*Cassandra*
Niespodziewanie, z
mojego wyjątkowo dobrego snu, wyrwał mnie dzwonek telefonu. Co za
tym szło, musiałam odebrać, bo nikt normalny nie dzwoni w środku
nocy. Co oznaczało też, że coś mogło się stać.
- Czego? - zapytałam
zachrypniętym, zaspanym głosem, przykładając smartfon do ucha.
Oczy miałam zamknięte i jeszcze w połowie spałam.
- Tylko nie gadaj, że
ty śpisz – usłyszałam w słuchawce i zmarszczyłam brwi.
- Kto dzwoni?
- Jezu... no ja,
Louis – doszło do mnie jego westchnięcie.
- Po jakiego grzyba
dzwonisz do mnie w środku nocy? - wymamrotałam.
- Ale... Cassandra, jest dopiero
22...
- Że co? - Otworzyłam oczy. - To
ja musiałam bardzo wcześnie się położyć...
- No, raczej... Słuchaj, do niczego
cię nie zmuszam, ale dziś to musi się odbyć. Możemy iść z
tobą albo bez ciebie. Co wybierasz, Miller?
- A mianowicie to... co musi się
odbyć?
- Znaleźliśmy Mitcha i Olivera.
- Co ty pierdolisz? - Natychmiast
usiadłam i rozbudziłam się. A potem uświadomiłam sobie, że nie
ma już ich chyba aż 2 tygodnie.
- Przed chwilą namierzyliśmy ten
gang. Są na obrzeżach Londynu, w starych magazynach, ale nie
wiadomo w którym dokładnie.
- Kurwa, od razu mogliście to
sprawdzić. Przecież to potencjalne miejsce do ukrycia ludzi. Aż
sama się dziwię, że poszli na taką łatwiznę. Zdajesz sobie
sprawę z tego, ile czasu tam siedzą?
- Oczywiście, że sobie zdaję. Co
mieliśmy zrobić? Po czarować? To chyba nie tak działa. Gdyby nie
to, że przesłali nam dziś kolejne nagranie, jak ich katują,
prawdopodobnie nie udałoby się ich namierzyć w ogóle. A teraz
wybieraj: idziesz z nami czy sobie dalej słodko śpisz?
- Powiedziałam wam już dawno, że
odbiję ich z wami. Czego w tym zdaniu nie zrozumiałeś, Tomlinson?
Chyba wyrażam się jasno.
- A skąd mam wiedzieć, czy coś
ci się nie odmieniło?
- Dobra, skończ – przerwałam mu.
- Kiedy mam być?
- Najpóźniej za godzinę. Już
szykujemy sprzęt. Zapewne koło północy będziemy jechać.
Pospiesz się tylko.
- Poczekaj. Czy ten gang pokazał
jakoś wam, dlaczego to zrobili?
- Pogadamy, jak przyjedziesz.
Czekamy – usłyszałam na koniec, a potem urwało połączenie.
Dobrze... to teraz
ogarnij się w pół godziny, Miller i jedź na ratunek przyjaciołom.
Jeśli chcesz, żeby wciąż żyli. A myślę, że chcesz.
***
-Powiesz czy nie
powiesz, co z tym gangiem? - zapytałam, wiążąc włosy w
wysokiego kucyka. Jesteśmy już w drodze do starych magazynów i
właściwie już zaraz powinniśmy być na miejscu. - Miałeś mi
wszystko powiedzieć, gdy do was przyjechałam, ale nie było już czasu, więc proszę, mów teraz. - Ścisnęłam mocniej gumkę na
czubku głowy i spojrzałam na Louisa, który siedział z drugiej
strony.
Między
nami było jedno puste miejsce, spowodowane tym, że jechaliśmy 3
furgonetkami i nie cisnęliśmy się w ich wnętrzu. Dla wiadomości,
chłopaki trzymają te pojazdy wraz ze swoimi autami w garażu.
- Tak, zapomniałem o
tym. - Odwrócił głowę w moim kierunku.
- Za jakieś 5 minut
powinniśmy być na miejscu – usłyszałam głos Nialla, który
dochodził z przodu pojazdu.
- Dobra, mów szybko. Nie
ma czasu – ponagliłam go, zakładając rękawiczki na dłonie.
Jedyne,
czego dziś nie używamy to kominiarki, bo uznali, że i tak na nic
nam się one nie zdadzą, a oni i tak będą wiedzieć kto i po kogo
przyszedł.
- No, to tak pokrótce.
Przysłali nam drugie nagranie z nimi, mówiłem ci o nim wcześniej.
Tylko, że chyba zapomnieli je zabezpieczyć, bo niemal od razu Zayn
namierzył lokalizację, z której wysłali video. Dołączyli też
wiadomość.
- Napisali, dlaczego ich
porwali? - zapytałam, sięgając po broń leżącą na podłodze
pojazdu, by być przygotowana na to, co ma się za chwilę wydarzyć.
- Wypowiedzieli nam wojnę
za to, co było w Stanach... Można było się w sumie tego
domyślić, zbyt długo byliśmy w ukryciu. Dopiero teraz wyjaśnili
też, o co im chodzi. Żądają okupu za chłopaków, w zamian za to
ich nie zabiją. Nie wiem tylko, dlaczego tak długo z tym zwlekali,
dlaczego tak długo to trwało. Przecież, gdybyśmy wiedzieli od
początku, o co im chodzi, już dawno byśmy ich odzyskali. To są
jednak takie szuje, że nikt normalny ich nie zrozumie.
- To nie możesz po
prostu dać im tych pieniędzy? I nie udawaj, że nie masz takiej
kwoty. Nie wiem, ile chcą, ale jestem pewna, że dla ciebie to jest
prawie nic. Nie musielibyśmy tam jechać i...
- Cassandra – przerwał
mi. - Jak ty nic nie rozumiesz, prawda? Jeśli dam im te pieniądze,
oni wcale ich nie uwolnią, a wręcz przeciwnie. Będą chcieli cały
czas zapłat, bo wiedzą, że mam pieniądze, a ich będą
przetrzymywać nie wiadomo jak długo. Ty ich nie znasz. Są głodni
na pieniądze, gorzej niż ja. I mówię to, bo zdaję sobie sprawę
z tego, że tak jest. Są uzależnieni od forsy, to są nienormalni
ludzie, musisz mi uwierzyć – tłumaczył, a ja bardzo uważnie go
słuchałam. I naprawdę wierzyłam we wszystko, o czym do mnie
mówił. Nie widziałam powodu, dla którego miałabym nie uwierzyć.
Było widać, że nie kłamie.
- Boże, dlaczego ja się
w to wplątałam? - zapytałam sama siebie, przymykając oczy. -
Dlaczego ja weszłam do kryminalistyki? - wymamrotałam pod nosem.
- Cassandra, nie ma już
odwrotu. Wiesz o tym, prawda? - zapytał odrobinę przejęty. Taa...
coś tam chyba wiem.
Otworzyłam
oczy i zorientowałam się, dlaczego mówi jakoś tak głośniej i
szybciej. Zobaczyłam za oknem stare, opuszczone magazyny. No, to się
zaczyna...
- Gotowa? - usłyszałam
obok siebie.
Zamknęłam
ponownie na chwilę oczy, głęboko odetchnęłam, a gdy znów je
otworzyłam, pokiwałam energicznie głową, patrząc na pozostałych.
Wraz z chwilą, gdy pojazd się zatrzymał, ja przeładowałam
spluwę, a potem wyłączyłam prawidłowe myślenie, które
zastąpiła dusza kryminalisty.
- Wysiadamy! - krzyknął
Tomlinson, a wszyscy wyskoczyli z furgonetki, włącznie ze mną,
jak na tych filmach o mafii. Bo prawda była taka, że byliśmy
mafią. Nie byliśmy zwykłym gangiem. I o tym nie tylko ja
wiedziałam. Ale nie mordowaliśmy przypadkowo spotkanych ludzi.
- Idziesz z Harrym i
Zaynem, Miller! - krzyknął Louis, gdy tylko wysiadłam. Szybko
namierzyłam tą dwójkę, którzy mnie wypatrywali i od razu do
niech pobiegłam.
Znajdywaliśmy
się z najbardziej opuszczonym miejscu w Londynie i naprawdę były
tu jedynie stare opuszczone magazyny, oświetlone kilkoma marnymi
lampami.
- Zayn nas kryje, ty
idziesz ze mną na przodzie – nakazał Harry, gdy do nich
dołączyłam. Z doświadczenia wiem, że lepiej nie sprzeciwiać się
w trakcie akcji, bo to może się nie skończyć dobrze.
- Jak mnie postrzelą, to
ukatrupię was gołymi rękami – powiedziałam, idąc po betonie
tak szybko jak się dało. Była ciemna noc, było zimno, ale
adrenalina jak zwykle sprawiała, że robi się gorąco.
- Chciałaś jechać, to
teraz nie marudź. A jeśli tak się boisz, idź za mną – odparł
Harry, wymijając mnie.
Ścisnęłam
mocno szczękę, by nie wybuchnąć.
- Popierdoliło cię do
reszty? Czy ty mnie w ogóle znasz?
- Zamknij się i idź za
mną, dobra?! - krzyknął, niespodziewanie się odwracając do
mnie. Gdyby nie to, że 'przypadkowo' wycelował we mnie bronią,
pewnie gadałabym dalej. Ale jego ruch skutecznie mnie zamknął. I
kolejny raz zadałam sobie pytanie, dlaczego tak naprawdę ja jestem
w kryminalistyce. Mam nierówno pod sufitem.
Styles
popchnął metalowe drzwi od jednego z magazynów, a ja szłam tuż
za nim, trzymając naładowaną broń w gotowości. Weszliśmy do
ogromnego pomieszczenia, a jedyne, co było w zasięgu naszego wzroku
to duże, drewniane pudła i kilka worków wypełnionych nie wiadomo
czym. Styles odwrócił głowę do mnie i zakrył palcem wskazującym
usta, pokazując, bym była cicho. Posłusznie pokiwałam głową.
- Jak teraz się
odezwiesz, to nie żyjemy – wyszeptał, a ja popukałam się w
czoło i zrobiłam minę pokazującą, że ja przecież o wszystkim
wiem.
Posuwaliśmy
się stopniowo na przód. Im dalej szliśmy, widziałam coraz więcej
korytarzy i przejść, prowadzących zapewne do innych części
magazynu. Usłyszałam, jak ktoś nadbiega, kilka osób. Uniosłam
broń wyżej, ale nim zdążyłam dobrze się rozejrzeć, Styles mnie
zatrzymał i zakrył swoim ciałem, a Zayn pociągnął do tyłu, co
spowodowało, że staliśmy ukryci za jedną z przewozowych skrzyń.
Nie poruszałam się, oddychałam miarowo, nasłuchiwałam i
patrzyłam na Harry'ego, który jednym okiem obserwował ze swojego
miejsca, co się dzieje.
- No, to chyba, kurwa,
żarty – usłyszałam jego głos. Wyszedł z ukrycia, więc
postąpiłam tak samo, będąc tuż za nim. - Tomlinson! - krzyknął
szeptem, a nim się zorientowałam, co się dzieje, już trzymałam
ręce w górze.
Znaleźliśmy
się prawdopodobnie na środku magazynu, a z jednego z korytarzy
wyszedł Louis wraz z Niallem i jeszcze 4 osobami. Celowali do nas
bronią, myśląc, że to tamten gang. Ja widzę, że wyjdę stąd
zabita przez przyjaciół. Jak sama siebie nie postrzelę...
- Styles, co wy... -
Louis przerwał mówić, bo Harry wskazał mu drugi kąt
pomieszczenia.
Skierowałam wzrok w tamtą stronę i zobaczyłam, że
z tamtego przejścia również wychodzi reszta naszego gangu z
Liamem na czele. No jak rosyjska ruletka! - Kurwa...
- Co jest grane? -
zapytałam chłopaków, a Zayn tylko wzruszył ramionami.
- Louis, widocznie
wszystkie wejścia prowadzą tylko tu – odezwał się Liam.
- No, co ty nie powiesz?
Wcale nie zdążyłem się zorientować – odpowiedział mu z
sarkazmem Tomlinson. - Wychodzi na to, że to jeden magazyn z 60
ukrytymi pokojami. - Ruszył do przodu, uważnie się rozglądając,
więc automatycznie każdy przemieścił się wraz z nim i
ostatecznie staliśmy całością w jednym miejscu.
- No i co robimy? -
zapytał Niall.
- A co mamy robić?
Przecież muszą tu gdzieś być – odpowiedział mu Zayn.
- Trzeba przeszukać
wszystkie pomieszczenia, to jedyne rozwiązanie – nakazał Louis.
Gdy tak
ich słuchałam, coś przykuło mój wzrok. A mianowicie kolejne,
metalowe drzwi, zza których wydostawała się struga żółtego
światła. Zaświeciła mi się lampka w głowie i najciszej jak
potrafiłam, podbiegłam do Tomlinsona, a potem potrząsnęłam go za
ramię.
- Co? - Popatrzył na
mnie, marszcząc brwi.
Wskazałam
mu to, co odkryłam, a on natychmiast skierował spluwę w tamtym
kierunku. Uniósł rękę do góry i wszyscy ucichli. Zrobił kilka
kroków do przodu. A dlatego, że szłam zaraz za nim, wraz z tym jak
się zbliżałam, słyszałam za tymi drzwiami rozlegające się dość
głośne rozmowy i ogólny szmer. Nagle szatyn niespodziewanie się
zatrzymał i obrócił, a ja zderzyłam się z jego torsem. Syknął,
gdy nasze ciała się o siebie obiły, a ja złapałam się za głowę,
bo dość mocno przywaliłam nią w jego ramię.
- 3 osoby zostają tu i
pilnują, by stamtąd nie wyszli – szepnął głośniej Louis. - W
razie czego – strzelacie, a my postaramy się tu wrócić. Reszta
się rozdziela i szukamy chłopaków w pozostałych pomieszczeniach
– nakazał, na co każdy pokiwał głową.
Chciałam
odejść z powrotem do Harry'ego i Zayna, ale Tomlinson pociągnął
mnie za rękę i szybko zrozumiałam, o co chodzi.
- Teraz idziesz ze mną i
pozostałymi.
- Będziecie mnie tak
przerzucać od osoby do osoby? - syknęłam cicho.
- Po prostu bardziej
przydasz się nam – wyjaśnił i pociągnął mnie za sobą.
Poprowadził
nas w inny korytarz. Śmierdziało stęchlizną, jakąś pleśnią i
jakby coś się fajczyło. Skrzywiłam się i próbowałam nie
zwracać na to uwagi, gdy zapach robił się coraz intensywniejszy.
Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
- To tuman, nie
zorientuje się – usłyszałam nieznany głos.
Nim
zdążyłam o czymkolwiek pomyśleć, Louis wepchnął mnie w inny
korytarz i przycisnął do ściany. Znajdował się niesamowicie
blisko mojej twarzy, a ja zaczęłam szybciej oddychać, ze wzgląd
na to, w jakiej pozycji się znajdowaliśmy. Uniósł palec do ust i
zrozumiałam, że wciąż mam być cicho.
- Da nam te 500 tysięcy,
a potem podbijemy stawkę do miliona – usłyszałam ten sam obcy
mi głos.
Zmarszczyłam
brwi i spojrzałam na Tomlinsona, który lekko pokiwał głową z
pogardliwą miną, pokazując mi, że miał rację, gdy mówił, że
wcale ich nam nie oddadzą, jeśli Louis zapłaci okup.
A to
parszywce! Coraz głębiej wierzę w to, o czym mówił mi Louis.
Miał stuprocentową rację i na przyszłość będę o tym pamiętać.
Przewidział wszystko, to profesjonalista.
- Znając szefa, będzie
żądał większej kwoty i na to się nie skończy.
- Wiadomo. Będzie
trzymał tu ich do usranej śmierci.
Ścisnęłam
mocniej szczękę, by się przypadkowo nie odezwać. Nie dopuszczę
do tego. Nie zostawię moich przyjaciół w tym miejscu.
Kątem
oka zobaczyłam dwóch, napakowanych gości, przechodzących
korytarzem, w którym jeszcze przed chwilą byliśmy. Pod wpływem
impulsu uniosłam broń i nieświadomie wymierzyłam kulę.
Usłyszałam tylko strzał, a potem zostałam wepchnięta głębiej w
korytarz, za inne skrzynie. Przycisnął mnie do ziemi, okrył swoim
ciałem, a mi wyłączyło się logiczne myślenie i zatopiłam się
w jego błękitnych oczach. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka
milimetrów, a ja dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że
zrobił to tylko po to, by nas nie zobaczyli. Po prostu kreatywnie
mnie ukrył...
- Kto tu jest?! Szefie! -
usłyszałam krzyk tego, którego nie postrzeliłam. Do uszu doszedł
mi stukot butów. Uciekł. Nie zobaczył nas.
- Bardzo dobrze
strzeliłaś, ale następnym razem nie działaj tak pochopnie –
wyszeptał szatyn, a mnie odurzyło jego spojrzenie. Podniósł się
z mojego ciała, podał mi rękę i pomógł wstać. - Nic ci nie
jest? Nie przycisnąłem cię zbyt bardzo? Nie złamałem ci nic? -
pytał z uniesioną brwią, by być przygotowanym na wszystko.
Potrząsnęłam
głową, a on puścił moją dłoń, którą trzymał wyjątkowo
długo.
- Wszystko w porządku –
wydusiłam z siebie i poczułam, jak na moje policzki wkrada się
gorący rumieniec. Odchrząknęłam i otrzepałam ubranie z brudu, a
potem podniosłam z podłogi broń, która pod wpływem upadku
wypadła mi z ręki i poleciała kilka metrów dalej.
- W takim razie –
chodź. Mamy mniej czasu. Wiedzą, że tu jesteśmy, zaraz nas
znajdą – mówił cicho, wyprowadzając nas z korytarza w drugi.
Od razu
zorientowałam się, że nie tylko człowieka, którego postrzeliłam
już tu nie było, ale również pozostałej części naszego gangu.
- Gdzie reszta? -
zapytałam całkiem zdezorientowana.
Musiałam
przywrócić poprzednie myślenie, bo inaczej na nic bym się tu nie
zdała.
- Nie mam pojęcia.
Pewnie ruszyli dalej szukać. Teraz liczy się czas.
Zaczęliśmy
iść dalej, oczywiście teraz o wiele szybciej niż wcześniej.
Adrenalina we mnie buzowała, co chwilę odwracałam się zobaczyć,
czy nikt za nami nie idzie. Chciałam, byśmy szybko ich odnaleźli.
- Czy ty też czujesz,
jak coś śmierdzi? - zapytałam za jego plecami.
- Czego innego
spodziewałaś się po opuszczonym miejscu? Pewnie coś tu się
zepsuło albo zgniło. Nikt tu zwykle nie zagląda – odparł.
Przeszliśmy
może 10-15 metrów i usłyszałam, jak ktoś nadbiega. Razem z tym,
jak się zbliżał, rozpoczęła się jakaś strzelanina.
- Cholera jasna, szybcy
są – zaklął Louis i pociągnął mnie w kolejny korytarz.
Przebiegliśmy
połowę, a potem ukrył nas za jedną ze ścian, mnie trzymając za
sobą. W czasie, gdy on sprawdzał, czy nikt nie kieruje się w naszą
stronę, ja odwróciłam głowę i zobaczyłam przed nami Nialla i
dwie pozostałe osoby z gangu. Wyraz ich twarzy był niezrozumiały,
jakby byli trochę... przerażeni?
- Tylko nie odwracaj się
w prawą stronę, proszę cię – ostrzegł mnie blondyn, a ja pod
wpływem chwili oczywiście nie posłuchałam i wiem, że postąpiłam
w tym wypadku źle. Nim z mojego gardła wydobył się krzyk, ktoś
słusznie zakrył mi dłonią usta, przez co słychać było tylko
mój zrozpaczony jęk.
- To teraz już wiesz, co
tak śmierdziało? - zapytał Louis, zdejmując rękę z mojej
twarzy, a ja z przerażeniem przytaknęłam.
Kilka
metrów dalej leżała nieżywa osoba, pokryta wszelakim robactwem.
Było jej widać połowę kości, a mi zebrało się na większe
mdłości.
- Gdzie wy mnie
zabraliście? - zapytałam żałośnie, odwracając wzrok od tego
nieprzyjemnego widoku. Słowo daję, że zaraz się zrzygam.
- Nie mów tylko, że
pierwszy raz coś takiego spotykasz.
- Yhm. - Pokiwałam
energicznie głową. Byłam tak przerażona tym widokiem, że
myślałam, że zaraz się rozpłaczę.
- Nie patrz tam –
nakazał mi Louis. - Nie patrz, słyszysz?
- Słyszę, do cholery.
Nie jestem głucha – odpowiedziałam rozpaczliwie.
- Jesteś w stanie dalej
iść? - zapytał odrobinę zaniepokojony.
- Tak, przecież nie mam
innego wyjścia. - Głęboko odetchnęłam, próbując się
uspokoić. - Idziemy? - zapytałam, gdy usłyszałam, że dźwięk
strzałów się od nas oddala.
- Idziecie z nami,
chłopaki – powiedział szatyn do reszty i wyszliśmy zza ściany.
Ledwo
puściłam Tomlinsona, a już poczułam jak zostaję zaciągnięta
siłą na podłogę. Gdyby nie mój krzyk, zapewne nie wiedzieliby
nawet, że mnie dorwali.
- Puść ją. Na razie
proszę cię po dobroci – wycedził Louis przez zęby, celując
bronią w stronę mężczyzny, który mnie obezwładnił.
Poczułam
przy skroni zimny przedmiot i już wiedziałam, że mogę nie wyjść
z tego cało. Nie pierwszy raz spotyka mnie to ryzyko. Byłam
świadoma tego, co może mi się za chwilę stać.
- Jak zamierzaliście
ukryć, że ta wasza flądra wróciła? - usłyszałam swojego
oprawcę. I teraz wiem, że nie gada o mnie, bo ja tych ludzi widzę
pierwszy raz na oczy. Za to oni mnie chyba nie. A przynajmniej
myślą, że to ja.
- To nie jest ona –
powiedział stanowczo Niall.
Wszyscy
celowali w niego, a ja z trudem oddychałam, bo ścisnął mi szyję.
- Tak, Horan, bo już ci
uwierzę. - Zaśmiał się gorzko. - Nie jestem tępy, a tym
bardziej ślepy i widzę, że to ona – warknął.
- Radzę ci ją puścić.
Czterech na jednego? Wiesz, że nie dasz rady.
- Odłóżcie broń albo
strzelę jej kulkę i po niej.
Patrzyłam,
jak wszyscy powoli kierują pistolety w dół. Brakowało mi
powietrza, a przed oczami zaczęły mi się pojawiać czarne plamki.
Zanim zaczęłam się dusić, zobaczyłam, że każdy odłożył broń
na ziemię. Każdy, prócz Louisa, i wiedziałam, że w nim jest mój
ratunek. Próbował go zmylić. Gdy odłożył ją na ziemię, a przy
głowie nie czułam już spluwy, szatyn energicznie ponownie chwycił
broń w dłonie i wystrzelił do mężczyzny. Poczułam jak uścisk
wokół mojej szyi się poluźnia, a mojego ciała już nikt nie
trzyma.
- Uciekaj! - usłyszałam
czyiś krzyk, a ktoś innym podniósł mnie z ziemi i pomógł mi
biec dalej. Kaszlałam, dusiłam się, ale starałam się uciekać
najdalej jak się dało.
W końcu
zatrzymaliśmy się w jakimś zaułku. Oparłam się o jedną ze
ścian, odchyliłam głowę i próbowałam oddychać.
- Spójrz na mnie. -
Poczułam palce na policzkach. Zobaczyłam przed oczami Louisa,
zmusił mnie, by, patrzyła na niego, nie w sufit. - Oddychaj, skup się i oddychaj – mówił.
Wiedział,
że mam kolejny atak astmy, a ja wiedziałam, że on mi pomoże. Nim
się spostrzegłam, zatopiłam się w jego oczach, a mój oddech
znacznie się poprawił. Dość szybko.
- Dobra, idziemy –
wychrypiałam, powracając do rzeczywistości.
- Jesteś pewna? -
Odsunął się ode mnie. - Nic ci nie jest?
- Tak, jest dobrze,
dzięki. - Oderwałam się od ściany i ruszyłam dalej. - Chodźmy.
- Popatrzyłam na niego, bo stał bez ruchu.
- Jesteś chyba
najsilniejszą kobietą jaką znam – wymamrotał.
Delikatnie
uśmiechnęłam się na jego słowa i tym razem to ja szłam przed
nim, a on mnie krył. Chyba naprawdę mi ufa. A ja... po tym, co
przeżyłam z nim przez ostatnie tygodnie... ja też.
Szliśmy
w bardzo szybkim tempie, nawet nie wiem, gdzie dokładnie nas
kierowałam, ale robiło się coraz głośniej.
- Na pewno wszystko z
tobą okej? Nie chcę, by coś ci się stało – powrócił do
tematu po kilka minutach.
- Tak, przecież mówiłam,
że tak, żyję. Nie wiedziałam, że będziesz aż tak się o mnie
troszczyć – zauważyłam. Już nie usłyszałam jego odpowiedzi,
bo jej nie dostałam. Uznałam, że tego nie skomentuję.
Choć
na to się nie zapowiadało, stanęłam jak wryta, gdy przed oczami
przeleciała mi kula. Gdyby nie to, że Louis w porę odciągnął
mnie do tyłu, zapewne już bym nie żyła.
- O kurwa... - Otworzyłam
szeroko oczy.
- W porządku? -
usłyszałam obok i powoli przekręciłam głowę.
- Całe życie
przeleciało mi przed oczami. Prawie dostałam zawału –
wymamrotałam, wciąż otępiała.
- Ale... żyjesz, nie?
- Co? T-tak. - Kiwnęłam
głową, a potem nią potrząsłam, by się ogarnąć.
- To idziemy stąd. -
Złapał mnie za rękę i zabrał z tego miejsca, ale okazało się,
że było tylko gorzej. Staliśmy po środku strzelaniny i nie
wiadomo było, gdzie się schować.
- No, dzięki, Tomlinson!
- krzyknęłam, unosząc pistolet. - Miałeś mnie stąd zabrać, a
nie jeszcze wpakować w środek wojny! - wydarłam się do niego,
oddając kilka strzałów w kierunku przeciwników. Już go obok nie
było, stał kompletnie gdzie indziej, a krzyki wokół nas się
potęgowały.
- Bez łupu ich nie
oddamy!- wydarł japę gość na przeciw mnie. Od razu strzeliłam w
niego kilka kulek i nawet padł na ziemię.
- Skąd miałem wiedzieć,
co tu się dzieje?! - odkrzyknął mi szatyn.
Pewnie!
Trzeba było mi się stamtąd nie ruszać. Pozwoliłam, by zaciągnął
mnie na śmierć, cudownie.
Wyjęłam
zza paska kolejny pistolet, by wymienić broń, bo w pierwszej
skończyły już mi się naboje. Strzelałam przed siebie, kryjąc
się za skrzyniami i uważając, by nie postrzelić kogoś z naszego
gangu.
- Zayn, czy ich nie było
mniej kiedyś?! - usłyszałam z tyłu Louisa.
- Coś ich nagle się
namnożyło! - odkrzyknął mu.
- Znaleźliście Mitcha i
Olivera? - zapytałam Liama, stojącego obok mnie, ale nie
przestałam strzelać.
- Kilku chłopaków
próbuje ich uwolnić. Są w tamtym pomieszczeniu – wskazał
głową, a ja tylko na chwilę tam popatrzyłam.
Wszędzie
dookoła lała się krew, a w powietrzu unosił się dym, pochodzący
z broni. Niespodziewanie obok mnie padł Harry, którego postrzelili
w udo.
- Jezus Maria! -
krzyknęłam, rzucając się w jego kierunku.
Chłopaki
zaczęli nas kryć, a ja odciągnęłam go tak daleko jak się dało,
równocześnie trzymając broń w gotowości.
- Miller, zabierz stąd
Harry'ego! - krzyknął w naszą stronę Louis.
- Nie słuchaj go –
wysyczał z bólu chłopak. - Ja tu zostaję, mamy mało ludzi –
dodał, ale widziałam, ja bardzo go boli.
- Nie pieprz, tylko
wstawaj. - Podciągnęłam go do góry.
- Nigdzie nie idę. Nie
rozumiesz, że...
- Zamknij się, dobra,
Styles?! - wydarłam się na niego. - Próbuję cię ratować, więc
mógłbyś to docenić! - Buzowałam złością, rozzłościło mnie
jego prostackie zachowanie. - Jak chcesz umrzeć, to proszę bardzo
– mówiłam dalej, ale już się nie odezwał. Potraktowałam to
jako pozwolenie i zawieszonego na mojej szyi, ciągnęłam do
wyjścia. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie bardzo może iść,
ale jak niby inaczej miałabym go stąd wyciągnąć? Nie dałabym
rady wziąć go na ręce.
- Módl się, żeby nikt
nie wszedł nam w drogę – powiedziałam w jego stronę, gdy
poczułam, że jesteśmy już w połowie drogi.
- Nie chciałabyś
wiedzieć, jak długo już się modlę – wysapał.
Znalazłam
właściwą drogę powrotną, na nasze szczęście w bardzo szybkim
czasie odnalazłam też właściwe wyjście. Wyciągnęłam nas na
zewnątrz, a stamtąd było już bardzo blisko furgonetek.
- Wytrzymaj jeszcze
chwilę, dobra? - wysapałam, bo przygniatał mnie swoim ciężarem.
Nie żeby był gruby, po prostu mężczyźni na ogół są ciężsi
od kobiet, mimo, że ten tu jest chudy jak patyk.
- Jeszcze żyję,
Cassandra, nie umieram – odparł spokojnie. Panie Boże, daj mi
sił, żeby, go nie zabiła jak z tego wyjdzie.
Dotaskałam
go do jednej z furgonetek, które były oczywiście otwarte, i
wepchnęłam na tylne siedzenia. Sama przeszłam na chwilę do
przodu, by znaleźć apteczkę. Gdy już miałam ją w rękach,
wygrzebałam opaskę uciskową i bandaż, i wróciłam do tyłu, do
Harry'ego.
- Zostaw mnie i idź do
nich – powiedział, gdy zakładałam mu opaskę w górnej części
uda. - Nic mi nie będzie.
- Ciebie musiało coś
mocno walnąć – stwierdziłam. - Pewnie, ja pójdę, a ty się tu
wykrwaw – prychnęłam i zaczęłam bandażować mu nogę
kilkunastoma warstwami białego materiału, bo natychmiast zaczął
przepuszczać czerwoną ciecz.
- Gdyby nie ja, to pewnie
dalej siedziałabyś w tej rzeźni, nie? - znów się odezwał.
Miałam ochotę strzelić mu z liścia.
- Mogę tam chętnie
wrócić, by im pomóc, ale serio, chcę też pomóc tobie. Więc
bądź tak miły i na chwilę się zamknij albo po prostu nie mów
niepotrzebnych rzeczy. Czaisz?
- Jesteś naprawdę
zadziorna, Miller. - Oblizał usta, przyglądając mi się. Wciąż
w połowie leżąc na siedzeniach.
- Za to ty coraz bardziej
upierdliwy – podsumowałam i nie wiem, jakim cudem, ale się
zamknął. Tylko się na mnie wciąż gapił.
- Gdyby nie to, że
jestem z Cindy, pewnie zacząłbym do ciebie zarywać – mówił
dalej. A nie, więc jednak się nie uciszył.
- Czy ty kiedyś się
zamkniesz? - Uśmiechnęłam się sztucznie. - Mam powiedzieć
Cindy, co o mnie myślisz? - zapytałam uszczypliwie.
- Boże, nie! - jęknął.
- Już się zamknę... - wymamrotał, rozciągając się bardziej i
już leżał na wszystkim siedzeniach, a ręce skrzyżował za
głową.
- Bardzo dobry wybór. -
Rozsunęłam kurtkę, którą na sobie miałam.
- Cassandra... - znów
się odezwał. No przecież, że się nie zamknie.
- Czego? - westchnęłam,
wymieniając naboje w broni, na wszelki wypadek.
- Ale zostaniesz tu ze
mną, prawda? - zapytał. Czyli co? Jednak mnie tutaj już chce?
Niemożliwe.
- Tak, Styles... -
Oparłam się o furgonetkę, z której wystawały nogi chłopaka.
- Wiesz, jakby coś
działo mi się z tą nogą czy coś...
- Yhm, ty już się nie
tłumacz – przerwałam mu, uśmiechając się do siebie. W środku
miękki jest. Kto by pomyślał?
Już
więcej się nie odezwał i w takim milczeniu przeczekaliśmy jakieś
30 minut. I co dziwne, żaden człowiek z tamtego gangu tu się nie
pojawił. I bardzo dobrze dla nich, a dla nas jeszcze lepiej. Bo sama
z pół-żywym tu Harrym nie poradziłabym sobie w ogóle i zapewne
szybciej już bym z nim stąd zwiała niż stanęła do starcia sama
z tymi tyranami.
- Powiedźcie, że to już
koniec! - krzyknęłam, gdy zobaczyłam nadchodzących chłopaków
wraz z poobijanymi Mitchem i Oliverem. Na szczęście żyli.
Odkleiłam
się od furgonetki i przeszłam kilka kroków.
- No nie bardzo. Trzeba
podłożyć jeszcze bombę – odpowiedział Liam. - Ale ja
zostaję, bo trzeba zająć się Harrym – dodał, natychmiast
podchodząc do Stylesa. Poruszył jego nogą, a ten od razu z jękiem
usiadł.
- No, nareszcie. Umarłbym
i byście nie przyszli do mnie – powiedział z wyrzutem, a ja
przewróciłam oczami. Dramatyzuje gorzej niż baba.
- A czy to przypadkiem
nie ty chciałeś zostać na polu walki? - zapytałam.
- Chciałem, ale... byłaś
tak dobra i mnie tu przytaskałaś... - Uśmiechnął się szeroko.
- No nie wierzę. -
Zaśmiałam się, krzyżując ręce na piersiach. - Człowieku,
gdyby nie ja, to na pewno byś się tam wykrwawił, a ty jeszcze...
- Dobra, dość –
przerwał naszą wymianę zdań Zayn. - Będziecie się o to kłócić,
jak wrócimy do domu i wyjdziemy z tego cało. Nie zapominajcie, że
trzeba jeszcze podłożyć bombę, oni wciąż żyją –
przypomniał.
- Ale to nikt jeszcze nie
poszedł tego zrobić? - zapytałam ze zdziwieniem, ale spotkałam
się tylko z milczeniem z ich strony. - Dobra, wiecie co? -
skapitulowałam, unosząc ręce. - Ja wcześniej stamtąd wyszłam,
to ja to zrobię. - Poszłam na tyły furgonetki. - Dajcie mi to,
chłopaki i po sprawie.
- Tylko uważaj, tak?
Musisz być szybka i w porę wyjść. - Niall podał mi do rąk
urządzenie z kablami. Trzymałam jedną z najbardziej
śmiercionośnych broni jaka była na tym świecie. I czułam, że
teraz to na mnie spływa cała odpowiedzialność. - Podłóż ją
najbliżej nich, tylko niech cię znów nie zobaczą, a potem
wciśnij ten przycisk – wskazał palcem czerwony guzik. - Zegar
zacznie odliczać, będziesz miała 5 minut na ucieczkę. Wszystko
zrozumiałaś czy coś powtórzyć? - zapytał patrząc na mnie.
- Nie. - Pokręciłam
głową. - Wszystko jasne. Poza tym, kiedyś już to robiłam, więc
wiem, jak to działa.
- Dobrze. - Przytaknął.
- Tylko uważaj. To byłaby wielka strata, gdyby coś ci się stało.
- Przełknął głęboko ślinę. - Powodzenia.
- Poradzę sobie. -
Uśmiechnęłam się i odeszłam od blondyna.
Ledwo
przeszłam kilka kroków, a znikąd znów pojawił się Tomlinson.
- No, Niall, dawaj to.
Pójdę ją podłożyć i zaraz spadamy – usłyszałam, ale
myślałam, że mówią o czymś innym szłam dalej.
- Ale... ja ją dałem
Cassandrze...
- Co zrobiłeś?! -
wykrzyczał za moimi plecami. - Nie, nie, nie... - Usłyszałam
paniczne majaczenie, więc zwolniłam. - Nie!
- Louis, ona...
- Nie! Natalie, nie! -
krzyknął, a ja stanęłam w osłupieniu. Co on powiedział? - Ona
nie może tam iść! Dlaczego jej pozwoliliście?!
- Louis, to nie Natalie!
- Zawróćcie ją, ona nie
może tam iść! Dlaczego ją puściliście?! Dlaczego znowu to
robicie?! - krzyczał żałośnie, a mi serce zaczęło bić
szybciej.
Odwróciłam
się powoli. Zobaczyłam jakieś 10 metrów dalej jak Zayn i Niall
próbują utrzymać Louisa, ale on tylko im się wyrywał. To jak
wyglądał w tej chwili... po prostu nie do opisania. To nie był on,
był... był zrozpaczony?
- Puśćcie mnie! Nic nie
rozumiecie?! Chcecie, by tam zginęła?!
- Pozwól jej iść, to
nie jest...
- Nie! Nie idź tam! -
Szarpał się. - Natalie, nie! - usłyszałam jego przeraźliwy
krzyk. Robił to długo i widać było, że trwał w rozpaczy. Był
rozbity, jakby jakiś uraz z przeszłości do niego wrócił. Był
jak żołnierz, który wrócił z wojny, a jego psychika była
kompletnie zepsuta.
Kiedy
usłyszałam kolejny bolesny krzyk, powoli zaczęłam wracać. Sama
byłam w niemałym szoku, ale wiedziałam, że znów miał omamy. Coś
było z nim nie w porządku, to nie było normalne zachowanie.
- Wróć do mnie!
- Uspokój się, Louis!
- Nie! Ona nie może tam
iść! To ją zabije! Nie słyszycie?!
Z
każdym kolejnym krokiem byłam bliżej niego, ale on chyba tego nie
dostrzegał. Miał atak paniki, wyglądał jakby... miał chorą
psychikę? Może nie tyle chorą, ale uszkodzoną i to dość
dogłębnie, by zachowywał się tak, jak się właśnie zachowuje.
Dopiero,
gdy znalazłam się metr przed nim, zauważył mnie i ucichł.
Myślałam, że się uspokoi, gdy zawrócę, ale on dygotał. Trząsł
się, miał dreszcze jak osierocone dziecko. Był nie do poznania.
Podeszłam
jeszcze bliżej i bez słowa podałam Zaynowi bombę, którą
trzymałam w dłoniach, a potem spojrzałam na Louisa.
- Nie idź tam, Natalie –
powiedział roztrzęsionym głosem. - Wróć do mnie – wyszeptał,
patrząc mi wprost w oczy. Widać było, że jest spokojniejszy, gdy
jestem przy nim, więc chłopaki go puścili.
- Louis, jestem tu –
odpowiedziałam. - To ja, Cassandra, nie Natalie...
- C-co? - Zmarszczył
brwi, a potem zaczął szybciej oddychać. - Nie jesteś Natalie –
powtórzył po mnie i chyba dotarły do niego te słowa, bo zaczął
powoli się cofać. - Nie jesteś...
- Louis. - Chciałam do niego podejść, ale Niall mnie zatrzymał, łapiąc za ramię.
- Lepiej teraz go zostaw
– poradził mi, sam mając niewesołą minę. - Mówię poważnie.
- Stanął przede mną, zasłaniając mi skutecznie widok.
- Idź podłożyć tą
bombę, bo nie ma już czasu – odezwał się Zayn.
- Nie – stanowczo
odmówiłam. - Niech pójdzie ktoś inny. Ja już nie pójdę. Z
Louisem jest coś nie w porządku.
- Jest w porządku,
tylko... - Niall się zawahał nad swoją odpowiedzią. - Uwierz, to
jest ostatnio na porządku dziennym.
- Jak to? - Zmarszczyłam
czoło. - Ataki paniki są na porządku dziennym? Czy wy uważacie
to za normalne?
- Zayn, idź podłożyć
bombę. - Niall zwrócił się do Mulata, a on przytaknął. -
Proszę, nie drąż tematu. Właściwie, nie powinnaś była tego
widzieć. - Westchnął. - Najlepiej byłoby, gdybyś o tym
zapomniała – dodał.
- Nie róbcie ze mnie
wariatki, okej?! - krzyknęłam poirytowana ich nieskutecznym
sposobem uciszenia mnie. - Gdzie on w ogóle jest? - zapytałam,
rozglądając się. Nie było go w pobliżu i nikt więcej na jego
temat nawet się nie odezwał. - Louis?! - zawołałam go, wymijając
Nialla. Przepchnęłam się przez resztę gangu, ale jego nie
widziałam i to było dla mnie dziwne, bo przecież nie mógł się
rozmyć, co najwyżej dobrze się ukrył. Tylko nie wiem, czemu.
Miałam
zawrócić, ale uznałam, że zajrzę za furgonetkę. I dobrze
myślałam, był tam. Gdy go ujrzałam, opierał czoło o ścianę
pojazdu, jego dłonie też tam spoczywały. Chciałam od razu do
niego podejść, ale chwilowo się powstrzymałam, bo usłyszałam
coś niespodziewanego, coś, czego nigdy bym o nim nie powiedziała.
Płakał...
- Louis... - Zaczęłam
powoli do niego iść. Przerażało mnie to, co się z nim dzieje.
- Odejdź – usłyszałam
stłumiony, roztrzęsiony głos. Dotknęłam delikatnie jego
ramienia, ale on niespodziewanie wybuchł. - Zostaw mnie, do
cholery! - wykrzyczał prosto na mnie.
Zobaczyłam
jego czerwone oczy, policzki całe we łzach i ból w jego
spojrzeniu. W ogóle nie przypominał siebie. To nie był ten sam
Louis, co kilka lat temu w Stanach. Myliłam się, całkowicie się
zmienił. Jego uczucia, jego zachowanie względem innych totalnie się
zmieniło.
- Nie będę o nic pytać,
nie zamierzam. - Uniosłam lekko dłonie, by go uspokoić. - Wiem,
że kiedyś mi powiesz, ale teraz nie musisz nic mówić. Chcę
tylko, żebyś wiedział, że tu jestem – powiedziałam spokojnie.
Patrzył
na mnie, pełny rozpaczy, a z jego oczu wciąż płynęły łzy.
- Nie jesteś sam, Louis.
- Zmniejszyłam odległość między nami i go przytuliłam.
Na
początku się opierał, ale potem poczułam, jak się poddaje i po
prostu bardzo mocno przyciska mnie do siebie. Przytulił się do
mojej szyi, mocząc łzami moją skórę. Wciąż płakał, ale nic
nie mówiłam, tylko gładziłam go po plecach. Gdy zaczął się
uspokajać, usłyszałam wybuch dochodzący z magazynów. Pociągnął
mnie ze sobą na ziemię i zakrył ciałem, gdy gorące odłamki
leciały w naszym kierunku. Skrywał mnie w swoich ramionach, by nic
mi się nie stało. A w mojej głowie pojawiła się myśl, że
jesteśmy już bezpieczni. Oni już nie żyją...
***
____________________Tak, jestem z powrotem! A to mój ulubiony rozdział!
Miałam
problemy przez które nie udało mi się wstawić rozdziału, ale myślę, że kolejny pojawi się za 2 tygodnie. Chyba, że będę miała więcej materiału, bo na to chwilę jest odrobinę cienko.
Miłego weekendu!
/Perriele rebel