*Cassandra*
- Jake, błagam cię, uważaj, na litość boską –
powiedziała przerażona nasza mama, wchodząc do salonu i widząc swojego syna
walczącego z dekoracjami choinkowymi.
Mówiąc, że walczy, chodziło mi mianowicie o to, że
stoi na krześle, które w dodatku niebezpiecznie się chwieje i usiłuje założyć
na czubek drzewka gwiazdkę.
- Wszystko pod kontrolą – zapewniłam, stojąc tuż
obok niego w razie, gdyby spadł, jednak sama nie wierzyłam za bardzo w te
słowa. Miejmy nadzieję, że jak coś, zdążę go złapać. – Mamo, będziesz miała coś
przeciwko temu, jakbym na chwilę później gdzieś wyskoczyła? Wrócę odpowiednio
wcześnie, żeby pomóc ci z przygotowaniami – powiedziałam, kończąc odplątywać
łańcuch choinkowy. Oby jednak Jake nie miał zamiaru spadać, bo nie mam wolnych
rąk.
- Oczywiście, że nie. Dlaczego w ogóle pytasz? Już
dawno skończyły się czasy, żebyś musiała prosić mnie o wyjście z domu. –
Zaśmiała się cicho, uprzątając stół. – Zresztą wątpię, że kiedykolwiek musiałaś
to robić – westchnęła. – To ty stałaś się głową rodziny – dodała ciszej, jakby
uważała, że to przez nią musiałam szybciej dorosnąć. A wcale tak nie było.
- Mamo, daj spokój – skarciłam ją delikatnie. –
Wszyscy wiemy, jak było. Musimy wracać do tego tematu? W święta? Powspominajmy
coś milszego – zaproponowałam.
- Masz rację. – Uśmiechnęła się, zaczynając wycierać
blat stołu. – To gdzie niesie moją, już nie taką małą, Cassie?
- Louis ma dziś urodziny – odpowiedziałam ciszej,
zagryzając jedna wargę.
- W wigilię? To nietypowe, pewnie dostaje prezenty
podwójnie – zażartowała.
- Tego nie wiem – przyznałam, zaczynając wieszać
łańcuch, gdy Jake, dzięki Bogu, zszedł już z tego krzesła i z pozytywnym
skutkiem zawiesił ozdobę na czubku choinki.
- To niewiarygodne, jak bardzo kochasz tego chłopaka
– odezwała się po chwili ciszy, więc przeniosłam bez słowa wzrok na nią. –
Coraz częściej emanujesz radością, jeśli z nim jesteś, mówisz lub myślisz o
nim. Nic, tylko patrzeć na twój uśmiech, którego on jest powodem. Jedź potem do
niego i nie spiesz się.
- Chciałam jedynie złożyć mu osobiście życzenia. On
zresztą pewnie ma juz gości, więc nie chcę przeszkadzać. Poza tym, nie wiem
jeszcze, czy pojadę, nie chcę im przeszkadzać i...
- Hej, Cassie – przerwała mi mama, gdy zaczęłam
szybciej mówić. – Spokojnie, tak? Po prostu zadzwoń do niego i zapytaj, czy nie
ma nic przeciwko. To twój chłopak, więc na pewno ucieszy się, że fatygujesz się
do niego w święta, zostawiając nas...
- Mogę zostać z wami...
- Nie, nie – wtrąciła sie szybko. – Spędzimy ze sobą
jeszcze dużo czasu, a Louis z pewnością chciałby cię zobaczyć, tylko nie chce
się narzucać, bo to święta. Rozmawiałaś z nim dzisiaj?
- Tylko rano, ale gdzieś się spieszył, więc mówił,
żebym potem zadzwoniła.
- Więc na co czekasz? Zostaw tą choinkę i idź
pogadać – podeszła do mnie i zabrała mi łańcuch z dłoni. – No, już.
- Super. – Szeroko się uśmiechnęłam. – Jeszcze nie
widziałam, żebyś tak pokochała mojego chłopaka. Nawet z Nickiem tak nie było.
- Widocznie nie był jednak dla ciebie odpowiedni.
- Widocznie – przyznałam. – Ale to jeszcze nic nie
oznacza, mamo, tak? Musisz o tym wiedzieć. Jesteśmy razem dopiero 3 miesiące.
- Ależ oczywiście – mruknęła, nie bardzo przekonana
do moich słów.
Westchnęłam i zabrałam z sofy swój telefon. W drodze
do kuchni wybierałam numer mojego chłopaka. Kiedy już weszłam do pomieszczenia,
zobaczyłam Maddie siedzącą przy stole i ze skupieniem dekorującą pierniczki.
Co roku spędzam święta w domu mojej rodziny, więc i
tym razem tak musiało być. Mama nie raz proponowała, byśmy coś zmienili i może
przenieśli się do mojego penthouse’a, ale ja wolę spędzać ten czas u nich. Czuć
tu to ciepło rodzinne, tą atmosferę... wszystko po prostu wydaje się tu lepsze
w czasie świąt niż byłoby w moim mieszkaniu. Tam ciągle przypominałabym sobie o
pracy, firmie, obowiązkach i problemach, a tu zapominam o tym, czym nie
powinnam martwić się w ten szczególny czas. Tu jest wszystko jak powinno.
Brakuje jedynie taty... ale to kwestia, z którą nie pogodzę się nigdy.
Wybrałam numer szatyna i oczekując na połączenie,
podeszłam do siostry i ukradkiem zwinęłam z talerza świeżo ulukrowanego
pierniczka, lecz nawet to nie uszło jej uwadze.
- Cassie! – pisnęła karcąco, próbując wyrwać mi
ciastko z rąk.
- No co? Jestem rodzinnym testerem, próbuję, czy
dobre – powiedziałam z pełną buzią. – I bardzo dobre. Tylko jedno, obiecuję –
przyrzekłam i nieoczekiwanie usłyszałam śmiech w słuchawce, więc natychmiast
przełknęłam to, co miałam w buzi.
- Nie mówi się z pełną buzią – upomniał mnie
roześmiany Louis.
- Przecież nie mówię – odchrząknęłam. – Nie wiem, o
co ci chodzi – dodałam niewinnie.
- Jasne.
- Witaj, panie solenizancie. – Uśmiechnęłam się,
podchodząc do okna, już odpowiednio się z nim witając.
- Skąd wiedziałaś, że mam dziś urodziny?
- Mam pewne sposoby – odpowiedziałam tajemniczo,
siadając na blacie. – No dobra, przyszło mi powiadomienie z facebooka –
przyznałam ciszej.
- Wiedziałem. – Ponownie się zaśmiał.
- Co wcale nie zmienia faktu, że chciałabym cię teraz
zobaczyć i pocałować – dodałam, mrucząc.
- Fuuj... – usłyszałam Maddie i wtedy na nią
spojrzałam. I ona na mnie zerknęła, więc zmrużyłam oczy i pokazałam jej język.
Ona zrobiła dokładnie to samo. No, to wiadomo po kim to ma.
- Jesteś w stanie spełnić to marzenie? – zapytałam,
powracając do rozmowy.
- Wiesz... nie mam za bardzo jak teraz przyjechać,
ale może pó...
- Bardziej chodziło mi o to, czy to ja mogę wpaść do
ciebie.
- Dzisiaj? – zapytał jakby zaskoczony, na co
zmarszczyłam brwi.
- No tak... o to właśnie mi chodzi, dzisiaj.
- Nie wiem, czy to jest najlepszy pomysł, Cass.
- Dlaczego?
- Przyjechała moja rodzina...
- Nie chcesz, żebym poznała twoich rodziców, tak? –
zapytałam cicho, nieco przygaszona.
- Nie, to nie tak... oni po prostu... przepraszam.
Naprawdę nie sądzę, że powinnaś przyjeżdżać. Jeśli chcesz to ja mogę wpaść do
ciebie.
- Nie rozumiem, Louis. Są święta, chciałam cię tylko
przez chwilę zobaczyć. Poza tym, kiedyś będę musiała w końcu poznać twoich
rodziców. Chyba że... Louis, czy ty się mnie wstydzisz? – niemal cicho
zapiszczałam.
- Co ty mówisz? Skąd ten pomysł? Ja tylko... –
westchnął i na moment przerwał. – Naprawdę chcesz przyjechać, kochanie?
- Tylko na chwilę. To wigilia, twoje urodziny i...
- Dobrze... W takim razie... dobrze, niech będzie.
- Jeśli nie chcesz, żebym przyjeżdżała...
- Nie, to nie chodzi o to. W rzeczywistości
chciałbym być teraz z tobą. I masz rację, musisz poznać moją rodzinę.
- Jesteś pewny?
- T-tak, tylko... posłuchaj, moi rodzice mogą
dziwnie na ciebie patrzeć albo się zachowywać... nie, nieważne, nie zwracaj na
to uwagi.
- Dlaczego mieliby dziwnie na mnie patrzeć?
- J-ja... nie, nie będą. Zapomnij, że to mówiłem,
nie o to mi chodziło.
- Okej... nie rozumiem, co się dzieje, ale niech
będzie – powiedziałam niepewnie.
- Za ile będziesz?
- Za jakąś godzinę może być? Nie będę długo
siedzieć, nie chcę wam przeszkadzać i...
- Możesz zostać, ile chcesz – zapewnił. – Zapomnij o
tym, co mówiłem i przyjeżdżaj. Chcę już cię zobaczyć.
- W takim razie, czekaj na mnie. – Uśmiechnęłam się
lekko.
- Czekam – odpowiedział rozluźniony. – Kocham cię.
- A ja ciebie – odparłam tuż przed rozłączeniem się.
- Louis jest fajny – odezwała się moja siostra,
przez co przeniosłam wzrok na nią. – Fajnie było z nim na wakacjach. I ma fajny
samolot. I fajnie śpiewa.
- Znasz tylko słowo: fajnie? – Zaśmiałam się, ale
ona puściła to mimo uszu.
- Zawieziesz dla niego pierniczki ode mnie? –
Uniosła głowę znad talerza.
- A mi nie pozwoliłaś ich jeść – udałam urażoną.
- Bo ty zawsze je podjadasz.
***
Stanęłam na marmurowych schodach rezydencji i tuż po
tym zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi. W oczekiwaniu, aż ktoś mi otworzy,
poprawiłam na sobie prostą, luźną sukienkę w kolorze kawy, którą miałam na
sobie oraz nieświadomie złączyłam ze sobą nogi okryte czarnymi wysokimi
kozakami. Prawdopodobnie zrobiłam to odruchowo dlatego, że miałam na sobie
rajstopy i jakby nie patrzeć, było dość zimno i mroźno jak na Londyn. Mogłam
oczywiście ubrać zwykłe spodnie i koszulę czy sweter, jednak doszłam do
wniosku, że jeśli ubiorę sukienkę, zrobię lepsze pierwsze wrażenie na rodzicach
mojego chłopaka i tym samym może uszczęśliwię wzrok i jemu. Nie żebym chciała
jakoś się popisać, ale po prostu to święta i jakoś tak nie wypada ubrać się jak
na co dzień. O, to dobre, mówi to ktoś, kto i tak na co dzień ubiera się
elegancko, bo tego od niego wymaga stanowisko pracy.
Usłyszałam czyiś głos z wnętrza domu, zbliżający się
ku mnie i od razu poprawiłam pudełko trzymane w dłoniach, aby za chwilę mi nie
wypadło. Tak, teoretycznie do rezydencji też wejść mogłam sama, jak zwykle, ale
biorąc pod uwagę okoliczności, to, że jest tu jego rodzina, to tym bardziej nie
wypadałoby mi tego robić. W dodatku chłopaki z gangu porozjeżdżali się na
święta, więc nie udałoby mi się raczej, gdybym powiedziała, że to któryś z nich
mi otworzył, bo w tej chwili żadnego z nich, prócz Louisa tu nie ma, z tego, co
mi wiadomo.
Nie musiałam długo czekać, aby przede mną ukazała
się twarz Louisa, który widząc mnie, od razu delikatnie się uśmiechnął.
- Mówiłam, że cię dzisiaj nawiedzę, więc oto jestem
– odezwałam się pierwsza, na co on lekko się zaśmiał.
- Zawsze jesteś u mnie mile widziana – odpowiedział
łagodnie i odsunął się do tylu, bym mogła wejść do środka.
Przestąpiłam więc próg i zaraz po tym stanęłam stanęłam
na palcach, aby go przytulić.
- Hej – szepnęłam, całując go zmarzniętymi ustami w
jego rozgrzaną szyję.
- Witaj, śnieżynko – odparł, na co lekko zmrużyłam
oczy, gdy odsunęłam się od niego. – Trochę śniegu spadło ci na włosy – wyjaśnił,
wskazując na czubek swojej głowy, kiedy mu nie odpowiadałam.
- Och... całe szczęście, że mi powiedziałeś. –
Roześmiałam się lekko, unosząc rękę. Louis jednak mnie uprzedził i sam zajął
się białym puchem, delikatnie strząchając go z moich włosów na podłogę.
- W innym wypadku dalej byłabyś tą śnieżynką –
odparł, pomagając zdjąć mi płaszcz. Odwiesił go na wieszak i zmierzył mnie
wzrokiem do stóp do głowy. Zauważyłam, jak przy tym jego uśmiech się poszerza.
- Może często ci to mówię, ale naprawdę ślicznie
wyglądasz.
- I wzajemnie. – Ujęłam między palce kołnierzyk jego
białej koszuli.
Złapał mnie za wolną rękę i nim zdążyłam zareagować,
poprowadził mnie do salonu, który teraz był udekorowany zgodnie z tym świętem. W
kącie stała choinka w stonowanych jasnych barwach, przy ścianach kilka ozdób, w
tle cicho grała muzyka.
- Jesteś sam? Mówiłeś przecież...
- Myślisz, że okłamałem cię, że jest u mnie rodzina,
żebyś nie przyjeżdżała? – Uśmiechnął się chytrze, kiedy już chciałam wysunąć
pochopne wnioski. – Nie tym razem. Są w jadalni, zaraz tam pójdziemy, tylko...
- Jesteś pewny, że to w porządku, że tu jestem? –
wtrąciłam się cicho, na co on spojrzał na mnie lekko zaskoczony. – Mogę wrócić
do siebie. Nie chcę, by to wyglądało tak, że naciskam ciebie czy... co gorsza,
zmuszam do czegoś... nie, chyba lepiej było, żebym nie przyjeżdżała i
uszanowała twój pierwotny wybór – zaczęłam niekontrolowanie szybciej mówić, ale
natychmiast szatyn złapał mnie za dłonie, przez co się uciszyłam. Dopiero teraz
też zorientowałam się, że pudełko, które wcześniej trzymałam, odłożyłam
nieświadomie chwilę temu na fortepian stojący tuż obok nas.
- Słońce, uspokój się, dobrze? Spójrz na mnie –
polecił, co uczyniłam. – Jestem szczęśliwy, że tu jesteś i teraz szybko cię
stąd nie wypuszczę, bądź pewna. – Odgarnął mi włosy z twarzy i założył za ucho.
- Ale mówiłeś, że...
- Wiem, co mówiłem, ale wspominałem też, byś o tym
zapomniała. Cieszę się, że tu jesteś i... tak naprawdę nie wiem, dlaczego wtedy
usłyszałaś ode mnie to, co usłyszałaś, ale jest teraz. Miałaś rację, są święta.
Dopiero, gdy to powiedziałaś, uświadomiłem sobie, jak bardzo ja też chciałbym
cię zobaczyć tego dnia.
- A więc... – Zagryzłam dolną wargę, szukając
odpowiednich słów.
- A więc uświadom sobie albo najlepiej wbij to sobie
głęboko do swojej główki – mówiąc to, popukał mnie delikatnie w czoło – że
często mówię głupoty, ale uwielbiam, gdy jesteś przy mnie.
- Może zapamiętam – zażartowałam.
Jego wzrok powędrował tu za mnie, na wcześniej
wspomniany i przyniesiony przeze mnie pakunek.
- Czy jeśli zgadnę, że to dla mnie, to przestanę być
skromny?
- Nie przypominam sobie, żebym mówiła, że jesteś
skromny. – Przekręciłam głowę w bok z prowokującym uśmiechem. – Ale w czym
innym akurat się zgodzę – dodałam i sięgnęłam po prezent, który zaraz mu
przekazałam. – Wszystkiego najlepszego i wesołych świąt, solenizancie.
- Jak bardzo stary już jestem? – zapytał, odbierając
pudełko ode mnie.
- Nie bardzo – zapewniłam.
- Dziękuję. – Pochylił się, by pocałować mnie w
policzek.
- Wiedziałeś, że wczoraj minęły trzy miesiące odkąd
jesteśmy razem? – zagadnęłam, łącząc usta w prostą kreskę. Pochyliłam głowę i
zaczęłam przejeżdżać palcami po instrumencie.
- Wczoraj... – powtórzył po mnie, na co uniosłam
wzrok. Zobaczyłam, że przymyka oczy. – Przepraszam. Tak szczerze, to wypadło mi
to z głowy, miałem dużo pracy na głowie. Nie zmienia to jednak tego, że i ja
mam coś dla ciebie- odpowiedział, odchodząc na chwilę. Gdy wrócił, miał w
dłoniach białe pudełeczko, które, bądź co bądź, ale zaskoczyło mnie. Nie
spodziewałam się jakoś tego, że coś dostanę, nie pomyślałam w ogóle o tym.
Bardziej to ja chciałam mu cos dać, nie oczekiwałam nic w zamian, a tu spotkała
mnie miła niespodzianka.
- Dla ciebie. – Wsunął pudełeczko w moje dłonie, bo
jednak byłam zbyt oszołomiona, aby sama je od niego odebrać.
Kiedy otrząsnęłam się ze zdziwienia, powoli
odwiązałam złotą wstążkę. Gdy jednak otworzyłam nieduży pakunek, ponownie
opanowało mnie zaskoczenie.
- Och, wow... – wydusiłam z siebie, oglądając
bransoletkę z różowego złota, która ponadto miała białe kamyczki.
- Podoba ci się?
- Oczywiście, że tak. Skąd wiedziałeś, że...
- Powiedzmy, że pomógł mi w tym mały elf imieniem
Maddie. – Mrugnął do mnie.
- Kiedy ty z nią...
- A to już tajemnica – przerwał mi, bym o nic więcej
nie pytała.
- Widzę, że znalazłeś sobie nową przyjaciółkę. –
Zaśmiałam się, wyjmując biżuterię z opakowania. – Założysz? – zapytałam,
wystawiając nadgarstek w jego kierunku, a on przytaknął.
Już po chwili chłodny dodatek znalazł się na mojej ręce,
dołączając tym samym do złotej bransoletki do mojego rodzeństwa, która już tam
była. I właśnie dopiero wtedy dostrzegłam nieduże serduszko z grawerem. Gdy
uważniej się przyjrzałam, dostrzegłam wyryte liczby: 23.9.18, na co momentalnie
znów się uśmiechnęłam.
- Wtedy zostaliśmy parą... Zrobiłeś to, żebym nie
zapomniała, tak? – Przeniosłam wzrok na niego i roześmiałam się.
- Dokładnie. Nie opędzisz się ode mnie.
- Przy czymś takim, mój prezent to nic. – Lekko się
speszyłam, spuszczając wzrok. – Więc jeśli ci się nie spodoba, to mogę to...
- Przestań czasami panikować, co? – wciął mi się w
zdanie, biorąc ponownie w ręce prezent ode mnie. – Liczy się gest, a nie cena,
to najwyższa wartość.
- Jeśli tak sądzisz – westchnęłam i nie odezwałam
się, póki nie wyjął z pudełka czerwonej, eleganckiej koszuli.
- Jest od jednego z lepszych projektantów –
odezwałam się cicho, gdy wpatrywał się w ciszy w materiał. – Na każdym guziku
są twoje inicjały, na mankietach też są wyszyte i... są jeszcze spinki do...
- Jest czerwona. – Przełknął głęboko ślinę.
- Tak, wydawało mi się, że...
- Wiesz, że nie noszę nic kolorowego, prawda? –
zapytał ostrożnie, spoglądając na mnie.
Automatycznie poczułam sie mała, a ten prezent nagle
wydawał mi się całkowitym niewypałem.
- Myślałam, że dzięki mnie twoje życie nabierze
więcej kolorów – odpowiedziałam niemal niesłyszalnie.
Zauważyłam, że nieco się rozluźnia. Odłożył trzymane
rzeczy na fortepian, a wtedy ja spuściłam wzrok.
- I masz rację. – Poczułam, jak obejmuje mnie
ramionami i od razu polepszył mi się humor. – Masz rację, bo cały czas
wprowadzasz te kolory do mojego życia, nawet, jeśli jest trudno.
- Wiesz, że nie musisz mówić tego tylko po to, żeby
nie sprawić mi przykrości? – Odsunęłam od niego głowę, by spojrzeć mu w oczy.
- A kto powiedział, że po to to robię? – Uniósł
jedną z brwi. – Może to czas na to, żeby znów ubierać kolory i powoli odejść od
żałoby? – powiedział cicho, delikatnie się uśmiechając.
Nastała chwila ciszy, której nie chciałam przerywać.
Nie chciałam też pytać dziś o jaką żałobę mu chodzi, nie chciałam psuć
nastroju. Mogłam dalej tak mu się przyglądać, ale to on znów się odezwał.
- Spójrz w górę – poprosił, przesuwając dłoń na moje
biodro.
Uniosłam wzrok do sufitu i wtedy zobaczyłam
zwisające w kilku miejscach małe gałązki z jemiołą.
- Całkiem jak w filmie – szepnęłam.
- Czego pragniesz w nowym roku?
- Wciąż być z tobą – odpowiedziałam niemal
natychmiast.
- To jest nas dwoje. – Pochylił się i dotknął swoimi
ustami moich, po chwili już całkowicie zatracając się w pocałunku. I
trwalibyśmy w tej pozycji z dalszym ciągu, gdyby coś mi się nie przypomniało.
- Louis? – odezwałam się cicho tuż przy jego ustach.
– Poznam twoich rodziców? – zapytałam nieśmiało, obawiając się jego reakcji,
jednak on od razu się rozpromienił. Zsunął rękę na moja dłoń i splótł nasze
palce razem.
- Pewnie, że tak – odpowiedział beztrosko, co mnie
trochę zaskoczyło. Ruszył do jadalni i prowadził mnie tuż za sobą.
Przyznam szczerze, że trochę też się obawiałam
pierwszego spotkania z jego rodzicami, lecz kiedy zobaczyłam ich uśmiechnięte
twarze, zrozumiałam, że tak właściwie nie mam czego się bać.
- Mamo, tato – zaczął Louis, wchodząc wraz ze mną za
rękę do jadalni. – To właśnie Cassandra – dokończył już trochę bardziej
niespokojnie i nerwowo, co nie uszło mojej uwadze.
Najpierw dostrzegłam jego siostrę – Lottie, którą
poznałam wcześniej, a potem jego rodzice przenieśli wzrok na mnie. Początkowo
kobiecie zszedł uśmiech z twarzy.
- Natalie – wyszeptała, przez co moje serce szybciej
zabiło.
- Mamo – Louis równo z Lottie ją skarcili, a ja sama
nie wiedziałam, co mam powiedzieć czy zrobić w takiej sytuacji.
- Nie, ja...
- Och, tak, oczywiście. – Przetarła dłonią oczy. –
Przepraszam, kochanie. Dzień dobry, Cassandra. – Uśmiech ponownie wpłynął na
jej twarz. – Jestem Jay – dodała, po czym mnie przytuliła.
Za chwilę podszedł do mnie również tata mojego
chłopaka – Mark, jak się dowiedziałam, i uczynił to samo, co jego żona.
- Miło mi państwa poznać – powiedziałam szczerze i
wtedy tez zauważyłam stojącą już obok mnie białowłosą dziewczynę. – Hej,
Lottie.
- Tak coś czułam, że wpadniesz. – Zaśmiała się,
całując mnie w policzek.
- Tak właściwie to przyjechałam tylko na chwilę,
złożyć życzenia. Czeka na mnie także moja rodzina, poza tym nie chcę
przeszkadzać.
- Jakie przeszkadzać? Zwariowałaś Nata...
- Mamo – usłyszałam ostry głos Louisa i mimowolnie
speszyłam się. Peszenie się u mnie jest ostatnio zadziwiająco na pierwszym
miejscu.
- Cassandra – poprawiła się, uśmiechając się
przepraszająco. – Chciałam powiedzieć: Cassandra, oczywiście.
- Wiem – odpowiedział cicho Louis, przez co,
zaniepokojona tonem jego głosu, odwróciłam się ku niemu.
Dostrzegłam łzy stojące w jego czerwonych teraz
oczach i natychmiast podeszłam do niego zmartwiona, kładąc rękę na jego
ramieniu.
- Louis, płaczesz? – wyszeptałam, a wtedy on
przeniósł wzrok na mnie. – Co się stało? – zapytałam, pocierając jego ramię, a
on pociągnął nosem.
- Nic, wszystko w porządku. – Zmusił się do
uśmiechu. – Po prostu coś mi się przypomniało i to wszystko. Nie martw się.
- Na pewno?
- Na pewno. – Pokiwał głową. – Ale zostań jeszcze,
okej? Proszę. – Teraz jego uśmiech znacznie się poszerzył i stał się szczerszy.
- Naprawdę nie chcę przeszkadzać.
- Mama już ci powiedziała, że nie będziesz
przeszkadzać – odezwała się z tyłu Lottie, więc spojrzałam na nią.
- Dokładnie – potwierdził Louis.
- Tylko pół godzinki – westchnęłam pokonana. –
Powinnam pomóc jeszcze mojej mamie, ale chwilę mogę jeszcze zostać.
- W takim razie, zapraszamy do stołu – zachęcił tata
szatyna, wskazując na dużą liczbę potraw.
- Siadaj, a ja zaraz wrócę – dodał Louis i pocałował
mnie w policzek.
Przytaknęłam i gdy opuścił pomieszczenie,
skierowałam swoje kroki ku rodzinie Tomlinson. Usiadłam na wolnym miejscu obok
Lottie, która od razu uniosła dwie szklane butelki.
- Wino czy szampan? – Poruszyła brwiami ze znaczącym
uśmiechem, na co ja niestety pokręciłam przecząco głową.
- Dziękuję, ale prowadzę.
- Louis cię odwiezie – zaproponowała jego mama, lecz
ja wciąż byłam nieuległa.
- Naprawdę dziękuję, ale nie dzisiaj. Może przy
kolejnym spotkaniu? – zaproponowałam.
- Przy następnym spotkaniu to już obowiązkowo –
odparł Mark, na co ja cicho się zaśmiałam.
- Więc kolejnym razem to ja przyniosę ze sobą jakiś
trunek.
- Tylko nie whiskey – jęknęła dziewczyna obok mnie.
- Postaram się zapamiętać.
- W takim razie, sok czy woda?
- Niech będzie sok – uległam, uśmiechając się.
- Louis przyniósł tylko pomarańczowy, więc będziesz
musiała się nim zadowolić.
- Mój ulubiony – zauważyłam cicho, ale nie
planowałam tego, żeby wszyscy to usłyszeli.
- O, to wiemy już, dlaczego go przyniósł –
zażartowała starsza kobieta, dzieląc się swoją radością z nami.
- Być może. – Wzruszyłam ramionami. – Dzięki –
powiedziałam w kierunku Lottie, gdy napełniła moją szklankę napojem.
- To teraz musisz spróbować puddingu mamy. Jest
o-błę-dny – odpowiedziała energicznie i zaraz miałam już pudding na talerzu.
- To skoro jest obłędny to musze spróbować. –
Wzięłam do rąk widelec i już miałam zacząć jeść, gdy czyiś głos mi przerwał.
- Oczywiście, że musisz – zgodził się Louis,
wchodząc do jadalni.
Przeniosłam wzrok na niego i automatycznie na moje
usta wpłynął szeroki uśmiech, gdy zauważyłam, że ma na sobie tą czerwoną
koszulę, którą dostał ode mnie.
- Czyli jednak? – zapytałam uszczęśliwiona, gdy
usiadł obok mnie.
- Mogę tylko wiedzieć skąd znałaś mój rozmiar?
Przede wszystkim kołnierzyka? – Zerknął na mnie podejrzliwie.
- Ty masz swoje tajemnice, ja mam swoje.
- Powiedz, że nie zakradłaś się do mojej garderoby.
– Przechylił w bok głowę.
- Nie powiem, bo cały czas do niej chodzę. –
Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Racja. – Parsknął śmiechem.
- Chyba jednak nie pomyliłam się z kolorem –
uznałam, gładząc delikatny materiał. – Tak, zdecydowanie do twarzy ci w nim –
stwierdziłam.
- Ty skromna kobieto – mruknął, całując mnie
przelotnie w czoło.
- Jak dobrze widzieć cię szczęśliwego, Louis –
westchnęła jego mama, przez co wnet na nią popatrzyłam. – Ładnie razem
wyglądacie, dzieciaki – dodała, co wprawiło mnie w jeszcze lepszy nastrój.
Jeśli oczywiście dało się być jeszcze bardziej szczęśliwszą niż w tym momencie.
Poczułam lekkie szturchnięcie z boku i od razu
odwróciłam głowę w kierunku Lottie.
- Jak ty przekonałaś tego twardziela do czegoś
kolorowego? – zapytała zaintrygowana, na co spojrzałam kątem oka na mojego
chłopaka, który rozmawiał o czymś ze swoim ojcem.
- Nie musiałam dużo mówić – przyznałam i złapałam za
dłoń mężczyzny znajdującą się pod stołem.
Spojrzał na mnie przelotnie, odwdzięczył uśmiech i
mocniej ścisnął moją dłoń.
Moje miejsce w życiu jest chyba przy tym facecie. W
tej chwili nie chcę nikogo innego, tylko jego.
***
Za trochę ponad pół godziny północ, nowy rok i to
całe odliczanie do tej godziny, co naprawdę
sprawia frajdę i wręcz uwielbiam to, tak w głębi serca, ale jeśli do
tego czasu nie znajdę swojego chłopaka i rok przywitam sama, to takie wspaniałe
już się nie wydaje. Gdzieś wyparował, nie mówiąc mi gdzie idzie, po prostu
znikł, a ja szukam go i szukam. Jak ja mam niby odnaleźć go w tym tłumie ludzi?
To nie jest taka sama impreza jak zwykle. Co więcej, ta w ostatni piątek się
nie odbyła właśnie dlatego, że przesunięto wszystko na dziś, na sylwestra i
łatwo się domyślić, ile w tej chwili jest tu ludzi. Znalezienie kogokolwiek wśród
jakiś dwustu, trzystu albo nawet i jeszcze większej ilości osób równa się chyba
z cudem. Dlatego wolałam, jakby Louis wcześniej poinformował mnie, gdzie
zmierza, wtedy przynajmniej wiedziałabym, dokąd mam się kierować. Tym sposobem,
to nawet gdyby komuś coś się stało, to człowieka nie znajdziesz, bo nie
wypatrzysz go, w szczególności, że większość świateł jest przygaszonych i
migają tylko kolorowe lampy, mające dać odpowiedni klimat, nastrój.
Wspomnę też o tym, że dwunasta jeszcze nie wybiła, a
co trzecia, a może już i co druga osoba jest napita w trzy dupy, a nie taki był
przecież cel tej imprezy. Niemal każdy człowiek, jakiego napotkasz, jest tak
pijany, że nawet nie pomoże ci, aby znaleźć kogoś innego, bo raczej nie widział
go, kiedy wcześniej pił. Wciąż się zastanawiam, czy oni wykupili całe
pomieszczenie alkoholu, czy też każdy tu przyniósł ze sobą coś dodatkowego i
dlatego na każdym kroku leży jakaś pusta butelka.
A tak z innej beczki, mam nadzieję, że nie tylko ja
w towarzystwie jestem wystarczająco trzeźwa, aby być świadoma wszystkiego, i że
przynajmniej kilku chłopaków z gangu w miarę pilnują tej imprezy, i nie leżą
już nieprzytomni gdzieś pod ścianą albo się nie zataczają. Bo jak tak dalej
pójdzie, to zauważyłam, że prawdopodobnie w większości sama będę musiała
dopilnować tej imprezy, a ja jej nawet nie organizuję i to nie mój dom. Nadal
jestem zaskoczona tym, jak szybko można upić setki osób i samej siebie też nie
poznaję, że nie zaliczam się do tych ludzi, i naprawdę trzymam się na nogach, bo
piłam niewiele, a to na takich imprezach rzadkie u mnie. O ile, oczywiście,
chodzę na te balangi, bo przez kilka lat to ja sobie odpuściłam. Teraz jednak
wygląda na to, że wracamy do takiego początku. Czyli jakby też powraca stara
Cassandra? Może...? Wydaje mi się, że to byłoby interesujące po takim czasie.
- Słyszałem od Crystal, że szukasz swojego faceta. –
Zatrzymał mnie Niall, idący z piwem w ręku.
Crystal to jego kolejna, nowa dziewczyna,
prawdopodobnie na krótko, góra kilka tygodni. Ostatnio laski ciągle przelewają
mu się przez łóżko.
- Wiesz, gdzie on może być? – zapytałam, przystając
przy nim.
- Widziałem go jakiś czas temu przy jego gabinecie,
góra piętnaście minut temu. Może tam właśnie jest – wytłumaczył pokrótce, a
przytaknęłam.
- Na to liczę. Kiepsko byłoby przywitać nowy rok bez
niego.
- Ty go naprawdę kochasz – stwierdził z uśmieszkiem,
zaraz unosząc butelkę do ust i upijając z niej kilka łyków.
- Geniusz – odpowiedziałam krótko, przyjmując ten
sam wyraz twarzy. – Właśnie dlatego, że go kocham, jestem wciąż z nim i go
szukam. Natomiast ja co innego twierdzę o tobie i tej nowej blondynie wśród
naszego towarzystwa – odparłam szczerze.
- Nic na dłuższą metę. – Wzruszył ramionami, nie
przejmując się w ogóle sprawą. Uśmiech wciąż tkwił na jego ustach. – To tylko
kwestia czasu. Łączy nas tylko łóżko, ale ona jeszcze tego nie wie – dodał
parskając, jakby był dumny ze swoich czynów.
- Bawisz się nią, chłopie. Ona myśli, że też coś do
niej czujesz.
- No to bardzo się zawiedzie. – Zaśmiał się. – Rozmawiałaś
z nią kiedyś dłużej niż pięć minut? – spytał, na co pokiwałam głową. – To
wiesz, że mądra raczej nie jest. Bardziej płytka niż inteligentna, jedyny jej
atut do dupa i cycki, a swoim tokiem myślenia to ona raczej nie powala.
- To fakt... – z wahaniem się z nim zgodziłam. – To
po co z nią jeszcze jesteś? – Uniosłam jedną brew.
- Dla korzyści, łatwe. Mam swoje potrzeby. A mój
ostatni prawdziwy związek z osobą, którą wciąż kocham, poszedł się pieprzyć,
jednym słowem, więc próbuję jakoś o niej zapomnieć.
- To wiele wyjaśnia.
- Wiele, czyli w twoim rozumowaniu, ile? – Popatrzył
na mnie lekko znudzony.
- Co najmniej tyle, że właśnie przebrała się w jakiś
wyzywający strój i zmierza w tą stronę – wyjaśniłam, dostrzegając długonogą
blondynkę ponad ramieniem chłopaka.
- Wspaniale – mruknął, wywracając oczami.
- To ja zostawiam cię na pożarcie tego kurzego
móżdżku. – Poklepałam go z uśmiechem po ramieniu.
- Jeszcze lepiej – wymamrotał, kiedy go wymijałam.
Od razu skręciłam w inną stronę, aby nie wpaść na
Crystal i nie musieć znów rozmawiać z tą istotą z mózgiem wielkości orzeszka. Jeszcze
tego mi teraz potrzeba.
Ruszyłam korytarzem do wcześniej wspomnianego
miejsca, gdzie o dziwo nie było już ludzi. No dobrze, czego ja się
spodziewałam? To już jest zaliczane do prywatnych miejsc w tym domu, gdzie
imprezowicze nie mają wstępu. Sądziłam jednak, że po pijaku ktoś może tu
zawędrować, ale jak widać, bardzo dobrze ktoś wytłumaczył im, że mają zakaz
wstępu do poszczególnych części rezydencji i najwyraźniej przestrzegając tego z
obawy przed nie za pięknymi konsekwencjami.
- Tu jesteś – odezwałam się z ulgą, wchodząc do
gabinetu szatyna, który w innym wypadku, gdyby go tu nie było, byłby zamknięty
na czas imprezy. – Szukałam cię już dłuższy czas – dodałam, wchodząc głębiej do
ciemnego pomieszczenia. Zostawiłam za sobą tylko uchylone trochę drzwi, by
jakiekolwiek światło wpływało do pokoju, bo naprawdę nie było tu jakoś bardzo
jasno. Ponadto, czułam niemiły i jakiś dziwny zapach unoszący się w
pomieszczeniu.
Widziałam, jak pochylał się nad biurkiem, kompletnie
mnie nie słysząc albo też nie i nie przejmując się moją obecnością tu. Wydawał
się obojętny, nawet nie zerknął do tyłu, nie zainteresowało go to, że tu
weszłam i stoję parę metrów za nim. Nie wiedziałam, o co tym razem chodzi, więc
gdy nie usłyszałam od niego żadnego słowa, ruszyłam w jego stronę, by być
bliżej i by mnie zobaczył. Dopiero, gdy dostrzegłam, że niemal przykłada głowe
do blatu, zaniepokoiłam się tym, co się dzieje i przyspieszyłam kroku.
Szturchnęłam go dość mocno, a wtedy z jego dłoni coś
wypadło i uniósł głowę. Spotkałam się z jego wypranym wzrokiem i rozszerzonymi
źrenicami. Szerzej otworzyłam oczy, kiedy dostrzegłam jego obojętny wyraz
twarzy i powoli przekręciłam głowę, obawiając się i jednocześnie spodziewając
tego, co przed chwilą miało tu miejsce. Na blacie leżał foliowy woreczek,
rozsypanych było kilka kresek białego proszku, obok leżał zwinięty banknot,
który prawdopodobnie wypadł mu przed momentem z dłoni. A to nie było najgorsze,
bo na drugim końcu biurka znajdowała się malutka, przezroczysta buteleczka,
taka jaką stosuje się w szpitalu do zastrzyków, i coś, co już całkowicie mnie
przeraziło, to zużyta strzykawka z założoną igłą, na której zauważyłam jeszcze
świeżą krew. Widok, jaki miałam przed sobą kompletnie mną wstrząsnął i to chyba
mało powiedziane w tej sytuacji. Szok, jaki mnie ogarnął, był wprost nie do
opisania.
- Ty nie skończyłeś brać... – odezwałam się,
wracając wzrokiem do niego. Serce kolejny raz szybciej zabiło mi na jego widok,
ale z niepokoju.
- Kotku, ja nigdy nie przestałem – odpowiedział
jakby nigdy nic. Biło od niego chłodem, beznamiętnością, był niewrażliwy na
mnie, jakby próbował pokazać swoją wyniosłość i to, jak władczy jest, że to on
tu rządzi. Zachowywał między nami nieduży dystans, a jednocześnie, jakby chciał
mi pokazać, że to on jest tu panem wszystkiego i ja nic mu nie zrobię. Jego
obojętność uderzała we mnie tak bardzo, że można byłoby pomyśleć, że ma serce z
kamienia, że to kompletnie inny człowiek. Nie takiego Louisa chciałam.
- Obiecałeś, że już nie weźmiesz, przysięgałeś, że z
tym skończysz.
- Kłamałem? – Zaśmiał się kpiąco. – A czego się
spodziewałaś, złotko? Grzecznego chłopczyka, który przyjedzie na białym koniu?
Przykro mi, to nie ta bajka, kochanie. Źle trafiłaś.
- Naprawdę znalazłeś sobie odpowiedni moment, żeby
się naćpać w sylwestra – niemal warknęłam w jego kierunku, jednak to po nim
spłynęło, jakby w ogóle go to nie ruszyło.
- Nie pierwszy, nie ostatni raz.
- Zachowujesz się kompletnie inaczej. – Pokręciłam
głową, nie wierząc w nic, co się dzieje. – Po prostu zachowujesz się względem
mnie jak dupek, wiesz? I narkotyki tego nie usprawiedliwiają. Mam chociaż tycią
nadzieję, że to, co mówię, przemawia też i do twojego rozumu! – krzyknęłam nieświadomie,
na co on zareagował kolejny raz chamskim i drwiącym wyrazem twarzy, uśmiechając
się złośliwie, gdy odwrócił głowę ku oknu.
- Tak, wmawiaj to sobie, nie powstrzymuję cię.
- Co ty, do cholery, brałeś? – syknęłam, chwytając
jego dolną część twarzy pomiędzy palce i brutalnie odkręcając ją ku sobie, by
dokładniej przyjrzeć się jego oczom. – Wiem, że zmieszałeś narkotyki, bo widzę
i proszek, i strzykawkę, ale nie mam pojęcia, czego tknąłeś. Masz mi teraz
powiedzieć, kurwa, co brałeś, bo jestem pewna, że stworzyłeś właśnie mieszankę
śmiertelną i ja nie mam potem zamiaru stać, i płakać przy twojej trumnie jak
wdowa, tylko dlatego, że ty postanowiłeś się zaćpać – mówiłam niekontrolowanie,
sama zaskoczona z mojego wywodu i opanowanego tonu głosu. Wiedziałam jednak, że
moja gadka na nic się zdawała, bo on się nie odzywał, a moje słowa
prawdopodobnie wpadały mu jednym uchem i wypadały drugim, nie zostawiając po
sobie żadnego śladu.
- Nigdy mi tego nie zabierzesz – niemal wycedził
przez zęby, aczkolwiek dostrzegłam na jego twarzy niepokojący cień uśmiechu.
Nim zdążyłam zareagować, wyrwał się z mojego uścisku
i wyminął mnie, a ja nie byłam w stanie go zatrzymać. Wyszedł z gabinetu, a ja
przed swoimi oczami wciąż miałam jego wyprany z wszelkich emocji, pozbawiony
uczuć wzrok.
Po moim trupie, że zostawię tą sprawę tak bez
porządnego opieprzenia go, by w końcu coś do niego trafiło. Albo przemówię do
niego, albo podziała na niego użycie siły. Tylko dlaczego, kurwa, w ostatnią
godzinę roku musiał mi to zrobić? Tego to mu nie wybaczę. Zachowanie – owszem,
mogę o nim zapomnieć, bo wiem, że nie był świadomy tego, co mówi, ale nikt nie
kazał mu ćpać, zrobił to z własnej woli, co doprowadza mnie do szału. Wiadome
było, że się o tym dowiem, jeśli jestem w tym domu. Co on sobie, do cholery,
myślał? Że nikt nie zauważy tego, jak wygląda, co robi, co mówi? Co więcej,
przyłapałam go na ty m braniu i w tej chwili czuję się zawiedziona tym, że mógł
mnie tak oszukać. Wszystkie obietnice tego dotyczące właśnie poszły się pieprzyć.
Głęboko odetchnęłam i spojrzałam ostatni raz na
biurko, gdzie rozsypany wciąż był biały narkotyk. Zacisnęłam mocno szczęki i
wyszłam z gabinetu szatyna, nawet nie mając zamiaru tego dotykać. Samo
patrzenie przyprawiało mnie o dreszcze.
W chwili, gdy zamykałam za sobą drzwi, doszedł do
moich uszu głośny łomot, jakby z salonu, na co zmarszczyłam brwi. W jednej
sekundzie muzyka ucichła, a zastąpiły ją przeraźliwe krzyki, nawoływania,
dźwięki rzucanych przedmiotów i rozbijanych butelek. Bezzwłocznie poderwałam
się i pobiegłam w kierunku głównego pomieszczenia w domu. Spodziewałam się
tego, co może się dziać, ale pragnęłam, by okazało się to nieprawdą.
- Prosimy o wyjście do ogrodu!
- Wszyscy niezwłocznie wychodzą stąd!
- Zabierajcie kurtki i to, co wasze! Żadna osoba ma
nie zostać w środku, aż wam nie pozwolimy!
W tle słychać było odpowiedzi wyrażające
niezadowolenie, jęki zawodu i przekleństwa. Krzyki, zakazy i nakazy chłopaków
były tak poważne, że zdrowo obawiałam
się już tego, co zastanę.
Gdy wpadłam do salonu, ostatni ludzie byli
wyprowadzani, a w pomieszczeniu pozostał cały gang. Mój wzrok pobiegł w
kierunku, z którego dobiegały wciąż krzyki, i padł na chłopaków,
przepychających się z Louisem. Albo powinnam powiedzieć raczej, że było
odwrotnie, on przepychał się z nimi, dość brutalnie. Na tyle mocno się z nimi
szarpał, że oni nie byli w stanie nawet ustawić go do pionu.
- Co wam, kurwa, do tego?! – wydarł się Louis, a ja
szerzej otworzyłam oczy.
- To, że jeśli się zaćpiesz, to zostawisz z tym
wszystkim nie tylko nas, ale i rodzinę, najpotężniejszą firmę i własną
dziewczynę!
- Chcesz, idioto, żeby cierpiała tak jak ty
cierpiałeś po Natalie?!
- Kto ci pozwolił wymawiać to imię?! – Nagle Louis
stał się o wiele groźniejszy niż przed chwilą i to popchnęło mnie do tego, żeby
tam jak najszybciej podejść. Choć wiem, ze nie mogło się to zdać na wiele.
- Możesz się, kurwa, w końcu uspokoić i zamknąć?!
- O nie, po moim trupie. – Zaśmiał się ironicznie. –
Dopóki nie...
- Skąd wziąłeś narkotyki?! – zapytał Niall, a ja już
zrozumiałam, że zorientowali się, o co w tym wszystkim gra.
- Myśleliście, że zdołacie mnie oszukać? Swojego
szefa? Słono się mylicie – odpowiedział dość groźnym tonem.
Złapałam go za ramię, mając nadzieję, że to jakoś
pozytywnie poskutkuje, jednak on wyszarpał się i odskoczył w tył.
- Uspokój się – niemal syknęłam, ale on nawet się
tym nie przejął.
- Jesteście głupcami, myśląc, że nie odkryję, gdzie
pochowaliście przede mną narkotyki. Znam każdą pieprzoną skrytkę w tym domu
lepiej niż wy i spodziewaliście się, że mnie to powstrzyma? Że przechytrzycie
kogoś takiego jak ja?
- Spodziewaliśmy się, że może do czasu aż je
znajdziesz, przejrzysz na oczy, ale widocznie to nie pomogło, bo zachowujesz
się jeszcze gorzej – odezwał się Liam, nie kryjąc swojej złości.
- Dlatego, że zmieszał narkotyki – wyjaśniłam,
wtrącając się.
- Co takiego? – zapytał Harru, szerzej otwierając
oczy. – Co ty wziąłeś?
- Nie twój zakichany interes – warknął szatyn, co
widocznie spowodowało, że Harry’emu automatycznie skoczyło ciśnienie.
- Tak, mój zakichany interes będzie, kiedy zostawisz
mi na głowie całą firmę, bo sam wykitujesz za wcześnie.
- Ona nigdy nie będzie twoja.
- Jeśli nie przestaniesz się truć, to obawiam się,
że ten scenariusz się spełni. Co brałeś? – powtórzył niecierpliwie Harry.
- Spieprzaj.
- Wciągał jakiś proszek i widziałam strzykawkę –
odezwałam się, chcąc to wyjaśnić, co jednak nie spotkało się z pozytywnym
odzewem ze strony mojego chłopaka.
- Ktoś cię, kurwa, prosił o zdanie? – zapytał, a nim
powiedziałam coś jeszcze, moja dłoń spotkała się z jego twarzą,
niekontrolowanie uderzając ją najmocniej jak potrafiłam. – Popieprzyło cię? –
syknął, dotykając dłonią czerwonego już policzka.
- Przeklnij na mnie jeszcze raz, a zaboli mocniej –
wycedziłam przez zęby. – Nie pozwolę się tak traktować, przede wszystkim nie
tobie, nie własnemu facetowi.
- Tomlinosn, powiedz, że nie brałeś heroiny –
powiedział z niepokojem Zayn, a wtedy do mnie dotarło, jak bardzo sytuacja może
być poważna.
- A co to za różnica?! Po cholerę wy wszyscy się mną
przejmujecie? To jest jakiś pieprzony cyrk, jak wy próbujecie mnie zatrzymać!
Ja nie mam już życia, rozumiecie?! I tak w końcu umrę przez to cholerstwo, więc
nie mam po co żyć! I tak nas wszystkich pozabija ten drań Jones! Nie mam już po
co żyć, rozumiecie?! – krzyczał rozpaczliwie i w jednej chwili zalał się łzami.
Oparł się bezsilnie o ścianę i zaraz zsunął się po niej, opadając na podłogę.
Płakał jak nigdy wcześniej, jakby ktoś robił mu krzywdę, jakby coś go bolało. Co
się, kurwa, tu właśnie dzieje?
Podeszłam do niego oszołomiona i uklękłam przy nim,
a chłopaki odsunęli sie kawałek, dając mi przestrzeń. Położyłam jedną z dłoni
na jego ramieniu, a drugą na policzku i wtedy dopiero spojrzał na mnie, już
bardziej trzeźwym wzrokiem niż przedtem.
- Ja już sobie, kurwa, nie radzę – wydusił przez
łzy, patrząc na mnie z bólem. Z trudem oddychał, twarz miał czerwoną i całą
spoconą, i patrzył mi głęboko w oczy.
- Ja tu jestem, masz mnie, słyszysz? – powiedziałam
pewnie i opanowanym głosem, ale dość spokojnie, ponieważ wiedziałam, że gniew
tu nie pomoże. W głębi serca, byłam osobiście w szoku zaistniałą sytuacją.
- Nie chcę iść na odwyk – wyznał i jeszcze bardziej
się rozpłakał, a to już całkowicie złapało mnie za serce, że poczułam pewnego
rodzaju współczucie do tego chłopaka.
- Nie pójdziesz – odpowiedziałam od razu, wiedząc,
że mogę nie dotrzymać w tym słowa. – Przynieście szklankę wody – zwróciłam się
do chłopaków, a potem ponownie wróciłam wzrokiem do Louisa.
- Pomożesz mi? – zapytał niemal błagalnie. Był teraz
tak niewinny, takie bezbronny. Nigdy nie sądziłam, że człowiek od obojętności
może przejść przez silną agresję i dojść do płaczu. Jak widać, wszystko jest
możliwe, nawet to najtrudniejsze do wyobrażenia i wykonania.
- Chcę ci bardzo pomóc, ale masz ukryte gdzieś
narkotyki i... Ja nie widzę sensu tych wszystkich poprzednich obietnic, jeśli
za kilka dni, tygodni wrócimy do tego samego etapu.
- Przestanę, chcę przestać, chcę to rzucić...
Pojawiła się obok nas Cindy, która podała Louisowi
szklankę z wodą, którą zaraz łapczywie zaczął pić. Natomiast ja wpadłam w
lekkie zdziwienie, że wcześniej nie zauważyłam tu blondynki, jednak po chwili
mi przeszło.
- Proszę... – usłyszałam obok zrozpaczony głos i
odwróciłam się z powrotem ku mężczyźnie.
- Zawsze mówisz, że to już ostatni raz, że już nie
będziesz i...
- Będę współpracował, obiecuję. Tylko pomóżcie
rzucić mi to cholerstwo, bo w tym momencie sam nie radzę sobie ani bez tego,
ani z tym – wycedził przez łzy, a ja cicho odetchnęłam.
Wysunęłam z jego rąk szklankę i postawiłam obok,
spojrzałam na pozostałych, gestem dając im znak, żeby na chwilę zostawili nas
samych, co na szczęście zrozumieli i od razu uczynili, udając się do kuchni.
Usiadłam wygodniej obok niego, a on spojrzał na mnie
ze skruchą.
- Przepraszam – wyszeptał, pociągając nosem. – Za
wszystko.
- Wiem – westchnęłam. – Znajdziemy razem jakieś
wyjście z tego, tak? Porozmawiamy jutro – zaproponowałam, a on pokiwał głową.
Położyłam swoją głowę na jego ramieniu i go
przytuliłam.
- Zaraz nowy rok. Pójdziemy na fajerwerki, odliczymy
od dziesięciu... tylko nie bierz szampana, dobrze? Później już pójdziemy
odpocząć – wyszeptałam tuż przy jego uchu, a on ponownie przytaknął, mocniej
ściskając mnie w pasie. – I wycisz się, spokojnie. – Pogładziłam go po plecach.
– To ostatnie chwile tego roku.
- Kocham cię – odpowiedział niemal niesłyszalnie,
ale byłam całkowicie pewna tego, co usłyszałam i powtórzyłam po nim te same
słowa.
Bo miłość to bycie przy kimś nawet w najtrudniejszych
chwilach. I właśnie ten trudny czas nadszedł.
***
Kolejnego dnia wstałam jako jedna z pierwszych, co
nie było takie trudne do wyobrażenia, jeśli wziąć pod uwagę, jak bardzo
większość się upiła. Po zaproszonych na imprezę sylwestrową ludziach nie było
już śladu, po bałaganie w pewnym sensie też. Wraz z tymi, którzy byli już na
nogach jak ja, pozbieraliśmy porozrzucane wszędzie rzeczy, posprzątaliśmy w
miarę to, co się dało, a resztę zostawiliśmy na potem, głównie dlatego, że
każdy z nas jednak miał jakiegoś lekkiego kaca po wczoraj. Chociaż trzeba
przyznać, że sytuacja z Louisem znacznie otrzeźwiła cały gang, nikt z nas nie
emanował już takim szczęściem z powodu nowego roku, gdy odliczaliśmy do
północy. Oczywiście, przywitaliśmy go należycie, ale to już nie było to samo.
Wszyscy byliśmy jacyś przygaszeni i niechętni do dalszej zabawy, co
poskutkowało tym, że niedługo po pierwszej cała impreza się skończyła. Miałam
przez to poczucie obowiązku, że muszę za to wszystko przeprosić w imieniu
mojego chłopaka, jednak nawet, gdy to mówiłam, chłopaki trzymali się tej myśli,
że to nie jest moja wina. Prawdopodobnie teraz ta impreza jest traktowana jako
jedna z gorszych w tej rezydencji, za co winię też samą siebie, tylko nie wiem,
dlaczego.
Po śniadaniu, które zjadłam z kilkoma chłopakami,
którzy już wstali, zrobiłam sobie herbatę i przyszłam do salonu. Miałam ochotę
wyjść na taras, ale ze względu na to, że wszędzie leżał śnieg, usiadłam na
podłodze przy drzwiach tarasowych, w dłoniach trzymając gorący kubek. Od tamtej
chwili siedzę w tym samym miejscu, przyglądam się przez szybę temu, co na
zewnątrz i wciąż myślę. Nie mam całkowicie ochoty wstawać z tej podłogi, robić
czegoś innego ani też za bardzo przebywać w towarzystwie.
Dobrze mi tu na razie samej. Kominek na przeciw przyjemnie trzeszczy, a ja obserwuję spadające z nieba płatki. Nie liczę, ile mogę już trwać w tej pozycji, ale w końcu z zamyślenia wyrwali mnie obcy ludzie wchodzący do salonu.
Dobrze mi tu na razie samej. Kominek na przeciw przyjemnie trzeszczy, a ja obserwuję spadające z nieba płatki. Nie liczę, ile mogę już trwać w tej pozycji, ale w końcu z zamyślenia wyrwali mnie obcy ludzie wchodzący do salonu.
Zmarszczyłam brwi, dostrzegając, że Louis rozmawia z
jednym z nich, a potem coś podpisuje. Zauważyłam ponadto, że przynieśli ze sobą
jakieś urządzenia, płyny, szczotki, a każdy z nich jest w ubraniu roboczym.
Jest coś, o czym nie wiem, prawda?
- Co to za ludzie? – zapytałam podejrzliwie, kiedy
Louis pojawił się obok mnie.
Stanął naprzeciw mnie, dość blisko i oparł się o
szybę, ręce włożył do kieszeni dresów.
- Ekipa sprzątająca – wyjaśnił krótko, na co
uniosłam brwi.
- Po co? –
zapytałam, lekko się krzywiąc.
- Co jakiś czas trzeba wysprzątać dom od podstaw po
imprezach. Przede wszystkim po tym, ile było tu wczoraj ludzi. Wiesz, wyczyścić
kanapy i... inne takie – wytłumaczył, a ja kiwnęłam głową, że rozumiem.
Nie odezwałam się już i odwróciłam wzrok z powrotem
do chłodnej szyby, a potem upiłam kolejnego łyka rozgrzewającej herbaty.
Należę do gangu, który tu mieszka, więc tak
właściwie można uznać, że po połowie i ja tu mieszkam. Po prostu czuję się jak
u siebie.
- Jesteś wciąż zła za wczoraj, prawda? – zapytał
cicho, kiedy z mojej strony nie wyszło żadne słowo.
Wzruszyłam obojętnie ramionami, zachowując się
trochę tak jak on poprzedniego dnia.
- Nie tak chciałam zakończyć rok – wymamrotałam, nie
patrząc na niego. Nie chciałam się złamać i ponownie rozczulić na widok jego
bezbronnej teraz twarzy.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale...
- Nie wybaczę ci tego, że wczoraj się naćpałeś –
niekontrolowanie przerwałam mu i odważyłam się
ponownie na niego spojrzeć.
- Rozumiem – wyszeptał, zwieszając głowę.
- Byłeś świadomy, gdy to brałeś. Wiedziałeś, co
potem się może dziać i wiedziałeś, że dowiemy się, co jest grane, bo nie było
trudno o to, więc to nie usprawiedliwia niczego – zaczęłam mówić z wyrzutem,
lecz teraz to on milczał. – Dlaczego to wziąłeś?
Uniósł wzrok z podłogi na mnie i przyglądał się
mojej twarzy, jakby bijąc się z własnymi myślami. Potem przekręcił głowę w bok
i spojrzał na wynajętych ludzi, i znów popatrzył na mnie.
- Nie tutaj. – Pokręcił głową. – Chodźmy na górę –
zaproponował, a ja przytaknęłam.
Chciałam wstać o własnych siłach, jednak on podał mi
rękę, więc chwyciłam ją i uniosłam się z podłogi. Wbrew temu, co myślałam, jak
zawiedziona nim byłam, nie puściłam jego dłoni, nie byłam w stanie. Silne
poczucie pragnienia mieć go przy sobie wygrało i po prostu jeszcze się do niego
przybliżyłam.
- Harry, przypilnuj ekipy sprzątającej. Mają już
zapłacone – zwrócił się do chłopaka, którego napotkaliśmy na schodach, a on
jedynie pokiwał głową i nas wyminął.
Po głosie Louisa słyszałam, że nie emanuje on
jakąkolwiek radością, wydawał się raczej bardziej posępny, markotny, nawet nie
wyglądał na spokojnego z tego, co zdążyłam zauważyć, był w marnym stanie
psychicznym.
- Zwykle nie jesteś aż tak milczący i oschły –
odezwałam się, kiedy znaleźliśmy się w jego sypialni.
Zamknął za nami drzwi i ostrożnie na mnie spojrzał.
- Może po prostu boje się rozmowy z tobą – odparł
cicho, a ja kiwnęłam głową, utwierdzając się w swoich domysłach i odstawiłam
kubek, który wciąż miałam ze sobą, na komodę.
- Masz wyrzuty sumienia, na trzeźwo myślisz inaczej
– stwierdziłam, siadając w takim samym miejscu jak w salonie – na podłodze,
przy drzwiach balkonowych.
- Tak, masz rację – odpowiedział, dosiadając się
obok. – nie chcę też powiedzieć czegoś nie tak i boję się, że mnie nie
zrozumiesz.
- Dlaczego brałeś? – ponowiłam pytanie, uważnie się
mu przyglądając.
- Bo życie takie jak moje jest pełne problemów –
westchnął.
- Czyli?
- Kiedyś ci o tym wspominałem... Ale chodzi przede
wszystkim o to, że nie wytrzymuję już psychicznie. Kiedy nie biorę... Kiedy
pojawia się stan odstawienny nie daję sobie po prostu rady, wariuję, czuję się
jak chory i tak było wczoraj, i... tylko narkotyki pomagają mi to w miarę
zwalczyć.
- Mogłeś mi powiedzieć, co się dzieje.
- I co byś zrobiła? – zapytał chłodno, wyglądając za
szybę.
- Na pewno nie pozwoliłabym ci ćpać – odpowiedziałam
łagodnie. – Powiedziałeś wczoraj, że nie masz już po co żyć, że nie masz życia.
- Nie pamiętam tego, co mówiłem. – Pokręcił głową.
- Powiedziałeś, że umrzesz przez to cholerstwo.
Chodziło ci o dragi?
- Jeśli nie przestanę to umrę, to oczywiste.
–Wzruszył ramionami.
Widziałam, że trudno jest mu rozmawiać.
- Tylko, że nie potrafię tego rzucić i w tym jest
problem. To mnie zabije...
- Nie zabije, jeśli...
- Nie chcę iść na odwyk – przerwał mi, spoglądając
na mnie z bólem w oczach. – Obiecałaś mi, że tam nie pójdę.
- Czyli jednak coś pamiętasz z wczorajszej rozmowy –
wyszeptałam.
Przysunęłam się bliżej niego i ujęłam jego dłoń w
swoją. Sam był chyba nieco zdziwiony moim gestem, bo otworzył szerzej oczy.
Chyba nie podejrzewał, że zdobędę się na taki ruch, kiedy jestem na niego
trochę zła.
- Nie wyślesz mnie tam?
- Nie, jeśli będziesz współpracował, to obiecałeś.
Musisz ze mną rozmawiać, żebym wiedziała, co się dzieje, czy jesteś na silnym
głodzie. Nie możesz milczeć, rozumiesz? Bo jeśli nie zgodzisz się na moją
pomoc, obawiam się, że odwyk będzie wtedy ostatecznością.
- Pozwolę ci pomóc mi, pozwolę ci na wszystko, ale
obiecaj, że wyciągniesz mnie z tego bagna.
- Nie mogę ci tego obiecać. – Pokręciłam głową, a
przez jego twarz przebiegł cień rozpaczy. – Ale przysięgam, że spróbuję i nie zostawię cię z tym samego.
- Wiesz... bez ciebie to wszystko nie miałoby sensu
– wyznał, na co delikatnie się uśmiechnęłam.
- Miło mi to słyszeć.
- Wiem, o co chcesz zapytać. – Przełknął głęboko
ślinę. – Czy to ma związek z moimi snami, z Natalie...
- A ma? – wtrąciłam ostrożnie.
- Ma, ale... ale wciąż nie mogę ci o tym powiedzieć.
Wiem, że muszę, ale dla mnie jest za wcześnie. I... zdaję sobie sprawę z tego,
że drażni cię to, że to ukrywam...
- Po prostu chciałabym wiedzieć, kim jest osoba,
którą przypominam. Nie każdy postawiony
jest w takiej sytuacji jak ja.
- Nie odejdziesz ode mnie przez to, że ci nie mówię?
– zapytał cicho.
- Oszalałeś? – wyszeptałam. – Domyślam się, że to
dla ciebie trudna kwestia. Może nie jestem już tak cierpliwa jak wcześniej, ale
to nie jest powód, bym cię zostawiła.
- Dobrze wiedzieć. – Uśmiechnął się blado.
- Chodź tu. – Wyciągnęłam ręce ku niemu, a potem go
objęłam i wtuliłam się w zagłębienie jego szyi. – Jak ty schudłeś... Boże,
dlaczego ja tego wcześniej nie zauważyłam? – zadałam oszołomiona pytanie sama sobie.
– To przez narkotyki, mam rację?
- Nie przejmuj się tym.
- Nie przejmuj? To cię może zabić. Boże, Louis, dlaczego
ty mi wciąż to robisz? Dlaczego tak mnie straszysz?
- Ile razy bym nie przepraszał, to i tak nie wyrazi moich
wyrzutów sumienia. Świetny ze mnie przestępca z miękkim sercem, prawda?
- Twoje miękkie serce świadczy tylko o tym, że wciąż
jesteś człowiekiem, a nie tym tyranem.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz