22 września 2018

ROZDZIAŁ 13. 'SEKRET, KTÓRY ZNASZ'


*Cassandra*

- Cassandra? - usłyszałam za plecami znajomy głos i zamarłam.
   Nick. Moje serce przyspieszyło. Jesteśmy przyłapani?
   Powoli zdjęłam ręce z szyi Tomlinsona i nim zdążyłam się dobrze odwrócić, zobaczyłam, że Louis sięga do tyłu. Okręciłam się o 180 stopni i zobaczyłam Nicka, jego ciemne włosy, lekki zarost i to spojrzenie, w którym kiedyś się zakochałam. Kiedyś.
   Wszystko na nowo odżyło. Przełknęłam ślinę i już miałam się odezwać, ale przerwał mi Nick, stojący na przeciw mnie.
Żartujecie sobie? - zapytał.
   Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, o co mu chodzi. Popatrzyłam na Louisa i wtedy zobaczyłam, że celuje w niego bronią. Co, kurwa?!
- Nie! - krzyknęłam, łapiąc za spluwę i celując ją ku ziemi. - Odbiło ci, Tomlinson?! - naskoczyłam na niego.
- Jeśli nas widział, powinienem go zabić. Wygada wszystko policji. Chcesz do końca życia nie wyjść z więziennej celi?
- Popieprzyło cię – stwierdziłam. - Nick nic nie powie.
- Tak? Pewna tego jesteś w 100%? Bo ja jakoś nie bardzo.
- Co niby miałbym zobaczyć? - odezwał się mój były.
- Louis, zostaw nas na chwilę samych, załatwię to – poprosiłam.
   Popatrzył na mnie ze złością wymalowaną w oczach i odezwał się dopiero po chwili milczenia.
- Pospiesz się. Wszyscy już wrócili, powinniśmy się zmywać – powiedział i wsiadł do furgonetki.
Odetchnęłam głęboko i przetarłam dłońmi twarz.
- To twój chłopak? - usłyszałam zaraz i spojrzałam na mężczyznę przede mną.
   Dlaczego muszę znów go widzieć po tym cholernym miesiącu? Jakby po prostu nie mógł zniknąć z mojego i tak popieprzonego życia. Po co mi on w tym momencie?
- Chłopak? - Parsknęłam śmiechem, nie dowierzając w to, co mówi. - Posrało cię czy jak?
- Nigdy nie mówiłaś do mnie w ten sposób – odparł urażony.
- To musisz mi wybaczyć, bo przez 1 miesiąc wiele mogło się zmienić. Ja też – odpowiedziałam zdenerwowana.
- Co ty tu robisz? W tym stroju, z bronią i... przed bankiem? - popatrzył na budynek za mną. - O cholera, ty znowu...
- Tak, znowu – przerwałam mu ostro. - Jestem w gangu i tobie nic do tego. Nie sądzę, byś chciał się zadawać z przestępcą. Och, przepraszam! Przecież ty chodzisz z przestępcą!
- Dlaczego znów do tego wróciłaś?
- A dlaczego by nie? Pomyślmy. Jestem sama, nie mam co robić, gdy wracam do domu, Kelly jest w Stanach, potrzebuję pieniędzy... Mam wyliczać dalej czy ci wystarczy?
- Nie musisz mnie traktować w ten sposób, Cass – powiedział, a we mnie aż się zagotowało. Jakim prawem mnie tak nazywa?!
- Spieprzaj z tym swoim: Cass! Nie rozumiesz, że nie jesteśmy już razem?! Sam mi to dobrze wytłumaczyłeś!
- Nie krzycz.
- Będę robić, co mi się podoba i nie zabronisz mi! Dlaczego ty w ogóle jesteś w Londynie? Czekaj... Georgia cię rzuciła i znów próbujesz mnie ujarzmić, tak? Po moim trupie – prychnęłam.
- Nie rzuciła mnie, przeprowadziliśmy się tu.
- Że co?! - Otworzyłam szeroko oczy. - O nie, nie, nie...
- Cassandra, nie chcę się z tobą kłócić. - Podszedł do mnie bliżej, a we mnie na nowo zapłonęła złość.
- Odejdź ode mnie – syknęłam i na szczęście się odsunął. - Co ty robisz w tym miejscu o tej porze?
- Wyszedłem się przejść, musiałem o czymś pomyśleć.
- Jeżeli wygadasz policji, że mnie tu widziałeś bądź jakąkolwiek osobę tu obecną, to obiecuję, że cię znajdę i nie patrząc na konsekwencje zabiję z zimną krwią. Wbrew tego, co nas niegdyś łączyło.
- Nic nie powiem. Nie zamierzam. - Uniósł ręce. - Chcę cię tylko o coś zapytać.
- Mów, bo nie mam czasu. - Skrzyżowałam ręce.
- Czy... przemyślałaś kwestię tego, by... wciąż się przyjaźnić?
- Przyjaźnić? Z tobą? Popieprzyło cię! - krzyknęłam. - Jak mogę przyjaźnić się z kimś, kto wielokrotnie mnie zdradzał? - dodałam zdławionym głosem. Już dłużej nie wytrzymywałam, wszystkie emocje złączyły się we mnie i chciały jak najszybciej wybuchnąć.
- Przepraszam... - powiedział cicho.
- Przepraszasz? - wyszeptałam, a po moim policzku ściekła pojedyncza łza. - Ja cię kochałam. Jak mogłeś mi to zrobić? Jak... Boże, byłam taka głupia. A najgorsze jest to, że zdążyłam cię już zapomnieć. Było trudno, a ty znów musiałeś się pojawić. - Rozpłakałam się.
- Cassandra... - Znów się zbliżył i położył dłonie na moich ramionach.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknęłam we łzach. - Nie chcę cię już więcej widzieć! Jesteś kłamliwym dupkiem! Żałuję, że straciłam ponad dwa lata przy tobie!
- Ale ja tego nie żałuję! - teraz on się uniósł.
- Spieprzaj ode mnie, Nick. Spieprzaj raz na zawsze! - krzyknęłam i nie czekając na nic więcej z jego strony, wsiadłam do furgonetki.
   Gdy usiadłam i zamknęłam za sobą drzwi, zobaczyłam, że obok siedzi Tomlinson. Świetnie! Cudownie! Czy ja zawsze muszę lądować koło niego? Tylko na niego spojrzałam i na nowo się rozpłakałam. Oparłam czoło o chłodną szybę i zasłoniłam pół twarzy dłonią.
Hej, mała. - Poczułam dłoń szatyna na swojej nodze. - Co jest?
- Zostaw mnie – wyszlochałam zduszonym głosem. - Zostaw...
- To był twój były? - zapytał ostrożnie, a ja pokiwałam głową, tylko na to się zdając. - Przykro mi...
- Nie doniesie na nas policji – powiedziałam z trudem.
- Nie miałem zamiaru o to pytać – westchnął. - Jak... się czujesz? - zapytał z lekkim zawahaniem.
   Przeniosłam zamglony wzrok na niego, ale przez łzy nie mogłam zobaczyć jego miny. Po co mu wiedzieć jak się czuję?
- A jak się mam czuć? - jęknęłam. - Zdradzał mnie wielokrotnie z tą samą laską, która przyjęła mnie do poprzedniego gangu.
- Z tą rudą z mojego roku? - zapytał zdziwiony.
- Tak. - Pokiwałam głową.
- Zawsze była z niej niezła żmija – mruknął, ale nie skomentowałam jego słów.
- Do tego on chce się przyjaźnić i... Boże, po co ja ci się żalę? - zapytałam samą siebie zduszonym głosem. Oparłam głowę o oparcie i głęboko odetchnęłam.
- Ej. - Szturchnął mnie w kolano. - Czasem dobrze jest się komuś wygadać – powiedział łagodnym głosem. - Nie zawracaj sobie głowy takim kretynem – dodał, a ja się zaśmiałam.
- To ciebie nazywałam kretynem, kretynie. - Śmiałam się.
   Sprawił, że na moje usta wkradł się uśmiech. Jak to jest możliwe?
- Widzę, że wciąż nazywasz. - Parsknął śmiechem i zwiesił głowę na moment.
- Dlaczego ja się dzięki tobie śmieję? - zapytałam z uśmiechem, wycierając łzy rękawem kurtki.
- A dlaczego by nie? To chyba dobrze.
- Nigdy nie pomyślałabym, że sprawisz, że będę się śmiać.
- Może to czas, by zapomnieć o tym, co było i cieszyć się tym co teraz? - zapytał, patrząc na mnie rozpromieniony.
- Pamiętasz? - Popatrzyłam mu w oczy, a oddech mi przyspieszył.
- Ale co?
- Nie... już nie ważne. - Pokręciłam głową.
   Zdałam sobie sprawę z tego, że on nie pamięta tego, czego ja nie chcę pamiętać. Mogłoby być odwrotnie, ale jednak to ja cierpię całe życie.
- Znowu jesteś smutna – westchnął. Przewróciłam oczami.
- A nawet jeśli, to co? - mruknęłam pod nosem.
- Wiesz co? Jestem skłonny oddać ci moją część łupu, by widzieć częściej u ciebie uśmiech – zaproponował.
- Nie zrobisz tego. - Pokręciłam głową. - Nie opłaci ci się. Za bardzo na tym stracisz – stwierdziłam fakty.
- A chcesz się przekonać, że zrobiłbym to? - Uniósł prawą brew, a ja westchnęłam.
- Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy?
- Masz piękny uśmiech, chciałbym widzieć go częściej, jeśli teraz będę musiał cię regularnie znosić.
- To ja będę musiała znosić ciebie – wskazałam go palcem.
- Aż tak zły jestem? - Przekręcił na bok głowę, szeroko się uśmiechając.
- Flirtujesz ze mną? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Co? Nie. - Wybuchł śmiechem. - Skoro już musimy się przyjaźnić, to możemy chociaż być dla siebie mili.
- Aha, czyli jednak chcesz się przyjaźnić. - Złapałam go za słówko.
- Nigdy nie powiedziałem, że nie chcę.
- Ja wywnioskowałam inaczej z twoich wypowiedzi.
- Głupia jesteś. Jesteś świetną kobietą.
- To w końcu jestem świetna czy głupia? - Uniosłam brwi, zagryzając dolną wargę. Uwielbiam się z nim droczyć.
- Nie denerwuj mnie, Miller – odparł, ale na jego ustach wciąż tkwił szeroki uśmiech. Co się z nami porobiło...?


***

   Wróciliśmy z akcji nieco po 1. w nocy. Do 2. zeszły mi sprawy u Tomlinsona. Trzeba było oddać im cały sprzęt, a oni liczyli pieniądze. Gdy w końcu je wyliczyli, rozdzielili na kilka nierównych części, a ja dostałam, ponad 250 tysięcy. Oczywiście bez części Louisa. Nie wiem, po co proponował, że odda je mi. Spokojnie wystarczy mi moja część, bez żadnych dodatków.
   Do domu wróciłam więc przed 3. i od tej godziny znów użalam się nad sobą, ale tym razem z moim ukochanym winem. Od 3:00, jest... 8 rano. Nieźle się zabawiłam. Tylko dlaczego nie skończyłam jeszcze pierwszej butelki? Ot, pytanie dnia. Może dlatego, że sporą część czasu tylko myślę?
   Siedzę przy ukochanym oknie, jak zwykle oglądam z góry ludzi na dole i jak mam to w zwyczaju, światła wszędzie są pogaszone. Ale straciłam swój mrok, bo z 2 godziny temu nastał świt, słońce wzeszło. A jakim cudem ja jeszcze nie zasnęłam? Przecież nie spałam od przeszło 24 godzin, a nie jadłam od ponad 12. Jak to możliwe, że ja jeszcze żyję przy tym winie? Już dawno powinnam zemdleć z powodu braku snu, ale jak widać, mój organizm jest zadziwiający. Aż wystarczy pozazdrościć.
   Upiłam mały łyk ciemnego trunku i odstawiłam kieliszek na podłogę. Moje zamiłowanie do wina jest wręcz ogromne. Piję głównie to i nie wiem, jak to możliwe, że wszyscy, jeśli proponują mi alkohol, to tylko wino. Ale o nim nie będę już dłużej rozprawiać.
    Od tych 5 godzin myślę nad swoim jakże pojebanym życiem. Zaproponowano mi przyjaźń. A dokładniej zaproponowało mi to dwóch mężczyzn, z którymi mam 2 różne przeszłości. Od jednego przyjęłam przyjaźń, od drugiego zdecydowanie nie mogę. Dlaczego muszę to ja stać nad takim wyborem? Ach, zapomniałam, od zawsze tak było.
   Nie mogę wybaczyć Nickowi. Nie, po prostu nie i już, i nie zrobię tego. Każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo, nikt nie chciałby zdrady ze swojej drugiej połówki. A co do Tomlinsona... Hm, chyba jednak znaleźliśmy jakąś nić porozumienia i próbujemy się dogadać. O dziwno, to nawet wychodzi. Co więcej, ja się śmiałam i to szczerze dzięki niemu. To nie był ironiczny śmiech, to był jak najbardziej prawdziwy śmiech. Chyba po prostu zrzuciłam w kąt to, co się działo w przeszłości i w pewnym sensie mu wybaczyłam. Tylko teraz pytanie: jak długo wytrzyma ta nasza przyjaźń? Nie będę obstawiać ani na nic liczyć. Niech się dzieje, co ma się dziać. Pierwszy raz w życiu.
   Pozostaje pytanie, kim jest ta Natalie. Ale uznałam, że nie będę o to pytać, więc dotrzymam tej obietnicy. Wiedziałam, że nie jest skory do tego, by mi o tym powiedzieć. Widziałam, że było mu trudno, gdy próbował mi wyjaśnić, dlaczego tak mnie nazwał. Nie wymagam niczego od niego i chyba na obecną chwilę nie potrzebuję żadnych wyjaśnień na ten temat. Powie, jak będzie gotowy, ja to wiem. Teraz tylko czekać, co wyjdzie z tej naszej przyjaźni. To będzie dla nas ogromna próba, by znów nie stać się wrogami i nie odzywać się do siebie tylko wtedy, gdy jedno ma do tego drugiego jakąś sprawę.
   Potrzebuję gdzieś się wyrwać. Mam dość siedzenia sama w penthousie. Dobra, sama z winem. A może przeniosę się na whiskey? Ale nie mam w domu whiskey... Może ukradnę Tristanowi? Muszę kiedyś to zrobić. A tymczasem, Cassandra, załatw sobie kogoś do towarzystwa albo po prostu weź się upij, raz i na porządnie.
   Chwyciłam za telefon leżący przy mnie i wybrałam numer swojej rodzicielki. Przyłożyłam telefon do ucha, a głowę do okna, oczekując na odebranie połączenia. Chyba aż tak bardzo pijana nie jestem. A przynajmniej mam nadzieję, że tego nie wyczuje.
- O Boże, córeczko, dlaczego dzwonisz tak rano? Coś się stało? - usłyszałam jej zaniepokojony głos i strzeliłam sobie w myślach w czoło. Kurwa, jest 8 rano. Gratuluję, Cassandra. - Nie możesz spać
- Nie, mamo, obudziłam się wcześniej – skłamałam. - Wiem, że jest niedziela i zwykle o tej porze nie wstaję. Zadzwoniłam, bo zapomniałam, że jest rano. Mogę zadzwonić później, jak jeszcze śpisz. To nic ważnego – zaczęłam tłumaczyć.
- Nie, nie, nie spałam. Wstałam trochę wcześniej i robię śniadanie. To o czym chciałaś ze mną porozmawiać, słonko?
- Jesteście w Londynie, prawda? - zapytałam, zamykając oczy.
- Tak, jesteśmy i nigdzie się nie wybieramy.
- Czyli będziecie przez kolejne kilka dni? - upewniłam się.
- No jasne, że będziemy. A co się dzieje? Dlaczego pytasz?
- Ja... Mamo, mogę wieczorem do was przyjechać? Na kilka dni.
- Kochanie, oczywiście, że tak! - krzyknęła uradowana, a ja uśmiechnęłam się do siebie. Tęsknię za nimi, mimo że mieszkamy w tym samym mieście.
- W takim razie wieczorem przyjadę – potwierdziłam.
   Muszę odetchnąć, wziąć kilka dni wolnego w firmie i spędzić w końcu czas z rodziną. W końcu muszę oderwać się od swojego życia.

***

   Przyjechałam do mamy, Jake'a i Maddie wczoraj wieczorem. Moje rodzeństwo miało niezłą niespodziankę, bo mama, jak to nasza mama, nic im nie powiedziała, by sprawić im przyjemność. Jak Maddie mnie dorwała, to nie puszczała już do momentu aż poszła spać. Stęskniła się za mną, tak jak ja za nimi. Akurat przez moją pracę i obowiązki nie mamy tej szansy, by spotykać się częściej, nawet jeśli wszyscy mieszkamy w Londynie. Ale nie od dziś wiadomo, że Londyn to ogromne miasto.    Widujemy się rzadko, na szczęście oni to rozumieją, a przynajmniej mama i Jake, bo Maddie jest jeszcze przecież dzieckiem. Jak na swój wiek i tak jest bardzo mądra. Wie, że jej siostra ma bardzo dużą firmę, co łączy się z dużą pracą.
   Aktualnie pomagam rodzicielce posprzątać po obiedzie, co jest okazją do rozmowy.
Jak tam w firmie? - zapytała, myjąc jeden z talerzy.
- W firmie... jest dobrze – skłamałam, by nie zawracać jej głowy jeszcze swoimi problemami. Ma własne, których i tak ma za dużo, jak każdy człowiek. - Mamy masę nowych projektów do zrealizowania. Tristan wkurza się na mnie, bo zawalam go robotą. - Zaśmiałam się, zbierając brudne sztućce.
- To może nie powinnaś zostawiać go samego w firmie – zaniepokoiła się mama, a ja ponownie się zaśmiałam.
- Nie, przejdzie mu. Zawsze ma do mnie jakiś interes, poza tym bardzo mi pomaga. Kelly poleciała do Stanów, więc i tak nie ma co robić. - Wzruszyłam ramionami. - A co? Chcesz się może tak szybko mnie pozbyć?
- Ciebie? Nigdy, kochanie! - Podeszła do mnie i uściskała. - Jesteś moją pierworodną córeczką i zawsze znajdę dla ciebie czas. Możesz być u nas ile chcesz i pamiętaj, że jestem twoją mamą i jestem z ciebie bardzo, bardzo dumna – powiedziała, całując skórę za moim uchem.
- Kocham cię – odpowiedziałam cicho.
- Ja ciebie też, skarbie. Ja ciebie też. - Poklepała mnie po plecach. - A skoro już mowa o miłości, jak tam układa ci się z twoim przystojnym Nickiem? - zapytała, odsuwając się ode mnie z szerokim uśmiechem, a mi momentalnie do oczu napłynęły łzy.
- Mamo, nie... - zaczęłam zduszonym głosem, a ona to zauważyła.
- Ej, Cassie, co się stało? - Złapała mnie za rękę, a ja odwróciłam wzrok, by nie zobaczyła moich łez. - Kotku?
- Rozstaliśmy się – odpowiedziałam krótko, a po mojej twarzy spłynęły łzy i moja mama to też zobaczyła.
- Przecież tak dobrze wam się układało. Co się stało? Skrzywdził cię? - zapytała zaniepokojona, gdy wstrząsnął mną nieopanowany płacz.
- Zdradzał mnie, mamo – odpowiedziałam zdławionym głosem, a ona ponownie porwała mnie w ramiona.
   Musiałam w końcu komuś się wyżalić, a to jest moja mama, powinna znać prawdę. Nawet tą okrutną.
- Boże, tak mi przykro. - Położyła na mojej głowie jedną z dłoni. - A miałam o nim tak dobrze wyrobione zdanie... Myślałam, że zostanie moim zięciem.
- Tak, ja też mamo – odparłam, uspokajając się. - Nie chcę już o tym rozmawiać. - Oderwałam się od kobiety, ścierając ze swoich policzków łzy.
- Nie musisz, do niczego cię nie zmuszam. - Pogładziła mnie po plecach. - Chcesz moje ciasto z galaretką? - zapytała po chwili, na co się zaśmiałam.
- Pewnie, mamo. Tylko skończmy to sprzątać – wskazałam na brudne naczynia obok nas.
- Moja silna dziewczynka – podsumowała i wróciła do zmywania naczyń, a ja do ich zbierania.
- Mamo, zauważyłaś pewnie, że Maddie ślicznie śpiewa, prawda? - zagadnęłam, gdy odstawiałam stosik naczyń na blat.
- O tak – zgodziła się.
- Aa... co sądzisz o tym, by po wakacjach zapisać ją do szkoły muzycznej? - zapytałam, przygryzając dolną wargę, a ona przerwała swoje zajęcie i spojrzała na mnie.
- Bardzo bym chciała, ona zresztą pewnie też, ale wiesz sama, że...
- Za wszystko zapłacę – przerwałam jej nagle. - Nie musisz martwić się o pieniądze.
- Nie chcę cię obciążać takim kosztem...
- Nie obciążasz – zaprzeczyłam. - Wiesz przecież, że wam pomogę. Zawsze. Poza tym naprawdę chcę to zrobić. Ona ma niezwykły talent. Szkoda by było, gdyby się zmarnował.
- Tak, pewnie masz rację.
- Tylko powiedz, czy się zgadzasz. O nic innego nie proszę.
- A mam jakiś inny wybór w tej sytuacji? - Uśmiechnęła się do mnie, a ja niesamowicie się ucieszyłam i znów ją przytuliłam.
- Będzie taka szczęśliwa. - Zaśmiałam się.
   Usłyszałam dzwonek swojego telefonu, przez co byłam zmuszona odsunąć się od mamy.
- Odbierz, może to coś ważnego – powiedziała do mnie.
   Pokiwałam głową i wyjęłam z tylnej kieszeni swoich jeansów iPhone. Nie patrząc, kto dzwoni – odebrałam.
- Cassandra Miller – powiedziałam radośnie, podchodząc do okna. Usiadłam na parapecie i patrzyłam na mamę oraz jej poczynania.
- A tu Louis Tomlinson – usłyszałam śmiech po drugiej stronie. Przewróciłam oczami i mimo, że był to Tomlinson, uśmiech nie schodził mi z twarzy. - Mam nadzieję, że jesteś w Londynie.
- W Londynie jestem, ale w domu już nie.
- W firmie? - zapytał, a ja parsknęłam śmiechem. - Czyli nie... W takim razie gdzie?
- U mamy i rodzeństwa. Dlaczego pytasz?
- Hmm... A masz czas, by się wyrwać czy raczej nie da rady?
- A co? Na randkę chcesz mnie zabrać czy jak? - Zaśmiałam się i zobaczyłam, że mama patrzy na mnie znacząco. Od razu pokręciłam szybko głową, dając jej do zrozumienia, że tak czy inaczej nie mam chłopaka i jak na razie nie będę mieć.
- Żartujesz sobie? Ciebie już popieprzyło? - usłyszałam, a mój entuzjazm znikł. 
- Ej, to nie było miłe – mruknęłam urażona.
- Sorry, chciałem ci tylko dać do zrozumienia, że się z tobą nie umówię. Nie licz na nic więcej niż ta przyjaźń.
- To wciąż nie było miłe. - Przewróciłam oczami. - Ale mów, po co dzwonisz – westchnęłam.
- A masz czas, żeby wyskoczyć? Bo jeśli nie...
- No mów – ponagliłam go. - Mam.
- W takim razie, zabiorę cię gdzieś, o czym gadasz niemal od samego początku. Pokażę ci, że ci ufam – powiedział tajemniczo, a ja się wyprostowałam.
- Czyli gdzie? - Uniosłam brew zainteresowana.
- Dowiesz się na miejscu. Jedziesz? Masz jedyną szansę.
- Okeej... Ale musisz po mnie przyjechać, bo nie chce mi się jechać do ciebie, ani w ogóle dziś kierować.
- Nie ma sprawy. Tylko wyślij mi adres. Zaraz będę jechać – odpowiedział.
- Już wysyłam. - Rozłączyłam się.
   Weszłam w wiadomości i wpisałam adres domu, w którym byłam.
- Ciasta? - usłyszałam mamę. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że stoi z tacą w rękach.
- Emm... Ale tak szybciutko. - Uśmiechnęłam się znad telefonu.
   Jak to możliwe, że spędzam tak dużo czasu z Tomlinsonem?

***

   Od jakiś ponad 10 minut jadę u boku Tomlinsona do tego 'tajemniczego' miejsca. I ani na sekundę nie znika ode mnie ta ciekawość. Naprawdę nie mam pojęcia, gdzie on mnie zabiera. Nie mam nawet małego punktu zaczepienia, o jakie miejsce może chodzić. Powiedział, że to jest coś, o czym gadam od samego początku, ale ja naprawdę nie wiem. Przecież nawijam o wielu rzeczach. Jak mam spamiętać je wszystkie? Mógłby dać chociaż jakąś małą podpowiedź, a nie trzyma mnie w takiej niepewności.
- Nie powiesz mi, prawda? - westchnęłam i spojrzałam na niego spod przymrużonych oczu.
- No jasne – odpowiedział, dalej patrząc na drogę.
- Powiesz? - Wyłupiłam na niego oczy. Czy to możliwe, że jednak to zrobi?
- No jasne, że nie – uściślił, szeroko się uśmiechając, a ja mruknęłam. - A coś ty myślała? Że powiem ci, gdzie zmierzamy? - Parsknął śmiechem. - Mowy nie ma.
- Coś ty taki dobry humor masz dziś, co? - zapytałam go z ironicznym uśmiechem.
- Takie życie, przyzwyczajaj się. Raz dostajesz od niego z liścia, a raz...
- Zdecydowanie wiele razy dostaję od niego z liścia – przerwałam mu.
- Bywa i tak. - Wzruszył ramionami. - A teraz mam prośbę. - Zdjął prawą rękę z kierownicy i sięgnął do schowka między nami. Wciąż patrząc przed siebie, wyjął czarny materiał i podał mi go. - Załóż – nakazał.
- Co to jest? Po co mam to zakładać? - Zmarszczyłam czoło.
- Bandana – westchnął. - Załóż na oczy.
- Ale po co, się pytam. - Tkwiłam przy swoim.
- Boże, kobieto, chcę zdradzić jedną z moich cholernych tajemnic, więc załóż to i nie kłóć się ze mną, bo zaraz zrezygnuję z tego wszystkiego i zawrócę – powiedział ze złością. - Proszę cię – wycedził przez zęby.
- Dobra – fuknęłam. - Nie wiedziałam, że jesteś wierzący – dodałam, zabierając od niego czarny materiał.
- Jestem, ale nie praktykuję. Myślisz, że kogoś takiego jak ja – wskazał na siebie palcem – wpuścił by ktoś do kościoła? Bo ja uważam, że nie.
- Mnie też by nie wpuścili. - Wzruszyłam ramionami. - Poszłabym jeden raz, tylko na swój ślub i... Czekaj, coś ty powiedział?
- Kiedy? - zapytał oschle.
- Powiedziałeś, że chcesz wyjawić mi swoją tajemnicę?
- Trzeba było słuchać. - Uśmiechnął się do mnie.
   Głęboko odetchnęłam i uniosłam bandanę do oczu, aby za chwilę zawiązać ją z tyłu głowy.
Widzisz coś?
- Nope – zaprzeczyłam.
- Na pewno?
- Na pewno – westchnęłam.
- I dobrze – odparł po chwili.
- Czy to naprawdę jest konieczne?
- Tak – odpowiedział krótko.
- To ma oznaczać, że dojeżdżamy, tak?
- Bystra jesteś.
- To wiem i bez twoich stwierdzeń – fuknęłam. Założyłam ręce na piersi i oparłam głowę o zagłówek. Wypada mi tylko, by czekać na to, aż stąd wyjdę.
   Po kilkunastu minutach usłyszałam, jak samochód gaśnie i jak Louis zatrzaskuje drzwi ze swojej strony, więc odpięłam pas. Mam nadzieję, że tu po mnie przyjdzie. Nie ruszałam się w oczekiwaniu aż się pojawi i Bogu dzięki! Jednak po mnie wrócił.
- Daj rękę – powiedział, więc wysunęłam w jego kierunku dłoń, którą po chwili złapał. - Będę cię prowadził, więc nie powinnaś się wywalić – dodał i usłyszałam, jak znów trzaska drzwiami i zamyka pilotem auto.
- Chyba nie bardzo ci ufam – odparłam niepewnie, a on westchnął.
- Robię to właśnie po to, byś mi zaufała. - Objął mnie w pasie. Aha, czyli tak się bawimy? Pogięło cię, gościu.
- Och, czyżby?
- Chodź i nie gadaj. - Pociągnął mnie do przodu.
   Szliśmy i szliśmy, aż w końcu nas zatrzymał. Zdjął ręce z mojego ciała i poczułam jak zdejmuje mi bandanę. Gdy już pozbył się ciemnego materiału, mnie oślepił jasny blask słońca.
- Nie odwracaj się.
- A co jest za mną? - Uniosłam jedną brew.
- Teraz mnie posłuchaj, ok? - Nie spuszczał ze mnie wzroku, więc pokiwałam jedynie głową. - Powierzam ci bardzo ważną dla mnie tajemnicę, więc jeśli czujesz, że tego nie udźwigniesz i się komuś wygadasz, możemy się zawrócić. Rozumiesz? - znów zapytał i znów pokiwałam głową. - Dobrze. To jest oznaka tego, że ci ufam. Liczę na to, że nikomu tego nie zdradzisz.
- Okeej...
- Musisz przysiąc – powiedział śmiertelnie poważnie.
- Dobrze, przysięgam – westchnęłam.
- Za tobą jest moja firma. Odwróć się i zobacz – wskazał za mnie.
   Serce zabiło mi mocniej. Na serio to robi? To nie może być możliwe. Obróciłam się i zobaczyłam monumentalny, przeszklony budynek, wydawać by się mogło, że kończył się w chmurach, na którym widniało srebrne logo... nadgryzionego jabłka.
   Firma Apple. O cholera...

***


07 września 2018

ROZDZIAŁ 12. 'DLATEGO WSZYSCY JESTEŚMY ZWYCIĘZCAMI'


*Cassandra*

   Sobota, rano, mój dzień znów rozpoczął się w firmie. Zaczynam popadać w swoją własną rutynę. Naprawdę chyba nie mam co robić w domu, że siedzę tutaj coraz częściej. Gdyby chociaż Kelly wróciła ze Stanów, to poszłybyśmy gdzieś, a tak siedź, człowieku, w firmie z Tristanem.
   A no tak, przecież ja mam jeszcze Tristana do dyspozycji. Chociaż on! Wykorzystam go.Częściowo. Przynajmniej po to, by mieć do kogo się odezwać. Dlaczego my nawet w sobotę tu siedzimy? Połowa pracowników ma wolne, ja też bym mogła, ale jak widać wychodzi odwrotnie. Nie mam co się dziwić. Prawie zawsze wszystko działa na nie moją korzyść, by choć trochę mnie wkurzyć.
   Zamknęłam klapę laptopa, posortowałam papiery leżące na biurku i wstałam z siedzenia, podciągając swoje czarne spodnie i poprawiając błękitną koszulę. Podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie, by ocenić pogodę, patrząc na ludzi na dole. Nie pada na razie nic, nie wieje, a ludzie chodzą bez kurtek, czyli zimno nie jest. Taka pogoda może być. Wróciłam do biurka i wzięłam z niego swoją niedużą torebkę. Założyłam ją na ramię i wyszłam z gabinetu. Na korytarzu były pustki, nie widać było wielu pracowników, a w moim zasięgu była tylko moja sekretarka. Podeszłam do jej miejsca pracy i oparłam się łokciami o kontuar przed biurkiem. Popatrzyłam na nią lekko znudzona, nic się nie odzywając, a gdy dostrzegła moją obecność, podniosła głowę.
- Coś się stało, pani Miller? - zapytała zaniepokojona. Musiałam wyglądać głupio tak na nią patrząc. Ale nie twierdzę, że jestem mądra. Mogę tak mówić innym ludziom, ale jest odwrotnie.
- Jordyn... czy ja mam dziś jeszcze jakieś spotkanie? - zapytałam.
- Zaraz sprawdzę. - Wzięła do rąk gruby zeszyt i przewróciła w nim kilka kartek. - Jedno. Dopiero o 15:30, odnośnie tego nowego projektu dla hotelu 'Corona' – odpowiedziała po chwili.
   Spojrzałam na zegarek za nadgarstku. 12.
- To pierwsza rozmowa z nimi, tak? - spytałam, a ona przytaknęła. - To do omówienia będą podstawowe informacje. Nie sądzę, by trwało więcej niż 2 godziny. Ale teraz wychodzę, jakby coś się działo. Tristana też prawdopodobnie nie będzie. Jest u siebie, prawda? - Wyprostowałam się i wskazałam na drzwi znajdujące się parę metrów dalej.
- Tak, właśnie wyszedł od niego jeden z naszych klientów – wytłumaczyła.
   Pokiwałam głową, że rozumiem i ruszyłam w stronę biura mojego zastępcy. Wyciągnę go stąd i oboje weźmiemy sobie coś od życia, a nie siedzimy tylko w komputerach. Przynajmniej zaczerpniemy świeżego powietrza. Nie wierzę, że to ja go stąd wyciągam. To on jako starszy powinien to robić.
   Zapukałam do drzwi i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź z jego strony, weszłam do środka i oparłam się o framugę drzwi, krzyżując ręce na piersiach.
- Ooo, Tristan – przywitałam się z nim śpiewająco, a on słysząc mój jakże przecudowny głos podniósł głowę znad jakiegoś projektu i popatrzył na mnie ze sztucznym uśmiechem.
- Tak, szefowo? - zapytał, dając mocny nacisk na ostatnie słowo.
   Przewróciłam oczami i zamknęłam za sobą drzwi.
- Nie mów do mnie: szefowo, bo czuję się dziwnie staro – jęknęłam, siadając przed jego biurkiem.
- A jak mam do ciebie mówić? Jestem twoim podwładnym. - Parsknął śmiechem. On to uwielbia się ze mną drażnić.
- Nieważne – ucięłam. - Co tam masz? - Sięgnęłam po kartkę leżącą przed nim i zobaczyłam projekt domu. - Dla kogo to?
- Dla tego miliardera – westchnął, a ja odszukałam w głowie wygląd otyłego mężczyzny, wypchanego po brzegi forsą.
- Na kiedy?
- Na za tydzień. W sumie to nic pilnego, niedługo powinienem to skończyć. - Oparł się wygodniej o oparcie fotela.
- To skoro tak – odłożyłam papier z powrotem – to zbieraj manatki i się stąd wynosimy.
- Co? - Zmarszczył czoło i popatrzył na mnie jak na idiotkę.
- Wiem, że ty, tak jak i ja, masz dość siedzenia non stop w tym miejscu, Tris.
- Może i mam. - Wzruszył ramionami. - Do czego zmierzasz?
- Zmywamy się na obiad do baru 'U Angelo' – wyjaśniłam, a on przetarł twarz dłońmi.
- Oj, Cassandra – westchnął.
- No, co znowu? Jordyn wie, że wychodzimy. I tak nie mamy co robić i wątpię, byś coś dzisiaj jadł.
- A ty nie masz na pewno nic do roboty? - Uśmiechnął się, unosząc jedną brew.
- No mówię, że nie. Ty się o mnie nie martw, dobra? Gdybym miała, to bym do ciebie nie przyłaziła – odparłam, a on się na mnie patrzył, powstrzymując śmiech. - Dobra – skapitulowałam. - Może i coś mam, ale ja się muszę wyrwać z tego miejsca. Zrozum to. Siedzę tu cały czas. Odkąd rozstałam się z Nickiem, a Kelly wyjechała, nie mam z kim normalnie porozmawiać, bo ty też cały czas pracujesz. No weź, zrób to dla mnie – jęknęłam, wykładając głowę na jego biurku.
   Dlaczego on musi być takim perfekcjonistą i wciąż pracuje? Ale ja nie mogę narzekać na to, że jest złym pracownikiem, bo jest wyśmienitym.
- Dobra, wstawaj, Cass. - Poczułam, jak kładzie mi rękę na włosach i podniosłam głowę, a on już stał na równych nogach. - Zbieramy się stąd, bo to wszystko, co mówiłaś, to była najprawdziwsza prawda.
- Rany, Tristan! - pisnęłam z szerokim uśmiechem i skoczyłam do niego, a potem go przytuliłam. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję – powtarzałam jak mantrę.
- O matko, nie wiedziałem, że się aż tak ucieszysz. - Zaśmiał się.
- Ty nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę. - Odsunęłam się od niego.
- Masz jeszcze jakieś spotkanie czy już nie musisz dziś tu wracać? - zapytał, narzucając marynarkę na ramiona.
- Dopiero za ponad 3 godziny, ale to nowy klient, łatwo pójdzie.
- W takim razie – idziemy. - Objął mnie ramieniem w górze pleców.
   Uśmiechnęłam się tylko szeroko i oboje wyszliśmy z jego gabinetu. Przeszliśmy pustym korytarzem i wsiedliśmy do windy, a Tris wybrał numer '0', byśmy zjechali na sam dół.
- Idziemy do Angelo, tak? - zapytał dla pewności, wciąż obejmując mnie ramieniem. W szpilkach byłam od niego tylko niewiele niższa.
- Taak, jestem głodna jak wilk – odpowiedziałam, a on zaśmiał się na moje słowa.
   Zjawiliśmy się na dole, przeszliśmy do wyjścia i minęliśmy Andrew. Tristan już nie trzymał mnie tak blisko, gdy szliśmy chodnikiem i kiedy oślepiło mnie słońce, coś mnie uziemiło.
- Aaa, Tristan – zawołałam kilka kroków za nim.
   Odwrócił się w moim kierunku zaskoczony, a kiedy zobaczył, o co chodzi, roześmiał się gorzej niż zwykle. Natomiast ja próbowałam utrzymać równowagę, bo moja szpilka utknęła między płytami chodnika w niedużej dziurze i nie mogłam się ruszyć z miejsca.
- Ratuj – jęknęłam.
- I tak to jest gdziekolwiek z tobą wychodzić, Cass. - Podszedł do mnie rozbawiony i nachylił się, by wyciągnąć mnie z opresji.
   Oparłam dłoń na jego plecach, by się nie wypieprzyć, a on próbował wyciągnąć mojego buta, który tkwił wciśnięty w beton.
- Nie da rady. - Pokręcił głową. - Musisz go zdjąć, bo inaczej albo złamię ci tą szpilkę, albo będziesz tu tak uwieziona.
- Yh... - jęknęłam i wyjęłam swoją stopę z obuwia i zamiast postawić ją bosą na ziemi, stanęłam na jednej nodze jak bocian, cały czas trzymając się szatyna. - Ja zawsze mam takiego pecha, Tris.
- Wiem, Cass, wiem – mruknął, prostując się. - Proszę bardzo, pani Miller. - Podał mi szpilkę do ręki, a ja ustawiłam ją z powrotem na ziemi i nałożyłam na stopę.
- Dziękuję ci, panie Rivers – odpowiedziałam mu w ten sam sposób.
- Teraz uważaj, by znów nie wejść w dziurę, bo cię już nie uratuję.
- Uratujesz, uratujesz – powiedziałam, idąc dalej obok niego.
   Bar był jakieś 2 minuty stąd, więc już po chwili byliśmy na miejscu, ku uldze mojego burczącego brzucha.
- Skąd przekonanie, że cię uratuję? - zapytał, otwierając przede mną ogromne drzwi. - Może mi się nie zechce?
- Zechce, bo stracisz szefową, potem swoją posadę, a potem to w ogóle pracę i będziesz bezrobotny – odpowiedziałam, prowadząc nas do jednego ze stolików. Wybrałam ten, który nie był na widoku wszystkich ludzi, bardziej w rogu.
- To Kelly mnie utrzyma. - Wzruszył ramionami, zajmując miejsce.
   Zmrużyłam oczy, wieszając torebkę na oparciu krzesła i usiadłam na przeciw Tristana.
- A jak Kelly cię rzuci i nie będziecie małżeństwem?
- Aż tak źle nam życzysz? - Uniósł brew, odbierając kartę dań od kelnerki, która na sekundę do nas podeszła, by wręczyć nam tylko menu. - Myślałem, że nam kibicujesz.
- Bo kibicuję, w końcu mam być druhną. Ale wiesz, jak jest. Jedna głupia sytuacja ciągnie za sobą ciąg nie najfajniejszych zdarzeń – odpowiedziałam, przeglądając jadłospis.
-Też prawda – przytaknął.
- No i jaki masz z tego wniosek? - zapytałam.
- Że muszę cię zawsze ratować, bo inaczej zostanę i bez pieniędzy przy duszy i bez żony przy ołtarzu.
- O właśnie.
   Nastało kilka chwili ciszy, w ciągu której oboje wertowaliśmy kartę dań. W oczy wpadało mi wiele nazw potraw, a ja chyba w tej chwili wzięłabym cokolwiek, by nie być głodna.
- To co bierzesz? - zapytał po chwili.
- Naleśniki.
- To wszystko? Zwykłe naleśniki? Mówiłaś, że jesteś bardzo głodna.
- I...
- No tak – westchnął. - Mogłem się domyślić – dodał, a ja zachichotałam.
- I zapiekankę makaronową, a potem proponuję ciasto brownie na spółkę – powiedziałam, wciąż przypatrując się nazwom na kartkach.
- Okeej... to ja wezmę sobie... również zapiekankę makaronową i do tego... może weźmiemy sobie wino, co? - zapytał, a ja zerknęłam na niego i spotkałam się z jego wzrokiem.
- Nie – odpowiedziałam krótko.
- Nie? Dlaczego? - Zmarszczył brwi.
- Muszę być trzeźwa do końca dnia. Zaraz ci wyjaśnię.
- Dobra... To weźmiemy sobie po coli.
- I w tym jesteśmy zgodni – podsumowałam.
   Podeszła do nas znów ta sama kelnerka co przynosiła nam menu i w ciągu jednej minuty zebrała od nas zamówienia. A gdy od nas odeszła, przedtem informując, że nasze dania będą gotowe w ciągu 40 minut, Tristan popatrzył na mnie znacząco, żądając ode mnie wyjaśnień.
- No, to słucham. Co takiego ma się wydarzyć, że odmawiasz sobie lampki wina? - zapytał, krzyżując ręce na piersi. - Masz tylko jedno spotkanie dziś, a to jedynie lampka wina.
- To słuchaj uważnie, bo będę mówić cicho i nie zamierzam tego powtarzać – ostrzegłam go, a on pokiwał głową.
- Dziś, w nocy jest ta akcja z Tomlinsonem i nie chcę ryzykować, mając jakiś ułamek promila we krwi. Sądzę, że jemu też by to za bardzo się nie spodobało – wytłumaczyłam znacznie przyciszonym tonem.
- Ta z bankiem? - zapytał, odrobinę się prostując, a ja przytaknęłam. - Ale planujecie ją od jakiegoś miesiąca, nie miało być jej wcześniej?
- Potrzebowałam przygotowań. Poza tym dawno nie używałam broni, a i z moją formą nie było najlepiej.
- Ale teraz już jesteś dobrze przygotowana, tak? - spytał cały spięty.
- Tak. - Pokiwałam głową. - Bardzo dobrze.
- To w porządku. Nie chcę cię widywać przez kraty przez kolejne 10 lat. Wiesz, że nie pochwalam tego, co zamierzasz zrobić.
- Wiem, ale robię to dla firmy. Tylko nie mów o tym Kelly, nie wspominałam jej o tym już od dłuższego czasu, a jak się dowie to będzie i zła, i może dostać zawału.
- Bo się o ciebie martwi. Ja też.
- Nie musicie. - Popatrzyłam na niego przepraszająco. - To moje życie, nie zmienię już go. Moja przeszłość i tak wróci, już zawsze będę zamieszana w przestępstwa. To jest... to jakby było moje przeznaczenie. Uwielbiam to robić.
- Obiecaj mi coś, dobrze? - Złapał za moją dłoń leżącą na stoliku. - Bądź ostrożna, okej? Najbardziej jak się da.
- Będę. Zawsze byłam i zawsze będę. Tylko dajcie mi działać.
- To właśnie robię. Daję ci wolną rękę.

Tistan Rivers
***

*Louis*

    Wstawiłem do zmywarki pusty talerz po kolacji, który uprzednio przygotował Harry i sięgnąłem po swoją szklankę z wodą, by upić kilka łyków. Tak, Harry to nasz kucharz, zaraz po Cindy. Jak jej nie ma, to on cały czas gotuje. Jest naprawdę świetny w tym, co robi i całe szczęście, jeszcze nikt się nie otruł tym, co on przyrządza. Na razie.
   Ogólnie, kolacja była wcześniej, ale oczywiście coś musiało zatrzymać mnie w firmie i jem, a raczej jadłem, dopiero o tej porze. A Harry mnie tam zostawił i przyjechał do domu robić kolację. Dlatego jadłem ten posiłek tylko z Niallem, który dołączył do mnie parę chwil później, bo miał jakiś trening i również nie mógł się wcześniej urwać. I tak dobrze, że się jakoś wyrobiliśmy czasowo, bo jest już zapewne koło 11 w nocy i niedługo zaczynamy akcję z bankiem. Zapewne chłopaki zaczynają już przygotowania. I prawidłowo. Wszyscy znają zasady, jakie panują w gangu i nie muszę ściśle pilnować każdej rzeczy jako szef tego wszystkiego.
   Odstawiłem pustą szklankę na blat, chwyciłem ze stołu pomarańczę i oparłem się o mebel za mną, spoglądając na jedzącego Nialla i zaczynając obierać owoc. 
- I ty puściłeś go tak wcześnie z firmy? - zapytał zdziwiony blondyn, biorąc kawałek mięsa do ust. - Zwykle tego nie robisz. Co ci się stało, Tommo?
- Nic mi się nie stało. - Wzruszyłem ramionami. - Uznałem, że jeśli ma mi jęczeć nad uchem, niech idzie. A potem stwierdziłem, że pewnie nie ma nic normalnego w lodówce, więc niech wraca do domu, bo przydałoby się coś zjeść przed akcją – dodałem.
- I dobrze zrobiłeś – powiedział z pełnymi ustami. - Nie jadłem nic od rana, aż mi żołądek skręcało.
- Ale nie myśl sobie, że ja się o was martwię czy coś. - Wrzuciłem skórki po owocu do śmieci. - Ja myślałem głównie o sobie. - Wziąłem do ust kawałek pomarańczy.
- Znam cię na wylot, zdążyłem się domyślić.
- Nie było trudno, no nie? - Uśmiechnąłem się, żując.
- Oj, Tommo – westchnął. - Czasem myślę, jak cię oplotła wokół palca ta Nat...
- Nie! - przerwałem mu ostro nim zdążył dokończyć.
   Popatrzył na mnie z nad talerza, przerywając jedzenie.
- Ja... przepraszam, stary, zapomniałem się. - W oczach wymalowany miał strach połączony z rozpaczą. - To nie było zamierzone. Wiesz przecież, że... - zaczął się tłumaczyć, ale tak naprawdę nie o to mi chodziło.
   Nie jestem gotowy na to, by słyszeć to imię z czyiś ust. Liam, 2 tygodnie temu, na imprezie, był pierwszy, przekroczył granicę i o mało co mnie nie rozniosło. Teraz Niall o mały włos nie zrobił tego samego. I wiem, że w porównaniu z Liamem, blondyn nie robił tego umyślnie. Ale to wystarczyło bym wybuchł. Zawsze było tylko: nie. Zawsze słyszą ode mnie tylko to i nie jestem pewny, czy to kiedykolwiek się zmieni. Tylko: nie, działa, gdy ktoś chce wymówić to imię i każdy tylko próbuje mi coś wytłumaczyć, ale wszyscy wiemy, że to mi nie pomoże, a wszystko, co mówią wyleci mi między uszami. Nikt mi nie pomoże tutaj, nikt i to każdy widzi problem we mnie. A ja już wielokrotnie prosiłem, by nikt nie wymawiał tego imienia przy mnie. Niestety na marne, jest inaczej niż chciałbym.
- Zapomnijmy o tym, okej? - wykrztusiłem, przełykając dużą gulę w moim gardle. - Nie było tematu.
- Nie było – powtórzył po mnie, kiwając głową.
- Okej, to... ja pójdę już na strzelnicę, zobaczyć jak się sprawy mają. Niedługo powinna przyjechać Cassandra, to powiesz jej gdzie jestem. - Odepchnąłem się od blatu.
- Jasne. Chyba że skończę jeść nim przyjdzie – odparł cicho.
   Wyszedłem z kuchni i skierowałem się na sam koniec rezydencji, zjadając pomarańczę i wracając o niechcianych myśli o NIEJ. Nie mogę o niej myśleć, po prostu nie mogę. To wszystko dlatego, że Cassandra znów pojawiła się w moim życiu. W ostatnim czasie zaczynam żałować, że do tego dopuściłem, ale też nie chcę tracić z nią odnowionego kontaktu. Ogarnij się, Tomlinson! Nie myśl o NIEJ, bo spieprzysz akcję i spieprzysz swoje życie, i będziesz zniszczony. Tak, będę zniszczony i po moim życiu już wtedy nie zostanie nic.
   Otworzyłem ciężkie drzwi i wszedłem do środka. Minąłem salę z projektorem i znalazłem się obok strzelnicy. Zastałem już kilka pierwszych osób z gangu, a dalej, obok magazynku – Zayna przy ogromnej skrzyni oraz Harry'ego i Liama obok. Podszedłem bliżej, połykając ostatnie kawałki pomarańczy.
- Szefie, przywiozłem towar! - krzyknął Zayn, a na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- O, Mailk! Wierzyłem w ciebie! Dumny jestem! - Uniosłem ręce w geście uznania. Wrzuciłem do ust ostatni kęs owocu. - To teraz gadaj, jakim cudem udało ci się to wszystko odzyskać. - Złączyłem dłonie i podszedłem do otwartej skrzyni, w której zobaczyłem setki, jak nie tysiące małych woreczków z białym proszkiem i z dumy uśmiechnąłem się.
- A czy to ważne jak? - zapytał Zayn, a ja przeniosłem wzrok na niego. - Najważniejsze, że mamy je z powrotem, nie?
- Malik – powiedziałem ostrzegawczo. - Mów mi teraz jak na spowiedzi. Nie chcę trafić do pierdla, jak powiążą mnie z tobą. Też tu mieszkasz, nie zapominaj.
- Już niedługo – mruknął. - Sam mnie stąd wyrzucasz, pamiętasz?
- Jasne, że pamiętam. Mam was wszystkich już za dużo na głowie. Przyznaj, że ponad 15 osób w jednym domu to trochę dziwne, nie sądzisz? - Skrzyżowałam ręce na piersi.
- Ale to nie dom. Wszyscy wiemy, że to przypomina jakiś pałac. Poza tym mieścimy się nikt się tu nie ciśnie, więc dlaczego ci przeszkadzamy? - odezwał się Harry.
- Nie przeszkadzacie – westchnąłem. - Tylko to nie jest normalne, by 15 dorosłych facetów mieszkało razem. Poza tym sądzę, że powinniście w końcu stanąć na nogi na swoim miejscu, a nie korzystać z mojej uprzejmości.
- Dokładamy się do rachunków. To ci nie wystarcza?
- Dobra, wiecie co? Pogadamy o tym kiedy indziej. Mów, jak zdobyłeś narkotyki – wróciłem do tematu.
- Proste. - Wzruszył ramionami. - Szły do utylizacji. Zgłosiłem się, że mogę je sam zawieźć. Zgodzili się, więc po prostu je zabrałem – wyjaśnił Zayn.
- A jak dowiedzą się, że ich nie dostarczyłeś? - spytałem, unosząc jedną brew. - Co wtedy?
- Nawet jeśli, to nie mają dowodów. Policja w Londynie nie bardzo radzi sobie ze sprawami narkotykowymi.
- I mówisz to ty? - Popatrzyłem na niego jak na idiotę.
- Ja jestem wyjątkiem. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Zluzuj, Tomlinson. Nikt nawet nie podejrzewa kto może być z gangu. Jesteśmy bezpieczni z każdej strony.
- Mam nadzieję, że tak jest. - Pokiwałem głową.
- Ludzie, Miller dołącza do akcji! - usłyszałem głos Cassandry kilka metrów za plecami i mimowolnie się zaśmiałem. Może powinienem pomyśleć, że to ona coś brała? Definitywnie czasem zachowuje się jak naćpana.
- Witaj, nasza wspólniczko. - Odwróciłem się w jej stronę i momentalnie zamarłem.
   To nie była ona. To była ONA. Ciemne włosy w kucyku, skórzane, czarne spodnie i kurtka, ciemny t-shirt i glany na nogach. Taka jak za dawnych czasów, taka jak 2 lata temu, taka jaką ją znałem.


   Zabrało mi dech w piersiach, zrobiło mi się duszno. Nim się obejrzałem, moje nogi pokierowały mnie w jej kierunku. A gdy znalazłem się śmiertelnie blisko niej, nieświadomie uniosłem dłoń do jej policzka, by po chwili dotknąć.
- Natalie – wyszeptałem zdławionym głosem. Spojrzałem w jej oczy i zatonąłem, ulegając jej spojrzeniu.
- Nie jestem Natalie – usłyszałem, jak mówi wahając się. Poczułem dłoń na plecach, nie wiedziałem, co jest grane.
- Louis, to nie jest... - zaczął Harry, a ja jak poparzony zabrałem dłoń z jej policzka i odsunąłem się.
    Potrząsłem głową i spojrzałem na kobietę przede mną. To nie była ONA. Znów widziałem przed swoimi oczami Cassandrę. Ale... co się stało? Jak one dwie... Dlaczego się tu zjawiła?
- Cassandra? - zapytałem oszołomiony, szybko oddychając. Która z nich, do cholery, stoi w tej chwili przede mną? A jeśli wróciła do mnie? Czy to możliwe?
- T-tak – odpowiedziała, patrząc na mnie przerażona. - Louis, przykro mi, ale to ja, Cassandra. Nie jestem twoją dziewczyną ani...
- Nie mam dziewczyny – przerwałem jej niezbyt delikatnie, krzywiąc się zgorzkniale. - Ja... Po prostu o tym zapomnij, miałem zwykłe omamy i... to wszystko – próbowałem wyjaśnić.
- Najwyraźniej – odpowiedziała cicho.
   Odwróciłem się do niej plecami, głęboko oddychając. Zamknąłem oczy, by choć trochę ochłonąć.
- Louis, w porządku? - zapytał Liam, a ja otworzyłem oczy i pokiwałem głową. - To Cassandra – przypomniał mi szeptem.
- Wiem – odpowiedziałem cicho, patrząc w ścianę za nim. - Ja to już wiem, Liam – powtórzyłem spokojnie.
   Jak mogłem pomylić je obie? Przecież to niemożliwe. ONA już do mnie nie wróci. Co ja zrobiłem? Jak mam niby wytłumaczyć jej, że nazwałem ją całkiem innym imieniem? Przecież... Co ona mogła sobie pomyśleć? Zacznie zadawać pytania, prędzej czy później. Jestem idiotą! Jak mogłem ponieść się chwili i uwierzyć w to, co zobaczyłem? To, że są identyczne, nie znaczy, że są tą samą osobą. Jest mi wstyd. Jest mi wstyd i jestem zły na siebie za to, co zrobiłem przed chwilą. To nie powinno mieć nigdy miejsca. Nigdy. Dlaczego dotknąłem ją w taki sposób, jaki dotknąłem? To przecież była Cassandra, a z nią nic mnie nie łączy, oprócz współpracy. Miejmy nadzieję, że nie zrozumiała mojego gestu opacznie. Nie byłem sobą, a i ona była dla mnie kimś innym.
   Ale jak to możliwe, że je pomyliłem? Pierwszy raz zaszło to wszystko aż tak daleko. O wiele za daleko. A najgorsze w tym wszystkim to, że nie potrafię tego kontrolować. Robię to nieświadomie. Zwykle myliłem je tylko i wyłącznie w myślach, teraz doszły do tego czyny. Nie wierzę. Osobiście przeżyłem szok. Nie próbuję zgadywać, co ona mogła sobie pomyśleć. Ośmieszyłem się i upokorzyłem na jej oczach. Nie ma o niczym pojęcia, dlatego tak zareagowała, przestraszyła się, że mogę jej coś zrobić. Przecież nie jesteśmy razem, bym mógł robić coś takiego. A jednak... nie uderzyła mnie ani nic z tych rzeczy. Może jest wyrozumiała? Tak bardzo chciałbym powiedzieć jej o co w tym wszystkim chodzi. Ale nie mogę. Bo nie potrafię.
   Ostatni raz głęboko odetchnąłem i z powrotem odwróciłem się do wszystkich twarzą. Chłopaki patrzyli na mnie ze zmartwieniem i ze współczuciem, ale Cassandra stała już znacznie dalej ode mnie i nawet nie patrzyła w moim kierunku.
   Dlaczego jej to zrobiłem? Ona o tym nie zapomni.
- Co to jest? - zapytała po chwili milczenia, wskazując skrzynkę. Gdy nikt nie zdążył jej odpowiedzieć, sama zajrzała do jej środka. - Wy ćpacie? - Otworzyła szeroko oczy.
   Nie byłem w stanie jej nic odpowiedzieć. Nie w tej chwili, nie po czymś takim. Wciąż jeszcze nie bardzo wiem, jak do tego wszystkiego doszło.
- Nie ćpamy – sprostował Zayn. - Tylko sprzedajemy. Czasem, jak ktoś chce, to bierze, ale nie nałogowo.
- Jak wy to niby sprzedajecie? Policja was nie dorwała?
- A czy w kwestach gangu nas dorwała? No, właśnie. Mamy stałych klientów – odpowiedział Harry. - Sprzedajemy głównie na imprezach. Nie musisz się o nic bać. To tylko narkotyki, przecież ciebie nie naćpiemy.
- Co to jest? - zapytała z obawą.
- Tylko amfetamina. - Styles wzruszył ramionami.
   Byłem cicho przez cały czas, nic się nie odzywałem. Nie miałem odwagi, by odezwać się. To paradoks. Ktoś taki jak ja się boi? Ale to wszystko przez NIĄ. To przez NIĄ mięknę i nie kontroluję tego. Nigdy nie nauczę się z tym żyć.
   Dołączył zaraz do nas Niall, a także reszta naszych ludzi i gdy wszyscy już byli, zaczęliśmy szykować się do akcji i brać cały potrzebny sprzęt. W ciszy patrzyłem, jak Cassandra chowa naboje do kurtki, jak zakłada kamizelkę kuloodporną i jak zaczepia pasek z bronią na biodra, i robiłem to samo. I wciąż widziałem JĄ, nikogo innego. Powstrzymywałem się od tego, by nie popełnić tego samego błędu. Muszę bardziej się pilnować. Przecież doskonale wiem, że to Cassandra. Nie mogę znów jej pomylić. Traktuje mnie w tej chwili z dystansem. I będzie to robić dalej, bo nie wie, co się wydarzyło.
- Cassandra? - zdobyłem się na odwagę, gdy odbierała kominiarkę od chłopaków.
   Popatrzyła na mnie z niepokojem wymalowanym w oczach.
- Porozmawiasz ze mną? Proszę.
   Skinęła głową i podeszła bliżej.
- Wiem, że to co się stało mogło dziwnie wyglądać, ale... ja nie miałem niczego na myśli. Miałem... halucynacje, złudzenie. Rozumiesz? To było jakieś moje urojenie, ja...
- Louis – przerwała mi. - Jest w porządku, rozumiem to. Zdążyłam się zorientować, że nie byłeś sobą, ale... Kim jest Natalie? - zapytała, a ja zamknąłem oczy. Spodziewałem się, że zapyta. Czy mogłem oczekiwać czegoś innego?
- Nie mogę ci powiedzieć – odpowiedziałem cicho. - I proszę cię, nie pytaj o to, dobrze? Nie mogę o tym rozmawiać.
- Rozumiem – przytaknęła po chwili. - Masz dużo tajemnic, wiesz?
- Wiem. Kiedyś się o wszystkim dowiesz. Ale jeszcze nie teraz, daj mi czas – odparłem, a ona delikatnie się do mnie uśmiechnęła.
    Już wiem, że nie miała mi za złe tego, co zrobiłem. Wybaczyła mi.

***

*Cassandra*

   Nie wiem, co się stało z Tomlinsonem i nie próbuję się dowiadywać. Tak jakby zobaczył we mnie kogoś innego. Tą... Natalie. Nie wiem kim jest i na pewno w najbliższym czasie się nie dowiem.    Dlaczego mnie do niej porównuje? Chyba na razie wolę o tym nie myśleć. Zdziwiłam się nie na żarty, gdy podszedł do mnie i dotknął mojego policzka. Myślałam, że chce mnie pocałować. Całe szczęście, że tego nie zrobił, bo łączy nas tylko praca. Teraz wiem, że to, co zrobił nie było zamierzone.
   Nie zachowywał się tak jak on, widziałam to w jego oczach. Prosił mnie, bym o tym zapomniała. I zrobię to, próbuję. To nic nie znaczyło i nie miało znaczyć, i niech tak pozostanie. Nie mam mu za złe tego, co zrobił. To nie była jego wina, że zobaczył we mnie inną kobietę. To nie była niczyja wina. Miał halucynacje, jak sam to zdążył stwierdzić.
   Kilkanaście minut temu weszliśmy do banku. Niestety trzeba było postrzelić ochroniarzy, bo nie mogliśmy wejść do środka, ale kilku ludzi Tomlinsona zabrało ich z tego miejsca, aby nie ryzykować. Zapewne nie postrzelili ich śmiertelnie, więc nic poważnego nie powinno im się stać, będą żyć. A sytuacja wymagała strzelania do ludzi, bo nic by się nie udało. Dodatkowo, pozwolili mi użyć broni, by rozbić kamery i niesamowicie mnie to usatysfakcjonowało. Alarm na szczęście się nie włączył, bo wpisanie kodów zabezpieczających wystarczyło, by go wyłączyć.
   Część gangu została na zewnątrz na czatach, druga część, ta 'ważniejsza' weszła ze mną do środka. Ja od razu znalazłam biuro dyrektora i dopadłam do wszystkich komputerów, a chłopaki próbują dostać się do skarbca za pomocą wszystkich zabezpieczeń. Zdążyłam już zrobić wszystkie przekręty, namieszałam w papierach i kontraktach z firmą i teraz wiem, że zapewniłam swojej firmie lepsze życie.
   Teraz próbuję znaleźć z systemie nazwisko Tomlinsona. Zdałam sobie sprawę z tego, że jeśli wybrał ten akurat bank, sam również musi być z nim powiązany, jeśli to mi zaproponował namieszanie w swoich dokumentach. Musiał mieć jakiś powód. To, że obrabujemy to miejsce, nie znaczy, że zbankrutują. Bez przesady. Mają ogromne zasoby gotówki, a to nie jest główny bank w kraju. Na stówę on też ma umowę z tym bankiem. To jeden z lepszych. Jeśli jego firma rzeczywiście jest tak ogromna, sądzę, że ma podpisany z nim kontrakt. I ja w końcu się dowiem co to za ogromna firma Tomlinsona. Przecież wiadomo, że tak łatwo nie odpuszczę.
   W dużej tabeli z małymi literami wyskoczył mi napis: 'Louis William Tomlinson'. Mówiłam, że znajdę? Mówiłam. Wcisnęłam podświetlone na niebiesko nazwisko. Strona zaczęła się ładować, ale nim zdążyłam cokolwiek zobaczyć, ktoś za mną wcisnął jakiś przycisk na klawiaturze i cały ekran zrobił się czarny. Poważnie?!
- Co, do cholery?! - krzyknęłam, podnosząc głowę.
   Zobaczyłam Tomlinsona, uśmiechniętego chytrze w moim kierunku.
- Bu – powiedział tak, jak to jest w tych wszystkich filmach. - Przestraszyłaś się, Miller?
- Bardziej przeraziłam się, że straciłam taką wielką szansę – mruknęłam, mrużąc oczy.
- Myślałaś, że tak łatwo odgadniesz, gdzie pracuję?
- Przynajmniej miałam nadzieję. Skoro ty nie chcesz powiedzieć mi nic...
- Dlaczego tak bardzo chcesz to wiedzieć? - zapytał, unosząc brew.
- Jestem ciekawa z kim konkuruję – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Już kiedyś dałem ci podpowiedź, jest największa na świecie. Nie wystarczyło ci?
- To nie była podpowiedź, stwierdziłeś fakty. Poza tym z taką 'podpowiedzią' raczej nic nie wywęszę.
- No to masz pecha – skwitował.
- Dlaczego nie możesz mi tego po prostu powiedzieć?
- Już ci to kiedyś mówiłem. Ponieważ...
- Tak, tak, względy bezpieczeństwa – przerwałam mu, przewracając oczami.
- Świetnie słuchasz – przyznał z uśmiechem.
- Nie ufasz mi, Tomlinson?
- Coś w tym stylu – jęknął, uśmiechając się.
- To dlaczego mnie wziąłeś do banku? Przecież mi nie ufasz – zaczęłam się z nim droczyć.
- To już inna sytuacja. O mojej firmie pogadamy kiedy indziej, Miller. Załatwiłaś wszystko z tymi dokumentami? - zapytał, a ja przytaknęłam. - To chodź, bo otworzyliśmy skarbiec. Trzeba zebrać pieniądze póki jeszcze nikt nas nie przyłapał – dodał.
   Skinęłam głową i wstałam z siedzenia, zakładając z powrotem kominiarkę, a potem podążyłam za nim. Przeszliśmy przez cały bank, by znaleźć się na końcu budynku, pod ziemią, gdzie znajdował się skarbiec, w którym byli już chłopaki. Chwyciłam pustą torbę i zaczęłam wpakowywać do niej grube pliki banknotów. Liczyło się to, aby zapakować najwięcej jak się dało w jak najkrótszym czasie, a potem pieniądze zostaną rozdzielone.

- Dobra, zbieramy się. Za długo tu jesteśmy – oznajmił Louis 6 minut później.
   Zasunęłam swoją torbę, ale wraz z pieniędzmi przycięłam sobie palca.
- Kurwa – syknęłam. - Ała. - Próbowałam odsunąć zamek, ale nie dało się, bo moja rękawiczka utknęła.
- Co zrobiłaś? - Zatrzymał się przy mnie Tomlinson, który wychodził jako ostatni i wszystkim nadzorował.
- Przycięłam rękawiczkę, nie mogę w ogóle ruszyć.
- Spokojnie. - Odstawił swoją torbę na podłogę obok i ukląkł przy mnie, po raz kolejny mi pomagając. Szybko uwolnił moją rękę i oboje wyszliśmy ze skarbca nim Liam go zamknął.  Wybiegliśmy z piwnicy, a potem tylnym wyjściem przedostaliśmy się na zewnątrz, gdzie czekały nasze furgonetki.
   Wrzuciłam swoją torbę do środka i miałam również wsiadać, ale zatrzymała mnie czyjaś ręka. Oczywiście, że Tomlinsona.
- Poczekaj, pamiętasz? Miałem ci coś powiedzieć. - Zdjął swoją kominiarkę, więc ja z własną zrobiłam to samo.
- O co chodzi? - zapytałam.
- W imieniu wszystkich chciałem podziękować ci za współpracę – zaczął mówić.
- Nie ma za co, to była przyjemność powrócić do tego po tak długim czasie. - Wzruszyłam z uśmiechem ramionami.
- Z tobą też się miło pracowało.
- Szkoda, bo już pewnie się nie zobaczymy – wypaliłam.
- Właściwie o tym chciałem pogadać – parsknął. - Byłaś świetna, byłaś profesjonalna od samego początku. Przeczuwałem, że to nie będzie nasza ostatnia wspólna akcja. Nie chciałabyś dalej z nami współpracować?
- Co? - Zamarłam, otwierając szeroko oczy.
- Proponuję ci stałą współpracę, wejście do naszego gangu. Co ty na to? - zapytał z uśmiechem.
- Ale... Wy przecież nie macie u siebie kobiet. Jak to sobie niby wyobrażasz? - zapytałam przejęta.
- To będziesz pierwsza. - Wzruszył ramionami. - Możesz poczuć się wyróżniona. Ja bym się tak czuł.
- Ale... - zawahałam się ponownie.
- Nie ma 'ale'. Mamy ustaloną akcję za 2-3 tygodnie i ty jesteś wpisana w ten grafik – wskazał na mnie palcem.
- Mówisz poważnie? - zapytałam zdumiona.
- Jak najbardziej poważnie. - Pokiwał głową, rozpromieniony. - Potraktuj to jako to, że... ufam ci, Miller. I mam nadzieję, że to jest obustronne. To jak? Wstępujesz do nas?
- Nie musisz nic więcej mówić – pisnęłam, rzucając mu się na szyję. Przytuliłam go cała uradowana. - Jak najbardziej chcę.
- Więc witamy w gangu, Miller. - Zaśmiał się, gdy byłam w jego ramionach.
- Cassandra? - usłyszałam za plecami znajomy głos i zamarłam.
   Nick. Moje serce przyspieszyło. Jesteśmy przyłapani?

***


______________________________
Uwaga!
Zaczęłam właśnie liceum, co wiąże się z tym, że już teraz zaczynam mieć mniej czasu niż to było wcześniej. Nie wiem, w jakim odstępie czasowym będą pojawiać się kolejne rozdziały, bo po prostu nie potrafię tego stwierdzić na obecną chwilę. Do tego wróciły moje problemy z ręką i w ogóle mnie to nie cieszy. Potrzebuję od was motywacji, bo wiem, że tylko to sprawi
, że każdą wolną chwilę będę chciała poświęcać na pisanie.
Mam nadzieję, że wkrótce coś tu wstawię. Tymczasem, do zobaczenia!
/Perriele rebel