*Cassandra*
Zastanówmy się głębiej i pomyślmy, ile lat ja mogę być w
Londynie. Nie jestem w stanie w tej chwili dokładnie tego obliczyć,
ale nastąpiło to chyba niecałe 3 lata temu. 3 lata, to ogromny przedział
czasowy, ale też zależy od jakiej spojrzeć strony.
Gdy tylko przeniosłam się do tego miasta, od razu sprowadziłam tu
też mamę, Jake'a i Maddie. A gdy w miarę się ustatkowaliśmy i
znaleźliśmy pierwszy dom, udało mi się założyć własną firmę
i do tej pory nie wiem, jak to doszło do skutku. I jak na to
spojrzeć, to 3 lata działalności firmy, to jest dość krótko.
Bez pomocy Tristana, który pod tym kątem jest bardziej wykształcony
ode mnie, na pewno by się nie udało. To głównie jego zasługa i
dzięki niemu mam to, co mam, doszłam do tego, gdzie jestem w tej
chwili. Zarządzam jedną z lepszych, szanowanych i bardziej znanych
firm w Londynie. Nigdy nie podejrzewałabym, że do czegoś takiego
może dojść w moim życiu. Nawet nie śmiałabym marzyć o czymś
takim. Wszystko działo się spontanicznie i powoli, nie oczekiwałam
takiego sukcesu. Chciałam tylko zacząć nowe życie w nowym miejscu
i legalnie pracować, zarabiać pieniądze, i przyszedł pomysł:
'dlaczego nie otworzę firmy?' Teraz wiem, że to był dobry wybór,
za długo walczyliśmy o to z Tristanem i mimo tego, że dzieje się
gorzej, nie pozwolę, byśmy to wszystko łatwo stracili. Mowy nie
ma. Tylko dzięki tej firmie miałam pieniądze na to, żeby zbudować
wieżowiec, w którym teraz mogę mieszkać, bez obaw, że mnie
stamtąd wyrzucą, jeśli nie spłacę rachunków.
W Stanach przez chwilę studiowałam przedsiębiorczość. No, dobra,
przez dłuższą chwilę. Od 17. roku życia do niemal 20., teraz mam
23, na marginesie. Patrząc na te dwie liczby z początku, uczyłam
się na uniwersytecie 3 lata, z tym, że wcale nie ukończyłam tej
nauki. Na tyle, ile miałam pieniędzy, uczyłam się. Kradłam kasę
z poprzednim gangiem, aby zapewnić rodzinie jedzenie, ubrania,
edukację i wszystko, czego potrzebują. To, co zostało,
przeznaczałam na kolejne semestry na uczelni, a mama była święcie
przekonana, że tak monumentalne pieniądze płacą mi w jakiejś
ogromnej firmie, ale tak nie było. Byłam zmuszona okłamywać ją w
kwestii pracy i w kwestii pieniędzy.
A potem kasa powoli zaczęła się kończyć, akcji na pieniądze
było mniej i robiło się niebezpiecznie. I tylko ja byłam tego
świadoma, wszystko trzymałam w tajemnicy przed rodziną, a w
szczególności przed mamą, ze wzgląd na jej chore serce. Zliczyłam
wszystkie pieniądze i rzuciłam ostatni rok studiów. Przerwałam
naukę, bo nie byłam w stanie za nią zapłacić, co także
powiedziałam mamie, bo to akurat musiała wiedzieć, w tym nie
mogłam jej okłamać. Ważniejsza była edukacja Jake'a i Maddie, ja
bym sobie poradziła. Wyszukałam najtańszy lot do Londynu,
spakowałam się, przebłagałam Tristana i Kelly, i wylecieli ze
mną. Rodzinie zostawiłam możliwie najwięcej pieniędzy. A później
wszystko potoczyło się szybko, tak jak opisywałam to wcześniej.
Założyliśmy działalność, która przerodziła się w ogromną
firmę, przed tym, sprowadzając moich bliskich do miasta i od tamtej
chwili czuję, że nie muszę się martwić o najmniejszego funta,
aby przetrwać. Udało mi się tego dokonać bez pełnego
wykształcenia.
Od ponad sześciu lat zarabiam za dwoje, troje dorosłych. Czasem
było trudno, ale nareszcie wyszliśmy na prostą. Liczę, że te
czasy już nie wrócą, dlatego ciągle muszę walczyć, dmuchać na
zimne. Ciągle gromadzę pieniądze i dziś jest jeden z tych dni,
kiedy muszę zrobić to nielegalnie. Ale kto się o tym dowie? Nigdy
jeszcze mnie nie dorwali i nie dorwą. Dzisiaj ta akcja z jubilerem,
im więcej wyniesiemy stamtąd biżuterii, tym więcej chłopaki
dostaną za nie pieniędzy za sprzedaż na czarnym rynku i więcej
otrzymam ja.
I tak siedząc na tej strzelnicy teraz, mam przeraźliwie dużo czasu
na przemyślenia. To okropnie źle, że pozwolili mi tu zostać
samej, bo jest zbyt duża cisza i chcąc nie chcąc, myślę o
dosłownie wszystkim. Przyjechałam do nich ze 2 godziny wcześniej,
bo chciałam postrzelać sobie przed akcją i mnie tu wpuścili.
Tylko, że zamiast dalej ćwiczyć, po godzinie wymieniłam broń i
już na tor nie wróciłam. Usiadłam i to, że byłam tu kompletnie
sama w tamtej chwili, sprawiło, że zaczęłam myśleć nad swoim
życiem. Zaprowadziło mnie to w wiele zakamarków mojego umysłu. W
między czasie moich rozmyśleń, dosłownie przed 10 minutami, na
strzelnicę przyszli Niall i Liam. Nie zwrócili na mnie większej
uwagi i poszli do magazynku, a ja jeszcze bardziej pogłębiłam się
w swoich myślach i nie było łatwo tego skończyć, jak już
zaczęłam.
Gapiłam się w jeden punkt przed sobą, a broń, którą miałam w
dłoni, z każdą nową myślą, podrzucałam w górę i łapałam
nawet na nią nie patrząc. Czułam się, jakby ktoś mnie
zahipnotyzował, tylko że raczej to ja sama sobie zrobiłam. O ile
tak właśnie człowiek czuje się podczas hipnozy. Ten temat jest mi
kompletnie nieznany.
Każdy rzut bronią – nowa myśl. Pierwszy rzut. Stany i Londyn.
Drugi rzut. Gangi i kryminalistyka. Trzeci. Pieniądze. Czwarty.
Tata. Piąty. Rodzina. Szósty. Firma. Siódmy. Nick. Ósmy. Obiecane
wakacje z dzieciakami, które nie doszły do skutku. Dziewiąty.
Włamania do mojego wieżowca. Dziesiąty... Louis.
- Chłopaki! - doszedł do moich uszu głos Tomlinsona, a broń
wypadła mi z ręki. Swoim głosem sprawił, że wszystko, co miałam
jeszcze przed chwilą w głowie, opuściło mnie. Wszystko mi
przerwał. Czemu tylko jemu to się udało, a widok chłopaków
nawet mi nie przeszkodził?
Jest ze mną coraz gorzej pod względem tego zakochania się w nim.
I ja nie potrafię za nic tego kontrolować, nie potrafię tego
zmienić. Tylko, że ostatnio to wszystko mi się spodobało... i od
tak nie mogę teraz tego wszystkiego skończyć.
Schyliłam się po pistolet, który upadł mi pod nogi, a kiedy znów
się wyprostowałam, kątami oczu dostrzegłam, że z jednej mojej
strony nadchodzi Liam i Niall, a z drugiej, wcześniej wspomniany
Louis. Zmusiłam się do tego, by podnieść wzrok, a gdy to
uczyniłam, zobaczyłam, że nade mną stoi szatyn, który właśnie
obok mnie się zatrzymał.
- Hej, Cass. - Uśmiechnął się do mnie, a nim zdążyłam cokolwiek
odpowiedzieć, pochylił się nade mną i poczułam, jak składa na
moim policzku delikatny pocałunek.
Czy on naprawdę to robi, czy to tylko mój umysł wariuje i wymyśla
niestworzone rzeczy? Ale ja to poczułam, więc musi to być prawda.
On rzeczywiście spełnia swoją obietnicę... Do głowy powróciły
mi jego słowa: 'Lubię widzieć twój uśmiech'. Robi wszystko, abym
była szczęśliwa...
Zobaczyłam, jak Niall i Liam wymienili tylko spojrzenia i znacząco
się uśmiechnęli. To jasne, że już nas przejrzeli. Nie trudno,
przy tym, jak on zachowywał się wcześniej względem mnie.
- Hej – wymamrotałam cicho, uciekając wzrokiem.
Czułam, że na moje policzki wpływa mi niechciany rumieniec,
spowodowany lekkim zakłopotaniem i musiałam tylko powstrzymywać
się od tego, aby się nie uśmiechnąć. Na wszystko jest jeszcze o
wiele za wcześnie. Ja nawet nie mam 100% pewności, że on chce tego
samego co ja. W ogóle nie mam żadnej pewności.
- Długo tak już tu siedzisz? - zapytał, a ja podniosłam wzrok, aby
spojrzeć na mężczyznę opierającego się obok mnie o ścianę.
- Chyba ze 2 godziny. Może dłużej. Nie wiem, straciłam poczucie
czasu. - Wzruszyłam ramionami.
- Co tak wcześnie? - zapytał, marszcząc czoło, ale nie zdejmując
z ust uśmiechu.
- Nie miałam nic do roboty w domu, więc przyjechałam i chłopaki
mnie tu wpuścili, żebym sobie trochę postrzelała.
- Mogłaś zadzwonić, to urwałbym się z firmy, gdybym wiedział, że
jesteś.
- Nie było potrzeby, przecież chłopaki byli – odparłam
bezmyślnie, a z jego twarzy zaczął odpływać uśmiech. Źle
zrozumiałam, co powiedział, tak?
Chciał po prostu spędzić ze mną czas. Jaka ja jestem głupia!
Sama to wszystko przekreślam, a potem się dziwię.
- Przepraszam, ja nie...
- Nie, w porządku – przerwał mi, uspokajając. - Nie tłumacz się
– westchnął, odrywając się od ściany.
Teraz to on czuje się gorzej przeze mnie. Czy między nami
kiedykolwiek może być normalnie? To wszystko już mnie przerastać.
- Po co nas wołałeś? - zapytał Niall, zręcznie ratując sytuację.
Posłał mi z góry szybkie spojrzenie mówiące: 'Nie ma za co', a
ja lekko uśmiechnęłam się w podzięce.
- Dzwoniła do mnie Lottie, chce do na dziś dołączyć. Zaraz
powinna tu być.
Przytaknęli mu, a ja zmarszczyłam brwi w zastanowieniu. Coś mi nie
pasuje.
- Twoja siostra? - zapytałam, niewiele z tego wszystkiego rozumiejąc.
- Tak, chyba mówiłem ci, że czasem lubi coś sobie wysadzić. -
Zaśmiał się.
- Chwila, ale z tego, co wiem, my nic nie wysadzamy dziś. To jubiler.
- Ale lubi też ukraść sobie kilka błyskotek do własnego użytku.
- To... ja też muszę tak zrobić – powiedziałam pewnie. - Dopiero
teraz mi o tym mówisz? Zaoszczędzę kupę kasy na biżuterii.
- Myślałem, że to oczywiste, no ale... Idziesz z nami do magazynku?
Trzeba szykować już akcję – przypomniał mi.
- Pewnie. - Podniosłam się z drewnianej ławki i ruszyłam wraz z
nimi. Z tym że cały czas szłam przed Louisem i cały czas czułam
jego wzrok na sobie. Wiedziałam, że na mnie patrzy, kątem oka
dało się to dość dobrze zauważyć. To on sądził, że jednak o
tym nie wiem.
Weszłam do niedużego pomieszczenia, gdzie odłożyłam pistolet na
poprzednie miejsce. Chłopaki trochę dalej ode mnie rozmawiali o
jakiejś broni, która została uszkodzona, a ja korzystając z tego,
że nie jestem włączona do rozmowy, zaczęłam dokładniej oglądać
sprzęt na półkach. Jeszcze nie miałam większej okazji, aby
dobrze przyjrzeć się temu wszystkiemu. Zawsze albo przelotnie
tylko na to zerknęłam, albo po prostu to chłopaki podawali mi
odpowiednie bronie i akcesoria, służące bezpieczeństwu. I
dzisiaj, jak tu wcześniej przyszłam, też na chwilę zajrzałam do
magazynku i wyszłam, mimo, że tak dużo czasu tu byłam. A to, że
jestem w gangu, szczególnie tym, do czegoś przecież zobowiązuje.
Powinnam chyba wiedzieć, czym dysponujemy, na wszelki wypadek. Nie
wystarczy tylko to, że się przebiorę i sobie postrzelam.
- Cześć, wszystkim. Już jestem – usłyszałam głos gdzieś za
plecami, więc się odwróciłam. - Jezus, Maria! - krzyknęłam
białowłosa, kiedy mnie zobaczyła. Zakryła usta dłonią i
szeroko otwartymi oczami patrzyła na mnie jak na ducha. Okej,
takiej reakcji się nie spodziewałam.
Wszyscy na jej krzyk się odwrócili, a ja stałam i nie wiedziałam,
co się dzieje.
- Emm... to znaczy... przepraszam. - Potrząsnęłam głową,
zamykając oczy. - Cześć – powiedziała już spokojniej.
- Cześć... - wyjąkałam niezręcznie. - Czy ja... coś zrobiłam
czy...
- Nie, nie – natychmiast zaprzeczyła. - Coś mi się przypomniało
po prostu. - Uśmiechnęła się pospiesznie.
- Lottie, chodź na słówko. - Louis mnie wyminął i wyszedł z
siostrą poza magazyn.
Coś mnie podkusiło, by dowiedzieć się, o czym chce z nią
rozmawiać i powoli przeszłam bliżej drzwi, i zaczęłam udawać,
że oglądam inną broń, ale w rzeczywistości, oczywiście,
podsłuchiwałam.
- Zdajesz sobie sprawę, że...
- Przepraszam, Louis. Przepraszam, okej? Po prostu... jest dokładnie
jak ona, nie potrafię się do tego przyzwyczaić.Uwierz, że
naprawdę próbuję, ale ile razy na nią nie spojrzę widzę...
I przestałam słuchać. Wiem, o co jej chodzi. Wiem, o co im
wszystkim chodzi. Każdy widzi we mnie tą Natalie. Gdybym chociaż
wiedziała, kim była... Nie wiem nic o niej. Czy oni nie widzą, jak
mnie to już denerwuje? I nawet nie wiem, czy kiedykolwiek się
dowiem. To jakieś szaleństwo.
- Zrozum, że to szok dla mnie widzieć tą twarz ponownie. Daj mi
trochę czasu, żebym się przyzwyczaiła.To się więcej nie
powtórzy.
Oczywiście, że się powtórzy... Wiem to.
***
*4 dni później*
Przekonał mnie. Do tej pory, nie mam pojęcia, jak do tego doszło,
ale przekonał mnie. Oczywiście, nie obyło się bez długiej,
burzliwej i pełnej jego argumentów za – dyskusji. O czym gadam? O
tym systemie zabezpieczeń do mojego wieżowca, którego temat
rozpoczął się już w Stanach, czyli ponad 2 tygodnie temu, a
powrócił dopiero wczoraj.
Wręcz do mnie przyjechał i wepchał mi się do mieszkania, kiedy
oświadczyłam mu, że w żadnym wypadku nie przyjadę do niego i
nie będę rozmawiać o tym, bo nie zamierzałam pozwolić mu na to,
aby tak po prostu, bez płacenia mu, założyli mi go. No, ale
uległam jak zwykle. I znowu to była wina jego oczu i jego uśmiechu,
które wtedy zawładnęły moim umysłem i nieświadomie
powiedziałam, że się zgadzam. I przecież już tego nie mogłam
cofnąć, bo dla niego to była ostateczna odpowiedź.
Z jednej strony, pasuje mi to, że nie muszę za nic płacić i zrobi
mi to ktoś, kogo znam, ale z drugiej strony, czuję, że nie
powinnam przyjmować jego propozycji. Moim zdaniem, to jest za dużo
i należałoby zapłacić za coś takiego, a nie korzystać z czyiś
ulg. Tylko że jemu tak łatwo nic nie przetłumaczysz. To Louis
Tomlinson. Jak on się na coś uprze, to tak ma być i nie ma
przebacz. Żadne 'ale' nie wchodzi w grę. I właśnie w taki sposób
mnie też przeciągnął na swoją stronę i był z tego niesamowicie
szczęśliwy.
Tak naprawdę, to powinnam wymienić te zabezpieczenia już dawno, po
pierwszym włamaniu, ale nie miałam ani czasu, ani głowy, by się
za to zabrać. No i przyszedł Louis z propozycją, a raczej to on
już wybrał za mnie, więc może w końcu wszelkie plany wymiany
systemu bezpieczeństwa dojdą do skutku. Oczywiście, o żadnym
płaceniu nie ma nawet mowy, bo on tych pieniędzy nie przyjmie. A te
zabezpieczenia od jego firmy, wydaje mi się, że będą bardzo
skuteczne. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie po ich prezentacji
na konferencji w Nowym Jorku. Chyba nie ryzykuję i nie muszę bać
się, że się nie sprawdzą. W końcu to Apple. Już słysząc samą
nazwę marki wiesz, że wszelkie urządzenia ich produkcji są
najwyższej jakości na rynku.
Może to i dobrze, że wyszło, jak wyszło. Może tak miało być?
Gdyby Louis nie chciał tego zrobić, to pewnie wciąż nic bym nie
znalazła i wcześniej niż później, ktoś znów by się do mnie
włamał z taką samą łatwością jak na początku. Tylko że ja
naprawdę przez długi czas byłam pewna, że obecne zabezpieczenia
będą wystarczyły, w końcu są najnowocześniejsze. Jak widać,
nawet na tym się zawiodłam. Życie nieźle daje mi w kość. Po
prostu ciągle kopie mnie w dupę i stawia kolejne przeszkody, które
muszę ominąć.
Ta nasza rozmowa tak długo wczoraj trwała, że nim się
zorientowałam i nim się w końcu dogadaliśmy, był już wieczór.
Co za tym szło, aby podpisać potrzebne dokumenty, że na wszystko
się zgadzam i tak dalej, musiałam znaleźć na to czas dzisiaj, bo
wczoraj było już zbyt późno, żeby pojechać do jego firmy.
Dlatego też właśnie tam zmierzam. I w dodatku jest środa,
południe, a ja zrobiłam sobie kolejne wolne w firmie. No, co ja
poradzę na to, że raz mam nawalone spotkania i obowiązki od samego
rana do nocy, a innym razem nie ma nic, nawet czasem sensu zabierać
tam dupę? Mam dziwny plan pracy, więc w niektóre dni naprawdę nie
muszę przychodzić do firmy, jeśli mi się nie chce nawet wstać z
łóżka.
Przeszłam na drugą stronę ulicy, jednocześnie odbierając
telefon.
- Jeśli czekasz na mnie w firmie, to już jadę. Musiałem załatwić
coś w banku, ale za kilka minut powinienem być - usłyszałam w
słuchawce.
- Wszystko fajnie, ale nie czekam, bo jeszcze nawet tam nie doszłam –
mruknęłam w odpowiedzi.
- Jak to? Idziesz na piechotę? - zapytał zdziwiony.
- No, tak jakby. - Upiłam ze szklanej butelki łyk soku,
nieprzerwanie idąc przed siebie. - Byłam z Kelly na mieście, więc
nie zawracałam już po auto do domu i zrobiłam sobie spacer. Poza
tym, o ile pamiętam, umawialiśmy się na trzynastą, nie? Mam
jeszcze kilka minut w zapasie. Kiedyś tam do ciebie dojdę. -
Zaśmiałam się przy końcu.
- Daleko jesteś?
- Właśnie wchodzę do parku przy Wall Street – odpowiedziałam,
patrząc na zieleń przede mną.
Zaczęłam iść po kamiennej drodze, dookoła nie widząc żywej
duszy. Jedynie kilka aut przejeżdżało trochę metrów dalej, a tak
poza tym, nikogo prócz mnie nie było. No i jeszcze wiewiórki
biegające między drzewami.
- To dobrze się składa. Za chwilę będę tamtędy przejeżdżać,
to podjadę po ciebie – zaproponował. Było mi wszystko jedno,
jak tam dotrę.
- Jak tam chcesz. Ja chętnie mogę się przejść.
- Podjadę po ciebie, nie kombinuj. - Zaśmiał się.
- Wiesz co? Jesteś jak taki nadopiekuńczy tatuś, który... Ała!
Ktoś popchnął mnie z całą siłą na ziemię. Poleciałam na
kamienne podłoże, mocno uderzając się w głowę. Butelka,
trzymana wcześniej przeze mnie, rozbiła mi się pod nogami, a
telefon wypadł z ręki, za daleko, by do niego dosięgnąć.
Syknęłam z bólu i podniosłam wzrok. Zobaczyłam nad sobą
szydercze uśmiechy mężczyzn z wrogiego gangu, przed którym tak
ostrzegał mnie Louis. Ludzie, którzy przyjechali zemścić się na
nim, a dorwali mnie. Ziścił się mój najgorszy sen. Są
nieobliczalni, a sama nie dam sobie rady.
Zaczęli ciągnąć mnie za nogi, chciałam sięgnąć po torebkę, w
której była moja broń, ale nie zdołałam. Szarpali mnie,
sprawiając mi przy tym niesamowity ból.
- Puśćcie mnie! Pomocy! - krzyczałam, zdzierając gardło. -
Ratunku!
- Zamknij się, do cholery! - ryknął jeden z nich, uderzając mnie w
twarz. - Nikt ci nie pomoże, bo nikt cię tu nie usłyszy.
Dostaniesz za swoje i wasz błąd, jaki popełniliście w Stanach! -
Szarpnął za mój pasek od spodni, a gdy robiłam wszystko, by
przestał – kopnął mnie w brzuch, a ja zgięłam się w pół.
Do oczu napłynęły mi łzy, włosy zasłoniły mi obraz, kilka rąk
nieprzerwanie robiło mi krzywdę.
- Nie, proszę... nie – błagałam przez płacz. - Nic wam nie
zrobiłam!
- Nie zrobiłaś? Bardzo śmieszne, Natalie. - Ktoś się szyderczo
zaśmiał, a mną wstrząsnęły spazmy płaczu. Nie mogłam nic
zrobić, włożyli mi ręce pod bluzkę. Obrywałam za czyjąś
winę...
- Nie! Nie, błagam! Pomocy! - pisnęłam, gdy podrapali moją skórę
na brzuchu. Piekło jak cholera, a za chwilę ponownie dostałam w
twarz.
- Powiedziałem, żebyś się zamknęła!- krzyknął któryś, gdy
zakryłam przedramieniem twarz.
Rozerwali moją bluzkę, bili mnie, a kiedy nie chciałam im się
podporządkować – podrzucili moim ciałem. Poczułam, jak coś
głęboko wbija mi się w łydkę i pisnęłam z bólu. Robili ze
mną, co chcieli.
- Pomocy! Po...
Znów uderzyli mnie w twarz, a potem ktoś złapał mnie mocno za
szyję. Nie mogłam oddychać, nie mogłam nic zrobić. Czułam, jak
mnie krzywdzą, czułam ich dotyk na sobie. Nie chciałam tego. Nie
mogłam się obronić. Wiedziałam, co chcieli ze mną zrobić. To
najgorsze, co można zrobić kobiecie. Nigdy nie myślałam, że coś
takiego może mnie spotkać.
Dusiłam się, płakałam, walczyłam o każdy oddech. Próbowałam
się uwolnić, wyszarpać, ale z każdym moim ruchem było coraz
gorzej. Bili mnie w każde miejsce, na ramionach miałam już
strzępki bluzki. Bałam się jak nigdy. Usiłowali zdjąć mi
spodnie, wyrywałam się, ale nic mi to nie pomogło. Zaczęli mnie
podduszać, traciłam oddech, przed oczami pojawiały mi się
mroczki. Każdy oddech był na wagę złota. Chciałam tylko, by mnie
zostawili, ale z każdą sekundą moje nadzieje nikły. Nie miałam
siły, by walczyć, nie wiem, ile to trwało. Nie wiem, jak długo
mnie krzywdzili, ale nie zrobili jeszcze najgorszego. Wiedziałam, że
to tylko kwestia czasu, nim się do mnie dobiorą.
Podnieśli mnie, wiedziałam, że chcieli pozbyć się moich spodni.
Ostatkami sił próbowałam się wyszarpać, wezwać pomoc, ale nie
byłam w stanie nawet się odezwać. Ściskali mnie za szyję,
odcinając mi dostęp do powietrza.
Aż usłyszałam krzyk w oddali, a oni rzucili moje ciało na chodnik
i uciekli. Zostawili mnie pobitą i bezbronną. Poczułam
przeszywający ból, zaczęłam nabierać w płuca dużej ilości
powietrza, starałam się powstrzymać atak. Zostawili mnie, nie
zgwałcili, ale teraz mogę udusić się na dobre. Każda walka o
kolejny oddech była kolejnym ukłuciem w klatce piersiowej. Każdy
oddech był coraz trudniejszy. Chciałam sięgnąć po inhalator, ale
torebka była zbyt daleko, nie mogłam wstać. Łkałam, dusiłam się
i czekałam na koniec albo ratunek. Chciałam, żeby to był tylko
koszmar, z którego zaraz się obudzę.
Poczułam ciepłą dłoń na moim nagim ramieniu i otworzyłam oczy.
Zobaczyłam klęczącego przede mną Louisa. Mój jedyny ratunek.
- Cassandra... jestem przy tobie, już nic ci nie zrobią – mówił
uspokajająco, kładąc mi na policzek dłoń i patrząc w oczy.
Nie dostrzegł jeszcze, co się ze mną dzieje. Był zbyt przerażony
tym, co się stało i nie odrywał wzroku od moich oczu, by pokazać
mi, że tu jest. A ja chciałam właśnie, żeby oderwał i
zobaczył, że się duszę.
Zebrałam siły, by spróbować wydusić z siebie choć jedno słowo.
- Inha... inhala... pomóż... - wyszeptałam z trudem.
Czułam, jak oddech zwalnia mi coraz bardziej, a sama nie mogłam
temu zapobiec. Zamknęłam oczy, żeby skupić się tylko na
oddychaniu. Nie mogłam tak łatwo się poddać. Nie teraz, gdy ktoś
pojawił się, by mi pomóc.
- Jezu, masz atak astmy? Masz w torebce inhalator? - zaczął przejęty
pytać. Zdołałam jedynie pokiwać głową na potwierdzenie.
Nie zdjął z mojego policzka dłoni, ale słyszałam, że
przeszukuje moją torebkę – słychać było, jak przedmioty w niej
obijały się o siebie. Już po chwili, która ciągnęła mi się w
nieskończoność, poczułam, jak unosi moją głowę. Oparł ją o
swój tors i przyłożył do moich ust zbawienny przedmiot.
Zaciągnęłam się kilka razy lekiem, aż w końcu poczułam wyraźną
ulgę. Odsunęłam od siebie inhalator i mocniej przyległam do
klatki piersiowej szatyna. Odłożył gdzieś małe urządzenie i
położył jedną dłoń na moją głowę, a drugą oplótł wokół
mojej talii, jednocześnie przytulając do siebie.
- Już lepiej? - zapytał cicho, a ja pokiwałam głową, nie mogąc
się odezwać. Głos uwięzł mi w gardle i na nowo się
rozpłakałam.
- Nie zostawiaj mnie tu – wyszlochałam, mocno go ściskając.
Wbiłam mu paznokcie w plecy, ale teraz to było mniej ważne.
- Nie zostawię, przyrzekam. Jesteś już bezpieczna. Nic ci się ze
mną nie stanie – mówił z troską. Pocałował mnie w czubek
głowy, głaskał mnie po plecach. Przez chwilę czułam się
kochana i wierzyłam, że przy nim nic mi się nie stanie. - Nie bój
się już.
- Zabierz mnie stąd, proszę – wyszeptałam odrobinę spokojniej.
- Dasz radę usiąść? - zapytał, a ja przytaknęłam. Do tej pory
opierałam plecy i głowę na kolanach szatyna, ale w pełni nie
siedziałam.
Powoli się wyprostowałam, ale kręciło mi się w głowie. Jestem
pewna, że to od tego, że uderzyłam się w nią z całej siły
kilka razy. Louis zdjął ze swoich ramion marynarkę i okrył mnie
nią Poczułam się mniej naga, marynarka była jak schronienie w tej
chwili.
- Chociaż to ci mogę dać...
- Kręci mi się w głowie, słabo mi – powiedziałam cicho, znów
zamykając oczy. Obraz mi wirował, byłam osłabiona i nie czułam
się najlepiej.
- Już cię stąd zabieram, wytrzymaj jeszcze chwilkę.
- Mój telefon...
- Mam go, torebkę też. Spokojnie, już dobrze – mówił łagodnie.
Wiedziałam, że się martwi i chce mi dodać otuchy.
Poczułam, jak mnie unosi i powoli idzie, niosąc mnie na rękach.
Otworzyłam oczy, by zobaczyć, czy rzeczywiście tak było. Tak, to
nie jest sen, nie zostawia mnie tu.
W ciągu kilku sekund znaleźliśmy się obok jego samochodu.
Postawił mnie na ziemi, by otworzyć mi drzwi, ale gdy tylko moja
noga dotknęła ziemi, poczułam niesamowity ból i pisnęłam. Na
nowo do oczu napłynęły mi łzy. Dlaczego akurat ja?
- Co się dzieje? Coś ci zrobiłem? Coś cię boli? - zaczął
niespokojnie pytać. Wyraźnie był wszystkim przejęty. On naprawdę
się o mnie martwi.
- Noga – wydusiłam z trudem, opierając się na jego ramieniu.
Popatrzył szybko na moje nogi, a potem wziął mnie na ręce i
usadził wewnątrz auta. Wszystkie moje siły opadły, mogłam na
chwilę odetchnąć. Poczułam, jak Louis delikatnie dotyka mojej
łydki, ale i tak bolało.
- Cholera, wbiło ci się szkło. Nie powinno być bardzo głęboko,
bo masz spodnie, ale trzeba to wyjąć od razu.
- Rób, co musisz – wyszeptałam, zamykając oczy. Wyjęcie szkła
przy tym, co mnie spotkało to prawie nic.
- Będę robił to jak najdelikatniej, ale zaboli – ostrzegł mnie.
Nie musiał, wiedziałam, że będzie boleć i chciałam mieć to
już za sobą. - Ściśnij mnie za rękę, jeśli chcesz –
polecił, wyciągając dłoń w moim kierunku. Nie zawahałam się
ani chwili i chwyciłam za nią, z siłą ściskając.
Poczułam, jak zaczyna wyjmować szkło i zacisnęłam zęby, by nie
krzyknąć. Po policzkach spłynęły mi łzy. Nie kontrolowałam
się.
- Już po wszystkim – powiedział, głaszcząc moje udo.
Odetchnęłam i przełknęłam ślinę. Nie puszczałam jego ręki,
nie potrafiłam.
- Zabierz mnie do domu – wyszlochałam.
- Pojedziesz teraz do mnie i...
- Nie. - Pokręciłam głową, łzy ciekły mi po twarzy. - Zawieź
mnie do mojego domu...
- Muszę cię opatrzyć, jesteś pobita i ranna. Nie zostawię cię
teraz samej, muszę wiedzieć, że wszystko będzie z tobą w
porządku, rozumiesz? Nie zostawię cię po tym, co tu się stało.
Szczególnie, że jesteś zbyt roztrzęsiona.
- A-ale potem...
- Potem cię odwiozę, obiecuję. Ale teraz jedziemy do mnie, dobrze?
- Pogłaskał mnie po policzku, jednocześnie ścierając z niego
łzy.
Przytaknęłam, pociągając nosem.
- Dziękuję, że mi pomogłeś – wyszeptałam, patrząc mu w oczy.
Wciąż się bałam.
- Zawsze cię obronię, pamiętaj o tym. - Pocałował mnie troskliwie
w czoło, a ja przytuliłam się do jego torsu, wdychając zapach
jego perfum.
Zaufałam mu, uratował mnie. Czuję się przy nim bezpieczna i nic
tego nie zmieni. Znalazłam swoją własną ostoję. Potrzebuję
tylko jego. Potrzebuję swojej ostoi.
***
Zatrzymaliśmy się pod jego rezydencją. Nie miałam siły, by
wysiąść, byłam wyczerpana po tym, jak próbowałam się bronić.
Z największą ochotą zostałabym w tym aucie, ale wiedziałam, że
tak czy inaczej, Louis zabierze mnie do domu. I ja tu nie miałam
decydującego głosu w tej sprawie, to on go miał. Nie ma sensu
nawet próbować, muszę ulec tym razem i to wszystko. Ale wiem, że
dobrze się mną zajmie i nie zostawi mnie. A przynajmniej taką
właśnie mam nadzieję.
Czuję się okropnie po tym, co usiłowano mi zrobić. A najgorsze
jest to, że wspomnienie o tym pozostanie w mojej głowie już do
końca życia. Boję się nawet myśleć, co by mi zrobili, gdyby w
porę nie zjawił się Louis. Wciąż do mnie nie dochodzi nic, co
się wydarzyło i co mogło. Dopiero teraz ogarnął mnie chyba lekki
szok pourazowy. A zaczęło się od płaczu i przeszło do ciszy.
Dosłownie, nie odezwałam się ani słowem przez całą drogę.
Nie zorientowałam się nawet, kiedy drzwi po mojej stronie się
otworzyły. Oderwałam wzrok od przedniej szyby i spojrzałam na
szatyna stojącego obok mnie, i pierwszy raz od dłuższego czasu się
odezwałam.
- Nie chcę, żeby wszyscy zobaczyli mnie w tym stanie – wyszeptałam
rozpaczliwie.
Tak, byłam okryta marynarką Louisa, więc nie byłam całkowicie
naga, ale byłam pobita, podrapana i założę się, że przez moje
łzy, cały makijaż spłynął mi z twarzy i z pewnością
wyglądałam w tej chwili gorzej niż przerażająco.
- Większość powinna teraz pracować, nikt cię nie zobaczy –
zapewnił mnie. - Wątpię, że ktokolwiek jest teraz w domu. -
Przykucnął przy mnie.
- A jeśli jednak ktoś jest? - zapytałam niespokojnie, bawiąc się palcami dłoni. Nie byłam w stanie już spojrzeć mu w oczy, kiedy
był tak blisko. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie chcę
widzieć jego wzroku. Nie chcę współczucia.
- Nikt cię nie zobaczy, obiecuję. - Położył rękę na moich,
uniemożliwiając mi poruszanie nimi. - Spójrz na mnie, Cass –
poprosił, ale pokręciłam przecząco głową. Westchnął z
bezsilności, a potem ułożył dłoń na moim policzku, kciukiem
zataczając na nim okręgi. - Proszę, spójrz na mnie –
powtórzył.
Uległam i powoli przeniosłam wzrok na jego oczy. Wiedziałam to
współczucie, którego nie chciałam, ale widziałam też troskę.
Nie często ktoś się tak mną interesuje jak on teraz.
- Ufasz mi? - zapytał cicho.
- Ufam. - Pokiwałam głową.
Przyznałam to tu przed nim, więc... muszę być naprawdę
zdesperowana.
- Naprawdę mi ufasz? - zapytał dla pewności. Widziałam cień
uśmiechu na jego ustach.
- Naprawdę.
- To nie każ mi zmuszać cię do wyjścia. - Potarł moje dłonie
jedną swoją.
Zamknęłam na chwilę oczy i głęboko odetchnęłam. Tysiąc myśli
na raz przetoczyło mi się przez głowę, ale ostatecznie została
tylko jedna. Wiem, że nie mogę tu zostać, tylko że to nie jest
proste.
Otworzyłam oczy i poruszyłam się na fotelu. Przełożyłam nogi
przez ramę auta i powoli dotknęłam ziemi poza pojazdem.
- Pomogę ci, zaniosę cię do środka – zaproponował, gdy stanęłam
na nogi.
Ścisnęłam szczękę, czując uciążliwy ból łydki. Czy on
kiedykolwiek ustanie?
- Dam radę sama – zapewniłam go.
Zacisnęłam palce na jego ramieniu, pozwoliłam mu jedynie
podtrzymać mnie w pasie. Sięgnął na chwilę do wnętrza auta po
moje rzeczy, a potem zamknął drzwi i powolnym krokiem szedł przy
mnie. Kulałam, każdy krok na zranionej nodze bolał, ale szłam
dalej.
Pokonaliśmy całą drogę do budynku, szatyn otworzył drzwi domu i
za chwilę znaleźliśmy się w środku. Od razu dopadła mnie głucha
cisza. Może rzeczywiście nikogo nie ma, a ja niepotrzebnie
dramatyzowałam?
- Mówiłem, że nie ma tu żywej duszy – odezwał się do mnie,
kiedy przeszliśmy przez korytarz i weszliśmy do salonu. Wszędzie
było pusto.
- To następnym razem bardziej ci uwierzę – wysapałam, zatrzymując
się przy schodach. Przejście tu na uszkodzonej nodze pochłonęło
większość mojej energii.
Popatrzyłam w górę i zastanawiałam się, jak niby teraz sobie
poradzę.
- Nie chcesz zostać na dole? Wtedy...
- Wolę być w twoim pokoju, bo jeśli ktoś wróci, to mnie
przynajmniej nie zobaczą – przerwałam mu, żeby wyjaśnić. Już
stawiałam nogę na pierwszy stopień, kiedy poczułam, że zostaję
oderwana od ziemi i uniesiona na rękach. - Co robisz? Mówiłam, że
sama...
- Nie kombinuj, dobrze? - powiedział łagodnie. - Oboje wiemy, że
nie dasz rady teraz wejść po schodach. Tylko bardziej nadwyrężysz
nogę.
Kolejny raz się poddałam przez to, że był tak blisko. Biło od
niego ciepło drugiego człowieka, którego w ostatnim czasie mi
brakowało. Świadomie przytuliłam głowę do jego torsu i zamknęłam
oczy. Naprawdę czułam się bezpieczna, komuś na mnie zależało,
nie byłam sama. Już nie chciałam iść sama, nie chciałam, aby
mnie puszczał. Potrzebowałam go przy sobie jak jeszcze nigdy
przedtem. Nie zamieniłabym w tej chwili tego człowieka na nikogo
innego. To on daje mi bezpieczeństwo. Robi coś, czego nikt nie
robił od dawna.
Wniósł mnie na górę. Nim się obejrzałam, byłam już w jego
sypialni, gdzie położył mnie na swoim łóżku. Tak wygodnie było
w końcu położyć się na czymś miękkim, tak dobrze.
- Pójdę na dół po apteczkę – usłyszałam obok głos Louisa.
Złapałam go za rękę, gdy chciał odejść. - Co się dzieje?
- Wrócisz szybko? Nie zostawiaj mnie samej – powiedziałam cicho,
znów czując, jak do oczu napływają mi łzy.
- Za chwilę wrócę, obiecuję. - Pochylił się nade mną i złożył
pocałunek na moim czole. Puścił delikatnie moją rękę i zaraz
znikł na korytarzu.
Poczułam się bezsilna, kiedy nie było go przy mnie. Nie wiem, co
się ze mną dzieje. Być może tak tylko reaguję na to, co
usiłowano mi zrobić. Może jutro wszystko będzie w porządku? Może
znów będę tą samą Cassandrą? Kogo ja oszukuję? Nie zapomnę o
tym szybko. Każdy siniak, każda rana i blizna będę mi o tym
przypominać. A ja tak bardzo nie chcę się zmieniać. Nie chcę
stać się miękką wersją mnie, nigdy taka nie byłam. Muszę znów
być twarda i silna, muszę zmylić własny umysł i myśli. Tylko
tak przetrwam, nie zmienię się i przestanę bać się tego, że
znów mnie dorwą.
Rozejrzałam się sypialni. Była taka jak wcześniej, z tym, że
dopiero teraz zauważyłam, że jest tu też wyjście na balkon.
Jakim cudem nie dostrzegłam tego wcześniej? Przecież to nie jest
mała rzecz. Może ostatnio była tu jakaś firanka, dlatego nic nie
zauważyłam? Albo mój wzrok poważnie zaczyna się psuć...
Wrócił, tak jak obiecał, bardzo szybko. W rękach niósł białą
apteczkę, lód i miskę, prawdopodobnie z wodą. Postawił trzymane
przedmioty na szafce nocnej i przysiadł obok mnie. Z początku
skanował moją twarz, a potem wyciągnął rękę i odgarnął z
niej kosmyki włosów. Pozwalałam mu na to. Zakochiwałam się w nim
coraz bardziej i bardziej, i nie miałam nad tym kontroli.
Zakochiwałam się w każdym jego geście, dotyku, w każdym słowie,
w nim całym. I za nic nie pragnęłam już, by to się skończyło.
Chcę więcej.
- Muszę zdjąć ci tą marynarkę, żeby cię opatrzyć. Przepraszam.
- Już nie raz widziałeś mnie bez bluzki – wyszeptałam.
Przytaknął i wstał, a potem powoli zdejmował ze mnie okrycie i
strzępki bluzki, które jeszcze na mnie pozostały. Rzucił ubrania
gdzieś na bok, a potem drżącymi dłońmi przejechał po mojej
skórze na brzuchu. Skrzywiłam się i syknęłam, kiedy dotknął
ran, a on od razu zabrał rękę, gdy zobaczył, że boli mnie to i
piecze.
- Boże, co oni ci zrobili? Jesteś cała podrapana – wyszeptał
zmartwiony.
- Próbowałam się bronić... - zaszlochałam, wszystko sobie
przypominając.
- Wiem, nie musisz mi tłumaczyć – uspokoił mnie.
Wziął do rąk miskę i zamoczył w wodzie gaziki. Odwróciłam
wzrok, a za chwilę w ogóle zamknęłam oczy, by nie patrzeć na
rany. Poczułam, jak zaczyna przemywać moje zadrapania. Wydawało mi
się, że robił to tak delikatnie, że już prawie nie czułam bólu.
Był ostrożny, ale czułam, jak drży mu dłoń.
- Mogę? - usłyszałam po kilku minutach.
Nie wiedziałam, o co chodzi i otworzyłam oczy. Butów nie miałam
już dawno. Zobaczyłam, że złapał za mój pasek od spodni. Pytał
o pozwolenie... Nie chciał zrobić nic bez mojej zgody...
- Rób, co musisz. - Pokiwałam lekko głową.
Już za chwilę rozpiął pasek i moje spodnie, a gdy miał je zdjąć,
podniosłam trochę biodra, aby mu to ułatwić. Jęknęłam, kiedy
spodnie otarły się o ranę na łydce.
- Przepraszam.
- To nie twoja wina – wydusiłam z siebie przez płacz. Odetchnęłam
głęboko, żeby chociaż trochę się uspokoić. Byłam przy nim w
samej bieliźnie, ale w tym momencie mi to nie przeszkadzało.
Pomagał mi, o nic więcej tu nie chodziło.
Poruszał dłonią po mojej łydce. Spojrzałam na chwilę w tamto
miejsce. Rana była gdzieś z boku, ale miałam zakrwawioną skórę
od tamtego miejsca aż w dół. Znów odwróciłam wzrok, nie chcąc
w dalszym ciągu patrzeć na to, jak to wygląda. Wolę myśleć, że
tego tam nie ma.
- Myślę, że nie trzeba będzie tego szyć, ale rana wciąż krwawi.
Zrobię ci opatrunek.
Czy to znaczy, że wcześniej nie zakładał mi żadnych opatrunków?
Przemywał tylko rany? Może nie jest ze mną tak źle?
- Mówiłam, żebyś robił, co musisz – powtórzyłam, co
wspominałam wcześniej.
Nie dostałam już odpowiedzi, nie wiedziałam nawet, co robi z moją
nogą. Nie chciałam wiedzieć, czekałam tylko aż skończy.
Próbowałam skierować swoje myśli gdzieś indziej, ale za bardzo
nie potrafiłam. Dlatego tylko leżałam cicho, a Louis robił
wszystko, by bolało mnie mniej i za to byłam mu niesamowicie
wdzięczna.
- Skończyłem już. Jeszcze tylko schłodzę ci miejsca, gdzie mogą
zrobić się siniaki.
- Tak szybko? - zapytałam cicho, odrobinę zaskoczona.
- Szybko? Zeszło mi z pół godziny, Cass. - Popatrzył na mnie,
marszcząc czoło.
- N-naprawdę? Myślałam, że będziesz to robił dłużej...
- Robiłem to powoli, bo nie chciałem zrobić ci krzywdy – wyznał
przyciszonym głosem, a mnie coś złapało za serce. On
rzeczywiście podszedł do tego z troską. A to tylko ja... -
Przyniosę ci jakieś ubrania, bo te twoje już na nic chyba się
nie przydadzą – wskazał na podłogę, gdzie leżała porwana
bluzka i rozdarte spodnie.
Nim zdążyłam odpowiedzieć, on już znikł w swojej garderobie.
Podciągnęłam się do góry, powoli siadając. Wciąż bolało, ale
już odrobinę mniej. Przyciągnęłam na chwilę kolana pod brodę,
bo było mi chłodno w samej bieliźnie.
- Mam nadzieję, że te dresy nie będą na ciebie za duże –
usłyszałam głos szatyna.
Podniosłam głowę i dostrzegłam, że w dłoniach niesie czarne
dresy z adidasa oraz jakąś bluzkę w szarym odcieniu, które zaraz
położył na łóżku obok mnie.
- Wszystko jedno, chcę tylko w coś się ubrać – wymamrotałam. -
Jest mi zimno.
- Za chwilę dam ci jakiś koc – powiedział, nakładając na mnie
bluzkę. Następnie wziął do rąk bawełniane dresy i wciągnął
je na mnie, uważając na mój opatrunek. Nie były na mnie bardzo
duże, co dało się przewidzieć, bo Louis jest naprawdę szczupły.
Najważniejsze, że miałam na sobie jakieś ubranie. Gdyby nic mi
nie dał, nie mam pojęcia, w czym wróciłabym do domu.
Tak, jak obiecał, zaraz też wyjął z dolnej szuflady komody koc i
wrócił do mnie, i okrył nim całe moje ciało. Usiadł obok mnie,
a ja po raz kolejny tego dnia przytuliłam się do jego torsu. Oplótł
mnie swoim ramieniem, odwdzięczając uścisk. I zaraz też poczułam
na policzku zimny lód i od razu syknęłam.
- Przepraszam. Wiem, że piecze, ale cały policzek masz wciąż
czerwony – zaczął tłumaczyć. Przecież nie musiał. Wiem, że
robi to dla mojego dobra. A przynajmniej w to wierzę.
- Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś – odezwałam się
po kilku minutach ciszy.
Gdy mówiłam, moje gardło się ściskało. Znów z oczy wypłynęły
mi łzy, nieświadomie. I ponownie zaczęłam płakać w jego klatkę
piersiową. To jeden z gorszych dni w moim życiu.
- Wolałbym nie myśleć, co mogli ci zrobić, gdybym wtedy się tam
nie pojawił.
- Uratowałeś mnie – wyszlochałam.
- Przysięgam ci, że dorwę ich i pozabijam za to, że cię
skrzywdzili. Oni wiedzą, że mogłem ich dziś pozabijać, dlatego
cię zostawili i zwiali. Bez broni są bezbronni.
- Chcieli mnie zgwałcić – mówiłam przez płacz. - Myśleli, że
jestem Natalie. Jeszcze chwila i...
- Nie myśl o tym, nie musisz już o tym mówić.
- Chcę cofnąć czas. Gdybym nie wyszła dziś z domu, nic takiego by
się nie stało.
- Uspokój się, to nie jest twoja wina. - Zdjął lód z mojego
policzka, uniósł moją głowę i zmusił mnie, bym na niego
spojrzała.
- Już zawsze będę to pamiętać. Bili mnie wszędzie, nawet w
twarz, kiedy wołałam o pomoc. Powiedzieli, że dostanę za to, co
zrobiliście im w Stanach. Próbowałam się bronić...
Trzęsłam się z płaczu, nie potrafiłam się uspokoić.
- Wiem, słyszałem wszystko. Nadal miałaś włączony telefon i nie
rozłączyło nas. Uwierz, że jechałem do ciebie tak szybko jak
się dało. Każdy twój krzyk był jak ostrze wbite w serce. Byłem
przerażony tym, co ci robili i co mogłem zastać, gdy dojadę.
- Tak bardzo boję się, że znów mnie znajdą i znów coś mi
zrobią. Nie mogłam nawet sięgnąć po pistolet, nie mogłam się
obronić...
- Nie znajdą cię. Nie mogą wiedzieć, gdzie mieszkasz i pracujesz.
Mogę przysłać ci kogoś z gangu do ochrony. Jeśli chcesz, to
mogę nawet być przy tobie cały czas.
- Nie chcę – wyszlochałam. - Nie zrobią mi nic, gdzie jest dużo
ludzi. Boję się, że złapią mnie, kiedy będę całkiem sama,
tak jak dziś. Oni myślą, że jestem tą Natalie.
- Nie dopuszczę do tego, by coś ci zrobili, słyszysz?
- Chcę o tym zapomnieć, chcę nie pamiętać. To dla mnie za dużo.
Chcę zapomnieć o całym dzisiejszym dniu, o wszystkim, co się
stało. Jeszcze nikt nigdy nie doprowadził mnie do takiego stanu.
- Musisz z tym walczyć, rozumiesz? Zapomnisz, jesteś najsilniejszą
osobą jaką znam i jedno wydarzenie za nic tego nie zmieni.
- To pomóż mi zapomnieć – poprosiłam, kiedy płacz całkowicie
wziął nade mną górę.
Spojrzał na mnie, nie wiedząc, co mam na myśli.
- Louis... pocałuj mnie, proszę – wydusiłam z siebie. Nie mam
pojęcia, jak udało mi się to osiągnąć.
Czas na chwilę się zatrzymał, patrzył mi głęboko w oczy. Po
chwili położył dłoń na moim policzku i nie czekając dłużej,
spełnił moją prośbę, łącząc swoje usta z moimi. Z każdą
kolejną sekundą zaczęłam się uspokajać. Jego usta były tym,
czego potrzebowałam. Całował mnie z uczuciem, delikatnie, a
zarazem tak namiętnie jak nikt przedtem. Uwalniał mnie od
wszystkich myśli, był moim ratunkiem i schronieniem. A kiedy
oderwał się ode mnie z przyspieszonym oddechem, oparł swoje czoło
o moje i nie ruszał się ani na milimetr przez jakiś czas.
Najważniejsze było to, że był przy mnie.
- Przy tobie czuję się bezpiecznie – wyszeptałam przy jego
ustach.
- Obiecałem ci, że już zawsze cię obronię i zrobię to –
odpowiedział w ten sam sposób.
Przytuliłam się na chwilę do jego policzka, normując swój
oddech.
- Muszę się napić – odezwałam się po niedługim czasie.
- Przyniosę ci wodę. - Odsunął się ode mnie, ale go zatrzymałam.
- Nie chcę wody – sprostowałam. - Daj mi coś mocniejszego,
proszę.
- Cass, nie. Alkohol nie rozwiąże tego.
- Wiem, że nie rozwiąże. Potrzebuję się jedynie napić.
- Nie przyniosę ci alkoholu. Jesteś zdenerwowana, dlatego...
- Wolisz, żebym paliła? - zapytałam i wtedy ucichł. - Chociaż
jeden kieliszek. Proszę, tylko to, potrzebuję tego.
- Cass...
- Proszę – powtórzyłam rozpaczliwie, łapiąc go za rękę.
Spojrzał na nasze splecione dłonie, a potem w moje oczy i
westchnął. Wstał i wyszedł z pokoju.
Wrócił po kilku minutach, niosąc w jednej ręce butelkę z
whiskey, a w drugiej szklankę. Usiadł ponownie obok mnie, ściskając
w dłoni alkohol. Bił się z własnymi myślami. Ostatecznie
otworzył butelkę i nalał trunku do szklanki, wciąż walcząc sam
ze sobą.
- Nie powinienem tego robić. - Odetchnął i podał mi naczynie.
Natychmiast dopadłam do szklanki i jednym haustem wypiłam.
Potrzebowałam kolejnej dawki, nie protestował. Wiedział, że nic
to nie pomoże, nie powstrzyma mnie. W ciszy mi się przyglądał, aż
3 niepełne szklanki później to ja się poddałam.
Zsunęłam się w dół łóżka i wtuliłam w tors szatyna. Nim się
obejrzałam, zamknęłam oczy i zapadła całkowita ciemność.
Kompletnie odpłynęłam.
***
*Louis*
Otworzyłem oczy, kiedy nie poczułem obok siebie drobnego ciała,
które jeszcze niedawno tu było. Najwyraźniej musiałem też
zasnąć, gdy Cassandra spała wtulona we mnie. Naprawdę mi
zaufała, jeśli zasnęła przy mnie. Może i piła alkohol, ale bez
przesady, to nie było dużo. Przecież nie upiłaby się po takiej
dawce whiskey. Chyba. Tyle mniej więcej wypiła alkoholu podczas
ostatniej imprezy i wciąż była, że tak powiem: 'na chodzie'.
Dlatego nie mogła być aż tak pijana. Ona świadomie zasnęła przy
mnie i muszę przyznać, że trochę nawet mnie to ucieszyło. Zależy
mi na niej jak cholera. I sam obiecuję sobie, że zamorduję tych
ludzi za to, co jej zrobili.
Usiadłem na łóżku i przeczesałem dłonią włosy, jednocześnie
rozglądając się po sypialni. Okej, nie było jej nigdzie, światło
w łazience też się nie świeciło. No bez żartów... Uciekła?
Powiedzcie, że nie. Nie mogła tak po prostu stąd uciec, bez
żadnego pożegnania i to w dodatku na zranionej nodze. Przecież to
logiczne, że od tak stąd nie wyszła.
Ponownie rozejrzałem się po pomieszczeniu, ale tym razem uważniej.
No i odkryłem. Jej buty i torebka wciąż tu były, ale koca już
nie. No i drzwi balkonowe były lekko uchylone. To już wiemy, gdzie
się podziała. Czułem, że nie mogła stąd wyjść. Była jeszcze
zbyt roztrzęsiona tym, co się stało. Jeśli ona już wstała, to
musiało minąć kilka godzin odkąd zasnęła. Ale nadal było jasno
na dworze, więc może aż tak długo nie spaliśmy. Musiała obudzić
się dopiero niedawno. Inaczej już wcześniej poczułbym, że śpię
sam. Jak zwykle zresztą...
Zwlokłem się z łóżka i pokonując odległość kilku kroków,
znalazłem się na balkonie. Widok, jaki zastałem, za bardzo mnie
nie zdziwił, raczej trochę zawiódł. Pod ścianą na podłodze
siedziała skulona szatynka, okryta kocem. W ustach trzymała
papierosa.
- A obiecałaś, że nie zapalisz – odezwałem się, wzdychając.
Podniosła na mnie wzrok, przerywając palenie, a wtedy podszedłem
bliżej i przykucnąłem obok niej.
- Trochę mnie okłamałaś,
wiesz? - Lekko się uśmiechnąłem. Nie chciałem sprawiać
wrażenia, że jestem na nią zły czy coś. Nie byłem przecież w
rzeczywistości.
- Nie okłamałam – wymamrotała.
- Mówiłaś, że jeśli dam ci alkohol, to nie zapalisz. Tak
przynajmniej wynikło z kontekstu – przypomniałem jej.
- Musiałam.
- Nie musiałaś. Oddaj to. - Chciałem zabrać z jej rąk szluga, ale
on odsunęła go w przeciwną stronę.
- Zostaw... - powiedziała bezsilnie, bez żadnych uczuć.
- Oddaj. - Pochyliłem się, złapałem za papierosa i wysunąłem go
z jej palców. Za chwilę zgasiłem go w popielniczce, którą
postawiła wcześniej obok siebie.
- Ale...
- Nie ma 'ale'. Nie palisz. Wracaj do środka, jest już chłodno –
poradziłem jej, ale ona pokręciła przecząco głową, zamykając
oczy. - Dlaczego nie?
- Niedobrze mi. Obudziłam się i przyszłam tu, żeby mi przeszło.
- Z papierosem? - Uniosłem jedną brew.
- Myślałam, że mi pomoże. Zawsze mnie to uspokaja.
- Powinnaś się położyć, a nie palić. Chodź, pomogę ci.
Zostawię otwarte drzwi, żeby świeże powietrze do ciebie
docierało. Może ci pomoże – zaproponowałem.
- Muszę wrócić do domu, nie mogę ciągle u ciebie siedzieć...
- Możesz. Potem cię odwiozę, więc nie wymyślaj. - Wstałem z
ziemi i wyciągnąłem w jej kierunku rękę. Złapała ją, ale gdy
stanęła na podłodze, o mało co mi się nie przewróciła.
Straciła kompletnie równowagę i musiałem złapać ją w pasie,
by nie upadła. Zamknęła oczy i mocno ścisnęła mnie za ramię
całkiem zimną dłonią, głęboko oddychając.
- Co się dzieje? - zaniepokoiłem się jej reakcją. Była cała
blada.
- Nic. Zakręciło mi się w głowie – wyjaśniła, otwierając
oczy. Zrobiła krok do przodu, puściła mnie i na własnych siłach
dotarła do łóżka, i powoli się na nie położyła.
Pokierowałem się za nią i usadowiłem się tuż obok. Od razu
oparła tył głowy o moją klatkę piersiową, głęboko wdychając
powietrze.
- To wszystko przez nerwy. Zdenerwowałaś się po prostu i w dodatku
piłaś alkohol, dlatego jest ci niedobrze – próbowałem znaleźć
logiczne wytłumaczenie. - Za dużo dziś się wydarzyło, masz
prawo czuć się źle.
Pogładziłem ją po jej miękkich włosach. Nie odpowiedziała,
miała zamknięte oczy.
- Zmyłaś makijaż? Wyglądasz...
- Okropnie, wiem – wymamrotała nim zdołałem skończyć własną
wypowiedź. - Ale musiałam go zmyć, bo jeszcze gorzej wyglądałam,
gdy był już rozmazany.
- Nie twierdzę, że wyglądasz okropnie. Nawet bez makijażu jesteś
piękna – powiedziałem łagodnie.
- Nieprawda.
- Nie wiesz, co mówisz. Nie potrzebujesz makijażu, jesteś śliczna.
- Pogłaskałem ją palcem wskazującym po policzku, ale znów nie
odpowiedziała. Spojrzałem na jej twarz. Była jeszcze bardziej
blada niż przed chwilą i oddychała ciężej. Tylko że to nie
zaczynał się kolejny atak astmy, to było coś innego. Musiała
poczuć się gorzej.
W pewnym momencie oderwała się ode mnie i powoli usiadła na brzegu
łóżka. Siedziała tak przez chwilę, robiąc głębokie wdechy.
- Będziesz wymiotować? - zapytałem, siadając, kiedy zakryła
dłonią usta.
Nie dostałem odpowiedzi w ogóle, bo zerwała się z miejsca i
znikła w łazience. Ruszyłem za nią szybki krokiem, niepokojąc
się jej stanem jeszcze bardziej. Kiedy znalazłem się w łazience,
pochylała się nad toaletą i wymiotowała. Podszedłem do niej od
tyłu i przytrzymałem jej włosy. Kiedy myślałem, że zwróciła
już całą zawartość swojego żołądka, ona zaczęła ponownie
wymiotować.
Przestała po kilku minutach, ostatkami sił podnosząc się z
podłogi. Stanęła przy umywalce, by przepłukać wodą zęby, a ja
trzymałem ją, żeby nie zemdlała z osłabienia. Usiadła zaraz na
klapie toalety, a ja przyklęknąłem obok niej i złapałem za rękę.
Wyglądała bardzo źle, było mi jej szkoda. Gdybym mógł,
zabrałbym te wszystkie smutki i ból od niej. Jakbym tylko mógł...
Uniosłem jej dłoń do moich ust i ucałowałem jej palce, by
pokazać, że jestem tu przy niej.
- Nie daję już sobie z niczym rady. Chcę, żeby to wszystko się
uspokoiło. Mam dość tego, co cały czas się dzieje –
powiedziała cicho, patrząc gdzieś w dół. Po policzku spłynęła
jej samotna łza, która zatrzymała się na jej szyi.
Znów będzie płakać. A ja nie potrafię uspokoić jej na dłużej...
Może potrzebuje po prostu wypłakać łzy do końca?
- Tak bardzo chcę zapomnieć o dzisiejszym dniu – zaszlochała i
spojrzała mi w oczy.
- Posłuchaj. - Zbliżyłem się do niej. - Obiecuję, że od tej
chwili, będę cię chronić za wszelką cenę. Nie zamierzam
pozwolić na to, by coś ci się stało, rozumiesz? Jesteś dla mnie
najważniejsza – wyznałem, a ona patrzyła na mnie z zapartym
tchem. Wyglądała, jakby nie wierzyła temu, co słyszy.
- Co takiego? - wyjąkała zdezorientowana.
- Jesteś dla mnie najważniejsza – powtórzyłem.
Czas jakby nagle na chwilę się zatrzymał, a potem wpadła w moje
ramiona i nie puszczała przez kolejne kilka bądź też kilkanaście
minut. Ona zasługuje na to, by być szczęśliwa. I ja zrobię
wszystko, żeby w końcu była. Nareszcie odnalazłem kogoś, dla
kogo warto poświęcić cały swój czas. Znalazłem ją. I zrobię
wszystko, aby zobaczyła, jak ważna dla mnie jest.
Małymi
kroczkami... do celu...
***