02 sierpnia 2018

ROZDZIAŁ 9. 'CZY TO ZAMACH NA MÓJ ŚWIAT?'


*Cassandra*

   Już drugi dzień stoję w tym samym miejscu pod szpitalem, na parkingu i wypalam papierosa, z tą różnicą, że tym razem wzięłam ze sobą auto. Teraz mnie nic nie zaskoczy. Wczoraj byłam na piechotę, byłam osłabiona, ale dziś to się nie powtórzy i nie zadzwonię po Tomlinsona. Nie ma szans. Wrócę stąd sama i pójdę w końcu do firmy i ten idiota nie będzie w to ingerował.
   Przyjaciele. Ta... Po co ja to mu powiedziałam? Jeż nie pamiętam. Coś mnie musiało zdrowo walnąć. Albo po prostu tak wyglądało moje podziękowanie za tą bluzkę. No, to teraz muszę przyznać, że było ono okropne. Gdybym mogłam cofnąć czas, nie powiedziałabym tego. Ale nie mogę.
   Miałabym się zaprzyjaźnić z NIM? Po tym co się stało 3 lata temu? Mowy nie ma. I dla niego też lepiej, że on o tej sprawie nie wie. To była moja decyzja, może nie była zbyt dojrzała, ale mama ją zaakceptowała i temat znikł na zawsze. No, dopóki on się nie pojawił i na nowo tego nie rozdrapałam. On nawet nie ma pojęcia, ile przez niego wycierpiałam i ile nocy przepłakałam. I nie dowie się. Obiecałam sobie, że nigdy mu nie powiem. Niby po co? By zakłócić jego idealne życie? By mu je zniszczyć? Albo żeby po prostu mnie wyśmiał za to, że mogłabym coś takiego sobie ubzdurać i mu wmówić? Nie dowie się. Nigdy by nawet nie podejrzewał. I założę się, że on już dawno nie pamięta, co zaszło te 3 lata temu. Nie pamięta, a ja choć pamiętam, nie chcę. To było najgorsze przeżycie w moim życiu. I najbardziej bolesne. To nawet nie powinno ujrzeć światło dziennego.
   W zamyśleniu wypalałam papierosa, a gdy zorientowałam się, że zaraz przegapię swoją kolej. Rzuciłam niedopałek na ziemię i zdeptałam. Zamknęłam pilotem auto i drugi dzień z rzędu skierowałam swoje nogi do szpitala. Mimo że szłam powoli, szpilki, które miałam na sobie, robiły ogromny hałas i powodowały, że każdy, kto przechodził obok, spoglądał od razu na mnie. Nie moja wina, że te buty są tak obite. Wzięłam je, bo ładnie wyglądają, ale nie sądziłam, że będą tak głośne.
   Weszłam po schodkach, a gdy otworzyłam drzwi, musiałam się wycofać. To déjà vu czy jak? Ta sama dziewczynka na wózku, ta sama kobieta, która ją prowadziła i ta sama pora dnia. Jedyna różnica to taka, że na jej główce była już nie czerwona, a zielona chustka.
   Zmarszczyłam brwi i patrzyłam jak zjeżdżają po podjeździe. Nie, to nie może być déjà vu. To dziecko jest aż tak chore, że jest tu codziennie? Możliwe. Współczuję jej i jej mamie.
   I wtedy pomyślałam o własnej mamie, która przez pewien czas sama przywoziła mnie codziennie do szpitala, bo początki astmy były bardzo ciężkie i mamie trudno było samej mi pomóc.
   Pokręciłam głową i wróciłam do teraźniejszości.
- Hej, mała! - krzyknąłem za dziewczynką, a jej mama się zatrzymała i lekko obróciła wózek w moją stronę. - Jak się nazywasz?
- Olivia – odpowiedziała dziecięcym głosikiem, bawiąc się tym samym pluszakiem co wczoraj. - A ty?
- Cassandra – powiedziałam z uśmiechem. - Jesteś dzielna, wiesz? - zapytałam, a ona szeroko się uśmiechnęła i zaraz wraz z mamą odjechała na parking. No, znów zostałam sama.
   Weszłam do ośrodka i podeszłam do recepcji, ale nim zdążyła się odezwać, to pielęgniarka zaczęła mówić.
- Pani to pani Miller, zgadza się? - spytała szybko.
- Tak, ja...
- Doktor Powell pani właśnie szukał, proszę do niego iść. Wie pani gdzie, prawda?
- Tak, oczywiście – zmieszałam się i odeszłam do odpowiedniego gabinetu.
   Skoro mnie szukał, to musiałam się jednak spóźnić. Świetnie. Jeszcze te buty tylko mnie spowalniają. Po cholerę je brałam? A no tak, bo miałam wpaść tu tylko po wyniki i zaraz po tym pojechać do firmy.
   Stanęłam pod drzwiami z numerem 7. i zapukałam w nie. Dopiero, gdy usłyszałam ciche: proszę, otworzyłam i weszłam do środka. Zobaczyłam swojego lekarza, oglądającego zdjęcia prześwietlonych płuc. Podeszłam bliżej i wtedy podniósł na mnie wzrok.
- A, pani Cassandra. Proszę siadać – wskazał na siedzenie przed biurkiem, więc zrobiłam tak, jak mówił.
- Przepraszam za spóźnienie, nie...
- Nic nie szkodzi – przerwał mi zamyślony. - Mam pani wyniki – powiedział, odkładając kliszę na biurko. Czyli to zdjęcie moich płuc...
- No i co ze mną? Wszystko chyba dobrze, prawda? - zapytałam, a on westchnął. Czyli nie jest dobrze. Wiedziałam. Po co pytałam?
- Z krwią wszystko w porządku, z sercem też, układ pokarmowy również działa bez zarzutów, ale płuca... Pani ma astmę, prawda?
- Od ponad 16 lat – odpowiedziałam cicho, gdy powiedział, że chodzi o płuca. Chodzi tylko o te pieprzone płuca!
- Dlaczego pani to sobie robi? - zapytał, patrząc na mnie żałośnie.
- Przepraszam, ale nie rozumiem. - Poruszyłam się niespokojnie na krześle.
- Bierze pani te świństwa. Myśli pani, że się nie połapałem? - zapytał, a ja milczałam, bo nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. - Na tym zdjęciu wszystko widać. - Uniósł kliszę do góry. - Proszę zobaczyć. Tu ewidentnie jest dym w płucach. Dużo dymu. Mówiła pani, że ostatnio znów mocno się dusi, tak?
- Tak, teraz częściej niż zwykle.
- No właśnie. Astma i papierosy... Pani wykonuje na siebie wyrok. Najlepiej byłoby rzucić to cholerstwo, a nie siebie truć. Sama obecność palących obok prawie nie przeszkadza, ale...
- Nie, nie rozumie doktor. Palę od dłuższego czasu i...
- Ma pani zniszczone płuca – przerwał mi ostro. - To pani nie rozumie. Przy tym jak wyglądają teraz te płuca, kiedyś papierosy mogą panią zabić. Nie będzie miała pani czym oddychać. Czy pani rozumie?
- R-rozumiem. - Przełknęłam ślinę, nie patrząc na mężczyznę. Chyba przesadziłam. I ja się dziwiłam, czemu znów się tak duszę?
- Proszę zacząć ograniczać papierosy albo w ogóle już z nimi przestać, jeśli chce pani pożyć dłużej niż 40 lat. Niedługo powstaną nieodwracalne zmiany. Radzę to przemyśleć.
   Jaki z tego wniosek? Zabijam samą siebie...


***

   Załamałam się dzisiejszym dniem. Chyba nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo truję swój organizm. Myślałam, że nie jest tak źle, ale po tym, co dziś usłyszałam, zmieniam zdanie. Widać, czas przez jaki palę te papierosy sprawił, że jest jak jest i teraz nie ma odwrotu. Nie będzie już lepiej, może być tylko gorzej. Chyba dopiero dziś uświadomiłam sobie, że dla mnie to naprawdę niebezpieczne.
   Chyba przejrzałam w końcu na oczy i zanim przyjechałam tu, wstąpiłam do domu, skąd wyniosłam i pozbyłam się niemal 10 paczek z papierosami. I chyba więcej zapasów nie trzymam, a przynajmniej sobie nie przypominam bym gdzieś jeszcze to przetrzymywała.
   Tak jak planowałam to wczoraj, tak dzisiaj znów jestem u Tomlinsona. Najpierw pojawiłam się w firmie, ale i tak nad niczym nie mogłam się skupić, a teraz zjawiłam się tu. Nie wiem, który raz już tu jestem, ale widzę, że im bardziej moje życie się komplikuje, tym częściej jestem w tej posiadłości. Poprawka: w pałacu. Jak to inaczej nazwać, skoro on ma przed "domem" fontannę z kamienia?
   Nawet mnie nie byłoby stać, by mieszkać w takim miejscu, a co dopiero je wybudować. W porównaniu z wieżowcem, ten dom był zdecydowanie droższy o jakieś 3 razy, jeżeli nie więcej.    Nadal mnie zastanawia skąd on, u licha, ma na to pieniądze, ale po tym jak ostatnio chciałam się tego dowiedzieć, stwierdziłam, że przez jakiś czas nie będę drążyć tego tematu, dla własnego dobra.
   Stoję przed tymi drzwiami i walę w nie już od 5 minut, a jak nikt nie otwierał, tak dalej tak jest. I dziś, ten jeden raz pomyślałam o ubiorze i wzięłam tą bluzę, żeby już nie musieć korzystać z łaski tego idioty. A na ich miejscu, to ja dawno zakazałabym samej sobie wstępu na tą strzelnicę i zastanawiam się, dlaczego jeszcze tego nie zrobili. Każdy miałby już dosyć tej mojej gadki, a oni zapewne uznali, że lepiej nic z tym nie robić, bo stracą mnie, jako ich wspólniczkę i po tym ich obrobieniu banku nici. Już nie będzie kto miał ukraść tych kodów. Chyba, że znajdą kolejną odważną laskę albo sami przebiorą się za baby, co z mojego punktu widzenia wyglądałoby naprawdę komicznie i zastanawiam się, jakby oni poradzili sobie z tym jakże trudnym wyzwaniem.
- No, jesteście w domu czy nie jesteście?! - krzyknęłam już wkurzona, nie przestając walić pięścią w te drzwi.
   Już miałam zamachnąć się po raz etny, ale one szybko się otworzyły i o mało co się nie wywaliłam do przodu na Tomlinsona. - No, ile można otwierać drzwi? Stukam i stukam, i stukam, i nawet nikt nie odpowiada. Gdyby nie to, że ktoś otworzył mi bramę, uwierzyłabym, że jednak was tu nie ma.
Ty to nie potrafisz być cierpliwa, Miller – podsumował mnie szatyn. Był lekko poddenerwowany? Och, zdarza się.
- I vice versa, Tomlinosn. - Przepchnęłam się obok niego i weszłam do domu. Skierowałam się od razu do salonu, gdzie doszły mnie dźwięki muzyki. Raczej imprezy dziś nie ma, prawda?
- Jak vice versa? - usłyszałam za sobą. - Ja nie jestem cierpliwy? O co ci chodzi, kobieto?
- Nie, o nic – udałam głupią i opadłam na jedną z kanap w salonie. Imprezy jednak dziś nie ma i słusznie. Ale jest wino, które stoi na przeciw mnie i to otwarte. - Nawiązałabym do sytuacji z przed 3 lat, ale zapewne nic już nie pamiętasz – powiedziałam nieświadomie. Chwila, co? Ja chyba mam za długi język.
- Co? -Zaszedł mnie od tyłu, a ja otworzyłam szerzej oczy. A, ty to, Cassandra umiesz czasem palnąć coś od rzeczy.
- Nic – odpowiedziałam krótko, w nadziei, że po prostu nie usłyszał tego, co powiedziałam. - To wino to stare jest? - zapytałam, wskazując na butelkę i się w nią wpatrując.
- Jedno z lepszych – odpowiedział, marszcząc brwi.
- Jedno pytanie. - Uniosłam palec wskazujący. - Odwiezie ktoś mnie potem do domu? - zapytałam, a on westchnął.
- Mogę cię odwieźć – odpowiedział, podchodząc do stolika. Odkręcił butelkę i nalał do kieliszka stojącego obok, bordowego trunku. - A co? Problemy masz jakieś czy jak, że cię to wino pociągnęło? - Podał mi do ręki kieliszek.
- Trochę tu, trochę tam. - Uniosłam naczynie do ust.
- A mianowicie? Czekaj! - Wyrwał mi wino z ręki. - Ty przecież dziś strzelasz. Mowy nie ma.
- Idioto, prawie zalałeś mnie tym winem!
- Idiotą to ja bym był, gdybym rzeczywiście dał ci to do picia. Chcesz powystrzelać nas jak kaczki?
- Może – powiedziałam w zadumie. - Czasem mam takie myśli. - Wzruszyłam ramionami. Poczułam jak łapie mnie za nadgarstek i ściąga z kanapy. - Ała! Co robisz?
- Ty – wynocha na dwór, wytrzeźwieć, a ja – schowam to przed tobą – oświadczył, biorąc w rękę butelkę.
- Wytrzeźwieć? Przecież ja nawet tego nie spróbowałam.
- Ale wystarczy, że się nawąchałaś. Idź. - Wypchnął mnie na taras, gdzie o mało co się nie wywaliłam.
   Wypchnął mnie na ciemną noc. Racja, miałam przyjechać wieczorem, ale jak zawsze muszę coś pozmieniać, bez wcześniejszej konsultacji z innymi zainteresowanymi.
   Zrobiłam kilka kroków do przodu i dzięki lampom tu zamontowanych, mogłam przynajmniej oprzeć się o barierkę tarasu. Spojrzałam w niebo, pełne lśniących gwiazd. Tam, gdzieś jest 3 najważniejszych mi osób. Jeszcze kiedyś znów ich spotkam.
Wróciłem i mam nadzieję, że aż tak bardzo nie zależy ci na tym winie – usłyszałam za plecami Tomlinsona. Stanął obok mnie i wyjął z kieszeni spodni paczkę papierosów i zapalniczkę. Zapalił jednego, po czym wyciągnął opakowanie w moim kierunku. - Bierz, jak chcesz – wymamrotał, a mnie aż ciągnęło. Czułam jak mnie skręca w środku.
- Nie. Dzięki – wydusiłam ledwo z siebie.
-To nie. - Wzruszył ramionami i rzucił trzymane przedmioty na stolik za nim. Moje oczy tylko krążyły za tym, co kusi. - To co to za problemy? - zapytał, wypuszczając ustami dym.
- Nie sądzę, że cię to ciekawi.
- Słusznie. Ale możesz się wygadać – zaproponował, a ja popatrzyłam na niego spod oka. Od razu można było się domyślić, że przecież go to nie interesuje.
- Miałeś kiedyś tak, że wszystkie problemy i wydarzenia się skumulowały ze sobą? Że wszystko stało się tak nagle, w jednym momencie? - zapytałam, a on głęboko przełknął ślinę.
- Owszem – odparł. - Znam to aż za dobrze. Czujesz, że wszystko powoli rozpierdala cię od środka i masz dość całego życia.
- Ale chyba nie miałeś tak, że okazało się, że zabijasz samego siebie – powiedziałam ze skwaszoną miną i spojrzałam na stolik za nim, na którym dłużej zatrzymałam wzrok.
- Ale że w jakim sensie? - uniósł prawą brew.
- Pieprzyć to ograniczenie, dłużej nie wytrzymam. - Rzuciłam się w stronę stołu i dorwałam się papierosów. Szybko wyjęłam jednego i w momencie zapaliłam go zapalniczką Tomlinsona. Poczułam jak przyjemne uczucie rozchodzi mi się po gardle. Tego trzeba mi było.
- Jakie ograniczenie? Postanowiłaś, że nie będziesz palić?
- Ja? Tego sobie nie postanowiłam. Nakazano mi to albo w niedługim czasie umrę.
- Co? - Przerwał palić i spojrzał na mnie. - Co ty pieprzysz?
- No. Lekarz teoretycznie mi zakazał, ale z dnia na dzień jednak tego nie rzucę, więc mam problem, nie? - Uśmiechnęłam się sztucznie.
- Minuta. To na co ty cierpisz? Co tobie jest?
- Mi? A nic wielkiego, dym w płucach od stałego palenia, a że mam astmę, niedługo powstaną nieodwracalne zmiany i nie dożyję 40 lat, bo się uduszę – wyjaśniłam.
   Popatrzył na mnie w skupieniu i zabrał mi z ręki szluga, a potem, nim zdążyłam go od niego odebrać, rzucił go na deski i zdeptał.
- Co zrobiłeś, idioto? - naskoczyłam na niego.
- A nie widzisz? To ty jesteś idiotką, bo palisz, mimo że lekarz ci tego zakazał. Myślę, że śmierć była wystarczającym argumentem, ale widzę, że ty masz inne poglądy niż normalni ludzie.
- I ty jesteś normalny? - zapytałam zdziwiona, a on rzucił swojego papierosa na ziemię i tego też zgasił. - Nie martw się, teoretycznie nic mi nie grozi, gdy ktoś pali obok – powiedziałam z ironią. - Możesz palić nawet do rana, jeśli chcesz.
- Tyle zamierzasz tu zostać?
- Yhm, chciałbyś. Chyba psychicznie nie wytrzymałabym z tobą tylu godzin. - Założyłam ręce na piersi i oparłam się tyłkiem o barierkę tarasu.
- I dobrze, bo ja z tobą też nie. - Głupio się uśmiechnął. - Śledzi cię ktoś ostatnio? - zapytał po chwili milczenia.
- Nie. - Spojrzałam na niego. - Chyba, że jestem tak zabiegana, że nie zauważyłam, ale raczej nie.
- To dobrze. Może się ciebie nie czepią. Trzymajmy się myśli, że na razie jesteś bezpieczna.
- Bezpieczna? Na razie? Człowieku, skoro on od was coś chce, chce się zemścić, w końcu i mnie dorwie. Poza tym, jak mam być bezpieczna, skoro siedzę w kryminalistyce?
- Na pewno jesteś bezpieczniejsza, kiedy masz broń.
- A no właśnie. - Podrapałam się po głowie i nerwowo się zaśmiałam. - Jeśli chodzi o broń...
- Co z nią? - westchnął. - Chyba dałem ci w miarę dobrą, by dała radę, jeśli ktoś by cię zaatakował.
- No, tak... Sama ją przetestowałam i ten...
- Jak to przetestowałaś? - Zmarszczył brwi.
- Eee... Dasz mi jeszcze trochę naboi? - zapytałam wymijająco.
- Co? Co ty z nimi zrobiłaś? Człowieka zabiłaś?
- Nie... Słuchaj, jak ma się tyle problemów, to trzeba się wyżyć, nie?
- Co z nimi zrobiłaś? - wycedził przez zęby.
- No, pojechałam do lasu i strzelałam w drzewa.
- Wystrzelałaś wszystkie?
- Nie, no trochę zostało, ale dlatego, że w porę uciekłam przed policją.
- Policja cię ścigała?! - Zachłysnął się dymem.
- Jeszcze nie – sprostowałam. - Uciekłam jak usłyszałam wycie syren.
- Wiesz, że poważnie ryzykowałaś? Dlaczego nie przyszłaś na strzelnicę? - wyskoczył do mnie z pretensjami.
- Bo działałam pod wpływem emocji. To było spontaniczne.
- Już strzelałaś, a chcesz dziś jeszcze raz ćwiczyć? - zapytał zdziwiony.
- Przeszkadza ci to w czymś?
- Nie, dopóki myślisz racjonalnie i w ogóle myślisz nad tym, co robisz.
- Dasz mi te naboje? Doskonale wiesz, że nie mam skąd ich wziąć.
- Dam, ale masz nie strzelać, jeśli nie będzie takiej potrzeby.
- Nic nie obiecuję – mruknęłam.
- Jeszcze słowo, a nie dam ci ani jednego – syknął.
- Dobra, już nic się nie odzywam. - Zmrużyłam oczy i spojrzałam w ciemną noc. Nic się nie odzywałam, dopóki nie znalazł się kolejny powód. - Nie powiedziałeś mi o szczegółach tej akcji.
- A co tu dużo do mówienia? - odezwał się. - Masz uwieść tego dyrektora i przekazać nam potem kody zabezpieczeń.
- A dokładniej? Jak mam go niby uwieść? - dopytywałam się.
- A co ja, jestem baba? Nie bez powodu cię w to włączyliśmy.
- Mam tak po prostu po niego zadzwonić? To by było zbyt podejrzane, nie sądzisz?
- To umów się z nim na spotkanie, pod pretekstem porozmawiania o firmie. Czy to takie trudne?
- Mam z nim niby pójść na kolację? - Uniosłam brwi.
- Nie wiem, wymyśl coś. Czy ja muszę wszystko robić? I tak mam sporo na głowie. Myślałem, że coś wykombinujesz – powiedział do mnie z pretensjami.
- Dobra, wiesz co? Nie ważne. Poradzę sobie, łaski bez. Ale mam wejść do środka, bo inaczej...
- Przecież mówiłem, że wejdziesz. Aha, i pamiętaj, że wejdziemy do banku kilka godzin potem.
- Przewidziałam to. Zastanawiam się tylko, jak ja mam przejąć te hasła.
- No, to już nie mój problem. - Wzruszył ramionami.
- Specjalnie to robisz – syknęłam.
- Ale co? - Udał głupiego.
- A weź ty się już zamknij, Tomlinson, bo nie ma z ciebie pożytku – spławiłam go szybko. Potrafi wkurzyć człowieka. O, i to jeszcze jak.
- Jezu, z tobą nie da się normalnie gadać – podsumował.
- Z tobą tym bardziej – odpyskowałam. - Nigdy się nie zmienisz, cały czas jesteś taki sam. W pewnych momentach myślę, że już może zmądrzałeś, ale to jest tylko moje kolejne, cholerne urojenie i tyle.
- Przymknij się już i chodź – nakazał, kierując się do wejścia do domu.
   Zmarszczyłam brwi. Oczywiście, przymknij się. I taka to z nim rozmowa. Sama też mu powiedziałam, żeby się zamknął, ale on to stosuje ze wszystkimi, a nie tylko ze mną, więc jest różnica. I to dość spora.
- Gdzie i po co? - burknęłam.
- Cholera, chciałaś iść na strzelnicę, to się rusz, bo drugi raz nie będę powtarzał – warknął.
   Założyłam ręce na piersi i poszłam za nim. Cholerny dupek. Rządzi każdym w około i najwyraźniej to jego główne zajęcie.
A żeby cię pierdolnął ten pistolet kiedyś – wymamrotałam pod nosem.
   Zatrzymał się i odwrócił w moim kierunku.
- Co powiedziałaś? - zapytał zdenerwowany.
- Gówno – odpowiedziałam, fałszywie uśmiechając się w jego stronę. - Idziesz czy będziemy tak stać?
   Jego oczy świeciły w złości, a żyłka na szyi niesamowicie pulsowała. Odwrócił się z powrotem ode mnie, nie odzywając się ani słowem. Ups, wkurzyłam wielkiego pana To Ja Tu Rządzę? No cóż, tak bywa.
   Przeszliśmy salon i obok barku, i wtedy mnie olśniło.
- To tu schowałeś to wino? - zapytałam zainteresowana, patrząc na ciemny mebel.
   Popatrzył na mnie, a potem na barek.
- Jeszcze raz wspomnisz o nim, a automatycznie cię stąd wyrzucę i znajdę sobie kogoś innego do tej akcji – odparł sucho.
- Nie znajdziesz. - Parsknęłam śmiechem, kręcąc głową.
- A chcesz się przekonać? - zapytał groźnie. Dobra, teraz to skończyły się żarty, on mówi poważnie. - Radzę ci mnie nie denerwować, bo będzie z tobą krucho.
   Woah, a ja myślałam, że już jest zdenerwowany. Nie jest tak przypadkiem?
- Grozisz mi? Nie wiedziałam, że bijesz nawet kobiety – powiedziałam, ściskając niewyobrażalnie mocno szczękę.
- Dla ciebie mogę zrobić ten jeden raz wyjątek. - Odwrócił się i zaczął iść dalej. Podążałam za nim, bo innego wyboru nie miałam.
- Czy my, aby przypadkiem nie mieliśmy być przyjaciółmi? - zapytałam, gdy stanęliśmy przed stalowymi drzwiami.
- Jak widać, chyba nam to nie wychodzi. - Uśmiechnął się cynicznie i popchnął drzwi. Jak na 'gentelmena' przystało, wszedł pierwszy, zostawiając mnie z tyłu. Po prostu... mam go w tej chwili dość. Cham, bez dwóch zdań.
   Weszliśmy na strzelnicę, na torze zobaczyłam strzelającego Zayna.
- To nie ja miałam zająć dziś strzelnicy?
- Spóźniłaś się – stwierdził. - Skoro cię nie było, to Zayn ćwiczy.
- Miałam pracę, wyobraź sobie.
- Na przyszłość informuj kogoś, jeśli masz zamiar przyjechać o innej godzinie, a nie trzeba się domyślać, czy w ogóle się pojawisz – mruknął, patrząc na tor.
   Nic się już nie odzywałam. Spojrzałam przez szybę. Malik po prostu na mnie zerknął i wrócił do strzelania. Świetnie. Całą serię wystrzelał, ciągle trafiając w środek. Jest lepszy ode mnie, bez porównania. A czego się spodziewałam? Jest policjantem, tego od niego raczej wymagają.
- Dasz mi te naboje? - powróciłam do tematu.
- Ile jeszcze będziesz o to pytać? Chyba jak powiedziałem raz, że tak, to wystarczyło.
- No, nie wiem. Z tobą jest różnie.
- Louis! - usłyszałam głos dochodzący z głębi domu.
- Kto to? - Zmarszczyłam brwi.
- Nie jestem pewien. - Odwrócił się od szyby. - Tu jestem! - krzyknął.
   Również odwróciłam się do źródła dźwięku. Do pomieszczenia wpadła niska, szczupła dziewczyna z białymi włosami. Przyjrzałam się jej uważnie. Dało się zauważyć podobieństwo do Tomlinsona.
- Tu jesteś – wysapała, szybko oddychając.
- Lottie? Co tu robisz? Nie mówiłaś, że wpadniesz.
- Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć – wyjaśniła i spojrzała na mnie, i jakby... zamarła? Co oni wszyscy ze mną mają? Nie jestem duchem, a patrzą na mnie, jakbym nim była.
- Emm, Lottie? - odezwał się szatyn, dotykając ramienia dziewczyny. - To Cassandra, pomaga nam przy nowej akcji – przedstawił mnie.
- Cześć. - Uśmiechnęłam się, wyciągając do niej dłoń.
   Spojrzała na nią, delikatnie potrząsła głową i również przywołała uśmiech, a potem uściskała moją dłoń.
- Lottie, jestem siostrą Louisa – odpowiedziała. Och, to dlatego widać to uderzające podobieństwo do tego kretyna. To rodzeństwo. Teraz wszystko jasne. - Jesteś... Wyglądasz znajomo, wiesz? - zająkała się.
- To... miło mi. - Uśmiechnęłam się zakłopotana.
   Kątem oka zobaczyłam Zayna wychodzącego z toru. O, czyli jednak zwolnił mi miejsce. A już straciłam nadzieję.
- Cześć, młoda – rzucił w jej kierunku i nas minął. Poszedł z pistoletem do magazynu na broń.
- Hej – odparła. - Louis, mamy ogromny kłopot.
- O co chodzi? - zapytał.
- Ten mężczyzna... co mnie śledził... - zaczęła, a on w mig zesztywniał. - Louis, on nas obserwuje.
- Co się wydarzyło? - zapytał z powagą.
- Od rana jest pod naszym domem i ani mu się śni odjeżdżać stamtąd – powiedziała przytłoczona. - To już zaszło za daleko, boję się być w domu, szczególnie w nocy. Nie wiem, co może się stać. Mam broń, ale...
- Przyjechałaś tu i zostawiłaś rodziców samych? Przecież wiesz, że nie mają o niczym pojęcia. Nie mają nawet jak się obronić.
- Nie ma ich, wyjechali na kilka dni do ciotki Jesy. Zostałam sama. Gdyby byli w domu, nie opuściłabym tego wszystkiego.
- Cassandra... - zwrócił się nagle do mnie, mimo, że w ogóle nie odzywałam się słowem. - Idź do Zayna, da ci broń, jeśli wciąż chcesz ćwiczyć – powiedział twardo. Wyczuwałam, że nie chce mnie tu. A czego chciałam? To prywatna rozmowa. Z siostrą.
   Przytaknęłam i udałam się do magazynu na broń, skąd wychodził Zayn.
- Co tam, Miller?
- Zająłeś mi tor – odpowiedziałam krótko, unosząc brwi.
- Specjalnie dla ciebie zszedłem, łajzo. - Uśmiechnął się. - Trzeba było się nie spóźniać – dodał.
- Teraz będziecie mi to wszyscy wypominać?
- Nie przesadzaj.
- Dasz mi jakąś spluwę? - spytałam, zaglądając ponad jego ramieniem do magazynu.
- Chcesz coś konkretnego? - zadał pytanie, wchodząc znów do środka.
   Podreptałam za nim, rozglądając się po półkach. Miejsce jak z filmu. Ogromne ilości najróżniejszych broni, naboi, granatów. Kamizelki kuloodporne, kominiarki, urządzenia z podsłuchem i inne potrzebne akcesoria do tego typu akcji.
Nie wiem w sumie. Daj coś lepszego.
- To dam ci to , co będziemy brać na akcję – odpowiedział, biorąc z półki czarny przedmiot. - To będziesz widziała, czego się spodziewać, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- Okej. - Odebrałam od niego pistolet i wyszłam z magazynu.
   Mimo, że wcześniej z takiej odległości nie słyszałam rozmowy Louisa i Lottie, teraz było słychać dokładnie każde słowo.
- To twoja wina, wybrałeś akurat ją Właśnie zrozumiałam, dlaczego zaczęli śledzić nas wszystkich – powiedziała z wyrzutem.
- Nic nie rozumiesz – odparł ostro.
- Ach tak? Czy to nie jest tak, że oni nas sprawdzają? Chcą się przekonać, czy to rzeczywiście ona, więc jeżdżą za nami, by zobaczyć, czy mamy z nią kontakt.
- Nie wiesz, co się działo w Los Angeles.
-Wiem wystarczająco. I wiem, co było, gdy przeprowadziliście się tu. Oni myślą, że wróciła N...
- Nie mów tego!
- Nie zakażesz mi!
- Myślałem, że jesteś moją siostrą i mnie rozumiesz!
- Bo tak jest! Doskonale wiesz, że dla mnie też była ważna – powiedziała ciszej ostatnie słowa. O kim mówią? Prawdopodobnie nie powinnam wiedzieć.
   Zobaczyłam, że odchodzi od siostry i idzie w naszą stronę. Teraz jest ten moment, kiedy ma się wydrzeć, że podsłuchuję?
- Zayn! - krzyknął, gdy był wystarczająco blisko. Czyli to jednak nie ja oberwę.
- No? - zapytał, wyłaniając się ze schowka.
- Idź na górę i wyślij natychmiast przynajmniej 5 osób pod dom moich rodziców.
- Twoich rodziców? Ale...
- Nie ma ich. I nie będzie przez kilka dni.
- Co się dzieje?
- Przesiadują tam od rana, robi się niebezpiecznie, trzeba to załatwić nim wrócą moi rodzice.
- Jasne, zbiorę gang. Mamy pozwolenie od ciebie na grożenie bronią, tak?
- Tylko nie zostawcie śladów i żadnych zniszczeń.
- O to się nie martw. - Zayn odszedł i wyszedł ze strzelnicy.
- Cassandra – zwrócił się do mnie. - Lepiej idź ćwiczyć. Możesz być potrzebna w każdej chwili. Przyspieszamy akcję nim będzie na to za późno – wytłumaczył jak najbardziej poważnie.
- Ale... kiedy? - zatkało mnie.
- Może już za tydzień – odparł.
   
No, to świetnie. Do tego czasu muszę wykombinować, jak uwieść tego dyrektora. Czeka mnie pracowite kilka kolejnych dni.

***

1 komentarz:

  1. Nareszcie! Juz nie moglam sie doczekac :D
    Rozdzial super jak zawsze, a Cassandra jest glupia, ze nie slucha sie zalecen lekarza...
    Dobrze, ze chociaz Lou pomyslal
    Czekam na next! Do napisania :*

    OdpowiedzUsuń