*Cassandra*
Nie wiem, co się ze mną działo, gdy straciłam
przytomność. Obudziłam się dopiero w furgonetce, kiedy dojeżdżaliśmy do domu.
Wtedy dotarło do mnie, że żyłam. Byłam pewna, że już się udusiłam, bo nie
miałam ani inhalatora, ani nie mogłam się uspokoić, by kontrolować oddech. Ale
przeżyłam. I to był jeden z cudów. A gdy zdałam sobie sprawę z tego, że
naprawdę wciąż jestem na tym świecie, pierwsze, co zrobiłam, to nerwowo
zaczęłam poszukiwać Louisa. Jechał w tym
samym pojeździe, co ja. Milczał jednak przez dalszą część drogi, prawdopodobnie
z powodu emocji, zmęczenia i pewnie trochę strachu. Dostał jakieś środki
przeciwbólowe, więc w miarę odzyskał świadomość, ale musiały być dość silne, bo
wyglądał jakby zasypiał. Ale był tam ze mną. Mimo, że w jego ciele wciąż tkwiła
kula. Jednak cierpliwie i dzielnie czekał, aż dotrzemy do domu, żeby można się
było jej pozbyć. Trzymałam go za rękę i co kilka chwil upewniałam się, czy jest
przytomny, dopóki nie dojechaliśmy do rezydencji.
Chłopaki zdążyli już przenieść go do jego sypialni,
a w czasie, kiedy Liam przygotowywał potrzebne rzeczy do zabiegu, ja tkwiłam
niespokojnie przy szatynie. Serce biło mi niewyobrażalnie szybko, czułam, jak
mocno uderza i zaczynało mnie to dobijać.
- Jesteś bardziej przerażona ode mnie. Nie umrę
przecież – usłyszałam ciche mamrotanie obok i spojrzałam na chłopaka.
Widząc jego wymuszony, lekko złośliwy uśmiech,
westchnęłam bezsilnie i pokręciłam głową.
- Przestań. To nie jest śmieszne – powiedziałam
łagodnie pół-szeptem, przyglądając mu się. Wiedziałam, że ten uśmiech był
jedynie reakcją obronną. Też się bał, ale nie chciał dać po sobie tego poznać.
Widziałam jednak, jak przez jego twarz przebiega cień bólu, gdy zamknął oczy.
Leki przeciwbólowe musiały więc przestawać działać, bo w innym wypadku byłoby
odwrotnie. Gdy był jeszcze nimi otumaniony, to się nie odzywał, a teraz
powiedział już trochę składnych słów.
- Wiem – wyszeptał, a ja mogłam dostrzec, jak
głęboko przełyka ślinę. – Po prostu próbuję o tym nie myśleć. Zwykle to pomaga,
dziś chyba nie bardzo – dodał słabo, a ja wtedy zauważyłam, że całe jego czoło
spryskane jest potem.
Odgarnęłam delikatnie mokre kosmyki z jego twarzy i
poczułam wtedy, jak bardzo jest rozpalony.
- Cass?
- Tak? – Spojrzałam mu w oczy, które zdążył
otworzyć.
- Zapomnieliśmy, że może nie powinnaś ryzykować i
jechać z nami na akcję... Wiesz, ze względu na to, że może jesteś... – zaczął
szeptać, ale powstrzymałam go, kręcąc głową.
- Ćśś... Nic mi nie jest, jestem cała.
- Na pewno?
- Na pewno – przytaknęłam. – Nie myśl teraz o mnie,
dobrze?
- Kiedy skończy się ta szopka, zabiorę cię na
wakacje. Bardzo cię kocham, wiesz? – odpowiedział słabo, a w moich oczach
automatycznie zebrały się łzy.
Uświadomiłam sobie, że mówi tak, jakby był na łożu
śmierci. Jakby się żegnał. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że to może okazać
się prawdą. To po prostu było niemożliwe.
Szybko zamrugałam oczami, żeby nie zobaczył, że
zaraz mogę się rozpłakać, a gdy odwróciłam głowę, w tym samym momencie do
pokoju wszedł Liam z chłopakami do pomocy.
- Zaczynamy, nie ma czasu do stracenia, bo się
wykrwawi – powiedział pospieszająco, rozkładając sprzęt dookoła, od czego
zakręciło mi się w głowie.
- Liam? – odezwałam się z zaciśniętym gardłem, a on
zerknął na mnie, nie przerywając zajęcia. – On ma gorączkę, jest...
- Cholera – syknął, przyspieszając pracę rąk. – Żeby
tylko nie było za późno – wyszeptał bardziej do siebie, ale zdołałam to
usłyszeć.
Moje oczy same niekontrolowane się rozszerzyły i
wypłynęła z nich fala łez.
- Nie płacz, nic mi nie będzie – wymamrotał szatyn,
zaczynając niespokojnie oddychać. Był osłabiony i było to doskonale widać.
- Zostanę tu – uparłam się, patrząc na przyjaciela
lekarza, a on spojrzał na mnie bez słowa zapewne wiedząc, że nic mi nie
przetłumaczy.
Odkrył przesiąkniętą do reszty krwią koszulkę
chłopaka i zdjął tymczasowy opatrunek, który teraz był już bezużyteczny.
- Kurwa... nie widzę nic – powiedział nerwowo, zakładając
rękawiczki. – Przysuńcie tą lampę tu – poprosił pospiesznie, dotykając rany. W
jednej sekundzie Louis wykręcił się z bólu, wydając z siebie zduszony krzyk. –
Boli cię to? Dlaczego nie powiedziałeś, że przeciwbólowe przestały działać? –
zapytał oskarżycielsko, ale wiedziałam, że to raczej nerwy zaczynają brać nad
nim górę.
- Myślałem, że wytrzymam – odpowiedział przez
zaciśnięte zęby.
Przez kolejne minuty wszystko działo się szybko.
Liam dał mu zastrzyk ze znieczuleniem, ale nim zaczął działać, musiał już zająć
się kulą, która utkwiła dość głęboko, więc szatyn co chwilę krzywił się z bólu.
Wiedziałam, że cierpiał, mimo, że próbował być twardy, a ja stałam tylko obok,
bo nie mogłam już pomóc, nic zrobić. Mogłam podejść bliżej i znów usiąść przy
nim, ale wiedziałam, że przeszkadzałabym tylko, a ja chciałam jedynie, żeby
wszystko skończyło się dobrze.
Patrzyłam na to, co działo się przede mną, ale kiedy
zaczęło robić mi się słabo, zrozumiałam, że może powinnam wyjść. Nie chciałam
zostawiać go samego, chciałam, by wiedział, że jestem przy nim, ale widok
rozerwanej skóry na boku brzucha nie wpływał na mnie dobrze. Wszędzie była
krew, a ja powoli już nie wytrzymywałam. Musiałam przytrzymać się komody, by
nie upaść i Louis pewnie zauważył, że coś jest nie tak, bo z trudem zareagował,
głębiej oddychając.
- Zabierzcie ją – wydyszał, nie spuszczając ze mnie
wzroku, a wtedy kilka par oczu naraz popatrzyło na mnie.
Nie odezwałam się, bo czułam, jak słabnę.
- Wyprowadźcie ją, niech nie patrzy na to – dodał,
po czym mocno zacisnął szczęki.
Nim się obejrzałam, poczułam czyjeś dłonie na
ramionach i zaraz, poprowadzona jak zahipnotyzowana, znalazłam się w kuchni.
- Usiądź. – Ktoś skierował mnie do krzesła przy
stole i usadził. Dopiero po chwili zrozumiałam, że był to Niall. – Zrobię ci
coś do picia. Musisz się uspokoić, a nie wiadomo, o której skończą.
Znów nic nie odpowiedziałam, bo musiałam dojść do
siebie. Zdałam sobie jednak sprawę z tego, że straciłam kompletnie jakiekolwiek
poczucie czasu, gdy za moment blondyn postawił przede mną parujący kubek. Kiedy
dotarł do mnie zapach, mój żołądek zrobił fikołka i musiałam zakryć dłonią
usta, i się odsunąć, by nie doprowadzić do kolejnej nieprzyjemnej sytuacji.
- Nie, proszę, zabierz to ode mnie, bo zwymiotuję –
odezwałam się, zamykając oczy.
- To herbata...
- Po prostu to zabierz, wylej, cokolwiek albo sama
będę musiała stąd zaraz wyjść do łazienki.
- Już dobrze, spokojnie, nie zrobiłem przecież tego
specjalnie. Już. Wylałem to – odparł, a ja otworzyłam oczy. Teraz przede mną
stała szklanka z przezroczystą cieczą. – Napij się chociaż wody. Powinnaś też
coś zjeść. Zrobić ci coś?
- Nie chcę nic – wydusiłam z siebie, sięgając powoli
po szklankę.
- Posłuchaj, wiem, że się martwisz o Louisa, ale
musisz też zająć się sobą i...
- Proszę, przestań – przerwałam mu. – Wiem, czego
potrzebuje mój organizm. Jeśli teraz coś zjem to i tak to zwymiotuję.
- Źle się czujesz?
- Całe życie źle się czuję – wymamrotałam, unikając
jego spojrzenia. – Po prostu się denerwuję i to wszystko. Uspokoję się, kiedy
Liam wyciągnie tą kulę, a jego stan wróci do normy. – Pociągnęłam nosem, po
czym wytarłam policzki z łez. Dopiero wtedy zorientowałam się, że mam czarne
dłonie. Cała byłam brudna i jeszcze w ubraniach z akcji. Wciąż miałam na sobie
kamizelkę kuloodporną i broń za paskiem.
Przetarłam dłońmi twarz i wzięłam głęboki oddech, po
czym sięgnęłam do tułowia i zaraz kilka spluw wylądowało z hukiem na blacie
przed nami.
- Gdyby założył tylko tą cholerną kamizelkę...
- Nie rozumiem... byłaś już w gangu, a przeraża cię
wyjmowanie kuli?
- Po prostu nigdy przy tym nie byłam i...
- To dlaczego tak wciąż tam stałaś?
- Bo chciałam być przy moim chłopaku? Czy to takie
dziwne?
- Zrozumiałby, jakbyś mu powiedziała, że to zbyt
wiele dla ciebie.
- Albo i nie? Ma gorączkę, zaraz znów może stracić
świadomość i nie będzie wiedział, co się dzieje. Pomyśli, że go zostawiłam,
kiedy jest ranny i wtedy to mnie będzie gryzło sumienie, nie... – Zamilkłam na
sekundę, kiedy poczułam, że jego ramiona oplatają się wokół mnie. Jeden jego
uścisk sprawił, że na powrót się rozpłakałam, ale dlatego, że naprawdę
potrzebowałam się komuś zwierzyć. Ze wszystkiego. Na głowie miałam zbyt wiele i
wszystko po raz kolejny się skumulowało. A jedyną osobą, której mogłam wygadać
się ze wszystkiego był Louis, więc musiałam to dusić teraz w sobie.
Nie wiem, ile czasu tak płakałam. Wiem, że zaczynało
już świtać na dworze, a ja prawie zasypiałam w ramionach Nialla, który
cierpliwie przy mnie siedział i co chwilę gładził dłonią po plecach. W kilka
godzin stałam się jak wrak człowieka – brudna, wyczerpana, głodna... choć nawet
nie zdawałam sobie sprawy z tego, że mam jakieś większe potrzeby. I kiedy na
chwilę przysnęłam, ktoś delikatnie dotknął mojej ręki, by mnie obudzić.
- Harry...
- Nie chciałem cię budzić – zaczął szeptać,
wskazując ruchem głowy na Nialla.
Spojrzałam na blondyna i zrozumiałam, że przez ten
czas sam zdążył już zasnąć przy mnie.
- Która godzina? – zapytałam, powoli wyswobadzając
się z uścisku chłopaka. Próbowałam przywrócić umysł do stanu przytomności, więc
zerknęłam w okno, za którym nieśmiało wschodziło już słońce.
- Dość wcześnie, przed szóstą.
- Co z nim?
- Właśnie skończyli. Przyszedłem, żeby ci o tym
powiedzieć. Wszystko się udało, ma trochę szwów, ale Liam mówi, że będzie
dobrze. Śpi teraz, ale gorączka nie chce zejść, więc ktoś powinien przy nim...
- Tak, już idę. – Poderwałam się do góry, mimo, że
zasypiałam nawet na stojąco. Jednak Harry powstrzymał mnie, łapiąc za ramię.
- Nie chcę nic mówić, ale... nie chcesz się trochę
odświeżyć? Jesteś cała w ziemi, w sumie jak my wszyscy. Mogę przy nim
posiedzieć, kiedy...
- Dzięki. – Pokiwałam głową. – Chyba rzeczywiście
potrzebuję wziąć prysznic, wcześniej nie myślałam o tym za bardzo.
- Domyślam się.
- Muszę go tylko zobaczyć. – Zaczęłam iść po
schodach, a wtedy dostrzegłam, że glany, które miałam na nogach, były całe
ubłocone i prawdopodobnie już wcześniej poroznosiłam wszystko po domu.
Odetchnęłam głęboko i zdjęłam obuwie ze stóp, i
ruszyłam w górę.
- Później to sprzątnę, tylko...
- Nie przejmuj się tym – odpowiedział Harry, idący
za mną.
Dotarłam do sypialni szatyna i niemal od razu
usiadłam obok niego na łóżku. Patrzyłam na jego spokojną twarz i wtedy dotarło
do mnie, jakie to cholerne szczęście, że nie skończyło się to gorzej. Chyba od
pewnego czasu ktoś tam na górze czuwa nade mną, bym w końcu mogła być
szczęśliwa. I chyba nawet wiem, kto.
***
Zasnęłam na trochę przy Louisie, może cztery czy
pięć godzin. Miałam przy nim czuwać, ale byłam tak wymęczona, że nie wiem
nawet, kiedy moje oczy same się zamknęły. Jednak, gdy się obudziłam, on już nie
spał i tylko leżał obok, przyglądając mi się. Pamiętam wszystko z poprzedniego
dnia i był w całkiem dobrej formie psychicznej, jak i fizycznej. Może, gdyby
nie to, że miał ranę na brzuchu, to można byłoby powiedzieć, że jest tak jak
zawsze, normalnie. Lecz świadomość o tym, że jest ranny nie daje spokoju.
Zawsze mogą wdać się jakieś powikłania. Nie był przecież w szpitalu i nie może
też się przeciążać w najbliższych dniach, więc muszę go w miarę pilnować, bo
wiem, że sam nie potrafi. Szybko zapomni, że nie może czegoś robić i nie będzie
przyjemnie.
A po godzinie, jak się obudziłam, musiałam go jednak
zostawić na trochę, bo moje wyniki badań były już do odbioru. Chłopaki mieli mieć
na niego oko i ufam, że tak było. Wiem, że to duży chłopiec, ale właśnie takie
myślenie może doprowadzić do tego, że przez nieuwagę sam sobie zrobi krzywdę. A
rana postrzałowa to nie są żarty.
Miałam wrócić do rezydencji zaraz po wizycie u
lekarza, ale sprawy tak mi się pokomplikowały, że jest już wieczór, a ja
dopiero tu dojechałam. Podobno pod moją nieobecność wszystko było w porządku, z
tego, co wiem, gdy pisałam do Louisa, ale to się okaże za chwilę.
Od raz chciałam skierować się na górę, ale gdy tylko
minęłam kuchnię, dostrzegłam, że właśnie tam jest szatyn, więc się zawróciłam.
- Hej – powiedziałam niepewnie, podchodząc do
chłopaka, który, oparty o blat, pił coś z kubka. Uśmiechnął się na mój widok i pochylił
się, by mnie pocałować na powitanie. – Dlaczego nie jesteś w łóżku? Nie możesz
dużo chodzić – przypomniałam mu. – Liam cię zabije. Ja też.
- Daj spokój. – Zmarszczył brwi. – Leżałem cały
dzień, musiałem coś zjeść, więc przyszedłem.
- Na pewno odpoczywałeś? – Zmrużyłam oczy, na co on
przewrócił swoimi i przyciągnął mnie do siebie, kładąc dłonie na moich
biodrach.
- Na pewno. Jestem trochę obolały, ale to normalne.
Poza tym, zaraz się położę. Daj mi rozprostować nogi, kobieto.
- Już to zrobiłeś – odparłam prowokująco, a on
pokręcił głową.
Zaśmialiśmy się w tym samym momencie, ale zaraz gdy
się uspokoiliśmy, spoważniałam. Położyłam dłonie na jego ramionach i spojrzałam
w jego rozpromienione oczy.
- Dlaczego nie miałeś kamizelki kuloodpornej na
akcji? – zapytałam cicho, a on w odpowiedzi głęboko odetchnął.
- Sam nie wiem – odparł przyciszonym głosem,
wzruszając ramionami.
- Zapomniałeś?
- Nie, to nie jest kwestia tego, czy zapomniałem...
Ja... Słuchaj, nie wiem, co sobie wtedy myślałem. Może chciałem robić za
pieprzonego superbohatera ze stali. Ale popełniłem kolosalny błąd, nie jestem
niezniszczalny. – Spuścił głowę.
- Mogłeś zginąć, gdyby nie szczęście.
- Więc głupi zawsze ma szczęście. – Parsknął
śmiechem, zerkając na mnie, ale kiedy zobaczył moje karcące spojrzenie,
opanował się.
- Czy mogę liczyć choć na odrobinę nadziei, że
więcej nie postąpisz tak nierozsądnie?
- Może...
- Nie może. Rozumiem, że kręci cię adrenalina, mnie
też, ale to już nie było zabawne. Cholernie się o ciebie bałam. Jak cię
postrzelili, sama prawie się udusiłam, bo zaczęłam panikować, zrozu...
- Przepraszam – przerwał mi i uniósł moją dłoń do
ust, po czym ją ucałował. – Masz rację.
- Więc?
- Więc... Następnym razem pomyślę dwa razy nim coś
zrobię.
- Dobrze, przynajmniej trochę zmądrzałeś –
westchnęłam. – A co z tą dziewczyną? Wiesz coś?
- Fizycznie chyba wszystko w porządku, psychicznie
trochę gorzej. Załatwię jej dobrego psychologa. Obowiązuje go tajemnica
lekarska, więc policja się o nas nie dowie. Jej ojciec – mój pracownik, także
przysiągł, że będzie milczał, bo najważniejsze dla niego jest to, że
uratowaliśmy mu dziecko. Nie powie, że brałem w tym udział czy Harry, więc
reputacja firmy nie jest zagrożona, my też nie.
- Nie wyobrażam sobie, jak musiał się czuć, gdy jego
córka zniknęła... – Pokręciłam głową, patrząc tępo w dłoń Louisa. – Jako
rodzic... nie, to niewyobrażalne.
- Najważniejsze, że jest cała.
- Ale to nie znaczy, że zapomni, Louis. Ta łatka
tego, że kiedyś ją porwano z niezrozumiałego dla niej powodu, ta trauma,
zostanie z nią na zawsze... To... właśnie tego się boję. – Zaśmiałam się
nerwowo wbrew sobie, choć nie powinnam i odsunęłam się od szatyna. Odwróciłam
się od niego i oparłam dłonie o blat wyspy kuchennej, ciężko oddychając.
- Czego? – zapytał za moimi plecami.
- Tego, że nas może spotkać to samo, przez to, że
żyjemy w tym przestępczym wymiarze. Przez to, że jesteśmy zamieszani w zbyt
wiele... nasze dziecko może spotkać to samo, to mnie właśnie przeraża.
- Czyli ty jesteś...
- Nie wiem! – Uniosłam się niekontrolowanie,
obracając się w jego stronę.
- Nie miałaś być dziś u lekarza?
- Byłam. Odebrałam wyniki. Okazało się, że muszę
zrobić jeszcze jedno badanie i nic więcej mi nie powiedzieli. Nie dowiedziałam
się dosłownie niczego.
- Ale zrobiłaś to badanie, tak?
- Nie, nie zrobiłam – odpowiedziałam nerwowo,
patrząc tępo w ścianę. – Zadzwonili pilnie z firmy, nie zdążyłam i musiałam
pojechać.
- Poczekaj, ty... wybrałaś firmę zamiast badań? Nie,
no nie wierzę. Czy ty jesteś mądra?
- Musiałam tam jechać. Co miałam zrobić?
- Zostać. Tu chodzi o twoje zdrowie. Mogłaś
dowiedzieć się po tym badaniu, co się z tobą dzieje.
- Wiem, że chodzi o moje zdrowie, ale...
- Jesteś samolubna.
- Przepraszam, co?
- Słyszałaś. Jesteś samolubna.
- Ja jestem samolubna? To nie ja prawie zginęłam
przez swoje widzi mi się. W przeciwieństwie do ciebie, ja założyłam tą cholerną
kamizelkę, żebyś nie musiał potem mnie grzebać, a w najgorszym wypadku urządzać
pogrzebu dla dwóch osób. Więc nie mów mi, kto z nas dwojga jest samolubny,
dobrze?
- A jeśli jednak jesteś w ciąży? Wtedy też
wybierzesz firmę zamiast dziecka? No pewnie, bagatelizujesz swoje zdrowie,
więc...
- Dość! – krzyknęłam świadomie, ledwo wytrzymując
oskarżenia skierowane w moją stroną. I kiedy między nami zawisła pełna napięcia
cisza, oboje zauważyliśmy, jak obok kuchni przechodzi Harry. Na jego twarzy
wymalował się szok, czyli na pewno usłyszał, o czym mowa. Jednak znikł tak
szybko, jak się pojawił, więc nie było szansy, by cokolwiek mu wyjaśnić.
- Chyba powiedziałem kilka rzeczy za dużo...
- No... Powiedziałeś. – Przełknęłam głęboko ślinę, a
na moje usta wkradł się grymas, który był pierwszym przejawem tego, że za
moment mogą pojawić się łzy. – Nie wiesz, jak ja się czuję w tej sytuacji,
nie...
- Nie chciałem...
- Nie, Louis, dość – przerwałam mu drżącym głosem. –
Przekroczyłeś granicę, powiedziałeś za dużo.
- Proszę, tylko nie płacz. Powiedziałem to w
gniewie, bo też niepokoi mnie twój stan. – Próbował złapać mnie za rękę, ale
cofnęłam ją.
- Nie, zostaw Gdyby to nie było nic pilnego, to nie
pojechałabym, zrozum mnie.
- Staram się. – Nabrał głęboko powietrza w płuca. –
Nie złość się na mnie, chcę dobrze, a wychodzi jak zwykle.
- Zrobię te badanie, jak tylko znajdę chwilę.
- Możesz mi obiecać, że jeszcze w tym tygodniu? –
zapytał z nadzieją, a ja z wahaniem przytaknęłam.
- Dobrze, niech będzie. Zrobię, co w mojej mocy –
odparłam cicho, a on ponownie wyciągnął do mnie rękę. Jednak, gdy tylko dotknął
mojej dłoni w zranionym miejscu, syknęłam.
- Co się stało? Dlaczego twoje ręce są tak czerwone?
– zapytał podejrzliwie, unosząc delikatnie kończynę.
- Jakieś głupie uczulenie, z którego zrobiły się
rany. – Skrzywiłam się, a już po chwili Louis pociągnął mnie do szafki.
Zobaczyłam, jak wyjmuje małą buteleczkę wody
utlenionej i nim zdążyłam zaprotestować, płyn znalazł się na mojej skórze, a ja
zapiszczałam.
- Już to robiłam – jęknęłam przez łzy i natychmiast
wyrwałam dłonie z jego uścisku, by szybko opłukać je zimną wodą, co dało lepsze
ukojenie niż środek dezynfekcyjny.
- Smarowałaś to czymś?
- Nie jestem głupia, oczywiście, że tak. Od razu
muszę to ścierać, bo pali żywym ogniem i nie wytrzymuję – wymamrotałam,
wycierając ręce. – Pomaga tylko, kiedy dotykam czegoś zimnego.
- Więc obkładaj ręce lodem – zasugerował i jak
mogłam się domyślić, zaraz wyjął z zamrażarki coś zimnego, co za moment
spotkało się z moją skórą. Mimo, że było lodowate jak nie wiem co, dawało
większą ulgę niż te wszystkie specyfiki.
- To też mogłaś pokazać lekarzowi – odezwał się po
minutach ciszy.
- Mogłam też powiedzieć, że panikuję, mam częstsze
ataki astmy, problemy z gniewem, płaczem, stresem...
- To ostatnie nazywa się akurat huśtawką nastrojów –
wtrącił cicho, a kiedy zamilkłam, spojrzał na mnie ostrożnie, nie spodziewając
się, że zaraz wybuchnę śmiechem. – O tym właśnie mówię. – Zaśmiał się cicho.
- Nie kombinuj, Tomlinson. Teraz ty idziesz do łóżka
albo sama cię tam zaniosę.
- Nie możesz dźwigać – mruknął złośliwie, znów na
mnie nie patrząc.
- Nie jestem w ciąży.
- To się okaże – wymamrotał już bardziej nerwowo, a
z jego twarzy zszedł uśmiech i przewinął się cień strachu.
***
- Jakie jest twoje największe marzenie? – zapytałam
szatyna dwa dni później, leżąc z głową na jego kolanach, uważając jednocześnie,
aby nie naruszyć szwów na jego boku.
- Moje marzenie? – zapytał odrobinę zdziwiony,
bawiąc się moimi włosami.
- Twoje marzenie – potwierdziłam, odwracając głowę
ku niemu.
- Chyba tak naprawdę nigdy nad tym się nie
zastanawiałem.
- No co ty? – Moje brwi poszybowały w górę. – Na
pewno musiałeś mieć jakieś marzenia zanim osiągnąłeś to wszystko, zanim...
Kiedy byłeś nastolatkiem. Nie wierzę, że nie ma takie rzeczy, której nie
pragnąłbyś.
- Zawsze chciałem się zakochać, tak naprawdę. Żeby z
kimś połączyła mnie tak silna więź, żebym... codziennie musiał powtarzać sobie
po kilka razy, jakim jestem szczęśliwcem, że mam tą osobę przy sobie.
- Mam za chłopaka typowego romantyka? – zapytałam
cicho, nie kryjąc śmiechu, a on tylko lekko się zaśmiał.
- Nie powiedziałbym.
- A jakieś inne marzenia? Choćby nawet coś
materialnego.
- Mam ciebie, nie potrzebuję wiele. Ty jesteś moim
marzeniem. – Patrzył mi w oczy, delikatnie przekładając kosmyki moich włosów. –
Zawsze obawiałem się, że zostanę sam, ale... chyba od zawsze chodziło tylko o
to, by znaleźć tą jedyną osobę, by dzielić z nią swoje życie.
- I ja jestem tą osobą? – Zagryzłam dolną wargę, nie
mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu, a on zaczął pochylać się ku mnie.
- Zgadnij – wyszeptał, delikatnie muskając moje
usta.
- Uważaj na szew – wtrąciłam cicho, pomiędzy
pocałunkami, ale nie dostałam już słownej odpowiedzi.
Całowaliśmy się, nie spiesząc, bo byliśmy sami w
pokoju, dopóki, nie przerwał nam wchodzący do salonu Niall.
- Tomlinson?
- Czego? – westchnął, odrywając się ode mnie.
- Jakieś auto podjechało, wpuściłem je.
- Nie wiesz, kto przyjechał?
- Nie znam numerów, pewnie do ciebie. – Wzruszył
ramionami, w Louis w sekundę opadł na oparcie kanapy i przetarł twarz dłońmi.
Blondyn zawrócił się do kuchni, a ja podniosłam się
z kolan szatyna, roztrzepując przy tym bardziej włosy.
- Zobaczyć, kto to czy sam pójdziesz?
- Sam pójdę. – Odetchnął. – Ruch mnie na razie nie
zabije.
- Aktualnie może nie. – Przekrzywiłam głowę i
klepnęłam go lekko w nogę. – Idę po coś do picia. – Podniosłam się z miękkiej
sofy i skierowałam się do kuchni, gdzie już był blondyn, a w tym czasie szatyn
poszedł otworzyć drzwi nowoprzybyłemu. Niall siedział pochylony nad telefonem,
jedząc resztki kolacji, więc nie chcąc mu przeszkadzać, nie odzywałam się nic i
tylko otworzyłam lodówkę, by wyjąć dzbanek z napojem. Było jednak tak cicho, że
słyszałam każde słowo, które dochodziło z korytarza.
- Departament Policji w Londynie. Pan Louis
Tomlinson? – doszedł do mnie poważny głos i moje serce zabiło szybciej.
Z niepokojem odstawiłam dzbanek na blat, o mało go
nie rozbijając na kawałki i spojrzałam na Nialla. Przestał jeść, bo na chwilę
się zadławił i patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Widocznie też nie
wiedział, co się dzieje, bo w tym samym momencie co ja, zerwał się z miejsca i
wraz ze mną pędem wyszedł na korytarz.
- A o co chodzi? – zapytał niepewnie szatyn, a ja
zaobserwowałam, jak jeden z umundurowanych sięga do spodni po kajdanki.
- Nie – wyszeptałam z trudem, czując, że robi mi się
słabo.
- Zostaje pan aresztowany jako podejrzany za udział
w przestępstwie. Do przybycia prawnika może pan zachować milczenie. Ma pan
prawo do telefonu... – drugi wygłaszał swoją formułkę, ale przestałam słucham,
kiedy nadgarstki szatyna zostały skute.
- Nie, ale... Co wy robicie? On nic nie zrobił! –
Podbiegłam do trójki stojącej w drzwiach wejściowych, ale zaraz mnie
odepchnięto, gdy chciałam dotknąć ramienia Louisa. – Nie! Nie możecie tak!
- Proszę nam tego nie utrudniać albo będziemy
zmuszeni aresztować też panią! – wydarł się jeden z nich na mnie, gdy wyszli już
na zewnątrz.
Wybiegłam za nimi i ostatnie, co zdążyłam
zarejestrować to kamienna twarz Louisa, po której nie dało się odgadnąć jego
uczuć. Jakby nagle coś go trzepnęło i sprawiło, że wyłączył emocje, i przestał
czymkolwiek się przejmować. Nie próbował się w ogóle bronić, poddał się
dobrowolnie, a ja doskonale wiedziałam, że to musi być tylko przykrywka i w
jego głowie tworzą się wszelkie scenariusze i wyjaśnienia. Tylko, że ja nic z
tym nie byłam w stanie sama zrobić.
- Wszystko będzie dobrze! – usłyszałam jeszcze jego
głos, nim wciągnęli go do samochodu i natychmiast się rozpłakałam, zginając się
wpół. Patrzyłam, jak czarne auto, po cywilnemu, odjeżdża z posesji i ból w moim
sercu wzrastał coraz bardziej.
Zdałam sobie sprawę, że właśnie tracę tą najważniejszą
osobę i nie ode mnie zależy, czy wróci. Rozpacz rozrywała mi serce i pokazywała
po raz kolejny, że nie jestem tak silna jaka zawsze chciałam być. Pokazywała,
że wszystko zmierza ku złemu i nas wszystkich właśnie dopadły konsekwencje
tego, mimo, że zabrano jedną osobę. Tylko że dla mnie ta osoba była całym
światem.
Nie wiem nawet, kiedy, ale znów znalazłam się w
ramionach blondyna i znów płakałam w jego tors. I w tej samej chwili poczułam,
że miałam prawdziwą przyjaźń na wyciągnięcie ręki, ale nie zawsze to
dostrzegałam.
- Wyciągniemy go stamtąd, przyrzekam ci – odezwał
się panicznie, przyciskając moje ciało do siebie. Mówił coś jeszcze, a ja tylko
jak w manii kiwałam głową, nie wiedząc nawet, jakie dokładnie słowa są
kierowane do mnie. I nadszedł w końcu moment, kiedy poczułam, jak bardzo
brakuje mi mojej najlepszej przyjaciółki, kogoś, kto był dla mnie jak rodzina.
Wyswobodziłam się z objęć Niall i przysiadłam na
schodach, o mało co nie upadając. Drżącymi dłońmi wyjęłam telefon z kieszeni i
wybrałam tak dobrze znany mi numer, by zaraz usłyszeć głos, którego
potrzebowałam.
- K-Kelly?
- Cass? Coś się dzieje? Dlaczego płaczesz?
- Gdzie jesteś? – O mało co nie zapiszczałam,
próbując powstrzymać spazmy płaczu, ale nie wychodziło mi to najlepiej.
- W Nowym Jorku, w hotelu. Mam kilka pokazów. Możesz
powiedzieć, co się u ciebie dzieje? Jesteś cała roztrzęsiona, słyszę to.
- Louisa aresztowali – ledwo wydusiłam, a już po
chwili płakałam tak mocno, że z trudem łapałam oddech. – Tak bardzo się boję.
Ponownie w swoim życiu się boję...
I nagle dalsza część rozmowy straciła sens, bo nie
byłam już w stanie nic mówić. Płakałam, kiedy powinnam zawalczyć o to, by znów
zobaczyć swojego chłopaka. Ale to, co powinnam, a to, co mogłam, to dwa różne
światy. Jedyne, co widziałam to to, że nie mogę pozwolić, by z mojego życia po
raz kolejny ktoś zniknął. W tak okrutny sposób.
***
*Louis*
Od ponad doby przebywam w ciemnej więziennej celi i
coraz bardziej zaczyna mnie irytować cała sytuacja. Nie jestem nawet pewny, czy
zbliża się już wieczór, czy już dawno jest środek nocy. Nie ma okien, więc
gówno widzę, co dzieje się na zewnątrz. Jestem otoczony tylko kratami i cały
dzień na zmianę śpię albo myślę. Nawet nie mogę się wyspać na tej pryczy,
jedynie boli mnie już głowa. Noc spędzona tutaj zdołała wprowadzić mnie w
nastrój depresyjny i jeśli dalej tak pozostanie, to obawiam się, że coś mogę
sobie zrobić. Do tego, czuję się jak w lochu, dosłownie. Kolejne cele są tuż
obok siebie, oddzielone tylko kratami albo ścianami, a w każdej jest tylko po
jednym więźniu. I tutaj, ja też muszę się do nich zaliczyć, czego ani trochę
nie akceptuję. Doszedłem do wniosku, że albo mój prawnik skutecznie mnie stąd
wyciągnie, albo nie ma już szans. Ciągle tylko myślę o tym, ile osób się o tym
dowie, czy moja reputacja ucierpi, czy stracę majątek... Czy ja w ogóle wrócę
do domu? Do dziewczyny?
- Puszczaj mnie, do cholery! – usłyszałem czyjś
krzyk, więc odwróciłem znudzony głowę do przejścia, korzystając z tego, że
takie rzeczy będą prawdopodobnie moją jedyną atrakcją w najbliższych dniach. –
Przestań mnie tak ciągnąć, to boli!
Przysłuchiwałem się krzykom, dopóki nie uświadomiłem
sobie z opóźnieniem, że był to głos kobiety. Zainteresowany powoli usiadłem,
zastanawiając się, czy przesłyszałem się, czy może umysł zaczyna płatać mi
figle. Jeszcze do tej pory byłem pewny, że jestem w męskim więzieniu, ale w
sumie niczego konkretnego na ten temat się nie dowiedziałem, więc tu chyba
wszystko jest możliwe.
- Wy chore...
- Uwaga na słowa!
- Przysięgam, że odpłacicie mi się za to! Nie
wiecie, kogo aresztowaliście! Jestem tu wbrew własnej woli!
- Nikt tu nie jest dobrowolnie, panno!
Nim się obejrzałem, w celi obok gwałtowanie
wylądowała na łóżku młoda, szczupła dziewczyna. Zanim się pozbierała, strażnik
już poszedł, a ja tylko uniosłem wyżej brwi, patrząc na rozgrywający się przede
mną teatr. Nie myślałem, że w więzieniu traktuje się tak źle nawet płeć
przeciwną, ale widocznie wielu rzeczy nie wiem.
- Wszystko w porządku? – zapytałem ostrożnie,
podchodząc do metalowych prętów, które oddzielały nasze cele.
Kobieta, gdy tylko usłyszała mój głos, natychmiast
podniosła głowę, a ja dostrzegłem twarz mojej ukochanej i zdezorientowany
szerzej otworzyłem oczy.
- O Boże... – wyszeptała, patrząc na mnie, jakby
teraz to ona zobaczyła przed sobą zjawę.
- Cassie... co ty tu... ale jak? – dukałem, nie
mogąc zrozumieć, jak szatynka trafiła do tego samego miejsca, co ja.
- Nie wierzę, że wylądowałam obok ciebie. –
Pokręciła z rozdrażnieniem głową, a w jej oczach zebrały się łzy. W kilka chwil
przysunęła swoje łóżko, by być jak najbliżej mnie, więc ja zrobiłem to samo.
Usiadłem i sięgnąłem między prętami do jej ręki,
którą od razu mocno ścisnęła.
- Jakim sposobem ciebie też aresztowali? –
wyszeptałem, a ona zaczęła szybciej oddychać.
Zaniepokoiłem się, że może zaraz dostać ataku astmy,
ale wyglądało na to, że w miarę to kontrolowała.
- Przyszli po mnie rano do domu. Cały dzień mnie
przesłuchiwali, pytali o ciebie, o różne rzeczy, a ja nie wiedziałam, co mam
mówić. Udawałam głupią, bo nawet nie miałam pojęcia, o czym mówią. W końcu
stwierdzili, że brałam w czymś udział i zakuli mnie, a ja za cholerę nie wiem o
niczym.
- Kazali ci mówić bez adwokata?
- Zakazali po niego dzwonić, więc prawdopodobnie
nikt nawet nie wie, że tu jestem. Jedynie Zayn widział mnie na posterunku, ale
zapewne udawał, że mnie nie zna, żeby sobie nie zaszkodzić. Tylko że jakimś
pieprzonym cudem znalazłam się zaraz przy tobie, a ja nie wierzę w takie
przypadki, rozumiesz?
- Cassandra...
- Nie, cicho bądź, dobra?! Po jaką cholerę ja się do
was przyłączałam? Gdybyście mnie nie zbajerowali, nie siedziałabym teraz w
więzieniu. Nawet nie wiadomo, czy stąd wyjdę. To wszystko tylko i wyłącznie
przez was! Wszystko przez ciebie!
- Uspokój się, bo nic nie zrobiłem. Mówisz to w
gniewie, a sama doskonale wiesz, że to był twój wybór, by wejść do gangu.
- Więc trzeba było mnie w porę powstrzymać, nim
zaczęłam walczyć z tym pajacem, narażając na to całe swoje życie!
- Ale tu nie chodzi o sprawę z Jonesem – wtrąciłem nerwowo
i pomogło, bo spojrzała na mnie bardziej zdezorientowana.
- Jak to? – Przełknęła głęboko ślinę, co zdołałem
zauważyć.
- Zamieszali nas w sprawę morderstwa.
- Że co?! – Pisnęła na całe pomieszczenie, aż echo
rozniosło się dookoła, ale prędko ją uciszyłem i zacząłem szeptać.
- Cicho. Nie zrobiliśmy nic, o co nas oskarżają,
rozumiesz? Może to paradoks, ale jesteśmy tu bezpodstawnie.
- Czyli siedzimy tu za coś, za co nie odpowiadamy?
- Tak. Widzieli nas gdzieś w pobliżu tego
morderstwa, a że mieliśmy przy sobie broń, od razu połączyli wydarzenia ze sobą
i nas zidentyfikowali w bazie, bo figurujemy w biznesie. Jest tam informacja,
że posiadamy broń na własną obronę, więc jeśli o to chodzi, to potem nic nam
nie zrobią z tego powodu.
- Wiesz co... Może zasłużyłam na to, by być w
więzieniu już dawno, ale nikogo nie zabiłam, by teraz tu siedzieć – mówiła
roztrzęsiona, a jej głos powoli zanikał, aż rozpłakała się całkowicie i skuliła
się na pryczy.
- Skarbie...
- Przestań – wydusiła, dusząc się przez łzy.
Położyłem się na swoim łóżku po przeciwnej stronie
kraty i ponownie złapałem za jej dłoń, patrząc na jej twarz.
- Wyjdziemy z tego cało, rozumiesz? Razem. Ty i ja.
Przysięgam ci to – szeptałem, próbując zachować jakikolwiek zdrowy rozsądek, co
w obecnej sytuacji było raczej za trudne do zrealizowania.
Całą noc przespaliśmy, trzymając się za ręce. Oddzielała
nas jedynie krata, przez co dystans nie był do pokonania. Ale czułem jej ciepło,
wiedziałem, że jest przy mnie. Dopóki była obok, a ja ją czułem, nie traciłem nadziei
na to, że wszystko szczęśliwie się skończy. Była moją opoką. Tylko ona dawała mi
siłę.
***