05 czerwca 2018

ROZDZIAŁ 5. 'ROZSZYFRUJ MNIE, ZDEMASKUJ MNIE'

*Cassandra*

    Nadszedł planowany piątek. Po tygodniu pracy i niezłej harówki w firmie, mam pierwszy wolny dzień. No, może nie taki wolny, bo jadę do Tomlinsona, ale przynajmniej nie muszę siedzieć 12 godzin w biurowcu. Z dwojga złego — dziś wolę to.
    Tak się ucieszyłam z tego wolnego, że wczoraj wieczorem trafiłam na chatę do Kelly i Tristana. No dobra, może nie całkiem tak było, ale po części... I wcale się też do nich nie wprosiłam, taka jeszcze nie jestem. Po prostu oboje stwierdzili, że po ostatnich wydarzeniach, nie powinnam spędzać tego wieczoru sama i przyda mi się jakaś rozrywka. A że Tristan po tym tygodniu również był w cholerę zmęczony — w trójkę urządziliśmy sobie niezłą domówkę. Dla odmiany zamówiliśmy tonę pizzy, a ja przywiozłam ze sobą z pięć butelek starego czerwonego wina i tym sposobem, z muzyką w tle dotrwaliśmy do 2 nad ranem.
   Wino okazało się dobrym przyjacielem i już po kilku minutach zapomniałam, dlaczego ja w ogóle je piję. Skończyło się również na tym, że wylądowałam na noc w gościnnym, ale niespecjalnie mi to przeszkadzało. Bardziej w tej chwili dobija ten niemiłosierny ból głowy. Całe szczęście, że Tristan miał w kuchni coś mocnego na kaca, bo daleko dziś bym nie dojechała. Mam nadzieję, że za godzinę będę czuła się już tak, jak zwykle, bo obawiam się, że mogłabym przez przypadek kogoś postrzelić tam na strzelnicy u Tomlinsona. A wtedy to i oni mieliby problem i ja również, bo nie dość, że postrzeliłabym człowieka, to jeszcze straciłabym zapewne szansę na uratowanie finansowo firmy, gdyby odsunęliby mnie od napadu na bank. Albo gorzej — mogłoby w ogóle nie dojść do tej misji. Dlatego więc, ja mam ogromną nadzieję, że dziś będę funkcjonować normalnie i jeden raz niczego nie schrzanię.
   Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu — wstałam najwcześniej i nawet jadłam już śniadanie. O ile jedną bułkę z wędliną i pomidorem można w ogóle nazwać śniadaniem. Ale coś przełknęłam po tej nocy, więc to się liczy. Mogłam też nic nie jeść i jakoś bym przetrwała, ale ja jestem tą 'rozsądną' kobietą i tak trzeba było. Tak, ja rozsądna, dobre sobie. Chyba musiałam walnąć się w tą swoją głowę i to dość mocno. Gdybym była rozsądna, nigdy nie zgodziłabym się na przyłączenie do tej akcji. Ale że ostatnio kiepsko u mnie z forsą, wyboru nie było. Mam tylko ogromną, ogromną nadzieję, że nikt mnie na tym nie przyłapie. Jeśli ktoś mnie zobaczy — mogę powiedzieć: pa, pa swojej reputacji, swojej karierze, swojej firmie. Mogę po prostu liczyć na ostateczny koniec wszystkiego. Więc: albo wszystko naprawię, albo wszystko spieprzę. Nie ma nic pomiędzy.
   Umyłam po sobie talerz, szklankę i nóż, a gdy odwróciłam się z zamiarem wyjścia z kuchni — wpadłam na wpółprzytomnych i półnagich Kelly i Tristana. On ma na sobie tylko bokserki, a ona majtki i jego koszulę. Już wiadomo, co robili, gdy padłam po tym winie. Cieszę się przynajmniej, że mnie stąd nie wywalili, bo mogło być różnie. Chyba, że stwierdzili, że tak bardzo się schlałam, że doszli do wniosku, że i tak nie wiem co się dzieje wokół mnie. No, ale oni też byli nieźle pijani i nie mogli tak szybko wytrzeźwieć. Kurde, skoro oboje byli pijani, to raczej nie przeszkadzało im to w łóżku. Cholera, chyba porządnie mnie popierdoliło. Dlaczego ja w ogóle się tym interesuję? To nie moja sprawa.
- Cześć, szefowo — przywitał się Tristan ziewając, a Kelly tylko zaczęła się śmiać. Tylko, że ona śmiała się tak, jakby wciąż była pijana.
   Ja nie wiem, czy ją aż tak wzięło to wino, czy coś jeszcze sobie niedawno łyknęła. Obie opcje są możliwe, nic nie wykluczam.
- Taak, witaj, eleganciku — powiedziałam, mierząc wzrokiem jego sześciopak.
- Ej. — Nagle Kelly przestała się śmiać i spoważniała. — Może i jesteś jego szefową, ale to nie daje ci prawa, by podziwiać go jak jakiegoś boga. — Objęła go w pasie i zmroziła mnie wzrokiem.
- Ale to ty jesteś ode mnie starsza i powinnaś wiedzieć, że jestem waszą przyjaciółką. Bez przesady, Kelly, nie ukradnę ci narzeczonego. — Przewróciłam oczami. Tak, ona wychodzi za mąż, a ja znów jestem singielką. Kto z nas ma większe szczęście? Już wiadomo.
- Gdybyś to zrobiła — popełniłabyś bardzo wielki błąd — odpowiedziała mi.
- Dobra, już dobra, dziewczyny, nie kłóćcie się tak o mnie. — Tristan parsknął śmiechem, uwalniając się z uścisku Kelly i przechodząc do lodówki. — To, co jemy, moje panie? — zapytał otwierając lodówkę i lekko się pochylając.
- Właściwie, to ja już jadłam i... Kurwa, Tristan! Weź coś na siebie załóż. Na serio mogłeś się ubrać.
- Bo? — Uniósł brew, spoglądając na mnie.
- Bo ja tak mówię. Dziwnie się czuję, gdy stoisz przede mną prawie goły. Poza tym, obok mnie stoi Kelly i zaraz mnie zabije. Jezu, naprawdę mogłeś założyć chociaż jakieś spodnie. To był taki problem?
- Ty w to Jezusa nie mieszaj — odparł.
- Dobra, wiecie co? Ja już idę.
- Jak to, już idziesz? — zapytała Kelly. — A co ze śniadaniem? Nie zostaniesz? — zadała pytania, a ja pomyślałam o tej jednej kanapce, którą dziś zjadłam. Tak, może dziś przeżyję. Jak nie — trudno.
- Mówiłam, że jadłam. Poza tym, mam umówione spotkanie.
- Z kim? — Tristan zmarszczył brwi. — Przecież masz wolne. Podobno.
- W firmie może i tak.
- To gdzie ty jedziesz?
- Do Tomlinsona — odpowiedziałam krótko, oczekując wybuchu z ich strony i właśnie w tej chwili z rąk Kelly wypadły jajka. — No co?
- Popierdoliło cię? Po co tam jedziesz?
- Na strzelnicę. — Wzruszyłam ramionami. — Organizują mi ćwiczenia. Muszę coś sobie przypomnieć po dwóch latach, nie?
- Czyli jednak wchodzisz w ten cały napad? — zapytała blondynka.
- Tak. Od początku takie były plany — odpowiedziałam.
- A jeśli cię złapią? Przemyślałaś to?
- Przemyślałam wszystko.
- Pójdziesz do więzienia, stracisz firmę, wszystko, na co długo pracowałaś.
- Nie zapominaj o tym, że już kiedyś to robiłam, byłam w gangu. Teoretycznie wciąż w tym siedzę. Jestem kryminalistką od 5 lat i już tego nie zmienię. Nawet jeśli miałam 2 letnią przerwę.
- Cassandra, nie rozumiesz, że możesz wszystko sobie przekreślić? Nie rozumiesz...
- Rozumiem — przerwałam jej ostro.
- Kochanie, zaufaj jej — odezwał się Tristan, kładąc dłoń na ramieniu blondynki. — Cassandra wie co robi.
- Bronisz jej ? — naskoczyła na niego.
- Chcąc, nie chcąc, te pieniądze naprawdę są potrzebne firmie — wyjaśnił, a ja przyznałam mu rację kiwając głową. — Naprawdę sytuacja teraz nie wygląda za dobrze. Możemy wejść w poważne długi. Oboje stracimy pracę, jeśli wejdzie nam komornik.
- Dobrze — westchnęła Kelly. — Chodzi tylko o pieniądze, tak?
- Tak, tylko o to — przytaknęłam.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz i nie wpakujesz się w jakieś gówno.
- Będę ostrożna — obiecałam.
- Dobrze, ufam ci — poddała się.
- A teraz naprawdę muszę iść. Mam na sobie wczorajsze ubrania, przydałby mi się prysznic i za prawie 3 godziny powinnam być na miejscu. Za wiele czasu jednak nie mam.
- Pojedziesz na kacu? — zapytał Tristan. — Do końca chyba też nie wytrzeźwiałaś.
- Wzięłam te twoje tabletki.
- To trzeba było mówić od razu. Za max 2 godziny będziesz normalnie funkcjonować.
- Na to właśnie liczę.

***


   Dojeżdżam do willi i nie mogę uwierzyć, że wróciłam. Ja wróciłam. Właśnie rano uświadomiłam sobie, że wciąż siedzę w kryminalistyce. Już na zawsze będę z tym powiązana. Nawet jakbym nie chciała, to zawsze będzie jakąś częścią mojego życia. I pod pewnym względem, już się do tego przyzwyczaiłam. Jest kilka korzyści płynących z przestępczości. Poza tym, ja naprawdę jestem dobra w tym, co robię i robiłam. Zwykle to przyjemność być w gangu. Już zapomniałam, jak bardzo kochałam posługiwać się bronią. Mam nadzieję, że dziś to sobie przypomnę i na nowo pokocham.
   Zwolniłam i podjechałam pod bramę. Przez otworzone okno wystawiłam rękę i zadzwoniłam domofonem. Nic nie musiałam mówić, już po kilku sekundach brama przede mną się otworzyła. Wjechałam na posesję i zaparkowałam w cieniu pod drzewem. Zgasiłam silnik, schowałam kluczyki do torebki i wzięłam ją do ręki, a potem wysiadłam z auta. Całe szczęście, że założyłam dziś conversy, bo nie wytrzymałabym w szpilkach po tej nocy.
   Jest ostatni czerwca i o dziwo w Londynie jest gorąco jak cholera. Znalazłam w szafie biały top na ramiączkach i zwykłe leginsy, i to mnie dziś uratowało. Mimo związanych w kucyka włosów i tak nie wytrzymuję za bardzo z tą temperaturą. Będę jechać dziś na litrach wody, tak coś czuję.
   Przeszłam przez podjazd, minęłam fontannę, a potem dotarłam pod drzwi i w nie zapukałam. Otworzono mi po niespełna pół minuty. Przede mną stanął Louis, a z wnętrza od razu dobiegły mnie śmiechy. Widzę, że u nich wesoło. A jak u mnie? No właśnie.
- Hej, Cass. Wchodź. — Otworzył szerzej drzwi, wciąż się śmiejąc.
- Cześć — odparłam wchodząc do środka.
   Od razu zobaczyłam kremowe ściany, na których widniało kilka większych jakiś dzieł sztuki. Cofnęłam się pamięcią do ostatniego czasu, gdy tu byłam i przypomniałam sobie, że oprócz właśnie takich obrazów, nie zobaczyłam żadnych zdjęć jego rodziny. W ogóle żadnych zdjęć. A na ogół każdy je ma, przynajmniej jedno. Wstydzi się ich czy raczej jest z nimi pokłócony? A dlaczego w ogóle mnie to obchodzi? No właśnie. Dziś chyba nie jestem sobą.
- Właśnie jemy obiad. Zjesz z nami? I tak musiałabyś poczekać z 15 minut — powiedział, a ja przypomniałam sobie, co dziś zjadłam i momentalnie zrobiłam się głodna. Dobra, raz kozie śmierć.
- Czemu nie. — Wzruszyłam ramionami. — Jak tylko mnie nie otrujecie.
- My nie robiliśmy obiadu, więc raczej się nie otrujesz.
- I taką mam nadzieję — westchnęłam.
   Poprowadził mnie do ogromnej jadalni. Zobaczyłam około 15, a może 20 osób — mężczyźni i jedna kobieta — blondynka. Każdy z nich siedział przy stole, każdy z mojego punktu widzenia był pogrążony w rozmowie. Do moich nozdrzy doszedł piękny zapach i momentalnie spojrzałam na środek stołu. Zgaduję, że to jest pieczeń lub jakiś inne mięsa. Zapunktowali u mnie.
- Cindy — odezwał się Louis, a blondynka siedząca blisko wejścia odwróciła się do nas. Uśmiechnęła się w moim kierunku i wstała, podchodząc bliżej.
- Cześć, ty pewnie jesteś Cassandra — zaczęła rozmowę, przytulając mnie.
- To ja. — Odwzajemniłam uśmiech.
- Chłopaki dużo mi o tobie mówili. Nie mogłam doczekać się, by cię poznać. Jestem Cindy.
- Mi również miło cię poznać — odpowiedziałam i zarumieniłam się słysząc, że mówili jej o mnie. Ciekawe, co takiego powiedzieli. Już się boję.
- Cindy jest moją sekretarką w firmie, jest moją najlepszą przyjaciółką. Tak jak większości, prawda? — zwrócił się do reszty, a oni uradowani odkrzyknęli. — Pomaga okiełznać nam dom, by wyglądał w miarę dobrze. Jest też zapoznana ze sprawami gangu, więc można powiedzieć jej wszystko. A, i to właśnie ona ugotowała obiad, więc raczej się nie otrujesz. — Mrugnął do mnie, a ona klasnęła w dłonie.
- Zjesz z nami obiad? Jak miło. Już idę po talerz dla ciebie. — Wyszła z szerokim uśmiechem. To będzie ciekawe doświadczenie.

***

*Louis*

- Aż tak daleko macie tą strzelnicę? — zapytała Cassandra, wciąż idą za mną i przed chłopakami. — No, nie gadaj, że na samym końcu domu — jęknęła. — Przecież on jest ogromny! Wy mieszkacie w jakimś cholernym pałacu!
- Może nie w pałacu, ale zgodzę się z tobą, że jest ogromny — przyznał Harry.
- Więc dlaczego zrobiliście strzelnicę tak daleko? — wróciła do pytania, a ja westchnąłem.        Zapomniałem, że ona lubi zadawać dużo pytań. Mój błąd.
- Myślałem, że to jest logiczne — powiedziałem.
- No, ja akurat nie bardzo rozumiem ten twój tok myślenia — odgryzła mi się.
- To pozwól, że ci wyjaśnię. — Zatrzymałem się i odwróciłem w kierunku szatynki. — Wyobraź sobie, że tak jest bezpieczniej. Jest mniejsze ryzyko, że ktoś tam się dostanie. Mniejsza ilość ludzi trafia w głąb domu.
- No, a ja jednak trafiłam.
- Chodź, albo za chwilę cie rozszarpię — wycedziłem przez zęby, ruszając dalej.
- To wtedy już wam nie będę potrafiła pomóc — odpowiedziała tak po prostu.
   Postanowiłem, że nic już więcej nie powiem aż dotrzemy do pomieszczenia. Po co mi strzępić z takiego powodu gębę? Normalnie brak słów do tej kobiety, brak słów. Zastanawiam się, jak oni wytrzymują z nią w firmie, musi być trudna. Ale skoro to ich szefowa, to muszą z nią wytrzymywać. W innym wypadku straciliby świetną pracę. Podejrzewam, że tam jeszcze nikt nie zwrócił jej uwagi.
   W szóstkę po niespełna minucie dotarliśmy pod stalowe drzwi. Nacisnąłem klamkę i popchnąłem drzwi, przepuszczając przed sobą Cassandrę.
- Co to jest? — zapytała, rozglądając się po dużym pomieszczeniu. Wszedłem za nią do środka, gdzie w centrum stał długi stół z dużą ilością krzeseł wokół, a przed nimi znajdował się wielki, biały ekran. Natomiast centralnie nad stołem zamontowaliśmy projektor. W Los Angeles mieliśmy coś podobnego. A raczej: wciąż mamy. Ten dom nadal stoi i nie śni mi się go sprzedawać, jak na razie. Mam tylko nadzieję, że nikt do tej pory się tam nie włamał.
- Omawiamy tu najważniejsze sprawy gangu, akcje. Po prostu miejsce, gdzie wszyscy się spotykamy — wyjaśniłem jej w skrócie. Nic nie odpowiedziała.
   Spojrzałem na jej opanowany wyraz twarzy i wyminąłem ją. Podszedłem do jeszcze grubszych drzwi, wpisałem sześciocyfrowy kod w nieduże urządzenie, a pancerne drzwi się rozsunęły.
- Zapraszam do środka — wskazałem na ciemne pomieszczenie. 
    Z założonymi na piersiach rękoma weszła powoli do wnętrza, a gdy przekroczyła próg, wszystkie światła zaświeciły się naraz. Zobaczyłem, że zmrużyła oczy, gdy biały blask ją oślepił. Wraz z chłopakami weszliśmy za nią, a ona stanęła przed szklaną szybą, oglądając tor strzelnicy.
- Jaka długość? — zapytała, nie odwracając wzroku do nas.
- 10 metrów — odpowiedziałem. — Zawsze możemy przybliżyć ci kulochwyt.
- Nie ma takiej potrzeby. To, że nie strzelałam 2 lata, nie znaczy, że sobie nie poradzę — odparła ze sztucznym uśmiechem. Ten uśmiech zaczyna działać mi na nerwy. Zdecydowanie.
   Westchnąłem z bezsilności i tylko kiwnąłem głową, by szła dalej za mną, a ona na szczęście pojęła o co mi chodzi.
- Liam, przynieś broń dla Cassandry — zwróciłem się do przyjaciela.
   Otworzyłem kolejne drzwi, tym razem szklane i wszedłem z szatynką do środka. Podszedłem do niedużego stolika i wziąłem z niego kilka rzeczy. Wraz z nimi odwróciłem się do dziewczyny i od razu coś sobie uświadomiłem. No, jasne.
- Ty przyjechałaś tylko w tej koszulce? — zapytałem, wskazując na nią.
- Przeszkadza ci, że... cholera — przerwała, stukając się ręką w czoło. — Jest tak gorąco, że zapomniałam o jakimś nakryciu. Nic nie mam.
- Dobra, weź moją bluzę — zaproponowałem. Odłożyłem trzymane przedmioty z powrotem na chwilę na stolik i zdjąłem z siebie czarną, rozsuwaną bluzę, a potem podałem ją szatynce.
- Jesteś pewny? — zapytała, unosząc prawą brew.
- No, chyba, że chcesz, żeby jakiś odłamek cię poparzył. — Popatrzyłem na nią, a ona głęboko odetchnęła. — Bierz.
- Dzięki — odpowiedziała biorąc ode mnie bluzę. Założyła ją na siebie, a gdy upewniłem się, że zasunęła ją przynajmniej do połowy dekoltu, podałem jej okulary i słuchawki.
- Jak coś, to wołaj, będziemy obok — dodałem. Za kilka sekund pojawił się Liam z krótką bronią w dłoni. — Pamiętasz jak się strzela, prawda?
- Raczej nie powinnam zrobić sobie krzywdy. — Zabrała pistolet od Payne'a i podeszła do wyznaczonej linii, z której miała strzelać.
- Mam taką nadzieję. — Przełknąłem ślinę, uświadamiając sobie, że przecież jednak nie strzelała od 2 lat. Nie byłoby dziwne, jakby zapomniała, jak to się robi. — Ale pamiętaj, jeśli coś się stanie — żaden z nas nie bierze za to odpowiedzialności. Odpowiadasz sama za siebie, tak?
- Na to liczyłam przyjeżdżając tu — odpowiedziała z obojętną miną.
Pokiwałem głową i już miałem wychodzić, ale z powrotem się odwróciłem.
- A może jednak przypomnę ci, jak strzelać? — zapytałem z lekką obawą.
- O Boże, idź już! Nie jestem dzieckiem, poradzę sobie.
- Na pewno?
- Tak, na pewno. Mogę już zacząć?
- No... tylko lepiej uważaj — powiedziałem na koniec.
   Wyszedłem z pomieszczenia, zamknąłem za sobą szczelnie drzwi, a potem stanąłem obok chłopaków za pancerną szybą, skąd widzieliśmy cały tor.
- Pamiętasz jak strzelała, kiedy była w gangu? — zapytał Zayn, a ja na niego spojrzałem. Chyba pamiętam aż za dobrze.
- Była mistrzynią — odezwał się Niall. — Strzelała prawie tak dobrze jak ty, Tommo — przyznał. — Czego się nic nie odzywasz?
- Bo boję się, że zapomniała jak to robić. — Uniosłem brwi do góry, przygotowując się do obserwowania szatynki.
- Żartujesz? — zaśmiał się Harry. — Ty się tego boisz? Przecież... o cholera — przerwał i zdanie i swoje śmianie się, gdy dotarła do niego powaga moich słów. — No, przecież nie strzelała 2 lata... — Zbladł. — Ty jesteś pewny, że tak powinny wyglądać te jej ćwiczenia? — zapytał, przełykając ślinę. Chyba zrozumiał.
- Niczego w tej chwili nie jestem pewny. — Pokręciłem głową. — Modlę się tylko o to, żeby chociaż nie zrobiła sobie tym krzywdy, bo będziemy mieć przerąbane.
   Nie spuszczałem z niej wzroku. Naładowała broń, uniosła ja do góry i wycelowała lufą w białą tarczę. Położyła palec na spust i po chwili strzeliła. Dym z pistoletu owiał jej twarz, a ją odrzuciło aż pod ścianę.
- Cholera jasna! — krzyknąłem biegnąc do drzwi. Wpadłem do pomieszczenia i kucnąłem przy Cassandrze. No, wiedziałem, że to się stanie!
- Co to było? — wychrypiała, mrużąc oczy. Złapała się za głowę. Słuchawki musiała zdjąć przed chwilą, bo nie miała ich na sobie.
- Nic ci nie jest? — zapytałem, dotykając jej ramienia. Obok nas zjawiła się reszta chłopaków.
- Chyba nie — odpowiedziała.
   Wstałem i podniosłem z podłogi broń, którą odrzuciło w całkiem inne miejsce. Dokładnie ją obejrzałem.
- Dałeś jej najnowszą, prawdopodobnie najmocniejszą, broń?! — krzyknąłem do Liama. — Oczadziałeś do reszty?!
- Nie powiedziałeś, jaką mam przynieść, więc...
- To chyba było logiczne, że nie tą. — Podniosłem pistolet do góry. — Ona nie strzelała przez dłuższy czas, miałeś dać jej na początek coś lekkiego. Do licha! Sam nie strzelałem z tej broni. My nawet nie robiliśmy jeszcze testów na nią.
- Dobra, nie denerwuj się już. Nic przecież się nie stało.
- Ale mogło — odpowiedziałem twardo. — Wiesz jaki jestem na to uczulony.
- Nie będzie tak samo jak z...
- Nie mów tego imienia! — wykrzyknąłem zanim coś powiedział. Kipiałem cały ze złości. Miałem coś w rodzaju furii.
- Ej, nie kłóćcie się już. — Obok mnie stanęła Cassandra. — Wszystko ze mną dobrze, jestem cała — powiedziała wyraźnie, a ja na nią spojrzałem. Tak cholernie mi JĄ przypomina. — Po prostu dajcie mi lżejszą broń i po sprawie — dodała.
   Odetchnąłem głęboko, aby odrobinę się uspokoić i kiwnąłem głową. Oddałem broń Liamowi, a on wrócił za chwilę z drugą. Tym razem upewniłem się, co do modelu i gdy już miałem pewność, dałem ją szatynce.
- Uważaj, jasne?
- Okej... — Popatrzyła na mnie podejrzliwie.
   Wróciłem na miejsce za szybą i już trochę spokojniejszy obserwowałem jej poczynania. Przeładowała, wycelowała i... strzeliła. Odwróciłem głowę w lewą stronę i spojrzałem na tarczę. W sam środek.

***

   Pomimo 'małego' incydentu sprzed godziny, ćwiczenia Cassandry zakończyły się właśnie dopiero teraz. Gdy dostała słabszą broń, szło jej już o wiele lepiej. Można powiedzieć, że było nawet doskonale. Niemal za każdym razem trafiała w sam środek. Po pół godzinie zaproponowaliśmy jej, by już kończyła, jak na pierwszy raz było dobrze, ale powinna przystopować. Jednak ona pod żadnym pozorem nie chciała wychodzić. Powiedziała, że musi się w końcu na czymś wyżyć, więc dla własnego bezpieczeństwa — pozwoliliśmy jej. Cholera wie, co mogłaby zrobić wkurzona z tą bronią.
   Skończyła strzelać dopiero, gdy zrozumiała, że ręce naprawdę jej już odpadają. Podejrzewałem, że spasuje wcześniej, ale... kurcze, wciąż niezła jest.
- Trzeba zamknąć przed wieczorem główne drzwi od tej sali spotkań — powiedziałem do chłopaków, kiedy wychodziliśmy na zewnątrz.
- Zaraz to zrobię. Nikt tu nie wejdzie — odparł Zayn.
- A co macie wieczorem? — zapytała Cassandra.
- Robimy imprezę, jak co 2 tygodnie — odpowiedziałem, wkładając ręce do kieszeni.
- Aż tak często je robicie?
- Trzeba coś robić w życiu. — Wzruszyłem ramionami. — Poza tym, nie mieszkam tu sam, więc... im też coś się należy.
- A kogo zapraszacie? — zapytała zainteresowana.
- Pół Londynu — wypaliłem. Gdy zobaczyłem jej wyraz twarzy, od razu się zaśmiałem. — Żartuję przecież. Aż takiego dużego domu nie mam. Przychodzą znajomi, rodzina, znajomi znajomych, zwykle ci sami ludzie. Czasem wpada ktoś nowy, ale na ogół mieści się tu niewiele ponad 100 osób — wytłumaczyłem.
- Aż sto? No to nieźle — powiedziała z podziwem.
- Wpadniesz? Będzie tona alkoholu i nie tylko — zaproponowałem.
- Chyba dziś już nie dam rady.
- Moje imprezy są jednymi z większych. Jesteś pewna?
- Skoro są takie ogromne, to dlaczego o nich nie słyszałam? — zapytała z podniesioną brwią.
- A chodzisz na jakieś imprezy? — odpowiedziałem pytaniem na pytanie, mając na twarzy chytry uśmieszek. Mam ją.
- No dobra, przyznaję, że nie często, ale ja po prostu nie mam czasu.
- Dziś masz okazję przyjść. Gwarantuję ci dobrą zabawę, nie zawiedziesz się. To wpadniesz? — ponownie zapytałem.
- Dziś już nie powinnam, wczoraj... albo w sumie... czemu nie? — Wzruszyła ramionami. — O której zaczynacie?
- 19 — odparłem.
- Będę. — Kiwnęła głową. — A, twoja bluza — przypomniała sobie i szybko ją z siebie zdjęła. — Dzięki. — Podała mi ją.
- Nie dziękuj. — Uśmiechnąłem się.
- To ja już pójdę. — Chciała się odwrócić, ale ją zatrzymałem, łapiąc za ramię.
- Czekaj.
- Co jest? Mam ją wyprać czy coś? Raczej nie...
- Nie, nie, nie o to chodzi. — Pokręciłem głową. — Uważaj, jak będziesz wracać, okej? —Spojrzałem w jej oczy.
- Niby dlaczego? — zapytała marszcząc czoło. — Potrafię kierować autem.
-Wiem, chodzi o to, że... ktoś śledził niedawno moją siostrę. Przez niego mogła zginąć w wypadku, który spowodowała. Ten ktoś... jest bardzo niebezpieczny i przyjechał do Londynu, bo w końcu nas odnalazł. Zrobi wszystko, aby nas dorwać, kosztem naszych rodzin i osób z nami powiązanymi. Jesteś u nas już kolejny raz, mógł zobaczyć cię, jeśli obserwuje nasz dom.
- To w jaki sposób chronisz swoją siostrę? — zapytała z przerażeniem w oczach.
- Nosi przy sobie broń, umie walczyć. Jest przygotowana do tego typu akcji. Przygotowywałem ją do tego, aby mogła sobie poradzić, gdy nie będzie mnie obok. Wiem, że jest odważna, ale w głębi serca się boi.
- Mam rozumieć, że mnie może spotkać to samo co ją?
- Tego nie powiedziałem. Po prostu uważaj, jak będziesz wracała do domu, dobrze? — zapytałem z przejęciem.
- W takim razie, pożycz mi jakąś broń.

***

*Cassandra*

   Nie wiem, dlaczego się na to zgodziłam, ale chyba jednak przyda mi się rozerwać. Ponownie. Jak tak dokładnie przyjrzeć się, to nieźle w tym tygodniu zabaluję. Najpierw domówka u Kelly i Tristana. Teraz wpadłam na, podobno, jedną z większych imprez w Londynie. I... znów sięgnęłam po alkohol. Jeszcze nie wiem, jak wrócę do domu, ale miejmy nadzieję, że coś wymyślę do tego czasu.
   Czy mnie popieprzyło? I to chyba dość bardzo. Dwie imprezy w 2 dni z rzędu. Chyba jednak muszę mieć dość mocną głowę, by odwalić coś takiego. Normalnie, to chyba dziś już bym tu nie przyszła, ale, że mam wolne, nie mam nic do roboty, Nicka tez już nie ma, trzeba coś ze sobą zrobić. Jak nie pożytecznego, to chociaż wypada się ponownie upić.
   Na tej strzelnicy wyżyłam się nawet mocno, ale i tak nie złagodziło to całego bólu po Nicku, wszystkich wydarzeniach. Nie zapomnę o nim szybko, to była moja największa miłość, pierwszy poważny związek. Wiadomo, że będzie mnie to jeszcze boleć przez jakiś czas, ale nic z tym nie zrobię. Trzeba ruszyć dalej, w końcu się po tym otrząsnę i może... zapomnę o nim. A może jednak zostaniemy przyjaciółmi?
   A że aktualnie jestem singielką, nie szczędziłam, co do mojego ubioru. Trzeba było się wystroić: ostro i z pazurem. Tak działa świat singielek. Założyłam czarną bluzkę z odkrytymi ramionami, która miała sznurowany, ale dość duży dekolt , tego samego koloru strasznie krótką spódnicę, która dosięgała mi może zaledwie do połowy uda, oraz wysokie ciemne kozaki za kolana. Włosy podkręciłam i pomalowałam się bardzo odważnie. Morał z tego taki, że może ktoś się mną zainteresuje. A jak nie — to przynajmniej się dobrze bawię.
   Jednak zdecydowanie muszę przystopować z alkoholem. Jestem tu niecałą godzinę, a już czuję jak uderza mi do głowy. Co ja poradzę na to, że biorę wszystkie kubeczki, które mi dają do rąk? Takie życie, sunshine, przyzwyczajaj się. Przerwałam jedno, to teraz czas zapalić. Tylko nie wiem nawet, w której części tego cholernego domu jestem. Wiem, że to na pewno nie jest na wyższym piętrze, bo nie przypominam sobie, żebym wchodziła po schodach. Chyba, że aż tak mnie zamroczyło. To wtedy wiele by wyjaśniało.
   Wyszłam zza rogu i zobaczyłam na środku korytarza rozmawiających Liama i Louisa. Nie wiem, co mnie podkusiło, że cofnęłam się z powrotem za ścianę i zaczęłam podsłuchiwać.
- Widzę, co robisz, wszyscy widzimy. Niezbyt dobrze wychodzi ci ukrywanie tego, Louis — usłyszałam głos Liama. Ukrywanie czego? Chyba nie powinnam stać w tym miejscu...
- O co ci chodzi?
- O Cassandrę.
- Masz z nią jakiś problem?
- Ja? Nie. Ale ktoś tu chyba za bardzo się angażuje.
- W co ja się niby mam angażować? — No, właśnie. O co chodzi ze mną?
- Zaprosiłeś ją na imprezę.
- To takie dziwne? Chyba się przyjaźnimy. No, chyba, że ty widzisz w tym coś złego.
- Przyjaźnicie? Stary, nie zachowujesz się normalnie, okej?
- Niby o co ci chodzi, do cholery?
- Pożyczasz jej bluzę, opatrujesz rany po poparzeniu, zapraszasz na obiad. Troszczysz się o nią bardziej niż o siebie.
- Po czym niby to wnioskujesz, co? Bo ja jakoś tego nie widzę.
- Nie bez powodu zaangażowałeś ją w tą misję.
- Zaangażowałem ją, bo jest dobra w tym, co robi i tyle.
- I jakoś niespecjalnie przeszkadzało ci, że nie strzelała od 2 lat.
- Mówiłem już, dlaczego ją wybrałem. Głównie przez naszą znajomość.
- Waszą znajomość czy chodziło o to, jak bardzo przypomina...
- Nie! Nie wymawiaj tego imienia! — usłyszałam krzyk Louisa. Czego ja aktualnie jestem częścią? Chyba sama nie jestem pewna...
- Wszyscy wiemy, jaka jest prawda! Wybrałeś ją, bo przypomina ci...
- Zamknij się!
- Nie da się nie zauważyć tego podobieństwa! Możesz nie chcieć o tym mówić, ale przed nami tego nie ukryjesz.
- Prosiłem któregoś z was o wpieprzanie mi się do życia?!
- Chcąc nie chcąc ona jest wciąż częścią twojego i naszego życia!
- Mam dość twojej gadaniny!
- Nie zapomnisz o Natalie! — krzyknął Liam i na kilka chwil nastała cisza. Czy ktoś kogoś zabił? Powinnam wyjść teraz zza tej ściany?
- Teraz przegiąłeś — wycedził Louis. — Nigdy więcej nie waż się wypowiadać tego imienia. Ty i reszta. Powinniście się tego nauczyć już dawno — powiedział ze złością i znów nastała cisza.
   Kim jest Natalie? Czy w ogóle powinnam o niej wiedzieć? Jest też taka opcja, że jestem już nieźle wstawiona i wszystko źle usłyszałam.
   Nagle przede mną pojawił się Tomlinson. Właściwie, wpadł na mnie. Jego perfumy niesamowicie mnie odurzyły.
- Co ty tu, do cholery, robisz? — wysyczał, patrząc na mnie od dołu do góry. 
   Albo mi się wydawało, albo swój wzrok najdłużej zatrzymał na moim dekolcie. Albo to też przez alkohol mogło być moje wyobrażenie.
- Szukam wyjścia, bo chcę zapalić — odpowiedziałam. To przecież po części prawda. Albo nie? Powinnam chyba przestać z alkoholem na dziś.
- To chyba pomyliły ci się kierunki — odpowiedział.
- W takim razie, wyprowadź mnie, bo... — przerwałam, ponieważ złapał mnie za prawą rękę, gdy podniosłam ją, by odgarnąć włosy z oczu. Nie puścił jej, zamiast tego, wlepił w nią wzrok.
- Co to za tatuaż? — zapytał, marszcząc brwi. — Nie widziałem go wcześniej.
- Widocznie jesteś ślepy — odgryzłam się. — Jest tam od dłuższego czasu.
- Co ma on oznaczać? — wypalił. Po cholerę on chce to wiedzieć?
- Że prawdziwą żałobę nosi się całe życie.


***

___________________

   Chciałam tylko napisać, że rozdziały będą wciąż pojawiać się nieregularnie, bo kończę szkołę i mam trochę rzeczy na głowie. Chcę też, żebyście wiedzieli, że czytam komentarze pod rozdziałami, z ogromnym uśmiechem, ale nie zawsze mam czas by odpowiedzieć. Jednakże, te komentarze poprawiają mi humor na resztę dnia ;)
Ja wam też życzę miłego dnia,
/Perriele rebel

1 komentarz:

  1. Super rozdzial!! Ciekawe kim byla ta Natalie.
    Serio szkoda, ze tak rzadko sa rozdzialy, ale rozumiem ;)
    Czekam na next z niecierpliwoscia, duzo weny i do napisania ;)

    OdpowiedzUsuń