24 listopada 2018

ROZDZIAŁ 17. 'POWSTAŃ I WALCZ'


*Cassandra*

   Niespodziewanie, z mojego wyjątkowo dobrego snu, wyrwał mnie dzwonek telefonu. Co za tym szło, musiałam odebrać, bo nikt normalny nie dzwoni w środku nocy. Co oznaczało też, że coś mogło się stać.
Czego? - zapytałam zachrypniętym, zaspanym głosem, przykładając smartfon do ucha. Oczy miałam zamknięte i jeszcze w połowie spałam.
- Tylko nie gadaj, że ty śpisz – usłyszałam w słuchawce i zmarszczyłam brwi.
- Kto dzwoni?
- Jezu... no ja, Louis – doszło do mnie jego westchnięcie.
- Po jakiego grzyba dzwonisz do mnie w środku nocy? - wymamrotałam.
Ale... Cassandra, jest dopiero 22...
- Że co? - Otworzyłam oczy. - To ja musiałam bardzo wcześnie się położyć...
- No, raczej... Słuchaj, do niczego cię nie zmuszam, ale dziś to musi się odbyć. Możemy iść z tobą albo bez ciebie. Co wybierasz, Miller?
- A mianowicie to... co musi się odbyć?
- Znaleźliśmy Mitcha i Olivera.
- Co ty pierdolisz? - Natychmiast usiadłam i rozbudziłam się. A potem uświadomiłam sobie, że nie ma już ich chyba aż 2 tygodnie.
- Przed chwilą namierzyliśmy ten gang. Są na obrzeżach Londynu, w starych magazynach, ale nie wiadomo w którym dokładnie.
- Kurwa, od razu mogliście to sprawdzić. Przecież to potencjalne miejsce do ukrycia ludzi. Aż sama się dziwię, że poszli na taką łatwiznę. Zdajesz sobie sprawę z tego, ile czasu tam siedzą?
- Oczywiście, że sobie zdaję. Co mieliśmy zrobić? Po czarować? To chyba nie tak działa. Gdyby nie to, że przesłali nam dziś kolejne nagranie, jak ich katują, prawdopodobnie nie udałoby się ich namierzyć w ogóle. A teraz wybieraj: idziesz z nami czy sobie dalej słodko śpisz?
- Powiedziałam wam już dawno, że odbiję ich z wami. Czego w tym zdaniu nie zrozumiałeś, Tomlinson? Chyba wyrażam się jasno.
- A skąd mam wiedzieć, czy coś ci się nie odmieniło?
- Dobra, skończ – przerwałam mu. - Kiedy mam być?
- Najpóźniej za godzinę. Już szykujemy sprzęt. Zapewne koło północy będziemy jechać. Pospiesz się tylko.
- Poczekaj. Czy ten gang pokazał jakoś wam, dlaczego to zrobili?
- Pogadamy, jak przyjedziesz. Czekamy – usłyszałam na koniec, a potem urwało połączenie.
Dobrze... to teraz ogarnij się w pół godziny, Miller i jedź na ratunek przyjaciołom. Jeśli chcesz, żeby wciąż żyli. A myślę, że chcesz.

***

-Powiesz czy nie powiesz, co z tym gangiem? - zapytałam, wiążąc włosy w wysokiego kucyka. Jesteśmy już w drodze do starych magazynów i właściwie już zaraz powinniśmy być na miejscu. - Miałeś mi wszystko powiedzieć, gdy do was przyjechałam, ale nie było już czasu, więc proszę, mów teraz. - Ścisnęłam mocniej gumkę na czubku głowy i spojrzałam na Louisa, który siedział z drugiej strony.
Między nami było jedno puste miejsce, spowodowane tym, że jechaliśmy 3 furgonetkami i nie cisnęliśmy się w ich wnętrzu. Dla wiadomości, chłopaki trzymają te pojazdy wraz ze swoimi autami w garażu.
- Tak, zapomniałem o tym. - Odwrócił głowę w moim kierunku.
- Za jakieś 5 minut powinniśmy być na miejscu – usłyszałam głos Nialla, który dochodził z przodu pojazdu.
- Dobra, mów szybko. Nie ma czasu – ponagliłam go, zakładając rękawiczki na dłonie.
Jedyne, czego dziś nie używamy to kominiarki, bo uznali, że i tak na nic nam się one nie zdadzą, a oni i tak będą wiedzieć kto i po kogo przyszedł.
- No, to tak pokrótce. Przysłali nam drugie nagranie z nimi, mówiłem ci o nim wcześniej. Tylko, że chyba zapomnieli je zabezpieczyć, bo niemal od razu Zayn namierzył lokalizację, z której wysłali video. Dołączyli też wiadomość.
- Napisali, dlaczego ich porwali? - zapytałam, sięgając po broń leżącą na podłodze pojazdu, by być przygotowana na to, co ma się za chwilę wydarzyć.
- Wypowiedzieli nam wojnę za to, co było w Stanach... Można było się w sumie tego domyślić, zbyt długo byliśmy w ukryciu. Dopiero teraz wyjaśnili też, o co im chodzi. Żądają okupu za chłopaków, w zamian za to ich nie zabiją. Nie wiem tylko, dlaczego tak długo z tym zwlekali, dlaczego tak długo to trwało. Przecież, gdybyśmy wiedzieli od początku, o co im chodzi, już dawno byśmy ich odzyskali. To są jednak takie szuje, że nikt normalny ich nie zrozumie.
- To nie możesz po prostu dać im tych pieniędzy? I nie udawaj, że nie masz takiej kwoty. Nie wiem, ile chcą, ale jestem pewna, że dla ciebie to jest prawie nic. Nie musielibyśmy tam jechać i...
- Cassandra – przerwał mi. - Jak ty nic nie rozumiesz, prawda? Jeśli dam im te pieniądze, oni wcale ich nie uwolnią, a wręcz przeciwnie. Będą chcieli cały czas zapłat, bo wiedzą, że mam pieniądze, a ich będą przetrzymywać nie wiadomo jak długo. Ty ich nie znasz. Są głodni na pieniądze, gorzej niż ja. I mówię to, bo zdaję sobie sprawę z tego, że tak jest. Są uzależnieni od forsy, to są nienormalni ludzie, musisz mi uwierzyć – tłumaczył, a ja bardzo uważnie go słuchałam. I naprawdę wierzyłam we wszystko, o czym do mnie mówił. Nie widziałam powodu, dla którego miałabym nie uwierzyć. Było widać, że nie kłamie.
- Boże, dlaczego ja się w to wplątałam? - zapytałam sama siebie, przymykając oczy. - Dlaczego ja weszłam do kryminalistyki? - wymamrotałam pod nosem.
- Cassandra, nie ma już odwrotu. Wiesz o tym, prawda? - zapytał odrobinę przejęty. Taa... coś tam chyba wiem.
Otworzyłam oczy i zorientowałam się, dlaczego mówi jakoś tak głośniej i szybciej. Zobaczyłam za oknem stare, opuszczone magazyny. No, to się zaczyna...
- Gotowa? - usłyszałam obok siebie.
Zamknęłam ponownie na chwilę oczy, głęboko odetchnęłam, a gdy znów je otworzyłam, pokiwałam energicznie głową, patrząc na pozostałych. Wraz z chwilą, gdy pojazd się zatrzymał, ja przeładowałam spluwę, a potem wyłączyłam prawidłowe myślenie, które zastąpiła dusza kryminalisty.
- Wysiadamy! - krzyknął Tomlinson, a wszyscy wyskoczyli z furgonetki, włącznie ze mną, jak na tych filmach o mafii. Bo prawda była taka, że byliśmy mafią. Nie byliśmy zwykłym gangiem. I o tym nie tylko ja wiedziałam. Ale nie mordowaliśmy przypadkowo spotkanych ludzi.
- Idziesz z Harrym i Zaynem, Miller! - krzyknął Louis, gdy tylko wysiadłam. Szybko namierzyłam tą dwójkę, którzy mnie wypatrywali i od razu do niech pobiegłam.
Znajdywaliśmy się z najbardziej opuszczonym miejscu w Londynie i naprawdę były tu jedynie stare opuszczone magazyny, oświetlone kilkoma marnymi lampami.
- Zayn nas kryje, ty idziesz ze mną na przodzie – nakazał Harry, gdy do nich dołączyłam. Z doświadczenia wiem, że lepiej nie sprzeciwiać się w trakcie akcji, bo to może się nie skończyć dobrze.
- Jak mnie postrzelą, to ukatrupię was gołymi rękami – powiedziałam, idąc po betonie tak szybko jak się dało. Była ciemna noc, było zimno, ale adrenalina jak zwykle sprawiała, że robi się gorąco.
- Chciałaś jechać, to teraz nie marudź. A jeśli tak się boisz, idź za mną – odparł Harry, wymijając mnie.
Ścisnęłam mocno szczękę, by nie wybuchnąć.
- Popierdoliło cię do reszty? Czy ty mnie w ogóle znasz?
- Zamknij się i idź za mną, dobra?! - krzyknął, niespodziewanie się odwracając do mnie. Gdyby nie to, że 'przypadkowo' wycelował we mnie bronią, pewnie gadałabym dalej. Ale jego ruch skutecznie mnie zamknął. I kolejny raz zadałam sobie pytanie, dlaczego tak naprawdę ja jestem w kryminalistyce. Mam nierówno pod sufitem.
Styles popchnął metalowe drzwi od jednego z magazynów, a ja szłam tuż za nim, trzymając naładowaną broń w gotowości. Weszliśmy do ogromnego pomieszczenia, a jedyne, co było w zasięgu naszego wzroku to duże, drewniane pudła i kilka worków wypełnionych nie wiadomo czym. Styles odwrócił głowę do mnie i zakrył palcem wskazującym usta, pokazując, bym była cicho. Posłusznie pokiwałam głową.
- Jak teraz się odezwiesz, to nie żyjemy – wyszeptał, a ja popukałam się w czoło i zrobiłam minę pokazującą, że ja przecież o wszystkim wiem.
Posuwaliśmy się stopniowo na przód. Im dalej szliśmy, widziałam coraz więcej korytarzy i przejść, prowadzących zapewne do innych części magazynu. Usłyszałam, jak ktoś nadbiega, kilka osób. Uniosłam broń wyżej, ale nim zdążyłam dobrze się rozejrzeć, Styles mnie zatrzymał i zakrył swoim ciałem, a Zayn pociągnął do tyłu, co spowodowało, że staliśmy ukryci za jedną z przewozowych skrzyń. Nie poruszałam się, oddychałam miarowo, nasłuchiwałam i patrzyłam na Harry'ego, który jednym okiem obserwował ze swojego miejsca, co się dzieje.
- No, to chyba, kurwa, żarty – usłyszałam jego głos. Wyszedł z ukrycia, więc postąpiłam tak samo, będąc tuż za nim. - Tomlinson! - krzyknął szeptem, a nim się zorientowałam, co się dzieje, już trzymałam ręce w górze.
Znaleźliśmy się prawdopodobnie na środku magazynu, a z jednego z korytarzy wyszedł Louis wraz z Niallem i jeszcze 4 osobami. Celowali do nas bronią, myśląc, że to tamten gang. Ja widzę, że wyjdę stąd zabita przez przyjaciół. Jak sama siebie nie postrzelę...
- Styles, co wy... - Louis przerwał mówić, bo Harry wskazał mu drugi kąt pomieszczenia.
Skierowałam wzrok w tamtą stronę i zobaczyłam, że z tamtego przejścia również wychodzi reszta naszego gangu z Liamem na czele. No jak rosyjska ruletka! - Kurwa...
- Co jest grane? - zapytałam chłopaków, a Zayn tylko wzruszył ramionami.
- Louis, widocznie wszystkie wejścia prowadzą tylko tu – odezwał się Liam.
- No, co ty nie powiesz? Wcale nie zdążyłem się zorientować – odpowiedział mu z sarkazmem Tomlinson. - Wychodzi na to, że to jeden magazyn z 60 ukrytymi pokojami. - Ruszył do przodu, uważnie się rozglądając, więc automatycznie każdy przemieścił się wraz z nim i ostatecznie staliśmy całością w jednym miejscu.
- No i co robimy? - zapytał Niall.
- A co mamy robić? Przecież muszą tu gdzieś być – odpowiedział mu Zayn.
- Trzeba przeszukać wszystkie pomieszczenia, to jedyne rozwiązanie – nakazał Louis.
Gdy tak ich słuchałam, coś przykuło mój wzrok. A mianowicie kolejne, metalowe drzwi, zza których wydostawała się struga żółtego światła. Zaświeciła mi się lampka w głowie i najciszej jak potrafiłam, podbiegłam do Tomlinsona, a potem potrząsnęłam go za ramię.
- Co? - Popatrzył na mnie, marszcząc brwi.
Wskazałam mu to, co odkryłam, a on natychmiast skierował spluwę w tamtym kierunku. Uniósł rękę do góry i wszyscy ucichli. Zrobił kilka kroków do przodu. A dlatego, że szłam zaraz za nim, wraz z tym jak się zbliżałam, słyszałam za tymi drzwiami rozlegające się dość głośne rozmowy i ogólny szmer. Nagle szatyn niespodziewanie się zatrzymał i obrócił, a ja zderzyłam się z jego torsem. Syknął, gdy nasze ciała się o siebie obiły, a ja złapałam się za głowę, bo dość mocno przywaliłam nią w jego ramię.
- 3 osoby zostają tu i pilnują, by stamtąd nie wyszli – szepnął głośniej Louis. - W razie czego – strzelacie, a my postaramy się tu wrócić. Reszta się rozdziela i szukamy chłopaków w pozostałych pomieszczeniach – nakazał, na co każdy pokiwał głową.
Chciałam odejść z powrotem do Harry'ego i Zayna, ale Tomlinson pociągnął mnie za rękę i szybko zrozumiałam, o co chodzi.
- Teraz idziesz ze mną i pozostałymi.
- Będziecie mnie tak przerzucać od osoby do osoby? - syknęłam cicho.
- Po prostu bardziej przydasz się nam – wyjaśnił i pociągnął mnie za sobą.
Poprowadził nas w inny korytarz. Śmierdziało stęchlizną, jakąś pleśnią i jakby coś się fajczyło. Skrzywiłam się i próbowałam nie zwracać na to uwagi, gdy zapach robił się coraz intensywniejszy. Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
- To tuman, nie zorientuje się – usłyszałam nieznany głos.
Nim zdążyłam o czymkolwiek pomyśleć, Louis wepchnął mnie w inny korytarz i przycisnął do ściany. Znajdował się niesamowicie blisko mojej twarzy, a ja zaczęłam szybciej oddychać, ze wzgląd na to, w jakiej pozycji się znajdowaliśmy. Uniósł palec do ust i zrozumiałam, że wciąż mam być cicho.
- Da nam te 500 tysięcy, a potem podbijemy stawkę do miliona – usłyszałam ten sam obcy mi głos.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na Tomlinsona, który lekko pokiwał głową z pogardliwą miną, pokazując mi, że miał rację, gdy mówił, że wcale ich nam nie oddadzą, jeśli Louis zapłaci okup.
A to parszywce! Coraz głębiej wierzę w to, o czym mówił mi Louis. Miał stuprocentową rację i na przyszłość będę o tym pamiętać. Przewidział wszystko, to profesjonalista.
- Znając szefa, będzie żądał większej kwoty i na to się nie skończy.
- Wiadomo. Będzie trzymał tu ich do usranej śmierci.
Ścisnęłam mocniej szczękę, by się przypadkowo nie odezwać. Nie dopuszczę do tego. Nie zostawię moich przyjaciół w tym miejscu.
Kątem oka zobaczyłam dwóch, napakowanych gości, przechodzących korytarzem, w którym jeszcze przed chwilą byliśmy. Pod wpływem impulsu uniosłam broń i nieświadomie wymierzyłam kulę. Usłyszałam tylko strzał, a potem zostałam wepchnięta głębiej w korytarz, za inne skrzynie. Przycisnął mnie do ziemi, okrył swoim ciałem, a mi wyłączyło się logiczne myślenie i zatopiłam się w jego błękitnych oczach. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka milimetrów, a ja dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że zrobił to tylko po to, by nas nie zobaczyli. Po prostu kreatywnie mnie ukrył...
- Kto tu jest?! Szefie! - usłyszałam krzyk tego, którego nie postrzeliłam. Do uszu doszedł mi stukot butów. Uciekł. Nie zobaczył nas.
- Bardzo dobrze strzeliłaś, ale następnym razem nie działaj tak pochopnie – wyszeptał szatyn, a mnie odurzyło jego spojrzenie. Podniósł się z mojego ciała, podał mi rękę i pomógł wstać. - Nic ci nie jest? Nie przycisnąłem cię zbyt bardzo? Nie złamałem ci nic? - pytał z uniesioną brwią, by być przygotowanym na wszystko.
Potrząsnęłam głową, a on puścił moją dłoń, którą trzymał wyjątkowo długo.
- Wszystko w porządku – wydusiłam z siebie i poczułam, jak na moje policzki wkrada się gorący rumieniec. Odchrząknęłam i otrzepałam ubranie z brudu, a potem podniosłam z podłogi broń, która pod wpływem upadku wypadła mi z ręki i poleciała kilka metrów dalej.
- W takim razie – chodź. Mamy mniej czasu. Wiedzą, że tu jesteśmy, zaraz nas znajdą – mówił cicho, wyprowadzając nas z korytarza w drugi.
Od razu zorientowałam się, że nie tylko człowieka, którego postrzeliłam już tu nie było, ale również pozostałej części naszego gangu.
- Gdzie reszta? - zapytałam całkiem zdezorientowana.
Musiałam przywrócić poprzednie myślenie, bo inaczej na nic bym się tu nie zdała.
- Nie mam pojęcia. Pewnie ruszyli dalej szukać. Teraz liczy się czas.
Zaczęliśmy iść dalej, oczywiście teraz o wiele szybciej niż wcześniej. Adrenalina we mnie buzowała, co chwilę odwracałam się zobaczyć, czy nikt za nami nie idzie. Chciałam, byśmy szybko ich odnaleźli.
- Czy ty też czujesz, jak coś śmierdzi? - zapytałam za jego plecami.
- Czego innego spodziewałaś się po opuszczonym miejscu? Pewnie coś tu się zepsuło albo zgniło. Nikt tu zwykle nie zagląda – odparł.
Przeszliśmy może 10-15 metrów i usłyszałam, jak ktoś nadbiega. Razem z tym, jak się zbliżał, rozpoczęła się jakaś strzelanina.
- Cholera jasna, szybcy są – zaklął Louis i pociągnął mnie w kolejny korytarz.
Przebiegliśmy połowę, a potem ukrył nas za jedną ze ścian, mnie trzymając za sobą. W czasie, gdy on sprawdzał, czy nikt nie kieruje się w naszą stronę, ja odwróciłam głowę i zobaczyłam przed nami Nialla i dwie pozostałe osoby z gangu. Wyraz ich twarzy był niezrozumiały, jakby byli trochę... przerażeni?
- Tylko nie odwracaj się w prawą stronę, proszę cię – ostrzegł mnie blondyn, a ja pod wpływem chwili oczywiście nie posłuchałam i wiem, że postąpiłam w tym wypadku źle. Nim z mojego gardła wydobył się krzyk, ktoś słusznie zakrył mi dłonią usta, przez co słychać było tylko mój zrozpaczony jęk.
- To teraz już wiesz, co tak śmierdziało? - zapytał Louis, zdejmując rękę z mojej twarzy, a ja z przerażeniem przytaknęłam.
Kilka metrów dalej leżała nieżywa osoba, pokryta wszelakim robactwem. Było jej widać połowę kości, a mi zebrało się na większe mdłości.
- Gdzie wy mnie zabraliście? - zapytałam żałośnie, odwracając wzrok od tego nieprzyjemnego widoku. Słowo daję, że zaraz się zrzygam.
- Nie mów tylko, że pierwszy raz coś takiego spotykasz.
- Yhm. - Pokiwałam energicznie głową. Byłam tak przerażona tym widokiem, że myślałam, że zaraz się rozpłaczę.
- Nie patrz tam – nakazał mi Louis. - Nie patrz, słyszysz?
- Słyszę, do cholery. Nie jestem głucha – odpowiedziałam rozpaczliwie.
- Jesteś w stanie dalej iść? - zapytał odrobinę zaniepokojony.
- Tak, przecież nie mam innego wyjścia. - Głęboko odetchnęłam, próbując się uspokoić. - Idziemy? - zapytałam, gdy usłyszałam, że dźwięk strzałów się od nas oddala.
- Idziecie z nami, chłopaki – powiedział szatyn do reszty i wyszliśmy zza ściany.
Ledwo puściłam Tomlinsona, a już poczułam jak zostaję zaciągnięta siłą na podłogę. Gdyby nie mój krzyk, zapewne nie wiedzieliby nawet, że mnie dorwali.
- Puść ją. Na razie proszę cię po dobroci – wycedził Louis przez zęby, celując bronią w stronę mężczyzny, który mnie obezwładnił.
Poczułam przy skroni zimny przedmiot i już wiedziałam, że mogę nie wyjść z tego cało. Nie pierwszy raz spotyka mnie to ryzyko. Byłam świadoma tego, co może mi się za chwilę stać.
- Jak zamierzaliście ukryć, że ta wasza flądra wróciła? - usłyszałam swojego oprawcę. I teraz wiem, że nie gada o mnie, bo ja tych ludzi widzę pierwszy raz na oczy. Za to oni mnie chyba nie. A przynajmniej myślą, że to ja.
- To nie jest ona – powiedział stanowczo Niall.
Wszyscy celowali w niego, a ja z trudem oddychałam, bo ścisnął mi szyję.
- Tak, Horan, bo już ci uwierzę. - Zaśmiał się gorzko. - Nie jestem tępy, a tym bardziej ślepy i widzę, że to ona – warknął.
- Radzę ci ją puścić. Czterech na jednego? Wiesz, że nie dasz rady.
- Odłóżcie broń albo strzelę jej kulkę i po niej.
Patrzyłam, jak wszyscy powoli kierują pistolety w dół. Brakowało mi powietrza, a przed oczami zaczęły mi się pojawiać czarne plamki. Zanim zaczęłam się dusić, zobaczyłam, że każdy odłożył broń na ziemię. Każdy, prócz Louisa, i wiedziałam, że w nim jest mój ratunek. Próbował go zmylić. Gdy odłożył ją na ziemię, a przy głowie nie czułam już spluwy, szatyn energicznie ponownie chwycił broń w dłonie i wystrzelił do mężczyzny. Poczułam jak uścisk wokół mojej szyi się poluźnia, a mojego ciała już nikt nie trzyma.
- Uciekaj! - usłyszałam czyiś krzyk, a ktoś innym podniósł mnie z ziemi i pomógł mi biec dalej. Kaszlałam, dusiłam się, ale starałam się uciekać najdalej jak się dało.
W końcu zatrzymaliśmy się w jakimś zaułku. Oparłam się o jedną ze ścian, odchyliłam głowę i próbowałam oddychać.
- Spójrz na mnie. - Poczułam palce na policzkach. Zobaczyłam przed oczami Louisa, zmusił mnie, by, patrzyła na niego, nie w sufit. - Oddychaj, skup się i oddychaj – mówił.
Wiedział, że mam kolejny atak astmy, a ja wiedziałam, że on mi pomoże. Nim się spostrzegłam, zatopiłam się w jego oczach, a mój oddech znacznie się poprawił. Dość szybko.
- Dobra, idziemy – wychrypiałam, powracając do rzeczywistości.
- Jesteś pewna? - Odsunął się ode mnie. - Nic ci nie jest?
- Tak, jest dobrze, dzięki. - Oderwałam się od ściany i ruszyłam dalej. - Chodźmy. - Popatrzyłam na niego, bo stał bez ruchu.
- Jesteś chyba najsilniejszą kobietą jaką znam – wymamrotał.
Delikatnie uśmiechnęłam się na jego słowa i tym razem to ja szłam przed nim, a on mnie krył. Chyba naprawdę mi ufa. A ja... po tym, co przeżyłam z nim przez ostatnie tygodnie... ja też.
Szliśmy w bardzo szybkim tempie, nawet nie wiem, gdzie dokładnie nas kierowałam, ale robiło się coraz głośniej.
- Na pewno wszystko z tobą okej? Nie chcę, by coś ci się stało – powrócił do tematu po kilka minutach.
- Tak, przecież mówiłam, że tak, żyję. Nie wiedziałam, że będziesz aż tak się o mnie troszczyć – zauważyłam. Już nie usłyszałam jego odpowiedzi, bo jej nie dostałam. Uznałam, że tego nie skomentuję.
Choć na to się nie zapowiadało, stanęłam jak wryta, gdy przed oczami przeleciała mi kula. Gdyby nie to, że Louis w porę odciągnął mnie do tyłu, zapewne już bym nie żyła.
- O kurwa... - Otworzyłam szeroko oczy.
- W porządku? - usłyszałam obok i powoli przekręciłam głowę.
- Całe życie przeleciało mi przed oczami. Prawie dostałam zawału – wymamrotałam, wciąż otępiała.
- Ale... żyjesz, nie?
- Co? T-tak. - Kiwnęłam głową, a potem nią potrząsłam, by się ogarnąć.
- To idziemy stąd. - Złapał mnie za rękę i zabrał z tego miejsca, ale okazało się, że było tylko gorzej. Staliśmy po środku strzelaniny i nie wiadomo było, gdzie się schować.
- No, dzięki, Tomlinson! - krzyknęłam, unosząc pistolet. - Miałeś mnie stąd zabrać, a nie jeszcze wpakować w środek wojny! - wydarłam się do niego, oddając kilka strzałów w kierunku przeciwników. Już go obok nie było, stał kompletnie gdzie indziej, a krzyki wokół nas się potęgowały.
- Bez łupu ich nie oddamy!- wydarł japę gość na przeciw mnie. Od razu strzeliłam w niego kilka kulek i nawet padł na ziemię.
- Skąd miałem wiedzieć, co tu się dzieje?! - odkrzyknął mi szatyn.
Pewnie! Trzeba było mi się stamtąd nie ruszać. Pozwoliłam, by zaciągnął mnie na śmierć, cudownie.
Wyjęłam zza paska kolejny pistolet, by wymienić broń, bo w pierwszej skończyły już mi się naboje. Strzelałam przed siebie, kryjąc się za skrzyniami i uważając, by nie postrzelić kogoś z naszego gangu.
- Zayn, czy ich nie było mniej kiedyś?! - usłyszałam z tyłu Louisa.
- Coś ich nagle się namnożyło! - odkrzyknął mu.
- Znaleźliście Mitcha i Olivera? - zapytałam Liama, stojącego obok mnie, ale nie przestałam strzelać.
- Kilku chłopaków próbuje ich uwolnić. Są w tamtym pomieszczeniu – wskazał głową, a ja tylko na chwilę tam popatrzyłam.
Wszędzie dookoła lała się krew, a w powietrzu unosił się dym, pochodzący z broni. Niespodziewanie obok mnie padł Harry, którego postrzelili w udo.
- Jezus Maria! - krzyknęłam, rzucając się w jego kierunku.
Chłopaki zaczęli nas kryć, a ja odciągnęłam go tak daleko jak się dało, równocześnie trzymając broń w gotowości.
- Miller, zabierz stąd Harry'ego! - krzyknął w naszą stronę Louis.
- Nie słuchaj go – wysyczał z bólu chłopak. - Ja tu zostaję, mamy mało ludzi – dodał, ale widziałam, ja bardzo go boli.
- Nie pieprz, tylko wstawaj. - Podciągnęłam go do góry.
- Nigdzie nie idę. Nie rozumiesz, że...
- Zamknij się, dobra, Styles?! - wydarłam się na niego. - Próbuję cię ratować, więc mógłbyś to docenić! - Buzowałam złością, rozzłościło mnie jego prostackie zachowanie. - Jak chcesz umrzeć, to proszę bardzo – mówiłam dalej, ale już się nie odezwał. Potraktowałam to jako pozwolenie i zawieszonego na mojej szyi, ciągnęłam do wyjścia. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie bardzo może iść, ale jak niby inaczej miałabym go stąd wyciągnąć? Nie dałabym rady wziąć go na ręce.
- Módl się, żeby nikt nie wszedł nam w drogę – powiedziałam w jego stronę, gdy poczułam, że jesteśmy już w połowie drogi.
- Nie chciałabyś wiedzieć, jak długo już się modlę – wysapał.
Znalazłam właściwą drogę powrotną, na nasze szczęście w bardzo szybkim czasie odnalazłam też właściwe wyjście. Wyciągnęłam nas na zewnątrz, a stamtąd było już bardzo blisko furgonetek.
- Wytrzymaj jeszcze chwilę, dobra? - wysapałam, bo przygniatał mnie swoim ciężarem. Nie żeby był gruby, po prostu mężczyźni na ogół są ciężsi od kobiet, mimo, że ten tu jest chudy jak patyk.
- Jeszcze żyję, Cassandra, nie umieram – odparł spokojnie. Panie Boże, daj mi sił, żeby, go nie zabiła jak z tego wyjdzie.
Dotaskałam go do jednej z furgonetek, które były oczywiście otwarte, i wepchnęłam na tylne siedzenia. Sama przeszłam na chwilę do przodu, by znaleźć apteczkę. Gdy już miałam ją w rękach, wygrzebałam opaskę uciskową i bandaż, i wróciłam do tyłu, do Harry'ego.
- Zostaw mnie i idź do nich – powiedział, gdy zakładałam mu opaskę w górnej części uda. - Nic mi nie będzie.
- Ciebie musiało coś mocno walnąć – stwierdziłam. - Pewnie, ja pójdę, a ty się tu wykrwaw – prychnęłam i zaczęłam bandażować mu nogę kilkunastoma warstwami białego materiału, bo natychmiast zaczął przepuszczać czerwoną ciecz.
- Gdyby nie ja, to pewnie dalej siedziałabyś w tej rzeźni, nie? - znów się odezwał. Miałam ochotę strzelić mu z liścia.
- Mogę tam chętnie wrócić, by im pomóc, ale serio, chcę też pomóc tobie. Więc bądź tak miły i na chwilę się zamknij albo po prostu nie mów niepotrzebnych rzeczy. Czaisz?
- Jesteś naprawdę zadziorna, Miller. - Oblizał usta, przyglądając mi się. Wciąż w połowie leżąc na siedzeniach.
- Za to ty coraz bardziej upierdliwy – podsumowałam i nie wiem, jakim cudem, ale się zamknął. Tylko się na mnie wciąż gapił.
- Gdyby nie to, że jestem z Cindy, pewnie zacząłbym do ciebie zarywać – mówił dalej. A nie, więc jednak się nie uciszył.
- Czy ty kiedyś się zamkniesz? - Uśmiechnęłam się sztucznie. - Mam powiedzieć Cindy, co o mnie myślisz? - zapytałam uszczypliwie.
- Boże, nie! - jęknął. - Już się zamknę... - wymamrotał, rozciągając się bardziej i już leżał na wszystkim siedzeniach, a ręce skrzyżował za głową.
- Bardzo dobry wybór. - Rozsunęłam kurtkę, którą na sobie miałam.
- Cassandra... - znów się odezwał. No przecież, że się nie zamknie.
- Czego? - westchnęłam, wymieniając naboje w broni, na wszelki wypadek.
- Ale zostaniesz tu ze mną, prawda? - zapytał. Czyli co? Jednak mnie tutaj już chce? Niemożliwe.
- Tak, Styles... - Oparłam się o furgonetkę, z której wystawały nogi chłopaka.
- Wiesz, jakby coś działo mi się z tą nogą czy coś...
- Yhm, ty już się nie tłumacz – przerwałam mu, uśmiechając się do siebie. W środku miękki jest. Kto by pomyślał?
Już więcej się nie odezwał i w takim milczeniu przeczekaliśmy jakieś 30 minut. I co dziwne, żaden człowiek z tamtego gangu tu się nie pojawił. I bardzo dobrze dla nich, a dla nas jeszcze lepiej. Bo sama z pół-żywym tu Harrym nie poradziłabym sobie w ogóle i zapewne szybciej już bym z nim stąd zwiała niż stanęła do starcia sama z tymi tyranami.
- Powiedźcie, że to już koniec! - krzyknęłam, gdy zobaczyłam nadchodzących chłopaków wraz z poobijanymi Mitchem i Oliverem. Na szczęście żyli.
Odkleiłam się od furgonetki i przeszłam kilka kroków.
- No nie bardzo. Trzeba podłożyć jeszcze bombę – odpowiedział Liam. - Ale ja zostaję, bo trzeba zająć się Harrym – dodał, natychmiast podchodząc do Stylesa. Poruszył jego nogą, a ten od razu z jękiem usiadł.
- No, nareszcie. Umarłbym i byście nie przyszli do mnie – powiedział z wyrzutem, a ja przewróciłam oczami. Dramatyzuje gorzej niż baba.
- A czy to przypadkiem nie ty chciałeś zostać na polu walki? - zapytałam.
- Chciałem, ale... byłaś tak dobra i mnie tu przytaskałaś... - Uśmiechnął się szeroko.
- No nie wierzę. - Zaśmiałam się, krzyżując ręce na piersiach. - Człowieku, gdyby nie ja, to na pewno byś się tam wykrwawił, a ty jeszcze...
- Dobra, dość – przerwał naszą wymianę zdań Zayn. - Będziecie się o to kłócić, jak wrócimy do domu i wyjdziemy z tego cało. Nie zapominajcie, że trzeba jeszcze podłożyć bombę, oni wciąż żyją – przypomniał.
- Ale to nikt jeszcze nie poszedł tego zrobić? - zapytałam ze zdziwieniem, ale spotkałam się tylko z milczeniem z ich strony. - Dobra, wiecie co? - skapitulowałam, unosząc ręce. - Ja wcześniej stamtąd wyszłam, to ja to zrobię. - Poszłam na tyły furgonetki. - Dajcie mi to, chłopaki i po sprawie.
- Tylko uważaj, tak? Musisz być szybka i w porę wyjść. - Niall podał mi do rąk urządzenie z kablami. Trzymałam jedną z najbardziej śmiercionośnych broni jaka była na tym świecie. I czułam, że teraz to na mnie spływa cała odpowiedzialność. - Podłóż ją najbliżej nich, tylko niech cię znów nie zobaczą, a potem wciśnij ten przycisk – wskazał palcem czerwony guzik. - Zegar zacznie odliczać, będziesz miała 5 minut na ucieczkę. Wszystko zrozumiałaś czy coś powtórzyć? - zapytał patrząc na mnie.
- Nie. - Pokręciłam głową. - Wszystko jasne. Poza tym, kiedyś już to robiłam, więc wiem, jak to działa.
- Dobrze. - Przytaknął. - Tylko uważaj. To byłaby wielka strata, gdyby coś ci się stało. - Przełknął głęboko ślinę. - Powodzenia.
- Poradzę sobie. - Uśmiechnęłam się i odeszłam od blondyna.
Ledwo przeszłam kilka kroków, a znikąd znów pojawił się Tomlinson.
- No, Niall, dawaj to. Pójdę ją podłożyć i zaraz spadamy – usłyszałam, ale myślałam, że mówią o czymś innym szłam dalej.
- Ale... ja ją dałem Cassandrze...
- Co zrobiłeś?! - wykrzyczał za moimi plecami. - Nie, nie, nie... - Usłyszałam paniczne majaczenie, więc zwolniłam. - Nie!
- Louis, ona...
- Nie! Natalie, nie! - krzyknął, a ja stanęłam w osłupieniu. Co on powiedział? - Ona nie może tam iść! Dlaczego jej pozwoliliście?!
- Louis, to nie Natalie!
- Zawróćcie ją, ona nie może tam iść! Dlaczego ją puściliście?! Dlaczego znowu to robicie?! - krzyczał żałośnie, a mi serce zaczęło bić szybciej.
Odwróciłam się powoli. Zobaczyłam jakieś 10 metrów dalej jak Zayn i Niall próbują utrzymać Louisa, ale on tylko im się wyrywał. To jak wyglądał w tej chwili... po prostu nie do opisania. To nie był on, był... był zrozpaczony?
- Puśćcie mnie! Nic nie rozumiecie?! Chcecie, by tam zginęła?!
- Pozwól jej iść, to nie jest...
- Nie! Nie idź tam! - Szarpał się. - Natalie, nie! - usłyszałam jego przeraźliwy krzyk. Robił to długo i widać było, że trwał w rozpaczy. Był rozbity, jakby jakiś uraz z przeszłości do niego wrócił. Był jak żołnierz, który wrócił z wojny, a jego psychika była kompletnie zepsuta.
Kiedy usłyszałam kolejny bolesny krzyk, powoli zaczęłam wracać. Sama byłam w niemałym szoku, ale wiedziałam, że znów miał omamy. Coś było z nim nie w porządku, to nie było normalne zachowanie.
- Wróć do mnie!
- Uspokój się, Louis!
- Nie! Ona nie może tam iść! To ją zabije! Nie słyszycie?!
Z każdym kolejnym krokiem byłam bliżej niego, ale on chyba tego nie dostrzegał. Miał atak paniki, wyglądał jakby... miał chorą psychikę? Może nie tyle chorą, ale uszkodzoną i to dość dogłębnie, by zachowywał się tak, jak się właśnie zachowuje.
Dopiero, gdy znalazłam się metr przed nim, zauważył mnie i ucichł. Myślałam, że się uspokoi, gdy zawrócę, ale on dygotał. Trząsł się, miał dreszcze jak osierocone dziecko. Był nie do poznania.
Podeszłam jeszcze bliżej i bez słowa podałam Zaynowi bombę, którą trzymałam w dłoniach, a potem spojrzałam na Louisa.
- Nie idź tam, Natalie – powiedział roztrzęsionym głosem. - Wróć do mnie – wyszeptał, patrząc mi wprost w oczy. Widać było, że jest spokojniejszy, gdy jestem przy nim, więc chłopaki go puścili.
- Louis, jestem tu – odpowiedziałam. - To ja, Cassandra, nie Natalie...
- C-co? - Zmarszczył brwi, a potem zaczął szybciej oddychać. - Nie jesteś Natalie – powtórzył po mnie i chyba dotarły do niego te słowa, bo zaczął powoli się cofać. - Nie jesteś...
- Louis. - Chciałam do niego podejść, ale Niall mnie zatrzymał, łapiąc za ramię.
- Lepiej teraz go zostaw – poradził mi, sam mając niewesołą minę. - Mówię poważnie. - Stanął przede mną, zasłaniając mi skutecznie widok.
- Idź podłożyć tą bombę, bo nie ma już czasu – odezwał się Zayn.
- Nie – stanowczo odmówiłam. - Niech pójdzie ktoś inny. Ja już nie pójdę. Z Louisem jest coś nie w porządku.
- Jest w porządku, tylko... - Niall się zawahał nad swoją odpowiedzią. - Uwierz, to jest ostatnio na porządku dziennym.
- Jak to? - Zmarszczyłam czoło. - Ataki paniki są na porządku dziennym? Czy wy uważacie to za normalne?
- Zayn, idź podłożyć bombę. - Niall zwrócił się do Mulata, a on przytaknął. - Proszę, nie drąż tematu. Właściwie, nie powinnaś była tego widzieć. - Westchnął. - Najlepiej byłoby, gdybyś o tym zapomniała – dodał.
- Nie róbcie ze mnie wariatki, okej?! - krzyknęłam poirytowana ich nieskutecznym sposobem uciszenia mnie. - Gdzie on w ogóle jest? - zapytałam, rozglądając się. Nie było go w pobliżu i nikt więcej na jego temat nawet się nie odezwał. - Louis?! - zawołałam go, wymijając Nialla. Przepchnęłam się przez resztę gangu, ale jego nie widziałam i to było dla mnie dziwne, bo przecież nie mógł się rozmyć, co najwyżej dobrze się ukrył. Tylko nie wiem, czemu.
Miałam zawrócić, ale uznałam, że zajrzę za furgonetkę. I dobrze myślałam, był tam. Gdy go ujrzałam, opierał czoło o ścianę pojazdu, jego dłonie też tam spoczywały. Chciałam od razu do niego podejść, ale chwilowo się powstrzymałam, bo usłyszałam coś niespodziewanego, coś, czego nigdy bym o nim nie powiedziała. Płakał...
- Louis... - Zaczęłam powoli do niego iść. Przerażało mnie to, co się z nim dzieje.
- Odejdź – usłyszałam stłumiony, roztrzęsiony głos. Dotknęłam delikatnie jego ramienia, ale on niespodziewanie wybuchł. - Zostaw mnie, do cholery! - wykrzyczał prosto na mnie.
Zobaczyłam jego czerwone oczy, policzki całe we łzach i ból w jego spojrzeniu. W ogóle nie przypominał siebie. To nie był ten sam Louis, co kilka lat temu w Stanach. Myliłam się, całkowicie się zmienił. Jego uczucia, jego zachowanie względem innych totalnie się zmieniło.
- Nie będę o nic pytać, nie zamierzam. - Uniosłam lekko dłonie, by go uspokoić. - Wiem, że kiedyś mi powiesz, ale teraz nie musisz nic mówić. Chcę tylko, żebyś wiedział, że tu jestem – powiedziałam spokojnie.
Patrzył na mnie, pełny rozpaczy, a z jego oczu wciąż płynęły łzy.
- Nie jesteś sam, Louis. - Zmniejszyłam odległość między nami i go przytuliłam.
Na początku się opierał, ale potem poczułam, jak się poddaje i po prostu bardzo mocno przyciska mnie do siebie. Przytulił się do mojej szyi, mocząc łzami moją skórę. Wciąż płakał, ale nic nie mówiłam, tylko gładziłam go po plecach. Gdy zaczął się uspokajać, usłyszałam wybuch dochodzący z magazynów. Pociągnął mnie ze sobą na ziemię i zakrył ciałem, gdy gorące odłamki leciały w naszym kierunku. Skrywał mnie w swoich ramionach, by nic mi się nie stało. A w mojej głowie pojawiła się myśl, że jesteśmy już bezpieczni. Oni już nie żyją...



***
____________________
Tak, jestem z powrotem! A to mój ulubiony rozdział!
Miałam
problemy przez które nie udało mi się wstawić rozdziału, ale  myślę, że kolejny pojawi się za 2 tygodnie. Chyba, że będę miała więcej materiału, bo na to chwilę jest odrobinę cienko.
Miłego weekendu!
/Perriele rebel

1 komentarz:

  1. Kooocham, kocham, kocham!! ❤
    Nic więcej nie muszę tu dodawać. Czekam na next. Buziaczki i weny życzę Kochana 💕😘

    OdpowiedzUsuń