Nadszedł planowany piątek. Po tygodniu pracy i niezłej harówki w
firmie, mam pierwszy wolny dzień. No, może nie taki wolny, bo jadę
do Tomlinsona, ale przynajmniej nie muszę siedzieć 12 godzin w
biurowcu. Z dwojga złego — dziś wolę to.
Tak się ucieszyłam z tego wolnego, że wczoraj wieczorem trafiłam
na chatę do Kelly i Tristana. No dobra, może nie całkiem tak było,
ale po części... I wcale się też do nich nie wprosiłam, taka
jeszcze nie jestem. Po prostu oboje stwierdzili, że po ostatnich
wydarzeniach, nie powinnam spędzać tego wieczoru sama i przyda mi
się jakaś rozrywka. A że Tristan po tym tygodniu również był w
cholerę zmęczony — w trójkę urządziliśmy sobie niezłą
domówkę. Dla odmiany zamówiliśmy tonę pizzy, a ja przywiozłam
ze sobą z pięć butelek starego czerwonego wina i tym sposobem, z
muzyką w tle dotrwaliśmy do 2 nad ranem.
Wino okazało się dobrym przyjacielem i już po kilku minutach
zapomniałam, dlaczego ja w ogóle je piję. Skończyło się również
na tym, że wylądowałam na noc w gościnnym, ale niespecjalnie mi
to przeszkadzało. Bardziej w tej chwili dobija ten niemiłosierny
ból głowy. Całe szczęście, że Tristan miał w kuchni coś
mocnego na kaca, bo daleko dziś bym nie dojechała. Mam nadzieję,
że za godzinę będę czuła się już tak, jak zwykle, bo obawiam
się, że mogłabym przez przypadek kogoś postrzelić tam na
strzelnicy u Tomlinsona. A wtedy to i oni mieliby problem i ja
również, bo nie dość, że postrzeliłabym człowieka, to jeszcze
straciłabym zapewne szansę na uratowanie finansowo firmy, gdyby
odsunęliby mnie od napadu na bank. Albo gorzej — mogłoby w ogóle
nie dojść do tej misji. Dlatego więc, ja mam ogromną nadzieję,
że dziś będę funkcjonować normalnie i jeden raz niczego nie
schrzanię.
Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu — wstałam najwcześniej i nawet
jadłam już śniadanie. O ile jedną bułkę z wędliną i pomidorem
można w ogóle nazwać śniadaniem. Ale coś przełknęłam po tej
nocy, więc to się liczy. Mogłam też nic nie jeść i jakoś bym
przetrwała, ale ja jestem tą 'rozsądną' kobietą i tak trzeba
było. Tak, ja rozsądna, dobre sobie. Chyba musiałam walnąć się
w tą swoją głowę i to dość mocno. Gdybym była rozsądna, nigdy
nie zgodziłabym się na przyłączenie do tej akcji. Ale że
ostatnio kiepsko u mnie z forsą, wyboru nie było. Mam tylko
ogromną, ogromną nadzieję, że nikt mnie na tym nie przyłapie.
Jeśli ktoś mnie zobaczy — mogę powiedzieć: pa, pa swojej
reputacji, swojej karierze, swojej firmie. Mogę po prostu liczyć na
ostateczny koniec wszystkiego. Więc: albo wszystko naprawię, albo
wszystko spieprzę. Nie ma nic pomiędzy.
Umyłam po sobie talerz, szklankę i nóż, a gdy odwróciłam się z
zamiarem wyjścia z kuchni — wpadłam na wpółprzytomnych i
półnagich Kelly i Tristana. On ma na sobie tylko bokserki, a ona
majtki i jego koszulę. Już wiadomo, co robili, gdy padłam po tym
winie. Cieszę się przynajmniej, że mnie stąd nie wywalili, bo
mogło być różnie. Chyba, że stwierdzili, że tak bardzo się
schlałam, że doszli do wniosku, że i tak nie wiem co się dzieje
wokół mnie. No, ale oni też byli nieźle pijani i nie mogli tak
szybko wytrzeźwieć. Kurde, skoro oboje byli pijani, to raczej nie
przeszkadzało im to w łóżku. Cholera, chyba porządnie mnie
popierdoliło. Dlaczego ja w ogóle się tym interesuję? To nie moja
sprawa.
- Cześć, szefowo — przywitał się Tristan ziewając, a Kelly
tylko zaczęła się śmiać. Tylko, że ona śmiała się tak,
jakby wciąż była pijana.
Ja nie wiem, czy ją aż tak wzięło to wino, czy coś jeszcze sobie
niedawno łyknęła. Obie opcje są możliwe, nic nie wykluczam.
- Taak, witaj, eleganciku — powiedziałam, mierząc wzrokiem jego
sześciopak.
- Ej. — Nagle Kelly przestała się śmiać i spoważniała. —
Może i jesteś jego szefową, ale to nie daje ci prawa, by
podziwiać go jak jakiegoś boga. — Objęła go w pasie i zmroziła
mnie wzrokiem.
- Ale to ty jesteś ode mnie starsza i powinnaś wiedzieć, że jestem
waszą przyjaciółką. Bez przesady, Kelly, nie ukradnę ci
narzeczonego. — Przewróciłam oczami. Tak, ona wychodzi za mąż,
a ja znów jestem singielką. Kto z nas ma większe szczęście?
Już wiadomo.
- Gdybyś to zrobiła — popełniłabyś bardzo wielki błąd —
odpowiedziała mi.
- Dobra, już dobra, dziewczyny, nie kłóćcie się tak o mnie. —
Tristan parsknął śmiechem, uwalniając się z uścisku Kelly i
przechodząc do lodówki. — To, co jemy, moje panie? — zapytał
otwierając lodówkę i lekko się pochylając.
- Właściwie, to ja już jadłam i... Kurwa, Tristan! Weź coś na
siebie załóż. Na serio mogłeś się ubrać.
- Bo? — Uniósł brew, spoglądając na mnie.
- Bo ja tak mówię. Dziwnie się czuję, gdy stoisz przede mną
prawie goły. Poza tym, obok mnie stoi Kelly i zaraz mnie zabije.
Jezu, naprawdę mogłeś założyć chociaż jakieś spodnie. To był
taki problem?
- Ty w to Jezusa nie mieszaj — odparł.
- Dobra, wiecie co? Ja już idę.
- Jak to, już idziesz? — zapytała Kelly. — A co ze śniadaniem?
Nie zostaniesz? — zadała pytania, a ja pomyślałam o tej jednej
kanapce, którą dziś zjadłam. Tak, może dziś przeżyję. Jak
nie — trudno.
- Mówiłam, że jadłam. Poza tym, mam umówione spotkanie.
- Z kim? — Tristan zmarszczył brwi. — Przecież masz wolne.
Podobno.
- W firmie może i tak.
- To gdzie ty jedziesz?
- Do Tomlinsona — odpowiedziałam krótko, oczekując wybuchu z ich
strony i właśnie w tej chwili z rąk Kelly wypadły jajka. — No
co?
- Popierdoliło cię? Po co tam jedziesz?
- Na strzelnicę. — Wzruszyłam ramionami. — Organizują mi
ćwiczenia. Muszę coś sobie przypomnieć po dwóch latach, nie?
- Czyli jednak wchodzisz w ten cały napad? — zapytała blondynka.
- Tak. Od początku takie były plany — odpowiedziałam.
- A jeśli cię złapią? Przemyślałaś to?
- Przemyślałam wszystko.
- Pójdziesz do więzienia, stracisz firmę, wszystko, na co długo
pracowałaś.
- Nie zapominaj o tym, że już kiedyś to robiłam, byłam w gangu.
Teoretycznie wciąż w tym siedzę. Jestem kryminalistką od 5 lat i
już tego nie zmienię. Nawet jeśli miałam 2 letnią przerwę.
- Cassandra, nie rozumiesz, że możesz wszystko sobie przekreślić?
Nie rozumiesz...
- Rozumiem — przerwałam jej ostro.
- Kochanie, zaufaj jej — odezwał się Tristan, kładąc dłoń na
ramieniu blondynki. — Cassandra wie co robi.
- Bronisz jej ? — naskoczyła na niego.
- Chcąc, nie chcąc, te pieniądze naprawdę są potrzebne firmie —
wyjaśnił, a ja przyznałam mu rację kiwając głową. —
Naprawdę sytuacja teraz nie wygląda za dobrze. Możemy wejść w
poważne długi. Oboje stracimy pracę, jeśli wejdzie nam komornik.
- Dobrze — westchnęła Kelly. — Chodzi tylko o pieniądze, tak?
- Tak, tylko o to — przytaknęłam.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz i nie wpakujesz się w jakieś
gówno.
- Będę ostrożna — obiecałam.
- Dobrze, ufam ci — poddała się.
- A teraz naprawdę muszę iść. Mam na sobie wczorajsze ubrania,
przydałby mi się prysznic i za prawie 3 godziny powinnam być na
miejscu. Za wiele czasu jednak nie mam.
- Pojedziesz na kacu? — zapytał Tristan. — Do końca chyba też
nie wytrzeźwiałaś.
- Wzięłam te twoje tabletki.
- To trzeba było mówić od razu. Za max 2 godziny będziesz
normalnie funkcjonować.
- Na to właśnie liczę.
***
Dojeżdżam do willi i nie mogę uwierzyć, że wróciłam. Ja
wróciłam. Właśnie rano uświadomiłam sobie, że wciąż siedzę
w kryminalistyce. Już na zawsze będę z tym powiązana. Nawet
jakbym nie chciała, to zawsze będzie jakąś częścią mojego
życia. I pod pewnym względem, już się do tego przyzwyczaiłam.
Jest kilka korzyści płynących z przestępczości. Poza tym, ja
naprawdę jestem dobra w tym, co robię i robiłam. Zwykle to
przyjemność być w gangu. Już zapomniałam, jak bardzo kochałam
posługiwać się bronią. Mam nadzieję, że dziś to sobie
przypomnę i na nowo pokocham.
Zwolniłam i podjechałam pod bramę. Przez otworzone okno wystawiłam
rękę i zadzwoniłam domofonem. Nic nie musiałam mówić, już po
kilku sekundach brama przede mną się otworzyła. Wjechałam na
posesję i zaparkowałam w cieniu pod drzewem. Zgasiłam silnik,
schowałam kluczyki do torebki i wzięłam ją do ręki, a potem
wysiadłam z auta. Całe szczęście, że założyłam dziś
conversy, bo nie wytrzymałabym w szpilkach po tej nocy.
Jest ostatni czerwca i o dziwo w Londynie jest gorąco jak cholera.
Znalazłam w szafie biały top na ramiączkach i zwykłe leginsy, i
to mnie dziś uratowało. Mimo związanych w kucyka włosów i tak
nie wytrzymuję za bardzo z tą temperaturą. Będę jechać dziś na
litrach wody, tak coś czuję.
Przeszłam przez podjazd, minęłam fontannę, a potem dotarłam pod
drzwi i w nie zapukałam. Otworzono mi po niespełna pół minuty.
Przede mną stanął Louis, a z wnętrza od razu dobiegły mnie
śmiechy. Widzę, że u nich wesoło. A jak u mnie? No właśnie.
- Hej, Cass. Wchodź. — Otworzył szerzej drzwi, wciąż się
śmiejąc.
- Cześć — odparłam wchodząc do środka.
Od razu zobaczyłam kremowe ściany, na których widniało kilka
większych jakiś dzieł sztuki. Cofnęłam się pamięcią do
ostatniego czasu, gdy tu byłam i przypomniałam sobie, że oprócz
właśnie takich obrazów, nie zobaczyłam żadnych zdjęć jego
rodziny. W ogóle żadnych zdjęć. A na ogół każdy je ma,
przynajmniej jedno. Wstydzi się ich czy raczej jest z nimi
pokłócony? A dlaczego w ogóle mnie to obchodzi? No właśnie. Dziś
chyba nie jestem sobą.
- Właśnie jemy obiad. Zjesz z nami? I tak musiałabyś poczekać z
15 minut — powiedział, a ja przypomniałam sobie, co dziś
zjadłam i momentalnie zrobiłam się głodna. Dobra, raz kozie
śmierć.
- Czemu nie. — Wzruszyłam ramionami. — Jak tylko mnie nie
otrujecie.
- My nie robiliśmy obiadu, więc raczej się nie otrujesz.
- I taką mam nadzieję — westchnęłam.
Poprowadził mnie do ogromnej jadalni. Zobaczyłam około 15, a może
20 osób — mężczyźni i jedna kobieta — blondynka. Każdy z
nich siedział przy stole, każdy z mojego punktu widzenia był
pogrążony w rozmowie. Do moich nozdrzy doszedł piękny zapach i
momentalnie spojrzałam na środek stołu. Zgaduję, że to jest
pieczeń lub jakiś inne mięsa. Zapunktowali u mnie.
- Cindy — odezwał się Louis, a blondynka siedząca blisko wejścia
odwróciła się do nas. Uśmiechnęła się w moim kierunku i
wstała, podchodząc bliżej.
- Cześć, ty pewnie jesteś Cassandra — zaczęła rozmowę,
przytulając mnie.
- To ja. — Odwzajemniłam uśmiech.
- Chłopaki dużo mi o tobie mówili. Nie mogłam doczekać się, by
cię poznać. Jestem Cindy.
- Mi również miło cię poznać — odpowiedziałam i zarumieniłam
się słysząc, że mówili jej o mnie. Ciekawe, co takiego
powiedzieli. Już się boję.
- Cindy jest moją sekretarką w firmie, jest moją najlepszą
przyjaciółką. Tak jak większości, prawda? — zwrócił się do
reszty, a oni uradowani odkrzyknęli. — Pomaga okiełznać nam
dom, by wyglądał w miarę dobrze. Jest też zapoznana ze sprawami
gangu, więc można powiedzieć jej wszystko. A, i to właśnie ona
ugotowała obiad, więc raczej się nie otrujesz. — Mrugnął do
mnie, a ona klasnęła w dłonie.
- Zjesz z nami obiad? Jak miło. Już idę po talerz dla ciebie. —
Wyszła z szerokim uśmiechem. To będzie ciekawe doświadczenie.
***
*Louis*
- Aż tak daleko macie tą strzelnicę? — zapytała Cassandra, wciąż
idą za mną i przed chłopakami. — No, nie gadaj, że na samym
końcu domu — jęknęła. — Przecież on jest ogromny! Wy
mieszkacie w jakimś cholernym pałacu!
- Może nie w pałacu, ale zgodzę się z tobą, że jest ogromny —
przyznał Harry.
- Więc dlaczego zrobiliście strzelnicę tak daleko? — wróciła do
pytania, a ja westchnąłem. Zapomniałem, że ona lubi zadawać
dużo pytań. Mój błąd.
- Myślałem, że to jest logiczne — powiedziałem.
- No, ja akurat nie bardzo rozumiem ten twój tok myślenia —
odgryzła mi się.
- To pozwól, że ci wyjaśnię. — Zatrzymałem się i odwróciłem
w kierunku szatynki. — Wyobraź sobie, że tak jest bezpieczniej.
Jest mniejsze ryzyko, że ktoś tam się dostanie. Mniejsza ilość
ludzi trafia w głąb domu.
- No, a ja jednak trafiłam.
- Chodź, albo za chwilę cie rozszarpię — wycedziłem przez zęby,
ruszając dalej.
- To wtedy już wam nie będę potrafiła pomóc — odpowiedziała
tak po prostu.
Postanowiłem, że nic już więcej nie powiem aż dotrzemy do
pomieszczenia. Po co mi strzępić z takiego powodu gębę? Normalnie
brak słów do tej kobiety, brak słów. Zastanawiam się, jak oni
wytrzymują z nią w firmie, musi być trudna. Ale skoro to ich
szefowa, to muszą z nią wytrzymywać. W innym wypadku straciliby
świetną pracę. Podejrzewam, że tam jeszcze nikt nie zwrócił jej
uwagi.
W szóstkę po niespełna minucie dotarliśmy pod stalowe drzwi.
Nacisnąłem klamkę i popchnąłem drzwi, przepuszczając przed sobą
Cassandrę.
- Co to jest? — zapytała, rozglądając się po dużym
pomieszczeniu. Wszedłem za nią do środka, gdzie w centrum stał
długi stół z dużą ilością krzeseł wokół, a przed nimi
znajdował się wielki, biały ekran. Natomiast centralnie nad
stołem zamontowaliśmy projektor. W Los Angeles mieliśmy coś
podobnego. A raczej: wciąż mamy. Ten dom nadal stoi i nie śni mi
się go sprzedawać, jak na razie. Mam tylko nadzieję, że nikt do
tej pory się tam nie włamał.
- Omawiamy tu najważniejsze sprawy gangu, akcje. Po prostu miejsce,
gdzie wszyscy się spotykamy — wyjaśniłem jej w skrócie. Nic
nie odpowiedziała.
Spojrzałem na jej opanowany wyraz twarzy i wyminąłem ją.
Podszedłem do jeszcze grubszych drzwi, wpisałem sześciocyfrowy kod
w nieduże urządzenie, a pancerne drzwi się rozsunęły.
- Zapraszam do środka — wskazałem na ciemne pomieszczenie.
Z
założonymi na piersiach rękoma weszła powoli do wnętrza, a gdy
przekroczyła próg, wszystkie światła zaświeciły się naraz.
Zobaczyłem, że zmrużyła oczy, gdy biały blask ją oślepił.
Wraz z chłopakami weszliśmy za nią, a ona stanęła przed szklaną
szybą, oglądając tor strzelnicy.
- Jaka długość? — zapytała, nie odwracając wzroku do nas.
- 10 metrów — odpowiedziałem. — Zawsze możemy przybliżyć ci
kulochwyt.
- Nie ma takiej potrzeby. To, że nie strzelałam 2 lata, nie znaczy,
że sobie nie poradzę — odparła ze sztucznym uśmiechem. Ten
uśmiech zaczyna działać mi na nerwy. Zdecydowanie.
Westchnąłem z bezsilności i tylko kiwnąłem głową, by szła
dalej za mną, a ona na szczęście pojęła o co mi chodzi.
- Liam, przynieś broń dla Cassandry — zwróciłem się do
przyjaciela.
Otworzyłem kolejne drzwi, tym razem szklane i wszedłem z szatynką
do środka. Podszedłem do niedużego stolika i wziąłem z niego
kilka rzeczy. Wraz z nimi odwróciłem się do dziewczyny i od razu
coś sobie uświadomiłem. No, jasne.
- Ty przyjechałaś tylko w tej koszulce? — zapytałem, wskazując
na nią.
- Przeszkadza ci, że... cholera — przerwała, stukając się ręką
w czoło. — Jest tak gorąco, że zapomniałam o jakimś nakryciu.
Nic nie mam.
- Dobra, weź moją bluzę — zaproponowałem. Odłożyłem trzymane
przedmioty z powrotem na chwilę na stolik i zdjąłem z siebie
czarną, rozsuwaną bluzę, a potem podałem ją szatynce.
- Jesteś pewny? — zapytała, unosząc prawą brew.
- No, chyba, że chcesz, żeby jakiś odłamek cię poparzył. —
Popatrzyłem na nią, a ona głęboko odetchnęła. — Bierz.
- Dzięki — odpowiedziała biorąc ode mnie bluzę. Założyła ją
na siebie, a gdy upewniłem się, że zasunęła ją przynajmniej do
połowy dekoltu, podałem jej okulary i słuchawki.
- Jak coś, to wołaj, będziemy obok — dodałem. Za kilka sekund
pojawił się Liam z krótką bronią w dłoni. — Pamiętasz jak
się strzela, prawda?
- Raczej nie powinnam zrobić sobie krzywdy. — Zabrała pistolet od
Payne'a i podeszła do wyznaczonej linii, z której miała strzelać.
- Mam taką nadzieję. — Przełknąłem ślinę, uświadamiając
sobie, że przecież jednak nie strzelała od 2 lat. Nie byłoby
dziwne, jakby zapomniała, jak to się robi. — Ale pamiętaj,
jeśli coś się stanie — żaden z nas nie bierze za to
odpowiedzialności. Odpowiadasz sama za siebie, tak?
- Na to liczyłam przyjeżdżając tu — odpowiedziała z obojętną
miną.
Pokiwałem głową i już miałem wychodzić, ale z powrotem się
odwróciłem.
- A może jednak przypomnę ci, jak strzelać? — zapytałem z lekką
obawą.
- O Boże, idź już! Nie jestem dzieckiem, poradzę sobie.
- Na pewno?
- Tak, na pewno. Mogę już zacząć?
- No... tylko lepiej uważaj — powiedziałem na koniec.
- No... tylko lepiej uważaj — powiedziałem na koniec.
Wyszedłem z pomieszczenia, zamknąłem za sobą szczelnie drzwi, a
potem stanąłem obok chłopaków za pancerną szybą, skąd
widzieliśmy cały tor.
- Pamiętasz jak strzelała, kiedy była w gangu? — zapytał Zayn, a
ja na niego spojrzałem. Chyba pamiętam aż za dobrze.
- Była mistrzynią — odezwał się Niall. — Strzelała prawie tak
dobrze jak ty, Tommo — przyznał. — Czego się nic nie odzywasz?
- Bo boję się, że zapomniała jak to robić. — Uniosłem brwi do
góry, przygotowując się do obserwowania szatynki.
- Żartujesz? — zaśmiał się Harry. — Ty się tego boisz?
Przecież... o cholera — przerwał i zdanie i swoje śmianie się,
gdy dotarła do niego powaga moich słów. — No, przecież nie
strzelała 2 lata... — Zbladł. — Ty jesteś pewny, że tak
powinny wyglądać te jej ćwiczenia? — zapytał, przełykając
ślinę. Chyba zrozumiał.
- Niczego w tej chwili nie jestem pewny. — Pokręciłem głową. —
Modlę się tylko o to, żeby chociaż nie zrobiła sobie tym
krzywdy, bo będziemy mieć przerąbane.
Nie spuszczałem z niej wzroku. Naładowała broń, uniosła ja do
góry i wycelowała lufą w białą tarczę. Położyła palec na
spust i po chwili strzeliła. Dym z pistoletu owiał jej twarz, a ją
odrzuciło aż pod ścianę.
- Cholera jasna! — krzyknąłem biegnąc do drzwi. Wpadłem do
pomieszczenia i kucnąłem przy Cassandrze. No, wiedziałem, że to
się stanie!
- Co to było? — wychrypiała, mrużąc oczy. Złapała się za
głowę. Słuchawki musiała zdjąć przed chwilą, bo nie miała
ich na sobie.
- Nic ci nie jest? — zapytałem, dotykając jej ramienia. Obok nas
zjawiła się reszta chłopaków.
- Chyba nie — odpowiedziała.
Wstałem i podniosłem z podłogi broń, którą odrzuciło w całkiem
inne miejsce. Dokładnie ją obejrzałem.
- Dałeś jej najnowszą, prawdopodobnie najmocniejszą, broń?! —
krzyknąłem do Liama. — Oczadziałeś do reszty?!
- Nie powiedziałeś, jaką mam przynieść, więc...
- To chyba było logiczne, że nie tą. — Podniosłem pistolet do
góry. — Ona nie strzelała przez dłuższy czas, miałeś dać jej
na początek coś lekkiego. Do licha! Sam nie strzelałem z tej
broni. My nawet nie robiliśmy jeszcze testów na nią.
- Dobra, nie denerwuj się już. Nic przecież się nie stało.
- Ale mogło — odpowiedziałem twardo. — Wiesz jaki jestem na to
uczulony.
- Nie będzie tak samo jak z...
- Nie mów tego imienia! — wykrzyknąłem zanim coś powiedział.
Kipiałem cały ze złości. Miałem coś w rodzaju furii.
- Ej, nie kłóćcie się już. — Obok mnie stanęła Cassandra. —
Wszystko ze mną dobrze, jestem cała — powiedziała wyraźnie, a
ja na nią spojrzałem. Tak cholernie mi JĄ przypomina. — Po
prostu dajcie mi lżejszą broń i po sprawie — dodała.
Odetchnąłem głęboko, aby odrobinę się uspokoić i kiwnąłem
głową. Oddałem broń Liamowi, a on wrócił za chwilę z drugą.
Tym razem upewniłem się, co do modelu i gdy już miałem pewność,
dałem ją szatynce.
- Uważaj, jasne?
- Okej... — Popatrzyła na mnie podejrzliwie.
Wróciłem na miejsce za szybą i już trochę spokojniejszy
obserwowałem jej poczynania. Przeładowała, wycelowała i...
strzeliła. Odwróciłem głowę w lewą stronę i spojrzałem na
tarczę. W sam środek.
***
Pomimo 'małego' incydentu sprzed godziny, ćwiczenia Cassandry
zakończyły się właśnie dopiero teraz. Gdy dostała słabszą
broń, szło jej już o wiele lepiej. Można powiedzieć, że było
nawet doskonale. Niemal za każdym razem trafiała w sam środek. Po
pół godzinie zaproponowaliśmy jej, by już kończyła, jak na
pierwszy raz było dobrze, ale powinna przystopować. Jednak ona pod
żadnym pozorem nie chciała wychodzić. Powiedziała, że musi się
w końcu na czymś wyżyć, więc dla własnego bezpieczeństwa —
pozwoliliśmy jej. Cholera wie, co mogłaby zrobić wkurzona z tą
bronią.
Skończyła strzelać dopiero, gdy zrozumiała, że ręce naprawdę
jej już odpadają. Podejrzewałem, że spasuje wcześniej, ale...
kurcze, wciąż niezła jest.
- Trzeba zamknąć przed wieczorem główne drzwi od tej sali spotkań
— powiedziałem do chłopaków, kiedy wychodziliśmy na zewnątrz.
- Zaraz to zrobię. Nikt tu nie wejdzie — odparł Zayn.
- A co macie wieczorem? — zapytała Cassandra.
- Robimy imprezę, jak co 2 tygodnie — odpowiedziałem, wkładając
ręce do kieszeni.
- Aż tak często je robicie?
- Trzeba coś robić w życiu. — Wzruszyłem ramionami. — Poza
tym, nie mieszkam tu sam, więc... im też coś się należy.
- A kogo zapraszacie? — zapytała zainteresowana.
- Pół Londynu — wypaliłem. Gdy zobaczyłem jej wyraz twarzy, od
razu się zaśmiałem. — Żartuję przecież. Aż takiego dużego
domu nie mam. Przychodzą znajomi, rodzina, znajomi znajomych,
zwykle ci sami ludzie. Czasem wpada ktoś nowy, ale na ogół mieści
się tu niewiele ponad 100 osób — wytłumaczyłem.
- Aż sto? No to nieźle — powiedziała z podziwem.
- Wpadniesz? Będzie tona alkoholu i nie tylko — zaproponowałem.
- Chyba dziś już nie dam rady.
- Moje imprezy są jednymi z większych. Jesteś pewna?
- Skoro są takie ogromne, to dlaczego o nich nie słyszałam? —
zapytała z podniesioną brwią.
- A chodzisz na jakieś imprezy? — odpowiedziałem pytaniem na
pytanie, mając na twarzy chytry uśmieszek. Mam ją.
- No dobra, przyznaję, że nie często, ale ja po prostu nie mam
czasu.
- Dziś masz okazję przyjść. Gwarantuję ci dobrą zabawę, nie
zawiedziesz się. To wpadniesz? — ponownie zapytałem.
- Dziś już nie powinnam, wczoraj... albo w sumie... czemu nie? —
Wzruszyła ramionami. — O której zaczynacie?
- 19 — odparłem.
- Będę. — Kiwnęła głową. — A, twoja bluza — przypomniała
sobie i szybko ją z siebie zdjęła. — Dzięki. — Podała mi
ją.
- Nie dziękuj. — Uśmiechnąłem się.
- To ja już pójdę. — Chciała się odwrócić, ale ją
zatrzymałem, łapiąc za ramię.
- Czekaj.
- Co jest? Mam ją wyprać czy coś? Raczej nie...
- Nie, nie, nie o to chodzi. — Pokręciłem głową. — Uważaj,
jak będziesz wracać, okej? —Spojrzałem w jej oczy.
- Niby dlaczego? — zapytała marszcząc czoło. — Potrafię
kierować autem.
-Wiem, chodzi o to, że... ktoś śledził niedawno moją siostrę.
Przez niego mogła zginąć w wypadku, który spowodowała. Ten
ktoś... jest bardzo niebezpieczny i przyjechał do Londynu, bo w
końcu nas odnalazł. Zrobi wszystko, aby nas dorwać, kosztem
naszych rodzin i osób z nami powiązanymi. Jesteś u nas już
kolejny raz, mógł zobaczyć cię, jeśli obserwuje nasz dom.
- To w jaki sposób chronisz swoją siostrę? — zapytała z
przerażeniem w oczach.
- Nosi przy sobie broń, umie walczyć. Jest przygotowana do tego typu
akcji. Przygotowywałem ją do tego, aby mogła sobie poradzić, gdy
nie będzie mnie obok. Wiem, że jest odważna, ale w głębi serca
się boi.
- Mam rozumieć, że mnie może spotkać to samo co ją?
- Tego nie powiedziałem. Po prostu uważaj, jak będziesz wracała do
domu, dobrze? — zapytałem z przejęciem.
- W takim razie, pożycz mi jakąś broń.
***
*Cassandra*
Nie wiem, dlaczego się na to zgodziłam, ale chyba jednak przyda mi
się rozerwać. Ponownie. Jak tak dokładnie przyjrzeć się, to
nieźle w tym tygodniu zabaluję. Najpierw domówka u Kelly i
Tristana. Teraz wpadłam na, podobno, jedną z większych imprez w
Londynie. I... znów sięgnęłam po alkohol. Jeszcze nie wiem, jak
wrócę do domu, ale miejmy nadzieję, że coś wymyślę do tego
czasu.
Czy mnie popieprzyło? I to chyba dość bardzo. Dwie imprezy w 2 dni
z rzędu. Chyba jednak muszę mieć dość mocną głowę, by odwalić
coś takiego. Normalnie, to chyba dziś już bym tu nie przyszła,
ale, że mam wolne, nie mam nic do roboty, Nicka tez już nie ma,
trzeba coś ze sobą zrobić. Jak nie pożytecznego, to chociaż
wypada się ponownie upić.
Na tej strzelnicy wyżyłam się nawet mocno, ale i tak nie
złagodziło to całego bólu po Nicku, wszystkich wydarzeniach. Nie
zapomnę o nim szybko, to była moja największa miłość, pierwszy
poważny związek. Wiadomo, że będzie mnie to jeszcze boleć przez
jakiś czas, ale nic z tym nie zrobię. Trzeba ruszyć dalej, w końcu
się po tym otrząsnę i może... zapomnę o nim. A może jednak
zostaniemy przyjaciółmi?
A że aktualnie jestem singielką, nie szczędziłam, co do mojego
ubioru. Trzeba było się wystroić: ostro i z pazurem. Tak działa
świat singielek. Założyłam czarną bluzkę z odkrytymi ramionami,
która miała sznurowany, ale dość duży dekolt , tego samego
koloru strasznie krótką spódnicę, która dosięgała mi może
zaledwie do połowy uda, oraz wysokie ciemne kozaki za kolana. Włosy
podkręciłam i pomalowałam się bardzo odważnie. Morał z tego
taki, że może ktoś się mną zainteresuje. A jak nie — to
przynajmniej się dobrze bawię.
Jednak zdecydowanie muszę przystopować z alkoholem. Jestem tu
niecałą godzinę, a już czuję jak uderza mi do głowy. Co ja
poradzę na to, że biorę wszystkie kubeczki, które mi dają do
rąk? Takie życie, sunshine, przyzwyczajaj się. Przerwałam jedno,
to teraz czas zapalić. Tylko nie wiem nawet, w której części tego
cholernego domu jestem. Wiem, że to na pewno nie jest na wyższym
piętrze, bo nie przypominam sobie, żebym wchodziła po schodach.
Chyba, że aż tak mnie zamroczyło. To wtedy wiele by wyjaśniało.
Wyszłam zza rogu i zobaczyłam na środku korytarza rozmawiających
Liama i Louisa. Nie wiem, co mnie podkusiło, że cofnęłam się z
powrotem za ścianę i zaczęłam podsłuchiwać.
- Widzę, co robisz, wszyscy widzimy. Niezbyt dobrze wychodzi ci
ukrywanie tego, Louis — usłyszałam głos Liama. Ukrywanie czego?
Chyba nie powinnam stać w tym miejscu...
- O co ci chodzi?
- O Cassandrę.
- Masz z nią jakiś problem?
- Ja? Nie. Ale ktoś tu chyba za bardzo się angażuje.
- W co ja się niby mam angażować? — No, właśnie. O co chodzi ze
mną?
- Zaprosiłeś ją na imprezę.
- To takie dziwne? Chyba się przyjaźnimy. No, chyba, że ty widzisz
w tym coś złego.
- Przyjaźnicie? Stary, nie zachowujesz się normalnie, okej?
- Niby o co ci chodzi, do cholery?
- Pożyczasz jej bluzę, opatrujesz rany po poparzeniu, zapraszasz na
obiad. Troszczysz się o nią bardziej niż o siebie.
- Po czym niby to wnioskujesz, co? Bo ja jakoś tego nie widzę.
- Nie bez powodu zaangażowałeś ją w tą misję.
- Zaangażowałem ją, bo jest dobra w tym, co robi i tyle.
- I jakoś niespecjalnie przeszkadzało ci, że nie strzelała od 2
lat.
- Mówiłem już, dlaczego ją wybrałem. Głównie przez naszą
znajomość.
- Waszą znajomość czy chodziło o to, jak bardzo przypomina...
- Nie! Nie wymawiaj tego imienia! — usłyszałam krzyk Louisa. Czego
ja aktualnie jestem częścią? Chyba sama nie jestem pewna...
- Wszyscy wiemy, jaka jest prawda! Wybrałeś ją, bo przypomina ci...
- Zamknij się!
- Nie da się nie zauważyć tego podobieństwa! Możesz nie chcieć o
tym mówić, ale przed nami tego nie ukryjesz.
- Prosiłem któregoś z was o wpieprzanie mi się do życia?!
- Chcąc nie chcąc ona jest wciąż częścią twojego i naszego
życia!
- Mam dość twojej gadaniny!
- Nie zapomnisz o Natalie! — krzyknął Liam i na kilka chwil
nastała cisza. Czy ktoś kogoś zabił? Powinnam wyjść teraz zza
tej ściany?
- Teraz przegiąłeś — wycedził Louis. — Nigdy więcej nie waż
się wypowiadać tego imienia. Ty i reszta. Powinniście się tego
nauczyć już dawno — powiedział ze złością i znów nastała
cisza.
Kim jest Natalie? Czy w ogóle powinnam o niej wiedzieć? Jest też
taka opcja, że jestem już nieźle wstawiona i wszystko źle
usłyszałam.
Nagle przede mną pojawił się Tomlinson. Właściwie, wpadł na
mnie. Jego perfumy niesamowicie mnie odurzyły.
- Co ty tu, do cholery, robisz? — wysyczał, patrząc na mnie od
dołu do góry.
Albo mi się wydawało, albo swój wzrok najdłużej
zatrzymał na moim dekolcie. Albo to też przez alkohol mogło być
moje wyobrażenie.
- Szukam wyjścia, bo chcę zapalić — odpowiedziałam. To przecież
po części prawda. Albo nie? Powinnam chyba przestać z alkoholem
na dziś.
- To chyba pomyliły ci się kierunki — odpowiedział.
- W takim razie, wyprowadź mnie, bo... — przerwałam, ponieważ
złapał mnie za prawą rękę, gdy podniosłam ją, by odgarnąć
włosy z oczu. Nie puścił jej, zamiast tego, wlepił w nią wzrok.
- Co to za tatuaż? — zapytał, marszcząc brwi. — Nie widziałem
go wcześniej.
- Widocznie jesteś ślepy — odgryzłam się. — Jest tam od
dłuższego czasu.
- Co ma on oznaczać? — wypalił. Po cholerę on chce to wiedzieć?
- Że prawdziwą żałobę nosi się całe życie.
***
Chciałam tylko napisać, że rozdziały będą wciąż pojawiać się nieregularnie, bo kończę szkołę i mam trochę rzeczy na głowie. Chcę też, żebyście wiedzieli, że czytam komentarze pod rozdziałami, z ogromnym uśmiechem, ale nie zawsze mam czas by odpowiedzieć. Jednakże, te komentarze poprawiają mi humor na resztę dnia ;)
Ja wam też życzę miłego dnia,
/Perriele rebel
Super rozdzial!! Ciekawe kim byla ta Natalie.
OdpowiedzUsuńSerio szkoda, ze tak rzadko sa rozdzialy, ale rozumiem ;)
Czekam na next z niecierpliwoscia, duzo weny i do napisania ;)