31 lipca 2020

ROZDZIAŁ 42. ‘M JAK MIŁOŚĆ’

*Louis*

 

Ostatnie dni były dość intensywne, bo dużo czasu spędzałem w biurze nad swoimi sprawami, bez których to wszystko by nie działało. No i jeszcze wczoraj pomogłem znów rodzinie Cass poprzewozić ich rzeczy z powrotem do domu, bo ich mama nareszcie wyszła ze szpitala i jest z nią już lepiej. Co nie znaczy, że i tak Cassandra nie martwi się wystarczająco i była nawet gotowa zostać u nich na noc, ale jej mama absolutnie jej zakazała, twierdząc, że sobie poradzą i teraz ona ma zająć się sobą. Wcześniej miała na głowie jej rodzeństwo, więc rzeczywiście nie miała za dużo czasu, żeby zadbać o siebie, a za kilka dni już ślub Tristana i Kelly, i wiem, że jako druhna też ma sporo obowiązków z tym związanych. Gdybym mógł, to bym jej pomógł, ale ja się nie znam na tych babskich sprawach, więc wolę nawet się nie wtrącać.

Zaparkowałem na jednym z wolnych miejsc na parkingu pod firmą szatynki, a potem już szedłem w kierunku budynku. Przy wejściu skinąłem głową do ochroniarza, witając się z nim, a później sam pociągając lekko nosem, skierowałem się do windy, która akurat zjechała na dół. Za dużo czasu spędziłem dziś n a dworze i mam już katar, bo jest luty i jeszcze sam jeździłem do apteki po leki dla Cassandry. Wolałbym jednak do soboty się nie rozchorować i stawić się na ślubie przyjaciół szatynki. Wiem, że dla niej to też ważna kwestia, bym był tam wtedy z nią.

- Dzień dobry, panie Tomlinson – usłyszałem tuż obok od nieznajomej twarzy, gdy wysiadłem na odpowiednim piętrze.

Odwróciłem się ku mężczyźnie, marszcząc brwi. Nie wiedziałem, kim był, ale zdawałem sobie sprawę, że zostałem przedstawiony większości personelowi ze względu na sponsoring ich firmy. Lecz to, czy zapamiętałem nazwiska i twarze to raczej już kwestia sporna.

- Dzień dobry. – Kiwnąłem głową do obcego mi w rzeczywistości człowieka i z powrotem się odwróciłem, a potem ruszyłem do właściwego gabinetu.

Dzisiaj ludzie tu byli bardziej zapracowani niż pracownicy u mnie, każdy gdzieś biegał, że w końcu prawie zginąłem w tym tłumie i nikt mnie już nie dostrzegał, czego nie mam za złe, bo nie wszyscy muszą wiedzieć, że przyjechałem.

- Cześć, Jordyn – odezwałem się do młodej sekretarki, nim jeszcze nacisnąłem klamkę od biura.

- Dzień dobry – odpowiedziała, podnosząc głowę znad plików kartek, chyba nie bardzo zdając sobie sprawę, co się dzieje wokół niej.

Popchnąłem drewniane drzwi, a potem znalazłem się w gabinecie Cass, gdzie właśnie gościł Harry, i nawet nie miałem pojęcia, po co on tu jest.

- Hej. To już wiem, dlaczego nie miałam jak się stąd wyrwać – odezwałem się za nimi, powodując tym, że oboje podnieśli głowy znad jakiejś ogromnej, papierowej płachty.

- Bo nie miałam jak się stąd ruszyć, mówiłam ci. A Harry przyjechał niedawno i musimy dopracować kilka rzeczy do jutra – wyjaśniła nerwowo, powracając do jakiegoś planu, leżącego na jej biurku, przy którym stali.

Nie bardzo rozumiejąc, o co jej chodzi, podszedłem bliżej, by pocałować ją w policzek na powitanie, a potem przeniosłem wzrok na to samo miejsce, co i oni.

- Dlaczego do jutra? – zapytałem, spoglądając na Stylesa, który zaciekle coś obliczał i prawdopodobnie nie słyszał, o czym gadamy obok.

- Do jutra musimy oddać plan rezydencji naszej ekipie remontowej i dekoratorom, żeby weszli już w następnym tygodniu do budynku i zaczęli robić wnętrza, jeśli dom ma być skończony na wiosnę – wytłumaczyła, nawet na mnie nie patrząc. Mierzyła coś linijką, a potem zapisywała liczby. Była w pewnym sensie też architektem, mówiła, że robiła strasznie dużo szkoleń przez długi czas, powiązanych z tym, i niewiele rozumiałem z tego, co robi, bo pracowałem w innej branży, ale domyślałem się, że to plan pokazujący, jak mają wyglądać wnętrza w nowym domu Harry’ego. Już jakiś czas temu zaczęli robić projekt tych wnętrz, ale nie wiedziałem, że to tak pracochłonne.

- Dlaczego ty to robisz, a nie twoi architekci? – zapytałem, unosząc jedną brew, kiedy zdejmowałem z ramion płaszcz.

- Bo chcę mieć pełną kontrolę nad tym, okej? – niemal krzyknęła, prostując się i rzucając ołówek i linijkę na bok, po czym głęboko odetchnęła. – Przepraszam, mamy jeszcze trochę, rzeczy do zrobienia, a czas nagli, więc jestem rozchwiana. Nie bierz tego do siebie – poprosiła, przecierając twarz.

Kiwnąłem głową i odwiesiłem płaszcz na oparcie fotela szatynki.

- Nie wiedziałem, że nie ma cię w firmie, Styles – mruknąłem, wyrywając go z jego zajęcia, przez co w końcu, pierwszy raz, odkąd tu jestem, odezwał się.

- Mówiłem Cindy rano, że już pewnie nie przyjadę. Nadrobię te wszystkie papiery jutro, Tomlinson – odparł niespokojnie.

- Nie o to chodzi, mnie też nie było, miałem spotkania na mieście.

- No to, jak można się domyślić, pewnie pracownicy się rozleniwili jak nas nie ma, ale ja nic na to nie poradzę, bo dziś nie mam czasu.

- W takim razie, ja muszę jeszcze dziś tam wstąpić – westchnąłem, siadając na fotel za biurkiem Cassandry.

- Słuchaj, Tomlinosn, mam to dziś gdzieś, jasne? Jeśli chcesz, żebym na wiosnę się wyprowadził od ciebie, to nie zawracaj mi dupy – warknął, powracając do kartek, a potem wyjął swój telefon.

- A dlaczego nie możecie się z tym przenieść do domu?

- Bo w międzyczasie mam też obowiązki tutaj, poza tym, nie będę taszczyć wszystkich katalogów do domu. I nigdy nie robię projektów w domu, bo za dużo musiałabym rzeczy przenieść – wytłumaczyła, podchodząc do jednej z szafek, z której wyjęła segregator. Wróciła z nim do biura i otworzyła na odpowiedniej stronie, wskazując coś palcem.

- Patrz, taki będziesz miał odcień kominka, przy tych ścianach…

- Super, Cass, skarbie, spodoba mi się wszystko, co wybierzesz i jak urządzisz mi dom, ale na razie muszę spadać, mam jakiś problem z inspektorem budowy. Wracam za godzinę, możesz odpocząć czy coś – powiedział pospiesznie, całując ją w policzek, na co uniosłem wyżej brwi. Zabrał kurtkę z kanapy i wybiegł z jej gabinetu.

- Cass? Skarbie? – powtórzyłem po nim zdziwiony. – A od kiedy on niby tak do ciebie mówi? I od kiedy całuje cię w policzek?

- Widzę, że ktoś jest zazdrosny – mruknęła, mrużąc oczy, podchodząc bliżej mnie.

Wyciągnąłem ręce, położyłem na jej biodrach i przeciągnąłem ją na swoje kolana, a ona z niedomiary pokręciła głową. – Ty naprawdę jesteś zazdrosny. On ma dziewczynę, wiesz o tym, nie?

- Co nie znaczy, że wcześniej nie mówił mi, że gdyby nie ja, to sam zarywałby do ciebie – odparłem, na co ona szerzej otworzyła oczy. – Zaskoczona? Pewnie nie powinienem ci tego mówić.

- Podobałam się Harry’emu?  - zapytała ze śmiechem, chyba nie bardzo wierząc w moje słowa. – Nawdychałeś się czegoś? – dodała rozbawiona, patrząc mi głęboko w oczy, jakby chciała zajrzeć do nich jak najdalej.

- Chciałbym, ale nawet wtedy powiedziałbym to samo.

- Cóż, mimo wszystko, to miłe, że podobam się mężczyznom. – Wzruszyła ramionami.

- Jeśli któryś cię tknie, to własnoręcznie zastrzelę.

- Jasne. – Przewróciła oczami. – To samo mogę powiedzieć o tych małolatach, które pożerają cię wręcz wzrokiem – wytknęła mi, a ja pokręciłem głową ze śmiechem, nie wiedząc, co jej na to odpowiedzieć. dopiero potem dostrzegłem na jej szyi ciemniejsze plamy.

- Wciąż widać ci malinki – zauważyłem, wskazując je palcem.

- No coś ty? Zdziwiony? Trzeba było mi jeszcze pięć zrobić. Podkład nie był w stanie wszystkiego zakryć, więc wszyscy, oczywiście, przypatrują mi się bardziej niż zwykle – odpowiedziała z lekkim wyrzutem.

- Przynajmniej Harry wie, że należysz do mnie.

- A może zajmiesz się mną, a nie Harrym? – wymamrotała, unosząc brwi. Wstała z moich kolan, poprawiając czarne spodnie, a ja sięgnąłem do płaszcza po tekturowe pudełeczko.

- Proszę, przywiozłem ci coś od gardła. – Podałem jej opakowanie do rąk, a na jej twarzy pojawiła się ulga.

- Myślałam, że nie wytrzymam już, dziękuję. – Od razu wyjęła jedną pastylkę mi włożyła do buzi. – Nie mogę zachorować, nie teraz, a gardło już boli mnie za mocno.

- Gdyby nie to, że byłem na mieście, to pewnie w ogóle nie dostałabyś tych leków i cierpiała dalej, nie?

- No mówię ci już któryś raz, że nie mam nawet czasu, żeby zjeść. Pewnie wrócę do domu w środku nocy.

- Przyjechać po ciebie? – zaproponowałem, kiedy przesunęła odrobinę materiały na biurku i usiadła na nim, naprzeciw mnie.

- Jestem autem, poradzę sobie.

- Dobrze się sprawuje po naprawie?

- Bez zastrzeżeń, jak dawniej. – Odkaszlnęła. – To zaufany mechanik.

- Jeśli coś będzie znów się dziać, to pożyczę ci samochód.

- Tak, a potem znów się na mnie wydrzesz, że je rozwaliłam – wypomniała mi.

- Myślałem, że ten temat jest już zamknięty – odparłem bezsilnie.

- Bo jest. – Wzruszyła ramionami. – Wiesz co? Powinieneś zacząć płacić Cindy za sprzątanie wam domu, za gotowanie…

- Przecież już to przerabialiśmy – westchnąłem, odchylając głowę do tyłu. – Ona nie chce tych pieniędzy i ich nie weźmie.

- Ale ich potrzebuje, oboje o tym wiemy. Mają razem mieszkać w tym domu, więc pewnie i ona będzie chciała za coś płacić.

- Proponowałem jej już kilka razy, że zapłacę za wszystko, co dla nas robi, ale ona nie chce o tym słyszeć. Twierdzi, że przynajmniej się nie nudzi.

- Nie, ona z pewnością twierdziła tak kilka miesięcy temu, a teraz jest z Harrym, więc ma mniej czasu.

- To co ja mam niby zrobić twoim zdaniem? – zapytałem nerwowo.

- Mówię przecież! – Uderzyła niespodziewanie dłonią w biurko. – Zacznij jej płacić, jeśli już tak bardzo chce wam sprzątać i gotować. Nie, inaczej, ona się po prostu nad wami lituje, nad domem pełnym facetów i nie dostaje nic w zamian. Sami powinniście umieć posprzątać własne brudy, już nie mówię nawet o gotowaniu. Ja też mogłabym robić wam jakieś obiady, ale sama nie mam czasu, żeby go jeść – mówiła swój monolog, nie dając mi prawie dojść do głosu.

- Skończyłaś? – westchnąłem, odwracając wzrok do okna.

-  Nie. – Uderzyła obcasem o drzwiczki biurka, zmuszając mnie tym do spojrzenia na nią. – Cindy wam matkuje, a wy nawet….

- Ja to wszystko wiem, Cassandra, ale z nią nie jest tak łatwo jak ty akurat myślisz.

- Czyżby? – zapytała spokojnie, unosząc cwanie jedną brew.

Zassałem policzki do środka, gryząc się w nie, a potem po namyśle się poddałem. Musiałem, jeśli nie chciałem kłótni.

- Dobrze, zrobię wszystko, żeby wzięła ode mnie pieniądze za tak zwaną ‘pomoc nam’. Zadowolona?

- To nie ja mam być, tylko ona, ale tak. – Uśmiechnęła się natychmiast.

- Świetnie. Wyjeżdżam pojutrze – wypaliłem nagle.

- Co? – Momentalnie zamarła. – Jak to wyjeżdżasz? Niby gdzie? I dlaczego? – pytała niespokojnie, a ja zdałem sobie sprawę z tego, jak to mogło zabrzmieć.

- Jejku, aż tak to się nie bój, co? Nie wyjeżdżam na zawsze. Muszę polecieć jeszcze przed ślubem Kelly i Tristana do Nowego Jorku, na dwa dni.

- A dlaczego akurat w tym tygodniu?

- W filii firmy coś się dzieje, muszę to sprawdzić jak najszybciej. Załatwię to i zaraz wracam, będę w czwartek wieczorem albo trochę później.

- W takim razie polecę razem z tobą. Tym bardziej, bo nie będę miała już tu takiego młyna, tak myślę.

- Serio chcesz lecieć? Raczej nie będę mieć czasu na jakieś zwiedzanie czy zakupy, lecę do pracy.

- Obrażasz mnie teraz, wiesz? – powiedziała dość poważnie, marszcząc czoło. – Masz mnie za tępą? Wiem, po co tam lecisz, powiedziałeś. Chodzi mi o to, że zatrzymamy się w moim starym domu i nie będzie trzeba spać w hotelu. A ja już dawno miałam tam polecieć zobaczyć, co dzieje się z domem, ale nie chciałam sama i teraz mam jakiś powód do tego – wyjaśniła, zsuwając się z biurka. – Więc nie będę zawracać ci głowy, bo sama będę miała coś do roboty. No, chyba że nie chcesz po prostu, żebym z tobą leciała samolotem i tyle,, to powiedz – mamrotała pod nosem, kierując się do szafki z dokumentami.

- Niczego takiego nie powiedziałem, więc nie mam nic przeciwko temu, żebyś leciała. To ty sama wysuwasz mylne wnioski i ja jeszcze potem za to obrywam – odetchnąłem trochę poirytowany. – Weź trochę na wstrzymanie, kobieto, co? Nie zawsze mówię wszystko na serio.

- Tak, bo ty po prostu tryskasz ironią. – Trzasnęła niespodziewanie jakąś teczką, że aż dygnąłem. Spojrzałem na nią karcąco, a ona sztucznie się uśmiechała w moim kierunku. – A więc: załatwione, polecę w środę z tobą. Pewnie nad ranem, jeśli chcesz w czwartek wracać i jeszcze te strefy czasowe…

- Tak.

- Świetnie. Jeszcze w piątek przed weselem ma fryzjera i kosmetyczkę. Muszę zrobić paznokcie, brwi i inne te rzeczy, więc nie zobaczysz mnie przez pół dnia, jeśli zechcesz się spotkać.

- Ścinasz włosy?

- Nie. Może trochę. Myślałam, żeby zrobić sobie grzywkę. Co ty na to?

- Noo… To mogłoby być bardzo pociągające. – Uśmiechnąłem się mimowolnie, oblizując usta, gdy patrzyłem na nią i to sobie wyobrażałem.

- Żartowałam. – Zaśmiała się, a ja od razu przygasłem.

- Bawisz się na moich uczuciach – mruknąłem.

- Jakby to był pierwszy raz. Pomyślę nad tą grzywką.

- No ja mam nadzieję.

 

 

***

*Louis*

 

Trzymając między zębami długopis, szedłem ze swojego gabinetu do biura Harry’ego, po drodze wertując wzrokiem plik kilkunastu kartek, które miałem w dłoniach. Zmarszczyłem brwi, gdy kilka konkretnych słów przyciągnęło moją uwagę i akurat uświadomiłem sobie, że niemożliwe właśnie stawało się możliwe. Do tego momentu jedynie śniłem o takiej przyszłości dla firmy, a teraz… wszystkie korzyści stały przede mną otworem.

Wciąż pochylając się nad papierami, podszedłem do pokoju, w którym chodził Harry i oparłem się plecami o futrynę, bo drzwi były cały czas otwarte, i nie odrywałem wzroku od tego, co mam między palcami.

- Ale jaja, stary. – Zaśmiałem się, kiedy wyjąłem spomiędzy zębów długopis.

- Co? Ferguson w końcu postanowił sam się zwolnić? Bardzo dobry wybór – wymamrotał, dosypując sobie do kawy cukru.

- Sony chce podpisać z nami umowę – wypaliłem prosto z mostu, a ten w momencie wypluł ciemny napój do filiżanki, o mało co się nie krztusząc.

- Pieprzysz – stwierdził, patrząc na mnie szerzej otwartymi oczami i ocierając usta z resztek płynu, po czym szybko podszedł do mnie i wyrwał mi z rąk kartki.

- Nie wiem w ogóle, jak to jest możliwe, bo ostatecznie nie wysłaliśmy im żadnej propozycji.

- A teraz to oni przychodzą do nas z propozycją mi chcą współpracy – powiedział osłupiały to, co już sam wiedziałem. – Kurwa, Tomlinson, ktoś z nas żartuje, tak? – Zaśmiał się.

- Na szczęście chyba nie. – Odetchnąłem i uśmiechnąłem się z dumą sam do siebie, a później przeniosłem wzrok z powrotem na Stylesa. – Tyle zwlekaliśmy, żeby wysłać im nasze warunki, a oni sami przysyłają nam to samo. – Parsknąłem śmiechem. – Cholera, jakby ukryta kamera.

- A ty wiesz, co to znaczy, nie? – Uśmiechnął się cwanie, a jego oczy niebezpiecznie zabłyszczały. – To znaczy więcej zleceń, a to znaczy więcej kasy dla firmy i więcej kasy dla nas – wskazał jedynie na siebie, a ja prychnąłem rozbawiony tym, jak samolubny jest. -  Co znaczy, że będę mógł dobudować sobie ten basen i ogrodzić całość, i…

- I w końcu się wyprowadzisz, brawo! – Udałem zachwyt, wyrzucając ręce w górę. – Gratulacje, stary, wiedziałem, że w końcu ci się uda. – Pokiwałem głową i poklepałem go w ramię. – Bardzo mądry wybór – zakpiłem z niego.

- No, bardzo śmieszne, Tomlinson. – Spojrzał na mnie zimno. – Ciekawe, kto kazał mi się wyprowadzić od ciebie? – wytknął moją wolę.

- Wielu wam kazałem, ale jedynie Zayn i ty na razie posłuchaliście. – Wzruszyłem ramionami. – Nialla za bardzo nie mogę wyrzucić, bo jestem zbyt leniwy, żeby robić treningi gdzieś indziej niż u mnie, a Liam musi też zostać, bo wolę trzymać lekarza blisko. A ty z Zaynem i tak mieszkacie prawie obok, więc zostaje wyrzucić mi jakoś pozostałą dziesiątkę i cały czas zastanawiam się, czym jeszcze im zagrozić, żeby podziałało. – Zmrużyłem oczy, patrząc tępo w okno.

- Wiesz co? Ty jednak w pewnym sensie jesteś tyranem.

- Cassandra powtarza mi to w przypływie złości, nie słyszę niczego nowego – odparłem jakby nigdy nic. – No dobra, powiedz mi lepiej, gdzie twoja laska, bo jej szukam. – Odepchnąłem się od futryny, powracając wzrokiem do przyjaciela.

- Jak nie ma jej w pobliżu, to skąd ja mam wiedzieć? – spytał, wzruszając ramionami. Podszedł do biurka i położył na nie kartki. – Później ci to oddam, najpierw przejrzę – wymamrotał pospiesznie.

- Chłopak idealny, widzę – mruknąłem, unosząc wyżej brwi.

- Bo ty pilnujesz Cassandry na każdym kroku – zakpił. – Puknij się w łeb. – Przyłożył palec wskazujący do czoła.

- Przynajmniej nie jestem tak oschły, jeśli o niej mowa.

- A to dobre. – Zaśmiał się ironicznie.

- Daj spokój, sam sobie jej poszukam – niemal warknąłem, a gdy się odwróciłem, prawie zderzyłem się z ciałem blondynki. – A nawet już ją znalazłem. Jednak jestem lepszy od ciebie – mówiłem wciąż do mężczyzny, ale przypatrywałem się kobiecie. – Cindy, pozwól na chwilę do mnie – powiedziałem w jej kierunku i wyminąłem ją.

- Mam nadzieję, że nie oberwę za ciebie – usłyszałem jej oskarżycielski ton głosu, skierowany do Harry’ego, kiedy kierowałem się do swojego gabinetu, przez co zaśmiałem się pod nosem. Własna dziewczyna, delikatnie mówiąc, obrzuca go gównem. Nieźle.

Zdjąłem z ramion marynarkę, a gdy wieszałem ją na oparciu krzesła, Cindy weszła do pomieszczenia, od razu zamykając za sobą drzwi.

- Spróbuj mnie zwolnić, parszywcu, a przekonasz się, jak potrafię być zła. Zawdzięczasz mi wiele, pamiętaj. Gdyby nie ja, to sam byś nie ogarnął spotkań, kontaktów i…

- Fajną mamy relację – przerwałem jej, unosząc brwi, kiedy patrzyłem w podłogę, odpinając mankiety koszuli. – Szef – podwładna, a ty wyzywasz mnie od najgorszych. Jednak świetnie, że mam na tym stanowisku przyjaciółkę, która potrafi ustawić mnie do pionu.

- Ciekawe, że od dzieciństwa wytrzymałam z tobą ponad dwadzieścia lat. – Założyła dłonie na piersiach, siadając przed moim biurkiem.

Pokręciłem głową rozbawiony i sięgnąłem do szuflady po grubą białą kopertę, którą podałem następnie jej.

- Proszę, to wypłata za tą udrękę ze mną przez tyle lat. – Okrążyłem mebel, by stanąć obok niej, a ona spojrzała na mnie pytająco. Oparłem się o biurko, czekając, aż cokolwiek powie.

- Co to ma znaczyć?

- Już mówiłem.

- Tak, ale powiedz mi to bardziej po ludzku.

- Sprzątasz u nas i ciągle gotujesz, najwyższy czas, żebyś w końcu uległa i przyjęła te pieniądze.

- O nie, nie, nie. – Pokręciła szybko głową i chciała oddać mi kopertę, ale ja odepchnąłem delikatnie jej rękę. – Mówiłam, że robię to dobrowolnie, nie raz. Tylko wam pomagam.

- Ale też masz własne życie.

- Ale…

- Nie przyjmuję już odmowy – zastrzegłem poważnie.

- Słuchaj, robię to, bo ktoś musi zastąpić Natalie, a nie…

- Nie ma Natalie, teraz jest Cassandra. – Zamknąłem oczy, nie chcąc schodzić na ten temat.

- I właśnie powinieneś jej w końcu powiedzieć – zauważyła.

- Jest za wcześnie.

- Nie, jest już o wiele za późno. O jakieś pół roku.

- Jak nie weźmiesz tych pieniędzy, to cię zwolnię – wypaliłem niespodziewanie.

- Co?! Za to, że nie biorę kasy? Ty jesteś chory! Nie masz prawa.

- Teoretycznie nie, ale…

- Sprzątam wam dom i gotuję, ale nie mówiłam, że chcę za to pensję. Nigdy nawet o tym nie napomknęłam. Wystarczająco płacisz mi w firmie.

- Tak się jednak składa, że moja dziewczyna nie może patrzeć, jak się męczysz i nam matkujesz, ja zresztą też, a ona sama jest zbyt zapracowana, żeby i tobie pomóc, więc prosiła mnie, bym znów o tym z tobą pogadał, wiec nie mam wyboru, jak cię do tego zmusić – wygłosiłem jednym ciągiem. – Dlatego bierz te pieniądze, bo nie mam siły spierać się z twoim facetem, moją dziewczyną i jeszcze z tobą. Proszę cię ostatni raz, zasługujesz na dodatkową gotówkę za tą pracę, więc nie słyszę głosu sprzeciwu – dodałem.

Przez chwilę oboje trwaliśmy w ciszy, podczas której blondynka ewidentnie biła się z własnymi myślami, ale ostatecznie uderzyła dłonią o biurko, zabierając kopertę z blatu i wstając z fotela.

- Robię to tylko po to, żebyś więcej nie dręczył mnie tą sprawą, i żeby Cassandra nie musiała się z tobą o to wykłócać. Więc w sumie robię to tylko dla niej, więc jeśli skrzywdzisz tak fajną dziewczynę, to porozmawiamy inaczej – zagroziła, wychodząc z mojego gabinetu, zostawiając mnie trochę zaskoczonego jej słowami.

- Przynajmniej wzięłaś pieniądze, to mam spokój z tą sprawą – wymamrotałem w przestrzeń.

 

***

 

Z głębokiego snu wyrwał mnie dość głośny sygnał mojego telefonu, przez co nieznacznie się skrzywiłem. Wyjąłem rękę spod ciepłej kołdry, zabierając ją z ciała szatynki i po omacku odnalazłem za głową swój telefon. Wcisnąłem na nim przycisk, powodując, że budzik się wyłączył, a potem odłożyłem go na powrót na szafkę za mną i przytuliłem się do kobiety przy mnie.

- Cass, skarbie – wymruczałem w jej szyję, nie otwierając oczu.

- Hmm? – mruknęła niemal niesłyszalnie, prawdopodobnie jeszcze po większej części śpiąc.

- Pora wstawać.

- Słyszałam budzik – wymamrotała, bardziej wtulając się w poduszkę.

Westchnąłem bezsilnie, bo i ja nie byłem skory, by ruszyć się jeszcze z łóżka, ale wiem, że musieliśmy, bo przed nami był długi dzień.

Uniosłem się na łokciu i ucałowałem jej odkrytą skórę na barku.

- No wstawaj, wstawaj. Przed nami jeszcze trochę przygotowań – przypomniałem jej, co sama doskonale wiedziała.

- Zaraz wstanę – wymamrotała pod nosem, na co przewróciłem oczami, bo wiedziałem, że niedużo w tym jest prawdy.

- Idę zrobić nam kawy – poinformowałem ją ostatecznie i już się unosiłem, by wstać z łóżka, ale nagle coś powaliło mnie z powrotem na poduszki. Tym czymś była, oczywiście, Cassandra, która przerzuciła rękę i nogę przez moje ciało, i ułożyła głowę na moim torsie, uniemożliwiając mi tym jakikolwiek ruch. Dosłownie, przytuliła się do mnie jak małpka, którą z trudem można byłoby od siebie odczepić.

- Jeszcze dziesięć minut, proszę – jęknęła w moją klatkę piersiową, niemal błagalnie. – Oczy mi się kleją jeszcze.

- Wiem, mi też. Powinniśmy wczoraj wcześniej się położyć.

- Głodna byłam.

- To też wiem. – Zaśmiałem się i zaraz ucichłem, by pozwolić jej jeszcze chwilę poleżeć. Pogłaskałem ją po plecach i zmusiłem się do ponownego otwarcia oczu, żeby samemu przypadkiem nie usnąć zaraz. Przetarłem twarz dłonią, po czym odwróciłem głowę ku oknie, gdzie roleta była na pół zasunięta, a zza niej wpływały już do sypialni promienie słońca. Chwilę patrzyłem w tamtym kierunku, a potem przeniosłem wzrok na moją dziewczynę, leżącą po części na mnie. Muszę szczerze przyznać, że wczesnym rankiem również była śliczna, a dziś w ogóle wyglądała trochę inaczej, bo wczoraj była u fryzjera. Ku mojemu ubolewaniu, nie zrobiła sobie tej grzywki, ale coś innego, czego właściwie nie potrafiłem nazwać. Z tyłu miała długie włosy, a z przodu trochę krótsze, chyba mówiła, że są ścięte w stożek. Nie znam się, aczkolwiek widziałem różnicę w długości i drobną w odcieniu, bo delikatnie rozjaśniła końcówki, a;e bardzo delikatnie. Podobała mi się ta nowa fryzura, ta zmiana, pokazywała, jakby była kimś nowym. Oczywiście, w rzeczywistości nie oznaczało to raczej zmiany jej charakteru. Chociaż kto wie, do czego to zaprowadzi. Jedyne, co bolało to to, jak bardzo z tym wyglądem przypominała mi JĄ. Tak bardzo chciałem trzymać się z dala od przeszłości, ale się nie da. Zamiast tego, tylko się jej trzymam, a wiem, że nie powinienem. Zacząłem nowe życie, z Cassandrą. W mojej głowie nie może być ciągle ONA. Nie teraz, kiedy myślałem, że już wychodzę na prostą w tej sprawie, gdy byłem przekonany, że to już koniec. Niestety, to jedynie złudzenie. Pieprzone złudzenie.

Tak właściwie, gdy oboje tak leżeliśmy, to wcale nie jest bardzo inaczej, a wręcz przerażająco jak kiedyś. Bo ja już kiedyś widziałem tą samą twarz, te same włosy… tylko uśmiech był inny. Cholerna przeszłość zwyczajnie nie opuszcza mnie, a los ewidentnie sobie zbyt bardzo ze mną pogrywa. Tak bardzo pragnę przestać w końcu myśleć o tym, o czym nie powinienem. Czy to naprawdę aż tak wiele? Co mam zrobić, żeby nareszcie wyrzucić to z głowy?

- Myślę, że teraz już jednak musimy wstać – odezwałem się zachrypniętym, wyswobadzając się z uścisku szatynki i siadając. Zamknąłem na chwilę oczy, zmuszając się do całkowitego powrotu do teraźniejszości.

- Dlaczego ty mi to robisz? – jęknęła, zasłaniając twarz dłońmi, prawdopodobnie dlatego, że światło dobijające się zza szyby zaczynało ją powoli razić.

- Dla mnie to ty możesz w dalszym ciągu spać, ale nie płacz mi potem, że spóźnimy się na ślub. Jesteś druhną.

- Już wstaję! – niemal warknęła, szybko siadając. Spojrzała na mnie niezadowolona i zaraz wstała z łóżka, ciut za bardzo agresywnie. – Następnym razem położę się wcześniej przed takim dniem, ma jak mi się nie będzie chciało, to przypomnij mi tą chwilę – dodała, wyjmując z szafy bieliznę. – Idę pod prysznic – mruknęła, mijając mnie, po czym zamknęła się w łazience.

Uniosłem zdezorientowany brwi, gdy nie zdążyłem nawet odpowiedzieć. Ciężko z tą kobietą czasem, ale nic na to nie mogę poradzić, jak tylko przeczekać takie momenty.

Zsunąłem się z łóżka i od razu przeciągnąłem się. Podszedłem do okna, aby odsunąć w całości roletę. W tym czasie usłyszałem, jak w łazience zaczyna lać się woda i wraz z tym doszedł do mnie przeraźliwy pisk Cassandry, przez co moje serce zabiło mocniej. Zaniepokojony tym, co się dzieje, wpadłem do pomieszczenia i zastałem nagą szatynkę stojącą przy prysznicu, który już był zakręcony.

- Co się stało? – zapytałem, podchodząc szybkim krokiem do niej. Po drodze zgarnąłem biały ręcznik i okryłem nim ciało Cass. Dopiero wtedy dostrzegłem, że trzyma się za rękę, a skóra na niej od łokcia aż do nadgarstka jest cała czerwona. – Poparzyłaś się – bardziej stwierdziłem niż zapytałem.

- Przez przypadek odkręciłam ukrop – wydusiła z siebie drżącym głosem.

Zauważyłem, że jej twarz zdążyła już cała pokryć się łzami.

- Chodź, trzeba to szybko schłodzić. – Pociągnąłem ją do umywalki, po czym odkręciłem jak najbardziej zimną wodę i podstawiłem pod nią rękę szatynki. Od razu głośno syknęła z bólu, odchylając głowę do tyłu i zawodząc płaczem.

 - Dlaczego akurat dzisiaj? I dlaczego taka rzecz musiała mnie wytrącić z równowagi i ryczę? – wyszlochała, wciąż trzymając rękę pod bieżącą wodą.

- To ludzka rzecz, każdemu się zdarza. Bez tego to nie życie.

- Za to świetnie zaczynam dzień, prawda? Co jeszcze się wydarzy? Przejedzie mnie tir?

- Aż tak pesymistyczna nie bądź, co? Poza tym, to, że się poparzyłaś dziś, nie znaczy, że coś jeszcze złego się wydarzy.

- Ale jest wysoce prawdopodobne, że…

- Babo, uspokój się, dobrze? Mówię, że nic więcej dziś ci nie będzie.

- To tylko pieprzenie – fuknęła, a ja powstrzymałem się, by nie palnąć czegoś głupiego.

 

***

 

*Cassandra*

 

Im bliżej ślubu, tym bardziej nerwy biorą nade mną górę, mimo tego, że to nawet nie jest mój ślub, a mojej najlepszej przyjaciółki. Ciągle sobie powtarzałam, że jeszcze daleko do tego dnia, a kiedy dzieli nas od tego momentu dosłownie kilka godzin, jestem rozchwiana emocjonalnie jak nigdy i zaczęło się już właśnie z samego rana, gdy poparzyłam pół ręki. Na szczęście, dzięki szybkiej reakcji mojego chłopaka, nie boli mnie i ku mojej większej uciesze, nie ma śladu po tym, więc będę dobrze się prezentować w sukience bez rękawów. Sama chyba byłam w zbyt wielkim szoku, by od razu wsadzić kończynę pod zimną wodę. Z perspektywy kilku godzin, karcę samą siebie, jak głupia byłam, bo przecież gdybym była sama i nie schłodziła od razu skóry, to teraz za pewne nie byłaby ona w znakomitym stanie. Chyba za szybko to się wydarzyło, by sam mój mózg zdążył zarejestrować, co jest grane.

- Uuu… takie widoki mógłbym mieć częściej – usłyszałam z tyłu, a za chwilę niekontrolowanie pisnęłam, gdy Louis uszczypał mnie w tyłek, kiedy się nachylałam, żeby naciągnąć rajstopy. – Mogłabyś częściej przechadzać się w samej bieliźnie – dodał, szeroko się uśmiechając i minął mnie, żeby umyć ręce.

- Jasne. – Przewróciłam oczami. – Nie przechadzam się po całym domu, tylko jestem w łazience. Poza tym, próbuję się po części ubrać, zaraz nałożę szlafrok – mruknęłam.

- Dla mnie wcale nie musisz.

- Oczywiście, i pójdę bez sukienki, prawda? Dla ciebie tak byłoby najodpowiedniej, nie?

- Znasz mnie jak nikt. – Wyszczerzył się w uśmiechu, chwytając maszynkę do golenia, którą wczoraj ze sobą przywiózł.

- Louis, nie wytrzymam po prostu z tobą – westchnęłam, sięgając po cienki, czarny szlafrok, wiszący przy ręcznikach.

- Po prostu podziwiam moją piękną dziewczynę, to wszystko. – Wzruszył ramionami, odkładając na chwilę urządzenie do golenia, żeby zdjąć koszulkę, aby jej nie zmoczyć.

- Śmierdzisz papierosami – mruknęłam, kiedy podeszłam bliżej niego, do lustra, gdy zaczął nakładać piankę do golenia na twarz.

- Paliłem przed chwilą.

- Domyśliłam się – westchnęłam, wiążąc włosy w luźnego koka, żeby nie przeszkadzały mi w robieniu makijażu.

- Na balkonie, przecież nie zadymiłem ci domu.

- A czy ja coś mówię? – Spojrzałam na niego obojętnie, podnosząc wzrok znad pojemnika z kosmetykami.

- Właśnie jeszcze nie, więc się bronię, póki nie jest za późno.

Zerknęłam na niego ponownie, mrużąc oczy. Trzymając dłoni kilka pędzli, zaczęłam się zastanawiać, przyglądając mu się, ale zaraz oderwałam od niego wzrok i zaczęłam się powoli malować.

- Za bardzo kusi mnie ten zapach nikotyny, ale nie ulegnę. Pokażę ci, że jestem twarda i w dalszym ciągu dam radę.

- Grzeczna dziewczynka – odparł, uważnie się goląc. – Wytrzymałaś tyle tygodni, wytrzymasz więcej – stwierdził.

- Mam nadzieję, że to samo mogę powiedzieć o twoim ćpaniu – wymamrotałam.

- Oczywiście, że tak. Za kogo ty mnie masz? – Zmarszczył brwi, przerywając na chwilę swoje zajęcie.

- Czasem za małego kłamczucha. – Poklepałam go po gładkim, świeżo zgolonym policzku i lekko się uśmiechnęłam, na co on pokręcił głową, biorąc głębszy wdech.


Byliśmy w tym tygodniu w Stanach, tak jak planowaliśmy i muszę przyznać, że nie przemyślałam dobrze tego wszystkiego. Nie w kwestii organizacji, bo wszystko poszło dobrze w tym kierunku, ale gdy zobaczyłam swój stary dom, gdzie się urodziłam, gdzie się wychowałam, gdzie mieszkaliśmy wraz z tatą… rozpłakałam się już w progu, zanim jeszcze zdążyłam wejść głębiej. Wszystkie wspomnienia związane z tamtym miejscem powróciły do mnie w jednym momencie z tak zawrotną szybkością, że nie byłam w stanie przestać płakać. Zaczęłam się dusić, a Louis nie potrafił mnie uspokoić. Nie tak to wszystko sobie wyobrażałam, nie podejrzewałam, że aż tak bardzo mogę to przeżyć, że się wzruszę i natychmiast zatęsknię za czasami w tamtym domu. Gdzie nie spojrzałam, widziałam młodszą wersję siebie, mojego rodzeństwa… porozstawiane zdjęcia przypominały mi o chwilach spędzonych z tatą, jego mundur wojskowy uświadomił mi jak dumna jestem z niego, jakim bohaterem jest dla nas. Moja stara sypialnia przypominała mi o tym, jak kiedyś ukrywałam w niej broń, pieniądze z napadów z pierwszym gangiem, gdy sama zarabiałam na całą rodzinę. Przypominała o ciężkich momentach, o cierpieniach, o wylanych łzach, o zmarłej przyjaciółce, z którą urządzałyśmy piżama party. Przypominała o momencie, w którym dowiedziałam się o ciąży, przypominała o utraconym dziecku… ten obraz był tak bardzo wyrazisty dla mnie, nawet po tylu latach. Zapamiętałam każdy szczegół, a przez to, że dom zachował się w idealnym stanie, nie było trudno odszukać tego wszystkiego w pamięci. Jestem pewna, że gdybym sama odwiedziła poprzednie miejsce zamieszkania, bez żadnej osoby u boku, na pewno do tej pory byłabym w nie najlepszym stanie psychicznym. Ale potrzebowałam wrócić do tego miejsca i nie żałuję, że to zrobiłam, pomimo wylanych łez i tego, jaki miało to na mnie wpływ. Wiem, że nie mogę sprzedać tego domu, bo prawdopodobnie popełniłabym największy błąd w swoim życiu, nie przeżyłabym tego. Przez chwilę, przez czas spędzony w tamtym miejscu, poczułam, jakbym powróciła do starego życia. Może nie powinnam odwiedzać dawnego domu tuz przed ślubem przyjaciół, bo dość mnie to rozchwiało emocjonalnie, bardziej niż zwykły stres, ale wraz z wylotem z Nowego Jorku, zapragnęłam wrócić tam ponownie, by znów mieć przy sobie cząstkę tego życia. Nie mogę już bronić się tak przed przeszłością. Nie muszę już, kiedy mam przy sobie kogoś, kto mnie wspiera. Przeszłość i tak sama do mnie powróci, nie pozbędę się jej, to niemożliwe.

Przerwałam robienie makijażu i zamknęłam na chwilę oczy, głęboko oddychając. Chyba to nie najlepszy moment, żeby wspominać to wszystko, to chyba za wiele. Dlatego nie rozumiem, dlaczego teraz to wszystko rozdrapuję w swojej głowie po raz kolejny. Muszę przestać na jeden dzień.

- Co to za leki? – zapytał podejrzliwie Louis, wycierając twarz ręcznikiem. Czyli już spostrzegł, że wyjęłam z szafki szklaną fiolkę.

- Na astmę – odpowiedziałam cicho, nalewając do plastikowego kubka zimnej wody z kranu.

- Nie brałaś ich chyba wcześniej. – Zauważyłam, jak marszczy brwi.

- Brałam, ale ty jesteś widocznie ślepy. Niedobrze, chodzisz ze mną już pięć miesięcy i dopiero zauważyłeś. – Uniosłam brwi i połknęłam dwie tabletki. – Poza tym, dziś za bardzo się stresuję, przez co się duszę i muszę wziąć podwójną dawkę – dodałam, powracając do wykonywania make-upu.

- Nie zaszkodzi ci? – zapytał niespokojnie.

- Nie, nie zaszkodzi – westchnęłam lekko poirytowana.

- Chyba nie powinniśmy lecieć przed kilkoma dniami do Nowego Jorku. To miasto przyniosło ci za wiele wspomnień – powiedział cicho, rozdrażniając mnie tym. Tak jakby właśnie akurat teraz znał moje myśli.

- To nie ma nic z tym wspólnego – odpowiedziałam dobitnie, a on pokręcił głową, patrząc w moje odbicie w lustrze.

- Wiem, że ma, ale się nie przyznasz. Widziałem, jak zareagowałaś, gdy weszliśmy do tego domu. Powinniśmy polecieć tam oboje kiedy indziej, po ślubie, byłabyś spokojniejsza.

- Jestem zdenerwowana, bo jestem druhną...

- Wiem – przerwał mi, kładąc obie dłonie na moich ramionach. – Ale to też miało na ciebie wpływ, nie oszukuj przede wszystkim siebie.

- Nie żałuję w najmniejszym stopniu, że tam poleciałam – odpowiedziałam pewnie, a on kiwnął głową.

- Mam nadzieję, że tak jest – westchnął. – Jadę się przebrać i za godzinę przyjadę po ciebie – dodał, całując mnie w policzek.

No tak, jego garnitur został w rezydencji, więc muszę teraz zostać sama.

- Uspokój się, będzie dobrze. Obie będziecie się świetnie prezentować, zobaczysz.

- Oby – odparłam bezsilnie, powracając wzrokiem do lustra.

Oby – powtórzyłam w myślach.

- Powinnam tam być i pomóc jej w przygotowaniach.

- Powinnaś uszanować jej wolę. Jest teraz z siostrą i mamą, ma kosmetyczkę, fryzjera, bo chciała, żebyś sama też zdążyła się przygotować i odpowiednio nastawić psychicznie. Dlatego pojedziemy do niej jeszcze przed ślubem, tak jak chciała.

- I jaka ze mnie druhna? – Zaśmiałam się.

- Mówiła mi wczoraj, że najlepsza. – Uśmiechnął się. – Dlatego zakazała ci jeszcze przyjeżdżać – dodał rozbawiony. – Słuchaj, wiem, że to wbrew wszelkim tradycjom, ale jeśli sama panna młoda chciała, żebyś przyjechała dopiero tuż przed wyjazdem do kościoła, to nie możesz się narzucać.

- Wiem, wiem. – Odetchnęłam. – Powiedziała mi, że gdybym pomagała jej się ubrać w tą suknię, to rozryczałaby się, bo ja bym się wzruszyła z jej powodu.

- A widzisz. Jednak dobrze, że jest jak jest.

 

***

 

- Toast za młodą parę! – wykrzyknął Louis, wstając na równe nogi. Uniósł kieliszek z szampanem, a my wraz z młodymi, drużbą Tristana i jego osobą towarzyszącą zaraz po nim. Z uśmiechem upiłam kolejną dawkę alkoholu, a gdy szatyn usiadł znów obok mnie, odstawiłam w połowie opróżnione naczynie na stół.

- Mam nadzieję, że poradziłaś sobie beze mnie przed ślubem, co? – zwróciłam się do Kelly, a ona się roześmiała.

- Tego jeszcze brakowało, żebyś musiała użerać się dziś ze mną i moim humorem. Całe szczęście, że kazałam ci nie przyjeżdżać wcześniej, bo mój nastrój pewnie za bardzo by ci się udzielił.

- I tak się udzielił – przyznał Louis, kładąc rękę na oparciu mojego krzesła.

Odwróciłam ku niemu głowę i spotkałam się z jego spojrzeniem, które uważnie skanowało moją twarz.

- Poczekamy na wasz ślub i zobaczymy, czy będziecie w gorszym stanie niż my. – Zaśmiał się Tristan, na co jednak już nie odpowiedziałam.

Złączyłam usta w wąską kreskę, spuszczając wzrok na stół. Nie mogłam jednak powstrzymać uśmiechu i zerknięcia na szatyna, który zwiesił głowę i potarł czoło kciukiem, prawdopodobnie, aby nikt nie zauważył jego tajemniczego uśmiechu. Niespodziewanie ukradkowo na mnie spojrzał, ale nie wiedział, że też na niego zerkam, więc oboje cicho się zaśmialiśmy i równocześnie się wyprostowaliśmy. Każde z nas zdawało sobie sprawę z tego, że było jeszcze zbyt wcześnie, by w ogóle rozważać małżeństwo i to nie było tajemnicą.

Niezręczna cisza przy naszym stoliku spowodowała, że ponownie sięgnęłam po kieliszek z szampanem i w całości go opróżniłam. Nim spostrzegłam, Louis znów odsunął krzesło i stanął na równe nogi. Zmarszczyłam czoło, nie wiedząc, co zamierza i odstawiłam kieliszek. Spojrzałam na niego. Zapiął marynarkę, a potem wysunął ku mnie rękę.

- Czy moja ukochana zechce ze mną zatańczyć? – zaproponował z czarującym uśmiechem, a ja lekko skinęłam głową i chwyciłam jego dłoń, by po chwili odejść od stolika. Kierował nas powoli na parkiet, pilnując się, by nie iść zbyt szybko, żebym nie zaplątała się w moją długą, bordową suknię lub nie potknęła na obcasach.

Gdy stanęliśmy na parkiecie, akurat rozpoczęła się kolejna wolna piosenka, więc Louis ułożył dłonie na moich biodrach, a ja oplotłam ramionami jego szyję.

- Wybacz mi, jeśli stanę ci na stopie. – Zaśmiałam się cicho, powoli się poruszając w rytm muzyki. – Taniec nie jest moją mocną stroną.

- Aż trudno uwierzyć, po naszych szalonych imprezach w Stanach.

- Tam to było inne życie – odpowiedziałam ciszej. – Czasem myślę, że może lepiej byłoby, gdybym nie przeżywała tamtego etapu w swoim życiu, ale… wtedy nie poznałabym ciebie. Od czegoś musiała zacząć się nasza znajomość. – Lekko się uśmiechnęłam.

- Stara przyjaźń nie rdzewieje – wyszeptał do mojego ucha.

- Widzisz? Trzeba było trzech lat, żebyśmy się zeszli.

- Gdy się poznaliśmy, byłem z kimś innym – odparł trochę przygaszony i odwrócił rozmarzony wzrok, ale uśmiech nie zszedł mu z twarzy.

- Wiem, ale… warto było mnie poznać? – Zagryzłam dolną wargę, domagając się jego spojrzenia, i się doczekałam.

- W tym momencie jesteś dla mnie najcenniejsza.

- Cenniejsza niż twój dom i firma? – zapytałam rozbawiona, powodując, że i on szerzej się uśmiechnął.

- Bardziej. Jedyna w swoim rodzaju. Nie popełniłem błędu, poznając cię na nowo. – Oparł czoło o moje, by zaraz delikatnie mnie pocałować.

Wesele trwało w najlepsze, a my prawdopodobnie jego większą część spędziliśmy na parkiecie przy orkiestrze. Współobjęci, zakochani, pełni marzeń na przyszłość i na nas. I w głębi serca pragnęłam, żeby nas kiedyś, za jakiś czas też spotkał taki los jak moich przyjaciół dzisiaj. Ale to było tylko skrywane marzenie.

 

***