11 stycznia 2020

ROZDZIAŁ 36. ‘NIE POTRAFIĘ ZŁA NA CIEBIE BYĆ’


*Cassandra*

- Louis, gdzie ty mnie zabierasz? Późno jest – jęknęłam, obserwując, jak światła uliczne, billboardy, szyldy sklepów, lampy w oknach migają za szybami auta.
Podparłam głowę na dłoni i lekko przymknęłam oczy, kiedy oślepiało mnie coraz bardziej. Prawdopodobnie działo się tak przez to, że byłam już zmęczona i moje oczy pragnęły się już całkowicie zamknąć i wolałabym odpocząć, a nie pędzić teraz samochodem przez Londyn do nieznanego mi celu.
- I o to właśnie chodzi – odpowiedział, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
Spojrzałam na niego jak na wariata, unosząc wyżej brwi.
- Zamierzasz mnie gdzieś zabić, zgwałcić czy od razu zakopać żywcem, żeby nikt nie zobaczył? – zapytałam posępnie.
- Jezu, mówisz tak, jakbyś mnie nie znała, a jesteś ze mną już długo. Albo mi nie ufasz, albo masz poważny uraz głowy – stwierdził, na co z powrotem odwróciłam się do okna po mojej stronie, wzruszając ramionami.
- Może i tak. Wszystko możliwe po nieustającej pracy.
- Właśnie dlatego chcę cię zabrać gdzieś, gdzie nie będziesz musiała o tym myśleć. W końcu jest piątek, weekend się zaczyna.
- Zabierasz mnie gdzieś w ciemną noc? – zapytałam podejrzliwie.
- No.
- To naprawdę jest dziwne.
- Jak mam cię zabrać gdzieś w dzień, jeśli ciągle jesteś w firmie?
- Wiesz, jak wygląda sprawa z firmą. Nie mogę...
- Wiem, dlatego daj mi tą jedną noc, żeby pojechać w miejsce, które tak ci się podobało. Gdzie prawie nigdy nie ma ludzi. Będziemy tylko ty, ja i księżyc. Jak podoba ci się taka wizja?
- Mhm... może być ciekawie – wymruczałam, siadając wygodniej.
Zsunęłam rękawy swojego swetra na dłonie i wtuliłam się w fotel. W aucie było przyjemnie ciepło, że miałam ochotę zasnąć, ale wiedziałam, że muszę jeszcze trochę wytrzymać.
- Jesteś zmęczona? – zapytał, spoglądając na mnie.
- Trochę – przyznałam cicho, nie spodziewając się tego, co zamierza.
- Zaraz nie będziesz – odpowiedział pewnie, a ja zauważyłam, że przyspieszamy i to dość bardzo, na co momentalnie otworzyłam szerzej oczy.
- Co ty robisz? – zapytałam zaniepokojona.
- Mówiłaś, że jesteś zmęczona, więc próbuję cię rozruszać. Jak będę jechał tak mozolnie, to zaraz mi tu zaśniesz, a nie o to mi chodzi.
- Ale to nie jest cholerny pościg, nikt nas nie goni. Jedziesz, jakbyśmy uciekali z jakiejś akcji.
- Muszę cię trochę pobudzić do życia adrenaliną.
- Są inne sposoby na to, żebym nie spała – powiedziałam głośniej i ostrzej, dostrzegając, że liczby na liczniku znacznie wzrastają.
- Ale ten wydaje mi się jakiś fajniejszy. – Wzruszył ramionami, sprawnie wymijając kolejne pojazdy. – A jak otworzysz jeszcze okno to...
- Nie będę otwierać żadnego okna. Nie wiesz, jaki mamy miesiąc? Nie mam zamiaru chorować, odpowiada mi to ciepło tutaj – uparłam się.
- Oj, daj się porwać chwili, Cass. – Zaśmiał się, w dalszym ciągu nie zdejmując nogi z gazu. Uśmiechał się, jakby w głowie rodził mu się szalony pomysł i chyba zaczynało mnie to powoli przerażać.
- Co w ciebie wstąpiło, Louis? Zwolnij, nie jedź tak szybko.
- Dlaczego? Fajnie się tak jedzie. Nie masz ochoty dalej pędzić nocą przez uliczki? 
- Nie bardzo, a przede wszystkim nie w tym momencie. Proszę cię, zwolnij.
- Ale powiedz mi, dlaczego?
- Może dlatego, że łamiesz wszelkie przepisy i jedziesz niezgodnie z prawem? Policja nas złapie, zobaczysz. Czy ty coś wziąłeś, upiłeś się?
- Wtedy nie wiózłbym cię ze sobą, nie jestem taki nieodpowiedzialny – mruknął.
- Pewny jesteś? Proszę cię, zwolnij. Proszę cię tylko o to – powiedziałam drżącym głosem.
- Cass... – jęknął.
- Zwolnij, do jasnej cholery! Kręci mi się już w głowie, zaraz zwymiotuję! – krzyknęłam poirytowana, rzeczywiście odczuwając te dolegliwości, o których mu powiedziałam.
- Co? – Tym razem to on spojrzał na mnie zaniepokojony.
Już miałam coś mu na to odpowiedzieć, ale usłyszałam syrenę policyjną, a w lusterku zauważyłam niebiesko-czerwone światła.
- Kurwa -  przeklął, natychmiast zwalniając, przez co mi ulżyło.
- Mówiłam ci – odezwałam się cicho, zakrywając dłonią oczy.
- Naprawdę źle się czujesz? – zapytał, zjeżdżając na pobocze.
- Nie jestem przyzwyczajona do takiej prędkości, mimo wszystko. Jest mi po prostu niedobrze – odpowiedziałam szczerze, kiedy auto stanęło.
- Przepraszam, mogłaś powiedzieć wcześniej. Nie chciałem doprowadzić cię do takiego stanu.
- Ale doprowadziłeś – wymamrotałam, gdy on otworzył okno, kiedy zobaczył za nim mundur funkcjonariusza.
- Został pan zatrzymany za znaczne przekroczenie prędkości. Poproszę dowód osobisty, prawo jazdy i...
- Zajebiście – mruknął Louis, sięgając do kieszeni.
- Tomlinson?
- Zayn? – powiedział zdziwiony szatyn, na co spojrzałam w tamtą stronę i rzeczywiście zobaczyłam twarz Malika.
- Stary, ile ja razy mam cię jeszcze zatrzymywać? Nie sądzisz, że prawie dwieście na godzinę to ciut za dużo?
- Cieszę się, że przynajmniej ty zdołałeś go zatrzymać – odezwałam się i zauważyłam, że Zayn się nachyla i spogląda na mnie.
- I jeszcze wiozłeś ze sobą Cassandrę? Gratuluję, Tomlinson – zakpił.
-  Dobra, dobra, wiem. Przesadziłem, okej? Wiem. – Zaczął się denerwować, ale już za bardzo go nie słuchałam. Głęboko tylko odetchnęłam i odchyliłam się na fotelu, żeby się uspokoić. Zamknęłam oczy, chcąc ich nie słyszeć, ale niestety się nie dało. Dobrze przynajmniej, że już staliśmy.
- Dobra, nie dawaj już tych dokumentów, znam je przecież na pamięć.
- Puść mnie po prostu dalej, okej? – powiedział ostro Louis, a ja tylko się temu przysłuchiwałam.
- Tak jak zwykle? Muszę sprawdzić, czy nie jesteś pijany.
-Nie jestem – uparł się szatyn.
- To po cholerę tak szybko jechałeś? Nikt przy zdrowych zmysłach tak nie jeździ.
- Jechałem tak szybko dla funu, jasne? Puść mnie po prostu już dalej i...
- Dobra, nie drzyj się – syknął Mulat.
- Bo co?
- Bo twoja dziewczyna nie wygląda najlepiej – wyjaśnił przyciszonym głosem, przez co otworzyłam oczy, ale nie patrzyłam na nich, tylko przed siebie.
- Będziesz wymiotować? – zapytał Louis, kładąc dłoń na moim udzie.
- Nie będę wymiotować! – uniosłam się niespodziewanie i nieświadomie.
- Dlaczego na mnie krzyczysz? Wiem, że...
- Bo przypomniał mi się wypadek, rozumiesz? – Spojrzałam na niego przerażona. – Przypomniało mi się wszystko z wypadku i zaczynałam wpadać w panikę – wytłumaczyłam trochę spokojniej. – Przestraszyłam się – dodałam ciszej.
- Jedź, Tomlinson. Ostatni raz ci ulegam – usłyszałam głos Zayna, a potem dostrzegłam, że odchodzi od auta. Jednak Louis nie ruszył, a patrzył tylko na mnie, jakby coś sobie uświadomił. Nastała cisza, którą przerwał jedynie odjeżdżający samochód policyjny.
Zagryzłam policzki od środka i zwiesiłam wzrok, czując się winna, że to powiedziałam.
- Przestraszyłam się, że to się powtórzy – odezwałam się szeptem.
Louis w reakcji położył dłoń na mojej głowie i przytulił mnie do siebie, całując w czubek.
- Nie pomyślałem o tym – wyszeptał. – Przepraszam... choć i to pewnie niewiele pomoże. Jestem takim idiotą.
- Jesteś idiotą – przyznałam, zmuszając się do śmiechu.
- Chciałem jedynie...
- Wiem, co chciałeś. – Pokiwałam głową, znacznie się uspokajając. – W innym przypadku nie przeszkadzałoby mi to, ale...
- Powinienem był się zatrzymać, kiedy prosiłaś.
- Zapomnijmy o tym. Jedźmy, hmm? – zaproponowałam już pewniej.
- A chcesz tam jechać? – zapytał, odsuwając się kawałek.
- Nie wiem, gdzie, ale chcę. Mówiłeś, że zapomnę tam o wszystkim.
- Tak, to miejsce, gdzie można się uspokoić – przyznał.
- No to jedźmy. Spraw, żeby ten wieczór był piękniejszy. – Uśmiechnęłam się delikatnie, trochę się do tego zmuszając.

***

- Miałeś rację – przyznałam z uśmiechem, patrząc na Londyn spowity nocą.
- Z czym? – wymruczał, kiedy włożyłam dłonie do tylnych kieszeni jego spodni i przysunęłam go do siebie. Od razu objął mnie dookoła ramionami, przez co poczułam się pewniej.
Siedziałam na masce jego samochodu i deko jednak niepokoiłam się, że zsunę się z niej. Na szczęście, miałam kogoś, kto mógł temu zapobiec.
- Z tym, że zapomnę tu o firmie, problemach, wyciszę się. – Oparłam głowę na jego torsie i w dalszym ciągu spoglądałam na przepiękny widok.
Zabrał mnie na to wzgórze, to któro już raz mi pokazywał, to, na które sam lubił przychodzić. Zabrał mnie tu, gdzie zwykle nie pojawiają się ludzie, gdzie miejsce jest jednocześnie magiczne, ale i prawie całkowicie odcięte od pozostałej części świata, lecz tylko w przenośni. Miejsce, gdzie można pomyśleć, pomarzyć, pobyć samemu w błogiej ciszy i całkowicie zatracić się w wspaniałej atmosferze, szczególniej, gdy niebo nad tobą jest ciemne i całe rozgwieżdżone, a ty stoisz w świetle księżyca. Z twoją ulubioną osobą.
Było to to wzgórze, na które kiedyś, zanim jeszcze zostaliśmy parą, przyprowadził mnie, a ja bałam się podejść do zbocza, żeby nie spaść z  urwiska. Jednak wtedy był to czas, kiedy zaczynałam mu ufać, już tak naprawdę, i właśnie wtedy przekonał mnie, bym, stanęła z nim na tym szczycie, na którym, gdy spojrzysz w dół, widzisz przepaść. Trzymał mnie wtedy tak mocno, bym się nie wysunęła z jego ramion i pokazywał mi, jak z tej perspektywy wygląda Londyn nocą. I stawało się to też i moim ulubionym miejscem, chociaż byłam tu dopiero drugi raz i jeszcze nie widziałam tego za dnia. Rozumiałam, dlaczego Louis tak uwielbia tu przyjeżdżać. To było jak oaza, dlatego szatyn przyjeżdżał tutaj, kiedy potrzebował pomyśleć, pobyć sam ze sobą. Sądzę, że to urok tego miejsca działał tak na niego. Ja też nieświadomie zaczęłam zagłębiać się w swoich marzeniach, wyobraźni, planach i tym, co życie mi dało. Jego mi dało. Gdyby nie on, nie wiedziałabym nawet o tym, że ta lokalizacja jest tak blisko mojego wieżowca. I na pewno byłaby to wielka strata.
-  Mówiłem, że tutaj zapominasz o istnieniu całego świata – zgodził się ze mną i puścił mnie.
Chciałam powiedzieć, żeby tego nie robił, ale nim zdążyłam, on usiadł obok mnie na masce auta i przysunął moje ciało do siebie. Oparł się na jednym łokciu, a gdy spojrzał w gwiazdy, ja także to zrobiłam.
- W takim razie, dobrze, że ci uwierzyłam – odpowiedziałam cicho. – To nawet lepsze niż miałabym teraz pójść spać. Mogłabym tak patrzeć w gwiazdy godzinami.
- Mogłabyś, gdybyś miała więcej czasu. I zanim powiesz, że masz obowiązki, pracę i to wszystko... ja to rozumiem. Ale w końcu wszystko wróci do normy, obiecuję i wtedy będziesz miała milion okazji do przeżywania takich chwil jak ta. Teraz musi wystarczyć ci ten urlop, ale potem...
- Cholera – syknęłam, prostując się, kiedy nagle coś sobie uświadomiłam.
-  O co chodzi? – zapytał, również przybierając tą samą pozycję co ja.
- Wiesz, jaka tępa jestem? -  Spojrzałam na niego, a on zmrużył oczy.
- W sensie?  Co tym razem zrobiłaś lub czego nie?
- Oczekiwałam, że powiesz, że nie jestem tępa – mruknęłam. – Ale nieważne. Mamy w przyszłym miesiącu wylecieć na te wakacje, tylko najlepsze jest to, że tak właściwie to nie wiem, gdzie mamy lecieć.
- Nie wybrałaś żadnego miejsca? – Uniósł wyżej brwi, wyraźnie zaskoczony.
- A miałam na to czas?
- W takim razie: zróbmy to teraz.
- Teraz? – zawahałam się, ale za chwilę westchnęłam. – No dobra. Co w takim razie proponujesz? Masz jakieś pomysły?
- Ibiza – wypalił, na co szerzej otworzyłam oczy i zsunęłam się z maski.
- O nie, nie, nie – natychmiast zaprzeczyłam.
- Dlaczego?
- Bo... nie i już. Ibiza kojarzy mi się z ciągłymi imprezami, takimi... nie dla dzieci, rozumiesz? Maddie jest za mała.
- W takim razie Majorka? Teneryfa? – zaproponował, a ja pokręciłam głową.
- Nie.
- Co z nimi nie tak?
- Byliśmy już tam. Chcę tropiki, gorące kraje – wyjaśniłam, a on głęboko odetchnął.
- Ciężko cię zadowolić. A Sycylia?
- A coś nie w Europie? – Zmrużyłam jedno oko, a on swoimi przewrócił. 
- Stawiasz bardzo wysokie wymagania – mruknął.
- Bo chcę, żeby to było coś wyjątkowego. To pierwsze wakacje z tobą.
- To gdzie ty chcesz lecieć? Kalifornia? Floryda? Australia? Wysp...
- Tak! – przerwałam mu, nagle się do niego odkręcając.
- Co? Australia?
- Nie – jęknęłam. – Floryda. – Podeszłam do niego i złapałam za ręce, patrząc mu głęboko w oczy.
- Nie byliście tam nigdy? – Oblizał usta, zadziornie się uśmiechając.
- Nie było okazji. – Wzruszyłam ramionami.
- Jaka z ciebie Amerykanka? – Zaśmiał się. – Boże, tobie nawet świecą się oczy. Ty naprawdę chcesz tam lecieć – przyznał z uśmiechem.
- Chcę –zgodziłam się z nim. – A ty chcesz?
- Ja nie mam nic do gadania w tej kwestii.
- Ale wybierasz się z nami, więc...
- Bo mnie zmusiłaś, mądralo. – Ukłuł mnie palcem w brzuch, śmiejąc się. – Lecimy na Florydę – oznajmił ostatecznie i uniósł mnie niespodziewanie, na co pisnęłam.
Oplotłam ręce wokół jego szyi, żeby nie zlecieć, a on usadził mnie na swoich kolanach. Dziwiłam się, że siedzimy dość stabilnie i jeszcze nie zsuwamy się z maski auta.
- To co? Powiemy im za tydzień?
- Co mamy komu powiedzieć? – Zmarszczyłam czoło, nie łapiąc od razu, o kim on mówi. Dopiero, gdy przewrócił oczami, zorientowałam się, że chodzi mu o moją mamę, Jake’a i Maddie. – A, tak. Ale czekaj. Za tydzień?
- No, za tydzień, w piątek.
- Pasuje ci ten dzień? – zdziwiłam się, przekręcając na bok głowę.
- Proponuję go, więc: tak, pasuje. Poza tym, to jedynie obiad.
- O, w końcu zrozumiałeś, że to tylko to. – Zaśmiałam się, a on również rozbawiony zwiesił głowę. – Wiesz co? Naprawdę podoba mi się to miejsce.
- A wiesz, dlaczego tak naprawdę cię tu zabrałem? – zapytał, a ja kiwnęłam głową, by kontynuował. – Chciałem ci tylko podarować tą drobną chwilę, na uczczenie tych dwóch miesięcy razem – wyjaśnił powoli z szerokim uśmiechem, a mnie nagle oświeciło.
- Poczekaj...Który dzisiaj jest?
- Dwudziesty czwarty listopada. – Pokiwał głową, łącząc usta w prostą kreskę.
- Wczoraj była... Boże, przepraszam, jestem tak zabiegana. Nie wiem, jak mogłam zapom....
- Spokojnie. Hej, wszystko w porządku.
- Przepraszam – powtórzyłam, wzdychając.
- Wiem, uspokój się. Wiem, że masz ostatnio trudny czas, ja też.
- Nie jesteś zły? – zapytałam cicho, gdy odgarnął włosy z mojej twarzy.
- Na to wszystko, co się ostatnio dzieje – tak, na ciebie – nie.
- Całe szczęście. – Uśmiechnęłam się lekko. – Jejku, nie wierzę. Już dwa miesiące razem. Kiedy to minęło? – zapytałam zdumiona.
- Starzejemy się, kochanie – odpowiedział dość poważnie, na co oboje zaraz wybuchliśmy śmiechem.
Objęłam jego policzki dłońmi, a on przesunął ręce na moje plecy, kiedy złączyłam nasze usta.
Trwaliśmy w tej pozycji kilka najbliższych minut, całkiem zatraceni w sobie. Byliśmy tylko my, całujący się na masce jego sportowego auta, w świetle księżyca, pod rozgwieżdżonym niebem, na szczycie wzgórza i nikt nie mógł nam przeszkodzić. Jednak nim wszystko zaszło dalej, Louis odsunął się ode mnie.
- Chodź, może jeszcze zdążymy na coś do kina – zaproponował, wprawiając mnie tym w szerszy uśmiech.

***
*TYDZIEŃ PÓŹNIEJ*

- Jak tam dzisiaj samopoczucie mojego chłopaka? – zapytałam, zapinając pas, po uprzednim przywitaniu się z nim. – Odwiedziny u teściowej, co? – dodałam, wygodniej się usadawiając na fotelu i poprawiając przy tym włosy.
Nie dostałam odpowiedzi, ale zauważyłam, że jedynie spojrzał na mnie.
Dopiero co wyjechaliśmy spod mojego wieżowca i nie sądzę, by był tak przejęty kierowaniem, że musiał być bardzo skupiony tylko na drodze, a do mnie nie mógł się odezwać. Po pierwsze: on jest za dobrym kierowcą, nie potrzebuje za wiele się skupiać, a po drugie: niemal zawsze, gdy się spotykamy coś mówi , nie milczy, nawet jeśli to ja jedynie go słucham. Za dobrze znam go, by nie wiedzieć, że dziś jest jakiś inny niż zazwyczaj.
- Louis? – Popatrzyłam na niego zalotnie, chcąc mu trochę podokuczać, ale jego reakcja nie była jakaś rozwinięta.
- Co? – zapytał z pełną powagą, a ja miałam ochotę się roześmiać.
- Ej, no nie gadaj, że stresujesz  się tak obiadem z moją rodziną, moją mamą – powiedziałam rozbawiona, jednak jemu nie było za bardzo do śmiechu. Udzielił jedynie krótkiej, prostej odpowiedzi.
- Nie.
-  Uwierzyłabym ci, gdybyś nie był taki spięty. – Zmrużyłam oczy, dotykając jego umięśnionego ramienia. – O kurde. – Uniosłam wyżej brwi, dostrzegając jego wygląd. – Wystroiłeś się bardziej ode mnie. Ty chyba naprawdę chcesz zaimponować mojej mamie – stwierdziłam, dostrzegając, że miał na sobie czarną koszulę.
- Ładnie wyglądasz – wtrącił, jakby nie słysząc tego, co przed chwilą mówiłam.
Zdezorientowana spojrzałam na swój czarny golf wpuszczony w krótką wąską spódniczkę w różowo-czarną kratkę, pod którą były ciemne rajstopy i porównałam swój strój do stroju Louisa.
- Czy ty próbujesz się przypodobać mojej rodzinie poprzez wygląd? – zapytałam podejrzliwie, nie poznając go trochę.
- Muszę zrobić dobre wrażenie – odparł, wzruszając ramionami i nie odrywając wzroku od ulicy.
- Ale nie pierwsze. Przecież oni cię znają, wystarczająco długo.
- Ale to obiad.
- No to co? Tylko obiad, zjemy, porozmawiamy i tyle. Nikt nie będzie cię tam oceniał.
- Twoja mama przecież tam będzie. Muszę jakoś wyglądać, żeby tobie nie było wstyd.
- Louis... – jęknęłam i chciałam dalej coś powiedzieć, ale kątem oka zauważyłam na tylnym siedzeniu bukiet kwiatów. – Rany! No nie mów, że te kwiaty są...
- Dla twojej mamy – dokończył za mnie na co odetchnęłam głębiej.
- Louis, posłuchaj i wbij to sobie do głowy. Nie musisz się nikomu przypodobywać, bądź sobą. Moja mama przecież cię lubi. Wie, że jestem przy tobie szczęśliwa, wie, że jesteś dla mnie dobrą opcją i...
- Cholera, daj mi spokój i przestać to tłumaczyć – przerwał mi niespodziewanie, na co szerzej otworzyłam oczy. – Chciałem po prostu się ładnie ubrać i dać twojej mamie zwykłe kwiaty, a ty robisz o to tyle szumu, jakby to było niewiadomo co. Nie jestem tym zdenerwowany, może odrobinę, ale nie tak bardzo jak ty to sobie wyobrażasz. Gdybym nie chciał jechać, to bym ci powiedział i został w domu, a jak widzisz: siedzę obok ciebie i wiozę cię do twojej rodziny, więc jakbyś mogła nie wysuwać fałszywych wniosków, byłoby miło. To, że się nie odzywam wiele, nie znaczy, że jestem zestresowany.
- Louis... czy ty masz jakieś problemy? – zapytałam ostrożnie, zaniepokojona jego nagłym zawahaniem nastroju.
- Harry spieprzył mi coś w firmie – mruknął, a ja kiwnęłam głową, doskonale wiedząc, że wcześniej był na chwilę w zakładzie.
- I wszystko jasne. To coś poważnego?
- Powiedzmy, że zablokował mi przypadkowo tymczasowo dostęp do kilku miejsc.
- Powinnam pytać do jakich?
- Za dużo bym się nagadał i zdenerwował.
- Dlatego w ogóle się nie odzywasz – stwierdziłam, a on westchnął.
- Żebyś więcej mnie nie przepytywała – nie, nie przeszkadza mi jechanie do twojej rodziny.
- Uznajmy, że zatwierdzam tą odpowiedź  - powiedziałam powoli.

***

- No, to mów, Cassie, co tam u ciebie – zachęciła mnie mama, kiedy obie byłyśmy w kuchni, kończąc przygotowywać obiad.
Akurat okazało się, że przyjechaliśmy za wcześnie i mama nie skończyła gotować, więc posiłek wymaga trochę poczekania na niego. Ale  w ten sposób mogę spędzić trochę więcej czasu z rodziną, skoro i tak dziś zrobiłam sobie wolne.
- Troszkę do nas nie zaglądałaś ostatnio. Kiedy my się widzieliśmy dłużej niż chwila? Dwa tygodnie temu? Trzy?
- Wiem, mamo. To wszystko przez tą kostkę, nie mogłam za bardzo się ruszać, Louis wszędzie mnie woził. Poza tym, w firmie miałam niezły młyn...
- A właśnie! – przerwała mi niespodziewanie, jakby dokonała jakiegoś odkrycia.
Spojrzałam na nią znad garnka z niewinną miną, oblizując palec z sosu.
- Ej, nie podjadaj. – Od razu klepnęła mnie po dłoni i zakryła pokrywką garnek.
Uniosłam ręce w górę, pokazując, że już nic nie robię.
- Jak tam twoja kostka? Na początku o niej mówiłaś, potem przestałaś. Nie wiem, co się dzieje z moją córeczką- powiedziała z  wyrzutem, na co przewróciłam oczami.
- Oj, mamo – jęknęłam. – Wiesz, że gdybym mogła, to bym dzwoniła codziennie. Ale patrz, żyję. – Obróciłam się teatralnie przed nią, a następnie uniosłam nogę, która wcześniej była uszkodzona i pomachałam nią, by pokazać, że już jest z nią dobrze. – Kostka wróciła do normy.
- Cieszę się, że nic gorszego ci się nie stało.
- Tak, ja też – mruknęłam, siadając na blacie.
Wspominałam jej tylko, że niefortunnie spadłam z roweru i w dalsze szczegóły, jak kłótnia z moim chłopakiem, już się nie wdawałam, bo tylko by się mogła do niego zrazić. O tym nie musi przecież wiedzieć.
- Louis, dużo mi pomagał, żebym za bardzo jej nie przemęczała.
- W takim razie, to chyba dobry chłopak. – Uśmiechnęła się, cały czas robiąc coś przy obiedzie. Momentalnie i na moje usta wpłynął lekki uśmiech.
Pragnęłam jej się czymś pochwalić. Wiedziałam, że z pewnością będzie ze mnie dumna, od zawsze stawiała moje zdrowie bardzo wysoko, jako coś najważniejszego. I to tylko się wzmogło, kiedy zachorowałam na astmę. Jej troski i modlitwy znacznie przybrały na sile, gdy zaczęłam palić.
- Za chwilę spodoba ci się bardziej, jeśli usłyszysz, w czym jeszcze mi pomógł. – Zagryzłam dolną wargę, a wtedy ona odwróciła się i spojrzała na mnie z pytaniem wymalowanym w oczach. – Bardzo na mnie z tym naciskał, często się wkurzał, kiedy go nie słuchałam w tej sprawie, ale... pomógł mi, wspierał i rozumiał, i... mamo, nie palę już od ponad miesiąca – wyjawiłam, a za chwilę usłyszałam, jak metalowa łyżka obija się o podłogę, po wcześniejszym wysunięciu się z dłoni kobiety.
Uniosłam głowę i spojrzałam na nią, a jej twarz rozjaśniało szczęście. Zobaczyłam łzy radości w jej oczach, a za chwilę poczułam, jak porywa mnie w swoje ramiona.
- Tego chciałaś, prawda? – zapytałam ponad jej ramieniem.
- Kochanie, ja pragnę, żebyś była zdrowa. I szczęśliwa. To, że już nie palisz, odsuwa ode  mnie tyle zmartwień, tyle strachu o ciebie.
- Wiesz co? Ja sama czuję się lepiej odkąd nie palę – przyznałam. – Mniej się duszę.
- A tak się o to wykłócałaś i nie chciałaś słuchać – usłyszałam głos mojego chłopaka gdzieś obok i gdy uniosłam głowę, zobaczyłam wchodzącego go do kuchni. Wcześniej rozmawiał o czymś z Jakiem i Maddie, najwyraźniej stęsknił się za mną. – Nareszcie zrozumiałaś, że papierosy cię wyniszczają.
- I mówi to ktoś, kto sam pali? – Przekręciłam głowę na bok, kiedy moja mama odsunęła się ode mnie.
Patrzył na mnie z zawadiackim, a jednocześnie odrobinę złośliwym uśmiechem, jakby był dumny z czynu, którego dokonał.
- Louis! – Moja mama tym razem to  jemu wpadła w ramiona, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że wprawiła go tym w chwilowe zakłopotanie i zaskoczenie. – Nawet nie wiesz, jaki prezent mi sprawiłeś – mówiła, mocno go ściskając. – Uratowałeś moje dziecko od tego, naprawdę.
- To chyba nie byłby pierwszy raz – wymamrotał, a  za chwilę spojrzał na mnie ponad jej ramieniem i mrugnął w moją stronę. – Tak wspaniała dziewczyna zasługuje na bezpieczeństwo i życie, i nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś jej się stało- wyznał, a mama zaraz po tym odsunęła się od niego, jednak on nie przestał patrzeć na mnie. – Jest skarbem, który powinno się nieustannie chronić- dodał, patrząc na mnie z uśmiechem i... nie wiem, dlaczego, ale w tamtej chwili coś naszło mnie, żebym powiedziała o czymś jeszcze. Jakby... to był odpowiedni moment, lepszego może już nie być.
- Mamo – zwróciłam jej uwagę, a kiedy spojrzała na mnie – kontynuowałam. – Chcę, żebyś wiedziała, że... że powiedziałam już Louisowi o wszystkim – powiedziałam z wahaniem, czekając z mocno bijącym sercem na jej reakcję. – M-mówiłaś, że powinien wiedzieć i... i wie.
- O wszystkim, czyli...
- O wszystkim, o całym tatuażu – mówiłam cicho. – O tacie i... o naszym dziecku – dodałam ciszej, widząc, że wyraz jej twarzy zmienia się na trochę zdezorientowany, może zszokowany.
Spojrzała z obawą na szatyna, jakby bała się, że może on wybuchnąć złością lub zrobić coś nieoczekiwanego, co nikomu nie przyszłoby do głowy, jednak nic takiego się nie stało.
- Przykro mi – odezwał się w końcu Louis, ale bardzo, bardzo cicho.
Mama milczała, ja nie wiedziałam, co powiedzieć, a Louis wydawał się zmieszany, ewidentnie nieprzygotowany na rozmowę akurat o tym.
- Żałuję, że nie wiedziałem od samego początku i powinienem... – przerwał, kiedy moja mama uciszyła go gestem ręki. Momentalnie zbladł, a ja sama nie wiedziałam, czego mam się spodziewać z jej strony. Nie miałam pojęcia, co powie, co zrobi i jak potraktuje go w tej sytuacji. I tego się właśnie obawiałam. Nie wiedziałam, czy nie pożałuję tego, że powiedziałam jej o tym w obecności mojego chłopaka. I tak też mogło być.
- Czasu już nie cofniemy, stało się. Cassie wiele przecierpiała, o mało nie umarła... jestem pewna, że i ciebie poruszyła ta sprawa, że nie byłeś obojętny i nie jesteś względem tego...
- Oczywiście, że nie, ja... – ponownie przerwał, gdy go o to poproszono.
- Nie mam zamiaru pouczać ani ciebie, ani mojej córki. Oboje jesteście dorośli i mam nadzieję, że wiecie, co robicie. Ta sprawa dotyczy was obojga, nie mnie, nie nikogo innego. I najważniejsze, żebyście wyjaśnili to między sobą. Jeśli rzeczywiście tak się stało, to dobrze, ale ja nie mam już prawa wtrącać się w to. Wierzę, że porozmawialiście jak należy, a to, jak przebiegła ta rozmowa... nie muszę wiedzieć. Ja pragnęłam tylko, żebyś się o tym dowiedział. Ojciec dziecka zasługuje na prawdę, nawet tą najbardziej bolesną, jaką była jego strata. Dowiedziałeś się, nie musimy więcej wracać do tego tematu. Musimy jedynie pamiętać, żałowanie na nic się tu zda.
- N-naprawdę pani tak sądzi? – odezwał się niepewnie Louis, a ja mogłam dostrzec, że chyba jest odrobinę zdenerwowany.
Po cholerę ja mówiłam to przy nim? Wystawiłam go tylko na dodatkowy, niepotrzebny stres. Tak, przestępca też się stresuje i nawet nie zdajecie sobie sprawy jak, kiedy i przy jakiej okazji.
- Ja sądzę wiele rzeczy, Louis. – Moja mama posłała mu łagodne spojrzenie, delikatnie się uśmiechając. – I myślę też, że to zbyt trudny temat, aby roztrząsać go ponownie. Wystarczy, że wiemy o tym, nie musimy mówić o szczegółach, emocjach, uczuciach... Lepiej porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. – Uśmiechnęła się szerzej, ponownie odkręcając się w stronę garnków. – To co, moja córka daje ci popalić? – zapytała niespodziewanie, na co w reakcji zmrużyłam zażenowana oczy i zakryłam pół twarzy dłonią, siląc się na to, żeby się nie roześmiać. Natomiast Louis w sekundę ze zdezorientowanego przeszedł w śmiech. Szczery, prawdziwy śmiech.
- Czasami – przyznał, mrugając do mnie, na co pokręciłam głową, dając mu tym znak, że odwdzięczę mu się za to później.


- Gdybyś wiedział, co wyrabiała, gdy była mała! – powiedziała zdumiona, wykładając coś na  talerz. – Wszędzie było jej pełno .
- Była taką rozrabiaką? – zapytał, podchodząc do mnie. Usiadł na blacie tuż przy mnie, spojrzał mi w oczy i pacnął palcem w nos.
- I to jaką – zgodziła się moja mama, na co zmarszczyłam brwi.
-Nieprawda – zaprotestowałam.
- Prawda, Cassie, tylko nie pamiętasz. Rozbiłaś nam całą zastawę, a żeby zakryć ślady, wrzuciłaś wszystko do pustej szuflady w zamrażalniku – mówiła, a za chwilę usłyszałam, jak Louis się śmieje. – Mało tego, zrzuciłaś wszystko na Jake’a, który dopiero co zaczął chodzić.
- Kiedy to niby było? – Ponownie zmarszczyłam brwi, mając uczucie, że doznałam jakiejś amnezji. – Nie pamiętam niczego takiego.
- To było, gdy miałaś jakieś siedem lat, kilka dni przed Bożym Narodzeniem. Akurat tego dnia tata wrócił do domu na przepustce z wojska – wytłumaczyła, mając rozmarzony wzrok.
Na wspomnienie mojego taty wszyscy na chwilę zamilkliśmy. Spuściłam wzrok, a zaraz poczułam, jak szatyn łapie mnie za dłoń. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i mocniej ścisnęłam jego rękę, dołączając do niej drugą.
- A ty co robisz w życiu, Louis? - zapytała nagle kobieta.
Chciałam coś powiedzieć, jednak ona nie dała dojść mi do słowa.
- Nigdy nie było jakoś okazji, żeby zapytać. Gdzieś pracujesz czy może masz coś swojego?
- Mamo, to są poufne informacje - od razu zareagowałam. – On nie może tak...
- Jak to poufne? – Popatrzyła na nas podejrzliwie, na co westchnęłam, gotowa dalej mówić coś bez ładu i składu, by ukryć to, jednak szatyn mnie uprzedził.
- Poufne, ale powiem – odpowiedział pewnie, co spowodowało, że szerzej otworzyłam oczy.
- Louis, ale... – zaczęłam mówić, jednak on uciszył mnie spojrzeniem.
- Mam jedną z największych firm... to Apple.
- Nie wierzę. – Moja mama się roześmiała, ale gdy zobaczyła moją poważną minę i twarz Louisa wyrażającą, że nie jest pierwszą osobą, która nie wierzy i tak reaguje – spoważniała.- Naprawdę? A-ale... nikt o tobie nie mówi... to znaczy... dlaczego ludzie są przekonani, że prowadzi to ktoś inny?
- To wszystko względy bezpieczeństwa. Poprzedni właściciel rzeczywiście jest zapisany w Internecie jako ten prawdziwy i podany do wiadomości publicznej, ale w rzeczywistości to ja już nim jestem. Tamten mężczyzna przekazał mi firmę, ale niewiele osób o tym wie, jedynie współpracownicy, przedsiębiorcy, rodzina i przyjaciele. Nie jest to rzecz, którą mówię każdemu, bo po prostu tak jest bezpieczniej. Jest wiele ludzi, którzy chcieliby okraść, napaść miliardera, choć może nie jestem teraz skromny, ale... to prawda. A ze wzgląd na to, że teraz przy mnie jest Cassie, tym bardziej nie chcę, by ta informacja obiegła świat – mówiąc to, spojrzał na mnie, a ja sama patrzyłam zdumiona na niego. Nazwał mnie ‘Cassie’... chyba pierwszy raz w życiu i to w obecności mojej mamy.
- No, nie powiem... to dość szokujące, w dodatku ktoś taki siedzi w mojej kuchni – powiedziała zdumiona, unosząc duży talerz. – Ale dokończymy może tą rozmowę za chwilę? Chodźcie do salonu na obiad – zachęciła, zmierzając ku wyjściu.
Louis już chciał schodzić z blatu, jednak powstrzymałam go, ciągnąc za rękę, przez co spojrzał na mnie z zapytaniem w oczach.
- Zaraz przyjdziemy, mamo – odpowiedziałam za nas dwoje, kiedy znikła mi już z pola widzenia.
- Co jest? – Zmarszczył czoło i stanął przede mną.
- Dlaczego jej powiedziałeś? – zapytałam cicho, a on się uśmiechnął i objął w pasie.
- To twoja mama – odpowiedział krótko, nie dając mi jednak tym konkretnego wyjaśnienia.
- Tak i co? Nie jesteśmy małżeństwem, nie masz obowiązku jej o tym mówić. Przecież twoja firma to temat...
- Cass – przerwał mi łagodnie, skutecznie zamykając mi tym usta. – O mojej firmie wiedzą ci, którym ufam i mam pewność, że nie stanowią zagrożenia, i nie chcą mojego upadku. To twoja mama, my jesteśmy razem. Gdybym nie miał pewności, że jesteś odpowiednią osobą, gdybym był pewny, że niedługo się rozstaniemy... nie mówiłbym niczego takiego.
- Ty... ty masz na myśli, że...
- Jeśli nie miałbym pewności, że będziemy jeszcze długo razem, gdybym nie myślał o naszej wspólnej, odległej przeszłości, to bym nie odzywał się słowem. Wiążę z tobą poważne plany, a powiedzenie twojej mamie o czymś takim było podstawą do tego.  Ufam jej i wierzę, że nikomu nie powie.
- Jakim cudem ty nieustannie mnie zadziwiasz? – westchnęłam rozczulona.

***
- No, to tak... – podjęłam temat, odstawiając na stół szklane naczynie z sokiem. – Mamy z Louisem wam coś do powiedzenia, po to tu przyjechaliśmy. - Uśmiechnęłam się podekscytowana.
Byliśmy w trakcie obiadu i sądzę, że to najlepszy moment na to, nim wszyscy zaczną odchodzić od stołu.
- O, jesteś w ciąży? – zapytał Jake bardzo spokojnie, biorąc kęs pieczeni.
Wytrzeszczyłam na niego oczy, całkiem zszokowana takim tokiem  myślenia.
- C-co? N-nie... Ja nie jestem w ciąży – odpowiedziałam w osłupieniu.
- A, to szkoda – mruknął. – To co jest bardziej ekscytującego od tej informacji?
- Jake! – upomniała go mama z drugiego końca stołu.
- No co? Ja tylko pytam. Przyznaj, że chciałabyś być już babcią.
- Uwierz, młody, że to też jest dość ekscytujące – wtrącił rozbawiony Louis.
Uniosłam wyżej brwi i odetchnęłam, zdumiona tym, co siedzi w głowie mojego brata. Spojrzałam na Maddie, która się nam przysłuchiwała z zaciekawieniem i przetarłam twarz dłonią.
- No,  to powiedzcie, co to, zamiast trzymać nas dalej w niepewności – ponaglał nas Jake pomiędzy kolejnymi gryzami obiadu.
- Jake – zganiła go po raz kolejny nasza mama, kręcąc głową niezadowolona z jego zachowania.
- O jeju, mamo – jęknął. – Nie robię nic złego. W czym...
- Zabieramy was na wakacje na Florydę – powiedziałam  w końcu z uśmiechem.
Jake w momencie zaczął dławić się jedzeniem i kaszleć, wyraźnie zaskoczony, że jednak mogło być coś lepszego od informacji o mojej ciąży. Maddie natomiast skoczyła z piskiem na moje kolana, od razu przytulając się do mojej szyi. Jedynie mama zachowała większą powagę, delikatnie się uśmiechając.
- No, to jednak wygrałaś, siostra – powiedział Jake uspokajając się i upijając soku. Popatrzyłam na niego z lekko zmrużonymi oczami, kiwając głową.
- A będzie tam plaża?- zapytała rozmarzona Maddie, wprawiając mnie w szerszy uśmiech. Chyba dobrze wybrałam kierunek naszej podróży.
- Pewnie, że będzie. – Louis połaskotał ją w ramię. – Będzie plaża i Disneyland...
- Disneyland? – wykrzyknęła zaskoczona, szeroko otwierając oczy. Uściślając: był do raczej Disney World, ale co to za różnica? – I spotkam Myszkę Miki i...
- I Kaczora Donalda i Kopciuszka – dokończył za nią Louis, widząc, że naprawdę jest podekscytowana. A kiedy i ja patrzyłam, jaki dobry ma kontakt z moją siostrą, to i mi serce rosło. – Wszystkich, kogo tylko zechcesz.
- Dziękuję! – pisnęła, przemieszczając się z moich kolan na szatyna, który w ostatniej chwili ją złapał, alei przy tym lekko się zaśmiał, mówiąc jej, by uważała. – Jesteście najlepsi! – wykrzyknęła niespodziewanie.
Zerknęłam z uśmiechem na Louisa, by zobaczyć jego reakcję. Sam wyglądał na nieźle ucieszonego, uśmiech rozciągnął mu się na pół twarzy, a oczy błyszczały.
- No i co wy na to? Zadowoleni? Jakieś wymagania, co do wycieczki? – zapytałam.
- Co ty, siostra, żartujesz? Zaskoczyłaś nas tym – odezwał się Jake. – Wspominałaś kilka tygodni temu, że gdzieś nas zabierzesz, ale nie sądziłem, że...
- Przecież zawsze dotrzymuję słowa – odparłam łagodnie. – A ty, co sądzisz o tym, mamo? – zapytałam, widząc, że się nie odzywa. – Podoba ci się?
- A to mnie też chcecie zabrać? – zapytała zaskoczona, a ja przechyliłam głowę w bok.
- No pewnie, że tak. Zrobimy sobie rodzinny wyjazd, do Stanów, za Ocean. U nas idzie zima, to polecimy w ciepłe miejsce. Cały czas latamy na jakieś egzotyczne wyspy, teraz trochę to zmienimy. Poza tym, nam wszystkim przyda się takie wolne. Dzieciaki nie pójdą przez kilka dni do szkoły, ale chyba nic się nie stanie, prawda? – zapytałam niepewnie.
- A kiedy miałoby to być? – zapytała mama, na co spojrzałam na Louisa porozumiewawczo. Pokiwał głową, czyli zgodził się na mniej więcej ustalony wcześniej przeze mnie termin.
- Za jakieś dwa tygodnie – wyjaśniłam i natychmiast usłyszałam, jak Jake niespodziewanie parsknął śmiechem i usiłował to zakryć. – No co?
- To mama wtedy nie może – wytłumaczył rozbawiony.
- Jak to nie możesz? – Zmarszczyłam brwi, patrząc na nią. – Przecież nie pracujesz.
- No, ja akurat... – próbowała wytłumaczyć, jednak mój brat ponownie jej przerwał.
- Dobra, sprawa ma się tak, że mama jedzie wtedy na własne wakacje z naszym drogim sąsiadem – wyjaśnił chłopak.
-  Z panem Davisem? – zapytałam, lekko zdezorientowana.
- To tak samo samotny mężczyzna jak ja – zaczęła ciszej mówić. – Miałam ci niedługo powiedzieć i poprosić, żebyś przypilnowała rodzeństwa. Nie jesteś zła, że w ten sposób się o tym dowiadujesz? Że ja i pan...
- No co ty, mamo – przerwałam jej, łapiąc za jej rękę. – Pan Davis to naprawdę odpowiedni partner dla ciebie. Jest miły, uczynny, pracowity, lubi nas...Jesteś z nim szczęśliwa?
- Tak, ale od śmierci waszego taty...
- Minęło już tyle lat od tej chwili. Tata na pewno cieszyłby się z twojego szczęścia, wiem to. Nie chciałby, żebyś była sama.
- Myślisz, że powinnam lecieć?
- Oczywiście, zasługujesz na to. Gdzie chce cię zabrać?
- Do Francji – powiedziała ciszej.
- Dobry wybór. – Zamknęłam na chwilę oczy z uśmiechem. – Tam jeszcze nie byliśmy, a chciałaś tego. Spełnisz swoje marzenie. A skoro ty wyjeżdżasz za dwa tygodnie, to my możemy przesunąć nasz lotna Florydę, żebyś poleciała z nami – zaproponowałam.
- Nie, dzieciaki, lećcie sami, niczego nie przekładajcie.
- Przecież to nie jest żaden problem – wtrącił Louis, a ja przytaknęłam.
Akurat zerknęłam na chwilę na niego i dostrzegłam, że Maddie  bawi się jego włosami, przez co od razu się roześmiałam. 
-  Co ty, mała, robisz z moim chłopakiem? – zapytałam rozbawiona.
- Louis jest twoim chłopakiem? – zadała podejrzliwie pytanie, a ja kiwnęłam głową. – To już wiem, dlaczego cały czas z nim jesteś – dodała piskliwym głosikiem.
- Lećcie sami, naprawdę – mama kontynuowała. – Mi jedne wakacje wystarczą, a te terminy i tak się pokrywają ze sobą.
- Jesteś pewna? – zapytałam cicho, a ona z uśmiechem przytaknęła.
-  W stu procentach pewna. Jestem przekonana, że i beze mnie będziecie świetnie się bawić. Na ile chcecie lecieć?
- Około tygodnia, na pewno wrócimy jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia – wytłumaczyłam. – Pan Davis specjalnie zaplanował wam wyjazd przed samymi świętami? – zapytałam podejrzliwie, przekręcając głowę.
- A ty? – Odbiła piłeczkę.
- Hej, mi akurat ten termin odpowiadał najlepiej. – Zaśmiałam się. – Gdyby nie firma, to już dawno bym to wszystko zaplanowała. Zresztą, to jest jeszcze ruchomy termin.
- Czyli dokładnie nie wiecie, którego wylecicie?
- Nie bardzo, ale... to jakiś problem?
- Maddie ma za tydzień występ w szkole muzycznej.
- Naprawdę? – zapytałam pełna podziwu, patrząc na siostrę.
- Musicie przyjść – odpowiedziała mała. – I ty, i Louis, zgoda?
- No pewnie, że się pojawimy. – Odezwał się Louis. – W końcu grałem z tobą na pianinie i śpiewałem, muszę teraz zobaczyć cię na scenie.
- Dlatego jesteś lepszy niż Nick – powiedziała niespodziewanie i mocno go przytuliła, w dalszym ciągu siedząc na  jego kolanach. Szatyn był równie zszokowany co ja, ale w ten pozytywny sposób.
- W takim razie: postanowione. – Zgodziłam się. – Ale i tak polecimy za dwa tygodnie, więc to nie koliduje ze sobą.
- Nie boicie się, że nie będzie już biletów na lot, jeśli jeszcze nie ustaliliście dnia wylotu?
- Zarezerwuję na kilka dni i...
- Polecimy moim prywatnym samolotem – wciął mi się w zdanie Louis, na co szerzej otworzyłam oczy.
Natychmiast Maddie zapiszczała z radości, a Jake równie podekscytowany zaczął coś krzyczeć.
Chwila, czy on powiedział, że polecimy jego prywatnym samolotem? Ja musiałam się przesłyszeć.
- Louis, możemy na słówko? – Spojrzałam na  niego otępiała i wstając, dotknęłam jego ramienia.
Pokiwał głową w zgodzie i kiedy ruszyłam do kuchni, usłyszałam, jak odsuwa krzesło od stołu.
Weszłam zdezorientowana do pomieszczenia, krzyżując ramiona na piersiach. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, o co w tym chodzi. Nie musiałam długo czekać na chłopaka, pojawił się zaraz po mnie.
- Co ty mówisz, co? – zapytałam trochę zdenerwowana.
- Ale o co ci mianowicie chodzi?
- O czym ty gadasz? O prywatnym samolocie? Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałam? Dlaczego nie przedyskutowałeś tego ze mną? Byłam pewna, że lecimy normalnym samolotem, ale w klasie pierwszej albo biznes.
- Może zapomniałem ci tego powiedzieć, ale czy to w czymś szkodzi?
- Tak! – powiedziałam znacznie głośniej.
- Dlaczego krzyczysz? Dlaczego się o to denerwujesz?
- Bo, przede wszystkim o niczym mi nie powiedziałeś.
- A oprócz tego?
- Ja organizuję ten wyjazd, więc...
- Właśnie, ty i tak to organizujesz, a jeśli polecimy moim samolotem, to nie będziesz musiała wydawać pieniędzy na bilety i też będę miał w tym swój wkład.
- Louis, ja nie chcę, żebyś był naszym sponsorem – powiedziałam ostro, dobitnie i z powagą, czując, jak zaczynam się już wkurzać.
- Jestem już twoim, więc co to...
- Nie jesteś moim sponsorem, jesteś sponsorem mojej firmy – syknęłam w jego kierunku z szeroko otworzonymi oczami. Nie spodziewałam się, że coś takiego powie. -  To dwie różne rzeczy. Jeśli nie widzisz w tym różnicy, to nie jest chyba z tobą najlepiej.
- Po prostu mówię...
- Co po prostu? Co po prostu?! Nie musisz mi wytykać tego sponsoringu! Jeśli nie chcesz tego i nie chciałeś, to trzeba było mi tego nie proponować! Zaoszczędzilibyśmy tylko sobie tej kłótni!
- Chciałem tego, bo chcę ci pomóc! – tym razem to on się uniósł. – To ty wysuwasz mylne wnioski!
- Czyli to teraz moja wina?!
- Nigdy nie powiedziałem, że to twoja wina! Możesz się uspokoić i przestać na mnie krzyczeć?! Możemy normalnie porozmawiać czy nie możemy? – zapytał już spokojniej, szybko oddychając.
- Proszę bardzo – burknęłam, odwracając się od niego do okna.
- Jak mam z tobą rozmawiać, jak tylko się denerwujesz i ode mnie odwracasz? – zapytał, wzdychając.
Nie odpowiedziałam na to, jedynie mocno zacisnęłam szczękę, żeby nie palnąć czegoś głupiego.
- Cass... słyszysz mnie czy mnie olewasz? – zapytał bezsilnie. W jego głosie słyszałam, jakby opadł ze wszystkich sił.
- Słyszę cię bardzo wyraźnie. Nie da się nie słyszeć – mruknęłam.
- Możemy spokojnie porozmawiać? – zapytał cicho.
Poczułam, jak kładzie dłoń na moim biodrze i momentalnie się spięłam. W pierwszym odruchu chciałam ją z siebie zrzucić, jednak po chwili uświadomiłam sobie, że nie tego pragnę.
- Nie możemy się tak kłócić, bo to nic, oprócz krzyku i złych emocji, nie da – dodał, obracając mnie w swoją stronę.
Nie patrzyłam na niego, miałam spuszczony wzrok, więc nie widziałam jego miny.
- To porozmawiamy? – zapytał przyciszonym głosem, unosząc mój podbródek, bym na niego spojrzała.
Po chwili namysłu, uległam i w milczeniu pokiwałam głową.
- Denerwujesz się o to,  że nic ci nie powiedziałem czy dlatego, że po prostu nie chcesz lecieć moim samolotem?
- Denerwuję się, bo o niczym nie wiedziałam, a powinnam. Denerwuję się, bo nie skonsultowałeś tego ze mną – wyjaśniłam ponownie, cicho mówiąc.
- Przepraszam w takim razie. Zapomniałem początkowo ci o tym powiedzieć. Przypomniałem sobie o tym wczoraj, ale uznałem, że jeśli powiem to tutaj na obiedzie, to i tobie sprawię niespodziankę.
- To nie wyszła ci za bardzo ta niespodzianka.
- Właśnie widzę – westchnął. – Więc chcesz zrezygnować z mojego samolotu i polecieć...
- Nie – przerwałam mu. – Możemy lecieć twoim, to ciekawa propozycja. – Uśmiechnęłam się smutno. – Tylko następnym razem wolałabym jednak wiedzieć o takich rzeczach wcześniej – wspomniałam.
- Domyślam się. – Kiwnął głową. – Będziesz się na mnie obrażać przez resztę dnia? - zapytał niepewnie, a ja lekko pokręciłam głową.
- Nie potrafiłabym prawdopodobnie – przyznałam.
- Wiem, że zasłużyłem, ale... Bogu dzięki – odetchnął i mnie pocałował.
- Wracaj do salonu, zaraz do was dołączę – wymamrotałam, kiedy się ode mnie odsunął. Przytaknął, ale widziałam, że jednak nie chciał sam tam iść, nie spieszyło mu się z wyjściem z kuchni. Kiedy jednak znikł z mojego pola widzenia, ponownie odwróciłam się do okna. Przetarłam twarz dłońmi, głęboko oddychając.
- Uspokój się, kurwa, Cassandra. Nic takiego się nie stało – wymamrotałam do siebie, opierając dłonie o blat. Zamknęłam oczy, w myślach odliczając liczby.
- Cassie? – usłyszałam za plecami głos mamy, więc ze skruchą odwróciłam się ku niej.
- Wszystko słyszałaś, prawda? – zapytałam bezsilnie, nie patrząc na nią.
- Nie dało się nie słyszeć twoich krzyków – przyznała, a ja kiwnęłam w zrozumieniu głową. Chyba rzeczywiście przesadziłam.
- Więc patrząc na to, że przyszłaś tu zaraz po tym, gdy wyszedł Louis... co chcesz mi powiedzieć? Bo wiem, że chcesz, w innym przypadku zostałabyś w salonie – wywnioskowałam.
- Chcę ci tylko powiedzieć, że to dobry chłopak i... nie zamierzam cię pouczać, ale nie musiałaś tak na niego krzyczeć. To, że ci nie powiedział o tym wcześniej, to nie jest wielka zbrodnia. Pomyśl o tym, że przyjechał tu z tobą i dla ciebie, leci z wami na wakacje. Gdyby mu nie zależało na tobie, to nie robiłby tego. Myślisz, że on zrobił to specjalnie?
- Może i nie – wymamrotałam.
- Cassie, to nic z tym, co robi dla ciebie na co dzień. Nie widzisz, że się stara? Mimo, że nie widziałam się z nim wiele razy, wiem, że dba o ciebie, tak wnioskuję z tego, co mi mówisz. On chce cię uszczęśliwiać i to wszystko. Jedna czy dwie gafy... myślisz, że on celowo tak postąpił?
- Lubisz go, prawda, mamo? – zapytałam po chwili milczenia, uśmiechając się lekko.
- Lubię go, a ty go kochasz i na tym zakończmy temat. Co się działo w przeszłości, zostaje w przeszłości. Żyjmy dniem dzisiejszym, każdy kolejny będzie tylko lepszy.

***

- I jak? – zapytałam niepewnie, zagryzając dolną wargę. Spojrzałam na Louisa, kiedy staliśmy na czerwonym świetle, więc i on na mnie popatrzył.
- Co i jak? – Zmrużył lekko oczy. Najwyraźniej nie tylko jego zaczynały oślepiać już te światła dookoła, kiedy w mieście powinien panować mrok.
- Jak wrażenia po odwiedzeniu mojej rodziny? – wyjaśniłam, a on uśmiechnął się i przewrócił oczami.
- Jak widzisz: przeżyłem.
- No, dziwne byłoby, gdybyś umarł – zakpiłam. – Nie było chyba źle, co?
- Nie było – przyznał, przenosząc swój wzrok na przednią szybę.
Również tam zerknęłam i dostrzegłam zielone światło, więc zaraz auto ruszyło.
- Żałujesz, że tam ze mną pojechałeś?
- Dlaczego miałbym żałować? Było... miło – powiedział z wahaniem.
- Miło? – zapytałam podejrzliwie, a on westchnął.
- No dobra... bardziej niż miło. – Zaśmiał się. – Nawet świetnie się bawiłem. Fajnie gadało się z twoim bratem, twoja mama jest niesamowita, a twoja siostra, jak to twoja siostra, mogłaby być moją księżniczką.
- Cieszę się, że spędziliśmy wspólnie  z nimi ten dzień. – Uśmiechnęłam się. – I cieszę się, że dogadujesz się z moją rodziną i nie masz z nimi starć – dodałam.  – Kiedy ja będę mogła poznać twoich rodziców? – zapytałam, ponownie spoglądając na niego.
Zauważyłam, że nagle zacisnął mocno szczękę i się spiął. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, dlaczego tak zareagował.
- Nie wiem – odpowiedział przyciszonym głosem. Mogłam dostrzec, jak głęboko przełyka ślinę, jakby był czymś zestresowany. – Pomyślę nad tym i... kiedyś cię do nich zabiorę.
- Nie chcesz, żebym ich poznała? – zapytałam niepewnie.
- Chcę, tylko... tylko to trochę bardziej skomplikowane niż ci się wydaje.
- To znaczy?
- Opowiem ci innym razem, dobrze? Jesteśmy już pod twoim blokiem – powiedział, zatrzymując się przy budynku.
- Nie wchodzisz na górę? – wskazałam za okno, widząc, że nie gasi silnika. Pokręcił przecząco głową.
- Nie dzisiaj, muszę... gdzieś pojechać.
- A czy przypadkiem nie ma dzisiaj u was imprezy?
- Jest – westchnął.
- Czyli wolisz okłamać mnie i pojechać na nią niż być ze mną? Mogłeś powiedzieć po prostu, nie uraziłoby mnie to, a nie ukrywasz prawdę. Możesz jechać na nią, jeśli chcesz, masz też swoje życie, ale nie musisz wymyślać czegoś innego, żeby się na niej pojawić. Wiesz o tym, prawda?
- Cass, wiem, ja... ja muszę po prostu coś jeszcze dziś załatwić i to wszystko – odpowiedział, pocierając kciukiem czoło.
- Co takiego?
- Nic ważnego.
- Ukrywasz coś przede mną? – ściszyłam głos, trochę przygaszona.
- Nie. Co ty znowu sobie ubzdurałaś? Wszystko jest okej, po prostu muszę załatwić pewną sprawę.
- Myślałam, ze spędzimy wspólnie tą noc. Ostatnio rzadko...
- Innym razem, dobrze? Wpadnę jutro. Co ty na to?
- No dobrze – westchnęłam, zwieszając wzrok. – W taki razie: do jutra – dodałam.
- Kocham cię. – Pochylił się, by złożyć pocałunek na moim policzku.
- Kocham cię – odpowiedziałam mu tym samym, siląc się na uśmiech.
Sięgnęłam do klamki i otworzyłam drzwi, by wysiąść z auta. Na zewnątrz od razu dopadł mnie chłodny wiatr, zwiastujący zbliżającą się zimę. Objęłam się ramionami, żeby zrobiło mi się cieplej i stanęłam na chodniku. Odmachałam Louisowi na pożegnanie, a potem on odjechać, a ja weszłam do ciepłego wieżowca.
On coś ukrywa albo knuje. Wiem to, ale nie wiem, co. Wiem, bo inaczej zaczął się zachowywać. Muszę dociec prawdy i dowiedzieć się, o co chodzi. Nie sądzę, by była to drobna sprawa, ale... cholera, co on zamierza? Mam nadzieję, że nic złego, co może kogoś skrzywdzić.

***

Miałam zostać już resztę dnia w domu. Miałam odpocząć, coś obejrzeć, a może wcześniej pójść spać, skoro i tak miałam spędzić te godziny sama. Miałam. Tylko że Louis zadzwonił do mnie. I nie byłoby w tym nic dziwnego, oprócz tego, że w tle słychać było muzykę z imprezy u niego w domu, a on wręcz ją przekrzykując, mówił coś niewyraźnie do słuchawki, ewidentnie pełny euforii, całkowicie zatracony w zabawie. Jedyne, co zdołałam zrozumieć, a przede wszystkim usłyszeć to: ‘Zajebista impreza’, ‘musisz przyjechać’, ‘przyjedź’. I gdyby nie to, że nie mogłam się z nim porozumieć – wątpię, że on mnie w ogóle słyszał – pewnie udałoby mi się wyjaśnić, że nie mam ochoty dziś na zabawę i wolę zostać w domu.
Ale pojawiłam się tu, tylko ze względu na to, że trochę jednak martwię się tym, co się tutaj dzieje. Nie porozmawiałam z nim normalnie, tego właściwie nie dało się nawet nazwać rozmową, i zwyczajnie obawiam się, że gdybym nie przyjechała, coś mogłoby się stać, a ja żałowałabym, że odebrałam, ale już nie spełniłam jego prośby. Bo skąd miałam wiedzieć, dlaczego prosi mnie bym się zjawiła? Może to nie chodzi tylko o potańczenie, upicie się, ale o coś większego, niebezpiecznego? W końcu to on rozłączył się, nim zdążyłam zapytać: dlaczego? i: co  się dzieje? A jeśli mój niepokój okaże się trafny i rzeczywiście nie chodzi tu tylko o to, że chce jedynie się ze mną spotkać?
Po prostu zobaczę go i jeśli wszystko w porządku, wrócę do domu i tyle, no... albo też wkręcę się w imprezę. Jedno z dwóch. Tak czy inaczej, musiałam przyjechać i sprawdzić, co z nim. Bo co wy byście zrobili, gdyby ktoś krzyczał wam do słuchawki, żeby przyjechać, już nieważne nawet, że to impreza, i zaraz po tym się rozłączył? Trzeba przyznać, że budzi obawy. Gdybym nie potraktowała tego poważnie, potem miałabym wyrzuty sumienia,  że mogłam coś zrobić, ale to zlekceważyłam.
Włożyłam klucze od swojego auta do kieszeni ramoneski i weszłam po kilku schodach do rezydencji, w której dudniła muzyka, a ludzi było na pęczki, i przede wszystkim dało się poczuć mocny odór alkoholu i dymu papierosowego. Nie żebym za bardzo narzekała, ale to totalnie inne uczucie, kiedy ty aktualnie ani nie palisz, ani nie pijesz. W tym momencie może i papierosy zachęcają mnie tym zapachem, ale wiem, że nie mogę po nie sięgnąć, bo wtedy stracę ponad miesiąc kuracji i wszystko pójdzie na nic.
Zaczęłam powoli przechodzić przez tłum ludzi, dokładnie i uważnie oglądając się za moim chłopakiem. Ludzie tańczyli, skakali, dlatego moje zadanie było nieco utrudnione, a widoczność ograniczona. Wyostrzyłam swój wzrok najbardziej  jak potrafiłam, ale na nic się to zdało.
-  Dawaj głośniej,  Rory! – ktoś wydarł mi się tuż za uchem, przez co skrzywiłam się, nieprzygotowana na coś takiego.
Odwróciłam głowę i zauważyłam grupkę chłopaków, a tuż obok nich Louisa, bawiącym się widocznie w świetnym towarzystwie, we wspaniałym humorze.
- No nareszcie – wymamrotałam pod nosem i ruszyłam ku niemu. – A ty nie miałeś gdzieś pojechać i czegoś załatwić? – zapytałam, kiedy znalazłam się już wystarczająco blisko niego, aby mnie usłyszał.
- O, moja ukochana. – Natychmiast porwał mnie w ramiona i zaczął ze mną tańczyć. Uległam temu, bo chyba nie wygrałabym z nim. - Już myślałem, że mnie nie odwiedzisz. – Zaśmiał się. 
Poczułam zapach jakiegoś palonego zielska, ale zlekceważyłam to, bo w końcu na tej imprezie zazwyczaj wiele ludzi coś wdycha lub wciąga, a dym potrafił przenieść się nawet o kilkanaście metrów.
- Przyjechałam, bo nie wiedziałam, o co chodzi – wyjaśniłam.
- Chciałem, żebyś ze mną potańczyła. Rzadko ze mną tańczysz – wyszeptał mi do ucha, złączając obie nasze dłonie razem.
- Miałeś chyba gdzieś dzisiaj być – przypomniałam mu. – Coś załatwić.
- I jestem – wymruczał, lekko skubiąc zębami moją skórę.
Przymknęłam oczy, oddając się chwili i wiedząc, że nikt nawet nie będzie zwracał na nas uwagi.
- Dobrze ci? – zapytał cicho, a ja mruknęłam w odpowiedzi, kładąc dłoń na jego torsie.
- Przecież nie chciałeś zostać u mnie na noc – wypomniałam mu.
- Nie mogłem. – Zaczął błądzić dłońmi po moim ciele, powoli kierując nas do schodów.
- Ale teraz chcesz, żebym to ja została? – stwierdziłam, patrząc spod lekko zmrużonych oczu na jego twarz. Wydawał się jakiś dziwny, inny niż zwykle.
- Bingo, złotko – wyszeptał w moje usta, a tuż po tym ucałował je. Robił to z pożądaniem, a jednocześnie z agresją, i nie próbował zaprzestać.
Nagle w głowie pojawiła mi się czerwona lampka, a wszystko w umyśle mi się rozświetliło.
Złapałam jego twarz i natychmiast odsunęłam od siebie, powodując jego pomruk niezadowolenia.
- Mogłabyś być delikatniejsza – mruknął.
- Spójrz na mnie – nakazałam poważnie, jednak niewiele to dało. – Otwórz oczy, Louis, i popatrz na mnie – powtórzyłam, a kiedy to uczynił, potwierdziły się moje obawy.
Oczy miał czerwone, źrenice powiększone, a wzrok lekko rozbiegany.
- Co brałeś? – wycedziłam.
- Nic – burknął pewnie.
- Louis! – warknęłam, zaczynając się denerwować.
- Trochę zapaliłem trawki, ale to nic...
- Brałeś coś jeszcze, coś mocnego. Widzę to, mnie nie oszukasz. Zmieszałeś jakieś narkotyki, prawda?
- N-nie – zawahał się, nie patrząc mi w oczy.
- Czyli o to ci chodziło, tak? To była ta sprawa, którą musiałeś dzisiaj załatwić, co? – prychnęłam, nie dowierzając. – A ja ci zaufałam. Myślałeś, że się nie domyślę? Że będę tak ślepo ci we wszystko wierzyć? Że nie wyda  mi się podejrzane to, co mówiłeś? Wiesz co? Myliłeś się, i to bardzo.
- Nie zrozumiesz mnie – mruknął już wypruty z sił i wszelkiego entuzjazmu.
- Nie zrozumiem cię? – zapytałam zdumiona. – Dlatego nie chciałeś ze mną zostać, co? Chęć naćpania się była silniejsza niż spędzenie reszty dnia ze mną, prawda?- powiedziałam z wyrzutem.
- Czy ja muszę, kurwa, spędzać z tobą cały czas? – zapytał odrobinę ostrzej.
- Nie mówiłam o całym czasie, tylko o kilku godzinach. I tak ostatnio mamy tych chwil za mało dla siebie. Ale widocznie dla ciebie i tak to za dużo – wypowiedziałam ciszej ostatnie zdanie. – Nie, nie mów nic, bo nie warto. – Uniosłam dłoń, powstrzymując go, gdy otwierał juz usta, żeby coś powiedzieć. – Obiecałeś, że nie będziesz ćpał, Louis. Mieliśmy zasady, które w tym momencie, jeśli nie wcześniej, złamałeś. Nie zamierzam z tobą w tej chwili rozmawiać, bo nie dogadam się z ćpunem – powiedziałam szczerze, krzywiąc się. Zobaczyłam, że ma zwieszoną głowę, jakby dopadło go poczucie winy.
- Przepraszam – wyznał cicho. Próbował złapać mnie ponownie za rękę, jednak wyrwałam się. Humor zmienił mi się diametralnie.
- Zadzwoń rano, kiedy wytrzeźwiejesz - dodałam na odchodnym i czym prędzej odeszłam, zostawiając go z wyrzutami sumienia. Tak myślę, że miał wyrzuty sumienia, powinien je mieć. Ale co ja tam wiem? Jestem tylko głupią, naiwną Cassandrą. Taką jak zwykle.
Obijałam się o ludzi, nie patrząc, w którą stronę idę. Chciałam jedynie zniknąć, znaleźć się jak najdalej od niego. Przynajmniej tej nocy. Nie powinnam zostawiać go samego pod wpływem narkotyków, ale przecież on nie jest sam. Przecież tak bardzo chciał się naćpać na tej imprezie, więc niech dalej sobie baluje. Nie będę mu w tym przeszkadzać, bo znów okaże się, że to moja wina, i znów oberwę.
Nie oczekiwałam tylko, że tak idąc przez ten tłum, wpadnę w końcu na któregoś z chłopaków, akurat Harry’ego.
- A tobie co? Wychodzisz już? – Zmarszczył brwi.
- Wychodzę, bo nie mam zamiaru oglądać tego kłamcy – warknęłam nieświadomie.
- Kogo? Louisa? – zapytał, a kiedy nie odpowiedziałam, kontynuował.- Co znowu zrobił? – westchnął.
- Naćpał się – odpowiedziałam krótko, co bardzo podziałało na niego.
- Wpieprzę mu – wycedził przez zęby, odchodząc szybkim krokiem.
Podążyłam tylko za nim wzrokiem i sama zaraz opuściłam rezydencję. Miałam gdzieś, co zrobi z nim Harry. Wiedziałam, że go nie zabije, ale obicie twarzy należało mu się w tym momencie. Oszukał nie tylko mnie, ale i chłopaków, którzy schowali przed nim narkotyki. A przynajmniej starali się to zrobić. Jak widać, nic go nie powstrzyma. Pieprzony kłamca i manipulator, nigdy nie zamierzał przestać. I znając go, nigdy nie przestanie. A jeśli tak, to chyba będzie cud niebios.
Ćpanie jest o wiele gorsze niż papierosy. Nie chodzi o marihuanę, a najzwyklejsze dragi, które wiem, żebrał. Wiem, bo pierwszy raz zobaczyłam jego zachowanie i wygląd po narkotykach, czego wcześniej nie dostrzegałam. Wesoły, energiczny, podniecony, próbujący mnie w tym zaciągnąć do łóżka... Wbrew pozorom, to nie był ten samo Louis.

***

Ledwo skończyłam jeść śniadanie, a już usłyszałam pukanie do drzwi. Przewróciłam oczami, wstawiając miskę po musli do zlewu. Czy ja nawet w sobotę muszę być nawiedzana i nie mogę spędzić chociażby jednego dnia w spokoju?  Sama też wytrzymałabym, w końcu przydałoby się odpocząć, a nie wciąż być w towarzystwie tych wszystkich fałszywych ludzi.
Powolnym krokiem, w ogóle, ale to w ogóle się nie spiesząc, ruszyłam do drzwi, a kiedy już do nich doszłam, otworzyłam je. Wcale nie zdziwiło mnie, kogo zastałam za nimi. Bardziej zdumiona byłam jego wyglądem i tym, że przyszedł tu już rano. Mówiłam w sumie, żeby zadzwonił o tej porze, ale nie oczekiwałam, że pofatyguje się, by przyjść tu osobiście i że w ogóle doszło do niego, co mówiłam poprzedniego wieczoru, kiedy on nie był w najlepszym stanie.
- Szybko wytrzeźwiałeś z dragów – odezwałam się obojętnym głosem.
Dopiero po usłyszeniu mnie, uniósł głowę i spojrzał na mnie niepewnie. Zobaczyłam nie tylko poczucie winy wymalowane na jego twarzy, ale również ogromnego siniaka na policzku.
- Kto ci to zrobił? Kto cię pobił? – zapytałam.
- Chłopaki – odparł cicho.
- Cóż, zasłużyłeś po tym, co zrobiłeś – przyznałam pewnie. – Chociaż sama zrobiłabym to za nich wtedy. Z czystej złości na ciebie i żeby poczuć się potem lepiej. Tylko wiesz, dlaczego tego nie zrobiłam? – zapytałam ponownie, a on pokręcił głową. – Bo  nie chciałam zrobić ci gorszej krzywdy. To, w jakim byłeś stanie było wystarczające. Tylko że, gdybym ja cię uderzyła, zapewniam cię, że miałbyś obdrapaną całą twarz i nie miałabym z tego żadnych wyrzutów sumienia.
- Chłopaki wiedzieli... Powiedziałaś im, prawda?
- A miałam inny wybór? – Przekręciłam głowę w bok. – Prosiłam, by cię obserwowali i ukryli przed tobą narkotyki, bo chciałam ci pomóc. Tylko że nawet to nie pomogło. I nie tylko ja się o ciebie martwię, bo w innym wypadku chłopaki nie potraktowaliby cię wczoraj w taki sposób. – Wskazałam na jego twarz, a on lekko kiwnął głową.
- Mogę? – zapytał, podchodząc bliżej mnie, by przekroczyć próg.
- Wchodź, ćpunie – westchnęłam, otwierając szerzej drzwi i wpuszczając go do środka.
- Jesteś na mnie zła – stwierdził, kiedy zamknęłam za nim drzwi. Stanął w  korytarzu, łącząc swoje usta w wąską kreskę, a gdy przez chwilę na niego patrzyłam, spuścił głowę.
- Nie potrafię być zła, ale zawiedziona? Tak, jestem zawiedziona – przyznałam, a kiedy nie odpowiedział, kontynuowałam. – Przez ten cały czas brałeś w tajemnicy, prawda? Dlatego w ogóle nie widziałam objawów odstawiennych, nic ci nie było. W dodatku na pewno brałeś, kiedy wiedziałeś, że w najbliższym czasie nie spotkasz się ze mną, żebym nic nie zauważyła, prawda? Żebym nie zobaczyła tych oczu, tej radości, nadzwyczajnej euforii... jak wczoraj.
- Nie ćpałem cały czas... Brałem, kiedy już nie wytrzymywałem, kiedy zżerało mnie od środka. Próbowałem przestać, ale... nie potrafię chyba.
- Jeszcze jeden taki występek i chyba powinniśmy pomyśleć o odwyku, Louis. Przepraszam, ale tak będzie dla ciebie lepiej, nie dajesz sobie sam z tym rady, a ja nie jestem cały czas obok, by cię kontrolować.
- Znów spieprzyłem, przepraszam... – powiedział żałośnie.
- No, spieprzyłeś – powtórzyłam po nim i podeszłam bliżej, by przytulić go, by okazać mu swoje wsparcie.

***