02 września 2019

ROZDZIAŁ 31. 'CAŁY TEN ŚWIAT MNIE PRZERASTA'


*Cassandra*

Jak przeziębienie zaczęło mi się w poniedziałek, tak jeszcze nie skończyło, a mamy już czwartek. Nawet za bardzo mi się nie polepszyło, no może trochę jest lepiej, ale wciąż nie dałam rady pojechać do firmy. Za to wcale nie jestem za wiele w tyle z pracą, bo Tristan na moją prośbę podrzucił mi tonę zaległych dokumentów. Nie tylko jestem prawie na bieżąco, ale też udało mi się obejrzeć kolejne odcinki 'Dynastii', co wciągu trzech dni jest ogromnym wyczynem. Na ogól nie mam nawet czasu, żeby zobaczyć choć jeden, więc naprawdę to jest mały sukces.
Jak ja to robię, że jestem w stanie wypełniać obowiązki firmowe mając gorączkę? To tylko moja silna wola względem własnej firmy. No i spadająca na mnie presja tego, że z firmą rzeczywiście zaczyna dziać się coś złego i sytuacja finansowa ponownie się pogorszyła, i na obecną chwilę nie możemy nic zrobić, jedynie przyjmować zlecenia na wszelkie projekty ubrań, budynków i dekorowanie wnętrz, i wykonywać to najlepiej jak się da. Mam bardzo profesjonalnych pracowników, ale chyba nie jest to wystarczające, by utrzymać firmę na szczycie. Może i jest dość rozchwytywana w Londynie, ale to nie znaczy, że nie może zbankrutować. I chyba, niestety i nieustępliwie, zaczynamy powoli posuwać się do tego. I albo wezmę kredyt na firmę, albo... ponownie będzie trzeba pójść na włam do banku. Tylko, jestem pewna, że po ostatnim razie wymienili wszelkie zabezpieczenia i nie dostaniemy się tak prędko do środka. Znowu będę musiała zdobyć kody zabezpieczeń albo włamiemy się do innego banku, tak samo kradnąc hasła dostępu lub po prostu włamiemy się tak bez niczego, robiąc zwykły nalot jak mafia, ryzykując aresztowaniem. Będę musiała pogadać o tej opcji niedługo z Louisem, chociaż wydaje mi się, że to już nie jest najlepszy pomysł. Raz się udało, ale drugi raz już taki może nie być i firma wcale nie skorzysta, a jeszcze policja wejdzie mi na głowę.
W ogóle muszę porozmawiać z nim o mojej firmie, bo sytuacja robi się nie za ciekawa. Może mi jakoś poradzi, pomoże. Nie chcę od niego milionów, ale coraz częściej zaczynam dostrzegać, że sama sobie z tym nie poradzę, a Tristan też już czasem nie wyrabia z własnymi obowiązkami, więc nie mogę tak zrzucać tego wszystkiego mu na głowę, bo on i tak, jak na razie, nie wiem, jaka jest sytuacja w zakładzie. Nawet nie jestem pewna, kiedy mu powiedzieć i czy w ogóle to zrobić. Na obecną chwilę wiem wyłącznie ja i chłopaki z księgowość, i za jakiś czas musi się też dowiedzieć Louis. Jesteśmy razem trochę ponad miesiąc i nie mogę okłamywać go w takich sprawach, w tym, że mam problemy, bo wiem, że potem może być na mnie zły, że ukrywałam coś takiego.
I jak na zawołanie, usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Otwarte! - krzyknęłam przez bolące gardło, składając podpis na ostatnim dokumencie. Odłożyłam długopis na ławę, rzuciłam jeszcze raz okiem na kartki i włożyłam je go grubej teczki. Gdy podniosłam głowę, zobaczyłam idącego w moją stronę Louisa, który uśmiechnął się, kiedy zauważył, że na niego patrzę.
- Cześć, kochanie.
- Hej. - Również uśmiechnęłam się, bardziej opatulając się kocem i wtulając w niego policzek, gdy obserwowałam, jak szatyn zmierza ku mnie.
- Przepraszam, że dopiero teraz przyjechałem. Miałem być wcześniej, ale wyskoczyło mi na koniec dnia spotkanie biznesowe. - Zaczął tłumaczyć.
- A czy ja coś mówię?To normalne, że masz obowiązki i własne życie. Nic by mi się nie stało, gdybyś jeden dzień do mnie nie przyjechał, nie umarłabym – powiedziałam pół-żartem, myśląc o tym, że ostatnio widujemy się niemal dzień w dzień, a odkąd jestem chora, to tak się o mnie martwi, że też częściej dzwoni. Chociaż mi to nie przeszkadza. - Zdecydowanie chyba za bardzo się ode mnie uzależniłeś. - Uśmiechnęłam się odrobinę złośliwie, ale nie miałam na celu w ogóle być złośliwa. Po prostu tak wyszło i tyle.
- Nie mogłem nie przyjechać i nie zobaczyć, co się dzieje z moją księżniczką. Nie wyglądasz jeszcze za dobrze. - Usiadł na kanapie obok mnie i odłożył klucze od samochodu na ławę obok mojego laptopa.
- Ach, naprawdę miło to słyszeć od własnego chłopaka. - odpowiedziałam z sarkazmem, a on przewrócił oczami i pochylił się nade mną, składając na moich ustach pocałunek, w ogóle nie przejmując się tym, że może się zarazić. Natychmiast poczułam smak nikotyny i trochę zakręciło mi się w żołądku, gdy odczułam silne pragnienie spowodowane głodem nikotynowym.
Położyłam dłoń na jego policzku i delikatnie go od siebie odepchnęłam, a kiedy się od siebie odsunęliśmy, spojrzałam mu w oczy, czując się w pewnym stopniu oszukana.
- Paliłeś – powiedziałam poważnie, przestając się uśmiechać.
Westchnął głęboko i odwrócił głowę. Oparł łokcie na nogach i spuścił wzrok niżej, na mnie w ogóle nie patrząc.
- Tak, paliłem i co? - niespodziewanie na mnie naskoczył, spoglądając w moją stronę z furią wymalowaną w oczach, że zdołało mnie to nawet w minimalnym stopniu przerazić. - Teraz będziesz mnie kontrolować? Sprawdzać nie tylko, czy ćpałem, ale też, czy zapaliłem sobie fajkę? Co do cholery? Nie jesteś moją matką, a ja jestem dorosły, przypominam ci, jakbyś na chwilę zapomniała.
- Obiecałeś, że mnie wesprzesz i też nie będziesz palić. Minęło ledwo trzy dni, odkąd mi to powiedziałeś, a już czuję u ciebie papierosy.
- Powiedziałem to tylko dlatego, żebyś uwierzyła mi i sama przestała palić. To był jedyny sposób, żeby zmusić cię do rzucenia.
- Czyli ty tak naprawdę mnie okłamałeś? - zapytałam ciszej, czując się trochę tym zraniona. - Wcale nie miałeś przestać palić, prawda?
- To jest jakieś przesłuchanie?
- Odpowiedz mi.
- Cholera, już ci odpowiedziałem. To, że ty nie możesz palić, nie znaczy, że ja też jestem do tego zmuszony, rozumiesz? Tu chodzi o twoje pieprzone zdrowie i to, że to ty nie możesz, a czepiasz się mnie tylko o to, że cię okłamałem w tej sprawie.
- Czyli, że kłamstwo to nic takiego? W takim mamy żyć związku?
- A twoje palenie to nic takiego? To, że z dnia na dzień zabijasz siebie to nic takiego? Udusisz się łącząc to z astmą, nie rozumiesz? To ja powinienem być zły o twoje palenie, ale jestem jeszcze cierpliwy. Ale jak ja zapaliłem po złożonej tobie obietnicy to już jestem najgorszy, tak? To jest taka sama kwestia jak z tobą. I wiesz co? Tak, paliłem pod twoim wieżowcem zanim tu przyszedłem i nie mam zamiaru przestać, bo tu chodzi o ciebie, a nie o mnie. Ja w rzeczywistości przyrzekłem sobie, że nie będę ćpać i się do tego stosuję, a ty... ty chyba nawet nie zadajesz sobie trudu, by przestać palić. Nie było dnia, żebyś nie zapaliła papierosa, wiem to. Nie okłamuj mnie, bo potrafię wyczuć, jak kłamiesz. - Wstał z kanapy i zebrał swoje rzeczy z ławy, które schował do kieszeni i nawet na mnie nie zerkając, zaczął kierować się na korytarz.
- G-gdzie ty idziesz? Myślałam, że jeszcze ze mną posiedzisz – powiedziałam niespokojnie, prędko wstając z kanapy. - Louis – zawołałam go, przyspieszając kroku. - Louis!
- Miałem zostać na noc, ale już raczej nie zostanę – usłyszałam pomruk.
- Poczekaj, proszę. - Podbiegłam do niego, zanim zdążył wyjść. Złapałam go za ramię, tak, że odwrócił się w moją stronę mimowolnie, a ja nie musiałam używać do tego nawet siły. - Przepraszam, nie powinnam tego powiedzieć. Przepraszam, że tak zareagowałam. Masz rację, nie cię obwiniać o to, bo rzeczywiście to ja prędzej powinnam przestać palić. Wiem, że jestem głupia, zdaję sobie z tego dobrze sprawę i... naprawdę przepraszam. Zostań tylko ze mną, proszę – mówiłam niemal błagalnym tonem, odrobinę piszcząc, bo mój głos nie wrócił jeszcze do normy. Z każdym moim słowem widziałam, jak wyraz jego twarzy łagodnieje i staje się mniej agresywny niż jeszcze przed chwilą.
Nastał moment ciszy, podczas której spojrzał mi w oczy i odetchnął. Nie widziałam już furii w jego spojrzeniu, ale prawdziwe uczucie. Wyciągnął ramiona w moim kierunku i przygarnął mnie mocno do siebie, a potem poczułam, jak całuje mnie w czubek głowy.
- Nie jesteś głupia, nie waż się tak nigdy o sobie mówić ani myśleć.
- Zostaniesz? - zapytałam cicho w jego klatkę piersiową.
- Zostanę – zgodził się. - Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak bardzo boję się o twoje zdrowie – dodał znacznie ciszej, na co uniosłam głowę i na niego spojrzałam.
- Naprawdę?
- Myślałaś, że nie? Boję się, że możesz się udusić. Może gdyby nie ta astma, aż tak bardzo by mnie to nie niepokoiło. Boję się, że zachorujesz na serce jak twoja mama albo będziesz miała raka. Boję się, że przez te papierosy odejdziesz, a ja nie chcę stracić kolejnej osoby. Nie chcę, by odeszła tak świetna dziewczyna jak ty, już nie raz ci to mówiłem – cicho tłumaczył, a ja zobaczyłam łzy stojące w jego oczach. Poczułam, że w tej chwili mówi to szczerze, prosto z serca.
- Ja też chciałabym, żebyś przestał palić, ale bardziej zależy mi na tym, żebyś nie ćpał.
- Nie tknąłem narkotyków odkąd dowiedziałaś się, że je biorę. Teraz ty wypełnij swoją część obietnicy. Przykro mi będzie, jeśli nawet nie spróbujesz.
- Spróbuję – powiedziałam szybko. - Tylko mi pomóż. Sama już sobie nie radzę i nie potrafię rzucić. Zwykłe tabletki dla palaczy w ogóle mi nie pomagają, a moje uzależnienie jest tak silne, że papierosy mogę kupić w każdej chwili, jeśli głód zżera mnie od środka. Nie mam tak silnej woli jak ty, więc w ogóle mi to nie wychodzi. Tylko nie krzycz już na mnie za te papierosy, bo ja naprawdę sama nie potrafię.
- Nigdy nie powiedziałem, że ci nie pomogę, to ty nie chcesz mnie prosić o to. Zawsze pomagam i teraz nie będzie inaczej. Pojadę jutro rano po plastry dla palaczy dla ciebie i tego spróbujemy, dobrze? To powinno pomóc, chyba jest wystarczająco silne. - Pogłaskał mnie po policzku.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się smutno. - Może w końcu się uda...
- Uda, zobaczysz. I ja też rzucę, spróbuję przynajmniej. Nie kłamię teraz.
- Nie powinnam chyba zakazywać ci palić.
- Nie, w porządku. Chyba tak będzie dla mnie lepiej. Tylko na początku będę robił to małymi krokami, bo nie wiem, czy mój organizm nie dozna jakiegoś szoku po odstawieniu dwóch używek niemal w tym samym czasie. Ale obiecuję, że tym razem spróbuję.
- Wierzę ci. Kocham cię i tylko to się liczy. Chcę, żebyś żył i był tu ze mną.
- Jestem tutaj.
- Żebyś był dalej. Nie jeden dzień, nie tydzień, miesiąc. Chcę, żebyś był dłużej niż chwilę. Tylko nie pomyśl, że do czegoś cię zmuszam. Chodzi mi tylko o to, żebyśmy oboje żyli i byli szczęśliwi. Choć zdaję sobie sprawę z tego, jak to płytko brzmi.
 - Nigdzie się nie wybieram, złotko. Jeszcze na mnie nie jest pora. - Ponownie schował mnie w swoich ramionach, w których czułam się naprawdę bezpieczna. - To co? Zamówimy jakąś pizzę, nie? - zapytał po chwili ciszy, kompletnie mnie tym rozśmieszając.

***

Nie otwierając oczu, przesunęłam się na lewy bok łóżka, by przytulić się do mojego chłopaka, lecz nic innego niż pościel nie wyczułam. Otworzyłam ostatecznie oczy i westchnęłam, gdy nie zobaczyłam obok nikogo. Był tu przecież w nocy, prawda? To mi się nie mogło przyśnić, bo pamiętam, że zasypiałam przy nim.
Przejechałam dłonią po jasnym prześcieradle – było chłodne, co znaczy, że już dawno go nie było, przynajmniej w tym łóżku. Poczułam drobne ukłucie w sercu. Przekręciłam się na plecy i spojrzałam w sufit. Albo wrócił bez słowa do domu, albo jeszcze gdzieś u mnie jest. Jedno z dwóch, innego wyjścia nie ma, nie rozpłynął się w powietrzu. Tylko mam nadzieję, że jednak został i nie jest jednym z tych chłopaków, którzy wychodzą tak po prostu po spędzonej wspólnie nocy. Tego bym szczerze nie chciała. Ale przecież przez ten miesiąc było normalnie i jeszcze nie zdarzyło się, by naprawdę wyszedł bez powiedzenia mi o tym, więc szansa, że wciąż przebywa w moim mieszkaniu jest dość duża. Tylko, dlaczego mam dziwne wrażenie, że jednak sobie poszedł? Czy w ogóle byłby do tego zdolny po ostatniej nocy? Myślę, że chyba nie... chyba.
Podniosłam się z poduszek, przeczesałam dłonią rozczochrane włosy i zaraz zakaszlałam, czując mocne drapanie w gardle. Może w końcu bym wyzdrowiała? Wstałam z łóżka i sięgnęłam po bieliznę, którą zaraz naciągnęłam na siebie. Zmienię na nową, gdy pójdę się myć, ale najpierw sprawdzę, czy rzeczywiście zostałam sama. Schyliłam się po wczorajszą bluzkę i narzuciłam ją na siebie. O dziwno, nie było mi zimno. Na razie, to pewnie tylko kwestia czasu. Przetarłam dłonią jeszcze zaspaną twarz i wyszłam z sypialni. Przeszłam przez korytarz, salon i weszłam do kuchni, i nigdzie go nie było. Dopiero na lodówce zauważyłam przyczepioną magnesem z widokiem plaży LA, niedużą karteczkę, więc od razu podeszłam bliżej, by przeczytać to, co na niej jest.
'Pojechałem do apteki. Niedługo wrócę. Kocham – Louis'
Och, czyli jednak nie zostawił mnie tak bez słowa. Nie jest na szczęście jednym z tych facetów, którzy uciekając z samego rana. Byłabym szczęśliwa, gdyby w dalszym ciągu tak było. To oznaczałoby, że naprawdę jestem dla niego ważna. Zostawił karteczkę, żebym się nie martwiła lub nie ubzdurała nie wiadomo czego.
Odwróciłam się od lodówki i wraz z tym, jak na zawołanie, usłyszałam szczęk zamka drzwi wejściowych. Co znaczy, że nie tylko wrócił Louis, ale też wygląda na to, że zabrał moje klucze na ten czas, co pozwala mi myśleć, że w ten sposób, po raz kolejny zadbał o moje bezpieczeństwo i zamknął moje mieszkanie, żeby ponownie się do mnie nie włamano. Wspominałam już, jak bardzo jest kochany względem mnie?
Wszedł do kuchni, a gdy mnie zobaczył, od razu się uśmiechnął.
- Myślałem, że zdążę wrócić, zanim się obudzisz – powiedział, odkładając papierową torebkę na wyspę kuchenną, i podszedł, by zaraz mnie pocałować. Lepiej nie będę mu wspominać, że ja natomiast myślałam, że wrócił do domu. Może nie zareagowałby źle, ale mogłoby zrobić mu się przykro.
- Po co byłeś w aptece? - zapytałam, gdy się ode mnie odsunął.
- Mówiłem ci, że pojadę po te plastry nikotynowe dla ciebie, bo zazwyczaj przykleja się je rano – wyjaśnił.
- To która w takim razie jest godzina? - zapytałam trochę zaskoczona.
- Koło ósmej, dziewiątej? Jakoś tak. Mogłaś jeszcze pospać przecież.
- Właśnie, mogłam. Chyba wyczułam, że nie jesteś przy mnie. Widzisz? To już uzależnienie. Wariuję, gdy nie ma cię obok. - Roześmiałam się równo z nim.
- Chyba mam podobnie – przyznał, mrużąc jedno oko. - To co? Przyklejasz ten plaster? Zaczynamy twoją terapię? - zapytał zachęcająco.
- Wezmę najpierw prysznic, co? Idziesz ze mną?
- Już się myłem – odparł, a ja spojrzałam na jego ubranie.
- Skąd wziąłeś ciuchy na przebranie? - zapytałam podejrzliwie.
- Wstąpiłem na dosłownie chwilę do domu, ale jak widzisz, wróciłem do cienie, nie mogłem tak cię zostawić.
- Nie jedziesz do biura dzisiaj?
- Wczoraj długo siedziałem, więc dziś nic się nie stanie jak nie pojadę. Nie mam żadnych spotkań, więc jakby mogę mieć wolne.
- Nie ładnie tak robić sobie wagary. - Uśmiechnęłam się zadziornie i dzióbnęłam go palcem wskazującym w klatkę piersiową.
- Przypominam ci, że nie jesteśmy już w szkole, a firma jest moja.
- Oj, nie dasz mi się trochę z tobą podroczyć.
- Cały czas ci pozwalam, mądralo. - Zaśmiał się, a ja przewróciłam oczami i zaraz usłyszałam, jak w mojej sypialni dzwoni telefon.
- O, widzisz? To znak. - Wskazałam na wyjście z kuchni.
- Jaki znak?
- Że muszę już iść – odpowiedziałam, wychodząc z pomieszczenia.
- Gdzie?
- Myć się – krótko wyjaśniłam i ruszyłam szybkim krokiem do swojego pokoju, żeby zdążyć jeszcze zanim ktoś się rozłączy.
Wpadłam do sypialni i chwyciłam swojego smartfona, na którym dostrzegłam wyświetlające się imię Jordyn.
- Słucham?
- Dzień dobry, pani Miller. Przepraszam, że przeszkadzam. Wiem, że jest pani chora, pan Rivers mówił, ale czy nie ma cienia szansy, żeby dzisiaj pani przyjechała? Oczywiście nie naciskam, to pani wybór...
- Nie, spróbuję przyjechać, ale dopiero jakoś koło czternastej, piętnastej, nie wcześniej. To coś ważnego? Muszę zaraz przyjeżdżać czy mogę potem?
- Kilka rzeczy do sprawdzenia i wypełnienia, to wszystko. Ale jeśli nie da pani rady, to...
- Nie, spokojnie, Jordyn. Czuję się lepiej. Przyjadę potem i zabiorę ze sobą resztę dokumentów.
- Dobrze.
- Do widzenia, Jordyn. - Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na łóżko. Od razu poczułam ramiona oplatające mnie w pasie i cicho zamruczałam. - To wracamy do pracy.
- Musisz jechać do firmy, tak? - westchnął, muskając nosem moją szyję.
- Jeszcze nie jadę. Potem.
- To pojadę z tobą, hmm?
- Jesteś pewny, że chcesz? Będę siedziała pewnie tylko w papierach.
- No, to co? Zobowiązałem się opiekować tobą, kiedy jesteś chora, więc przynajmniej ci potowarzyszę. Ewentualnie mogę w czymś pomóc.
- Wiesz, że jesteś kochany? - Odchyliłam głowę do tyłu i na niego spojrzałam.
- A wiesz, że nie podoba mi się to, że pracujesz, gdy jesteś chora? - odpowiedział pytaniem na pytanie, na co od razu westchnęłam. - Powinnaś odpoczywać, żeby szybciej wyzdrowieć. Leki nie załatwią wszystkiego.
- Wiem. I wiem, że się o mnie martwisz, ale muszę. Mam obowiązki, Tristan nie zrobi wszystkiego za mnie. Przecież sam dobrze wiesz, jak to funkcjonuje przy własnej firmie. To jakbyśmy pracowali całodobowo.
- Musimy zrobić sobie jakieś wakacje od tego wszystkiego. Tylko ty i ja.
- Och, chciałabym. - Roześmiałam się, opierając plecy o jego tors. - Z wielką chęcią.
- To, na dobry początek, co powiesz na naleśniki na śniadanie? - zaproponował, a ja nieoczekiwane zaniosłam się kaszlem. Uduszę się, słowo daję.
- A umiesz? - zapytałam, gdy już się uspokoiłam i odwróciłam twarzą do niego.
- Wątpisz w moje, i tak nikłe, zdolności kucharskie?
- Ja w ciebie nigdy nie wątpię, kochanie. - Uśmiechnęłam się i oplotłam ramionami jego szyję.

***

*Louis*

W firmie spędzamy już piątą godzinę, a ja niedawno skończyłem drugą kawę, którą dostałem od Jordyn – sekretarki Cassandry. Powoli zaczyna się ściemniać, bo już dość późno, a z domu nie wyjechaliśmy stosunkowo wcześnie, ponieważ oboje raczej nie spieszyliśmy się jakoś z tym. I może to był błąd, bo zawsze lepiej jest przyjechać wcześniej, żeby nie siedzieć do późna. I może to był też błąd, że zgodziłem się, żeby wypuścić Cass z domu. Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że ma mnóstwo obowiązków na głowie i musi pracować, ale nie wyzdrowiała jeszcze do końca i chyba to nie był najlepszy pomysł. Pozwoliłem jej na przyjazd tu, bo wiem, że dla niej to jest ważne i nawet, gdybym jej się sprzeciwił, to i tak znalazłaby sposób, by tu trafić. Ona już taka po prostu jest: odpowiedzialna, pracowita i zawsze musi postawić na swoim. Czasem mam też wrażenie, że niekiedy jest nawet gorsza ode mnie. Jej naprawdę zależy na firmie, widzę to, inaczej nie byłoby jej tutaj, tylko leżałaby dalej w łóżku. Chyba byłaby zdolna zrobić wszystko dla swojej firmy, już sama kradzież pieniędzy dla niej, namieszanie w tych dokumentach i umowach z bankiem, było ogromnym wyczynem.
Czytałem o tym, co osiągnęła wraz z Tristanem i wiem, że w pełni zapracowała na to wszystko. Co nieco mówiła mi jakiś czas temu o problemach finansowych jej rodziny i ona całkowicie zasłużyła, by być teraz na tym stanowisku. Może ja rzeczywiście postawiony jestem 'wyżej', w końcu to Apple, ale nawet na tej pozycji jestem z niej dumny, że ma siłę, by władać tym wszystkim. I bez względu na to, co mogłoby się ewentualnie wydarzyć, zamierzam wspierać ją na każdym kroku. Wierzę, że ta dziewczyna może osiągnąć jeszcze nie jedno i jestem pewny, że właśnie tak będzie.
A co ja mogę robić tutaj przez tyle czasu? Raczej nie przyjechałem tylko po to, żeby siedzieć nad nią, patrzeć jej przez ramię i jeszcze obserwować, jak oddycha. Tak, główny powód, dlaczego przesiaduję już kolejną godzinę w jej biurze, to rzeczywiście ten, by mieć ją na oku. Martwię się o nią, bo wciąż jest chora i jestem tu żeby w każdej chwili móc zabrać ją do domu. Poza tym, chyba mam prawo spędzać z nią czas, nawet w ten sposób, gdy i ona pracuje, i ja też coś robię. Oczywiście, nie siedziałbym tutaj tak cały czas i się nudził, bo oczywiste jest to, że teraz za bardzo z nią nie pogadam, bo wypełnia swoje obowiązki i nawet pewnie nie słuchałaby mnie, więc wstąpiliśmy na chwilę do mnie do domu i zabrałem ze sobą laptopa. W tym czasie, w którym ona pracuje, ja też mogę coś robić przykładowo: odpisywać na e-maile, czytać jakieś nowe umowy czy inne gówno tego typu. Nie żebym się jakoś specjalnie do tego zmuszał. Jestem świadom tego, że i tak muszę to zrobić i tak, i to mnie nie ominie. A pozycja, którą zajmuję w firmie, mówi sama za siebie. Może i mogę sobie nie chodzić do firmy, kiedy nie chcę, ale podobnie jak Cassandra, ja też mam zobowiązania i muszę się ich trzymać inaczej to, co posiadam może szybko runąć. Nawet najpotężniejsza firma może się stoczyć. I tak, wiem, że jestem niezwykle skromny, mówiąc z taką pewnością, a nawet myśląc, że moja firma jest najpotężniejsza na świecie. Cóż poradzić? Taki jestem. Może za często się przechwalam i powinienem czasem przestać, ale to samo ciśnie mi się na język. Co wcale nie oznacza, że moja samoocena jest wygórowana, bo jest raczej przeciwnie. Moje mniemanie o sobie jest stosunkowo niskie, nie tak jak co niektórym mogłoby się wydawać. Ale o moim życiu, ciasno powiązanym z przeszłością, może kiedy indziej? Nie mam ochoty o tym myśleć, a na rozmowę z osobą, która powinna o tym wszystkim wiedzieć, jest zdecydowanie za wcześnie. Kiedyś dam jej poznać siebie głębiej, kiedyś dowie się o mnie wszystkiego i może kiedyś w pełni mnie zrozumie, kiedyś.
Przesunąłem kubek po kawie dalej na stoliku, by przez przypadek zaraz go nie zrzucić. Tak, wiem o tym, że jestem bardzo rozsądny, pijąc tak późno kawę. Tylko że plus jest taki, że jestem jedną z tych osób, które potrafią potem zasnąć. Na mnie ten napój działa tylko rano, a potem to już nie bardzo, nawet, gdybym pił go nie wiadomo ile.
Zerknąłem znad ekranu na Cass, która trzymała w ręku jakiś plan domu i go oglądała, a w drugiej dłoni miała kolorowe zdjęcie, niewidoczne dla mnie z tej odległości, zapewne było to powiązane z kolejnym projektem wnętrz. Ale ta chwila spojrzenia na nią wystarczyła, żebym zobaczył, że oczy jej błyszczą i nie wygląda najlepiej, a raczej na bardziej zmęczoną. To jasne, że po tylu godzinach ma prawo być zmęczona, ale to raczej teraz powiązane jest z jej przeziębieniem. Nawet jakoś specjalnie nie stroiła się do firmy, by wyglądać jak typowa bizneswoman. Chociaż dla mnie, wygląda dobrze we wszystkim, co ma na sobie, dzisiaj tak samo. Ciemne, wąskie jeansy, szerszy sweter o grubym splocie w kolorze kawy z mlekiem, a może bardziej brązu - nie znam się na tych barwach - i ten jej lekko niechlujny kok... nawet to czyni ją piękną. Nie zdaje sobie też sprawy, że bez makijażu również jest śliczna i dzisiaj dobrze to widać, bo bardzo mało go ma. Ale jak to mówią? Pięknemu we wszystkim pięknie, a ona nie jest wyjątkiem.
Wstałem z kanapy, która była umieszczona w biurze szatynki i powoli podszedłem do kobiety. Na jej biurku porozrzucane były wszelkie zdjęcia pomieszczeń, jakieś próbki materiałów, farb i cholera wie, co jeszcze, ale to wszystko nawet ciekawie wyglądało. Położyłem dłoń na jej plecach, doglądając rzeczy na biurku. Spojrzała na mnie, podnosząc głowę i wtedy usłyszałem cichy pomruk niezadowolenia. Oparłem się tyłem o biurko, a ją pocałowałem w czoło. Od razu poczułem, że było bardziej gorące niż jeszcze przed godziną. Odsunąłem się i dostrzegłem rumieńce na jej twarzy, a potem dotknąłem jej czoła, policzków i nawet ramienia, które było na tą chwilę odkryte, bo zsunął jej się sweter. Była cała rozpalona.
- Znów masz gorączkę – odezwałem się.
- Więc już wiem, czemu mi tak zimno – wymamrotała.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że ci zimno? Powinniśmy wracać do domu.
- Nie – jęknęła. - Muszę pracować, muszę to skończyć.
- Ale nie kosztem zdrowia. Zabierz to ze sobą i zrobisz to później. Poza tym, zrobiłaś chyba to, co ważniejsze.
- Nie mogę teraz jechać.
- Możesz i musisz. Jest już późno, powinnaś odpocząć i w pełni się wykurować. Jedziemy do ciebie do domu.
- Jeszcze tylko...
- Nie ma dyskusji – przerwałem jej. - No, już.
Z jękiem opadła na oparcie fotela, zamykając oczy.
- Mam cię zanieść do tego samochodu?
- Skoro już tak bardzo chcesz mnie stąd zabrać, to mógłbyś.
- Cass, wracamy. Nie dasz rady już nic więcej zrobić. Masz gorączkę, to ponad twoje siły.
- Dobrze, niech już ci będzie – mruknęła. - Posprzątasz to za mnie, proszę? - Otworzyła oczy i zrobiła błagalną minę.
- Za bardzo mnie wykorzystujesz, kocie – westchnąłem. - Ale nie mam wyboru, prawda?
- To ty chciałeś tu ze mną przyjechać i siedzieć cały czas – przypomniała mi, skutecznie mnie tym uciszając. W sumie, to w tym ma rację.
Zacząłem zbierać te wszystkie zdjęcia, dokumenty i plany, i wkładać je do teczki, którą zabiera z powrotem ze sobą, żeby mogła to potem znaleźć. W między czasie zauważyłem, że Cass zaczęła chyba powoli zasypiać na fotelu, nawet nie przejmując się tym, co zrobię z jej rzeczami. Wygląda na to, że bardzo mi ufała, inaczej sama by to robiła lub przynajmniej mnie obserwowała. Kolejna rzecz, która utwierdza nasz związek.
Wyszedłem z programów i otworzonych plików na komputerze, wcześniej je zapisując, a potem zamknąłem laptop i schowałem go do pokrowca. Gdy już pozbierałem wszystkie jej rzeczy, założyłem na siebie czarną kurtkę, swojego laptopa również zapakowałem i wziąłem oba sprzęty do ręki.
- Co bierzesz do domu? - zapytałem, a ona otworzyła oczy.
- To – odpowiedziała, biorąc kupkę teczek do rąk, w tym tą, do której chowałem te wszystkie rzeczy.
Pomogłem jej wstać, a ona sięgnęła po płaszcz, który założyła na siebie, i torebkę, którą zawiesiła na ramię. Chciała wziąć teczki ponownie do rąk, ale ją powstrzymałem.
- Ja to wezmę, daj – poleciłem, wyciągając rękę.
- Masz nasze laptopy już, nie masz trzech rąk – mruknęła.
- Poradzę sobie – uparłem się przy swoim i zabrałem od niej dokumenty.
Nie mając za wiele do gadania, bezsilnie westchnęła i się poddała. Zabrała z biurka klucz od gabinetu i powoli skierowała się do wyjścia. Widziałem, że jest mocno zmęczona po jej postawie i od razu, jak odwiozę ją do domu, położę ją do łóżka. I oczywiście, dam jej kolejną dawkę leków, żeby mieć pewność, że szybko się z tego wyleczy.
Wyszliśmy poza jej gabinet. Przystanąłem na chwilę obok biurka Jordyn, kiedy Cass zamykała drzwi kluczem, który za chwilę oddała swojej sekretarce.
- Zostawiłam wypełnione dokumenty u mnie na biurku, a umowę z Schneiderem przeczytam później w domu. Przekaż Tristanowi, jakby pytał, dobrze? - poprosiła Jordyn, przecierając dłonią zmęczoną twarz.
- Oczywiście, pani Miller.
- Resztę biorę do domu, żeby wypełnić i jutro jakoś je dostarczę.
- Przywiozę je – odezwałem się, a one obie na mnie popatrzyły. Cass z podziękowaniem się uśmiechnęła do mnie, co odwdzięczyłem.
- Kiedy pani teraz wróci do firmy? Nie chciałaby, oczywiście, pani popędzać, ale panuje małe zamieszanie i pan Rivers chyba nie ze wszystkim sobie radzi – wyjaśniła niespokojnie.
- Dzisiaj piątek? - zapytała ją Cass, a ona przytaknęła. - W takim razie, jutro na pewno mnie nie będzie, ale od poniedziałku powinnam już być. Jakby coś się działo, to dzwoń do mnie, a przyjadę. Nie wahaj się, dobrze?
- Dobrze, pani Miller. - Kiwnęła głową.
- Pójdę już.
- Życzę powrotu do zdrowia – powiedziała, kiedy już zaczęliśmy odchodzić, więc Cassandra odwróciła się na chwilę do niej i uśmiechnęła.
- Dziękuję, Jordyn – odpowiedziała odrobinę ciszej i zaraz spojrzała na mnie. - Daj mi jedno i mnie przytul, hmm? - złapała za pokrowiec jednego z laptopów, więc byłem zmuszony, by go jej oddać. - Będę tak samotnie szła, w dodatku chora? - wymamrotała, przysuwając się bliżej mnie.
Objąłem ją ramieniem, które miałem wolne i pocałowałem jej czoło. Zaczęliśmy iść w kierunku windy, a ja cieszyłem się, że tych teczek nie jest za dużo, żeby wysunęły mi się spod pachy. W połowie korytarza, oczywiście, zostaliśmy zatrzymani, bo wiadomo, że życie tutaj bez szefowej nie może normalnie się toczyć. Nie to, żebym na coś narzekał. Mówię tylko, co widzę.
- Pani Miller, dobrze, że pani jest. - Podbiegł do nas jakiś zdyszany mężczyzna. - Cała linia z ubraniami znowu stanęła. Ta maszyna kolejny raz się popsuła – zaczął narzekać.
Cassandra tylko spojrzała na mnie ze zmęczeniem wymalowanym w oczach i już wiedziałem, że chce, bym się tym zajął, bo sama nie ma sił. To, że pierwszy raz pozwala mi o czymkolwiek decydować w swojej firmie, to naprawdę duże posunięcie. Jeśli mi na to pozwala, to znaczy, że rzeczywiście mi ufa. Sam ,osobiście, nie wiem, czy postąpiłbym tak samo na jej miejscu. Ale to chyba tylko zbliża nas do siebie. Wspólne decyzje, wsparcie, pomoc... O to chodzi w związku, tak? Tylko że ja nie powinienem decydować w kwestiach firmy, ale ona widocznie tego chce. Może uważa, że jestem po prostu bardziej doświadczony czy znam się lepiej na biznesie.
- W takim razie wezwij kogoś do naprawy. To tak trudno? - zapytałem mężczyznę, a on otworzył szerzej oczy i spojrzał na Cassandrę.
- Ale pani Miller...
- Pani Miller jest chora, więc nie zawracaj jej głowy jeszcze tym – przerwałem mu.
- Ale to...
- Dobrze, zakupię nowe maszyny w najbliższym czasie – odezwała się Cass chrypiąc i natychmiast złapała się za gardło. - Niech pan już idzie i wezwie majstra do naprawy – dodała, a on przytaknął i odszedł. - Zwariuję z nim – wymamrotała i zaczęła mnie ciągnąć do windy. - Zwolnię go chyba kiedyś.
- Kogo zwolnisz? - usłyszeliśmy głos za nami, gdy byliśmy już obok windy. Oboje się odwróciliśmy i zobaczyłem Tristana. - Cześć, wam – przywitał się, przytulając Cass, a mnie podając rękę. - Myślałem, że będziesz leżeć jeszcze w domu, chora przecież jesteś. Nie wyglądasz dobrze. Dlaczego przyjechałaś?
- Jordyn dzwoniła, żebym powypełniała papiery na dziś. Połaziłam też po pracownikach.
- Mogłem przecież przywieźć ci te dokumenty. - Zmarszczył brwi.
- Mówiła też, że jest zamieszanie w firmie i nie bardzo sobie radzisz.
- Nie ma zamieszania. Jordyn, jak zwykle wszystko wyolbrzymia. Po prostu, jak ciebie nie ma pracownicy trochę sobie odpuszczają, ale radzę sobie jakoś i zaganiam ich do pracy.
- Ufam, że nie poniesiesz tej firmy na dno. - Zaśmiała się cicho.
- Ty się tutaj niczym nie przejmuj, tylko jedź do domu i odpoczywaj.
- Właśnie, zabieram ją do domu – odezwałem się, patrząc na szatynkę. - Ją trzeba siłą stąd wyciągać. Siedziałaby tu dalej, gdyby mogła.
- Tak, nie ma tu bardziej upartej osoby od niej – zgodził się ze mną. - Zabieraj ją stąd i niech nie przyjeżdża, póki nie wyzdrowieje.
- Chłopaki, dacie spokój z tym? Nie umieram, jestem prawie zdrowa.
- A ta gorączka teraz? - zapytałem, a ona przewróciła oczami.
- Ale i tak czuję się o wiele lepiej niż przez ostatnie dni. Jak tak bardzo chcesz, żebym leżała, to może byśmy już jechali? Chcę jutro przeżyć dzień bez gorączki, tak? Nie zamierzam chorować jeszcze w weekend. I ty, Tristan, nie zagaduj go, bo nigdy nie wrócę do tego domu. - Pociągnęła mnie za ramię.
- Jeszcze przed chwilą nie chciałaś się nawet stąd ruszać. - Popatrzyłem na nią, zdziwiony jej nagłą zmianą decyzji.
- Odmieniło mi się, kiedy wstałam od biurka. Dlatego chodź, bo się zaraz porzygam i to będzie twoja wina.
- Jedźcie już lepiej, bo będzie ci narzekać tak przez kolejną godzinę – westchnął Tristan, klepiąc mnie po plecach. - Na razie.
- Jeszcze słowo, Tris, a naprawdę ci wynagrodzę to w poniedziałek – warknęła do niego.
- Tak, też cię bardzo lubię, dlatego podrzucę ci w sobotę kolejne dokumenty.



***
- Czuję się okropnie – wymamrotała Cassandra, kładąc się powoli na łóżko w tym ubraniu, w którym była w firmie. Zamknęła oczy i lekko się skuliła.
Odstawiłem swoją torbę z rzeczami obok jej szafy i zdjąłem z siebie kurtkę. Dopiero przyjechaliśmy do jej wieżowca, bo musieliśmy wstąpić jeszcze do mnie, żebym wziął sobie jakieś ciuchy na przebranie. Pomyślałem jednak przyszłościowo i zabrałem też trochę dodatkowych ubrań w razie czego, żeby zostawić je u Cass. Przydadzą mi się, kiedy będę spać u niej kolejnym razie, tak jak dzisiaj. O ile ja mogę pożyczać jej jakieś ubrania od siebie, o tyle ona mi już nie bardzo, bo nie widzę siebie w damskich ubraniach. Zacznijmy od tego, że przede wszystkim byłyby na mnie za małe, a ona w moich, odrobinę za dużych, wygląda wręcz uroczo. Tę noc również spędzę u mojej dziewczyny, bo zwyczajnie nie chcę zostawiać jej samej, gdy źle się czuje i w dodatku jest cała rozpalona. Poza tym, jest piątek, żadne z nas teoretycznie jutro nie pracuje, więc nie ma zbyt wielkiego problemu w tym. Dzisiaj z trzy razy byłem u siebie w domu, a nawet tam dziś nie śpię i ostatniej nocy też nie spałem. Najpierw byłem z samego rana, żeby przebrać się, po drodze, jak jechałem do apteki. Drugim razem wstąpiłem na dosłownie chwilę po laptop, a przed pół godziną byłem trzeci raz z Cass, aby zabrać te ubrania. To zadziwiające, jak czasowo wyrobiłem się z tym wszystkim. A biorąc pod uwagę, że mieszkam 'kawałek' dalej od Cass i też od jej firmy, a Londyn nie należy do najmniejszych miast... niezły jestem. Pewnie, gdybym jeździł wolniej, tak szybko nie pojawiłabym się w tych wszystkich miejscach, bo trzeba przyznać, że trochę czasu to zabiera. Dlatego dobrze było mi wpadać do domu w drodze, gdy jechałem gdzieś indziej. Jeśli, oczywiście, ktokolwiek rozumie cokolwiek z tego, o co mi chodzi, to byłoby mi miło, bo ja sam nie ogarniam tego, w jaki sposób tłumaczę to wszystko w tej chwili. Chyba dziś coś mi się stało. Jeżeli ktoś nie zrozumiał w pełni tego, o co przed momentem mi chodziło, to wcale nie byłbym tym ani zdziwiony, ani urażony.
Usiadłem na łóżku obok Cass i wyciągnąłem rękę w jej kierunku, żeby odgarnąć z jej czoła kilka kosmyków włosów, które na nie spadły. Mimo, że nie czuła się dobrze, w tej pozycji wyglądała dość uroczo, jak małe dziecko.
- Wciąż ci niedobrze? - zapytałem łagodnie, a ona cicho przytaknęła. - Czytałem ulotkę tych plastrów nikotynowych i możliwe, że to skutek uboczny. Coś jeszcze się dzieje? Kręci ci się może w głowie?
- Tak, dlatego mi niedobrze – wymamrotała w poduszkę. - Tak ma być cały czas? Przecież ja się zamęczę.
- Myślę, że powinno ci przejść. To dopiero pierwszy plaster, więc wiadomo, że musisz się do tego przyzwyczaić.
- Długo mam je nosić?
- Przynajmniej miesiąc. Taka kuracja trwa zwykle z dziesięć tygodni, żeby całkowicie rzucić palenie. Damy radę, zobaczysz – pocieszyłem ją.
- Ja dam radę, ty przecież jeszcze nie rzucasz – przypomniała mi.
- Powiedziałem, że najpierw nie ćpam, tak? Papierosy rzucę małymi krokami.
- Ale z nas gang. - Zaśmiała się. - Zamiast walczyć i być groźnym, my rzucamy używki. Wydaje mi się, że to nie tak chyba powinno działać.
- Jeśli nie chcesz żyć, możemy wrócić do starego systemu – mruknąłem lekko poirytowany i przez to zaprzestała śmiania się.
- Muszę zmyć makijaż – jęknęła, siadając na łóżku. Zdjęła w włosów gumkę, pozbywając się swojego koka, a w tym samym czasie usłyszałem pomruk niezadowolenia. - Jeszcze poplątałam całe włosy i teraz muszę je rozczesać. - Zsunęła się z łóżka, ale gdy wstawała, zachwiała się i w ostatniej chwili ją złapałem, by nie uderzyła głową o szafkę.
- Wszystko w porządku? - zapytałem, usadzając ją z powrotem.
- Nie. Kręci mi się przecież w głowie. - Zakryła dłonią pół twarzy.
- Siedź tutaj.
- Muszę się przebrać i jeszcze...
- Pomogę ci, nie wstawaj. Jaką piżamę zakładasz?
- Tą bordową, jest na dolnej półce, po lewej stronie szafy – wyjaśniła, a ja przytaknąłem, że zrozumiałem i podszedłem do mebla, i szybko znalazłem to, o czym mówiła.
Wróciłem do niej z ubraniami, usiadłem obok i zdjąłem jej sweter. Od razu zobaczyłem, jak na jej skórze pojawia się gęsia skórka, a nią wstrząsa lekki dreszcz.
- Zimno ci? - zapytałem, spoglądając na jej twarz, a ona pokiwała głową. Nie chcąc, aby w dalszym czasie marzła bez ubrań, szybko ją przebrałem, a gdy chciałem przykryć kołdrą, zatrzymała mnie. - Co jest? - Zmarszczyłem czoło.
- Miałam jeszcze...
- A, tak, zapomniałem – przerwałem jej, przypominając sobie o tym, że chciała zmyć makijaż i rozczesać włosy. - A więc? Gdzie masz ten płyn czy coś do zmywania tego całego make-upu?
- Jesteś pewien, że chcesz to zrobić za mnie? - Zmrużyła oczy.
- Dlaczego nie? To nie jest przecież takie trudne. Więc?
- W łazience, obok umywalki stoi płyn do demakijaży w białej buteleczce, jest podpisany – wytłumaczyła, wzdychając i oparła się o ramę łóżka.
- Okej.
Zebrałem jej ubrania, które wcześniej miała na sobie i poszedłem do łazienki. Ciuchy wrzuciłem do kosza na pranie, a potem podszedłem do szafki obok umywalki. W stojącym na niej wiklinowym pudełku odnalazłem potrzebny płyn, szczotkę do włosów i białe waciki, i z tym wróciłem do Cassandry.
- Widzę, że we wszystko się zaopatrzyłeś. Zamierasz bawić się w kosmetyczkę i fryzjera? - zakpiła ze mnie z lekkim uśmiechem.
- Ty siedź cicho, podobno źle się czułaś. Jak już ci lepiej to zaraz będziesz sama to robić. Radzę ci się ze mnie nie nabijać, tylko docenić, że masz takiego chłopaka, który się o ciebie martwi i ci pomaga.
- Przecież cię doceniam – powiedziała ciszej, zamykając oczy. - Próbuję tylko rozładować atmosferę, żeby nie było, że jak jestem chora, to musi być od razu ponuro. Trochę śmiechu by nam się przydało.
- To prawda, przydałoby się – zgodziłem się z nią, mocząc jeden wacik płynem, a potem zbliżyłem go do twarzy szatynki i zacząłem zmywać nim jej makijaż, na co od razu mruknęła. - Ale powinnaś wiedzieć, że rozumiem, że jesteś chora i nie masz tyle sil, co zawsze.
- Matko, za co życie mnie tak doceniło, że mam tak świetnego chłopaka jak ty? Czym sobie na to zasłużyłam? - zapytała, spoglądając na mnie, dzięki czemu na mojej twarzy zagościł uśmiech.
- To nie ja jestem świetny tylko ty – odpowiedziałem szczerze i po tym żadne z nas nie odzywało się przez chwilę, aż dopóki nie zmyłem jej całego makijażu. - I widzisz? Jakoś sobie poradziłem z tym.
- Wiesz o tym, jak bardzo delikatny jesteś?
- Staram się. - Mrugnąłem do niej. - Dobra, dasz radę jeszcze chwilę posiedzieć, żebym rozczesał ci te włosy? Czy gorzej ci jest niedobrze?
- Wytrzymam – westchnęła. - Mam się odwrócić?
- Jakbyś mogła. Będzie mi wygodniej, jak będziesz tyłem.
- Jasne – przytaknęła i zaraz siedziała między moimi nogami, odwrócona plecami do mnie, a ja powoli rozczesywałem jej włosy, żeby za bardzo nimi nie szarpać i nie sprawiać jej w ten sposób bólu.
Gdy już kończyłem także i to zajęcie, telefon gdzieś obok zapiszczał, dając znak o wiadomości. Dowiedziałem się, że to smartfon Cass dopiero, gdy po niego sięgnęła i przez przypadek pociągnąłem ją za włosy.
- Aua! - zapiszczała, wyginając się do tyłu i łapiąc się od razu za głowę.
- Przepraszam, to przez przypadek...
- Wiem, to przeze mnie, bo się ruszyłam. Nie przejmuj się.
- Kto do ciebie napisał? - zapytałem ciekawy, gdy robiła coś w telefonie.
- Kelly. Słuchaj: 'We wtorek mam spotkanie z organizatorką ślubu. Dałabyś radę też przyjść? Bardzo byś mi się przydała. Tristana nie będzie. Chodzi o suknię.' - przeczytała wiadomość. - Widzisz? Do wtorku muszę być zdrowa, nie mogę jej zawieść.
- W takim razie, zaraz bierzesz leki i kładziemy się spać. - Odłożyłem szczotkę na bok, gdy skończyłem ją czesać. - Kiedy mają ślub?
- W lutym. Miał być późną wiosną, albo latem, ale nie było już terminów.
- Jesteś jej druhną? - Przytuliłem ją od tyłu i pocałowałem w czubek głowy.
- Tak, dlatego mam też trochę obowiązków. Ale pójdziesz ze mną jako osoba towarzysząca, prawda? - zapytała, odchylając głowę do tyłu, by na mnie spojrzeć.
- Jeśli tylko przed tym mnie nie zostawisz.
- Jeśli to ty mnie nie zostawisz – poprawiła mnie cicho.
- Nigdy. - Pochyliłem się i ucałowałem jej usta, kiedy znalazły się bliżej mnie.

***

*Cassandra*

Nad głową zaczęło mi coś stukać, a stało się to tak głośno i nagle, że natychmiast usiadłam zdezorientowana. Jeszcze nie w pełni rozbudzona spojrzałam w okno i zorientowałam się, że już rano. Na chwilę nastała cisza, lecz gdy już myślałam, że to jednorazowy stukot, gdzieś zaczęła wiercić wiertarka.
- Zabiję się – jęknęłam i opadłam na poduszki. - Dlaczego akurat w sobotę? - wyjęczałam w ramię Louisa, zakrywając ręką jedno ucho.
Od razu spostrzegłam, że mój chłopak również się obudził, bo zaczął cicho mruczeć mi nad uchem. Jednak po 'dźwięku' mruczenia wiedziałam, że jeszcze po części przysypia i podobnie jak mi, nie marzy mu się jeszcze wstawanie z łóżka. Dlaczego akurat dzisiaj? Dobra, może i siedziałam pół tygodnia w domu i mogłam spać, kiedy chcę, ale to w końcu sobota. Dla mnie to jak dzień święty.
Poza tym, przez część nocy znów nie spałam. I nie, to nie było spowodowane gorączką, bo w tym stanie to spałabym już jak dziecko, a tak to zdołałam się obudzić i normalnie kontaktowałam, więc zapewne polepszyło mi się. A obudziłam się, bo Louis znów krzyczał przez sen, znów wołał tą Natalie. Po raz kolejny nie mogłam go dobudzić, bo jakby wpadł, dosłownie, w swego rodzaju szał. Oczywiście, nie dowiedziałam się, co dokładnie mu się śniło, bo poszedł spać dalej. Sama po tym zdecydowałam, że nie będę poruszać lepiej tej sprawy i nie będę się nawet odzywać na ten temat, mówić mu, że to znowu się zdarzyło. Bo co to da? Przecież i tak o niczym mi nie powie, więc nie ma sensu. Muszę sama zaczekać na prawdę. Tylko że trochę ta cierpliwość zaczyna mi umykać. Ale wytrzymam, nie mogę być nachalna i wciąż go o to wypytywać, bo wiem, że pewnie dobrze to by się nie skończyło i możliwe, że nawet nic bym nie zyskała. Na razie nic nie tracę,. Gdy coś przede mną ukrywa. Ale temat Natalie najlepiej zamknąć. To nie jest przyjemne, gdy nawet nie wiesz, o co chodzi.
- Ktoś ma remont? - zapytał Louis z poranną chrypką.
- Najwyraźniej któryś z sąsiadów – mruknęłam.
- Dlaczego wydaje mi się, że to stuka dosłownie nad moją głową?
- Właśnie, tylko ci się wydaje. Przecież nade mną nikt nie mieszka, bo to część mojego penthouse'a. To ktoś z mieszkania obok wierci – wyjaśniłam poirytowana hałasem. - Ja chcę spać! - jęknęłam zrozpaczona i od razu poczułam, jak Louis przekręca się na bok i delikatnie opiera brodę na czubku mojej głowy, ale w żadnym wypadku nie sprawiał mi tym jakiegokolwiek bólu. Traktowałam ten gest bardziej jako znak, że przy mnie jest – czułam się bezpiecznie.
- Może przestaną zaraz – wymamrotał Louis.
- Szczerze w to wątpię. Będą wiercić aż rozboli mnie głowa i cały dzień będę miała popsuty. Nie mogę przecież zabronić ludziom remontu, bo cisza nocna pewnie dawno już minęła. - Jednocześnie z tym, gdy to powiedziałam, coś huknęło głośniej niż przedtem i aż się wzdrygałam. - Mam ochotę się stąd wynieść.
- Przenieśmy się do mnie, co? - wymruczał, zaczynając składać pocałunki na mojej szyi w niezwykle powolnym tempie. - Oboje się wyśpimy, potem wspólne śniadanko, możesz zostać na dłużej.
- Mhm... bardzo kusząca propozycja, panie Tomlinson. Trudno przejść obok tego obojętnie.
- A więc, jaka decyzja, panno Miller? Czas mija i ta transakcja zaraz wygaśnie.
- Nie przemyślałeś tego, że Harry się buduje obok ciebie i też jest tam zapewne głośno, jak codziennie – przypomniałam mu.
- Akurat, jak na złość, gdy jestem u ciebie, ich tam nie ma. Mają kilka dni wolnego, poza tym jest sobota, więc wtedy nigdy nie pracują. I dziś jest tam tak cichutko jak teraz marzysz. - Nieprzerwanie całował moją skórę, co było bardzo przyjemne.
- Przekonałeś mnie.
- To zaraz się stąd zmywamy i tam jedziemy – zdecydował. - Naprawdę mi też chce się spać.
- Yhm... Louis, musisz się ogolić, kłujesz – mruknęłam, lekko przekręcając głowę, gdy włoski jego brody za bardzo wbijały mi się w skórę.
- Jak już zrobiło się dość romantycznie, to musiałaś coś przygadać – westchnął.
- Bo kłujesz mnie – powtórzyłam pewniej.
- A co ja mam powiedzieć, gdy twoje włosy cały czas wpadają mi albo do oczu, albo do ust? Jakoś ci tak nie narzekam.
- Och, zamknij się, Tomlinson – wymamrotałam, przejeżdżając dłonią po jego torsie.

***

Po wyjściu spod prysznica, owinęłam się ręcznikiem i zaraz zorientowałam się, że nie wzięłam ze sobą żadnych ubrań na przebranie, nawet bielizny, i w połowie naga muszę jakoś wrócić do sypialni Louisa. Łatwiej byłoby, gdybym myła się jednak w jego łazience, a nie w tej w pokoju gościnnym, bo teraz muszę tak przejść prawie na drugi koniec domu, ale cóż... Mówi się trudno, nie mam w sumie wielkich oporów, by przejść kawałek w ręczniku ledwo zakrywającym dupę i cycki, nie bardzo mam się czego wstydzić. Poza tym, to jest dom Louisa, więc żadna inna osoba w tym budynku nie ma prawa nawet tknąć mnie palcem i wiem, że nawet nikt nie odważyłby się tego zrobić, bo Louis od razu zdolny byłby nawet do morderstwa. Nie mówiłabym tego, gdybym go nie znała i nie wiedziała, że jest kryminalistą jak ja. Tylko problem w tym momencie był taki, że gdy spojrzałam w lustro, ten ręcznik naprawdę za dużo nie zakrywał, a większego nie mogłam tu znaleźć. I zdaję sobie też sprawę z tego, że mogę tym kusić. Tylko że nie działoby się to, gdybym nie zapomniała o ubraniach albo prysznic w łazience Louisa działałby. Oczywiście, gdy miałam się myć, okazało się, że nagle się zepsuł, a ja nie chciałam brać kąpieli, więc przeniosłam się do pustego pokoju z łazienką. Ironia losu, że tak to wszystko się potoczyło, prawda?
Zabrałam z półki brudne ubrania, które miałam na sobie przed wzięciem prysznica i wyszłam z zaparowanej łazienki, a potem także z sypialni dla gości i gdy znalazłam się na korytarzu, od razu poczułam, że jest znacznie chłodniej. Czyżbym myła się aż tak gorącą wodą, że nie czułam tego? Chyba teraz mogłabym się tego po sobie spodziewać.
Przeszłam przez pół korytarza i nagle obok otworzyły się drzwi, przez które wyszedł Harry i kiedy mnie zauważył – szerzej otworzył oczy. Wspominałam już, jakie mam szczęście? Mówiłam, ironia losu. Widoczne było, jak próbował nie zwracać uwagi na mój 'ubiór', bo chyba nie wiedział, gdzie ma patrzeć i co powiedzieć. Cały czas otwierał i zamykał usta, ale nie odezwał się słowem. Był zmieszany i chyba próbował też za bardzo się we mnie nie wpatrywać. Przewróciłam oczami i postanowiłam jakkolwiek mu pomóc wyjść z tego zdezorientowania.
- No, już, ogarnij się, Styles. Nic nadzwyczajnego, nie jestem modelką z okładek Playboya, więc możesz w końcu się odezwać. Nie miałam na celu tak paradować, tylko przejść do innego pokoju.
- Ty to potrafisz skutecznie człowieka i zgasić, i jednocześnie zmieszać – mruknął, mrużąc przy tym oczy.
- Taki dar, co zrobisz. - Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Słuchaj, szukałem cię wcześniej, mam sprawę do ciebie – zaczął, opierając się bokiem o ścianę i krzyżując ramiona na torsie.
- Byle nie matrymonialną, jestem zajęta.
- Pytam poważnie – westchnął, na co odetchnęłam głęboko. - Ale mogę przyjść do ciebie potem, bo teraz jesteś chyba... trochę... no wiesz – dodał, spoglądając wypominająco na ręcznik na moim ciele.
- No, mów. Tylko streszczaj się, bo chciałabym się ubrać. - Uśmiechnęłam się teraz ironicznie i bardziej przytrzymałam ręcznik, by zaraz mi nie spadł. Na szczęście, trzymał się dość mocno.
- Za jakieś 2-3 miesiące mój dom będzie już raczej postawiony i zostanie mi do zrobienia środek. Czy twoja firma nie zajęłaby się urządzeniem mi wnętrz? Wiesz, wszystko od podstaw, włącznie z kolorem ścian, panelami, meblami... wszystko, rozumiesz, nie?
- Tak, jasne. Nie ma problemu. Jeśli chcesz, to możemy już nawet coś kombinować, tylko musisz podrzucić mi plan budowy z rozmieszczeniem każdego pomieszczenia i w ogóle.
- O, to może nawet i lepiej. Od razu twoja ekipa weszłaby po tych, co teraz robią.
- No, nie ma problemu – powtórzyłam.
- Dużo zapłacę? - Zmrużył jedno oko, a ja wybuchłam śmiechem.
- Nie wiem, czy to odpowiedni moment, by gadać o pieniądzach. Ale chcesz, żebyśmy zrobili wszystko od podstaw, więc się domyśl. Nie wypłacisz się do końca życia – zażartowałam.
Przestałam się śmiać, gdy poczułam, że ktoś kładzie mi dłonie na tyłku i zaraz poczułam, jak tył ręcznika jest lekko obciągany. Szybko odwróciłam się i zauważyłam Louisa, który tylko się uśmiechnął i objął mnie w pasie, na co od razu pokręciłam głową. Jest niemożliwy.
- Nie masz własnej dziewczyny, Styles? Cindy czeka na dole, jakbyś nie wiedział – odezwał się szatyn, na co Harry przewrócił oczami.
- Nic jej nie zrobiłem, nawet nie dotknąłem, więc nie zaczynaj, dobra?
- O, w to nie wątpię, bo już tych rąk nie miałbyś przy sobie.
- Kochany, jak zawsze – mruknął. - To niedługo podrzucę ci wszystko do firmy, Cass – zwrócił się do mnie, a gdy przytaknęłam, odszedł od nas.
Louis pozwolił mi się ruszyć dopiero, gdy miał pewność, że Harry'ego nie ma już w pobliżu.
- Naprawdę już nie mogę chodzić i ruszać się, kiedy chcę? - zakpiłam z niego.
- To Styles. Specjalnie jeszcze by się odwrócił, żeby zobaczyć, jak ruszasz tyłkiem. Nawet, jeśli jest z kimś w związku.
- Jesteś zazdrosny – stwierdził, uśmiechając się, gdy docieraliśmy do jego sypialni.
- Tak, jestem zazdrosny, bo prawie widać ci tyłek. Z przodu wcale nie jest lepiej, ten ręcznik jest zdecydowanie za krótki. To bardzo podniecający widok, ale tylko ja mogę go podziwiać.
- Znalazł się – prychnęłam.
- Mogłaś się ubrać, to nic takiego bym nie mówił.
- Mogłabym, gdybym wzięła ubrania na zmianę. - Popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Przyniósłbym ci.
- Ale to co miałam zrobić? Zadzwonić do ciebie ze słuchawki prysznicowej? Wydrzeć się na cały dom, żebyś przyszedł? - zapytałam, a on wtedy się zamknął. - Już nie przesadzaj. Nie łaziłabym tak specjalnie, na Harry'ego tylko przypadkiem wpadłam i akurat chciał mnie o coś zapytać, i tyle.
- Akurat – teraz on prychnął.
- Tak, akurat, tak. Uspokój się już, nie zdradziłam cię i nie zamierzam – powiedziałam na koniec, biorąc niedużą torbę z moimi rzeczami do łazienki. Położyłam ją na półce obok umywalki i zaczęłam wyjmować swoje ubrania. Ale że nie zdążyłam zamknąć jeszcze drzwi lub chociaż trochę ich przymknąć, żeby się ubrać, Louis wszedł do środka.
- Cass?
- Co? - zapytałam dość cicho, skupiona na szukaniu w torbie bielizny.
- Kiedy powiesz mi, o co chodzi z tym tatuażem? - zapytał, wskazując na moją rękę, gdzie były wymalowane cztery ptaki.
Westchnęłam i oparłam się biodrem o szafkę, żeby na niego spojrzeć.
- Kiedy powiesz mi, o co chodzi z Natalie?
- Nie zaczynaj...
- To ty nie zaczynaj – przerwałam mu. - Jak przyjdzie odpowiedni moment, to ci powiem – dodałam.
Chciał coś mi odpowiedzieć, ale jego telefon zaczął dzwonić. Wyjął go z kieszeni, a gdy spojrzał na ekran – wycofał się do wyjścia z łazienki. Odebrał i przymknął na sobą drzwi, ale nie zamknął ich do końca. Usłyszałam tylko, jak mówi: 'Hej, siostra'.
Wróciłam do tego, po co tu przyszłam i zaczęłam się ubierać. Dzisiaj przywiozłam też większość ubrań Louisa, bo trochę ich się u mnie nagromadziło, więc mu je oddałam, żeby miał co nałożyć. Nie wiedziałam, że aż tyle rzeczy od niego pożyczałam, ale tak to właśnie jest, gdy nie bierze się nic swojego. Dobrze, że dziś zrobiłam wyjątek i mam nawet kosmetyczkę i szczotkę. Wielki wyczyn, nie powiem.
Zapięłam spodnie i narzuciłam na siebie bluzkę, i na bosaka wróciłam do sypialni chłopaka, który stojąc przy oknie, wciąż rozmawiał przez telefon. Odłożyłam swoją torbę obok komody i usiadłam na łóżku, czekając aż szatyn skończy rozmowę.
- Pewnie jakoś niedługo, nie mam pojęcia. O tak, przywieź koniecznie. - Usłyszałam, jak się śmieje, więc na niego zerknęłam. - Dobra, to czekam. Na razie, młoda – powiedział na koniec i odsunął telefon od ucha. Rozłączył się, potem spojrzał na mnie. - Lottie jest w Londynie, wpadnie za jakieś pół godziny. - Podszedł do łóżka i położył się w poprzek, więc zrobiłam to samo, by być twarzą bliżej niego i położyłam się na brzuchu. - Kupiła jakieś świetne wino, zrobimy degustację. - Zaczął bawić się moimi włosami.
- Własny chłopak chce mnie upić, tego jeszcze nie przerabialiśmy. - Roześmiałam się. - Louis? - Podniosłam głowę.
- Hmm? - Spojrzał mi w oczy. Wyglądał w tym momencie jak rozmarzone dziecko.
- Co w ogóle rodziny chłopaków i twoja na to, ze mieszkacie tu wszyscy razem? To nie jest podejrzane? W sensie... chyba raczej nie powiedzieliście im prawdy, więc jaka jest oficjalna wersja?
- Wiesz... to dość skomplikowane, ale na szczęście nie wiedzą o gangu. Ale na samym początku, gdy się tutaj przeprowadziliśmy, powiedzieliśmy swoim rodzinom, że chłopaki zamieszkają u mnie, bo mam ogromny dom, ale tylko na czas, aż nie znajdą czegoś dla siebie. Jak widzisz, nie spieszy się im z wyprowadzką. Na szczęście, nie wiedzą, ile w rzeczywistości osób tu mieszka, więc nie jest to za bardzo podejrzane. Gdy ktoś przyjeżdża z ich rodzin albo z mojej, są przekonani, że po prostu odwiedzają nas przyjaciele. Poza tym, nie zawsze wtedy wszyscy są w domu albo po prostu nie wychodzą za bardzo wtedy ze swoich pokoi. Ale raczej to chłopaki odwiedzają ich. Oni są rzadko tutaj, bo większość musiałaby przylecieć ze Stanów. W święta zawsze każdy stąd wyjeżdża i zostaję sam z rodziną. Ale mam nadzieję, że niedługo kolejne osoby się stąd wyprowadzą i nie będzie tu tylu ludzi, nawet, jeśli to ogromny dom i nie siedzimy sobie wzajemnie na głowie.
- I oni naprawdę w to wierzą? - Zmrużyłam oczy.
- No, na razie tak. No, oprócz Lottie, ale ona jest wyjątkiem. Można powiedzieć też, że jest częścią gangu, ale w mniejszym stopniu.
- Nieźle przemyślane. Będę wiedziała, co powiedzieć swojej rodzinie, w razie, gdyby postanowili tu przyjechać.
- Chcesz przywieźć tu swoją rodzinę? - zapytał trochę zaskoczony, siadając.
- No właśnie... Louis? - Również podniosłam się do pozycji siedzącej. - Nie chcę niczego przyspieszać, narzekać ani nic, tylko... Czy my nie pospieszyliśmy się trochę za bardzo z tym wszystkim?
- A... o co ci mianowicie chodzi? Bo chyba nie rozumiem.
- Jesteśmy razem dopiero ponad miesiąc, a często śpimy u siebie i w ogóle. Jakbyśmy razem czasem mieszkali, ale w dwóch domach.
- Ale przeszkadza ci to? - Zmarszczył czoło.
- Ani trochę. - Natychmiast zaprzeczyłam.
- Więc w czym problem?
- Może powinniśmy zwolnić, żeby to było... bardziej magiczne?
- Jeśli naprawdę tego chcesz... możemy spróbować troch to ograniczyć, ale... przecież znamy się o wiele dłużej, tak? Poza tym, mieliśmy nawzajem kontrolować siebie w kwestii uzależnień. Może jednak potrzebujemy tak często być razem?
- Nie masz potrzeby, żeby na chwilę odetchnąć albo...
- Nie jesteśmy ze sobą non stop i przez większość dni śpimy oddzielnie w swoich mieszkaniach. Mamy pracę, obowiązki, spędzamy ze sobą wolne chwile, w rzeczywistości to niedużo. Nie potrzebuję tego ograniczać. Ty tego chcesz?
- Nie, zapytałam, bo myślałam, że może to ty o tym myślisz i...
- Jesteśmy razem i to się liczy, nieważne ile. - Skrył mnie w swoich ramionach i ucałował w czoło. - Nie liczy się czas, a uczucie. Nie zamieniłbym cię na nikogo innego, księżniczko.
- Obiad, chłopaki!! - usłyszałam za chwilę głos Cindy dochodzący z dołu i odsunęłam się od szatyna.
- Ewidentnie powinnam w końcu jej pomóc albo ty zacząć jej płacić. Gotuje, sprząta wami robi wszystko za darmo. To trochę nie fair, bo nie mieszka tu i ma też własne życie.
- Tak, ma Harry'ego, on też tu mieszka z nami.
- Wiesz, o co mi chodzi – westchnęłam.
- Ale Cindy nie chce pieniędzy za to. Myślisz, że nie proponowałem jej tego? Robiłem to wiele razy. I czasem nawet widzę, że ona się nad nami lituje, bo myśli, że sami sobie nie poradzimy bez kobiety w domu, a to nieprawda.
- To użyj w końcu swojego daru przekonywania nie tylko na mnie, ale też na innych i spraw, żeby przyjęła te pieniądze albo po prostu wepchaj jej je – zaproponowałam.
- Próbujesz ogołocić mnie z forsy? - Zaśmiał się, schodząc z łóżka.
- Och, nie udawaj, że jesteś taki biedny, miliarderze – zakpiłam z niego i również wstałam, żebyśmy zeszli na obiad.
- Dla ciebie to mógłbym nawet kupić gwiazdę na niebie.
- Zastanowię się nad tym. - Uśmiechnęłam się.

***
____________________________________
Mam bardzo, bardzo dobre wyjaśnienie tego, dlaczego rozdział pojawia się dopiero teraz. Mianowicie, było to dla mnie ogromne wyzwanie. Po pierwsze: klawiatura nie współpracuje ze mną tak, jakbym tego chciała. Po drugie: pisanie z pękniętą kością w palcu do najłatwiejszych nie należy. 
Mam nadzieję, że wybaczycie mi tą zwłokę, a właściwie wszystkie. Jak widać, szkoła jeszcze dobrze się nie zaczęła i zdążyłam tu coś wstawić, jak obiecałam. 
Miłego tygodnia!
/Perriele rebel

1 komentarz: