*Cassandra*
Jak przeziębienie zaczęło mi się w poniedziałek, tak jeszcze nie
skończyło, a mamy już czwartek. Nawet za bardzo mi się nie
polepszyło, no może trochę jest lepiej, ale wciąż nie dałam
rady pojechać do firmy. Za to wcale nie jestem za wiele w tyle z
pracą, bo Tristan na moją prośbę podrzucił mi tonę zaległych
dokumentów. Nie tylko jestem prawie na bieżąco, ale też udało mi
się obejrzeć kolejne odcinki 'Dynastii', co wciągu trzech dni jest
ogromnym wyczynem. Na ogól nie mam nawet czasu, żeby zobaczyć choć
jeden, więc naprawdę to jest mały sukces.
Jak ja to robię, że jestem w stanie wypełniać obowiązki firmowe
mając gorączkę? To tylko moja silna wola względem własnej firmy.
No i spadająca na mnie presja tego, że z firmą rzeczywiście
zaczyna dziać się coś złego i sytuacja finansowa ponownie się
pogorszyła, i na obecną chwilę nie możemy nic zrobić, jedynie
przyjmować zlecenia na wszelkie projekty ubrań, budynków i
dekorowanie wnętrz, i wykonywać to najlepiej jak się da. Mam
bardzo profesjonalnych pracowników, ale chyba nie jest to
wystarczające, by utrzymać firmę na szczycie. Może i jest dość
rozchwytywana w Londynie, ale to nie znaczy, że nie może
zbankrutować. I chyba, niestety i nieustępliwie, zaczynamy powoli
posuwać się do tego. I albo wezmę kredyt na firmę, albo...
ponownie będzie trzeba pójść na włam do banku. Tylko, jestem
pewna, że po ostatnim razie wymienili wszelkie zabezpieczenia i nie
dostaniemy się tak prędko do środka. Znowu będę musiała zdobyć
kody zabezpieczeń albo włamiemy się do innego banku, tak samo
kradnąc hasła dostępu lub po prostu włamiemy się tak bez
niczego, robiąc zwykły nalot jak mafia, ryzykując aresztowaniem.
Będę musiała pogadać o tej opcji niedługo z Louisem, chociaż
wydaje mi się, że to już nie jest najlepszy pomysł. Raz się
udało, ale drugi raz już taki może nie być i firma wcale nie
skorzysta, a jeszcze policja wejdzie mi na głowę.
W ogóle muszę porozmawiać z nim o mojej firmie, bo sytuacja robi
się nie za ciekawa. Może mi jakoś poradzi, pomoże. Nie chcę od
niego milionów, ale coraz częściej zaczynam dostrzegać, że sama
sobie z tym nie poradzę, a Tristan też już czasem nie wyrabia z
własnymi obowiązkami, więc nie mogę tak zrzucać tego wszystkiego
mu na głowę, bo on i tak, jak na razie, nie wiem, jaka jest
sytuacja w zakładzie. Nawet nie jestem pewna, kiedy mu powiedzieć i
czy w ogóle to zrobić. Na obecną chwilę wiem wyłącznie ja i
chłopaki z księgowość, i za jakiś czas musi się też dowiedzieć
Louis. Jesteśmy razem trochę ponad miesiąc i nie mogę okłamywać
go w takich sprawach, w tym, że mam problemy, bo wiem, że potem
może być na mnie zły, że ukrywałam coś takiego.
I jak na zawołanie, usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Otwarte! - krzyknęłam przez bolące gardło, składając podpis na
ostatnim dokumencie. Odłożyłam długopis na ławę, rzuciłam
jeszcze raz okiem na kartki i włożyłam je go grubej teczki. Gdy
podniosłam głowę, zobaczyłam idącego w moją stronę Louisa,
który uśmiechnął się, kiedy zauważył, że na niego patrzę.
- Cześć, kochanie.
- Hej. - Również uśmiechnęłam się, bardziej opatulając się
kocem i wtulając w niego policzek, gdy obserwowałam, jak szatyn
zmierza ku mnie.
- Przepraszam, że dopiero teraz przyjechałem. Miałem być
wcześniej, ale wyskoczyło mi na koniec dnia spotkanie biznesowe. -
Zaczął tłumaczyć.
- A czy ja coś mówię?To normalne, że masz obowiązki i własne
życie. Nic by mi się nie stało, gdybyś jeden dzień do mnie nie
przyjechał, nie umarłabym – powiedziałam pół-żartem, myśląc
o tym, że ostatnio widujemy się niemal dzień w dzień, a odkąd
jestem chora, to tak się o mnie martwi, że też częściej
dzwoni. Chociaż mi to nie przeszkadza. - Zdecydowanie chyba za
bardzo się ode mnie uzależniłeś. - Uśmiechnęłam się odrobinę
złośliwie, ale nie miałam na celu w ogóle być złośliwa. Po
prostu tak wyszło i tyle.
- Nie mogłem nie przyjechać i nie zobaczyć, co się dzieje z moją
księżniczką. Nie wyglądasz jeszcze za dobrze. - Usiadł na
kanapie obok mnie i odłożył klucze od samochodu na ławę obok
mojego laptopa.
- Ach, naprawdę miło to słyszeć od własnego chłopaka. -
odpowiedziałam z sarkazmem, a on przewrócił oczami i pochylił
się nade mną, składając na moich ustach pocałunek, w ogóle nie
przejmując się tym, że może się zarazić. Natychmiast poczułam
smak nikotyny i trochę zakręciło mi się w żołądku, gdy
odczułam silne pragnienie spowodowane głodem nikotynowym.
Położyłam dłoń na jego policzku i delikatnie go od siebie
odepchnęłam, a kiedy się od siebie odsunęliśmy, spojrzałam mu w
oczy, czując się w pewnym stopniu oszukana.
- Paliłeś – powiedziałam poważnie, przestając się uśmiechać.
Westchnął głęboko i odwrócił głowę. Oparł łokcie na nogach
i spuścił wzrok niżej, na mnie w ogóle nie patrząc.
- Tak, paliłem i co? - niespodziewanie na mnie naskoczył,
spoglądając w moją stronę z furią wymalowaną w oczach, że
zdołało mnie to nawet w minimalnym stopniu przerazić. - Teraz
będziesz mnie kontrolować? Sprawdzać nie tylko, czy ćpałem, ale
też, czy zapaliłem sobie fajkę? Co do cholery? Nie jesteś moją
matką, a ja jestem dorosły, przypominam ci, jakbyś na chwilę
zapomniała.
- Obiecałeś, że mnie wesprzesz i też nie będziesz palić. Minęło
ledwo trzy dni, odkąd mi to powiedziałeś, a już czuję u ciebie
papierosy.
- Powiedziałem to tylko dlatego, żebyś uwierzyła mi i sama
przestała palić. To był jedyny sposób, żeby zmusić cię do
rzucenia.
- Czyli ty tak naprawdę mnie okłamałeś? - zapytałam ciszej,
czując się trochę tym zraniona. - Wcale nie miałeś przestać
palić, prawda?
- To jest jakieś przesłuchanie?
- Odpowiedz mi.
- Cholera, już ci odpowiedziałem. To, że ty nie możesz palić, nie
znaczy, że ja też jestem do tego zmuszony, rozumiesz? Tu chodzi o
twoje pieprzone zdrowie i to, że to ty nie możesz, a czepiasz się
mnie tylko o to, że cię okłamałem w tej sprawie.
- Czyli, że kłamstwo to nic takiego? W takim mamy żyć związku?
- A twoje palenie to nic takiego? To, że z dnia na dzień zabijasz
siebie to nic takiego? Udusisz się łącząc to z astmą, nie
rozumiesz? To ja powinienem być zły o twoje palenie, ale jestem
jeszcze cierpliwy. Ale jak ja zapaliłem po złożonej tobie
obietnicy to już jestem najgorszy, tak? To jest taka sama kwestia
jak z tobą. I wiesz co? Tak, paliłem pod twoim wieżowcem zanim tu
przyszedłem i nie mam zamiaru przestać, bo tu chodzi o ciebie, a
nie o mnie. Ja w rzeczywistości przyrzekłem sobie, że nie będę
ćpać i się do tego stosuję, a ty... ty chyba nawet nie zadajesz
sobie trudu, by przestać palić. Nie było dnia, żebyś nie
zapaliła papierosa, wiem to. Nie okłamuj mnie, bo potrafię
wyczuć, jak kłamiesz. - Wstał z kanapy i zebrał swoje rzeczy z
ławy, które schował do kieszeni i nawet na mnie nie zerkając,
zaczął kierować się na korytarz.
- G-gdzie ty idziesz? Myślałam, że jeszcze ze mną posiedzisz –
powiedziałam niespokojnie, prędko wstając z kanapy. - Louis –
zawołałam go, przyspieszając kroku. - Louis!
- Miałem zostać na noc, ale już raczej nie zostanę – usłyszałam
pomruk.
- Poczekaj, proszę. - Podbiegłam do niego, zanim zdążył wyjść.
Złapałam go za ramię, tak, że odwrócił się w moją stronę
mimowolnie, a ja nie musiałam używać do tego nawet siły. -
Przepraszam, nie powinnam tego powiedzieć. Przepraszam, że tak
zareagowałam. Masz rację, nie cię obwiniać o to, bo rzeczywiście
to ja prędzej powinnam przestać palić. Wiem, że jestem głupia,
zdaję sobie z tego dobrze sprawę i... naprawdę przepraszam.
Zostań tylko ze mną, proszę – mówiłam niemal błagalnym
tonem, odrobinę piszcząc, bo mój głos nie wrócił jeszcze do
normy. Z każdym moim słowem widziałam, jak wyraz jego twarzy
łagodnieje i staje się mniej agresywny niż jeszcze przed chwilą.
Nastał moment ciszy, podczas której spojrzał mi w oczy i
odetchnął. Nie widziałam już furii w jego spojrzeniu, ale
prawdziwe uczucie. Wyciągnął ramiona w moim kierunku i przygarnął
mnie mocno do siebie, a potem poczułam, jak całuje mnie w czubek
głowy.
- Nie jesteś głupia, nie waż się tak nigdy o sobie mówić ani
myśleć.
- Zostaniesz? - zapytałam cicho w jego klatkę piersiową.
- Zostanę – zgodził się. - Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak
bardzo boję się o twoje zdrowie – dodał znacznie ciszej, na co
uniosłam głowę i na niego spojrzałam.
- Naprawdę?
- Myślałaś, że nie? Boję się, że możesz się udusić. Może
gdyby nie ta astma, aż tak bardzo by mnie to nie niepokoiło. Boję
się, że zachorujesz na serce jak twoja mama albo będziesz miała
raka. Boję się, że przez te papierosy odejdziesz, a ja nie chcę
stracić kolejnej osoby. Nie chcę, by odeszła tak świetna
dziewczyna jak ty, już nie raz ci to mówiłem – cicho tłumaczył,
a ja zobaczyłam łzy stojące w jego oczach. Poczułam, że w tej
chwili mówi to szczerze, prosto z serca.
- Ja też chciałabym, żebyś przestał palić, ale bardziej zależy
mi na tym, żebyś nie ćpał.
- Nie tknąłem narkotyków odkąd dowiedziałaś się, że je biorę.
Teraz ty wypełnij swoją część obietnicy. Przykro mi będzie,
jeśli nawet nie spróbujesz.
- Spróbuję – powiedziałam szybko. - Tylko mi pomóż. Sama już
sobie nie radzę i nie potrafię rzucić. Zwykłe tabletki dla
palaczy w ogóle mi nie pomagają, a moje uzależnienie jest tak
silne, że papierosy mogę kupić w każdej chwili, jeśli głód
zżera mnie od środka. Nie mam tak silnej woli jak ty, więc w
ogóle mi to nie wychodzi. Tylko nie krzycz już na mnie za te
papierosy, bo ja naprawdę sama nie potrafię.
- Nigdy nie powiedziałem, że ci nie pomogę, to ty nie chcesz mnie
prosić o to. Zawsze pomagam i teraz nie będzie inaczej. Pojadę
jutro rano po plastry dla palaczy dla ciebie i tego spróbujemy,
dobrze? To powinno pomóc, chyba jest wystarczająco silne. -
Pogłaskał mnie po policzku.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się smutno. - Może w końcu się uda...
- Uda, zobaczysz. I ja też rzucę, spróbuję przynajmniej. Nie
kłamię teraz.
- Nie powinnam chyba zakazywać ci palić.
- Nie, w porządku. Chyba tak będzie dla mnie lepiej. Tylko na
początku będę robił to małymi krokami, bo nie wiem, czy mój
organizm nie dozna jakiegoś szoku po odstawieniu dwóch używek
niemal w tym samym czasie. Ale obiecuję, że tym razem spróbuję.
- Wierzę ci. Kocham cię i tylko to się liczy. Chcę, żebyś żył
i był tu ze mną.
- Jestem tutaj.
- Żebyś był dalej. Nie jeden dzień, nie tydzień, miesiąc. Chcę,
żebyś był dłużej niż chwilę. Tylko nie pomyśl, że do czegoś
cię zmuszam. Chodzi mi tylko o to, żebyśmy oboje żyli i byli
szczęśliwi. Choć zdaję sobie sprawę z tego, jak to płytko
brzmi.
- Nigdzie się nie wybieram, złotko. Jeszcze na mnie nie jest pora. -
Ponownie schował mnie w swoich ramionach, w których czułam się
naprawdę bezpieczna. - To co? Zamówimy jakąś pizzę, nie? -
zapytał po chwili ciszy, kompletnie mnie tym rozśmieszając.
***
Nie otwierając oczu, przesunęłam się na lewy bok łóżka, by
przytulić się do mojego chłopaka, lecz nic innego niż pościel
nie wyczułam. Otworzyłam ostatecznie oczy i westchnęłam, gdy nie
zobaczyłam obok nikogo. Był tu przecież w nocy, prawda? To mi się
nie mogło przyśnić, bo pamiętam, że zasypiałam przy nim.
Przejechałam dłonią po jasnym prześcieradle – było chłodne,
co znaczy, że już dawno go nie było, przynajmniej w tym łóżku.
Poczułam drobne ukłucie w sercu. Przekręciłam się na plecy i
spojrzałam w sufit. Albo wrócił bez słowa do domu, albo jeszcze
gdzieś u mnie jest. Jedno z dwóch, innego wyjścia nie ma, nie
rozpłynął się w powietrzu. Tylko mam nadzieję, że jednak został
i nie jest jednym z tych chłopaków, którzy wychodzą tak po prostu
po spędzonej wspólnie nocy. Tego bym szczerze nie chciała. Ale
przecież przez ten miesiąc było normalnie i jeszcze nie zdarzyło
się, by naprawdę wyszedł bez powiedzenia mi o tym, więc szansa,
że wciąż przebywa w moim mieszkaniu jest dość duża. Tylko,
dlaczego mam dziwne wrażenie, że jednak sobie poszedł? Czy w ogóle
byłby do tego zdolny po ostatniej nocy? Myślę, że chyba nie...
chyba.
Podniosłam się z poduszek, przeczesałam dłonią rozczochrane
włosy i zaraz zakaszlałam, czując mocne drapanie w gardle. Może w
końcu bym wyzdrowiała? Wstałam z łóżka i sięgnęłam po
bieliznę, którą zaraz naciągnęłam na siebie. Zmienię na nową,
gdy pójdę się myć, ale najpierw sprawdzę, czy rzeczywiście
zostałam sama. Schyliłam się po wczorajszą bluzkę i narzuciłam
ją na siebie. O dziwno, nie było mi zimno. Na razie, to pewnie
tylko kwestia czasu. Przetarłam dłonią jeszcze zaspaną twarz i
wyszłam z sypialni. Przeszłam przez korytarz, salon i weszłam do
kuchni, i nigdzie go nie było. Dopiero na lodówce zauważyłam
przyczepioną magnesem z widokiem plaży LA, niedużą karteczkę,
więc od razu podeszłam bliżej, by przeczytać to, co na niej jest.
'Pojechałem do apteki. Niedługo wrócę. Kocham – Louis'
Och, czyli jednak nie zostawił mnie tak bez słowa. Nie jest na
szczęście jednym z tych facetów, którzy uciekając z samego rana.
Byłabym szczęśliwa, gdyby w dalszym ciągu tak było. To
oznaczałoby, że naprawdę jestem dla niego ważna. Zostawił
karteczkę, żebym się nie martwiła lub nie ubzdurała nie wiadomo
czego.
Odwróciłam się od lodówki i wraz z tym, jak na zawołanie,
usłyszałam szczęk zamka drzwi wejściowych. Co znaczy, że nie
tylko wrócił Louis, ale też wygląda na to, że zabrał moje
klucze na ten czas, co pozwala mi myśleć, że w ten sposób, po raz
kolejny zadbał o moje bezpieczeństwo i zamknął moje mieszkanie,
żeby ponownie się do mnie nie włamano. Wspominałam już, jak
bardzo jest kochany względem mnie?
Wszedł do kuchni, a gdy mnie zobaczył, od razu się uśmiechnął.
- Myślałem, że zdążę wrócić, zanim się obudzisz –
powiedział, odkładając papierową torebkę na wyspę kuchenną, i
podszedł, by zaraz mnie pocałować. Lepiej nie będę mu
wspominać, że ja natomiast myślałam, że wrócił do domu. Może
nie zareagowałby źle, ale mogłoby zrobić mu się przykro.
- Po co byłeś w aptece? - zapytałam, gdy się ode mnie odsunął.
- Mówiłem ci, że pojadę po te plastry nikotynowe dla ciebie, bo
zazwyczaj przykleja się je rano – wyjaśnił.
- To która w takim razie jest godzina? - zapytałam trochę
zaskoczona.
- Koło ósmej, dziewiątej? Jakoś tak. Mogłaś jeszcze pospać
przecież.
- Właśnie, mogłam. Chyba wyczułam, że nie jesteś przy mnie.
Widzisz? To już uzależnienie. Wariuję, gdy nie ma cię obok. -
Roześmiałam się równo z nim.
- Chyba mam podobnie – przyznał, mrużąc jedno oko. - To co?
Przyklejasz ten plaster? Zaczynamy twoją terapię? - zapytał
zachęcająco.
- Wezmę najpierw prysznic, co? Idziesz ze mną?
- Już się myłem – odparł, a ja spojrzałam na jego ubranie.
- Skąd wziąłeś ciuchy na przebranie? - zapytałam podejrzliwie.
- Wstąpiłem na dosłownie chwilę do domu, ale jak widzisz, wróciłem
do cienie, nie mogłem tak cię zostawić.
- Nie jedziesz do biura dzisiaj?
- Wczoraj długo siedziałem, więc dziś nic się nie stanie jak nie
pojadę. Nie mam żadnych spotkań, więc jakby mogę mieć wolne.
- Nie ładnie tak robić sobie wagary. - Uśmiechnęłam się
zadziornie i dzióbnęłam go palcem wskazującym w klatkę
piersiową.
- Przypominam ci, że nie jesteśmy już w szkole, a firma jest moja.
- Oj, nie dasz mi się trochę z tobą podroczyć.
- Cały czas ci pozwalam, mądralo. - Zaśmiał się, a ja
przewróciłam oczami i zaraz usłyszałam, jak w mojej sypialni
dzwoni telefon.
- O, widzisz? To znak. - Wskazałam na wyjście z kuchni.
- Jaki znak?
- Że muszę już iść – odpowiedziałam, wychodząc z
pomieszczenia.
- Gdzie?
- Myć się – krótko wyjaśniłam i ruszyłam szybkim krokiem do
swojego pokoju, żeby zdążyć jeszcze zanim ktoś się rozłączy.
Wpadłam do sypialni i chwyciłam swojego smartfona, na którym
dostrzegłam wyświetlające się imię Jordyn.
- Słucham?
- Dzień dobry, pani Miller. Przepraszam, że przeszkadzam. Wiem, że
jest pani chora, pan Rivers mówił, ale czy nie ma cienia szansy,
żeby dzisiaj pani przyjechała? Oczywiście nie naciskam, to pani
wybór...
- Nie, spróbuję przyjechać, ale dopiero jakoś koło czternastej,
piętnastej, nie wcześniej. To coś ważnego? Muszę zaraz
przyjeżdżać czy mogę potem?
- Kilka rzeczy do sprawdzenia i wypełnienia, to wszystko. Ale jeśli
nie da pani rady, to...
- Nie, spokojnie, Jordyn. Czuję się lepiej. Przyjadę potem i
zabiorę ze sobą resztę dokumentów.
- Dobrze.
- Do widzenia, Jordyn. - Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na
łóżko. Od razu poczułam ramiona oplatające mnie w pasie i cicho
zamruczałam. - To wracamy do pracy.
- Musisz jechać do firmy, tak? - westchnął, muskając nosem moją
szyję.
- Jeszcze nie jadę. Potem.
- To pojadę z tobą, hmm?
- Jesteś pewny, że chcesz? Będę siedziała pewnie tylko w
papierach.
- No, to co? Zobowiązałem się opiekować tobą, kiedy jesteś
chora, więc przynajmniej ci potowarzyszę. Ewentualnie mogę w
czymś pomóc.
- Wiesz, że jesteś kochany? - Odchyliłam głowę do tyłu i na
niego spojrzałam.
- A wiesz, że nie podoba mi się to, że pracujesz, gdy jesteś
chora? - odpowiedział pytaniem na pytanie, na co od razu
westchnęłam. - Powinnaś odpoczywać, żeby szybciej wyzdrowieć.
Leki nie załatwią wszystkiego.
- Wiem. I wiem, że się o mnie martwisz, ale muszę. Mam obowiązki,
Tristan nie zrobi wszystkiego za mnie. Przecież sam dobrze wiesz,
jak to funkcjonuje przy własnej firmie. To jakbyśmy pracowali
całodobowo.
- Musimy zrobić sobie jakieś wakacje od tego wszystkiego. Tylko ty i
ja.
- Och, chciałabym. - Roześmiałam się, opierając plecy o jego
tors. - Z wielką chęcią.
- To, na dobry początek, co powiesz na naleśniki na śniadanie? -
zaproponował, a ja nieoczekiwane zaniosłam się kaszlem. Uduszę
się, słowo daję.
- A umiesz? - zapytałam, gdy już się uspokoiłam i odwróciłam
twarzą do niego.
- Wątpisz w moje, i tak nikłe, zdolności kucharskie?
- Ja w ciebie nigdy nie wątpię, kochanie. - Uśmiechnęłam się i
oplotłam ramionami jego szyję.
***
*Louis*
W firmie spędzamy już piątą godzinę, a ja niedawno skończyłem
drugą kawę, którą dostałem od Jordyn – sekretarki Cassandry.
Powoli zaczyna się ściemniać, bo już dość późno, a z domu nie
wyjechaliśmy stosunkowo wcześnie, ponieważ oboje raczej nie
spieszyliśmy się jakoś z tym. I może to był błąd, bo zawsze
lepiej jest przyjechać wcześniej, żeby nie siedzieć do późna. I
może to był też błąd, że zgodziłem się, żeby wypuścić Cass
z domu. Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że ma mnóstwo
obowiązków na głowie i musi pracować, ale nie wyzdrowiała
jeszcze do końca i chyba to nie był najlepszy pomysł. Pozwoliłem
jej na przyjazd tu, bo wiem, że dla niej to jest ważne i nawet,
gdybym jej się sprzeciwił, to i tak znalazłaby sposób, by tu
trafić. Ona już taka po prostu jest: odpowiedzialna, pracowita i
zawsze musi postawić na swoim. Czasem mam też wrażenie, że
niekiedy jest nawet gorsza ode mnie. Jej naprawdę zależy na firmie,
widzę to, inaczej nie byłoby jej tutaj, tylko leżałaby dalej w
łóżku. Chyba byłaby zdolna zrobić wszystko dla swojej firmy, już
sama kradzież pieniędzy dla niej, namieszanie w tych dokumentach i
umowach z bankiem, było ogromnym wyczynem.
Czytałem o tym, co osiągnęła wraz z Tristanem i wiem, że w pełni
zapracowała na to wszystko. Co nieco mówiła mi jakiś czas temu o
problemach finansowych jej rodziny i ona całkowicie zasłużyła, by
być teraz na tym stanowisku. Może ja rzeczywiście postawiony jestem
'wyżej', w końcu to Apple, ale nawet na tej pozycji jestem z niej
dumny, że ma siłę, by władać tym wszystkim. I bez względu na
to, co mogłoby się ewentualnie wydarzyć, zamierzam wspierać ją
na każdym kroku. Wierzę, że ta dziewczyna może osiągnąć
jeszcze nie jedno i jestem pewny, że właśnie tak będzie.
A co ja mogę robić tutaj przez tyle czasu? Raczej nie przyjechałem
tylko po to, żeby siedzieć nad nią, patrzeć jej przez ramię i
jeszcze obserwować, jak oddycha. Tak, główny powód, dlaczego
przesiaduję już kolejną godzinę w jej biurze, to rzeczywiście
ten, by mieć ją na oku. Martwię się o nią, bo wciąż jest chora
i jestem tu żeby w każdej chwili móc zabrać ją do domu. Poza
tym, chyba mam prawo spędzać z nią czas, nawet w ten sposób, gdy
i ona pracuje, i ja też coś robię. Oczywiście, nie siedziałbym
tutaj tak cały czas i się nudził, bo oczywiste jest to, że teraz
za bardzo z nią nie pogadam, bo wypełnia swoje obowiązki i nawet
pewnie nie słuchałaby mnie, więc wstąpiliśmy na chwilę do mnie
do domu i zabrałem ze sobą laptopa. W tym czasie, w którym ona
pracuje, ja też mogę coś robić przykładowo: odpisywać na
e-maile, czytać jakieś nowe umowy czy inne gówno tego typu. Nie
żebym się jakoś specjalnie do tego zmuszał. Jestem świadom tego,
że i tak muszę to zrobić i tak, i to mnie nie ominie. A pozycja,
którą zajmuję w firmie, mówi sama za siebie. Może i mogę sobie
nie chodzić do firmy, kiedy nie chcę, ale podobnie jak Cassandra,
ja też mam zobowiązania i muszę się ich trzymać inaczej to, co
posiadam może szybko runąć. Nawet najpotężniejsza firma może
się stoczyć. I tak, wiem, że jestem niezwykle skromny, mówiąc z
taką pewnością, a nawet myśląc, że moja firma jest
najpotężniejsza na świecie. Cóż poradzić? Taki jestem. Może za
często się przechwalam i powinienem czasem przestać, ale to samo
ciśnie mi się na język. Co wcale nie oznacza, że moja samoocena
jest wygórowana, bo jest raczej przeciwnie. Moje mniemanie o sobie
jest stosunkowo niskie, nie tak jak co niektórym mogłoby się
wydawać. Ale o moim życiu, ciasno powiązanym z przeszłością,
może kiedy indziej? Nie mam ochoty o tym myśleć, a na rozmowę z
osobą, która powinna o tym wszystkim wiedzieć, jest zdecydowanie
za wcześnie. Kiedyś dam jej poznać siebie głębiej, kiedyś dowie
się o mnie wszystkiego i może kiedyś w pełni mnie zrozumie,
kiedyś.
Przesunąłem kubek po kawie dalej na stoliku, by przez przypadek
zaraz go nie zrzucić. Tak, wiem o tym, że jestem bardzo rozsądny,
pijąc tak późno kawę. Tylko że plus jest taki, że jestem jedną
z tych osób, które potrafią potem zasnąć. Na mnie ten napój
działa tylko rano, a potem to już nie bardzo, nawet, gdybym pił go
nie wiadomo ile.
Zerknąłem znad ekranu na Cass, która trzymała w ręku jakiś plan
domu i go oglądała, a w drugiej dłoni miała kolorowe zdjęcie,
niewidoczne dla mnie z tej odległości, zapewne było to powiązane
z kolejnym projektem wnętrz. Ale ta chwila spojrzenia na nią
wystarczyła, żebym zobaczył, że oczy jej błyszczą i nie wygląda
najlepiej, a raczej na bardziej zmęczoną. To jasne, że po tylu
godzinach ma prawo być zmęczona, ale to raczej teraz powiązane
jest z jej przeziębieniem. Nawet jakoś specjalnie nie stroiła się
do firmy, by wyglądać jak typowa bizneswoman. Chociaż dla mnie,
wygląda dobrze we wszystkim, co ma na sobie, dzisiaj tak samo.
Ciemne, wąskie jeansy, szerszy sweter o grubym splocie w kolorze
kawy z mlekiem, a może bardziej brązu - nie znam się na tych
barwach - i ten jej lekko niechlujny kok... nawet to czyni ją
piękną. Nie zdaje sobie też sprawy, że bez makijażu również
jest śliczna i dzisiaj dobrze to widać, bo bardzo mało go ma. Ale
jak to mówią? Pięknemu we wszystkim pięknie, a ona nie jest
wyjątkiem.
Wstałem z kanapy, która była umieszczona w biurze szatynki i
powoli podszedłem do kobiety. Na jej biurku porozrzucane były
wszelkie zdjęcia pomieszczeń, jakieś próbki materiałów, farb i
cholera wie, co jeszcze, ale to wszystko nawet ciekawie wyglądało.
Położyłem dłoń na jej plecach, doglądając rzeczy na biurku.
Spojrzała na mnie, podnosząc głowę i wtedy usłyszałem cichy
pomruk niezadowolenia. Oparłem się tyłem o biurko, a ją
pocałowałem w czoło. Od razu poczułem, że było bardziej gorące
niż jeszcze przed godziną. Odsunąłem się i dostrzegłem rumieńce
na jej twarzy, a potem dotknąłem jej czoła, policzków i nawet
ramienia, które było na tą chwilę odkryte, bo zsunął jej się
sweter. Była cała rozpalona.
- Znów masz gorączkę – odezwałem się.
- Więc już wiem, czemu mi tak zimno – wymamrotała.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że ci zimno? Powinniśmy wracać do
domu.
- Nie – jęknęła. - Muszę pracować, muszę to skończyć.
- Ale nie kosztem zdrowia. Zabierz to ze sobą i zrobisz to później.
Poza tym, zrobiłaś chyba to, co ważniejsze.
- Nie mogę teraz jechać.
- Możesz i musisz. Jest już późno, powinnaś odpocząć i w pełni
się wykurować. Jedziemy do ciebie do domu.
- Jeszcze tylko...
- Nie ma dyskusji – przerwałem jej. - No, już.
Z jękiem opadła na oparcie fotela, zamykając oczy.
- Mam cię zanieść do tego samochodu?
- Skoro już tak bardzo chcesz mnie stąd zabrać, to mógłbyś.
- Cass, wracamy. Nie dasz rady już nic więcej zrobić. Masz
gorączkę, to ponad twoje siły.
- Dobrze, niech już ci będzie – mruknęła. - Posprzątasz to za
mnie, proszę? - Otworzyła oczy i zrobiła błagalną minę.
- Za bardzo mnie wykorzystujesz, kocie – westchnąłem. - Ale nie
mam wyboru, prawda?
- To ty chciałeś tu ze mną przyjechać i siedzieć cały czas –
przypomniała mi, skutecznie mnie tym uciszając. W sumie, to w tym
ma rację.
Zacząłem zbierać te wszystkie zdjęcia, dokumenty i plany, i
wkładać je do teczki, którą zabiera z powrotem ze sobą, żeby
mogła to potem znaleźć. W między czasie zauważyłem, że Cass
zaczęła chyba powoli zasypiać na fotelu, nawet nie przejmując się
tym, co zrobię z jej rzeczami. Wygląda na to, że bardzo mi ufała,
inaczej sama by to robiła lub przynajmniej mnie obserwowała.
Kolejna rzecz, która utwierdza nasz związek.
Wyszedłem z programów i otworzonych plików na komputerze,
wcześniej je zapisując, a potem zamknąłem laptop i schowałem go
do pokrowca. Gdy już pozbierałem wszystkie jej rzeczy, założyłem
na siebie czarną kurtkę, swojego laptopa również zapakowałem i
wziąłem oba sprzęty do ręki.
- Co bierzesz do domu? - zapytałem, a ona otworzyła oczy.
- To – odpowiedziała, biorąc kupkę teczek do rąk, w tym tą, do
której chowałem te wszystkie rzeczy.
Pomogłem jej wstać, a ona sięgnęła po płaszcz, który założyła
na siebie, i torebkę, którą zawiesiła na ramię. Chciała wziąć
teczki ponownie do rąk, ale ją powstrzymałem.
- Ja to wezmę, daj – poleciłem, wyciągając rękę.
- Masz nasze laptopy już, nie masz trzech rąk – mruknęła.
- Poradzę sobie – uparłem się przy swoim i zabrałem od niej
dokumenty.
Nie mając za wiele do gadania, bezsilnie westchnęła i się
poddała. Zabrała z biurka klucz od gabinetu i powoli skierowała
się do wyjścia. Widziałem, że jest mocno zmęczona po jej
postawie i od razu, jak odwiozę ją do domu, położę ją do łóżka.
I oczywiście, dam jej kolejną dawkę leków, żeby mieć pewność,
że szybko się z tego wyleczy.
Wyszliśmy poza jej gabinet. Przystanąłem na chwilę obok biurka
Jordyn, kiedy Cass zamykała drzwi kluczem, który za chwilę oddała
swojej sekretarce.
- Zostawiłam wypełnione dokumenty u mnie na biurku, a umowę z
Schneiderem przeczytam później w domu. Przekaż Tristanowi, jakby
pytał, dobrze? - poprosiła Jordyn, przecierając dłonią zmęczoną
twarz.
- Oczywiście, pani Miller.
- Resztę biorę do domu, żeby wypełnić i jutro jakoś je
dostarczę.
- Przywiozę je – odezwałem się, a one obie na mnie popatrzyły.
Cass z podziękowaniem się uśmiechnęła do mnie, co
odwdzięczyłem.
- Kiedy pani teraz wróci do firmy? Nie chciałaby, oczywiście, pani
popędzać, ale panuje małe zamieszanie i pan Rivers chyba nie ze
wszystkim sobie radzi – wyjaśniła niespokojnie.
- Dzisiaj piątek? - zapytała ją Cass, a ona przytaknęła. - W
takim razie, jutro na pewno mnie nie będzie, ale od poniedziałku
powinnam już być. Jakby coś się działo, to dzwoń do mnie, a
przyjadę. Nie wahaj się, dobrze?
- Dobrze, pani Miller. - Kiwnęła głową.
- Pójdę już.
- Życzę powrotu do zdrowia – powiedziała, kiedy już zaczęliśmy
odchodzić, więc Cassandra odwróciła się na chwilę do niej i
uśmiechnęła.
- Dziękuję, Jordyn – odpowiedziała odrobinę ciszej i zaraz
spojrzała na mnie. - Daj mi jedno i mnie przytul, hmm? - złapała
za pokrowiec jednego z laptopów, więc byłem zmuszony, by go jej
oddać. - Będę tak samotnie szła, w dodatku chora? - wymamrotała,
przysuwając się bliżej mnie.
Objąłem ją ramieniem, które miałem wolne i pocałowałem jej
czoło. Zaczęliśmy iść w kierunku windy, a ja cieszyłem się, że
tych teczek nie jest za dużo, żeby wysunęły mi się spod pachy. W
połowie korytarza, oczywiście, zostaliśmy zatrzymani, bo wiadomo,
że życie tutaj bez szefowej nie może normalnie się toczyć. Nie
to, żebym na coś narzekał. Mówię tylko, co widzę.
- Pani Miller, dobrze, że pani jest. - Podbiegł do nas jakiś
zdyszany mężczyzna. - Cała linia z ubraniami znowu stanęła. Ta
maszyna kolejny raz się popsuła – zaczął narzekać.
Cassandra tylko spojrzała na mnie ze zmęczeniem wymalowanym w
oczach i już wiedziałem, że chce, bym się tym zajął, bo sama
nie ma sił. To, że pierwszy raz pozwala mi o czymkolwiek decydować
w swojej firmie, to naprawdę duże posunięcie. Jeśli mi na to
pozwala, to znaczy, że rzeczywiście mi ufa. Sam ,osobiście, nie
wiem, czy postąpiłbym tak samo na jej miejscu. Ale to chyba tylko
zbliża nas do siebie. Wspólne decyzje, wsparcie, pomoc... O to
chodzi w związku, tak? Tylko że ja nie powinienem decydować w
kwestiach firmy, ale ona widocznie tego chce. Może uważa, że
jestem po prostu bardziej doświadczony czy znam się lepiej na
biznesie.
- W takim razie wezwij kogoś do naprawy. To tak trudno? - zapytałem
mężczyznę, a on otworzył szerzej oczy i spojrzał na Cassandrę.
- Ale pani Miller...
- Pani Miller jest chora, więc nie zawracaj jej głowy jeszcze tym –
przerwałem mu.
- Ale to...
- Dobrze, zakupię nowe maszyny w najbliższym czasie – odezwała
się Cass chrypiąc i natychmiast złapała się za gardło. - Niech
pan już idzie i wezwie majstra do naprawy – dodała, a on
przytaknął i odszedł. - Zwariuję z nim – wymamrotała i
zaczęła mnie ciągnąć do windy. - Zwolnię go chyba kiedyś.
- Kogo zwolnisz? - usłyszeliśmy głos za nami, gdy byliśmy już
obok windy. Oboje się odwróciliśmy i zobaczyłem Tristana. -
Cześć, wam – przywitał się, przytulając Cass, a mnie podając
rękę. - Myślałem, że będziesz leżeć jeszcze w domu, chora
przecież jesteś. Nie wyglądasz dobrze. Dlaczego przyjechałaś?
- Jordyn dzwoniła, żebym powypełniała papiery na dziś. Połaziłam
też po pracownikach.
- Mogłem przecież przywieźć ci te dokumenty. - Zmarszczył brwi.
- Mówiła też, że jest zamieszanie w firmie i nie bardzo sobie
radzisz.
- Nie ma zamieszania. Jordyn, jak zwykle wszystko wyolbrzymia. Po
prostu, jak ciebie nie ma pracownicy trochę sobie odpuszczają, ale
radzę sobie jakoś i zaganiam ich do pracy.
- Ufam, że nie poniesiesz tej firmy na dno. - Zaśmiała się cicho.
- Ty się tutaj niczym nie przejmuj, tylko jedź do domu i odpoczywaj.
- Właśnie, zabieram ją do domu – odezwałem się, patrząc na
szatynkę. - Ją trzeba siłą stąd wyciągać. Siedziałaby tu
dalej, gdyby mogła.
- Tak, nie ma tu bardziej upartej osoby od niej – zgodził się ze
mną. - Zabieraj ją stąd i niech nie przyjeżdża, póki nie
wyzdrowieje.
- Chłopaki, dacie spokój z tym? Nie umieram, jestem prawie zdrowa.
- A ta gorączka teraz? - zapytałem, a ona przewróciła oczami.
- Ale i tak czuję się o wiele lepiej niż przez ostatnie dni. Jak
tak bardzo chcesz, żebym leżała, to może byśmy już jechali?
Chcę jutro przeżyć dzień bez gorączki, tak? Nie zamierzam
chorować jeszcze w weekend. I ty, Tristan, nie zagaduj go, bo nigdy
nie wrócę do tego domu. - Pociągnęła mnie za ramię.
- Jeszcze przed chwilą nie chciałaś się nawet stąd ruszać. -
Popatrzyłem na nią, zdziwiony jej nagłą zmianą decyzji.
- Odmieniło mi się, kiedy wstałam od biurka. Dlatego chodź, bo się
zaraz porzygam i to będzie twoja wina.
- Jedźcie już lepiej, bo będzie ci narzekać tak przez kolejną
godzinę – westchnął Tristan, klepiąc mnie po plecach. - Na
razie.
- Jeszcze słowo, Tris, a naprawdę ci wynagrodzę to w poniedziałek
– warknęła do niego.
- Tak, też cię bardzo lubię, dlatego podrzucę ci w sobotę kolejne
dokumenty.
***
- Czuję się okropnie – wymamrotała Cassandra, kładąc się
powoli na łóżko w tym ubraniu, w którym była w firmie. Zamknęła
oczy i lekko się skuliła.
Odstawiłem swoją torbę z rzeczami obok jej szafy i zdjąłem z
siebie kurtkę. Dopiero przyjechaliśmy do jej wieżowca, bo
musieliśmy wstąpić jeszcze do mnie, żebym wziął sobie jakieś
ciuchy na przebranie. Pomyślałem jednak przyszłościowo i zabrałem
też trochę dodatkowych ubrań w razie czego, żeby zostawić je u
Cass. Przydadzą mi się, kiedy będę spać u niej kolejnym razie,
tak jak dzisiaj. O ile ja mogę pożyczać jej jakieś ubrania od
siebie, o tyle ona mi już nie bardzo, bo nie widzę siebie w
damskich ubraniach. Zacznijmy od tego, że przede wszystkim byłyby
na mnie za małe, a ona w moich, odrobinę za dużych, wygląda wręcz
uroczo. Tę noc również spędzę u mojej dziewczyny, bo zwyczajnie
nie chcę zostawiać jej samej, gdy źle się czuje i w dodatku jest
cała rozpalona. Poza tym, jest piątek, żadne z nas teoretycznie
jutro nie pracuje, więc nie ma zbyt wielkiego problemu w tym.
Dzisiaj z trzy razy byłem u siebie w domu, a nawet tam dziś nie
śpię i ostatniej nocy też nie spałem. Najpierw byłem z samego
rana, żeby przebrać się, po drodze, jak jechałem do apteki.
Drugim razem wstąpiłem na dosłownie chwilę po laptop, a przed pół
godziną byłem trzeci raz z Cass, aby zabrać te ubrania. To
zadziwiające, jak czasowo wyrobiłem się z tym wszystkim. A biorąc
pod uwagę, że mieszkam 'kawałek' dalej od Cass i też od jej
firmy, a Londyn nie należy do najmniejszych miast... niezły jestem.
Pewnie, gdybym jeździł wolniej, tak szybko nie pojawiłabym się w
tych wszystkich miejscach, bo trzeba przyznać, że trochę czasu to
zabiera. Dlatego dobrze było mi wpadać do domu w drodze, gdy
jechałem gdzieś indziej. Jeśli, oczywiście, ktokolwiek rozumie
cokolwiek z tego, o co mi chodzi, to byłoby mi miło, bo ja sam nie
ogarniam tego, w jaki sposób tłumaczę to wszystko w tej chwili.
Chyba dziś coś mi się stało. Jeżeli ktoś nie zrozumiał w pełni
tego, o co przed momentem mi chodziło, to wcale nie byłbym tym ani
zdziwiony, ani urażony.
Usiadłem na łóżku obok Cass i wyciągnąłem rękę w jej
kierunku, żeby odgarnąć z jej czoła kilka kosmyków włosów,
które na nie spadły. Mimo, że nie czuła się dobrze, w tej
pozycji wyglądała dość uroczo, jak małe dziecko.
- Wciąż ci niedobrze? - zapytałem łagodnie, a ona cicho
przytaknęła. - Czytałem ulotkę tych plastrów nikotynowych i
możliwe, że to skutek uboczny. Coś jeszcze się dzieje? Kręci ci
się może w głowie?
- Tak, dlatego mi niedobrze – wymamrotała w poduszkę. - Tak ma być
cały czas? Przecież ja się zamęczę.
- Myślę, że powinno ci przejść. To dopiero pierwszy plaster, więc
wiadomo, że musisz się do tego przyzwyczaić.
- Długo mam je nosić?
- Przynajmniej miesiąc. Taka kuracja trwa zwykle z dziesięć
tygodni, żeby całkowicie rzucić palenie. Damy radę, zobaczysz –
pocieszyłem ją.
- Ja dam radę, ty przecież jeszcze nie rzucasz – przypomniała mi.
- Powiedziałem, że najpierw nie ćpam, tak? Papierosy rzucę małymi
krokami.
- Ale z nas gang. - Zaśmiała się. - Zamiast walczyć i być
groźnym, my rzucamy używki. Wydaje mi się, że to nie tak chyba
powinno działać.
- Jeśli nie chcesz żyć, możemy wrócić do starego systemu –
mruknąłem lekko poirytowany i przez to zaprzestała śmiania się.
- Muszę zmyć makijaż – jęknęła, siadając na łóżku. Zdjęła
w włosów gumkę, pozbywając się swojego koka, a w tym samym
czasie usłyszałem pomruk niezadowolenia. - Jeszcze poplątałam
całe włosy i teraz muszę je rozczesać. - Zsunęła się z łóżka,
ale gdy wstawała, zachwiała się i w ostatniej chwili ją
złapałem, by nie uderzyła głową o szafkę.
- Wszystko w porządku? - zapytałem, usadzając ją z powrotem.
- Nie. Kręci mi się przecież w głowie. - Zakryła dłonią pół
twarzy.
- Siedź tutaj.
- Muszę się przebrać i jeszcze...
- Pomogę ci, nie wstawaj. Jaką piżamę zakładasz?
- Tą bordową, jest na dolnej półce, po lewej stronie szafy –
wyjaśniła, a ja przytaknąłem, że zrozumiałem i podszedłem do
mebla, i szybko znalazłem to, o czym mówiła.
Wróciłem do niej z ubraniami, usiadłem obok i zdjąłem jej sweter.
Od razu zobaczyłem, jak na jej skórze pojawia się gęsia skórka,
a nią wstrząsa lekki dreszcz.
- Zimno ci? - zapytałem, spoglądając na jej twarz, a ona pokiwała
głową. Nie chcąc, aby w dalszym czasie marzła bez ubrań, szybko
ją przebrałem, a gdy chciałem przykryć kołdrą, zatrzymała
mnie. - Co jest? - Zmarszczyłem czoło.
- Miałam jeszcze...
- A, tak, zapomniałem – przerwałem jej, przypominając sobie o
tym, że chciała zmyć makijaż i rozczesać włosy. - A więc?
Gdzie masz ten płyn czy coś do zmywania tego całego make-upu?
- Jesteś pewien, że chcesz to zrobić za mnie? - Zmrużyła oczy.
- Dlaczego nie? To nie jest przecież takie trudne. Więc?
- W łazience, obok umywalki stoi płyn do demakijaży w białej
buteleczce, jest podpisany – wytłumaczyła, wzdychając i oparła
się o ramę łóżka.
- Okej.
Zebrałem jej ubrania, które wcześniej miała na sobie i poszedłem
do łazienki. Ciuchy wrzuciłem do kosza na pranie, a potem
podszedłem do szafki obok umywalki. W stojącym na niej wiklinowym
pudełku odnalazłem potrzebny płyn, szczotkę do włosów i białe
waciki, i z tym wróciłem do Cassandry.
- Widzę, że we wszystko się zaopatrzyłeś. Zamierasz bawić się w
kosmetyczkę i fryzjera? - zakpiła ze mnie z lekkim uśmiechem.
- Ty siedź cicho, podobno źle się czułaś. Jak już ci lepiej to
zaraz będziesz sama to robić. Radzę ci się ze mnie nie nabijać,
tylko docenić, że masz takiego chłopaka, który się o ciebie
martwi i ci pomaga.
- Przecież cię doceniam – powiedziała ciszej, zamykając oczy. -
Próbuję tylko rozładować atmosferę, żeby nie było, że jak
jestem chora, to musi być od razu ponuro. Trochę śmiechu by nam
się przydało.
- To prawda, przydałoby się – zgodziłem się z nią, mocząc jeden
wacik płynem, a potem zbliżyłem go do twarzy szatynki i zacząłem
zmywać nim jej makijaż, na co od razu mruknęła. - Ale powinnaś
wiedzieć, że rozumiem, że jesteś chora i nie masz tyle sil, co
zawsze.
- Matko, za co życie mnie tak doceniło, że mam tak świetnego
chłopaka jak ty? Czym sobie na to zasłużyłam? - zapytała,
spoglądając na mnie, dzięki czemu na mojej twarzy zagościł
uśmiech.
- To nie ja jestem świetny tylko ty – odpowiedziałem szczerze i po
tym żadne z nas nie odzywało się przez chwilę, aż dopóki nie
zmyłem jej całego makijażu. - I widzisz? Jakoś sobie poradziłem
z tym.
- Wiesz o tym, jak bardzo delikatny jesteś?
- Staram się. - Mrugnąłem do niej. - Dobra, dasz radę jeszcze
chwilę posiedzieć, żebym rozczesał ci te włosy? Czy gorzej ci
jest niedobrze?
- Wytrzymam – westchnęła. - Mam się odwrócić?
- Jakbyś mogła. Będzie mi wygodniej, jak będziesz tyłem.
- Jasne – przytaknęła i zaraz siedziała między moimi nogami,
odwrócona plecami do mnie, a ja powoli rozczesywałem jej włosy,
żeby za bardzo nimi nie szarpać i nie sprawiać jej w ten sposób
bólu.
Gdy już kończyłem także i to zajęcie, telefon gdzieś obok
zapiszczał, dając znak o wiadomości. Dowiedziałem się, że to
smartfon Cass dopiero, gdy po niego sięgnęła i przez przypadek
pociągnąłem ją za włosy.
- Aua! - zapiszczała, wyginając się do tyłu i łapiąc się od
razu za głowę.
- Przepraszam, to przez przypadek...
- Wiem, to przeze mnie, bo się ruszyłam. Nie przejmuj się.
- Kto do ciebie napisał? - zapytałem ciekawy, gdy robiła coś w
telefonie.
- Kelly. Słuchaj: 'We wtorek mam spotkanie z organizatorką ślubu.
Dałabyś radę też przyjść? Bardzo byś mi się przydała.
Tristana nie będzie. Chodzi o suknię.' - przeczytała wiadomość.
- Widzisz? Do wtorku muszę być zdrowa, nie mogę jej zawieść.
- W takim razie, zaraz bierzesz leki i kładziemy się spać. -
Odłożyłem szczotkę na bok, gdy skończyłem ją czesać. - Kiedy
mają ślub?
- W lutym. Miał być późną wiosną, albo latem, ale nie było już
terminów.
- Jesteś jej druhną? - Przytuliłem ją od tyłu i pocałowałem w
czubek głowy.
- Tak, dlatego mam też trochę obowiązków. Ale pójdziesz ze mną
jako osoba towarzysząca, prawda? - zapytała, odchylając głowę
do tyłu, by na mnie spojrzeć.
- Jeśli tylko przed tym mnie nie zostawisz.
- Jeśli to ty mnie nie zostawisz – poprawiła mnie cicho.
- Nigdy. - Pochyliłem się i ucałowałem jej usta, kiedy znalazły
się bliżej mnie.
***
*Cassandra*
Nad głową zaczęło mi coś stukać, a stało się to tak głośno
i nagle, że natychmiast usiadłam zdezorientowana. Jeszcze nie w
pełni rozbudzona spojrzałam w okno i zorientowałam się, że już
rano. Na chwilę nastała cisza, lecz gdy już myślałam, że to
jednorazowy stukot, gdzieś zaczęła wiercić wiertarka.
- Zabiję się – jęknęłam i opadłam na poduszki. - Dlaczego
akurat w sobotę? - wyjęczałam w ramię Louisa, zakrywając ręką
jedno ucho.
Od razu spostrzegłam, że mój chłopak również się obudził, bo
zaczął cicho mruczeć mi nad uchem. Jednak po 'dźwięku' mruczenia
wiedziałam, że jeszcze po części przysypia i podobnie jak mi, nie
marzy mu się jeszcze wstawanie z łóżka. Dlaczego akurat dzisiaj?
Dobra, może i siedziałam pół tygodnia w domu i mogłam spać,
kiedy chcę, ale to w końcu sobota. Dla mnie to jak dzień święty.
Poza tym, przez część nocy znów nie spałam. I nie, to nie było
spowodowane gorączką, bo w tym stanie to spałabym już jak
dziecko, a tak to zdołałam się obudzić i normalnie kontaktowałam,
więc zapewne polepszyło mi się. A obudziłam się, bo Louis znów
krzyczał przez sen, znów wołał tą Natalie. Po raz kolejny nie
mogłam go dobudzić, bo jakby wpadł, dosłownie, w swego rodzaju
szał. Oczywiście, nie dowiedziałam się, co dokładnie mu się
śniło, bo poszedł spać dalej. Sama po tym zdecydowałam, że nie
będę poruszać lepiej tej sprawy i nie będę się nawet odzywać
na ten temat, mówić mu, że to znowu się zdarzyło. Bo co to da?
Przecież i tak o niczym mi nie powie, więc nie ma sensu. Muszę
sama zaczekać na prawdę. Tylko że trochę ta cierpliwość zaczyna
mi umykać. Ale wytrzymam, nie mogę być nachalna i wciąż go o to
wypytywać, bo wiem, że pewnie dobrze to by się nie skończyło i
możliwe, że nawet nic bym nie zyskała. Na razie nic nie tracę,.
Gdy coś przede mną ukrywa. Ale temat Natalie najlepiej zamknąć.
To nie jest przyjemne, gdy nawet nie wiesz, o co chodzi.
- Ktoś ma remont? - zapytał Louis z poranną chrypką.
- Najwyraźniej któryś z sąsiadów – mruknęłam.
- Dlaczego wydaje mi się, że to stuka dosłownie nad moją głową?
- Właśnie, tylko ci się wydaje. Przecież nade mną nikt nie
mieszka, bo to część mojego penthouse'a. To ktoś z mieszkania
obok wierci – wyjaśniłam poirytowana hałasem. - Ja chcę spać!
- jęknęłam zrozpaczona i od razu poczułam, jak Louis przekręca
się na bok i delikatnie opiera brodę na czubku mojej głowy, ale w
żadnym wypadku nie sprawiał mi tym jakiegokolwiek bólu.
Traktowałam ten gest bardziej jako znak, że przy mnie jest –
czułam się bezpiecznie.
- Może przestaną zaraz – wymamrotał Louis.
- Szczerze w to wątpię. Będą wiercić aż rozboli mnie głowa i
cały dzień będę miała popsuty. Nie mogę przecież zabronić
ludziom remontu, bo cisza nocna pewnie dawno już minęła. -
Jednocześnie z tym, gdy to powiedziałam, coś huknęło głośniej
niż przedtem i aż się wzdrygałam. - Mam ochotę się stąd
wynieść.
- Przenieśmy się do mnie, co? - wymruczał, zaczynając składać
pocałunki na mojej szyi w niezwykle powolnym tempie. - Oboje się
wyśpimy, potem wspólne śniadanko, możesz zostać na dłużej.
- Mhm... bardzo kusząca propozycja, panie Tomlinson. Trudno przejść
obok tego obojętnie.
- A więc, jaka decyzja, panno Miller? Czas mija i ta transakcja zaraz
wygaśnie.
- Nie przemyślałeś tego, że Harry się buduje obok ciebie i też
jest tam zapewne głośno, jak codziennie – przypomniałam mu.
- Akurat, jak na złość, gdy jestem u ciebie, ich tam nie ma. Mają
kilka dni wolnego, poza tym jest sobota, więc wtedy nigdy nie
pracują. I dziś jest tam tak cichutko jak teraz marzysz. -
Nieprzerwanie całował moją skórę, co było bardzo przyjemne.
- Przekonałeś mnie.
- To zaraz się stąd zmywamy i tam jedziemy – zdecydował. -
Naprawdę mi też chce się spać.
- Yhm... Louis, musisz się ogolić, kłujesz – mruknęłam, lekko
przekręcając głowę, gdy włoski jego brody za bardzo wbijały mi
się w skórę.
- Jak już zrobiło się dość romantycznie, to musiałaś coś
przygadać – westchnął.
- Bo kłujesz mnie – powtórzyłam pewniej.
- A co ja mam powiedzieć, gdy twoje włosy cały czas wpadają mi
albo do oczu, albo do ust? Jakoś ci tak nie narzekam.
- Och, zamknij się, Tomlinson – wymamrotałam, przejeżdżając
dłonią po jego torsie.
***
Po wyjściu spod prysznica, owinęłam się ręcznikiem i zaraz
zorientowałam się, że nie wzięłam ze sobą żadnych ubrań na
przebranie, nawet bielizny, i w połowie naga muszę jakoś wrócić
do sypialni Louisa. Łatwiej byłoby, gdybym myła się jednak w jego
łazience, a nie w tej w pokoju gościnnym, bo teraz muszę tak
przejść prawie na drugi koniec domu, ale cóż... Mówi się
trudno, nie mam w sumie wielkich oporów, by przejść kawałek w
ręczniku ledwo zakrywającym dupę i cycki, nie bardzo mam się
czego wstydzić. Poza tym, to jest dom Louisa, więc żadna inna
osoba w tym budynku nie ma prawa nawet tknąć mnie palcem i wiem, że
nawet nikt nie odważyłby się tego zrobić, bo Louis od razu zdolny
byłby nawet do morderstwa. Nie mówiłabym tego, gdybym go nie znała
i nie wiedziała, że jest kryminalistą jak ja. Tylko problem w tym
momencie był taki, że gdy spojrzałam w lustro, ten ręcznik
naprawdę za dużo nie zakrywał, a większego nie mogłam tu
znaleźć. I zdaję sobie też sprawę z tego, że mogę tym kusić.
Tylko że nie działoby się to, gdybym nie zapomniała o ubraniach
albo prysznic w łazience Louisa działałby. Oczywiście, gdy miałam
się myć, okazało się, że nagle się zepsuł, a ja nie chciałam
brać kąpieli, więc przeniosłam się do pustego pokoju z łazienką.
Ironia losu, że tak to wszystko się potoczyło, prawda?
Zabrałam z półki brudne ubrania, które miałam na sobie przed
wzięciem prysznica i wyszłam z zaparowanej łazienki, a potem także
z sypialni dla gości i gdy znalazłam się na korytarzu, od razu
poczułam, że jest znacznie chłodniej. Czyżbym myła się aż tak
gorącą wodą, że nie czułam tego? Chyba teraz mogłabym się tego
po sobie spodziewać.
Przeszłam przez pół korytarza i nagle obok otworzyły się drzwi,
przez które wyszedł Harry i kiedy mnie zauważył – szerzej
otworzył oczy. Wspominałam już, jakie mam szczęście? Mówiłam,
ironia losu. Widoczne było, jak próbował nie zwracać uwagi na mój
'ubiór', bo chyba nie wiedział, gdzie ma patrzeć i co powiedzieć.
Cały czas otwierał i zamykał usta, ale nie odezwał się słowem.
Był zmieszany i chyba próbował też za bardzo się we mnie nie
wpatrywać. Przewróciłam oczami i postanowiłam jakkolwiek mu pomóc
wyjść z tego zdezorientowania.
- No, już, ogarnij się, Styles. Nic nadzwyczajnego, nie jestem
modelką z okładek Playboya, więc możesz w końcu się odezwać.
Nie miałam na celu tak paradować, tylko przejść do innego
pokoju.
- Ty to potrafisz skutecznie człowieka i zgasić, i jednocześnie
zmieszać – mruknął, mrużąc przy tym oczy.
- Taki dar, co zrobisz. - Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Słuchaj, szukałem cię wcześniej, mam sprawę do ciebie –
zaczął, opierając się bokiem o ścianę i krzyżując ramiona na
torsie.
- Byle nie matrymonialną, jestem zajęta.
- Pytam poważnie – westchnął, na co odetchnęłam głęboko. -
Ale mogę przyjść do ciebie potem, bo teraz jesteś chyba...
trochę... no wiesz – dodał, spoglądając wypominająco na
ręcznik na moim ciele.
- No, mów. Tylko streszczaj się, bo chciałabym się ubrać. -
Uśmiechnęłam się teraz ironicznie i bardziej przytrzymałam
ręcznik, by zaraz mi nie spadł. Na szczęście, trzymał się dość
mocno.
- Za jakieś 2-3 miesiące mój dom będzie już raczej postawiony i
zostanie mi do zrobienia środek. Czy twoja firma nie zajęłaby się
urządzeniem mi wnętrz? Wiesz, wszystko od podstaw, włącznie z
kolorem ścian, panelami, meblami... wszystko, rozumiesz, nie?
- Tak, jasne. Nie ma problemu. Jeśli chcesz, to możemy już nawet
coś kombinować, tylko musisz podrzucić mi plan budowy z
rozmieszczeniem każdego pomieszczenia i w ogóle.
- O, to może nawet i lepiej. Od razu twoja ekipa weszłaby po tych,
co teraz robią.
- No, nie ma problemu – powtórzyłam.
- Dużo zapłacę? - Zmrużył jedno oko, a ja wybuchłam śmiechem.
- Nie wiem, czy to odpowiedni moment, by gadać o pieniądzach. Ale
chcesz, żebyśmy zrobili wszystko od podstaw, więc się domyśl.
Nie wypłacisz się do końca życia – zażartowałam.
Przestałam się śmiać, gdy poczułam, że ktoś kładzie mi dłonie
na tyłku i zaraz poczułam, jak tył ręcznika jest lekko obciągany.
Szybko odwróciłam się i zauważyłam Louisa, który tylko się
uśmiechnął i objął mnie w pasie, na co od razu pokręciłam
głową. Jest niemożliwy.
- Nie masz własnej dziewczyny, Styles? Cindy czeka na dole, jakbyś
nie wiedział – odezwał się szatyn, na co Harry przewrócił
oczami.
- Nic jej nie zrobiłem, nawet nie dotknąłem, więc nie zaczynaj,
dobra?
- O, w to nie wątpię, bo już tych rąk nie miałbyś przy sobie.
- Kochany, jak zawsze – mruknął. - To niedługo podrzucę ci
wszystko do firmy, Cass – zwrócił się do mnie, a gdy
przytaknęłam, odszedł od nas.
Louis pozwolił mi się ruszyć dopiero, gdy miał pewność, że
Harry'ego nie ma już w pobliżu.
- Naprawdę już nie mogę chodzić i ruszać się, kiedy chcę? -
zakpiłam z niego.
- To Styles. Specjalnie jeszcze by się odwrócił, żeby zobaczyć,
jak ruszasz tyłkiem. Nawet, jeśli jest z kimś w związku.
- Jesteś zazdrosny – stwierdził, uśmiechając się, gdy
docieraliśmy do jego sypialni.
- Tak, jestem zazdrosny, bo prawie widać ci tyłek. Z przodu wcale
nie jest lepiej, ten ręcznik jest zdecydowanie za krótki. To
bardzo podniecający widok, ale tylko ja mogę go podziwiać.
- Znalazł się – prychnęłam.
- Mogłaś się ubrać, to nic takiego bym nie mówił.
- Mogłabym, gdybym wzięła ubrania na zmianę. - Popatrzyłam na
niego jak na idiotę.
- Przyniósłbym ci.
- Ale to co miałam zrobić? Zadzwonić do ciebie ze słuchawki
prysznicowej? Wydrzeć się na cały dom, żebyś przyszedł? -
zapytałam, a on wtedy się zamknął. - Już nie przesadzaj. Nie
łaziłabym tak specjalnie, na Harry'ego tylko przypadkiem wpadłam
i akurat chciał mnie o coś zapytać, i tyle.
- Akurat – teraz on prychnął.
- Tak, akurat, tak. Uspokój się już, nie zdradziłam cię i nie
zamierzam – powiedziałam na koniec, biorąc niedużą torbę z
moimi rzeczami do łazienki. Położyłam ją na półce obok
umywalki i zaczęłam wyjmować swoje ubrania. Ale że nie zdążyłam
zamknąć jeszcze drzwi lub chociaż trochę ich przymknąć, żeby
się ubrać, Louis wszedł do środka.
- Cass?
- Co? - zapytałam dość cicho, skupiona na szukaniu w torbie
bielizny.
- Kiedy powiesz mi, o co chodzi z tym tatuażem? - zapytał, wskazując
na moją rękę, gdzie były wymalowane cztery ptaki.
Westchnęłam i oparłam się biodrem o szafkę, żeby na niego
spojrzeć.
- Kiedy powiesz mi, o co chodzi z Natalie?
- Nie zaczynaj...
- To ty nie zaczynaj – przerwałam mu. - Jak przyjdzie odpowiedni
moment, to ci powiem – dodałam.
Chciał coś mi odpowiedzieć, ale jego telefon zaczął dzwonić.
Wyjął go z kieszeni, a gdy spojrzał na ekran – wycofał się do
wyjścia z łazienki. Odebrał i przymknął na sobą drzwi, ale nie
zamknął ich do końca. Usłyszałam tylko, jak mówi: 'Hej,
siostra'.
Wróciłam do tego, po co tu przyszłam i zaczęłam się ubierać.
Dzisiaj przywiozłam też większość ubrań Louisa, bo trochę ich
się u mnie nagromadziło, więc mu je oddałam, żeby miał co
nałożyć. Nie wiedziałam, że aż tyle rzeczy od niego pożyczałam,
ale tak to właśnie jest, gdy nie bierze się nic swojego. Dobrze,
że dziś zrobiłam wyjątek i mam nawet kosmetyczkę i szczotkę.
Wielki wyczyn, nie powiem.
Zapięłam spodnie i narzuciłam na siebie bluzkę, i na bosaka
wróciłam do sypialni chłopaka, który stojąc przy oknie, wciąż
rozmawiał przez telefon. Odłożyłam swoją torbę obok komody i
usiadłam na łóżku, czekając aż szatyn skończy rozmowę.
- Pewnie jakoś niedługo, nie mam pojęcia. O tak, przywieź
koniecznie. - Usłyszałam, jak się śmieje, więc na niego
zerknęłam. - Dobra, to czekam. Na razie, młoda – powiedział na
koniec i odsunął telefon od ucha. Rozłączył się, potem
spojrzał na mnie. - Lottie jest w Londynie, wpadnie za jakieś pół
godziny. - Podszedł do łóżka i położył się w poprzek, więc
zrobiłam to samo, by być twarzą bliżej niego i położyłam się
na brzuchu. - Kupiła jakieś świetne wino, zrobimy degustację. -
Zaczął bawić się moimi włosami.
- Własny chłopak chce mnie upić, tego jeszcze nie przerabialiśmy.
- Roześmiałam się. - Louis? - Podniosłam głowę.
- Hmm? - Spojrzał mi w oczy. Wyglądał w tym momencie jak rozmarzone
dziecko.
- Co w ogóle rodziny chłopaków i twoja na to, ze mieszkacie tu
wszyscy razem? To nie jest podejrzane? W sensie... chyba raczej nie
powiedzieliście im prawdy, więc jaka jest oficjalna wersja?
- Wiesz... to dość skomplikowane, ale na szczęście nie wiedzą o
gangu. Ale na samym początku, gdy się tutaj przeprowadziliśmy,
powiedzieliśmy swoim rodzinom, że chłopaki zamieszkają u mnie,
bo mam ogromny dom, ale tylko na czas, aż nie znajdą czegoś dla
siebie. Jak widzisz, nie spieszy się im z wyprowadzką. Na
szczęście, nie wiedzą, ile w rzeczywistości osób tu mieszka,
więc nie jest to za bardzo podejrzane. Gdy ktoś przyjeżdża z
ich rodzin albo z mojej, są przekonani, że po prostu odwiedzają
nas przyjaciele. Poza tym, nie zawsze wtedy wszyscy są w domu albo
po prostu nie wychodzą za bardzo wtedy ze swoich pokoi. Ale raczej
to chłopaki odwiedzają ich. Oni są rzadko tutaj, bo większość
musiałaby przylecieć ze Stanów. W święta zawsze każdy stąd
wyjeżdża i zostaję sam z rodziną. Ale mam nadzieję, że
niedługo kolejne osoby się stąd wyprowadzą i nie będzie tu tylu
ludzi, nawet, jeśli to ogromny dom i nie siedzimy sobie wzajemnie
na głowie.
- I oni naprawdę w to wierzą? - Zmrużyłam oczy.
- No, na razie tak. No, oprócz Lottie, ale ona jest wyjątkiem. Można
powiedzieć też, że jest częścią gangu, ale w mniejszym
stopniu.
- Nieźle przemyślane. Będę wiedziała, co powiedzieć swojej
rodzinie, w razie, gdyby postanowili tu przyjechać.
- Chcesz przywieźć tu swoją rodzinę? - zapytał trochę
zaskoczony, siadając.
- No właśnie... Louis? - Również podniosłam się do pozycji
siedzącej. - Nie chcę niczego przyspieszać, narzekać ani nic,
tylko... Czy my nie pospieszyliśmy się trochę za bardzo z tym
wszystkim?
- A... o co ci mianowicie chodzi? Bo chyba nie rozumiem.
- Jesteśmy razem dopiero ponad miesiąc, a często śpimy u siebie i
w ogóle. Jakbyśmy razem czasem mieszkali, ale w dwóch domach.
- Ale przeszkadza ci to? - Zmarszczył czoło.
- Ani trochę. - Natychmiast zaprzeczyłam.
- Więc w czym problem?
- Może powinniśmy zwolnić, żeby to było... bardziej magiczne?
- Jeśli naprawdę tego chcesz... możemy spróbować troch to
ograniczyć, ale... przecież znamy się o wiele dłużej, tak?
Poza tym, mieliśmy nawzajem kontrolować siebie w kwestii
uzależnień. Może jednak potrzebujemy tak często być razem?
- Nie masz potrzeby, żeby na chwilę odetchnąć albo...
- Nie jesteśmy ze sobą non stop i przez większość dni śpimy
oddzielnie w swoich mieszkaniach. Mamy pracę, obowiązki, spędzamy
ze sobą wolne chwile, w rzeczywistości to niedużo. Nie
potrzebuję tego ograniczać. Ty tego chcesz?
- Nie, zapytałam, bo myślałam, że może to ty o tym myślisz i...
- Jesteśmy razem i to się liczy, nieważne ile. - Skrył mnie w
swoich ramionach i ucałował w czoło. - Nie liczy się czas, a
uczucie. Nie zamieniłbym cię na nikogo innego, księżniczko.
- Obiad, chłopaki!! - usłyszałam za chwilę głos Cindy dochodzący
z dołu i odsunęłam się od szatyna.
- Ewidentnie powinnam w końcu jej pomóc albo ty zacząć jej płacić.
Gotuje, sprząta wami robi wszystko za darmo. To trochę nie fair,
bo nie mieszka tu i ma też własne życie.
- Tak, ma Harry'ego, on też tu mieszka z nami.
- Wiesz, o co mi chodzi – westchnęłam.
- Ale Cindy nie chce pieniędzy za to. Myślisz, że nie proponowałem
jej tego? Robiłem to wiele razy. I czasem nawet widzę, że ona się
nad nami lituje, bo myśli, że sami sobie nie poradzimy bez kobiety
w domu, a to nieprawda.
- To użyj w końcu swojego daru przekonywania nie tylko na mnie, ale
też na innych i spraw, żeby przyjęła te pieniądze albo po
prostu wepchaj jej je – zaproponowałam.
- Próbujesz ogołocić mnie z forsy? - Zaśmiał się, schodząc z
łóżka.
- Och, nie udawaj, że jesteś taki biedny, miliarderze – zakpiłam
z niego i również wstałam, żebyśmy zeszli na obiad.
- Dla ciebie to mógłbym nawet kupić gwiazdę na niebie.
- Zastanowię się nad tym. - Uśmiechnęłam się.
***
____________________________________
Mam bardzo, bardzo dobre wyjaśnienie tego, dlaczego rozdział pojawia się dopiero teraz. Mianowicie, było to dla mnie ogromne wyzwanie. Po pierwsze: klawiatura nie współpracuje ze mną tak, jakbym tego chciała. Po drugie: pisanie z pękniętą kością w palcu do najłatwiejszych nie należy.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi tą zwłokę, a właściwie wszystkie. Jak widać, szkoła jeszcze dobrze się nie zaczęła i zdążyłam tu coś wstawić, jak obiecałam.
Miłego tygodnia!
/Perriele rebel
Super rozdział, czekam na next!!
OdpowiedzUsuńZdrówka!