*Cassandra*
Sobota, rano, mój
dzień znów rozpoczął się w firmie. Zaczynam popadać w swoją
własną rutynę. Naprawdę chyba nie mam co robić w domu, że
siedzę tutaj coraz częściej. Gdyby chociaż Kelly wróciła ze
Stanów, to poszłybyśmy gdzieś, a tak siedź, człowieku, w firmie
z Tristanem.
A no tak, przecież
ja mam jeszcze Tristana do dyspozycji. Chociaż on! Wykorzystam
go.Częściowo. Przynajmniej po to, by mieć do kogo się odezwać.
Dlaczego my nawet w sobotę tu siedzimy? Połowa pracowników ma
wolne, ja też bym mogła, ale jak widać wychodzi odwrotnie. Nie mam
co się dziwić. Prawie zawsze wszystko działa na nie moją korzyść,
by choć trochę mnie wkurzyć.
Zamknęłam klapę
laptopa, posortowałam papiery leżące na biurku i wstałam z
siedzenia, podciągając swoje czarne spodnie i poprawiając błękitną
koszulę. Podeszłam do okna i wyjrzałam przez nie, by ocenić
pogodę, patrząc na ludzi na dole. Nie pada na razie nic, nie wieje,
a ludzie chodzą bez kurtek, czyli zimno nie jest. Taka pogoda może być. Wróciłam do biurka i wzięłam z niego swoją niedużą
torebkę. Założyłam ją na ramię i wyszłam z gabinetu. Na
korytarzu były pustki, nie widać było wielu pracowników, a w moim
zasięgu była tylko moja sekretarka. Podeszłam do jej miejsca pracy
i oparłam się łokciami o kontuar przed biurkiem. Popatrzyłam na
nią lekko znudzona, nic się nie odzywając, a gdy dostrzegła moją
obecność, podniosła głowę.
- Coś się stało,
pani Miller? - zapytała zaniepokojona. Musiałam wyglądać głupio
tak na nią patrząc. Ale nie twierdzę, że jestem mądra. Mogę
tak mówić innym ludziom, ale jest odwrotnie.
- Jordyn... czy ja
mam dziś jeszcze jakieś spotkanie? - zapytałam.
- Zaraz sprawdzę. -
Wzięła do rąk gruby zeszyt i przewróciła w nim kilka kartek. -
Jedno. Dopiero o 15:30, odnośnie tego nowego projektu dla hotelu
'Corona' – odpowiedziała po chwili.
Spojrzałam na
zegarek za nadgarstku. 12.
- To pierwsza rozmowa
z nimi, tak? - spytałam, a ona przytaknęła. - To do omówienia
będą podstawowe informacje. Nie sądzę, by trwało więcej niż 2
godziny. Ale teraz wychodzę, jakby coś się działo. Tristana też
prawdopodobnie nie będzie. Jest u siebie, prawda? - Wyprostowałam
się i wskazałam na drzwi znajdujące się parę metrów dalej.
- Tak, właśnie
wyszedł od niego jeden z naszych klientów – wytłumaczyła.
Pokiwałam głową,
że rozumiem i ruszyłam w stronę biura mojego zastępcy. Wyciągnę
go stąd i oboje weźmiemy sobie coś od życia, a nie siedzimy tylko
w komputerach. Przynajmniej zaczerpniemy świeżego powietrza. Nie
wierzę, że to ja go stąd wyciągam. To on jako starszy powinien
to robić.
Zapukałam do drzwi
i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź z jego strony, weszłam do
środka i oparłam się o framugę drzwi, krzyżując ręce na
piersiach.
- Ooo, Tristan –
przywitałam się z nim śpiewająco, a on słysząc mój jakże
przecudowny głos podniósł głowę znad jakiegoś projektu i
popatrzył na mnie ze sztucznym uśmiechem.
- Tak, szefowo? -
zapytał, dając mocny nacisk na ostatnie słowo.
Przewróciłam
oczami i zamknęłam za sobą drzwi.
- Nie mów do mnie:
szefowo, bo czuję się dziwnie staro – jęknęłam, siadając
przed jego biurkiem.
- A jak mam do ciebie
mówić? Jestem twoim podwładnym. - Parsknął śmiechem. On to
uwielbia się ze mną drażnić.
- Nieważne –
ucięłam. - Co tam masz? - Sięgnęłam po kartkę leżącą przed
nim i zobaczyłam projekt domu. - Dla kogo to?
- Dla tego miliardera
– westchnął, a ja odszukałam w głowie wygląd otyłego
mężczyzny, wypchanego po brzegi forsą.
- Na kiedy?
- Na za tydzień. W
sumie to nic pilnego, niedługo powinienem to skończyć. - Oparł
się wygodniej o oparcie fotela.
- To skoro tak –
odłożyłam papier z powrotem – to zbieraj manatki i się stąd
wynosimy.
- Co? - Zmarszczył
czoło i popatrzył na mnie jak na idiotkę.
- Wiem, że ty, tak
jak i ja, masz dość siedzenia non stop w tym miejscu, Tris.
- Może i mam. -
Wzruszył ramionami. - Do czego zmierzasz?
- Zmywamy się na
obiad do baru 'U Angelo' – wyjaśniłam, a on przetarł twarz
dłońmi.
- Oj, Cassandra –
westchnął.
- No, co znowu?
Jordyn wie, że wychodzimy. I tak nie mamy co robić i wątpię, byś
coś dzisiaj jadł.
- A ty nie masz na
pewno nic do roboty? - Uśmiechnął się, unosząc jedną brew.
- No mówię, że
nie. Ty się o mnie nie martw, dobra? Gdybym miała, to bym do
ciebie nie przyłaziła – odparłam, a on się na mnie patrzył,
powstrzymując śmiech. - Dobra – skapitulowałam. - Może i coś
mam, ale ja się muszę wyrwać z tego miejsca. Zrozum to. Siedzę
tu cały czas. Odkąd rozstałam się z Nickiem, a Kelly wyjechała,
nie mam z kim normalnie porozmawiać, bo ty też cały czas
pracujesz. No weź, zrób to dla mnie – jęknęłam, wykładając
głowę na jego biurku.
Dlaczego on musi być
takim perfekcjonistą i wciąż pracuje? Ale ja nie mogę narzekać
na to, że jest złym pracownikiem, bo jest wyśmienitym.
- Dobra, wstawaj,
Cass. - Poczułam, jak kładzie mi rękę na włosach i podniosłam
głowę, a on już stał na równych nogach. - Zbieramy się stąd,
bo to wszystko, co mówiłaś, to była najprawdziwsza prawda.
- Rany, Tristan! -
pisnęłam z szerokim uśmiechem i skoczyłam do niego, a potem go
przytuliłam. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję – powtarzałam
jak mantrę.
- O matko, nie
wiedziałem, że się aż tak ucieszysz. - Zaśmiał się.
- Ty nie masz
pojęcia, jak bardzo się cieszę. - Odsunęłam się od niego.
- Masz jeszcze jakieś
spotkanie czy już nie musisz dziś tu wracać? - zapytał,
narzucając marynarkę na ramiona.
- Dopiero za ponad 3
godziny, ale to nowy klient, łatwo pójdzie.
- W takim razie –
idziemy. - Objął mnie ramieniem w górze pleców.
Uśmiechnęłam się
tylko szeroko i oboje wyszliśmy z jego gabinetu. Przeszliśmy pustym
korytarzem i wsiedliśmy do windy, a Tris wybrał numer '0', byśmy
zjechali na sam dół.
- Idziemy do Angelo,
tak? - zapytał dla pewności, wciąż obejmując mnie ramieniem. W
szpilkach byłam od niego tylko niewiele niższa.
- Taak, jestem głodna
jak wilk – odpowiedziałam, a on zaśmiał się na moje słowa.
Zjawiliśmy się na
dole, przeszliśmy do wyjścia i minęliśmy Andrew. Tristan już
nie trzymał mnie tak blisko, gdy szliśmy chodnikiem i kiedy
oślepiło mnie słońce, coś mnie uziemiło.
- Aaa, Tristan –
zawołałam kilka kroków za nim.
Odwrócił się w
moim kierunku zaskoczony, a kiedy zobaczył, o co chodzi, roześmiał
się gorzej niż zwykle. Natomiast ja próbowałam utrzymać
równowagę, bo moja szpilka utknęła między płytami chodnika w
niedużej dziurze i nie mogłam się ruszyć z miejsca.
- Ratuj – jęknęłam.
- I tak to jest
gdziekolwiek z tobą wychodzić, Cass. - Podszedł do mnie
rozbawiony i nachylił się, by wyciągnąć mnie z opresji.
Oparłam dłoń na
jego plecach, by się nie wypieprzyć, a on próbował wyciągnąć
mojego buta, który tkwił wciśnięty w beton.
- Nie da rady. -
Pokręcił głową. - Musisz go zdjąć, bo inaczej albo złamię ci
tą szpilkę, albo będziesz tu tak uwieziona.
- Yh... - jęknęłam
i wyjęłam swoją stopę z obuwia i zamiast postawić ją bosą na
ziemi, stanęłam na jednej nodze jak bocian, cały czas trzymając
się szatyna. - Ja zawsze mam takiego pecha, Tris.
- Wiem, Cass, wiem –
mruknął, prostując się. - Proszę bardzo, pani Miller. - Podał
mi szpilkę do ręki, a ja ustawiłam ją z powrotem na ziemi i
nałożyłam na stopę.
- Dziękuję ci,
panie Rivers – odpowiedziałam mu w ten sam sposób.
- Teraz uważaj, by
znów nie wejść w dziurę, bo cię już nie uratuję.
- Uratujesz,
uratujesz – powiedziałam, idąc dalej obok niego.
Bar był jakieś 2
minuty stąd, więc już po chwili byliśmy na miejscu, ku uldze
mojego burczącego brzucha.
- Skąd przekonanie,
że cię uratuję? - zapytał, otwierając przede mną ogromne
drzwi. - Może mi się nie zechce?
- Zechce, bo stracisz
szefową, potem swoją posadę, a potem to w ogóle pracę i
będziesz bezrobotny – odpowiedziałam, prowadząc nas do jednego
ze stolików. Wybrałam ten, który nie był na widoku wszystkich
ludzi, bardziej w rogu.
- To Kelly mnie
utrzyma. - Wzruszył ramionami, zajmując miejsce.
Zmrużyłam oczy,
wieszając torebkę na oparciu krzesła i usiadłam na przeciw
Tristana.
- A jak Kelly cię
rzuci i nie będziecie małżeństwem?
- Aż tak źle nam
życzysz? - Uniósł brew, odbierając kartę dań od kelnerki,
która na sekundę do nas podeszła, by wręczyć nam tylko menu. -
Myślałem, że nam kibicujesz.
- Bo kibicuję, w
końcu mam być druhną. Ale wiesz, jak jest. Jedna głupia
sytuacja ciągnie za sobą ciąg nie najfajniejszych zdarzeń –
odpowiedziałam, przeglądając jadłospis.
-Też prawda –
przytaknął.
- No i jaki masz z
tego wniosek? - zapytałam.
- Że muszę cię
zawsze ratować, bo inaczej zostanę i bez pieniędzy przy duszy i
bez żony przy ołtarzu.
- O właśnie.
Nastało kilka
chwili ciszy, w ciągu której oboje wertowaliśmy kartę dań. W
oczy wpadało mi wiele nazw potraw, a ja chyba w tej chwili wzięłabym
cokolwiek, by nie być głodna.
- To co bierzesz? -
zapytał po chwili.
- Naleśniki.
- To wszystko? Zwykłe
naleśniki? Mówiłaś, że jesteś bardzo głodna.
- I...
- No tak –
westchnął. - Mogłem się domyślić – dodał, a ja
zachichotałam.
- I zapiekankę
makaronową, a potem proponuję ciasto brownie na spółkę –
powiedziałam, wciąż przypatrując się nazwom na kartkach.
- Okeej... to ja
wezmę sobie... również zapiekankę makaronową i do tego... może
weźmiemy sobie wino, co? - zapytał, a ja zerknęłam na niego i
spotkałam się z jego wzrokiem.
- Nie –
odpowiedziałam krótko.
- Nie? Dlaczego? -
Zmarszczył brwi.
- Muszę być trzeźwa
do końca dnia. Zaraz ci wyjaśnię.
- Dobra... To
weźmiemy sobie po coli.
- I w tym jesteśmy
zgodni – podsumowałam.
Podeszła do nas
znów ta sama kelnerka co przynosiła nam menu i w ciągu jednej
minuty zebrała od nas zamówienia. A gdy od nas odeszła, przedtem
informując, że nasze dania będą gotowe w ciągu 40 minut, Tristan
popatrzył na mnie znacząco, żądając ode mnie wyjaśnień.
- No, to słucham. Co
takiego ma się wydarzyć, że odmawiasz sobie lampki wina? -
zapytał, krzyżując ręce na piersi. - Masz tylko jedno spotkanie
dziś, a to jedynie lampka wina.
- To słuchaj
uważnie, bo będę mówić cicho i nie zamierzam tego powtarzać –
ostrzegłam go, a on pokiwał głową.
- Dziś, w nocy jest
ta akcja z Tomlinsonem i nie chcę ryzykować, mając jakiś ułamek
promila we krwi. Sądzę, że jemu też by to za bardzo się nie
spodobało – wytłumaczyłam znacznie przyciszonym tonem.
- Ta z bankiem? -
zapytał, odrobinę się prostując, a ja przytaknęłam. - Ale
planujecie ją od jakiegoś miesiąca, nie miało być jej
wcześniej?
- Potrzebowałam
przygotowań. Poza tym dawno nie używałam broni, a i z moją formą
nie było najlepiej.
- Ale teraz już
jesteś dobrze przygotowana, tak? - spytał cały spięty.
- Tak. - Pokiwałam
głową. - Bardzo dobrze.
- To w porządku. Nie
chcę cię widywać przez kraty przez kolejne 10 lat. Wiesz, że nie
pochwalam tego, co zamierzasz zrobić.
- Wiem, ale robię to
dla firmy. Tylko nie mów o tym Kelly, nie wspominałam jej o tym
już od dłuższego czasu, a jak się dowie to będzie i zła, i
może dostać zawału.
- Bo się o ciebie
martwi. Ja też.
- Nie musicie. -
Popatrzyłam na niego przepraszająco. - To moje życie, nie zmienię
już go. Moja przeszłość i tak wróci, już zawsze będę
zamieszana w przestępstwa. To jest... to jakby było moje
przeznaczenie. Uwielbiam to robić.
- Obiecaj mi coś,
dobrze? - Złapał za moją dłoń leżącą na stoliku. - Bądź
ostrożna, okej? Najbardziej jak się da.
- Będę. Zawsze
byłam i zawsze będę. Tylko dajcie mi działać.
- To właśnie robię.
Daję ci wolną rękę.
![]() |
Tistan Rivers |
***
*Louis*
Wstawiłem do
zmywarki pusty talerz po kolacji, który uprzednio przygotował Harry
i sięgnąłem po swoją szklankę z wodą, by upić kilka łyków.
Tak, Harry to nasz kucharz, zaraz po Cindy. Jak jej nie ma, to on
cały czas gotuje. Jest naprawdę świetny w tym, co robi i całe
szczęście, jeszcze nikt się nie otruł tym, co on przyrządza. Na
razie.
Ogólnie, kolacja
była wcześniej, ale oczywiście coś musiało zatrzymać mnie w
firmie i jem, a raczej jadłem, dopiero o tej porze. A Harry mnie tam
zostawił i przyjechał do domu robić kolację. Dlatego jadłem ten
posiłek tylko z Niallem, który dołączył do mnie parę chwil
później, bo miał jakiś trening i również nie mógł się
wcześniej urwać. I tak dobrze, że się jakoś wyrobiliśmy
czasowo, bo jest już zapewne koło 11 w nocy i niedługo zaczynamy
akcję z bankiem. Zapewne chłopaki zaczynają już przygotowania. I
prawidłowo. Wszyscy znają zasady, jakie panują w gangu i nie muszę
ściśle pilnować każdej rzeczy jako szef tego wszystkiego.
Odstawiłem pustą
szklankę na blat, chwyciłem ze stołu pomarańczę i oparłem się
o mebel za mną, spoglądając na jedzącego Nialla i zaczynając
obierać owoc.
- I ty puściłeś go
tak wcześnie z firmy? - zapytał zdziwiony blondyn, biorąc kawałek
mięsa do ust. - Zwykle tego nie robisz. Co ci się stało, Tommo?
- Nic mi się nie
stało. - Wzruszyłem ramionami. - Uznałem, że jeśli ma mi jęczeć
nad uchem, niech idzie. A potem stwierdziłem, że pewnie nie ma nic
normalnego w lodówce, więc niech wraca do domu, bo przydałoby się
coś zjeść przed akcją – dodałem.
- I dobrze zrobiłeś
– powiedział z pełnymi ustami. - Nie jadłem nic od rana, aż mi
żołądek skręcało.
- Ale nie myśl
sobie, że ja się o was martwię czy coś. - Wrzuciłem skórki po
owocu do śmieci. - Ja myślałem głównie o sobie. - Wziąłem do
ust kawałek pomarańczy.
- Znam cię na wylot,
zdążyłem się domyślić.
- Nie było trudno,
no nie? - Uśmiechnąłem się, żując.
- Oj, Tommo –
westchnął. - Czasem myślę, jak cię oplotła wokół palca ta
Nat...
- Nie! - przerwałem
mu ostro nim zdążył dokończyć.
Popatrzył na mnie z
nad talerza, przerywając jedzenie.
- Ja... przepraszam,
stary, zapomniałem się. - W oczach wymalowany miał strach
połączony z rozpaczą. - To nie było zamierzone. Wiesz przecież,
że... - zaczął się tłumaczyć, ale tak naprawdę nie o to mi
chodziło.
Nie jestem gotowy na
to, by słyszeć to imię z czyiś ust. Liam, 2 tygodnie temu, na
imprezie, był pierwszy, przekroczył granicę i o mało co mnie nie
rozniosło. Teraz Niall o mały włos nie zrobił tego samego. I
wiem, że w porównaniu z Liamem, blondyn nie robił tego umyślnie.
Ale to wystarczyło bym wybuchł. Zawsze było tylko: nie. Zawsze
słyszą ode mnie tylko to i nie jestem pewny, czy to kiedykolwiek
się zmieni. Tylko: nie, działa, gdy ktoś chce wymówić to imię i
każdy tylko próbuje mi coś wytłumaczyć, ale wszyscy wiemy, że
to mi nie pomoże, a wszystko, co mówią wyleci mi między uszami.
Nikt mi nie pomoże tutaj, nikt i to każdy widzi problem we mnie. A
ja już wielokrotnie prosiłem, by nikt nie wymawiał tego imienia
przy mnie. Niestety na marne, jest inaczej niż chciałbym.
- Zapomnijmy o tym,
okej? - wykrztusiłem, przełykając dużą gulę w moim gardle. -
Nie było tematu.
- Nie było –
powtórzył po mnie, kiwając głową.
- Okej, to... ja
pójdę już na strzelnicę, zobaczyć jak się sprawy mają.
Niedługo powinna przyjechać Cassandra, to powiesz jej gdzie
jestem. - Odepchnąłem się od blatu.
- Jasne. Chyba że
skończę jeść nim przyjdzie – odparł cicho.
Wyszedłem z kuchni
i skierowałem się na sam koniec rezydencji, zjadając pomarańczę
i wracając o niechcianych myśli o NIEJ. Nie mogę o niej myśleć,
po prostu nie mogę. To wszystko dlatego, że Cassandra znów
pojawiła się w moim życiu. W ostatnim czasie zaczynam żałować,
że do tego dopuściłem, ale też nie chcę tracić z nią
odnowionego kontaktu. Ogarnij się, Tomlinson! Nie myśl o NIEJ, bo
spieprzysz akcję i spieprzysz swoje życie, i będziesz zniszczony.
Tak, będę zniszczony i po moim życiu już wtedy nie zostanie nic.
Otworzyłem ciężkie
drzwi i wszedłem do środka. Minąłem salę z projektorem i
znalazłem się obok strzelnicy. Zastałem już kilka pierwszych osób
z gangu, a dalej, obok magazynku – Zayna przy ogromnej skrzyni oraz
Harry'ego i Liama obok. Podszedłem bliżej, połykając ostatnie
kawałki pomarańczy.
- Szefie, przywiozłem
towar! - krzyknął Zayn, a na mojej twarzy pojawił się szeroki
uśmiech.
- O, Mailk! Wierzyłem
w ciebie! Dumny jestem! - Uniosłem ręce w geście uznania.
Wrzuciłem do ust ostatni kęs owocu. - To teraz gadaj, jakim cudem
udało ci się to wszystko odzyskać. - Złączyłem dłonie i
podszedłem do otwartej skrzyni, w której zobaczyłem setki, jak
nie tysiące małych woreczków z białym proszkiem i z dumy
uśmiechnąłem się.
- A czy to ważne
jak? - zapytał Zayn, a ja przeniosłem wzrok na niego. -
Najważniejsze, że mamy je z powrotem, nie?
- Malik –
powiedziałem ostrzegawczo. - Mów mi teraz jak na spowiedzi. Nie
chcę trafić do pierdla, jak powiążą mnie z tobą. Też tu
mieszkasz, nie zapominaj.
- Już niedługo –
mruknął. - Sam mnie stąd wyrzucasz, pamiętasz?
- Jasne, że
pamiętam. Mam was wszystkich już za dużo na głowie. Przyznaj, że
ponad 15 osób w jednym domu to trochę dziwne, nie sądzisz? -
Skrzyżowałam ręce na piersi.
- Ale to nie dom.
Wszyscy wiemy, że to przypomina jakiś pałac. Poza tym mieścimy
się nikt się tu nie ciśnie, więc dlaczego ci przeszkadzamy? -
odezwał się Harry.
- Nie przeszkadzacie
– westchnąłem. - Tylko to nie jest normalne, by 15 dorosłych
facetów mieszkało razem. Poza tym sądzę, że powinniście w
końcu stanąć na nogi na swoim miejscu, a nie korzystać z mojej
uprzejmości.
- Dokładamy się do
rachunków. To ci nie wystarcza?
- Dobra, wiecie co?
Pogadamy o tym kiedy indziej. Mów, jak zdobyłeś narkotyki –
wróciłem do tematu.
- Proste. - Wzruszył
ramionami. - Szły do utylizacji. Zgłosiłem się, że mogę je sam
zawieźć. Zgodzili się, więc po prostu je zabrałem – wyjaśnił
Zayn.
- A jak dowiedzą
się, że ich nie dostarczyłeś? - spytałem, unosząc jedną brew.
- Co wtedy?
- Nawet jeśli, to
nie mają dowodów. Policja w Londynie nie bardzo radzi sobie ze
sprawami narkotykowymi.
- I mówisz to ty? -
Popatrzyłem na niego jak na idiotę.
- Ja jestem
wyjątkiem. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Zluzuj, Tomlinson.
Nikt nawet nie podejrzewa kto może być z gangu. Jesteśmy
bezpieczni z każdej strony.
- Mam nadzieję, że
tak jest. - Pokiwałem głową.
- Ludzie, Miller
dołącza do akcji! - usłyszałem głos Cassandry kilka metrów za
plecami i mimowolnie się zaśmiałem. Może powinienem pomyśleć,
że to ona coś brała? Definitywnie czasem zachowuje się jak
naćpana.
- Witaj, nasza
wspólniczko. - Odwróciłem się w jej stronę i momentalnie
zamarłem.
To nie była ona. To
była ONA. Ciemne włosy w kucyku, skórzane, czarne spodnie i
kurtka, ciemny t-shirt i glany na nogach. Taka jak za dawnych czasów,
taka jak 2 lata temu, taka jaką ją znałem.
Zabrało mi dech w
piersiach, zrobiło mi się duszno. Nim się obejrzałem, moje nogi
pokierowały mnie w jej kierunku. A gdy znalazłem się śmiertelnie
blisko niej, nieświadomie uniosłem dłoń do jej policzka, by po
chwili dotknąć.
- Natalie –
wyszeptałem zdławionym głosem. Spojrzałem w jej oczy i
zatonąłem, ulegając jej spojrzeniu.
- Nie jestem Natalie
– usłyszałem, jak mówi wahając się. Poczułem dłoń na
plecach, nie wiedziałem, co jest grane.
- Louis, to nie
jest... - zaczął Harry, a ja jak poparzony zabrałem dłoń z jej
policzka i odsunąłem się.
Potrząsłem głową
i spojrzałem na kobietę przede mną. To nie była ONA. Znów
widziałem przed swoimi oczami Cassandrę. Ale... co się stało? Jak
one dwie... Dlaczego się tu zjawiła?
- Cassandra? -
zapytałem oszołomiony, szybko oddychając. Która z nich, do
cholery, stoi w tej chwili przede mną? A jeśli wróciła do mnie?
Czy to możliwe?
- T-tak –
odpowiedziała, patrząc na mnie przerażona. - Louis, przykro mi,
ale to ja, Cassandra. Nie jestem twoją dziewczyną ani...
- Nie mam dziewczyny
– przerwałem jej niezbyt delikatnie, krzywiąc się zgorzkniale.
- Ja... Po prostu o tym zapomnij, miałem zwykłe omamy i... to
wszystko – próbowałem wyjaśnić.
- Najwyraźniej –
odpowiedziała cicho.
Odwróciłem się do
niej plecami, głęboko oddychając. Zamknąłem oczy, by choć
trochę ochłonąć.
- Louis, w porządku?
- zapytał Liam, a ja otworzyłem oczy i pokiwałem głową. - To
Cassandra – przypomniał mi szeptem.
- Wiem –
odpowiedziałem cicho, patrząc w ścianę za nim. - Ja to już
wiem, Liam – powtórzyłem spokojnie.
Jak mogłem pomylić
je obie? Przecież to niemożliwe. ONA już do mnie nie wróci. Co ja
zrobiłem? Jak mam niby wytłumaczyć jej, że nazwałem ją całkiem
innym imieniem? Przecież... Co ona mogła sobie pomyśleć? Zacznie
zadawać pytania, prędzej czy później. Jestem idiotą! Jak mogłem
ponieść się chwili i uwierzyć w to, co zobaczyłem? To, że są
identyczne, nie znaczy, że są tą samą osobą. Jest mi wstyd. Jest
mi wstyd i jestem zły na siebie za to, co zrobiłem przed chwilą. To
nie powinno mieć nigdy miejsca. Nigdy. Dlaczego dotknąłem ją w
taki sposób, jaki dotknąłem? To przecież była Cassandra, a z nią
nic mnie nie łączy, oprócz współpracy. Miejmy nadzieję, że nie
zrozumiała mojego gestu opacznie. Nie byłem sobą, a i ona była
dla mnie kimś innym.
Ale jak to możliwe,
że je pomyliłem? Pierwszy raz zaszło to wszystko aż tak daleko. O
wiele za daleko. A najgorsze w tym wszystkim to, że nie potrafię
tego kontrolować. Robię to nieświadomie. Zwykle myliłem je tylko
i wyłącznie w myślach, teraz doszły do tego czyny. Nie wierzę.
Osobiście przeżyłem szok. Nie próbuję zgadywać, co ona mogła
sobie pomyśleć. Ośmieszyłem się i upokorzyłem na jej oczach.
Nie ma o niczym pojęcia, dlatego tak zareagowała, przestraszyła
się, że mogę jej coś zrobić. Przecież nie jesteśmy razem, bym
mógł robić coś takiego. A jednak... nie uderzyła mnie ani nic z
tych rzeczy. Może jest wyrozumiała? Tak bardzo chciałbym
powiedzieć jej o co w tym wszystkim chodzi. Ale nie mogę. Bo nie
potrafię.
Ostatni raz głęboko
odetchnąłem i z powrotem odwróciłem się do wszystkich twarzą.
Chłopaki patrzyli na mnie ze zmartwieniem i ze współczuciem, ale
Cassandra stała już znacznie dalej ode mnie i nawet nie patrzyła w
moim kierunku.
Dlaczego jej to
zrobiłem? Ona o tym nie zapomni.
- Co to jest? -
zapytała po chwili milczenia, wskazując skrzynkę. Gdy nikt nie
zdążył jej odpowiedzieć, sama zajrzała do jej środka. - Wy
ćpacie? - Otworzyła szeroko oczy.
Nie byłem w stanie
jej nic odpowiedzieć. Nie w tej chwili, nie po czymś takim. Wciąż
jeszcze nie bardzo wiem, jak do tego wszystkiego doszło.
- Nie ćpamy –
sprostował Zayn. - Tylko sprzedajemy. Czasem, jak ktoś chce, to
bierze, ale nie nałogowo.
- Jak wy to niby
sprzedajecie? Policja was nie dorwała?
- A czy w kwestach
gangu nas dorwała? No, właśnie. Mamy stałych klientów –
odpowiedział Harry. - Sprzedajemy głównie na imprezach. Nie
musisz się o nic bać. To tylko narkotyki, przecież ciebie nie
naćpiemy.
- Co to jest? -
zapytała z obawą.
- Tylko amfetamina. -
Styles wzruszył ramionami.
Byłem cicho przez
cały czas, nic się nie odzywałem. Nie miałem odwagi, by odezwać
się. To paradoks. Ktoś taki jak ja się boi? Ale to wszystko przez
NIĄ. To przez NIĄ mięknę i nie kontroluję tego. Nigdy nie nauczę
się z tym żyć.
Dołączył zaraz do
nas Niall, a także reszta naszych ludzi i gdy wszyscy już byli,
zaczęliśmy szykować się do akcji i brać cały potrzebny sprzęt.
W ciszy patrzyłem, jak Cassandra chowa naboje do kurtki, jak zakłada
kamizelkę kuloodporną i jak zaczepia pasek z bronią na biodra, i
robiłem to samo. I wciąż widziałem JĄ, nikogo innego.
Powstrzymywałem się od tego, by nie popełnić tego samego błędu.
Muszę bardziej się pilnować. Przecież doskonale wiem, że to
Cassandra. Nie mogę znów jej pomylić. Traktuje mnie w tej chwili z
dystansem. I będzie to robić dalej, bo nie wie, co się wydarzyło.
- Cassandra? -
zdobyłem się na odwagę, gdy odbierała kominiarkę od chłopaków.
Popatrzyła na mnie
z niepokojem wymalowanym w oczach.
- Porozmawiasz ze
mną? Proszę.
Skinęła głową i
podeszła bliżej.
- Wiem, że to co się
stało mogło dziwnie wyglądać, ale... ja nie miałem niczego na
myśli. Miałem... halucynacje, złudzenie. Rozumiesz? To było
jakieś moje urojenie, ja...
- Louis – przerwała
mi. - Jest w porządku, rozumiem to. Zdążyłam się zorientować,
że nie byłeś sobą, ale... Kim jest Natalie? - zapytała, a ja
zamknąłem oczy. Spodziewałem się, że zapyta. Czy mogłem
oczekiwać czegoś innego?
- Nie mogę ci
powiedzieć – odpowiedziałem cicho. - I proszę cię, nie pytaj
o to, dobrze? Nie mogę o tym rozmawiać.
- Rozumiem –
przytaknęła po chwili. - Masz dużo tajemnic, wiesz?
- Wiem. Kiedyś się
o wszystkim dowiesz. Ale jeszcze nie teraz, daj mi czas –
odparłem, a ona delikatnie się do mnie uśmiechnęła.
Już wiem, że nie
miała mi za złe tego, co zrobiłem. Wybaczyła mi.
***
*Cassandra*
Nie wiem, co się
stało z Tomlinsonem i nie próbuję się dowiadywać. Tak jakby
zobaczył we mnie kogoś innego. Tą... Natalie. Nie wiem kim jest i
na pewno w najbliższym czasie się nie dowiem. Dlaczego mnie do niej
porównuje? Chyba na razie wolę o tym nie myśleć. Zdziwiłam się
nie na żarty, gdy podszedł do mnie i dotknął mojego policzka.
Myślałam, że chce mnie pocałować. Całe szczęście, że tego
nie zrobił, bo łączy nas tylko praca. Teraz wiem, że to, co
zrobił nie było zamierzone.
Nie zachowywał się
tak jak on, widziałam to w jego oczach. Prosił mnie, bym o tym
zapomniała. I zrobię to, próbuję. To nic nie znaczyło i nie
miało znaczyć, i niech tak pozostanie. Nie mam mu za złe tego, co
zrobił. To nie była jego wina, że zobaczył we mnie inną kobietę.
To nie była niczyja wina. Miał halucynacje, jak sam to zdążył
stwierdzić.
Kilkanaście minut
temu weszliśmy do banku. Niestety trzeba było postrzelić
ochroniarzy, bo nie mogliśmy wejść do środka, ale kilku ludzi
Tomlinsona zabrało ich z tego miejsca, aby nie ryzykować. Zapewne
nie postrzelili ich śmiertelnie, więc nic poważnego nie powinno im
się stać, będą żyć. A sytuacja wymagała strzelania do ludzi,
bo nic by się nie udało. Dodatkowo, pozwolili mi użyć broni, by
rozbić kamery i niesamowicie mnie to usatysfakcjonowało. Alarm na
szczęście się nie włączył, bo wpisanie kodów zabezpieczających
wystarczyło, by go wyłączyć.
Część gangu
została na zewnątrz na czatach, druga część, ta 'ważniejsza'
weszła ze mną do środka. Ja od razu znalazłam biuro dyrektora i
dopadłam do wszystkich komputerów, a chłopaki próbują dostać
się do skarbca za pomocą wszystkich zabezpieczeń. Zdążyłam już
zrobić wszystkie przekręty, namieszałam w papierach i kontraktach z
firmą i teraz wiem, że zapewniłam swojej firmie lepsze życie.
Teraz próbuję
znaleźć z systemie nazwisko Tomlinsona. Zdałam sobie sprawę z
tego, że jeśli wybrał ten akurat bank, sam również musi być z
nim powiązany, jeśli to mi zaproponował namieszanie w swoich
dokumentach. Musiał mieć jakiś powód. To, że obrabujemy to
miejsce, nie znaczy, że zbankrutują. Bez przesady. Mają ogromne
zasoby gotówki, a to nie jest główny bank w kraju. Na stówę on
też ma umowę z tym bankiem. To jeden z lepszych. Jeśli jego firma
rzeczywiście jest tak ogromna, sądzę, że ma podpisany z nim
kontrakt. I ja w końcu się dowiem co to za ogromna firma
Tomlinsona. Przecież wiadomo, że tak łatwo nie odpuszczę.
W dużej tabeli z
małymi literami wyskoczył mi napis: 'Louis William Tomlinson'.
Mówiłam, że znajdę? Mówiłam. Wcisnęłam podświetlone na
niebiesko nazwisko. Strona zaczęła się ładować, ale nim zdążyłam
cokolwiek zobaczyć, ktoś za mną wcisnął jakiś przycisk na
klawiaturze i cały ekran zrobił się czarny. Poważnie?!
- Co, do cholery?! -
krzyknęłam, podnosząc głowę.
Zobaczyłam
Tomlinsona, uśmiechniętego chytrze w moim kierunku.
- Bu – powiedział
tak, jak to jest w tych wszystkich filmach. - Przestraszyłaś się,
Miller?
- Bardziej
przeraziłam się, że straciłam taką wielką szansę –
mruknęłam, mrużąc oczy.
- Myślałaś, że
tak łatwo odgadniesz, gdzie pracuję?
- Przynajmniej miałam
nadzieję. Skoro ty nie chcesz powiedzieć mi nic...
- Dlaczego tak bardzo
chcesz to wiedzieć? - zapytał, unosząc brew.
- Jestem ciekawa z
kim konkuruję – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Już kiedyś dałem
ci podpowiedź, jest największa na świecie. Nie wystarczyło ci?
- To nie była
podpowiedź, stwierdziłeś fakty. Poza tym z taką 'podpowiedzią'
raczej nic nie wywęszę.
- No to masz pecha –
skwitował.
- Dlaczego nie możesz
mi tego po prostu powiedzieć?
- Już ci to kiedyś
mówiłem. Ponieważ...
- Tak, tak, względy
bezpieczeństwa – przerwałam mu, przewracając oczami.
- Świetnie słuchasz
– przyznał z uśmiechem.
- Nie ufasz mi,
Tomlinson?
- Coś w tym stylu –
jęknął, uśmiechając się.
- To dlaczego mnie
wziąłeś do banku? Przecież mi nie ufasz – zaczęłam się z
nim droczyć.
- To już inna
sytuacja. O mojej firmie pogadamy kiedy indziej, Miller. Załatwiłaś
wszystko z tymi dokumentami? - zapytał, a ja przytaknęłam. - To
chodź, bo otworzyliśmy skarbiec. Trzeba zebrać pieniądze póki
jeszcze nikt nas nie przyłapał – dodał.
Skinęłam głową i
wstałam z siedzenia, zakładając z powrotem kominiarkę, a potem
podążyłam za nim. Przeszliśmy przez cały bank, by znaleźć się
na końcu budynku, pod ziemią, gdzie znajdował się skarbiec, w
którym byli już chłopaki. Chwyciłam pustą torbę i zaczęłam
wpakowywać do niej grube pliki banknotów. Liczyło się to, aby
zapakować najwięcej jak się dało w jak najkrótszym czasie, a
potem pieniądze zostaną rozdzielone.
- Dobra, zbieramy
się. Za długo tu jesteśmy – oznajmił Louis 6 minut później.
Zasunęłam swoją
torbę, ale wraz z pieniędzmi przycięłam sobie palca.
- Kurwa – syknęłam.
- Ała. - Próbowałam odsunąć zamek, ale nie dało się, bo moja
rękawiczka utknęła.
- Co zrobiłaś? -
Zatrzymał się przy mnie Tomlinson, który wychodził jako ostatni
i wszystkim nadzorował.
- Przycięłam
rękawiczkę, nie mogę w ogóle ruszyć.
- Spokojnie. -
Odstawił swoją torbę na podłogę obok i ukląkł przy mnie, po
raz kolejny mi pomagając. Szybko uwolnił moją rękę i oboje
wyszliśmy ze skarbca nim Liam go zamknął. Wybiegliśmy z piwnicy,
a potem tylnym wyjściem przedostaliśmy się na zewnątrz, gdzie
czekały nasze furgonetki.
Wrzuciłam swoją
torbę do środka i miałam również wsiadać, ale zatrzymała mnie
czyjaś ręka. Oczywiście, że Tomlinsona.
- Poczekaj,
pamiętasz? Miałem ci coś powiedzieć. - Zdjął swoją
kominiarkę, więc ja z własną zrobiłam to samo.
- O co chodzi? -
zapytałam.
- W imieniu
wszystkich chciałem podziękować ci za współpracę – zaczął
mówić.
- Nie ma za co, to
była przyjemność powrócić do tego po tak długim czasie. -
Wzruszyłam z uśmiechem ramionami.
- Z tobą też się
miło pracowało.
- Szkoda, bo już
pewnie się nie zobaczymy – wypaliłam.
- Właściwie o tym
chciałem pogadać – parsknął. - Byłaś świetna, byłaś
profesjonalna od samego początku. Przeczuwałem, że to nie będzie
nasza ostatnia wspólna akcja. Nie chciałabyś dalej z nami
współpracować?
- Co? - Zamarłam,
otwierając szeroko oczy.
- Proponuję ci stałą
współpracę, wejście do naszego gangu. Co ty na to? - zapytał z
uśmiechem.
- Ale... Wy przecież
nie macie u siebie kobiet. Jak to sobie niby wyobrażasz? -
zapytałam przejęta.
- To będziesz
pierwsza. - Wzruszył ramionami. - Możesz poczuć się wyróżniona.
Ja bym się tak czuł.
- Ale... - zawahałam
się ponownie.
- Nie ma 'ale'. Mamy
ustaloną akcję za 2-3 tygodnie i ty jesteś wpisana w ten grafik –
wskazał na mnie palcem.
- Mówisz poważnie?
- zapytałam zdumiona.
- Jak najbardziej
poważnie. - Pokiwał głową, rozpromieniony. - Potraktuj to jako
to, że... ufam ci, Miller. I mam nadzieję, że to jest obustronne.
To jak? Wstępujesz do nas?
- Nie musisz nic
więcej mówić – pisnęłam, rzucając mu się na szyję.
Przytuliłam go cała uradowana. - Jak najbardziej chcę.
- Więc witamy w
gangu, Miller. - Zaśmiał się, gdy byłam w jego ramionach.
- Cassandra? -
usłyszałam za plecami znajomy głos i zamarłam.
Nick. Moje serce
przyspieszyło. Jesteśmy przyłapani?
***
Uwaga!
Zaczęłam właśnie liceum, co wiąże się z tym, że już teraz zaczynam mieć mniej czasu niż to było wcześniej. Nie wiem, w jakim odstępie czasowym będą pojawiać się kolejne rozdziały, bo po prostu nie potrafię tego stwierdzić na obecną chwilę. Do tego wróciły moje problemy z ręką i w ogóle mnie to nie cieszy. Potrzebuję od was motywacji, bo wiem, że tylko to sprawi
, że każdą wolną chwilę będę chciała poświęcać na pisanie.
Mam nadzieję, że wkrótce coś tu wstawię. Tymczasem, do zobaczenia!
/Perriele rebel
Oo nie! Telefon mi sie zwiesil i nie dodalo mojego dlugiego komentarza. W zwiazku iz jest juz dzisiaj pozno, a ja jestem po weekendzie pelnym wrazen (Bylam w Energylandi, POLECAM KAZDEMU!) to napisze komentarz jeszcze raz, ale jakos na dniach 😘
OdpowiedzUsuńA, dziękuję za miłe chęci 😅
UsuńJa jestem padnięta przez szkołę i nie mam nawet wolnej chwili, a jeśli ją mam to cud.
Mam nadzieję, że uda mi się coś wstawić w weekend 😕