*Louis*
Stoję nad jej grobem. Nad grobem, na który przychodzę regularnie.
Stoję i próbuję nie wybuchnąć płaczem, ledwo się powstrzymuję.
Dziś rocznica jej śmierci. Kolejny rok, gdy nie ma jej ze mną.
Jest łatwiej, ale wciąż niesamowicie mi jej brakuje. Co ja pieprzę?
Jest cholernie trudno. Ostatnio jest znośnie, bo pewna osoba pomaga
mi przez to przejść, nawet jeśli ona o tym nie wie.
Odeszła niespodziewanie, gwałtownie, można powiedzieć, że
zginęła śmiercią tragiczną, zostawiając mnie z ogromną raną w
sercu. Zostawiając mnie samego, cierpiącego po jej stracie, długo
nie potrafiłem się pozbierać. Udało mi się przeżyć tyle czasu
bez niej, spróbuję robić to dalej. Muszę dać radę, ona tego
właśnie by chciała, wiem to.
Dzień, w którym ją straciłem był najgorszym w moim życiu. Cały
mój świat runął w jednej chwili, nic nie miało znaczenia, gdy
jej tu nie było. Stracenie kogoś tak ważnego było dla mnie jak
stracenie cząstki samego siebie. Odebrano mi ją tak nagle, tak
nieprzewidzianie, nieoczekiwanie, wprawiając mnie w szok, który
trwał dłuższy czas. Nie było w moim życiu gorszej rzeczy niż
to, co się stało. Nigdy nie zaznałem takiego bólu jak wtedy.
Czułem, że powinienem umrzeć wraz z nią.
A potem... ona dawała mi w snach znaki. I robi to w dalszym ciągu,
co stanowi dla mnie coś ważnego. Zawsze będę o niej pamiętał,
bez względu na wszystko. Bo nie mogę od tak o niej zapomnieć. To
byłoby nie fair w stosunku do nas obojga. Oddałbym wszystko, by nie
stało się tak, jak się stało, ale czasu już nie cofnę. Tak
miało być. Teraz chyba ktoś inny jest ze mną, ona chciałaby
tego, bym bym szczęśliwy. Może to właśnie dzięki niej dzieje
się to, co się dzieje? Może tak próbuje mi pomóc po jej stracie,
ulżyć?
Położyłem na marmurowym, czarnym pomniku 5 białych róż. Na
pomniku, który sam jej zaprojektowałem. Musiałem to zrobić, by
usunąć z siebie choć trochę poczucia winy, by zadośćuczynić za
to, co się stało. Zamówiłem nawet niewielką rzeźbę anioła,
aby stał tu i ją ochronił, aby była bezpieczna przynajmniej po
życiu, aby miała tam kogoś, kto ją obroni... Ja nie zdołałem w
pełni wypełnić tego zadania...
Spojrzałem na jej zdjęcie i zorientowałem się, jak bardzo mi jej
brakuje. Nikt mi jej nie zastąpi w całości, nie ma drugiej takiej
osoby jak ona. Jest jedynie ktoś podobny... I wtedy podniosłem
głowę i kilka metrów dalej dostrzegłem Cassandrę. Opatrzność
nade mną czuwa czy to zwykły zbieg okoliczności? Stała w alejce
dalej przy jakimś grobie, nie widziała mnie nawet. Kogo odwiedza?
Przecież ona nie jest stąd, jest z Nowego Jorku. Krótko jest w tym
mieście. W sumie... to tak jak ja... Tylko że ja jestem z Los
Angeles. Nieważne.
Przeniosłem wzrok na jej fotografię i jak to miałem w zwyczaju,
patrząc na jej oczy, powiedziałem kilka słów na pożegnanie, a
potem powoli odszedłem, jeszcze kilka razy patrząc w tamtym
kierunku. Przeszedłem do drugiej alejki, tej w której stała
szatynka i po niedługim czasie stałem już obok niej. Była tak
zamyślona, że wciąż mnie nie widziała.
- Hej – powiedziałem cicho w jej stronę.
Zobaczyłem, że zadrżała, gdy usłyszała mój głos. Mogłem się
tego spodziewać, przecież nie wiedziała, że obok niej ktoś stoi,
a tym bardziej, że to jestem ja.
- Co ty tu robisz? - Odwróciła się ku mnie, a ja ujrzałem w jej
oczach coś w rodzaju strachu, paniki. Co ja takiego zrobiłem?
Cofnęła się o krok, jakby chciała uciec. - Nie powinno cię tu
być.
- Dlaczego? - Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc, o czym ona w tej
chwili mówi. - Przecież to cmentarz, nikt nie zakaże mi tu
przyjść...
- Ty nic nie rozumiesz... Nie powinno cię być dokładnie w tym
miejscu. Nie powinieneś do mnie podchodzić – mówiła, jakby nie
była sobą. Głos jej drżał, a oczy miała czerwone i patrzyła
na mnie jakby w przerażeniu.
- Zobaczyłem cię... Chciałem się tylko przywitać – próbowałem
się wytłumaczyć, ale ona zrobiła kolejny krok do tyłu, jakby
mnie się bała.
Co się z nią dzieje? O co jej biega? Chodzi o tą akcję z tymi
kwiatami kilka dni temu? Przecież to nic nie znaczyło.
- Jeśli chodzi ci o te kwiaty dla Cindy, to przepraszam. Ja nie...
- Przestań – przerwała mi. - O nic mi nie chodzi, a na pewno nie o
ciebie. Odejdź stąd.
- Dlaczego mam iść? - ponownie zapytałem. - Co się dzieje,
Cassandra?
- Jeśli nie chcesz odejść, to chyba lepiej będzie, gdy ja to
zrobię. - Znów zaczęła się cofać, a potem oddaliła się z
tego miejsca w bardzo szybkim tempie.
Patrzyłem na nią zmieszany, kompletnie nie mając o niczym pojęcia.
Przeniosłem wzrok na grób, przy którym stała i kiedy przeczytałem
– zrozumiałem.
'James Miller. Dzielnie służył ludzkości do ostatniej minuty.'
Czyli to musi być ktoś z jej rodziny... Musiała czuć się jak ja
przed chwilą, dlatego zareagowała jak zareagowała. Głupi jestem,
że tu podszedłem. Gdyby nie ja, mogłaby tu dalej stać sama ze
swoimi myślami, nikt by jej nie przeszkadzał. Ale ja zawsze muszę
coś spieprzyć... Najlepiej byłoby, gdybym w ogóle nie zobaczył
jej w tym miejscu. Tylko coraz bardziej niszczę wszystko między
nami. Jestem takim idiotą...
***
*Cassandra*
Czy może być jeden dzień, tydzień, w którym go nie spotkam, nie
zobaczę? Po cholerę on do mnie podchodził na tym cmentarzu? Gdybym
wiedziała, że tam będzie, to nie poszłabym. Dlaczego? Bo powoli
chyba mam go dość. Najpierw daje mi znaki, przytula, całuje, a za
chwilę widzę, jak daje kwiaty innej, już zajętej w dodatku, a
mnie ma w dupie. Z całym szacunkiem dla Cindy, bo to świetna
kobieta, ale chodzi mi o tego dupka.
Okej, może i narobiłam sobie nadziei, może za dużo sobie
na wyobrażałam, ale czemu dalej ma mi siedzieć w głowie, skoro
sama się przekonałam, że ja mu do szczęścia potrzebna nie
jestem? Gdyby tak było, to bym zauważyła. Jak na razie nie
zauważyłam. Na co mi się zdadzą te jego gesty, jeśli on sam
sobie zaprzecza? Przyjaźnimy się, ale skąd mam pewność, że nie
powie zaraz, że mnie nienawidzi? Wiem, co mówię, tak było jeszcze
niedawno. Może i jest nieco spokojniej, mniej kłótliwie, ale znam
go i jego oblicze z przed 3 lat i wiem, że on się może zmienić
jeszcze przynajmniej 5 razy. Bezpieczniej jest, gdy trzymam się jak
najdalej od niego i próbuję wybić sobie z głowy wszelkie nadzieje
z nim związane. Gdyby to jeszcze było takie proste...
Powinna łączyć nas tylko praca – gang, ewentualnie ta porąbana
przyjaźń. Jeśli to coś w ogóle na ten moment można nazwać
przyjaźnią, bo ja już się w tym wszystkim gubię. Nie nadążam
za nim, nie wiem, na czym dokładnie stoimy. I nigdy się nie dowiem,
jeśli będzie wciąż przede mną coś ukrywał! On musi w końcu ze
mną pogadać, szczerze. I musi w końcu przestać kłamać, bo ja
już dłużej tego nie wytrzymam. Jedyne, co powinnam uświadomić
sobie ja to to, że nie może połączyć mnie z nim nic więcej, a
aby tak było, potrzebuję odsunąć się od niego najbardziej jak
się da.
Dobra, może i coś do niego poczułam, jakieś zauroczenie, ale
powinnam szybko to sobie wybić z głowy. Wszyscy wiemy, że
cokolwiek by to było, to przecież to nie wyjdzie. Nie moglibyśmy
być razem. Może i jest przystojny, jego perfumy może mnie
powalają, a on sam czasem mnie onieśmiela, ale zawsze muszę się
starać udawać, że nic z tych rzeczy mnie nie obchodzi. Jeśli on w
rzeczywistości ma zamiar się tak ze mną bawić, to ja już mam go
w dupie.
Boże, po co ja o nim myślę? Bo się prawdopodobnie zakochałaś,
idiotko! Zobaczyłam go kilka godzin temu, już noc, a ja nagle
zaczęłam o nim myśleć, tak? Jestem popieprzona już do reszty. Ze
mną w ogóle nie jest w porządku. Zatracam myśli w jakimś
facecie, kiedy ponad 2 miesiące temu skończyłam poprzedni związek.
Powinnam przestać, teraz. Jak tak dalej pójdzie, skończę ze
złamanym sercem i będzie boleć jak cholera, bo nie potrafię
wyrzucić tego człowieka z głowy. Ale kiedy jesteśmy razem, to
czasem potrafmy się pozabijać i zwyzywać. Tak wygląda to
zauroczenie? Nie jestem co do tego przekonana. Może ja źle po
prostu myślę, może to nie to? Oczywiście, że nie! Ty i on? Dobry
żart. To tylko kumpel. Kumpel... Powinnam się teraz puknąć w łeb
za to, że jestem tak głupia, by wymyślać niestworzone rzeczy. To
Tomlinson, do cholery! To skończony dupek ze Stanów i tego jego
oblicza nigdy nie zapomnę. To było i jest jego prawdziwe oblicze.
On zawsze będzie tym egoistycznym, władczym dupkiem, któremu humory
zmieniają się częściej niż babie z okresem. To sama prawda, nie
jestem w stanie być z kimś takim, a co dopiero go pokochać. Nie i
koniec. To nie było i nigdy nie będzie możliwe. Chyba. Jest jak
każdy facet, nieliczący się z uczuciami innych. Przepraszam
bardzo, ale ja chyba miałam przestać o nim myśleć, tak? To
skończmy już to.
Myłam naczynia, których nazbierało się już trochę od wczoraj,
ale przy takiej ilości nie opłacało mi się wkładać ich do
zmywarki. No i oczywiście, przy myciu ostatniego talerza, ktoś
zadzwonił dzwonkiem do drzwi. Umyję szybko ten ostatni talerz i
otworzę. Pół minuty nikogo nie zbawi.
Ale gdy nie otwierałam, ktoś zaczął walić w drzwi i robił to
nieprzerwanie i nachalnie.
- Zaraz! Chwileczkę! - krzyknęłam, płucząc białe naczynie.
Zakręciłam wodę, odstawiłam talerz na suszarkę na naczynia i
wytarłam dłonie w ścierkę. - Powiedziałam, że zaraz! -
Rzuciłam zdenerwowana materiał na blat.
I wtedy co? Nastała cisza i ktoś przestał pukać. Pierdolca
dostanę w tym budynku. Zapewne kolejny sąsiad, a ja mam dość
przyjmowania ich po kolei. Sami nie wiedzą, o co im chodzi. Bo to,
że pękła im rura albo zepsuł im się dzwonek, to niby moja wina,
tak? Sami coś popsują, a potem jeszcze na mnie to zwalają i
rzucają się, jakbym co najmniej zabiła im dziecko.
Podeszłam do drzwi i z wściekłością je otworzyłam, a gdy
ujrzałam, kto jest za nimi, uznałam, że nawet los jest przeciwko
mnie. To żart, prawda?
- Kurwa... nareszcie... - usłyszałam ledwo zrozumiały bełkot, a za
chwilę zobaczyłam, jak Louis wstaje z podłogi i idzie ku mnie.
Albo raczej powinnam powiedzieć, że się zatacza. I to dosłownie.
- Cześśćć... p-piękna. - Zatrzymał się przede mną, obijając
się o futrynę.
Momentalnie owiał mnie odór alkoholu. Zobaczyłam, że w ręku
trzyma butelkę z ciemnym trunkiem, oczy miał strasznie przekrwione
i pochylał się nade mną, bo ledwo mógł ustać.
- Wpuścisz mnie? - wybełkotał.
- Hola, hola – szybko zareagowałam, przyciskając dłoń do jego
klatki piersiowej, gdy próbował przepchać się obok mnie i wejść
do środka.
- Wszystko, czego chcesz... złotko...
- Piłeś – powiedziałam poważnie, a on się zaśmiał, zamykając
oczy.
- Śmieszna jesteś, wiesz?
- Jesteś pijany. Ile piłeś? - zapytałam, próbując nawiązać z
nim kontakt wzrokowy.
- Jestem trzeźwy jak... śświ...
- Pytam: ile piłeś? Ja się nie będę powtarzać – powiedziałam
stanowczo.
- O matko – wymamrotał. - Ale jesteś nudziara...
- Ile? - powtórzyłam głośniej, bo zaczynał mnie powoli
denerwować. Mówiłam, że nigdy się nie zmieni? Mówiłam.
Dlatego właśnie nie mogę się w nim zakochać.
- N-nie wiem – jęknął. - Byłem w klubie... a może w barze... -
Odkręcił szklaną butelkę i upił kilka łyków, o dziwo
trafiając celnie do ust.
- Po co do mnie przyszedłeś?
- P-piękna noc się zapowiada. - Zaśmiał się ponownie, a ja
nabrałam głęboko do płuc powietrza, by zaraz nie wybuchnąć.
Jestem już na granicy moich nerwów.
- Zachowuj się dalej jak pedofil, a przysięgam ci, że wezwę
policję. Ja nie będę z tobą dyskutować – ostrzegłam go.
Wszyscy doskonale wiemy, że tej policji bym nie wezwała, bo nic by
mi nie zrobił.
- Dobra... - wymamrotał. - No, weź... wpuść mnie...
- A tylko spróbuj się do mnie dobierać, to zastrzelę cię twoją
własną bronią – syknęłam, na co ten się głupio uśmiechnął.
Otworzyłam szerzej drzwi, a on od razu wtoczył się do mieszkania i
obrał jakiś kierunek. Nim zdążyłam chociaż zamknąć dobrze
drzwi, zorientowałam się, że jest już w salonie. Niezłe ma tempo
jak na tak pijanego. Z orientacją też nie najgorzej. Ciekawe, jak
dalej będzie wyglądało jego zachowanie. Chociaż... to może być
dobry moment na wyciągnięcie od niego kilku informacji. Pijany
zawsze powie ci prawdę. A przynajmniej z tego, co mi wiadomo.
Przeszłam do głównego pomieszczenia w domu, gdzie zobaczyłam, że
siedzi już na sofie, bardzo mocno zapatrzony w okno przed sobą.
- Nie wiedziałem, że stąd jest taki piękny widok. - Rozmarzył
się, a ja przewróciłam oczami.
- U ciebie po pijaku ujawnia się jakaś dziwna wrażliwość czy coś
po drodze pieprznęło cię w łeb? - zapytałam, zakładając ręce
na piersi.
Spojrzał na mnie spod oka, wyglądał na obrażonego i nawet nie
odpowiedział, tylko pociągnął z butelki kolejnego łyka alkoholu
i dalej patrzył się przed siebie.
- Możesz wyjaśnić mi, co robisz u mnie? - zadałam kolejne pytanie,
nie odpowiedział. - Halo! Mówi się coś. - Podeszłam bliżej
niego i szturchnęłam go w ramię, ale on pozostawał niewzruszony.
- Przenocujesz mnie, co? - zapytał po chwili milczenia, a ja
otworzyłam szerzej oczy.
- Pogięło cię? Pogięło – odpowiedziałam sobie sama. - Może
gdybyś był trzeźwy, to bym ci pozwoliła, ale jesteś upity w
cztery dupy. Nie ma mowy.
- To po co w ogóle wpuściłaś mnie do swojego mieszkania? - zagiął
mnie.
- Żebyś przestał walić w te drzwi, bo nie tylko ja mieszkam w tym
budynku. Zakłócałeś ciszę nocną – wytłumaczyłam mu. Znowu
nie odpowiedział.
- Czyli mogę zostać – stwierdził po chwili.
- Ja nic takiego nie powiedziałam, Tomlinson. Radzę ci się szybko
stąd usunąć i nie zawracać mi głowy. To nie jest na moje siły,
jutro mam pracę.
- Jak wyjdę, to znów będę zakłócał ciszę nocną i do rana nie
wyjdę z budynku. Przyszedłem na piechotę, nie mam jak wrócić do
domu.
- To cię odwiozę.
- Dzisiaj nie mogę tam być.
- Bo? - Uniosłam prawą brew.
- Nic ode mnie nie wyciągniesz – mruknął, ponownie upijając
zabarwionego trunku. - Zostaję tu, kotku – dodał.
Od razu zrobiło mi się gorąco, gdy usłyszałam ostatnie słowo,
ale wiem, że powiedział je tylko dlatego, że jest pod wpływem
alkoholu. Dlatego też nic to nie znaczy. Inaczej byłoby, gdyby
powiedział to na trzeźwo. Może i bym uwierzyła... Ale wszyscy
wiemy, że do tego nie dojdzie.
- Dlaczego się tak schlałeś? - Ponownie spytałam. Liczyłam, że
w końcu odpowie w miarę normalnie.
- A czemu by nie? - Wzruszył ramionami. - Musiałem – odparł
pusto. I co najdziwniejsze, on wciąż patrzył tępo w jeden i ten
sam punkt przed sobą.
- Musiałeś? - Parsknęłam. - Co takiego się wydarzyło, że
musiałeś?
- Weź ty się nie wtrącaj, babo, dobra? - Zmrużył oczy i spojrzał
w końcu na mnie.
- Jak cię strzelę... - zagroziłam, unosząc rękę.
- Za słaba jesteś, słonko... Jeszcze tyle musisz się nauczyć...
- Jeszcze słowo, a pożegnasz się ze swoim noclegiem i zobaczysz
jaka ja jestem 'słaba' – ostrzegłam go.
Zamilkł, odwrócił wzrok z powrotem do okna i znowu upił kilka
łyków ze szklanej butelki. Co dziwne, była w niej jeszcze jakaś
połowa zawartości. Już miałam wrócić na chwilę do kuchni, gdy
ten odezwał się ponownie.
- Weź przynieś mi jeszcze jakiejś wódki.
- Nie – powiedziałam stanowczo, zatrzymując się. Swoje kroki znów
skierowałam ku kanapie.
- Coś ty powiedziała? - Jego spojrzenie znów powędrowało na mnie.
Wyglądał na wściekłego.
- Powiedziałam: nie i koniec tematu.
- Masz mi w tej chwili przynieść...
- A kim ty jesteś, by mi rozkazywać, co? - Teraz ja uniosłam głos,
przerywając mu. - Nie pomieszały ci się czasem osoby? - Podeszłam
bliżej, zaczynając się wkurzać. - Jakim prawem tak do mnie
mówisz? Nie jesteś moim szefem.
- Jestem – uciął, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę. -
Jesteś w moim gangu...
- Jeśli tak bardzo chcesz, to za chwilę się z niego wypiszę. Nie
zobaczysz mnie nigdy więcej! Przysięgam ci to! - zaczęłam
krzyczeć, nie patrząc na to, że jest nietrzeźwy i zapewne mało
świadomy tego, co się dzieje w tej chwili.
- Przynieś mi czystą, do cholery! - ryknął, wstając na równe
nogi. I naprawdę utrzymywał tą równowagę. W jego oczach
panowała furia. - Jeśli nie...
- To co?! Pobijesz mnie?! Proszę bardzo! Zrobię obdukcję, a ciebie
wsadzą do więzienia!
Nie panowałam nad tym, co mówię. Emocje, gniew brały górę.
- Proszę o jedną, cholerną butelkę wódki! Czy to jest tak dużo?!
- Nie mam już w domu alkoholu, pijaku! - Złapałam go za bluzkę i
mocno zaczęłam nim szarpać. Popchnęłam go na kanapę, z której
prawie spadł, ale nie obchodziło mnie to ani trochę. Przebrał
swoją miarkę.
- Nie wierzę ci! - wydarł się. Strasznie mu się przez tą chwilę
poprawiła wymowa, bo już nie bełkotał, jak kilka minut
wcześniej. - Jedną butelkę, proszę – zaczął cicho błagać,
wstając znów z kanapy.
- Kurwa, nie mam! - krzyknęłam poirytowana. - Nie mam już nic –
próbowałam się odrobinę uspokoić. - Kładź się – nakazałam,
ale on zamiast to zrobić, to jeszcze się przybliżył. - I
zamilcz.
- Ale...
- Powiedziałam: kładź się – powtórzyłam stanowczo. - Czy tak
trudno wykonać ci jedną pieprzoną rzecz, człowieku?
- Sugerujesz mi coś? Mam liczyć na wspólną noc? - zapytał,
siadając.
Jego spojrzenie było bardziej zamglone niż jeszcze chwilę temu.
Wyglądał, jakby za chwilę miał zasnąć. I to tak na poważnie.
- Zostań tu, dobra? Nigdzie się nie ruszaj, zaraz wrócę –
poinformowałam go.
Nie uzyskałam już odpowiedzi, więc przeszłam do wolnego pokoju,
skąd miałam wziąć jakiś koc i poduszkę dla niego. Nie będę
taszczyć go pijanego do pokoju, jeśli już tu musi zostać. Skoro
jest tak upity, będzie spał na kanapie. Tam albo w ogóle. Ma też
do wyboru podłogę. Sądzę, że bardzo by mu się ona przydała.
Tylko przeszłam próg pokoju, a on na nowo wybuchł furią.
- Dlaczego mnie zostawiłaś?! Dlaczego mi to zrobiłaś, Natalie?!
Obiecałaś, że będziesz! Obiecałaś! - zaczął krzyczeć.
Postanowiłam na razie tam nie wracać i zostawić go na chwilę
samego. Wydaje mi się, że tak będzie najrozsądniej, jeśli on w
tej chwili przywołuje tą Natalie. Powiedział to imię, więc
najwyraźniej znów nie jest dobrze. Wygląda na to, że zakorzeniło
mu się ono bardzo głęboko w głowie, aż za bardzo. Mam czasem
wrażenie, że ma jakieś rozdwojenie jaźni, ale to nie mogłoby być
u niego możliwe. To coś innego, to muszą być jakieś...
wspomnienia? Wiem tylko, że on potrzebuje pomocy. Nie da sobie sam
rady Na tyle, ile widzę, to już sobie nie radzi.
- Miałaś być zawsze! Miałaś na zawsze być ze mną! A ty mnie tak
po prostu zostawiłaś na tym niesprawiedliwym świecie!
Minuty mijały, a on nieprzerwanie krzyczał, i ja mu na to
pozwalałam. Dlaczego? Chyba potrzebuje się wykrzyczeć. Może jest
pijany właśnie przez tą kobietę?
- Odeszłaś i pozwoliłaś, by mi ciebie zabrali! Nienawidzę tego,
że cię tu nie ma!
Usłyszałam bicie szkła, a potem nastało milczenie. Postanowiłam
przez jeszcze chwilę tam nie iść. Nie spiesząc się, podeszłam do
szafy i otworzyłam ją. Wyjęłam z niej koc, a potem zabrałam z
łóżka średniej wielkości poduszkę. Zaniepokoiłam się, gdy
cisza trwała podejrzanie długo. Nie słyszałam go od kilku minut.
Okej, teraz się przestraszyłam. Jeśli on coś sobie zrobił, to
będzie moja wina, że zostawiłam go tam samego. Wtedy już do końca
życia będzie mnie to dręczyć.
Wzięłam w dłonie pościel i niespokojnie ruszyłam do salonu.
Ostrożnie weszłam do głównego pomieszczenia i musiałam na pół
minuty stanąć, by zorientować się, co tak właściwe się stało.
Jedna ze ścian była cała mokra, a przy niej leżała rozbita
butelka, z którą szatyn tu przyszedł i jeszcze kilka minut temu
miała połowę zawartości. Cała podłoga była w alkoholu i już
było zaczynać go czuć z niemałej odległości. A Louis... jak
gdyby nigdy nic, leżał już na kanapie, oczy miał zamknięte i
oddychał miarowo. Twarz pokrytą miał łzami... Nikt nie
pomyślałby, że jeszcze przed chwilą emanował złością.
Wyglądał, jakby już po prostu spał.
Cicho westchnęłam i podeszłam do niego bliżej. Położyłam na
fotel pościel, zdjęłam ostrożnie Louisowi buty i bluzę, które
miał na sobie, a następnie bardzo powoli i delikatnie uniosłam
jego głowę, i podłożyłam mu pod nią poduszkę. Gdy miałam
pewność, że go tym nie obudziłam, okryłam go kocem. Kiedy
zamierzałam już odejść, poczułam, że łapie mnie za dłoń.
Czyli jednak jeszcze nie śpi.
- Przepraszam... - usłyszałam, jak cicho mówi.
Popatrzyłam na niego, nie otwierał oczu.
- Zostań ze mną... Potrzebuję cię... - wymamrotał.
Przyglądałam mu się, mając mieszane uczucia. W końcu powoli
usiadłam na podłodze obok kanapy, na której leżał, ale on nie
puścił mojej ręki. Ani na moment...
- Chociaż ty mnie nie zostawiaj... - dodał jeszcze ciszej,
praktycznie szeptem.
Potem zasnął, a ja nie potrafiłam tak szybko go opuścić.
***
Nie wiem, jak ja wytrzymałam wczorajszy koniec dnia. Naprawdę, nie
wiem. Szczególnie chodzi mi o jeden moment, reszta była w miarę w
porządku. Chodzi o ten, w którym Tomlinson zaczął się ze mną
wykłócać o alkohol. Sama osobiście wtedy bym się upiła, aby
tylko nie słuchać jego gadaniny i nie mieć go na głowie. Gdybym w
ogóle miała w domu jakikolwiek alkohol... Nie mam nic, bo wszystko
skończyłam, a nic nie kupiłam.
Muszę przyznać, że coś we mnie pękło, gdy wzywał tą Natalie,
gdy rozpłakał się, a potem... chciał, bym z nim została. Coś
mnie ruszyło. Dotarło w końcu do mnie, że on też ma uczucia, on
też jest tylko człowiekiem. Może zaszło w nim wiele zmian,
wewnętrznie, jak i zewnętrznie, ale może i też zostało w nim
wiele Louisa z czasów Stanów. Tak, kiedy był taki bezsilny,
pokazał swoją słabość, był tak zrozpaczony... to był nowy
Louis, lecz kiedy wszczął tą awanturę o wódkę, definitywnie
powróciło jego stare oblicze. I tak, coś się w nim zmieniło, ale
nie w całości. To jakby ktoś wprowadził w nim kilka lepszych
poprawek. Ale każdy, kto miał z nim do czynienia, wie, że on
prawdopodobnie nie zmieni się w całości nigdy. Nie w całości. A
może to jedynie moje stwierdzenie, poparte moimi doświadczeniami z
nim? Tymi złymi doświadczeniami? Może to ja nie zobaczę, jak w
przyszłości zmienia się na dobre? Może to tylko ja tego nie
widzę? Nie widzę czy nie chcę?
Chcę poznać jego tajemnice. Naprawdę chcę wiedzieć, o co chodzi
z tą kobietą, z tą Natalie, ale postanowiłam niedawno, że przez
jakiś czas nie będę pytać. Poczekam, może sam mi powie. Widząc
jego stan na przykładzie wczorajszego wydarzenia, jak i wielu
innych, gdy był tak rozżalony, bezsilny, podłamany i smutny...
widzę, że jest za wcześnie, aby się tego dowiedzieć. Wiem, że
prawdopodobnie jestem podobna do tej kobiety, bo często nazywa mnie
jej imieniem i od dawna dręczy mnie ta kwestia. Ale nie mogę zrobić
nic, dopóki on nie zechce mi tego wyjawić. Na razie szanuję jego
stanowisko, to, że nie mówi mi pewnych rzeczy, bo... sama mam przed
nim tajemnice, które ukrywam i które nie powinny ujrzeć światła
dziennego w bliskiej przyszłości. Nie ma dnia, bym o tym nie
myślała, ale nie jestem też w stanie mu tego wyjawić.
Wzięłam do rąk filiżankę, do której właśnie nalała się
świeża kawa z ekspresu. Gdy odwróciłam się od blatu,
zobaczyłam, jak do kuchni wtacza się Tomlinson. No, może nie
dosłownie, ale jednak jego wygląd odzwierciedlał jego rzeczywisty
stan. Włosy miał poszarpane we wszystkie strony, a twarz wyglądała
na zmęczoną, patrząc na cienie pod oczami. W dodatku szedł
niezwykle powoli, szurał nogę za nogą. Było ewidentnie widać, że
jest po porządnej nocy spędzonej na spotkaniu z dużą ilością
alkoholu.
- Kac morderca, co? - zapytałam, upijając łyka czarnego napoju.
Dawało mi to drobną przewagę, bo jeśli rzeczywiście boli go
głowa, to nie będzie nawet przez chwilę krzyczał, jeśliby
chciał. - I po co było się tak upijać? - dodałam, opierając
się tyłkiem o mebel.
Usiadł przy wyspie kuchennej, opierając łokcie na blacie i
wkładając palce dłoni we włosy. Trzymał się za głowę, co
potwierdzało tylko to, że poważnie musi go boleć. Ja to się
jednak trochę znam na ludziach.
- Błagam cię chociaż o szklankę wody – wychrypiał, co
podziałało na mnie jak jakiś narkotyk.
Jego głos, jego chrypka z rana... Jego seksowna, pociągająca
chrypka... Boże. Patrzyłam na niego, nawet nie poruszając się. Co
się ze mną przy nim dzieje? Nie powinnam tak reagować. Działa na
mnie tak, jak nie powinien. Pod wpływem jego głosu sprzed chwili,
poczułam, jak nogi mi miękną, aczkolwiek nie ruszyłam się w
ogóle, zastygłam w miejscu. Czy to się nazywa: 'zauroczenie'?
Czuję, że jeszcze tego pożałuję.
- Cass? Proszę... - odezwał się, a ja oprzytomniałam. Potrzęsłam
głową, by powrócić do rzeczywistości.
- T-tak, już. Oczywiście. - Przełknęłam głęboko ślinę i
odwróciłam się do szafki, aby wyjąć z niej szklankę dla
szatyna.
Chwila... czy... czy on nazwał mnie: Cass? To niemożliwe. Chyba
jeszcze nigdy tak mnie nie nazwał. A co jeśli on... Nie, to nie
mogłoby być prawdziwe. On chyba traktuje mnie tylko jak
przyjaciółkę. Nie mogę robić sobie nadziei. Czy ja właśnie
przyznałam się sama przed sobą, że chcę czegoś więcej z nim?
Chyba ktoś powinien zaprowadzić mnie do dobrego psychologa. Tak nie
może być dalej. Nie mogę o nim tak często myśleć. O nim, o
nas... Muszę się z tego wyleczyć. Nie mogę w to brnąć...
Wyjęłam z szafki przezroczyste naczynie, sięgnęłam po dzbanek z
wodą i nalałam jej do szklanki po sam wierzch. Choć to mu się
należy. Odetchnęłam głęboko i odwróciłam się do mężczyzny,
który wciąż trwał w tej samej pozycji. Podeszłam do niego i
podsunęłam mu pod nos szklankę, którą gdy zobaczył, wypił za
jednym zamachem. A ja widziałam, że i tak dalej jest spragniony,
więc wzięłam do rąk dzbanek i postawiłam obok niego, a on
spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Pij, ile chcesz – poleciłam mu. - Bo jeszcze umrzesz mi z
pragnienia. - Zaśmiałam się nerwowo, powracając do swojej kawy.
Zobaczyłam, jak w odpowiedzi tylko się uśmiecha i sięga po
kolejne litry wody.
- Tak się właśnie kończy po alkoholu – odezwałam się po
chwili.
Spojrzał na mnie znad szklanki.
- Jestem już dużym chłopcem, wiem o tym. Nie musisz mnie
uświadamiać – wymamrotał.
Muszę się ogarnąć, ogarnąć moją głowę, moje myśli. Nie może
domyślić się, że prawdopodobnie coś do niego poczułam. A
najlepiej, to jakby w ogóle go tu nie było, ale przecież go stąd
nie wygonię. Bądź co bądź, przyjaźnimy się. Jego towarzystwo
mi nie przeszkadza. Przeszkadza mi to, że się w nim zadurzyłam i
za cholerę nie mogę nic z tym zrobić. Nie mogę cofnąć czasu i
nie potrafię nad tym zapanować. Gdy jestem obok niego, tak jak
teraz, coraz częściej utwierdzam się w przekonaniu, że czuję coś
więcej, a nie powinnam. Jedyne, co mi pozostaje, to próbować wybić
go sobie z głowy. Tylko, czy tak się da?
- Która godzina? - zapytał przemęczonym głosem, wyrywając mnie z
moich myśli.
Spojrzałam na niego, a potem na ścianę po lewej, gdzie wisiał
zegar.
- Dochodzi jedenasta – odpowiedziałam, zaraz upijając kolejny łyk
kawy.
- Nie powinnaś być w firmie? - zadał kolejne pytanie, ponownie
opierając łokcie na blacie i wsuwając dłonie pomiędzy
rozczochrane włosy. - O ile dobrze pamiętam z tego, co mi mówiłaś
wczoraj.
- Powinnam – odpowiedziałam krótko.
- Ale? - Uniósł jedną z brwi, domagając się szerszej odpowiedzi.
- Zostałam z tobą – wyjaśniłam, a on zmarszczył czoło, co
świadczyło o tym, że w dalszym ciągu nic nie rozumie. - Nie
chciałam cię budzić i stąd wyrzucać, gdybym miała wychodzić.
Spałeś, więc stwierdziłam, że zostanę w domu, bo nie masz
kluczy, by zamknąć mi mieszkanie i znów by się do mnie włamali.
- Moja firma założy ci w przyszłym tygodniu nowy system
bezpieczeństwa – odparł po chwili milczenia. - I... dzięki. To
miło, że pozwoliłaś mi spać i nie ściągnęłaś mnie na siłę
z tej kanapy – dodał, a ja się uśmiechnęłam.
- Należało ci się po wczoraj – stwierdziłam. - Byłeś nieźle
schlany.
- Tak? Nie pamiętam za dużo z wczorajszego dnia. - Zamknął oczy.
- Jakim cudem? Ostatnio, gdy się upiłeś, to pamiętałeś poprzedni
dzień.
- Skoro dziś z moją pamięcią jest słabo, to zapewne upiłem się
2 razy mocniej. A jeszcze przed tym, nim zacząłem pić, wbiłem
sobie do głowy, że nie chcę pamiętać tego dnia i jak widać, to
bardzo poskutkowało.
- Dlaczego tak się upiłeś? Wiem, że nie zrobiłeś tego dla
przyjemności, bo gdyby tak było, nie zachowywałbyś się w
sposób, jaki zachowywałeś. Dlaczego więc doprowadziłeś się do
takiego stanu? - zaczęłam go wypytywać, a on ponownie na mnie
spojrzał.
- Lepiej, żebyś nie wiedziała – wymamrotał. - I tym razem mówię
serio – dodał.
Nie odpowiedziałam, odwróciłam wzrok i na kilka chwil zapanowała
między nami cisza. Dopóki on jej nie przerwał.
- Tak źle się zachowywałem?
- W większości było okej, ale w pewnych momentach myślałam, że
pozwoliłam potworowi wejść do domu – nie owijałam w bawełnę,
a on jęknął na moje słowa.
- Co zrobiłem? - zapytał odrobinę piskliwie, prawdopodobnie
dlatego, że wciąż miał lekką chrypkę.
- Na pewno mam ci powiedzieć wszystko? - upewniłam się, a on
przytaknął.
Chyba naprawdę chciał jednak wiedzieć, co się wczoraj działo.
Mimo, że wcześniej mówił, że nie chce pamiętać nic.
- Na początku, gdy tu przyszedłeś, zacząłeś się ze mną
wykłócać o alkohol. Próbowałeś go ode mnie wyłudzić, a potem
dosłownie błagałeś, bym przyniosła ci choć butelkę wódki,
mimo iż mówiłam ci, że nie mam już nic.
- O Boże... - Przetarł dłońmi twarz. - Przepraszam cię za to.
Musiałem być już naprawdę schlany. - Znów spojrzał na mnie. -
Przepraszam.
- No i zniszczyłeś mi tak trochę ścianę – dodałam ciszej.
To, że krzyczał imię Natalie, postanowiłam zachować dla siebie.
I tak jest zbyt nerwowy na ten temat.
- Co zrobiłem? - Otworzył szeroko oczy, całkowicie zdezorientowany.
- Rozbiłeś na niej jakiś kolorowy alkohol i poszedłeś spać.
- Kurwa... - Zamknął na chwilę oczy. - Zrobię ci remont.
- Nie, no co ty. Było trochę ciężko, ale zdołałam to zmyć.
- Sorry... Nie wiedziałem, że aż tak mnie nosi po alkoholu.
- Przestań, było, minęło. Nie rozniosłeś mi jeszcze mieszkania.
- Zaśmiałam się.
- A tobie nic nie zrobiłem? Przecież mogłem cię skrzywdzić i...
- Żyję, Louis. - Uspokoiłam go, posyłając mu uśmiech, a on go
delikatnie odwdzięczył. To miłe, że się martwi. - Ale nie, nic
mi nie zrobiłeś. To raczej ja rzuciłam tobą – powiedziałam
ciszej ostatnie zdanie, odrobinę się pesząc. Zwiesiłam lekko
głowę i przygryzłam wargę, powstrzymując kolejny śmiech. - Ale
nim coś powiesz... - Znów spojrzałam na niego. - Musisz wiedzieć,
że naprawdę ci się należało.
- Podejrzewam, że właśnie tak było. - Uniósł brwi, a potem
ponownie wziął do rąk dzbanek i napełnił wodą szklankę. Wypił
całą jej zawartość, odrobinę się przy tym marszcząc. - Masz
coś na kaca? - zapytał.
- Jakieś tabletki powinny być, ale są słabe i wątpię, że ci
pomogą. Tristan ma u siebie coś bardzo mocnego i naprawdę
skutecznego, ale nie pojadę specjalnie na drugi koniec miasta po
leki dla ciebie. Szczególnie, że zapewne jest w firmie, skoro mnie
w niej nie ma.
- No to szkoda, że się dla mnie nie poświęcisz. - Położył głowę
na blacie, zamykając oczy i obejmując czaszkę dłońmi. - Będę
umierać.
- Oboje wiemy, że jeszcze długo nie zejdziesz z tego świata i
będziesz mnie nawiedzać – westchnęłam, odwracając się do
szafki za plecami. Otworzyłam ją i z małego pudełka tam
stojącego, wygrzebałam fiolkę z tabletkami przeciwbólowymi, i za
chwilę postawiłam mu je obok głowy. - Masz chociaż to, człowieku
umierający. Nie zapewniam, że pomoże, ale to zawsze coś.
- Dzięki ci, dobra kobieto. - Dopadł do małej buteleczki i zaraz
połknął dwie tabletki, popijając wodą. Oparł się o oparcie
krzesła, odrobinę się zsuwając i zamykając oczy. Było widać,
że ma za sobą kilka butelek alkoholu.
- Mogę cię o coś zapytać? - odezwałam się po chwili naszego
milczenia. - Tak po prostu, nie żeby coś.
- Tylko nie pytaj ponownie, czemu się upiłem – wymamrotał pod
nosem.
- Nie, nie – szybko zaprzeczyłam, nie mając w ogóle na myśli
tego, co przed chwilą powiedział. - Zauważyłam, że większość
czasu ubierasz się w ciemne kolory, nie nosisz nic kolorowego, same
stonowane barwy. Dlaczego? - zapytałam naprawdę zainteresowana.
Otworzył oczy i przez chwilę patrzył się na mnie w ciszy. Na
początku myślałam, że zignorował moje pytanie, ale tak nie było.
- Ktoś kiedyś powiedział mi, że prawdziwą żałobę nosi się
całe życie – przerwał swoje milczenie.
Natychmiast rozpoznałam, że posłużył się słowami, które to
kiedyś ja powiedziałam, gdy pytał o mój tatuaż na nadgarstku.
- A mógłbyś jaśniej? - Pokręciłam głową, trochę zbita z
tropu.
Naprawdę chciałam wyciągnąć od niego trochę informacji,
zważywszy na to, że on o wielu rzeczach mi nie mówi i pół jego
życia to dla mnie zagadka.
- Dla mnie to była wystarczająca odpowiedź. I Jedyna –
odpowiedział, wyraźnie mi tym zaznaczając, że nic mi nie powie i
mam o nic więcej nie pytać.
Przewróciłam oczami i tylko znad filiżanki kawy wymamrotałam:
- Jasne. Niepotrzebnie pytałam.
- Cass... przepraszam – usłyszałam i momentalnie się
wyprostowałam.
Znów powiedział do mnie zdrobniale. Jak ja mam to traktować?
Przecież... nie, ja po prostu coś sobie ubzdurałam. On nie
traktuje cię poważnie, kobieto!
- Po prostu to jest temat, o którym nie powinnaś na razie wiedzieć.
To jest dla mnie trudne i naprawdę nie lubię o tym rozmawiać.
Przepraszam, że poczułaś się urażona moją odpowiedzią. Nie
chciałem, by tak było.
- Już dobrze, rozumiem – odparłam spokojnie i postanowiłam
zmienić temat na mniej... nerwowy. - Mówiłeś wczoraj, że nie
masz czym wrócić do domu, to może później cię odwiozę, co? I
tak będę mieć trening z Niallem, to zabierzesz się ze mną, a
póki co, możesz tu zostać. Zrobię nam coś do jedzenia, a potem
możemy obejrzeć jakiś film, bo Niall jest wolny dopiero koło
szesnastej.
- Serio mogę tu jeszcze zostać? - wychrypiał.
- Przecież mówię.
- To świetnie, bo łeb mi strasznie pęka i nie mam ochoty nigdzie
się ruszać. Muszę ci się jakoś odwdzięczyć, jesteś dla mnie
niezwykle dobra – powiedział z delikatnym uśmiechem, na co
pokręciłam głową.
- Pewnie, umyjesz mi okna – odpowiedziałam, odwracając się w
stronę zlewu. Wstawiłam do niego brudną filiżankę i z powrotem
odkręciłam się do szatyna.
- Nie – jęknął. - Na to się nie godziłem. Wszystko, ale nie to.
- No, to zostaje ci łazienka. - Uśmiechnęłam się złośliwie. -
Przyjeżdża do mnie wieczorem mama z rodzeństwem, to akurat się
wyrobisz.
- Robisz to specjalnie. Jesteś wredna po prostu.
- O tak. - Przyznałam, kiwając głową.
Odetchnął głęboko i za chwilę zmarszczył nos.
- Boże, jak ja śmierdzę wódką. - Powąchał swoją bluzkę i aż
odsunął ją od nosa, gdy nieprzyjemny zapach owiał jego twarz.
- Poczekaj, przecież mam ci coś do oddania – przypomniałam sobie
i odepchnęłam się od blatu.
Wyszłam z kuchni i w szybkim tempie przeszłam do swojej sypialni.
Otworzyłam szafę i chwilę przemierzyłam ją wzrokiem, a gdy
znalazłam czarną koszulkę chłopaka, którą pożyczył mi na ich
ostatniej imprezie, wzięłam ją do rąk i wróciłam do kuchni.
Oparłam się łokciami o krzesło obok Louisa i wystawiłam mu na
widok ciemny materiał. Gdy zobaczył, że trzymam go w dłoniach,
zmarszczył brwi.
- Proszę. Miałam i tak ci ją oddać już dawno, ale jak widać mam
zaniki pamięci. No więc, możesz wziąć prysznic i się przebrać
w nią, jeśli chcesz. Jest wyprana – wyjaśniłam i położyłam
koszulkę na krześle obok, a potem skierowałam swoje kroki do
okna.
- Dzięki... ponownie... Kupię ci coś za te wszystkie dobroci.
- Możesz mi kupić miłość – powiedziałam do siebie, ale chyba
jednak za głośno, bo spojrzał na mnie w dziwny sposób. Okej, on
nie miał tego usłyszeć. Po co ja w ogóle to powiedziałam?
- Co mówiłaś? - zapytał.
Jestem pewna, że dobrze usłyszał, co powiedziałam i chce, bym to
powtórzyła, ale udawajmy, że tak naprawdę nie przeszło mi to
przez gardło.
- Nic – zbyłam go i otworzyłam okno. Wzięłam z parapetu paczkę
z papierosami i wyjęłam z niej jednego, którego zaraz zapaliłam
zapalniczką.
- Co ty wyrabiasz? - usłyszałam za plecami, kiedy wypuszczałam
ustami dym.
- Palę – wzruszyłam ramionami, patrząc na widok za oknem. - Nie
widać?
- Och, widać i to bardzo – warknął ze złością.
Poczułam rękę na plecach, a potem z moich dłoni został wyrwany
papieros i zgnieciony w popielniczce na parapecie.
- Co robisz, Tomlinson? - wycedziłam przez zęby, zamykając oczy
- To, co powinienem – powiedział.
Odwróciłam się w jego kierunku, pragnąc go udusić.
- Jesteś pieprznięty. Tylko tyle ci powiem.
- Może i jestem, ale nie chcę byś się tym dalej truła. Lekarz
zabronił ci palić, masz szansę na bycie zdrową i uniknięcia
jakiejś choroby, a co ty robisz? Oczywiście palisz i masz w dupie
swoje zdrowie.
- Ach tak? Ty też palisz. I co teraz powiesz? - Odwróciłam kota
ogonem.
- Nie gadamy teraz o mnie, tylko o tobie. Oddaj mi te papierosy –
wskazał na paczkę ze szlugami.
- Nie będziesz mi w niczym rozkazywać. Co ty w ogóle sobie
wyobrażasz, co? To moje życie, moje papierosy i jesteś w moim
domu.
- Może i tak. Ale za bardzo mi na tobie zależy, by patrzeć, jak
skazujesz się na śmierć – powiedział łagodnie, patrząc mi
głęboko w oczy.
- Jak to ci na mnie zależy? - wydukałam odrobinę zszokowana.
- Nie pal, proszę o jedno – powiedział po chwili, ignorując moje
pytanie. - Nie pal. Jesteś zbyt piękna, by niszczyć się tą
trucizną.
Uniósł dłoń do mojego policzka, zataczał na nim kciukiem kółka
i nie przestawał patrzeć w oczy. Przez chwilę myślałam, że mnie
pocałuje, jednak nic takiego nie miało miejsca. I zawiodłam się
na tym, a siebie znienawidziłam za swoje niedorzeczne myśli. On
nigdy tego nie zrobi, idiotko.
***
*Louis*
U Cassandry było nawet... miło. Może i więcej niż miło.
Obejrzeliśmy dość dobry film science-fiction i zjedliśmy wspólnie
obiad. Obyło się na szczęście bez sprzątania jej mieszkania i
świetnie spędziliśmy wspólnie czas. I tak było, dopóki się nie
zorientowałem, że za dużo czasu jesteśmy ze sobą zgodni. Moja
opinia o niej całkowicie się zmieniła, gdy odwiozła mnie do domu.
Nie tego się po niej spodziewałem. Myślałem, że znajomym tego
nie robi. Jak widać bardzo się myliłem.
Jestem jej wdzięczny za noc, za dzisiaj, za to, że mnie
przenocowała i znosiła moje wybuchy, za to, że pozwoliła mi u
siebie zostać i za to, że była po prostu dla mnie dziś taka miła.
Naprawdę to doceniłem, bo mi na niej zależy. Jednak teraz
dostrzegłem, że dla niej nie miało to większego znaczenia.
Sprawiała tylko pozory, bym się nie zorientował. Gdyby choć
odrobinę zależało jej tak jak mi, nie postąpiła by tak, jak
postąpiła. Tak właśnie odwdzięcza mi się za te wszystkie rzeczy,
które dla niej robię? Zwykła, kłamliwa oszustka!
- Nie wiem, czy będę w poniedziałek w Londynie, bo muszę wyjechać,
więc z naszego treningu będzie nici. Odpowiadałby ci może
wtorek? - usłyszałem zbliżający się głos Nialla i nie
czekając, aż sam tu dojdzie, ruszyłem w jego kierunku, licząc,
że ona będzie z nim. Inaczej do kogo gadałby w tej chwili?
- Zobaczę, ile będę miała spotkań i do ciebie zadzwonię.
Jeśli...
- Tu jesteś, ty żmijo! - krzyknąłem, gdy zobaczyłem szatynkę.
Przerwała rozmowę z blondynem i spojrzała na mnie całkowicie
zdezorientowana.
- C-co takiego? - wydukała, kiedy znalazłem się bliżej nich.
- Ty już doskonale wiesz – warknąłem. - Oszustka! - krzyknąłem,
a ona lekko się wzdrygnęła i cofnęła o krok, bliżej Nialla. -
Jak mogłaś mi to zrobić?!
- Louis, o czym ty, przepraszam, pieprzysz? - odezwał się Horan.
- Okradła mnie. - Popatrzyłem pełnym złości spojrzeniem na
dziewczynę.
- S-słucham? O czym ty mówisz? Nie okradłam cię. Nic ci nie
zabrałam...
- Nie kłam, dobra? Nie rozumiem, po co to zrobiłaś, ale oddaj mi
to w tej chwili – nakazałem, a ona zmarszczyła czoło.
- Ale ja nic nie mam. Dlaczego mnie osądzasz? Nie okradłam cię –
trzymała się uporczywie przy swoim.
- Może powiedz, co ci zginęło, co? - ponownie do 'rozmowy' wtrącił
się Niall.
- Zabrałaś mi portfel i myślisz, że teraz tak po prostu to
ukryjesz? Myślałaś, że nie zauważę, że coś tak ważnego mi
zginęło? - syknąłem.
- Nic ci nie ukradłam. Szukałeś wszędzie?
- O, tak. Przeszukałem wszystko, odkąd 2 godziny temu wszedłem do
tego domu i nie ma nic. A wiesz dlaczego? Bo to ty, do cholery, mi
go zwinęłaś!
- Nie okradłam cię! Nie widziałam go nigdy na oczy! To ty kłamiesz!
- Och, już nie pogrążaj się bardziej! Musiałaś mi go zwinąć,
kiedy u ciebie spałem!
- Chwila, co? - odezwał się blondyn, przerywając na chwilę nasze
krzyki. - To u niej byłeś dziś w nocy? I to w dodatku spałeś u
niej? - zaczął zadawać pytania, ale żadne z nas nie zwróciło
na to większej uwagi. - Ludzie, jakich ja rzeczy się dowiaduję...
- Nie ukradłam ci nic! Nie kłamię! Dlaczego mi nie wierzysz?!
- Jak ty doskonale potrafisz udawać! Złodziejka! Zwykła zdzira!! -
krzyknąłem, ale za chwilę tego pożałowałem, bo poczułem, jak
jej dłoń zderza się z moim policzkiem. Czułem, jak pod wpływem
bólu pulsuje i zaczyna piec.
Już miałem jej coś za to wygadać, gdy spotkałem się z jej
spojrzeniem. W oczach zgromadziły jej się łzy. Widziałem, jak cała
się trzęsie, a Niall łapie ją za ramię, by odrobinę uspokoić.
- Może i jestem złodziejką, ale nigdy nie okradłabym przyjaciół,
a w szczególności ciebie. A wiesz dlaczego? - zapytała ciszej.
Słyszałem, jak głos jej zanika, więźnie w gardle. A jeśli
niesłusznie ją oskarżyłem? - Bo mi na tobie zależy... I
myślałam, że tobie na mnie też, gdy to mówiłeś. Ale... według
ciebie jestem zdzirą... Chyba dobrze zrobiłam, chcąc wymazać cię
z moich myśli – załkała, a ja zobaczyłem, że po jej policzku
spływa łza. - Dlaczego ja musiałam coś do ciebie poczuć?
Zakochałam się w takim dupku jak ty – wyznała, a mnie po prostu
wmurowało.
Nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, ona mnie wyminęła i
wybiegła z domu, a ja nie mogłem nawet się poruszyć.
- Czy ona właśnie...
- Wiesz co ci powiem, Tomlinson? - odezwał się w złości Niall, a
ja uniosłem na niego wzrok. - Jesteś po prostu idiotą, kretynem i
dupkiem. Spieprzyłeś wszystko po całości, ślepo wpajając
sobie, że ona to zrobiła. Naprawdę jesteś w stanie uwierzyć w
to, że ktoś taki jak ona mógł cię okraść? Może siedzi w tej
cholernej kryminalistyce z nami, ale też ma uczucia i też jest
wrażliwa. Gdybym był na twoim miejscu, zacząłbym już się
obwiniać za stratę tak świetnej kobiety, jaką jest Cassandra. I
jeśli ona ci tego nie wybaczy, to będzie miała rację. A na ten
policzek zasłużyłeś już sobie dawno.
Odszedł, zostawiając mnie całkiem zdezorientowanego, a do mojej
głowy zaczęła wchodzić mi myśl, że to może nie ona wszystko
zepsuła, tylko ja. Ona powiedziała, że mnie kocha... Dlaczego ja
tego nie zauważyłem? Nie uwierzę, jeśli nie usłyszę od niej
tego ponownie. Co, jeśli powiedziała to tylko po to by mnie zmylić?
A co jeśli ona rzeczywiście coś do mnie poczuła? Chyba nie
powiedziałaby tego tylko po to, prawda? Nie mogłaby udawać łez,
tak? A jeżeli ona naprawdę mnie okradła? A jeśli ona
rzeczywiście się we mnie zakochała?
Właśnie pozwoliłem odejść komuś ważnemu... Nie odkręcę tego
tak łatwo. A przecież mi zależy...
***