Zdałam sobie sprawę, jak bardzo zaniedbuję tego bloga i że jeszcze w tym roku miał wpaść tu rozdział, ale jak widać nic z tego nie wyszło. Wszystko niestety na raz mi się nałożyło: problemy techniczne z komputerem, projekty do szkoły, święta i teraz jeszcze na dodatek grypa, i ja już naprawdę nie mam na nic sił w tym momencie. Także, dajcie mi 2 tygodnie na to, żeby wstawić tu kolejny rozdział i obiecuję, że postaram się dopilnować tego terminu.
Tymczasem: Szczęśliwego Nowego Roku Wszystkim!
/Perriele rebel
31 grudnia 2019
30 listopada 2019
ROZDZIAŁ 35. 'NIE ZAWRÓCĘ, BĘDĘ ZA TOBĄ, NAWET GDY PÓJDZIESZ'
*Cassandra*
Zaparkowałam pod ogromnym wieżowcem firmy Apple, wciąż w lekkim
szoku, że osobiście znam właściciela tego imperium i na dodatek
jest on moim chłopakiem. W całym swoim życiu nie zdołałabym
sobie czegoś takiego wyobrazić, a co gorsza wierzyć, że mnie to
kiedyś spotka. Kto pomyślałby o czymś takim? Z punktu widzenia
zwykłego człowieka, to wręcz nierealne. Apple to jedna z
najpotężniejszych firm na świecie, co prowadzi do tego, że i
osoba Louisa jest równie potężna. To tak, jakby mieli we władaniu
cały świat elektroniki. Gdyby ktoś kiedyś, zanim to wszystko się
wydarzyło, powiedział, że będę znała właściciela Apple –
wyśmiałabym go z miejsca. A teraz co? Teraz, gdy stoję pod tą
firmą, nagle czuję przerażenie tym wszystkim. Jestem tu dopiero
drugi raz, a właśnie w tym momencie patrzę na ten monumentalny
budynek jakbym widziała go pierwszy raz, nie wierząc, że to
rzeczywiście ja pod nim stoję. To przypomina sen i powinnam się
chyba uszczypnąć. Dopiero w tej chwili uświadomiłam sobie, jaka
to presja i odpowiedzialność, spływająca nie tylko na Louisa, ale
tez i na mnie, jako jego partnerce. Jeśli kiedykolwiek miałabym
zostać jego żoną, czego na razie nie biorę nawet pod uwagę, to
to wszystko będzie dotyczyć także mnie... i tego właśnie się
boję. Mimo tego, że zarządzam własną firmą od kilku lat. To
jest dosłownie imperium. A licząc ostatnie artykuły w gazetach,
właściciel Apple to jeden z najbogatszych ludzi na świecie i
zapowiada się na to, że w dalszym ciągu nim będzie. I teraz
uświadomiłam sobie, że to jest rzeczywiście niebezpieczne, jak
mówił Louis, jeśli świat się dowie, że to wszystko jest jego. Z
jednej strony jest Jones i jego gang, jego świta, a z drugiej... ilu
jest ludzi, którzy chcieliby okraść takiego miliardera? Okraść
albo zabić, bo zazdroszczą tego wszystkiego. I ja mam być tego
częścią, tak? Nie spodziewałam się takiego wyzwania od życia.
Może na razie nie mam jakiegoś związku z tym, żadnego wkładu,
ale co, jeśli on tego z czasem zechce? Przy takim potężnym
biznesmenie ja jestem nikim, jestem mała. To jakby do niego należał
świat. Dlaczego tylko ja dopiero to wszystko sobie uświadomiłam,
jak już się za bardzo w to – w niego – wkręciłam?
Teraz to nic dziwnego, że zdecydował się być sponsorem mojej
firmy. Z początku byłam temu przeciwna, bo to duże koszty, a w tej
chwili... Dla niego to mały procent z tych pieniędzy, które
zarabia. Jemu prawie nic z tego nie ubyje, a mi wręcz przeciwnie. I
nie ukrywajmy, że dla mnie to będzie ogromna pomoc.
Louis patrzył w sobotę dokumentację mojej firmy, gdy mnie tam
zawiózł. Dałam mu dostęp do księgowości i wszystkiego, i
przesiedział tam ze mną aż do późna, za co jestem mu ogromnie
wdzięczna, bo teraz sam wie, jak wygląda sytuacja. I ostatecznie on
też przyznał, że za ciekawie nie jest. W poniedziałek przyjechał
nawet ze swoim najlepszym księgowym, by się upewnić, no i...
poskutkowało to tym, że Tristan się o wszystkim dowiedział. Tak
samo jak o tym, że Apple jest Louisa i to poufne, i jeśli komuś
piśnie choć słowo, to ja go własnoręcznie uduszę. I nawet w to
uwierzył, bo zobaczył, że jestem śmiertelnie poważna. Oboje
ustaliliśmy... no, dobrze, Louis ustalił, a ja nie mając większego
wyboru, zgodziłam się, że jego firma na razie zostanie sponsorem
mojej i takim sposobem nic nie będzie podejrzane. Nie będzie
nielegalnych wpływów na konto bankowe, a a byłyby, gdybyśmy
przeznaczyli pieniądze z gangu. Opcja ze sponsoringiem jest o wiele
bezpieczniejsza, ale nie wiem, czy to na długo pomoże firmie.
Owszem, jest rozchwytywana w Londynie i mamy dzięki temu dużo
klientów i projektów, ale nawet mimo tego, w finansach coś się
psuje. Szczerze: możemy zbankrutować i żarty już dawno się
skończyły. Teraz moja nadzieja pozostała w Louisie. Ufam, że się
to wszystko uda.
Zacisnęłam mocniej dłonie na kierownicy i odetchnęłam,
spoglądając w górę na kolosalny budynek. Wspaniale, że jakimś
cudem zapomniałam, gdzie jest jego biuro. No trudno, nie będę już
do niego dzwonić. Jakoś sobie poradzę, popytam, przecież ktoś mi
powie.
Chwyciłam w rękę swoją torebkę i opakowanie z lunchem na wynos
dla mojego chłopaka. Trochę jedzenia zawsze kogoś przekupi. Prawie
zawsze. No, ale jak się domyślam, to pewnie jeszcze nic dziś nie
jadł, więc tak, to coś poskutkuje. Ale czy tak jak ja tego chcę
to nie jestem pewna.
Wysiadłam z taksówki i od razu poczułam, jak mocno dziś wieje
wiatr. Opatuliłam się ciaśniej ramoneską, pod którą miałam
tylko koszulę i zamknęłam za sobą drzwi. Oczywiście, musiałam
oddać auto do przeglądu, bo zaczyna szwankować. Cudownie
Ruszyłam do budynku firmy, omijając duże kałuże pozostałe po
mocnym deszczu. Wchodząc do budynku, od razu owiało mnie przyjemne
ciepło. Idealna temperatura, jak na dzisiejszy dzień. Odgarnęłam
włosy, które zasłaniały mi widoczność i lekko się
uśmiechnęłam, widząc przestronny, bogaty hol, w którym już raz
byłam. Zobaczyłam recepcję, jednak za biurkiem nikt nie siedział.
Skierowałam swoje kroki w tamtym kierunku tylko dlatego, że obok
dostrzegłam stojącego mężczyznę w garniturze. Po tym, że
opierał się ramieniem o kontuar, wpatrzony w telefon,
wywnioskowałam, że zapewne był jednym z pracowników. Aczkolwiek,
całkowitej pewności nie miałam. Jednak zapytać nigdy nie
zaszkodzi.
- Przepraszam – zagadnęłam go, będąc wystarczająco blisko.
Usłyszawszy mnie, uniósł wzrok znad smartfona, zaraz chowając go
do kieszeni wewnątrz swojej marynarki.
- Słucham? - zapytał, odrobinę się prostując. Wyglądał, jakby
był w wieku Louisa. Był przystojny, jasne włosy zaczesane miał
do tyłu, średni zarost i niepokojący błysk w oku. Wyglądał jak
typowy biznesmen.
- Mogę wiedzieć, gdzie dokładnie jest gabinet pana Louisa
Tomlinsona? - zapytałam spokojnie, lecz ten od razu się spiął.
- Nie mogę podawać takich informacji – odpowiedział poważnie.
- Ja wiem, jak wygląda sprawa. Wiem, że to jest poufne i wiem o
wszystkim, ale muszę z nim porozmawiać. Ja już tu byłam. Proszę,
może pan mi pomóc?
- Skąd pani o tym wszystkim wie? Mam powody ku temu, żeby wezwać
ochronę, żeby panią wyprowadzili. Nie powinna pani o to
wypytywać.
- Chce pan nasłać policję na Cassandrę Miller? - zapytałam,
unosząc brwi, na co on, słysząc moje nazwisko, szerzej otworzył
oczy.
- To pani... Ta firma to pani...
- Tak, firma 'Miller' jest moja. Potrzebuje pan jeszcze jakiś
informacji, żeby mnie wpuścić?
- B-była pani umówiona na spotkanie? - zawahał się.
- Nie potrzebuję umawiać się na godzinę. Jestem tu prywatnie.
- Tym bardziej nie może pani wejść. - Pokręcił głową.
- Znam osobiście pana Tomlinsona, jestem jego partnerką –
wyjaśniłam w końcu, nie mając innego wyboru. - Muszę się z nim
teraz zobaczyć i to wszystko. Nie proszę o... - przerwałam,
słysząc, jak blisko nas coś spada na ziemię.
Skierowałam swój wzrok w kierunku, z którego doszedł łomot.
Zobaczyłam kobietę, prawdopodobnie starszą ode mnie, wyglądała
na przerażoną, a dokładniej: jakby właśnie zobaczyła ducha. Po
sposobie ubrania rozpoznałam, że również tu pracuje. U jej nóg
leżały rozrzucone teczki, które przed chwilą musiały jej upaść.
Wpatrywała się we mnie z wymalowanym szokiem na twarzy, na co
uniosłam jedną brew.
- P-panna Natalie? P-przecież pani...
- Nie jestem żadną Natalie – niemal natychmiast jej przerwałam,
nie pozwalając skończyć. - Wiem, że pani tak się wydaje, ale
nie jestem Natalie – dodałam nieco ostrzej niż zamierzałam.
Chyba jednak zaczynał już mnie irytować ten temat. Co ja mówię?
Już dawno był on dla mnie drażliwy. Ale wiem kolejną rzecz,
oprócz tego, że wyglądam jak ta kobieta. Osoby z tej firmy
prawdopodobnie ją znały, więc albo tu pracowała, albo była
naprawdę w sposób szczególny związana z Louisem. Jedno, jedyne
pytanie nurtuje mnie od początku. No, dobrze, tak właściwie dwa.
Kim jest tak kobieta? I kiedy w końcu dowiem się prawdy?
- I proszę mi więcej nie mówić, że...
- Cassandra! - usłyszałam krzyk za plecami.
Zdezorientowana odwróciłam się, słysząc znajomy głos i ujrzałam
stojącego na końcu korytarza Harry'ego. Pomachał mi, więc mu
odmachałam i wróciłam wzrokiem do kobiety, lecz ta już na mnie
nie patrzyła, a zbierała to, co wcześniej upuściła.
Odetchnęłam głębiej i odwróciłam się do mężczyzny, z którym
wcześniej rozmawiałam. Z niewyjaśnionego powodu, zbladł i również
patrzył na mnie jak na zjawę. Ja wyglądam dziś jakoś
nienormalnie czy co? Nie mam trzech głów, żeby tak na mnie
patrzyli.
- Proszę pana – westchnęłam, próbując być cierpliwa i utrzymać
nerwy na wodzy. - Ja chcę tylko się dowiedzieć, gdzie jest jego
gabinet, to wszystko. Byłam już tu jakiś czas temu, ale nie
pamiętam, gdzie on jest, wypadło mi z głowy.
- J-ja nie jestem pewny, czy...
- Jakiś problem, James?
Poczułam dłoń na ramieniu, a gdy odwróciłam głowę, ujrzałam
obok Harry'ego.
- Cześć, Harry – westchnęłam z nadzieją, wiedząc, że on na
pewno mi pomoże.
- Ta pani szuka gabinetu pana Tomlinsona. Mówiłem jej, że...
- Więc dlaczego jej jeszcze nie wskazałeś drogi?
- Przecież to poufne – powiedział niespokojnie mężczyzna.
- Tak, poufne. Ale czy ta pani mówiła ci, kim jest?
- Tak, panie Styles, partnerką pana Tomlinsona.
- Tym bardziej powinieneś jej wytłumaczyć, w którym kierunku ma
iść. Nasza firma sponsoruje jej. Już chyba wiesz, prawda? Ona nie
potrzebuje umówionego spotkania. Na przyszłość wolałbym, żebyś
pamiętał.
- To się więcej nie powtórzy, panie Styles – zapewnił go ten
James.
- Świetnie, na to liczę. - Harry posłał mu władcze spojrzenie, a
potem poczułam, jak przesuwa rękę po moich plecach. - Chodź,
Cass. Zaprowadzę cię, i tak do niego idę. - Uśmiechnął się do
mnie i kiwnął głową w głąb holu. Przytaknęłam i ruszyłam za
nim.
- Wiesz co? Byłam przekonana, że jeśli zapytam, to ktoś tutaj mi
pomoże znaleźć drogę, ale jak widzę, wszystkich doskonale
przeszkoliliście, że to poufne – odezwałam się, gdy szliśmy
długim korytarzem.
- Tak, tylko czasem, tak jak dziś, jeśli ktoś naprawdę szuka kogoś
tutaj, to trudno uzyskać mu informacje. Mogłaś do kogoś z nas
zadzwonić, nawet do Cindy, to ktoś zszedłby po ciebie albo
wytłumaczył ci drogę.
- Chciałam zrobić niespodziankę Louisowi i... - przerwałam,
spoglądając na ścianę, obok której przechodziliśmy. - Była tu
kiedyś taka tablica pamiątkowa. Chciałam ją przeczytać, ale
chyba znikła – powiedziałam, marszcząc brwi. - Dziwne... albo
mi się zdawało, że tu była, ale wątpię. Przewiesiliście ją
może? - zapytałam zaintrygowana, na co spojrzał na mnie, nie
mówiąc nic przez chwilę.
Zobaczyłam, jak obija od środka językiem policzek i głęboko się
nad czymś zastanawia.
- Już byłaś tu, a nie wiesz, gdzie Tomlinson ma biuro? - zapytał,
zmieniając temat. Nie skomentowałam tego olania mojego pytania i
odpuściłam, dorównując mu kroku, gdy ruszył.
- Jakoś wypadło mi z głowy. - Wzruszyłam ramionami.
- To zapamiętaj, bo nie jestem pewny, czy ktoś kolejnym razem cię
poinformuje. Widziałaś, jak było dzisiaj. Ostatnie piętro,
dokładnie 72 piętro, i potem idziesz do końca korytarza. Przed
jego gabinetem jeszcze Cindy ma biurko.
- Dzięki, zapamiętam już. To jest wręcz niewiarygodne, że tu jest
tyle pięter. - Uśmiechnęłam się lekko. - Harry?
- Hmm? - mruknął, przywołując przyciskiem windę.
- Wszyscy tutaj jakoś się dziwnie na mnie patrzą. Nie czuję się
komfortowo, nie wiedząc, o co im chodzi. Jeszcze tamta kobieta w
holu nazwała mnie Natalie i...
- Natalie? - upewnił się, a ja przytaknęłam. Oboje wsiedliśmy do
windy. - Nie słuchaj wszystkiego, o czym tu mówią. Kolejnym
razem, gdy tu przyjdziesz, obiecuję, że nie będą tak cię
obserwować. Trzeba im coś tylko wytłumaczyć, nie przejmuj się
nimi.
- Mam się nie przejmować, kiedy ludzie nazywają mnie tym imieniem?
I jak ma to rozwiązać tą kwestię w ogóle? Harry, ja nie wiem o
niczym, nie wiem, o co chodzi z tą sprawą, tą kobietą, a ty
mówisz mi, żebym się nie przejmowała? Wiesz, co ja czuję niemal
codziennie? Spróbuj postawić się na moim miejscu – powiedziałam
urażona, a on na chwilę zamilkł. Nie odpowiedział mi na to i
zwiesił wzrok na pudełko, które trzymałam w rękach.
- Przyniosłaś lunch dla Tomlinsona? - ponownie zmienił temat, lekko
się uśmiechając.
- Dla niego, nie dla ciebie. - Również się uśmiechnęłam,
zapominając o tym, co mówiłam wcześniej. I tak nic nie zdziałam,
i tak nikt mi nic nie powie.
- Chcesz go przekupić do czegoś? - Uniósł jedną brew rozbawiony.
- Skąd wiedziałeś? - Zaśmiałam się.
- Poważnie? - Sam wybuchł śmiechem, a winda się otworzyła. - Co
chcesz, żeby zrobił? Kupił ci auto, sukienkę, kolczyki...
- Za to chyba mogę zapłacić sama, nie uważasz? - zapytałam, gdy
przemierzaliśmy korytarz.
- Cholera, to czego ty od niego chcesz? Dziecka? - pytał rozbawiony.
- Powiedzmy, że czeka go obiad z moją rodziną.
- O wow... no, to grubo, jest o co prosić.
- Ale wiesz, że mogłam mu tak po prostu przynieść ten lunch?
- Taa... znam cię, Miller. - Mrugnął do mnie.
- No, bez przesady.
- Ale następnym razem możesz przynieść i mi coś.
- Spadaj – mruknęłam. - Cześć, Cindy – zwróciłam uwagę
blondynki, a ona podniosła głowę znad dokumentów, wyraźnie
ucieszona na mój widok.
- O, Cassandra, hej. - Szeroko się uśmiechnęła. - Długo cię nie
widziałam.
- Mam trochę na głowie, ale niedługo znów możemy gdzieś wyjść.
Co ty na to?
- Byłoby wspaniale.
- W takim razie, jeszcze się dogadamy.
- Chodź, kobito, bo jedzenie wystygnie twojemu chłopu. - Harry
pociągnął mnie za ramię, na co przewróciłam oczami. - Jeszcze
się nagadacie.
- Potrafisz zepsuć moment, Styles – mruknęła Cindy, patrząc na
mnie porozumiewawczo.
Pokręciłam głową, wzdychając i weszłam za nim do gabinetu
mojego chłopaka.
- Znalazłem na dole twoją zgubę, stary – odezwał się Harry,
podchodząc do biurka.
Zamknęłam drzwi za nami i zobaczyłam, że Louis stoi na balkonie
paląc papierosa, odwrócony do nas tyłem.
- Jaką zgubę znowu? - zapytał szatyn, odwracając się, a wtedy
dostrzegł mnie. Uśmiechnął się lekko i pospiesznie zgasił
papierosa.
Podeszłam bliżej, by pocałować go na powitanie i wtedy zauważyłam
to, co za szybą.
- Nie wierzę, że mogłam zapomnieć, gdzie jest twoje biuro. Takiego
widoku za oknem z takiej wysokości się nie zapomina.
- To już nie zapomnisz – odpowiedział z uśmieszkiem. - A ty co
chcesz? - kiwnął głową w kierunku Harry'ego.
- Ja tylko po to – odparł, zbierając teczki z biurka.
- Co ty mi znowu kradniesz, Styles? - jęknął.
- Podpisałeś to już, wiesz co i jak. Tobie to niepotrzebne, a mi
tak.
- Bierz i się zmywaj.
- Och, tak, zmyję się – zakpił. - Nie będę ci przeszkadzał z
dziewczyną.
- Czasem mógłbyś się zamknąć – wymamrotał Louis, a ja prawie
się zaśmiałam.
- Dobra, zamknę się na spotkaniu o drugiej. Wtedy zapragniesz, żebym
się odezwał. Ale co tam, nie chcesz mnie słuchać, to...
- Idź już, dobra? - powiedział zniecierpliwiony szatyn, na co ten
zmrużył oczy i więcej się nie powiedział nic. Zrobił obrażoną
minę i bez słowa wyszedł.
- No, to co tu robisz? - Pogłaskał mnie po ramieniu, a ja uniosłam
to, co miałam w rękach. - Co dla mnie przemyciłaś?
- Przyniosłam ci lunch. Makaron z kurczakiem i warzywami. Wiem, że
lubisz, więc kupiłam niedaleko na wynos. Oczywiście, gdybym sama
miała czas to ja bym to zrobiła, ale wiesz, jak jest. - Oblizałam
usta, a on uśmiechnął się, zabierając pudełko ode mnie.
- Skąd wiedziałaś, że nic jeszcze nie jadłem? - zapytał,
siadając za biurkiem.
- Intuicja – odpowiedziałam z pewnością. - Ciepło tu u was. -
Lekko się skrzywiłam i zdjęłam ramoneskę z siebie, pozostając
w koszuli z długim rękawem. - Tobie nie jest gorąco w tej
marynarce? - Podeszłam bliżej, a kurtkę wraz z torebką
powiesiłam na oparciu fotela stojącego naprzeciw niego.
- Chcesz, żebym zaczął się teraz rozbierać? - Zmrużył jedno
oko, zaczynając jeść, na co się zaśmiałam. - Ty coś jadłaś?
- Coś, rano. - Oparłam się tyłem o biurko i usiadłam na nie,
będąc na przeciw szatyna. - Byłam dziś u lekarza – zaczęłam
spokojnie, na co on za chwilę przestał jeść, czekając na to, co
dalej mam do powiedzenia.
- I?
- I... - potrzymałam go chwilę w napięciu - na razie jest dobrze –
dokończyłam, a na jego usta wpłynął szeroki uśmiech. - Płuca
prawie się nie pogorszyły i to wszystko dzięki tobie. Lekarz mnie
pochwalił i mówi, że to widać, że już nie palę. Wspominałam
mu o plastrach nikotynowych, nie zabronił dalej ich używać Badał
mi jeszcze kostkę i jest już w porządku. Widzisz? Wszystko ze mną
okej.
- Oprócz tego, że masz astmę – wspomniał, wystawiając w moją
stronę widelec z nabitym makaronem, który od razu wzięłam do
ust.
- Taa... tego już raczej się nie wyleczy. Muszę tylko brać leki
non stop, żebym nie dusiła się tak często. Może przez to nie
umrę.
- Mogłabyś umrzeć, gdybyś dodała papierosy. Nie byłaś zbyt
mądra paląc.
- Wiesz jak to brzmi, gdy mówisz to ty, a sam paliłeś przed
kilkoma minutami? - zapytałam przekręcając głowę, a on już
chciał coś powiedzieć, ale tylko się uśmiechnął.
- Dobra, tu może i masz rację – przytaknął. - Co nie zmienia
faktu, że jednak ty przy astmie nie powinnaś palić. To jak
mieszanka wybuchowa.
- Jestem tego świadoma – westchnęłam i spojrzałam na zawartość
pudełka, w której została tylko połowa makaronu. - Szybko to
pochłonąłeś – zauważyłam.
- Czego się spodziewałaś? Głodny jestem. - Włożył widelec
ponownie do ust. - Poza tym, to jest naprawdę smaczne – dodał z
pełną buzią
Uśmiechnęłam się, widząc jak mu smakuje. Patrzyłam na niego,
jakby był dzieckiem, które nie jadło obiadu od kilku dni. Opierał
się o oparcie fotela, nogę założoną miał na drugą i dość
szybko pałaszował to, co miał w pojemniku, skupiając swą uwagę
na tym.
Nastała cisza między nami. Minuty mijały, a ja patrząc na jego
twarz uświadamiałam sobie, jak ważny dla mnie jest. Jednak dobrze
wybrałam. Przy nim nic mi nie grozi, nie skrzywdzi mnie. Boże, jak
ja go kocham.
- Dobra, muszę o coś cię zapytać – zaczęłam, wzdychając,
kiedy zauważyłam, że skończył jeść. Odchyliłam się
nieznacznie na biurku i złożyłam usta w dziubek, układając
sobie w głowie plan swojej wypowiedzi.
- Och, to już wiem z jakiego względu przyniosłaś mi ten lunch. -
Poprawił krawat i usiadł wygodniej. Spojrzałam na niego spod oka
i zmierzyłam go wzrokiem.
- Żebyś nie umarł z głodu.
- Jasne... - odpowiedział, przeciągając 'a' przy wymowie, a ja
burknęłam.
- Dobra. - Zeskoczyłam z biurka tak, że było słychać, jak moje
szpilki odbiły się od podłogi. Włożyłam dłonie do kieszeni
czarnych spodni i powoli pokonałam drogę do ogromnego okna.
- Wiedziałem – parsknął. - O co w takim razie chodzi?
- O... moją rodzinę? - powiedziałam, lekko się wahając. Oparłam
się o barierkę przy szybie i spojrzałam na swojego chłopaka,
który marszczył czoło.
- Co z nią? Czuję, że próbujesz albo coś ode mnie wyciągnąć,
albo o coś mnie wybłagać, ale nie mogę się domyślić o co.
Powiesz mi teraz czy... mam zgadywać? Chociaż to, tak jak teraz
myślę, może być nieco trudne.
- Nie zmuszę cię do niczego, ale... miło byłoby, jakbyś się
zgodził. Zdaję sobie sprawę z tego, jaka decyzja może być
trudna do podjęcia i... - przerwałam na chwilę, nie wiedząc, co
dalej powiedzieć. - Pojedziesz ze mną na obiad do mamy i
dzieciaków? - wypaliłam szybko, czekając na jego reakcję.
- S-słucham? - Szerzej otworzył oczy.
- No, proszę – jęknęłam, podchodząc do niego. Usiadłam mu na
kolanach i złapałam za jego koszulę. Nie puściłam jej, patrząc
na niego błagalnie. - Proszę – powtórzyłam ciszej z nadzieją.
- Mam zjeść z nimi obiad, tak? - zapytał dla pewności, a ja
przytaknęłam.
- To tylko jeden obiad, na razie. Nie proszę o wiele. Nie proszę o
dom, bogactwa, zamek... Jeden obiad.
- Nie jestem pewien, czy powinienem. Dlaczego pomyślałaś, że
mógłbym jechać?
- Bo... chciałam powiedzieć mamie o tych wakacjach, na które chcę
ich zabrać, a ty lecisz z nami, więc...
- Więc chcesz, żeby twoja mama upewniła się, że ze mną można
bezpiecznie lecieć – dokończył za mnie, a ja westchnęłam.
- Tak jakby? Sądzę, że skoro lecisz z nami, to należałoby, żebyś
też ze mną pojechał. Co o tym myślisz? Poza tym, moja mama
pewnie chciałaby bardziej poznać chłopaka, z którym spotyka się
jej córka. Tym bardziej ze wzgląd na to, że... mieliśmy mieć
dziecko – dodałam ciszej, puszczając jego koszulę i zwieszając
wzrok.
- Już nie raz mnie widziała i...
- Tak, ale nie gadaliście dłużej, nie o takich konkretnych
rzeczach. Domyślam się, że jednak chce wiedzieć o podstawowych
rzeczach jak... nie wiem... twoja rodzina, wiek, wykształcenie. Nie
wiem, o co zapyta, ale...
- No właśnie. I ja się właśnie boję, o co może zapytać –
przerwał mi.
- Nie jest aż tak wścibska, jest wyrozumiała. Ale mi też zależy,
żeby mój chłopak zjadł posiłek z moją rodziną i miał z nią
dobre stosunki. Jednak tak dużo razy się nie widzieliście, a już
jutro mija dwa miesiące odkąd jesteśmy razem.
- Tak szybko? - zamruczał w moją szyję, a ja się uśmiechnęłam.
- Pewnie nawet nie wiesz, jaki jest dzisiaj dzień przez pracę, co? -
Zaśmiałam się.
- Trochę. - Zmrużył oczy. - Cindy tylko mi mówi, czy mam jakieś
spotkanie i o której. Nie mam czasu patrzeć, jaki jest dzień.
- Ale znajdziesz czas, aby pojechać do mojej rodziny.
- Tak na to naciskasz – westchnął. - Naprawdę tego chcesz? -
zapytał zrezygnowany, a ja pokiwałam głową. To tylko obiad, nie
musisz się niczego obawiać, przecież ja tam będę. Jeśli
zechcesz, to wyjdziemy wcześniej, ale... Nie pogryzą cię
przecież. Maddie cię uwielbia, Jake sądzę, że też cię lubi, a
mama naprawdę cię toleruje, ale nie widziałam cię tyle razy co
moje rodzeństwo i na pewno chce cię poznać. Ale wierzę, że i
ona cię polubi. Dlaczego ty w ogóle tak się przed tym wzbraniasz?
To moja rodzina, jest mi też... przykro, że nie chcesz tam
pojechać. Możesz wytłumaczyć mi o co chodzi?
- O nic, po prostu... tak jakby to moja teściowa, prawda? Jeśli
zrobię lub powiem coś źle to już mam przechlapane do końca
życia i... nieważne, Cass.
- Ty się po prostu boisz – stwierdziłam, próbując się nie
roześmiać.
- Powiedz mi, to ona mnie zaprasza czy ty wpraszasz się ze mną?
- Nieważne – odpowiedziałam przez śmiech, który pojawił się u
mnie mimowolnie. - I nie wpraszam się, bo to moja mama. Po prostu
zadzwonię i powiem, że wpadnę z tobą. Wiem, że się zgodzi, nie
będzie mieć nic przeciwko. No proszę.
- Muszę to przemyśleć, Cass. - Odetchnął. - Zrobiłbym dla ciebie
wszystko, ale...
- Masz jeden dzień na decyzję – nakazałam, a on wydał z siebie
dźwięk zdumienia.
- No ładnie, mam jeszcze wyznaczony czas.
- No, muszę wiedzieć, co jej mam powiedzieć. Jeśli się zgodzisz,
to wybierzemy dzień, który nam obojgu pasuje, a tak to sama mogę
już pojechać.
- Daj mi pomyśleć, na spokojnie. Nie powiedziałem jeszcze, że nie
pojadę.
- Wiesz, co cię przekona? Moja mama wyśmienicie gotuje, nie
pożałujesz. - Pociągnęłam go za krawat z zadziorną miną.
- Tak samo dobrze jak ty? - wymruczał, a ja zobaczyłam, jak jego
oczy ciemnieją.
- Po kimś to muszę mieć. - Zagryzłam dolną wargę z uśmiechem.
- Teraz to specjalnie robisz – uznał, mając na myśli moje usta.
- Jakoś muszę sobie radzić. - Pociągnęłam go ponownie za krawat
i przyciągnęłam do siebie, by złączyć nasze usta w pocałunku.
Poruszały się w rytmicznym tempie. Spłynęło na mnie pożądanie,
na które oboje nie mieliśmy czasu w ostatnich dniach.
Przesunęłam dłonią w dół jego torsu i poczułam, jak drży pode
mną. Jego ręka wplotła się w moje włosy, a druga ułożyła się
za kolanami. Westchnął w moje usta, a ja nim zdążyłam wziąć
chociażby oddech, zostałam uniesiona i usadzona na biurku. Zaczęłam
szybciej oddychać, gdy całował mnie po szyi. Rozsunął moje nogi
i stanął między nimi, by mieć do mnie łatwiejszy dostęp.
Jęknęłam, gdy przygryzł moją skórę. Przestałam myśleć, a
głowę zajmowało mi tylko podniecenie, żyłam chwilą. Louis
rozluźnił swój krawat, a potem zdjął go i rzucił na fotel.
- Ktoś może wejść – jęknęłam, wplątując dłoń w jego włosy
i przyciskając jego głowę do mojej szyi.
Zaczął rozpinać guziki mojej koszuli, schodząc pocałunkami na
mój dekolt.
- Mam przestać? - zapytał z przyspieszonym oddechem, zdejmując z
siebie marynarkę.
- Nie, ale...
- Nikt nieproszony nie wejdzie. - Ponownie wpił się w moje usta, a
ja zapomniałam o tym, co mówiłam. Byłam za bardzo w nim
zatracona. Silne pragnienie wzięło górę i nie mogłam tego
powstrzymać.
Sięgnęłam do jego paska i odpięłam go. Poczułam, jak euforia we
mnie wzrasta, gdy wyjął koszulę z moich spodni i włożył pod nią
dłoń, przejeżdżając po moim brzuchu, a potem wciskając palce
pod moje spodnie.
- Louis, mam... - usłyszałam za sobą głos i jak oparzona odsunęłam
od siebie szatyna, kiedy zorientowałam się, że to Cindy. - Jezu,
przepraszam – powiedziała pospiesznie, zamykając za sobą z
łomotem drzwi. W jej głosie usłyszałam zażenowanie i wstyd z
tego, czego była świadkiem.
- Cindy. - Zaśmiał się w moją szyję, a ja pacnęłam go po
głowie.
- To nie jest śmieszne. Mówiłeś, że nikt nie wejdzie. A gdybyśmy
zaszli dalej?
- Mówi się trudno, liczy się chwila. - Ponownie pocałował mnie w
usta, kiedy zapinałam guziki swojej bluzki. - No, nie mów, że tak
się przestraszyłaś. To była tylko Cindy.
- Tak i teraz będę musiała spojrzeć jej w oczy, kiedy będę
wychodzić.
- To zapytaj ją, co sama robi tu z Harrym. - Zmrużył oczy, patrząc
na mnie. - Ale wygląda na to, że zepsuła nam moment –
westchnął, zapinając pasek od spodni. - A było miło. I gorąco
– dodał.
- Tak, było – zgodziłam się z nim, dopinając ostatni guzik. -
Która godzina? - zapytałam, a on wzruszył ramionami, nakładając
na siebie marynarkę.
Rozejrzałam się po jego biurku. Dostrzegłam jego smartfon leżący
obok laptopa i wcisnęłam przycisk, by sprawdzić czas. Uśmiechnęłam
się, widząc na wyświetlaczu swoje zdjęcie, na którym miałam
rozpuszczone włosy, ubrana byłam w piżamę i siedziałam na jego
tarasie o poranku, z roześmianym wyrazem twarzy, bez grama makijażu.
- Świetna tapeta.
- Tak mogę widzieć cię, kiedy tylko zechcę. Ślicznie wtedy
wyglądałaś.
- Bez makijażu? - Uniosłam jedną brew, a on przysunął się bliżej
mnie i położył dłoń na moich plecach.
- Nie wiem, dlaczego nie lubisz swojego naturalnego wyglądu.
- Bo ta twarz ma niedoskonałości – wskazałam na swoje policzki.
- Tylko dla ciebie tak jest. - Pacnął mnie palcem w nos.
Spojrzałam jeszcze raz na jego telefon i westchnęłam, widząc,
która jest godzina.
- Dochodzi pierwsza, muszę już jechać. Mam spotkanie o drugiej. -
Zsunęłam się z biurka i poprawiłam swoją koszulę, wpuszczając
ją do spodni.
- Widzisz? Ja też.
- Ale ja muszę jeszcze dojechać do firmy, mądralo.
- Co to za spotkanie? Nowe zlecenia, jak zgaduję.
- Yhm, projekt na nowy wieżowiec w centrum. Trochę pracy nad tym
jest, a i wymagania mają wygórowane.
- Kurde, jak tak teraz myślę, to Cindy przyszła pewnie tu odnośnie
tego mojego spotkania za godzinę, a my ją przegoniliśmy.
- No widzisz? Ty mnie nie słuchałeś, jak mówiłam, że ktoś
wejdzie – zakpiłam, ubierając na siebie ramoneskę.
- Bo miałem nadzieję, że tak nie będzie.
- Ty masz dużo pracy i ja też, więc zobaczymy się wieczorem, co?
Albo dopiero jutro, nie wiem, kiedy skończę.
- Zadzwoń potem – poprosił, gdy podeszłam do niego, żeby go
pocałować.
- Jak znajdę czas.
- Dzięki za lunch.
- Nie ma sprawy, panie zapracowany.
- To ty się już zmywasz po niecałej pół godzinie – zauważył.
- Widzisz, ile mam pracy? Właśnie dlatego potrzebne mi te wakacje.
- Pojadę z tobą na ten obiad – wymamrotał mało słyszalnie, a ja
byłam przekonana, że się przesłyszałam.
- Co powiedziałeś?
- Pojadę z tobą na ten obiad do rodziny – powtórzył głośniej,
a ja szeroko się uśmiechnęłam.
- Kocham cię.
- Powinnaś, za to, co dla ciebie robię.
- Jeszcze ci się spodoba.
***
*Louis*
Ignorowałem dzwonek telefonu aż do tego czasu, gdy stał się tak
natrętny, że nie dało się już po prostu wytrzymać. Warknąłem
zirytowany brzęczącym urządzeniem, przewracając po biurku papiery
w celu jego odnalezienia. Gdzieś dzwonił, ale kompletnie nie
wiedziałem, w którym miejscu.
- Czego chcesz? W pracy jestem – warknąłem do słuchawki. - Nie
mam czasu. Mów szybko, o co ci chodzi – ponagliłem, w tym samym
czasie wpisując numery do dokumentacji. To, że miałem podzielną
uwagę było niezwykle pomocne.
- Lepiej, żebyś jednak miał ten czas, Tomlinson – usłyszałem
zdenerwowany głos Nialla, na co głęboko odetchnąłem i
zaprzestałem pisania.
- Okej, co się dzieje? Co tym razem? Kolejna fałszywa bomba pod
budynkiem? Jakaś twoja kochanka zbiegła? Ja nie mam nic z tym
wspólnego.
- Chodzi o Cassandrę – przerwał moje kpiny i natychmiast serce
zabiło mi mocniej.
- W sensie? - Ścisnąłem mocno szczęki.
- Może być w niebezpieczeństwie – odparł, a między nami
zapanowała cisza. - Louis? Jesteś tam?
- W jak dużym niebezpieczeństwie? - Wstałem z fotela i podszedłem
do okna, czekając w napięciu na jego odpowiedź.
- Wracałem z siłowni, przejeżdżałem obok jej firmy. W pobliżu
kręcili się ludzie Jonesa. Nie wiem, czy wiedzą o tym, gdzie ona
pracuje i nie wiem, czy widzieli też ją, ale naprawdę podejrzanie
wyglądali.
- Cholera – syknąłem, zaciskając dłoń w pięść. - Jaka jest
szansa, że mają na nią namiary?
- Biorąc pod uwagę, że to Jones – dość dużą. Wiesz, że jest
zdolny do wszystkiego i jakoś mógł ją wytropić. Była dziś na
rehabilitacji? Mogli ją śledzić.
- Nie jestem pewien. Mówiła, że ma spotkanie i dużo pracy. Wątpię,
żeby dziś była, ale rano miała kontrolę u lekarza.
- Miejmy nadzieję, że przez ostatnie dwie godziny nie wychodziła z
firmy i to tak naprawdę nie o nią chodzi. Nie dzwoń na razie i
jej nie niepokój.
- Oszalałeś? Nie może jeszcze wiedzieć. Będę u niej za jakieś
pół godziny, może trochę dłużej i wtedy jej powiem.
- Do twojego przyjazdu zostanę pod jej firmą, żeby się upewnić,
czy nadal nie kręcą się w pobliżu. Tylko tak możemy zapewnić
jej bezpieczeństwo.
- Dzięki, pospieszę się. Uważaj, żeby ciebie nie poznali.
- Spokojna głowa – powiedział pod koniec, po czym się rozłączył.
Ścisnąłem w ręce telefon i popatrzyłem w dół za okno. Nie
pozwolę, by ją skrzywdzili, muszę chronić ją za wszelką cenę.
Może to jedynie przypadek, ale co, jeśli nie? Spokojniejszy będę,
kiedy to sprawdzę i okaże się, że się pomyliliśmy. Mam
nadzieję, że nie mieliśmy racji, bo w innym wypadku... ta gra może
być niebezpieczna i wszystko zaczyna się na nowo. Była przerwa
przez chwilę, a jeśli on znowu chce dopaść... To jest jak walka
na śmierć i życie. Cało wychodzi sprytniejszy, sprawniejszy i
silniejszy. Tylko jak bardzo silniejszy się stał?
Pospiesznie wykręciłem numer do Zayna, jednocześnie zbierając
swoje rzeczy. Schowałem klucze od auta i portfel do kieszeni, a gdy
w końcu odnalazłem klucz i do swojego gabinetu, Mulat w końcu
odebrał.
- Jesteś w pracy? - wypaliłem pierwszy, nim on zdążył się
odezwać.
- Jestem, ale...
- Możesz się wyrwać z komisariatu? - zapytałem, zamykając swoje
biuro.
- Zależy, o co chodzi.
- O Jonesa, Cassandrę i jej bezpieczeństwo – wyjaśniłem, oddając
klucz Cindy, która patrzyła na mnie nic nie rozumiejąc.
- Gdzie mam przyjechać?
- Pod firmę Cassandry, Niall już tam jest.
- Będę za góra trzydzieści minut.
- Świetnie, widzimy się na miejscu.
***
- Dlaczego akurat teraz, kiedy życie zaczyna powoli mi się układać,
ten pajac musiał wrócić? - warknąłem, wchodząc do firmy
Cassandry z Malikiem w mundurze tuż za moimi plecami. Nialla
zostawiliśmy w razie czego jeszcze przez budynkiem, żeby
obserwował, czy coś się nie dzieje.
- Jones nie przestanie, dopóki nie dopnie swego, wiesz o tym. Idzie
po trupach do celu, a on szczególnie pragnie usunąć ciebie.
- Ale Cassandry nie musi do tego mieszać – mruknąłem, wciskając
przycisk obok windy.
- To dlatego, że wygląda jak...
- Wiem o tym – przerwałem mu poirytowany. - I właśnie dlatego
się, kurwa, o nią boję. To podobieństwo do niej może ją wręcz
zabić, a oni i tak nie zdają sobie sprawy, że to nie jest ta sama
kobieta, bo w to uwierzyć jest trudno.
Oboje weszliśmy do windy, która natychmiast zamknęła się za
nami, kiedy wybrałem piętro.
- Najlepiej byłoby, gdyby w ogóle jej nie widzieli. Wtedy miałbym
pewność, że nic jej nie zrobią.
- Wiesz o tym, że to nierealne. Ona musi wychodzi z domu, ma firmę,
swoje sprawy... chociażby nawet gang. Nie można jej zamknąć w
klatce albo traktować jak laleczkę z porcelany. Ona też ma prawo
do własnego życia i nikt jej tego nie zabroni.
- I dlatego też musimy ją ochronić i zapewnić jej w miarę
normalne życie, o ile można je nazwać normalnym w naszym
przypadku – odparłem, wychodząc na korytarz, na którym
znajdowało się biuro Cass.
- Właśnie po to tu przyjechałem. Trzeba się upewnić, że nic jej
na razie nie grozi i może to czysty przypadek, że Jones
przejeżdżał obok.
- O tym mówię przecież – wymamrotałem.
- Jesteś pewny, że wokół budynku też są kamery?
- Nie, ale niedługo się okaże – odpowiedziałem, zmierzając na
koniec korytarza. Pospiesznie zapukałem do gabinetu mojej
dziewczyny i od razu złapałem za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły,
a obok mnie pojawiła się młoda dziewczyna.
- Proszę pana, tam nie wolno – powiedziała ostro.
Spojrzałem w stronę biurka Jordyn, która pomaga Cass, jednak
nikogo tam nie zobaczyłem.
- Kim pani, do cholery, jest? - Zmarszczyłem brwi.
- Zastępuję sekretarkę pani Miller. - Złapała mnie za ramiona,
próbując przesunąć, jednak mnie to w ogóle nie ruszyło. - A
pan kim jest, że wchodzi pan jak do siebie? To nie jest żaden
hotel, żeby...
- Niech się pani zainteresuje sobą – syknąłem w jej kierunku,
łapiąc za jej nadgarstki, usiłując zdjąć je ze swoich ramion,
jednak na marne.
- Niech się pan odsunie, bo wezwę ochronę!
- To pani niech mnie wpuści! I proszę mną nie szarpać!
- Ale pani Miller nie ma! - wyjaśniła w końcu, a ja wyszarpałem
się z jej uścisku i spojrzałem na nią groźnie, poirytowany jej
osobą.
- Jak to jej nie ma?
- Ma spotkanie w konferencyjnej, potrwa jeszcze przynajmniej pół
godziny.
- W takim razie, zaczekamy w jej biurze – postanowiłem.
- Ale tam nie wolno – powtórzyła, na co mocno zacisnąłem
szczęki.
- Jestem partnerem pani Miller. Właściwa sekretarka o tym wie i już
dawno by mnie wpuściła, bez żadnego 'ale'. I proszę mieć też
na względzie to, że jestem tu z policjantem na służbie. -
Spojrzałem na Zayna, który jak na zawołanie pokazał odznakę
policyjną. Zadziwiające jest to, że nawet się nie odzywał,
sądząc pewnie, że sam sobie z tym poradzę. Co do tego, to nie
byłbym aż tak pewien, mógłby mi trochę pomóc. - Gdyby tamta
sekretarka tu była, nic takiego, co dzieje się teraz nie miałoby
miejsca – dodałem.
- Ja rozumiem, ale nie jestem upoważniona do...
- Pani nas wpuści – odezwał się w końcu Malik.
- Ja nie mogę...
- To rozkaz – dodał poważnie. - Ja bym się nie sprzeciwiał
funkcjonariuszowi. - Popatrzył prosto w jej oczy, na co ona
momentalnie się spięła. Głęboko odetchnęła i podeszła do
biurka, a potem podała mi klucz z miną pokazującą, że odniosła
porażkę.
- Dziękuję. - Sztucznie się uśmiechnąłem i otworzyłem drzwi.
- Lepiej dla pani, żeby więcej nie odmawiała pani policji, tak na
przyszłość – ponownie usłyszałem głos Malika, na co
przewróciłem oczami.
- Jeszcze kilka razy powtórz, że jesteś z policji – mruknąłem z
ironią, gdy wszedł za mną i zamknął za sobą drzwi. - Skromny
jak zawsze. Chwalipięta.
- Gdyby nie ja, to pewnie byś tu nie wszedł, więc nie pieprz,
Tomlinson. - odpowiedział posępnie, na co zmroziłem go wzrokiem.
- To co? Ściągnąłeś mnie z komisariatu, żeby teraz siedzieć
tu z jakąś godzinę i czekać?
- Przeżyjesz, nie jesteś jedynym policjantem w pracy, dadzą sobie
bez ciebie radę.
- Nie byłbym tego taki pewien – mruknął, siadając na kanapę.
- Słuchaj, Malik – wycedziłem przez zęby. - Bezpieczeństwo
Cassandry jest w tej chwili dla mnie ważniejsze niż twoja
pieprzona praca – powiedziałem poddenerwowany całą sytuacją, a
on tylko spojrzał na mnie i więcej się nie odezwał.
Nie obchodzi mnie, co sobie o mnie myśli, są ważniejsze rzeczy na
głowie.
***
- Słyszałam, że ktoś się awanturował z moim pracownikiem,
chłopaki – doszedł mnie głos Cassandry po niespełna
czterdziestu minutach czekania w jej gabinecie.
Odkręciłem się na fotelu w jej kierunku i zobaczyłem, że zamyka
za sobą drzwi, a w ręku trzyma torebkę i trzy segregatory.
- Łagodniej nie można było? - zapytała, odstawiając rzeczy na
biurko.
- Nie dało się – mruknąłem, a ona podeszła bliżej i pochyliła
się nade mną, żeby szybko ucałować moje usta.
- Tyle dobrego, że jeszcze nie zdemolowaliście mi firmy. - Uniosła
brwi.
- Świetne biuro, przy okazji – odezwał się za nią Zayn, a ona
spojrzała na niego, gdy teatralnie rozglądał się po
pomieszczeniu
- Projektujemy między innymi wnętrza, to mówi samo za siebie –
odparła, a ja mimowolnie rozejrzałem się po ścianach, na których
wisiały przeróżne ramy przedstawiające zdjęcia i projekty ubrań,
budynków, wnętrz i innych rzeczy dopasowanych do tego typu
miejsca.
Mój wzrok przeniósł się również na szafkę, na której leżały
próbki różnych materiałów. Nie rozumiem, dlaczego wcześniej nie
zwróciłem na to uwagi, to miejsce naprawdę wygląda nieziemsko.
- Fakt – przyznał Mulat.
- Co jest aż tak ważne, że nie mogliście poczekać aż skończę
pracę? Na przykład do jutra? I dlaczego ty u licha jesteś w
mundurze? - skierowała słowa do Zayna. - Chyba nie zamierzasz mnie
aresztować, co? Nic nie zrobiłam.
- Sprawa takiej rangi nie może czekać – odezwałem się, a ona
popatrzyła z lekkim przerażeniem w oczach.
- Ogarnij się, Miller. Nie przyszedłem cię aresztować. Masz
wybujałą wyobraźnię – przyznał, a ja kiwnąłem głową w
zgodzie, gdy na mnie nie patrzyła.
- To po co tu jesteście? Ja pracuję. - Zmarszczyła czoło i
sięgnęła po telefon, kiedy przyszła do niej jakaś wiadomość.
Nie odpisała, jedynie przejechała wzrokiem po wyświetlaczu.
- Potrzebujemy dostępu do monitoringu twojej firmy – wytłumaczyłem
jej.
- Że co? - Popatrzyła zdezorientowana najpierw na mnie, potem na
niego.
- Słuchaj, Niall do mnie dzwonił. - Wstałem z fotela i podszedłem
do niej, ujmując jej dłonie w swoje. - Jechał obok twojej firmy i
widział ludzi Jonesa, i... nie wiemy, czy przejeżdżali tędy tak
po prostu, przypadkowo, czy specjalnie i śledzą cię, obserwują.
Nie wiemy, czy jesteś bezpieczna, nawet w firmie.
- Chcą mnie dorwać, tak?
- Cass, to...
- Wychodziłaś z firmy dziś, przynajmniej przez ostatnie dwie
godziny? - przerwał mi Zayn, pojawiając się obok, a ona szybko
zamrugała, jakby analizując w głowie wszystko, co ostatnio się
działo.
- Od drugiej miałam to spotkanie, więc nie. Rano byłam u lekarza,
potem u Louisa w firmie i później przyjechałam tutaj.
- Nie widziałaś, żeby ktoś cię wtedy śledził? - zapytał
ponownie.
- Nie przykładałam do tego większej uwagi, ale nie sądzę, żeby
ktoś mnie obserwował czy chociażby namolnie jechał za mną.
- Jednak, żeby mieć pewność musimy sprawdzić monitoring z
zewnątrz – odezwałem się tym razem ja, a ona przytaknęła,
puszczając moją rękę.
- Jasne, chodźcie – powiedziała odrobinę zdenerwowana. Widziałem
to na jej twarzy, nagle lekko zbladła. Wcześniej, gdy trzymałem
ją za rękę, czułem, że była już lekko zimna i delikatnie
chyba zaczynała drżeć.
Dlaczego ja musiałem ją w to wplątać? Gdyby nie ta sprawa, to
teraz nie musiałaby się tym stresować, a widzę, że nie jest na
to obojętna. Kurwa, musiałem ją wprowadzić w to gówno? Tylko
czasu już nie cofnę, ale mogę to jeszcze naprawić, a przynajmniej
się staram. To że sama jest przestępcą i naprawdę jest silna,
nie znaczy, że nie jest kobietą, człowiekiem i też się nie boi.
Potrafi walczyć, kiedy trzeba, kiedy ma broń, nie mam do tego
większych zastrzeżeń, ale co innego, kiedy masz przygotowaną całą
akcję, a co innego, gdy ktoś atakuje z zaskoczenia i w pojedynkę
nie masz większych szans na obronę.
Wyszliśmy z jej gabinetu i natychmiast napotkałem wzrok kobiety,
która zatrzymywała nas jeszcze jak tu przyszliśmy. Wyglądała na
zmieszaną, a ja jeszcze dodatkowo zmroziłem ją wzrokiem, przez co
spuściła głowę.
Głęboko odetchnąłem i ruszyłem za szatynką. Wsiedliśmy do
windy, gdzie od razu objąłem ją w pasie i poczułem, jak pod
wpływem mojego dotyku się rozluźnia.
- Dlaczego obawiacie się, że mogli tędy przejeżdżać? - zapytała
znacznie cichszym głosem, a ja westchnąłem i poruszyłam palcami
na jej biodrze.
- Nastały ciężkie czasy. Nie wiadomo czy...
- Chcą mnie też dorwać, tak? - przerwała mi, powtarzając swoje
wcześniejsze pytanie, a ja słyszałem, że jest zaniepokojona.
- Będę szczery: tak. - Głęboko odetchnąłem. - Nie ma co ukrywać,
bo tak jest. Po pierwsze to chcą złapać nas, ale ty często
jeździsz z nami, widzieli cię nie raz i... podejrzewam, że i ty
możesz być już dla nich celem.
- Czyli jak przeżyję to będzie cud, tak? - Przełknęła głęboko
ślinę, a ja potarłem kciukiem czoło. I co ja mam jej teraz
odpowiedzieć?
- Ochronimy cię za wszelką cenę, co by się nie działo, tak? -
Pogładziłem jej ramiona, przez co na mnie spojrzała.
Otwierała już usta, żeby coś mi odpowiedzieć, ale winda
zatrzymała się na parterze. Spojrzała na moje usta, nie przejmując
się obecnością Zayna i tym, że drzwi się już otworzyły, jednak
nie pocałowała mnie.
- Chodźcie – szepnęła i się obróciła na pięcie.
Każdy z pracowników wyglądał na zdezorientowanego obecnością
policjanta, gdy szliśmy przez wąski korytarz, aż nie doszliśmy do
jego samego końca. Wtedy weszliśmy do centrum monitoringu, gdzie
siedział starszy mężczyzna z ochrony. Widząc Zayna w mundurze,
zmarszczył brwi, widocznie zdziwiony.
- Coś nie tak, szefowo? - zapytał, patrząc podejrzanie na Zayna.
- Joseph, prosiłabym, żebyś dał nam dostęp do monitoringu i
zostawił nas samych na przynajmniej kilka minut. Możesz pójść
na przerwę – powiedziała Cassandra, a on bez zbędnych pytań
przytaknął i za chwilę znikł.
Cassandra usiadła do biurka i zaczęła coś klikać w komputerze, a
potem odsunęła się z krzesłem i ukazała nam wideo z monitoringu.
- Zobaczycie cały dzisiejszy dzień, oczywiście w przyspieszonym
tempie – wyjaśniła, na co Zayn podszedł bliżej ekranu.
Przez kilka minut trwała cisza, podczas której oglądaliśmy
nagranie z monitoringu, jednak potem zauważyłem, że Cass zwiesza
wzrok i bawi się palcami. Zaczęła niespokojnie się poruszać i
już za chwilę wstała, i podeszła do mnie.
- Jestem w stanie sama się obronić, w razie czego – powiedziała
cicho, łapiąc mnie za rękę.
Spojrzałem na nią, bijąc się z własnymi myślami.
- Nie jesteś – odpowiedziałem szczerze. - Oni są zdolni do
wszystkiego, są od ciebie silniejsi. Pamiętasz, jak potraktowali
Nialla? Wtedy, gdy miał wypadek.
- Nie możesz być ze mną 24/7, to niemożliwe.
- Posłuchaj, robimy wszystko, co możemy, żebyś była bezpieczna.
Dlatego też musimy sprawdzić monitoring, żeby się upewnić, że
cię nie śledzą.
- Chcę, żebyś wiedział, że doceniam, co dla mnie robisz. Nawet,
jeśli coś mi się stanie, nie chcę, żebyś myślał, że to
twoja wina.
- Robię wszystko dla twojego bezpieczeństwa – powtórzyłem.
- Nie widać ich – odezwał się Zayn, a ja odetchnąłem z ulgą. -
Widocznie mamy szczęście i nie kręcili się specjalnie niedaleko.
- Przynajmniej tyle dobrego – wymamrotała, a ja ucałowałem ją we
włosy.
- Musisz nosić przy sobie broń – powiedział z powagą Zayn.
- Nosi. - Kiwnąłem głową.
- Cały czas noszę, Louis mi kazał. Praktycznie nie wyjmuję jej z
torebki – wyjaśniła, a ja dostrzegłem, że wygląda na
zmęczoną.
- To dobrze, to już daje naprawdę wiele.
- Myślicie, ę to rzeczywiście możliwe, że zamierzają mnie
skrzywdzić? - zapytała cicho.
- Nie wiem, Cass. Naprawdę nie wiem, ale są zdolni do wszystkiego.
- Czyli trzeba zacząć się modlić – wymamrotała, wtulając się
w moją klatkę piersiową, okrytą jedynie białą koszulą, a ja
ją objąłem.
- O której dziś kończysz? - zapytałem cicho.
- Nie wiem, mam dużo pracy. Może będę siedzieć do późna, jak
wczoraj.Przez ostatnie dni wychodzę stąd prawie ostatnia.
- Przyjadę po ciebie – zaproponowałem.
- Nie trzeba. Tristan mnie podwiezie, też będzie tu ze mną
siedział.
- Jednak wolałbym dziś osobiście cię odebrać i wiedzieć, że
jesteś bezpieczna.
- I za to właśnie cię kocham. - Mocniej mnie ścisnęła.
Obronię ją. Obronię ją za wszelką cenę. Przysięgam.
***
- Zmęczona? - zapytałem, gdy zauważyłem, że prawie w ogóle się
nie odzywa, a jej twarz nie wyraża żadnych emocji, w szczególności
tych pozytywnych.
- Yhm... nawet nie wiesz, jak bardzo – wymamrotała. - Jednak to
dobrze, że po mnie przyjechałeś, bo nie wiem, czy dałabym radę
potem wejść do mieszkania. Zasnęłabym po drodze w windzie –
dodała bezsilnie. - Dzięki, że jesteś.
- Drobiazg. - Uśmiechnąłem się lekko. - Jeszcze dziś Niall
zabierze twoje auto z przeglądu i odstawi na parking pod twoim
wieżowcem, więc nie musisz się o nie martwić.
- To dobrze, muszę przecież jutro też jakoś dojechać do firmy.
Nie lubię jeździć taksówkami - westchnęła.
- Dziś było tak ciężko? - zapytałem, wyjeżdżając z autostrady.
- Dziś... A mógłbyś się zatrzymać na chwilę? - spytała cicho,
kiedy otworzyła oczy.
Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc, dlaczego tego chce, ale
spełniłem jej prośbę, zjeżdżając na pobocze.
- Jaki piękny – wyszeptała, wyglądając przez okno.
- Co takiego jest piękne?
- Zachód słońca – wyjaśniła ledwie słyszalnie. - Już dawno
miałam okazję, żeby zobaczyć niebo o tej porze. Tak mało mam
ostatnio czasu, nawet na takie drobne przyjemności – westchnęła
znów. - Siedzę tylko w tej firmie, mam mniejszy kontakt ze światem
zewnętrznym i przyrodą... to straszne.
- Naprawdę długo nie widziałaś zachodu słońca? - zapytałem
poruszony.
- Naprawdę. To, że się tu dla mnie zatrzymałeś, chociaż odrobinę
polepszyło mi dzień. To pierwszy raz w ostatnim czasie, kiedy nie
jest jeszcze ciemno, kiedy wracam do domu.
- Wiesz co? Pojedziemy na kolację, nie dasz rady sama już dzisiaj
nic ugotować, a powinnaś coś zjeść.
- Ja karmiłam rano ciebie, teraz ty karmisz mnie? - Uśmiechnęła
się ledwie. Widać było, że bardzo jest zmęczona. Może nie
tylko fizycznie, ale i psychicznie.
- Dokładnie. - Położyłem dłoń na jej kolanie, na co odwróciła
głowę w moją stronę i zamknęła oczy. - Taka mała przyjemność
na koniec dnia. Pewnie potrzebujesz tego po tym całym, ciężkim
dniu – dodałem i ruszyłem dalej, wyjeżdżając na mało
ruchliwą dziś ulicę.
- Yhm... miło będzie zjeść coś z tobą po tylu godzinach w
biurowcu – mruknęła.
- Działo się dzisiaj coś ważnego? W sensie... wszystko jest ważne,
ale...
- Ale w kwestii finansowej – powiedziała za mnie, a ja z wahaniem
przytaknąłem. - Przyszedł nowy klient, chce wybudować
restaurację. No i mamy kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt nowych
zleceń na projekty ubrań. W sumie, to nic nadzwyczajnego. Dużo
daje jedynie twoja pomoc, gdyby nie to...
- Mówiłem, że razem wyciągniemy firmę z dołka i robię wszystko,
by tak właśnie było.
- Tylko że to duże pieniądze...
- Nie dla mnie. Wiesz, że kasa nie gra roli. A jeśli to pomoże to
twoja firma może zyskać jeszcze więcej. Nie możesz wahać się
prosić mnie o pomoc.
- Gdybym cię nie poznała, nie poradziłabym sobie – odpowiedziała
mało słyszalnie.
Złapałem ją za rękę i do końca drogi trwaliśmy w ciszy. Ale
przyjemnej ciszy. Między nami jedynie radio grało cicho nową
piosenkę Beyonce.
- Jesteśmy już... - zacząłem, gdy zatrzymałem auto pod
restauracją, ale westchnąłem, widząc, że już zasnęła. - Och,
Cassie... ledwo żyjesz, potrzebujesz tych wakacji – mówiłem
cicho przed siebie.
Delikatnie odgarnąłem kilka kosmyków włosów z jej twarzy, nie
chcąc jej budzić. W ciszy obserwowałem jej spokojną twarz i w
ogóle nie dziwiłem się jej, że zasnęła. Na zegarku widniała
dość wczesna godzina, świadcząca o tym, że szatynka rzeczywiście
opadła już z sił.
***
10 listopada 2019
ROZDZIAŁ 34. 'CHWILO TRWAJ'
*Cassandra*
Minęło ponad dwa
tygodnie, a moja kostka... Moja kostka, nie kłamiąc, ma się
znakomicie , jakby w ogóle nie była wcześniej skręcona. I to
właśnie jest bardzo zaskakujące, bo myślałam, że jeszcze
kolejne dwa tygodnie będę się z nią męczyć. Może to też
zasługa tego, że rzeczywiście prawie w ogóle nie chodziłam przez
ten czas i oszczędzałam tą nogę. Louis codziennie się dla mnie
poświęcał i wszędzie mnie zawoził, w firmie wszystko przynoszono
mi do gabinetu, niektóre rzeczy robił za mnie Tristan, a w domu
pomagał mi także mój chłopak, dzięki czemu kostka szybko się
zregenerowała. Oczywiście teraz, przez przynajmniej dwa tygodnie
muszę jeździć na rehabilitację, ale na szczęście nie
codziennie.
Dopiero od wczoraj
chodzę normalnie i z tego względu zdecydowałam, że przyjdę na
imprezę w domu Louisa. Nie za często na nich bywam, to dopiero
chyba moja trzecia albo czwarta, ale mam nadzieję, że nie pożałuję
i będę się świetnie bawić. Czas się trochę odstresować od
tego wszystkiego, oderwać od tego świata, przestać myśleć i mieć
pustą głowę. Dziś mam się bawić, tak? Niedawno przyjechałam, a
jeszcze nie zdążyłam się napić. Ostatni raz piłam to wino z
moim chłopakiem dwa tygodnie temu, więc za alkoholiczkę raczej nie
można mnie uznać.
Wytarłam mokre
dłonie w ręcznik i ostatni raz przejrzałam się w lustrze. Nie
wiem, kiedy ostatnio pozwoliłam sobie na taki mocny makijaż, ale
podoba mi się. Mimo, że ze wzgląd na kostkę, nie mogę pozwolić
sobie na szpilki i muszę zadowolić się trampkami z wyższą
cholewką, nie ubolewam. Założyłam do nich czarne rurki z dziurami
i tego samego koloru bluzkę z głębokim dekoltem i... wygląda
naprawdę spoko, nawet bez butów na obcasie. Wystarczy dobrze dobrać
ubrania i dodatki – wszelkie bransoletki, łańcuszki, kolczyki.
Raz na jakiś czas można się zabawić. A wygląda na to, że
podobam się nie tylko sobie, ale wiele osób tutaj podąża za mną
wzrokiem, w tym mój chłopak, więc dzisiaj czuję się naprawdę
atrakcyjna. Dziś, wyjątkowo – tak.
Wyszłam z
łazienki i momentalnie zderzyłam się z czyimś ciałem. Doszły
mnie roześmiane, jak na haju, głosy i mocny zapach potu
wymieszanego z alkoholem. Byłam w łazience dla gości, dlatego
wszędzie dookoła były grupy osób, w mniejszym lub większym
stopniu upitych. Na górę, gdzie były sypialnie chłopaków, nikt
nieupoważniony nie miał wstępu i to każdy na tej imprezie
wiedział. Jeśli ktokolwiek by się zapomniał, czekał go marny
los, z czyjąś pięścią z gangu. A ja oczywiście miałam taryfę
ulgową do wszystkich pomieszczeń w rezydencji. Traktowano mnie tak,
jakbym też tu mieszkała, choć w o ogóle tak nie było. I muszę
przyznać, że naprawdę mi się to podoba.
I właśnie, gdy
podniosłam głowę, spodziewałam się raczej kogoś nieznajomego,
ale zobaczyłam przed oczami Harry'ego i Cindy. Oboje równo
czerwoni, dyszący i dosłownie wyglądali na bardzo niecierpliwych,
bo każde z nich obściskiwało te drugie i aż kipieli z pożądania.
- Oj, sorki, Cassandra. - Cindy
zaśmiała się jakby była upalona i to czymś mocnym, a Harry nie
był w lepszym stanie.
- My tylko... szukamy pokoju. - Tym
razem to on się zaśmiał, na co głęboko odetchnęłam.
Okej, ludzie
upaleni marihuaną czy innym gównem, czasem zachowują się naprawdę
tak, że chce się z nich śmiać, ale wolę nie wiedzieć, czy nie
będą potem żałować tego, że przespali się ze sobą w takim
stanie. Ja to bym się jednak bała, przede wszystkim tego, że
wpadnę. Ale to już nie mój problem.
- Nie przeszkadzajcie sobie. -
Wyminęłam ich, a w tle ponownie usłyszałam ich roześmiane
głosy. Chyba nieźle sobie popalili albo też i popili.
Nabrałam
powietrza w płuca i ruszyłam dalej, wymijając kolejne osoby, a
wtedy wpadłam na następnego chłopaka z gangu. Tym razem to był
Niall. I patrząc na to, jak przyciskał do ściany i całował jakąś
czarnowłosą, nie widząc niczego ani nikogo innego dookoła,
świetnie wykorzystywał czas, który oszczędza na tym, że przez
jeszcze jakieś trzy tygodnie nie zobaczy mnie na treningu. No,
bardzo nad tym ubolewa, bardzo. Wyjęłam mu z grafiku kilka godzin
treningów ze mną w tygodniu. A oprócz wolnego czasu, niestety
pieniędzy ode mnie nie zobaczy, jeśli nie ćwiczę. No cóż,
gdybym nie skręciła nogi, to bym przychodziła na siłownię i
sprawy miałyby się inaczej. Ale, jak już mówiłam, on za bardzo
jakoś nad tym nie ubolewa. Lepiej nie będę mu przeszkadzać w jego
zalotach, bo jeszcze mnie przeklnie. A jeśli zaraz stąd nie pójdę,
to mogę zobaczyć za dużo.
Pójdę, ale
oczywiste, że sama nie będę się bawić, więc muszę znaleźć
sobie kogoś do towarzystwa. Już nie mówię nawet o Louisie, bo nie
widziałam go, odkąd przyjechałam, więc pewnie i on poszedł w
tango z trunkami. No cóż, oboje potrzebujemy się wyszaleć, przede
wszystkim po tym, jak przez ostatnie dni naprawdę dużo czasu
spędzaliśmy ze sobą, więc przyda nam się też kontakt z innymi
ludźmi.
Przekroczyłam
próg salonu i chciałam iść dalej, ale oczywiście po raz kolejny
zostałam zatrzymana. Czyjaś ręka znalazła się na moim biodrze i
nie dość, że mocno mnie ściskała, to jeszcze próbowała wsunąć
się pod moją bluzkę. Poirytowana wstrzymałam oddech, a potem
głęboko go wypuściłam i odwróciłam głowę w kierunku mojego
oprawcy. Przewróciłam oczami, gdy zobaczyłam kolejnego nastolatka
zalanego kompletnie w trupa. Dlaczego sami małolaci się mnie
czepiają? Czy ja naprawdę wyglądam jakbym czegoś od nich
oczekiwała, pragnęła, jakbym w ogóle była zainteresowana? Czy
jednak aż tak młodo wyglądam?
- Puszczaj – syknęłam w jego
stronę ze sztucznym uśmiechem.
- Taka piękna... - wybełkotał. -
Nie zabawisz się ze mną?
- Jestem zajęta. - Zmrużyłam
oczy, jakby to miało w czymś pomóc.
- Mi to w niczym nie przeszkadza. -
Znacznie się zbliżył, tak, że poczułam mocniejszy zapach wódki.
- Nie skusisz się?
- Powiedziałam: puszczaj –
wycedziłam przez zęby.
- Nie musisz się opierać. Co ci
szkodzi?
- Posłuchaj, dzieciaku. - Położyłam
rękę na jego dłoni, którą wciąż trzymał na moim biodrze.
Usiłowałam ją z siebie zdjąć, mocniej zaciskając zęby i
drapiąc go paznokciami, ale prawie nie drgnęła. - Puszczaj mnie
albo wylecisz na zbity pysk z tej imprezy i ja już tego dopilnuję
– powiedziałam pewnie.
- Nie gróź mi, kochanie. To nie
twoja impreza – prychnął.
- A pewny jesteś? - zapytałam, a
on na chwilę zamilkł. - Tylko nie mów, że nie ostrzegałam.
Puszczaj mnie, jeśli nie chcesz poznać współorganizatorów.
Obiecuję ci, że zrobią ci krzywdę, jeżeli ja tego zechcę.
Zaufaj mi, nie chcesz poznać ich gniewu i mojego gniewu.
- Suka. - Splunął i mnie puścił.
Zaczął odchodzić, a ja wciąż stałam w tym samym miejscu.
- Słyszałam. Jeszcze słowo, a
spełnię swoje obietnice – powiedziałam głośniej i ruszyłam
dalej.
Przepychałam się
przez kolejnych ludzi aż nie zauważyłam na kanapie rozłożonego
Zayna, palącego papierosa. Patrzył się wprost na mnie, a przed nim
stały czerwone kubeczki, butelki z piwem i wódką. Nie wyglądał
na takiego trzeźwego, a raczej na będącego w trakcie upijania
się.
Nie widząc w
pobliżu żadnego innego wolnego towarzysza, ruszyłam w jego
kierunku.
- O, Miller, wiedziałem, że w
końcu i o mnie zahaczysz – odezwał się niezbyt wyraźnie. -
Niezła jesteś, masz branie u młodszych.
- Taa... jakoś nie specjalnie mnie
to cieszy. Jeśli mam być szczera, to wkurzają mnie już te
nastolatki, które się do mnie ciągle przystawiają –
powiedziałam ponuro, siadając obok niego. - Mogę się dołączyć
do samotnie pijącego? - zapytałam, a on uniósł brwi.
- Już to zrobiłaś.
- Powiedz mi, czy ja naprawdę tak
młodo wyglądam, że te wszystkie dzieciaki do mnie zarywają?
- Skromnie mówiąc: piękna jesteś,
ale więcej komplementów ci nie powiem, bo Louis wpieprzy mi przy
pierwszej lepszej okazji – odpowiedział, strącając popiół z
papierosa do popielniczki.
- Wiesz co? Dla mnie to głupota, że
pozwalacie palić ludziom w środku domu, przede wszystkim skręty.
Wiesz, ile to potem wietrzeje? - Sięgnęłam po pusty kubek i
nalałam do niego alkoholu.
- A co? Chcesz jednego szluga? -
Wystawił w moją stronę papierosa, gdy kosztowałam alkoholu.
Pokręciłam głową
i zsunęłam kawałek bluzki z ramienia, odsłaniając tym plaster
nikotynowy.
- Zapomnij – mruknęłam.
- Widzę, że odstawiasz papierosy.
Mądrze przy twojej astmie. - Pokiwał głową, zaciągając się po
raz kolejny szlugiem.
- Proszę cię. Ty będziesz mnie
pouczał? Sam siedzisz obok i palisz.
- Użalam się nad sobą, jestem
usprawiedliwiony.
- Co ty taki przybity, co? -
Usiadłam wygodniej, zakładając nogę na nogę.
- Próbuję zapić smutki i
wspomnienia o Alessi.
- A Alessia to... twoja dziewczyna?
- Uniosłam brwi.
- Już była. - Patrzył w jeden
punkt przed sobą, po czym napił się z jaskrawego kubka.
- Aa... to o to chodzi, dlatego pijesz.
- Zerwała ze mną po ponad roku i
się wyprowadziła – wydukał. - Powiedziała, że cały czas nie
ma mnie w domu. Wypomniała mi, że ciągle siedzę w pracy albo tu,
z gangiem.
- Więc... ona też o nas wie?
- Teraz żałuję, że jej
powiedziałem. - Pokiwał w otępieniu głową, wciąż gapiąc się
przed siebie. - Jak widzisz, moje szczęście długo nie trwało.
Nie wiem, po co kupowałem ten dom dla nas.
- Może da się coś naprawić? -
zapytałam, a on prychnął.
- To nie film, Cassandra – odparł,
a ja w zamyśleniu kiwnęłam ledwo widocznie głową.
Nie mieli czasu
przez jego pracę i gang... Proszę, nie mówcie mi teraz, że taki
sam los czeka mnie i Louisa. Może jedynie różnica w tym jest taka,
że oboje siedzimy w tym gangu, więc w odróżnieniu od nich,
widzimy się niemal codziennie. Tylko czy na pewno kiedyś nas ten
gang nie poróżni? Już raz się o to pokłóciliśmy, nie chcę, by
ponownie tak było. Kłóciliśmy się też trochę o te moje
tajemnice, że nie chcę mu o niczym powiedzieć, ale... chyba dobrze
postąpiłam, że w końcu to zrobiłam. Musiał kiedyś się
dowiedzieć, a teraz przynajmniej nie muszę się przejmować tą
sprawą, bo i tak mam wystarczająco dużo innych problemów na
głowie. Ale życie bez problemów byłoby przecież takie nudne,
nie? Kogo ja oszukuję?
Chciałabym, żeby
już to wszystko się skończyło. Tylko że spokoju zaznam pewnie
dopiero na starość. Albo w grobie. Chociaż zostawiam sobie małą
nadzieję na to, żeby jeszcze pożyć trochę.
- No... czasem aż żałuję, że to
nie film – zgodziłam się z nim i ponownie upiłam ich mocnego
alkoholu. Takiego mocnego to ja jeszcze w całym Londynie nie
widziałam. Szybko się upiję, a mogłabym chociaż odrobinę
potańczyć. Tylko z kim? Wszyscy prócz Zayna nagle wyparowali, a
Mulat nie pali się jakoś do tańca.
- Cassandra? - wyrwał mnie z
zamyślenia, a ja na niego spojrzałam.
- Co?
- Wyświadczysz mi przysługę, nie?
Wiem, że mnie tak nie zostawisz na lodzie.
- Zależy o jaką przysługę ci
chodzi. Nie przyjmuje propozycji matrymonialnych. Wyjątek stanowi
Louis – mruknęłam.
- Jeśli szukasz takich ofert to idź
do niego, a nie do mnie.
- Och, to mi powiedziałeś. Jak ja
nawet nie wiem, gdzie on jest, a ty mi mówisz o ofertach dla niego,
czy tam dla mnie.
- Ty to musiałaś wziąć wcześniej
coś mocnego albo rzeczywiście jesteś taka ślepa. - Popatrzył na
mnie dziwnie, na co zmrużyłam oczy. Widząc, że nie wiem, o co mu
chodzi, wskazał na drugi koniec salonu.
Spojrzałam w
tamtym kierunku i dostrzegłam mojego chłopaka gadającego z Liamem.
Obaj nie wyglądali na ucieszonych.
- O, to tak. Potwierdziły się moje
przypuszczenia, że jestem ślepa – westchnęłam i patrzyłam
oszołomiona w ich kierunku. - Lepiej znajdujesz ludzi niż ja.
- To pomożesz mi czy nie? -
usłyszałam obok Zayna, więc z powrotem na niego spojrzałam.
- No, co mam niby zrobić? Upić się
tu z tobą? Bardzo chętnie.
- Raczej chodziło mi bardziej, czy
pomożesz mi potem dojść do jakiegoś wolnego pokoju, jeśli się
tak upiję?
- O nie, ja nic ci nie obiecuję –
parsknęłam. - Sama jestem tu po to, żeby zrobić to samo, więc
nie wiem, jak miałabym po pijaku zaprowadzić i ciebie do pokoju.
- A co ci się stało, że tak
łakniesz alkoholu?
- Nie ty jedyny masz problemy –
wymamrotałam, wracając wzrokiem do mojego chłopaka. Teraz
wyglądali na dość rozzłoszczonych.
- Coś z Tomlinsonem?
- Z nim jeszcze nie. Powiedzmy, że
chodzi o firmę.
- Nie radzisz sobie?
- Szkoda gadać, Malik. - Pokręciłam
głową.
- W takim razie, to idealna chwila,
by się upić – powiedział z entuzjazmem.
Zerknęłam na
niego, a on wysunął w moją stronę kubek. Zrobiłam to samo ze
swoim i zaraz obiliśmy je o siebie.
- Toast za tych, których życie
zniszczyło – mruknęłam, po czym napiłam się trunku. Już po
niecałym kubku zaczęłam wyczuwać procenty w swoim organizmie.
Mówiłam, że mają tu najmocniejszy alkohol jaki piłam. Skąd oni
biorą to dziadostwo? Nikt chyba w Londynie takiego nie sprzedaje.
Wiadomo, dlaczego tyle ludzi przychodzi na te ich imprezy.
- A co ty wiesz, co?! - doszedł
mnie głos Louisa i zdezorientowana spojrzałam w tamtą stronę. -
Przeżyłeś to, co ja?! Nie przeżyłeś, więc się nie odzywaj,
bo to nie twoja pieprzona sprawa!
- Oho... zaczyna się – mruknął
Zayn obok. - Zaraz któryś będzie leżał pobity. Jak zgaduję –
Liam.
- O czym ty pieprzysz, co? -
zapytałam go, marszcząc brwi.
- Tylko poczekaj. Wiesz, jaki Louis
jest wybuchowy i wrażliwy na jeden temat. Nim się obejrzysz, a oni
zaraz...
- To nie możesz ruszyć dupy i tam
do nich pójść? - zapytałam poirytowana.
- Żeby mnie jeszcze pobili?
Zapomnij. Tomlinson nie raz mówił, żeby nie wtrącać się w jego
sprawy, ale jak widać, niektórzy się do tego nie stosują. To już
nie mój problem.
- Jak wam pobije do nieprzytomności
lekarza to też nie będzie twój problem? Zobaczymy, co powiesz,
jak wrócisz z którejś akcji, a on nie będzie miał jak ci pomóc,
bo sam będzie leżał pobity.
- Nie planujemy żadnej akcji w
najbliższym czasie. Dobra, to siedź tu sobie i pij dalej –
prychnęłam, wstając.
- To właśnie robię.
- Mógłbyś się na coś przydać,
policjanciku. Jaki z ciebie stróż prawa, co?
- Nie jestem teraz na służbie. -
Wzruszył ramionami.
- Ale znalazłeś sobie wymówkę.
No, naprawdę. - Popatrzyłam na niego wymownie i odstawiłam kubek
na ławę. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę chłopaków, a
ich krzyki ani trochę nie ucichły. I to mnie właśnie niepokoiło.
- Nie uważasz, że powinna się już
dowiedzieć?! - usłyszałam Liama.
Nie wiem, czy
tylko ja, jedna z nielicznych słyszałam ich kłótnię, czy wszyscy
mieli to po prostu w dupie i mało ich to obchodziło.
- Powiedziałem, że nie twój
pieprzony interes?!
- Kiedy zamierzasz powiedzieć jej o
Natalie?!
- Nie wymawiaj, kurwa, tego imienia!
- Louis złapał go za bluzkę i przycisnął do ściany. Od razu
przyspieszyłam kroku, gdy to zobaczyłam.
- Nie rozumiem cię! Minęło tyle
czasu!
- To nie ty się z tym zmagałeś i
nie życzę ci tego, żebyś poznał smak takiej traumy! - Mocniej
go przycisnął, a Liam zaczął się bronić i próbował go od
siebie odepchnąć.
- Hej, chłopaki! Dość! -
krzyknęłam, podbiegając do nich.
- Nie powiesz jej ani słowa, póki
sam tego nie zrobię, słyszysz? - wycedził przez zęby. - Ani
słowa!
- Znienawidzi cię, jeśli dowie się
za późno!
- Nie mów mi, jak zareaguje, bo to
ciebie nie dotyczy! - warknął, a po chwili już zaczęli się dość
poważnie szarpać.
- Louis! - krzyknęłam, próbując
równocześnie ich rozdzielić.
- I co? Będziesz ciągnął to
przez kolejny rok?
- Może rok, a może latami, jeśli
zajdzie taka potrzeba! Żeby jej powiedzieć, muszę być gotowy!
- Jesteś zwykłym tchórzem,
dlatego jej nie powiesz!
- Odszczekaj to! - Zaczął nim
mocniej szarpać, jakby mnie w ogóle żaden z nich nie dostrzegał.
Byli tak zatraceni w swojej kłótni.
- Louis, do cholery! - Ścisnęłam
jego ręce. - Uspokój się! - weszłam pomiędzy nich i sama o mało
co nie oberwałam, ale zdołałam uchronić się od ciosu. Na
szczęście, to nie było celowo skierowane w moją stronę. -
Uspokój się, słyszysz?! - Złapałam go za nadgarstki. Cudem
udało mi się uniemożliwić mu dalsze ruchy. - Dość! -
krzyknęłam, gdy ten jeszcze coś warczał.
Patrzył w furii
na Liama, a potem ze złością spojrzał na mnie.
- Opanuj się. Zabijesz go, jeśli
się nie uspokoisz.
- Czasem mam wrażenie, że może
tak byłoby lepiej – wycedził przez zęby i na nowo próbował mi
się wyszarpać. Z trudem go trzymałam.
- Przestań, wcale tak nie myślisz.
Chodź. - Pociągnęłam go za ręce, ale on ani drgnął. - Louis,
chodź – powtórzyłam, szarpiąc go za dłonie.
Wymamrotał
jeszcze kilka obelg w stronę Liama i w końcu uległ, i poszedł za
mną. Dla bezpieczeństwa, nie puściłam go ani na moment, aż nie
posadziłam go na kanapie, niedaleko Zayna. Mulat spojrzał tylko na
nas, uniósł brwi i prychnął, a potem wrócił do picia.
- O co poszło? - zapytałam
spokojnie szatyna, który w dalszym ciągu patrzył morderczym
wzrokiem na Liama wchodzącego do kuchni. Wiedziałam, że to ma
związek z Natalie, ale miałam nadzieję, że dowiem się czegoś
więcej.
- O nic – warknął, nie
przejmując się wcale tym, że mówi do mnie, a nie do niego i ten
ton nie jest specjalnie na miejscu względem mnie.
- O coś jednak poszło, jeśli
pragnąłeś go co najmniej pobić.
- Nieważne – dalej był uparty i
nie zamierzał nic mi powiedzieć. Co więcej, nawet nie obdarzył
mnie spojrzeniem. Był nieźle wkurwiony.
- Dobra, nie musisz mówić, ale już
się uspokój. Nie idź do niego i nie prowokuj go do kłótni.
Potem jeszcze nie raz ci się przyda, a ty go tak traktujesz.
- Mógł nie mówić tego, co
powiedział. To nie pierwszy raz.
- To nie słuchaj go, olej, tylko go
nie bij. Czy to tak trudno?
- A ty jakbyś się czuła, gdyby
ktoś groził ci, że powie za ciebie to, co ukrywasz? Jakby to
wszystko, co powiedziałaś mi ponad dwa tygodnie temu, wyjawił
ktoś inny? Sądzę, że sama nieźle byś się wkurzyła.
- Może i masz rację, ale...
- Jeszcze tu idzie, ten kretyn –
warknął i uniósł się z kanapy.
- Przeprosisz go. - Poderwałam się
za nim.
- Nie ma pieprzonej mowy – syknął
i przyspieszył, a ja próbowałam go dogonić.
- Louis! - krzyknął za nim Liam,
ale ten wyminął go.
- Daj mi, kurwa, spokój!
- Liam, to nie jest najlepszy pomysł
– powiedziałam poważnie, gdy znalazłam się obok niego. -
Lepiej go teraz zostaw.
- Wiedziałem, że dalej tak będzie
i nic nie powie – westchnął, ale ja nie zrozumiałam, o co mu
chodzi.
- Przepraszam cię za niego, jeśli
o to ci chodzi...
- Daj spokój, przejdzie mu. Jutro
wróci do normalności. Tylko...
- Porozmawiamy potem jak coś,
dobrze? Muszę do niego iść. - Ruszyłam, kiedy on skinął głową.
Przyspieszyłam
kroku, gdy zobaczyłam gdzieś daleko Louisa. Kiedy do niego
podbiegłam, nagle stanął w miejscu i gdzieś się wpatrywał
wygłodniałym wzrokiem, pełnym pożądania. Zaczął szybciej
oddychać, więc spojrzałam w kierunku, w którym i on patrzył.
Kilka metrów dalej dwoje mężczyzn paliło zioło.
Już wiedziałam,
jak go do tego ciągnie. Był na głodzie, zżerało go to od środka.
Nie wiadomo, ile nie brał dokładnie, czy mnie nie okłamuje, ale
wyraźne było, że pragnie zapalić skręta. I zapewne zrobiłby to,
gdyby nie było mnie obok i nie miał kto mu tego uniemożliwić.
- Chodź stąd. - Położyłam dłoń
na jego ramieniu. Nie chciałam, żeby za bardzo wpatrzył się w
narkotyki. - Chodź, proszę. - Pociągnęłam go i wtedy oderwał
wzrok od narkotyków i spojrzał na mnie. Jego oczy były szeroko
otwarte i błyszczały. - Nie możesz brać, tak? Nie możesz
zapalić tego – mówiłam jak do małego dziecka, mając nadzieję,
że tym go przekonam. - Nie możesz – powtórzyłam ciszej, a on
sztywno pokiwał głową i ruszył za mną. - Chodźmy na górę –
dodałam i złapałam go za rękę, żeby mieć pewność, że idzie
za mną. To nie tak, że mu nie ufałam, ja po prostu bałam się,
że jednak pójdzie obić twarz Liamowi albo weźmie zioło.
Znaleźliśmy się
w jego sypialni, gdzie od razu położył się na łóżko.
- Wracaj tam i się dobrze baw. Nie
powinnaś się mną przejmować – odezwał się.
- Ale się jednak przejmuję bo
jesteśmy razem i nie chcę, żebyś zrobił jakieś głupstwo.
Czasem jednak nie myślisz rozsądnie – przyznałam.
- Dzięki, że jesteś –
westchnął, gdy usiadłam obok i złapał mnie za dłoń. - Jesteś
moją ostoją, tylko ty mi pomagasz.
- Już się uspokoiłeś, tak? -
Zmrużyłam oczy.
- W pewnym stopniu...
- Wiesz, że źle potraktowałeś
Liama?
- Proszę, nie praw mi kazań,
jakbyś była moją matką.
- Louis...
- Wiem, okej? Wiem. Jutro to
wyjaśnię, nie przejmuj się tą sprawą.
- Obiecaj. - Przekręciłam głowę
w bok i zagryzłam dolną wargę.
- Obiecuję, przecież to mój
przyjaciel – westchnął, patrząc rozmarzony na moje usta.
- Mam nadzieję, że rozumiesz swój
błąd.
- Robisz to specjalnie? Zagryzasz
tak wargę, żebym się na ciebie rzucił? - zapytał nagle,
zmieniając temat, na co przewróciłam oczami.
- Tak, i specjalnie dla ciebie tak
się pomalowałam i ubrałam. - Zakpiłam z niego.
- No a nie? Idź się bawić na dół,
nie musisz mnie niańczyć.
- Jeśli się upewnię, że nie
zrobisz niczego głupiego.
- Nie zrobię, nie mam zamiaru na
razie iść na dół. Przede wszystkim nie mam w planach pić
alkoholu, więc wystarczy mi to, co mam tutaj.
- Prześpij się albo obejrzyj coś,
hmm? - zaproponowałam mu.
- No, idź już, przecież nie na
darmo tak się wystroiłaś. Powinnaś się wyszaleć w końcu. Idź
się baw, jakby coś się działo to przychodź.
- Zajrzę potem do ciebie. -
Musnęłam jego usta i wycofałam się do drzwi.
- Tylko nie upij się za bardzo! -
krzyknął za mną, na co się uśmiechnęłam.
- Postaram się!
***
*Louis*
Wyszedłem
na taras, żeby zapalić. Kilkanaście minut temu zszedłem na dół
po ponad dwóch godzinach. Nie spałem, ale rzeczywiście zdążyłem
obejrzeć jeden film, mimo że muzyka z parteru trochę dudniła i w
mojej sypialni.
Kiedy
zszedłem, od razu natknąłem się na Cassandrę. Nie dało się jej
nie zauważyć. Wyginała się na parkiecie z resztą gangu, już
nieźle upita. Śmiała się cały czas i tak naprawdę to ledwo
stała już na nogach. Ale chciała tańczyć, więc jej pozwoliłem,
wiedząc, że nie jest sama. Byłem tam najwyżej 20 minut temu. Czy
w tak krótkim czasie mogłaby się upić do nieprzytomności?
Wątpię. Poza tym, wypalę tego papierosa i pójdę jej pilnować.
Zakazywałem już jej alkoholu, prosiłem, żeby więcej nie piła,
ale czy posłuchała, to marne nadzieje. Już gdy to jej mówiłem,
to nie zwracała na to szczególnej uwagi i sięgnęłam po kolejny
kubek z wódką. Zabronić to raczej jej nie zabronię, jedynie pod
przymusem. Zastanawiam się, ile ona już tego wypiła. Nie liczę na
to, że przestała teraz, gdy ją o to prosiłem, ale jakby to
zrobiła, to byłbym pozytywnie zaskoczony. Jednak to jest nierealne,
mógłbym jej powtarzać, ale pewnie bez skutku. Zresztą, za chwilę
sam się dowiem, jak tylko skończę palić.
Popatrzyłem
na swój ogród oświetlony lampkami i nim zdążyłem zagłębić
się we wspomnieniach, na taras wypadła kolejna upita para, a zaraz
za nimi Niall z Harrym. Jednak oni najgorzej nie wyglądali, no... na
pewno lepiej od tamtych.
- Niezła impreza, co,
Tomlinson? - Zaśmiał się Niall, siadając na schodach, a ja
wzruszyłem ramionami.
- Jak co dwa tygodnie.
Znaczącej różnicy nie widzę – mruknąłem. - W sumie, to już
powoli zaczynają mnie nudzić te imprezy co najmniej dwa razy w
miesiącu – dodałem poważnie, a chłopaki popatrzyli na mnie w
szoku.
- No, co ty? Starzejesz
się? - zakpił Harry, a ja uniosłem brwi.
- To jest mój dom.
Mieszka tu tyle osób, że codziennie czuję się, jakby tu była
impreza. Nie mogę normalnie zaprosić ani dziewczyny, ani rodziny,
bo jak mam wolne, tu tu jest akurat balanga. Ale muszę was tu na
razie znosić, więc jeszcze nie wprowadzam wam zakazu.
- Wow... - Niall szerzej
otworzył usta ze zdziwienia. - Wcześniej ci to tak nie
przeszkadzało.
- To było wcześniej –
mruknąłem. - Dobra, zapomnijmy. Przecież nie zamykam imprezy. Po
prostu nie zawsze mam ochotę na balangi. Raz na jakiś czas –
okej. Ale jak każda jest w moim domu, to już zaczyna robić się
nudne – dodałem z wyrzutem.
- Ej, to łatwe, jak o to
ci chodzi – odezwał się Harry. - Jeszcze góra pół roku i mój
dom będzie gotowy, to możemy tam czasem przenieść się z
imprezami. Niedługo w pełni go wybudują, a potem firma twojej
dziewczyny urządzi mi wnętrza i bum. - Klasnął w dłonie. -
Impreza na dobry start gwarantowana – rozmarzył się z szerokim
uśmiechem, a ja przewróciłem oczami.
- Właśnie, jak tam
Cass? Widzieliście ją? Kilka minut temu w najlepszym stanie nie
była, ale mam nadzieję, że nic nie zrobiła.
- Mówiła, że wraca do
domu. - Niall wzruszył ramionami, a ja wytrzeszczyłem na nich
oczy.
- Słucham? - zapytałem
zaniepokojony, mając nadzieję, że sobie żartują.
- No, mówiła, że już
się zbiera – powtórzył wolniej.
- Ale wy widzieliście w
jakim ona jest stanie? - zapytałem, pospiesznie gasząc peta.
- No, pijana w sztok –
zgodził się ze mną Harry.
- A wiecie, kretyni, że
ona przyjechała tu swoim autem? Raczej nikt jej nie odwiezie i
skoro tak wam powiedziała...
- Kurwa. - Niall szeroko
otworzył oczy. - Nie wiedziałem, że ma na myśli, że będzie
kierować.
- Jasna cholera! -
krzyknął Harry, a potem oboje z blondynem poderwali się i wbiegli
za mną do środka.
Jak
najszybciej starałem się przepychać przez ludzi, licząc na to, że
nie jest za późno i jeszcze nic nie zrobiła. Przede wszystkim, że
sobie krzywdy nie zrobiła. Miałem cichą nadzieję, że jednak nie
mówiła tego na serio, bo jest pijana, ale z drugiej strony –
pijani są dość szczerzy. Modlę się tylko, żeby nic sobie nie
zrobiła.
Byłem
już blisko wyjścia, gdy dopadła mnie czyjaś ręka i zaczęła
zachłannie dotykać mojego torsu.
- Ręce przy sobie –
syknąłem do nieznajomej blondynki i zepchnąłem jej dłonie z
siebie. Przepchnąłem się obok niej, wcale nie przejmując się
tym, że mogę ją przewrócić i wypadłem na zewnątrz.
Szeroko
otworzyłem oczy i przyspieszyłem, gdy zobaczyłem Cassandrę w
aucie, a silnik był zapalony.
- Nie jedź! - Uniosłem
ręce w górę, żeby mnie dostrzegła, jednak u pijanego było to
utrudnione, więc wątpiłem, że i ona to zobaczy. - Stój! -
krzyczałem, choć zdawałem sobie sprawę z tego, że może też
mnie nie usłyszeć.
Podbiegłem
do jej samochodu i pod wpływem emocji, całkiem nie przemyślając
tego, rzuciłem się na maskę z przodu, że aż mnie kawałek
popchnęło. Momentalnie Cassandra spojrzała na mnie zaskoczona,
chłopaki, krzycząc, znaleźli się obok mnie, a ja wykorzystałem
moment i szybko otworzyłem drzwi od strony kierowcy. Natychmiast
wyjąłem kluczyki ze stacyjki, a ona spojrzała na mnie z miną
dziecka, któremu zabrano zabawkę.
Odetchnąłem
głęboko, czując ulgę, że zdążyłem i nigdzie nie odjechała, i
siebie nie zabiła.
- Czemu zabrałeś
kluczyki? - zapytała, jakby miała jakieś sześć lat i wysunęła
dolną wargę, pokazując, jak to jej zniszczyłem wspaniałą
zabawę.
- Co ty wyrabiasz, co? -
Uklęknąłem przed nią. - Jesteś pijana, nie możesz kierować.
Chciałaś się zabić? - zapytałem zmartwiony, jednak wiedziałem,
ze ona działała tylko pod wpływem upojenia alkoholowego. Wątpię,
by naprawdę tego pragnęła.
- Chcę do domu. -
Spojrzała na mnie z miną zbitego psa.
Ponownie
głęboko odetchnąłem i na chwilę przyłożyłem głowę do jej
ud. Jakie szczęście, że jest cała i nic się nie stało. Nie
zniósłbym tego, gdyby rozwaliła się tym samochodem. Nie
wybaczyłbym sobie tego, że jej nie upilnowałem. Jak dobrze, że
zdążyłem i jest tu przy mnie, mogę jej dotknąć i... po prostu
żyje.
- Zostaniesz u mnie na
noc, dobrze? - Uniosłem głowę i wziąłem jej dłonie w swoje, a
potem je ucałowałem. - Jutro cię odwiozę.
- Dobrze. - Pokiwała
głową z uśmiechem.
- Nie strasz mnie już
tak. - Zmusiłem się do uśmiechu.
- Przestraszyłam cię? -
zapytała niczego nieświadoma.
I to
właśnie są skutki pijaństwa, dlatego ja raz na jakiś czas się
upijam. Nie wyobrażam sobie, co ja robię pijany.
- Przestraszyłaś.
- Czym?
- Zniknęłaś i chciałaś
kierować autem... jutro porozmawiamy, okej? Najważniejsze, że nic
ci nie jest. Może już się położymy spać, co? - zaproponowałem,
wstając, ale ona zmarszczyła brwi. Naprawdę była porządnie
pijana, patrząc szczególnie na jej zachowanie.
- Nie chcę spać.
- Ale zaraz zechcesz.
- Nie – uparła się. -
Chodź potańczyć, napijemy się. - Poderwała się z siedzenia,
ale zachwiała się i w ostatniej chwili złapałem ją, by nie
przewróciła się na twarde podłoże. - Świat mi zawirował –
wybełkotała.
- Widzisz? Nie jesteś w
najlepszym stanie, idziemy na górę. Przed chwilą mówiłaś
jeszcze, że chcesz już do domu – przypomniałem jej, zamykając
auto i kiwnąłem do chłopaków, że już wszystko w porządku, a
ją zacząłem prowadzić powoli do domu. - Koniec dziś z piciem.
- Chciałam jeszcze
potańczyć – jęknęła.
- Skarbie, potańczymy,
jak poczujesz się lepiej – zapewniłem ją.
- Ale ja czuję się
dobrze – odpowiedziała i w tym momencie kompletnie straciła
równowagę.
- Chodź. - Wziąłem ją
na ręce i natychmiast oplotła mnie wokół szyi. Poczułem jej
rozgrzane policzki. - Nie musimy iść spać, ale przynajmniej się
połóżmy – dodałem, lecz ona nie odpowiedziała.
Spojrzałem
na nią, miała zamknięte oczy i spokojną twarz, na co westchnąłem.
- Nie śpię –
wymruczała, jakby wiedziała o czym myślę
Uśmiechnąłem
się, słysząc jej głos, jednocześnie powstrzymując się od
śmiechu.
- Nie śmiej się, widzę
twój uśmiech – mruknęła za chwilę.
Jednak
nawet pijana, potrafi rozbawić człowieka. Teraz szczególnie.
- Skąd ty to wiesz, co?
- zapytałem wchodząc do domu z nią na rękach.
- Ja wiem wszystko –
szepnęła do mojego ucha. - Prócz Natalie.
- Myślisz, że powiem ci
coś, jeśli ulegnę twojemu pijackiemu zachowaniu?
- Jesteś taki zawzięty.
- Uderzyła mnie słabo pięścią w klatkę piersiową. - I tak
zapomnę, jak wytrzeźwieję.
- No właśnie –
zgodziłem się z nią, wchodząc na schody. - Więc po co ci ta
informacja?
- Jest chociaż ładna?
- Jest – westchnąłem,
wiedząc, że nie przestanie gadać i pytać.
- Nie rozumiem, w czym
jest ode mnie lepsza – wybełkotała.
- Kto powiedział, że
jest? - Zmarszczyłem brwi, zdziwiony jej myśleniem. I byłem
pewny, że mówi to, czego nie powiedziałaby na trzeźwo. Większość
ludzi tak ma.
- Cały czas ją do mnie
porównujesz, nazywasz mnie tak i... ty nic mi nie chcesz powiedzieć
– wyznała poirytowana. - Tylko ciągle gadasz przez sen i
krzyczysz jej imię – dodała, a ja się zatrzymałem, wchodząc
na piętro. Popatrzyłem na nią podejrzliwie.
- Co?
- Co co?
- Mówię przez sen i
wołam ją? - zapytałem zszokowany. Mogłem zapytać o wszystko, bo
i tak nie będzie rano o tym pamiętać.
- Ja nic nie mówiłam. -
Nagle jakby otrzeźwiała i otworzyła oczy.
- Cass...
- Postaw mnie.
- Nie.
- Sama potrafię iść.
- No, to zobaczymy –
mruknąłem pod nosem i odstawiłem ją na podłogę.
Przeszła
kilka kroków i wpadła na komodę obok.
- Woo... chyba lepiej mi
było, jak mnie niosłeś. - Złapała za mebel, nogi jej się
chwiały.
Objąłem
ją w pasie i gdy zobaczyłem, że widocznie kręci jej się w
głowie, z powrotem wziąłem ją na ręce.
- Wspominałam, jakiego
przystojnego mam chłopaka? - zapytała, zmieniając temat i krążąc
palcami po moim torsie.
- Wspominałaś –
westchnąłem.
- I jak bardzo mam na
ciebie teraz ochotę? - wymruczała, kiedy weszliśmy do mojej
sypialni.
Zaświeciłem
światło i ułożyłem ją na łóżku.
- Jesteś pijana –
powtórzyłem jej już któryś raz tego wieczoru.
- Ale świadoma...
- Raczej nie. - Zacząłem
rozwiązywać jej buty.
- Jestem świadoma –
powiedziała, denerwując się.
- W takim razie, rano
sprawdzimy, co pamiętasz.
- Nie lubisz mnie –
zaszlochała, a ja głęboko odetchnąłem i w myślach przekląłem.
Zastanawiam
się, czy ja z nią wytrzymam dopóki nie zaśnie.
- Kocham cię, nie tylko
lubię, ale teraz idziemy spać
- Gdybyś mnie kochał
to... - przerwała, gdy zorientowała się, że zdejmuję jej
ubrania.
Robię
to, żeby ją przebrać, ale ona oczywiście zinterpretowała to na
własny sposób.
- O czyli jednak mnie
kochasz – powiedziała piskliwym głosem jak mała dziewczynka.
- Mówiłem, że cię
kocham, ale teraz idziemy spać – powtórzyłem, na co
odpowiedział mi jęk niezadowolenia.
- Nie kochasz mnie –
wróciła do poprzedniej myśli, a ja powoli zaczynałem się
załamywać.
Gdyby
była facetem, to dałbym jej z liścia i by wytrzeźwiała. Ale to
kobieta i tym bardziej moja, więc jej nie uderzę.
- Kocham.
- Więc dlaczego...
- Bo jesteś pijana –
powiedziałem po raz kolejny, trochę już tym znudzony.
- To jedyny powód?
- Tak, jedyny –
zapewniłem ją.
- W takim razie –
dobranoc.
***
Usłyszałem
łomot blisko siebie i natychmiast, wyrwany ze snu, otworzyłem oczy.
W pokoju zaczynało się już robić jasno, wszystko było doskonale
widać. Jednak, gdy przekręciłem głowę i dostrzegłem obok puste
miejsce, usiadłem zdezorientowany. Na podłodze obok łóżka
zobaczyłem leżącą Cassandrę, która najwyraźniej próbuje
wstać, ale nadal widocznie nie jest całkowicie trzeźwa i zapewne
straciła równowagę.
Zszedłem
z łóżka i podszedłem do niej.
- Niedobrze mi... -
jęknęła, krzywiąc się. Wciąż miała zamknięte oczy.
- Chodź do łazienki,
zanim zwymiotujesz. - Pochyliłem się nad nią i pomogłem wstać.
Idąc,
cały czas się chwiała, a ja starałem się jak najszybciej
doprowadzić ją do toalety, nim byłoby za późno. Widząc, że
zakrywa dłonią usta, pospiesznie otworzyłem klapę sedesu, a ona
dłużej nie czekając, rzuciła się na ziemię i zaczęła
wymiotować. Przytrzymywałem jej włosy, żeby ich nie zarzygała i
cierpliwie czekałem aż zwróci całą zawartość żołądka.
Strasznie się męczyła, ale to był najlepszy sposób, żeby
poczuła się lepiej.
Gdy po
kilku minutach skończyła wymiotować, odsunęła się od toalety i
gestem pokazała mi, bym pomógł jej wstać. Uniosłem ją, a ona
przytrzymała się umywalki i drżącymi dłońmi odkręciła wodę,
aby opłukać nią usta i zęby. Była blada i miała wyczerpany
wyraz twarzy, w dodatku jej wczorajszy makijaż już raczej spływał,
przez co nie wyglądała dobrze i zdrowo.
- Chodź, położysz się,
jest jeszcze wcześnie – zaproponowałem, a ona ledwo widocznie
skinęła głową.
Kiedy
już położyłem ją do łóżka i przykryłem, podszedłem do okna,
by je uchylić. Przy okazji dostrzegłem, że słońce wschodzi, co
znaczy, że jest nad ranem.
- Która godzina? -
wychrypiała szatynka za moimi plecami.
Odwróciłem
się w jej stronę, a potem podszedłem do szafki, na której leżał
mój telefon. Wcisnąłem guzik na urządzeniu, a wyświetlacz się
rozjaśnił.
- Po piątej –
odpowiedziałem, chwytając stojącą butelkę z wodą.
- Ja pierdolę... -
jęknęła, zakrywając dłonią twarz.
Westchnąłem
i podszedłem bliżej niej, a potem podałem jej butelkę z piciem.
- Wiedziałem, że
będziesz wymiotować, więc zapobiegawczo przyniosłem tą wodę
już wcześniej – wyjaśniłem, gdy łapczywie piła.
- Ostatni raz już tak
mocno się upiłam – wydusiła z siebie.
- No, zobaczymy. Znam te
twoje obietnice.
- Dobra, kłamię –
mruknęła, a ja parsknąłem śmiechem. - Ale w najbliższym czasie
już się nie napiję. Mam na razie dość.
- Trzeba przyznać, że
nieźle zabalowałaś.
- Ty jesteś trzeźwy? -
Zmarszczyła brwi.
- Całkowicie. -
Uśmiechnąłem się.
- To rzeczywiście
przesadziłam – jęknęła. - Dobranoc.
- Śpij, moja pijaczko. -
Westchnąłem, wstając z łóżka.
- Nie jestem pijaczką –
mruknęła.
- Wiem, że nie. Jednak
ktoś z zewnątrz mógłby tak pomyśleć po tej nocy.
- Wspaniale...
***
*Cassandra*
Obudziłam
się z natrętnym bólem głowy i nieprzyjemnym posmakiem w przełyku.
Przełknęłam ślinę, ale nic to nie pomogło. Przekręciłam głowę
i zobaczyłam, że leżę sama. Rozejrzałam się po pokoju i
rozpoznałam sypialnię Louisa. Usiadłam i momentalnie złapałam
się za głowę, którą wręcz mi rozsadzało. Kiedy dostrzegłam,
że mam na sobie o wiele za dużą na mnie koszulkę szatyna, od razu
przypomniałam sobie o poprzednim wieczorze i nocy. A najlepsze jest
to, że nie pamiętałam nic oprócz tego, że piłam, tańczyłam i
świetnie się bawiłam. Dalej: pustka w głowie.
- Kurwa... Po co ja tyle
piłam? - wymamrotałam do siebie i zwlokłam się z łóżka, lekko
się chwiejąc, gdy dopadły mnie zawroty głowy.
Kiedy
odzyskałam ostrość widzenia, a mroczki przed oczami znikły, za
swój pierwszy cel obrałam garderobę mojego chłopaka. Wzięłam z
wieszaka jego bluzkę, którą często brałam i najwęższe dresy
jakie miał. Jestem tak świetnie przygotowana, zaopatrzona i w
ogóle, że nie wzięłam nic na zmianę. Chociaż... jeansy z
wczoraj powinny gdzieś tu leżeć, chyba.
Odłożyłam
więc dresy na poprzednie miejsce i wróciłam do sypialni. Ponownie
rozejrzałam się po pokoju i zauważyłam, że rzeczywiście na
krześle wisiały moje ubrania. Zabrałam więc tylko spodnie, bo
bluzka raczej do niczego już się nie nadawała, była cała
przepocona i... nie będę dziś łazić z tak dużym dekoltem w domu
pełnym facetów. O ile wczoraj na imprezie mi to nie przeszkadzało,
o tyle dziś źle się czuję i chłopaki są zbyt trzeźwi, by na
pewno zwrócić na to uwagę.
Ruszyłam
do łazienki. Światło, które zaświeciłam mocno dało mi po
oczach. Odłożyłam ubrania na najbliższą półkę i podeszłam do
lustra.
- Ja pierdolę... -
wymamrotałam, szerzej otwierając oczy, kiedy zobaczyłam swoje
odbicie w lustrze.
Wyglądałam
koszmarnie, jednym słowem mówiąc. Tusz do rzęs, eyeliner, ciemna
szminka... wszystko rozmazane na pół twarzy.
- Co ty wczoraj robiłaś,
Cassandra? - zapytałam samą siebie i przez kilka chwil myłam
twarz mydłem i opłukiwałam wodą, a potem dokładnie wytarłam
ręcznikiem, żeby nie zostawić pozostałości makijażu.Gdybym
wiedziała, że zostanę na noc, to przynajmniej wzięłabym kilka
rzeczy, na przykład ten przeklęty płyn do demakijażu. Teraz to
muszę sobie jakoś radzić.
Sięgnęłam
do kubka obok umywalki po zapasową szczoteczkę do zębów, którą
zostawiłam kiedyś tutaj i pospiesznie nałożyłam na nią pastę,
a potem szybko zaczęłam szorować zęby, aby jak najprędzej pozbyć
się okropnego posmaku z ust. Kiedy skończyłam, w ekspresowym
tempie rozebrałam się i weszłam pod prysznic.
Dwadzieścia
minut później byłam umyta, miałam rozczesane i wysuszone włosy,
i byłam już ubrana. Całe szczęście, że u Louisa przynajmniej
jest jakaś suszarka i szczotka. I tak się nade mną lituje, że
mogłam tu spać, bez pytania korzystam z jego łazienki, ubrań,
rzeczy i w ogóle, ale to już norma. Dość często tu nocuję, a on
u mnie, jak na parę z niedługim stażem. Ale czy komuś to
przeszkadza? No, chyba że może jemu, ale mam nadzieję, że tak nie
jest.
Zeszłam
na dół i doznałam lekkiego szoku, widząc stan korytarza, a potem
i salonu. Wszędzie wciąż walały się czerwone kubeczki, szklane
butelki, niektóre rozbite. Gdzieniegdzie stały czarne worki, pełne
i zawiązane. Wszędzie było dosłownie nawalone i albo musiało tu
być aż tak nabałaganione, albo jest tak wcześnie i chłopaki nie
skończyli, jak na razie, wszystkiego sprzątać, albo w ogóle nikt
prawie nie wstał jeszcze i jest mało rąk do pracy. I tak naprawdę,
nie wiadomo, jak rzeczywiście może być, bo każda opcja jest
możliwa. Pierwszy raz widzę ten dom po imprezie w takim stanie. I
trzeba przyznać, że naprawdę jest tu wciąż dużo do
posprzątania.
Zaczęłam
powoli kierować się do kuchni, nadal przyglądając się temu
bałaganowi. Wszystkie okna były otwarte, zapewne, żeby
wyeliminować smród zioła, papierosów i odór alkoholu, i potu
ludzi, którzy tłoczyli się tu dzisiejszej nocy. Idąc, mój wzrok
przykuł telewizor, w którym w tle leciały wiadomości. Odwróciłam
głowę do przodu, ale zanim zorientowałam się, że na coś
weszłam, runęłam jak długa. Jęknęłam z bólu i zwlokłam się
z podłogi. Usłyszałam pomruk niezadowolenia i zorientowałam się,
że tym czymś, na czym się wywaliłam, był jakiś nieznajomy
chłopak, śpiący i zapewne dopiero trzeźwiejący. Na oko miał
może nieco ponad dwadzieścia lat.
- P-przepraszam... -
wymamrotałam, szerzej otwierając oczy i na oślep wycofałam się
do kuchni. Jednak i wtedy, wchodząc do pomieszczenia, przez
przypadek uderzyłam się ramieniem w futrynę, zwracając tym uwagę
Louisa, który stał przy blacie coś krojąc.
- Nie spodziewałem się,
że to akurat ty będziesz jedną z osób, które pierwsze wstały –
powiedział, wracając do gotowania.
- Obstawiałem, że to
Cindy wstanie pierwsza i to ona będzie robić tu śniadanie teraz –
odezwał się Liam, którego dopiero teraz dostrzegłam. On też coś
kroił na desce, ale po drugiej stronie kuchni.
- Wiedzieliście, że w
salonie ktoś śpi? - zapytałam, unosząc brwi.
- Możliwe – mruknął
Liam.
Zamrugałam
kilkakrotnie oczami, zdziwiona totalnym olaniem sprawy i podeszłam
do szafki. Wyjęłam z niej kubek i sięgnęłam po opakowanie z
kawą. Miałam już sobie jej nasypać, ale z blatu spadła łyżka.
Schyliłam się po nią, lecz gdy się unosiłam, niefortunnie
dostałam łokciem Louisa w oko.
- Matko kochana,
przepraszam – Louis natychmiast położył ręce na mojej twarzy i
zaczął ją oglądać zaniepokojony, gdy się wyprostowałam. - Nic
ci nie jest? Bardzo boli?
- Jest w porządku. -
Kiwnęłam głową, lekko przyciskając palec do oka.
- Na pewno? Może
przyłożysz lód...
- Na pewno. - Lekko się
uśmiechnęłam, delikatnie spychając jego dłonie ze swojej
twarzy. - Mógłbyś zrobić mi kawę? - zapytałam, siadając przy
wyspie kuchennej. Przetarłam oko jeszcze raz palcem i spojrzałam
przed siebie.
- Obok ciebie stoi moja.
Ja nie będę już jej pić, więc możesz ją wziąć.
- Dzięki – mruknęłam
i sięgnęłam po biały kubek, w którym było upite może kilka
łyków kawy, ale wciąż była ona gorąca. Od razu jej spróbowałam
i poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się po moim przełyku. -
Bardzo się upiłam wczoraj, prawda?
- No... dość sporo –
odpowiedział Louis, odwrócony do mnie tyłem.
- Zrobiłam coś
głupiego? - zapytałam, mrużąc oczy. - Powiedzcie, że nie –
dodałam z nutą nadziei.
- Nic nie pamiętasz? -
odezwał się Liam, a ja pokręciłam głową.
- Jak przez mgłę,
raczej niewiele – przyznałam.
- Może to i lepiej –
odparł ponownie Liam, a ja jęknęłam.
- Czemu? Co zrobiłam?
- Chciałaś pojechać
swoim autem do domu. - Odwrócił się do mnie Louis, wzdychając. -
Pijana wsiadłaś za kierownicę, już odpaliłaś silnik i w
ostatniej chwili cię zatrzymałem. Gdybym nie rzucił się na
maskę, to nie wiem, co mogłabyś zrobić. Pewnie być pojechała,
a dalej... wolę nie myśleć.
- Jak to rzuciłeś się
na maskę? Nic ci nie zrobiłam? - Szerzej otworzyłam oczy
zaniepokojona i w tym samym momencie w sercu zaczęło mnie kłuć.
- Żyję, widzisz
przecież. Przez chwilę trochę bolały mnie tylko żebra, ale nic
poważniejszego. Ale...
- Ale co? - Serce
szybciej mi zabiło, zaraz po tym, gdy upiłam z pół kubka kawy.
- Mówiłaś, że...
wołam przez sen Natalie i to często. Czy to prawda? - zapytał
ciszej, a Liam przerwał swoje zajęcie i spojrzał ostrożnie na
nas.
- T-tak... nie chciałam
ci o tym mówić. Myślałam, że to minie, ale chłopaki mówili,
że od dłuższego czasu tak masz i...
- I co? - ponaglał mnie,
kiedy przerwałam i spojrzałam na swoją rękę.
- Trzęsie się. -
Uniosłam wyżej brwi.
- Co? - zapytał, nic nie
rozumiejąc.
- Moja ręka –
wyjaśniłam z przyspieszonym oddechem.
Oboje
do mnie podeszli i spojrzeli zaskoczeni na moją drżącą dłoń.
- Nie jest ci zimno? -
zapytał podejrzliwie szatyn, a ja momentalnie jęknęłam i
złapałam się za serce. - Cassandra, co się dzieje? - Dotknął
mnie zaniepokojony, a ja poczułam, że zaczyna brakować mi tchu.
Brałam
głębokie wdechy, chciałam coś powiedzieć, ale za bardzo ściskało
mnie w klatce piersiowej, by to zrobić.
- Louis, idź po jej
inhalator, zaczął jej się atak astmy – usłyszałam Liama,
który instruował mojego chłopaka.
Szatyn
znikł, a ja zostałam sama z Liamem, który usiłował mnie
uspokoić.
- N-nie... m-mogę...
- Zaraz będzie ci lepiej
oddychać, tylko wytrzymaj jeszcze chwilę. - Złapał mnie za rękę,
która przeraźliwie mocno się trzęsła. - Patrz na mnie i
oddychaj. - Pokazywał na swoje usta, ale niewiele to pomagało.
- M-moje... serce... -
Nie dałam rady dokończyć, za bardzo mnie bolało. Czułam, jakby
to miał być koniec, jakby to był zawał albo coś podobnego.
Bałam się i to mi nie pomagało.
Za
chwilę wrócił Louis, ale dla mnie to było jak niekończące się
godziny. Włożył mi inhalator do ust, a ja łapczywie zaciągnęłam
się lekiem kilka razy, aż oddech mi nie zwolnił.
- Moje serce –
wydusiłam, wciąż trzymając ręce na klatce piersiowej.
- Boli cię? - zapytał
Louis, a ja przytaknęłam z jękiem.
- Napiłam się twojej
kawy i coś zaczęło mnie...
- Piłaś z białego
kubka? - wtrącił Liam, a ja przytaknęłam. - Matko Boska,
pomyliłaś je, to moja. Najwidoczniej dla ciebie jest za mocna i
nie możesz przyjmować tyle kofeiny. - Od razu odsunął ode mnie
kawę.
- T-tak szybko by
podziałało?
- Każdy organizm jest
inny.
- Przecież ja zaraz
zejdę, moje serce – ponownie jęknęłam. - Czuję, jakbym miała
zaraz umrzeć – dodałam szczerze.
- Przyniosę ci leki.
Przejdzie ci, ale nie pij już kawy dzisiaj – powiedział poważnie
Liam.
- Tylko lepiej niech mi
pomoże. Nie chcę wylądować w kostnicy.
- Nie wylądujesz,
Cassandra.
- Zaufaj mu – dodał
Louis, siadając przy mnie. - I nie strasz mnie tak, to już
kolejny raz w ciągu dwunastu godzin. - Przytulił moją głowę, a
ja starałam się uspokoić.
- Czasem trzeba cię
postraszyć – odpowiedziałam słabo. - Świetnie zaczęłam
dzień. Najpierw wywaliłam się na przypadkowym człowieku, potem
przywaliłam ramieniem w futrynę, dostałam z łokcia w oko, a
teraz przedawkowałam najwyraźniej z kofeiną.
- Jeszcze rzygałaś nad
ranem.
- Och, cudownie.
***
Minęło
kilka godzin, żyję, na szczęście, ale nieźle najadłam się
strachu., podobnie jak Louis. Byłam śmiertelnie przerażona, że
mam zawał i umrę, i naprawdę w głębi serca wpadłam w panikę.
Nigdy więcej nie napiję się czyjejś kawy. Już raz się
wystraszyłam, choć to podobno nie było aż tak niebezpieczne, ale
drugi raz nie chcę tego doświadczyć. Jeden razy wystarczył mi,
żeby teraz nie spożywać kawy przez tydzień. I tak ostatnio piję
jej za dużo, więc to będzie dla mnie idealny detoks.
Moja
głowa po wczorajszej nocy nadal boli, ale już nie tak samo mocno
jak ka początku, więc to naprawdę da się jeszcze przeżyć. A to,
co wprawia mnie w uśmiech na mojej twarzy, to śpiew mojego
chłopaka. Nie myślałam, że dziś będzie i grał, i śpiewał, i
muszę przyznać, że to bardzo poprawiło moje dzisiejsze
samopoczucie.
Powoli
szłam do salonu, dokładnie słuchając każdego dźwięku
fortepianu i każdego słowa piosenki, którą wykonywał mój
chłopak. Była to kolejna piosenka w jego interpretacji, której nie
znałam, ale wyczuwałam, że coś dla niego znaczy, jakby się z nią
utożsamiał. Każdy utwór jaki wykonywał, był w jakiś sposób z
nim powiązany, wiedziałam to, domyślałam się po tekście.
Wszystko śpiewał z jednakowym zaangażowaniem, pierwszy raz
widziałam, by ktoś aż tak wczuwał się w to, o czym śpiewa, a on
doskonale wiedział, o czym śpiewał. W nim grała muzyka, widziałam
tą pasję i cieszyłam się, że gra częściej na fortepianie, że
już się z tym nie kryje, że używa też swojego anielskiego głosu.
Jestem pewna, że chłopaki już nieraz go słyszeli przede mną, ale
teraz często wraz ze mną dołączali się do przysłuchiwania. Choć
robił to amatorsko, oczarowywał sobą wszystkich, to nie była
zwykła gra i zwykły śpiew. To coś więcej.
Podeszłam
cicho od tyłu, żeby mu nie przeszkadzać, pragnęłam dalej tego
słuchać. Przysiadłam się obok i zaczęłam obserwować jego palce
poruszające się po klawiszach fortepianu. Poczułam, że patrzy
wprost na mnie, nie przerywając śpiewu. Uśmiechnęłam się, gdy
skanował wzrokiem moją twarz, każdy jej fragment. Wydawał się,
jakby nagle odleciał gdzieś myślami. Jakby przyglądał się mi,
ale w głowie miał zupełnie coś innego. Ale o czym myślał,
wiedział tylko on.
- 'I always needed time to on my own / 'Zawsze potrzebowałem czasu spędzonego w samotności
I
never thought I'd need you there when I cry / Nigdy nie pomyślałbym,
że będę cię potrzebować, gdy płaczę.
And
the days feal like years when I'm alone / I dni wloką się latami,
odkąd jestem samotny
And
the bed where you lay is made up on your side / A łóżko, na którym
leżałaś jest pościelone po Twojej stronie.
(…)
When
you're gone / Gdy odchodzisz
The
pieces of my heart are missing you / Każdy kawałek mojego serca za
Tobą tęskni
When
you're gone / Kiedy cię nie ma
The
face I came to know is missing too / Twarz, którą znałem tak
dobrze, jej także mi brakuje
When
you're gone / Kiedy cię nie ma
All
the words I need to hear / Wszystkie te słowa, których potrzebuję
usłyszeć
To
always get me through the day / Aby przebrnąć przez cały dzień
And
make it okay / I czuć się dobrze
I
miss you / To tęsknię za tobą
I've
never felt this way before / Nigdy wcześniej nie czułem się w ten
sposób
Everything
that I do reminds me of you / Wszystko, co robię przypomina mi o
Tobie
And
the clothes you left, they lie on my floor / A ubrania, które
zostawiłaś, leżą na podłodze
And
they smell just like you, I love the things that you do / I pachną
zupełnie jak Ty, kocham wszystko to, co zwykłaś robić
(…)
When
you're gone ...'/ Kiedy cię nie ma...' *
- Pięknie
– odezwałam się, gdy nastała cisza. - Jak zawsze – dodałam.
- To
ważna dla mnie piosenka. - Przełknął głęboko ślinę, już na
mnie nie patrząc.
- O
kim myślałeś, gdy ją śpiewałeś? - zapytałam ściszonym
głosem.
Złączył usta w wąską kreskę, a potem pokręcił przecząco
głową. Zrozumiałam, że nie chce o tym rozmawiać.
- Nie
będę naciskać. Powiedz, kiedy będziesz gotowy. - Położyłam
dłoń na jego i lekko ścisnęłam. Pociągnął cicho nosem i
pokiwał głową. Płakał, ale starał się, bym tego nie
zauważyła.
- Nie
płacz, bo i ja się rozpłaczę – powiedziałam, próbując go
pocieszyć, ale sama miałam ochotę naprawdę się rozpłakać
przez tą piosenkę. Miałam już łzy w oczach, a gardło
ściśnięte. Głębiej odetchnęłam, a wtedy on się odezwał.
- Mówiłaś,
że nie będziesz już taka uczuciowa i emocjonalna. - Zaśmiał się
cicho, a ja mu zawtórowałam. Łzy wypłynęły z moich oczu, ale
się śmiałam.
- Czasem
będę. Chodziło mi bardziej o to, że przyłożę się do gangu i
nie będę tyle ryczeć. Tylko że z tym płakaniem coś mi nie
wychodzi.
- Od
dwóch tygodni nie widziałem u ciebie żadnej łzy. - Spojrzał na
mnie zaczerwionymi oczami. - Aż do teraz.
- W
końcu odpocząłeś trochę od tej beksy jaką byłam, nie? -
Ponownie się zaśmiałam.
- Teraz
to nie mam pojęcia, co ci odpowiedzieć. - Uśmiechnął się.
- Przytaknij,
cokolwiek – westchnęłam. - Nie płakałam tyle czasu, ale
jeszcze dłużej nie paliłam. - Zagryzłam dolną wargę, czekając
na jego reakcję.
- Nie
zapaliłaś ani jednego? - zapytał, a ja przytaknęłam.
- W
środę mam badania i kontrolę u lekarza. Liczę, że nareszcie
mnie pochwali. - Uśmiechnęłam się nieśmiało, zwieszając
głowę.
- Moja
dziewczyna. - Poczułam, jak całuje mnie we włosy. - Wierzyłem w
ciebie.
- Chyba
ostatecznie już się z tym pożegnam. - Zerknęłam na niego. - A
co z tobą?
- Nie
biorę dragów, ale... - Zawiesił na chwilę głos, na co
zmarszczyłam brwi. - Cass, nie dam rady jeszcze rzucić palenia,
nie przy tym, co dzieje się dookoła. Jones, powiedziałaś mi o
naszym dziecku... m-moje sny... - zawahał się i przerwał, nie
patrząc mi w oczy.
Nie wróciliśmy już do tego tematu o jego snach, o tym, że krzyczy
w nocy. Czuję, że na razie nie powinniśmy do tego wracać,
najlepiej zapomnieć na trochę, chociaż nie będzie to łatwe. Woła
tą kobietę tak często, gdy przy nim śpię... Ale nie podejmę
tego tematu ponownie. Zrobiłam to po alkoholu i żałuję, że mój
pijacki wtedy umysł nie wstrzymał się i nie ugryzłam się wtedy w
język. Inaczej by się nie dowiedział i o to mi chodziło przez
pewien czas. Na pewno nie czuje się z tą myślą swobodnie.
Nie dość, że mylił mnie z nią na początku, miał jakieś omamy,
to teraz woła ją, gdy śpi przy mnie i pewnie teraz myśli, że to
nie w porządku względem mnie. Tak, trochę mi przykro, ale... w
końcu powinnam się dowiedzieć, o co chodzi, prawda? Tylko, jak ja
mogę wyglądać jak ktoś inny? Magia? Jakaś zaginiona bliźniaczka?
O ile wiem, nie mam takowej.
- W
porządku, najważniejsze, żebyś nie brał. Wiadomo, że nie
rzucisz wszystkiego na raz, trzeba stopniowo. Przyjdzie na to czas i
rzucisz.
- Rozumiesz
mnie jak niewielu – westchnął.
- Bez
względu na wszystko i nawet na to, czy ja się jeszcze zmienię,
czy nie... zawsze będę cię kochać i traktować tak samo,
pamiętaj. - Spojrzałam mu w oczy, a on przytaknął.
- Dlaczego
wczoraj wyjątkowo tak się upiłaś? - zmienił temat, na co
westchnęłam.
- Wiedziałam,
że w końcu o to zapytasz. - Uniosłam wyżej brwi. - Mam problemy
w firmie.
- Coś
poważnego?
- No...
trochę. Chodzi o finanse. Wciąż brakuje pieniędzy, nawet jeśli
zleceń jest tona. Nie wiem, co mam zrobić, wszystko zaczyna się
sypać. Księgowi pokazują mi ciągle wyciągi z banków, rachunki
i to wszystko... Nikt prócz mnie nie zdaje sobie sprawy, jak
niebezpiecznie się robi, wszystko leci w dół. Nawet, gdy ciągle
siedzę w firmie i w dokumentach, na spotkaniach i u klientów, nic
nie pomaga. Poza tym, trzeba było zakupić nowe maszyny, więc kasa
już całkiem się posypała. Wiem tylko ja, nikt z firmy, więc nie
mam żadnego wsparcia, pomocy, nie daję już sobie z tym rady, nie
mam pomysłów, nie...
- A
jakbyśmy znów napadli na bank albo jakiegoś jubilera? Wszystkie
pieniądze przekazalibyśmy tobie, chociaż może...
- Jeśli
mnie sprawdzą, to zorientują się, że są jakieś nielegalne
wpływy do firmy. - Pokręciłam bezradnie głową. - Raz mogłam
sobie na to pozwolić, bo jeszcze nie było tak źle i dało się to
zatuszować, ale teraz naprawdę jest kiepsko.
- Nie
przemyślałem tej kwestii. - Potarł kciukiem czoło.
- Tak
jak i ja na początku. Nie wiem, czy coś da się jeszcze zrobić.
- Wpadnę
do ciebie któregoś dnia i zobaczę, jak to wygląda.
- Zrobiłbyś
to dla mnie? - Uniosłam wzrok z nadzieją.
- Przecież
mówię. Pomogę ci, Cass. - Złapał mnie za dłoń, a ja lekko się
uśmiechnęłam i mu podziękowałam.
- Muszę
jeszcze dziś tam pojechać, ale nie wiem, jak to zrobię. -
Odetchnęłam, rozluźniając się. - Głowa mnie wciąż boli i nic
mi się nie chce, i w ogóle...
- I w
ogóle to masz kaca – dokończył za mnie, a ja się zaśmiałam.
- No.
- Kto
da radę, jak nie ty? Mogę cię tam potem zawieźć i od razu
zajrzę do dokumentów.
- Byłoby
wspaniale, ale jakbyś spotkał Tristana, to nie mów mu, że tak
się upiłam, co? - Zmrużyłam jedno oko.
- To
nie twój rodzic. Dlaczego miałby się dowiedzieć?
- Lepiej,
żeby się nie dowiedział. Przez chwilę, według niego,
nadużywałam alkoholu i chciał zgłosić to, że przychodzę na
kacu do firmy i zaniedbuję ją przez to, a w rzeczywistości aż
tak poważnie to nie wyglądało, no... przynajmniej z mojej
perspektywy. Nie pochwala tego, gdy dużo piję, jeśli sam jest
trzeźwy.
- Ale
jako tako, chyba nie miałaś aż tak wielkiego problemu z
alkoholem, co?
- Coś
ty. - Szturchnęłam go łokciem w ramię. - Nie stoczyłam się,
dobra? Kilka razy zdarzyło mi się przyjść po grubszej imprezie
do pracy, ale tak źle nie było. Przez jakiś czas piłam wino czy
coś mocniejszego, gdy wracałam do domu, ale to głównie dlatego,
że zaczęły się kłopoty w firmie.
- Naprawimy
to – westchnął i przytulił mnie do siebie. - Wszystko.
- Obyś
miał rację. - Zamknęłam oczy. - Gdy śpiewałeś tą piosenkę...
Przypomniał mi się mój tata – dodałam z trudem, ledwo
słyszalnie.
- Och,
Cassie. - Mocniej mnie utulił, a ja rozpłakałam się jak dwa
tygodnie wcześniej, kiedy usłyszałam, że nazwał mnie jak moja
rodzina. Jak nazywał mnie też tata.
- Tak
mi go brakuje.
***
* Avril Lavigne – 'When You're Gone'
__________________________________________Jeśli mam być szczera... już kilka razy chciałam porzucić to opowiadanie, mimo że zawsze wszystko kończyłam. Przyczyna? Zbyt słabe statystyki. Nigdy jeszcze tak mało osób nie czytało moich rozdziałów. Ale coś się zmieniło, coś przemówiło do moje rozumu.
Zdałam sobie sprawę, że dla jednej komentującej tu stale osoby jest warto. Warto, bo i ta osoba chciałaby poznać koniec tej historii, tak samo jak ja chciałabym ją napisać.
I wiem, że ta osoba, którą mam na myśli, wie, że to właśnie o niej piszę.
Dlatego: DZIĘKUJĘ, z całego serca dziękuję.
Jeśli choć jedna osoba to czyta i jej się to podoba, to naprawdę warto jest to kontynuować, mimo że chęci do tego są mniejsze.
Dziękuję i wciąż mam nikłą nadzieję, że może więcej osób natknie się na tą książkę, może ją zainteresuje, a jak nie... mówi się trudno. Ja pragnę pisać to dalej, skończyć i... być może w przyszłości podjąć się wydania tego, co jest moim skrytym marzeniem. Mimo że jakoś tej książki może nie powalać.
/Perriele rebel
Subskrybuj:
Posty (Atom)