*Cassandra*
Kolejna noc z rzędu,
kiedy budzę się bez konkretnej przyczyny. Kolejna noc z rzędu,
kiedy zostaję sama ze swoimi myślami i mimo, że jestem
niesamowicie zmęczona, jest to kolejna noc przespana tylko w
połowie. Jedynie jej namiastka. Chciałabym mieć przy sobie osobę,
przy której mogłabym nareszcie odpocząć. Przy której mogłabym
na chwilę zasnąć, zapomnieć o otaczających mnie sprawach i
dostarczyć odrobinę energii dla swojego organizmu, który naprawdę
tego potrzebuje. Nie wiem, ile tak wytrwam. Spać jedynie 4 godziny
dziennie? Na kilku kawach? Chyba nie jedna osoba już dawno by
zemdlała.
Przewróciłam się
na drugi bok i dostrzegłam, że w pokoju zrobiło się znacznie
jaśniej niż było jeszcze pół godziny temu. Sięgnęłam po
telefon leżący na szafce obok łóżka i uniosłam go, by sprawdzić
godzinę. Światło oślepiło moje oczy, a gdy ekran przedstawił
aktualna godzinę, zrozumiałam, że jest już prawie piąta rano.
Czyli obudziłam się znacznie później niż zwykle, co znaczy, że
może dochodzę do normalności. Ale 'może' nie oznacza, że na
pewno.
Zablokowałam
wyświetlacz, ścisnęłam telefon w ręce, zamykając oczy i głęboko
oddychając, i rzuciłam już pobity doszczętnie smartfon na blat
szafki. Jeśli w następnym tygodniu również nie będę prawie
spać, to chyba poszukam jakiegoś specjalisty. A jeżeli on też nie
pomoże, to już nic nie pomoże. Zostanie w ostateczności rzucić
się z dachu tego budynku i sprawa załatwiona. Poszłoby może i
ciut boleśnie, ale szybko. Poza tym, po co miałabym się tym
przejmować, skoro zaraz już nie musiałabym żyć? Logiczne
myślenie.
Przewróciłam się
na plecy, otworzyłam znów oczy i zobaczyłam biały sufit, widoczny
teraz dzięki wschodzącemu słońcu. Nie no, przecież to jasne, że
już dziś nie zasnę, nawet jeśli jestem niezwykle zmęczona. Po
prostu mój organizm robi co chce i ja chyba nie mam tu nic do
gadania. Mam popieprzone życie. Definitywnie.
Usiadłam i
przeczesałam dłonią włosy. Zeszłam z łóżka i stanęłam na
chłodnych panelach, a moje ciało przeszedł dreszcz. Mimowolnie się
zatrzęsłam i wsunęłam stopy w kapcie, a potem wyszłam ze swojej
sypialni. Przeszłam przez korytarz i natychmiast zmrużyłam oczy,
gdy doszło do nich jasne światło z salonu. Ale wszystkie światła
chyba gasiłam, więc nie powinny się świecić. Jeszcze tak mnie
nie pokręciło, nie lunatykuję. A jeśli to nie byłam ja, oznacza
to, że jeszcze ktoś w tym apartamencie nie śpi. I już chyba
domyślam się kto.
Dotarłam do
głównego pomieszczenia w moim domu i zobaczyłam na kanapie Jake'a
z laptopem na kolanach. Był jedynie w szortach, a przed nim stał
talerz z kawałkiem czekoladowego ciasta. Przez okno w tej części
mieszkania można było zobaczyć, jak piękny jest wschód słońca.
Idealny widok na początek dnia. Ruszyłam w kierunku chłopaka
powolnym krokiem.
- Co robisz tutaj o
tej porze? - zapytałam. Pytanie miało być oczywiście kierowane
do niego, ale najwyraźniej szłam zbyt cicho, by mógł wiedzieć,
że jestem w tym samym pomieszczeniu wraz z nim, bo laptop o mało
co nie spadł z jego kolan i zobaczyłam wtedy, że chyba ciut go
zaskoczyłam. Nie ciut, dość bardzo, by zaczął szybciej
oddychać.
- O matko. - Zamknął
oczy i głęboko odetchnął. - Nieźle mnie przestraszyłaś,
Cass. - Ponownie oparł się wygodnie o zagłówek kanapy i spojrzał
na mnie, gdy usiadłam zaraz obok niego.
- Co tu tak wcześniej
robisz? - zapytał, a ja westchnęłam.
- Nie mogę spać,
jak co noc. - Pokręciłam głową i przeniosłam wzrok na okno. Z
minuty na minutę robiło się coraz piękniej, a co za tym idzie,
także jaśniej. - A ty? - odbiłam pytanie do niego.
- Chyba mój mózg
też uznał, że mam już dłużej dziś nie spać. - Wzruszył
ramionami, a ja zerknęłam na ławę na przeciw.
- Jest jeszcze
kawałek tego ciasta czy zabrałeś wszystko?
- No przecież, że
jest – odparł z delikatnym uśmiechem.
- To zaraz wracam.
Muszę dostarczyć sobie trochę cukru. - Wstałam z kanapy i
pokierowałam swoje nogi ku kuchni.
- I słusznie. Jesteś
chuda jak patyk – usłyszałam jeszcze za sobą.
- Kelly jest
szczuplejsza – odpowiedziałam, wchodząc do kuchni.
- Kelly to modelka, a
ty jesteś prawie tak samo szczupła jak ona.
- No dzięki, brat. -
Otworzyłam lodówkę.
- To miał być
komplement. Wszystkie modelki to wieszaki na ubrania – powiedział
głośniej, gdy zorientował się, że już mnie tam nie ma. - Ale
się nie obrażaj, dobra?
- Czyli Kelly to
wieszak na ubrania, tak? - zapytałam, próbując ukryć swoje
rozbawienie. Ten chłopak potrafi rozśmieszyć mnie nawet w
najbardziej beznadziejnej sytuacji. To cecha na plus.
- Ej, ty tego jej nie
mów, bo więcej się do mnie nie odezwie.
- Spokojna głowa –
zapewniłam go, wyjmując duży talerz z ciastem.
- Ale wiesz, że
chodziło mi o to, że... - zaczął ponownie mówić, a ja
wyczułam w jego głosie zawahanie.
- Że co? -
zaciekawiłam się, stawiając ciasto na blat. Odwróciłam się, by
poszukać noża, ale zamiast tego natrafiłam na coś innego. Jestem
pewna, że tego wcześniej tu nie było.
- Mam piękną
siostrę – dokończył Jake po chwili.
- No to... dzięki
Jake – odparłam nieco sztywnie.Sięgnęłam po nieduże pudełko,
zapakowane w czarny papier i obwiązane dookoła różową wstążką.
Oczywiście, że tego wcześniej tu nie było, przecież bym to
zobaczyła.
Zerwałam papier, a
moim oczom ukazało się jasne pudełko. W oczy wpadło mi logo Apple
i już wiedziałam, co jest grane. Nim otworzyłam pudełko,
zamknęłam oczy i głęboko odetchnęłam, by się uspokoić. Chyba
go zabiję. Otworzyłam opakowanie i zobaczyłam przed oczami
najnowocześniejszy model białego iPhona. Wzięłam go do rąk, był
identyczny jak ten mój, który w tej chwili był pobity.
W pudełku leżała
też mała, blado-różowa karteczka, którą od razu, gdy
zobaczyłam, wzięłam do ręki, odkładając wcześniej smartfon na
miejsce. Zaczęłam czytać i to potwierdziło moje przypuszczenia.
'Widziałem,
że twój odrobinę się pobił. Nie mogłem już dłużej na niego
patrzeć, więc mam nadzieję, że ten przyda ci się bardziej. - L.'
Ścisnęłam mocno
szczękę, schowałam wszystko z powrotem do pudełka i zabrałam ze
sobą, a potem przeszłam do salonu.
- Jake, widziałeś
by Louis coś tu zostawiał, kiedy tu przychodził? - zapytałam,
stojąc za kanapą.
Odwrócił się do
mnie i zmarszczył czoło, nie wiedząc, o co mi chodzi.
- Nic nie widziałem,
przecież wygoniłaś nas do pokoju – odparł.
I wtedy
przypomniałam sobie też o tym, że ostatecznie nie porozmawiałam z
nim o tym, że podsłuchiwał. Co ze mną jest nie tak? Liczę tylko
na to, że nie słyszał tego dokładnie, a jeśli słyszał, nie
zainteresuje się tą sprawą. Nie będę z nim o tym rozmawiać.
Chyba, że zacznie pytania. Lepiej, gdy oboje zapomnimy o tej
sprawie.
- Dobrze, a jak
wyszedł, czy zobaczyłeś coś na blacie w kuchni? - zapytałam
zdenerwowana.
- A jakbyś mogła
powiedzieć coś więcej... - Uniósł jedną brew.
- Chodzi mi o to. -
Uniosłam pudełko, pokazując mu. - Było zapakowane w czarny
papier i różową wstążkę.
- Widzę to pierwszy
raz. A co?
- Nie ważne. Czyli,
że wcześniej tego nie widziałeś, tak? A jak byłeś w kuchni po
ciasto? - zadawałam kolejne pytania.
- Cholera, Cassandra,
przecież mówię, że nic nie widziałem. Nie wierzysz mi? - Teraz
to on podniósł głos.
- Nic takiego nie
powiedziałam – mruknęłam pod nosem, odchodząc w innym
kierunku.
Skoro nie było tego
popołudniu, musiał wejść tu w nocy. Tylko pytanie: jak? I
dlaczego po prostu nie mógł dać mi tego osobiście? Stalkuje mnie,
nawiedza mój apartament? Nie uwierzę, gdy zaprzeczy.
Podeszłam do drzwi
wejściowych i nacisnęłam klamkę. Nie ustąpiły i na tą chwilę
nie wiedziałam, co mam myśleć. Gdyby się włamał, to nie mógłby
zamknąć drzwi, prawda? No, bo raczej by nie mógł. Więc jak tu
wszedł? Jake go wpuścił? Raczej to też nie jest możliwe.
Wróciłam do salonu
i stanęłam przy jednej ze ścian.
- Nikogo tu w nocy
nie było? Nikogo nie wpuszczałeś? - zapytałam cicho, już
całkiem wymęczona tym wszystkim.
- O ile wiem – nie.
Przecież spałem, nikogo nie wpuszczałem. Możesz mi powiedzieć,
o co chodzi? - wyskoczył z pretensjami.
Nie odezwałam się,
patrzyłam na niego przygaszona i nie wiem, czy chciałam, by po
prostu powiedział, że ktoś tu był. Odepchnęłam się od ściany
i bez słowa wyszłam. Wróciłam do swojej sypialni, odłożyłam
trzymane w rękach przedmioty na szafkę i wzięłam stary telefon, a
potem usiadłam na łóżku. Wybrałam numer Tomlinsona i czekałam.
To jest kolejny raz,
gdy dzwonię do niego w czasie, gdy powinnam spać. Mogłabym
zadzwonić do niego za kilka godzin, ale chyba po prostu potrzebuję
się dowiedzieć tego już teraz. Muszę się upewnić, że się nie
myliłam. Nie chcę, by do głowy przedostała mi się myśl, że
ktoś inny mógł się tu wkraść. To by mogło się łączyć z
włamaniem, które miało miejsce w wieżowcu jakiś czas temu.
- Z jakiego powodu
budzisz mnie o tej porze w sobotę, kobieto? - usłyszałam w
słuchawce zachrypnięty głos. Śpi? Och, czyżby? Świetna
przykrywka, Tomlinson.
- Ty już doskonale
wiesz z jakiego powodu – syknęłam.
- Nie, nie wiem.
Wyjaśnij mi to po prostu i nie dogryzaj mi tak jak zwykle.
- Ja ci dogryzam, ja?
Jesteś zdrowo walnięty – stwierdziłam.
- Za to ty dość
często mnie wnerwiasz. Przejdź do tematu, mów – nakazał.
- Włamałeś się do
mnie w nocy? - zapytałam prosto z mostu.
- O co ci chodzi? Nie
byłem u ciebie. Po cholerę miałem przychodzić?
- Tak? Czyli ten
iPhone pojawił się tu magicznym sposobem?
- A to.. o to ci
chodzi... - Usłyszałam jak wypuszcza powietrze z płuc. Nastała
długa chwila ciszy, którą chciałam właśnie przerwać, ale on
był pierwszy. - Gdy byłem u ciebie w południe, to przyniosłem
to.
- Niemożliwe, nie
było tego wcześniej. Wiem, co mówię, nie omamuj mnie.
- Nie kłamię,
Cassandra. Może tego nie widziałaś, ale położyłem pudełko na
blacie w kuchni. Nie wiem, pewnie nie zdążyłem ci o tym
powiedzieć, ale nie byłem u ciebie w nocy. Dlaczego tak myślisz?
Jak ci to niby przyszło do głowy? I dlaczego myślałaś, że się
włamałem? Znalazłaś jakieś tropy prowadzące do mnie czy jak? -
po kolei zadawał pytania, a ja powoli zaczęłam się w tym
wszystkim gubić.
- Nie, to znaczy...
niby drzwi były zamknięte i nic nie widziałam... Ja... Boże,
przepraszam. Zapomnij, że dzwoniłam – wymamrotałam. Już
chciałam się rozłączyć, ale mi to uniemożliwił.
- Poczekaj! Nie
kończ. W końcu nie powiedziałaś nic o nowym telefonie. Podoba ci
się chociaż? - zapytał nieco ciszej.
- No jasne, że mi
się podoba, bardzo. Dziękuję. Skąd wiedziałeś, jaki posiadam
model? Przecież one wszystkie są tak bardzo do siebie podobne.
- Ej, potrafię
rozpoznać własny sprzęt. - Zaśmiał się i mnie to także
rozbawiło.
- No, tak. Skąd taki
pomysł, by mi to dać? Nie musiałeś tego robić.
- Wcześniejszy
pobiłaś. I to akurat w mojej firmie. Uwierz mi, że nienawidzę
patrzeć na te telefony, gdy są w takim stanie. Twój już pewnie
był na granicy śmierci. - Ponownie się zaśmiał, a ja tylko się
uśmiechnęłam.
- To jest najgorsza
wada tych telefonów. Cały czas się biją.
- No cóż. Pracujemy
nad tym, by nie rozbijały się tak często.
- Chyba nie wychodzi
to wam zbyt dobrze.
- Możliwe, że nie.
- Dziękuję ci za...
ten prezent, ale chyba będę musiała ci go zwrócić.
- Niby dlaczego?
Jednak ci się nie podoba, tak?
- Nie, po prostu...
to jest coś drogiego i nie powinnam przyjmować od ciebie takich
rzeczy. Nie zrozumiesz.
- To tylko telefon. I
przypominam ci, że mam dostęp do milionów takich urządzeń. Mogę
to sobie po prostu wziąć i nie płacić, więc wziąłem jeden
taki dla ciebie. Chyba musisz mieć z czego dzwonić. Zatrzymaj go.
I tak masz dużo na głowie, telefonem już nie musisz się martwić.
Jesteś naszą wspólniczką, a przyjaciołom trzeba pomagać.
- Dziękuję, nie...
- głos mi się załamał, a gardło ścisnęło. - Po prostu
dziękuję – wyszeptałam, a po moich policzkach spłynęły
pojedyncze łzy. Co się ze mną, do cholery, dzieje?
- Dlaczego płaczesz?
Wiem, co słyszę, więc nie mów, że nie. Powiedziałem coś nie
tak? Uraziłem cię tym prezentem?
- Nie, nie – szybko
zaprzeczyłam. - To nie tak. Po prostu... nie jestem przyzwyczajona,
że ktoś wydaje na mnie pieniądze, a ty robisz to już kolejny raz
i... Zawsze byłam zdana tylko na siebie, musiałam sama sobie
radzić. Zawsze to ja rozwiązuję problemy w rodzinie i dysponuję
pieniędzmi, i... to miło z twojej strony. Chyba jesteś pierwszą
osobą, która wydaje na mnie tyle kasy. Dziękuję – załkałam i
zakryłam twarz dłonią.
- Nie dziękuj.
Pomogę ci, jeśli coś by się działo.
- Yhm... Rozumiesz,
czemu płaczę? Nikt nigdy nie dawał mi takich rzeczy. Może jakaś
biżuteria, ale nie to.
- Nie musisz nic
więcej mówić. To był drobiazg. Jeżeli cię to uszczęśliwi,
mogę dawać ci częściej takie prezenty – zaproponował.
- Przestań, nie. Nie
potrzebuję ich. Tylko przypomniałeś mi przez to, że nawet mój
były tego nie robił i... przepraszam. - Mocniej się rozpłakałam.
- Nie płacz. Mam
przyjechać?
- Nie –
wyszlochałam. - Przepraszam, że cię obudziłam. Chyba będzie
lepiej, jak już się rozłączę. - Pożegnałam go tymi słowami,
a nim się rozłączyłam – usłyszałam jeszcze cichą odpowiedź.
Rzuciłam telefon na
łóżko i na dobre się rozpłakałam. Dlaczego ja płaczę? Jeden
drobny, a raczej duży gest, sprawił, że jestem w takim stanie.
Nikt nigdy nie dawał mi tak drogich prezentów. Czasem na urodziny,
ale zwykle nie i nigdy nic tak kosztownego. Dlaczego zrobił to
akurat mężczyzna, z którym nic mnie nie łączy? Tylko pracujemy
razem.
Podsunęłam się
bliżej poduszek i podkuliłam nogi pod samą brodę, i wtedy
zobaczyłam w drzwiach Jake'a.
- Długo tu tak
stoisz? - zapytałam cicho, pociągając nosem.
- Właściwie to
prawie od samego początku, ale to nieważne. - Podszedł do mnie,
usiadł obok mnie na łóżku i przytulił mocno do siebie.
Pocałował mnie w czubek głowy, a ja powoli zaczęłam się
uspokajać w jego ramionach.
- Zawsze będę przy
tobie, Cassie – wyszeptał. To były ostatnie słowa, które
usłyszałam nim znów, nie wiem jak, ale zasnęłam.
I teraz to był
dobry sen. Teraz spało mi się znów dobrze i przespałam kilka
kolejnych godzin. Bo obok mnie był ktoś, kogo kochałam.
***
Ostatni dzień
lipca, a co za tym idzie, nasza mama jutro nareszcie wychodzi ze
szpitala. Nadszedł w końcu ten dzień, gdy po 2 tygodniach
spędzonych w tamtych miejscu, wraca do domu. Na obecną chwilę jej
stan wrócił do normy i mamy nadzieję, że tak pozostanie przez
dłuższy czas. Mimo, że odwiedzamy ją codziennie, Maddie i tak
ogromnie za nią tęskni. Ja oczywiście również, ale w inny
sposób, bo przecież tak normalnie nie widzę jej na co dzień jak
moje rodzeństwo. Rozważałam to, by ponownie z nimi zamieszkać ze
względu na stan jej zdrowia, ale po dłuższym namyśle, rozmowie z
mamą i Jakiem, doszłam do wniosku, że jest dobrze tak jak jest
teraz i ta zmiana nie jest aż tak bardzo potrzebna jak mogłoby się
wydawać na pierwszy rzut oka.
Po pierwsze: gdybym
to ja się przeprowadziła, miałabym dalszą drogę do firmy i nie
miałabym nadzoru nad swoim wieżowcem. Po drugie: jeśli to oni by
się sprowadzili do mnie, Maddie miałaby dalej do szkoły i dalej od
przyjaciół, tak samo i Jake. Ostatecznie podjęliśmy wspólnie
decyzję, że wszystko zostaje na swoim miejscu, a Jake jak tylko
będzie w domu, będzie opiekował się mamą. I ja wiem, że on
będzie robił to najlepiej, i w tej kwestii mu ufam. Nie mam się o
co martwić, bo mama zostanie w dobrych rękach. Nawet jeśli Jake'a
nie będzie przez kilka godzin, bo będzie na uczelni lub w pracy.
Doskonale wiemy, że u mnie byłoby tak samo, bo ja też codziennie
przebywam dużo czasu w firmie. Pozostaje nam tylko myśleć
pozytywnie.
Usłyszałam
dzwoniący telefon i przeniosłam wzrok z bajki w telewizorze na ławę
na przeciw. Wstałam i sięgnęłam po nowy smartfon, a potem
ponownie usiadłam na kanapie, oparłam się o zagłówek i
przytuliłam do siebie Maddie, wpatrzoną w kreskówkę.
- Cassandra Miller,
słucham? - Odebrałam, nie patrząc na dzwoniącego.
- Coraz częściej
zwracasz się do mnie służbowym głosem – usłyszałam
rozbawionego Tomlinsona w słuchawce. No jasne. Z kimże innym
mogłabym rozmawiać, jeśliby nie z nim?
- Coraz częściej to
słyszę twój głos, gdy do mnie dzwonisz. Zdecydowanie to już jest
zbyt często – dogryzłam mu.
- Jak mam ważne
powody to dzwonię. I właśnie jeden taki jest teraz.
- O co chodzi? -
zapytałam, wciąż wpatrując się w telewizor.
- Dostaliśmy
nagranie od anonima, na którym są Mitch i Oliver. W tle widać
widok za oknem, ale żaden z nas nie ma pojęcia, gdzie to może
być. A wiadomo, że nie odbijemy ich, jeśli nie będziemy
wiedzieli, gdzie to jest. Czy nie mogłabyś do nas przyjechać?
Może akurat ty byś rozpoznała to pomieszczenie.
- Chcesz, żebym
przyjechała dzisiaj?
- Chcę, żebyś
przyjechała jak najszybciej – usłyszałam jego odpowiedź i
jęknęłam. - Co jest? Chyba urwiesz się z firmy, prawda? Zaraz
wieczór.
- Problem w tym, że
już jestem w domu.
- No to ja tego
problemu nie rozumiem.
- Jake ma zmianę w
sklepie i nie mam z kim zostawić Maddie – wytłumaczyłam.
- To przywieź ją ze
sobą – zaproponował.
- Nie sądzisz, że
dzieci i niektórych osób nie powinno mieszać się w coś takiego?
- Uniosłam brwi w zdziwieniu.
- Powiedziałem,
żebyś ją przywiozła. Nie kazałem jej być przy nagraniu. Nie
jestem jeszcze idiotą i nie zrobiłbym czegoś takiego twojej
siostrze. Umiem czasem pomyśleć o innych.
- Wow, rzadko ci się
to zdarza, ale wracając do tematu... Tak mi się przypomniało,
masz w domu pianino, prawda?
- No, mam. A co to ma
do rzeczy?
- A jak jeszcze
potrafisz śpiewać z dziećmi, to chyba postawię ci piwo. Już
jadę.
***
- Naprawdę pośpiewam
przy takim prawdziwym pianinie? - zapytała moja młodsza siostra,
stojąca obok mnie przed willą Tomlinsona. Tryska energią odkąd
powiedziałam jej, że tu przyjedziemy. Gdybym wiedziała, że tak
zareaguje, przywiozłabym ją tu wcześniej. Może to był błąd, że
jednak tego nie zrobiłam? - Cassie, naprawdę? - Pociągnęła mnie
za rękę, gdy jej nie odpowiedziałam, bo się zamyśliłam.
- Naprawdę, Maddie.
- Zaśmiałam się, spoglądając na nią z uśmiechem.
Zaraz przed nami
otworzyły się drzwi, w których stał blondyn.
- Ale to nie jest
Louis – powiedziała zaskoczona dziewczynka, gdy popatrzyła na mężczyznę przed nami. - Mówiłaś, że pójdziemy do Louisa. Nie
mieszka tutaj? - zapytała z widocznym smutkiem, a ja potarłam
dłonią jej ramię.
- Mieszka tu,
głuptasie. To jego przyjaciel, Niall – wytłumaczyłam jej.
- To czemu nie
powiedziałaś wcześniej? Cześć, Niall. - Pomachała mu, a my się
zaśmialiśmy na jej słowa.
- Cześć,
dziewczyny. - Niall ukucnął przed małą. - Jesteś Maddie,
prawda? - Uśmiechnął się do niej.
- Jestem –
odpowiedziała cichutko. - Fajne masz włosy. Mój brat też takie
kiedyś miał. Szkoda, że już takich nie ma. - Machnęła rączką.
- Oj, Maddie, Maddie
– westchnęłam. - Tylko nie opowiadaj wszystkich historii z
naszego życia, bo jeszcze zdradzisz naszą tajemnicę i co będzie?
- zapytałam, by już nie 'zanudzała' Nialla.
Mamy z Maddie swoje
tajemnice, o których wiemy tylko my i bardzo się pilnujemy, by ich
nie wygadać. Jednym takim sekretem jest na przykład to, że
podkrada Jake'owi słodycze, gdy tylko je ma i on, oczywiście,
jeszcze się nie zorientował, że zawsze coś mu ubywa. Patrząc na
taki sekret, trochę kiepsko byłoby, gdyby jakikolwiek z nich się
wydał. Może nikt od razu by nas nie pozabijał, ale to jednak nasze
siostrzane tajemnice i tego się trzymamy.
- Uuu... babskie
sekrety potrafią być ciekawe – zagwizdał Niall. - Dobra,
wchodźcie. - Wstał z podłogi i wpuścił nas do domu.
Maddie od razu
zaczęła się dookoła rozglądać z szeroko otwartą buzią.
Widocznie była pod wrażeniem tak ogromnego domu, podobnie jak ja,
kiedy przyjechałam tu pierwszy raz. No cóż, już na pierwszy rzut
oka widać, że jesteśmy rodzeństwem. Te same geny i te same
reakcje. Nie mówiąc już o nawykach żywieniowych.
- Ale duży dom... -
powiedziała jakby oczarowana całym tym widokiem, który miała
wszędzie przed oczami.
Ona szła przed
siebie, wciąż wszystko oglądając, a ja próbowałam jej chociaż
nie zgubić. Ostatecznie gdy dotarliśmy do salonu, zatrzymała się
i wtedy zobaczyłam, że w jej oczy wpadło już pianino. Tego
właśnie się spodziewałam. Nigdy nie śpiewała przy żadnym
instrumencie, chyba że włączyliśmy jej coś w internecie. Jeśli
dziś jej się spodoba, zaczniemy poważniej rozważać szkołę
muzyczną, do której mamy zamiar ją zapisać.
- Trochę jak pałac,
co? - zapytałam z uśmiechem.
- A możemy tu
zamieszkać? - zapytała, na co otworzyłam szerzej oczy.
- Czekaj, co? -
zamarłam na chwilę.
- Ależ oczywiście –
usłyszałam głos Tomlinsona gdzieś w korytarzu.
- C-co? - zająknęłam
się, na chwilę wpadając w szok.
Louis wszedł do
salonu, a Maddie natychmiast pobiegła, by go przytulić.
- Słyszałaś,
Cassie, słyszałaś? Możemy tu zamieszkać – Skakała z radości.
- Maddie, ale
poczekaj... - zaczęłam mówić, ale nie skończyłam, bo mi
przerwano.
- Nie pozbawiaj je
tego szczęścia. Cieszy się, nie widzisz?
- Ale tak nie można.
- Przełknęłam ślinę i podeszłam do siostry, by uklęknąć
przed nią. - Maddie, proszę, nie wyobrażaj sobie za dużo.
Przyszłyśmy tu tylko w gości, pamiętasz? Żebyś pośpiewała
przy pianinie, tak? - powoli jej tłumaczyłam.
- No dobrze –
posmutniała, na co mimowolnie westchnęłam.
- To nie chcesz
jednak śpiewać? - zapytałam, a ona znów dostała energii.
- Chcę! - krzyknęła
z uśmiechem i pobiegła w kierunku instrumentu. Usiadła przy
pianinie i zaczęła naciskać przypadkowe klawisze.
Wyprostowałam się
i spojrzałam na chłopaków.
- Nigdy więcej nie
wmawiaj jej takich rzeczy. Nie wiesz, jak trudno jest coś wybić
dzieciom z głowy – zwróciłam się do Tomlinsona.
- Może wiem, może
nie – wzruszył ramionami. - Ale nieźle ją to ucieszyło. Jest
urocza, lubię ją – przyznał.
- Tak jak wszyscy.
- Widzę, że jest
bardzo inteligentna – dodał Niall.
- O, i ty nie wiesz
nawet jak bardzo – odparłam. - No, dobra. Który z was potrafi
grać na tym pianinie i choć trochę śpiewać? - zapytałam
wyczekująco.
- Ja z nią zostanę
– odezwał się Louis. - Tylko błagam cię, Cassandra. Jak
będziesz oglądać to nagranie, spróbuj wykombinować, gdzie to
może być. Musimy ich znaleźć. Siedzą już tam prawie tydzień.
Są jak rodzina...
- Zrobię co w mojej
mocy, by wrócili do domu. Teraz ja też z nimi pracuję. I wiedz
jedno: nigdy nie zostawiam przyjaciół w potrzebie. A teraz idź do
niej, bo pomyśli, że ją zostawiliśmy – kiwnęłam na siostrę.
- Czasem jesteś
bardziej profesjonalna niż niejedna osoba, którą znam. Dzięki. -
Odszedł od nas i usiadł obok Maddie. Od razu zaczął z nią
rozmawiać i już wiedziałam, że zostawiam ją w dobrych rękach.
Nawet, jeśli to tylko kilkanaście minut.
- Chodźmy. - Niall
uśmiechnął się lekko i ruszył w głąb domu.
Spojrzałam ostatni
raz na Maddie i poszłam za nim. Nigdy nie pozwolę, by mojej
rodzinie stała się jakakolwiek krzywda lub żeby czegoś im
zabrakło. Nigdy. Muszę ich chronić za wszelką cenę, bo w tej
rodzinie to zadanie od kilku lat należy do mnie...
***
*Louis*
Od 20 minut spędzam
czas z tą niesamowitą istotką i jestem nią naprawdę zauroczony.
Od dawna nie miałam kontaktu z tak małymi dziećmi i chyba dużo
straciłem. Maddie to dziewczynka, z którą da się porozmawiać na
dłuższą metę, a także pośmiać, nawet z błahych rzeczy. Jest
strasznie podobna do Cassandry w wielu aspektach. Na tyle, ile
zdążyłem ją poznać, wiem, że to fajna dziewczynka. A jej głos?
Jest prześliczny jak na te 7 lat. Jestem pewien, że nawet
największe gwiazdy nie miały takiego, gdy były w jej wieku. Może
mi się wydawać lub nie, ale czuję, że wyrośnie na znaną
piosenkarkę. Trzeba chronić ją za wszelką cenę, bo takich dzieci
jak ona jest mało.
Wbrew pozorom, nie
zdawałem sobie sprawy, że mogę aż tak polubić dziecko, które widzę dopiero może jakiś piąty raz. Nie zdawałem sobie z tego
sprawy, nigdy jakoś specjalnie nie przepadałem za dziećmi. Dla
mnie mogły one po prostu być lub nie, a i tak nie zmieniłoby to za
wiele w moim życiu.
Ale Maddie jest inna
niż te wszystkie dzieciaki. Można by rzec, że jest ponad
przeciętną. Mimo tego, co przechodzą, wciąż pozostaje
roześmianą dziewczynką, pełną marzeń. A widzę, ile przechodzą
i widzę, że jest im ciężko. Mnie też by było na ich miejscu. W
tej chwili żałuję, że nie potrafię choć lepiej śpiewać, ale
kiedyś przypadkowo nauczyłem się grać na pianinie i mam nadzieję,
że to małej wystarczyło i nie wymaga ode mnie tego, bym śpiewał
jak anioł. Bo to po prostu jest niewykonalne. Miło tak sobie czasem
pograć, zwłaszcza, że nie mam za wiele czasu, by to często robić.
- A nauczysz mnie też
tak grać? - zapytała, gdy rozmawialiśmy o różnych rzeczach.
- A chciałabyś? -
Uśmiechnąłem się, a ona pokiwała główką. - To może kiedyś
cię nauczę. Nie wiem, czy będę potrafił, wiesz? - Nikogo nigdy
nie uczyłem. - Poczochrałem ją po włoskach.
- Będę cię uważnie
słuchać. Szybko się uczę – odparła natychmiast.
- O, w to, to ja nie
wątpię. - Zaśmiałem się. - Słyszałem, że będziesz szła do
szkoły muzycznej. To prawda? - zagadnąłem, przenosząc jedną
nogę przez siedzenie, tak, że miałem je między udami.
- Taak... -
powiedziała cicho, przedłużając krótki wyraz. - Cassie chce
mnie tam zapisać. I mama chce. I Jake chce – mówiła jakby z
wyrzutem.
- A ty nie chcesz? -
zapytałem odrobinę zdziwiony, a ona lekko wzruszyła ramionami. Co
się dzieje?
- Nie wiem –
odpowiedziała cichutko.
- Hej. - Położyłem
rękę na jej pleckach. - Przecież pięknie śpiewasz. Nauczysz się
wiele w takiej szkole i pewnie poznasz nowych przyjaciół. Dlaczego
się smucisz? Ja na twoim miejscu bym się cieszył.
- Cieszę się.
- No, mała, nie
gniewaj się, ale ja nie bardzo to widzę. Co jest?
-Bo... oni wszyscy
chcą, żebym tam poszła... i żebym śpiewała...
- I co w tym złego?
Masz talent. Nie wszystkie dzieci mają taką szansę jak ty.
- Ale mają
przynajmniej pieniądze na to... - odpowiedziała, zwieszając
główkę, a mnie na sekundę zatkało. Chwila, co? Z tego co wiem,
Cassandra ma dzięki firmie ogrom kasy, a przynajmniej powinna. Więc
co jest nie tak, że Maddie mówi w ten sposób? Raczej wszystko z
nią w porządku i nie mówi niestworzonych rzeczy. Chyba lepiej,
jeśli już dalej nie będę o nic pytać.
- Chcesz się
przytulić? - zapytałem, przełykając głęboko ślinę. Nie wiem,
co innego miałbym powiedzieć, więc to było najostrożniejsze.
Od razu po moim
pytaniu poczułem małe, drobne ciałko przy sobie i po prostu
objąłem ją ramionami, i głaskałem po jej włoskach. Nic nie
rozumiem z całej tej sytuacji, ale się dowiem.
- Maddie...chyba
powinnyśmy już iść... - usłyszałem zagubiony głos obok nas.
Podniosłem głowę
i zobaczyłem Cassandrę. Można się domyślić, że wszystko
słyszała. Zapewne nie jest tym zachwycona.
- Ale dlaczego? -
jęknęła dziewczynka. - Ja chcę jeszcze pośpiewać...
- Musimy już iść –
powiedziała, patrząc tępo na siostrę.
Dziewczynka wstała
i ze smutkiem pomaszerowała do szatynki. Również wstałem i
podszedłem do nich dwóch.
- Możemy
porozmawiać? - zapytałem z poważną miną.
- Nie sądzę. -
Krzywo się uśmiechnęła. - Maddie, chodź. - Już odchodziła,
ale złapałem ją mocno za łokieć, uniemożliwiając jej
jakikolwiek ruch.
- A ja sądzę, że
możemy.
- Puść mnie –
powiedziała ciszej.
Zobaczyłem w jej
oczach gniew, ale też i przerażenie. Jej klatka piersiowa szybko
się podnosiła i opadała, ale nie zamierzałem jej puszczać. Wiem,
że gdybym to zrobił, uciekłaby natychmiast, bez żadnego słowa.
- Nie puszczę,
dopóki ze mną nie porozmawiasz – odpowiedziałem patrząc jej
głęboko w oczy. I to był właśnie mój błąd. Bo zobaczyłem TE
oczy, których nie powinienem. Zobaczyłem JĄ. Pod wpływem moich
omamów, puściłem ją, bo bałem się, że zrobię JEJ krzywdę.
Nim się zorientowałem, co zrobiłem, jej już nie było przede mną.
Szła do wyjścia.
- Czekaj! Harry!
Stój! - krzyczałem, biegnąc za nimi. Na szczęście zdążyłem
je dogonić nim wyszły i skutecznie zatarasowałem im drogę
blokując drzwi. Maddie najwyraźniej uznała to za jakąś zabawę,
bo zaczęła się cicho śmiać. - Harry! - krzyknąłem głośniej.
Cassandra próbowała
mnie odsunąć, ale na szczęście w porę zjawił się Styles.
- Co do... Co wy
robicie? - zapytał odrobinę zmieszany.
- Zabierz Maddie –
nakazałem mu. - Lubisz truskawki? - zwróciłem się do małej.
- Lubię! - pisnęła
uradowana, że aż podskoczyła. Bogu dzięki.
- To idź z Harrym do
kuchni, słońce – powiedziałem na jednym wdechu i tyle już ją
widziałem. Natomiast pokonana Cassandra zawróciła do salonu. I
słusznie, bo nie zamierzam się z nią kłócić.
Ruszyłem za nią, a
gdy znaleźliśmy się w głównym pomieszczeniu tego domu, ona
natychmiast na mnie naskoczyła.
- Nie wiem, gdzie są,
rozumiesz?! W ogóle nie kojarzę tego miejsca i nie mam pojęcia,
gdzie to jest! Przykro mi, bo moja pomoc wam jest jednak zbędna! I
nie próbuj mnie tu przetrzymywać, bo wyjdę stąd, używając albo
siły, albo broni!
- Zamknij się i
uspokój! - krzyknąłem w końcu, ostatecznie ją uciszając. - Nie o
tym chciałem porozmawiać. Równie dobrze to samo mogli powiedzieć
mi chłopaki.
- To czego ode mnie
chcesz?
- Nie udawaj, że nie
wiesz, dobra? Wiem, że słyszałaś moją rozmowę z Maddie. I nie
próbuj mi wmówić, że nie.
Milczała, nawet na
mnie nie patrzyła, a z jej miny mogłem wyczytać, że nie chce o
tym rozmawiać. No trudno, bo ja muszę się dowiedzieć, co się
dzieje i nie ma innej opcji.
- Cassandra...
- A co, jeśli nie
chcę o tym rozmawiać? - odezwała się, patrząc na mnie. -
Zbijesz mnie? - zapytała, a ja nie dowierzałem temu, co mówiła.
- Co? Co ty gadasz? -
zatkało mnie.
- Co mi zrobisz,
jeżeli ci nie powiem? - Jej głos się załamał i miałem
wrażenie, że zaraz się rozpłacze.
- Ja... Boże,
Cassandra, po prostu się martwię. Widzę, że coś się dzieje i
chcę wiedzieć co, żeby wam pomóc. Powiedz, a pomogę i...
- Tak, moja rodzina
ma problemy – wypaliła nieoczekiwanie i naprawdę się
rozpłakała. - To chciałeś usłyszeć, prawda? - zapytała,
szlochając. Odwróciła się ode mnie, objęła się ramionami i
płakała. A mnie coś ruszyło i poczułem ukłucie w sercu.
Powoli podszedłem
do niej i położyłem dłoń na jej plecach. Chciałem coś
powiedzieć, ale ona, gdy tylko poczuła mój dotyk na sobie, szybko
się odwróciła i przyległa do mnie całym swoim ciałem, mocząc
łzami mój t-shirt.
Zdezorientowany,
mocniej ją ścisnąłem, ułożyłem dłoń na jej głowie i
pozwoliłem się wypłakać. I ponownie na chwilę poczułem przy
sobie JĄ.
- Nie powinienem
pytać, prawda? - zapytałem cicho, ponad jej ramieniem.
Odsunęła się ode
mnie i pokręciła głową, a policzki miała całe we łzach.
- Teraz to już bez
znaczenia. Co chcesz wiedzieć?
- Chodź, usiądziemy.
- Kiwnąłem głową na kanapy, a ona ruszyła do tamtego miejsca i
usiadła na jednym końcu sofy ze zwieszoną głową, spoglądając
za swoje paznokcie, którymi się bawiła.
Usadowiłem się
obok niej, ale w bezpiecznej odległości, nie chcąc byś nachalny.
- To prawda, co
mówiła Maddie? Nie macie pieniędzy? - zapytałem, patrząc to na
jej twarz, to na dłonie, które nieprzerwanie się poruszały.
- To nie tak –
wymamrotała. - Ale... chyba wiesz, że szkoła muzyczna kosztuje
fortunę. - Uniosła głowę i zaczęła szybciej mrugać oczami. -
A ja tak bardzo chcę ją zapisać do tej szkoły. Chciałabym, by
miała wszystko, czego jej potrzeba i czego zapragnie – przerwała.
- Zauważyłeś pewnie, że jest bardzo mądra. - Spojrzała na
mnie, a ja przytaknąłem. - Zdążyła się zorientować, że to ja
daję im wszystkie potrzebne pieniądze i trzeba było jej to
wytłumaczyć, i...
- Przepraszam, że ci
przerywam, ale... dlaczego biorą od ciebie pieniądze? Twoja mama
nie pracuje, nie...
- Nie – ucięła. -
Mówiłam ci, że choruje na serce i... i to z tego względu.
Zachorowała kilka lat temu, bardzo poważnie. Nie była zdolna do
pracy, nadal nie jest, lekarze jej zabronili. Dostaje oczywiście
pieniądze od państwa, ale odkąd Jake ukończył 16 lat, tych
pieniędzy jest znacznie mniej. Jake trochę próbuje dorabiać, ale
to głównie ja ich utrzymuję i... Chyba już wiesz, dlaczego tak
bardzo zależało mi na tych pieniądzach z napadu na bank. -
Przeniosła wzrok na okno za mną i przygryzła wargę, która jej
drżała. Przez chwilę znów milczała.
- Te pieniądze były
dla nich. Tylko dzięki mnie mają za co żyć i z czego się
utrzymać. To ja ich sprowadziłam do Londynu – szeptała, a jej
głos jakby zanikał.
- A wasz tata? Też
nie pracuje? - zapytałem bezmyślnie, a ona się natychmiast spięła
i znów popatrzyła na mnie. Znów zobaczyłem w jej oczach
przerażenie, ale też i rozpacz. I tym razem większe. - Co ja
takiego powiedziałem? - zapytałem odrobinę zaniepokojony.
- Zapytałeś o to –
odpowiedziała pusto. - Nigdy więcej tego nie mów.
- Prze-przepraszam –
zająknąłem się, bo nie wiedziałem, dlaczego akurat tak
zareagowała. Chyba znowu palnąłem coś, czego nie powinienem. - Co
z waszą mamą? - zadałem kolejne pytanie, licząc, że zapomni o
poprzednim.
- Jest już w miarę
dobrze. Jutro wychodzi ze szpitala – wymamrotała. Podciągnęła
nogi pod brodę i objęła je ramionami. Wyglądała trochę jak
bezbronne dziecko, które czymś się smuci. - A ja nie śpię po
nocach, bo wciąż się martwię...
- Jeśli będziecie
potrzebować pomocy – dzwoń – zaproponowałem, a ona parsknęła
śmiechem. - Co? - Zmarszczyłem brwi.
- Wiesz... Mówiłeś,
że nic nie pamiętasz, kiedy byliśmy w Nowym Jorku, ale ja
pamiętam. Pamiętam, że wtedy taki nie byłeś, nie byłeś taki
pomocny, nic cię nie obchodziło. Liczył się gang i imprezy. Ale
nigdy nie pomyślałabym, że będziesz w stanie się o kogoś
martwić, że będziesz oferował swoją pomoc. Wtedy to było do
ciebie niepodobne.
- Może się
zmieniłem? - odezwałem się.
Kłamałem. Pamiętam
niemal wszystko, co przeżyliśmy w Nowym Jorku, wystarczająco.
Skłamałem, chyba tylko dlatego, by tego nie pamiętać. Ale jest
odwrotnie. Przy tej dziewczynie wszystko powraca, nawet jeśli tak
nie powinno być.
- Zmieniłeś się,
Louis. - Pokiwała głową, gapiąc się w podłogę. - Ale chyba
jednak chciałabym, abyś pamiętał cokolwiek – wymamrotała,
niczego nieświadoma. - Pomogę wam odbić chłopaków... Muszę się
w końcu ogarnąć – dodała, a ja przytaknąłem, że rozumiem.
- Zostaniecie jeszcze
trochę? Wiesz, żeby Maddie mogła pośpiewać – zmieniłem
temat, by się nie domyśliła. Pokiwała głową, ale się nie
odezwała.
***
OGŁOSZENIE!
Ze względu na to, że mam ogrom nauki, bo jestem w liceum, rozdziały będą wciąż pojawiać się co 2 tygodnie. Chciałabym wstawiać je częściej, ale póki co nie mam wystarczająco dużo materiału, by pisać się na coś takiego. Poza tym, gdyby może czytało to więcej osób, może poczułabym, że mam dla kogo to robić. Nie zrezygnuję oczywiście z bloga, nie odejdę, ale naprawdę przykro mi, że to fanfiction ma o wiele mniej wyświetleń niż poprzednie.
Nie wiem, może ktoś ma jakiś pomysł na reklamę, może ktoś poleci komuś moje bazgroły. Ja próbowałam chyba wszystkiego, nie bardzo się udało.
Chciałabym wiedzieć tylko, że nie robię tego niepotrzebnie, że ktoś tu jest i to czyta...
/Perriele rebel
Ja to czytam! Opowiadanie jest na prawdę cudowne. Każdy wątek, który jest tu przez Ciebie poruszany trafia do mnie z mega wielką siłą. Nie raz się popłakałam ze śmiechu lub smutku albo współczucia. Czasem ludzie patrzyli na mnie jak na nienormalna, bo śmiałam się do telefonu Hah
OdpowiedzUsuńPostaram się powysyłać linka do Twojego bloga znajomym
Buziaki Kochana i weny dużo weny i energii na to wszystko co się u Ciebie dzieje :3