24 listopada 2018

ROZDZIAŁ 17. 'POWSTAŃ I WALCZ'


*Cassandra*

   Niespodziewanie, z mojego wyjątkowo dobrego snu, wyrwał mnie dzwonek telefonu. Co za tym szło, musiałam odebrać, bo nikt normalny nie dzwoni w środku nocy. Co oznaczało też, że coś mogło się stać.
Czego? - zapytałam zachrypniętym, zaspanym głosem, przykładając smartfon do ucha. Oczy miałam zamknięte i jeszcze w połowie spałam.
- Tylko nie gadaj, że ty śpisz – usłyszałam w słuchawce i zmarszczyłam brwi.
- Kto dzwoni?
- Jezu... no ja, Louis – doszło do mnie jego westchnięcie.
- Po jakiego grzyba dzwonisz do mnie w środku nocy? - wymamrotałam.
Ale... Cassandra, jest dopiero 22...
- Że co? - Otworzyłam oczy. - To ja musiałam bardzo wcześnie się położyć...
- No, raczej... Słuchaj, do niczego cię nie zmuszam, ale dziś to musi się odbyć. Możemy iść z tobą albo bez ciebie. Co wybierasz, Miller?
- A mianowicie to... co musi się odbyć?
- Znaleźliśmy Mitcha i Olivera.
- Co ty pierdolisz? - Natychmiast usiadłam i rozbudziłam się. A potem uświadomiłam sobie, że nie ma już ich chyba aż 2 tygodnie.
- Przed chwilą namierzyliśmy ten gang. Są na obrzeżach Londynu, w starych magazynach, ale nie wiadomo w którym dokładnie.
- Kurwa, od razu mogliście to sprawdzić. Przecież to potencjalne miejsce do ukrycia ludzi. Aż sama się dziwię, że poszli na taką łatwiznę. Zdajesz sobie sprawę z tego, ile czasu tam siedzą?
- Oczywiście, że sobie zdaję. Co mieliśmy zrobić? Po czarować? To chyba nie tak działa. Gdyby nie to, że przesłali nam dziś kolejne nagranie, jak ich katują, prawdopodobnie nie udałoby się ich namierzyć w ogóle. A teraz wybieraj: idziesz z nami czy sobie dalej słodko śpisz?
- Powiedziałam wam już dawno, że odbiję ich z wami. Czego w tym zdaniu nie zrozumiałeś, Tomlinson? Chyba wyrażam się jasno.
- A skąd mam wiedzieć, czy coś ci się nie odmieniło?
- Dobra, skończ – przerwałam mu. - Kiedy mam być?
- Najpóźniej za godzinę. Już szykujemy sprzęt. Zapewne koło północy będziemy jechać. Pospiesz się tylko.
- Poczekaj. Czy ten gang pokazał jakoś wam, dlaczego to zrobili?
- Pogadamy, jak przyjedziesz. Czekamy – usłyszałam na koniec, a potem urwało połączenie.
Dobrze... to teraz ogarnij się w pół godziny, Miller i jedź na ratunek przyjaciołom. Jeśli chcesz, żeby wciąż żyli. A myślę, że chcesz.

***

-Powiesz czy nie powiesz, co z tym gangiem? - zapytałam, wiążąc włosy w wysokiego kucyka. Jesteśmy już w drodze do starych magazynów i właściwie już zaraz powinniśmy być na miejscu. - Miałeś mi wszystko powiedzieć, gdy do was przyjechałam, ale nie było już czasu, więc proszę, mów teraz. - Ścisnęłam mocniej gumkę na czubku głowy i spojrzałam na Louisa, który siedział z drugiej strony.
Między nami było jedno puste miejsce, spowodowane tym, że jechaliśmy 3 furgonetkami i nie cisnęliśmy się w ich wnętrzu. Dla wiadomości, chłopaki trzymają te pojazdy wraz ze swoimi autami w garażu.
- Tak, zapomniałem o tym. - Odwrócił głowę w moim kierunku.
- Za jakieś 5 minut powinniśmy być na miejscu – usłyszałam głos Nialla, który dochodził z przodu pojazdu.
- Dobra, mów szybko. Nie ma czasu – ponagliłam go, zakładając rękawiczki na dłonie.
Jedyne, czego dziś nie używamy to kominiarki, bo uznali, że i tak na nic nam się one nie zdadzą, a oni i tak będą wiedzieć kto i po kogo przyszedł.
- No, to tak pokrótce. Przysłali nam drugie nagranie z nimi, mówiłem ci o nim wcześniej. Tylko, że chyba zapomnieli je zabezpieczyć, bo niemal od razu Zayn namierzył lokalizację, z której wysłali video. Dołączyli też wiadomość.
- Napisali, dlaczego ich porwali? - zapytałam, sięgając po broń leżącą na podłodze pojazdu, by być przygotowana na to, co ma się za chwilę wydarzyć.
- Wypowiedzieli nam wojnę za to, co było w Stanach... Można było się w sumie tego domyślić, zbyt długo byliśmy w ukryciu. Dopiero teraz wyjaśnili też, o co im chodzi. Żądają okupu za chłopaków, w zamian za to ich nie zabiją. Nie wiem tylko, dlaczego tak długo z tym zwlekali, dlaczego tak długo to trwało. Przecież, gdybyśmy wiedzieli od początku, o co im chodzi, już dawno byśmy ich odzyskali. To są jednak takie szuje, że nikt normalny ich nie zrozumie.
- To nie możesz po prostu dać im tych pieniędzy? I nie udawaj, że nie masz takiej kwoty. Nie wiem, ile chcą, ale jestem pewna, że dla ciebie to jest prawie nic. Nie musielibyśmy tam jechać i...
- Cassandra – przerwał mi. - Jak ty nic nie rozumiesz, prawda? Jeśli dam im te pieniądze, oni wcale ich nie uwolnią, a wręcz przeciwnie. Będą chcieli cały czas zapłat, bo wiedzą, że mam pieniądze, a ich będą przetrzymywać nie wiadomo jak długo. Ty ich nie znasz. Są głodni na pieniądze, gorzej niż ja. I mówię to, bo zdaję sobie sprawę z tego, że tak jest. Są uzależnieni od forsy, to są nienormalni ludzie, musisz mi uwierzyć – tłumaczył, a ja bardzo uważnie go słuchałam. I naprawdę wierzyłam we wszystko, o czym do mnie mówił. Nie widziałam powodu, dla którego miałabym nie uwierzyć. Było widać, że nie kłamie.
- Boże, dlaczego ja się w to wplątałam? - zapytałam sama siebie, przymykając oczy. - Dlaczego ja weszłam do kryminalistyki? - wymamrotałam pod nosem.
- Cassandra, nie ma już odwrotu. Wiesz o tym, prawda? - zapytał odrobinę przejęty. Taa... coś tam chyba wiem.
Otworzyłam oczy i zorientowałam się, dlaczego mówi jakoś tak głośniej i szybciej. Zobaczyłam za oknem stare, opuszczone magazyny. No, to się zaczyna...
- Gotowa? - usłyszałam obok siebie.
Zamknęłam ponownie na chwilę oczy, głęboko odetchnęłam, a gdy znów je otworzyłam, pokiwałam energicznie głową, patrząc na pozostałych. Wraz z chwilą, gdy pojazd się zatrzymał, ja przeładowałam spluwę, a potem wyłączyłam prawidłowe myślenie, które zastąpiła dusza kryminalisty.
- Wysiadamy! - krzyknął Tomlinson, a wszyscy wyskoczyli z furgonetki, włącznie ze mną, jak na tych filmach o mafii. Bo prawda była taka, że byliśmy mafią. Nie byliśmy zwykłym gangiem. I o tym nie tylko ja wiedziałam. Ale nie mordowaliśmy przypadkowo spotkanych ludzi.
- Idziesz z Harrym i Zaynem, Miller! - krzyknął Louis, gdy tylko wysiadłam. Szybko namierzyłam tą dwójkę, którzy mnie wypatrywali i od razu do niech pobiegłam.
Znajdywaliśmy się z najbardziej opuszczonym miejscu w Londynie i naprawdę były tu jedynie stare opuszczone magazyny, oświetlone kilkoma marnymi lampami.
- Zayn nas kryje, ty idziesz ze mną na przodzie – nakazał Harry, gdy do nich dołączyłam. Z doświadczenia wiem, że lepiej nie sprzeciwiać się w trakcie akcji, bo to może się nie skończyć dobrze.
- Jak mnie postrzelą, to ukatrupię was gołymi rękami – powiedziałam, idąc po betonie tak szybko jak się dało. Była ciemna noc, było zimno, ale adrenalina jak zwykle sprawiała, że robi się gorąco.
- Chciałaś jechać, to teraz nie marudź. A jeśli tak się boisz, idź za mną – odparł Harry, wymijając mnie.
Ścisnęłam mocno szczękę, by nie wybuchnąć.
- Popierdoliło cię do reszty? Czy ty mnie w ogóle znasz?
- Zamknij się i idź za mną, dobra?! - krzyknął, niespodziewanie się odwracając do mnie. Gdyby nie to, że 'przypadkowo' wycelował we mnie bronią, pewnie gadałabym dalej. Ale jego ruch skutecznie mnie zamknął. I kolejny raz zadałam sobie pytanie, dlaczego tak naprawdę ja jestem w kryminalistyce. Mam nierówno pod sufitem.
Styles popchnął metalowe drzwi od jednego z magazynów, a ja szłam tuż za nim, trzymając naładowaną broń w gotowości. Weszliśmy do ogromnego pomieszczenia, a jedyne, co było w zasięgu naszego wzroku to duże, drewniane pudła i kilka worków wypełnionych nie wiadomo czym. Styles odwrócił głowę do mnie i zakrył palcem wskazującym usta, pokazując, bym była cicho. Posłusznie pokiwałam głową.
- Jak teraz się odezwiesz, to nie żyjemy – wyszeptał, a ja popukałam się w czoło i zrobiłam minę pokazującą, że ja przecież o wszystkim wiem.
Posuwaliśmy się stopniowo na przód. Im dalej szliśmy, widziałam coraz więcej korytarzy i przejść, prowadzących zapewne do innych części magazynu. Usłyszałam, jak ktoś nadbiega, kilka osób. Uniosłam broń wyżej, ale nim zdążyłam dobrze się rozejrzeć, Styles mnie zatrzymał i zakrył swoim ciałem, a Zayn pociągnął do tyłu, co spowodowało, że staliśmy ukryci za jedną z przewozowych skrzyń. Nie poruszałam się, oddychałam miarowo, nasłuchiwałam i patrzyłam na Harry'ego, który jednym okiem obserwował ze swojego miejsca, co się dzieje.
- No, to chyba, kurwa, żarty – usłyszałam jego głos. Wyszedł z ukrycia, więc postąpiłam tak samo, będąc tuż za nim. - Tomlinson! - krzyknął szeptem, a nim się zorientowałam, co się dzieje, już trzymałam ręce w górze.
Znaleźliśmy się prawdopodobnie na środku magazynu, a z jednego z korytarzy wyszedł Louis wraz z Niallem i jeszcze 4 osobami. Celowali do nas bronią, myśląc, że to tamten gang. Ja widzę, że wyjdę stąd zabita przez przyjaciół. Jak sama siebie nie postrzelę...
- Styles, co wy... - Louis przerwał mówić, bo Harry wskazał mu drugi kąt pomieszczenia.
Skierowałam wzrok w tamtą stronę i zobaczyłam, że z tamtego przejścia również wychodzi reszta naszego gangu z Liamem na czele. No jak rosyjska ruletka! - Kurwa...
- Co jest grane? - zapytałam chłopaków, a Zayn tylko wzruszył ramionami.
- Louis, widocznie wszystkie wejścia prowadzą tylko tu – odezwał się Liam.
- No, co ty nie powiesz? Wcale nie zdążyłem się zorientować – odpowiedział mu z sarkazmem Tomlinson. - Wychodzi na to, że to jeden magazyn z 60 ukrytymi pokojami. - Ruszył do przodu, uważnie się rozglądając, więc automatycznie każdy przemieścił się wraz z nim i ostatecznie staliśmy całością w jednym miejscu.
- No i co robimy? - zapytał Niall.
- A co mamy robić? Przecież muszą tu gdzieś być – odpowiedział mu Zayn.
- Trzeba przeszukać wszystkie pomieszczenia, to jedyne rozwiązanie – nakazał Louis.
Gdy tak ich słuchałam, coś przykuło mój wzrok. A mianowicie kolejne, metalowe drzwi, zza których wydostawała się struga żółtego światła. Zaświeciła mi się lampka w głowie i najciszej jak potrafiłam, podbiegłam do Tomlinsona, a potem potrząsnęłam go za ramię.
- Co? - Popatrzył na mnie, marszcząc brwi.
Wskazałam mu to, co odkryłam, a on natychmiast skierował spluwę w tamtym kierunku. Uniósł rękę do góry i wszyscy ucichli. Zrobił kilka kroków do przodu. A dlatego, że szłam zaraz za nim, wraz z tym jak się zbliżałam, słyszałam za tymi drzwiami rozlegające się dość głośne rozmowy i ogólny szmer. Nagle szatyn niespodziewanie się zatrzymał i obrócił, a ja zderzyłam się z jego torsem. Syknął, gdy nasze ciała się o siebie obiły, a ja złapałam się za głowę, bo dość mocno przywaliłam nią w jego ramię.
- 3 osoby zostają tu i pilnują, by stamtąd nie wyszli – szepnął głośniej Louis. - W razie czego – strzelacie, a my postaramy się tu wrócić. Reszta się rozdziela i szukamy chłopaków w pozostałych pomieszczeniach – nakazał, na co każdy pokiwał głową.
Chciałam odejść z powrotem do Harry'ego i Zayna, ale Tomlinson pociągnął mnie za rękę i szybko zrozumiałam, o co chodzi.
- Teraz idziesz ze mną i pozostałymi.
- Będziecie mnie tak przerzucać od osoby do osoby? - syknęłam cicho.
- Po prostu bardziej przydasz się nam – wyjaśnił i pociągnął mnie za sobą.
Poprowadził nas w inny korytarz. Śmierdziało stęchlizną, jakąś pleśnią i jakby coś się fajczyło. Skrzywiłam się i próbowałam nie zwracać na to uwagi, gdy zapach robił się coraz intensywniejszy. Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
- To tuman, nie zorientuje się – usłyszałam nieznany głos.
Nim zdążyłam o czymkolwiek pomyśleć, Louis wepchnął mnie w inny korytarz i przycisnął do ściany. Znajdował się niesamowicie blisko mojej twarzy, a ja zaczęłam szybciej oddychać, ze wzgląd na to, w jakiej pozycji się znajdowaliśmy. Uniósł palec do ust i zrozumiałam, że wciąż mam być cicho.
- Da nam te 500 tysięcy, a potem podbijemy stawkę do miliona – usłyszałam ten sam obcy mi głos.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na Tomlinsona, który lekko pokiwał głową z pogardliwą miną, pokazując mi, że miał rację, gdy mówił, że wcale ich nam nie oddadzą, jeśli Louis zapłaci okup.
A to parszywce! Coraz głębiej wierzę w to, o czym mówił mi Louis. Miał stuprocentową rację i na przyszłość będę o tym pamiętać. Przewidział wszystko, to profesjonalista.
- Znając szefa, będzie żądał większej kwoty i na to się nie skończy.
- Wiadomo. Będzie trzymał tu ich do usranej śmierci.
Ścisnęłam mocniej szczękę, by się przypadkowo nie odezwać. Nie dopuszczę do tego. Nie zostawię moich przyjaciół w tym miejscu.
Kątem oka zobaczyłam dwóch, napakowanych gości, przechodzących korytarzem, w którym jeszcze przed chwilą byliśmy. Pod wpływem impulsu uniosłam broń i nieświadomie wymierzyłam kulę. Usłyszałam tylko strzał, a potem zostałam wepchnięta głębiej w korytarz, za inne skrzynie. Przycisnął mnie do ziemi, okrył swoim ciałem, a mi wyłączyło się logiczne myślenie i zatopiłam się w jego błękitnych oczach. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka milimetrów, a ja dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że zrobił to tylko po to, by nas nie zobaczyli. Po prostu kreatywnie mnie ukrył...
- Kto tu jest?! Szefie! - usłyszałam krzyk tego, którego nie postrzeliłam. Do uszu doszedł mi stukot butów. Uciekł. Nie zobaczył nas.
- Bardzo dobrze strzeliłaś, ale następnym razem nie działaj tak pochopnie – wyszeptał szatyn, a mnie odurzyło jego spojrzenie. Podniósł się z mojego ciała, podał mi rękę i pomógł wstać. - Nic ci nie jest? Nie przycisnąłem cię zbyt bardzo? Nie złamałem ci nic? - pytał z uniesioną brwią, by być przygotowanym na wszystko.
Potrząsnęłam głową, a on puścił moją dłoń, którą trzymał wyjątkowo długo.
- Wszystko w porządku – wydusiłam z siebie i poczułam, jak na moje policzki wkrada się gorący rumieniec. Odchrząknęłam i otrzepałam ubranie z brudu, a potem podniosłam z podłogi broń, która pod wpływem upadku wypadła mi z ręki i poleciała kilka metrów dalej.
- W takim razie – chodź. Mamy mniej czasu. Wiedzą, że tu jesteśmy, zaraz nas znajdą – mówił cicho, wyprowadzając nas z korytarza w drugi.
Od razu zorientowałam się, że nie tylko człowieka, którego postrzeliłam już tu nie było, ale również pozostałej części naszego gangu.
- Gdzie reszta? - zapytałam całkiem zdezorientowana.
Musiałam przywrócić poprzednie myślenie, bo inaczej na nic bym się tu nie zdała.
- Nie mam pojęcia. Pewnie ruszyli dalej szukać. Teraz liczy się czas.
Zaczęliśmy iść dalej, oczywiście teraz o wiele szybciej niż wcześniej. Adrenalina we mnie buzowała, co chwilę odwracałam się zobaczyć, czy nikt za nami nie idzie. Chciałam, byśmy szybko ich odnaleźli.
- Czy ty też czujesz, jak coś śmierdzi? - zapytałam za jego plecami.
- Czego innego spodziewałaś się po opuszczonym miejscu? Pewnie coś tu się zepsuło albo zgniło. Nikt tu zwykle nie zagląda – odparł.
Przeszliśmy może 10-15 metrów i usłyszałam, jak ktoś nadbiega. Razem z tym, jak się zbliżał, rozpoczęła się jakaś strzelanina.
- Cholera jasna, szybcy są – zaklął Louis i pociągnął mnie w kolejny korytarz.
Przebiegliśmy połowę, a potem ukrył nas za jedną ze ścian, mnie trzymając za sobą. W czasie, gdy on sprawdzał, czy nikt nie kieruje się w naszą stronę, ja odwróciłam głowę i zobaczyłam przed nami Nialla i dwie pozostałe osoby z gangu. Wyraz ich twarzy był niezrozumiały, jakby byli trochę... przerażeni?
- Tylko nie odwracaj się w prawą stronę, proszę cię – ostrzegł mnie blondyn, a ja pod wpływem chwili oczywiście nie posłuchałam i wiem, że postąpiłam w tym wypadku źle. Nim z mojego gardła wydobył się krzyk, ktoś słusznie zakrył mi dłonią usta, przez co słychać było tylko mój zrozpaczony jęk.
- To teraz już wiesz, co tak śmierdziało? - zapytał Louis, zdejmując rękę z mojej twarzy, a ja z przerażeniem przytaknęłam.
Kilka metrów dalej leżała nieżywa osoba, pokryta wszelakim robactwem. Było jej widać połowę kości, a mi zebrało się na większe mdłości.
- Gdzie wy mnie zabraliście? - zapytałam żałośnie, odwracając wzrok od tego nieprzyjemnego widoku. Słowo daję, że zaraz się zrzygam.
- Nie mów tylko, że pierwszy raz coś takiego spotykasz.
- Yhm. - Pokiwałam energicznie głową. Byłam tak przerażona tym widokiem, że myślałam, że zaraz się rozpłaczę.
- Nie patrz tam – nakazał mi Louis. - Nie patrz, słyszysz?
- Słyszę, do cholery. Nie jestem głucha – odpowiedziałam rozpaczliwie.
- Jesteś w stanie dalej iść? - zapytał odrobinę zaniepokojony.
- Tak, przecież nie mam innego wyjścia. - Głęboko odetchnęłam, próbując się uspokoić. - Idziemy? - zapytałam, gdy usłyszałam, że dźwięk strzałów się od nas oddala.
- Idziecie z nami, chłopaki – powiedział szatyn do reszty i wyszliśmy zza ściany.
Ledwo puściłam Tomlinsona, a już poczułam jak zostaję zaciągnięta siłą na podłogę. Gdyby nie mój krzyk, zapewne nie wiedzieliby nawet, że mnie dorwali.
- Puść ją. Na razie proszę cię po dobroci – wycedził Louis przez zęby, celując bronią w stronę mężczyzny, który mnie obezwładnił.
Poczułam przy skroni zimny przedmiot i już wiedziałam, że mogę nie wyjść z tego cało. Nie pierwszy raz spotyka mnie to ryzyko. Byłam świadoma tego, co może mi się za chwilę stać.
- Jak zamierzaliście ukryć, że ta wasza flądra wróciła? - usłyszałam swojego oprawcę. I teraz wiem, że nie gada o mnie, bo ja tych ludzi widzę pierwszy raz na oczy. Za to oni mnie chyba nie. A przynajmniej myślą, że to ja.
- To nie jest ona – powiedział stanowczo Niall.
Wszyscy celowali w niego, a ja z trudem oddychałam, bo ścisnął mi szyję.
- Tak, Horan, bo już ci uwierzę. - Zaśmiał się gorzko. - Nie jestem tępy, a tym bardziej ślepy i widzę, że to ona – warknął.
- Radzę ci ją puścić. Czterech na jednego? Wiesz, że nie dasz rady.
- Odłóżcie broń albo strzelę jej kulkę i po niej.
Patrzyłam, jak wszyscy powoli kierują pistolety w dół. Brakowało mi powietrza, a przed oczami zaczęły mi się pojawiać czarne plamki. Zanim zaczęłam się dusić, zobaczyłam, że każdy odłożył broń na ziemię. Każdy, prócz Louisa, i wiedziałam, że w nim jest mój ratunek. Próbował go zmylić. Gdy odłożył ją na ziemię, a przy głowie nie czułam już spluwy, szatyn energicznie ponownie chwycił broń w dłonie i wystrzelił do mężczyzny. Poczułam jak uścisk wokół mojej szyi się poluźnia, a mojego ciała już nikt nie trzyma.
- Uciekaj! - usłyszałam czyiś krzyk, a ktoś innym podniósł mnie z ziemi i pomógł mi biec dalej. Kaszlałam, dusiłam się, ale starałam się uciekać najdalej jak się dało.
W końcu zatrzymaliśmy się w jakimś zaułku. Oparłam się o jedną ze ścian, odchyliłam głowę i próbowałam oddychać.
- Spójrz na mnie. - Poczułam palce na policzkach. Zobaczyłam przed oczami Louisa, zmusił mnie, by, patrzyła na niego, nie w sufit. - Oddychaj, skup się i oddychaj – mówił.
Wiedział, że mam kolejny atak astmy, a ja wiedziałam, że on mi pomoże. Nim się spostrzegłam, zatopiłam się w jego oczach, a mój oddech znacznie się poprawił. Dość szybko.
- Dobra, idziemy – wychrypiałam, powracając do rzeczywistości.
- Jesteś pewna? - Odsunął się ode mnie. - Nic ci nie jest?
- Tak, jest dobrze, dzięki. - Oderwałam się od ściany i ruszyłam dalej. - Chodźmy. - Popatrzyłam na niego, bo stał bez ruchu.
- Jesteś chyba najsilniejszą kobietą jaką znam – wymamrotał.
Delikatnie uśmiechnęłam się na jego słowa i tym razem to ja szłam przed nim, a on mnie krył. Chyba naprawdę mi ufa. A ja... po tym, co przeżyłam z nim przez ostatnie tygodnie... ja też.
Szliśmy w bardzo szybkim tempie, nawet nie wiem, gdzie dokładnie nas kierowałam, ale robiło się coraz głośniej.
- Na pewno wszystko z tobą okej? Nie chcę, by coś ci się stało – powrócił do tematu po kilka minutach.
- Tak, przecież mówiłam, że tak, żyję. Nie wiedziałam, że będziesz aż tak się o mnie troszczyć – zauważyłam. Już nie usłyszałam jego odpowiedzi, bo jej nie dostałam. Uznałam, że tego nie skomentuję.
Choć na to się nie zapowiadało, stanęłam jak wryta, gdy przed oczami przeleciała mi kula. Gdyby nie to, że Louis w porę odciągnął mnie do tyłu, zapewne już bym nie żyła.
- O kurwa... - Otworzyłam szeroko oczy.
- W porządku? - usłyszałam obok i powoli przekręciłam głowę.
- Całe życie przeleciało mi przed oczami. Prawie dostałam zawału – wymamrotałam, wciąż otępiała.
- Ale... żyjesz, nie?
- Co? T-tak. - Kiwnęłam głową, a potem nią potrząsłam, by się ogarnąć.
- To idziemy stąd. - Złapał mnie za rękę i zabrał z tego miejsca, ale okazało się, że było tylko gorzej. Staliśmy po środku strzelaniny i nie wiadomo było, gdzie się schować.
- No, dzięki, Tomlinson! - krzyknęłam, unosząc pistolet. - Miałeś mnie stąd zabrać, a nie jeszcze wpakować w środek wojny! - wydarłam się do niego, oddając kilka strzałów w kierunku przeciwników. Już go obok nie było, stał kompletnie gdzie indziej, a krzyki wokół nas się potęgowały.
- Bez łupu ich nie oddamy!- wydarł japę gość na przeciw mnie. Od razu strzeliłam w niego kilka kulek i nawet padł na ziemię.
- Skąd miałem wiedzieć, co tu się dzieje?! - odkrzyknął mi szatyn.
Pewnie! Trzeba było mi się stamtąd nie ruszać. Pozwoliłam, by zaciągnął mnie na śmierć, cudownie.
Wyjęłam zza paska kolejny pistolet, by wymienić broń, bo w pierwszej skończyły już mi się naboje. Strzelałam przed siebie, kryjąc się za skrzyniami i uważając, by nie postrzelić kogoś z naszego gangu.
- Zayn, czy ich nie było mniej kiedyś?! - usłyszałam z tyłu Louisa.
- Coś ich nagle się namnożyło! - odkrzyknął mu.
- Znaleźliście Mitcha i Olivera? - zapytałam Liama, stojącego obok mnie, ale nie przestałam strzelać.
- Kilku chłopaków próbuje ich uwolnić. Są w tamtym pomieszczeniu – wskazał głową, a ja tylko na chwilę tam popatrzyłam.
Wszędzie dookoła lała się krew, a w powietrzu unosił się dym, pochodzący z broni. Niespodziewanie obok mnie padł Harry, którego postrzelili w udo.
- Jezus Maria! - krzyknęłam, rzucając się w jego kierunku.
Chłopaki zaczęli nas kryć, a ja odciągnęłam go tak daleko jak się dało, równocześnie trzymając broń w gotowości.
- Miller, zabierz stąd Harry'ego! - krzyknął w naszą stronę Louis.
- Nie słuchaj go – wysyczał z bólu chłopak. - Ja tu zostaję, mamy mało ludzi – dodał, ale widziałam, ja bardzo go boli.
- Nie pieprz, tylko wstawaj. - Podciągnęłam go do góry.
- Nigdzie nie idę. Nie rozumiesz, że...
- Zamknij się, dobra, Styles?! - wydarłam się na niego. - Próbuję cię ratować, więc mógłbyś to docenić! - Buzowałam złością, rozzłościło mnie jego prostackie zachowanie. - Jak chcesz umrzeć, to proszę bardzo – mówiłam dalej, ale już się nie odezwał. Potraktowałam to jako pozwolenie i zawieszonego na mojej szyi, ciągnęłam do wyjścia. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie bardzo może iść, ale jak niby inaczej miałabym go stąd wyciągnąć? Nie dałabym rady wziąć go na ręce.
- Módl się, żeby nikt nie wszedł nam w drogę – powiedziałam w jego stronę, gdy poczułam, że jesteśmy już w połowie drogi.
- Nie chciałabyś wiedzieć, jak długo już się modlę – wysapał.
Znalazłam właściwą drogę powrotną, na nasze szczęście w bardzo szybkim czasie odnalazłam też właściwe wyjście. Wyciągnęłam nas na zewnątrz, a stamtąd było już bardzo blisko furgonetek.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę, dobra? - wysapałam, bo przygniatał mnie swoim ciężarem. Nie żeby był gruby, po prostu mężczyźni na ogół są ciężsi od kobiet, mimo, że ten tu jest chudy jak patyk.
- Jeszcze żyję, Cassandra, nie umieram – odparł spokojnie. Panie Boże, daj mi sił, żeby, go nie zabiła jak z tego wyjdzie.
Dotaskałam go do jednej z furgonetek, które były oczywiście otwarte, i wepchnęłam na tylne siedzenia. Sama przeszłam na chwilę do przodu, by znaleźć apteczkę. Gdy już miałam ją w rękach, wygrzebałam opaskę uciskową i bandaż, i wróciłam do tyłu, do Harry'ego.
- Zostaw mnie i idź do nich – powiedział, gdy zakładałam mu opaskę w górnej części uda. - Nic mi nie będzie.
- Ciebie musiało coś mocno walnąć – stwierdziłam. - Pewnie, ja pójdę, a ty się tu wykrwaw – prychnęłam i zaczęłam bandażować mu nogę kilkunastoma warstwami białego materiału, bo natychmiast zaczął przepuszczać czerwoną ciecz.
- Gdyby nie ja, to pewnie dalej siedziałabyś w tej rzeźni, nie? - znów się odezwał. Miałam ochotę strzelić mu z liścia.
- Mogę tam chętnie wrócić, by im pomóc, ale serio, chcę też pomóc tobie. Więc bądź tak miły i na chwilę się zamknij albo po prostu nie mów niepotrzebnych rzeczy. Czaisz?
- Jesteś naprawdę zadziorna, Miller. - Oblizał usta, przyglądając mi się. Wciąż w połowie leżąc na siedzeniach.
- Za to ty coraz bardziej upierdliwy – podsumowałam i nie wiem, jakim cudem, ale się zamknął. Tylko się na mnie wciąż gapił.
- Gdyby nie to, że jestem z Cindy, pewnie zacząłbym do ciebie zarywać – mówił dalej. A nie, więc jednak się nie uciszył.
- Czy ty kiedyś się zamkniesz? - Uśmiechnęłam się sztucznie. - Mam powiedzieć Cindy, co o mnie myślisz? - zapytałam uszczypliwie.
- Boże, nie! - jęknął. - Już się zamknę... - wymamrotał, rozciągając się bardziej i już leżał na wszystkim siedzeniach, a ręce skrzyżował za głową.
- Bardzo dobry wybór. - Rozsunęłam kurtkę, którą na sobie miałam.
- Cassandra... - znów się odezwał. No przecież, że się nie zamknie.
- Czego? - westchnęłam, wymieniając naboje w broni, na wszelki wypadek.
- Ale zostaniesz tu ze mną, prawda? - zapytał. Czyli co? Jednak mnie tutaj już chce? Niemożliwe.
- Tak, Styles... - Oparłam się o furgonetkę, z której wystawały nogi chłopaka.
- Wiesz, jakby coś działo mi się z tą nogą czy coś...
- Yhm, ty już się nie tłumacz – przerwałam mu, uśmiechając się do siebie. W środku miękki jest. Kto by pomyślał?
Już więcej się nie odezwał i w takim milczeniu przeczekaliśmy jakieś 30 minut. I co dziwne, żaden człowiek z tamtego gangu tu się nie pojawił. I bardzo dobrze dla nich, a dla nas jeszcze lepiej. Bo sama z pół-żywym tu Harrym nie poradziłabym sobie w ogóle i zapewne szybciej już bym z nim stąd zwiała niż stanęła do starcia sama z tymi tyranami.
- Powiedźcie, że to już koniec! - krzyknęłam, gdy zobaczyłam nadchodzących chłopaków wraz z poobijanymi Mitchem i Oliverem. Na szczęście żyli.
Odkleiłam się od furgonetki i przeszłam kilka kroków.
- No nie bardzo. Trzeba podłożyć jeszcze bombę – odpowiedział Liam. - Ale ja zostaję, bo trzeba zająć się Harrym – dodał, natychmiast podchodząc do Stylesa. Poruszył jego nogą, a ten od razu z jękiem usiadł.
- No, nareszcie. Umarłbym i byście nie przyszli do mnie – powiedział z wyrzutem, a ja przewróciłam oczami. Dramatyzuje gorzej niż baba.
- A czy to przypadkiem nie ty chciałeś zostać na polu walki? - zapytałam.
- Chciałem, ale... byłaś tak dobra i mnie tu przytaskałaś... - Uśmiechnął się szeroko.
- No nie wierzę. - Zaśmiałam się, krzyżując ręce na piersiach. - Człowieku, gdyby nie ja, to na pewno byś się tam wykrwawił, a ty jeszcze...
- Dobra, dość – przerwał naszą wymianę zdań Zayn. - Będziecie się o to kłócić, jak wrócimy do domu i wyjdziemy z tego cało. Nie zapominajcie, że trzeba jeszcze podłożyć bombę, oni wciąż żyją – przypomniał.
- Ale to nikt jeszcze nie poszedł tego zrobić? - zapytałam ze zdziwieniem, ale spotkałam się tylko z milczeniem z ich strony. - Dobra, wiecie co? - skapitulowałam, unosząc ręce. - Ja wcześniej stamtąd wyszłam, to ja to zrobię. - Poszłam na tyły furgonetki. - Dajcie mi to, chłopaki i po sprawie.
- Tylko uważaj, tak? Musisz być szybka i w porę wyjść. - Niall podał mi do rąk urządzenie z kablami. Trzymałam jedną z najbardziej śmiercionośnych broni jaka była na tym świecie. I czułam, że teraz to na mnie spływa cała odpowiedzialność. - Podłóż ją najbliżej nich, tylko niech cię znów nie zobaczą, a potem wciśnij ten przycisk – wskazał palcem czerwony guzik. - Zegar zacznie odliczać, będziesz miała 5 minut na ucieczkę. Wszystko zrozumiałaś czy coś powtórzyć? - zapytał patrząc na mnie.
- Nie. - Pokręciłam głową. - Wszystko jasne. Poza tym, kiedyś już to robiłam, więc wiem, jak to działa.
- Dobrze. - Przytaknął. - Tylko uważaj. To byłaby wielka strata, gdyby coś ci się stało. - Przełknął głęboko ślinę. - Powodzenia.
- Poradzę sobie. - Uśmiechnęłam się i odeszłam od blondyna.
Ledwo przeszłam kilka kroków, a znikąd znów pojawił się Tomlinson.
- No, Niall, dawaj to. Pójdę ją podłożyć i zaraz spadamy – usłyszałam, ale myślałam, że mówią o czymś innym szłam dalej.
- Ale... ja ją dałem Cassandrze...
- Co zrobiłeś?! - wykrzyczał za moimi plecami. - Nie, nie, nie... - Usłyszałam paniczne majaczenie, więc zwolniłam. - Nie!
- Louis, ona...
- Nie! Natalie, nie! - krzyknął, a ja stanęłam w osłupieniu. Co on powiedział? - Ona nie może tam iść! Dlaczego jej pozwoliliście?!
- Louis, to nie Natalie!
- Zawróćcie ją, ona nie może tam iść! Dlaczego ją puściliście?! Dlaczego znowu to robicie?! - krzyczał żałośnie, a mi serce zaczęło bić szybciej.
Odwróciłam się powoli. Zobaczyłam jakieś 10 metrów dalej jak Zayn i Niall próbują utrzymać Louisa, ale on tylko im się wyrywał. To jak wyglądał w tej chwili... po prostu nie do opisania. To nie był on, był... był zrozpaczony?
- Puśćcie mnie! Nic nie rozumiecie?! Chcecie, by tam zginęła?!
- Pozwól jej iść, to nie jest...
- Nie! Nie idź tam! - Szarpał się. - Natalie, nie! - usłyszałam jego przeraźliwy krzyk. Robił to długo i widać było, że trwał w rozpaczy. Był rozbity, jakby jakiś uraz z przeszłości do niego wrócił. Był jak żołnierz, który wrócił z wojny, a jego psychika była kompletnie zepsuta.
Kiedy usłyszałam kolejny bolesny krzyk, powoli zaczęłam wracać. Sama byłam w niemałym szoku, ale wiedziałam, że znów miał omamy. Coś było z nim nie w porządku, to nie było normalne zachowanie.
- Wróć do mnie!
- Uspokój się, Louis!
- Nie! Ona nie może tam iść! To ją zabije! Nie słyszycie?!
Z każdym kolejnym krokiem byłam bliżej niego, ale on chyba tego nie dostrzegał. Miał atak paniki, wyglądał jakby... miał chorą psychikę? Może nie tyle chorą, ale uszkodzoną i to dość dogłębnie, by zachowywał się tak, jak się właśnie zachowuje.
Dopiero, gdy znalazłam się metr przed nim, zauważył mnie i ucichł. Myślałam, że się uspokoi, gdy zawrócę, ale on dygotał. Trząsł się, miał dreszcze jak osierocone dziecko. Był nie do poznania.
Podeszłam jeszcze bliżej i bez słowa podałam Zaynowi bombę, którą trzymałam w dłoniach, a potem spojrzałam na Louisa.
- Nie idź tam, Natalie – powiedział roztrzęsionym głosem. - Wróć do mnie – wyszeptał, patrząc mi wprost w oczy. Widać było, że jest spokojniejszy, gdy jestem przy nim, więc chłopaki go puścili.
- Louis, jestem tu – odpowiedziałam. - To ja, Cassandra, nie Natalie...
- C-co? - Zmarszczył brwi, a potem zaczął szybciej oddychać. - Nie jesteś Natalie – powtórzył po mnie i chyba dotarły do niego te słowa, bo zaczął powoli się cofać. - Nie jesteś...
- Louis. - Chciałam do niego podejść, ale Niall mnie zatrzymał, łapiąc za ramię.
- Lepiej teraz go zostaw – poradził mi, sam mając niewesołą minę. - Mówię poważnie. - Stanął przede mną, zasłaniając mi skutecznie widok.
- Idź podłożyć tą bombę, bo nie ma już czasu – odezwał się Zayn.
- Nie – stanowczo odmówiłam. - Niech pójdzie ktoś inny. Ja już nie pójdę. Z Louisem jest coś nie w porządku.
- Jest w porządku, tylko... - Niall się zawahał nad swoją odpowiedzią. - Uwierz, to jest ostatnio na porządku dziennym.
- Jak to? - Zmarszczyłam czoło. - Ataki paniki są na porządku dziennym? Czy wy uważacie to za normalne?
- Zayn, idź podłożyć bombę. - Niall zwrócił się do Mulata, a on przytaknął. - Proszę, nie drąż tematu. Właściwie, nie powinnaś była tego widzieć. - Westchnął. - Najlepiej byłoby, gdybyś o tym zapomniała – dodał.
- Nie róbcie ze mnie wariatki, okej?! - krzyknęłam poirytowana ich nieskutecznym sposobem uciszenia mnie. - Gdzie on w ogóle jest? - zapytałam, rozglądając się. Nie było go w pobliżu i nikt więcej na jego temat nawet się nie odezwał. - Louis?! - zawołałam go, wymijając Nialla. Przepchnęłam się przez resztę gangu, ale jego nie widziałam i to było dla mnie dziwne, bo przecież nie mógł się rozmyć, co najwyżej dobrze się ukrył. Tylko nie wiem, czemu.
Miałam zawrócić, ale uznałam, że zajrzę za furgonetkę. I dobrze myślałam, był tam. Gdy go ujrzałam, opierał czoło o ścianę pojazdu, jego dłonie też tam spoczywały. Chciałam od razu do niego podejść, ale chwilowo się powstrzymałam, bo usłyszałam coś niespodziewanego, coś, czego nigdy bym o nim nie powiedziała. Płakał...
- Louis... - Zaczęłam powoli do niego iść. Przerażało mnie to, co się z nim dzieje.
- Odejdź – usłyszałam stłumiony, roztrzęsiony głos. Dotknęłam delikatnie jego ramienia, ale on niespodziewanie wybuchł. - Zostaw mnie, do cholery! - wykrzyczał prosto na mnie.
Zobaczyłam jego czerwone oczy, policzki całe we łzach i ból w jego spojrzeniu. W ogóle nie przypominał siebie. To nie był ten sam Louis, co kilka lat temu w Stanach. Myliłam się, całkowicie się zmienił. Jego uczucia, jego zachowanie względem innych totalnie się zmieniło.
- Nie będę o nic pytać, nie zamierzam. - Uniosłam lekko dłonie, by go uspokoić. - Wiem, że kiedyś mi powiesz, ale teraz nie musisz nic mówić. Chcę tylko, żebyś wiedział, że tu jestem – powiedziałam spokojnie.
Patrzył na mnie, pełny rozpaczy, a z jego oczu wciąż płynęły łzy.
- Nie jesteś sam, Louis. - Zmniejszyłam odległość między nami i go przytuliłam.
Na początku się opierał, ale potem poczułam, jak się poddaje i po prostu bardzo mocno przyciska mnie do siebie. Przytulił się do mojej szyi, mocząc łzami moją skórę. Wciąż płakał, ale nic nie mówiłam, tylko gładziłam go po plecach. Gdy zaczął się uspokajać, usłyszałam wybuch dochodzący z magazynów. Pociągnął mnie ze sobą na ziemię i zakrył ciałem, gdy gorące odłamki leciały w naszym kierunku. Skrywał mnie w swoich ramionach, by nic mi się nie stało. A w mojej głowie pojawiła się myśl, że jesteśmy już bezpieczni. Oni już nie żyją...



***
____________________
Tak, jestem z powrotem! A to mój ulubiony rozdział!
Miałam
problemy przez które nie udało mi się wstawić rozdziału, ale  myślę, że kolejny pojawi się za 2 tygodnie. Chyba, że będę miała więcej materiału, bo na to chwilę jest odrobinę cienko.
Miłego weekendu!
/Perriele rebel

17 listopada 2018

INFO

Tutaj miał być dziś kolejny rozdział, jednak ze względu na kilka nieszczęśliwych okoliczności, które miały miejsce w ostatnim czasie w mojej rodzinie nie udało mi się go przepisać na komputer.
Rozdział 17 pojawi się za tydzień, już na 100% i powiem tylko tyle, że to bedzie jeden z moich ulubionych.
/Perriele rebel

03 listopada 2018

ROZDZIAŁ 16. 'SIEBIE JUŻ NIE POZNAJĘ'


*Cassandra*

   Kolejna noc z rzędu, kiedy budzę się bez konkretnej przyczyny. Kolejna noc z rzędu, kiedy zostaję sama ze swoimi myślami i mimo, że jestem niesamowicie zmęczona, jest to kolejna noc przespana tylko w połowie. Jedynie jej namiastka. Chciałabym mieć przy sobie osobę, przy której mogłabym nareszcie odpocząć. Przy której mogłabym na chwilę zasnąć, zapomnieć o otaczających mnie sprawach i dostarczyć odrobinę energii dla swojego organizmu, który naprawdę tego potrzebuje. Nie wiem, ile tak wytrwam. Spać jedynie 4 godziny dziennie? Na kilku kawach? Chyba nie jedna osoba już dawno by zemdlała.
   Przewróciłam się na drugi bok i dostrzegłam, że w pokoju zrobiło się znacznie jaśniej niż było jeszcze pół godziny temu. Sięgnęłam po telefon leżący na szafce obok łóżka i uniosłam go, by sprawdzić godzinę. Światło oślepiło moje oczy, a gdy ekran przedstawił aktualna godzinę, zrozumiałam, że jest już prawie piąta rano. Czyli obudziłam się znacznie później niż zwykle, co znaczy, że może dochodzę do normalności. Ale 'może' nie oznacza, że na pewno.
   Zablokowałam wyświetlacz, ścisnęłam telefon w ręce, zamykając oczy i głęboko oddychając, i rzuciłam już pobity doszczętnie smartfon na blat szafki. Jeśli w następnym tygodniu również nie będę prawie spać, to chyba poszukam jakiegoś specjalisty. A jeżeli on też nie pomoże, to już nic nie pomoże. Zostanie w ostateczności rzucić się z dachu tego budynku i sprawa załatwiona. Poszłoby może i ciut boleśnie, ale szybko. Poza tym, po co miałabym się tym przejmować, skoro zaraz już nie musiałabym żyć? Logiczne myślenie.
   Przewróciłam się na plecy, otworzyłam znów oczy i zobaczyłam biały sufit, widoczny teraz dzięki wschodzącemu słońcu. Nie no, przecież to jasne, że już dziś nie zasnę, nawet jeśli jestem niezwykle zmęczona. Po prostu mój organizm robi co chce i ja chyba nie mam tu nic do gadania. Mam popieprzone życie. Definitywnie.
   Usiadłam i przeczesałam dłonią włosy. Zeszłam z łóżka i stanęłam na chłodnych panelach, a moje ciało przeszedł dreszcz. Mimowolnie się zatrzęsłam i wsunęłam stopy w kapcie, a potem wyszłam ze swojej sypialni. Przeszłam przez korytarz i natychmiast zmrużyłam oczy, gdy doszło do nich jasne światło z salonu. Ale wszystkie światła chyba gasiłam, więc nie powinny się świecić. Jeszcze tak mnie nie pokręciło, nie lunatykuję. A jeśli to nie byłam ja, oznacza to, że jeszcze ktoś w tym apartamencie nie śpi. I już chyba domyślam się kto.
   Dotarłam do głównego pomieszczenia w moim domu i zobaczyłam na kanapie Jake'a z laptopem na kolanach. Był jedynie w szortach, a przed nim stał talerz z kawałkiem czekoladowego ciasta. Przez okno w tej części mieszkania można było zobaczyć, jak piękny jest wschód słońca. Idealny widok na początek dnia. Ruszyłam w kierunku chłopaka powolnym krokiem.
Co robisz tutaj o tej porze? - zapytałam. Pytanie miało być oczywiście kierowane do niego, ale najwyraźniej szłam zbyt cicho, by mógł wiedzieć, że jestem w tym samym pomieszczeniu wraz z nim, bo laptop o mało co nie spadł z jego kolan i zobaczyłam wtedy, że chyba ciut go zaskoczyłam. Nie ciut, dość bardzo, by zaczął szybciej oddychać.
- O matko. - Zamknął oczy i głęboko odetchnął. - Nieźle mnie przestraszyłaś, Cass. - Ponownie oparł się wygodnie o zagłówek kanapy i spojrzał na mnie, gdy usiadłam zaraz obok niego.
- Co tu tak wcześniej robisz? - zapytał, a ja westchnęłam.
- Nie mogę spać, jak co noc. - Pokręciłam głową i przeniosłam wzrok na okno. Z minuty na minutę robiło się coraz piękniej, a co za tym idzie, także jaśniej. - A ty? - odbiłam pytanie do niego.
- Chyba mój mózg też uznał, że mam już dłużej dziś nie spać. - Wzruszył ramionami, a ja zerknęłam na ławę na przeciw.
- Jest jeszcze kawałek tego ciasta czy zabrałeś wszystko?
- No przecież, że jest – odparł z delikatnym uśmiechem.
- To zaraz wracam. Muszę dostarczyć sobie trochę cukru. - Wstałam z kanapy i pokierowałam swoje nogi ku kuchni.
- I słusznie. Jesteś chuda jak patyk – usłyszałam jeszcze za sobą.
- Kelly jest szczuplejsza – odpowiedziałam, wchodząc do kuchni.
- Kelly to modelka, a ty jesteś prawie tak samo szczupła jak ona.
- No dzięki, brat. - Otworzyłam lodówkę.
- To miał być komplement. Wszystkie modelki to wieszaki na ubrania – powiedział głośniej, gdy zorientował się, że już mnie tam nie ma. - Ale się nie obrażaj, dobra?
- Czyli Kelly to wieszak na ubrania, tak? - zapytałam, próbując ukryć swoje rozbawienie. Ten chłopak potrafi rozśmieszyć mnie nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji. To cecha na plus.
- Ej, ty tego jej nie mów, bo więcej się do mnie nie odezwie.
- Spokojna głowa – zapewniłam go, wyjmując duży talerz z ciastem.
- Ale wiesz, że chodziło mi o to, że... - zaczął ponownie mówić, a ja wyczułam w jego głosie zawahanie.
- Że co? - zaciekawiłam się, stawiając ciasto na blat. Odwróciłam się, by poszukać noża, ale zamiast tego natrafiłam na coś innego. Jestem pewna, że tego wcześniej tu nie było.
- Mam piękną siostrę – dokończył Jake po chwili.
- No to... dzięki Jake – odparłam nieco sztywnie.Sięgnęłam po nieduże pudełko, zapakowane w czarny papier i obwiązane dookoła różową wstążką. Oczywiście, że tego wcześniej tu nie było, przecież bym to zobaczyła.
   Zerwałam papier, a moim oczom ukazało się jasne pudełko. W oczy wpadło mi logo Apple i już wiedziałam, co jest grane. Nim otworzyłam pudełko, zamknęłam oczy i głęboko odetchnęłam, by się uspokoić. Chyba go zabiję. Otworzyłam opakowanie i zobaczyłam przed oczami najnowocześniejszy model białego iPhona. Wzięłam go do rąk, był identyczny jak ten mój, który w tej chwili był pobity.
W pudełku leżała też mała, blado-różowa karteczka, którą od razu, gdy zobaczyłam, wzięłam do ręki, odkładając wcześniej smartfon na miejsce. Zaczęłam czytać i to potwierdziło moje przypuszczenia.

'Widziałem, że twój odrobinę się pobił. Nie mogłem już dłużej na niego patrzeć, więc mam nadzieję, że ten przyda ci się bardziej. - L.'

   Ścisnęłam mocno szczękę, schowałam wszystko z powrotem do pudełka i zabrałam ze sobą, a potem przeszłam do salonu.
- Jake, widziałeś by Louis coś tu zostawiał, kiedy tu przychodził? - zapytałam, stojąc za kanapą.
Odwrócił się do mnie i zmarszczył czoło, nie wiedząc, o co mi chodzi.
- Nic nie widziałem, przecież wygoniłaś nas do pokoju – odparł.
   I wtedy przypomniałam sobie też o tym, że ostatecznie nie porozmawiałam z nim o tym, że podsłuchiwał. Co ze mną jest nie tak? Liczę tylko na to, że nie słyszał tego dokładnie, a jeśli słyszał, nie zainteresuje się tą sprawą. Nie będę z nim o tym rozmawiać. Chyba, że zacznie pytania. Lepiej, gdy oboje zapomnimy o tej sprawie.
- Dobrze, a jak wyszedł, czy zobaczyłeś coś na blacie w kuchni? - zapytałam zdenerwowana.
- A jakbyś mogła powiedzieć coś więcej... - Uniósł jedną brew.
- Chodzi mi o to. - Uniosłam pudełko, pokazując mu. - Było zapakowane w czarny papier i różową wstążkę.
- Widzę to pierwszy raz. A co?
- Nie ważne. Czyli, że wcześniej tego nie widziałeś, tak? A jak byłeś w kuchni po ciasto? - zadawałam kolejne pytania.
- Cholera, Cassandra, przecież mówię, że nic nie widziałem. Nie wierzysz mi? - Teraz to on podniósł głos.
- Nic takiego nie powiedziałam – mruknęłam pod nosem, odchodząc w innym kierunku.
   Skoro nie było tego popołudniu, musiał wejść tu w nocy. Tylko pytanie: jak? I dlaczego po prostu nie mógł dać mi tego osobiście? Stalkuje mnie, nawiedza mój apartament? Nie uwierzę, gdy zaprzeczy.
   Podeszłam do drzwi wejściowych i nacisnęłam klamkę. Nie ustąpiły i na tą chwilę nie wiedziałam, co mam myśleć. Gdyby się włamał, to nie mógłby zamknąć drzwi, prawda? No, bo raczej by nie mógł. Więc jak tu wszedł? Jake go wpuścił? Raczej to też nie jest możliwe.
   Wróciłam do salonu i stanęłam przy jednej ze ścian.
- Nikogo tu w nocy nie było? Nikogo nie wpuszczałeś? - zapytałam cicho, już całkiem wymęczona tym wszystkim.
- O ile wiem – nie. Przecież spałem, nikogo nie wpuszczałem. Możesz mi powiedzieć, o co chodzi? - wyskoczył z pretensjami.
   Nie odezwałam się, patrzyłam na niego przygaszona i nie wiem, czy chciałam, by po prostu powiedział, że ktoś tu był. Odepchnęłam się od ściany i bez słowa wyszłam. Wróciłam do swojej sypialni, odłożyłam trzymane w rękach przedmioty na szafkę i wzięłam stary telefon, a potem usiadłam na łóżku. Wybrałam numer Tomlinsona i czekałam.
   To jest kolejny raz, gdy dzwonię do niego w czasie, gdy powinnam spać. Mogłabym zadzwonić do niego za kilka godzin, ale chyba po prostu potrzebuję się dowiedzieć tego już teraz. Muszę się upewnić, że się nie myliłam. Nie chcę, by do głowy przedostała mi się myśl, że ktoś inny mógł się tu wkraść. To by mogło się łączyć z włamaniem, które miało miejsce w wieżowcu jakiś czas temu.
- Z jakiego powodu budzisz mnie o tej porze w sobotę, kobieto? - usłyszałam w słuchawce zachrypnięty głos. Śpi? Och, czyżby? Świetna przykrywka, Tomlinson.
- Ty już doskonale wiesz z jakiego powodu – syknęłam.
- Nie, nie wiem. Wyjaśnij mi to po prostu i nie dogryzaj mi tak jak zwykle.
- Ja ci dogryzam, ja? Jesteś zdrowo walnięty – stwierdziłam.
- Za to ty dość często mnie wnerwiasz. Przejdź do tematu, mów – nakazał.
- Włamałeś się do mnie w nocy? - zapytałam prosto z mostu.
- O co ci chodzi? Nie byłem u ciebie. Po cholerę miałem przychodzić?
- Tak? Czyli ten iPhone pojawił się tu magicznym sposobem?
- A to.. o to ci chodzi... - Usłyszałam jak wypuszcza powietrze z płuc. Nastała długa chwila ciszy, którą chciałam właśnie przerwać, ale on był pierwszy. - Gdy byłem u ciebie w południe, to przyniosłem to.
- Niemożliwe, nie było tego wcześniej. Wiem, co mówię, nie omamuj mnie.
- Nie kłamię, Cassandra. Może tego nie widziałaś, ale położyłem pudełko na blacie w kuchni. Nie wiem, pewnie nie zdążyłem ci o tym powiedzieć, ale nie byłem u ciebie w nocy. Dlaczego tak myślisz? Jak ci to niby przyszło do głowy? I dlaczego myślałaś, że się włamałem? Znalazłaś jakieś tropy prowadzące do mnie czy jak? - po kolei zadawał pytania, a ja powoli zaczęłam się w tym wszystkim gubić.
- Nie, to znaczy... niby drzwi były zamknięte i nic nie widziałam... Ja... Boże, przepraszam. Zapomnij, że dzwoniłam – wymamrotałam. Już chciałam się rozłączyć, ale mi to uniemożliwił.
- Poczekaj! Nie kończ. W końcu nie powiedziałaś nic o nowym telefonie. Podoba ci się chociaż? - zapytał nieco ciszej.
- No jasne, że mi się podoba, bardzo. Dziękuję. Skąd wiedziałeś, jaki posiadam model? Przecież one wszystkie są tak bardzo do siebie podobne.
- Ej, potrafię rozpoznać własny sprzęt. - Zaśmiał się i mnie to także rozbawiło.
- No, tak. Skąd taki pomysł, by mi to dać? Nie musiałeś tego robić.
- Wcześniejszy pobiłaś. I to akurat w mojej firmie. Uwierz mi, że nienawidzę patrzeć na te telefony, gdy są w takim stanie. Twój już pewnie był na granicy śmierci. - Ponownie się zaśmiał, a ja tylko się uśmiechnęłam.
- To jest najgorsza wada tych telefonów. Cały czas się biją.
- No cóż. Pracujemy nad tym, by nie rozbijały się tak często.
- Chyba nie wychodzi to wam zbyt dobrze.
- Możliwe, że nie.
- Dziękuję ci za... ten prezent, ale chyba będę musiała ci go zwrócić.
- Niby dlaczego? Jednak ci się nie podoba, tak?
- Nie, po prostu... to jest coś drogiego i nie powinnam przyjmować od ciebie takich rzeczy. Nie zrozumiesz.
- To tylko telefon. I przypominam ci, że mam dostęp do milionów takich urządzeń. Mogę to sobie po prostu wziąć i nie płacić, więc wziąłem jeden taki dla ciebie. Chyba musisz mieć z czego dzwonić. Zatrzymaj go. I tak masz dużo na głowie, telefonem już nie musisz się martwić. Jesteś naszą wspólniczką, a przyjaciołom trzeba pomagać.
- Dziękuję, nie... - głos mi się załamał, a gardło ścisnęło. - Po prostu dziękuję – wyszeptałam, a po moich policzkach spłynęły pojedyncze łzy. Co się ze mną, do cholery, dzieje?
- Dlaczego płaczesz? Wiem, co słyszę, więc nie mów, że nie. Powiedziałem coś nie tak? Uraziłem cię tym prezentem?
- Nie, nie – szybko zaprzeczyłam. - To nie tak. Po prostu... nie jestem przyzwyczajona, że ktoś wydaje na mnie pieniądze, a ty robisz to już kolejny raz i... Zawsze byłam zdana tylko na siebie, musiałam sama sobie radzić. Zawsze to ja rozwiązuję problemy w rodzinie i dysponuję pieniędzmi, i... to miło z twojej strony. Chyba jesteś pierwszą osobą, która wydaje na mnie tyle kasy. Dziękuję – załkałam i zakryłam twarz dłonią.
- Nie dziękuj. Pomogę ci, jeśli coś by się działo.
- Yhm... Rozumiesz, czemu płaczę? Nikt nigdy nie dawał mi takich rzeczy. Może jakaś biżuteria, ale nie to.
- Nie musisz nic więcej mówić. To był drobiazg. Jeżeli cię to uszczęśliwi, mogę dawać ci częściej takie prezenty – zaproponował.
- Przestań, nie. Nie potrzebuję ich. Tylko przypomniałeś mi przez to, że nawet mój były tego nie robił i... przepraszam. - Mocniej się rozpłakałam.
- Nie płacz. Mam przyjechać?
- Nie – wyszlochałam. - Przepraszam, że cię obudziłam. Chyba będzie lepiej, jak już się rozłączę. - Pożegnałam go tymi słowami, a nim się rozłączyłam – usłyszałam jeszcze cichą odpowiedź.
   Rzuciłam telefon na łóżko i na dobre się rozpłakałam. Dlaczego ja płaczę? Jeden drobny, a raczej duży gest, sprawił, że jestem w takim stanie. Nikt nigdy nie dawał mi tak drogich prezentów. Czasem na urodziny, ale zwykle nie i nigdy nic tak kosztownego. Dlaczego zrobił to akurat mężczyzna, z którym nic mnie nie łączy? Tylko pracujemy razem.
   Podsunęłam się bliżej poduszek i podkuliłam nogi pod samą brodę, i wtedy zobaczyłam w drzwiach Jake'a.
- Długo tu tak stoisz? - zapytałam cicho, pociągając nosem.
- Właściwie to prawie od samego początku, ale to nieważne. - Podszedł do mnie, usiadł obok mnie na łóżku i przytulił mocno do siebie. Pocałował mnie w czubek głowy, a ja powoli zaczęłam się uspokajać w jego ramionach.
- Zawsze będę przy tobie, Cassie – wyszeptał. To były ostatnie słowa, które usłyszałam nim znów, nie wiem jak, ale zasnęłam.
   I teraz to był dobry sen. Teraz spało mi się znów dobrze i przespałam kilka kolejnych godzin. Bo obok mnie był ktoś, kogo kochałam.

***

   Ostatni dzień lipca, a co za tym idzie, nasza mama jutro nareszcie wychodzi ze szpitala. Nadszedł w końcu ten dzień, gdy po 2 tygodniach spędzonych w tamtych miejscu, wraca do domu. Na obecną chwilę jej stan wrócił do normy i mamy nadzieję, że tak pozostanie przez dłuższy czas. Mimo, że odwiedzamy ją codziennie, Maddie i tak ogromnie za nią tęskni. Ja oczywiście również, ale w inny sposób, bo przecież tak normalnie nie widzę jej na co dzień jak moje rodzeństwo. Rozważałam to, by ponownie z nimi zamieszkać ze względu na stan jej zdrowia, ale po dłuższym namyśle, rozmowie z mamą i Jakiem, doszłam do wniosku, że jest dobrze tak jak jest teraz i ta zmiana nie jest aż tak bardzo potrzebna jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
   Po pierwsze: gdybym to ja się przeprowadziła, miałabym dalszą drogę do firmy i nie miałabym nadzoru nad swoim wieżowcem. Po drugie: jeśli to oni by się sprowadzili do mnie, Maddie miałaby dalej do szkoły i dalej od przyjaciół, tak samo i Jake. Ostatecznie podjęliśmy wspólnie decyzję, że wszystko zostaje na swoim miejscu, a Jake jak tylko będzie w domu, będzie opiekował się mamą. I ja wiem, że on będzie robił to najlepiej, i w tej kwestii mu ufam. Nie mam się o co martwić, bo mama zostanie w dobrych rękach. Nawet jeśli Jake'a nie będzie przez kilka godzin, bo będzie na uczelni lub w pracy. Doskonale wiemy, że u mnie byłoby tak samo, bo ja też codziennie przebywam dużo czasu w firmie. Pozostaje nam tylko myśleć pozytywnie.
   Usłyszałam dzwoniący telefon i przeniosłam wzrok z bajki w telewizorze na ławę na przeciw. Wstałam i sięgnęłam po nowy smartfon, a potem ponownie usiadłam na kanapie, oparłam się o zagłówek i przytuliłam do siebie Maddie, wpatrzoną w kreskówkę.
Cassandra Miller, słucham? - Odebrałam, nie patrząc na dzwoniącego.
- Coraz częściej zwracasz się do mnie służbowym głosem – usłyszałam rozbawionego Tomlinsona w słuchawce. No jasne. Z kimże innym mogłabym rozmawiać, jeśliby nie z nim?
- Coraz częściej to słyszę twój głos, gdy do mnie dzwonisz. Zdecydowanie to już jest zbyt często – dogryzłam mu.
- Jak mam ważne powody to dzwonię. I właśnie jeden taki jest teraz.
- O co chodzi? - zapytałam, wciąż wpatrując się w telewizor.
- Dostaliśmy nagranie od anonima, na którym są Mitch i Oliver. W tle widać widok za oknem, ale żaden z nas nie ma pojęcia, gdzie to może być. A wiadomo, że nie odbijemy ich, jeśli nie będziemy wiedzieli, gdzie to jest. Czy nie mogłabyś do nas przyjechać? Może akurat ty byś rozpoznała to pomieszczenie.
- Chcesz, żebym przyjechała dzisiaj?
- Chcę, żebyś przyjechała jak najszybciej – usłyszałam jego odpowiedź i jęknęłam. - Co jest? Chyba urwiesz się z firmy, prawda? Zaraz wieczór.
- Problem w tym, że już jestem w domu.
- No to ja tego problemu nie rozumiem.
- Jake ma zmianę w sklepie i nie mam z kim zostawić Maddie – wytłumaczyłam.
- To przywieź ją ze sobą – zaproponował.
- Nie sądzisz, że dzieci i niektórych osób nie powinno mieszać się w coś takiego? - Uniosłam brwi w zdziwieniu.
- Powiedziałem, żebyś ją przywiozła. Nie kazałem jej być przy nagraniu. Nie jestem jeszcze idiotą i nie zrobiłbym czegoś takiego twojej siostrze. Umiem czasem pomyśleć o innych.
- Wow, rzadko ci się to zdarza, ale wracając do tematu... Tak mi się przypomniało, masz w domu pianino, prawda?
- No, mam. A co to ma do rzeczy?
- A jak jeszcze potrafisz śpiewać z dziećmi, to chyba postawię ci piwo. Już jadę.

***

- Naprawdę pośpiewam przy takim prawdziwym pianinie? - zapytała moja młodsza siostra, stojąca obok mnie przed willą Tomlinsona. Tryska energią odkąd powiedziałam jej, że tu przyjedziemy. Gdybym wiedziała, że tak zareaguje, przywiozłabym ją tu wcześniej. Może to był błąd, że jednak tego nie zrobiłam? - Cassie, naprawdę? - Pociągnęła mnie za rękę, gdy jej nie odpowiedziałam, bo się zamyśliłam.
- Naprawdę, Maddie. - Zaśmiałam się, spoglądając na nią z uśmiechem.
Zaraz przed nami otworzyły się drzwi, w których stał blondyn.
Ale to nie jest Louis – powiedziała zaskoczona dziewczynka, gdy popatrzyła na mężczyznę przed nami. - Mówiłaś, że pójdziemy do Louisa. Nie mieszka tutaj? - zapytała z widocznym smutkiem, a ja potarłam dłonią jej ramię.
- Mieszka tu, głuptasie. To jego przyjaciel, Niall – wytłumaczyłam jej.
- To czemu nie powiedziałaś wcześniej? Cześć, Niall. - Pomachała mu, a my się zaśmialiśmy na jej słowa.
- Cześć, dziewczyny. - Niall ukucnął przed małą. - Jesteś Maddie, prawda? - Uśmiechnął się do niej.
- Jestem – odpowiedziała cichutko. - Fajne masz włosy. Mój brat też takie kiedyś miał. Szkoda, że już takich nie ma. - Machnęła rączką.
- Oj, Maddie, Maddie – westchnęłam. - Tylko nie opowiadaj wszystkich historii z naszego życia, bo jeszcze zdradzisz naszą tajemnicę i co będzie? - zapytałam, by już nie 'zanudzała' Nialla.
   Mamy z Maddie swoje tajemnice, o których wiemy tylko my i bardzo się pilnujemy, by ich nie wygadać. Jednym takim sekretem jest na przykład to, że podkrada Jake'owi słodycze, gdy tylko je ma i on, oczywiście, jeszcze się nie zorientował, że zawsze coś mu ubywa. Patrząc na taki sekret, trochę kiepsko byłoby, gdyby jakikolwiek z nich się wydał. Może nikt od razu by nas nie pozabijał, ale to jednak nasze siostrzane tajemnice i tego się trzymamy.
- Uuu... babskie sekrety potrafią być ciekawe – zagwizdał Niall. - Dobra, wchodźcie. - Wstał z podłogi i wpuścił nas do domu.
   Maddie od razu zaczęła się dookoła rozglądać z szeroko otwartą buzią. Widocznie była pod wrażeniem tak ogromnego domu, podobnie jak ja, kiedy przyjechałam tu pierwszy raz. No cóż, już na pierwszy rzut oka widać, że jesteśmy rodzeństwem. Te same geny i te same reakcje. Nie mówiąc już o nawykach żywieniowych.
- Ale duży dom... - powiedziała jakby oczarowana całym tym widokiem, który miała wszędzie przed oczami.
   Ona szła przed siebie, wciąż wszystko oglądając, a ja próbowałam jej chociaż nie zgubić. Ostatecznie gdy dotarliśmy do salonu, zatrzymała się i wtedy zobaczyłam, że w jej oczy wpadło już pianino. Tego właśnie się spodziewałam. Nigdy nie śpiewała przy żadnym instrumencie, chyba że włączyliśmy jej coś w internecie. Jeśli dziś jej się spodoba, zaczniemy poważniej rozważać szkołę muzyczną, do której mamy zamiar ją zapisać.
Trochę jak pałac, co? - zapytałam z uśmiechem.
- A możemy tu zamieszkać? - zapytała, na co otworzyłam szerzej oczy.
- Czekaj, co? - zamarłam na chwilę.
- Ależ oczywiście – usłyszałam głos Tomlinsona gdzieś w korytarzu.
- C-co? - zająknęłam się, na chwilę wpadając w szok.
   Louis wszedł do salonu, a Maddie natychmiast pobiegła, by go przytulić.
- Słyszałaś, Cassie, słyszałaś? Możemy tu zamieszkać – Skakała z radości.
- Maddie, ale poczekaj... - zaczęłam mówić, ale nie skończyłam, bo mi przerwano.
- Nie pozbawiaj je tego szczęścia. Cieszy się, nie widzisz?
- Ale tak nie można. - Przełknęłam ślinę i podeszłam do siostry, by uklęknąć przed nią. - Maddie, proszę, nie wyobrażaj sobie za dużo. Przyszłyśmy tu tylko w gości, pamiętasz? Żebyś pośpiewała przy pianinie, tak? - powoli jej tłumaczyłam.
- No dobrze – posmutniała, na co mimowolnie westchnęłam.
- To nie chcesz jednak śpiewać? - zapytałam, a ona znów dostała energii.
- Chcę! - krzyknęła z uśmiechem i pobiegła w kierunku instrumentu. Usiadła przy pianinie i zaczęła naciskać przypadkowe klawisze.
   Wyprostowałam się i spojrzałam na chłopaków.
- Nigdy więcej nie wmawiaj jej takich rzeczy. Nie wiesz, jak trudno jest coś wybić dzieciom z głowy – zwróciłam się do Tomlinsona.
- Może wiem, może nie – wzruszył ramionami. - Ale nieźle ją to ucieszyło. Jest urocza, lubię ją – przyznał.
- Tak jak wszyscy.
- Widzę, że jest bardzo inteligentna – dodał Niall.
- O, i ty nie wiesz nawet jak bardzo – odparłam. - No, dobra. Który z was potrafi grać na tym pianinie i choć trochę śpiewać? - zapytałam wyczekująco.
- Ja z nią zostanę – odezwał się Louis. - Tylko błagam cię, Cassandra. Jak będziesz oglądać to nagranie, spróbuj wykombinować, gdzie to może być. Musimy ich znaleźć. Siedzą już tam prawie tydzień. Są jak rodzina...
- Zrobię co w mojej mocy, by wrócili do domu. Teraz ja też z nimi pracuję. I wiedz jedno: nigdy nie zostawiam przyjaciół w potrzebie. A teraz idź do niej, bo pomyśli, że ją zostawiliśmy – kiwnęłam na siostrę.
- Czasem jesteś bardziej profesjonalna niż niejedna osoba, którą znam. Dzięki. - Odszedł od nas i usiadł obok Maddie. Od razu zaczął z nią rozmawiać i już wiedziałam, że zostawiam ją w dobrych rękach. Nawet, jeśli to tylko kilkanaście minut.
- Chodźmy. - Niall uśmiechnął się lekko i ruszył w głąb domu.
   Spojrzałam ostatni raz na Maddie i poszłam za nim. Nigdy nie pozwolę, by mojej rodzinie stała się jakakolwiek krzywda lub żeby czegoś im zabrakło. Nigdy. Muszę ich chronić za wszelką cenę, bo w tej rodzinie to zadanie od kilku lat należy do mnie...



***

*Louis*

   Od 20 minut spędzam czas z tą niesamowitą istotką i jestem nią naprawdę zauroczony. Od dawna nie miałam kontaktu z tak małymi dziećmi i chyba dużo straciłem. Maddie to dziewczynka, z którą da się porozmawiać na dłuższą metę, a także pośmiać, nawet z błahych rzeczy. Jest strasznie podobna do Cassandry w wielu aspektach. Na tyle, ile zdążyłem ją poznać, wiem, że to fajna dziewczynka. A jej głos? Jest prześliczny jak na te 7 lat. Jestem pewien, że nawet największe gwiazdy nie miały takiego, gdy były w jej wieku. Może mi się wydawać lub nie, ale czuję, że wyrośnie na znaną piosenkarkę. Trzeba chronić ją za wszelką cenę, bo takich dzieci jak ona jest mało.
   Wbrew pozorom, nie zdawałem sobie sprawy, że mogę aż tak polubić dziecko, które widzę dopiero  może jakiś piąty raz. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, nigdy jakoś specjalnie nie przepadałem za dziećmi. Dla mnie mogły one po prostu być lub nie, a i tak nie zmieniłoby to za wiele w moim życiu.
   Ale Maddie jest inna niż te wszystkie dzieciaki. Można by rzec, że jest ponad przeciętną. Mimo tego, co przechodzą, wciąż pozostaje roześmianą dziewczynką, pełną marzeń. A widzę, ile przechodzą i widzę, że jest im ciężko. Mnie też by było na ich miejscu. W tej chwili żałuję, że nie potrafię choć lepiej śpiewać, ale kiedyś przypadkowo nauczyłem się grać na pianinie i mam nadzieję, że to małej wystarczyło i nie wymaga ode mnie tego, bym śpiewał jak anioł. Bo to po prostu jest niewykonalne. Miło tak sobie czasem pograć, zwłaszcza, że nie mam za wiele czasu, by to często robić.
A nauczysz mnie też tak grać? - zapytała, gdy rozmawialiśmy o różnych rzeczach.
- A chciałabyś? - Uśmiechnąłem się, a ona pokiwała główką. - To może kiedyś cię nauczę. Nie wiem, czy będę potrafił, wiesz? - Nikogo nigdy nie uczyłem. - Poczochrałem ją po włoskach.
- Będę cię uważnie słuchać. Szybko się uczę – odparła natychmiast.
- O, w to, to ja nie wątpię. - Zaśmiałem się. - Słyszałem, że będziesz szła do szkoły muzycznej. To prawda? - zagadnąłem, przenosząc jedną nogę przez siedzenie, tak, że miałem je między udami.
- Taak... - powiedziała cicho, przedłużając krótki wyraz. - Cassie chce mnie tam zapisać. I mama chce. I Jake chce – mówiła jakby z wyrzutem.
- A ty nie chcesz? - zapytałem odrobinę zdziwiony, a ona lekko wzruszyła ramionami. Co się dzieje?
- Nie wiem – odpowiedziała cichutko.
- Hej. - Położyłem rękę na jej pleckach. - Przecież pięknie śpiewasz. Nauczysz się wiele w takiej szkole i pewnie poznasz nowych przyjaciół. Dlaczego się smucisz? Ja na twoim miejscu bym się cieszył.
- Cieszę się.
- No, mała, nie gniewaj się, ale ja nie bardzo to widzę. Co jest?
-Bo... oni wszyscy chcą, żebym tam poszła... i żebym śpiewała...
- I co w tym złego? Masz talent. Nie wszystkie dzieci mają taką szansę jak ty.
- Ale mają przynajmniej pieniądze na to... - odpowiedziała, zwieszając główkę, a mnie na sekundę zatkało. Chwila, co? Z tego co wiem, Cassandra ma dzięki firmie ogrom kasy, a przynajmniej powinna. Więc co jest nie tak, że Maddie mówi w ten sposób? Raczej wszystko z nią w porządku i nie mówi niestworzonych rzeczy. Chyba lepiej, jeśli już dalej nie będę o nic pytać.
- Chcesz się przytulić? - zapytałem, przełykając głęboko ślinę. Nie wiem, co innego miałbym powiedzieć, więc to było najostrożniejsze.
   Od razu po moim pytaniu poczułem małe, drobne ciałko przy sobie i po prostu objąłem ją ramionami, i głaskałem po jej włoskach. Nic nie rozumiem z całej tej sytuacji, ale się dowiem.
- Maddie...chyba powinnyśmy już iść... - usłyszałem zagubiony głos obok nas.
   Podniosłem głowę i zobaczyłem Cassandrę. Można się domyślić, że wszystko słyszała. Zapewne nie jest tym zachwycona.
Ale dlaczego? - jęknęła dziewczynka. - Ja chcę jeszcze pośpiewać...
- Musimy już iść – powiedziała, patrząc tępo na siostrę.
   Dziewczynka wstała i ze smutkiem pomaszerowała do szatynki. Również wstałem i podszedłem do nich dwóch.
- Możemy porozmawiać? - zapytałem z poważną miną.
- Nie sądzę. - Krzywo się uśmiechnęła. - Maddie, chodź. - Już odchodziła, ale złapałem ją mocno za łokieć, uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch.
- A ja sądzę, że możemy.
- Puść mnie – powiedziała ciszej.
   Zobaczyłem w jej oczach gniew, ale też i przerażenie. Jej klatka piersiowa szybko się podnosiła i opadała, ale nie zamierzałem jej puszczać. Wiem, że gdybym to zrobił, uciekłaby natychmiast, bez żadnego słowa.
- Nie puszczę, dopóki ze mną nie porozmawiasz – odpowiedziałem patrząc jej głęboko w oczy. I to był właśnie mój błąd. Bo zobaczyłem TE oczy, których nie powinienem. Zobaczyłem JĄ. Pod wpływem moich omamów, puściłem ją, bo bałem się, że zrobię JEJ krzywdę. Nim się zorientowałem, co zrobiłem, jej już nie było przede mną. Szła do wyjścia.
- Czekaj! Harry! Stój! - krzyczałem, biegnąc za nimi. Na szczęście zdążyłem je dogonić nim wyszły i skutecznie zatarasowałem im drogę blokując drzwi. Maddie najwyraźniej uznała to za jakąś zabawę, bo zaczęła się cicho śmiać. - Harry! - krzyknąłem głośniej.
   Cassandra próbowała mnie odsunąć, ale na szczęście w porę zjawił się Styles.
Co do... Co wy robicie? - zapytał odrobinę zmieszany.
- Zabierz Maddie – nakazałem mu. - Lubisz truskawki? - zwróciłem się do małej.
- Lubię! - pisnęła uradowana, że aż podskoczyła. Bogu dzięki.
- To idź z Harrym do kuchni, słońce – powiedziałem na jednym wdechu i tyle już ją widziałem. Natomiast pokonana Cassandra zawróciła do salonu. I słusznie, bo nie zamierzam się z nią kłócić.
   Ruszyłem za nią, a gdy znaleźliśmy się w głównym pomieszczeniu tego domu, ona natychmiast na mnie naskoczyła.
- Nie wiem, gdzie są, rozumiesz?! W ogóle nie kojarzę tego miejsca i nie mam pojęcia, gdzie to jest! Przykro mi, bo moja pomoc wam jest jednak zbędna! I nie próbuj mnie tu przetrzymywać, bo wyjdę stąd, używając albo siły, albo broni!
- Zamknij się i uspokój! - krzyknąłem w końcu, ostatecznie ją uciszając. - Nie o tym chciałem porozmawiać. Równie dobrze to samo mogli powiedzieć mi chłopaki.
- To czego ode mnie chcesz?
- Nie udawaj, że nie wiesz, dobra? Wiem, że słyszałaś moją rozmowę z Maddie. I nie próbuj mi wmówić, że nie.
   Milczała, nawet na mnie nie patrzyła, a z jej miny mogłem wyczytać, że nie chce o tym rozmawiać. No trudno, bo ja muszę się dowiedzieć, co się dzieje i nie ma innej opcji.
- Cassandra...
- A co, jeśli nie chcę o tym rozmawiać? - odezwała się, patrząc na mnie. - Zbijesz mnie? - zapytała, a ja nie dowierzałem temu, co mówiła.
- Co? Co ty gadasz? - zatkało mnie.
- Co mi zrobisz, jeżeli ci nie powiem? - Jej głos się załamał i miałem wrażenie, że zaraz się rozpłacze.
- Ja... Boże, Cassandra, po prostu się martwię. Widzę, że coś się dzieje i chcę wiedzieć co, żeby wam pomóc. Powiedz, a pomogę i...
- Tak, moja rodzina ma problemy – wypaliła nieoczekiwanie i naprawdę się rozpłakała. - To chciałeś usłyszeć, prawda? - zapytała, szlochając. Odwróciła się ode mnie, objęła się ramionami i płakała. A mnie coś ruszyło i poczułem ukłucie w sercu.
   Powoli podszedłem do niej i położyłem dłoń na jej plecach. Chciałem coś powiedzieć, ale ona, gdy tylko poczuła mój dotyk na sobie, szybko się odwróciła i przyległa do mnie całym swoim ciałem, mocząc łzami mój t-shirt.
   Zdezorientowany, mocniej ją ścisnąłem, ułożyłem dłoń na jej głowie i pozwoliłem się wypłakać. I ponownie na chwilę poczułem przy sobie JĄ.
- Nie powinienem pytać, prawda? - zapytałem cicho, ponad jej ramieniem.
   Odsunęła się ode mnie i pokręciła głową, a policzki miała całe we łzach.
- Teraz to już bez znaczenia. Co chcesz wiedzieć?
- Chodź, usiądziemy. - Kiwnąłem głową na kanapy, a ona ruszyła do tamtego miejsca i usiadła na jednym końcu sofy ze zwieszoną głową, spoglądając za swoje paznokcie, którymi się bawiła.
Usadowiłem się obok niej, ale w bezpiecznej odległości, nie chcąc byś nachalny.
- To prawda, co mówiła Maddie? Nie macie pieniędzy? - zapytałem, patrząc to na jej twarz, to na dłonie, które nieprzerwanie się poruszały.
- To nie tak – wymamrotała. - Ale... chyba wiesz, że szkoła muzyczna kosztuje fortunę. - Uniosła głowę i zaczęła szybciej mrugać oczami. - A ja tak bardzo chcę ją zapisać do tej szkoły. Chciałabym, by miała wszystko, czego jej potrzeba i czego zapragnie – przerwała. - Zauważyłeś pewnie, że jest bardzo mądra. - Spojrzała na mnie, a ja przytaknąłem. - Zdążyła się zorientować, że to ja daję im wszystkie potrzebne pieniądze i trzeba było jej to wytłumaczyć, i...
- Przepraszam, że ci przerywam, ale... dlaczego biorą od ciebie pieniądze? Twoja mama nie pracuje, nie...
- Nie – ucięła. - Mówiłam ci, że choruje na serce i... i to z tego względu. Zachorowała kilka lat temu, bardzo poważnie. Nie była zdolna do pracy, nadal nie jest, lekarze jej zabronili. Dostaje oczywiście pieniądze od państwa, ale odkąd Jake ukończył 16 lat, tych pieniędzy jest znacznie mniej. Jake trochę próbuje dorabiać, ale to głównie ja ich utrzymuję i... Chyba już wiesz, dlaczego tak bardzo zależało mi na tych pieniądzach z napadu na bank. - Przeniosła wzrok na okno za mną i przygryzła wargę, która jej drżała. Przez chwilę znów milczała.
- Te pieniądze były dla nich. Tylko dzięki mnie mają za co żyć i z czego się utrzymać. To ja ich sprowadziłam do Londynu – szeptała, a jej głos jakby zanikał.
- A wasz tata? Też nie pracuje? - zapytałem bezmyślnie, a ona się natychmiast spięła i znów popatrzyła na mnie. Znów zobaczyłem w jej oczach przerażenie, ale też i rozpacz. I tym razem większe. - Co ja takiego powiedziałem? - zapytałem odrobinę zaniepokojony.
- Zapytałeś o to – odpowiedziała pusto. - Nigdy więcej tego nie mów.
- Prze-przepraszam – zająknąłem się, bo nie wiedziałem, dlaczego akurat tak zareagowała. Chyba znowu palnąłem coś, czego nie powinienem. - Co z waszą mamą? - zadałem kolejne pytanie, licząc, że zapomni o poprzednim.
- Jest już w miarę dobrze. Jutro wychodzi ze szpitala – wymamrotała. Podciągnęła nogi pod brodę i objęła je ramionami. Wyglądała trochę jak bezbronne dziecko, które czymś się smuci. - A ja nie śpię po nocach, bo wciąż się martwię...
- Jeśli będziecie potrzebować pomocy – dzwoń – zaproponowałem, a ona parsknęła śmiechem. - Co? - Zmarszczyłem brwi.
- Wiesz... Mówiłeś, że nic nie pamiętasz, kiedy byliśmy w Nowym Jorku, ale ja pamiętam. Pamiętam, że wtedy taki nie byłeś, nie byłeś taki pomocny, nic cię nie obchodziło. Liczył się gang i imprezy. Ale nigdy nie pomyślałabym, że będziesz w stanie się o kogoś martwić, że będziesz oferował swoją pomoc. Wtedy to było do ciebie niepodobne. 
- Może się zmieniłem? - odezwałem się.
   Kłamałem. Pamiętam niemal wszystko, co przeżyliśmy w Nowym Jorku, wystarczająco. Skłamałem, chyba tylko dlatego, by tego nie pamiętać. Ale jest odwrotnie. Przy tej dziewczynie wszystko powraca, nawet jeśli tak nie powinno być.
- Zmieniłeś się, Louis. - Pokiwała głową, gapiąc się w podłogę. - Ale chyba jednak chciałabym, abyś pamiętał cokolwiek – wymamrotała, niczego nieświadoma. - Pomogę wam odbić chłopaków... Muszę się w końcu ogarnąć – dodała, a ja przytaknąłem, że rozumiem.
- Zostaniecie jeszcze trochę? Wiesz, żeby Maddie mogła pośpiewać – zmieniłem temat, by się nie domyśliła. Pokiwała głową, ale się nie odezwała.

***


OGŁOSZENIE!
Ze względu na to, że mam ogrom nauki, bo jestem w liceum, rozdziały będą wciąż pojawiać się co 2 tygodnie. Chciałabym wstawiać je częściej, ale póki co nie mam wystarczająco dużo materiału, by pisać się na coś takiego. Poza tym, gdyby może czytało to więcej osób, może poczułabym, że mam dla kogo to robić. Nie zrezygnuję oczywiście z bloga, nie odejdę, ale naprawdę przykro mi, że to fanfiction ma o wiele mniej wyświetleń niż poprzednie.
Nie wiem, może ktoś ma jakiś pomysł na reklamę, może ktoś poleci komuś moje bazgroły. Ja próbowałam chyba wszystkiego, nie bardzo się udało.
Chciałabym wiedzieć tylko, że nie robię tego niepotrzebnie, że ktoś tu jest i to czyta...
/Perriele rebel