21 marca 2019

ROZDZIAŁ 24. 'MIAŁAŚ NIE PŁAKAĆ, MIAŁAŚ BYĆ TWARDA'


*Cassandra*

Zastanówmy się głębiej i pomyślmy, ile lat ja mogę być w Londynie. Nie jestem w stanie w tej chwili dokładnie tego obliczyć, ale nastąpiło to chyba niecałe 3 lata temu. 3 lata, to ogromny przedział czasowy, ale też zależy od jakiej spojrzeć strony.
Gdy tylko przeniosłam się do tego miasta, od razu sprowadziłam tu też mamę, Jake'a i Maddie. A gdy w miarę się ustatkowaliśmy i znaleźliśmy pierwszy dom, udało mi się założyć własną firmę i do tej pory nie wiem, jak to doszło do skutku. I jak na to spojrzeć, to 3 lata działalności firmy, to jest dość krótko. Bez pomocy Tristana, który pod tym kątem jest bardziej wykształcony ode mnie, na pewno by się nie udało. To głównie jego zasługa i dzięki niemu mam to, co mam, doszłam do tego, gdzie jestem w tej chwili. Zarządzam jedną z lepszych, szanowanych i bardziej znanych firm w Londynie. Nigdy nie podejrzewałabym, że do czegoś takiego może dojść w moim życiu. Nawet nie śmiałabym marzyć o czymś takim. Wszystko działo się spontanicznie i powoli, nie oczekiwałam takiego sukcesu. Chciałam tylko zacząć nowe życie w nowym miejscu i legalnie pracować, zarabiać pieniądze, i przyszedł pomysł: 'dlaczego nie otworzę firmy?' Teraz wiem, że to był dobry wybór, za długo walczyliśmy o to z Tristanem i mimo tego, że dzieje się gorzej, nie pozwolę, byśmy to wszystko łatwo stracili. Mowy nie ma. Tylko dzięki tej firmie miałam pieniądze na to, żeby zbudować wieżowiec, w którym teraz mogę mieszkać, bez obaw, że mnie stamtąd wyrzucą, jeśli nie spłacę rachunków.
W Stanach przez chwilę studiowałam przedsiębiorczość. No, dobra, przez dłuższą chwilę. Od 17. roku życia do niemal 20., teraz mam 23, na marginesie. Patrząc na te dwie liczby z początku, uczyłam się na uniwersytecie 3 lata, z tym, że wcale nie ukończyłam tej nauki. Na tyle, ile miałam pieniędzy, uczyłam się. Kradłam kasę z poprzednim gangiem, aby zapewnić rodzinie jedzenie, ubrania, edukację i wszystko, czego potrzebują. To, co zostało, przeznaczałam na kolejne semestry na uczelni, a mama była święcie przekonana, że tak monumentalne pieniądze płacą mi w jakiejś ogromnej firmie, ale tak nie było. Byłam zmuszona okłamywać ją w kwestii pracy i w kwestii pieniędzy.
A potem kasa powoli zaczęła się kończyć, akcji na pieniądze było mniej i robiło się niebezpiecznie. I tylko ja byłam tego świadoma, wszystko trzymałam w tajemnicy przed rodziną, a w szczególności przed mamą, ze wzgląd na jej chore serce. Zliczyłam wszystkie pieniądze i rzuciłam ostatni rok studiów. Przerwałam naukę, bo nie byłam w stanie za nią zapłacić, co także powiedziałam mamie, bo to akurat musiała wiedzieć, w tym nie mogłam jej okłamać. Ważniejsza była edukacja Jake'a i Maddie, ja bym sobie poradziła. Wyszukałam najtańszy lot do Londynu, spakowałam się, przebłagałam Tristana i Kelly, i wylecieli ze mną. Rodzinie zostawiłam możliwie najwięcej pieniędzy. A później wszystko potoczyło się szybko, tak jak opisywałam to wcześniej. Założyliśmy działalność, która przerodziła się w ogromną firmę, przed tym, sprowadzając moich bliskich do miasta i od tamtej chwili czuję, że nie muszę się martwić o najmniejszego funta, aby przetrwać. Udało mi się tego dokonać bez pełnego wykształcenia.
Od ponad sześciu lat zarabiam za dwoje, troje dorosłych. Czasem było trudno, ale nareszcie wyszliśmy na prostą. Liczę, że te czasy już nie wrócą, dlatego ciągle muszę walczyć, dmuchać na zimne. Ciągle gromadzę pieniądze i dziś jest jeden z tych dni, kiedy muszę zrobić to nielegalnie. Ale kto się o tym dowie? Nigdy jeszcze mnie nie dorwali i nie dorwą. Dzisiaj ta akcja z jubilerem, im więcej wyniesiemy stamtąd biżuterii, tym więcej chłopaki dostaną za nie pieniędzy za sprzedaż na czarnym rynku i więcej otrzymam ja.
I tak siedząc na tej strzelnicy teraz, mam przeraźliwie dużo czasu na przemyślenia. To okropnie źle, że pozwolili mi tu zostać samej, bo jest zbyt duża cisza i chcąc nie chcąc, myślę o dosłownie wszystkim. Przyjechałam do nich ze 2 godziny wcześniej, bo chciałam postrzelać sobie przed akcją i mnie tu wpuścili. Tylko, że zamiast dalej ćwiczyć, po godzinie wymieniłam broń i już na tor nie wróciłam. Usiadłam i to, że byłam tu kompletnie sama w tamtej chwili, sprawiło, że zaczęłam myśleć nad swoim życiem. Zaprowadziło mnie to w wiele zakamarków mojego umysłu. W między czasie moich rozmyśleń, dosłownie przed 10 minutami, na strzelnicę przyszli Niall i Liam. Nie zwrócili na mnie większej uwagi i poszli do magazynku, a ja jeszcze bardziej pogłębiłam się w swoich myślach i nie było łatwo tego skończyć, jak już zaczęłam.
Gapiłam się w jeden punkt przed sobą, a broń, którą miałam w dłoni, z każdą nową myślą, podrzucałam w górę i łapałam nawet na nią nie patrząc. Czułam się, jakby ktoś mnie zahipnotyzował, tylko że raczej to ja sama sobie zrobiłam. O ile tak właśnie człowiek czuje się podczas hipnozy. Ten temat jest mi kompletnie nieznany.
Każdy rzut bronią – nowa myśl. Pierwszy rzut. Stany i Londyn. Drugi rzut. Gangi i kryminalistyka. Trzeci. Pieniądze. Czwarty. Tata. Piąty. Rodzina. Szósty. Firma. Siódmy. Nick. Ósmy. Obiecane wakacje z dzieciakami, które nie doszły do skutku. Dziewiąty. Włamania do mojego wieżowca. Dziesiąty... Louis.
- Chłopaki! - doszedł do moich uszu głos Tomlinsona, a broń wypadła mi z ręki. Swoim głosem sprawił, że wszystko, co miałam jeszcze przed chwilą w głowie, opuściło mnie. Wszystko mi przerwał. Czemu tylko jemu to się udało, a widok chłopaków nawet mi nie przeszkodził?
Jest ze mną coraz gorzej pod względem tego zakochania się w nim. I ja nie potrafię za nic tego kontrolować, nie potrafię tego zmienić. Tylko, że ostatnio to wszystko mi się spodobało... i od tak nie mogę teraz tego wszystkiego skończyć.
Schyliłam się po pistolet, który upadł mi pod nogi, a kiedy znów się wyprostowałam, kątami oczu dostrzegłam, że z jednej mojej strony nadchodzi Liam i Niall, a z drugiej, wcześniej wspomniany Louis. Zmusiłam się do tego, by podnieść wzrok, a gdy to uczyniłam, zobaczyłam, że nade mną stoi szatyn, który właśnie obok mnie się zatrzymał.
- Hej, Cass. - Uśmiechnął się do mnie, a nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, pochylił się nade mną i poczułam, jak składa na moim policzku delikatny pocałunek.
Czy on naprawdę to robi, czy to tylko mój umysł wariuje i wymyśla niestworzone rzeczy? Ale ja to poczułam, więc musi to być prawda. On rzeczywiście spełnia swoją obietnicę... Do głowy powróciły mi jego słowa: 'Lubię widzieć twój uśmiech'. Robi wszystko, abym była szczęśliwa...
Zobaczyłam, jak Niall i Liam wymienili tylko spojrzenia i znacząco się uśmiechnęli. To jasne, że już nas przejrzeli. Nie trudno, przy tym, jak on zachowywał się wcześniej względem mnie.
- Hej – wymamrotałam cicho, uciekając wzrokiem.
Czułam, że na moje policzki wpływa mi niechciany rumieniec, spowodowany lekkim zakłopotaniem i musiałam tylko powstrzymywać się od tego, aby się nie uśmiechnąć. Na wszystko jest jeszcze o wiele za wcześnie. Ja nawet nie mam 100% pewności, że on chce tego samego co ja. W ogóle nie mam żadnej pewności.
- Długo tak już tu siedzisz? - zapytał, a ja podniosłam wzrok, aby spojrzeć na mężczyznę opierającego się obok mnie o ścianę.
- Chyba ze 2 godziny. Może dłużej. Nie wiem, straciłam poczucie czasu. - Wzruszyłam ramionami.
- Co tak wcześnie? - zapytał, marszcząc czoło, ale nie zdejmując z ust uśmiechu.
- Nie miałam nic do roboty w domu, więc przyjechałam i chłopaki mnie tu wpuścili, żebym sobie trochę postrzelała.
- Mogłaś zadzwonić, to urwałbym się z firmy, gdybym wiedział, że jesteś.
- Nie było potrzeby, przecież chłopaki byli – odparłam bezmyślnie, a z jego twarzy zaczął odpływać uśmiech. Źle zrozumiałam, co powiedział, tak?
Chciał po prostu spędzić ze mną czas. Jaka ja jestem głupia! Sama to wszystko przekreślam, a potem się dziwię.
- Przepraszam, ja nie...
- Nie, w porządku – przerwał mi, uspokajając. - Nie tłumacz się – westchnął, odrywając się od ściany.
Teraz to on czuje się gorzej przeze mnie. Czy między nami kiedykolwiek może być normalnie? To wszystko już mnie przerastać.
- Po co nas wołałeś? - zapytał Niall, zręcznie ratując sytuację. Posłał mi z góry szybkie spojrzenie mówiące: 'Nie ma za co', a ja lekko uśmiechnęłam się w podzięce.
- Dzwoniła do mnie Lottie, chce do na dziś dołączyć. Zaraz powinna tu być.
Przytaknęli mu, a ja zmarszczyłam brwi w zastanowieniu. Coś mi nie pasuje.
- Twoja siostra? - zapytałam, niewiele z tego wszystkiego rozumiejąc.
- Tak, chyba mówiłem ci, że czasem lubi coś sobie wysadzić. - Zaśmiał się.
- Chwila, ale z tego, co wiem, my nic nie wysadzamy dziś. To jubiler.
- Ale lubi też ukraść sobie kilka błyskotek do własnego użytku.
- To... ja też muszę tak zrobić – powiedziałam pewnie. - Dopiero teraz mi o tym mówisz? Zaoszczędzę kupę kasy na biżuterii.
- Myślałem, że to oczywiste, no ale... Idziesz z nami do magazynku? Trzeba szykować już akcję – przypomniał mi.
- Pewnie. - Podniosłam się z drewnianej ławki i ruszyłam wraz z nimi. Z tym że cały czas szłam przed Louisem i cały czas czułam jego wzrok na sobie. Wiedziałam, że na mnie patrzy, kątem oka dało się to dość dobrze zauważyć. To on sądził, że jednak o tym nie wiem.
Weszłam do niedużego pomieszczenia, gdzie odłożyłam pistolet na poprzednie miejsce. Chłopaki trochę dalej ode mnie rozmawiali o jakiejś broni, która została uszkodzona, a ja korzystając z tego, że nie jestem włączona do rozmowy, zaczęłam dokładniej oglądać sprzęt na półkach. Jeszcze nie miałam większej okazji, aby dobrze przyjrzeć się temu wszystkiemu. Zawsze albo przelotnie tylko na to zerknęłam, albo po prostu to chłopaki podawali mi odpowiednie bronie i akcesoria, służące bezpieczeństwu. I dzisiaj, jak tu wcześniej przyszłam, też na chwilę zajrzałam do magazynku i wyszłam, mimo, że tak dużo czasu tu byłam. A to, że jestem w gangu, szczególnie tym, do czegoś przecież zobowiązuje. Powinnam chyba wiedzieć, czym dysponujemy, na wszelki wypadek. Nie wystarczy tylko to, że się przebiorę i sobie postrzelam.
- Cześć, wszystkim. Już jestem – usłyszałam głos gdzieś za plecami, więc się odwróciłam. - Jezus, Maria! - krzyknęłam białowłosa, kiedy mnie zobaczyła. Zakryła usta dłonią i szeroko otwartymi oczami patrzyła na mnie jak na ducha. Okej, takiej reakcji się nie spodziewałam.
Wszyscy na jej krzyk się odwrócili, a ja stałam i nie wiedziałam, co się dzieje.
- Emm... to znaczy... przepraszam. - Potrząsnęłam głową, zamykając oczy. - Cześć – powiedziała już spokojniej.
- Cześć... - wyjąkałam niezręcznie. - Czy ja... coś zrobiłam czy...
- Nie, nie – natychmiast zaprzeczyła. - Coś mi się przypomniało po prostu. - Uśmiechnęła się pospiesznie.
- Lottie, chodź na słówko. - Louis mnie wyminął i wyszedł z siostrą poza magazyn.
Coś mnie podkusiło, by dowiedzieć się, o czym chce z nią rozmawiać i powoli przeszłam bliżej drzwi, i zaczęłam udawać, że oglądam inną broń, ale w rzeczywistości, oczywiście, podsłuchiwałam.
- Zdajesz sobie sprawę, że...
- Przepraszam, Louis. Przepraszam, okej? Po prostu... jest dokładnie jak ona, nie potrafię się do tego przyzwyczaić.Uwierz, że naprawdę próbuję, ale ile razy na nią nie spojrzę widzę...
I przestałam słuchać. Wiem, o co jej chodzi. Wiem, o co im wszystkim chodzi. Każdy widzi we mnie tą Natalie. Gdybym chociaż wiedziała, kim była... Nie wiem nic o niej. Czy oni nie widzą, jak mnie to już denerwuje? I nawet nie wiem, czy kiedykolwiek się dowiem. To jakieś szaleństwo.
- Zrozum, że to szok dla mnie widzieć tą twarz ponownie. Daj mi trochę czasu, żebym się przyzwyczaiła.To się więcej nie powtórzy.
Oczywiście, że się powtórzy... Wiem to.

***

*4 dni później*

Przekonał mnie. Do tej pory, nie mam pojęcia, jak do tego doszło, ale przekonał mnie. Oczywiście, nie obyło się bez długiej, burzliwej i pełnej jego argumentów za – dyskusji. O czym gadam? O tym systemie zabezpieczeń do mojego wieżowca, którego temat rozpoczął się już w Stanach, czyli ponad 2 tygodnie temu, a powrócił dopiero wczoraj.
Wręcz do mnie przyjechał i wepchał mi się do mieszkania, kiedy oświadczyłam mu, że w żadnym wypadku nie przyjadę do niego i nie będę rozmawiać o tym, bo nie zamierzałam pozwolić mu na to, aby tak po prostu, bez płacenia mu, założyli mi go. No, ale uległam jak zwykle. I znowu to była wina jego oczu i jego uśmiechu, które wtedy zawładnęły moim umysłem i nieświadomie powiedziałam, że się zgadzam. I przecież już tego nie mogłam cofnąć, bo dla niego to była ostateczna odpowiedź.
Z jednej strony, pasuje mi to, że nie muszę za nic płacić i zrobi mi to ktoś, kogo znam, ale z drugiej strony, czuję, że nie powinnam przyjmować jego propozycji. Moim zdaniem, to jest za dużo i należałoby zapłacić za coś takiego, a nie korzystać z czyiś ulg. Tylko że jemu tak łatwo nic nie przetłumaczysz. To Louis Tomlinson. Jak on się na coś uprze, to tak ma być i nie ma przebacz. Żadne 'ale' nie wchodzi w grę. I właśnie w taki sposób mnie też przeciągnął na swoją stronę i był z tego niesamowicie szczęśliwy.
Tak naprawdę, to powinnam wymienić te zabezpieczenia już dawno, po pierwszym włamaniu, ale nie miałam ani czasu, ani głowy, by się za to zabrać. No i przyszedł Louis z propozycją, a raczej to on już wybrał za mnie, więc może w końcu wszelkie plany wymiany systemu bezpieczeństwa dojdą do skutku. Oczywiście, o żadnym płaceniu nie ma nawet mowy, bo on tych pieniędzy nie przyjmie. A te zabezpieczenia od jego firmy, wydaje mi się, że będą bardzo skuteczne. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie po ich prezentacji na konferencji w Nowym Jorku. Chyba nie ryzykuję i nie muszę bać się, że się nie sprawdzą. W końcu to Apple. Już słysząc samą nazwę marki wiesz, że wszelkie urządzenia ich produkcji są najwyższej jakości na rynku.
Może to i dobrze, że wyszło, jak wyszło. Może tak miało być? Gdyby Louis nie chciał tego zrobić, to pewnie wciąż nic bym nie znalazła i wcześniej niż później, ktoś znów by się do mnie włamał z taką samą łatwością jak na początku. Tylko że ja naprawdę przez długi czas byłam pewna, że obecne zabezpieczenia będą wystarczyły, w końcu są najnowocześniejsze. Jak widać, nawet na tym się zawiodłam. Życie nieźle daje mi w kość. Po prostu ciągle kopie mnie w dupę i stawia kolejne przeszkody, które muszę ominąć.
Ta nasza rozmowa tak długo wczoraj trwała, że nim się zorientowałam i nim się w końcu dogadaliśmy, był już wieczór. Co za tym szło, aby podpisać potrzebne dokumenty, że na wszystko się zgadzam i tak dalej, musiałam znaleźć na to czas dzisiaj, bo wczoraj było już zbyt późno, żeby pojechać do jego firmy. Dlatego też właśnie tam zmierzam. I w dodatku jest środa, południe, a ja zrobiłam sobie kolejne wolne w firmie. No, co ja poradzę na to, że raz mam nawalone spotkania i obowiązki od samego rana do nocy, a innym razem nie ma nic, nawet czasem sensu zabierać tam dupę? Mam dziwny plan pracy, więc w niektóre dni naprawdę nie muszę przychodzić do firmy, jeśli mi się nie chce nawet wstać z łóżka.
Przeszłam na drugą stronę ulicy, jednocześnie odbierając telefon.
- Jeśli czekasz na mnie w firmie, to już jadę. Musiałem załatwić coś w banku, ale za kilka minut powinienem być - usłyszałam w słuchawce.
- Wszystko fajnie, ale nie czekam, bo jeszcze nawet tam nie doszłam – mruknęłam w odpowiedzi.
- Jak to? Idziesz na piechotę? - zapytał zdziwiony.
- No, tak jakby. - Upiłam ze szklanej butelki łyk soku, nieprzerwanie idąc przed siebie. - Byłam z Kelly na mieście, więc nie zawracałam już po auto do domu i zrobiłam sobie spacer. Poza tym, o ile pamiętam, umawialiśmy się na trzynastą, nie? Mam jeszcze kilka minut w zapasie. Kiedyś tam do ciebie dojdę. - Zaśmiałam się przy końcu.
- Daleko jesteś?
- Właśnie wchodzę do parku przy Wall Street – odpowiedziałam, patrząc na zieleń przede mną.
Zaczęłam iść po kamiennej drodze, dookoła nie widząc żywej duszy. Jedynie kilka aut przejeżdżało trochę metrów dalej, a tak poza tym, nikogo prócz mnie nie było. No i jeszcze wiewiórki biegające między drzewami.
- To dobrze się składa. Za chwilę będę tamtędy przejeżdżać, to podjadę po ciebie – zaproponował. Było mi wszystko jedno, jak tam dotrę.
- Jak tam chcesz. Ja chętnie mogę się przejść.
- Podjadę po ciebie, nie kombinuj. - Zaśmiał się.
- Wiesz co? Jesteś jak taki nadopiekuńczy tatuś, który... Ała!
Ktoś popchnął mnie z całą siłą na ziemię. Poleciałam na kamienne podłoże, mocno uderzając się w głowę. Butelka, trzymana wcześniej przeze mnie, rozbiła mi się pod nogami, a telefon wypadł z ręki, za daleko, by do niego dosięgnąć. Syknęłam z bólu i podniosłam wzrok. Zobaczyłam nad sobą szydercze uśmiechy mężczyzn z wrogiego gangu, przed którym tak ostrzegał mnie Louis. Ludzie, którzy przyjechali zemścić się na nim, a dorwali mnie. Ziścił się mój najgorszy sen. Są nieobliczalni, a sama nie dam sobie rady.
Zaczęli ciągnąć mnie za nogi, chciałam sięgnąć po torebkę, w której była moja broń, ale nie zdołałam. Szarpali mnie, sprawiając mi przy tym niesamowity ból.
- Puśćcie mnie! Pomocy! - krzyczałam, zdzierając gardło. - Ratunku!
- Zamknij się, do cholery! - ryknął jeden z nich, uderzając mnie w twarz. - Nikt ci nie pomoże, bo nikt cię tu nie usłyszy. Dostaniesz za swoje i wasz błąd, jaki popełniliście w Stanach! - Szarpnął za mój pasek od spodni, a gdy robiłam wszystko, by przestał – kopnął mnie w brzuch, a ja zgięłam się w pół. Do oczu napłynęły mi łzy, włosy zasłoniły mi obraz, kilka rąk nieprzerwanie robiło mi krzywdę.
- Nie, proszę... nie – błagałam przez płacz. - Nic wam nie zrobiłam!
- Nie zrobiłaś? Bardzo śmieszne, Natalie. - Ktoś się szyderczo zaśmiał, a mną wstrząsnęły spazmy płaczu. Nie mogłam nic zrobić, włożyli mi ręce pod bluzkę. Obrywałam za czyjąś winę...
- Nie! Nie, błagam! Pomocy! - pisnęłam, gdy podrapali moją skórę na brzuchu. Piekło jak cholera, a za chwilę ponownie dostałam w twarz.
- Powiedziałem, żebyś się zamknęła!- krzyknął któryś, gdy zakryłam przedramieniem twarz.
Rozerwali moją bluzkę, bili mnie, a kiedy nie chciałam im się podporządkować – podrzucili moim ciałem. Poczułam, jak coś głęboko wbija mi się w łydkę i pisnęłam z bólu. Robili ze mną, co chcieli.
- Pomocy! Po...
Znów uderzyli mnie w twarz, a potem ktoś złapał mnie mocno za szyję. Nie mogłam oddychać, nie mogłam nic zrobić. Czułam, jak mnie krzywdzą, czułam ich dotyk na sobie. Nie chciałam tego. Nie mogłam się obronić. Wiedziałam, co chcieli ze mną zrobić. To najgorsze, co można zrobić kobiecie. Nigdy nie myślałam, że coś takiego może mnie spotkać.
Dusiłam się, płakałam, walczyłam o każdy oddech. Próbowałam się uwolnić, wyszarpać, ale z każdym moim ruchem było coraz gorzej. Bili mnie w każde miejsce, na ramionach miałam już strzępki bluzki. Bałam się jak nigdy. Usiłowali zdjąć mi spodnie, wyrywałam się, ale nic mi to nie pomogło. Zaczęli mnie podduszać, traciłam oddech, przed oczami pojawiały mi się mroczki. Każdy oddech był na wagę złota. Chciałam tylko, by mnie zostawili, ale z każdą sekundą moje nadzieje nikły. Nie miałam siły, by walczyć, nie wiem, ile to trwało. Nie wiem, jak długo mnie krzywdzili, ale nie zrobili jeszcze najgorszego. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, nim się do mnie dobiorą.
Podnieśli mnie, wiedziałam, że chcieli pozbyć się moich spodni. Ostatkami sił próbowałam się wyszarpać, wezwać pomoc, ale nie byłam w stanie nawet się odezwać. Ściskali mnie za szyję, odcinając mi dostęp do powietrza.
Aż usłyszałam krzyk w oddali, a oni rzucili moje ciało na chodnik i uciekli. Zostawili mnie pobitą i bezbronną. Poczułam przeszywający ból, zaczęłam nabierać w płuca dużej ilości powietrza, starałam się powstrzymać atak. Zostawili mnie, nie zgwałcili, ale teraz mogę udusić się na dobre. Każda walka o kolejny oddech była kolejnym ukłuciem w klatce piersiowej. Każdy oddech był coraz trudniejszy. Chciałam sięgnąć po inhalator, ale torebka była zbyt daleko, nie mogłam wstać. Łkałam, dusiłam się i czekałam na koniec albo ratunek. Chciałam, żeby to był tylko koszmar, z którego zaraz się obudzę.
Poczułam ciepłą dłoń na moim nagim ramieniu i otworzyłam oczy. Zobaczyłam klęczącego przede mną Louisa. Mój jedyny ratunek.
- Cassandra... jestem przy tobie, już nic ci nie zrobią – mówił uspokajająco, kładąc mi na policzek dłoń i patrząc w oczy. Nie dostrzegł jeszcze, co się ze mną dzieje. Był zbyt przerażony tym, co się stało i nie odrywał wzroku od moich oczu, by pokazać mi, że tu jest. A ja chciałam właśnie, żeby oderwał i zobaczył, że się duszę.
Zebrałam siły, by spróbować wydusić z siebie choć jedno słowo.
- Inha... inhala... pomóż... - wyszeptałam z trudem.
Czułam, jak oddech zwalnia mi coraz bardziej, a sama nie mogłam temu zapobiec. Zamknęłam oczy, żeby skupić się tylko na oddychaniu. Nie mogłam tak łatwo się poddać. Nie teraz, gdy ktoś pojawił się, by mi pomóc.
- Jezu, masz atak astmy? Masz w torebce inhalator? - zaczął przejęty pytać. Zdołałam jedynie pokiwać głową na potwierdzenie.
Nie zdjął z mojego policzka dłoni, ale słyszałam, że przeszukuje moją torebkę – słychać było, jak przedmioty w niej obijały się o siebie. Już po chwili, która ciągnęła mi się w nieskończoność, poczułam, jak unosi moją głowę. Oparł ją o swój tors i przyłożył do moich ust zbawienny przedmiot. Zaciągnęłam się kilka razy lekiem, aż w końcu poczułam wyraźną ulgę. Odsunęłam od siebie inhalator i mocniej przyległam do klatki piersiowej szatyna. Odłożył gdzieś małe urządzenie i położył jedną dłoń na moją głowę, a drugą oplótł wokół mojej talii, jednocześnie przytulając do siebie.
- Już lepiej? - zapytał cicho, a ja pokiwałam głową, nie mogąc się odezwać. Głos uwięzł mi w gardle i na nowo się rozpłakałam.
- Nie zostawiaj mnie tu – wyszlochałam, mocno go ściskając. Wbiłam mu paznokcie w plecy, ale teraz to było mniej ważne.
- Nie zostawię, przyrzekam. Jesteś już bezpieczna. Nic ci się ze mną nie stanie – mówił z troską. Pocałował mnie w czubek głowy, głaskał mnie po plecach. Przez chwilę czułam się kochana i wierzyłam, że przy nim nic mi się nie stanie. - Nie bój się już.
- Zabierz mnie stąd, proszę – wyszeptałam odrobinę spokojniej.
- Dasz radę usiąść? - zapytał, a ja przytaknęłam. Do tej pory opierałam plecy i głowę na kolanach szatyna, ale w pełni nie siedziałam.
Powoli się wyprostowałam, ale kręciło mi się w głowie. Jestem pewna, że to od tego, że uderzyłam się w nią z całej siły kilka razy. Louis zdjął ze swoich ramion marynarkę i okrył mnie nią Poczułam się mniej naga, marynarka była jak schronienie w tej chwili.
- Chociaż to ci mogę dać...
- Kręci mi się w głowie, słabo mi – powiedziałam cicho, znów zamykając oczy. Obraz mi wirował, byłam osłabiona i nie czułam się najlepiej.
- Już cię stąd zabieram, wytrzymaj jeszcze chwilkę.
- Mój telefon...
- Mam go, torebkę też. Spokojnie, już dobrze – mówił łagodnie. Wiedziałam, że się martwi i chce mi dodać otuchy.
Poczułam, jak mnie unosi i powoli idzie, niosąc mnie na rękach. Otworzyłam oczy, by zobaczyć, czy rzeczywiście tak było. Tak, to nie jest sen, nie zostawia mnie tu.
W ciągu kilku sekund znaleźliśmy się obok jego samochodu. Postawił mnie na ziemi, by otworzyć mi drzwi, ale gdy tylko moja noga dotknęła ziemi, poczułam niesamowity ból i pisnęłam. Na nowo do oczu napłynęły mi łzy. Dlaczego akurat ja?
- Co się dzieje? Coś ci zrobiłem? Coś cię boli? - zaczął niespokojnie pytać. Wyraźnie był wszystkim przejęty. On naprawdę się o mnie martwi.
- Noga – wydusiłam z trudem, opierając się na jego ramieniu.
Popatrzył szybko na moje nogi, a potem wziął mnie na ręce i usadził wewnątrz auta. Wszystkie moje siły opadły, mogłam na chwilę odetchnąć. Poczułam, jak Louis delikatnie dotyka mojej łydki, ale i tak bolało.
- Cholera, wbiło ci się szkło. Nie powinno być bardzo głęboko, bo masz spodnie, ale trzeba to wyjąć od razu.
- Rób, co musisz – wyszeptałam, zamykając oczy. Wyjęcie szkła przy tym, co mnie spotkało to prawie nic.
- Będę robił to jak najdelikatniej, ale zaboli – ostrzegł mnie. Nie musiał, wiedziałam, że będzie boleć i chciałam mieć to już za sobą. - Ściśnij mnie za rękę, jeśli chcesz – polecił, wyciągając dłoń w moim kierunku. Nie zawahałam się ani chwili i chwyciłam za nią, z siłą ściskając.
Poczułam, jak zaczyna wyjmować szkło i zacisnęłam zęby, by nie krzyknąć. Po policzkach spłynęły mi łzy. Nie kontrolowałam się.
- Już po wszystkim – powiedział, głaszcząc moje udo.
Odetchnęłam i przełknęłam ślinę. Nie puszczałam jego ręki, nie potrafiłam.
- Zabierz mnie do domu – wyszlochałam.
- Pojedziesz teraz do mnie i...
- Nie. - Pokręciłam głową, łzy ciekły mi po twarzy. - Zawieź mnie do mojego domu...
- Muszę cię opatrzyć, jesteś pobita i ranna. Nie zostawię cię teraz samej, muszę wiedzieć, że wszystko będzie z tobą w porządku, rozumiesz? Nie zostawię cię po tym, co tu się stało. Szczególnie, że jesteś zbyt roztrzęsiona.
- A-ale potem...
- Potem cię odwiozę, obiecuję. Ale teraz jedziemy do mnie, dobrze? - Pogłaskał mnie po policzku, jednocześnie ścierając z niego łzy.
Przytaknęłam, pociągając nosem.
- Dziękuję, że mi pomogłeś – wyszeptałam, patrząc mu w oczy. Wciąż się bałam.
- Zawsze cię obronię, pamiętaj o tym. - Pocałował mnie troskliwie w czoło, a ja przytuliłam się do jego torsu, wdychając zapach jego perfum.
Zaufałam mu, uratował mnie. Czuję się przy nim bezpieczna i nic tego nie zmieni. Znalazłam swoją własną ostoję. Potrzebuję tylko jego. Potrzebuję swojej ostoi.

***

Zatrzymaliśmy się pod jego rezydencją. Nie miałam siły, by wysiąść, byłam wyczerpana po tym, jak próbowałam się bronić. Z największą ochotą zostałabym w tym aucie, ale wiedziałam, że tak czy inaczej, Louis zabierze mnie do domu. I ja tu nie miałam decydującego głosu w tej sprawie, to on go miał. Nie ma sensu nawet próbować, muszę ulec tym razem i to wszystko. Ale wiem, że dobrze się mną zajmie i nie zostawi mnie. A przynajmniej taką właśnie mam nadzieję.
Czuję się okropnie po tym, co usiłowano mi zrobić. A najgorsze jest to, że wspomnienie o tym pozostanie w mojej głowie już do końca życia. Boję się nawet myśleć, co by mi zrobili, gdyby w porę nie zjawił się Louis. Wciąż do mnie nie dochodzi nic, co się wydarzyło i co mogło. Dopiero teraz ogarnął mnie chyba lekki szok pourazowy. A zaczęło się od płaczu i przeszło do ciszy. Dosłownie, nie odezwałam się ani słowem przez całą drogę.
Nie zorientowałam się nawet, kiedy drzwi po mojej stronie się otworzyły. Oderwałam wzrok od przedniej szyby i spojrzałam na szatyna stojącego obok mnie, i pierwszy raz od dłuższego czasu się odezwałam.
- Nie chcę, żeby wszyscy zobaczyli mnie w tym stanie – wyszeptałam rozpaczliwie.
Tak, byłam okryta marynarką Louisa, więc nie byłam całkowicie naga, ale byłam pobita, podrapana i założę się, że przez moje łzy, cały makijaż spłynął mi z twarzy i z pewnością wyglądałam w tej chwili gorzej niż przerażająco.
- Większość powinna teraz pracować, nikt cię nie zobaczy – zapewnił mnie. - Wątpię, że ktokolwiek jest teraz w domu. - Przykucnął przy mnie.
- A jeśli jednak ktoś jest? - zapytałam niespokojnie, bawiąc się palcami dłoni. Nie byłam w stanie już spojrzeć mu w oczy, kiedy był tak blisko. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie chcę widzieć jego wzroku. Nie chcę współczucia.
- Nikt cię nie zobaczy, obiecuję. - Położył rękę na moich, uniemożliwiając mi poruszanie nimi. - Spójrz na mnie, Cass – poprosił, ale pokręciłam przecząco głową. Westchnął z bezsilności, a potem ułożył dłoń na moim policzku, kciukiem zataczając na nim okręgi. - Proszę, spójrz na mnie – powtórzył.
Uległam i powoli przeniosłam wzrok na jego oczy. Wiedziałam to współczucie, którego nie chciałam, ale widziałam też troskę. Nie często ktoś się tak mną interesuje jak on teraz.
- Ufasz mi? - zapytał cicho.
- Ufam. - Pokiwałam głową.
Przyznałam to tu przed nim, więc... muszę być naprawdę zdesperowana.
- Naprawdę mi ufasz? - zapytał dla pewności. Widziałam cień uśmiechu na jego ustach.
- Naprawdę.
- To nie każ mi zmuszać cię do wyjścia. - Potarł moje dłonie jedną swoją.
Zamknęłam na chwilę oczy i głęboko odetchnęłam. Tysiąc myśli na raz przetoczyło mi się przez głowę, ale ostatecznie została tylko jedna. Wiem, że nie mogę tu zostać, tylko że to nie jest proste.
Otworzyłam oczy i poruszyłam się na fotelu. Przełożyłam nogi przez ramę auta i powoli dotknęłam ziemi poza pojazdem.
- Pomogę ci, zaniosę cię do środka – zaproponował, gdy stanęłam na nogi.
Ścisnęłam szczękę, czując uciążliwy ból łydki. Czy on kiedykolwiek ustanie?
- Dam radę sama – zapewniłam go.
Zacisnęłam palce na jego ramieniu, pozwoliłam mu jedynie podtrzymać mnie w pasie. Sięgnął na chwilę do wnętrza auta po moje rzeczy, a potem zamknął drzwi i powolnym krokiem szedł przy mnie. Kulałam, każdy krok na zranionej nodze bolał, ale szłam dalej.
Pokonaliśmy całą drogę do budynku, szatyn otworzył drzwi domu i za chwilę znaleźliśmy się w środku. Od razu dopadła mnie głucha cisza. Może rzeczywiście nikogo nie ma, a ja niepotrzebnie dramatyzowałam?
- Mówiłem, że nie ma tu żywej duszy – odezwał się do mnie, kiedy przeszliśmy przez korytarz i weszliśmy do salonu. Wszędzie było pusto.
- To następnym razem bardziej ci uwierzę – wysapałam, zatrzymując się przy schodach. Przejście tu na uszkodzonej nodze pochłonęło większość mojej energii.
Popatrzyłam w górę i zastanawiałam się, jak niby teraz sobie poradzę.
- Nie chcesz zostać na dole? Wtedy...
- Wolę być w twoim pokoju, bo jeśli ktoś wróci, to mnie przynajmniej nie zobaczą – przerwałam mu, żeby wyjaśnić. Już stawiałam nogę na pierwszy stopień, kiedy poczułam, że zostaję oderwana od ziemi i uniesiona na rękach. - Co robisz? Mówiłam, że sama...
- Nie kombinuj, dobrze? - powiedział łagodnie. - Oboje wiemy, że nie dasz rady teraz wejść po schodach. Tylko bardziej nadwyrężysz nogę.
Kolejny raz się poddałam przez to, że był tak blisko. Biło od niego ciepło drugiego człowieka, którego w ostatnim czasie mi brakowało. Świadomie przytuliłam głowę do jego torsu i zamknęłam oczy. Naprawdę czułam się bezpieczna, komuś na mnie zależało, nie byłam sama. Już nie chciałam iść sama, nie chciałam, aby mnie puszczał. Potrzebowałam go przy sobie jak jeszcze nigdy przedtem. Nie zamieniłabym w tej chwili tego człowieka na nikogo innego. To on daje mi bezpieczeństwo. Robi coś, czego nikt nie robił od dawna.
Wniósł mnie na górę. Nim się obejrzałam, byłam już w jego sypialni, gdzie położył mnie na swoim łóżku. Tak wygodnie było w końcu położyć się na czymś miękkim, tak dobrze.
- Pójdę na dół po apteczkę – usłyszałam obok głos Louisa. Złapałam go za rękę, gdy chciał odejść. - Co się dzieje?
- Wrócisz szybko? Nie zostawiaj mnie samej – powiedziałam cicho, znów czując, jak do oczu napływają mi łzy.
- Za chwilę wrócę, obiecuję. - Pochylił się nade mną i złożył pocałunek na moim czole. Puścił delikatnie moją rękę i zaraz znikł na korytarzu.
Poczułam się bezsilna, kiedy nie było go przy mnie. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Być może tak tylko reaguję na to, co usiłowano mi zrobić. Może jutro wszystko będzie w porządku? Może znów będę tą samą Cassandrą? Kogo ja oszukuję? Nie zapomnę o tym szybko. Każdy siniak, każda rana i blizna będę mi o tym przypominać. A ja tak bardzo nie chcę się zmieniać. Nie chcę stać się miękką wersją mnie, nigdy taka nie byłam. Muszę znów być twarda i silna, muszę zmylić własny umysł i myśli. Tylko tak przetrwam, nie zmienię się i przestanę bać się tego, że znów mnie dorwą.
Rozejrzałam się sypialni. Była taka jak wcześniej, z tym, że dopiero teraz zauważyłam, że jest tu też wyjście na balkon. Jakim cudem nie dostrzegłam tego wcześniej? Przecież to nie jest mała rzecz. Może ostatnio była tu jakaś firanka, dlatego nic nie zauważyłam? Albo mój wzrok poważnie zaczyna się psuć...
Wrócił, tak jak obiecał, bardzo szybko. W rękach niósł białą apteczkę, lód i miskę, prawdopodobnie z wodą. Postawił trzymane przedmioty na szafce nocnej i przysiadł obok mnie. Z początku skanował moją twarz, a potem wyciągnął rękę i odgarnął z niej kosmyki włosów. Pozwalałam mu na to. Zakochiwałam się w nim coraz bardziej i bardziej, i nie miałam nad tym kontroli. Zakochiwałam się w każdym jego geście, dotyku, w każdym słowie, w nim całym. I za nic nie pragnęłam już, by to się skończyło. Chcę więcej.
- Muszę zdjąć ci tą marynarkę, żeby cię opatrzyć. Przepraszam.
- Już nie raz widziałeś mnie bez bluzki – wyszeptałam.
Przytaknął i wstał, a potem powoli zdejmował ze mnie okrycie i strzępki bluzki, które jeszcze na mnie pozostały. Rzucił ubrania gdzieś na bok, a potem drżącymi dłońmi przejechał po mojej skórze na brzuchu. Skrzywiłam się i syknęłam, kiedy dotknął ran, a on od razu zabrał rękę, gdy zobaczył, że boli mnie to i piecze.
- Boże, co oni ci zrobili? Jesteś cała podrapana – wyszeptał zmartwiony.
- Próbowałam się bronić... - zaszlochałam, wszystko sobie przypominając.
- Wiem, nie musisz mi tłumaczyć – uspokoił mnie.
Wziął do rąk miskę i zamoczył w wodzie gaziki. Odwróciłam wzrok, a za chwilę w ogóle zamknęłam oczy, by nie patrzeć na rany. Poczułam, jak zaczyna przemywać moje zadrapania. Wydawało mi się, że robił to tak delikatnie, że już prawie nie czułam bólu. Był ostrożny, ale czułam, jak drży mu dłoń.
- Mogę? - usłyszałam po kilku minutach.
Nie wiedziałam, o co chodzi i otworzyłam oczy. Butów nie miałam już dawno. Zobaczyłam, że złapał za mój pasek od spodni. Pytał o pozwolenie... Nie chciał zrobić nic bez mojej zgody...
- Rób, co musisz. - Pokiwałam lekko głową.
Już za chwilę rozpiął pasek i moje spodnie, a gdy miał je zdjąć, podniosłam trochę biodra, aby mu to ułatwić. Jęknęłam, kiedy spodnie otarły się o ranę na łydce.
- Przepraszam.
- To nie twoja wina – wydusiłam z siebie przez płacz. Odetchnęłam głęboko, żeby chociaż trochę się uspokoić. Byłam przy nim w samej bieliźnie, ale w tym momencie mi to nie przeszkadzało. Pomagał mi, o nic więcej tu nie chodziło.
Poruszał dłonią po mojej łydce. Spojrzałam na chwilę w tamto miejsce. Rana była gdzieś z boku, ale miałam zakrwawioną skórę od tamtego miejsca aż w dół. Znów odwróciłam wzrok, nie chcąc w dalszym ciągu patrzeć na to, jak to wygląda. Wolę myśleć, że tego tam nie ma.
- Myślę, że nie trzeba będzie tego szyć, ale rana wciąż krwawi. Zrobię ci opatrunek.
Czy to znaczy, że wcześniej nie zakładał mi żadnych opatrunków? Przemywał tylko rany? Może nie jest ze mną tak źle?
- Mówiłam, żebyś robił, co musisz – powtórzyłam, co wspominałam wcześniej.
Nie dostałam już odpowiedzi, nie wiedziałam nawet, co robi z moją nogą. Nie chciałam wiedzieć, czekałam tylko aż skończy. Próbowałam skierować swoje myśli gdzieś indziej, ale za bardzo nie potrafiłam. Dlatego tylko leżałam cicho, a Louis robił wszystko, by bolało mnie mniej i za to byłam mu niesamowicie wdzięczna.
- Skończyłem już. Jeszcze tylko schłodzę ci miejsca, gdzie mogą zrobić się siniaki.
- Tak szybko? - zapytałam cicho, odrobinę zaskoczona.
- Szybko? Zeszło mi z pół godziny, Cass. - Popatrzył na mnie, marszcząc czoło.
- N-naprawdę? Myślałam, że będziesz to robił dłużej...
- Robiłem to powoli, bo nie chciałem zrobić ci krzywdy – wyznał przyciszonym głosem, a mnie coś złapało za serce. On rzeczywiście podszedł do tego z troską. A to tylko ja... - Przyniosę ci jakieś ubrania, bo te twoje już na nic chyba się nie przydadzą – wskazał na podłogę, gdzie leżała porwana bluzka i rozdarte spodnie.
Nim zdążyłam odpowiedzieć, on już znikł w swojej garderobie. Podciągnęłam się do góry, powoli siadając. Wciąż bolało, ale już odrobinę mniej. Przyciągnęłam na chwilę kolana pod brodę, bo było mi chłodno w samej bieliźnie.
- Mam nadzieję, że te dresy nie będą na ciebie za duże – usłyszałam głos szatyna.
Podniosłam głowę i dostrzegłam, że w dłoniach niesie czarne dresy z adidasa oraz jakąś bluzkę w szarym odcieniu, które zaraz położył na łóżku obok mnie.
- Wszystko jedno, chcę tylko w coś się ubrać – wymamrotałam. - Jest mi zimno.
- Za chwilę dam ci jakiś koc – powiedział, nakładając na mnie bluzkę. Następnie wziął do rąk bawełniane dresy i wciągnął je na mnie, uważając na mój opatrunek. Nie były na mnie bardzo duże, co dało się przewidzieć, bo Louis jest naprawdę szczupły. Najważniejsze, że miałam na sobie jakieś ubranie. Gdyby nic mi nie dał, nie mam pojęcia, w czym wróciłabym do domu.
Tak, jak obiecał, zaraz też wyjął z dolnej szuflady komody koc i wrócił do mnie, i okrył nim całe moje ciało. Usiadł obok mnie, a ja po raz kolejny tego dnia przytuliłam się do jego torsu. Oplótł mnie swoim ramieniem, odwdzięczając uścisk. I zaraz też poczułam na policzku zimny lód i od razu syknęłam.
- Przepraszam. Wiem, że piecze, ale cały policzek masz wciąż czerwony – zaczął tłumaczyć. Przecież nie musiał. Wiem, że robi to dla mojego dobra. A przynajmniej w to wierzę.
- Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś – odezwałam się po kilku minutach ciszy.
Gdy mówiłam, moje gardło się ściskało. Znów z oczy wypłynęły mi łzy, nieświadomie. I ponownie zaczęłam płakać w jego klatkę piersiową. To jeden z gorszych dni w moim życiu.
- Wolałbym nie myśleć, co mogli ci zrobić, gdybym wtedy się tam nie pojawił.
- Uratowałeś mnie – wyszlochałam.
- Przysięgam ci, że dorwę ich i pozabijam za to, że cię skrzywdzili. Oni wiedzą, że mogłem ich dziś pozabijać, dlatego cię zostawili i zwiali. Bez broni są bezbronni.
- Chcieli mnie zgwałcić – mówiłam przez płacz. - Myśleli, że jestem Natalie. Jeszcze chwila i...
- Nie myśl o tym, nie musisz już o tym mówić.
- Chcę cofnąć czas. Gdybym nie wyszła dziś z domu, nic takiego by się nie stało.
- Uspokój się, to nie jest twoja wina. - Zdjął lód z mojego policzka, uniósł moją głowę i zmusił mnie, bym na niego spojrzała.
- Już zawsze będę to pamiętać. Bili mnie wszędzie, nawet w twarz, kiedy wołałam o pomoc. Powiedzieli, że dostanę za to, co zrobiliście im w Stanach. Próbowałam się bronić...
Trzęsłam się z płaczu, nie potrafiłam się uspokoić.
- Wiem, słyszałem wszystko. Nadal miałaś włączony telefon i nie rozłączyło nas. Uwierz, że jechałem do ciebie tak szybko jak się dało. Każdy twój krzyk był jak ostrze wbite w serce. Byłem przerażony tym, co ci robili i co mogłem zastać, gdy dojadę.
- Tak bardzo boję się, że znów mnie znajdą i znów coś mi zrobią. Nie mogłam nawet sięgnąć po pistolet, nie mogłam się obronić...
- Nie znajdą cię. Nie mogą wiedzieć, gdzie mieszkasz i pracujesz. Mogę przysłać ci kogoś z gangu do ochrony. Jeśli chcesz, to mogę nawet być przy tobie cały czas.
- Nie chcę – wyszlochałam. - Nie zrobią mi nic, gdzie jest dużo ludzi. Boję się, że złapią mnie, kiedy będę całkiem sama, tak jak dziś. Oni myślą, że jestem tą Natalie.
- Nie dopuszczę do tego, by coś ci zrobili, słyszysz?
- Chcę o tym zapomnieć, chcę nie pamiętać. To dla mnie za dużo. Chcę zapomnieć o całym dzisiejszym dniu, o wszystkim, co się stało. Jeszcze nikt nigdy nie doprowadził mnie do takiego stanu.
- Musisz z tym walczyć, rozumiesz? Zapomnisz, jesteś najsilniejszą osobą jaką znam i jedno wydarzenie za nic tego nie zmieni.
- To pomóż mi zapomnieć – poprosiłam, kiedy płacz całkowicie wziął nade mną górę.
Spojrzał na mnie, nie wiedząc, co mam na myśli.
- Louis... pocałuj mnie, proszę – wydusiłam z siebie. Nie mam pojęcia, jak udało mi się to osiągnąć.
Czas na chwilę się zatrzymał, patrzył mi głęboko w oczy. Po chwili położył dłoń na moim policzku i nie czekając dłużej, spełnił moją prośbę, łącząc swoje usta z moimi. Z każdą kolejną sekundą zaczęłam się uspokajać. Jego usta były tym, czego potrzebowałam. Całował mnie z uczuciem, delikatnie, a zarazem tak namiętnie jak nikt przedtem. Uwalniał mnie od wszystkich myśli, był moim ratunkiem i schronieniem. A kiedy oderwał się ode mnie z przyspieszonym oddechem, oparł swoje czoło o moje i nie ruszał się ani na milimetr przez jakiś czas. Najważniejsze było to, że był przy mnie.
- Przy tobie czuję się bezpiecznie – wyszeptałam przy jego ustach.
- Obiecałem ci, że już zawsze cię obronię i zrobię to – odpowiedział w ten sam sposób.
Przytuliłam się na chwilę do jego policzka, normując swój oddech.


- Muszę się napić – odezwałam się po niedługim czasie.
- Przyniosę ci wodę. - Odsunął się ode mnie, ale go zatrzymałam.
- Nie chcę wody – sprostowałam. - Daj mi coś mocniejszego, proszę.
- Cass, nie. Alkohol nie rozwiąże tego.
- Wiem, że nie rozwiąże. Potrzebuję się jedynie napić.
- Nie przyniosę ci alkoholu. Jesteś zdenerwowana, dlatego...
- Wolisz, żebym paliła? - zapytałam i wtedy ucichł. - Chociaż jeden kieliszek. Proszę, tylko to, potrzebuję tego.
- Cass...
- Proszę – powtórzyłam rozpaczliwie, łapiąc go za rękę.
Spojrzał na nasze splecione dłonie, a potem w moje oczy i westchnął. Wstał i wyszedł z pokoju.
Wrócił po kilku minutach, niosąc w jednej ręce butelkę z whiskey, a w drugiej szklankę. Usiadł ponownie obok mnie, ściskając w dłoni alkohol. Bił się z własnymi myślami. Ostatecznie otworzył butelkę i nalał trunku do szklanki, wciąż walcząc sam ze sobą.
- Nie powinienem tego robić. - Odetchnął i podał mi naczynie.
Natychmiast dopadłam do szklanki i jednym haustem wypiłam. Potrzebowałam kolejnej dawki, nie protestował. Wiedział, że nic to nie pomoże, nie powstrzyma mnie. W ciszy mi się przyglądał, aż 3 niepełne szklanki później to ja się poddałam.
Zsunęłam się w dół łóżka i wtuliłam w tors szatyna. Nim się obejrzałam, zamknęłam oczy i zapadła całkowita ciemność. Kompletnie odpłynęłam.

***

*Louis*

Otworzyłem oczy, kiedy nie poczułem obok siebie drobnego ciała, które jeszcze niedawno tu było. Najwyraźniej musiałem też zasnąć, gdy Cassandra spała wtulona we mnie. Naprawdę mi zaufała, jeśli zasnęła przy mnie. Może i piła alkohol, ale bez przesady, to nie było dużo. Przecież nie upiłaby się po takiej dawce whiskey. Chyba. Tyle mniej więcej wypiła alkoholu podczas ostatniej imprezy i wciąż była, że tak powiem: 'na chodzie'. Dlatego nie mogła być aż tak pijana. Ona świadomie zasnęła przy mnie i muszę przyznać, że trochę nawet mnie to ucieszyło. Zależy mi na niej jak cholera. I sam obiecuję sobie, że zamorduję tych ludzi za to, co jej zrobili.
Usiadłem na łóżku i przeczesałem dłonią włosy, jednocześnie rozglądając się po sypialni. Okej, nie było jej nigdzie, światło w łazience też się nie świeciło. No bez żartów... Uciekła? Powiedzcie, że nie. Nie mogła tak po prostu stąd uciec, bez żadnego pożegnania i to w dodatku na zranionej nodze. Przecież to logiczne, że od tak stąd nie wyszła.
Ponownie rozejrzałem się po pomieszczeniu, ale tym razem uważniej. No i odkryłem. Jej buty i torebka wciąż tu były, ale koca już nie. No i drzwi balkonowe były lekko uchylone. To już wiemy, gdzie się podziała. Czułem, że nie mogła stąd wyjść. Była jeszcze zbyt roztrzęsiona tym, co się stało. Jeśli ona już wstała, to musiało minąć kilka godzin odkąd zasnęła. Ale nadal było jasno na dworze, więc może aż tak długo nie spaliśmy. Musiała obudzić się dopiero niedawno. Inaczej już wcześniej poczułbym, że śpię sam. Jak zwykle zresztą...
Zwlokłem się z łóżka i pokonując odległość kilku kroków, znalazłem się na balkonie. Widok, jaki zastałem, za bardzo mnie nie zdziwił, raczej trochę zawiódł. Pod ścianą na podłodze siedziała skulona szatynka, okryta kocem. W ustach trzymała papierosa.
- A obiecałaś, że nie zapalisz – odezwałem się, wzdychając.
Podniosła na mnie wzrok, przerywając palenie, a wtedy podszedłem bliżej i przykucnąłem obok niej. 
- Trochę mnie okłamałaś, wiesz? - Lekko się uśmiechnąłem. Nie chciałem sprawiać wrażenia, że jestem na nią zły czy coś. Nie byłem przecież w rzeczywistości.
- Nie okłamałam – wymamrotała.
- Mówiłaś, że jeśli dam ci alkohol, to nie zapalisz. Tak przynajmniej wynikło z kontekstu – przypomniałem jej.
- Musiałam.
- Nie musiałaś. Oddaj to. - Chciałem zabrać z jej rąk szluga, ale on odsunęła go w przeciwną stronę.
- Zostaw... - powiedziała bezsilnie, bez żadnych uczuć.
- Oddaj. - Pochyliłem się, złapałem za papierosa i wysunąłem go z jej palców. Za chwilę zgasiłem go w popielniczce, którą postawiła wcześniej obok siebie.
- Ale...
- Nie ma 'ale'. Nie palisz. Wracaj do środka, jest już chłodno – poradziłem jej, ale ona pokręciła przecząco głową, zamykając oczy. - Dlaczego nie?
- Niedobrze mi. Obudziłam się i przyszłam tu, żeby mi przeszło.
- Z papierosem? - Uniosłem jedną brew.
- Myślałam, że mi pomoże. Zawsze mnie to uspokaja.
- Powinnaś się położyć, a nie palić. Chodź, pomogę ci. Zostawię otwarte drzwi, żeby świeże powietrze do ciebie docierało. Może ci pomoże – zaproponowałem.
- Muszę wrócić do domu, nie mogę ciągle u ciebie siedzieć...
- Możesz. Potem cię odwiozę, więc nie wymyślaj. - Wstałem z ziemi i wyciągnąłem w jej kierunku rękę. Złapała ją, ale gdy stanęła na podłodze, o mało co mi się nie przewróciła. Straciła kompletnie równowagę i musiałem złapać ją w pasie, by nie upadła. Zamknęła oczy i mocno ścisnęła mnie za ramię całkiem zimną dłonią, głęboko oddychając.
- Co się dzieje? - zaniepokoiłem się jej reakcją. Była cała blada.
- Nic. Zakręciło mi się w głowie – wyjaśniła, otwierając oczy. Zrobiła krok do przodu, puściła mnie i na własnych siłach dotarła do łóżka, i powoli się na nie położyła.
Pokierowałem się za nią i usadowiłem się tuż obok. Od razu oparła tył głowy o moją klatkę piersiową, głęboko wdychając powietrze.
- To wszystko przez nerwy. Zdenerwowałaś się po prostu i w dodatku piłaś alkohol, dlatego jest ci niedobrze – próbowałem znaleźć logiczne wytłumaczenie. - Za dużo dziś się wydarzyło, masz prawo czuć się źle.
Pogładziłem ją po jej miękkich włosach. Nie odpowiedziała, miała zamknięte oczy.
- Zmyłaś makijaż? Wyglądasz...
- Okropnie, wiem – wymamrotała nim zdołałem skończyć własną wypowiedź. - Ale musiałam go zmyć, bo jeszcze gorzej wyglądałam, gdy był już rozmazany.
- Nie twierdzę, że wyglądasz okropnie. Nawet bez makijażu jesteś piękna – powiedziałem łagodnie.
- Nieprawda.
- Nie wiesz, co mówisz. Nie potrzebujesz makijażu, jesteś śliczna. - Pogłaskałem ją palcem wskazującym po policzku, ale znów nie odpowiedziała. Spojrzałem na jej twarz. Była jeszcze bardziej blada niż przed chwilą i oddychała ciężej. Tylko że to nie zaczynał się kolejny atak astmy, to było coś innego. Musiała poczuć się gorzej.
W pewnym momencie oderwała się ode mnie i powoli usiadła na brzegu łóżka. Siedziała tak przez chwilę, robiąc głębokie wdechy.
- Będziesz wymiotować? - zapytałem, siadając, kiedy zakryła dłonią usta.
Nie dostałem odpowiedzi w ogóle, bo zerwała się z miejsca i znikła w łazience. Ruszyłem za nią szybki krokiem, niepokojąc się jej stanem jeszcze bardziej. Kiedy znalazłem się w łazience, pochylała się nad toaletą i wymiotowała. Podszedłem do niej od tyłu i przytrzymałem jej włosy. Kiedy myślałem, że zwróciła już całą zawartość swojego żołądka, ona zaczęła ponownie wymiotować.
Przestała po kilku minutach, ostatkami sił podnosząc się z podłogi. Stanęła przy umywalce, by przepłukać wodą zęby, a ja trzymałem ją, żeby nie zemdlała z osłabienia. Usiadła zaraz na klapie toalety, a ja przyklęknąłem obok niej i złapałem za rękę. Wyglądała bardzo źle, było mi jej szkoda. Gdybym mógł, zabrałbym te wszystkie smutki i ból od niej. Jakbym tylko mógł...
Uniosłem jej dłoń do moich ust i ucałowałem jej palce, by pokazać, że jestem tu przy niej.
- Nie daję już sobie z niczym rady. Chcę, żeby to wszystko się uspokoiło. Mam dość tego, co cały czas się dzieje – powiedziała cicho, patrząc gdzieś w dół. Po policzku spłynęła jej samotna łza, która zatrzymała się na jej szyi.
Znów będzie płakać. A ja nie potrafię uspokoić jej na dłużej... Może potrzebuje po prostu wypłakać łzy do końca?
- Tak bardzo chcę zapomnieć o dzisiejszym dniu – zaszlochała i spojrzała mi w oczy.
- Posłuchaj. - Zbliżyłem się do niej. - Obiecuję, że od tej chwili, będę cię chronić za wszelką cenę. Nie zamierzam pozwolić na to, by coś ci się stało, rozumiesz? Jesteś dla mnie najważniejsza – wyznałem, a ona patrzyła na mnie z zapartym tchem. Wyglądała, jakby nie wierzyła temu, co słyszy.
- Co takiego? - wyjąkała zdezorientowana.
- Jesteś dla mnie najważniejsza – powtórzyłem.
Czas jakby nagle na chwilę się zatrzymał, a potem wpadła w moje ramiona i nie puszczała przez kolejne kilka bądź też kilkanaście minut. Ona zasługuje na to, by być szczęśliwa. I ja zrobię wszystko, żeby w końcu była. Nareszcie odnalazłem kogoś, dla kogo warto poświęcić cały swój czas. Znalazłem ją. I zrobię wszystko, aby zobaczyła, jak ważna dla mnie jest.
Małymi kroczkami... do celu...


***

1 komentarz:

  1. AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Boski rozdział <3 Zdecydowanie najlepszy ze wszystkich i właśnie został mianowany na mój ulubiony w tym opowiadaniu. :D
    To, co się tutaj wydarzyło... Przecież to okropne! Ja nie wiem, jak faceci mogą w ogóle robić coś takiego kobietom. Facet powinien mieć chuja, a nie nim być. I oczywiście nie używać go do takich celów. Do ranienia kogoś... I przepraszam za słownictwo :)
    Jak dobrze, że akurat Tommlinson do niej zadzwonił, dzięki czemu wiedział o zaistniałej sytuacji. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby nie zdążył na czas. A ci goście to tchórze. Bezbronną dziewczyną się zajęli, ale przed Louisem to uciekali, gdzie pieprz rośnie. Tchórze!
    Awww jejka, Louis był w tym rozdziale taki kochany i czuły. Strasznie lubię tę jego wersję. I Cass, która mu na to pozwala oczywiście też. Między nimi czuć, że coś jest, więc mam nadzieję, że niedługo wejdą na, tak zwany "wyższy poziom". Ja będę wniebowzięta i oni sami zapewne także. Trzymam za nich kciuki.
    Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału, więc mam nadzieję, że prędko się pojawi. Życzę dużo weny!
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń