11 sierpnia 2018

ROZDZIAŁ 10. 'JUŻ NIE MA SZANS NA POWROTÓW KOLOROWYCH SMAK'


*Cassandra*

   Totalnie mi odstrzeliło, by przyjeżdżać tu drugi dzień z rzędu i to z własnej woli. No, ale nic na to nie poradzę. Jest 7:30 rano, a ja stoję pod tym domem. Nie, no naprawdę kretynka. Do tego nie jadłam śniadania. Zapowiada się niesamowity poranek, jakich mało.
   Wzięłam z siedzenia pasażera sportową torbę, wyszłam ze swojego mercedesa i zatrzasnęłam za sobą drzwi. W sekundę przeniosłam się pod drzwi wejściowe posiadłości i od razu zadzwoniłam dzwonkiem. Oparłam się ramieniem o ścianę i jeszcze śpiącym wzrokiem zerknęłam na ogród, pełen najróżniejszych roślin. Niektóre widziałam pierwszy raz na oczy.
   Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem nieodpowiedzialna jadąc samochodem na wpół jeszcze śpiąc, ale czy ja kiedyś mówiłam, że posiadam zdrowy rozsądek? No, właśnie. Nigdy go nie miałam, a nawet jeśli tak, to utraciłam go wieki temu i nawet tego nie pamiętam.
   W chwili, gdy ziewnęłam, drzwi obok się otwarły, a ja odczepiłam się od tej twardej ściany.
- A ty co tu robisz o tej porze? - przywitał mnie tymi słowami Louis.
- Ciebie też cudownie widzieć – powiedziałam z sarkazmem, uśmiechając się najbardziej sztucznie jak się dało. Tylko taki uśmiech da się z nim wymieniać i żaden inny.
- Jak znów przyjechałaś na strzelnicę, to mnie nie będzie, bo zaraz jadę do firmy.
- Woah, a czy ja ci się kazałam z czegoś tłumaczyć, człowieku? Poza tym, po co mi mówisz, że jedziesz do firmy? Nie mówiłeś przypadkiem, że to tajemnica? A co jeśli pojadę za tobą i będę cię śledzić aż do końca? - zapytałam zagadkowo.
- Taa, bo na pewno byś mnie dogoniła. - Parsknął śmiechem,
- Stać mnie na dobre auto, kretynie – prychnęłam. - I chyba nie wierzysz w moje zdolności. Jeżdżę lepiej niż nie jeden facet. Chcesz się przekonać? - zagadnęłam.
- Czego chcesz ode mnie? - zapytał ostatecznie, wzdychając.
- Ale ja nie przyjechałam do ciebie, Tomlinson.
- No to do kogo? - Zmarszczył czoło.
- Do Nialla. - Przepchnęłam się obok niego. - Więc nie wiem, dlaczego stoję jeszcze na dworze – dodałam. - Nie martw się, aż tak bardzo za tobą nie tęsknię, by przyjeżdżać do ciebie codziennie – powiedziałam, idąc korytarzem. Usłyszałam tylko, jak z tyłu zamykają się drzwi.
   Dotarłam do kuchni, a gdy weszłam do środka, zobaczyłam Horana jedzącego płatki z mlekiem i zapatrzonego w telefon. Wow, nie myślałam, że serio będzie w kuchni, po prostu weszłam do przypadkowego pomieszczenia,  a jednak. Może zostanę wróżką?
   Podniósł wzrok na mnie, gdy stanęłam przed nim i zmarszczył brwi.
- Nie wiedziałem, że będziesz tak wcześnie, Miller.
- Może ktoś powie: cześć, jak ci mija dzień? Kurde, serio witacie tak ludzi czy tylko ja jestem wyjątkiem?
- Cześć – powiedział krótko, biorąc do buzi kolejną łyżkę z jedzeniem.
- Hej, Niall – westchnęłam i usiadłam na przeciw niego.
- To, co tak rano? - wrócił do pytania.
- Potem mam pracę – odparłam.
- W sobotę? - zdziwił się.
- A co, Louis to nie jedzie też teraz do firmy?
- Też prawda – przyznał ze skinieniem głowy. - To poczekasz jeszcze z 5 minut? - zapytał, odkładając telefon na bok.
- Jasne, nie krępuj się. - Zamknęłam oczy i odchyliłam się na krześle. Z miłą chęcią bym teraz zasnęła.
- Masz zamiar spać? - zapytał, jakby czytając mi w myślach.
- Yhm – mruknęłam. - Chciałabym, niesamowicie bym chciała.
- No, to czemu przyjechałaś dziś? Trzeba było się wyspać.
- Wychodzę do firmy! - usłyszałam krzyk Tomlinsona, dochodzący z korytarza, a potem trzaśnięcie drzwiami i otworzyłam oczy.
   Bardzo mnie kusiło, by wstać i za nim jednak pojechać, ale mój umysł odmawiał mi na razie posłuszeństwa. A co ja mogę? Gdyby mi się chciało, to może naprawdę bym za nim pojechała i spróbowała dogonić, ale że na obecną chwilę mi się nie chce, to nie.
- Wyspałabym się, gdyby to było takie łatwe – mruknęłam.
- Coś dokładnie? - zapytał, kończąc śniadanie.
- Wiesz, jak to jest, gdy każdy czegoś od ciebie wymaga?
- Coś tam wiem.
- No, to tak, kurwa, jest ze mną w tym momencie – prychnęłam.
- Dalej, wyżal się, jestem do twojej dyspozycji – zaproponował. Drugi Tomlinson się znalazł.
- Tomlinson przyspiesza akcję, więc w tydzień muszę się wyrobić, by wymyślić, jak uwieść tego dyrektora i w dodatku muszę naprawdę poćwiczyć, bo prawdopodobnie wypadłam z formy i przy pierwszej lepszej okazji zapewne zacznę się dusić, bo rzucam papierosy i mam astmę – powiedziałam na jednym wdechu.
- Rzucasz palenie? - zapytał, wstając od stołu.
- No, próbuję przynajmniej. Lekarz zagroził mi, że za kilka lat mogę umrzeć, więc większego wyboru nie mam.
- Kurde, to naprawdę z tobą źle – odparł, wstawiając miskę do zmywarki.
- No, źle, źle. - Pokiwałam głową.
- Ale wiesz, że jeden trening nie przywróci ci kondycji? - zapytał, biorąc telefon ze stołu. Tak, przyjechałam teraz do nich na siłownię. Skoro jest prywatnym trenerem, niech się wykaże.
- Wiem, dlatego będę przyjeżdżać codziennie, a ty będziesz mnie trenował. - Uśmiechnęłam się w jego kierunku.
- Kurwa, ale że dzień w dzień?
- Zapłacę ci za każdą godzinę – powiedziałam od razu.
- Ale nie o to chodzi. Ja nie wiem, czy będę miał tyle czasu, by trenować cię tu, w domu.
- Nawet rano? - Uniosłam brew.
- W niektóre dni mam już kilku klientów w zakładzie.
- A jakbym to tam jeździła? Jak się nazywacie?
- Nie odpuścisz? - zapytał, wzdychając.
- Nie. Aktualnie nie mogę tego zrobić.
- Dobra, Miller, spróbuję znaleźć dla ciebie chwilę.
   I o to mi chodziło.


***

   Wracanie z firmy w tym momencie to jest istna katorga. Samochodem kierować to jeszcze się da jakoś przetrwać, ale teraz dojść do tego mieszkania, na górę, to będzie koszmar. Przynajmniej dobrze, że winda jest, bo zanim bym doszła tam, to by z godzina minęła.
   Jest późny wieczór, a skutki pierwszego porannego treningu tak się na mnie odbijają. Już dawno nie miałam takich zakwasów jak dziś. Niall dał mi taki wycisk, że głowa mała. A to dopiero pierwszy dzień. Już się boję, co mi jutro zarządzi. Jak tak wygląda trening z profesjonalnym trenerem, to, no... ja nabiorę tej kondycji szybciej niż ją straciłam, a wtedy to ja podziękuję Horanowi już na cały rok i niech się na jakiś czas wypcha z tymi swoimi ćwiczeniami, bo ja już tak dalej nie wyrobię. Okej, sama go o to prosiłam, ale gdyby nie to, że Tomlinson ciśnie mnie i przyspiesza akcję, to pewnie bym się na to nie zdecydowała. Ale nie będę żałowała usług Nialla, bo w końcu nabiorę trochę formy.      Może i nie jestem gruba, ale aktualnie przyda mi się trochę takiego wysiłku. Tylko, dlaczego muszę mieć tyle zakwasów w tych nogach już dziś? Liczę na to, że przejdzie mi to szybko, bo nawalę na tej akcji i wszystkich wpieprzę do więzienia, a wtedy, to już nikt nas nie wyciągnie. Chyba, że Tristan się nade mną zlituje, to na siebie zostawiam trochę nadziei. A oni niech radzą sobie sami.
   Wyszłam z windy, która zatrzymała się na moim piętrze i od razu po przejściu kilku kroków poczułam jak wciąż bolą mnie wszystkie mięśnie. Nie, ja tak dłużej nie dam rady iść w tych butach, nawet jeśli zostało mi tylko kilka kroków do przejścia.
   Zatrzymałam się przy ścianie i z obu stóp zdjęłam kakaowe, zamszowe szpilki i wzięłam je w ręce. Zostałam jedynie w kremowej sukience i rajstopach, i tak szłam już dalej. Gdy dotarłam pod swoje drzwi, odsunęłam torebkę i wyjęłam z niej pęk kluczy. Włożyłam odpowiedni do zamka, z zamiarem przekręcenia, ale on ani drgnął. Jakby był zablokowany, albo... albo już wcześniej przekręcony.    Wyjęłam klucz i powoli nacisnęłam klamkę. Drzwi od razu ustąpiły. Co do cholery? Przecież rano zamykałam, pamiętam. Niemożliwe, żebym nie zamykała. Albo mam sklerozę już naprawdę, albo ktoś się włamał. Ale to nie możliwe. A jeśli nadal tam są i gdy tylko wejdę ogłuszą mnie?
   Mam dwa warianty. Albo wejść i mnie napadną lub nie będzie nikogo, albo zejść z powrotem do portiera i zadzwonić na policję. Ale... kurwa, przecież... jestem przestępcą? Jestem. To czego tam nie wejdę? Nic raczej nie powinno mi się stać. Ale ja, jak każda baba, muszę oczywiście tchórzyć, nie? Normalnie nie wytrzymam sama ze sobą.
   Popchnęłam drzwi i zrobiłam krok do przodu. Wszędzie było ciemno, a jedyne źródło światła dawało okno, za którym świeciły się światła nocnego życia Londynu. Rzuciłam szpilki zaraz przy wejściu i przełknęłam ślinę. Serce biło mi nienaturalnie szybko. Nigdy jeszcze nie musiałam stawiać czoła samej takiej sytuacji. Samej. Co za ironia losu!
- Kto tu jest?! - krzyknęłam głośno. Nikt mi nie odpowiedział.
   Powoli i cicho zamknęłam za sobą drzwi. Próbowałam unormować oddech, ale raczej mi to nie wychodziło.
Halo! - krzyknęłam jeszcze raz, ale i tym razem spotkałam się z ciszą.
   Nie było słychać, by ktoś chodził po domu. Może nikogo jednak nie ma? Oczywiście, że nie ma. Zamek był nienaruszony, idiotko! Nie zamknęłaś po prostu rano drzwi i masz w to uwierzyć. Gdyby tu byli, już dawno by mnie ogłuszyli, biorąc pod uwagę, że jestem tu od jakiejś pół minuty.
   Głęboko odetchnęłam i podeszłam do najbliższej ściany. Wymacałam dłonią włącznik i włączyłam światło. Podeszłam znów do drzwi i schyliłam się po szpilki. Gdy odwróciłam się w kierunku salonu, wszystko wypadło mi raptownie z rąk, gdy przed oczami miałam Tomlinsona.
- Jezus, Maria! - krzyknęłam, łapiąc się za serce.
- Woah, nie wiedziałem, że jesteś wierząca. - Parsknął śmiechem, siedząc na fotelu i nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Co ty, do cholery, tu robisz?! Pytałam się, czy ktoś jest! Zawału można dostać! - naskoczyłam na niego bardziej przerażona niż wściekła.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że jakby włamywacz tu był, to by ci nie odpowiedział? - Uniósł brew.
- Włamałeś się?! - Wyłupiłam na niego oczy.
- Nie. - Wzruszył ramionami. - Otwarte było.
- Nie żartuj sobie ze mnie, okej? - Zaśmiałam się nerwowo i z powrotem schyliłam się po buty leżące na ziemi.
- Wolałabyś, żebym powiedział, że dorobiłem sobie klucze?
- Coś ty powiedział? - Odwróciłam się powoli w jego stronę.
- Wiesz o tym, że jak się nachylasz, to widać ci prawie tyłek w tej sukience?
- Pytałam o co innego, kretynie! - warknęłam. Poczułam, jak moja twarz robi się czerwona. I nie wiem, czy to było ze złości, czy raczej ze wstydu. - Nie zmieniaj tematu, jak o coś cię pytam – dodałam buzując.
- Nie zmieniam. Tylko zwracam ci uwagę, żeby potem ktoś ci nie gadał, że świecisz dupą w około.
- Możesz skończyć temat mojego ubioru, Tomlinson?
- Jak wolisz – odpowiedział. - Chociaż mi osobiście nie przeszkadza to – dodał, a ja myślałam, że go rozszarpię.
- Uważaj, bo zaraz te szpilki wylądują w twoich oczach, całkiem przypadkowo – pogroziłam mu, stawiając buty w innej części korytarza.
   Wróciłam do salonu i odłożyłam torebkę na ławę. Na nowo poczułam ból stóp i odruchowo syknęłam, robiąc kwaśną minę.
- A tobie co jest? - usłyszałam za plecami.
- Gówno, wiesz? - odburknęłam i odwróciłam się znów ku niemu.
- Grzecznie się pytam, a ty co?
- Twój przyjaciel taki zafundował mi trening. Poza tym, odkąd ty jesteś grzeczny? - zapytałam. - Raczej na takiego nie wyglądasz.
- Czasem mi się zdarza. - Mrugnął do mnie, a ja przewróciłam oczami. Uduszę go gołymi rękami albo sam zaraz stąd wyjdzie.
- Jak tu wszedłeś? - wróciłam do tematu.
- Mówiłem, że było otwarte – odpowiedział to samo.
- Ta, jasne, bo ci uwierzę. - Uśmiechnęłam się ironicznie, a w głowie krążyła mi myśl, że naprawdę mogłam nie zamknąć tych pieprzonych drzwi. Tylko, czy aby na pewno byłabym taka roztargniona, by tego nie zrobić? - Po co tu przyszedłeś?
- Żeby coś ci oddać – odparł krótko.
   Czekałam chwilę z założonymi rękami aż mi powie, co ma mojego, ale się nie odzywał.
- Dobra, a mógłbyś w końcu wyjaśnić mi, co mianowicie masz mi do oddania? - mruknęłam, wciągając głęboko powietrze.
- No. - Wstał i wyjął zza pleców ciemny materiał. - Zostawiłaś wczoraj bluzę na strzelnicy. - Podszedł bliżej i podał mi do rąk ubranie.
- Nie mogłeś oddać mi jej rano? Musiałeś się aż tu włamywać?
- Nie włamałem się, jasne?
- Nie wierzę ci – syknęłam, rzucając bluzę na kanapę. - Byłam rano u was, więc mogłeś wtedy oddać mi bluzę. Po co tu przyjeżdżałeś?
- Bo pomyślałem, że sam ci ją przywiozę, okej? I tak miałem to dziś zrobić, więc już wczoraj włożyłem ją do samochodu, a przypomniałem sobie o niej dopiero jak podjechałem pod firmę. Czaisz czy mam ci to rozrysować?
- Zaraz tobie rozrysuję coś na czole i tak stąd wyjdziesz.
- Wątpię, żebyś umiała rysować. - Uśmiechnął się złośliwie, a ja otworzyłam szeroko usta ze złości.
- A chcesz się przekonać? Bo ja to bardzo chętnie zrobię.
- Nie podołałabyś temu.
- Wiesz co? Masz dwie opcje i radzę ci się zdecydować szybko, którą wolisz. - Zbliżyłam się do niego i podniosłam wskazujący palec. - Albo stoisz tu tak dalej i rozszarpię cię na 100 równych części. - Podniosłam drugi palec. - Albo wyniesiesz się stąd w ciągu 15 kolejnych sekund, po dobroci. - Popatrzyłam w jego oczy. W każdym calu emanowałam wściekłością.
- Myślisz, że ja się ciebie boję? Słono się mylisz, Miller. - Popatrzył na mnie ironicznie.
- Chyba zapomniałeś, że mam twoją broń.
- Pójdziesz do więzienia – odparł.
- Trudno. Czasem trzeba coś poświęcić.
- Wydawałaś się taka mądra, ale teraz twierdzę inaczej.
- Skąd wiedziałeś, że to moje mieszkanie? - zapytałam, zmieniając temat i udając, że nie obeszło mnie to, co powiedział.
- Nie pamiętasz? To ty mi powiedziałaś, kiedy wiozłem cię pijaną po imprezie – wyjaśnił, a ja przypomniałam sobie, że rzeczywiście tak było.
- No, tak, teraz już pamiętam. - Uśmiechnęłam się głupio i złapałam go za jego koszulkę, ściskając dłoń w pięść. - A teraz... wypieprzaj stąd – wyszeptałam blisko jego twarzy.
- Już mnie wyrzucasz? Myślałem, że jesteś bardziej gościnna.
- Wynocha! - Popchnęłam go w kierunku drzwi i o dziwo, nawet dość mocno go odrzuciło. Znalazł się pod drzwiami.
   Podeszłam do niego bliżej, czekając na jego reakcję. Obserwował mnie w milczeniu, więc sama otworzyłam drzwi i stanęłam obok, nie spuszczając z niego wzroku.
- No, dalej. Nawet otworzyłam ci drzwi, więc nie musisz się silić – dodałam.
   Patrzył na mnie w zamyśleniu, aż w końcu pojawił się przy mnie, przez co prawie stykaliśmy się klatkami piersiowymi.
- Jedno pytanie. - Uniósł palec do góry. Patrzyłam w skupieniu, nic się nie odzywając. - Wymyśliłaś, co zrobisz na tej akcji? - zapytał.
- Tak, kurwa, w przeciągu jednego dnia!
- Nie musisz się drzeć – upomniał mnie.
- Myślałam, że za pierwszym razem zrozumiałeś. Wynocha! - Wypchnęłam go na hol, poza penthouse. - Nie chcę cię tu! Zrozum to, człowieku! - Stanęłam w drzwiach, blokując wejście.
- Bo? - Uniósł brwi, uśmiechając się.
- Bo mam cię dość, czaisz?! - nie przestawałam krzyczeć.
- I ty chciałaś nazywać nas przyjaciółmi? - Wskazał na siebie, a potem na mnie.
- W dupie mam tą przyjaźń, rozumiesz? Z tobą nie da się przyjaźnić! Myślisz tylko o sobie, wkoło rozkazujesz wszystkim!
- Bo, kurwa, ja rządzę, tak?! – Uniósł się.
- To może przestaniesz rządzić i skupisz się na innych?!
- Do czego ta rozmowa ma prowadzić, co?!
- Łączy nas ta jedna, cholerna akcja i po niej więcej mnie nie zobaczysz. Radzę ci ją przyspieszyć bardziej, bo nie zamierzam się z tobą zadawać. Masz nie dzwonić i tu nie przyjeżdżać!
- Ale... - przerwał, bo oboje usłyszeliśmy otwieranie drzwi innego mieszkania. Ale nie penthouse'a, bo to ostatnie piętro i tylko ja posiadam takie mieszkanie. Spojrzeliśmy w tamtą stronę.
- Ejże, młodzieży. - Kilka metrów dalej wyszła do holu jakaś babcia. Och, pani Parker. Zrzędliwa baba!
- Jakiś problem? - zapytałam, kipiąc złością.
- Nie da się spać, tylko krzyczycie i krzyczycie. Może już dość? Trochę szacunku dla ludzi – powiedziała.
- Szacunku? - Zaśmiałam się drwiąco. - Pani Parker, przypominam pani, że to jest mój budynek i to dzięki mnie pani tu mieszka. Więc ostrzegam, jeśli będę mieć taki kaprys, jednym pstryknięciem palca wyrzucę stąd panią i nie poniosę za to winy – odpowiedziałam zdenerwowana.
- A.. a dlaczego mnie? To pani krzyczy i nie daje spać też innym sąsiadom.
- Bo to pani ma najwięcej do gadania! Od 6 miesięcy słyszę, jak wszyscy się na panią skarżą! Może czas z tym coś zrobić?! - wydarłam się na całe gardło.
   Popatrzyła na mnie i więcej się nie odezwała. Schowała się z powrotem do swojego mieszkania, a ja powróciłam do szatyna.
- A ty, Tomlinson, posłuchaj, bo powiem to ostatni raz i nie zamierzam więcej powtarzać, jasne Wypieprzaj stąd – powiedziałam z jadem w głosie.
   Oblizał usta i zmrużył oczy.
- Nienawidzisz mnie, co? - zapytał po chwili namysłu.
- Nie, skądże. Ja cię po prostu kocham! Nie chcę cię tu widzieć, słyszysz? - powtórzyłam.
- Skoro tego nie chcesz, nie będę przychodził. Ale nie zapominaj, że wciąż będziemy się spotykać i ty tego nie zmienisz.
- No, i bardzo nad tym ubolewam – podsumowałam.
- Tylko pamiętaj, co zrobiłem dla ciebie odkąd znów się zjawiłaś. Kto opatrzył ci oparzenie? Kto pomógł, gdy dusiłaś się na motorze? Kto przywiózł cię pijaną w cztery dupy i zabrał cię ze szpitala? Sądzę, że należy mi się coś po tym, jak tyle dla ciebie zrobiłem. Nie traktuj tego obojętnie. Mogłem tego nie robić, a zrobiłem.
- Idź już, dobrze? - powiedziałam ściszonym głosem. - Proszę.
- Nic się nie zmieniłaś przez te 3 lata, Miller. Wciąż jesteś niesamowicie kłótliwa. To nie we mnie jest problem, tylko w tobie – odpowiedział i odszedł od mojego mieszkania.
   Zamknęłam oczy i głęboko odetchnęłam. Może to i we mnie jest problem.


***

- Mam dość, Kelly, słyszysz? Mam dość – powiedziałam, opierając czoło na dłoni. Siedziałam na podłodze przy oknie, z jedną podkuloną nogą.
- Czego? Mnie? - zapytała zdziwiona na co przewróciłam oczami.
- Nie, Kelly. Mam dość życia. Rozumiesz?
- Co się stało, Cass? - usłyszałam zmartwiony głos po drugiej stronie.
- Cały czas coś się dzieje – westchnęłam.
- Cass, zrozumiem cię lepiej, jeśli powiesz o co chodzi – mruknęła.
- Ktoś śledzi Tomlinsona i jego rodzinę, mnie też mogą, więc teoretycznie jestem w niebezpieczeństwie, a on przyspiesza akcję i prawdopodobnie za tydzień będzie nieprzyjemnie – wychrypiałam.
- Powiedz, że żartujesz.
- Powiedziałabym, ale...
- Cass – jęknęła. - To się źle skończy.
- Nie skończy. Nie zapominaj, że rozmawiasz z profesjonalistką – powiedziałam wymęczonym głosem. Muszę w końcu odpocząć.
- Wiem, ale... Uważaj na siebie, dobrze? Naprawdę się o ciebie boję. Nie chcę, żebyś wpakowała się w kłopoty albo coś ci się stało – usłyszałam jej łagodny głos.
- Będę ostrożna – uspokoiłam ją.
- Wierzę.
- Opieprzyłam dziś panią Parker – powiedziałam ze śmiechem po kilku sekundach ciszy.
- Poważnie? - Również parsknęła śmiechem. - Za co?
- Powiedzmy, że... za całokształt. Należało jej się.
- To prawda – przyznała.
- Kelly? Ile minęło czasu odkąd znów pojawił się Tomlinson? - zapytałam nagle, zagryzając dolną wargę i mrużąc oczy, wciąż obserwując Londyn okryty nocą i rozświetlony masą szyldów sklepowych.
- 2-3 tygodnie. A ja wiem, a o co chodzi?
- A nie, nic. Tak tylko myślę. Nadal nie doszło do tej akcji i... - zaczęłam mówić, ale przerwałam, gdy usłyszałam jej westchnięcie. To był dla mnie sygnał, że powinnam w końcu skończyć gadać na ten temat. - Okej, okej. Rozumiem, przestanę pieprzyć o tym, bo tylko cię rozzłoszczę. - Przeczesałam dłonią włosy.
- Nie sądziłam, że potrafisz czytać w myślach, ale cóż.. Wygląda na to, że przyjaźnię się z wiedźmą. - Zaśmiała się.
- Bardzo śmieszne, Kelly. - Przygryzłam paznokieć kciuka i mimo woli się uśmiechnęłam. Na szczęście nie mogła tego zobaczyć.
- Dla mnie było.
- Wieem... Kiedy wracasz? - zapytałam, biorąc głębszy oddech.
- Cass, wyjechałam 2 dni temu, a przyjechałam na cały miesiąc – przypomniała mi. - Łatwo policzyć, prawda?
- No, alee... Tristan tęskni za tobą.
- Tristan przeżywał dłuższe rozłąki ze mną.
- No, ale miał być ślub, ciebie nie ma.
- Będzie, Cass – jęknęła. - Co przeszłaś teraz na Tristana? Przecież wiem, co u niego, bo rozmawiam z nim codziennie.
- Dobra, to ja wariuję bez ciebie, czaisz?
- A nie masz pracy?
- Ja? Ja to pracę teoretycznie mam non stop. Praktycznie nie wyrabiam, a od dziś mam co rano treningi z przyjacielem Tomlinsona.
- Zaczęłaś dbać o formę, gratuluję – zagwizdała.
- Próbuję przywrócić sobie dobrą kondycję. Poza tym, myślałam, że jestem chuda.
- Bo jesteś. Ale nie ćwiczyłaś spory czas, to źle dla twojego zdrowia, serca....
- Serce jest już dawno w rozsypce – mruknęłam.
- Ty nadal myślisz o Nicku?
- Nie, to ty o nim wspomniałaś. A tego, co do niego czułam nie wymażę w jeden dzień.
- Rozmawiałaś z nim od czasu zerwania?
- Nie – powiedziałam od razu, stanowczo.
- Zamierzasz dać mu szansę?
- Szansę na co? - Zmarszczyłam brwi. - Dał mi jasno do zrozumienia, że to koniec. Omamiła go ta ruda z gangu, Georgia. Małpa.
- Szansę na przyjaźń – westchnęła.
- Nie wiem, Kelly. Nie myślałam o tym i jak na razie nie mam zamiaru. I tak mam za dużo rzeczy na głowie, nie jest mi potrzebny kolejny problem do rozwiązania.
- Wszystko się w końcu ułoży.
- Kiedyś – mruknęłam. - Czuję się samotna, rozumiesz? Ty mnie zostawiłaś, Tristan był na szkoleniu wrócił dziś, nie ma dla mnie czasu. Więcej przyjaciół niestety nie mam i w tej chwili niezwykle tego żałuję – wyżaliłam się.
   Może to głupie, ale odkąd się tu przeniosłam, nie poznałam nikogo nowego. Skupiłam się na firmie, to był mój jedyny priorytet. Czas to zmienić.
A mama i twoje rodzeństwo? Pojedź do nich – zachęciła mnie.
- Gdybym miała więcej czasu, pojechałabym, obiecałam im to. Ale przez najbliższy tydzień nie ma opcji. Tomlinson w każdej chwili może rozpocząć akcję, więc mimo, że są w drugiej części Londynu nie mogę pojechać, bo mnie stamtąd ściągnie. Przysięgłam sama sobie, że odwiedzę ich, jak tylko wszystko w moim życiu choć trochę się uspokoi. Nie mogę uwierzyć, że mieszkamy w tym samym mieście, a widzę ich tak rzadko – wciąż żaliłam się przyjaciółce.
- Oj, Cassandra, przecież na wszystko kiedyś przychodzi pora. I ty w końcu tam pojedziesz. Musisz odpocząć, cały czas jesteś zabiegana i zamiast w końcu usiąść, ty przyspieszasz.
- Wiem. Gdybyś też prowadziła swoją firmę, zrozumiałabyś.
- Rozumiem, nawet jeśli jej nie mam.
- Nie wiesz, gdzie mogłabym zabrać na wakacje Jake'a i Maddie?
- A kiedy gdzieś jedziesz? - zapytała, a ja westchnęłam.
- Nie wiem. Może w drugiej połowie wakacji, a może później. Tylko, że Jake kończy college, będzie miał maturę, nie może opuszczać tylu lekcji, a ja obiecałam im, że ich zabiorę. Tylko nie wiem, czy to nie wypadnie dopiero we wrześniu.
- A nawet jeśli, to co? Raczej nic się nie stanie jeśli opuści kilka dni, prawda? - zapytała, a ja przytaknęłam kiwnięciem głowy, ale przypomniałam sobie, że przecież rozmawiamy przez telefon i ona nie może tego raczej zobaczyć.
- W sumie tak – przeciągnęłam zdanie. - Kelly?
- No?
- Sądzisz, że Maddie powinna iść do szkoły muzycznej? - zagadnęłam.
- Ty się jeszcze pytasz? Oczywiście! Ona ma głos jakich mało. Naprawdę ślicznie śpiewa jak na 7 lat – mówiła, ale dalszej części nie  usłyszałam, bo coś za oknem przykuło mój wzrok. A gdy zobaczyłam, że pod budynkiem migają syreny wozów policyjnych, zerwałam się na równe nogi.
- Kelly, nie mogę teraz rozmawiać, coś się dzieje w wieżowcu. Zadzwonię później. - Przełknęłam ślinę.
- Okej, jasne. Pa, Cass – pożegnała się, a ja rozłączyłam się.
   Schowałam telefon do kieszeni spodni i jeszcze raz spojrzałam za szybę. Przyjechali po mnie? Tak szybko? Przecież ja nawet nie zdążyłam obrabować tego banku. Chyba, że działają z myślą, że lepiej zapobiegania od samego początku. Przewidują przyszłość czy jak?
   Już szłam w kierunku wyjścia z apartamentu, ale przypomniałam sobie, że mam tu wciąż ukrytą broń Tomlinsona. Cholera jasna. A jeśli zechcą przeszukać mieszkanie? Ja to zawsze muszę się w coś wpakować. Gdybym wiedziała, że gliny tu przyjadą, wywiozłabym tą broń z powrotem do Tomlinsona, a tak raczej nie mam co z nią zrobić.
   Pobiegłam do sypialni i z szafki przy łóżku wyjęłam pistolet leżący na wierzchu. Gdzie ja mam go niby schować, by go nie znaleźli? Teraz to wywarli na mnie niezłą presję. Pod łóżko to był głupi pomysł, od razu by tam zajrzeli. Pod dywan nie schowam, bo jeszcze sam strzeli, szafę na pewno przeszukają, a w zamrażarce zamarznie. A gdyby tak zrzucić ją z balkonu? To ostatnie piętro, na pewno od razu po zderzeniu z ziemią roztrzaskałaby się. Ale, kurwa, jak znajdą odciski, to automatycznie i mnie znajdą. Cholera, musieli tu dziś przyjechać? Wiem, pudełko po tosterze, jeszcze gdzieś powinno być.
   Przebiegłam przez sypialnię, salon, a potem znalazłam się w kuchni. Przeczesałam wszystkie szafki i na dole znalazłam zagrzebane pudełko. Miejmy nadzieję, że tu nie będą szukać. Schowałam do opakowania broń i przeniosłam się na korytarz, gdzie na szybko wcisnęłam na nogi czarne vansy i chwyciłam w dłonie klucze. Kurde, teraz to pod wpływem nerwów nie odczuwam nawet, że miałam jakiekolwiek zakwasy. Jak to czasem strach potrafi podziałać na człowieka.
   Po zamknięciu drzwi pobiegłam do windy i przywołałam ją przyciskiem. No przyjedź, przyjedź. Nie mam zamiaru biegać na sam dół w tym momencie.
   Na szczęście, moje błagania zostały wysłuchane i winda pojawiła się po kilkunastu sekundach. Zjechałam na dół, a gdy wyszłam do holu, zobaczyłam cały tłum ludzi. Tak mają mnie aresztować? Przy wszystkich mieszkańcach? Po moim, pieprzonym trupie.
   Stałam na uboczu ze względu na to, że nie dało się nawet przejść. Nie wiedziałam absolutnie, co się dzieje. Wszystko zagłuszały głośne rozmowy i krzyki ludzi. A do tego nie wiedziałam nawet, gdzie jest mój portier.
- Cisza!! - krzyknęłam najgłośniej jak mogłam po nabraniu w płuca ogromnej ilości powietrza. Zapewne już zdarłam sobie gardło po całości.
   Tłum ucichł i spojrzał na nie. A jednak podziałało.
- Co tu się dzieje? Gdzie jest pan Foster? - zapytałam ludzi stojących przede mną. Ze strachem wymalowanym w oczach, wskazali mi sam środek tłumu.
   Zrobiono mi miejsce i szybko się przecisnęłam między nimi, a za chwilę zobaczyłam przed sobą swojego portiera wraz z dwójką policjantów. Spojrzeli na mnie z pytaniem w oczach, jednak to ja zapytałam.
- Co tu się dzieje?
- Kim pani jest? - zapytał jeden z komisarzy, patrząc na mnie podejrzanie.
- To pani Miller, właścicielka tego budynku – odpowiedział za mnie pan Foster.
   We dwóch zmierzyli mnie od dołu do góry i odezwali się dopiero po upływie chwili.
- Czy jest tu monitoring? - zapytał ten drugi, a ja popatrzyłam na niego jak na idiotę. Jak mogłoby nie być?
- Oczywiście, że jest. Wszędzie, oprócz mieszkań, jak panowie mogą się domyślić – wyjaśniłam spokojnie.
- A czy moglibyśmy zobaczyć nagrania z ostatniej doby?
- Dobrze, ale... czy mogę wiedzieć o co chodzi? Sądzę, że mam do tego całkowite prawo, to mój budynek.
- Zostało okradzione jedno z mieszkań – odpowiedział ten pierwszy, a ja otworzyłam szeroko oczy.
- To niemożliwe. - Pokręciłam głową. - Tu są najróżniejsze systemy zabezpieczeń, niemal w każdym miejscu.
- Możliwe, że to ktoś z wewnątrz. To mógł być ktoś z mieszkańców, ktoś kogo portier zna – odparł.
   Dlaczego od razu pomyślałam o Tomlinsonie, który twierdzi, że się nie włamał?

***


1 komentarz:

  1. Suuper :3 Troche spozniona, ale troche sie ostatnio u mnie dzieje :D Czekam na next!! 😊

    OdpowiedzUsuń