotał za mną.

- Czy wszystkie twoje myśli, kiedy widzisz moją dupę, sprowadzają się tylko do jednego?

- Zachowam to dla siebie.

- I bardzo dobrze – westchnęłam i za chwilę dostrzegłam błyskotkę świecącą w oddali. – No nareszcie.

- Znalazłaś?

- Tak, w końcu – odparłam, wstając na równe nogi. Założyłam kolczyk, po czym otrzepałam spodnie i wyłączyłam latarkę. – Teraz możesz się ruszyć. – Uśmiechnęłam się głupio i ucałowałam jego wargi na powitanie.

Chciałam usiąść przy biurku, ale Louis od razu z powrotem mnie podniósł.

- Co ty robisz? – Zmarszczyłam brwi, niczego nie rozumiejąc.

Zamknął mój laptop i zaczął zbierać wszystkie kartki w jedno miejsce.

- Porywam cię.

- Co?

- To, co słyszałaś. Jest piątek, rzadko gdzieś wychodzimy, więc szykuj się na wieczór. Odwiozę cię do domu. Streszczaj się, żebyśmy się nie spóźnili.

- Ale gdzie mnie zabierasz? – Uniosłam wyżej brwi, a on uśmiechnął się tajemniczo.

- Niespodzianka, słońce.

- To mi niczego nie mówi. Skąd mam wiedzieć, jak mam się ubrać?

- Nie strój się, dobra? I lepiej nie nakładaj żadnej sukienki, spódnicy czy szpilek. T-shirt, jeansy i trampki ci wystarczą. Albo wiesz co?  Sam ci powiem, w co masz się ubrać, jak będziemy w twoim mieszkaniu i wtedy nie będziesz mieć problemu.

- Czy to jest dzień, w którym zwariowałeś już do reszty?

- Jeszcze nie.

- Co ja się z tobą mam... – wymamrotałam. – Zaczynam się bać tego, co mnie dziś czeka.

- Niepotrzebnie. Powinno być wręcz przeciwnie. Zobaczysz, ucieszysz się.

- Oby było jak mówisz.

Postanowiłam kilka dni temu, że będę zachowywać się względem Louisa tak, jak przed dowiedzeniem się prawdy. Nikt nie jest winny tego wszystkiego, więc najodpowiedniejszą opcją będzie żyć tak, jakbym wcale nie wyglądała jak inna, jakby ta prawda niczego wielkiego nie zmieniła. Tego chce Natalie, wyraźnie mi to zakomunikowała we śnie, więc dłużej nie będę już tego przeżywać. Muszę żyć tak, abyśmy oboje byli szczęśliwi, a będzie to możliwe tylko wtedy, gdy nie będziemy rozdrapywać starych ran i roztrząsać się nad tematem. Nie znaczy to jednak, że trzeba zapomnieć.

 

***

 

*Louis*

 

Po tym, jak ostatnio nieumyślnie skrzywdziłem Cassandrę, postanowiłem, że każdego dnia będę starał się uszczęśliwiać ją nawet najmniejszym gestem. Aby odczuła, że jest ważną częścią mojego życia. I każdego dnia, dla niej, walczę ze skutkami, jakie niesie ze sobą odstawienie narkotyków. Nie jest łatwo przez cały czas, ale wiem, że nie mogę ponownie tak jej ranić. Kryję w sobie, jak tylko mogę, że mam trudności z zasypianiem, czasem ogarnia mnie dziwny niepokój albo trudna do powstrzymania chęć sięgnięcia po dragi. Ale wiem, że w końcu to minie. Przysięgłem sobie, że nie ulegnę temu, choćbym nie wiem, jak cholernie chciał, wytrzymam. I każdego dnia staram się żyć normalnie, by nie snuto wokół mnie podejrzeń. Jeśli chcę być z kobietą, którą kocham, nie mogę dłużej ryzykować, że zrobię jej coś złego, być może gorszego niż to, czego już raz się dopuściłem. Nie mam pojęcia, dlaczego dopiero teraz, ale zrozumiałem, że to nie było dla mnie tak dobre, jak mi się wydawało. Byłem chyba zaślepiony upojeniem i nie dostrzegałem tego, co tak naprawdę jest ważne. A ważna jest dla mnie moja dziewczyna i jeżeli powrót do uzależnienia oznacza, że ją stracę, to nie mogę już więcej się w to pakować. Nie dam rady bez niej, nie dam rady bez światła, które codziennie wprowadza do mojego życia. A jeśli jedyną opcją jest porzucenie tego, to tym razem podjąłem to wyzwanie. I sprawię, że dla nas obojga będzie miało to pozytywny odzew. Pora dorosnąć, Tomlinson.

Jednym z kroków do tego, jest sprawienie, by poczuła, że wciąż mi na niej zależy, tak samo bardzo, jak na początku naszego związku. Chcę jej pokazać, że tyle miesięcy razem nie musi oznaczać, że w nasze życie zaczyna wkradać się rutyna. Chcę jej pokazać, że możemy coś więcej niż tylko siedzenie w domu. I to jest właśnie powodem, dlaczego właśnie parkuję przed areną O2. To, jak Cassandra siedząca obok mnie marszczy teraz brwi, bo nie wie, o co chodzi, sprawia, że mam ochotę się zaśmiać. Czekam tylko na jej reakcję, gdy dowie się, czemu, tak właściwie, tu dotarliśmy.

- Dlaczego jesteśmy pod jedną z największych aren? – zapytała powoli, kiedy zgasiłem silnik i spojrzałem na nią z uśmiechem.

Chciałem coś jej powiedzieć, ale w tej samej chwili obok nas zaparkowało auto, w którym byli Cindy i Harry. Wskazałem ich palcem, a szatynka od razu przeniosła wzrok w ich stronę. Gdy tylko blondynka pomachała nam z samochodu, z podekscytowanym wyrazem twarzy, Cass natychmiast popatrzyła na mnie z pytającym wyrazem twarzy.

- I co tu robi Styles z Cindy? – zapytała zdezorientowana, a ja jedynie wzruszyłem ramionami, udając, że o niczym nie wiem i wyszedłem z pojazdu.

- No, Tomlinson, udała się niespodzianka? – krzyknął do mnie Harry, również wychodząc na zewnątrz, a Cass stanęła w jednym miejscu i patrzyła na każdego po kolei.

- Cindy, powiedz, o co tu chodzi – powiedziała powoli w kierunku blondynki, ale ta jedynie szeroko się uśmiechnęła. – Ludzie, to nie jest śmieszne. Co ja tu robię? Jest późno...

- Nie domyślasz się? – Zaśmiałem się, a ona utkwiła wzrok w moim spojrzeniu, w ten sposób naciskając mnie do tego, żebym wszystko powiedział. Czekała cierpliwie, milcząc.

- Rany, chyba masz słabą pamięć. – Przewróciłem oczami i sięgnąłem do kieszeni jeansów, żeby dłużej nie trzymać jej w tej niepewności. Zaobserwowałem, jak jej twarz ogarnia szok i niedowierzanie, kiedy wyjąłem cztery plastikowe identyfikatory na smyczy, które służyły za wejściówki koncertowe.

- Mój Boże. – Zasłoniła dłonią usta, szeroko otwierając oczy i sięgnęła po nietypowe bilety, by lepiej im się przyjrzeć. – James Arthur. Ale... jak? Przecież bilety rozeszły się tydzień temu? I jak zdobyłeś wejściówki za kulisy?

- To już mój sekret. – Uśmiechnąłem się, patrząc na to, jak szczęśliwa jest.

- Po tym wszystkim pamiętałeś, że chciałam przyjść na jego koncert?

- Może i powiedziałaś to tylko raz i to wtedy, gdy byłem pod wpływem, ale... to nie znaczy, że zapomnę o czymś, o czym marzyłaś – odpowiedziałem cicho, a ona za chwilę wpadła mi w ramiona.

- Tak bardzo cię kocham. – Mocno oplotła mnie w szyi.

- Przepraszam za wszystko – wyszeptałem blisko jej ucha, ściskając ją w talii.

- Nie chcemy wam przeszkadzać w takiej chwili, ale zaraz zacznie się koncert. Wszyscy weszli już do środka – odezwał się z tyłu Harry, a szatynka odsunęła się lekko ode mnie. Spojrzała na budynek areny, a potem na mnie i przycisnęła swoje usta do moich.

- Nigdy tego nie zapomnę. – Szeroko się uśmiechnęła i pociągnęła mnie za rękę. – Nie wierzę, że wy też tu jesteście – zwróciła się ze śmiechem do pozostałej dwójki, kiedy ruszyliśmy do wejścia.

- Jeśli Louis bardzo czegoś chce, to innego wyjścia nie ma – odparła rozradowana Cindy. – Przynajmniej mam darmowy koncert – szepnęła w kierunku szatynki, ale zdołałem to usłyszeć.

- I podwójną randkę – mruknąłem, a wtedy wszyscy się zaśmiali.

Ochroniarz wpuścił nas do strefy VIP, kiedy znaleźliśmy się w środku, a potem zajęliśmy wolną przestrzeń. Jeszcze zanim muzyka dotarła do naszych uszu, zewsząd dobiegały nawoływania fanów, by artysta wyszedł na scenę. Niedługo potem zorientowałem się, że Cassandra także do nich dołączyła. Spoglądałem na nią z uśmiechem, widziałem, jak podekscytowana była w tej chwili i za nic w świecie nie chciałbym, żeby ktoś nam to odebrał.

- Co? Dlaczego tak na mnie patrzysz? – zapytała nagle, gdy zauważyła, że skupiam na niej swoją uwagę.

- Nic. Po prostu lubię twój śmiech. I uśmiech – odparłem szczerze, a ona nie zdołała już nic odpowiedzieć, bo na scenę wyszedł James Arthur i zaczęła piszczeć z emocji wraz z innymi.

Pokręciłem głową i pochyliłem się do jej ucha, by mnie usłyszała.

- Chodź, wezmę cię na barana. Będziesz lepiej widzieć scenę – powiedziałem jak najgłośniej i uklęknąłem. Długo nie musiałem czekać, by znalazła się na moich barkach i oplotła mnie swoim ciałem jak małpka.

- Znajdę coś, żeby ci się odwdzięczyć! – Próbowała przekrzyczeć muzykę, pochylając się ku mojej twarzy.

- Wystarczy mi, że jesteś szczęśliwa!

Przez kolejne dwie godziny bawiliśmy się w towarzystwie Harry’ego, Cindy, innych ludzi i oczywiście przy muzyce piosenkarza, i nawet nie zorientowałem się, gdy sam zacząłem śpiewać. A wejście za kulisy było wisienką na torcie dla dziewczyn. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałem ich obu tak szczęśliwych. Poczułem, że to był najlepszy sposób na spędzenie tego wieczoru. I nie żałuję swoich planów.

W końcu zacząłem walczyć naprawdę o to, co kocham najbardziej. A raczej: kogo.

 


***

 

Nie sądziłem, że będę tak dobrze bawił się na koncercie artysty, którego tak na dobrą sprawę nie słucham na co dzień, ale  jednak. Czasem śpiewam coś z jego warsztatu muzycznego, kiedy akurat mi się spodoba, ale to wszystko, wielkim fanem nie jestem, a przynajmniej nie słucham go tak często jak Cassandra czy Cindy. Może nie było to typowe show, na którym można poskakać, ale trafiły do mnie teksty piosenek i dlatego nawet całość przypadła mi do gustu. Coś na wzór Eda Sheerana. Dotarło do mnie, że to było naprawdę dobre doświadczenie, by pójść tam i posłuchać tych utworów. Wiele z nich idealnie podsumowało moją relację z Cass, więc piękne było śpiewanie ich z nią. Jakby były o nas i myślę, że ona też to zauważyła, gdy niektóre z wersów piosenek śpiewała mi do ucha, siedząc na moich barkach, jakby chciała, by tylko do mnie trafiło, jak duże mają one znaczenie.

Z racji tego, że oboje byliśmy dość głodni po koncercie, wylądowaliśmy w penthousie szatynki i kontynuowaliśmy wieczór, a może nawet i już noc, przy garach, co chwilę obrzucając się mąką, kiedy chcieliśmy zrobić na szybko jakąś pizzę. Gotowanie nigdy nie było moją mocną stroną, ale kiedy to Cass była cała w mące, a nie ja, nie zdołałem powstrzymać śmiechu, a ona zmuszona była chwilę temu, po posiłku, pójść pod prysznic, by pozbyć się z ciała białego proszku. A ja zostałem na razie sam, więc żeby wypełnić czas sprawdzam pocztę na laptopie dziewczyny. I akurat w tej kwestii każdy może zwrócić mi uwagę, mówiąc, że jestem przewrażliwiony na temat pracy, ale w przypadku firmy tak było chyba od zawsze. Jeśli o nią chodzi, to zazwyczaj robię wszystko idealnie i uważnie, bo wiem, że przy takim imperium jeden błąd może nie być taki nieznaczący i w jednej chwili mogę stracić wszystko, co mam Lepiej nie ryzykować, jeżeli chodzi o tak potężne sumy pieniędzy, jakimi na co dzień muszę operować przy zarządzaniu. W tej branży liczy się dużo to, czy masz strategię i potrafisz trzeźwo myśleć.

I właśnie, gdy zacząłem trzeźwo myśleć, wczytując sie w email od jakiegoś dystrybutora, na moich kolanach usiadła nagle szatynka, uwieszając się na mojej szyi. Zanim dostrzegłem, że chytrze się uśmiecha w moim kierunku, zauważyłem, że jest ubrana dość skąpo. Bordowa, bardzo króciutka, rozkloszowana spódniczka i czarny top na ramiączkach, z głębokim dekoltem, naprawdę do mnie przemówiły i zrobiły swoje. Szybko pojąłem małą grę, którą zaczęła moja dziewczyna.

- Ubierz się, bo się przeziębisz – mruknąłem, patrząc na jej ledwie okryte piersi. Specjalnie przeniosłem wzrok z powrotem na ekran laptopa, kątem oka obserwując jej reakcję. Dostrzegłem, jak natychmiast straciła humor.

Chciała już odejść, jednak ja zaśmiałem się i złapałem za jej rękę, na powrót usadzając ją na swoich kolanach.

- Poczekaj. – Uśmiechnąłem się, mrużąc oczy. – Żartuję przecież tylko, a ty bierzesz to na poważnie. Wiesz dobrze o tym, jak bardzo mnie w tym momencie kusisz, prawda? Demoralizujesz mnie, wiesz o tym?

- Bawisz się mną. – Pokręciła powoli głową.

- To nie ja zacząłem. – Uśmiechnąłem się zawadiacko, oblizując swoje usta. Dostrzegłem, jak zerka na moje wargi i głębiej wciąga powietrze do płuc.

- Nienawidzę cię – wymamrotała po chwili, a ja o mało co się nie zaśmiałem.

- Jeszcze przed kilkoma godzinami mówiłaś, jak to bardzo mnie kochasz. – Uniosłem wyżej brwi.

- Do ciebie trzeba używać tego wymiennie – mruknęła, a ja nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem.

- Małpa.

- Twoja małpa. Wiedziałeś, na co się piszesz. – Zbliżyła swoją twarz do mojej i zaczęła całować, a ja przelotnie zdążyłem tylko zamknąć laptop przed nami i odsunąć go na bezpieczną odległość.

- Na taką małpę to nawet mogę się zgodzić.

 

***

 

*TYDZIEŃ PÓŹNIEJ*

 

*Cassandra*

 

Jest dobrze. Po całym tygodniu mogę śmiało powiedzieć, że między mną a Louisem jest dobrze. Żadnych kłótni, tylko mile spędzony czas. Żadnych dragów, nocnych koszmarów, zero. I przez tych kilka dni nikt nie zdążył już pomylić mnie z Natalie lub wspomnieć nawet o niej – nie mam pojęcia z czego to wynika - więc pomijając ten aspekt, że jestem zapracowana, czuję się szczęśliwa. Tym bardziej, że zaczyna się weekend, odwiedzę w końcu dziś moją rodzinę i będę starać się czerpać jak najwięcej z nadchodzących chwil.

Zatrzymałam auto na czerwonym świetle na skrzyżowaniu i korzystając z momentu, sięgnęłam po plastikowy kubek ze Sturbucksa i upiłam kilka łyków napoju. W chwili, gdy odkładałam go na jego poprzednie miejsce, zerknęłam w lusterko i mój wzrok przyciągnął pojazd za mną, w którym dostrzegłam dziwnie znajome twarze. Zmarszczyłam brwi i ruszyłam, kiedy światło zmieniło się na zielone. Skręciłam w lewo, kierując się do firmy Louisa, lecz gdy zorientowałam się, że po przejechanej mili, samochód dalej za mną jedzie, zaczęłam szybciej myśleć.

Trochę mi zajęło, by przypomnieć sobie te twarze, ale od razu powiązałam je z ludźmi z gangu Jonesa. Głęboko odetchnęłam i przyspieszyłam, a wtedy oni zrobili to samo. Zdałam sobie sprawę z tego, że mnie śledzą i niedużo mogłam zrobić, jedynie starać się ich zgubić. Wolną ręką wyjęłam ze schowka okulary przeciwsłoneczne i pospiesznie je nałożyłam, po czym zdjęłam z włosów spinkę i rozpuściłam je, sprawiając, by jak najbardziej zakryły moją twarz. Liczyłam na to, że nie zapamiętali rejestracji mojego auta, bo inaczej nie będzie przyjemnie.

Próbowałam oddalić się od tych ludzi jak najbardziej, wjeżdżając między skupiska aut i przejeżdżając nawet na czerwonym świetle, z czego nie jestem dumna. Musiałam jednak coś zrobić, aby wciąż nie jechali za mną i nie dotarli do Apple, bo wtedy od razu skojarzą to z Louisem i będzie bardziej niebezpiecznie niż kiedykolwiek.

Jeździłam w kółko od kilkunastu minut, a kiedy upewniłam się, że za mną już nie jedzie to auto, ruszyłam do miejsca, w które zmierzałam, ale okrężną drogą, na wszelki wypadek. Dotarłam do firmy szatyna ponad pół godziny później niż początkowo planowałam i nie powiem, że mi to nie przeszkadza, bo wypada mi już te nieplanowane trzydzieści minut z dnia i od razu jest mniej czasu na robienie czegokolwiek.

Zaparkowałam na parkingu dla pracowników, gdzie miałam już specjalnie wyznaczone miejsce, tuż przy aucie Louisa, który stoi za tym, że nie muszę już szukać wolnych miejsc. Gdyby to chodziło o jakiegoś pracownika, to rodzina nie ma takich przywilejów, ale że to szatyn jest szefem wszystkiego, to przynajmniej mam takie drobne udogodnienie.

Wyjęłam klucz ze stacyjki i chwyciłam torebkę z siedzenia obok. Uważnie jeszcze rozejrzałam się, czy w pobliżu nie kręci się nikt podejrzany i wysiadłam z auta. Szybko skierowałam się do budynku i dopiero w środku zdjęłam ciemne okulary. Jeden „przypadek” nie zniszczy mi dnia. Nie ma opcji. Za dużo straciłam w życiu, by teraz zamartwiać się każdym szczegółem. Poinformuję o tym resztę, ale nie pozwolę, by zawładnęło to całym moim umysłem.

Szłam powoli, próbując unormować oddech i uspokoić myśli, aby nie dać im ponownie wygrać, kiedy natrafiłam na miejsce, gdzie wisiała tablica pamiątkowa. Ta sama, której nie zdołałam przeczytać, gdy byłam tu za pierwszym razem, a potem magicznie znikła i teraz widocznie powróciła. Mogłam się tylko domyślać, że to Louis kazał ponownie ją powiesić, teraz, gdy już wiem o wszystkim. Od samego początku cholernie ciekawiła mnie jej treść, dlatego, że rzeczywiście była ona przede mną strzeżona, więc od razu zaczęłam wertować wzrokiem kolejne słowa, wygrawerowane na złoto:

 

„Ku pamięci zmarłej tragicznie, dnia 31 sierpnia 2016 r., naszej drogiej wicedyrektor – Natalie Marshall. Dziękujemy za oddaną współpracę, to miejsce już zawsze będzie nosić Pani piętno. Na zawsze w naszej pamięci

- pracownicy Apple Inc. Wraz z dyrektorem zarządu – Louisem Tomlinsonem”

 

Przeczytałam tablicę jakieś trzy razy, by wszystko do mnie dotarło, dopóki nie zdecydowałam, że muszę już odejść od tego miejsca. Ale z każdym krokiem, który robiłam, głowa zaczęła mi ciążyć. I nie wiem, czy spowodowane to było emocjami, czy spadło mi ciśnienie, ale musiałam oprzeć się o ścianę, by nie upaść. Oddychałam głęboko, mając złudną nadzieję, że zaraz mi przejdzie. Ale nie przechodziło.

- Pani Miller, wszystko w porządku? – usłyszałam nieznany głos za moimi plecami, a potem poczułam na ramieniu czyjąś dłoń.

Otworzyłam na chwilę oczy, które nieświadomie musiałam zamknąć i ujrzałam przed sobą zaniepokojoną twarz młodego mężczyzny.

- T-tak – odpowiedziałam z trudem i kiedy obraz przed oczami zaczął mi się zamazywać, dotarło do mnie, że jednak nie jest dobrze.

- Nie wygląda pani, jakby było. Mam zawołać pana Tomlinsona?

- Zaraz będzie mi lepiej. – Wymusiłam uśmiech, sama nie wierząc w to, co mówię.

- Lepiej zawołam – odparł, przytrzymując mnie ramieniem. – Gloria, przynieś wody! – krzyknął do kogoś, ale nie byłam nawet w stanie podnieść głowy, by dowiedzieć się, do kogo, bo czułam, że za chwilę albo zwymiotuję, albo rzeczywiście zemdleję.

- Nie chcę robić problemu – powiedziałam półszeptem, kiedy dostrzegłam zarysy jakiejś kanapy pod ścianą, do której mnie prowadził.

- Nie robi pani problemu, proszę usiąść. – Delikatnie pociągnął mnie w dół, pomagając znaleźć się na siedzeniu.

Nim się zorientowałam, w moich dłoniach pojawiła się butelka z wodą, którą zaraz drżącą dłonią uniosłam powoli do ust. Upiłam jedynie kilka małych łyków, czując jakąś wewnętrzną blokadę.

- Dziękuję – wydusiłam z siebie i oparłam głowę na dłoni, by choć trochę sobie ulżyć.

- Zostań z panią na chwilę, pójdę po dyrektora – usłyszałam jeszcze nim odszedł, a potem zostałam sama z kobietą, która stała nade mną, jakby naprawdę bała się, że za sekundę stracę przytomność.

Nie wiem, ile tak czekałam, ale ile by nie było, dla mnie trwało to wieki, jak zawsze w takich sytuacjach. Myślałam, że gdy usiądę to może poczuję się lepiej, ale wcale tak nie było. Dostrzegłam, że drzwi windy się rozsuwają po przeciwnej stronie korytarza i wychodzi z niej mężczyzna, który wcześniej przy mnie był, a za nim kroczył Louis. Chyba przyspieszył, gdy mnie zobaczył, ale nie byłam pewna. Widziałam jedynie, że szedł widocznie zmartwiony. Rozpięte górne guziki jego koszuli świadczyły o tym, że nie przerwał przeze mnie żadnego spotkana. I całe szczęście.

- Jestem. Co się dzieje?

Poczułam dłonie na swoich kolanach, a gdy znów podniosłam wzrok, zobaczyłam klęczącego przy mnie szatyna. Na moment odebrało mi głos przez to, że zrobiło mi się słabo. Kolejny raz zamknęłam na chwilę oczy, co nie uszło jego uwadze. Odgarnął mi włosy z twarzy i położył dłoń na policzku.

- Skarbie, spójrz na mnie – poprosił, więc to zrobiłam.

- Nic mi nie jest, zrobiło mi się tylko słabo – wyszeptałam.

- To nie jest nic, jesteś całkiem blada. Jadłaś dziś coś? – zapytał, a ja lekko pokiwałam głową.

- Kręci mi się w głowie, niedobrze mi.

- Mam zadzwonić po karetkę?

- Zwariowałeś? – Podniosłam od razu głowę, ale on nie wyglądał jakby żartował.

- Źle wyglądasz.

- Zaraz mi przejdzie. Możemy... możemy zostać sami? – zapytałam cicho, patrząc kątem oka na oboje pracowników, którzy stali wciąż obok, a Louis od razu odwrócił do nich wzrok.

- Możecie już wracać do pracy, dziękuję za szybką interwencję – szatyn zwrócił się do obecnych osób, a oni przytaknęli i za chwilę odeszli. – Jesteś pewna, że zaraz ci się poprawi? Może lepiej byłoby, gdyby lekarz cię zobaczył?

- To chyba ze stresu...

- Dlaczego tak mówisz? – Zmarszczył brwi, a ja spojrzałam ponad jego ramieniem, czy nikt nas nie podsłuchuje.

- Śledzili mnie – wyszeptałam.

- Co takiego? – Popatrzył na mnie zdezorientowany, a ja kiwnęłam głową.

- Ludzie Jonesa jechali za mną, ale ich zgubiłam.

- Jesteś pewna?

- Na sto procent – powiedziałam przekonana, a on odetchnął głęboko i spojrzał na moją dłoń zaciśniętą wokół jego.

- Będziemy musieli obgadać to wieczorem z chłopakami.

- Wieczorem mieliśmy jechać do mojej mamy – przypomniałam mu cicho, a on na chwilę zagłębił się w swoich myślach.

- No tak, przepraszam. W takim razie, jutro z nimi porozmawiamy.

- Nie gniewasz się, że to dziś ta kolacja? Wiesz, jest impreza w rezydencji, więc...

- Cieszę się, a nie gniewam. Mam pretekst, by ją opuścić. Co dwa tygodnie ta muzyka dudni mi w głowie, nie mam wiele do stracenia. – Zaśmiał się lekko, a ja jedynie uśmiechnęłam się. – Chodź, pójdziemy do mojego gabinetu i zamówię jednak jakiś obiad, to coś zjesz, bo naprawdę słabo wyglądasz – westchnął. – Dasz radę iść?

- Jeśli będziesz mnie trzymał – odparłam cicho, a on kiwnął głową.

Powoli pomógł mi wstać z kanapy i z trudem, ale w końcu doszliśmy do windy, która w tej chwili była dla mnie prawdziwym wybawieniem, bo nie wyobrażam sobie iść po schodach na ostatnie piętro w takim stanie.

 

***

 

- Pięknie pani wygląda – mówi Louis do mojej mamy, kiedy jesteśmy już po kolacji, którą zorganizowała.

Dzisiaj świętowaliśmy, a mianowicie to, że mama już prawie w pełni wróciła do zdrowia. Zakończyła długotrwałą terapię i teraz czuje się dobrze, a biorąc pod uwagę, jak bardzo chciała, żebyśmy się tu wszyscy zebrali i specjalnie na tą okazję sama przygotowała wszystkie potrawy, mogę ufać, że nawet wyśmienicie się czuje. Oprócz mnie, Louisa i naturalnie mojego rodzeństwa, przyszedł też nasz sąsiad i to jest pierwszy raz, gdy tak oficjalnie możemy nazwać go partnerem naszej rodzicielki. Nie mam większych zastrzeżeń, co do niego, lubię tego człowieka. Może odrobinę drażni mnie to, że ubiera się zbyt bardzo jak starszy pan, ale jestem w stanie przymknąć na to oko. Skoro moja mama jest z nim szczęśliwa, to mnie też to cieszy.

- Jaka pani? No jaka pani? – zaczęła pytać Louisa, a wtedy popatrzyłam na nich oboje, powstrzymując chęć zaśmiania się. – No, Ashley przecież jestem. Przecież już ci mówiłam, Louis, żebyś nie nazywał mnie per pani, bo mnie postarzasz – dodała, a wtedy już nie wytrzymałam i się zaśmiałam.

- Dobrze, już nie będę – odparł rozbawiony, ale to mnie się oberwało.

- A ty dlaczego się śmiejesz? Dokrój lepiej jeszcze ciasta, jest w lodówce – poradziła, a ja ze śmiechem popatrzyłam na nią, z miną: ty mówisz serio?, jednak wstałam od stołu.

- Ja już wiem, przejrzałam cię. Wyganiasz mnie do kuchni, żeby wypytać Louisa, czy przypadkiem nie daję mu popalić.

- No, oczywiście. – Uśmiechnęła się, jak gdyby nigdy nic. – Muszę wiedzieć, czy jest bezpieczny w twoim towarzystwie.

- Dzięki, mamo – mruknęłam, mijając w przejściu do kuchni moją młodszą siostrę, która wybiegła z niej z garścią winogron w dłoni. – Nie przewróć się – odezwałam się, widząc, że nawet nie patrzy pod nogi, jednak ona zbyła mnie i wskoczyła na krzesło obok Louisa.

Weszłam do kuchni, gdzie był akurat Jake kończący jakąś rozmowę przez telefon. Już ton głosu, jakim mówił, dawał mi odczuć, że znów dziwnie się zachowuje i na pewno ma to związek z rozmową, którą odbywaliśmy niedawno na temat skradzionych pieniędzy, leżących pod jego łóżkiem.

- Wszystko w porządku? – zapytałam ostrożnie, wyjmując z lodówki tacę z ciastem czekoladowym, a on spojrzał na mnie, marszcząc czoło.

- Dlaczego miałoby nie być?

- Nie wiem... Wiesz... Nie potrzebujesz pomocy czy coś? – zapytałam, nie patrząc mu w oczy, udając, że jestem tak zajęta krojeniem ciasta.

- Cassandra, przestań, dobra? Gdybym potrzebował, to bym powiedział. Koniec tematu – prędko uciął, a ja zdziwiona uniosłam wyżej brwi.

- Martwię się, to wszystko – wymamrotałam, ale on zdołał to usłyszeć.

- Wiem, okej? Domyślam się. – Przeczesał dłonią włosy. – Ale dziś o tym nie gadajmy, dobra? Przyjechaliście tu, żebyśmy świętowali, a nie żebyś prawiła mi kazania, czy dobrze postępuję. Nie jestem już dzieckiem, niech to w końcu do ciebie dotrze – powiedział poirytowany i skierował się do wyjścia, a ja tylko podejrzliwie podążyłam za nim wzrokiem.

- Okej... – mruknęłam cicho, ale już raczej bardziej do siebie. Chyba będę musiała przyzwyczaić się do życia w ciągłym strachu o to, co robi mój brat. Choć podejrzewam, że jest duże prawdopodobieństwo, że lepszy ode mnie nie jest. Nie powinnam tak myśleć, ale jednak z bólem serca, czarne scenariusze przeważają nad wszystkim.

Skończyłam kroić ciasto na kawałki i szybko ułożyłam je na talerzu, który zaniosłam na stół do salonu. Od razu wzięłam sobie jeden kawałek i zaczęłam jeść, gdy tylko usiadłam. Rozejrzałam się po osobach wokół stołu. Maddie siedziała tradycyjnie na kolanach mojego chłopaka, wcinając owoce, on, żywo gestykulując w dalszym ciągu rozmawiał o czymś z moją mamą i jej partnerem, i nawet nie zarejestrowałam żadnych ich słów, bo mój wzrok ponownie przykuł Jake, który siedział w milczeniu po przeciwnej stronie stołu. Nie próbowałam niczego mu miną przekazać, kiedy nasze spojrzenia się spotkały, ale szczerze na nowo zaczęłam niepokoić się sytuacją w naszej rodzinie.

Poczułam, że ktoś szturcha mnie w ramię i gdy oderwałam wzrok od brata, zauważyłam, że była to mama.

- Cassie, słyszałaś mnie?

- Ale że co? – zapytałam z pełną buzią, mrużąc oczy.

- Pytałam, co tam u Kelly i Tristana.

- Aaa... chyba dobrze. Polecieli na spóźniony miesiąc miodowy.

- O, gdzie? – zapytała zainteresowana, ale nie uszło mi uwadze, że uważnie obserwowała, jak jem.

- Na Karaiby. Wracają jakoś za tydzień albo półtora.

- I ty wypuściłaś go tak z firmy? – Zaśmiała się, a ja wzruszyłam ramionami.

- Nie miałam wyjścia. Ale jakoś sobie sama radzę. O dziwo – odparłam, oblizując palec z czekolady. Nie mogłam oprzeć się pokusie i sięgnęłam po jeszcze jeden kawałeczek, który tak pięknie wyglądał.

- Córeczko... Wiesz, że ja ci niczego nie zabraniam, ale... w porządku u ciebie? – tym razem to ona mnie o to zapytała, więc spojrzałam na nią, nie całkiem wszystko rozumiejąc.

- A dlaczego pytasz? U mnie jest okej.

- Tak tylko, bo... nigdy nie jadłaś tyle, co dziś.

- Wiesz, że uwielbiam twoje ciasto. Po prostu nie mogę się powstrzymać. – Uśmiechnęłam się, a ona cicho się zaśmiała i sięgnęła po dzbanek z sokiem.

I nagle, jak za dotknięciem magicznej różdżki, wszystkie fakty w mojej głowie zaczęły się łączyć. Nie zarejestrowałam, kiedy łyżeczka wypadła mi z pomiędzy palców na talerz, o mało go nie rozbijając.

- Wszystko dobrze? – zapytał Louis obok, a ja tępo pokiwałam głową, zakrywając usta i wbijając wzrok przed siebie. Kurwa...

 

***

 

Kolejny wieczór znów spędzałam z Louisem, a raczej może w jego domu. Głównie dlatego, że mieliśmy spotkanie gangu i trzeba było obrać jakiś plan działania, gdyby coś znów zaczęło się dziać. A że zrobiło się już późno, zanim skończyliśmy się naradzać, to stwierdziłam, że zostanę na noc, bo nie miałam już zbytnio siły, by jechać przez pół miasta. I fizycznie, i psychicznie. Ponadto, gdy Louis poszedł brać prysznic, to ja siedziałam jeszcze godzinę przy laptopie i czytałam kolejne artykuły, które tylko coraz bardziej mieszały mi w głowie.

Dlaczego ja zawsze, kiedy już w miarę zaczynam wychodzić na prostą, to los musi czymś mnie zaskoczyć? Moje życie to chyba jedna wielka niewiadoma, bo ja już nie wiem, czego mam się spodziewać, a czego nie. Czego bym nie zrobiła, to i tak wyjdzie odwrotnie niż tego chciałam albo nawet w ogóle nie będę wiedziała, że coś się dzieje. I nie powinnam być zdziwiona, bo to nic nowego, ale jestem.

Szłam powoli po schodach, uważając, żeby się nie potknąć, bo w dłoniach trzymałam swój komputer. Na piętrze minęłam Daltona, który od razu się uśmiechnął, gdy mnie dostrzegł, więc odwdzięczyłam gest i w dalszym ciągu kierowałam się do sypialni mojego chłopaka. Gdy przekroczyłam próg, zauważyłam, że jest w garderobie, więc chciałam najpierw odłożyć laptop na komodę i dopiero pójść do szatyna, ale kiedy odwróciłam głowę, nie zobaczyłam, że dywan się podwinął i runęłam jak długa na łóżko. Usłyszałam tylko przerażający dźwięk obok, gdy urządzenie wypadło z moich rąk i poleciało z takiej wysokości na gołe panele, powodując, że szeroko otworzyłam oczy. Bałam się spojrzeć w jego kierunku, więc wstrzymując oddech, ostrożnie obróciłam głowę, mając jakąś nadzieję. Jednak nawet ta cząstka jej, która we mnie tkwiła, szybko się ulotniła, gdy zobaczyłam, że obudowa jest pęknięta.

- Nie, nie, nie – jęknęłam, biorąc komputer natychmiast w ręce. Otworzyłam go i zaczęłam klikać przypadkowe przyciski, ale pobity ekran wciąż pozostawał czarny i nie dawał żadnego znaku, że jeszcze działa. – Przecież ja się zabiję...

- Co jest? Słyszałem jakiś łomot. – Louis wyszedł z garderoby i zaraz stanął przy mnie, a mi zaczęły zbierać się w oczach łzy, kiedy dotarło do mnie, że prawdopodobnie straciłam właśnie wszystkie dane, z własnej nieuwagi. – O cholera...

- Potknęłam się o dywan i wypadł mi z dłoni – zaczęłam panicznie tłumaczyć, jakby to miało pomóc. W ogóle nie patrzyłam w tym czasie na szatyna.

- Załatwię ci jakiś nowy, nie denerwuj się.

- Nie chcę nowego, chcę ten. – Zaczęłam szybciej oddychać. Włożyłam dłonie we włosy i nieświadomie zaczęłam za nie ciągnąć.

- Już nic się raczej z nim nie zrobi, Cass.

- Miałam na nim wszystko, nie rozumiesz? – zaczęłam histeryzować i nie mogłam za nic się uspokoić. – Zdjęcia, dokumenty, sprawy służbowe...

- Uspokój się, dobrze? – sam zaczął się denerwować i wziął laptop do swoich rąk, po czym go zamknął i odstawił na bok. – Dam go informatykowi i odzyska wszystko, przecież w środku wciąż jest pamięć.

- Ale ja tego potrzebuję na jutro! Zanim informatyk to odzyska...

- Cassandra, nikt ci tego nie wyczaruje w minutę, powinnaś to wiedzieć.

- Dlatego nic mi nie da, gdy będę miała nowy komputer. Nie mam dostępu do wszystkich projektów, które jutro miałam kończyć, nie mam kopii... wszystko się tylko pieprzy!

- Co masz na myśli, mówiąc: wszystko? Przecież...

- Wszystko, okej?! – Przerwałam mu ostro. – Firma, sprawa z Jonesem, moje życie...

- Co twoje życie?

- Nic – odpowiedziałam drżącym głosem, zamykając oczy, żeby spróbować się uspokoić, ale tylko bardziej mnie nosiło.

- Zaczęłaś, to skończ. Najpierw mówisz o jednym, potem o drugim. Skąd ja mam wiedzieć, o co chodzi, jak ty o niczym mi nie mówisz?!

- Nawet, jeśli ci powiem, to już nic nie zrobisz, bo się nie da!

- Cholera jasna, co się z tobą dzieje?! – Podszedł do mnie i potrząsnął moimi ramionami, jakby chciał przywrócić mnie do porządku. – Dlaczego ty się wkurzasz?

- Chcesz wiedzieć, dlaczego się wkurzam?!

- Nie, kurwa! Pytam dla żartu! – Zaśmiał się ironicznie. – Co z tobą jest nie tak?

- To, że nadal nie mam okresu, okej?! – wybuchłam i głęboko oddychając, patrzyłam na jego reakcję.

- Powiedz, że nie jesteś w ciąży. – Zrobił duże oczy i ewidentnie przybrał przestraszony wyraz twarzy.

- Zamknij się. Wypluń to! – nakazałam, już cała się trzęsąc.

- Nie, no ty chyba sobie żartujesz w tej chwili. – Pokręcił głową.

- Czy ja wyglądam, jakby było mi do śmiechu?

- Kurwa, ty nie możesz być w ciąży, rozumiesz? – znów zaczął się nerwowo śmiać, powodując przy tym, że byłam coraz bardziej zdezorientowana.

- Co? – wyszeptałam, cofając się do ściany, bo znów zakręciło mi się w głowie. – Myślałam, że akurat ty jesteś gotowy na dziecko, wiesz? Rozpaczałeś nad dwójką, a teraz co? Myślałam, że tego chcesz!

- Bo chcę, ale to nie jest, kurwa, odpowiedni moment na to, łapiesz?! Jest zbyt niebezpiecznie, by moja rodzina tak żyła. Chyba że ty... ty to zrobiłaś specjalnie? Chcesz mnie złapać na dziecko?

- Co ty pieprzysz? – wysyczałam, nie wierząc w jego słowa.

- To jak mi to, kurwa, wyjaśnisz? Zabezpieczamy się.

- To nigdy nie daje stuprocentowej pewności – zaczęłam się bronić.

- Ale badania dają. Dlaczego nic ci nie powiedzieli, gdy byłaś ostatnio w szpitalu, kiedy...

- Kiedy, według ciebie, próbowałam się zabić, tak? – wcięłam mu się w zdanie i spojrzałam w jego oczy, które teraz całe emanowały złością. – Nie wiem, jakie robili mi badania, okej? A jeśli robili te, które mogą to pokazać, to może myśleli, że wiem albo jeszcze nic nie miało prawa wykazać, że...

- Mówiłem, żeby wczoraj jechać do szpitala, ale nie, bo powiedziałaś, że zaraz ci przejdzie.

- Teraz to moja wina? Moja wina, że źle się poczułam i najzwyczajniej w świecie, jak większość ludzi, nie chciałam trafić do miejsca, którego nienawidzę, tak?

- Gdybyśmy pojechali, to mielibyśmy może przynajmniej pewność!

- Miałam przewidzieć, że powinnam jechać do szpitala? – Po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Zrozumiałam, że przestałam się kontrolować, kiedy zauważyłam, że macham rękami.

- Cholera, Cassandra, to nie jest pierwszy raz, gdy prawie mi mdlejesz! To nie jest zabawa tylko poważna sprawa. Niech dotrze do ciebie, że chciałbym wiedzieć, co się z tobą dzieje, a nie dowiaduję się przypadkiem, że mogę zostać ojcem! Nie rozumiesz, że to dla mnie ciężkie, że...

- Dla ciebie? To co w takim razie ja mam powiedzieć?

- Możesz przestać mówić, że tylko ty, ty i ty? Jesteśmy w tym gównie we dwoje, a nie...

- Gównie? Dziecko nazywasz...

- Kurwa, zamknij się! – nieoczekiwanie wybuchł, zaciskając zęby i unosząc pięść na wysokość mojej głowy.

Automatycznie przestraszyłam się, że znów oberwę i wstrzymałam oddech, znacznie się kuląc. On jednak powstrzymał się i zamiast we mnie, uderzył w ścianę obok. Zamknął oczy i zaczął szybciej oddychać, a ja od razu rozbeczałam się jak dziecko i zsunęłam się po ścianie. Oparłam o nią głowę, a szatyn odszedł na drugi koniec sypialni. Stał do mnie tyłem, widziałam, że przeciera twarz dłonią. A ja siedziałam i płakałam, dopóki nie wrócił do mnie i mocno przytulił, jakbym za chwilę miała mu uciec.

- Nie mogę być w ciąży – odezwałam się półszeptem przez łzy, a on lekko się odsunął i oparł swoje czoło o moje.

- To nie jest nic, z czym nie możemy sobie poradzić. Damy radę – wyszeptał, kładąc dłoń na moim policzku, a ja pokręciłam głową.

- Poroniłam ponad trzy lata temu, to nie jest możliwe. Trudno jest zajść w ciążę po poronieniu. Trudno ją utrzymać... – Zaszlochałam, wbijając paznokcie w jego plecy. – To byłoby jak cud.

-  Więc zrób test.

- Nie.

- Dlaczego? Najpierw mówisz...

- Nie mogę – przerwałam mu. – Okres spóźnia mi się dopiero tydzień. Muszę odczekać jeszcze przynajmniej tyle, bo może się pojawić i...

- I wtedy jednak nie będziesz w ciąży – dokończył za mnie, a ja kiwnęłam głową. – To przestań się tak denerwować, bo nic nie jest jeszcze pewne.

- A co jeśli...

- A jeśli jednak, to dopiero wtedy będziemy o tym myśleć.

- Nie przyjmujesz do siebie wiadomości, że...

- Cholera, nie przyjmuję, bo nic nie jest potwierdzone, więc dlaczego mi się dziwisz? Sama w to nie wierzysz.

- Bo to jest niemożliwe – powtórzyłam jak mantrę.

- Więc żyjmy na razie normalnie, choć przez kilka dni, bo kiedy okaże się, że to jednak prawda, to nasze życie zmieni się diametralnie. Więc proszę cię, nie wracajmy do tematu przez najbliższy tydzień.

-  Dobrze – powiedziałam ulegle i cicho, ale nie przestałam o tym myśleć.

 

***