*Cassandra*
Spędzam kolejną godzinę w szpitalu, ale jestem
najszczęśliwsza. Czuję, jakby to uczucie miało mnie rozsadzić. Jestem mamą. Ja
naprawdę jestem mamą. Nie myślałam, że kiedyś będzie mi to dane, ale stało się
i nie liczy się nic poza tym, nic poza naszą córeczką. Teraz ona jest
najważniejsza i nie wyobrażam sobie być z dala od niej.
- Jest taka malutka – szepnął Louis, leżąc wraz ze
mną na szpitalnym łóżku. Pomiędzy nami, w białych śpioszkach i różowej
czapeczce spała spokojnie nasza Miki i już teraz czułam, że będzie kochanym
maleństwem.
- Ma twoje oczka, wiesz? – zapytałam, delikatnie
łapiąc dziewczynkę za jej rączkę. – Widziałam, gdy ją karmiłam. Tak samo
błękitne.
- Za to uśmiech po tobie. Włoski tak samo. Z ich
ilością wygrywa chyba na całym oddziale – odpowiedział cicho, powodując tym, że
się roześmiałam. To była prawda, ma tak dużo ciemnych włosków na główce, jakby
miała już kilka tygodni, a nie godzin.
- Jest piękna – westchnęłam, przyglądając się
córeczce, po czym spojrzałam na Louisa i zauważyłam, że się we mnie wpatruje.
- Jesteś bardzo dzielna i silna, wiesz o tym,
prawda? Jesteś bohaterką, że pomogłaś przyjść jej na świat – pochwalił mnie, w
dalszym ciągu szepcząc.
Uśmiechnęłam się lekko, bo wciąż, pomimo kilku
godzin snu, byłam dość zmęczona. Poczułam, jak Louis całuje mnie w czoło i od
razu zamknęłam oczy.
Nie spodziewałam się, że urodzę dwa tygodnie przed
terminem i w dodatku w domu. Miałam rodzić w prywatnej klinice trzynastego
stycznia, a mała wolała jednak pojawić się
na świecie pierwszego dnia nowego roku. Zabrano nas obie, wedle
procedur, do szpitala na obserwację i natychmiast po szybkich badaniach
zasnęłam na jakiś czas. Dochodzi wieczór i jeśli wszystko będzie dobrze, to już
jutro albo i pojutrze wyjdziemy ze szpitala. Louis był tu z nami odkąd karetka
nas przywiozła i podobnie jak ja, zasnął w międzyczasie, gdy wrócił z domu z
torbą z rzeczami i ubraniami dla nas. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak
dumnego jak dzisiaj. Chyba każdej napotkanej na korytarzu pielęgniarce albo
innemu rodzicowi powtarza, że właśnie został ojcem. To, że to dziewczynka,
cholernie go cieszy i chyba nic nie jest go w stanie rozzłościć w najbliższym
czasie.
- Będę ją rozpieszczał i będzie miała najlepszego
tatę na świecie.
- Zapomniałeś o mnie? – wymamrotałam, powstrzymując
śmiech.
- Nie zapomniałem. Mamę ma już najlepszą – odparł, a
ja natychmiast otworzyłam oczy.
Zrobiło mi się ciepło na sercu, słysząc miłe słowa.
Nie odpowiedziałam już, ale wtulając policzek w poduszkę, nie potrafiłam ukryć
szerokiego uśmiechu, który wpłynął na moje usta.
Leżeliśmy w ciszy, nieustannie patrząc na naszą
kruszynkę, która co chwilę poruszała rączkami ściśniętymi w piąstki. Nie
potrzebowaliśmy rozmawiać, oboje wiedzieliśmy, co siedzi w głowie każdego z
nas. Targały nami jeszcze silne emocje, wszystko było bardzo świeże, a taką
radość trudno było wyrazić słowami.
W pewnym momencie ktoś nagle zapukał w szybę, na co
od razu przeniosłam w tamtą stronę wzrok. Dostrzegłam, że za szkłem na
korytarzu stoją Tristan wraz z Kelly i Harry z Cindy. Louis machnął do nich
ręką, by weszli do sali, jednak ja nie miałam siły, żeby jeszcze się podnieść.
Wszystko mnie bolało, ale czuję, że po porodzie jestem w stanie przeżyć już
każdy ból. Dotarło do mnie, że jednak nie ma rzeczy niemożliwych po czymś
takim.
Jeszcze niedawno była u nas moja mama z rodzeństwem,
chłopaki też na chwilę, a jutro do Londynu przyjedzie rodzina Louisa. Wszyscy
chcą poznać tą małą istotkę, jest cudowna, nie zamieniłabym jej za nic w
świecie.
- Wygonią w końcu kogoś z nas z oddziału za ilość
osób odwiedzających jedno dziecko. – Zaśmiał się Louis, siadając, gdy do sali
weszły dwie pary.
- My tylko na chwilę i zaraz zmykamy – szepnęła
Cindy, podchodząc bliżej.
Kiwnęłam głową, zmuszając oczy do tego, by pozostały
otwarte i by nie zasnąć za moment.
- Idę po kawę, zaraz wrócę. – Louis odgarnął włosy z
mojej twarzy, zwracając tym moją uwagę na siebie. – Kupić ci coś do picia albo
do jedzenia? Przespałaś obiad to może skoczę na dół do baru po coś?
- Tylko wodę – odparłam cicho. – I może jakąś
kanapkę.
- Pewnie. Zaraz jestem z powrotem. – Pocałował mnie
przelotnie w czoło i za moment znikł na korytarzu.
- Jak się czujesz? – zapytała Kelly, siadając
ostrożnie na miejscu na łóżku, które wcześniej zajmował Louis.
- Na razie dobrze. – Przetarłam palcami oczy i
poprawiłam kocyk na śpiącej córeczce.
- Wyczerpana, co? – zapytał Harry, opierając się
łokciami o ramę łóżka.
- Bardzo. – Zaśmiałam się.
- Przynieśliśmy ci trochę owoców, jakbyś potem
zgłodniała. – Cindy uniosła wyżej siatkę, po czym położyła ją na szafce.
- Jacie, jaka malutka – jęknął z rozkoszą Harry,
przyglądając się naszej Miki.
- Niezłą niespodziankę wam zrobiła w nocy, co? –
zapytał tym razem Tristan, a ja pokręciłam z rozbawieniem głową.
- Wygląda na to, że lubi wielkie wejścia. –
Spojrzałam czule na moje maleństwo i już sobie wyobrażałam, jaka będzie w
przyszłości. – Sorry tylko, że zniszczyliśmy wam sylwestra.
- Daj spokój, nie ma tematu. To maleństwo miało
pierwszeństwo. – Harry wskazał dziewczynkę palcem, opierając policzek na jednej
dłoni. Było widać, jak rozpływa się nad Miki i trochę mnie bawiło, że tak
emocjonalnie do tego podchodzi jako nasz przyjaciel.
- Cindy, ty płaczesz? – usłyszałam głos Tristana, a
potem spojrzałam na blondynkę, która rzeczywiście ocierała łzy.
-To tylko... ja po prostu bardzo cieszę się, że
układacie sobie wspólnie życie. Długo czekałam na to, by Louis był szczęśliwy. Jesteście
dla niego wszystkim i... Boże, tak dobrze widzieć w końcu ten uśmiech u niego i
wiedzieć, że wy jesteście jego powodem. – Cindy objęła się ramionami i
uśmiechnęła się przez łzy, a zaraz Harry podszedł ją przytulić.
Nie odpowiedziałam na to, nie potrzebowałam. Byłam
szczęśliwa i niczego więcej nie pragnęłam. Spełniło się moje marzenie. Teraz
pora na głębsze poznanie tej istotki.
***
*TRZY TYGODNIE PÓŹNIEJ*
Kocham każdy kolejny dzień spędzony z moją córeczką.
Nie chcę przegapić żadnej chwili, jestem z nią w każdym możliwym momencie i mam
wrażenie, że to jeszcze mało. Czuję niedosyt, mimo że nie zostawiam jej samej
na dugo, jeśli już to robię; chyba że śpi. Czekam na jeszcze tyle pięknych
momentów, które wiem, że nadejdą w mgnieniu oka, bo mała szybko rośnie. Jest
taka piękna i taka grzeczna. Nie myślałam, że będzie przesypiać większość nocy,
prawie w ogóle nie trzeba do niej wstawać. Jedynie budzi się wcześnie rano, ale
jestem w stanie to przetrzymać, bo Louis dużo mi pomaga. Bardzo się
zaangażował, mimo że wiele czasu spędza teraz w firmie, bo ja jestem na urlopie
macierzyńskim i nie pracuję za dużo, dlatego wraz z Tristanem musieli przejąć
moje obowiązki. Planuję wrócić do firmy, gdy mała podrośnie i pracować po pół
tygodnia, ale na razie jeszcze nigdzie się nie wybieram. Wiem, że chłopaki
dobrze sobie radzą i nie mam, o co się martwić. Co więcej, sytuacja w moim
przedsiębiorstwie poprawiła się o wiele, więc nie mam już powodów do niepokoju.
Skupiam się na wychowaniu mojego maleństwa i to ona jest teraz priorytetem.
Mam rozstępy po ciąży. Jasne blizny pozostały mi na
udach, na piersiach i brzuchu. Nienawidzę ich, za wszelką cenę usiłowałam się
ich pozbyć, ale nie wyszło. Są jednak mało widoczne i nie rzucają się za bardzo
w oczy, to mnie pociesza. Mój narzeczony mówi mi, że z nimi jestem tak samo
piękna jak i bez nich, i powtarza mi to ilekroć przeglądam się w lustrze i
skanuję, jak moje ciao wraca powoli do pierwotnych rozmiarów. Czyli codziennie.
Nie pozostaje mi nic innego, jak w końcu uwierzyć mu w te słowa i jakoś nauczyć
się żyć z tymi niedoskonałościami. W ostateczności, gdy mój kompleks pogłębi
się za bardzo, skorzystam z zabiegu laserowego i może choć wtedy moja samoocena
odrobinę się poprawi.
Uhonorowaliśmy z Louisem narodziny Miki w całkiem
oryginalny sposób, a przynajmniej mam nadzieję, że nie jest to typowe i nie
powtarzamy bardzo czyjegoś pomysłu. Wytatuowaliśmy sobie oboje linię rytmu bicia
serca Mikayli – on blisko serca, a ja w zgięciu łokcia po wewnętrznej stronie.
W ten sposób będziemy mogli mieć ją blisko już zawsze, bez względu na to, co
przyniesie przyszłość. Jest naszym oczkiem w głowie i teraz nie wyobrażam już
sobie, aby nie było jej wśród nas. Może nie była planowana, ale na pewno długo
wyczekiwana i z radością powitana. Zmienia nasze życie, tworzymy jedną rodzinę
i jest tym małym elementem łączącym w mojej mentalnej układance, dzięki której
czuję, że w całości wkroczyłam w dorosłość i już nie ma odwrotu.
Karmiłam Miki w jej pokoiku i myślałam o tym, jak
bardzo to imię do niej pasuje. Taka nasza mała myszka. Zawsze nią będzie.
Obserwowałam, jak łapczywie je i nie mogłam się nadziwić, jaki ma apetyt. Nie
wydziwia i pije mleko z piersi, ale też to z butelki, jak teraz, co jest mi
bardzo na rękę – najczęściej wtedy, gdy to Louis ją karmi.
Po kilku chwilach zauważyłam, że małej już za dużo
mleka i zaczęła się krztusić. Szybko odstawiłam butelkę i położyłam Miki na
ramieniu, twarzą do podłogi, lekko stukając w jej plecki. Kiedy jednak to nie
pomagało, a ona z trudnością łapała powietrze, przeraziłam się nie na żarty i
zaczęłam krzyczeć pomocy, nie przerywając czynności, która i tak nie dawała za
wiele.
- Co się dzieje? – Do pomieszczenia nagle wpadł
wystraszony Niall, a ja spojrzałam na niego, nie wiedząc, co robić.
- Zawołaj Liama, błagam! Szybko! – krzyknęłam
zrozpaczona i nie minęło nawet pięć sekund, kiedy usłyszałam, jak przebiega
przez korytarz i woła o ratunek.
Zaczęły mi się trząść ręce i boleć serce, bałam się,
że coś zrobiłam źle i teraz konsekwencje dotkną moje dziecko, które jest
całkiem bezbronne. Czekałam jak na ścięcie, gdy do pokoju wbiegł w końcu
przyjaciel, a tuż za nim Louis i kilku innych chłopaków.
- Pomóż, zakrztusiła się za bardzo i się dusi! –
Zaczęłam płakać i nie zauważyłam, kiedy Liam zabrał ode mnie dziewczynkę i
ułożył ją sobie na ręku buzią do dołu, uderzając ją w tył, tak jak ja przed
chwilą. Wtedy dostrzegłam, że jej twarzyczka zsiniała i automatycznie zrobiło
mi się słabo.
- O Boże – wyszeptałam, łapiąc się szafki, jednak
szybko zabrakło mi gruntu pod nogami.
Ktoś mnie złapał i posadził na fotel, a ja tylko
patrzyłam na moją córeczkę, która teraz walczyła o oddech. Wydawało mi się, że
mija nieskończenie wiele minut i że już nie ma szans; że ją stracę i wtedy
udało się. Wypluła mleko z buzi i zaczęła płakać w niebogłosy, a ja od razu
wyciągnęłam do niej tęsknie ręce. Obraz miałam zamazany przez zgromadzone w
moich oczach łzy, ale widziałam, jak zostaje podana mi do rąk, a Louis klęka
przy nas.
Przytuliłam ją z całej siły, jednocześnie uważając,
by jej nie uszkodzić i popatrzyłam na Liama, który chwilowo oparł się ręką o
łóżeczko, głęboko oddychając.
- Dziękuję. To musiała być moja wina, gdy ją karmiłam.
Nie wiedziałam, co się...
- To się zdarza – uciął Liam.
- Powinnam bardziej uważać i...
- Nie zrobiłaś niczego źle, to dziecko.
- Ale zaczęła się dusić...
- Cassandra, to się zdarza – powtórzył głośniej, a
ja już nie odpowiedziałam, tylko głośniej zapłakałam, tuląc do siebie drobną
istotkę.
Czułam dłoń Louisa na swoim udzie, a potem
usłyszałam, jak prosi chłopaków o wyjście. I kiedy tak się stało, bariera
emocji pękła także w nim. Zaczął płakać, przytulając nas obie i dopiero wtedy
zdałam sobie sprawę z tego, jak roztrzęsiona jestem.
- Moje maleństwo – wyszeptał, całując Miki w główkę,
a ona powoli zaczynała się uspokajać.
- Mogliśmy ją stracić, mo...
- Cicho – przerwał mi Louis, ocierając łzy i nie
spuszczając wzroku z dziewczynki. – Zaraz zaśnie, porozmawiamy za chwilę –
dodał łagodnie i poczułam, jak kładzie dłoń na mojej. Od razu moje serce
zwolniło do normalnego tempa, a oczy na moment się zamknęły, co utwierdziło
mnie tylko w tym, że niebezpieczeństwo już minęło.
Nie wiem, ile minęło czasu, ale wystarczająco,
żebyśmy we troje się uspokoili, a mała przestała płakać i zasnęła. Szatyn
wysunął mi ją delikatnie z ramion i ułożył w jej łóżeczku, a potem mnie
pociągnął za rękę i zmusił tym do wstania.
Wyszliśmy z pokoiku dziecięcego, a on pokierował nas
do naszej sypialni, gdzie wiedząc, że musimy pogadać o tym, co się wydarzyło,
na nowo wybuchłam niekontrolowanym płaczem. Zsunęłam się po ścianie na podłogę
i sama zaczęłam wyć jak dziecko, wkładając dłonie we włosy i mocno za nie
ciągnąc.
- Uspokój się. – Louis złapał mnie za ramiona, kiedy
krztusiłam się już łzami. – Cassandra.
- To moja wina...
- To nie jest twoja wina, rozumiesz?
- Karmiłam ją i bardzo się zakrztusiła... Widziałeś,
jak zsiniała? Gdyby nie Liam to...
- Ale wszystko skończyło się dobrze.
- Nie potrafię się nią opiekować...
- Co? Co ty pieprzysz? Radzisz sobie świetnie.
Jesteś najlepszą mamą, takie rzeczy się zdarzają.
- I zdarzyło się akurat mi – zaszlochałam, ciągnąc
za swoje włosy. – Nie potrafiłam jej pomóc, mogła się udusić...
- Cassandra...
- Skrzywdziłabym własne dziecko...
- Niczego nie zrobiłaś źle. Niech to do ciebie w
końcu dotrze – powiedział twardo.
- To dlaczego sam płakałeś?
- Bo się przestraszyłem, jasne? – Uniósł
niebezpiecznie głos, jakby chciał przywołać mnie do porządku.
Spojrzałam więc ostrożnie na niego.
- To nasza córka, to dziecko, dlatego się bałem.
- Bo...
- Nie obwiniam cię o nic, słyszysz? Czy
powiedziałem, że to twoja wina? Cassandra, popadasz w histerię – stwierdził, a
to podziałało na mnie jak uderzenie w twarz i na chwilę zamilkłam. Zaraz jednak
ponownie po mojej twarzy polały się łzy i wtedy szatyn wstał z podłogi i
opuścił sypialnię, i zorientowałam się, że musiał po prostu już nie wytrzymać.
To on znosił moje humory i mój ciągły szloch przez
ostatnie prawie dwa lata. I widocznie teraz przelała się szala. Jak nie
płakałam przez ciążę, to przez problemy w firmie albo drobne rzeczy, albo, gdy
oboje byliśmy na krawędzi życia. Jeszcze pół roku temu szlochałam co kilka dni,
czasem bez powodu. Nie znam nikogo, kto płakałby tyle, co ja i to tylko
pokazuje, jak popieprzona jestem i jak nie da się ze mną wytrzymać. Jestem
jakaś niestabilna emocjonalnie, a siedzę w kryminalistyce. Przecież to jest tak
absurdalne. Tyle lat w gangu powinno nauczyć mnie w końcu zimnej krwi, a
zamiast tego jest coraz gorzej. Myślałam, że to zajęcie wypierze mnie z
wszelkich emocji, a stało się odwrotnie. Co ze mnie za przestępca?
Poczułam szturchanie w ramię i kiedy otworzyłam
oczy, ujrzałam klęczącego z powrotem Louisa obok. W rękach trzymał szklankę z
wodą i tabletkę. Popatrzyłam na to nieufnie.
- Co to? – zapytałam cicho. Wciąż towarzyszyły mi
spazmy płaczu.
- Nie możesz znowu się uspokoić. Weź to. Pomoże ci,
zaśniesz.
- Nie chcę spać.
- Chcesz. Musisz się wyciszyć.
- Nie chcę psychotropów. Muszę być przy Miki...
- Mikayla śpi. Zajmę się nią, gdyby się obudziła.
Proszę, weź to. Nie chcę, żebyś cały dzień to przeżywała, twoja psychika nie
wyrobi. Jesteś roztrzęsiona, a oboje wiemy, że teraz sama się nie uspokoisz.
Posłusznie wzięłam pigułkę do ust i popiłam wodą,
rozumiejąc, że może rzeczywiście na obecną chwilę jest mi to potrzebne. Nie
minęło nawet dziesięć minut, gdy powieki zaczęły mi ciążyć, a ja odpłynęłam.
***
Obudziłam się dopiero popołudniu. Od razu poczułam,
że coś jest nie tak, słyszałam, że w domu jest jakieś zamieszanie. Kiedy
otworzyłam oczy, zobaczyłam, że w sypialni stoi pięć walizek, a na podłodze
leży sterta dokumentów. Nie wiedziałam, co się dzieje i niemal natychmiast
usiadłam na łóżku. Usłyszałam, jak w garderobie ktoś się tłucze, a potem
dostrzegłam, że Louis wchodzi do sypialni z kolejną torbą, na co moje oczy
niemal nie wypadły z orbit.
- Co ty robisz? – zapytała, zrywając się na proste
nogi, a wtedy on musiał zorientować się, że już się obudziłam i przelotnie na
mnie spojrzał. Widziałam jednak w tych oczach zdenerwowanie, roztargnienie, ale
jednocześnie coś na kształt koncentracji i pewności w wykonywanych
czynnościach.
- Wylatujemy do Stanów – odparł pospiesznie, pakując
nasze laptopy w torby.
- Co? Nie wspominałeś, że...
- Nie lecimy na żadne wakacje – natychmiast uciął, a
ja zamilkłam i analizował w głowie, co się dzieje.
- Powiedz, że to nie to, co myślę – powiedziałam z
mocno zaciśniętym gardłem, a on zaprzestał swoich ruchów i zaraz odwrócił się
ku mnie.
- Przykro mi. Próbuję was ratować, Harry załatwia
pilota do naszego odrzutowca, reszta też się pakuje.
- Ale co się dzieje? – zapytałam głośniej,
podchodząc do niego bliżej, na co on najpierw nabrał w płuca ogromnej ilości
powietrza, a dopiero potem odpowiedział.
- Dzwonił Nick, żeby nas ostrzec...
- Mój były? – zapytałam zaskoczona, a on kiwnął
głową.
- Jones jednak żyje. Oszukał wszystkich, nawet ludzi
z własnego gangu. Nie wiadomo, jak, ale przeżył, nikt o tym nie wiedział. Chcą
napaść na nasz dom i nas pozabijać, musimy uciekać.
- Co takiego? – wyszeptałam, siadając z powrotem na
łóżko i patrząc tępo w ścianę.
- Nie ma czasu, Cassandra. Chcą to zrobić po
północy, kiedy mielibyśmy spać. Nick opóźnia to na ile może, żebyśmy zdążyli
wyjechać. Samo to, że nas poinformował daje nam wiele.
- Spakowałeś wszystkie nasze ubrania?
- Większość. Resztę spakujemy, gdy starczy czasu.
Teraz pomóż mi. Trzeba ubrać Miki. Zabierz jej najważniejsze rzeczy i tyle, ile
ich zdołasz. Trzeba jeszcze zebrać resztę dokumentów firmowych i naszych
osobistych, wszystkie nasze kosztowności, biżuterię, pieniądze...
- Nie możemy zatrzymać się w naszym penthousie?
- Przykro mi, ale przecież wiedzą o tamtym miejscu.
– Wyrzucił bezradnie ręce w górę. – Stamtąd cię porwali.
- Skąd znają nasz adres?
- Nie mam pojęcia, ale ten system bezpieczeństwa na
nic się zda, jeśli faktycznie chcą nas zabić. Dopadną nas i poza domem.
- Tylko to możemy zrobić? – zapytałam rozpaczliwie,
wyjmując z szuflad ważne rzeczy.
- Muszę myśleć o was – o tobie i Mikayli. Tu chodzi
o bezpieczeństwo naszej córki, więc w grę wchodzi tylko ucieczka. Nie mogę
ryzykować walką, kiedy z nami jest małe dziecko.
- Ten alarm w
rezydencji kilka tygodni temu nie włączył się przypadkowo, mam rację?
Zamilkł i już znałam odpowiedź. Załamałam ręce i
pospieszyłam w głowie procesy myślowe, co powinnam spakować.
- Wtedy naprawdę niczego podejrzanego nie było na
monitoringu. Musieli jakoś to obejść, ale domyślam się, że alarm włączył się,
bo ktoś z nich był na posesji.
- Nie wierzę w to, co się dzieje... – wymamrotałam.
– O której mamy lot?
- Jak najszybciej. Im prędzej się spakujemy, tym
szybciej polecimy. Mamy czas do dwudziestej drugiej.
- Chłopaki też z nami lecą? Cindy?
- Dotrą do nas potem. Na razie się pakują i ich
rzeczy dotrą innym samolotem. Niektórzy z nich prawdopodobnie zostaną i
przeniosą się do hotelu. Nie każdego z nas Jones chce dorwać.
- I teraz, po tym wszystkim, mamy zostawić Londyn i
ten dom? Niedawno wyremontowany pokoik dla dziecka, nasze firmy?
- Cass, tak się czasem dzieje... – odpowiedział
cicho, spuszczając głowę. – Mi też przykro, bo ciężko na to pracowałem, ale nie
wybiorę dóbr materialnych ponad rodzinę. Wy jesteście na pierwszym miejscu.
Może wyjdzie tak, że dom zostanie nietknięty, nie wiem... naprawdę trudno mi
teraz coś powiedzieć.
- Gdzie będziemy tam mieszkać? W Nowym Jorku? W LA?
- W LA, mojej dawnej rezydencji.
- Z której też musieliście kiedyś uciekać? –
zapytałam spanikowana, a on nagle rzucił jakąś teczką.
- Na pewno jest tam teraz bezpieczniej niż tu. Nie
będą wiedzieć, że jesteśmy w Stanach. Jeśli Nick będzie z nami w kontakcie to
nic nam tam nie grozi.
- A co z naszymi rodzinami?
- Lottie zrozumie, moi rodzice jakoś to przyjmą.
Chociaż będą źli, że nie powiedziałem im, że znowu przenoszę się za ocean.
- A co ja mam powiedzieć mojej mamie, do cholery? Że
uciekamy z kraju? Że jesteśmy w niebezpieczeństwie?
- Lepiej jej nie okłamuj. Nie zdążysz nawet się
pożegnać, więc domyśli się, że to ma coś wspólnego z gangiem. Może nas
odwiedzić wraz z twoim rodzeństwem w Stanach – zaproponował.
- I znowu zostawię wszystko na głowie Jake’a! –
krzyknęłam, zaczynając płakać. – Zostawiam mamę, brata, siostrę, dom, firmę,
przyjaciół i nie wiem nawet, na jak długo. Świetnie!
- Przeniesiemy siedziby firm do Stanów, filiami
tutaj może nadzorować Tristan, na pewno odwiedzą nas tam i w razie czego zajmą
się twoją rodziną.
- Rozumiesz, jak popieprzone życie mamy? Ciągle
będziemy tak uciekać teraz?
- Nie mamy wyboru. Mi też nie jest lekko – odparł
cicho. – Nigdy tego dla was nie chciałem.
***
Stoję w środku nocy na pokrywie londyńskiego
lotniska. Stoję obok naszego prywatnego odrzutowca, czekając, aż nasze bagaże
zostaną załadowane i nie mogę powstrzymać łez. Na rękach trzymam moją córkę
owiniętą ciasno w koc, by chronić ją przed silnym wiatrem i mimo że wiem, że
muszę wsiąść zaraz do samolotu, tak bardzo tego nie chcę. Nie chcę opuszczać
Londynu, nie bez pożegnania, a muszę. Dla naszego bezpieczeństwa. Przytłacza
mnie to, że za jakieś dziesięć godzin będziemy już w Stanach i nie
poświęciliśmy nawet doby na tą przeprowadzkę. Wszystko dzieje się
spontanicznie. Przyjęłabym to jakoś do wiadomości, gdybyśmy to planowali, ale
nie... Louis podjął decyzję o ucieczce w bardzo szybki tempie i kierował się
jedynie bezpieczeństwem naszej córeczki.
Zdołaliśmy spakować dużą część naszych rzeczy.
Resztę mamy zamiar dokupić albo ktoś nam je dośle. Głęboko wierzę przy tym, że
dom nie zostanie zdemolowany. Za dużo wspomnień z nim się wiąże. To tam urodziła
się Mikayla. Nie myślałam, że będziemy musieli opuszczać to miejsce.
- Boże, Miki jest jeszcze taka malutka, a my już musimy
z nią uciekać. Nie chcę, by miała takie dzieciństwo – odezwałam się, gdy podszedł
do nas Louis. Objął mnie w pasie, a potem pocałował dziewczynkę w czoło, poprawiając
czapeczkę na jej główce.
- To dla jej dobra, wiesz o tym. Tutaj jest na obecną
chwilę za duże ryzyko, że ktoś ją skrzywdzi. To niemowlę, nie odczuje przeprowadzki
tak bardzo jak my.
- Obiecaj, że tu wrócimy. – Popatrzyłam na niego zrozpaczona,
oczekując potwierdzenia, a on od razu przytulił mnie do swojej piersi.
- Obiecuję. Gdy tylko będzie to możliwe – przyrzekł,
a ja w to uwierzyłam.
- Panie Tomlinson, jesteśmy gotowi do lotu – usłyszałam
głos pilota i już wiedziałam, że nie ma odwrotu.
Żegnaj Londynie... Dałeś mi nowe życie, a teraz gra rozpoczyna
się od początku. Po raz kolejny...
***
Koniec tomu 1.
- ciąg dalszy nastąpi
TOM KOLEJNY ZOSTANIE OPUBLIKOWANY ZA KILKA MIESIĘCY, PRAWDOPODOBNIE JESZCZE W TYM ROKU. O TYM, GDZIE I KIEDY, POINFORMUJĘ NA TYM BLOGU
/Perriele rebel