*Cassandra*
Już drugi dzień stoję w tym samym miejscu pod szpitalem, na
parkingu i wypalam papierosa, z tą różnicą, że tym razem wzięłam
ze sobą auto. Teraz mnie nic nie zaskoczy. Wczoraj byłam na
piechotę, byłam osłabiona, ale dziś to się nie powtórzy i nie
zadzwonię po Tomlinsona. Nie ma szans. Wrócę stąd sama i pójdę
w końcu do firmy i ten idiota nie będzie w to ingerował.
Przyjaciele. Ta... Po co ja to mu powiedziałam? Jeż nie pamiętam.
Coś mnie musiało zdrowo walnąć. Albo po prostu tak wyglądało
moje podziękowanie za tą bluzkę. No, to teraz muszę przyznać, że
było ono okropne. Gdybym mogłam cofnąć czas, nie powiedziałabym
tego. Ale nie mogę.
Miałabym się zaprzyjaźnić z NIM? Po tym co się stało 3 lata
temu? Mowy nie ma. I dla niego też lepiej, że on o tej sprawie nie
wie. To była moja decyzja, może nie była zbyt dojrzała, ale mama
ją zaakceptowała i temat znikł na zawsze. No, dopóki on się nie
pojawił i na nowo tego nie rozdrapałam. On nawet nie ma pojęcia,
ile przez niego wycierpiałam i ile nocy przepłakałam. I nie dowie
się. Obiecałam sobie, że nigdy mu nie powiem. Niby po co? By
zakłócić jego idealne życie? By mu je zniszczyć? Albo żeby po
prostu mnie wyśmiał za to, że mogłabym coś takiego sobie
ubzdurać i mu wmówić? Nie dowie się. Nigdy by nawet nie
podejrzewał. I założę się, że on już dawno nie pamięta, co
zaszło te 3 lata temu. Nie pamięta, a ja choć pamiętam, nie chcę.
To było najgorsze przeżycie w moim życiu. I najbardziej bolesne.
To nawet nie powinno ujrzeć światło dziennego.
W zamyśleniu wypalałam papierosa, a gdy zorientowałam się, że
zaraz przegapię swoją kolej. Rzuciłam niedopałek na ziemię i
zdeptałam. Zamknęłam pilotem auto i drugi dzień z rzędu
skierowałam swoje nogi do szpitala. Mimo że szłam powoli, szpilki,
które miałam na sobie, robiły ogromny hałas i powodowały, że
każdy, kto przechodził obok, spoglądał od razu na mnie. Nie moja
wina, że te buty są tak obite. Wzięłam je, bo ładnie wyglądają,
ale nie sądziłam, że będą tak głośne.
Weszłam
po schodkach, a gdy otworzyłam drzwi, musiałam się wycofać. To
déjà
vu czy jak? Ta sama dziewczynka na wózku,
ta sama kobieta, która ją prowadziła i ta sama pora dnia. Jedyna
różnica to taka, że na jej główce była już nie czerwona, a
zielona chustka.
Zmarszczyłam brwi i
patrzyłam jak zjeżdżają po podjeździe. Nie,
to nie może być déjà
vu. To dziecko jest aż tak chore, że jest tu codziennie? Możliwe.
Współczuję jej i jej mamie.
I wtedy pomyślałam
o własnej mamie, która przez pewien czas sama przywoziła mnie
codziennie do szpitala, bo początki astmy były bardzo ciężkie i
mamie trudno było samej mi pomóc.
Pokręciłam głową
i wróciłam do teraźniejszości.
- Hej, mała! -
krzyknąłem za dziewczynką, a jej mama się zatrzymała i lekko
obróciła wózek w moją stronę. - Jak się nazywasz?
- Olivia –
odpowiedziała dziecięcym głosikiem, bawiąc się tym samym
pluszakiem co wczoraj. - A ty?
- Cassandra –
powiedziałam z uśmiechem. - Jesteś dzielna, wiesz? - zapytałam,
a ona szeroko się uśmiechnęła i zaraz wraz z mamą odjechała
na parking. No, znów zostałam sama.
Weszłam do ośrodka
i podeszłam do recepcji, ale nim zdążyła się odezwać, to
pielęgniarka zaczęła mówić.
- Pani to pani
Miller, zgadza się? - spytała szybko.
- Tak, ja...
- Doktor Powell pani
właśnie szukał, proszę do niego iść. Wie pani gdzie, prawda?
- Tak, oczywiście –
zmieszałam się i odeszłam do odpowiedniego gabinetu.
Skoro mnie szukał,
to musiałam się jednak spóźnić. Świetnie. Jeszcze te buty tylko
mnie spowalniają. Po cholerę je brałam? A no tak, bo miałam wpaść
tu tylko po wyniki i zaraz po tym pojechać do firmy.
Stanęłam pod
drzwiami z numerem 7. i zapukałam w nie. Dopiero, gdy usłyszałam
ciche: proszę, otworzyłam i weszłam do środka. Zobaczyłam
swojego lekarza, oglądającego zdjęcia prześwietlonych płuc.
Podeszłam bliżej i wtedy podniósł na mnie wzrok.
- A, pani Cassandra.
Proszę siadać – wskazał na siedzenie przed biurkiem, więc
zrobiłam tak, jak mówił.
- Przepraszam za
spóźnienie, nie...
- Nic
nie szkodzi – przerwał mi zamyślony. - Mam pani wyniki –
powiedział, odkładając kliszę na biurko. Czyli to zdjęcie
moich płuc...
- No i co ze mną?
Wszystko chyba dobrze, prawda? - zapytałam, a on westchnął. Czyli
nie jest dobrze. Wiedziałam. Po co pytałam?
- Z krwią wszystko w
porządku, z sercem też, układ pokarmowy również działa bez
zarzutów, ale płuca... Pani ma astmę, prawda?
- Od ponad 16 lat –
odpowiedziałam cicho, gdy powiedział, że chodzi o płuca. Chodzi
tylko o te pieprzone płuca!
- Dlaczego pani to
sobie robi? - zapytał, patrząc na mnie żałośnie.
- Przepraszam, ale
nie rozumiem. - Poruszyłam się niespokojnie na krześle.
- Bierze pani te
świństwa. Myśli pani, że się nie połapałem? - zapytał, a ja
milczałam, bo nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. - Na tym
zdjęciu wszystko widać. - Uniósł kliszę do góry. - Proszę
zobaczyć. Tu ewidentnie jest dym w płucach. Dużo dymu. Mówiła
pani, że ostatnio znów mocno się dusi, tak?
- Tak, teraz częściej
niż zwykle.
- No właśnie. Astma
i papierosy... Pani wykonuje na siebie wyrok. Najlepiej byłoby
rzucić to cholerstwo, a nie siebie truć. Sama obecność palących
obok prawie nie przeszkadza, ale...
- Nie, nie rozumie
doktor. Palę od dłuższego czasu i...
- Ma pani zniszczone
płuca – przerwał mi ostro. - To pani nie rozumie. Przy tym jak
wyglądają teraz te płuca, kiedyś papierosy mogą panią zabić.
Nie będzie miała pani czym oddychać. Czy pani rozumie?
- R-rozumiem. -
Przełknęłam ślinę, nie patrząc na mężczyznę. Chyba
przesadziłam. I ja się dziwiłam, czemu znów się tak duszę?
- Proszę zacząć
ograniczać papierosy albo w ogóle już z nimi przestać, jeśli
chce pani pożyć dłużej niż 40 lat. Niedługo powstaną
nieodwracalne zmiany. Radzę to przemyśleć.
Jaki z tego wniosek?
Zabijam samą siebie...
***
Załamałam się
dzisiejszym dniem. Chyba nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo truję
swój organizm. Myślałam, że nie jest tak źle, ale po tym, co
dziś usłyszałam, zmieniam zdanie. Widać, czas przez jaki palę te
papierosy sprawił, że jest jak jest i teraz nie ma odwrotu. Nie
będzie już lepiej, może być tylko gorzej. Chyba dopiero dziś
uświadomiłam sobie, że dla mnie to naprawdę niebezpieczne.
Chyba przejrzałam w
końcu na oczy i zanim przyjechałam tu, wstąpiłam do domu, skąd
wyniosłam i pozbyłam się niemal 10 paczek z papierosami. I chyba
więcej zapasów nie trzymam, a przynajmniej sobie nie przypominam
bym gdzieś jeszcze to przetrzymywała.
Tak jak planowałam
to wczoraj, tak dzisiaj znów jestem u Tomlinsona. Najpierw pojawiłam
się w firmie, ale i tak nad niczym nie mogłam się skupić, a teraz
zjawiłam się tu. Nie wiem, który raz już tu jestem, ale widzę,
że im bardziej moje życie się komplikuje, tym częściej jestem w
tej posiadłości. Poprawka: w pałacu. Jak to inaczej nazwać, skoro
on ma przed "domem" fontannę z kamienia?
Nawet mnie nie
byłoby stać, by mieszkać w takim miejscu, a co dopiero je
wybudować. W porównaniu z wieżowcem, ten dom był zdecydowanie
droższy o jakieś 3 razy, jeżeli nie więcej. Nadal mnie zastanawia
skąd on, u licha, ma na to pieniądze, ale po tym jak ostatnio
chciałam się tego dowiedzieć, stwierdziłam, że przez jakiś czas
nie będę drążyć tego tematu, dla własnego dobra.
Stoję przed tymi
drzwiami i walę w nie już od 5 minut, a jak nikt nie otwierał, tak
dalej tak jest. I dziś, ten jeden raz pomyślałam o ubiorze i
wzięłam tą bluzę, żeby już nie musieć korzystać z łaski tego
idioty. A na ich miejscu, to ja dawno zakazałabym samej sobie wstępu
na tą strzelnicę i zastanawiam się, dlaczego jeszcze tego nie
zrobili. Każdy miałby już dosyć tej mojej gadki, a oni zapewne
uznali, że lepiej nic z tym nie robić, bo stracą mnie, jako ich
wspólniczkę i po tym ich obrobieniu banku nici. Już nie będzie
kto miał ukraść tych kodów. Chyba, że znajdą kolejną odważną
laskę albo sami przebiorą się za baby, co z mojego punktu widzenia
wyglądałoby naprawdę komicznie i zastanawiam się, jakby oni
poradzili sobie z tym jakże trudnym wyzwaniem.
- No, jesteście w
domu czy nie jesteście?! - krzyknęłam już wkurzona, nie
przestając walić pięścią w te drzwi.
Już
miałam zamachnąć się po raz etny, ale one szybko się otworzyły
i o mało co się nie wywaliłam do przodu na Tomlinsona. - No, ile
można otwierać drzwi? Stukam i stukam, i stukam, i nawet nikt nie
odpowiada. Gdyby nie to, że ktoś otworzył mi bramę, uwierzyłabym,
że jednak was tu nie ma.
- Ty to nie potrafisz
być cierpliwa, Miller – podsumował mnie szatyn. Był lekko
poddenerwowany? Och, zdarza się.
- I vice versa,
Tomlinosn. - Przepchnęłam się obok niego i weszłam do domu.
Skierowałam się od razu do salonu, gdzie doszły mnie dźwięki
muzyki. Raczej imprezy dziś nie ma, prawda?
- Jak vice versa? -
usłyszałam za sobą. - Ja nie jestem cierpliwy? O co ci chodzi,
kobieto?
- Nie, o nic –
udałam głupią i opadłam na jedną z kanap w salonie. Imprezy
jednak dziś nie ma i słusznie. Ale jest wino, które stoi na
przeciw mnie i to otwarte. - Nawiązałabym do sytuacji z przed 3
lat, ale zapewne nic już nie pamiętasz – powiedziałam
nieświadomie. Chwila, co? Ja chyba mam za długi język.
- Co? -Zaszedł mnie
od tyłu, a ja otworzyłam szerzej oczy. A, ty to, Cassandra umiesz
czasem palnąć coś od rzeczy.
- Nic –
odpowiedziałam krótko, w nadziei, że po prostu nie usłyszał
tego, co powiedziałam. - To wino to stare jest? - zapytałam,
wskazując na butelkę i się w nią wpatrując.
- Jedno z lepszych –
odpowiedział, marszcząc brwi.
- Jedno pytanie. -
Uniosłam palec wskazujący. - Odwiezie ktoś mnie potem do domu? -
zapytałam, a on westchnął.
- Mogę cię odwieźć
– odpowiedział, podchodząc do stolika. Odkręcił butelkę i
nalał do kieliszka stojącego obok, bordowego trunku. - A co?
Problemy masz jakieś czy jak, że cię to wino pociągnęło? -
Podał mi do ręki kieliszek.
- Trochę tu, trochę
tam. - Uniosłam naczynie do ust.
- A mianowicie?
Czekaj! - Wyrwał mi wino z ręki. - Ty przecież dziś strzelasz.
Mowy nie ma.
- Idioto, prawie
zalałeś mnie tym winem!
- Idiotą to ja bym
był, gdybym rzeczywiście dał ci to do picia. Chcesz powystrzelać
nas jak kaczki?
- Może –
powiedziałam w zadumie. - Czasem mam takie myśli. - Wzruszyłam
ramionami. Poczułam jak łapie mnie za nadgarstek i ściąga z
kanapy. - Ała! Co robisz?
- Ty – wynocha na
dwór, wytrzeźwieć, a ja – schowam to przed tobą –
oświadczył, biorąc w rękę butelkę.
- Wytrzeźwieć?
Przecież ja nawet tego nie spróbowałam.
- Ale wystarczy, że
się nawąchałaś. Idź. - Wypchnął mnie na taras, gdzie o mało
co się nie wywaliłam.
Wypchnął mnie na
ciemną noc. Racja, miałam przyjechać wieczorem, ale jak zawsze
muszę coś pozmieniać, bez wcześniejszej konsultacji z innymi
zainteresowanymi.
Zrobiłam kilka
kroków do przodu i dzięki lampom tu zamontowanych, mogłam
przynajmniej oprzeć się o barierkę tarasu. Spojrzałam w niebo,
pełne lśniących gwiazd. Tam, gdzieś jest 3 najważniejszych mi
osób. Jeszcze kiedyś znów ich spotkam.
- Wróciłem i mam
nadzieję, że aż tak bardzo nie zależy ci na tym winie –
usłyszałam za plecami Tomlinsona. Stanął obok mnie i wyjął z
kieszeni spodni paczkę papierosów i zapalniczkę. Zapalił jednego,
po czym wyciągnął opakowanie w moim kierunku. - Bierz, jak chcesz
– wymamrotał, a mnie aż ciągnęło. Czułam jak mnie skręca w
środku.
- Nie. Dzięki –
wydusiłam ledwo z siebie.
-To nie. - Wzruszył
ramionami i rzucił trzymane przedmioty na stolik za nim. Moje oczy
tylko krążyły za tym, co kusi. - To co to za problemy? - zapytał,
wypuszczając ustami dym.
- Nie sądzę, że
cię to ciekawi.
- Słusznie. Ale
możesz się wygadać – zaproponował, a ja popatrzyłam na niego
spod oka. Od razu można było się domyślić, że przecież go to
nie interesuje.
- Miałeś kiedyś
tak, że wszystkie problemy i wydarzenia się skumulowały ze sobą?
Że wszystko stało się tak nagle, w jednym momencie? - zapytałam,
a on głęboko przełknął ślinę.
- Owszem – odparł.
- Znam to aż za dobrze. Czujesz, że wszystko powoli rozpierdala
cię od środka i masz dość całego życia.
- Ale chyba nie
miałeś tak, że okazało się, że zabijasz samego siebie –
powiedziałam ze skwaszoną miną i spojrzałam na stolik za nim, na
którym dłużej zatrzymałam wzrok.
- Ale że w jakim
sensie? - uniósł prawą brew.
- Pieprzyć to
ograniczenie, dłużej nie wytrzymam. - Rzuciłam się w stronę
stołu i dorwałam się papierosów. Szybko wyjęłam jednego i w
momencie zapaliłam go zapalniczką Tomlinsona. Poczułam jak
przyjemne uczucie rozchodzi mi się po gardle. Tego trzeba mi było.
- Jakie ograniczenie?
Postanowiłaś, że nie będziesz palić?
- Ja? Tego sobie nie
postanowiłam. Nakazano mi to albo w niedługim czasie umrę.
- Co? - Przerwał
palić i spojrzał na mnie. - Co ty pieprzysz?
- No. Lekarz
teoretycznie mi zakazał, ale z dnia na dzień jednak tego nie rzucę,
więc mam problem, nie? - Uśmiechnęłam się sztucznie.
- Minuta. To na co ty
cierpisz? Co tobie jest?
- Mi? A nic
wielkiego, dym w płucach od stałego palenia, a że mam astmę,
niedługo powstaną nieodwracalne zmiany i nie dożyję 40 lat, bo
się uduszę – wyjaśniłam.
Popatrzył na mnie w
skupieniu i zabrał mi z ręki szluga, a potem, nim zdążyłam go od
niego odebrać, rzucił go na deski i zdeptał.
- Co zrobiłeś,
idioto? - naskoczyłam na niego.
- A nie widzisz? To
ty jesteś idiotką, bo palisz, mimo że lekarz ci tego zakazał.
Myślę, że śmierć była wystarczającym argumentem, ale widzę,
że ty masz inne poglądy niż normalni ludzie.
- I ty jesteś
normalny? - zapytałam zdziwiona, a on rzucił swojego papierosa na
ziemię i tego też zgasił. - Nie martw się, teoretycznie nic mi
nie grozi, gdy ktoś pali obok – powiedziałam z ironią. - Możesz
palić nawet do rana, jeśli chcesz.
- Tyle zamierzasz tu
zostać?
- Yhm, chciałbyś.
Chyba psychicznie nie wytrzymałabym z tobą tylu godzin. -
Założyłam ręce na piersi i oparłam się tyłkiem o barierkę
tarasu.
- I dobrze, bo ja z
tobą też nie. - Głupio się uśmiechnął. - Śledzi cię ktoś
ostatnio? - zapytał po chwili milczenia.
- Nie. - Spojrzałam
na niego. - Chyba, że jestem tak zabiegana, że nie zauważyłam,
ale raczej nie.
- To dobrze. Może
się ciebie nie czepią. Trzymajmy się myśli, że na razie jesteś
bezpieczna.
- Bezpieczna? Na
razie? Człowieku, skoro on od was coś chce, chce się zemścić, w
końcu i mnie dorwie. Poza tym, jak mam być bezpieczna, skoro
siedzę w kryminalistyce?
- Na pewno jesteś
bezpieczniejsza, kiedy masz broń.
- A no właśnie. -
Podrapałam się po głowie i nerwowo się zaśmiałam. - Jeśli
chodzi o broń...
- Co z nią? -
westchnął. - Chyba dałem ci w miarę dobrą, by dała radę,
jeśli ktoś by cię zaatakował.
- No, tak... Sama ją
przetestowałam i ten...
- Jak to
przetestowałaś? - Zmarszczył brwi.
- Eee... Dasz mi
jeszcze trochę naboi? - zapytałam wymijająco.
- Co? Co ty z nimi
zrobiłaś? Człowieka zabiłaś?
- Nie... Słuchaj,
jak ma się tyle problemów, to trzeba się wyżyć, nie?
- Co z nimi zrobiłaś?
- wycedził przez zęby.
- No, pojechałam do
lasu i strzelałam w drzewa.
- Wystrzelałaś
wszystkie?
- Nie, no trochę
zostało, ale dlatego, że w porę uciekłam przed policją.
- Policja cię
ścigała?! - Zachłysnął się dymem.
- Jeszcze nie –
sprostowałam. - Uciekłam jak usłyszałam wycie syren.
- Wiesz, że poważnie
ryzykowałaś? Dlaczego nie przyszłaś na strzelnicę? - wyskoczył
do mnie z pretensjami.
- Bo działałam pod
wpływem emocji. To było spontaniczne.
- Już strzelałaś,
a chcesz dziś jeszcze raz ćwiczyć? - zapytał zdziwiony.
- Przeszkadza ci to w
czymś?
- Nie, dopóki
myślisz racjonalnie i w ogóle myślisz nad tym, co robisz.
- Dasz mi te naboje?
Doskonale wiesz, że nie mam skąd ich wziąć.
- Dam, ale masz nie
strzelać, jeśli nie będzie takiej potrzeby.
- Nic nie obiecuję –
mruknęłam.
- Jeszcze słowo, a
nie dam ci ani jednego – syknął.
- Dobra, już nic się
nie odzywam. - Zmrużyłam oczy i spojrzałam w ciemną noc. Nic się
nie odzywałam, dopóki nie znalazł się kolejny powód. - Nie
powiedziałeś mi o szczegółach tej akcji.
- A co tu dużo do
mówienia? - odezwał się. - Masz uwieść tego dyrektora i
przekazać nam potem kody zabezpieczeń.
- A dokładniej? Jak
mam go niby uwieść? - dopytywałam się.
- A co ja, jestem
baba? Nie bez powodu cię w to włączyliśmy.
- Mam tak po prostu
po niego zadzwonić? To by było zbyt podejrzane, nie sądzisz?
- To umów się z nim
na spotkanie, pod pretekstem porozmawiania o firmie. Czy to takie
trudne?
- Mam z nim niby
pójść na kolację? - Uniosłam brwi.
- Nie wiem, wymyśl
coś. Czy ja muszę wszystko robić? I tak mam sporo na głowie.
Myślałem, że coś wykombinujesz – powiedział do mnie z
pretensjami.
- Dobra, wiesz co?
Nie ważne. Poradzę sobie, łaski bez. Ale mam wejść do środka,
bo inaczej...
- Przecież mówiłem,
że wejdziesz. Aha, i pamiętaj, że wejdziemy do banku kilka godzin
potem.
- Przewidziałam to.
Zastanawiam się tylko, jak ja mam przejąć te hasła.
- No, to już nie mój
problem. - Wzruszył ramionami.
- Specjalnie to
robisz – syknęłam.
- Ale co? - Udał
głupiego.
- A weź ty się już
zamknij, Tomlinson, bo nie ma z ciebie pożytku – spławiłam go
szybko. Potrafi wkurzyć człowieka. O, i to jeszcze jak.
- Jezu, z tobą nie
da się normalnie gadać – podsumował.
- Z tobą tym
bardziej – odpyskowałam. - Nigdy się nie zmienisz, cały czas
jesteś taki sam. W pewnych momentach myślę, że już może
zmądrzałeś, ale to jest tylko moje kolejne, cholerne urojenie i
tyle.
- Przymknij się już
i chodź – nakazał, kierując się do wejścia do domu.
Zmarszczyłam brwi.
Oczywiście, przymknij się. I taka to z nim rozmowa. Sama też mu
powiedziałam, żeby się zamknął, ale on to stosuje ze wszystkimi,
a nie tylko ze mną, więc jest różnica. I to dość spora.
- Gdzie i po co? -
burknęłam.
- Cholera, chciałaś
iść na strzelnicę, to się rusz, bo drugi raz nie będę
powtarzał – warknął.
Założyłam ręce
na piersi i poszłam za nim. Cholerny dupek. Rządzi każdym w około
i najwyraźniej to jego główne zajęcie.
- A żeby cię
pierdolnął ten pistolet kiedyś – wymamrotałam pod nosem.
Zatrzymał się i
odwrócił w moim kierunku.
- Co powiedziałaś?
- zapytał zdenerwowany.
- Gówno –
odpowiedziałam, fałszywie uśmiechając się w jego stronę. -
Idziesz czy będziemy tak stać?
Jego oczy świeciły
w złości, a żyłka na szyi niesamowicie pulsowała. Odwrócił się
z powrotem ode mnie, nie odzywając się ani słowem. Ups, wkurzyłam
wielkiego pana To Ja Tu Rządzę? No cóż, tak bywa.
Przeszliśmy salon i
obok barku, i wtedy mnie olśniło.
- To tu schowałeś
to wino? - zapytałam zainteresowana, patrząc na ciemny mebel.
Popatrzył na mnie,
a potem na barek.
- Jeszcze raz
wspomnisz o nim, a automatycznie cię stąd wyrzucę i znajdę sobie
kogoś innego do tej akcji – odparł sucho.
- Nie znajdziesz. -
Parsknęłam śmiechem, kręcąc głową.
- A chcesz się
przekonać? - zapytał groźnie. Dobra, teraz to skończyły się
żarty, on mówi poważnie. - Radzę ci mnie nie denerwować, bo
będzie z tobą krucho.
Woah, a ja myślałam,
że już jest zdenerwowany. Nie jest tak przypadkiem?
- Grozisz mi? Nie
wiedziałam, że bijesz nawet kobiety – powiedziałam, ściskając
niewyobrażalnie mocno szczękę.
- Dla ciebie mogę
zrobić ten jeden raz wyjątek. - Odwrócił się i zaczął iść
dalej. Podążałam za nim, bo innego wyboru nie miałam.
- Czy my, aby
przypadkiem nie mieliśmy być przyjaciółmi? - zapytałam, gdy
stanęliśmy przed stalowymi drzwiami.
- Jak widać, chyba
nam to nie wychodzi. - Uśmiechnął się cynicznie i popchnął
drzwi. Jak na 'gentelmena' przystało, wszedł pierwszy, zostawiając
mnie z tyłu. Po prostu... mam go w tej chwili dość. Cham, bez
dwóch zdań.
Weszliśmy na
strzelnicę, na torze zobaczyłam strzelającego Zayna.
- To nie ja miałam
zająć dziś strzelnicy?
- Spóźniłaś się
– stwierdził. - Skoro cię nie było, to Zayn ćwiczy.
- Miałam pracę,
wyobraź sobie.
- Na przyszłość
informuj kogoś, jeśli masz zamiar przyjechać o innej godzinie, a
nie trzeba się domyślać, czy w ogóle się pojawisz – mruknął,
patrząc na tor.
Nic się już nie
odzywałam. Spojrzałam przez szybę. Malik po prostu na mnie zerknął
i wrócił do strzelania. Świetnie. Całą serię wystrzelał,
ciągle trafiając w środek. Jest lepszy ode mnie, bez porównania.
A czego się spodziewałam? Jest policjantem, tego od niego raczej
wymagają.
- Dasz mi te naboje?
- powróciłam do tematu.
- Ile jeszcze
będziesz o to pytać? Chyba jak powiedziałem raz, że tak, to
wystarczyło.
- No, nie wiem. Z
tobą jest różnie.
- Louis! - usłyszałam
głos dochodzący z głębi domu.
- Kto to? -
Zmarszczyłam brwi.
- Nie jestem pewien.
- Odwrócił się od szyby. - Tu jestem! - krzyknął.
Również odwróciłam
się do źródła dźwięku. Do pomieszczenia wpadła niska, szczupła
dziewczyna z białymi włosami. Przyjrzałam się jej uważnie. Dało
się zauważyć podobieństwo do Tomlinsona.
- Tu jesteś –
wysapała, szybko oddychając.
- Lottie? Co tu
robisz? Nie mówiłaś, że wpadniesz.
- Jest coś, o czym
muszę ci powiedzieć – wyjaśniła i spojrzała na mnie, i
jakby... zamarła? Co oni wszyscy ze mną mają? Nie jestem duchem,
a patrzą na mnie, jakbym nim była.
- Emm, Lottie? -
odezwał się szatyn, dotykając ramienia dziewczyny. - To
Cassandra, pomaga nam przy nowej akcji – przedstawił mnie.
- Cześć. -
Uśmiechnęłam się, wyciągając do niej dłoń.
Spojrzała na nią,
delikatnie potrząsła głową i również przywołała uśmiech, a
potem uściskała moją dłoń.
- Lottie, jestem
siostrą Louisa – odpowiedziała. Och, to dlatego widać to
uderzające podobieństwo do tego kretyna. To rodzeństwo. Teraz
wszystko jasne. - Jesteś... Wyglądasz znajomo, wiesz? - zająkała
się.
- To... miło mi. -
Uśmiechnęłam się zakłopotana.
Kątem oka
zobaczyłam Zayna wychodzącego z toru. O, czyli jednak zwolnił mi
miejsce. A już straciłam nadzieję.
- Cześć, młoda –
rzucił w jej kierunku i nas minął. Poszedł z pistoletem do
magazynu na broń.
- Hej – odparła. -
Louis, mamy ogromny kłopot.
- O co chodzi? -
zapytał.
- Ten mężczyzna...
co mnie śledził... - zaczęła, a on w mig zesztywniał. - Louis,
on nas obserwuje.
- Co się wydarzyło?
- zapytał z powagą.
- Od rana jest pod
naszym domem i ani mu się śni odjeżdżać stamtąd –
powiedziała przytłoczona. - To już zaszło za daleko, boję się
być w domu, szczególnie w nocy. Nie wiem, co może się stać. Mam
broń, ale...
- Przyjechałaś tu i
zostawiłaś rodziców samych? Przecież wiesz, że nie mają o
niczym pojęcia. Nie mają nawet jak się obronić.
- Nie ma ich,
wyjechali na kilka dni do ciotki Jesy. Zostałam sama. Gdyby byli w
domu, nie opuściłabym tego wszystkiego.
- Cassandra... -
zwrócił się nagle do mnie, mimo, że w ogóle nie odzywałam się
słowem. - Idź do Zayna, da ci broń, jeśli wciąż chcesz ćwiczyć
– powiedział twardo. Wyczuwałam, że nie chce mnie tu. A czego
chciałam? To prywatna rozmowa. Z siostrą.
Przytaknęłam i
udałam się do magazynu na broń, skąd wychodził Zayn.
- Co tam, Miller?
- Zająłeś mi tor –
odpowiedziałam krótko, unosząc brwi.
- Specjalnie dla
ciebie zszedłem, łajzo. - Uśmiechnął się. - Trzeba było się
nie spóźniać – dodał.
- Teraz będziecie mi
to wszyscy wypominać?
- Nie przesadzaj.
- Dasz mi jakąś
spluwę? - spytałam, zaglądając ponad jego ramieniem do magazynu.
- Chcesz coś
konkretnego? - zadał pytanie, wchodząc znów do środka.
Podreptałam za nim,
rozglądając się po półkach. Miejsce jak z filmu. Ogromne ilości
najróżniejszych broni, naboi, granatów. Kamizelki kuloodporne,
kominiarki, urządzenia z podsłuchem i inne potrzebne akcesoria do
tego typu akcji.
- Nie wiem w sumie.
Daj coś lepszego.
- To dam ci to , co
będziemy brać na akcję – odpowiedział, biorąc z półki
czarny przedmiot. - To będziesz widziała, czego się spodziewać,
jeśli zajdzie taka potrzeba.
- Okej. - Odebrałam
od niego pistolet i wyszłam z magazynu.
Mimo, że wcześniej
z takiej odległości nie słyszałam rozmowy Louisa i Lottie, teraz
było słychać dokładnie każde słowo.
- To twoja wina,
wybrałeś akurat ją Właśnie zrozumiałam, dlaczego zaczęli
śledzić nas wszystkich – powiedziała z wyrzutem.
- Nic nie rozumiesz –
odparł ostro.
- Ach tak? Czy to nie
jest tak, że oni nas sprawdzają? Chcą się przekonać, czy to
rzeczywiście ona, więc jeżdżą za nami, by zobaczyć, czy mamy z
nią kontakt.
- Nie wiesz, co się
działo w Los Angeles.
-Wiem wystarczająco.
I wiem, co było, gdy przeprowadziliście się tu. Oni myślą, że
wróciła N...
- Nie mów tego!
- Nie zakażesz mi!
- Myślałem, że
jesteś moją siostrą i mnie rozumiesz!
- Bo tak jest!
Doskonale wiesz, że dla mnie też była ważna – powiedziała
ciszej ostatnie słowa. O kim mówią? Prawdopodobnie nie powinnam
wiedzieć.
Zobaczyłam, że
odchodzi od siostry i idzie w naszą stronę. Teraz jest ten moment,
kiedy ma się wydrzeć, że podsłuchuję?
- Zayn! - krzyknął,
gdy był wystarczająco blisko. Czyli to jednak nie ja oberwę.
- No? - zapytał,
wyłaniając się ze schowka.
- Idź na górę i
wyślij natychmiast przynajmniej 5 osób pod dom moich rodziców.
- Twoich rodziców?
Ale...
- Nie ma ich. I nie
będzie przez kilka dni.
- Co się dzieje?
- Przesiadują tam od
rana, robi się niebezpiecznie, trzeba to załatwić nim wrócą moi
rodzice.
- Jasne, zbiorę
gang. Mamy pozwolenie od ciebie na grożenie bronią, tak?
- Tylko nie zostawcie
śladów i żadnych zniszczeń.
- O to się nie
martw. - Zayn odszedł i wyszedł ze strzelnicy.
- Cassandra –
zwrócił się do mnie. - Lepiej idź ćwiczyć. Możesz być
potrzebna w każdej chwili. Przyspieszamy akcję nim będzie na to
za późno – wytłumaczył jak najbardziej poważnie.
- Ale... kiedy? -
zatkało mnie.
- Może już za
tydzień – odparł.
***
Nareszcie! Juz nie moglam sie doczekac :D
OdpowiedzUsuńRozdzial super jak zawsze, a Cassandra jest glupia, ze nie slucha sie zalecen lekarza...
Dobrze, ze chociaz Lou pomyslal
Czekam na next! Do napisania :*