22 września 2019

ROZDZIAŁ 32. 'OSTATNI JUŻ RAZ SPRAWIŁEM, ŻE JEJ OCZY PŁACZĄ'


*Cassandra*

Po odczekaniu może minuty, nareszcie ktoś się ruszył i otworzył mi bramę. Ewidentnie, powinnam już dostać własny pilot do niej, bo jestem tu tak często, że czasem to jakbym nawet mieszkała w tym domu. Przyjeżdżam 2-3 razy w tygodniu na treningi z Niallem, tak jak dziś, do tego dochodzą rozmowy z gangiem i przygotowania do akcji oraz spotkania z moim chłopakiem, które zapełniają mi ostatnie wolne momenty, ale przez to jeszcze bardziej doceniam chwile z nim spędzone. Mamy teraz trochę mniej czasu na spotykanie się ze sobą, ponieważ ja wyzdrowiałam i na razie poświęcam więcej uwagi swojej firmie i Louis też tworzy jakiś nowy projekt, dlatego nie możemy widzieć się na razie tak często jak to było jeszcze niedawno. Ale spędziliśmy ze sobą cały weekend, włącznie z nocami, i też kilka dni przed tym weekendem, kiedy byłam chora, więc aż tak bardzo nie czuję tego niedosytu jego nieobecności, choć to wcale nie znaczy, że się nim znudziłam, absolutnie nie. Ale nam obojgu przyda się chwila oddechu od siebie, żeby nie zmęczyć się sobą wzajemnie, swoim towarzystwem. Gdy będziemy ze sobą non stop na takim etapie związku, jakbyśmy już byli małżeństwem, to jest duże ryzyko, że nie wytrzymamy ze sobą aż tyle czasu i każde będzie miało siebie dość. Poza tym i ja, i on, mamy własne rodziny, obowiązki i sprawy, którym też musimy się poświęcić. Nie wykluczam oczywiście tego, żeby kiedyś z nim zamieszkać, a w ostateczności nawet wyjść za niego, przez co naprawdę nie mielibyśmy od siebie w sumie dużo wytchnienia, ale nie na tym etapie związku. Teraz potrzeba raz na jakiś czas takiego jednego, dwóch dni wolnych od siebie, spędzonych oddzielnie, żebyśmy przypadkiem oboje za bardzo nie zwariowali. Kiedy są takie dnie, podczas których w ogóle się nie widzimy, wystarczy nawet jeden telefon, nie musimy być obok siebie. Czasem jednak nie ma zbyt długiej rozmowy, czasem dosłownie kilka minut, by powiedzieć sobie: 'Kocham cię', bo albo ja, albo on jesteśmy tak wymęczeni pracą, że nie ma nawet sił na rozmowę i jak ja dobrze to rozumiem, tak mój chłopak także.
Mówienie: 'Kocham cię'... tak, mówimy to sobie już od jakiegoś czasu i to nie są słowa rzucane na wiatr, przynajmniej nie z mojej strony. Dla mnie oznaczają one prawdziwe uczucie i nie mam wielkich oporów, by je wypowiedzieć, bo zdaję sobie sprawę, że on na pewno chciałby usłyszeć je ode mnie, tak jak ja od niego. Kocham go, szczerze i tu za wiele nie trzeba tłumaczyć. To mój czas w życiu, gdy doświadczam prawdziwej miłości i zamierzam wykorzystać go jak najlepiej. Czy jednak jestem już gotowa na coś więcej niż 'chłopak-dziewczyna', mając tyle lat i takie doświadczenie życiowe i towarzyskie? Tego jeszcze nie wiem. Ale wierzę, że gdy padnie ewentualne pytanie, będę wiedzieć. Tak lub nie. Na razie... niech wszystko dzieje się naturalnie, w swoim tempie, niczego na siłę nie wolno przyspieszać. A ja... na ten moment jestem szczęśliwa i jedynie ta chwila się liczy. Najgorszy jest tylko ten strach i obawa przed tym, co może przynieść przyszłość. Niczego nie da się przewidzieć, a ja czasem z niepokojem myślę o nadchodzących dniach, bo życie w ogóle mnie nie oszczędziło...
Gdy zatrzymałam się pod rezydencją, zabrałam z siedzenia obok torbę z rzeczami na przebranie po treningu i wysiadłam z auta, które zaraz zamknęłam. Dziś wyjątkowo przyjechałam już w sportowych ubraniach, więc nie muszę marnować czasu na ich zmianę. Od razu z firmy miałam tu przyjechać, ale przecież nie zabrałam nic na trening, więc musiałam i tak zajrzeć do domu i przy okazji przebrałam się w wygodne legginsy, adidasy i bluzkę z krótkim rękawem. Po dzisiejszym dniu mam już serdecznie dość szpilek. Dziś pogodny dzień, jak na 11 listopada, więc nie brałam nawet grubej bluzy, tylko jedną z tych obcisłych, sportowych. Na siłowni w środku nie będzie mi tak zimno, chyba że Niall wywlecze mnie gdzieś z domu na bieganie, to chyba się po prostu zabiję. Po moim ostatnim takim bieganiu, wierzę, że już nikt mnie na to nie wyciągnie, nigdy więcej.
Podeszłam pod drzwi i bez pukania weszłam do rezydencji. Normalnie czuję już się jak u siebie. Ale wiedzą przecież, że miałam być i nawet już jestem, więc zaskoczyć ich nie zaskoczyłam, spodziewano się mnie. Po co więc mi pukać? No, gdybym była u mniej znajomych i bliskich mi ludzi, to raczej bym zapukała albo zadzwoniła dzwonkiem, ale tu nie odczuwam za dużego obowiązku, by to robić. Przyjechałam w końcu do swojego gangu, tak? Poza tym, zanim ktoś w tym wielkim domu usłyszałby, że pukam, to sama już bym weszła, z tą bramą przecież minęło trochę czasu. Tak więc, po co mi tu pukać?
Przechodząc przez dom, przywitała mnie zadziwiająca cisza. Do moich uszu dochodził jedynie szum przewracanych kartek. Czyżby prawie nikogo nie było w domu? Wszyscy w pracy? Jak na budynek pełen facetów, to naprawdę bardzo często jest u nich przyjemna cisza, nikt sobie nie przeszkadza.
Znalazłam się w salonie, gdzie przy oknie dostrzegłam ubranego ubranego w garnitur Louisa, który sprawdzał coś na swoim telefonie, a w dłoni trzymał plik kartek. Zaraz jednak spojrzał w moją stronę, prawdopodobnie dowiadując się o mojej obecności.
- Hej, kochanie – przywitał się z uśmiechem i za chwilę stał obok mnie, żeby pocałować mnie w policzek.
- Dzień dobry, panie biznesmenie – wymruczałam, patrząc mu w oczy i próbując się przy okazji nie roześmiać. - Widzę, że jeszcze pracujesz. Pociągnęłam go za krawat, chytrze się uśmiechając.
- Nic pilnego, ale jak widzisz, nie zdążyłem się nawet przebrać. Dziś trening? - zapytał, przyjmując tak skupioną minę, że widziałam, jak jego kości policzkowe się zaostrzają, chyba mógłby teraz ciąć nimi papier. Wspominałam, jak przystojnego i seksownego mam chłopaka? O, chyba nieraz.
- Niestety – westchnęłam. - Ale nie jest już tak źle jak na początku było. Z każdym treningiem jest lepiej i aż tak się nie męczę, więc to chyba dobrze. Niall mówi, że mam już o wiele lepszą kondycję i aż sama sobie dziwię się, że jeszcze kilka miesięcy temu była tak zła. Musiałam wtedy bardzo się zaniedbać, dopiero teraz, dzięki Niallowi jakoś wyglądam, nie?
- Zawsze byłaś szczupła, więc nie wiem, o co ci chodzi. - Objął mnie w pasie, oblizując usta.
- Wy, faceci... - Przewróciłam oczami, a on krótko się zaśmiał.
- Powiedziałem, że zawsze byłaś szczupła, ale jeśli zauważasz, że lepiej się czujesz po treningach i sama widzisz różnicę, to ćwicz dalej. To ma być trening dla twojego zdrowia, sylwetkę już masz doskonałą i nic więcej nie musisz zmieniać. - Przejechał wzrokiem po moim biuście, biodrach i nogach.
- Zrozumiałam, co masz na myśli, ale lepiej pójdę już na siłownię, zanim pożresz mnie wzrokiem. - Zmrużyłam oczy i ściągnęłam jego rękę ze swojego biodra. - A o moją sylwetkę więcej cię nie zapytam, bo i tak prawdy mi nie powiesz – dodałam.
- Ałć, zabolało. - Złapał się teatralnie za serce. - Nie kłamię, przykro mi, że tak myślisz.
-Stwarzasz takie pozory – wyjaśniłam krótko.
- Dobra, leć już do Horana – westchnął.
- Wow, karzesz mi iść do innego faceta? Nie jesteś zazdrosny? - Uśmiechnęłam się podejrzliwie.   
- To Niall. Jest trenerem, trenuje niejedną kobietę i też wie, że mogę ewentualnie go zabić, jeśli zacznie coś z tobą kręcić. Poza tym, nie pobędziesz z nim dziś za długo.
- Dlaczego miałabym nie pobyć? - Zmarszczyłam brwi, nic nie rozumiejąc.
- Zobaczysz, jak pójdziesz. Leć do Horana. - Kiwnął głową w kierunku korytarza.
- Coś kombinujecie. - Pokręciłam głową, powoli kierując się do holu.
- Tylko ja, on nie. Zaraz tam wpadnę – odpowiedział tajemniczo.
Minęła chwila ciszy nim mu odpowiedziałam.
- Zaczynasz powoli mnie przerażać – powiedziałam na koniec i wyszłam z salonu.
Nie wiem, co jest grane, ale jak widać, zaraz się dowiem. U tych ludzi nie można chyba spędzić dnia bez niespodzianek. Codziennie coś cię zaskoczy i nie zawsze pozytywnie, tak jak to było z problemem narkotykowym Louisa.
Przemierzyłam połowę rezydencji, aż nie dotarłam do przeszkolonych drzwi, które od razu pchnęłam, widząc, że blondyn już jest w środku. Siedział na ławce i pochylał się nad swoim telefonem. I pierwszy raz nie był przebrany na trening, przyszedł w długich jeansach i błękitnej bluzce, na której miał jeszcze czarną bluzę. O wow, w domu aż tak zimno nie jest, mają wszędzie ogrzewanie. No i nie ma jeszcze grudnia, żeby marznąć w środku domu. Coś mu się poprzestawiało?
- Cześć, Niall – przywitałam się pierwsza, odstawiając torbę na podłogę pod ścianą.
- Hej, Cassandra – wychrypiał, pociągając nosem, a potem podniósł głowę i gdy spojrzał na mnie, zauważyłam, że jego oczy są czerwone.
- O matko, ty płaczesz? - zaniepokoiłam się, podchodząc bliżej.
- Żarty sobie robisz ze mnie? - wymamrotał bezsilnie. Wyglądał nie najlepiej, jakby nie nadawał się już do życia. - Nie jestem beksą – dodał, a zaraz zaczął kaszleć i się dusić, więc natychmiast do niego podbiegłam i zaczęłam stukać go po plecach.
- Podnieś ręce – nakazałam, co od razu uczynił. Nie mógł przestać kaszleć, a gdy się uspokoił, odezwał się, lekko dysząc.
- Nie dławię się, tylko kaszlę, jest różnica – wymamrotał. - Niezły z ciebie ratownik – zakpił ze mnie. Oddychał głębiej, patrząc na mnie jakimś zamglonym wzrokiem. Oczy mu błyszczały i był jakiś otępiały.
- Dobrze ty się czujesz? - zapytałam podejrzliwie, gdy zaraz się zatrząsł. Na jego skroni zauważyłam strużki potu, a policzki miał zaróżowione. Dotknęłam dłonią jego czoła, a on od razu zamknął oczy. Był rozpalony, jak podejrzewałam po tym, jak wygląda.
- Ty masz gorączkę, Niall – powiedziałam, zdejmując rękę z jego głowy i spoglądając na niego.
- Możliwe. - Pociągnął nosem, z powrotem otwierając oczy.
- To ja jadę do domu, nie ma mowy o treningu.
- Nie kombinuj, żyję. Rozgrzewaj się, kobieto. - Podkulił nogi pod brodę i owinął ręce wokół nich, zwijając się jak dziecko w kłębek, a potem położył jeszcze głowę na zgięte kolana. Już miałam coś powiedzieć, ale zaczął kichać.
- Widzisz? Niall, ty ledwo żyjesz. Nie dasz rady ćwiczyć i tak nawet się nie przebrałeś. - Usiadłam obok niego, a on podniósł głowę.
- Nie mamrocz mi, tylko idź robić rozgrzewkę – mruknął.
- Niall, mówię poważnie. Masz zamiar w takim stanie robić mi trening?
- To, że jestem chory, nie znaczy, że nie mogę mówić ci, co masz robić i cię nadzorować – odpowiedział, wciąż pociągając nosem.
- Ale ty masz gorączkę, powinieneś leżeć, a nie tu być.
- Ale nie powiedziałem, że ja coś będę robić. Idź ćwiczyć, dobrze?
- Nie, Niall. Nie mam zamiaru robić dziś treningu. Jeśli siedzisz tu, mimo że jesteś chory, bo chodzi ci o pieniądze, to ci zapłacę, nawet podwójnie, ale masz iść odpoczywać.
- Martwisz się o mnie?
- Może i się martwię. I co? Jesteś moim przyjacielem i niepokoję się tym, że siedzisz tu w takim stanie zamiast się kurować.
- To ty mnie przecież zaraziłaś – wypalił nagle, na co szerzej otworzyłam oczy.
- To teraz chcesz zrzucić całą winę na mnie? Nieźle. To ciekawe, kto na początku mnie zaraził. Jak znajdziesz winowajcę, to mi powiedz, okej? - Spojrzałam na niego ironicznie.
- Trzeba było nie przychodzić mi na trening, jak byłaś chora.
- Weź już nie gdacz, co? Już dawno byłbyś na górze i leżał.
- Gdybym miał z kim, to bym leżał – wymamrotał, ponownie opierając głowę o kolana. - Każda z tej siłowni to oszustka na jedną noc. Przyjdzie ze mną i wyjdzie rano, serce złamie.
- Niall, skończ mówić, dobrze? W tej chwili naprawdę już chyba majaczysz. - Popatrzyłam na niego z niepokojem, lekko dotykając jego ramienia.
- Taka prawda, co zrobisz.
- Nie pieprz głupot, Niall – usłyszałam Louisa i dostrzegłam, że rzeczywiście przyszedł tu. Wciąż był w swoim garniturze.
- A ty tu co? - Podniósł głowę i zmrużył na niego oczy. - Dziś nie ćwiczysz, dopiero jutro rano. Wynocha mi z mojej siłowni.
- To moja siłownia. Widzę, że masz gorączkę – stwierdził szatyn, na co blondyn pokręcił głową i oparł ją o ścianę. - Zabieram ją, a ty idź się kładź.
- Gdy ty ją zabierasz? - Nagle Niall się poderwał.
- Właśnie. - Dołączyłam do niego.
- Na rowery, pojedziemy gdzieś. Nic ci się, Horan, nie stanie, jeśli raz nie zrobisz jej treningu.
- A jedźcie i dajcie mi spokój – wymamrotał i wstał z ławki. Ciaśniej opatulił się bluzą, a za chwilę znikł z siłowni.
- Zabierasz mnie na rowery? - Popatrzyłam na niego rozradowana, nie ukrywając swojego szczęścia.
- Yhm, mówiłaś kiedyś, że to lubisz. - Odwzajemnił uśmiech, a ja natychmiast wpadłam mu w ramiona, o mało go nie przewracając.
- Jesteś najlepszy. - Zaczęłam całować go po policzkach, dopóki o czymś sobie nie przypomniałam. - Chwila. - Odsunęłam się od niego. - Jest listopad, ty już do reszty zwariowałeś.
- Bo?
- Jest za zimno, nie ma opcji, nigdzie nie jadę.
- Jeszcze do grudnia daleko, a dziś ładna pogoda, ciepło jest. Oj, nie daj się błagać, będzie fajnie, zobaczysz. Potraktuj to jako randkę. Dawno nigdzie nie byliśmy i chyba nie robiliśmy jeszcze wspólnie takich rzeczy. Zawsze tylko jakaś kolacja albo film. Zabawmy się teraz, jeden raz chociaż.
- Randka, mówisz? - powtórzyłam z namysłem.
- Tego chyba nie odmówisz swojemu chłopakowi, prawda?
- Ale ma być fajnie i miło. I zapominamy o wszystkim innym, nie ma pracy i gangu, tylko my. Umowa stoi?
- Stoi. - Cmoknął mnie w usta.


***

Zdjęłam z siebie bluzę Louisa i podałam mu ją. Było mi już za gorąco, mając na sobie i tą, i swoją cieńszą, prawie się już w nich parzyłam, nie dało się wytrzymać. Kto by się spodziewał, że w listopadzie na rowerach może być aż tak ciepło? Ja byłam raczej przekonana, że zamarznę, ale jak widać, wystarczyło trochę pojeździć i się poruszać, żeby się rozgrzać. I wbrew pozorom, naprawdę przyjemnie się jeździ o tej porze roku.
- Nie będzie ci za zimno? - zapytał Louis, biorąc z moich rąk ubranie, które zaraz narzucił na swoją bluzkę z krótkim rękawem. - Wiesz, to nie jest lato i trochę jednak się zmęczyłaś i zgrzałaś przez te kilka mil. Żebyś się nie przeziębiła – ostrzegł mnie, na co z uśmiechem przewróciłam oczami.
- Taki jesteś mądry, to trzeba było nie wyciągać mnie na rower.
- To miała być randka – przypomniał mi.
- I jest.
- Podoba ci się, prawda? No, przyznaj, że ci się podoba. - Roześmiał się, na co szerzej się uśmiechnęłam i przybliżyłam z rowerem ku niemu. Pochyliłam się, żeby go przytulić.
- Oczywiście, że podoba, bo jestem z tobą. Jest naprawdę wspaniale, tylko my i nikt nam nie przeszkadza. Na początku myślałam, że będzie gorzej, ale jest fajnie , bardzo. Potrzebowałam tego. I...
- I już nie narzekasz, że ci zimno – wspomniał.
- To ty jeszcze przed chwilą sam się pytałeś, czy mi ciepło. Weź się zdecyduj, człowieku. Prościej było już nigdzie nie jechać.
- Oj, kotku, tylko się z tobą droczę, przecież wiesz. - Ścisnął mnie mocniej. - Ale nie, poważnie pytałem. Ciepło ci? Może weź z powrotem moją bluzę, co? Niedawno byłaś chora...
- Louis – przerwałam mu. - Gdyby było mi zimno, to gadałabym ci o tym non stop, jak na początku naszej drogi i na pewno sama nie zdjęłabym tej bluzy. Jest okej, naprawdę, nie masz o co się martwić. Powiem ci, jak coś.
- Jak to jest, że biegać nie chciałaś, a na rower chętnie wsiadłaś? To znaczy, wiem, że lubisz to, ale to wciąż sport.
- A jak to jest, że pieniędzy masz od groma, a i tak kradniesz co jakiś czas? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, zaginając go tym, przez co nie powiedział nic i tylko westchnął. - Nie wiesz, tak samo ja nie wiem. Tak po prostu jest i już. Jazda na rowerze sprawia mi jakoś więcej frajdy niż bieganie, nawet nie męczę się tak bardzo.
- Tak... to... kradzież pieniędzy też sprawia mi więcej frajdy niż ich legalne zarabianie – odparł kreatywnie, na co oboje się zaśmialiśmy. - Ścigamy się, co? Z górki. - Wskazał na drogę, która szła paręnaście metrów w dół. Od razu poziom adrenaliny znacznie mi podskoczył, jakby ktoś dał mi mocnego kopa w dupę.
- Jeszcze się pytasz? Wiesz, jak ja kocham wygrywać.
- Hola, hola, kto powiedział od razu, że ty wygrasz? - Zaśmiał się.
- Ja tak powiedziałam. - Pokazałam mu język. - Jeszcze zobaczysz.
- No, właśnie ty zobaczysz, że ja będę pierwszy na dole.
- Aha, to się jeszcze okaże, Tomlinson.
- Och, to teraz mówisz do mnie po nazwisku? - Zaśmiał się.
- Teraz to my jesteśmy rywalami, nie ma miejsca na słodzenie.
- To miło słyszeć takie słowa od własnej dziewczyny. - Uniósł brwi.
- Jak wygram, to wtedy będę ci słodzić.
- Próbujesz zmusić mnie do tego, żebym dał ci fory? O, nie ma mowy.
- Nie musisz nic mi dawać. Oczywiście, że wygram.
- O, jaka pewna. Jaka jest nagroda? - Popatrzył na mnie wyzywająco.
- Emm... Kto przegra, stawia pizzę?
- Robisz to specjalnie? Przecież nawet, jak przegrasz, to i tak zapłacę za nas dwoje. Nie wolisz...
- Start! - krzyknęłam, przerywając mu i ze śmiechem zaczęłam kierować się do zjazdu z górki.
Byliśmy akurat w tym miejscu na obrzeżach miasta, gdzie były łąki i takie tereny, świetne do przejażdżek rowerowych. Nie stało w pobliżu za wiele domów i sporadycznie przejeżdżały tędy samochody. To był taki teren bardziej przypominający wioskę, mimo że wciąż była to część Londynu. Nawet nie wiedziałam, że jest takie miejsce, dopiero Louis mi je pokazał, tak samo to on pożyczył mi rower i swoją drogą, nie mam też zielonego pojęcia, skąd miał dodatkowy, ale o to już nie zapytałam. Może to któregoś z chłopaków albo kogoś z jego rodziny? Ale nieważne, to tylko rower.
- Hej, myślisz, że wygrasz, jeśli wystartowałaś pierwsza? - usłyszałam za plecami i złośliwie uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Chcesz się przekonać?
- No, jasne, że chcę – usłyszałam teraz gdzieś obok i to znacznie głośniej niż wcześniej, co mnie już zaskoczyło. Przekręciłam więc mimowolnie głowę w prawą stronę i od razu zobaczyłam obok Louisa, który mnie wymija i głośno się przy tym śmieje.
- Ej! - krzyknęłam głośno, kiedy byliśmy już prawie na dole. - To ja miałam wygrać, a nie... - urwałam, tracąc na chwilę oddech, gdy wjechałam na jakiś kamień, którego nie zauważyłam i momentalnie poleciałam wraz z rowerem na ziemię. Poszedł tylko głośny huk spowodowany upadkiem i natychmiast zobaczyłam, jak Louis się zatrzymuje. Odwrócił głowę do tyłu i gdy dostrzegł, że leżę na trawie, podjechał szybko do mnie. Szczęście, że przynajmniej z tej górki zjechałam całkowicie, bo nie chciałabym się z niej stoczyć i skręcić karku.
- Żyjesz? - zapytał, schodząc z roweru i zaraz ten, na którym ja jechałam jeszcze przed chwilą, powoli i ostrożnie odsunął ode mnie, najpierw jednak wyjmując moją nogę, która wygięła się i wplątała w ramę.
- Żyć, to jeszcze żyję – jęknęłam, podnosząc ciało do pozycji siedzącej. Natychmiast złapałam za bolącą kostkę, która od razu zaczęła niepokojąco pulsować. - Kurwa – przeklęłam nieświadomie i zaraz mocno ścisnęłam szczęki, tłumiąc krzyk spowodowany bólem.
- Boli cię tylko noga czy w coś jeszcze się uderzyłaś? Głowa? Plecy? - pytał przejęty, gdy ukucnął przy mnie i położył rękę na moje ramię.
- Tylko noga, widziałeś, jak wplątała się w ramę – syknęłam z bólu, mrużąc oczy.
- Jak ty to zrobiłaś?
- Nie wiem. Spojrzałam na ciebie i w coś wjechałam. Potem już leżałam. Cholera, jak to boli.
- Pokaż to – powiedział, rozwiązując mojego buta,. Nie zdjął go, bo to była uszkodzona kostka, a nie stopa, ale zsunął skarpetkę i podciągnął lekko nogawkę moich legginsów. Mimo, że wiedziałam, że stara się być delikatny – bolało, gdy dotykał. I właśnie to mnie niepokoiło, że tak usilnie boli. - Nic nie widać na razie, pewnie jest tylko stłuczona. Nie wstawaj, posiedź chwilę, to może ci przejdzie. - Usiadł tuż obok i objął mnie w pasie. Oparłam głowę o jego ramię i cicho odetchnęłam.
- A było tak fajnie.
- Dalej będzie, tylko noga niech ci trochę odpocznie.
- I ty myślisz, że to pomoże? - Spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Moja siostra nieraz tak sobie zrobiła i zaraz było dobrze.
- Ale to, że Lottie nic większego sobie nie zrobiła, nie znaczy, że ja nie mogłam.
- Oj, nie dramatyzuj. Wszystko będzie okej. Nigdy nie skręciłaś sobie nogi?
- Nie. - Spojrzałam na niego ponuro i na chwilę go tym uciszyłam. - Bardziej niż moją kostką martwisz się, że się przeziębię – zauważyłam słusznie, wciąż rozmasowując bolącą część ciała.   
- Przecież nic ci nie będzie. Dlaczego tak się boisz?
- A skąd wiesz, że nie będzie? Masz rentgen w oczach?
- Nie, ale gdyby coś się działo, to na pewno zaczęłaby już puchnąć – powiedział w chwili, gdy zadzwonił jego telefon. Nim się obejrzałam, on wstał już na równe nogi, a w ręku trzymał smartfon.
- Nie odbieraj – poprosiłam cicho, a on odwrócił się w moją stronę.
- Muszę.
- Nie – powiedziałam twardo. - Obiecałeś mi coś. Mieliśmy być tylko my, żadnej pracy, żadnego gangu.
- Cass, nie dzwoniliby do mnie bez powodu, wiedząc, że jestem z tobą – westchnął, a telefon przestał dzwonić.
- Akurat teraz, tak? Jeden raz chciałam pobyć sama z tobą. Zawsze musisz odbierać? Nie poradzą sobie bez ciebie? O ile wiem, to Harry jest twoim zastępcą...
- Nie dzwonią z firmy, Cass. To chłopaki.
- Chłopaki to profesjonaliści, też sobie poradzą...
- Nie mogę odebrać jednego telefonu? - przerwał mi ostro.
- Nie powiedziałam, że nie możesz, ale obiecałeś, że...
- Wiem, co obiecałem, ale czy ty tego nie rozumiesz, że muszę odebrać?
- Jeśli coś się obiecuje...
- Przestań, dobra? Nie jedziemy teraz rowerami, tylko siedzimy. W czym ci to będzie przeszkadzać, jeśli zadzwonię teraz?
- Chciałam tylko...
- Co chciałaś?
- Myślałam, że jeśli będziemy sami to w końcu porozmawiamy i...
- O czym mamy rozmawiać? - po raz kolejny mi przerwał.
- Już o niczym, nieważne – wymamrotałam, zwieszając głowę.
- O czym mamy porozmawiać? - zapytał ponownie.
- Ogólnie, o wszystkim. Nie mamy ostatnio dużo czasu dla siebie. Chciałam ci powiedzieć o tym, co mnie gryzie, o moich problemach... nieważne...
- O jakich problemach? - Popatrzył na mnie zszokowany, gdy na chwilę podniosłam wzrok.
- Nieważne już. Oddzwoń do chłopaków, pewnie to coś ważniejszego.
- Cassandra...
- Oddzwoń do chłopaków! - uniosłam się niespodziewanie. - Mną się nie przejmuj – dodałam ciszej i kolejny raz zwiesiłam głowę. Oczy mi się zaszkliły, ale nie chciałam teraz płakać.
Bez słowa odszedł ode mnie kawałek dalej, a ja od razu spojrzałam na swoją kostkę. Gdyby coś się działo to zaczęłaby puchnąć, tak? Świetnie, to właśnie zaczęła. To miał być przyjemny wypad, a cała ta randka już się popsuła. Może to i ja nie powinnam tak zareagować, ale... naprawdę liczyłam, że powiem mu o moich obawach, o tym, że nie palę już od kilku dni, o problemach z moją firmą. Naprawdę chciałam tylko raz pobyć z nim sama, zawsze gdzieś w pobliżu są inni ludzie. Czy to naprawdę tak źle, że nawet kilku godzin nie moglibyśmy być odcięci od tego wszystkiego? Nie wiem... może rzeczywiście moja reakcja była zbyt ostra, może nie powinnam...
- Kiedy?... Żartujecie sobie?... Kurwa... zabiję ich w końcu, zabiję – mówił do telefonu, a ja tylko słuchałam. - Tak... No, to chyba wiesz, co zrobię... Nie wiem... Za pół godziny góra?... Dobra... Na razie – mówił bardziej nerwowo niż w rozmowie ze mną przed chwilą i wkurzony też się zaraz rozłączył.
Ostrożnie podniosłam wzrok na niego.
- Louis, przepraszam za...
- Wstawaj – powiedział chłodno, chowając telefon do kieszeni dresów. - Coś się dzieje.
- Ale...
- Nie ma czasu – dodał, wsiadając na rower.
Popatrzyłam w szoku na to, co robi i w pośpiechu zawiązałam buta.
- Ale nie dam rady – powiedziałam ciszej, lecz on już ruszył.
Zacisnęłam mocno szczękę i z całych sił próbowałam się podnieść. Gdy już mi się to udało, noga od razu dała o sobie znać. Nie miałam jednak wyboru i nie mogłam tu zostać. Nie znałam dobrze drogi do domu, a mój chłopak odjechał już kawałek.
- Louis! - zawołałam za nim, ostrożnie, ale szybko wsiadając na rower. - Zaczekaj! Zwolnij! - ponownie krzyknęłam, ale wydawał się nie bardzo mnie słyszeć.
Zabolało mnie serce, że tak po prostu pojechał i nawet nie upewnił się, czy jadę za nim.
- Proszę! - krzyknęłam, będąc bliżej niego.
Chyba usłyszał, ponieważ zwolnił. Albo to ja tak przyspieszyłam, żeby go nie zgubić. Dlaczego to zrobił? Aż tak bardzo wpłynęła na niego ta rozmowa telefoniczna? Przecież to po niej wkurzył się bardziej.
W końcu dojechałam do niego i jechaliśmy wolniej, ale nie odezwał się do mnie i wciąż patrzył przed siebie, a ja tylko powstrzymywałam łzy, by nie wypłynęły, kostka bolała niewyobrażalnie.
Widocznie jest coś ważniejszego ode mnie... Jeśli teraz było, to już zawsze będzie. Nie żalę się, ale widocznie nie jestem tą jedyną i tą najważniejszą. A czego się spodziewałaś, Cassandra? Chciałaś być szczęśliwa? Bardzo śmieszne, chyba nie w tym życiu.

***

Wjechaliśmy do garażu przy rezydencji Louisa i niemal od razu, gdy się zatrzymałam, powoli zeszłam z roweru. Jednak zanim to zrobiłam, szatyn wyszedł już z pomieszczenia do domu i to w dość szybkim tempie, nie bardzo przejmując się rowerem, a tym bardziej mną, bo na mnie nie spojrzał w ogóle. Co jest aż tak ważnego, że pierwsze, co robi to pójście do chłopaków? Jakby nie zauważył, doznałam chyba jakiejś kontuzji kostki i tylko zaciskam mocno zęby z bólu, a on już nawet nie zapytał, czy wciąż coś mi się dzieje. Nie, nie żalę się, ale teraz widzę, że coś innego interesuje go bardziej niż własna dziewczyna. Tak, wiem, że brzmię teraz trochę samolubnie, ale jakbyście się czuli w mojej aktualnej sytuacji? Jakbyście się czuli, gdyby coś wam się stało, a wasz chłopak widzi coś ważniejszego od was i waszą osobę ma, że tak powiem 'w dupie', jeśli nawet się nie odezwie?
Chyba właśnie dzieje się to samo, co trzy tygodnie temu, kiedy mieliśmy wypadek. Jeśli ma zamiar milczeć tak jak wtedy, to ja nie wiem, co w ogóle z nim robię. Albo on się odezwie, albo mnie już tu nie ma. I dowiem się, o co chodziło, że musiał tu tak pilnie wracać, za wszelką cenę. I nie ukrywam, że boli mnie, że znów zachowuje się w ten sposób, jakby mnie nie było obok. Czy to wszystko, my, mamy w ogóle jakikolwiek sens?
Lekko utykając na uszkodzoną nogę, również zaczęłam kierować się do wyjścia z garażu.
- Louis! - krzyknęłam za nim, kiedy weszłam do domu i zauważyłam jego oddalającą się sylwetkę. Zostałam jednak, oczywiście, zignorowana.
- No, nareszcie, Tomlinson! - usłyszałam głos Liama z salonu. - Dłużej się nie dało?
- Dało! Jak bardzo chcesz, to mogę się zawrócić! - odkrzyknął mu.
Zacisnęłam mocniej szczęki i przyspieszyłam kroku, na chwilę odpychając od siebie myśl o kostce.
- Możesz zaczekać?! - ponownie za nim zawołałam. - Louis!
- Zayn go namierzył, więc mamy ułatwione zadanie. Najrozsądniej byłoby zaatakować jutro, ale decyzja należy do ciebie – ktoś inny się odezwał, ale teraz mało obchodziło mnie kto.
- Dalej udawaj, że mnie nie słyszysz, do cholery – wymamrotałam pod nosem, znacznie się zbliżając do salonu. Tak, że widziałam już większość gangu, który tam siedział.
- Najpierw wyjaśnijcie mi dokładnie całą sytuację – powiedział Louis.
- Przejęli nasz...
- Wracam do domu – przerwałam głośno Harry'emu, stając w przejściu między korytarzem a salonem.
Automatycznie Louis zatrzymał się w miejscu i powoli odwrócił się w moją stronę, a w całym pomieszczeniu zapanowała cisza.
- Wracasz bo? - zapytał z miną wyrażającą niezrozumienie.
I nagle poczułam, jakby ktoś dodał mi energii i odwagi, a wszystkie emocje pragnęły ze mnie natychmiast wylecieć. I to, że wszyscy zamilkli i teraz na nas patrzą, dawało mi niezłego kopa w dupę, by przemówić mu do rozumu. Wiedziałam, że chłopaki mogą za chwilę pomyśleć sobie o mnie różne rzeczy, ale w tym momencie nie ruszało mnie to tak bardzo jak wiem, że potem na pewno ruszy i mogę nawet tego żałować.
- Bo znów jest tak samo jak po naszym wypadku. Znów się do mnie nie odzywasz i masz mnie gdzieś – wyjaśniłam mu.
- O nie, nie mam cię gdzieś – natychmiast zaprzeczył i podszedł odrobinę bliżej.
- Nie? To jak wytłumaczysz to, że nie odezwałeś się ani słowem przez całą drogę? Nawet nie reagowałeś jeszcze przed chwilą, gdy cię wołałam. Przepraszam, ale czy ja jestem jakimś duchem? Bo tak właśnie się poczułam.
- To przepraszam, że tak się poczułaś, ale nie zrobiłem tego celowo. Jestem wkurzony, bo dzieje się coś złego, nie widzisz?
- Widzę i nie wiem nawet co, bo nie raczyłeś mi o niczym powiedzieć. Jedno wezwanie, jeden telefon i dosłownie rzuciłeś wszystko, w tym mnie, i przyjechałeś do domu. W dupie miałeś, że to była nasza randka, w dupie miałeś mnie i w dupie miałeś to, że coś mi się stało i nawet nie mogłam się podnieść. Co tam, nie? Bo, kurwa, pieprzony gang jest o wiele ważniejszy niż własna dziewczyna.
- Ja tu rządzę, więc tak, to jest ważne, dlatego...
- Ważniejsze ode mnie, prawda? - przerwałam mu ostro.
- Nie ważniejsze, powiedziałem, że też ważne. Nie mów czegoś, czego nie powiedziałem.
- Też jestem w tym gangu, Louis i zrozumiałabym na pewno, gdybyś powiedział mi o co chodzi, i zachował się inaczej. Tylko że zamiast tak zrobić, wolałeś milczeć i nawet słowem się nie odezwać, o tym, co się dzieje. Jeden, czy jeden pieprzony raz nie może być miło?
- Musiałem tu przyjechać, nie rozumiesz? Jones cały czas atakuje, tu nie chodzi tylko o mnie. Nie rozumiesz, ile poświęcam, by cię chronić i chyba nigdy nie zrozumiesz, bo to nie na tobie spoczywa cała odpowiedzialność za to wszystko.
- Może i nie rozumiem, ale nie musisz cały czas zachowywać się tak wrednie, przynajmniej względem mnie. Myślałam, że może już się zmieniłeś, na lepsze, ale... ty masz jakieś rozdwojenie osobowości? W jednej chwili jesteś kochany, miły i tak dalej, jesteś spoko gościem, a w drugiej... w drugiej jesteś właśnie takim dupkiem jak teraz i takim jakim byłeś w Stanach. Żadna normalna dziewczyna nie wytrzymałaby z tobą i to chyba dowodzi, że ja w pełni też nie jestem normalna.
- Przepraszam, co ty mi sugerujesz? Że jestem jakiś psychiczny? Popieprzony? Nie wierzę, że moja własna dziewczyna...
- A ja nie wierzę, że mój własny chłopak jest tak bardzo zapatrzony w inne sprawy, że ja schodzę na dalszy plan. Nie wierzę, że bezpodstawnie się do mnie nie odzywa, jakby za coś mnie karał i coraz częściej traktuje źle nie tylko mnie, ale i innych ludzi wokoło.
- Nie wiesz, jakie życie może być okrutne i powinnaś się z tego cieszyć. To nie ty jesteś znienawidzona przez los i nawet najgorszemu wrogowi tego nie życzę. Nie znasz najpodlejszej strony życia i obyś nigdy nie poznała.
- Tak wiele rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz – syknęłam w jego stronę. - Nie wiesz nic o mojej przeszłości.
- To może mi w końcu o niej powiedz, co?
- Chciałam tylko jednego dnia – mówiłam dalej, ignorując to, co powiedział przed sekundą. - Jednego dnia tylko z tobą, żeby nikt nam nie przeszkadzał, a ty obiecałeś, że tak będzie. Prosiłam, żebyś nie odbierał telefonu, ale zrobiłeś to i w tamtej chwili zrozumiałam, kogo wybierasz. Pragnęłam tylko tego jednego dnia, spędzenia czasu z tobą, bo widzę, że zaczynamy się od siebie oddalać.
- Mówiłem, że muszę odebrać, bo to chłopaki...
- Tak, bo to chłopaki – przerwałam mu. - Bo gang jest najważniejszy.
- Znowu z tym zaczynasz. Mówiłem, że gang...
- Ja wiem, co widzę! - Uniosłam się. - Nie mydlij mi oczu! Ten gang przysłania ci całe twoje życie, całą rzeczywistość. Traktujesz to jak jakieś swoje królestwo i nie widzisz, że powoli zaczynasz zachowywać się jak tyran, gdy jesteś w swoim żywiole! W tym momencie nie wiem, czy powinnam się cieszyć, że jestem częścią tego wszystkiego, bo to wygląda jakby było najważniejsze na świecie!
- Mogę cię szybko wyrzucić z tego gangu, jeśli tak bardzo tego chcesz! Może wtedy nie będziesz widzieć w tym takiego wielkiego problemu, kiedy zabraknie tego wszystkiego!
- Proszę bardzo! Droga wolna! Ciekawe, gdzie znajdziesz drugą taką naiwną! Powodzenia z szukaniem, krzyżyk na drogę!


- I kto tu jest w tej chwili wredny, co?! Nie widzisz tego, jak sama w tej chwili się zachowujesz?! To ty zaczęłaś tą kłótnię, nie ja i nie próbuj wmówić mi czegoś innego.
- Ale ja się przynajmniej interesuję tobą i twoim zdrowiem.
- Ja się tobą nie interesuję?! A kto ci zakazał palić? Kto siedział z tobą, kiedy byłaś chora, kiedy cię pobili, kto...
- Wiesz co? - przerwałam mu. - To chyba nie był najlepszy pomysł, żebyśmy byli razem... - powiedziałam ciszej i dostrzegłam, że jego twarz blednie.
Chłopaki wciąż się nie odzywali, ale teraz to już czułam, że i oni zamarli, i że może zostanę za to wszystko znienawidzona.
- Może to był błąd. Widocznie sam gang to już za dużo i spędzamy razem zbyt wiele czasu. I chyba te dni, kiedy byliśmy oddzielnie tyle czasu, pokazują, że coś w naszym związku jest nie tak – mówiłam cicho i dość spokojnie, a on mi się cierpliwie przysłuchiwał.
- Czekaj... ty ze mną zrywasz? - zapytał niespokojnie. Nagle wyraz jego twarzy kompletnie się zmienił, wyglądał na przerażonego.
Zagryzłam na chwilę mocno wargę, patrząc mu głęboko w oczy. Rozejrzałam się po chłopakach, którzy w zaskakującym napięciu na nas patrzyli i wróciłam wzrokiem do szatyna. Cofnęłam się o krok, już nic nie odpowiedziałam. W milczeniu, szybkim krokiem przeszłam przez korytarz, czując napływające mi do oczu łzy. W pośpiechu zabrałam spod ściany swoją torbę z rzeczami i wybiegłam z domu. Wsiadłam do swojego auta i drżącymi dłońmi próbowałam włożyć kluczyk do stacyjki . Kiedy już mi się udało, prędko wyjechałam z posesji, w duchu dziękując za to, że nikt nie zdążył zamknąć bramy.
Jechałam przed siebie, niewyobrażalnie szybko, po kolei mijając przejeżdżające pojazdy. Całą twarz miałam mokrą, a kiedy łzy zaczynały mi już za bardzo ograniczać widoczność, zjechałam na pobocze. Zatrzymałam się i uderzyłam dłonią w kierownicę, wpadając w całkowity atak płaczu. Do tego kostka tak silnie pulsowała, że nie wytrzymywałam już z bólu. Co ja najlepszego zrobiłam? Dlaczego nie rozegrałam tego na spokojnie? Boże... co ja zrobiłam? Teraz, kurwa, będę się o to winić już po fakcie. Nie przewidziałam tego, że aż tak możemy się pokłócić.
Zadzwonił gdzieś w mojej torbie telefon i kiedy po niego sięgnęłam, i zobaczyłam, że to Louis, zamiast odebrać, zerwałam połączenie i bardziej się rozpłakałam. Stałam na tym poboczu i ryczałam jak dziecko, w własnej głupoty. Nie wiem, czy dobrze postąpiłam nie odbierając, ale wiem, że po tym, co się wydarzyło, oboje potrzebujemy teraz pobyć sami. Nawet, jeśli to oznacza koniec. W tej chwili, to już nie wiem, co dla nas jest dobre. Wiem jedynie, że nie mogę tam teraz wrócić i z nim rozmawiać, nie tak szybko. Tylko że na tą rozmowę w końcu nadejdzie czas. I tego też się obawiam. Dlaczego ja zawsze muszę spieprzyć sobie życie? Dlaczego jestem tak głupia?

***

Wróciłam dosłownie przed chwilą od lekarza, ze szpitala i uszczęśliwiona bardzo to ja nie jestem. Tyle dobrego, że kostka złamana nie jest, bo to byłby już koszmar. Jednak ze względu na skręcenie drugiego stopnia, zaliczanego w ogóle do umiarkowanego , zmuszona jestem teraz nosić na tej kończynie stabilizator, mający mi ją usztywnić i nie pozwolić, żebym zginała ją podczas chodzenia, i tak na dwa tygodnie. Na cały weekend jestem uziemiona ponownie w domu, jedynie muszę znów iść do lekarza, więc na ten czas musiałam odwołać i przełożyć wszystkie spotkania, szczególnie wyjazdy do klientów. Kiedy wrócę natomiast w następnym tygodniu do firmy, nie ma mowy o dłuższym chodzeniu, mogę tylko tam siedzieć. Nieźle się załatwiłam. Gdyby to chociaż tak nie bolało, to bym wytrzymała. Auta też teoretycznie nie powinnam prowadzić, ale jakoż musiałam przecież wrócić do domu. Gdybym nie pokłóciła się z Louisem, to na pewno zadzwoniłabym po niego, jednak nie odważę się na to, żeby jeszcze dziś z nim rozmawiać. Nie ma mowy. Poza tym, sam sobie na to zapracował.
Przez tą pieprzoną kostkę jestem ponownie w tyle z pracą. Dopiero wyzdrowiałam, a teraz to już całkiem nie wyjdę z domu przez weekend i nawet nie wiem, czy w poniedziałek pojadę do tej firmy, ale jakoś muszę. Jeśli dalej nie pójdę to narobię sobie tyle zaległości, że nie będę miała nawet czasu pójść spać. Nie długo to w ogóle pracownicy zaczną narzekać, że nie ma mnie w ogóle w zakładzie. Dlatego też trzeba spiąć dupę i się zmobilizować. Nie mogę robić wszystkiego w domu, jedynie dokumenty, a przecież mam też inne obowiązki. Więc, postanowione. Gdy tylko przestanie tak bardzo boleć, wracam do pracy, nie mam mowy, że nie. Byłam chora, nie było mnie przez kilka dni, miałam wypadek, też mnie nie było, potem polecę gdzieś na wakacje z Jakiem i Maddie, więc na pewno ponad tydzień znów mnie nie będzie, i oczywiście trzeba dodać te dni, że tak powiem 'wagary', kiedy spędzałam czas z Louisem i najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się iść do pracy. Ale trzeba przyznać, że i tak się poprawiłam, bo jestem w firmie więcej niż mnie nie ma, a przez ostatnie dwa tygodnie naprawdę byłam tam codziennie, więc osiągnęłam mały sukces. Więc to nie tak, że bardzo ją zaniedbuję. Jestem młoda, dlatego mam prawo też do kilku dni wolnych i rozrywki, całe życie jeszcze przede mną. Nie mogę być ciągle uwięziona w firmie. Potrzebuję się wyszaleć, potrzebuję więcej swobody. W ogóle, to cud, że ja to wszystko jeszcze ciągnę pomimo tak młodego wieku. Naprawdę zależy mi na dalszym prowadzeniu firmy, bo kocham ją, to mój wielki sukces, ale wciąż obawiam się o nią, że to wszystko może się posypać w jednej chwili. I to niebezpiecznie do tego zmierza... Niezależnie od tego, czy ja siedzę w tej pracy, czy nie siedzę. Tu chodzi raczej o autorytet wśród pracowników. Dlatego za kilka dni ja tam wracam i aż do wylotu na wakacje postaram się nie opuścić żadnego dnia. Uda mi się to, najwyżej będę chodzić po południu, nie z samego rana albo tylko na kilka godzin, ale będę pracować. Może dojdą też i do tego wieczory spędzone w pracy, skoro sytuacja z moim chłopakiem na obecną chwilę najlepiej nie wygląda, to jest opcja, że nie będę potrzebowała wolnych wieczorów. No... na razie jednak nie rozważam tej opcji, bo nie mam pojęcia, na czym oboje stoimy.
Zdążyłam tylko wejść do sypialni i otworzyć szafę, żeby schować bluzę, a mój telefon, jak na zawałanie zaczął dzwonić. Obróciłam się i sięgnęłam do łóżka, na którym leżał mój iphone. Zauważyłam tylko zdjęcie szatyna i natychmiast rozłączyłam się. Mówiłam przecież sobie, że nie mam ochoty dziś rozmawiać, bo zwyczajnie boję się tej rozmowy. Cholera, pieprzony ze mnie tchórz. Po tym, co mu powiedziałam, nie porozmawiam z nim przez telefon, chyba, że sam się tu pofatyguje. Tylko, że się zapewne nie pofatyguje, bo dzwoni już po raz któryś od kiedy wyszłam z jego domu i za każdym razem nie odebrałam. Może to i nie fair, i dziecinne, że najpierw krzyczałam, a teraz nie chcę się do niego odzywać, ale może to i też sprawiedliwa kara dla niego, bo pamiętajmy o tym, że to zaczęło się od jego fałszywego przysięgania mi, milczenia, a potem to już powiedzenia mi podczas kłótni tego, co powiedział, i w ogóle za to, że za często zachowuje się jak dupek. I nie zapomnę też tego, że zagroził mi, że wyrzuci mnie z gangu, no więc...może jakoś bym to zniosła, ale... cholera jasna! Własny chłopak chciał mnie wyrzucić z tego gangu za nic. Coraz częściej uważa się za niewiadomo kogo.
Ścisnęłam w dłoni mocno telefon, powstrzymując się od tego, by mocno nim nie rzucić o ziemię. Zamiast tego, zaczęłam wyrzucać z półki ubrania Louisa, które zostawił u mnie na zapas. Nie obchodziło mnie to, że mogą się porwać czy wybrudzić. Rzucanie tych ubrań z całej siły o podłogę dawało mi w jakimś stopniu ukojenie. Musiałam się na czymś wyżyć, a nie chciałam demolować swojego domu. Ubrania nie były moje, a on z pewnością sobie na to zasłużył, po tym, jak o mało nie zostawił mnie samej ze skręconą kostką na tej drodze, zaraz po otrzymaniu telefonu. No cóż, coś za coś, należy mu się. Jest pieprzonym bogaczem, ubrań ma tonę, mogłabym nawet przerobić je na szmaty, ale tak okrutna nie będę. Jednak to, jak mnie zranił, nie podlega żadnej dyskusji.
Szybko oddychając, usiadłam na łóżku, kiedy cała półka była już pusta, ponownie biorąc telefon do rąk.
'Nie chcę rozmawiać, nie dzwoń do mnie' – napisałam szybko i odłożyłam urządzenie, a sama opadłam na materac łóżka.

***

Leżę z laptopem na kolanach i kubkiem herbaty obok już którąś godzinę. Jeśli mam odpoczywać i nie nadwyrężać za bardzo kostki, to nie mam nic innego do roboty jak lenić się. Bo, oczywiście, zdążyłam nadrobić wszystkie dokumenty z firmy i jestem na bieżąco. Gdy tylko wrócę do pracy, to będę miała przynajmniej mniej do robienia. Obowiązki i tak pracownikom rozdziela Tristan, jeśli mnie nie ma. Ja muszę jedynie jeszcze spotkać się z kilkoma biznesmenami i to wszystko, bo do domów klientów i tak nie bardzo na razie pojadę, więc ponownie będę musiała męczyć Trisa, żeby pojechał tam za mnie. Ja dam mu w końcu urlop, naprawdę, tylko najpierw nadróbmy to, co trzeba, już i tak jest dość dobrze, a z wszelkimi papierami to już w ogóle wspaniale i ja się z tego cieszę. Nie mam na razie nic, co muszę zrobić, to przynajmniej pooglądam sobie filmy, sama. Na ogół oglądam coś z Louisem, czerpię wtedy z tego większą przyjemność, ale jak widać, dziś jest jak jest, z wiadomych przyczyn.
Dzwonił do mnie, gdy wtedy wyszłam z jego domu. Zrezygnował po ósmym razie, kiedy treść mojego sms-a, o tym, że nie chcę z nim rozmawiać, najwyraźniej w końcu do niego dotarła. Nie odebrałam za żadnym razem, a on w ogóle tu nie przyszedł. Minęło ponad sześć godzin, już wieczór... właśnie widać, jak mu na mnie zależy i co jest ważniejsze. Trudno się mówi, nie to nie, ja nie będę naciskać. Zrobi, co zechce, ale na na pewno pierwsza nie zamierzam się odezwać. On doskonale wie, że jestem uparta i nieustępliwa, a po takiej kłótni to już naprawdę nie ma czego ode mnie oczekiwać. Jeśli szczerze mu na mnie zależy, przyjdzie tu, jeśli nie... no cóż, pogodzę się jakoś z tą myślą i... po raz kolejny zostanę ze złamanym sercem.
A miałam być przecież szczęśliwa, miałam być tą jego księżniczką... Już nigdy nie postawię sobie tak bardzo nierealnych celów, nigdy. Bo silnie uwierzyłam w coś, co nie miało prawa się udać i teraz przez to cierpię. Nie to, co firma. Na początku nie spodziewałam się niczego, przeczuwałam jej szybki koniec, a bardzo prędko stała się popularna. No, ale teraz i tak wszystko zaczyna się pieprzyć, więc co to za różnica? Zostanę i bez chłopaka, i bez pracy, i w ostateczności ponownie bez pieniędzy. Jeśli nie uda mi się uratować firmy, czas szukać jakiejś innej pracy.
Sięgnęłam po kolejny kawałek wiśniowej czekolady, nie odrywając wzroku od ekranu, na którym był teraz KJ Apa w filmie 'Last Summer'. Mogłabym wrócić do takich czasów nastoletnich, jednak czasu już nie da się cofnąć.
Rozdzwonił się mój telefon, na co tylko westchnęłam i zatrzymałam film. Nie dzwonił tyle czasu, to po cholerę dzwoni teraz? Byłam pewna, że już zrozumiał, że nie chcę w ogóle rozmawiać. Jednak, gdy sięgnęłam po smartfona, aby po raz kolejny tego dnia zerwać połączenie, zobaczyłam, że to wcale nie Louis dzwoni, a Zayn.
- Czego, Malik? Teraz mój wspaniały chłopak nasłał na mnie policję? - zakpiłam, odbierając.
- Nie wygłupiaj się, Miller. Ja w wasze sprawy się nie mieszam.
- To po cholerę do mnie dzwonisz?
- Musisz przyjechać i pomóc nam w akcji – wyjaśnił.
- Nie – odpowiedziałam automatycznie.
- Jones ze swoimi ludźmi przejęli cały nasz towar. Nie mamy dragów na sprzedaż.
- Przykro mi w takim razie, ale ja nie przyjadę.
- Cassandra, nie mamy wystarczająco ludzi. Niall leży chory i nie ma opcji, żeby jechał. Nie ma w Londynie trzech chłopaków i nie wiadomo też, czy Louis również pojedzie.
- Dlaczego miałby nie jechać? To on wami rządzi i jest na każdej akcji.
- Tak, na każdej, chyba aż do teraz. Odkąd od nas wybiegłaś, poszedł do siebie i już się nie ruszył stamtąd. Nie wychodzi ze swojej sypialni i nawet z nami nie gada. Tylko wyszłaś i automatycznie przestał się interesować sprawą z Jonesem. Jednym słowem: ma wszystko w dupie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się zachowywał jak po tej rozmowie z tobą.
I wtedy coś do mnie trafiło, coś mnie poruszyło. Może rzeczywiście jestem dla niego ważna? Odsunął nagle od siebie sprawy gangu przeze mnie. Nigdy tego nie robił. Czy może naprawdę zareagował tak źle na naszą rozmowę?
Czego ja innego mogłam się spodziewać? Zapytał, czy z nim zrywam, a ja mu nie odpowiedziałam. I teraz chyba żałuję, że nie dopowiedziałam i postawiłam go w takiej sytuacji.
- Nie przyjadę – wymamrotałam słabo.
- Miller! - syknął poirytowany.
- Nie – powtórzyłam.
- Musimy odzyskać nasz towar, a nie ma kto jechać. Chcesz, żeby nas wszystkich powybijali? Jest nas za mało.
- Poradzicie sobie, jesteście profesjonalistami. Ja nie mogę jechać – odpowiedziałam cicho. Przecież z tą pieprzoną kostką nawet się nie ruszę.
- Ogarnij się, Miller! Potrzebujemy cię. Tomlinson nie wyrzuci cię z gangu, bo nie ma powodu. Nawet, jeśli mówiłaś o nas, co mówiłaś. Rozumiemy, że było to pod wpływem gniewu skierowanego do niego i nie chciałaś nas...
- Nie chodzi o to...
- To jeśli nie, to rusz tu swoją dupę!
- Nie! Nie mogę nigdzie jechać, nie rozumiesz?!
- Cassandra, do cholery!
- Zostawcie mnie wszyscy w spokoju! - Rzuciłam telefonem o pościel i skrzyżowałam ręce na piersiach. Spojrzałam zdenerwowana na ekran laptopa i widząc całujących się aktorów, mimowolnie się rozpłakałam i trzasnęłam klapą urządzenia.
Dlaczego ja mam tak popieprzone życie? Nawet mój związek nie wiem, czy ma jeszcze jakieś szanse.

***

Czwartek zakończył mi się samotnie, a kolejny dzień wcale lepszy nie jest. Od samego rana nie robię nic pożytecznego i tak na dobrą sprawę, to ja już się nudzę. Nie wyszłam z domu,, jedynie Kelly wcześniej do mnie zadzwoniła, ale też nie wpadła, bo jest już pochłonięta organizacją ślubu. Tak, trzy miesiące przed. Tylko że wciąż nie wybrała sukni i powinnam jej w tym w końcu pomóc, żeby nie było tak, że zostanie bez niej na ostatnią chwilę.
Coraz częściej mam wrażenie, że pogoda dostosowuje się do moich uczuć i towarzyszącym nim sytuacji, bo leje już od samego rana i nie zanosi się na to, żeby przestało. Ale co to mi za różnica? Do końca dnia zostało i tak zaledwie kilka godzin, ja nie mogę wychodzić, więc mało mnie to obchodzi.
Leniwym wzrokiem wpatrywałam się w kolejny film na ekranie mojego laptopa, aż nie rozległ się dźwięk dzwonka. Odetchnęłam głęboko i zatrzymałam wideo, a następnie przymknęłam klapę komputera. Wyprostowałam się, stanęłam na nogi i powoli, lekko kulejąc, skierowałam się do drzwi. Za nimi nie zobaczyłam nikogo innego jak Louisa Tomlinsona we własnej osobie. Och, jednak się do mnie pofatygował. No cóż, minęła ponad doba... szczerze mówiąc, sądziłam, że resztę wieczoru w dalszym ciągu spędzę sama.
- Nie powinieneś być na swojej imprezie? - zapytałam niewzruszona, unosząc brwi, gdy oparłam się bokiem o futrynę i zobaczyłam jego wyraz twarzy i postawę, wyrażającą, jak myślę, wyrzuty sumienia.
Był lekko przygarbiony, głowę miał spuszczoną, z jego mokrych po deszczu włosów skapywały krople wody i wzrok podniósł zaraz po tym, gdy przed nim stanęłam.
- Nie jest ważniejsza od ciebie – powiedział przyciszonym głosem, ukazującym widoczną skruchę. Mówił tak cicho, jakby bał się tego, jak mogę zareagować.
Nie miałam zamiaru krzyczeć ani też płakać czy sprawiać, by brał mnie na litość.
- Czyżby? - zakpiłam, zagryzając policzek od środka.
- Imprezy są co dwa tygodnie, nie potrzebuję ich tak bardzo jak ciebie. Wiesz o tym, Cass...
- Nie wiem, Louis. Skąd mam to wiedzieć? Ostatnio nie pokazałeś mi za dobrze, by tak było. Coraz rzadziej czuję, żebym była ci potrzebna. Nie jestem pewna, czy zależy ci na mnie tak samo jak na początku naszego związku. Może to i moja wina, ale...
- To nie była nigdy twoja wina – natychmiast mi przerwał i pokręcił głową. - To przeze mnie cały czas się kłócimy i... - Zwiesił głowę i na chwilę przerwał.
Dostrzegłam, że patrzy na moją kostkę w stabilizatorze.
- I to przeze mnie masz teraz uszkodzoną nogę i...
- Myliłeś się, mówiąc, że nic mi nie będzie. 
- Już rozumiem, dlaczego nie przyjechałaś na akcję.
- Ty podobno też nie jechałeś – wtrąciłam, ale on jakby tego nie usłyszał albo po prostu to zignorował.
- Co się tak właściwie z nią stało? Byłaś u lekarza? To coś poważnego?
- Skręcona, średnio... Właściwie, to skręcenie drugiego stopnia. Częściowo zerwało się wiązadło i torebka stawowa. Powinna szybko się wyleczyć, ale i tak niesamowicie boli. Jutro ponownie idę do lekarza.
- Przepraszam...
- Jest za co – przyznałam bez ogródek.
- Przepraszam za moje zachowanie, nie powinienem...
- Lepiej wejdź do środka – przerwałam mu, dostrzegając wychodzącą sąsiadkę z drzwi na przeciwko, starą plotkarę, której nigdy nic nie pasuje.
Louis zauważył, że patrzę za niego i również spojrzał w tamtą stronę, więc natychmiast pociągnęłam go za rękę do mieszkania i od razu zamknęłam za nami drzwi.
- Czego się napijesz? - zapytałam, idąc powoli do kuchni, lecz zaraz zostałam przez niego zatrzymana. - Co? - Popatrzyłam na niego zmęczonym głosem.
- Zrobię nam coś do picia, ty siadaj i nie przeciążaj kostki.
- Nagle się o nią martwisz? Szkoda, że nie zainteresowałeś się nią, gdy wracałam rowerem, musiałam kierować samochodem i jakoś pojechać do szpitala – powiedziałam niezbyt grzecznie i wyminęłam go. W kuchni jednak usiadłam przy wyspie kuchennej i na chwilę zrezygnowałam z robienia nam jakiegokolwiek napoju.
- Cass, żałuję tego, co się wydarzyło – odezwał się szatyn, gdy ponownie do mnie podszedł. - Nie chciałem tego powiedzieć, naprawdę. Nie chciałem cię skrzywdzić, nie umyślnie. Nigdy nie chciałem, abyś cierpiała. Wiesz, że często mówię nieświadomie różne głupstwa i tak jak mówiłaś, moje zachowanie non stop się zmienia jak jakaś huśtawka nastrojów.
- I właśnie chyba powoli zaczyna mnie to przerażać... - mruknęłam.
- Wiem, że nic, co powiem, nie usprawiedliwi mnie, ale wybacz mi. Jestem świadomy tego, że źle postąpiłem. Nie powinienem był w ogóle odbierać tego telefonu, jak obiecałem. Zdaję sobie sprawę z tego, że kolejny raz spieprzyłem po całości, a ciebie zepchnąłem na dalszy plan w jednej sekundzie.
- Rozumiem, nie jestem najważniejsza i nie jestem jedyną, i nigdy nie będę – wymamrotałam bezsilnie, odwracając wzrok do okna.
- Cass, gang nie jest najważniejszy dla mnie, ty jesteś, naprawdę. Jesteś najważniejsza na świecie. Pojawiło się tylko coś, co było wyjątkowo pilne, coś co zagrażało też twojemu bezpieczeństwu i... pojechałem do domu, żeby jakoś temu zaradzić i to ciebie przy tym chronić, nie chodziło tylko o ten towar. Ale tak, ty też masz rację. Powinienem był ci powiedzieć, o co dokładnie chodzi, powinienem choć zapytać o kostkę albo sprowadzić kogoś, żeby po nas przyjechał i żebyś nie nadwyrężała nogi, ale... nie pomyślałem, jestem głupi. Miałaś całkowitą rację, mówiąc to, co powiedziałaś, jak zawsze. To ja tylko to wszystko niszczę . - Zwiesił głowę i za chwilę ujął moją dłoń w swoją. - Przemyślałem to wszystko, dość dobrze. Nie powinienem tak się zachować, tak dziecinnie, przepraszam.
- Dobrze chociaż, że widzisz swój błąd – odpowiedziałam, zabierając swoją rękę i wstając od wyspy kuchennej.
- Nie wstawaj, ja to...
- Przestań – ucięłam, podchodząc do szafki z naczyniami, uciszając go też tym na chwilę.
Gdy wyjęłam dwie wysokie szklanki, znów się odezwał:
- Powiedziałem też pod wpływem emocji coś w kwestii gangu, ale... nie wyrzucę cię, oczywiście.
- A dla mnie kwestia gangu jest już obojętna – odpowiedziałam szczerze, otwierając lodówkę. - Mogłabym w nim być albo i nie. - Wyjęłam dzbanek z sokiem z mango i postawiłam go na blacie.
- Czyli, że to ty sama chcesz odejść?
- Tego nie powiedziałam. - Pokręciłam głową. - Nie odchodzę, ale jak mnie sam wyrzucasz, to nie będę tak bardzo rozpaczać jak myślałam – dodałam, napełniając szklanki.
- Nie mam zamiaru cię wyrzucać, powiedziałem to pod wpływem emocji – powtórzył.
- Wiem. Jak wszystko, co mówisz, gdy jesteś zdenerwowany – westchnęłam, odstawiając naczynia na blat i odwracając się do niego. - Posłuchaj, zależy mi na nas, dlatego wczoraj się wkurzyłam i zaczęłam z tobą kłócić. Zależy mi na tobie i gdy milczysz, tak jak wczoraj, tak jak wtedy po wypadku, mam wrażenie, że się mną już znudziłeś i chcesz odejść. Nie potrafię być z kimś, kto ze mną nie rozmawia, z kimś, komu non stop zmieniają się humory i z kimś, kto w jednej sekundzie potrafi sprawić, że czujesz się nic niewarta i myślisz, że może to jednak twoja wina, więc zaczynasz zastanawiać się, co zrobiłaś źle, a potem dochodzisz do wniosku, że jednak to nie ty zawiniłaś i... nie wiesz sama, co masz zrobić, by twój związek był lepszy, był zgodny...
- Zrobię wszystko, by był lepszy, dla nas obojga, przyrzekam – wtrącił, lecz ja kiwnęłam jedynie głową, nie biorąc sobie tych słów do serca i wzięłam w ręce obie szklanki, jedną podając szatynowi. - Obiecuję, że się zmienię, postaram, dla ciebie. Z twoją pomocą będę próbował się zmienić, ale to bardzo trudne. Nie będę już taki wredny, będę bardziej się pilnował, bo nie chcę cię stracić. Poza tym... miałaś mnie przecież bić, kiedy przesadzę...
- Nie chcę uciekać się do przemocy, ale chyba w końcu nie będę mieć wyboru.
- Pozwalam ci na to. Muszę się zmienić, nie mogę być tyranem i wciąż cię krzywdzić. Pomóż mi w tym – poprosił, patrząc mi w oczy.
- Kocham cię. Kocham cię i wciąż chcę być z tobą, ale boję się, że będę cierpieć. Ludzie się nie zmieniają od tak, Louis. Twoje zachowanie daje mi powody do obaw. Boję się, że nadal, mimo tych swoich obietnic, będziesz się na mnie wyżywał i krzyczał. I nie chcę związku, w którym ja coś robię, a ty nawet się nie odzywasz.
- Ale... nie zerwiesz ze mną, prawda? Jesteś całym moim światem, jesteś...
- Więc dlaczego tak mnie potraktowałeś? - przerwałam mu, a on ponownie spuścił wzrok na swoje ręce, ułożone na szklance, jakby rzeczywiście gryzło go sumienie.
- Mówiłem... jestem idiotą...
- Chodź. - Odetchnęłam głęboko i złapałam go za rękę, a wtedy on spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. - Powiem ci. Powiem ci o wszystkim. O wszystkich tajemnicach. Powiem ci, żebyś zdał sobie sprawę, że tak naprawdę przez całe życie nie mam dobrze, a to, co zrobiłeś wczoraj, rzeczywiście mnie zraniło. I to chyba ten etap w naszym związku, w którym powinieneś wiedzieć o pewnych rzeczach. Powiem ci, żebyś wiedział, że dla mnie też życie było i jest okrutne, i że los najwyraźniej mnie nienawidzi. Wczoraj powiedziałeś, próbowałeś wmówić mi, że tego nie rozumiem, a ja rozumiem to aż za bardzo. Całe życie doświadczam zła i bądź świadomy, że mi nigdy nie było dobrze. - Skierowałam nas do wyjścia z kuchni, ale on nadal na mnie patrzył, nic nie rozumiejąc. - Powiem ci teraz o wszystkim, co skrywam i co powinieneś wiedzieć. Chodź. - Pociągnęłam go na kanapę, a on wcale się nie opierał.
Nadszedł moment, na który czekam nie tylko te kilka miesięcy, ale też... 3 lata.

***


__________________________________
Rozdział prawdopodobnie zawiera błędy, ponieważ nie mam wystarczająco czasu jak kiedyś, by jeszcze sprawdzać dokładnie to wszystko. Rozdziały na razie będą pojawiać się w odstępie 2-3 tygodni, bo po prostu nie wyrabiam się ze szkołą. Chciałabym częściej tu coś wstawiać. Gdybym miała więcej czasu, już dawno skończyłabym tą książkę, ale na razie nie da się tego zmienić.

Jedno pytanie: Czy końcówka budzi zainteresowanie?
/Perriele rebel

02 września 2019

ROZDZIAŁ 31. 'CAŁY TEN ŚWIAT MNIE PRZERASTA'


*Cassandra*

Jak przeziębienie zaczęło mi się w poniedziałek, tak jeszcze nie skończyło, a mamy już czwartek. Nawet za bardzo mi się nie polepszyło, no może trochę jest lepiej, ale wciąż nie dałam rady pojechać do firmy. Za to wcale nie jestem za wiele w tyle z pracą, bo Tristan na moją prośbę podrzucił mi tonę zaległych dokumentów. Nie tylko jestem prawie na bieżąco, ale też udało mi się obejrzeć kolejne odcinki 'Dynastii', co wciągu trzech dni jest ogromnym wyczynem. Na ogól nie mam nawet czasu, żeby zobaczyć choć jeden, więc naprawdę to jest mały sukces.
Jak ja to robię, że jestem w stanie wypełniać obowiązki firmowe mając gorączkę? To tylko moja silna wola względem własnej firmy. No i spadająca na mnie presja tego, że z firmą rzeczywiście zaczyna dziać się coś złego i sytuacja finansowa ponownie się pogorszyła, i na obecną chwilę nie możemy nic zrobić, jedynie przyjmować zlecenia na wszelkie projekty ubrań, budynków i dekorowanie wnętrz, i wykonywać to najlepiej jak się da. Mam bardzo profesjonalnych pracowników, ale chyba nie jest to wystarczające, by utrzymać firmę na szczycie. Może i jest dość rozchwytywana w Londynie, ale to nie znaczy, że nie może zbankrutować. I chyba, niestety i nieustępliwie, zaczynamy powoli posuwać się do tego. I albo wezmę kredyt na firmę, albo... ponownie będzie trzeba pójść na włam do banku. Tylko, jestem pewna, że po ostatnim razie wymienili wszelkie zabezpieczenia i nie dostaniemy się tak prędko do środka. Znowu będę musiała zdobyć kody zabezpieczeń albo włamiemy się do innego banku, tak samo kradnąc hasła dostępu lub po prostu włamiemy się tak bez niczego, robiąc zwykły nalot jak mafia, ryzykując aresztowaniem. Będę musiała pogadać o tej opcji niedługo z Louisem, chociaż wydaje mi się, że to już nie jest najlepszy pomysł. Raz się udało, ale drugi raz już taki może nie być i firma wcale nie skorzysta, a jeszcze policja wejdzie mi na głowę.
W ogóle muszę porozmawiać z nim o mojej firmie, bo sytuacja robi się nie za ciekawa. Może mi jakoś poradzi, pomoże. Nie chcę od niego milionów, ale coraz częściej zaczynam dostrzegać, że sama sobie z tym nie poradzę, a Tristan też już czasem nie wyrabia z własnymi obowiązkami, więc nie mogę tak zrzucać tego wszystkiego mu na głowę, bo on i tak, jak na razie, nie wiem, jaka jest sytuacja w zakładzie. Nawet nie jestem pewna, kiedy mu powiedzieć i czy w ogóle to zrobić. Na obecną chwilę wiem wyłącznie ja i chłopaki z księgowość, i za jakiś czas musi się też dowiedzieć Louis. Jesteśmy razem trochę ponad miesiąc i nie mogę okłamywać go w takich sprawach, w tym, że mam problemy, bo wiem, że potem może być na mnie zły, że ukrywałam coś takiego.
I jak na zawołanie, usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Otwarte! - krzyknęłam przez bolące gardło, składając podpis na ostatnim dokumencie. Odłożyłam długopis na ławę, rzuciłam jeszcze raz okiem na kartki i włożyłam je go grubej teczki. Gdy podniosłam głowę, zobaczyłam idącego w moją stronę Louisa, który uśmiechnął się, kiedy zauważył, że na niego patrzę.
- Cześć, kochanie.
- Hej. - Również uśmiechnęłam się, bardziej opatulając się kocem i wtulając w niego policzek, gdy obserwowałam, jak szatyn zmierza ku mnie.
- Przepraszam, że dopiero teraz przyjechałem. Miałem być wcześniej, ale wyskoczyło mi na koniec dnia spotkanie biznesowe. - Zaczął tłumaczyć.
- A czy ja coś mówię?To normalne, że masz obowiązki i własne życie. Nic by mi się nie stało, gdybyś jeden dzień do mnie nie przyjechał, nie umarłabym – powiedziałam pół-żartem, myśląc o tym, że ostatnio widujemy się niemal dzień w dzień, a odkąd jestem chora, to tak się o mnie martwi, że też częściej dzwoni. Chociaż mi to nie przeszkadza. - Zdecydowanie chyba za bardzo się ode mnie uzależniłeś. - Uśmiechnęłam się odrobinę złośliwie, ale nie miałam na celu w ogóle być złośliwa. Po prostu tak wyszło i tyle.
- Nie mogłem nie przyjechać i nie zobaczyć, co się dzieje z moją księżniczką. Nie wyglądasz jeszcze za dobrze. - Usiadł na kanapie obok mnie i odłożył klucze od samochodu na ławę obok mojego laptopa.
- Ach, naprawdę miło to słyszeć od własnego chłopaka. - odpowiedziałam z sarkazmem, a on przewrócił oczami i pochylił się nade mną, składając na moich ustach pocałunek, w ogóle nie przejmując się tym, że może się zarazić. Natychmiast poczułam smak nikotyny i trochę zakręciło mi się w żołądku, gdy odczułam silne pragnienie spowodowane głodem nikotynowym.
Położyłam dłoń na jego policzku i delikatnie go od siebie odepchnęłam, a kiedy się od siebie odsunęliśmy, spojrzałam mu w oczy, czując się w pewnym stopniu oszukana.
- Paliłeś – powiedziałam poważnie, przestając się uśmiechać.
Westchnął głęboko i odwrócił głowę. Oparł łokcie na nogach i spuścił wzrok niżej, na mnie w ogóle nie patrząc.
- Tak, paliłem i co? - niespodziewanie na mnie naskoczył, spoglądając w moją stronę z furią wymalowaną w oczach, że zdołało mnie to nawet w minimalnym stopniu przerazić. - Teraz będziesz mnie kontrolować? Sprawdzać nie tylko, czy ćpałem, ale też, czy zapaliłem sobie fajkę? Co do cholery? Nie jesteś moją matką, a ja jestem dorosły, przypominam ci, jakbyś na chwilę zapomniała.
- Obiecałeś, że mnie wesprzesz i też nie będziesz palić. Minęło ledwo trzy dni, odkąd mi to powiedziałeś, a już czuję u ciebie papierosy.
- Powiedziałem to tylko dlatego, żebyś uwierzyła mi i sama przestała palić. To był jedyny sposób, żeby zmusić cię do rzucenia.
- Czyli ty tak naprawdę mnie okłamałeś? - zapytałam ciszej, czując się trochę tym zraniona. - Wcale nie miałeś przestać palić, prawda?
- To jest jakieś przesłuchanie?
- Odpowiedz mi.
- Cholera, już ci odpowiedziałem. To, że ty nie możesz palić, nie znaczy, że ja też jestem do tego zmuszony, rozumiesz? Tu chodzi o twoje pieprzone zdrowie i to, że to ty nie możesz, a czepiasz się mnie tylko o to, że cię okłamałem w tej sprawie.
- Czyli, że kłamstwo to nic takiego? W takim mamy żyć związku?
- A twoje palenie to nic takiego? To, że z dnia na dzień zabijasz siebie to nic takiego? Udusisz się łącząc to z astmą, nie rozumiesz? To ja powinienem być zły o twoje palenie, ale jestem jeszcze cierpliwy. Ale jak ja zapaliłem po złożonej tobie obietnicy to już jestem najgorszy, tak? To jest taka sama kwestia jak z tobą. I wiesz co? Tak, paliłem pod twoim wieżowcem zanim tu przyszedłem i nie mam zamiaru przestać, bo tu chodzi o ciebie, a nie o mnie. Ja w rzeczywistości przyrzekłem sobie, że nie będę ćpać i się do tego stosuję, a ty... ty chyba nawet nie zadajesz sobie trudu, by przestać palić. Nie było dnia, żebyś nie zapaliła papierosa, wiem to. Nie okłamuj mnie, bo potrafię wyczuć, jak kłamiesz. - Wstał z kanapy i zebrał swoje rzeczy z ławy, które schował do kieszeni i nawet na mnie nie zerkając, zaczął kierować się na korytarz.
- G-gdzie ty idziesz? Myślałam, że jeszcze ze mną posiedzisz – powiedziałam niespokojnie, prędko wstając z kanapy. - Louis – zawołałam go, przyspieszając kroku. - Louis!
- Miałem zostać na noc, ale już raczej nie zostanę – usłyszałam pomruk.
- Poczekaj, proszę. - Podbiegłam do niego, zanim zdążył wyjść. Złapałam go za ramię, tak, że odwrócił się w moją stronę mimowolnie, a ja nie musiałam używać do tego nawet siły. - Przepraszam, nie powinnam tego powiedzieć. Przepraszam, że tak zareagowałam. Masz rację, nie cię obwiniać o to, bo rzeczywiście to ja prędzej powinnam przestać palić. Wiem, że jestem głupia, zdaję sobie z tego dobrze sprawę i... naprawdę przepraszam. Zostań tylko ze mną, proszę – mówiłam niemal błagalnym tonem, odrobinę piszcząc, bo mój głos nie wrócił jeszcze do normy. Z każdym moim słowem widziałam, jak wyraz jego twarzy łagodnieje i staje się mniej agresywny niż jeszcze przed chwilą.
Nastał moment ciszy, podczas której spojrzał mi w oczy i odetchnął. Nie widziałam już furii w jego spojrzeniu, ale prawdziwe uczucie. Wyciągnął ramiona w moim kierunku i przygarnął mnie mocno do siebie, a potem poczułam, jak całuje mnie w czubek głowy.
- Nie jesteś głupia, nie waż się tak nigdy o sobie mówić ani myśleć.
- Zostaniesz? - zapytałam cicho w jego klatkę piersiową.
- Zostanę – zgodził się. - Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak bardzo boję się o twoje zdrowie – dodał znacznie ciszej, na co uniosłam głowę i na niego spojrzałam.
- Naprawdę?
- Myślałaś, że nie? Boję się, że możesz się udusić. Może gdyby nie ta astma, aż tak bardzo by mnie to nie niepokoiło. Boję się, że zachorujesz na serce jak twoja mama albo będziesz miała raka. Boję się, że przez te papierosy odejdziesz, a ja nie chcę stracić kolejnej osoby. Nie chcę, by odeszła tak świetna dziewczyna jak ty, już nie raz ci to mówiłem – cicho tłumaczył, a ja zobaczyłam łzy stojące w jego oczach. Poczułam, że w tej chwili mówi to szczerze, prosto z serca.
- Ja też chciałabym, żebyś przestał palić, ale bardziej zależy mi na tym, żebyś nie ćpał.
- Nie tknąłem narkotyków odkąd dowiedziałaś się, że je biorę. Teraz ty wypełnij swoją część obietnicy. Przykro mi będzie, jeśli nawet nie spróbujesz.
- Spróbuję – powiedziałam szybko. - Tylko mi pomóż. Sama już sobie nie radzę i nie potrafię rzucić. Zwykłe tabletki dla palaczy w ogóle mi nie pomagają, a moje uzależnienie jest tak silne, że papierosy mogę kupić w każdej chwili, jeśli głód zżera mnie od środka. Nie mam tak silnej woli jak ty, więc w ogóle mi to nie wychodzi. Tylko nie krzycz już na mnie za te papierosy, bo ja naprawdę sama nie potrafię.
- Nigdy nie powiedziałem, że ci nie pomogę, to ty nie chcesz mnie prosić o to. Zawsze pomagam i teraz nie będzie inaczej. Pojadę jutro rano po plastry dla palaczy dla ciebie i tego spróbujemy, dobrze? To powinno pomóc, chyba jest wystarczająco silne. - Pogłaskał mnie po policzku.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się smutno. - Może w końcu się uda...
- Uda, zobaczysz. I ja też rzucę, spróbuję przynajmniej. Nie kłamię teraz.
- Nie powinnam chyba zakazywać ci palić.
- Nie, w porządku. Chyba tak będzie dla mnie lepiej. Tylko na początku będę robił to małymi krokami, bo nie wiem, czy mój organizm nie dozna jakiegoś szoku po odstawieniu dwóch używek niemal w tym samym czasie. Ale obiecuję, że tym razem spróbuję.
- Wierzę ci. Kocham cię i tylko to się liczy. Chcę, żebyś żył i był tu ze mną.
- Jestem tutaj.
- Żebyś był dalej. Nie jeden dzień, nie tydzień, miesiąc. Chcę, żebyś był dłużej niż chwilę. Tylko nie pomyśl, że do czegoś cię zmuszam. Chodzi mi tylko o to, żebyśmy oboje żyli i byli szczęśliwi. Choć zdaję sobie sprawę z tego, jak to płytko brzmi.
 - Nigdzie się nie wybieram, złotko. Jeszcze na mnie nie jest pora. - Ponownie schował mnie w swoich ramionach, w których czułam się naprawdę bezpieczna. - To co? Zamówimy jakąś pizzę, nie? - zapytał po chwili ciszy, kompletnie mnie tym rozśmieszając.

***

Nie otwierając oczu, przesunęłam się na lewy bok łóżka, by przytulić się do mojego chłopaka, lecz nic innego niż pościel nie wyczułam. Otworzyłam ostatecznie oczy i westchnęłam, gdy nie zobaczyłam obok nikogo. Był tu przecież w nocy, prawda? To mi się nie mogło przyśnić, bo pamiętam, że zasypiałam przy nim.
Przejechałam dłonią po jasnym prześcieradle – było chłodne, co znaczy, że już dawno go nie było, przynajmniej w tym łóżku. Poczułam drobne ukłucie w sercu. Przekręciłam się na plecy i spojrzałam w sufit. Albo wrócił bez słowa do domu, albo jeszcze gdzieś u mnie jest. Jedno z dwóch, innego wyjścia nie ma, nie rozpłynął się w powietrzu. Tylko mam nadzieję, że jednak został i nie jest jednym z tych chłopaków, którzy wychodzą tak po prostu po spędzonej wspólnie nocy. Tego bym szczerze nie chciała. Ale przecież przez ten miesiąc było normalnie i jeszcze nie zdarzyło się, by naprawdę wyszedł bez powiedzenia mi o tym, więc szansa, że wciąż przebywa w moim mieszkaniu jest dość duża. Tylko, dlaczego mam dziwne wrażenie, że jednak sobie poszedł? Czy w ogóle byłby do tego zdolny po ostatniej nocy? Myślę, że chyba nie... chyba.
Podniosłam się z poduszek, przeczesałam dłonią rozczochrane włosy i zaraz zakaszlałam, czując mocne drapanie w gardle. Może w końcu bym wyzdrowiała? Wstałam z łóżka i sięgnęłam po bieliznę, którą zaraz naciągnęłam na siebie. Zmienię na nową, gdy pójdę się myć, ale najpierw sprawdzę, czy rzeczywiście zostałam sama. Schyliłam się po wczorajszą bluzkę i narzuciłam ją na siebie. O dziwno, nie było mi zimno. Na razie, to pewnie tylko kwestia czasu. Przetarłam dłonią jeszcze zaspaną twarz i wyszłam z sypialni. Przeszłam przez korytarz, salon i weszłam do kuchni, i nigdzie go nie było. Dopiero na lodówce zauważyłam przyczepioną magnesem z widokiem plaży LA, niedużą karteczkę, więc od razu podeszłam bliżej, by przeczytać to, co na niej jest.
'Pojechałem do apteki. Niedługo wrócę. Kocham – Louis'
Och, czyli jednak nie zostawił mnie tak bez słowa. Nie jest na szczęście jednym z tych facetów, którzy uciekając z samego rana. Byłabym szczęśliwa, gdyby w dalszym ciągu tak było. To oznaczałoby, że naprawdę jestem dla niego ważna. Zostawił karteczkę, żebym się nie martwiła lub nie ubzdurała nie wiadomo czego.
Odwróciłam się od lodówki i wraz z tym, jak na zawołanie, usłyszałam szczęk zamka drzwi wejściowych. Co znaczy, że nie tylko wrócił Louis, ale też wygląda na to, że zabrał moje klucze na ten czas, co pozwala mi myśleć, że w ten sposób, po raz kolejny zadbał o moje bezpieczeństwo i zamknął moje mieszkanie, żeby ponownie się do mnie nie włamano. Wspominałam już, jak bardzo jest kochany względem mnie?
Wszedł do kuchni, a gdy mnie zobaczył, od razu się uśmiechnął.
- Myślałem, że zdążę wrócić, zanim się obudzisz – powiedział, odkładając papierową torebkę na wyspę kuchenną, i podszedł, by zaraz mnie pocałować. Lepiej nie będę mu wspominać, że ja natomiast myślałam, że wrócił do domu. Może nie zareagowałby źle, ale mogłoby zrobić mu się przykro.
- Po co byłeś w aptece? - zapytałam, gdy się ode mnie odsunął.
- Mówiłem ci, że pojadę po te plastry nikotynowe dla ciebie, bo zazwyczaj przykleja się je rano – wyjaśnił.
- To która w takim razie jest godzina? - zapytałam trochę zaskoczona.
- Koło ósmej, dziewiątej? Jakoś tak. Mogłaś jeszcze pospać przecież.
- Właśnie, mogłam. Chyba wyczułam, że nie jesteś przy mnie. Widzisz? To już uzależnienie. Wariuję, gdy nie ma cię obok. - Roześmiałam się równo z nim.
- Chyba mam podobnie – przyznał, mrużąc jedno oko. - To co? Przyklejasz ten plaster? Zaczynamy twoją terapię? - zapytał zachęcająco.
- Wezmę najpierw prysznic, co? Idziesz ze mną?
- Już się myłem – odparł, a ja spojrzałam na jego ubranie.
- Skąd wziąłeś ciuchy na przebranie? - zapytałam podejrzliwie.
- Wstąpiłem na dosłownie chwilę do domu, ale jak widzisz, wróciłem do cienie, nie mogłem tak cię zostawić.
- Nie jedziesz do biura dzisiaj?
- Wczoraj długo siedziałem, więc dziś nic się nie stanie jak nie pojadę. Nie mam żadnych spotkań, więc jakby mogę mieć wolne.
- Nie ładnie tak robić sobie wagary. - Uśmiechnęłam się zadziornie i dzióbnęłam go palcem wskazującym w klatkę piersiową.
- Przypominam ci, że nie jesteśmy już w szkole, a firma jest moja.
- Oj, nie dasz mi się trochę z tobą podroczyć.
- Cały czas ci pozwalam, mądralo. - Zaśmiał się, a ja przewróciłam oczami i zaraz usłyszałam, jak w mojej sypialni dzwoni telefon.
- O, widzisz? To znak. - Wskazałam na wyjście z kuchni.
- Jaki znak?
- Że muszę już iść – odpowiedziałam, wychodząc z pomieszczenia.
- Gdzie?
- Myć się – krótko wyjaśniłam i ruszyłam szybkim krokiem do swojego pokoju, żeby zdążyć jeszcze zanim ktoś się rozłączy.
Wpadłam do sypialni i chwyciłam swojego smartfona, na którym dostrzegłam wyświetlające się imię Jordyn.
- Słucham?
- Dzień dobry, pani Miller. Przepraszam, że przeszkadzam. Wiem, że jest pani chora, pan Rivers mówił, ale czy nie ma cienia szansy, żeby dzisiaj pani przyjechała? Oczywiście nie naciskam, to pani wybór...
- Nie, spróbuję przyjechać, ale dopiero jakoś koło czternastej, piętnastej, nie wcześniej. To coś ważnego? Muszę zaraz przyjeżdżać czy mogę potem?
- Kilka rzeczy do sprawdzenia i wypełnienia, to wszystko. Ale jeśli nie da pani rady, to...
- Nie, spokojnie, Jordyn. Czuję się lepiej. Przyjadę potem i zabiorę ze sobą resztę dokumentów.
- Dobrze.
- Do widzenia, Jordyn. - Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na łóżko. Od razu poczułam ramiona oplatające mnie w pasie i cicho zamruczałam. - To wracamy do pracy.
- Musisz jechać do firmy, tak? - westchnął, muskając nosem moją szyję.
- Jeszcze nie jadę. Potem.
- To pojadę z tobą, hmm?
- Jesteś pewny, że chcesz? Będę siedziała pewnie tylko w papierach.
- No, to co? Zobowiązałem się opiekować tobą, kiedy jesteś chora, więc przynajmniej ci potowarzyszę. Ewentualnie mogę w czymś pomóc.
- Wiesz, że jesteś kochany? - Odchyliłam głowę do tyłu i na niego spojrzałam.
- A wiesz, że nie podoba mi się to, że pracujesz, gdy jesteś chora? - odpowiedział pytaniem na pytanie, na co od razu westchnęłam. - Powinnaś odpoczywać, żeby szybciej wyzdrowieć. Leki nie załatwią wszystkiego.
- Wiem. I wiem, że się o mnie martwisz, ale muszę. Mam obowiązki, Tristan nie zrobi wszystkiego za mnie. Przecież sam dobrze wiesz, jak to funkcjonuje przy własnej firmie. To jakbyśmy pracowali całodobowo.
- Musimy zrobić sobie jakieś wakacje od tego wszystkiego. Tylko ty i ja.
- Och, chciałabym. - Roześmiałam się, opierając plecy o jego tors. - Z wielką chęcią.
- To, na dobry początek, co powiesz na naleśniki na śniadanie? - zaproponował, a ja nieoczekiwane zaniosłam się kaszlem. Uduszę się, słowo daję.
- A umiesz? - zapytałam, gdy już się uspokoiłam i odwróciłam twarzą do niego.
- Wątpisz w moje, i tak nikłe, zdolności kucharskie?
- Ja w ciebie nigdy nie wątpię, kochanie. - Uśmiechnęłam się i oplotłam ramionami jego szyję.

***

*Louis*

W firmie spędzamy już piątą godzinę, a ja niedawno skończyłem drugą kawę, którą dostałem od Jordyn – sekretarki Cassandry. Powoli zaczyna się ściemniać, bo już dość późno, a z domu nie wyjechaliśmy stosunkowo wcześnie, ponieważ oboje raczej nie spieszyliśmy się jakoś z tym. I może to był błąd, bo zawsze lepiej jest przyjechać wcześniej, żeby nie siedzieć do późna. I może to był też błąd, że zgodziłem się, żeby wypuścić Cass z domu. Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że ma mnóstwo obowiązków na głowie i musi pracować, ale nie wyzdrowiała jeszcze do końca i chyba to nie był najlepszy pomysł. Pozwoliłem jej na przyjazd tu, bo wiem, że dla niej to jest ważne i nawet, gdybym jej się sprzeciwił, to i tak znalazłaby sposób, by tu trafić. Ona już taka po prostu jest: odpowiedzialna, pracowita i zawsze musi postawić na swoim. Czasem mam też wrażenie, że niekiedy jest nawet gorsza ode mnie. Jej naprawdę zależy na firmie, widzę to, inaczej nie byłoby jej tutaj, tylko leżałaby dalej w łóżku. Chyba byłaby zdolna zrobić wszystko dla swojej firmy, już sama kradzież pieniędzy dla niej, namieszanie w tych dokumentach i umowach z bankiem, było ogromnym wyczynem.
Czytałem o tym, co osiągnęła wraz z Tristanem i wiem, że w pełni zapracowała na to wszystko. Co nieco mówiła mi jakiś czas temu o problemach finansowych jej rodziny i ona całkowicie zasłużyła, by być teraz na tym stanowisku. Może ja rzeczywiście postawiony jestem 'wyżej', w końcu to Apple, ale nawet na tej pozycji jestem z niej dumny, że ma siłę, by władać tym wszystkim. I bez względu na to, co mogłoby się ewentualnie wydarzyć, zamierzam wspierać ją na każdym kroku. Wierzę, że ta dziewczyna może osiągnąć jeszcze nie jedno i jestem pewny, że właśnie tak będzie.
A co ja mogę robić tutaj przez tyle czasu? Raczej nie przyjechałem tylko po to, żeby siedzieć nad nią, patrzeć jej przez ramię i jeszcze obserwować, jak oddycha. Tak, główny powód, dlaczego przesiaduję już kolejną godzinę w jej biurze, to rzeczywiście ten, by mieć ją na oku. Martwię się o nią, bo wciąż jest chora i jestem tu żeby w każdej chwili móc zabrać ją do domu. Poza tym, chyba mam prawo spędzać z nią czas, nawet w ten sposób, gdy i ona pracuje, i ja też coś robię. Oczywiście, nie siedziałbym tutaj tak cały czas i się nudził, bo oczywiste jest to, że teraz za bardzo z nią nie pogadam, bo wypełnia swoje obowiązki i nawet pewnie nie słuchałaby mnie, więc wstąpiliśmy na chwilę do mnie do domu i zabrałem ze sobą laptopa. W tym czasie, w którym ona pracuje, ja też mogę coś robić przykładowo: odpisywać na e-maile, czytać jakieś nowe umowy czy inne gówno tego typu. Nie żebym się jakoś specjalnie do tego zmuszał. Jestem świadom tego, że i tak muszę to zrobić i tak, i to mnie nie ominie. A pozycja, którą zajmuję w firmie, mówi sama za siebie. Może i mogę sobie nie chodzić do firmy, kiedy nie chcę, ale podobnie jak Cassandra, ja też mam zobowiązania i muszę się ich trzymać inaczej to, co posiadam może szybko runąć. Nawet najpotężniejsza firma może się stoczyć. I tak, wiem, że jestem niezwykle skromny, mówiąc z taką pewnością, a nawet myśląc, że moja firma jest najpotężniejsza na świecie. Cóż poradzić? Taki jestem. Może za często się przechwalam i powinienem czasem przestać, ale to samo ciśnie mi się na język. Co wcale nie oznacza, że moja samoocena jest wygórowana, bo jest raczej przeciwnie. Moje mniemanie o sobie jest stosunkowo niskie, nie tak jak co niektórym mogłoby się wydawać. Ale o moim życiu, ciasno powiązanym z przeszłością, może kiedy indziej? Nie mam ochoty o tym myśleć, a na rozmowę z osobą, która powinna o tym wszystkim wiedzieć, jest zdecydowanie za wcześnie. Kiedyś dam jej poznać siebie głębiej, kiedyś dowie się o mnie wszystkiego i może kiedyś w pełni mnie zrozumie, kiedyś.
Przesunąłem kubek po kawie dalej na stoliku, by przez przypadek zaraz go nie zrzucić. Tak, wiem o tym, że jestem bardzo rozsądny, pijąc tak późno kawę. Tylko że plus jest taki, że jestem jedną z tych osób, które potrafią potem zasnąć. Na mnie ten napój działa tylko rano, a potem to już nie bardzo, nawet, gdybym pił go nie wiadomo ile.
Zerknąłem znad ekranu na Cass, która trzymała w ręku jakiś plan domu i go oglądała, a w drugiej dłoni miała kolorowe zdjęcie, niewidoczne dla mnie z tej odległości, zapewne było to powiązane z kolejnym projektem wnętrz. Ale ta chwila spojrzenia na nią wystarczyła, żebym zobaczył, że oczy jej błyszczą i nie wygląda najlepiej, a raczej na bardziej zmęczoną. To jasne, że po tylu godzinach ma prawo być zmęczona, ale to raczej teraz powiązane jest z jej przeziębieniem. Nawet jakoś specjalnie nie stroiła się do firmy, by wyglądać jak typowa bizneswoman. Chociaż dla mnie, wygląda dobrze we wszystkim, co ma na sobie, dzisiaj tak samo. Ciemne, wąskie jeansy, szerszy sweter o grubym splocie w kolorze kawy z mlekiem, a może bardziej brązu - nie znam się na tych barwach - i ten jej lekko niechlujny kok... nawet to czyni ją piękną. Nie zdaje sobie też sprawy, że bez makijażu również jest śliczna i dzisiaj dobrze to widać, bo bardzo mało go ma. Ale jak to mówią? Pięknemu we wszystkim pięknie, a ona nie jest wyjątkiem.
Wstałem z kanapy, która była umieszczona w biurze szatynki i powoli podszedłem do kobiety. Na jej biurku porozrzucane były wszelkie zdjęcia pomieszczeń, jakieś próbki materiałów, farb i cholera wie, co jeszcze, ale to wszystko nawet ciekawie wyglądało. Położyłem dłoń na jej plecach, doglądając rzeczy na biurku. Spojrzała na mnie, podnosząc głowę i wtedy usłyszałem cichy pomruk niezadowolenia. Oparłem się tyłem o biurko, a ją pocałowałem w czoło. Od razu poczułem, że było bardziej gorące niż jeszcze przed godziną. Odsunąłem się i dostrzegłem rumieńce na jej twarzy, a potem dotknąłem jej czoła, policzków i nawet ramienia, które było na tą chwilę odkryte, bo zsunął jej się sweter. Była cała rozpalona.
- Znów masz gorączkę – odezwałem się.
- Więc już wiem, czemu mi tak zimno – wymamrotała.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że ci zimno? Powinniśmy wracać do domu.
- Nie – jęknęła. - Muszę pracować, muszę to skończyć.
- Ale nie kosztem zdrowia. Zabierz to ze sobą i zrobisz to później. Poza tym, zrobiłaś chyba to, co ważniejsze.
- Nie mogę teraz jechać.
- Możesz i musisz. Jest już późno, powinnaś odpocząć i w pełni się wykurować. Jedziemy do ciebie do domu.
- Jeszcze tylko...
- Nie ma dyskusji – przerwałem jej. - No, już.
Z jękiem opadła na oparcie fotela, zamykając oczy.
- Mam cię zanieść do tego samochodu?
- Skoro już tak bardzo chcesz mnie stąd zabrać, to mógłbyś.
- Cass, wracamy. Nie dasz rady już nic więcej zrobić. Masz gorączkę, to ponad twoje siły.
- Dobrze, niech już ci będzie – mruknęła. - Posprzątasz to za mnie, proszę? - Otworzyła oczy i zrobiła błagalną minę.
- Za bardzo mnie wykorzystujesz, kocie – westchnąłem. - Ale nie mam wyboru, prawda?
- To ty chciałeś tu ze mną przyjechać i siedzieć cały czas – przypomniała mi, skutecznie mnie tym uciszając. W sumie, to w tym ma rację.
Zacząłem zbierać te wszystkie zdjęcia, dokumenty i plany, i wkładać je do teczki, którą zabiera z powrotem ze sobą, żeby mogła to potem znaleźć. W między czasie zauważyłem, że Cass zaczęła chyba powoli zasypiać na fotelu, nawet nie przejmując się tym, co zrobię z jej rzeczami. Wygląda na to, że bardzo mi ufała, inaczej sama by to robiła lub przynajmniej mnie obserwowała. Kolejna rzecz, która utwierdza nasz związek.
Wyszedłem z programów i otworzonych plików na komputerze, wcześniej je zapisując, a potem zamknąłem laptop i schowałem go do pokrowca. Gdy już pozbierałem wszystkie jej rzeczy, założyłem na siebie czarną kurtkę, swojego laptopa również zapakowałem i wziąłem oba sprzęty do ręki.
- Co bierzesz do domu? - zapytałem, a ona otworzyła oczy.
- To – odpowiedziała, biorąc kupkę teczek do rąk, w tym tą, do której chowałem te wszystkie rzeczy.
Pomogłem jej wstać, a ona sięgnęła po płaszcz, który założyła na siebie, i torebkę, którą zawiesiła na ramię. Chciała wziąć teczki ponownie do rąk, ale ją powstrzymałem.
- Ja to wezmę, daj – poleciłem, wyciągając rękę.
- Masz nasze laptopy już, nie masz trzech rąk – mruknęła.
- Poradzę sobie – uparłem się przy swoim i zabrałem od niej dokumenty.
Nie mając za wiele do gadania, bezsilnie westchnęła i się poddała. Zabrała z biurka klucz od gabinetu i powoli skierowała się do wyjścia. Widziałem, że jest mocno zmęczona po jej postawie i od razu, jak odwiozę ją do domu, położę ją do łóżka. I oczywiście, dam jej kolejną dawkę leków, żeby mieć pewność, że szybko się z tego wyleczy.
Wyszliśmy poza jej gabinet. Przystanąłem na chwilę obok biurka Jordyn, kiedy Cass zamykała drzwi kluczem, który za chwilę oddała swojej sekretarce.
- Zostawiłam wypełnione dokumenty u mnie na biurku, a umowę z Schneiderem przeczytam później w domu. Przekaż Tristanowi, jakby pytał, dobrze? - poprosiła Jordyn, przecierając dłonią zmęczoną twarz.
- Oczywiście, pani Miller.
- Resztę biorę do domu, żeby wypełnić i jutro jakoś je dostarczę.
- Przywiozę je – odezwałem się, a one obie na mnie popatrzyły. Cass z podziękowaniem się uśmiechnęła do mnie, co odwdzięczyłem.
- Kiedy pani teraz wróci do firmy? Nie chciałaby, oczywiście, pani popędzać, ale panuje małe zamieszanie i pan Rivers chyba nie ze wszystkim sobie radzi – wyjaśniła niespokojnie.
- Dzisiaj piątek? - zapytała ją Cass, a ona przytaknęła. - W takim razie, jutro na pewno mnie nie będzie, ale od poniedziałku powinnam już być. Jakby coś się działo, to dzwoń do mnie, a przyjadę. Nie wahaj się, dobrze?
- Dobrze, pani Miller. - Kiwnęła głową.
- Pójdę już.
- Życzę powrotu do zdrowia – powiedziała, kiedy już zaczęliśmy odchodzić, więc Cassandra odwróciła się na chwilę do niej i uśmiechnęła.
- Dziękuję, Jordyn – odpowiedziała odrobinę ciszej i zaraz spojrzała na mnie. - Daj mi jedno i mnie przytul, hmm? - złapała za pokrowiec jednego z laptopów, więc byłem zmuszony, by go jej oddać. - Będę tak samotnie szła, w dodatku chora? - wymamrotała, przysuwając się bliżej mnie.
Objąłem ją ramieniem, które miałem wolne i pocałowałem jej czoło. Zaczęliśmy iść w kierunku windy, a ja cieszyłem się, że tych teczek nie jest za dużo, żeby wysunęły mi się spod pachy. W połowie korytarza, oczywiście, zostaliśmy zatrzymani, bo wiadomo, że życie tutaj bez szefowej nie może normalnie się toczyć. Nie to, żebym na coś narzekał. Mówię tylko, co widzę.
- Pani Miller, dobrze, że pani jest. - Podbiegł do nas jakiś zdyszany mężczyzna. - Cała linia z ubraniami znowu stanęła. Ta maszyna kolejny raz się popsuła – zaczął narzekać.
Cassandra tylko spojrzała na mnie ze zmęczeniem wymalowanym w oczach i już wiedziałem, że chce, bym się tym zajął, bo sama nie ma sił. To, że pierwszy raz pozwala mi o czymkolwiek decydować w swojej firmie, to naprawdę duże posunięcie. Jeśli mi na to pozwala, to znaczy, że rzeczywiście mi ufa. Sam ,osobiście, nie wiem, czy postąpiłbym tak samo na jej miejscu. Ale to chyba tylko zbliża nas do siebie. Wspólne decyzje, wsparcie, pomoc... O to chodzi w związku, tak? Tylko że ja nie powinienem decydować w kwestiach firmy, ale ona widocznie tego chce. Może uważa, że jestem po prostu bardziej doświadczony czy znam się lepiej na biznesie.
- W takim razie wezwij kogoś do naprawy. To tak trudno? - zapytałem mężczyznę, a on otworzył szerzej oczy i spojrzał na Cassandrę.
- Ale pani Miller...
- Pani Miller jest chora, więc nie zawracaj jej głowy jeszcze tym – przerwałem mu.
- Ale to...
- Dobrze, zakupię nowe maszyny w najbliższym czasie – odezwała się Cass chrypiąc i natychmiast złapała się za gardło. - Niech pan już idzie i wezwie majstra do naprawy – dodała, a on przytaknął i odszedł. - Zwariuję z nim – wymamrotała i zaczęła mnie ciągnąć do windy. - Zwolnię go chyba kiedyś.
- Kogo zwolnisz? - usłyszeliśmy głos za nami, gdy byliśmy już obok windy. Oboje się odwróciliśmy i zobaczyłem Tristana. - Cześć, wam – przywitał się, przytulając Cass, a mnie podając rękę. - Myślałem, że będziesz leżeć jeszcze w domu, chora przecież jesteś. Nie wyglądasz dobrze. Dlaczego przyjechałaś?
- Jordyn dzwoniła, żebym powypełniała papiery na dziś. Połaziłam też po pracownikach.
- Mogłem przecież przywieźć ci te dokumenty. - Zmarszczył brwi.
- Mówiła też, że jest zamieszanie w firmie i nie bardzo sobie radzisz.
- Nie ma zamieszania. Jordyn, jak zwykle wszystko wyolbrzymia. Po prostu, jak ciebie nie ma pracownicy trochę sobie odpuszczają, ale radzę sobie jakoś i zaganiam ich do pracy.
- Ufam, że nie poniesiesz tej firmy na dno. - Zaśmiała się cicho.
- Ty się tutaj niczym nie przejmuj, tylko jedź do domu i odpoczywaj.
- Właśnie, zabieram ją do domu – odezwałem się, patrząc na szatynkę. - Ją trzeba siłą stąd wyciągać. Siedziałaby tu dalej, gdyby mogła.
- Tak, nie ma tu bardziej upartej osoby od niej – zgodził się ze mną. - Zabieraj ją stąd i niech nie przyjeżdża, póki nie wyzdrowieje.
- Chłopaki, dacie spokój z tym? Nie umieram, jestem prawie zdrowa.
- A ta gorączka teraz? - zapytałem, a ona przewróciła oczami.
- Ale i tak czuję się o wiele lepiej niż przez ostatnie dni. Jak tak bardzo chcesz, żebym leżała, to może byśmy już jechali? Chcę jutro przeżyć dzień bez gorączki, tak? Nie zamierzam chorować jeszcze w weekend. I ty, Tristan, nie zagaduj go, bo nigdy nie wrócę do tego domu. - Pociągnęła mnie za ramię.
- Jeszcze przed chwilą nie chciałaś się nawet stąd ruszać. - Popatrzyłem na nią, zdziwiony jej nagłą zmianą decyzji.
- Odmieniło mi się, kiedy wstałam od biurka. Dlatego chodź, bo się zaraz porzygam i to będzie twoja wina.
- Jedźcie już lepiej, bo będzie ci narzekać tak przez kolejną godzinę – westchnął Tristan, klepiąc mnie po plecach. - Na razie.
- Jeszcze słowo, Tris, a naprawdę ci wynagrodzę to w poniedziałek – warknęła do niego.
- Tak, też cię bardzo lubię, dlatego podrzucę ci w sobotę kolejne dokumenty.



***
- Czuję się okropnie – wymamrotała Cassandra, kładąc się powoli na łóżko w tym ubraniu, w którym była w firmie. Zamknęła oczy i lekko się skuliła.
Odstawiłem swoją torbę z rzeczami obok jej szafy i zdjąłem z siebie kurtkę. Dopiero przyjechaliśmy do jej wieżowca, bo musieliśmy wstąpić jeszcze do mnie, żebym wziął sobie jakieś ciuchy na przebranie. Pomyślałem jednak przyszłościowo i zabrałem też trochę dodatkowych ubrań w razie czego, żeby zostawić je u Cass. Przydadzą mi się, kiedy będę spać u niej kolejnym razie, tak jak dzisiaj. O ile ja mogę pożyczać jej jakieś ubrania od siebie, o tyle ona mi już nie bardzo, bo nie widzę siebie w damskich ubraniach. Zacznijmy od tego, że przede wszystkim byłyby na mnie za małe, a ona w moich, odrobinę za dużych, wygląda wręcz uroczo. Tę noc również spędzę u mojej dziewczyny, bo zwyczajnie nie chcę zostawiać jej samej, gdy źle się czuje i w dodatku jest cała rozpalona. Poza tym, jest piątek, żadne z nas teoretycznie jutro nie pracuje, więc nie ma zbyt wielkiego problemu w tym. Dzisiaj z trzy razy byłem u siebie w domu, a nawet tam dziś nie śpię i ostatniej nocy też nie spałem. Najpierw byłem z samego rana, żeby przebrać się, po drodze, jak jechałem do apteki. Drugim razem wstąpiłem na dosłownie chwilę po laptop, a przed pół godziną byłem trzeci raz z Cass, aby zabrać te ubrania. To zadziwiające, jak czasowo wyrobiłem się z tym wszystkim. A biorąc pod uwagę, że mieszkam 'kawałek' dalej od Cass i też od jej firmy, a Londyn nie należy do najmniejszych miast... niezły jestem. Pewnie, gdybym jeździł wolniej, tak szybko nie pojawiłabym się w tych wszystkich miejscach, bo trzeba przyznać, że trochę czasu to zabiera. Dlatego dobrze było mi wpadać do domu w drodze, gdy jechałem gdzieś indziej. Jeśli, oczywiście, ktokolwiek rozumie cokolwiek z tego, o co mi chodzi, to byłoby mi miło, bo ja sam nie ogarniam tego, w jaki sposób tłumaczę to wszystko w tej chwili. Chyba dziś coś mi się stało. Jeżeli ktoś nie zrozumiał w pełni tego, o co przed momentem mi chodziło, to wcale nie byłbym tym ani zdziwiony, ani urażony.
Usiadłem na łóżku obok Cass i wyciągnąłem rękę w jej kierunku, żeby odgarnąć z jej czoła kilka kosmyków włosów, które na nie spadły. Mimo, że nie czuła się dobrze, w tej pozycji wyglądała dość uroczo, jak małe dziecko.
- Wciąż ci niedobrze? - zapytałem łagodnie, a ona cicho przytaknęła. - Czytałem ulotkę tych plastrów nikotynowych i możliwe, że to skutek uboczny. Coś jeszcze się dzieje? Kręci ci się może w głowie?
- Tak, dlatego mi niedobrze – wymamrotała w poduszkę. - Tak ma być cały czas? Przecież ja się zamęczę.
- Myślę, że powinno ci przejść. To dopiero pierwszy plaster, więc wiadomo, że musisz się do tego przyzwyczaić.
- Długo mam je nosić?
- Przynajmniej miesiąc. Taka kuracja trwa zwykle z dziesięć tygodni, żeby całkowicie rzucić palenie. Damy radę, zobaczysz – pocieszyłem ją.
- Ja dam radę, ty przecież jeszcze nie rzucasz – przypomniała mi.
- Powiedziałem, że najpierw nie ćpam, tak? Papierosy rzucę małymi krokami.
- Ale z nas gang. - Zaśmiała się. - Zamiast walczyć i być groźnym, my rzucamy używki. Wydaje mi się, że to nie tak chyba powinno działać.
- Jeśli nie chcesz żyć, możemy wrócić do starego systemu – mruknąłem lekko poirytowany i przez to zaprzestała śmiania się.
- Muszę zmyć makijaż – jęknęła, siadając na łóżku. Zdjęła w włosów gumkę, pozbywając się swojego koka, a w tym samym czasie usłyszałem pomruk niezadowolenia. - Jeszcze poplątałam całe włosy i teraz muszę je rozczesać. - Zsunęła się z łóżka, ale gdy wstawała, zachwiała się i w ostatniej chwili ją złapałem, by nie uderzyła głową o szafkę.
- Wszystko w porządku? - zapytałem, usadzając ją z powrotem.
- Nie. Kręci mi się przecież w głowie. - Zakryła dłonią pół twarzy.
- Siedź tutaj.
- Muszę się przebrać i jeszcze...
- Pomogę ci, nie wstawaj. Jaką piżamę zakładasz?
- Tą bordową, jest na dolnej półce, po lewej stronie szafy – wyjaśniła, a ja przytaknąłem, że zrozumiałem i podszedłem do mebla, i szybko znalazłem to, o czym mówiła.
Wróciłem do niej z ubraniami, usiadłem obok i zdjąłem jej sweter. Od razu zobaczyłem, jak na jej skórze pojawia się gęsia skórka, a nią wstrząsa lekki dreszcz.
- Zimno ci? - zapytałem, spoglądając na jej twarz, a ona pokiwała głową. Nie chcąc, aby w dalszym czasie marzła bez ubrań, szybko ją przebrałem, a gdy chciałem przykryć kołdrą, zatrzymała mnie. - Co jest? - Zmarszczyłem czoło.
- Miałam jeszcze...
- A, tak, zapomniałem – przerwałem jej, przypominając sobie o tym, że chciała zmyć makijaż i rozczesać włosy. - A więc? Gdzie masz ten płyn czy coś do zmywania tego całego make-upu?
- Jesteś pewien, że chcesz to zrobić za mnie? - Zmrużyła oczy.
- Dlaczego nie? To nie jest przecież takie trudne. Więc?
- W łazience, obok umywalki stoi płyn do demakijaży w białej buteleczce, jest podpisany – wytłumaczyła, wzdychając i oparła się o ramę łóżka.
- Okej.
Zebrałem jej ubrania, które wcześniej miała na sobie i poszedłem do łazienki. Ciuchy wrzuciłem do kosza na pranie, a potem podszedłem do szafki obok umywalki. W stojącym na niej wiklinowym pudełku odnalazłem potrzebny płyn, szczotkę do włosów i białe waciki, i z tym wróciłem do Cassandry.
- Widzę, że we wszystko się zaopatrzyłeś. Zamierasz bawić się w kosmetyczkę i fryzjera? - zakpiła ze mnie z lekkim uśmiechem.
- Ty siedź cicho, podobno źle się czułaś. Jak już ci lepiej to zaraz będziesz sama to robić. Radzę ci się ze mnie nie nabijać, tylko docenić, że masz takiego chłopaka, który się o ciebie martwi i ci pomaga.
- Przecież cię doceniam – powiedziała ciszej, zamykając oczy. - Próbuję tylko rozładować atmosferę, żeby nie było, że jak jestem chora, to musi być od razu ponuro. Trochę śmiechu by nam się przydało.
- To prawda, przydałoby się – zgodziłem się z nią, mocząc jeden wacik płynem, a potem zbliżyłem go do twarzy szatynki i zacząłem zmywać nim jej makijaż, na co od razu mruknęła. - Ale powinnaś wiedzieć, że rozumiem, że jesteś chora i nie masz tyle sil, co zawsze.
- Matko, za co życie mnie tak doceniło, że mam tak świetnego chłopaka jak ty? Czym sobie na to zasłużyłam? - zapytała, spoglądając na mnie, dzięki czemu na mojej twarzy zagościł uśmiech.
- To nie ja jestem świetny tylko ty – odpowiedziałem szczerze i po tym żadne z nas nie odzywało się przez chwilę, aż dopóki nie zmyłem jej całego makijażu. - I widzisz? Jakoś sobie poradziłem z tym.
- Wiesz o tym, jak bardzo delikatny jesteś?
- Staram się. - Mrugnąłem do niej. - Dobra, dasz radę jeszcze chwilę posiedzieć, żebym rozczesał ci te włosy? Czy gorzej ci jest niedobrze?
- Wytrzymam – westchnęła. - Mam się odwrócić?
- Jakbyś mogła. Będzie mi wygodniej, jak będziesz tyłem.
- Jasne – przytaknęła i zaraz siedziała między moimi nogami, odwrócona plecami do mnie, a ja powoli rozczesywałem jej włosy, żeby za bardzo nimi nie szarpać i nie sprawiać jej w ten sposób bólu.
Gdy już kończyłem także i to zajęcie, telefon gdzieś obok zapiszczał, dając znak o wiadomości. Dowiedziałem się, że to smartfon Cass dopiero, gdy po niego sięgnęła i przez przypadek pociągnąłem ją za włosy.
- Aua! - zapiszczała, wyginając się do tyłu i łapiąc się od razu za głowę.
- Przepraszam, to przez przypadek...
- Wiem, to przeze mnie, bo się ruszyłam. Nie przejmuj się.
- Kto do ciebie napisał? - zapytałem ciekawy, gdy robiła coś w telefonie.
- Kelly. Słuchaj: 'We wtorek mam spotkanie z organizatorką ślubu. Dałabyś radę też przyjść? Bardzo byś mi się przydała. Tristana nie będzie. Chodzi o suknię.' - przeczytała wiadomość. - Widzisz? Do wtorku muszę być zdrowa, nie mogę jej zawieść.
- W takim razie, zaraz bierzesz leki i kładziemy się spać. - Odłożyłem szczotkę na bok, gdy skończyłem ją czesać. - Kiedy mają ślub?
- W lutym. Miał być późną wiosną, albo latem, ale nie było już terminów.
- Jesteś jej druhną? - Przytuliłem ją od tyłu i pocałowałem w czubek głowy.
- Tak, dlatego mam też trochę obowiązków. Ale pójdziesz ze mną jako osoba towarzysząca, prawda? - zapytała, odchylając głowę do tyłu, by na mnie spojrzeć.
- Jeśli tylko przed tym mnie nie zostawisz.
- Jeśli to ty mnie nie zostawisz – poprawiła mnie cicho.
- Nigdy. - Pochyliłem się i ucałowałem jej usta, kiedy znalazły się bliżej mnie.

***

*Cassandra*

Nad głową zaczęło mi coś stukać, a stało się to tak głośno i nagle, że natychmiast usiadłam zdezorientowana. Jeszcze nie w pełni rozbudzona spojrzałam w okno i zorientowałam się, że już rano. Na chwilę nastała cisza, lecz gdy już myślałam, że to jednorazowy stukot, gdzieś zaczęła wiercić wiertarka.
- Zabiję się – jęknęłam i opadłam na poduszki. - Dlaczego akurat w sobotę? - wyjęczałam w ramię Louisa, zakrywając ręką jedno ucho.
Od razu spostrzegłam, że mój chłopak również się obudził, bo zaczął cicho mruczeć mi nad uchem. Jednak po 'dźwięku' mruczenia wiedziałam, że jeszcze po części przysypia i podobnie jak mi, nie marzy mu się jeszcze wstawanie z łóżka. Dlaczego akurat dzisiaj? Dobra, może i siedziałam pół tygodnia w domu i mogłam spać, kiedy chcę, ale to w końcu sobota. Dla mnie to jak dzień święty.
Poza tym, przez część nocy znów nie spałam. I nie, to nie było spowodowane gorączką, bo w tym stanie to spałabym już jak dziecko, a tak to zdołałam się obudzić i normalnie kontaktowałam, więc zapewne polepszyło mi się. A obudziłam się, bo Louis znów krzyczał przez sen, znów wołał tą Natalie. Po raz kolejny nie mogłam go dobudzić, bo jakby wpadł, dosłownie, w swego rodzaju szał. Oczywiście, nie dowiedziałam się, co dokładnie mu się śniło, bo poszedł spać dalej. Sama po tym zdecydowałam, że nie będę poruszać lepiej tej sprawy i nie będę się nawet odzywać na ten temat, mówić mu, że to znowu się zdarzyło. Bo co to da? Przecież i tak o niczym mi nie powie, więc nie ma sensu. Muszę sama zaczekać na prawdę. Tylko że trochę ta cierpliwość zaczyna mi umykać. Ale wytrzymam, nie mogę być nachalna i wciąż go o to wypytywać, bo wiem, że pewnie dobrze to by się nie skończyło i możliwe, że nawet nic bym nie zyskała. Na razie nic nie tracę,. Gdy coś przede mną ukrywa. Ale temat Natalie najlepiej zamknąć. To nie jest przyjemne, gdy nawet nie wiesz, o co chodzi.
- Ktoś ma remont? - zapytał Louis z poranną chrypką.
- Najwyraźniej któryś z sąsiadów – mruknęłam.
- Dlaczego wydaje mi się, że to stuka dosłownie nad moją głową?
- Właśnie, tylko ci się wydaje. Przecież nade mną nikt nie mieszka, bo to część mojego penthouse'a. To ktoś z mieszkania obok wierci – wyjaśniłam poirytowana hałasem. - Ja chcę spać! - jęknęłam zrozpaczona i od razu poczułam, jak Louis przekręca się na bok i delikatnie opiera brodę na czubku mojej głowy, ale w żadnym wypadku nie sprawiał mi tym jakiegokolwiek bólu. Traktowałam ten gest bardziej jako znak, że przy mnie jest – czułam się bezpiecznie.
- Może przestaną zaraz – wymamrotał Louis.
- Szczerze w to wątpię. Będą wiercić aż rozboli mnie głowa i cały dzień będę miała popsuty. Nie mogę przecież zabronić ludziom remontu, bo cisza nocna pewnie dawno już minęła. - Jednocześnie z tym, gdy to powiedziałam, coś huknęło głośniej niż przedtem i aż się wzdrygałam. - Mam ochotę się stąd wynieść.
- Przenieśmy się do mnie, co? - wymruczał, zaczynając składać pocałunki na mojej szyi w niezwykle powolnym tempie. - Oboje się wyśpimy, potem wspólne śniadanko, możesz zostać na dłużej.
- Mhm... bardzo kusząca propozycja, panie Tomlinson. Trudno przejść obok tego obojętnie.
- A więc, jaka decyzja, panno Miller? Czas mija i ta transakcja zaraz wygaśnie.
- Nie przemyślałeś tego, że Harry się buduje obok ciebie i też jest tam zapewne głośno, jak codziennie – przypomniałam mu.
- Akurat, jak na złość, gdy jestem u ciebie, ich tam nie ma. Mają kilka dni wolnego, poza tym jest sobota, więc wtedy nigdy nie pracują. I dziś jest tam tak cichutko jak teraz marzysz. - Nieprzerwanie całował moją skórę, co było bardzo przyjemne.
- Przekonałeś mnie.
- To zaraz się stąd zmywamy i tam jedziemy – zdecydował. - Naprawdę mi też chce się spać.
- Yhm... Louis, musisz się ogolić, kłujesz – mruknęłam, lekko przekręcając głowę, gdy włoski jego brody za bardzo wbijały mi się w skórę.
- Jak już zrobiło się dość romantycznie, to musiałaś coś przygadać – westchnął.
- Bo kłujesz mnie – powtórzyłam pewniej.
- A co ja mam powiedzieć, gdy twoje włosy cały czas wpadają mi albo do oczu, albo do ust? Jakoś ci tak nie narzekam.
- Och, zamknij się, Tomlinson – wymamrotałam, przejeżdżając dłonią po jego torsie.

***

Po wyjściu spod prysznica, owinęłam się ręcznikiem i zaraz zorientowałam się, że nie wzięłam ze sobą żadnych ubrań na przebranie, nawet bielizny, i w połowie naga muszę jakoś wrócić do sypialni Louisa. Łatwiej byłoby, gdybym myła się jednak w jego łazience, a nie w tej w pokoju gościnnym, bo teraz muszę tak przejść prawie na drugi koniec domu, ale cóż... Mówi się trudno, nie mam w sumie wielkich oporów, by przejść kawałek w ręczniku ledwo zakrywającym dupę i cycki, nie bardzo mam się czego wstydzić. Poza tym, to jest dom Louisa, więc żadna inna osoba w tym budynku nie ma prawa nawet tknąć mnie palcem i wiem, że nawet nikt nie odważyłby się tego zrobić, bo Louis od razu zdolny byłby nawet do morderstwa. Nie mówiłabym tego, gdybym go nie znała i nie wiedziała, że jest kryminalistą jak ja. Tylko problem w tym momencie był taki, że gdy spojrzałam w lustro, ten ręcznik naprawdę za dużo nie zakrywał, a większego nie mogłam tu znaleźć. I zdaję sobie też sprawę z tego, że mogę tym kusić. Tylko że nie działoby się to, gdybym nie zapomniała o ubraniach albo prysznic w łazience Louisa działałby. Oczywiście, gdy miałam się myć, okazało się, że nagle się zepsuł, a ja nie chciałam brać kąpieli, więc przeniosłam się do pustego pokoju z łazienką. Ironia losu, że tak to wszystko się potoczyło, prawda?
Zabrałam z półki brudne ubrania, które miałam na sobie przed wzięciem prysznica i wyszłam z zaparowanej łazienki, a potem także z sypialni dla gości i gdy znalazłam się na korytarzu, od razu poczułam, że jest znacznie chłodniej. Czyżbym myła się aż tak gorącą wodą, że nie czułam tego? Chyba teraz mogłabym się tego po sobie spodziewać.
Przeszłam przez pół korytarza i nagle obok otworzyły się drzwi, przez które wyszedł Harry i kiedy mnie zauważył – szerzej otworzył oczy. Wspominałam już, jakie mam szczęście? Mówiłam, ironia losu. Widoczne było, jak próbował nie zwracać uwagi na mój 'ubiór', bo chyba nie wiedział, gdzie ma patrzeć i co powiedzieć. Cały czas otwierał i zamykał usta, ale nie odezwał się słowem. Był zmieszany i chyba próbował też za bardzo się we mnie nie wpatrywać. Przewróciłam oczami i postanowiłam jakkolwiek mu pomóc wyjść z tego zdezorientowania.
- No, już, ogarnij się, Styles. Nic nadzwyczajnego, nie jestem modelką z okładek Playboya, więc możesz w końcu się odezwać. Nie miałam na celu tak paradować, tylko przejść do innego pokoju.
- Ty to potrafisz skutecznie człowieka i zgasić, i jednocześnie zmieszać – mruknął, mrużąc przy tym oczy.
- Taki dar, co zrobisz. - Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Słuchaj, szukałem cię wcześniej, mam sprawę do ciebie – zaczął, opierając się bokiem o ścianę i krzyżując ramiona na torsie.
- Byle nie matrymonialną, jestem zajęta.
- Pytam poważnie – westchnął, na co odetchnęłam głęboko. - Ale mogę przyjść do ciebie potem, bo teraz jesteś chyba... trochę... no wiesz – dodał, spoglądając wypominająco na ręcznik na moim ciele.
- No, mów. Tylko streszczaj się, bo chciałabym się ubrać. - Uśmiechnęłam się teraz ironicznie i bardziej przytrzymałam ręcznik, by zaraz mi nie spadł. Na szczęście, trzymał się dość mocno.
- Za jakieś 2-3 miesiące mój dom będzie już raczej postawiony i zostanie mi do zrobienia środek. Czy twoja firma nie zajęłaby się urządzeniem mi wnętrz? Wiesz, wszystko od podstaw, włącznie z kolorem ścian, panelami, meblami... wszystko, rozumiesz, nie?
- Tak, jasne. Nie ma problemu. Jeśli chcesz, to możemy już nawet coś kombinować, tylko musisz podrzucić mi plan budowy z rozmieszczeniem każdego pomieszczenia i w ogóle.
- O, to może nawet i lepiej. Od razu twoja ekipa weszłaby po tych, co teraz robią.
- No, nie ma problemu – powtórzyłam.
- Dużo zapłacę? - Zmrużył jedno oko, a ja wybuchłam śmiechem.
- Nie wiem, czy to odpowiedni moment, by gadać o pieniądzach. Ale chcesz, żebyśmy zrobili wszystko od podstaw, więc się domyśl. Nie wypłacisz się do końca życia – zażartowałam.
Przestałam się śmiać, gdy poczułam, że ktoś kładzie mi dłonie na tyłku i zaraz poczułam, jak tył ręcznika jest lekko obciągany. Szybko odwróciłam się i zauważyłam Louisa, który tylko się uśmiechnął i objął mnie w pasie, na co od razu pokręciłam głową. Jest niemożliwy.
- Nie masz własnej dziewczyny, Styles? Cindy czeka na dole, jakbyś nie wiedział – odezwał się szatyn, na co Harry przewrócił oczami.
- Nic jej nie zrobiłem, nawet nie dotknąłem, więc nie zaczynaj, dobra?
- O, w to nie wątpię, bo już tych rąk nie miałbyś przy sobie.
- Kochany, jak zawsze – mruknął. - To niedługo podrzucę ci wszystko do firmy, Cass – zwrócił się do mnie, a gdy przytaknęłam, odszedł od nas.
Louis pozwolił mi się ruszyć dopiero, gdy miał pewność, że Harry'ego nie ma już w pobliżu.
- Naprawdę już nie mogę chodzić i ruszać się, kiedy chcę? - zakpiłam z niego.
- To Styles. Specjalnie jeszcze by się odwrócił, żeby zobaczyć, jak ruszasz tyłkiem. Nawet, jeśli jest z kimś w związku.
- Jesteś zazdrosny – stwierdził, uśmiechając się, gdy docieraliśmy do jego sypialni.
- Tak, jestem zazdrosny, bo prawie widać ci tyłek. Z przodu wcale nie jest lepiej, ten ręcznik jest zdecydowanie za krótki. To bardzo podniecający widok, ale tylko ja mogę go podziwiać.
- Znalazł się – prychnęłam.
- Mogłaś się ubrać, to nic takiego bym nie mówił.
- Mogłabym, gdybym wzięła ubrania na zmianę. - Popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Przyniósłbym ci.
- Ale to co miałam zrobić? Zadzwonić do ciebie ze słuchawki prysznicowej? Wydrzeć się na cały dom, żebyś przyszedł? - zapytałam, a on wtedy się zamknął. - Już nie przesadzaj. Nie łaziłabym tak specjalnie, na Harry'ego tylko przypadkiem wpadłam i akurat chciał mnie o coś zapytać, i tyle.
- Akurat – teraz on prychnął.
- Tak, akurat, tak. Uspokój się już, nie zdradziłam cię i nie zamierzam – powiedziałam na koniec, biorąc niedużą torbę z moimi rzeczami do łazienki. Położyłam ją na półce obok umywalki i zaczęłam wyjmować swoje ubrania. Ale że nie zdążyłam zamknąć jeszcze drzwi lub chociaż trochę ich przymknąć, żeby się ubrać, Louis wszedł do środka.
- Cass?
- Co? - zapytałam dość cicho, skupiona na szukaniu w torbie bielizny.
- Kiedy powiesz mi, o co chodzi z tym tatuażem? - zapytał, wskazując na moją rękę, gdzie były wymalowane cztery ptaki.
Westchnęłam i oparłam się biodrem o szafkę, żeby na niego spojrzeć.
- Kiedy powiesz mi, o co chodzi z Natalie?
- Nie zaczynaj...
- To ty nie zaczynaj – przerwałam mu. - Jak przyjdzie odpowiedni moment, to ci powiem – dodałam.
Chciał coś mi odpowiedzieć, ale jego telefon zaczął dzwonić. Wyjął go z kieszeni, a gdy spojrzał na ekran – wycofał się do wyjścia z łazienki. Odebrał i przymknął na sobą drzwi, ale nie zamknął ich do końca. Usłyszałam tylko, jak mówi: 'Hej, siostra'.
Wróciłam do tego, po co tu przyszłam i zaczęłam się ubierać. Dzisiaj przywiozłam też większość ubrań Louisa, bo trochę ich się u mnie nagromadziło, więc mu je oddałam, żeby miał co nałożyć. Nie wiedziałam, że aż tyle rzeczy od niego pożyczałam, ale tak to właśnie jest, gdy nie bierze się nic swojego. Dobrze, że dziś zrobiłam wyjątek i mam nawet kosmetyczkę i szczotkę. Wielki wyczyn, nie powiem.
Zapięłam spodnie i narzuciłam na siebie bluzkę, i na bosaka wróciłam do sypialni chłopaka, który stojąc przy oknie, wciąż rozmawiał przez telefon. Odłożyłam swoją torbę obok komody i usiadłam na łóżku, czekając aż szatyn skończy rozmowę.
- Pewnie jakoś niedługo, nie mam pojęcia. O tak, przywieź koniecznie. - Usłyszałam, jak się śmieje, więc na niego zerknęłam. - Dobra, to czekam. Na razie, młoda – powiedział na koniec i odsunął telefon od ucha. Rozłączył się, potem spojrzał na mnie. - Lottie jest w Londynie, wpadnie za jakieś pół godziny. - Podszedł do łóżka i położył się w poprzek, więc zrobiłam to samo, by być twarzą bliżej niego i położyłam się na brzuchu. - Kupiła jakieś świetne wino, zrobimy degustację. - Zaczął bawić się moimi włosami.
- Własny chłopak chce mnie upić, tego jeszcze nie przerabialiśmy. - Roześmiałam się. - Louis? - Podniosłam głowę.
- Hmm? - Spojrzał mi w oczy. Wyglądał w tym momencie jak rozmarzone dziecko.
- Co w ogóle rodziny chłopaków i twoja na to, ze mieszkacie tu wszyscy razem? To nie jest podejrzane? W sensie... chyba raczej nie powiedzieliście im prawdy, więc jaka jest oficjalna wersja?
- Wiesz... to dość skomplikowane, ale na szczęście nie wiedzą o gangu. Ale na samym początku, gdy się tutaj przeprowadziliśmy, powiedzieliśmy swoim rodzinom, że chłopaki zamieszkają u mnie, bo mam ogromny dom, ale tylko na czas, aż nie znajdą czegoś dla siebie. Jak widzisz, nie spieszy się im z wyprowadzką. Na szczęście, nie wiedzą, ile w rzeczywistości osób tu mieszka, więc nie jest to za bardzo podejrzane. Gdy ktoś przyjeżdża z ich rodzin albo z mojej, są przekonani, że po prostu odwiedzają nas przyjaciele. Poza tym, nie zawsze wtedy wszyscy są w domu albo po prostu nie wychodzą za bardzo wtedy ze swoich pokoi. Ale raczej to chłopaki odwiedzają ich. Oni są rzadko tutaj, bo większość musiałaby przylecieć ze Stanów. W święta zawsze każdy stąd wyjeżdża i zostaję sam z rodziną. Ale mam nadzieję, że niedługo kolejne osoby się stąd wyprowadzą i nie będzie tu tylu ludzi, nawet, jeśli to ogromny dom i nie siedzimy sobie wzajemnie na głowie.
- I oni naprawdę w to wierzą? - Zmrużyłam oczy.
- No, na razie tak. No, oprócz Lottie, ale ona jest wyjątkiem. Można powiedzieć też, że jest częścią gangu, ale w mniejszym stopniu.
- Nieźle przemyślane. Będę wiedziała, co powiedzieć swojej rodzinie, w razie, gdyby postanowili tu przyjechać.
- Chcesz przywieźć tu swoją rodzinę? - zapytał trochę zaskoczony, siadając.
- No właśnie... Louis? - Również podniosłam się do pozycji siedzącej. - Nie chcę niczego przyspieszać, narzekać ani nic, tylko... Czy my nie pospieszyliśmy się trochę za bardzo z tym wszystkim?
- A... o co ci mianowicie chodzi? Bo chyba nie rozumiem.
- Jesteśmy razem dopiero ponad miesiąc, a często śpimy u siebie i w ogóle. Jakbyśmy razem czasem mieszkali, ale w dwóch domach.
- Ale przeszkadza ci to? - Zmarszczył czoło.
- Ani trochę. - Natychmiast zaprzeczyłam.
- Więc w czym problem?
- Może powinniśmy zwolnić, żeby to było... bardziej magiczne?
- Jeśli naprawdę tego chcesz... możemy spróbować troch to ograniczyć, ale... przecież znamy się o wiele dłużej, tak? Poza tym, mieliśmy nawzajem kontrolować siebie w kwestii uzależnień. Może jednak potrzebujemy tak często być razem?
- Nie masz potrzeby, żeby na chwilę odetchnąć albo...
- Nie jesteśmy ze sobą non stop i przez większość dni śpimy oddzielnie w swoich mieszkaniach. Mamy pracę, obowiązki, spędzamy ze sobą wolne chwile, w rzeczywistości to niedużo. Nie potrzebuję tego ograniczać. Ty tego chcesz?
- Nie, zapytałam, bo myślałam, że może to ty o tym myślisz i...
- Jesteśmy razem i to się liczy, nieważne ile. - Skrył mnie w swoich ramionach i ucałował w czoło. - Nie liczy się czas, a uczucie. Nie zamieniłbym cię na nikogo innego, księżniczko.
- Obiad, chłopaki!! - usłyszałam za chwilę głos Cindy dochodzący z dołu i odsunęłam się od szatyna.
- Ewidentnie powinnam w końcu jej pomóc albo ty zacząć jej płacić. Gotuje, sprząta wami robi wszystko za darmo. To trochę nie fair, bo nie mieszka tu i ma też własne życie.
- Tak, ma Harry'ego, on też tu mieszka z nami.
- Wiesz, o co mi chodzi – westchnęłam.
- Ale Cindy nie chce pieniędzy za to. Myślisz, że nie proponowałem jej tego? Robiłem to wiele razy. I czasem nawet widzę, że ona się nad nami lituje, bo myśli, że sami sobie nie poradzimy bez kobiety w domu, a to nieprawda.
- To użyj w końcu swojego daru przekonywania nie tylko na mnie, ale też na innych i spraw, żeby przyjęła te pieniądze albo po prostu wepchaj jej je – zaproponowałam.
- Próbujesz ogołocić mnie z forsy? - Zaśmiał się, schodząc z łóżka.
- Och, nie udawaj, że jesteś taki biedny, miliarderze – zakpiłam z niego i również wstałam, żebyśmy zeszli na obiad.
- Dla ciebie to mógłbym nawet kupić gwiazdę na niebie.
- Zastanowię się nad tym. - Uśmiechnęłam się.

***
____________________________________
Mam bardzo, bardzo dobre wyjaśnienie tego, dlaczego rozdział pojawia się dopiero teraz. Mianowicie, było to dla mnie ogromne wyzwanie. Po pierwsze: klawiatura nie współpracuje ze mną tak, jakbym tego chciała. Po drugie: pisanie z pękniętą kością w palcu do najłatwiejszych nie należy. 
Mam nadzieję, że wybaczycie mi tą zwłokę, a właściwie wszystkie. Jak widać, szkoła jeszcze dobrze się nie zaczęła i zdążyłam tu coś wstawić, jak obiecałam. 
Miłego tygodnia!
/Perriele rebel