30 czerwca 2021

EPILOG: „za tobą pójdę w wielki ogień”

 

*Cassandra*

 

Spędzam kolejną godzinę w szpitalu, ale jestem najszczęśliwsza. Czuję, jakby to uczucie miało mnie rozsadzić. Jestem mamą. Ja naprawdę jestem mamą. Nie myślałam, że kiedyś będzie mi to dane, ale stało się i nie liczy się nic poza tym, nic poza naszą córeczką. Teraz ona jest najważniejsza i nie wyobrażam sobie być z dala od niej.

- Jest taka malutka – szepnął Louis, leżąc wraz ze mną na szpitalnym łóżku. Pomiędzy nami, w białych śpioszkach i różowej czapeczce spała spokojnie nasza Miki i już teraz czułam, że będzie kochanym maleństwem.

- Ma twoje oczka, wiesz? – zapytałam, delikatnie łapiąc dziewczynkę za jej rączkę. – Widziałam, gdy ją karmiłam. Tak samo błękitne.

- Za to uśmiech po tobie. Włoski tak samo. Z ich ilością wygrywa chyba na całym oddziale – odpowiedział cicho, powodując tym, że się roześmiałam. To była prawda, ma tak dużo ciemnych włosków na główce, jakby miała już kilka tygodni, a nie godzin.

- Jest piękna – westchnęłam, przyglądając się córeczce, po czym spojrzałam na Louisa i zauważyłam, że się we mnie wpatruje.

- Jesteś bardzo dzielna i silna, wiesz o tym, prawda? Jesteś bohaterką, że pomogłaś przyjść jej na świat – pochwalił mnie, w dalszym ciągu szepcząc.

Uśmiechnęłam się lekko, bo wciąż, pomimo kilku godzin snu, byłam dość zmęczona. Poczułam, jak Louis całuje mnie w czoło i od razu zamknęłam oczy.

Nie spodziewałam się, że urodzę dwa tygodnie przed terminem i w dodatku w domu. Miałam rodzić w prywatnej klinice trzynastego stycznia, a mała wolała jednak pojawić się  na świecie pierwszego dnia nowego roku. Zabrano nas obie, wedle procedur, do szpitala na obserwację i natychmiast po szybkich badaniach zasnęłam na jakiś czas. Dochodzi wieczór i jeśli wszystko będzie dobrze, to już jutro albo i pojutrze wyjdziemy ze szpitala. Louis był tu z nami odkąd karetka nas przywiozła i podobnie jak ja, zasnął w międzyczasie, gdy wrócił z domu z torbą z rzeczami i ubraniami dla nas. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak dumnego jak dzisiaj. Chyba każdej napotkanej na korytarzu pielęgniarce albo innemu rodzicowi powtarza, że właśnie został ojcem. To, że to dziewczynka, cholernie go cieszy i chyba nic nie jest go w stanie rozzłościć w najbliższym czasie.

- Będę ją rozpieszczał i będzie miała najlepszego tatę na świecie.

- Zapomniałeś o mnie? – wymamrotałam, powstrzymując śmiech.

- Nie zapomniałem. Mamę ma już najlepszą – odparł, a ja natychmiast otworzyłam oczy.

Zrobiło mi się ciepło na sercu, słysząc miłe słowa. Nie odpowiedziałam już, ale wtulając policzek w poduszkę, nie potrafiłam ukryć szerokiego uśmiechu, który wpłynął na moje usta.

Leżeliśmy w ciszy, nieustannie patrząc na naszą kruszynkę, która co chwilę poruszała rączkami ściśniętymi w piąstki. Nie potrzebowaliśmy rozmawiać, oboje wiedzieliśmy, co siedzi w głowie każdego z nas. Targały nami jeszcze silne emocje, wszystko było bardzo świeże, a taką radość trudno było wyrazić słowami.

W pewnym momencie ktoś nagle zapukał w szybę, na co od razu przeniosłam w tamtą stronę wzrok. Dostrzegłam, że za szkłem na korytarzu stoją Tristan wraz z Kelly i Harry z Cindy. Louis machnął do nich ręką, by weszli do sali, jednak ja nie miałam siły, żeby jeszcze się podnieść. Wszystko mnie bolało, ale czuję, że po porodzie jestem w stanie przeżyć już każdy ból. Dotarło do mnie, że jednak nie ma rzeczy niemożliwych po czymś takim.

Jeszcze niedawno była u nas moja mama z rodzeństwem, chłopaki też na chwilę, a jutro do Londynu przyjedzie rodzina Louisa. Wszyscy chcą poznać tą małą istotkę, jest cudowna, nie zamieniłabym jej za nic w świecie.

- Wygonią w końcu kogoś z nas z oddziału za ilość osób odwiedzających jedno dziecko. – Zaśmiał się Louis, siadając, gdy do sali weszły dwie pary.

- My tylko na chwilę i zaraz zmykamy – szepnęła Cindy, podchodząc bliżej.

Kiwnęłam głową, zmuszając oczy do tego, by pozostały otwarte i by nie zasnąć za moment.

- Idę po kawę, zaraz wrócę. – Louis odgarnął włosy z mojej twarzy, zwracając tym moją uwagę na siebie. – Kupić ci coś do picia albo do jedzenia? Przespałaś obiad to może skoczę na dół do baru po coś?

- Tylko wodę – odparłam cicho. – I może jakąś kanapkę.

- Pewnie. Zaraz jestem z powrotem. – Pocałował mnie przelotnie w czoło i za moment znikł na korytarzu.

- Jak się czujesz? – zapytała Kelly, siadając ostrożnie na miejscu na łóżku, które wcześniej zajmował Louis.

- Na razie dobrze. – Przetarłam palcami oczy i poprawiłam kocyk na śpiącej córeczce.

- Wyczerpana, co? – zapytał Harry, opierając się łokciami o ramę łóżka.

- Bardzo. – Zaśmiałam się.

- Przynieśliśmy ci trochę owoców, jakbyś potem zgłodniała. – Cindy uniosła wyżej siatkę, po czym położyła ją na szafce.

- Jacie, jaka malutka – jęknął z rozkoszą Harry, przyglądając się naszej Miki.

- Niezłą niespodziankę wam zrobiła w nocy, co? – zapytał tym razem Tristan, a ja pokręciłam z rozbawieniem głową.

- Wygląda na to, że lubi wielkie wejścia. – Spojrzałam czule na moje maleństwo i już sobie wyobrażałam, jaka będzie w przyszłości. – Sorry tylko, że zniszczyliśmy wam sylwestra.

- Daj spokój, nie ma tematu. To maleństwo miało pierwszeństwo. – Harry wskazał dziewczynkę palcem, opierając policzek na jednej dłoni. Było widać, jak rozpływa się nad Miki i trochę mnie bawiło, że tak emocjonalnie do tego podchodzi jako nasz przyjaciel.

- Cindy, ty płaczesz? – usłyszałam głos Tristana, a potem spojrzałam na blondynkę, która rzeczywiście ocierała łzy.

-To tylko... ja po prostu bardzo cieszę się, że układacie sobie wspólnie życie. Długo czekałam na to, by Louis był szczęśliwy. Jesteście dla niego wszystkim i... Boże, tak dobrze widzieć w końcu ten uśmiech u niego i wiedzieć, że wy jesteście jego powodem. – Cindy objęła się ramionami i uśmiechnęła się przez łzy, a zaraz Harry podszedł ją przytulić.

Nie odpowiedziałam na to, nie potrzebowałam. Byłam szczęśliwa i niczego więcej nie pragnęłam. Spełniło się moje marzenie. Teraz pora na głębsze poznanie tej istotki.

 

***

*TRZY TYGODNIE PÓŹNIEJ*

 

Kocham każdy kolejny dzień spędzony z moją córeczką. Nie chcę przegapić żadnej chwili, jestem z nią w każdym możliwym momencie i mam wrażenie, że to jeszcze mało. Czuję niedosyt, mimo że nie zostawiam jej samej na dugo, jeśli już to robię; chyba że śpi. Czekam na jeszcze tyle pięknych momentów, które wiem, że nadejdą w mgnieniu oka, bo mała szybko rośnie. Jest taka piękna i taka grzeczna. Nie myślałam, że będzie przesypiać większość nocy, prawie w ogóle nie trzeba do niej wstawać. Jedynie budzi się wcześnie rano, ale jestem w stanie to przetrzymać, bo Louis dużo mi pomaga. Bardzo się zaangażował, mimo że wiele czasu spędza teraz w firmie, bo ja jestem na urlopie macierzyńskim i nie pracuję za dużo, dlatego wraz z Tristanem musieli przejąć moje obowiązki. Planuję wrócić do firmy, gdy mała podrośnie i pracować po pół tygodnia, ale na razie jeszcze nigdzie się nie wybieram. Wiem, że chłopaki dobrze sobie radzą i nie mam, o co się martwić. Co więcej, sytuacja w moim przedsiębiorstwie poprawiła się o wiele, więc nie mam już powodów do niepokoju. Skupiam się na wychowaniu mojego maleństwa i to ona jest teraz priorytetem.

Mam rozstępy po ciąży. Jasne blizny pozostały mi na udach, na piersiach i brzuchu. Nienawidzę ich, za wszelką cenę usiłowałam się ich pozbyć, ale nie wyszło. Są jednak mało widoczne i nie rzucają się za bardzo w oczy, to mnie pociesza. Mój narzeczony mówi mi, że z nimi jestem tak samo piękna jak i bez nich, i powtarza mi to ilekroć przeglądam się w lustrze i skanuję, jak moje ciao wraca powoli do pierwotnych rozmiarów. Czyli codziennie. Nie pozostaje mi nic innego, jak w końcu uwierzyć mu w te słowa i jakoś nauczyć się żyć z tymi niedoskonałościami. W ostateczności, gdy mój kompleks pogłębi się za bardzo, skorzystam z zabiegu laserowego i może choć wtedy moja samoocena odrobinę się poprawi.

Uhonorowaliśmy z Louisem narodziny Miki w całkiem oryginalny sposób, a przynajmniej mam nadzieję, że nie jest to typowe i nie powtarzamy bardzo czyjegoś pomysłu. Wytatuowaliśmy sobie oboje linię rytmu bicia serca Mikayli – on blisko serca, a ja w zgięciu łokcia po wewnętrznej stronie. W ten sposób będziemy mogli mieć ją blisko już zawsze, bez względu na to, co przyniesie przyszłość. Jest naszym oczkiem w głowie i teraz nie wyobrażam już sobie, aby nie było jej wśród nas. Może nie była planowana, ale na pewno długo wyczekiwana i z radością powitana. Zmienia nasze życie, tworzymy jedną rodzinę i jest tym małym elementem łączącym w mojej mentalnej układance, dzięki której czuję, że w całości wkroczyłam w dorosłość i już nie ma odwrotu.

Karmiłam Miki w jej pokoiku i myślałam o tym, jak bardzo to imię do niej pasuje. Taka nasza mała myszka. Zawsze nią będzie. Obserwowałam, jak łapczywie je i nie mogłam się nadziwić, jaki ma apetyt. Nie wydziwia i pije mleko z piersi, ale też to z butelki, jak teraz, co jest mi bardzo na rękę – najczęściej wtedy, gdy to Louis ją karmi.

Po kilku chwilach zauważyłam, że małej już za dużo mleka i zaczęła się krztusić. Szybko odstawiłam butelkę i położyłam Miki na ramieniu, twarzą do podłogi, lekko stukając w jej plecki. Kiedy jednak to nie pomagało, a ona z trudnością łapała powietrze, przeraziłam się nie na żarty i zaczęłam krzyczeć pomocy, nie przerywając czynności, która i tak nie dawała za wiele.

- Co się dzieje? – Do pomieszczenia nagle wpadł wystraszony Niall, a ja spojrzałam na niego, nie wiedząc, co robić.

- Zawołaj Liama, błagam! Szybko! – krzyknęłam zrozpaczona i nie minęło nawet pięć sekund, kiedy usłyszałam, jak przebiega przez korytarz i woła o ratunek.

Zaczęły mi się trząść ręce i boleć serce, bałam się, że coś zrobiłam źle i teraz konsekwencje dotkną moje dziecko, które jest całkiem bezbronne. Czekałam jak na ścięcie, gdy do pokoju wbiegł w końcu przyjaciel, a tuż za nim Louis i kilku innych chłopaków.

- Pomóż, zakrztusiła się za bardzo i się dusi! – Zaczęłam płakać i nie zauważyłam, kiedy Liam zabrał ode mnie dziewczynkę i ułożył ją sobie na ręku buzią do dołu, uderzając ją w tył, tak jak ja przed chwilą. Wtedy dostrzegłam, że jej twarzyczka zsiniała i automatycznie zrobiło mi się słabo.

- O Boże – wyszeptałam, łapiąc się szafki, jednak szybko zabrakło mi gruntu pod nogami.

Ktoś mnie złapał i posadził na fotel, a ja tylko patrzyłam na moją córeczkę, która teraz walczyła o oddech. Wydawało mi się, że mija nieskończenie wiele minut i że już nie ma szans; że ją stracę i wtedy udało się. Wypluła mleko z buzi i zaczęła płakać w niebogłosy, a ja od razu wyciągnęłam do niej tęsknie ręce. Obraz miałam zamazany przez zgromadzone w moich oczach łzy, ale widziałam, jak zostaje podana mi do rąk, a Louis klęka przy nas.

Przytuliłam ją z całej siły, jednocześnie uważając, by jej nie uszkodzić i popatrzyłam na Liama, który chwilowo oparł się ręką o łóżeczko, głęboko oddychając.

- Dziękuję. To musiała być moja wina, gdy ją karmiłam. Nie wiedziałam, co się...

- To się zdarza – uciął Liam.

- Powinnam bardziej uważać i...

- Nie zrobiłaś niczego źle, to dziecko.

- Ale zaczęła się dusić...

- Cassandra, to się zdarza – powtórzył głośniej, a ja już nie odpowiedziałam, tylko głośniej zapłakałam, tuląc do siebie drobną istotkę.

Czułam dłoń Louisa na swoim udzie, a potem usłyszałam, jak prosi chłopaków o wyjście. I kiedy tak się stało, bariera emocji pękła także w nim. Zaczął płakać, przytulając nas obie i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jak roztrzęsiona jestem.

- Moje maleństwo – wyszeptał, całując Miki w główkę, a ona powoli zaczynała się uspokajać.

- Mogliśmy ją stracić, mo...

- Cicho – przerwał mi Louis, ocierając łzy i nie spuszczając wzroku z dziewczynki. – Zaraz zaśnie, porozmawiamy za chwilę – dodał łagodnie i poczułam, jak kładzie dłoń na mojej. Od razu moje serce zwolniło do normalnego tempa, a oczy na moment się zamknęły, co utwierdziło mnie tylko w tym, że niebezpieczeństwo już minęło.

Nie wiem, ile minęło czasu, ale wystarczająco, żebyśmy we troje się uspokoili, a mała przestała płakać i zasnęła. Szatyn wysunął mi ją delikatnie z ramion i ułożył w jej łóżeczku, a potem mnie pociągnął za rękę i zmusił tym do wstania.

Wyszliśmy z pokoiku dziecięcego, a on pokierował nas do naszej sypialni, gdzie wiedząc, że musimy pogadać o tym, co się wydarzyło, na nowo wybuchłam niekontrolowanym płaczem. Zsunęłam się po ścianie na podłogę i sama zaczęłam wyć jak dziecko, wkładając dłonie we włosy i mocno za nie ciągnąc.

- Uspokój się. – Louis złapał mnie za ramiona, kiedy krztusiłam się już łzami. – Cassandra.

- To moja wina...

- To nie jest twoja wina, rozumiesz?

- Karmiłam ją i bardzo się zakrztusiła... Widziałeś, jak zsiniała? Gdyby nie Liam to...

- Ale wszystko skończyło się dobrze.

- Nie potrafię się nią opiekować...

- Co? Co ty pieprzysz? Radzisz sobie świetnie. Jesteś najlepszą mamą, takie rzeczy się zdarzają.

- I zdarzyło się akurat mi – zaszlochałam, ciągnąc za swoje włosy. – Nie potrafiłam jej pomóc, mogła się udusić...

- Cassandra...

- Skrzywdziłabym własne dziecko...

- Niczego nie zrobiłaś źle. Niech to do ciebie w końcu dotrze – powiedział twardo.

- To dlaczego sam płakałeś?

- Bo się przestraszyłem, jasne? – Uniósł niebezpiecznie głos, jakby chciał przywołać mnie do porządku.

Spojrzałam więc ostrożnie na niego.

- To nasza córka, to dziecko, dlatego się bałem.

- Bo...

- Nie obwiniam cię o nic, słyszysz? Czy powiedziałem, że to twoja wina? Cassandra, popadasz w histerię – stwierdził, a to podziałało na mnie jak uderzenie w twarz i na chwilę zamilkłam. Zaraz jednak ponownie po mojej twarzy polały się łzy i wtedy szatyn wstał z podłogi i opuścił sypialnię, i zorientowałam się, że musiał po prostu już nie wytrzymać.

To on znosił moje humory i mój ciągły szloch przez ostatnie prawie dwa lata. I widocznie teraz przelała się szala. Jak nie płakałam przez ciążę, to przez problemy w firmie albo drobne rzeczy, albo, gdy oboje byliśmy na krawędzi życia. Jeszcze pół roku temu szlochałam co kilka dni, czasem bez powodu. Nie znam nikogo, kto płakałby tyle, co ja i to tylko pokazuje, jak popieprzona jestem i jak nie da się ze mną wytrzymać. Jestem jakaś niestabilna emocjonalnie, a siedzę w kryminalistyce. Przecież to jest tak absurdalne. Tyle lat w gangu powinno nauczyć mnie w końcu zimnej krwi, a zamiast tego jest coraz gorzej. Myślałam, że to zajęcie wypierze mnie z wszelkich emocji, a stało się odwrotnie. Co ze mnie za przestępca?

Poczułam szturchanie w ramię i kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam klęczącego z powrotem Louisa obok. W rękach trzymał szklankę z wodą i tabletkę. Popatrzyłam na to nieufnie.

- Co to? – zapytałam cicho. Wciąż towarzyszyły mi spazmy płaczu.

- Nie możesz znowu się uspokoić. Weź to. Pomoże ci, zaśniesz.

- Nie chcę spać.

- Chcesz. Musisz się wyciszyć.

- Nie chcę psychotropów. Muszę być przy Miki...

- Mikayla śpi. Zajmę się nią, gdyby się obudziła. Proszę, weź to. Nie chcę, żebyś cały dzień to przeżywała, twoja psychika nie wyrobi. Jesteś roztrzęsiona, a oboje wiemy, że teraz sama się nie uspokoisz.

Posłusznie wzięłam pigułkę do ust i popiłam wodą, rozumiejąc, że może rzeczywiście na obecną chwilę jest mi to potrzebne. Nie minęło nawet dziesięć minut, gdy powieki zaczęły mi ciążyć, a ja odpłynęłam.

 

***

 

Obudziłam się dopiero popołudniu. Od razu poczułam, że coś jest nie tak, słyszałam, że w domu jest jakieś zamieszanie. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że w sypialni stoi pięć walizek, a na podłodze leży sterta dokumentów. Nie wiedziałam, co się dzieje i niemal natychmiast usiadłam na łóżku. Usłyszałam, jak w garderobie ktoś się tłucze, a potem dostrzegłam, że Louis wchodzi do sypialni z kolejną torbą, na co moje oczy niemal nie wypadły z orbit.

- Co ty robisz? – zapytała, zrywając się na proste nogi, a wtedy on musiał zorientować się, że już się obudziłam i przelotnie na mnie spojrzał. Widziałam jednak w tych oczach zdenerwowanie, roztargnienie, ale jednocześnie coś na kształt koncentracji i pewności w wykonywanych czynnościach.

- Wylatujemy do Stanów – odparł pospiesznie, pakując nasze laptopy w torby.

- Co? Nie wspominałeś, że...

- Nie lecimy na żadne wakacje – natychmiast uciął, a ja zamilkłam i analizował w głowie, co się dzieje.

- Powiedz, że to nie to, co myślę – powiedziałam z mocno zaciśniętym gardłem, a on zaprzestał swoich ruchów i zaraz odwrócił się ku mnie.

- Przykro mi. Próbuję was ratować, Harry załatwia pilota do naszego odrzutowca, reszta też się pakuje.

- Ale co się dzieje? – zapytałam głośniej, podchodząc do niego bliżej, na co on najpierw nabrał w płuca ogromnej ilości powietrza, a dopiero potem odpowiedział.

- Dzwonił Nick, żeby nas ostrzec...

- Mój były? – zapytałam zaskoczona, a on kiwnął głową.

- Jones jednak żyje. Oszukał wszystkich, nawet ludzi z własnego gangu. Nie wiadomo, jak, ale przeżył, nikt o tym nie wiedział. Chcą napaść na nasz dom i nas pozabijać, musimy uciekać.

- Co takiego? – wyszeptałam, siadając z powrotem na łóżko i patrząc tępo w ścianę.

- Nie ma czasu, Cassandra. Chcą to zrobić po północy, kiedy mielibyśmy spać. Nick opóźnia to na ile może, żebyśmy zdążyli wyjechać. Samo to, że nas poinformował daje nam wiele.

- Spakowałeś wszystkie nasze ubrania?

- Większość. Resztę spakujemy, gdy starczy czasu. Teraz pomóż mi. Trzeba ubrać Miki. Zabierz jej najważniejsze rzeczy i tyle, ile ich zdołasz. Trzeba jeszcze zebrać resztę dokumentów firmowych i naszych osobistych, wszystkie nasze kosztowności, biżuterię, pieniądze...

- Nie możemy zatrzymać się w naszym penthousie?

- Przykro mi, ale przecież wiedzą o tamtym miejscu. – Wyrzucił bezradnie ręce w górę. – Stamtąd cię porwali.

- Skąd znają nasz adres?

- Nie mam pojęcia, ale ten system bezpieczeństwa na nic się zda, jeśli faktycznie chcą nas zabić. Dopadną nas i poza domem.

- Tylko to możemy zrobić? – zapytałam rozpaczliwie, wyjmując z szuflad ważne rzeczy.

- Muszę myśleć o was – o tobie i Mikayli. Tu chodzi o bezpieczeństwo naszej córki, więc w grę wchodzi tylko ucieczka. Nie mogę ryzykować walką, kiedy z nami jest małe dziecko.

-  Ten alarm w rezydencji kilka tygodni temu nie włączył się przypadkowo, mam rację?

Zamilkł i już znałam odpowiedź. Załamałam ręce i pospieszyłam w głowie procesy myślowe, co powinnam spakować.

- Wtedy naprawdę niczego podejrzanego nie było na monitoringu. Musieli jakoś to obejść, ale domyślam się, że alarm włączył się, bo ktoś z nich był na posesji.

- Nie wierzę w to, co się dzieje... – wymamrotałam. – O której mamy lot?

- Jak najszybciej. Im prędzej się spakujemy, tym szybciej polecimy. Mamy czas do dwudziestej drugiej.

- Chłopaki też z nami lecą? Cindy?

- Dotrą do nas potem. Na razie się pakują i ich rzeczy dotrą innym samolotem. Niektórzy z nich prawdopodobnie zostaną i przeniosą się do hotelu. Nie każdego z nas Jones chce dorwać.

- I teraz, po tym wszystkim, mamy zostawić Londyn i ten dom? Niedawno wyremontowany pokoik dla dziecka, nasze firmy?

- Cass, tak się czasem dzieje... – odpowiedział cicho, spuszczając głowę. – Mi też przykro, bo ciężko na to pracowałem, ale nie wybiorę dóbr materialnych ponad rodzinę. Wy jesteście na pierwszym miejscu. Może wyjdzie tak, że dom zostanie nietknięty, nie wiem... naprawdę trudno mi teraz coś powiedzieć.

- Gdzie będziemy tam mieszkać? W Nowym Jorku? W LA?

- W LA, mojej dawnej rezydencji.

- Z której też musieliście kiedyś uciekać? – zapytałam spanikowana, a on nagle rzucił jakąś teczką.

- Na pewno jest tam teraz bezpieczniej niż tu. Nie będą wiedzieć, że jesteśmy w Stanach. Jeśli Nick będzie z nami w kontakcie to nic nam tam nie grozi.

- A co z naszymi rodzinami?

- Lottie zrozumie, moi rodzice jakoś to przyjmą. Chociaż będą źli, że nie powiedziałem im, że znowu przenoszę się za ocean.

- A co ja mam powiedzieć mojej mamie, do cholery? Że uciekamy z kraju? Że jesteśmy w niebezpieczeństwie?

- Lepiej jej nie okłamuj. Nie zdążysz nawet się pożegnać, więc domyśli się, że to ma coś wspólnego z gangiem. Może nas odwiedzić wraz z twoim rodzeństwem w Stanach – zaproponował.

- I znowu zostawię wszystko na głowie Jake’a! – krzyknęłam, zaczynając płakać. – Zostawiam mamę, brata, siostrę, dom, firmę, przyjaciół i nie wiem nawet, na jak długo. Świetnie!

- Przeniesiemy siedziby firm do Stanów, filiami tutaj może nadzorować Tristan, na pewno odwiedzą nas tam i w razie czego zajmą się twoją rodziną.

- Rozumiesz, jak popieprzone życie mamy? Ciągle będziemy tak uciekać teraz?

- Nie mamy wyboru. Mi też nie jest lekko – odparł cicho. – Nigdy tego dla was nie chciałem.

 

***

 



Stoję w środku nocy na pokrywie londyńskiego lotniska. Stoję obok naszego prywatnego odrzutowca, czekając, aż nasze bagaże zostaną załadowane i nie mogę powstrzymać łez. Na rękach trzymam moją córkę owiniętą ciasno w koc, by chronić ją przed silnym wiatrem i mimo że wiem, że muszę wsiąść zaraz do samolotu, tak bardzo tego nie chcę. Nie chcę opuszczać Londynu, nie bez pożegnania, a muszę. Dla naszego bezpieczeństwa. Przytłacza mnie to, że za jakieś dziesięć godzin będziemy już w Stanach i nie poświęciliśmy nawet doby na tą przeprowadzkę. Wszystko dzieje się spontanicznie. Przyjęłabym to jakoś do wiadomości, gdybyśmy to planowali, ale nie... Louis podjął decyzję o ucieczce w bardzo szybki tempie i kierował się jedynie bezpieczeństwem naszej córeczki.

Zdołaliśmy spakować dużą część naszych rzeczy. Resztę mamy zamiar dokupić albo ktoś nam je dośle. Głęboko wierzę przy tym, że dom nie zostanie zdemolowany. Za dużo wspomnień z nim się wiąże. To tam urodziła się Mikayla. Nie myślałam, że będziemy musieli opuszczać to miejsce.

- Boże, Miki jest jeszcze taka malutka, a my już musimy z nią uciekać. Nie chcę, by miała takie dzieciństwo – odezwałam się, gdy podszedł do nas Louis. Objął mnie w pasie, a potem pocałował dziewczynkę w czoło, poprawiając czapeczkę na jej główce.

- To dla jej dobra, wiesz o tym. Tutaj jest na obecną chwilę za duże ryzyko, że ktoś ją skrzywdzi. To niemowlę, nie odczuje przeprowadzki tak bardzo jak my.

- Obiecaj, że tu wrócimy. – Popatrzyłam na niego zrozpaczona, oczekując potwierdzenia, a on od razu przytulił mnie do swojej piersi.

- Obiecuję. Gdy tylko będzie to możliwe – przyrzekł, a ja w to uwierzyłam.

- Panie Tomlinson, jesteśmy gotowi do lotu – usłyszałam głos pilota i już wiedziałam, że nie ma odwrotu.

Żegnaj Londynie... Dałeś mi nowe życie, a teraz gra rozpoczyna się od początku. Po raz kolejny...

 

***


Koniec tomu 1.

- ciąg dalszy nastąpi

_______________________________

TOM KOLEJNY ZOSTANIE OPUBLIKOWANY ZA KILKA MIESIĘCY, PRAWDOPODOBNIE JESZCZE W TYM ROKU. O TYM, GDZIE I KIEDY, POINFORMUJĘ NA TYM BLOGU

/Perriele rebel

ROZDZIAŁ 59. „GDY DZIECKO RODZI SIĘ... WARTO CZEKAĆ”

 

*Cassandra*

 

Myślałam, że to będzie strasznie mi się dłużyło takie lenienie się i dosłownie nic nie robienie, a jednak zaczyna mi się to podobać, że w końcu mam czas dla siebie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio obejrzałam tyle seriali, ale porządnie się wkręciłam. Nie wiem, jak zmuszę się do tego, by wrócić do pełnych obowiązków związanych z firmą, ale póki co, korzystam z tego, że jestem, jako tako, na urlopie macierzyńskim. Bo kiedy odpoczywać, jak nie teraz? Wiem, że jak urodzi się dziecko, będę miała tyko garstkę tego snu i wolnych chwili, więc do czasu, gdy mam szansę na pewnego rodzaju relaks, doceniam to. Fajne przy tym jest to, że mogę robić zakupy nie wychodząc z domu albo wysyłam po nie kogoś. No i tak, oczywiście, jest i teraz. Spisałam Louisowi długą kartkę, co ma kupić i mam nadzieję, że poradzi sobie ze znalezieniem tych rzeczy. Chyba że woli, żebym tłukła się z nim po sklepach i tyle chodziła, by się zmęczyć, w co szczerze wątpię.

Gwałtownie zatrzymałam się przed wejściem do kuchni, kiedy dotarły do mnie słowa Louisa skierowane do chłopaków, z czego wnioskuję, że pewnie nie miałam tego słyszeć.

- Stary, jest świetna. Musi przyjechać jeszcze raz i to powtórzyć – usłyszałam, jak kogoś zachwala i znacznie uniosłam brwi. Nie kogoś, a raczej jakąś kobietę.

- I myślisz, że się zgodzi? – Zaśmiał się Niall, a w tle o blat uderzyła stawiana miska.

- Dla mnie zrobi w tej sytuacji wiele – przyznał z pewnością siebie, jednak ja dalej nie byłam całkowicie pewna, o co biega.

- Aż tak dobrze odwaliła swoją robotę? – usłyszałam teraz Zayna pytającego przez śmiech.

- Nie wiesz nawet jak.

- Ty to masz kontakty, Tomlinson. Nigdy bym nie podejrzewał.

- Ale Cassandra ma się nie dowiedzieć, jasne? Niech żaden z was nie piśnie słowa, bo pogadamy inaczej – ostrzegł chłopaków szatyn, a mi automatycznie w głowie włączyła się czerwona lampka.

Byłam już niemal pewna, co się święci. Nie chciałam wierzyć swoim uszom, ale wierzyłam.

- Spokojna głowa, masz to jak w banku.

- Dużo bierze za takie coś? Może do mnie też by przyjechała.

- Pytaj jej, stary. Ja mam wszystko za friko. – Roześmiał się mój narzeczony i wtedy stanęłam w przejściu do kuchni.

Zmierzyłam ich wszystkich wzrokiem, oczekując wyjaśnień. Niall i Zayn popatrzyli na mnie trochę zdziwieni, jakby chcieli ukryć fakt, że z czymś się wygadali.

- O czym mam się nie dowiedzieć? – zapytałam poważnie, przenosząc wzrok na szatyna, który, dopiero gdy mnie usłyszał, odwrócił się ku mnie. Wyglądał jakby go zatkało, nie wiedział, co ma powiedzieć. I szczerze mówiąc, ja też nie wiedziała, jak miałam z nim rozmawiać w tej sytuacji.

- Louis, o czym mam się nie dowiedzieć? – powtórzyłam pytanie, robią kilka kroków do przodu. Zacisnęłam mocno szczęki i z całej siły próbowałam się nie rozpłakać.

- Cassandra, to nie tak...

- A jak?! – krzyknęłam mimowolnie i zauważyłam, jak głęboko przełyka ślinę. Tu go miałam. – Zdradzasz mnie? – Mój głos zadrżał, a jego oczy automatycznie znacznie się powiększyły.

- Co? – wyszeptał, podchodząc do mnie bliżej.

- Kto jest świetny? Kto ma przyjechać jeszcze raz i co powtórzyć? – pytałam nerwowo, trzymając ręce w gotowości, by w każdej chwili móc go odsunąć od siebie.

- N-nikt... Cassandra, nikt, nic nie...

- Masz mi powiedzieć w tej chwili, o kim gadałeś!

- To nie jest tak, jak sądzisz – zaczął się szybko bronić.

- A niby jak? To nie jest śmieszne, rozumiesz?! – Rozpłakałam się, wcale tego nie chcąc. Robiłam scenę zazdrości nie tylko jemu, ale też przed chłopakami, którzy w ciszy patrzyli na nas, jakby byli czegoś winni.

Louis usiłował coś powiedzieć, ale powstrzymał się, jakby głos uwięzł mu w gardle.

- Nic nie powiesz? – zapytałam cicho po sekundach milczenia z jego strony. On jednak położył dłoń na moim biodrze, delikatnie kierując mnie do wyjścia. Chciałam zrzucić jego rękę z siebie, jednak on mocniej zacisnął palce na moim boku.

- Chodź ze mną.

- Gdzie? I nie zmieniaj nagle tematu.

- Nie zmieniam – westchnął, na chwilę zamykając oczy. – Po prostu chodź, a się przekonasz.

Uległam. Poprowadził mnie po schodach na górę. Byłam pewna, że idziemy do naszej sypialni. Nie wiedziałam tylko, po co.

- Usłyszałaś tą rozmowę przypadkowo – zaczął ponownie mówić, kiedy zbliżaliśmy się do końca korytarza.

- Domyślam się, że tak było – mruknęłam.

- Mówiłem o Kelly. – Głęboko odetchnął, wyjmując z kieszeni jakiś klucz.

Zmarszczyłam brwi, obserwując jego ruchy.

- A co Kelly ma z tym wspólnego? – zapytałam, na co on stanął przed jakimiś drzwiami, za którymi nawet nie wiedziałam, co jest. Byłam pewna, że to jakiś kolejny magazyn obok naszej sypialni, więc nie pytałam.

- To. – Otworzył pokój, a moim oczom ukazało się pomieszczenie, które wyglądało na świeżo remontowane. W kącie stały wiaderka z farbami i pędzle. Po drugiej stronie tekturowe pudła, na których były rysunki mebli. Po środku stało złożone już łóżeczko, okryte ochronną folią, a na głównej ścianie zauważyłam namalowane farbą na wrzosowym tle postacie z "Kubusia Puchatka."

- T-to...

- Pokoik dla naszej córeczki – dokończył za mnie spokojnie.

- A-ale... jak? – zapytałam oczarowana tym, co mam przed oczami. Spojrzałam na szatyna, a on lekko się uśmiechnął.

- To miała być niespodzianka dla ciebie. Za góra tydzień wszystko byłoby skończone, ale...

- Ale ja wszystko zepsułam – dokończyłam za niego, jednak on już mi na to nie odpowiedział. Jedynie spojrzał na malunki bajkowych postaci na ścianie.

- To właśnie robiła Kelly, to jej dzieło – wyjaśnił, a ja od razu połączyłam fakty, przypominając sobie, że moja przyjaciółka lubi amatorsko malować różne rzeczy.

- Jest pięknie – powiedziałam z pełnym podziwem, podchodząc bliżej malunku.

W pomieszczeniu było dość chłodno, bo było otwarte okno. Zapewne wietrzyli pokój, w którym unosił się jeszcze dość intensywny zapach farby.

- Jest... naprawdę przepięknie. Nawet nie wiem, co powiedzieć... dziękuję. – Podeszłam do szatyna i przytuliłam się do niego. Od razu poczułam, jak jego dłonie lądują na moich plecach.

- Pewnie wyszłam na niezłą zazdrośnicę, co? – Zaśmiałam się niezręcznie, odsuwając się od niego.

- No... Założę się, że jakby tu jednak chodził o jakąś laskę, to pewnie już dawno by nie żyła. – Roześmiał się.

- Właśnie, dlatego wolisz nie ryzykować. Prawidłowo.

- Nawet bym się nie odważył.

- Dobra, nie chcę przerywać nastroju, ale mówiłeś, że jedziesz po zakupy i...

- Co tam masz dla mnie? – zapytał ciekawy, a ja wyciągnęłam z kieszeni kartkę i mu ją podałam. Spodziewałam się jego reakcji.

- Nie no, Cassandra... – jęknął, łapiąc się za głowę, gdy czytał listę.

- No co? – zapytałam niewinnie, na co on pokręcił głową.

- Aż tyle tego?

- Przypominam ci, że jem za dwoje. Poza tym, to zakupy na kilka dni. Jak będziesz grzeczny, to zrobię lasagne.

- Gdybyś nie była w ciąży to zaproponowałbym do tego winko – wymruczał marzycielsko, oblizując wargi.

- Ale jestem – skwitowałam i od razu spojrzał najpierw na mój brzuch, a potem na mnie.

- No i nie żałuję, ale muszę obejść się smakiem. No nic, kupię zamiast wina lody.

- Do lasagne? – Uniosłam wyżej brwi, a on puknął palcem w mój nos.

- Na deser.

- Mamy listopad – przypomniałam mu, na co wzruszył ramionami.

- I co? Mamy listopad, ale siedzisz w domu. Co ci to przeszkadza?

- Masz odpowiedź na wszystko?

- Na większość.

- A co powiesz na to, że chciałabym zobaczyć te mebelki? – wskazałam na tektury, na co on szeroko się uśmiechnął.

- Z wielką przyjemnością.

- Chyba naprawdę zrobiłeś jej własny pałacyk.

- W końcu to będzie moja księżniczka.

Niesamowicie mnie kręci, że tak wczuł się w rolę ojca. Będzie w tym doskonały. Wiem to.

 


***

 

- Jak tam dzisiaj samopoczucie? – zapytał Niall, kiedy siedzieliśmy na podłodze w siłowni i pomagał mi lekko się rozciągać.

- Całkiem dobrze, dziś nie narzekam za bardzo. – Zaśmiałam się mimowolnie. – Twoja joga poprawia mi zawsze humor.

- Zauważyłem. Dlatego pilnuję cię, żebyś za bardzo się nie przemęczała.

- Nie jestem dzieckiem, sama się pilnuję.

- Ale oboje wiemy, że chciałabyś poćwiczyć trochę więcej.

- Może – mruknęłam, nie patrząc na niego.

- No, ale na razie musi ci wystarczyć taka gimnastyka. Przykro mi... Uważaj na brzuch, nie zginaj się mocniej – szybko zareagował na moje ruchy, więc automatycznie zaprzestałam ćwiczenia.

- Może to i lepiej, że mnie nadzorujesz. – Głębiej odetchnęłam, odgarniając z twarzy włosy, które wydostały się z luźnego koka.

- Zawsze bezpieczniej – przyznał. – Rośniesz sobie powoli, co? – zapytał z uśmiechem, wskazując na mój brzuch. – Robimy krótką przerwę.

- Tak, teraz już powoli. – Zaśmiałam się. – Sam widziałeś, jak w połowie ciąży nagle wystrzeliłam.

- I bardzo dobrze. Mała Tomlinsonówna musi rosnąć. Wyobrażam sobie, jak tu będzie niedługo biegać między nami.

- Może nie od razu biegać, Horan. Najpierw niech nauczy się chodzić.

- Najpierw niech się urodzi. – Usłyszałam z tyłu dodatkowy głos, więc odwróciłam się w kierunku, z którego dochodził i zobaczyłam Louisa. – Znowu ćwiczycie? Jesteście pewni, że to bezpieczne? – zapytał, jak co tydzień, siadając na ławce obok nas.

- Tak, bezpieczne, panie przewrażliwiony. – Uśmiechnęłam się głupio, w dalszym ciągu siedząc na podłodze.

- To źle, że się martwię?

- Nie, nie źle, ale nie masz, o co. Niall mnie pilnuje, żebym się nie przemęczała i nie zrobiła sobie ani dziecku krzywdy. Serio – zapewniłam go spokojnie, gładząc dłonią jego kolano.

- Dokładnie. – Kiwnął głową Niall, wstając na równe nogi i sięgając po butelkę z wodą. – Dostosowuję jej ćwiczenia na każdy etap ciąży. Teraz dużo używamy piłki, często w basenie pływamy. No i skracam jej treningi, by się nie przeciążała.

- Wiecie, że wolałbym, żeby jednak nie ćwiczyła w ciąży, ale jeśli to bezpieczne...

- Stary, daję ci słowo, że wszystko będzie dobrze. Nadzoruję ją nieustannie, ćwiczymy dużo jogę. Nie traktuj jej jak dziecka, bo jeśli poczuje się gorzej, to przecież przestanie – Niall z całej siły bronił naszych treningów i w sumie nie miałam mu tego za złe, bo chciałam ćwiczyć.

Blondyn napił się wody i kontynuował swój monolog. Najwyraźniej miał dość, że Louis co tydzień mówi, że może nie powinnam była ćwiczyć. To poważna sprawa, ale jego przewrażliwienie jest już odrobinę dla mnie zabawne. Dba o to dziecko tak bardzo, jak nigdy bym się nie spodziewała. Nie śmiałabym nawet o to prosić.

- Poza tym, tak między nami, dzięki temu, że teraz ćwiczy, poród może być łatwiejszy i szybszy. Chyba nie chcesz, żeby męczyła się kilka albo nawet kilkanaście godzin?

- I ty dopiero mi o tym mówisz? – Nagle szatyn wyskoczył z pretensją do Nialla, na co ja się zaśmiałam. – Jeśli ma to jej pomóc, to ćwiczcie sobie.

- Powiedziałem, że może – blondyn mocno podkreślił ostatnie słowo. – Nie daję na nic gwarancji, więc nie wmawiaj sobie, że będzie tak łatwo.

- Dzięki, jak ty umiesz pocieszać – wtrąciłam się z sarkazmem, a on wtedy na mnie spojrzał, jakby przypomniał sobie o mojej obecności i posłał mi przepraszające spojrzenie.

- Ale pamiętaj, że dasz radę, mamuśka. – Zaśmiał się blondyn, chyba w celu złagodzenia mojego stresu.

- Pewnie. Muszę, bo nie mam innego wyboru. A ty – wskazałam palcem na szatyna, by zwrócić jego uwagę na siebie. – Pamiętasz o zajęciach w szkole rodzenia dzisiaj, prawda? To już ostatnie – przypomniałam mu, a w odpowiedzi otrzymałam kiwnięcie głową.

- Czyli ostatnia prosta przed rozwiązaniem? – zapytał Niall, dosiadając się z powrotem do nas.

- Dokładnie. Teraz tylko czekamy na maleństwo. – Z uśmiechem położyłam dłoń na brzuchu.

- To koniec twoich szaleństw, Miller.

- Louis wyszalał się już za nas dwoje. Prawda, matołku? – Klepnęłam go w łydkę, a on udał oburzonego.

- Jeszcze zechcesz, żebym w środku nocy pojechał ci po jakieś słodycze do sklepu – wypomniał mi, ostrzegając.

- I tak pojedziesz, bo już aż do porodu nie pozwalasz mi kierować autem.

- To ci przygadała, stary. – Niall się roześmiał, a ja skutecznie zgasiłam swojego ukochanego.

Uwielbiam takie chwile. Cieszę się, że mieszkam nie tylko z narzeczonym, ale też z przyjaciółmi. Może nie zawsze jest dużo prywatności, ale z pewnością jest miła atmosfera.

 

***

*Louis*

 

Następnej nocy ze snu wyrwał mnie jakiś szum. Kiedy jednak obudziłem się i wyczuliłem słuch, zorientowałem się, że to wcale nie był żaden szum, ale jakby czyjś oddech świszczał. Otworzyłem oczy. W pokoju było całkiem ciemno, więc musiałem włączyć lampkę, by cokolwiek dostrzec. Szybko odwróciłem się w kierunku leżącej obok mnie narzeczonej, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że się dusi. Leżała na plecach, z zamkniętymi oczami, co jeszcze bardziej wzmogło mój niepokój.

- Cass? – Potrząsnąłem jej ramieniem, ale to nic nie zmieniło. – Cassandra – teraz już zawołałem, mocniej poruszając jej ciałem.

Nie było z nią żadnego kontaktu, była bezwładna. Szybko zrozumiałem, że jest nieprzytomna i jednocześnie ma atak astmy. Pierwszy raz działo się to, kiedy spała i nie wiedziałem, co mam robić. Próby przywrócenia jej przytomności nic nie dawały, więc pędem skierowałem się do sypialni Liama. Wpadłem do jego pokoju bez pukania, ale nikogo nie było w środku. Przypomniałem sobie, że miał dziś nocny dyżur w szpitalu i głośno przekląłem, łapiąc się za głowę.

Niezwłocznie wróciłem do sypialni, stan Cass wcale się nie polepszył. Złapałem w pośpiechu telefon i usiadłem przy szatynce, mocno łapiąc ją za rękę. W myślach modliłem się o to, by jej się nie pogorszyło. Na dobrą sprawę, nie byłem lekarzem i nie wiedziałem, co tak naprawdę dzieje się z dziewczyną.

- Coś się stało? – Liam odebrał po trzecim sygnale, a mi ulżyło, że nie poszedł na żadną operację i jest pod telefonem.

- Cassandra... nie wiem, co się dzieje. Zaczęła się dusić przez sen, nie reaguje, jak nią potrząsam, jakby straciła przytomność i...

- Ma atak astmy?

- Na to wygląda. – Patrzyłem w panice na szatynkę, modląc się w myślach, by zaraz wszystko wróciło do normy.

- Podnieś ją do siadu, szybko – nakazał głośno, więc włączyłem głośnik w smartfonie i odłożyłem go na szafkę. Z uniosłem jej ciało, tak, aby zaraz mi nie upadła z powrotem. To, że wszystko miała bezwładne wcale mi nie pomagało.

- Już. Co teraz?

- Spróbuj ją obudzić i podać leki z inhalatora.

- Problem polega na tym, że już próbowałem! Nie budzi się – mówiłem zrozpaczony, klepiąc ją po policzkach.

- Otwórz okno i próbuj dalej. Musisz ją obudzić, słyszysz?

- Słyszę, kurwa! Cass, błagam się, obudź się. Nie śpimy, słyszysz?

Potrząsałem jej ciałem przez dobre kilka chwil. Po tym otworzyła jedynie oczy, wciąż się dusiła. Nawet po podaniu leków nic się nie zmieniło. Byłem przerażony.

- Cholera jasna, Liam! Nie reaguje na leki. Ona zaraz mi się udusi! – krzyknąłem, opierając szatynkę o poduszki.

Patrzyła na mnie nieprzytomnym wzrokiem, z widocznie wymalowanym na twarzy cierpieniem.

- Posłuchaj, musi trafić do szpitala. Wysyłam do was karetkę, będzie w ciągu dziesieciu minut, może pięciu. Jest ryzyko, że Cassandra i dziecko będą niedotlenione, jeśli nie dostaną właściwej pomocy. Sam nie jesteś w stanie nic zrobić, musi dostać tlen.

- Przywiozę ją. – Szybko zaoponowałem, nie myśląc za dużo.

- Louis, to nie jest dobry pomysł. Poczekajcie na pogotowie, będzie szybciej. W karetce dostanie tlen.

- Dobrze, poczekamy.

Rozłączyłem się i na chwilę zostawiłem szatynkę samą, by pobiec do pokoju Nialla. Otworzył mi zaspany, ledwo widział na oczy.

- Czego chcesz o drugiej w nocy? – zapytał z jękiem, zasypiając na stojąco.

- Idź otworzyć bramę, przyjedzie karetka. Poprowadź ratowników do nas, ja muszę się ubrać.

- Co, do cholery? Jaka karetka? Cassandra rodzi? Przecież ma termin...

- Dusi się, a nie rodzi! Nie może oddychać – odpowiedziałem nerwowo, wracając do pokoju.

Mając oko na Cassandrę, szybko nakładałem jeansy i bluzę, by jechać z nią do szpitala. W ekspresowym tempie przebrałem się i zbierałem po pokoju potrzebne rzeczy, szukając dokumentów szatynki.

Karetka przyjechała zanim się obejrzałem. Od razu zabrali ją na nosze i założyli maskę tlenową. Wiedzieli już, co się dzieje, dzięki czemu mogli natychmiast zareagować. Cały czas widziałem bezsilny wzrok Cass na sobie. Wiedziałem, że się bała, nie mogłem pozwolić, by była tam bez nikogo. Ona sama nie wiedziała, co się z nią dzieje i na dodatek bardzo się męczyła, walczyła o każdy oddech. Na szczęście tlen dawał jej ulgę.

Chłopaki zdezorientowani pojawili się w salonie, chcąc czegoś się dowiedzieć. Nie miałem czasy, by cokolwiek im wyjaśniać. Szedłem za ratownikami, nie spuszczając uwagi z narzeczonej. Serce mocno mi biło, gdy na sygnale jechaliśmy przez Londyn z zawrotną prędkością, a ona patrzyła tylko na mnie, jakby szukając pomocy.

Na miejscu od razu zajęli się nią lekarze. Liam przybiegł ze swojego dyżuru. Wszystko działo się szybko, każdy gdzieś biegał. Sytuacja uspokoiła się dopiero, gdy wprowadzili ją w stan chwilowej śpiączki, by doszła do siebie. Miała spać kilka godzin. Dzięki interwencji lekarzy mogła już swobodniej oddychać, jednak została przyjęta na oddział. Podpięli ją do jakiejś maszyny i stale kontrolowali jej stan, a ja siedziałem tuż obok, bo bałem się, że jeśli wyjdę, to znów coś się stanie.

Okazało się, że dziecko jest już tak duże, że za bardzo naciska na płuca Cassandry i przez to jej astma znacznie się pogłębia. Powiedzieli, że do końca ciąży będzie potrzebowała tlenoterapii i silniejszych leków, by nie udusić się zanim urodzi. Ma co tydzień zgłaszać się do lekarza na kontrolę jej i dziecka stanu. Zostało niecałe półtora miesiąca do rozwiązania i już widzę, jak ciężko jest. Ufam, że szczęśliwie przejdziemy przez najbliższe tygodnie, że damy radę z astmą i że nasza córeczka przyjdzie na świat zdrowa.

Ale gdy tak siedziałem przez całą noc w szpitalu przy Cass, wiedziałem, że jeszcze może dojść do takiej sytuacji jak dziś i bałem się, że nie zdążę zareagować wystarczająco szybko albo nie będzie mnie obok. Musiałem wykombinować coś, by stale była pod czyjąś opieką. Dziś zrozumiałem, jak niebezpieczna może być astma w ciąży. Jej objawy mogą zmieniać się każdego dnia – raz będzie znacząca poprawa, a raz całkowity spadek, jak dziś. Zimowa pora roku nie pomaga.

Powiedzieli, że musimy wypożyczyć koncentrator tlenu, by mieć do niego stały dostęp w każdej chwili. Od razu zbadali też dziecko i ocenili jego wagę, aby w razie czego wiedzieć, na jakim jest etapie rozwoju, bo astma może przyczynić się do tego, że będzie wcześniakiem. Uspokoili mnie jednak, że jest wystarczająco duże, by mogło już żyć samo poza organizmem matki, więc w skrajnym przypadku będzie rozważane cesarskie cięcie przed terminem. Ale na szczęście nie teraz, bo Cass prawidłowo reaguje na przyjęte leki. Wprowadzenie ją w śpiączkę uspokoiło jej serce i oddech, i lekarze powiedzieli, że na obecną chwilę wszystko będzie w porządku. A jeśli przez całą dobę duszności nie wrócą, to będzie to dobry omen dla przyjętego leczenia i już pojutrze wyjdzie ze szpitala.

Siedząc zmęczony przy niej, liczę, że wszystko wróci do normy i już nic złego nie będzie się więcej działo. Za dużo wycierpiała. Za dużo.

 

***

 

*Cassandra*

 

Nie zdawałam sobie sprawy, że ostatni miesiąc ciąży będzie aż tak męczący i już wystarczająco dla mnie trudny. Nie myślałam, że astma może tak bardzo przybrać na sile. To był pierwszy raz, kiedy byłam przekonana, że naprawdę się uduszę. To nigdy nie stało się podczas snu, aż do incydentu sprzed ponad dwóch tygodni. Przeraziłam się na poważnie. Słyszałam wtedy wszystko, co Liam mówi Louisowi i bałam się, że przeze mnie udusi się dziecko, a w najgorszym wypadku ja też do niego dołączę. To było niewyobrażalnie ciężkie przeżycie i nie pragnę, by znów się powtórzyło. Jestem pewna, że gdyby mój narzeczony nie obudził się w porę i nie zauważył, co się ze mną dzieje, to byłby już koniec. Poczułam, że potrzebuję chyba większego nadzoru niż dotychczas, bo okazuje się, że sama nie kontroluję tego, co się ze mną dzieje.

Na obecną chwilę leczenie astmy działa, na razie jest wszystko ze mną w porządku i ufam, że w tym stanie pozostanę do czasu rozwiązania. Oprócz ogromnego przemęczenia, ciągle chodzę tylko do toalety, a przez to, że naprawdę dużo piję wody, wszystko się wzmaga. Cieszę się, że juz niedługo i moje ciało zacznie wracać do poprzedniej kondycji. Chciałabym już odetchnąć, wyspać się na brzuchu, budzić się z niebolącymi plecami, pić kawę i wiele innych. Z drugiej strony, chciałabym dalej być w ciąży, to cudowne uczucie. W rzeczywistości jednak najbardziej czeka się na pierwsze chwile, gdy maleństwo pojawi się na świecie. To, czego chcę w trakcie porodu to to, aby astma nie przyszła na spotkanie, bo może się skończyć nieciekawie. Wiem, że raczej do tego nie dochodzi, ale mój przypadek udowadnia, że wielu rzeczy muszę się spodziewać.

Weszłam po marmurowych schodach do rezydencji, niezwykle ciesząc się, że już wróciłam do domu i w końcu będę mogła coś zjeść. Byłam na kolejnych badaniach kontrolnych w szpitalu od rana i naprawdę jestem głodna jak wilk. Louis był naturalnie ze mną, w razie czego i teraz pojechał do firmy, wcześniej podwiózł mnie tylko do domu. Jestem mu wdzięczna za to, że tak się o mnie troszczy. Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam, ale bardzo to doceniam.

Skierowałam się zmęczona do kuchni i gdy stanęłam w przejściu między pomieszczeniami, pierwsze, co zobaczyłam to to, że Cindy jest u nas w domu i coś gotuje. Rozmawiała z Harrym, który siedział na wyspie kuchennej i bawił się pomarańczą, podrzucając ją. Pomachał mi z uśmiechem, gdy mnie dostrzegł, więc skierowałam się w jego stronę i usiadłam na stołku barowym, przecierając dłonią twarz.

- I jak u lekarza? – zapytała blondynka, wyjmując z szafki dużą miskę.

- Jak ktoś lubi igły to świetnie, a jak nie, tak jak ja, to koszmarnie. – Głębiej odetchnęłam, czując, że znów dusi mnie w gardle. Jednak nie było jeszcze to tak mocne, bym musiała brać leki.

- Tak myślałam, że wrócisz głodna ze szpitala, więc robię małe co nieco. – Mrugnęła do mnie, co odwdzięczyłam uśmiechem.

- Jesteś wielka. Ale nie musisz nam gotować, potrafię jeszcze to robić, mieszkam tu.

- Ale zaraz rodzisz, musisz odpoczywać.

- Nie zaraz, za miesiąc. Wolałabym jednak już. Im bliżej porodu, tym gorzej się czuję – wymamrotałam bezsilnie, zamykając oczy.

- Idź może się położyć? – zaproponował Harry, podając mi butelkę wody. – Zawołamy cię na obiad, bo jeszcze trochę pewnie minie zanim będzie.

- Dzięki, ale muszę coś zjeść teraz, bo padnę. – Wymusiłam uśmiech, a za chwilę dostałam miskę pełną musli, świeżych owoców i jogurtu, które zrobił mi Harry.

- Boże, jak ja was kocham. Wszyscy zajmujecie się mną jak dzieckiem, ale co tam – powiedziałam z zapałem łapiąc za łyżkę.

Zaśmiali się na moje słowa i tylko życzyli mi smacznego. Zdałam sobie sprawę, że zaczynają być dla mnie jak rodzina. Widzę ich codziennie i zawsze mogę zwrócić się do nich o pomoc. Chyba jestem skłonna uznać, że to życie odpowiada mi bardziej niż te w Stanach. Oczywiście, nie licząc chwil, kiedy tata jeszcze żył. To zawsze będzie dla mnie na pierwszym miejscu.

 

***

 

W noc przed Bożym Narodzeniem, kiedy cały gang jest jeszcze w domu, w rezydencji rozlega się głośny alarm. Obudziłam się natychmiast, nie wiedząc, co się dzieje. Wszędzie było ciemno, w uszach mi dudniło, serce od razu znacznie przyspieszyło. Usiadłam prędko, usiłując zrozumieć, o co chodzi. Lampka nocna po stronie Louisa została zapalona, a on sam sprawdził, czy jestem na pewno w sypialni. Posłałam mu pytające spojrzenie, nie rozumiejąc, dlaczego dzwoni alarm. Moją pierwszą myślą było automatycznie to, że ktoś dostał się na teren posesji, a w najgorszym wypadku do domu. Przez niedosunięte do końca rolety w oknach, widziała, jak światła z systemu bezpieczeństwa szalały na zewnątrz.

- Zostań tu – polecił szatyn, podając mi jeden z pistoletów, bym miała jakąkolwiek obron, w razie czego. – Sprawdzę, co się dzieje i zaraz wrócę.

Kiwnęłam powoli głową i pozwoliłam mu iść. Kiedy zostałam sama, strach zaczął ściskać mi gardło. Nie bałam się jakoś specjalnie ewentualnych włamywaczy, w normalnych okolicznościach pewnie sama pobiegłabym na dół, by rozeznać się w sytuacji. Musiałam jednak brać pod uwagę to, że nie chodziło tylko o mnie, ale też o nasze dziecko, które nosiłam pod sercem. I to o nie bałam się najbardziej.

Moje złe doświadczenia pozwalają mi myśleć, że zaraz może stać się coś złego, a ja będę miała ograniczone możliwości jakiejkolwiek obrony. Alarm nie włączyłby się na pewno bez powodu i to mnie niepokoi.

Louis nie wracał przez dobre dziesięć minut i martwiło mnie to. Byłam skłonna zejść z bronią na dół i sprawdzić, jaka jest sytuacja. Kiedy rozważałam to, czy wyjść już z sypialni, czy jeszcze poczekać, on na szczęście wrócił.

- To tylko alarm wariuje. Pobudził cały dom – wyjaśnił zirytowany, z powrotem kładąc się do łóżka.

- Jak to wariuje? Przecież to wasz system bezpieczeństwa. Podobno miał być najnowocześniejszy, najlepszy – przypomniałam mu, odkładając broń do szafki.

- Coś się zepsuło. Harry przyszedł i zadzwonił po techników. Do rana to naprawią.

- Ale na pewno? – upewniłam się, nim położyłam głowę na poduszce.

- Na pewno. Monitoring niczego nie zarejestrował. Wszystkie drzwi i okna są zamknięte. Przeszukaliśmy na szybko wspólnie dom i nikt sie nie włamał, możesz być spokojna.

- Dobrze, ufam ci – zgodziłam się, przytulając się do jego klatki piersiowej.

- Wiesz, że gdyby groziło nam jakieś niebezpieczeństwo, to nie wracałbym tak spokojnie spać, prawda?

- Wiem. Za dobrze cię znam. Nie pozwoliłbyś, aby stała nam się krzywda.

 

***

*Louis*

 

Przyszedł sylwester, a z nim i Nowy Rok. I tak jak co dwanaście miesięcy, pokładałem wielkie nadzieje, że ten rok będzie lepszy od poprzedniego. Miałem wielkie plany na nadchodzącą przyszłość związaną z moją rodziną i bardzo nie mogłem się doczekać, kiedy te zamiary się ziszczą.

Zorganizowaliśmy kameralną imprezę sylwestrową tylko dla gangu i przyjaciół, i zrozumiałem, że nie potrzebuję już tych wielkich balang, a wystarczy mi towarzystwo najbliższych mi osób. Nawet nie piję za dużo alkoholu przez wzgląd na moją ciężarną narzeczoną i nie przeszkadza mi to jakoś za bardzo. Do tej pory wypiłem może kieliszek szampana i kieliszek wódki, i na obecną chwilę nie czuję wielkiej potrzeby, by spożyć więcej. Pewnie byłoby inaczej, gdyby Cass nie było obok, ale obiecałem sobie, że nie doprowadzę się już do takiego stanu przy niej. Nie chcę, by jeszcze mną musiała się zajmować, kiedy to na nią trzeba mieć wciąż oko.

Pocałowałem mocno szatynkę, gdy staliśmy na tarasie, a zegar wybił północ i na niebie pojawiły się pierwsze fajerwerki. Przytuliłem ją, aby za bardzo mi nie zmarzła, mimo że miała puchatą kurtkę na sobie.

- Szczęśliwego Nowego Roku – powiedzieliśmy wspólnie po oderwaniu się od siebie, co przyczyniło się do wpłynięcia na nasze twarze uśmiechów.

Objąłem szatynkę od tyłu i jeszcze przez długi czas oglądaliśmy na niebie kolorowe światła. Z domu leciała muzyka, a mnie przepełniała wielka radość, że spędzam tą chwilę z ukochaną osobą. Stalibyśmy w tej pozycji pewnie dalej, gdybym nie zobaczył, że Cassandra się pochyliła.

- Wszystko gra? – zapytałem zaniepokojony, na co ona pokręciła głową.

- N-nie wiem – odpowiedziała niemal niesłyszalnie.

Spuściłem głowę, żeby lepiej ją słyszeć, ale wtedy zauważyłem, że jej twarz się wykrzywia.

- Ale co się dzieje?

- Boli – jęknęła, dotykając brzucha. Zaczęła głębiej oddychać, a ja szerzej otworzyłem oczy.

Od razu przywołałem Liama, który bawił się gdzieś z tyłu.

- Długo już cię boli? – zapytał brunet, a ona mocniej złapała moje ramię. Przytrzymałem ją, aby nie upadła i uważnie ją obserwowałem.

- Dopiero teraz już o wiele mocniej – powiedziała z trudem, a ja na twarzy Liama zobaczyłem zaskoczenie. To sprawiło, że automatycznie ja też zacząłem się martwić.

- Dopiero? To znaczy, że już wcześniej cię bolało? Dlaczego nic nie mówiłaś?

- Myślałam, że to skurcze przepowiadające. Przecież mam jeszcze chwilę do porodu.

- Jak długo masz takie skurcze?

- Nie wiem... od popołudnia? Chyba tak, ale... to było delikatne i...

- Wracamy do domu, pomóż jej się położyć na górze. Muszę ją zbadać, a tu jest za dużo ludzi - szybko mnie poinstruował i zaraz sam zniknął w budynku.

Poszedłem więc za jego przykładem i zrobiłem to, o co poprosił. Rozebrałem Cassandrę z kurtki i butów, i zaraz leżała na naszym łóżku.

- Niedobrze mi – powiedziała z przyspieszonym oddechem, zakrywając ręką pół twarzy, gdy Liam do nas dołączył. W celu badania dotykał jej brzucha, jednak gdy Cass zaczęła zwijać się z narastającego bólu, nie miał już wątpliwości.

- Akcja porodowa się zaczęła – poinformował nas oboje, a mnie automatycznie oblał zimny pot. Nie spodziewałem się tego, że to przyjdzie tak nagle i niespodziewanie.

- To niemożliwe, mam termin za dwa tygodnie, nie...

- Widocznie wasza córka chce przyjść już na świat, i to jak najszybciej, bo poród bardzo szybko się zaczął.

- Cholera jasna... – Złapałem się za głowę, próbując pospieszyć w niej swoje procesy myślowe. – Musimy zawieźć ją do szpitala i...

- Obawiam się, że możemy nie zdążyć. Trzeba odebrać poród tutaj.

- Co? – Cassandra niemal wykrzyczała, a ja wtedy dostrzegłem, że jest przerażona i po jej policzkach spływają już łzy spowodowane bólem. – Nie pisałam się na to, że będę rodzić w domu. Miałam rodzić w klinice.

- Uspokój się, to nic nie da.

- Jak mam się uspokoić? Boję się.

- Zaufaj mi, dobrze? Wiem, co robię i wiem, że nie zdążymy zawieźć cię do szpitala w tą pogodę. Na ulicach jest za dużo śniegu, by szybko znaleźć się w szpitalu.

- Co się dzieje? Już się zaczęło? – Usłyszeliśmy głos Cindy i wtedy dostrzegłem, że stoi w drzwiach.

- Najwyraźniej. Zadzwoń po pogotowie, będę potrzebował wsparcia. Może zdążą dojechać – polecił blondynce Liam, a ona od razu chwyciła za telefon.

- Przecież nikt nie dojedzie tu przez tą zamieć...

- Ale dzwoń! – wydarł się, przez co wszyscy zamilkli.

To prawda, Londyn nawiedziła pierwsza od wielu lat duża zamieć śnieżna i teraz też do mnie docierało, jak poważna była sytuacja, mimo że na miejscu był lekarz. Sam ogród sporo nam przysypało i zdołaliśmy wyjść jedynie na taras, a co dopiero może się dziać na ulicach.

- Widzę, że nasza córka wybrała niezwykły moment na przyjście na świat. – Głęboko przełknąłem ślinę, próbując się jakoś wewnętrznie pozbierać.

- Nie pomagasz! – Cassandra nieoczekiwanie krzyknęła na mnie i musiałem się opamiętać.

Cindy po rozmowie z dyspozytorem potwierdziła jedynie nasze obawy, że pogotowie nie dotrze tu za szybko, bo ulice są po prostu nieprzejezdne. Dlatego Liam szybko zorganizował potrzebne rzeczy i w moment wcielił się w rolę ginekologa na tą jedną noc. Dziękuję siłom wyższym, że dziś wziął sobie wolne i tu jest, bo wolę nie myśleć, jak sami mielibyśmy odebrać poród.

Myślałem, że wszystko potoczy się szybko, jednak okazało się, że kompletnie się na tym nie znam. A niby byłem na zajęciach w szkole rodzenia... Mijała godzina za godziną, imprezę przerwano, Cassandra wiła się coraz bardziej z bólu i płakała, że nie da rady, a karetki wciąż nie było. Widziałem, jak szatynka jest już zmęczona i cierpi w każdej sekundzie, a ja nie mogłem niczego zrobić, aby jej pomóc, oprócz mojego wsparcia. Zapomniałem o Bożym świecie, byłem skupiony jedynie na tym, co tu i teraz. Każdy skurcz i wysiłek szatynki przynosił nadzieje, że to może już, ale to był naprawdę trudny proces i już podziwiałem moją narzeczoną za jej wytrwałość i walkę, które czułem za każdym razem, gdy mocno zaciskała rękę na mojej dłoni, niemal ją miażdżąc i wbijając w nią swoje paznokcie. Nie miałem serca, by powiedzieć, że to sprawia mi ból, bo wiedziałem doskonale, że ją boli o wiele, wiele bardziej, i pewnie nawet nie byłem w stanie sobie tego wyobrazić. Przede wszystkim dlatego, że musiała rodzić bez jakiegokolwiek znieczulenia, bo warunki domowe nie pozwalały na dużo, gdy nie było sie na to przygotowanym. Bardzo jej współczułem, mogłem się tylko domyślać, jaki był to trud.

O piątej nad ranem wszystko ostatecznie dobiega końca. W pierwszy dzień nowego roku na świat przychodzi Mikayla Tomlinson. Nasza mała Miki powoduje, że nasze serca rosną. Zostałem ojcem.

 

***