*Cassandra*
Muzyka lecąca z radia cicho grała w tle, a ja
właśnie kończyłam myć naczynia z kilku dni, a właściwie wręcz się do tego
zmuszałam. Nienawidzę tego zajęcia i już naprawdę wolałabym nawet odkurzać,
chociaż metraż mojego penthouse’a jest ogromny i trochę to jednak zajmuje.
Mycie naczyń jest po prostu… trochę dla mnie obrzydliwe, delikatnie mówiąc. Z
chęcią wstawiłabym to wszystko do zmywarki, ale nie opłaca się dla takiej
ilości naczyń. Mieszkam sama, częściej nie ma mnie w domu niż jestem, więc ile
tego może się nazbierać? Nikt mi nie wskoczy i nie wyczaruje dodatkowych rzeczy
do sprzątania. Choć fajnie byłoby, gdyby ktoś się wkradł i ogarnął wszystko za
mnie. Oczywiście nie jestem skora, by znów mieć włamanie. Aż tak mnie nie
popieprzyło.
Kończąc płukać ostatnią szklankę, mój telefon zaczął
dzwonić, przebijając się przez muzykę. Przewróciłam oczami i wytarłam ręce w
ścierkę. Słowo daję, jeśli to znów ktoś z firmy to zastrzelę. Jest piątek
wieczór, nie mam zamiaru ponownie się z nimi użerać i psuć sobie bardziej
humoru.
- Miller, słucham?
- Cassandra, posłuchaj, bo chyba coś się wydarzyło –
usłyszałam w słuchawce zaniepokojony głos Cindy.
Zmarszczyłam brwi, nie domyślając się, o co może jej
chodzić i usiadłam przy stole.
- Ale w związku z czym? Chwila… ty jesteś na jakiejś
imprezie? Coś chyba szumi w tle.
- Tak, jestem u chłopaków, ale to nieważne. Chodzi o
Louisa.
- Co znowu się stało? – zapytałam bezsilnie,
przecierając twarz dłonią.
- Kilkanaście minut temu widziałam, że był z ludźmi,
którzy ćpali…
- Co takiego? – Nagle nieznacznie podniosłam głos, a
złość powoli zaczynała brać nade mną górę.
- Nie chciałam się
wtrącać między nich. Nie wiem, czy on coś brał. Uznałam jednak, że
powinnaś wiedzieć i uważać na niego. Zwróć uwagę na jego zachowanie albo… nie
wiem, może zapytaj prosto z mostu, tylko nie wiem, czy to najlepszy sposób. On
już jedzie do ciebie, wyjechał chwilę temu.
- Dzięki, że zadzwoniłaś – westchnęłam, ściskając
palcami nasadę nosa, a łokieć opierając na stole. – Załatwię to.
- Tylko jakbyś mogła nie mówić mu, że to ja
dzwoniłam i…
- Nie powiem, nie będziesz mieć kłopotów –
przerwałam jej, wiedząc, o co jej chodzi, a potem pożegnałam się i po
rozłączeniu odrzuciłam telefon na blat. Wplotłam palce między włosy i z
zaciśniętą szczęką wpatrywałam się w przestrzeń przede mną.
Zastanawiam się, co ja mam teraz zrobić i co
powiedzieć, i dochodzę do wniosku, że najlepszym psychologiem to ja raczej nie
jestem i prawdopodobnie to chyba on potrzebuje prawdziwej terapii, bo ja sama
sobie nie radzę.
Siedziałam w tej pozycji przez dłuższy czas, nie
poruszając się nawet trochę, jedynie oddychając i kłócąc się z własnymi
myślami. Dopóki nie usłyszałam dzwonka do drzwi i moje nerwy automatycznie
osiągnęły drzwi.
- Otwarte! – krzyknęłam, unosząc głowę i opadając na
oparcie krzesła. Założyłam ręce na piersi, cierpliwie czekając, aż szatyn
pojawi się w kuchni, bo sama nie rwałam się do tego, by pierwsza do niego
pójść.
- Hej, co tak tutaj siedzisz bez ruchu? –
usłyszałam, a potem poczułam, jak mężczyzna składa pocałunek na moim policzku.
- Zastanawiam się, słucham muzyki – odparłam
spokojnie, powoli przenosząc wzrok na Louisa, który właśnie zdejmował kurtkę.
Przyglądałam mu się, ale nie byłam za bardzo w
stanie dostrzec czegoś niepokojącego w jego zachowaniu. Albo nie brał, albo
znów zaczął brać regularnie, dlatego nie zachowuje się inaczej. Niby wygląda
normalnie, ale… już nie raz przejechałam się na tym i zostałam oszukana.
- Nad czym myślisz? – zapytał, oblizując usta i
oparł się o blat naprzeciw mnie.
- Ktoś do mnie zadzwonił. – Zmarszczyłam brwi i
powoli wstałam ze skrzyżowanymi ramionami.
- Przejdź do sedna, nie baw się w bajeczki –
ponaglił mnie, na co uniosłam wyżej brwi.
- Ach tak? Dobrze, jeśli tak chcesz – odparłam
niewinnie, znacznie się do niego zbliżając. Przyjrzałam się uważnie jego oczom,
które głęboko się we mnie wpatrywały, ale one też mi nic nie zdradzały.
- Ktoś widział cię u was na imprezie wśród ludzi,
którzy ćpali.
- I? – Uniósł jedną brew, a ja prychnęłam.
- I? Ty się jeszcze pytasz? Chyba oczywiste, że
pytam, czy też z nimi brałeś.
- Nic nie brałem – westchnął, unosząc wzrok do
sufitu.
- Jeśli okaże się, że jednak ćpałeś…
- Co ty znowu sobie wymyśliłaś, co?
- Wiesz, że moja mama nie jest w najlepszym stanie,
a mimo to ćpasz. Ty też chcesz mnie zostawić? Jak wszyscy dookoła?
- Cassa…
- Widziano cię! – przerwałam mu, o mało co się na
niego nie rzucając. – Nie kłam, dobrze?
- Mówię ci, że nie ćpałem! – Teraz to on uniósł głos
i oboje znacznie przekrzykiwaliśmy muzykę.
- Byłeś z ćpunami!
- Co nie oznacza od razu, że musiałem coś wziąć!
- Oboje wiemy, że nie przeszedłbyś obok tego
obojętnie, już raz musiałam cię odciągać. Mówiłam, że jeszcze jeden taki
występek i rozważymy odwyk, a ty co robisz? Dałam ci już tysiąc szans, a ty…
- Nie ćpałem, do cholery! Przyczepiłaś się do mnie,
nie wiedząc, co tak naprawdę się tam działo! Czy ciebie w ostatnim czasie coś w
głowę uderzyło?
- Co takiego? – wyszeptałam, a on pokręcił głową.
- Nie wierzę, że pieprzysz takie rzeczy, a sama nie
widziałaś na własne oczy tego.
- Ja nie, ale inni cię widzieli.
- Jacy inni? Tam jest pełno pijanych ludzi. Myślisz,
że ktoś tam trzeźwo myśli?
- Akurat co do tej osoby się nie mylę.
- To pięknie, wolisz wierzyć ślepo w słowa innych
zamiast mi? Nie myślałem, że do tego dojdzie – parsknął śmiechem.
- Posłuchaj…
- Nie, to ty posłuchaj – uniósł się, cedząc słowa
przez zaciśnięte zęby. – Rzucam to, staram się, ale ty zawsze dostrzegasz coś,
co nie jest prawdą. Czekasz, aż w końcu się potknę i będziesz mogła się na mnie
wydrzeć, jak dzisiaj.
- To nie prawda…
- Nie? To co teraz robisz? Przykro mi, ale ja tak
właśnie to odbieram. Usiłuję ci powiedzieć, że tylko rozmawiałem z tymi ludźmi.
Tak, przyznaję, pokusa była ogromna, ale powstrzymałem się, bo wiem, że nie
byłabyś zadowolona. I kiedy cieszę się z tego, że udało mi się tego nie wziąć,
choć ciebie nie było obok, przyjeżdżam tu, żeby pochwalić się, że mi się udało,
powiedzieć: tak, kurwa, dałem radę; ty drzesz się na mnie, nie znając prawdy. A
wiesz co? Najbardziej boli to, że przyjechałem tylko po to, by powiedzieć, że
się powstrzymałem, żeby usłyszeć, że we mnie wierzyłaś, a zamiast tego jest
odwrotnie.
- J-ja… Louis, nie wiedziałam, że…
- Tak, nie wiedziałaś, bo mnie nie słuchasz, nie
dałaś mi nawet szansy, żeby się wytłumaczyć. Myślałem, że jesteś inna,
myślałem, że mi ufasz, ale widzę, że i w tym się myliłem.
- Ufam ci…
- Tak nie zachowuje się osoba, która komuś ufa!
Obrzuciłaś mnie fałszywymi oskarżeniami, nawet na spokojnie nie mogłaś tego
powiedzieć. Nie twierdzę, że ja jestem idealny, bo nie jestem, ale… kurwa, no,
w tobie miałem jakieś oparcie. Do tej pory mówiłaś, że wszystko będzie dobrze i
w ciemno w to wierzyłem, starałem się dla ciebie…. – urwał i spojrzał na mnie
ostatni raz. – Chyba na marne – dodał ciszej, po czym złapał swoją kurtkę.
- A-ale… co ty robisz?
- Wracam do domu, nie chcę gorzej się denerwować.
- Nie… Przepraszam. – Złapałam go za ramię, ale on
mi się wyszarpał. – Przepraszam… Louis…
- Przestań! – krzyknął, nagle wstając. Był do mnie
tyłem, nie widziałam jego twarzy, ale byłam pewna, że jest na skraju
wytrzymałości. – To wszystko nie ma sensu! Nienawidzę tego, że zaczynasz
przejmować kontrolę w naszym związku, kiedy powinno być po połowie. Nie będę
podporządkowywał się kobiecie i próbuję też nie rządzić tobą, ale gdy tak się
zachowujesz mam dość wszystkiego. Wszystkiego!
- Nie chciałam, żeby to tak przebiegło, przepraszam…
- wyszeptałam z zaciśniętym gardłem. Nie zdawał sobie sprawy, że z oczu zaczęły
spływać mi łzy.
- Chciałem, by ktoś mi ufał, chciałem mieć w kimś
oparcie, a mam coś odwrotnego. Jeśli się uspokoisz to daj znać, nie zamierzam
tym razem ja nas godzić, bo w rzeczywistości nic nie zrobiłem – odpowiedział
ciszej, ale był wzburzony. Nim się obejrzałam, trzasnął drzwiami i dopiero to
bardziej na mnie podziałało.
- Louis! – krzyknęłam, wybiegając za nim.
Nigdzie go nie widziałam, do windy właśnie ktoś
wsiadał, ale nie on. Pognałam po schodach w dół, co chwilę wołając jego imię,
ale na nic to pomogło, jedynie przez łzy zaczynałam się dusić. Dostrzegłam go
dopiero, kiedy wychodził z wieżowca, nie widział mnie. Ponownie zawołałam za
nim i wypadłam z budynku, prosto w jego ramiona, obijając się o jego twardą
klatkę piersiową. Uniosłam głowę i spojrzałam na niego. Choć łzy zamazywały mi
obraz, zauważyłam, że szerzej otwiera oczy.
- Przepraszam – wydusiłam po raz kolejny. Nie
przejmowałam się tym, że jestem w bluzce z krótkim rękawkiem, a temperatura nie
była najwyższa. – Przepraszam.
- Wracaj do domu, jest zimno. – Złapał mnie za
ramiona i chciał zmusić mnie do odwrotu, ale ja się zaparłam i pokręciłam
głową, w dalszym ciągu płacząc. – Nie masz kurtki, zachorujesz – powiedział
głośniej zaniepokojony.
- To zachoruję. I co z tego? – zapytałam
zrozpaczona. – Wróć na górę, proszę.
- Lepiej będzie porozmawiać kiedy indziej, idź do domu.
- Nie wrócę bez ciebie – uparłam się, a on westchnął
zmęczony. Zagryzł policzki od środka i odwrócił ode mnie wzrok. – Przepraszam…
Wiem, że to nie wystarczy, ale naprawdę przepraszam… źle to rozegrałam,
przepraszam…
- Cicho – wciął mi się w zdanie, zdejmując z ramion
kurtkę. Nim zorientowałam się, co robi, wylądowała na moich ramionach, a on
został w swetrze. Wytarł dłońmi moje mokre policzki, a potem pociągnął mnie do
budynku i do windy, która właśnie stanęła na dole. Wcisnął przycisk z
odpowiednim piętrem, a ja ostrożnie spojrzałam na niego.
- Przepraszam.
- Słyszałem – uciął, nie patrząc na mnie.
Ogarnęło mnie poczucie winy i jeszcze bardziej
zdałam sobie sprawę z własnego błędu. Nie odezwał się do mnie słowem, póki nie
znaleźliśmy się w mieszkaniu. I to też zrobił dopiero, gdy ja pierwsza coś
powiedziałam.
- Zostaniesz na noc? –zapytałam cicho, kiedy
siedzieliśmy w salonie.
- Nie mogę, muszę wrócić do rezydencji, ale mam czas
na rozmowę.
- Przepraszam, że tak się na ciebie rzuciłam i…
- Proszę, nie powtarzaj po raz kolejny, że
przepraszasz, bo to nic nie da, nie o to w tym chodzi – ponownie dzisiejszego
wieczoru mi przerwał, powodując chwilową ciszę między nami.
- Nie tak powinnam zareagować, to samo jakoś tak…
- Ostatnio nie jesteś sobą, wiesz?
- Zauważyłam – przyznałam cicho. – To nie tak, że ci
nie ufam… po prostu martwię się o ciebie i… i wiele rzeczy się we mnie
kumuluje, i wybuchłam w najmniej odpowiedniej chwili. Wierzę, że nie ćpałeś,
ufam ci… - Pociągnęłam nosem.
- Więc, co się w takim razie dzieje? – zapytał
łagodniej, zbliżając się do mnie.
- Zbyt wiele moich problemów nałożyło się na siebie
i chyba nie wytrzymałam psychicznie. To za wiele. Przykro mi, że wyładowałam
się akurat na tobie.
- O jakich problemach teraz mówisz?
- Firma…
- Mówiłem, że pomogę ci z firmą. Nie przejmuj się aż
tak tą sprawą.
- Przejmuję się, bo mogę wszystko stracić! – Na
powrót się rozpłakałam.
- Czyli sponsoring dalej nie pomaga? – westchnął
bezsilnie. Bardziej sam to stwierdził niż zapytał.
- Jeśli mam być szczera, to niestety nie.
- A więc przekażę darowiznę w wysokości miliona
funtów – odparł spokojnie, a mi nagle zabrakło powietrza.
- Że co? – wydusiłam z siebie, a on wziął mnie za
rękę.
- To tylko darowizna.
- Ale…
- Ale już przestań, dobra? Dla mnie to niewiele
pieniędzy, a tobie może pomóc.
- Nie mogę tak…
- Możesz, i bez dyskusji. A teraz mów, co jeszcze
się dzieje, bo widzę, że nie tylko o to chodzi.
- Ale te pieniądze…
- Mów.
- Przed godziną zadzwoniła moja mama – zaczęłam
cicho. – Znalazła pod łóżkiem Jake’a torbę z pieniędzmi…
- Ale… - Zmarszczył brwi. – Chyba nie trzymasz tam
pieniędzy z naszych napadów.
- Właśnie o to chodzi, nie jestem głupia. Po co
miałabym ukrywać je w innym domu?
- Ty myślisz, że on…
- Nie widzę innego powodu. On kradnie, jestem tego
pewna.
- Może przechowuje dla kogoś?
- Całą torbę? A nawet jeśli, to znaczy, że wplątał
się w coś. Znasz mnie i wiesz, że snują mi się teraz w głowie same czarne
scenariusze.
- Musisz z nim o tym pogadać.
- Nie mogę, nie teraz. Nie wiem, jak mam z nim
rozmawiać, muszę się przygotować, ale… ja nie wiem, co mam mu powiedzieć.
- Jestem pewien, że gdy nadejdzie odpowiedni moment,
będziesz wiedzieć.
- Tylko ty tak twierdzisz. Jeśli nawet mama nie wie,
jak postąpić, to skąd ja mam wiedzieć?
- Stąd, że to ty najlepiej znasz te tematy i wiesz,
czym może grozić kradzież i inne te sprawy. Będziesz wiedziała, co mu
powiedzieć, bo doskonale znasz konsekwencje. Jak ja.
- Mam go uświadamiać o kradzieży, kiedy sama tak
robię?
- Czasem właśnie tak dziwnie życie się układa,
czasem zbyt paradoksalnie.
***
*Louis*
Zgasiłem butem papierosa na deskach mojego tarasu i
wszedłem do domu, odczuwając już zbyt chłodne powietrze. Stanie dłuższy czas w
cienkiej bluzie na dworze w pierwszej połowie marca, nie jest najwspanialszą
rzeczą, szczególnie, gdy jest się całym przepoconym i można dostać zapalenia
płuc. Ale czy ja kiedykolwiek dbałem o swoje zdrowie? Udowodniłem to już wtedy,
gdy nałogowo ćpałem. Ale przestałem, bo wiem, że Cassandra nie była zadowolona
z tego, że tak się trułem. A ten tydzień temu naprawdę nic nie brałem, więc
byłem dość zaskoczony, że ktoś mógł tak pomyśleć. Przecież to logiczne, że po
tak długim czasie detoksu, gdybym nagle coś wziął, to byłoby to widać aż za
nadto. Sam nie bardzo rozumiem, dlaczego powróciłem do tego tematu akurat
teraz, ale bądźmy szczerzy: mój umysł chyba nigdy nie funkcjonował tak jak
powinien. Zawsze gdzieś tam były już delikatne zalążki tego złego gościa,
którym jestem, gdy wyruszamy na jakąś akcję. Tylko, czy w rzeczywistości mi to
przeszkadza? Potrafię to dobrze ukryć, jeśli trzeba, a na co dzień nikt mnie
nie podejrzewa o to, kim jestem. Wszystko dobrze i łatwo się ze sobą łączy. I o
to chodzi.
- Tomlinson! – usłyszałem czyjś krzyk, więc
automatycznie odwróciłem głowę w kierunku, z którego dochodził, zatrzymując się
przed wejściem do kuchni. – Gdzieś ty był przez tyle czasu? Szukam cię po całym
domu, a ty nawet cholernego telefonu nie potrafisz odebrać – Niall zaczął mówić
do mnie z pretensjami, na co zmarszczyłem lekko brwi.
- Przyjechała Cassandra po obiedzie i poszliśmy
trochę pobiegać po dzielnicy, żeby za bardzo też się nie wymęczyć. Nie
wspominałem ci?
- Nie – odparł powoli, jakby się zastanawiając.
- Czyli musiałem powiedzieć komuś innemu.
- Czekaj, biegaliście? Jak ty ją do tego namówiłeś?
- A widzisz, ma się ten dar. – Zaśmiałem się,
krzyżując ręce. – Więc już trening ma dziś zakończony. To, czego chciałeś, że
tak mnie szukałeś?
- A, tak. Raczej nie będziesz zadowolony z tego, co
zaraz usłyszysz. – Podrapał się po karku, a ja automatycznie się spiąłem i
zamknąłem oczy, biorąc głębszy oddech.
- Co znów się stało?
- Pieprznął piecyk, nie będzie zaraz ciepłej wody.
No, pewnie za jakieś kilka minut.
- Wspaniale – wyszeptałem bardziej do siebie i
przetarłem twarz dłonią. – Dzwoniliście już po kogoś, żeby to naprawił?
- Tak, ale może przyjechać dopiero za dwie godziny.
- Lepiej później niż wcale – westchnąłem.
- Sorry, że za ciebie zdecydowaliśmy, ale nigdzie
cię nie było, a przecież potrzebna nam ciepła woda…
- Aaa! Idioci! Włączcie ciepłą wodę!! – doszedł nas
przeraźliwy krzyk Cassandry z góry, na co szerzej otworzyłem oczy.
- Poszła się myć po tym bieganiu, prawda? – zapytał
niepewnie Niall, krzywiąc się lekko przy tym.
Kiwnąłem w milczeniu głową, łącząc usta w prostą
kreskę, a on poruszył ustami, mówiąc bezgłośne: sorry.
- Prędzej czy później któregoś z nas w tym domu
zabije – przyznałem i skierowałem się do schodów. Szybko przeszedłem do tej
części domu, w której była moja sypialnia, a gdy wszedłem do łazienki, zastałem
zdenerwowaną szatynkę. Pospiesznie nakładała na siebie kolejne ubrania, włosy
miała kompletnie mokre, a na twarzy zostały jeszcze resztki rozmazanego
makijażu, którego zapewne nie zdążyła zmyć.
- Cassandra, to nie…
- To wprost nie do wiary! – przerwała mi, niemal
warcząc i przeniosła wzrok na mnie. Cała się trzęsła i wyglądała trochę jakby
szła kilometry w ulewę. – Ostatnim razem poparzyłam się pod prysznicem, a teraz
o mało co nie wpadłam w hipotermię!
- To było dwa tygodnie temu.
- No właśnie! – Uderzyła mokrym ręcznikiem o wannę.
- Słońce, uspokój się…
- Ja mam się uspokoić? A spadła kiedyś na ciebie
woda zimniejsza od śniegu na dworze? – Spojrzała na mnie z mordem w oczach. –
Więc nie mów mi, że mam się ogarnąć, bo jest mi tak zimno jak jeszcze nigdy nie
było.
- To nie jest zależne od nas. Zepsuł się piecyk
ogrzewający całą wodę.
- No to przynajmniej macie logiczne wytłumaczenie.
Jednak tak mnie to rozstroiło, że i tak mam ochotę kogoś zastrzelić, więc
lepiej, żeby żaden z was mi dziś nie podpadł.
- Rany, ciebie można byłoby uznać kiedyś za mordercę
– przyznałem.
- Nie jestem mordercą – wysyczała. – Nieumyślnie.
- Ale byłabyś w tym dobra – dodałem. – Dam ci może
cieplejsze ubrania, co? Bo rzeczywiście cała dygoczesz, powinnaś się nagrzać.
- Teraz to powinnam dostać od was ciepłą herbatę –
odpowiedziała łagodniej i ciszej, zamykając oczy. – Ale i tak pewnie będę
musiała sama ją sobie zrobić, więc się nie przemęczaj.
- Oj, nie denerwuj się już tak, miśku. – Podszedłem
do niej i skryłem w swoich ramionach, a wraz z tym usłyszałem pomruk
niezadowolenia.
- Ogól się, Louis, kłujesz – usłyszałem i byłem
zmuszony się odsunąć.
- Jedna rzecz cię zdenerwowała, to teraz będziesz
wypominać wszystko, co ci się nie podoba?
- Po prostu już za bardzo kłujesz mnie w twarz, ale
tak. Zdołało mnie to rozjuszyć na resztę dnia.
- A jeśli się zlituję i zrobię ci tą herbatę?
- Pomyślę nad tym.
***
- Specjalnie przysuwasz sobie te wszystkie słodycze
bliżej siebie, żeby zjeść jakiegoś żelka lub czekoladkę, gdy nie będę patrzył,
co? – powiedziałem, kiedy dostrzegłem, że właśnie to próbuje robić po kryjomu
szatynka.
- Pff… nie. – Zaśmiała się, ale brzmiała, jakbym
rzeczywiście przyłapał ją na gorącym uczynku. – Dobrze się czujesz, Tomlinson?
– zapytała, sięgając po szklankę z różową lemoniadą, którą przygotowała nam, bo
zobaczyła, że są u mnie potrzebne składniki.
Pokręciłem jedynie głową i oparłem się wygodniej
bokiem o poduszkę, niemal kładąc się na tej podłodze.
- Uważaj tylko i nie podpal bluzy – ostrzegłem, na
co ona zmarszczyła brwi.
- Jakiej blu… o cholera! – Prędko sięgnęła po
materiał, który przesunęła, prawdopodobnie przez przypadek, niebezpiecznie
blisko kominka. – Dom bym ci sfajczyła.
- I ponad dziesiątka facetów zostałaby bez dachu nad
głową – odparłem. – Gramy dalej. Nigdy w życiu nie ukradłem nic ze sklepu.
Byliśmy akurat sami w salonie od dłuższego czasu i
nikt nam nie przeszkadzał, i ta gra była wprost świetna. Mówiliśmy właśnie taką
regułkę i gdy coś cokolwiek zrobił – zjadał coś ze słodyczy, które tu
zebraliśmy. Do tej pory poszło ich naprawdę sporo, więc ktoś po widoku
porozrzucanych dookoła papierków mógłby poważnie zacząć się zastanawiać, czy my
nie jesteśmy przypadkiem uzależnieniu od cukru.
- Ty z dupy masz te pytania. Mógłbyś wymyślić coś
bardziej kreatywnego, a nie logicznego.
- No jakie logiczne? – zapytałem szczerze
zaskoczony. – Nie gadaj, że ty też.
- Czego wymagasz od przestępcy, gościu? – odparła z
pełnymi ustami, żując żelka, którego właśnie wyjęła z opakowania.
- Ale chodziło mi wtedy, gdy sklep pracował, w
godzinach dziennych – sprostowałem, sam biorąc piankę do ust. – Nie biorę pod
uwagę tych razów, gdy z gangiem okradamy sklepy. Raczej tak samemu, jakieś
gadżety czy coś. Rozumiesz moje pytanie czy za bardzo się zaplątałem w tym, co
mówię?
- A ty myślisz, że jak ja żyłam w Stanach, kiedy
pieniędzy nam brakowało? – Uniosła jedną z brwi, a ja machnąłem ręką w taki
sposób, by oznajmić jej, że nie było pytania.
- Czyli jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz –
wymamrotała. – Nigdy w życiu nie skakałam z bungee – palnęła, a zaraz otworzyła
szeroko usta, gdy zobaczyła, jak sięgam po cukierka. – No co ty pieprzysz?
- Wiesz… Kiedy mieszka się przez chwilę w Las Vegas
to różne głupoty przychodzą do głowy. – Lekko się uśmiechnąłem, przywołując w
myślach tamten moment. – Nigdy w życiu mama nie znalazła mnie pijanego w cztery
dupy – mówiłem dalej, a zaraz potem oboje wybuchliśmy śmiechem, gdy
dostrzegliśmy, że razem sięgamy po słodycze.
- Mama mogła chcieć mnie wtedy ukatrupić – odparła
rozbawiona, a w tej samej chwili za zewnątrz uderzył piorun, przypominając nam,
że trwa mała burza. – O, widzisz? To znak.
- Moja zbierała mnie z ogródka, więc mogło być
gorzej.
- Nigdy w życiu nie bawiłam się w swatkę.
- Ta gra schodzi na złą drogę – wymamrotałem,
wkładając do buzi żelka, kiedy ona zrobiła to samo.
- Kogo ty swatałeś? – Roześmiała się jeszcze
bardziej, a ja pokręciłem głową, nie dowierzając samemu sobie, że to kiedyś
zrobiłem.
- Między innymi, to ja trochę napuściłem Cindy na
Harry’ego. Chwilami sam siebie się pytam, po co tak właściwie to zrobiłem.
- Masz za miękkie serce, kolego.
- A ja bym powiedziała, że odwrotnie, gdy przeganiał
wszystkich moich chłopaków, jak kiedyś pojawił się w domu – usłyszałem za
plecami znajomy głos i momentalnie zakrztusiłem się pitą lemoniadą.
Powoli dochodząc do siebie, odwróciłem głowę i
dostrzegłem białe włosy, a tuż po chwili siostra zbliżyła się do mnie i
pocałowała w policzek. To samo zrobiła z Cassandrą i usiadła między nami,
zdejmując z ramion przemoczoną kurtkę.
- Rany, jak zaczęło teraz lać, myślałam, że zmiecie
mnie z drogi – odetchnęła i zabrała mi z rąk szklankę, którą trzymałem, a potem
sama się z niej napiła.
- Przepraszam cię, ale co ty tu robisz, Lottie? –
odezwałem się dopiero po chwili, jakby na moment przyćmiło mi umysł.
- Bardzo miłe powitanie – zakpiła i odwróciła się do
Cassandry. – I ty tak z nim wytrzymujesz na co dzień?
- Mieszkaliśmy razem – wtrąciłem, marszcząc czoło. –
Raczej nie urodziłaś się w innym domu. To ja musiałem cię znosić, gdy ciągle
beczałaś, jak się urodziłaś.
- Właśnie, mieszkaliśmy, ale ktoś postanowił się
wyprowadzić.
- Ciesz się, że przynajmniej wróciłem do kraju.
Przewróciła oczami i spojrzała na słodycze.
- Mogę? – wskazała, ale i tak sięgnęła po jednego. –
Pewnie, że tak.
- Właściwie to graliśmy – odezwała się rozbawiona
naszą rozmową Cass. – Ale bierz, jeśli chcesz.
- Nie dzwoniłaś, że przyjeżdżasz – zauważyłem. – To
znaczy, że musisz czegoś chcieć.
- Może, może nie. – Wzruszyła ramionami,
pochłaniając kolejne słodycze.
- Nie opychaj się, tylko mów. – Szturchnąłem ją w
ramię.
- Auto mi szwankuje, potrzebuję jakiegoś pożyczyć.
- I ty jechałaś nim taki kawał z Doncaster? Jesteś
rozsądna czy głupia? W taką pogodę mogło cię rzeczywiście z ulicy wyrzucić.
- Ale żyję. Więc jak? Zrobisz to dla swojej
siostrzyczki i…
Przerwała, gdy w domu zapanowała kompletna ciemność
i jedynie kominek dawał trochę światła, ale nie tyle, ile było potrzebne.
- Kurwa, wspaniale – wymamrotałem, podnosząc się z
podłogi. – Jeszcze to dzisiaj, lepiej być nie mogło.
- Odcięli prąd czy bezpieczniki przez burzę
strzeliły? – zapytała Cass, sama wstając na równe nogi.
- Właśnie idę sprawdzić, co się dzieje.
- Ludzie, na całej ulicy chyba prąd pieprznął –
poowiedział wchodzący do salonu z kuchni Harry. – Także raczej nic tu nie
naprawimy – dodał, świecąc po nas latarką w telefonie.
- No, to możliwe, że zapowiada się noc przy
świeczkach – westchnąłem. – Przyniosę trochę, kilka jest tam na półkach –
wskazałem przeciwległą ścianę, jednocześnie zapalając lampkę u siebie w smart
fonie. – Cass, możesz?
- Tak, pewnie – przytaknęła i skierowała się w tamtą
stronę.
Odwróciłem się, żeby pójść na górę, ale zrobiłem
ledwo kilka kroków, a za mną rozbrzmiał ogromny huk, który powalił nas
wszystkich na ziemię. Usłyszałem rozbijanie szyb i przeraźliwy krzyk Cassandry,
i w momencie moje serce podeszło do gardła.
- Cassandra! – Zerwałem się natychmiast z podłogi,
zbierając swój, już pobity telefon. Oświetliłem przestrzeń przed sobą, by
zobaczyć, co się stało.
Tuż u moich nóg leżała moja siostra, podnosząca się
powoli, a dalszy widok doszczętnie mnie zamurował. Stare drzewo, które było w
ogródku, wybiło całą szybę tarasową i teraz leżało w moim salonie, a zaraz przy
nim przestraszona Cassandra, która chyba nie bardzo wiedziała, co się stało. Do
domu zaczęło wpadać też trochę wody, ale nie jakoś wiele, by narobić gorszych
strat.
Podbiegłem do niej i ukucnąłem obok dziewczyny.
Odłożyłem telefon na bok, aby mi ją oświetlał i dotknąłem jej policzków.
Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, w których widziałem duże
poruszenie.
- Jesteś cała? – Zacząłem ją dotykać po całym ciele,
aby upewnić się, co do tego.
- T-tak… Wszystko w porządku, po prostu… t-to…
drzewo prawie na mnie spadło i…
- Na pewno nigdzie cię nie uderzyło, nie zraniło?
Głowa, kręgosłup… Widzisz mnie? – zacząłem niespokojnie pytać, prawdopodobnie
przerażony tą myślą, że mogłem w jednej sekundzie ją stracić i to we własnym
domu.
- Jest w porządku, Louis, naprawdę. – Kiwnęła lekko
głową, a ja złapałem za jej dłonie. – Gdybym nie poszła po świeczki to mogło
mnie zabić, ale szczęście, że kazałeś mi po nie pójść – dodała ciszej i zaczęła
wstawać.
Objąłem ją w pasie i pomogłem jej w tym, a kiedy stała już na nogach, wtuliła się we mnie, zaciskając mocno palce na moim ramieniu.
- Jednak ktoś czuwa, by nic ci się nie stało. To pewnie twój tata – przyznałem, szepcząc jej do ucha, po czym złożyłem pocałunek na jej czole i w tym samym momencie wszystkie światła w salonie znów rozbłysły i prąd powrócił do domu.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, by ocenić szkody i
przede wszystkim zobaczyć, co z moją siostrą. Była tak samo oszołomiona jak
szatynka i teraz to ona była w ramionach Harry’ego, który sam był chyba
zdezorientowany sytuacją.
- Styles, wszystko okej? – zapytałem, a on pokiwał
głową, zamykając oczy.
Głęboko odetchnąłem i poprowadziłem Cass do kanapy,
uważając na szkło wokoło. Gdy tylko usiedliśmy, do salonu zaczęła wchodzić
reszta gangu, otwierając tylko szeroko oczy i przeklinając na widok, który mieli
przed sobą.
- Ludzie, nie jest dobrze – odezwał się Zayn,
wchodząc do pomieszczenia z laptopem. Nawet, jak tu nie mieszka to często tu
siedzi. I raz widzę z tego płynącą korzyść.
- Co tym razem? - zapytałem, zaciskając mocno
szczęki.
- Jones przesłał groźbę w chwili, gdy odcięto prąd.
- Jakiego typu groźba? – ponagliłem go, wstając, a
on nerwowo zerknął na ekran komputera, a potem na Harry’ego.
- Za niedługo w drugiej części miast będzie
przejeżdżał pociąg do Szkocji, chcą go ostrzelić, a w tym pociągu…
- Są moi rodzice – dokończył w osłupieniu Harry, a
ja zdezorientowany przeniosłem na niego wzrok.
- Co takiego?
- Nie zatrzymamy pociągu, a oni mają zamiar go
ostrzelić. Tomlinson, tam jest ponad setka osób, włącznie z rodzicami Stylesa…
Planują zamach i zapewniają, że spotka ich coś złego. Jeśli czegoś nie…
- Jedziemy – postanowiłem natychmiast bez żadnego
zastanowienia. – Tu chodzi o rodzinę Harry’ego, tak tego nie zostawię –
dodałem, patrząc na chłopaka bladego już jak ściana. – Załatwimy to, stary,
przysięgam ci. Nie pozwolę, by coś im się stało.
- Jadę z wami – odezwała się Cassandra, wstając z
kanapy. – I nie zatrzymuj mnie, Louis. Jestem w tym gangu, a oboje wiemy, że
dziś jestem wam potrzebna jak nigdy. Każda para rąk się przyda, a ja nie wybaczę
sobie, że mogłam coś zrobić, a nie zrobiłam. Tu chodzi o życie ludzi. Znasz
moje zdolności, wiesz, że jestem w stanie przez to przejść.
- Dobrze, niech będzie. Mam dodatkową kurtkę,
weźmiesz ją – wytłumaczyłem poważnie, a ona kiwnęła głową.
- Ja też się z wami zabieram – odezwała się Lottie,
a mnie zamurowało.
- Co? Nie! Nie ma takiej opcji.
- Bo co? – zapytała twardo podchodząc bliżej.
- Jesteś moją młodszą siostrą, a tam będzie
niebezpiecznie. Nie chcę, żeby coś ci się stało.
- Ale jestem dobrze wyszkolona na wypadek takich
sytuacji. Sam mnie przecież uczyłeś.
- Lottie…
- Cassandra jedzie, a jej też mogłeś zabronić. Więc
czy mi zakażesz, czy nie, jadę, bo moja bratowa mogła zginąć przed chwilą, a
rodzice mojego kumpla są w pułapce. Zbyt bardzo życie mnie i ciebie pierdolnęło
w dupę w pewnej chwili, żeby teraz być obojętną na krzywdę ludzi. Uważaj, bo ja
jestem z tej samej krwi, Tomlinson.
- Do czego to doszło, że pozwalam kobietom sobą
pomiatać? – wymamrotałem sam do siebie, palcami ściskając nasadę nosa. –
Ubierajcie się. A wy wszyscy – zwróciłem się do reszty gangu – za góra pół
dwadzieścia minut wyjeżdżamy, przygotujcie się. Zayn, da się ich namierzyć?
- Właśnie to zrobiłem.
- Dobrze, więc czeka nas wojna z tymi pajacami. I
niech ktoś jeszcze szybko zabezpieczy okno, żeby aż tyle nie napadało do środka
– wskazałem rozbitą szybę, lekko się krzywiąc.
***
*Cassandra*
- Lottie, uważaj! – wydarł się tuż obok mnie Louis,
nie przestając strzelać do przeciwległego gangu.
Namierzyłam wzrokiem białowłosą, jednocześnie
ładując nowe naboje w broni. Biegła po dachu jadącego pociągu, goniąc człowieka
Jonesa, który usiłował dostać się do wnętrza wagonów. Nasze furgonetki pędziły
równolegle z pociągiem, a auta drugiego gangu nieprzerwanie jechały w tym samym
tempie po jego drugiej stronie, wciąż strzelając w metalowe ściany wagonów. Słychać
było pisk przerażonych pasażerów w środku, a pogoda wcale niczego nam nie
ułatwiała. Zdecydowanie nie możemy zatrzymać pociągu, bo ci ludzie dostaną się
do wewnątrz i potraktują wszystkich tak, jak zapowiadali. A żadne z nas nie
pozwoli, aby rodzice Harry’ego dziś zginęli. Ani my, ani oni nie odpuszczają.
Najgorzej będzie, jeśli pociąg wjedzie na jakiś most i tamci ludzie do niego
dopadną, a my nie będziemy mieli szans, by wszystkich uchronić.
Przełknęłam głęboko ślinę i to była dosłownie
sekunda, w której podjęłam decyzję.
- Tomlinson będzie smażył się w piekle za wszystkie
jego grzechy ze Stanów!
- Pożałuje, że z nami zadarł!
- To teraz dziewczynki przyjmujecie do gangu?! Śmieszni
jesteście!
Zewsząd docierały do moich uszu wszelkie krzyki
ludzi Jonesa i z każdą chwilą dawało mi to więcej energii do działania.
Najprościej jest im nas oczerniać i wymusić ogień pod groźbą. Banda parszywców,
pragnących jedynie zemsty.
- Chłopaki, wciągnijcie mnie na dach furgonetki! –
nakazałam zdecydowana, sięgając po kolejną broń, którą wsadziłam za pasek
spodni, na wszelki wypadek, gdybym straciła dwie poprzednie.
- Co, do cholery? – wydarł się Louis w moim
kierunku, ale to nie była najlepsza chwila, żeby myśleć, co jest rozsądne, a co
w ogóle. – Nie, Cassandra, nie!
- Poradzę sobie! Twoja siostra potrzebuje wsparcia!
Stanęłam na złączonych dłoniach chłopaków, uważając,
aby nie wypaść przez rozsunięte drzwi. Oparłam się na ich ramionach i złapałam
za krawędź dachu.
- Josh, zwolnij! Ona wypadnie…
- Nie! Nie zwalniaj! Daj mi działać, Louis!
- Proszę cię, bądź ostrożna!
- Któryś musi mnie asekurować. Strzelajcie, jeśli
ktoś jeszcze się pojawi na górze – zwróciłam się do reszty, a oni niepewnie pokiwali
głowami, chyba nie bardzo przekonani do mojego pomysłu. – Na trzy. Raz… dwa…
trzy! – Odbiłam się od ich rąk, które wyrzucili w górę, żeby mnie popchnąć
wyżej. Wylądowałam na dachu furgonetki i od razu złapałam się za uchwyty
pojazdu. Ostrożnie stanęłam na nogach, czując, że trochę ślizgam się przez wodę
pod stopami. Obraz lekko mi zawirował, więc zamknęłam na moment oczy i
próbowałam złapać równowagę. Deszcz zaczynał ograniczać mi widoczność, co nie
zapowiadało niczego dobrego.
- Lottie! – krzyknęłam w kierunku dziewczyny, kiedy
się wyrównałyśmy i byłyśmy naprzeciw siebie.
Cofnęłam się na krok i z małego rozbiegu odbiłam się
od metalowej powierzchni, i przeskoczyłam z jednego dachu na pociąg. Jednak
niefortunnie nie wylądowałam tam, gdzie powinnam i jedynie w ostatniej chwili
złapałam się jakiejś wystającej części wagonu.
- Lottie, łap ją! – usłyszałam czyjś krzyk za mną,
kiedy próbowałam się podciągnąć i wdrapać na górę. Na szczęście zaraz poczułam,
jak dziewczyna chwyta mnie za nadgarstki.
- Szybko! Odbij się od czegoś, nie dam rady sama cię
wciągnąć – powiedziała spanikowana, więc w jednej chwili pozbierałam wszystkie
siły i ustawiłam wyżej jedną z nóg, by ułatwić nam zadanie.
Już po chwili obie znajdowałyśmy się na szczycie
pędzącego pociągu, mokre od deszczu chyba w każdym centymetrze. W momencie, gdy
sięgałam po pistolet, przed moimi oczami przeleciała mi kula od strony wrogów.
- Osz cholera! – syknęłam, nieznacznie odchylając
się do tyłu, by nie stracić równowagi na tej wodzie.
- Co jest? – Lottie przestała biec i odwróciła się
zaniepokojona w moją stronę.
- Strzelają do nas z dołu! Biegnij dorwać tamtego
gościa, poradzę sobie! – krzyknęłam, biorąc kolejny pistolet, którego miałam
używać na zmianę z pierwszym.
- Chłopaki, nie strzelajcie w górę, dziewczyny tam
są! – usłyszałam kogoś od nas w oddali. – One załatwią tamtego, zajmijcie się
pozostałymi!
- Potrzebujemy kogoś na górze! – krzyknęłam,
dorównując tempa Lottie.
strzelałam tyle, na ile pozwalał mi na to deszcz.
Coraz gorzej widziałam i nie byłam pewna, w co tak właściwie celuję. Poczułam,
jak pociąg się zatrząsł, co znaczyło, że kolejna osoba wskoczyła na dach.
Przekonana, że to ktoś od nas, pospiesznie wymieniłam naboje, dopóki ta osoba
nie pociągnęła mnie do tyłu i uświadomiła, że nie jest to nikt pożądany przez
nas w tej chwili.
Wylądowałam na plecach, mocno uderzając głową o
dach.
- Ty łajdaku! – syknęłam, krzywiąc się z bólu.
- Cassandra!
Usłyszałam zaniepokojone krzyki, kierowane w moją
stronę, lecz nie było czasu, by cokolwiek im odpowiedzieć. Obróciłam się, mocno
zaciskając zęby, opierając kolana na twardym podłożu. Podniosłam głowę i
spojrzałam z mordem na mojego oprawcę, który zbliżał się do mnie, celując
bronią.
- Proszę, proszę, Natalie Marshall. – Zaśmiał się
obrzydliwie, gdy podnosiłam się do pozycji stojącej.
- Proszę, proszę, gość, którego nawet nie znam! –
warknęłam, celując w niego bronią.
- Zostaw ją albo pożałujesz! – Obok mnie pojawiła
się siostra Louisa, ale w przeciwieństwie do mnie, jej nic nie powstrzymywało,
aby zaraz wystrzelić do mężczyzny. Była kawałek za mną i nie zdążyłam
zareagować, gdy ktoś nią szarpnął, tak, że poślizgnęła się i stoczyła z dachu.
- Lottie! – pisnęłam, rzucając się w jej stronę, w
ostatniej chwili chwytając ją za rękę. Już prawie wciągnęłam ją z powrotem,
kiedy ktoś popchnął i mnie. Poczułam, jak obie spadamy z dachu i nieświadomie
krzyknęłam, zdzierając sobie gardło.
- Cassandra!
- Lottie!
Wylądowałam na twardej ziemi, okrytej trawą, a tuż
obok mnie dziewczyna. Jednocześnie jęknęłyśmy z bólu, a ja nawet nie miałam
siły, by otworzyć oczy. Cicho zaszlochałam, gdy bark zaczął mi niezwykle silnie
pulsować, promieniując na pozostałe części ciała.
- Jesteśmy na straconej pozycji – wydyszałam
bezsilnie, a zaraz po tym zaniosłam się kaszlem.
- Ta akcja nie miała tak wyglądać – odpowiedziała
ciszej.
Usłyszałam, jak ktoś nadbiega, a tuż po tym wziął
mnie na ręce.
- Żadna z was nie zrobi więcej niczego tak
nieodpowiedzialnego – doszedł mnie zdenerwowany głos Louisa.
- Żadne z nas nie jest odpowiedzialne –
wychrypiałam, a potem pozwoliłam mojemu umysłowi odpłynąć, tracąc świadomość
tego, co dzieje się wokoło.
***
*Louis*
To, czy akcja się powiodła, a to, czy nikomu nic się
nie stało, to dwie odmienne kwestie. O, i to jak. Bo sama akcja i uratowanie
tych wszystkich ludzi – tak, jak najbardziej się udało. Wszyscy przeżyli, a
gang Jonesa zdołaliśmy ostatecznie odciągnąć od pociągu i co za tym idzie,
rodzice Harry’ego także są bezpieczni. O ile się nie pomyliliśmy, to raczej nie
rozpoznali żadnego z nas, bo chyba byli zbyt przerażeni całą sytuacją jak
wszyscy inni, więc raczej nikomu z nich nie spieszno było wyjrzeć w okno. Co
utwierdza nas w tym, że jeśli nas nie widzieli, to na szczęście nie znają
prawdy i nie trzeba też wymyślać żadnych przykrywek ani nic. Słowem: w tej
kwestii jest dobrze. Miejmy nadzieję, że szybko nic takiego się nie powtórzy.
Obawiać się chyba jednak trzeba zacząć w tej drugiej kwestii – czy wszyscy
wyszli z tego cało.
Pech chciał, że ucierpiały dwie najbliższe mi osoby i
to wyłącznie dlatego, że nie zatrzymałem ich dobrze, kiedy wskakiwały na ten
cholerny dach. Już nawet nie chcę ich o to winić – mojej siostry i dziewczyny.
One po prostu działały pod wpływem chwili, adrenaliny i prawdopodobnie nie
myślały wtedy za wiele. Chciały jedynie ratować ludzi i to wszystko, nie spada
na nich żadna wina. Są po prostu bohaterkami. Tylko to bohaterstwo przekroczyło
granice bezpieczeństwa i skutki uderzyły w nie obie.
Lottie niefortunnie złamała rękę, kiedy spadły z
pociągu, więc od razu chłopaki powieźli ją do szpitala, z tego względu, że sam
musiałem zająć się z Liamem nieprzytomną Cassandrą. Mojej siostrze, na
szczęście nic więcej się nie stało, ale wciąż się biję w piersi, że pozwoliłem
jej jechać, nawet, jeśli rzeczywiście sam ją wyszkoliłem do tego typu działań.
Nie mam pojęcia, jak wyjaśni rodzicom złamaną rękę, szczególnie, że domyślą
się, że coś jest nie tak, gdy nie wróci na noc do domu, a spędzi ją u mnie.
Co do Cassandry, myśleliśmy, że nie jest gorzej od
Lottie, bo na szczęście, niczego sobie nie złamała. Jednak straciła dwa razy
przytomność, co zdołało nas dość mocno wystraszyć, bo mogła mieć wstrząs mózgu.
Do tego, była cała przemoczona, co doprowadziło do tego, że w drodze powrotnej
dostała gorączki. Kategorycznie odmówiła wizyty w szpitalu, więc Liam musiał
tam pojechać i zaopatrzyć się w odpowiednie leki, w razie wypadku. Z czego,
mamy nadzieję, że nie będziemy musieli korzystać.
Wyszedłem z łazienki z kolejnym mokrym ręcznikiem, w
celu schłodzenia nim ciała Cassandry, by trochę obniżyć jej gorączkę. Jednak
ona była już w innym stanie niż zanim jeszcze zostawiłem ją na chwilę samą.
Poruszała się niespokojnie, miała bardzo wyraźne drgawki, a do tego oddychała
ciężej i szybciej.
- Nie… zostawcie mnie… - usłyszałem ciche
mamrotanie, więc szybciej podszedłem do szatynki. – Proszę…
- Cassie… - Dotknąłem jej coraz bardziej rozpalonych
policzków, by ją uspokoić, ale otrzymałem odwrotny skutek, bo cicho załkała,
jakbym robił jej jakąś krzywdę.
- Zostawcie mnie…
- Cassie, to ja, nic ci nie grozi.
- Nie… Nie jestem Natalie. – Zaczęła kręcić głową,
oczy miała zamknięte. Pojąłem, że zaczyna majaczyć i ma zaburzenia świadomości.
Nie wiem, co się dzieje wokół niej i pewnie nawet, gdzie jest.
- Cassie, otwórz oczy, proszę. – Dotknąłem jej ręki,
jednak, gdy dalej trwała w jakimś amoku, przyłożyłem mokry ręcznik do jej
czoła. Na chwilę ucichła i się uspokoiła, ale zaraz otworzyła oczy i spojrzała
na mnie przerażona.
- Nie chcę umrzeć – wyszeptała, a ja w mig pojąłem,
jak bardzo jest źle.
- Skarbie, co ty mówisz? Wszystko będzie z tobą
dobrze.
- Nie jestem Natalie… nie mów tak do mnie.
- Cholera – syknąłem sam do siebie, dostrzegając, że
prawdopodobnie straciła jakiekolwiek poczucie świadomości. Odłożyłem ręcznik na
bok i pospiesznie wstałem z łóżka. – Za chwilę wrócę, nie ruszaj się –
poprosiłem, pomimo tego, że małe są szanse, że dotarło do niej to, co mówię.
Wyszedłem ze swojej sypialni, prędko kierując się do
tej Liama. Wydawało mi się, że wieki minęły zanim tam dotarłem. Zacząłem pukać
do jego pokoju, dopóki nie otworzył mi zaspany. Ustaliliśmy, że póki nic się
nie dzieje, musi się wyspać, teraz już jednak się działo.
- Co z nią? – zapytał niemal od razu.
- Gorączka nie spada w ogóle, chyba jeszcze rośnie.
Zaczęła majaczyć i nie ma z nią kontaktu.
- Kiedy dawałem jej leki? – Zamknął na chwilę oczy,
jakby chcąc to sobie przypomnieć.
To ja już pół nocy przy niej siedziałem, więc aż
nadto wiedziałem, która godzina.
- Nie więcej niż dwie godziny temu.
- Kurwa… już dawno powinny zadziałać. Nie ma innego
wyjścia, jak na razie, muszę podać jej kroplówkę. – Wycofał się do pokoju i
zaświecił światło. – Ona powinna być w szpitalu, mogła mieć wstrząs mózgu.
- Wiem o tym, ale wiesz, że nie chciała jechać.
Jednak jak jutro nic się nie zmieni to nie mamy wyboru.
- Wtedy może być za późno – rzucił słowa na wiatr, a
ja poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy.
Zabrał potrzebne rzeczy, a potem udaliśmy się do
mojej sypialni. Od razu, gdy weszliśmy, Cassandra popatrzyła na nas bardziej
przerażona niż wcześniej.
- Co mi chcecie zrobić? – zapłakała, więc szybko
usiadłem przy niej, żeby zaraz nie dostała jakiegoś szału.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak boi się
igieł i tego właśnie się obawiam.
- Musisz dostać kroplówkę…
- Nie! – krzyknęła i zaczęła się rzucać, jeszcze
zanim skończyłem zdanie.
- Pomoże ci, uspokój się. – Złapałem ją w pasie i
usiłowałem przytrzymać przy sobie, żeby Liam mógł działać.
- Nie! – wrzasnęła głośniej, zbliżając się bardziej
do mnie, a uciekając od chłopaka.
- Uspokój się! – uniosłem głos, by mnie usłyszała,
ale zaczęła bardziej płakać i kopać nogami. – Popatrz na mnie. Cassie, proszę.
– Przycisnąłem jej ciało znacznie do siebie, żeby uniemożliwić jej dalsze
ruchy.
- Boję się. – Przeniosła na mnie obłąkany wzrok,
automatycznie sprawiając, że w sercu mnie zakuło. Tak bardzo cierpiała, a
trudno było jej pomóc.
- Ludzie, co jest? – Usłyszałem czyjś głos, a potem
podniosłem głowę i ujrzałem w drzwiach Nialla z Harrym. – Cholera, co z nią?
Dlaczego krzyczy? Aż tak źle? – pytali, jednak żadne z nas nie było na razie
skore do odpowiedzi.
- Wiem, że się boisz, ale dzięki temu poczujesz się
lepiej, obiecuję. Jestem obok i się nie ruszam. Możesz mnie złapać za rękę i
mocno ścisnąć, ale daj sobie pomóc, dobrze?
- Lekko cię ukuje i za chwilę zaśniesz – dodał Liam,
mając w rękach przygotowany wenflon.
- Pozwolisz? – zapytałem już błagalnie, patrząc w
jej oczy, a ona z wahaniem pokiwała głową, ale na powrót się rozpłakała.
- Ale nie idź. – Złapała mocno dłonią moje ramię.
- Nie idę, spokojnie. Tylko się nie ruszaj. –
Przytuliłem jej głowę do swojego torsu, gdy chłopak przymierzał się do ukłucia.
Kiwnąłem do niego głową, by już to zrobił, nim ona jeszcze nie zaczęła znów się
rzucać. W chwili, gdy wbił igłę w jej skórę, drgnęła, ale nie zaczęła się
szarpać.
- Już po bólu – odezwał się Liam, więc poluźniłem
uścisk, a ona spojrzała kątem oka na wenflon, który miała w ręki, na wężyk
odprowadzający i worek z przezroczystym płynem, który trzymał w dłoni. –
Chłopaki, załatwcie coś, żeby powiesić na tym kroplówkę – zwrócił się do
Harry’ego i Nialla, a oni zaraz wycofali się z sypialni. – Musisz jej pilnować,
zanim się nie skończy. – Odwrócił się znów do mnie.
- Wiem – westchnąłem, patrząc, jak Cassandrze
zaczynają opadać powieki. – Zdaję sobie sprawę z tego, że dziś nici ze snu.
- Mogę cię potem zmienić – zasugerował.
- Chyba lepiej, jeśli to mnie zobaczy, gdy się
obudzi. Wiesz, będzie spokojniejsza. Dzięki za propozycję, ale będę czuwał do
rana.
- W razie czego mnie wołaj.
***
*Cassandra*
Poczułam, jak robi mi się gorąco, a moje ciało
oblewa fala potu. Chciałam dalej spać, więc odkryłam się trochę z kołdry,
jednak i to nie pomogło, więc otworzyłam wbrew sobie oczy. Widok przede mną
trochę mnie zaskoczył, więc od razu zaczęłam tworzyć różne scenariusze. W
zgięciu przedramienia widziałam wenflon, na którego samo patrzenie powodowało,
że robiło mi się słabo. Na szafce zobaczyłam leki i ręczniki, lampka obok wciąż
świeciła, mimo, że był już dzień. Gdy powoli przekręciłam głowę, zauważyłam, że
obok Louis śpi na siedząco, jakby pilnował mnie tu, co tylko jeszcze bardziej
mnie zdezorientowało i sama musiałam usiąść. Od razu nieznacznie zakręciło mi
się w głowie i nieświadomie złapałam dłonią za nogę szatyna, automatycznie go
budząc.
- Wszystko w porządku? – zapytał niemal natychmiast,
w pełni rozbudzony. – Cassie, wszystko gra? – Dotknął mojego ramienia, a ja z
wahaniem przytaknęłam i zaraz z powrotem opadłam na poduszkę.
- Tak, tylko trochę zakręciło mi się w głowie –
wyszeptałam.
- Boli cię coś? – Dotknął mojego czoła, a ja
zamknęłam oczy.
- N-nie… chyba nie.
- To dobry znak – odetchnął. – Zmierzę ci
temperaturę – dodał, po czym poczułam, jak wsuwa mi z boku termometr.
- Miałam gorączkę? – Otworzyłam oczy, a on kiwnął
głową.
- I to dużą. Nie chciała zejść i majaczyłaś.
Wcześniej straciłaś dwa razy przytomność. Musiałaś mocno uderzyć się w głowę. I
jeszcze byłaś cała przemoczona.
- Co mówiłam? – zapytałam słabo, a on wstrzymał się
z odpowiedzią.
- Nic ważnego, mówiłaś coś od rzeczy.
- Czy… dlatego mam igłę w ręku?
- Liam musiał podać ci kroplówkę, nie dało się
inaczej zbić gorączki. Pilnowałem cię więc prawie całą noc, niedawno zasnąłem.
Pamiętasz coś ze wczoraj?
- Tylko do momentu, gdy spadłam z dachu, z Lottie.
Potem ktoś wziął mnie na ręce, a dalej pustka… Co z Lottie?
- Złamała rękę, ale będzie dobrze. Śpi w gościnnym,
więc potem możesz do niej pójść, jeśli chcesz – zaproponował, a ja kiwnęłam
głową. – Wiesz, jak nieodpowiedzialnie postąpiłyście, wskakując na ten dach?
- Wiem, Louis, ale… musiałyśmy. Nie próbuj mówić, że
nie pojadę więcej na akcję, bo wiesz, że nie posłucham.
- Nawet po taki wypadku jesteś tak uparta.
- Mogłeś się tego spodziewać. Ten gang to część
mojego życia.
- Oj wiem – westchnął i odgarnął mi z twarzy włosy.
- Nie idziesz do firmy, prawda? Musisz odpocząć po
niańczeniu mnie – odezwałam się, a on lekko się uśmiechnął.
- Nie idę, i ty po tej nocy też nie.
- Nie miałam zamiaru, muszę jeszcze się przespać.
- Ty tak kochasz mnie straszyć jak wczoraj.
- To mogłoby się stać moim nowym hobby.
- Żebym codziennie bał się o twoje życie? Mowy nie
ma.
***
‘Zaraz będę pod domem twojej mamy. Poczekam na ciebie na zewnątrz. Nie
spiesz się.’
Przeczytałam sms-a od Louisa i głęboko odetchnęłam.
Czeka mnie chyba najcięższa rozmowa z moim bratem, jakiej nie miałam od dawna.
Całe szczęście, że od tego wypadku na akcji minęły trzy dni i czuję się dobrze,
bo prawdopodobnie ta rozmowa za chwilę mogłaby pogorszyć mój stan albo i
wpędzić mnie do grobu.
Tylko bądź silna, Cassandra. I nie daj się
sprowokować.
- Chcesz coś do picia? – zapytał mnie Jake, całkiem
nie spodziewając się celu mojego przyjazdu.
- Nie, dzięki… nie mam ochoty – odparłam powoli,
czując, jak gardło zaczyna mi się zaciskać.
- Okej… - Spojrzał na mnie podejrzliwie. – To
chodźmy do salonu.
- Nie, wolę tu zostać – odpowiedziałam, czując, jak
wzrasta napięcie. – Musimy o czymś pogadać.
- Dobra… więc mów.
- Gdzie mama i Maddie?
- Poszły niedawno do sklepu. Dlaczego pytasz?
- To i lepiej – wymamrotałam sama do siebie i
uniosłam ponownie wzrok na niego. – Słuchaj, nie myślałam, że będę musiała
kiedyś odbyć z tobą tą rozmowę, ale wiedz, że cholernie trudno przychodzi mi ją
chociażby zacząć.
- Siostra, mówisz w taki sposób, jakbym komuś zrobił
dziecko. – Wybuchł nieoczekiwanie śmiechem, ale mi nie było do śmiechu.
- Wiem, że kłamiesz – przerwałam mu, a on nagle
zamarł.
- O czym ty mówisz?
- Mama znalazła pod twoim łóżkiem torbę z
pieniędzmi, ale boi się cię o to zapytać, więc nie mam wyboru jak dowiedzieć
się, co tu, do jasnej cholery, się dzieje. – Nieświadomie zaczęłam podnosić
głos, ale nie byłam w stanie już tego kontrolować.
- Nic się nie dzieje.
- Jake! – warknęłam. – O co, kurwa, chodzi?!
- O nic!
- Gdyby nic się nie działo, to powiedziałbyś, po co
ci te pieniądze i skąd je masz! Albo w ogóle nie miałbyś ich! Dlatego, mów mi,
co się dzieje, bo wiesz, że nie tylko mama się o ciebie martwi, ale ja też i
nie zostawię tak tej sprawy. W jakie gówno znów się wkopałeś? Albo powiesz sam,
albo sama się dowiem, ale w końcu się dowiem. Po co ci te pieniądze, pytam?
- A nie pomyślałaś, że jakoś muszę utrzymać małą i
mamę? – powiedział nagle, na co szerzej otworzyłam oczy.
- Czyli kradniesz – wyszeptałam, będąc już tego
pewna.
- O, bo ty nie kradłaś w moim wieku? – zapytał, a
mnie wmurowało. W jego oczach widziałam wszystkie negatywne emocje, to jak
wkurzony i zdenerwowany był, ale jednocześnie przerażony.
- S-skąd… skąd ty wiesz…?
- Że kradłaś? – Zaśmiał się nerwowo, odwracając
głowę. – Wiem wiele. Poza tym, nie trzeba być geniuszem. Nigdy nie zdołałabyś
nas utrzymać za marną posadę w jakiejś małej firmie, wtedy w Stanach. Mamę
udało ci się oszukać, ale dlatego, że była zbyt chora, by coś zauważyć.
Wiedziałem od samego początku, że coś jest nie tak, gdy wychodziłaś nocą.
- Ile wiesz? – zapytałam drżącym głosem, a on
spojrzał na mnie z poważnym wyrazem twarzy.
- Dużo, ale nikomu nie mam zamiaru powiedzieć. Dlatego
ty też zapomnij, że mam te pieniądze i nie wtrącaj się w moje sprawy.
- Nie wtrącaj się? – wyszeptałam zszokowana, coraz
bardziej nie wiedząc, co robić i mówić. – Jesteś moim bratem…
- Tak, dlatego, do cholery, zaufaj mi w końcu
wystarczająco.
- Masz jakieś problemy?
- Nie mam problemów! – uniósł się, ale zaraz się
opamiętał. – Przepraszam… nie jestem w niebezpieczeństwie, Cassandra. Wszystko
jest w porządku.
- Wiesz, co może się stać, jeśli ktoś cię nakryje?
- Mamy te same geny, a ciebie chyba nikt jeszcze nie
nakrył – odparł, całkowicie mnie tym zamykając. Przeczesał dłonią włosy i
podszedł bliżej do mnie, ale ja się cofnęłam.
- M-muszę się przewietrzyć – odetchnęłam, czując w
oczach łzy. – Lepiej już pójdę. Zadzwonię… za jakiś czas. – Przełknęłam głęboko
ślinę.
- Proszę, nie mów mamie, bo…
- Wiem – przerwałam mu, zatrzymując się przy
wyjściu. – Wymyślę, co jej powiedzieć, ale… Jake, jeśli coś będzie się działo,
pamiętaj, że ci pomogę, bez względu na to, jak ciężko będzie. Jesteśmy rodziną,
mimo wszystko – uprzedziłam go, a on przytaknął, po czym spuścił głowę. –
Kocham cię – wyszeptałam i wycofałam się do wyjścia. Na zewnątrz od razu
zalałam się łzami, jeszcze zanim wsiadłam do auta Louisa.
Opadłam na fotel i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Próbowałam się uspokoić, żeby nie płakać i w tym celu zaczęłam lekko kołysać
się do przodu i do tyłu.
- Nie… Zostaw… - powiedziałam, odsuwając się, kiedy
Louis próbował mnie dotknąć. – Chcę pojechać tylko do domu.
- Jesteś cała roztrzęsiona. Aż tak źle poszło?
- Nie spodziewałam się tego, co powie.
- Czyli kradnie?
- Tak, ale żeby ich utrzymać. Ale… wie coś o mnie. Wie,
że kradłam, gdy sama miałam tyle lat, co on.
- Co? Jak to jest możliwe? Przecież…
- Nie wiem, musiał się domyślić. – Załkałam ponownie
i opadłam na oparcie fotela, dotykając dłonią czoła i robiąc głębokie wdechy. –
Boże, coś się z nim dzieje. Ostatnio żartowałam, czy brał jakieś narkotyki, a on
odpowiedział w taki sposób… Oczywiście zaprzeczył ostatecznie, ale wyłapałam, jakby
rzeczywiście to była prawda.
- Mówiłaś mu, że w razie czego może przyjść z pomocą
do ciebie? – zapytał, sam zaniepokojony sprawą, a ja pokiwałam głową.
- Mówiłam, ale nie wiem, co zrobi. Mam złe przeczucia,
Louis. – Odwróciłam wzrok w jego stronę, a on mocno zacisnął szczęki.
- Nie powinienem tego mówić, ale ja też.
***