20 maja 2021

ROZDZIAŁ 52. ‘NIE POWIEDZIAŁ NIKT, ŻE TO BĘDZIE PROSTE’

 

*Louis*

 

Dwa tygodnie potem już cała rezydencja wie o tym, że zostanę ojcem, bo Niall zdążył się wygadać. Zastanawia mnie czasem, czy oni nie żyją ostatnio tylko tym, bo co raz wspominają przy Cassandrze coś o dziecku. Do tego, zorganizowali ognisko u Harry’ego, twierdząc, że musimy to uczcić i jednocześnie „ochrzcić” jego nowe lokum, którego budowa zakończyła się już jakieś kilka tygodni temu, a on w końcu się ode mnie wyprowadził.

Najśmieszniejsze jest, że o ciąży wie cały gang, ale nasze rodziny jeszcze nie. Gdyby nie to, że ktoś dał parę z ust, to pewnie ta informacja nadal jeszcze przez chwilę pozostawałaby tajemnicą między mną a Cass, i oczywiście Niallem. Chociaż Harry też mógł coś przypadkowo usłyszeć. Jedyną zaletą jest to, że nie musimy już tego tak bardzo ukrywać, jakby to był jakiś zakazany temat. Co więcej, chyba naprawdę jestem podekscytowany tą całą sytuacją. Tak, wciąż się boję, ale po głowie krąży mi myśl, że może to się uda, może jednak będę dobrym tatą. Zdaję sobie sprawę z tego, ile muszę się jeszcze nauczyć, ale jeśli tylko zechcę, to musi pójść dobrze, nie ma innej opcji.


- Wiecie co? – odezwałem się, bardziej rozkładając się na trawie przed ogniskiem, które przyjemnie grzało tej nocy. Na początek wakacji zawsze czeka się najbardziej. – To ja już wiem, gdzie możecie przenieść się ze swoimi imprezami. Ten nowy salon Harry’ego jest całkiem okazały. – Uśmiechnąłem się złośliwie, upijając łyk piwa niskoprocentowego ze szklanej butelki. Przyrzekłem sobie, że teraz będę mniej pić alkoholu, więc nie mam zamiaru dziś bardzo się rozpijać. Szczególnie, że teraz muszę zajmować się nie tylko sobą, ale też dwoma osobami w pakiecie.

- O nie, nie, nie – szatyn natychmiast zaprotestował, pospiesznie kręcąc głową. – Ja niczego nie proponowałem.

- Ale ja proponuję. – Wzruszyłem ramionami. – Daj spokój, Cindy nie wyprowadzi się za kilka imprez.

- Nagle przeszkadzają ci imprezy w rezydencji? – Parsknął Niall, patrząc na mnie ze zmarszczonymi brwiami. – Wcześniej nic nie mówiłeś.

- Wcześniej to tolerowałem, bo byłem sam. Teraz będę miał dziecko. Nie sądzicie, że trzeba byłoby z tym przystopować? Impreza co dwa tygodnie to już, jak dla mnie, za dużo. Nie razie mogą być, ale im bliżej będzie porodu, proponowałbym przystopować – mówiłem całkiem poważnie. Naprawdę dobrze to sobie przemyślałem.

- A co powiesz, by jak na razie były, przykładowo, co miesiąc? – zaproponował Zayn, odpalający papierosa. – Czasem mogłyby się odbywać u mnie, i tak mieszkam sam. Jeśli pomożecie sprzątać, to nie ma problemu. Poza tym, niedługo ktoś jeszcze się wyprowadzi, więc można byłoby zmieniać miejsca.

- Z tym się zgadzam – odezwał się ponownie Harry. – Nie zrezygnujemy jeszcze szybko z imprez, ale skoro masz ciężarną dziewczynę, to trzeba bardziej uważać. Poza tym, to twój dom, i tak długo nas tolerowałeś. – Podrapał się po karku. – Czyli co? Co dwa tygodnie impreza gdzieś indziej? Przyda nam się urozmaicenie.

- Dla mnie bomba.

- Dobra, jeśli to akceptujecie, to robicie mi niezłą przysługę – odetchnąłem z ulgą. – Cassandra kocha imprezy, ale teraz nawet za bardzo z nich nie skorzysta, więc nie zrobi to jej różnicy.

- A potem stanie się tym typem matki imprezowiczki po rocznym urlopie od szaleństw – ktoś krzyknął, a cały gang wybuchł równo śmiechem.

Uśmiechnąłem się tylko na ich wyobrażenie, a kiedy chciałem coś dodać, poczułem na ramieniu czyjąś dłoń. Uniosłem głowę i zobaczyłem stojącą za mną Cindy, której mina wyrażała małe zaniepokojenie.

- Mógłbyś na chwilę przyjść?

- A co się dzieje? – Zmrużyłem oczy, a ona skrzyżowała ramiona na piersiach.

- Cassandra nie chciała, żebym ci mówiła, ale ciągle wymiotuje. Gdyby nie to, że naprawdę wygląda na ledwo żywą, to sama bym z nią posiedziała...

- Już idę – przerwałem jej, unosząc się z trawy. Otrzepałem spodnie i ruszyłem do domu Stylesa, zostawiając chłopaków samych. Wchodząc do budynku, zauważyłem, że blondynka idzie tuż za mną, co świadczyło o tym, że naprawdę się o nią martwiła.

W łazience znalazłem szatynkę na podłodze pod ścianą, kompletnie bladą, szybko oddychającą. Przyklęknąłem obok niej i obiema dłońmi odgarnąłem z jej twarzy wilgotne od potu kosmyki włosów. Spojrzała na mnie nietrzeźwym wzrokiem i głęboko przełknęła ślinę.

- Za chwilę będzie mi lepiej. Niepotrzebnie przychodziłeś – szepnęła bezsilnie, a ja pokręciłem głową, patrząc na nią z troską.

- Wymiotujesz od dłuższego czasu. Nie chcę patrzeć, jak się męczysz. Powinnaś odpocząć, położyć się. Wrócimy do domu.

- Zaraz mi przejdzie, coś musiało mi zaszkodzić.

- Nic ci nie zaszkodziło, jesteś w ciąży, to normalne.

- Wracaj na ognisko do chłopaków. Dołączę, jak poczuję się lepiej.

- Kategorycznie nie ma mowy. Wracamy.

- Nie chcę psuć ci wieczoru z przyjaciółmi – powiedziała cicho, zamykając oczy.

- Niczego nie psujesz. Nie pierwszy, nie ostatni raz ich widzę. Ty jesteś ważniejsza, ponad to, rozumiesz? Nie walcz ze mną, idziemy do mnie. Jutro cię odwiozę.

- Louis...

- Cassandra, Louis ma rację – przerwała jej Cindy, stojąca w futrynie drzwi. – Nie ma sensu, żebyś tu siedziała, jeśli masz się męczyć. A chłopaki zrozumieją, nie są idiotami. Jesteś w ciąży i... – przerwała w chwili, gdy Cassandra ponownie zaczęła wymiotować. – No właśnie... – mruknęła.

- Wracamy, nie słyszę sprzeciwu – westchnąłem, masując ją po plecach, gdy trochę się uspokoiła i z powrotem opadła na płytki łazienkowe. – Pójdę pożegnać od nas chłopaków i idziemy, żeby ci się nie pogorszyło.

- Masz ze mną tylko kłopot – wymamrotała, zasłaniając twarz dłonią.

Spojrzałem przelotnie na Cindy – milczała i uciekła gdzieś wzrokiem.

- Co ty pieprzysz? Rozumiem, że buzują ci teraz hormony, ale nigdy nie uważałem cię za kłopot. Przestań wymyślać takie rzeczy. Kocham cię. Kiedy to do ciebie dotrze?

- Że mnie kochasz? Dotarło na samym początku.

 

***

 

*Cassandra*

*2 tygodnie później*

 

Powiedziałam mamie i rodzeństwie o ciąży. Kilka dni temu. Maddie skakała z radości, że będzie bobas, Jake był mile zaskoczony, ale chyba też trochę ucieszyła go ta wiadomość. A mama? Na początku wpadła w lekki szok, tak, że momentalnie Louis, który był ze mną, zaczął powoli panikować, jakby bał się, że teraz moja mama będzie go o wszystko obwiniać, pomijając już sam fakt, że jestem na tyle dorosła, by móc decydować o samej sobie. Ale ten szok, nie oznaczał, że krzyczała, a milczała przez dobre pięć minut i każde z nas zaczęło się obawiać o konsekwencje tej „rozmowy”. Potem rozpłakała się, a kiedy zapewniałam ją już przestraszona, że poradzę sobie z Louisem, ona wtedy powiedziała, że płacze ze szczęścia. Ze szczęścia, że zaczynam układać sobie życie, że doczekam się swojego upragnionego dziecka.

Powiedziała, że we wszystkim mi pomoże, chociaż ja tak naprawdę o nic jej nie prosiłam. Powiedziała też, że już wcześniej zaczęła się domyślać, ale wolała dać mi czas, żebym poinformowała ją, kiedy sama będę na to gotowa. Od razu zaczęła pytać, jak się czuję, czy nie jestem głodna albo czy nie chcę trochę odpocząć, zanim wrócę do siebie. Potem zaczęła opowiadać o tym, gdy sama była w ciąży ze mną i wtedy poczułam, jak cholernie kocham tę kobietę. Mimo, że to ja musiałam przez kilka lat opiekować się nią, teraz role ponownie się odwróciły. Jestem wdzięczna, że mam przy sobie kogoś takiego, komu mogę powiedzieć wszystko i nie będzie mnie oceniał, bo dla niej liczy się tylko moje szczęście i zdrowie. I tym razem nie musiała bać się, że będę samotną matką, że nie jestem po ślubie, tak jak to było kilka lat temu. Teraz miałam już przy sobie Louisa i ufałam, że tak pozostanie.

Dziś przyszedł czas na rodzinę szatyna. Trochę zwlekaliśmy z wyjazdem do nich, bo miałam duże napady mdłości i wolałam chwilowo nie jeździć nigdzie dalej niż do firmy. I tak przez wymioty byłam mało w pracy albo musiałam wychodzić stamtąd po godzinie i przez to dużo moich obowiązków po raz kolejny musiał przejąć Tristan. I w ten sposób, razem z Kelly, dowiedzieli się, co jest grane. Nie mogłam ich przecież w nieskończoność okłamywać, że mam grypę żołądkową, to nie przeszłoby. Ich reakcja była odwrotna do tej, której się spodziewałam. Myślałam, że zaczną mi wypominać, jak nieodpowiedzialna byłam, że wpadłam, co oczywiście i tak było prawdą, a zamiast tego kazali mi obiecać, że któreś z nich zostanie chrzestnym. I dodatkowo, jeszcze codziennie dostawałam ciepły obiad od Kelly, która przychodziła każdego dnia, by sprawdzić, jak się czuję.

Dotarło wtedy do mnie, że lepiej nie mogłam sobie wybrać najlepszych przyjaciół. Każdy zachował się względem tej sytuacji bardzo w porządku, przez co odeszło ode mnie część stresu. Poza tym, wkraczam zaraz w trzynasty tydzień, więc boję się już trochę mniej. Okres największego ryzyka, że stracę drugą ciążę minął i teraz po prostu muszę na siebie uważać bardziej niż normalnie. Mimo, że czasem o tym zapominam i Louis wtedy krzyczy na mnie, żebym przestała coś robić. Cóż, z kobietą z charakterkiem nie wygrasz. Czytaj: ze mną. Staram się, ale nic na to nie poradzę, że czasem mi się nie udaje. Taki mój urok. Mogłabym robić wiele rzeczy na raz, tylko że nie zawsze wtedy, kiedy trzeba.

- Z-zostanę babcią? – zapytała w osłupieniu mama szatyna, a ja poczułam, jak robi mi się gorąco.

Próbowałam oddychać spokojnie, ale nie byłam w stanie i musiałam przytrzymać się ramienia Louisa, by się nie przewrócić.

- Mamo, tylko się nie denerwuj, dobrze? My... damy sobie radę, chcieliśmy tylko, żebyście wiedzieli i...

- Zostanę babcią – powtórzyła już pewniej. – Mark, będziemy dziadkami, uwierzysz? – Podskoczyła z kanapy i niemal krzyknęła, znów powtarzając: - Będę babcią. – Podbiegła do mnie i mocno mnie uściskała, spłynęło ze mnie jakiekolwiek przerażenie ich reakcją. W jednej chwili nastrój w salonie całkiem się zmienił.

- Nie myślałam, że tak szybko będę ciocią, ale dobra, biorę to. Ale mnie to jara – zaczęła mówić podekscytowana siostra Louisa, siedząca tuż obok. – O matko, będzie nowy dzieciak w rodzinie. – Położyła palce na skroniach i szeroko uśmiechnęła się do podłogi, jakby to ona była w ciąży, a nie ja. – Mamo, tato, z szczerym sercem oświadczam, że za kilka miesięcy wyprowadzam się do Londynu, żeby jak najczęściej odwiedzać mojego brata. Jego dziecko będzie miało najlepszą ciotkę jaką świat widział – trajkotała dalej i aż trudno było się nie zaśmiać.

- Hola, hola, a gdzie ty w tym Londynie zamieszkasz? – zapytał jej ojciec, a ona spojrzała znacząco na szatyna.

- Ty już się o to nie martw, Louis mnie na bruku nie zostawi.

- O Boże – jęknął szatyn w moją szyję, powstrzymując śmiech.

- Spójrz na to z innej strony. Będziemy mieć darmową opiekunkę – odezwałam się niepewnie, ale Lottie od razu ochoczo pokiwała na ten pomysł głową.

- Najlepszą opiekunkę, ciotkę, co tam chcecie. To dziecko będzie piękne – odparła rozmarzona, przyglądając mi się.

- Który miesiąc? – zapytała mama szatyna, wskazując na mój brzuch, a ja instynktownie położyłam na nim dłoń.

- Końcówka trzeciego.

- Tak szybko? Dlaczego wcześniej nam nie powiedzieliście? Przecież nie gryziemy?

- Jasne – wymamrotał Louisa, ale nikt tego już nie skomentował.

- Długo nie byliśmy pewnie i woleliśmy... zachować ten fakt między sobą, nim to się potwierdziło.

- I musieliśmy się z tym oswoić. Cass nie czuła się najlepiej ostatnio, więc już podróż tu była lekkim utrudnieniem. Wolałem nie mówić wam tego przez telefon – dodał za mnie szatyn, a ja, na potwierdzenie jego słów, przytaknęłam.

- Przynajmniej mieliście powód, żeby znów przyjechać – odparła ucieszona kobieta. – Mam nadzieję, że zostaniecie chociaż na noc. Zrobię wam coś do jedzenia, na pewno Cassandra jest głodna. – Popatrzyła na mnie łagodnie i zaraz odwróciła wzrok do swojego syna. – Louis, chodź, pomożesz mi może? – zaproponowała, a ja wyczułam w tym, że chce sam na sam omówić z nim sytuację, w jakiej się znaleźliśmy. W końcu to jej syn. Wiadomo, że nie powie przy mnie absolutnie wszystkiego. Rozumiem to. Ja też mam z mamą takie rozmowy, których nikt inny nie powinien usłyszeć.

Zostałam sama z Markiem i Lottie, którzy patrzyli na mnie z szerokimi uśmiechami na twarzach. I oczywiście trochę się zestresowałam, bo nie wiem, jak miałabym przerwać niezręczną ciszę.

- Koniecznie musimy poznać twoich rodziców – odezwał się mężczyzna, a ja wstrzymałam oddech na chwilę. – W końcu będziemy teraz rodziną – wyjaśnił, a ja wymusiłam uśmiech.

- Tak... przepraszam, muszę się przewietrzyć, za chwilę wrócę. – Przełknęłam głęboko ślinę i uniosłam się z kanapy.

Wyszłam na taras i gdy tylko zostałam sama, z moich oczu wypłynęły pierwsze łzy. Zsunęłam się na drewniane schody i rozpłakałam się jak dziecko. Ból w sercu zaczął narastać, gdy dotarła do mnie przykra prawda. I nikt nie był w stanie już tego naprawić. Po prostu musiałam się z tym pogodzić. Mimo tego, jak cholernie trudno było. Czasu się nie cofnie.

- Hej, nie płacz, dziecko – usłyszałam za sobą głos i pospiesznie zaczęłam ocierać łzy. Chociaż i tak nie byłam w stanie się uspokoić. – Przecież ciąża to nie tragedia. Louis urodził się, gdy jego mama miała dziewiętnaście lat, teraz wy też dacie radę. To piękna wiadomość. – Położył dłoń na moich plecach, a ja się skuliłam.

- To nie o to chodzi – wykrztusiłam z siebie, głębiej oddychając.

- A więc?

- Czegoś państwo nie wiedzą. Mój tata... był wojskowym. Gdy byłam młodsza, zaatakowali nas przestępcy... tata zginął na moich oczach, oddając życie za mnie, za mamę, za moje rodzeństwo. Osłonił nas własnym ciałem – ponownie zaszlochałam, a on zamilkł.

- Przepraszam... nie miałem pojęcia.

- Prawie nikt nie wie, to nie pana wina. – Pociągnęłam nosem.

- Mimo to, jestem pewien, że wciąż jest przy tobie. – Położył dłoń na swoim sercu, a ja kiwnęłam głową.

- Wiem o tym. Po prostu... to boli, gdy myślę o tym, że nigdy nie pozna swojego wnuka. Powinien tu ze mną być, życie jest niesprawiedliwe, okrutne. Nigdy już nie zobaczy, jak układam sobie życie. Nie będzie go w najważniejszych dla mnie chwilach....

- Twój tata na pewno nie chciałby, żebyś płakała. Na pewno wie o wszystkim, co osiągasz. I na pewno cieszy się, że jego córka będzie sama teraz rodzicem, i będzie mogła przeżyć tak piękny okres w swoim życiu. Nie jestem twoim tatą, ale też jestem rodzicem. Domyślam się, co czułby twój tata, gdyby tu był. Uwierz mi – przyznał szczerze, a ja wtedy na niego spojrzałam i miałam ochotę przytulić. I zrobiłam to. Jakbym przytulała mojego własnego tatę.

- Dziękuję – powiedziałam cicho, uspokajając się.

- Nie dziękuj. Niczego nie zrobiłem.

- Zrobił pan – sprawił, że się uspokoiłam. – Zaśmiałam się cicho, odsuwając się od mężczyzny, by otrzeć mokre policzki.

- W takim razie: cieszę się. – Uśmiechnął się. – Idziesz do środka? Pewnie Jay i Louis zdążyli przyrządzić już cały bankiet w kuchni.

- Za chwilę dołączę – zapewniłam, lekko się uśmiechając.

Kiwnął głową i wszedł z powrotem do środka, a ja jeszcze na trochę zostałam sama ze swoimi myślami, dając sobie czas na całkowite wyciszenie się.

Spojrzałam w niebo, oddychając już miarowo.

Tato... szkoda, że cię tu nie ma, ale pamiętaj, że cię kocham. Jesteś moim wzorem do walki. Ty pierwszy udowodniłeś mi, co znaczy nie być egoistą. Po wsze czasy będziesz ze mną.

Wstałam ze schodków i jeszcze raz, patrząc w przestrzeń pełną przyrody, powoli weszłam do domu. Z uśmiechem i w całkowitym rozluźnieniu ruszyłam do kuchni, gdzie byli już wszyscy. I o dziwo, Louis naprawdę pomagał gotować. Mile mnie tym zaskoczył.

- Siadaj, kochanie. Jedz, ile chcesz, bierz śmiało – odezwała się z sympatią mama szatyna i od razu cieplej zrobiło mi się na sercu. – Za tobą jest herbata, jeśli chcesz – dodała, wskazując blat za mną, na co kiwnęłam głową, dziękując.

Wzięłam jeden z pustych kubków, który tam stał i z dzbanka nalałam do niego jeszcze gorącej herbaty. Zaczęłam iść z nią do stołu, ale w połowie drogi niespodziewanie kichnęłam, o mało nie wylewając całego wrzątku na siebie. Wszystko jednak wylądowało, na szczęście, na podłodze, a nie na moim brzuchu.

- Nie oblałaś się? Wszystko w porządku? – zapytał od razu zaniepokojony Louis, dotykając mojego ramienia, a ja spojrzałam na niego i nieświadomie się uśmiechnęłam.

- Nie... chyba ktoś nade mną czuwa.

 

***

*Louis*

 

Stanąłem na kolejnych światłach na trasie z Doncaster do Londynu i już miałem o coś zapytać Cass, gdy zorientowałem się, że zasnęła obok na siedzeniu pasażera. Sięgnąłem do tyłu po moją czarną rozsuwaną bluzę i okryłem nią ciało szatynki, uważając, by jej nie obudzić.

Zaczęło się lato, ale było dziś wyjątkowo chłodno i nie chciałem, aby teraz się przeziębiła. Było dopiero po południu, a ona, mimo to, już opadła z sił. Domyślam się, że w dalszych etapach ciąży może być jeszcze bardziej zmęczona niż teraz. Ale to i tak lepiej, kiedy odpoczywa niż miałaby się męczyć i źle czuć.

Moja mama zdołała nas skutecznie przekonać, byśmy zostali na noc u nich. Lottie też miała w tym swój udział. I okazało się to dobrym pomysłem, bo przynajmniej Cassandra mogła po całym dniu spokojnie przespać noc łóżku, a nie, tak jak teraz, w aucie.

Rodzice chcą poznać jej mamę i rodzeństwo, słyszałem, jak tata o tym mówi. Spodziewałem się, że kiedyś to nastąpi, a to oznacza, że będziemy musieli zaaranżować niedługo jakieś spotkanie.

Kilka dni temu były też urodziny szatynki. Zabrałem ją na kolację, kupiłem nowy zegarek na rękę, a ona i tak trajkotała, że nie musiałem dla niej tego robić i wydawać tyle kasy, bo docenia samą moją obecność. Tylko że ja nigdy nie żałowałem pieniędzy na nią. Gdyby chciała, to mógłbym kupić jej własną willę, nowe auto i pudla w pakiecie. A mnie i tak obchodziłoby tylko, czy jest szczęśliwa. Chciałem w tym roku zabrać ją w urodziny gdzieś za granicę w ramach niespodzianki, ale ze względu na jej złe samopoczucie na chwilę z tego zrezygnowałem. Zaplanuję to, gdy jej się poprawi. Bo to chyba nie tak, że przez całe dziewięć miesięcy będzie wymiotować, prawda?

- Zatrzymaj się – usłyszałem ciche mamrotanie Cassandry i spojrzałem na nią przelotnie, odrywając wzrok od ulicy. – Proszę...

- Co się dzieje?

- Niedobrze mi... za bardzo trzęsie... muszę wyjść na dwór – mówiła szybko i zaraz zakryła dłonią usta. Chyba już wygadałem...

Zjechałem szybko na pobocze, by nie dopuścić do nieprzyjemnej sytuacji i wysiadłem zaraz za szatynką, uprzednio biorąc zza siedzenia butelkę wody. Nie było wielkiego ruchu na tej drodze, więc spokojnie mogliśmy tu stać.

- Napij się. – Podałem plastikową butelkę dziewczynie, która opierała się o maskę samochodu, głęboko oddychając. Zabrała ją ode mnie, niemal od razu wypijając całą jej zawartość.

- Może usiądziesz? – zaproponowałem, kładąc dłoń na jej plecach, a ona pokręciła automatycznie głową.

- Nie będę mdlała – wymamrotała. – Daj mi tylko pięć minut – poprosiła, skupiając się na oddechu.

Przytaknąłem i zamilkłem. Stanąłem dla bezpieczeństwa tuż przy niej. Jeszcze chwilę temu była blada, ale teraz powoli na jej twarzy pojawiały się kolory.

- Już dobrze – odezwała się minuty później, prostując się. – Ten dzieciak da nam popalić. Zobaczysz, że to będzie chłopak – przyznała pewnie, otwierając drzwi auta, a ja nieświadomie parsknąłem śmiechem.

- Dziewczyny też są charakterne – wspomniałem ze złośliwym uśmiechem, a ona jedynie zmierzyła mnie wzrokiem.

Wsiadłem do pojazdu, zajmując miejsce obok i zaraz dodałem:

- Albo to bliźniaki – odparłem tajemniczo, a ona w momencie spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.

- Jedźmy już. – Głęboko przełknęła ślinę, a ja powstrzymałem uśmiech, ale prawdopodobnie nie bardzo mi to wyszło.

Pokonaliśmy może niespełna milę, kiedy usłyszałem kilka strzałów. Początkowo myślałem, że się przesłyszałem, jednak huk się powtórzył, a ja zauważyłem, jakby pocisk przebił oponę pojazdu z naprzeciwka, tak, że całkiem zrzuciło go z drogi.

- Co, do cholery? – syknąłem, patrząc w lusterko i to był mój błąd, bo zobaczyłem w nim ludzi Jonesa, ciągnących się za nami. – Zajebiście – mruknąłem, sięgając do schowka po spluwę. Włożyłem ją za pasek spodni i znacznie przyspieszyłem, by nas nie wyprzedzili.

- Co jest? – zapytała zaniepokojona Cass, a do mnie dotarło ze zdwojoną siłą, w jakim niebezpieczeństwie znalazło się nasze dziecko.

- Posłuchaj... musimy zamienić się miejscami, stąd nie jestem w stanie strzelać.

- Ja mogę...

- Nie, nie możesz – przerwałem jej nerwowo. – Nie dam ci w tym momencie strzelać, więc proszę, rób, co mówię, jeśli nie chcesz się narażać – niemal krzyknąłem, ale teraz nie chodziło o to, czy będę jej mówić słodkie słówka. To była sprawa życia albo śmierci. – Usiądź mi na kolanach – nakazałem, a ona zaraz to zrobiła. W duchu dziękowałem, że jeszcze nie urósł jej brzuch, bo dotykałaby już do kierownicy.

Instynktownie złapała za kierownicę, więc ja już ją puściłem, by jak najostrożniej wysunąć się spod jej ciała i przejść na siedzenie obok, gdy upewniłem się, że przejęła pedały.

- A teraz tylko, broń Boże, nie zwalniaj – powiedziałem zbyt głośno, że aż drgnęła. Otworzyłem okno, wychyliłem się i zacząłem strzelać do tyłu, nie wiedząc nawet, czy trafiam w cel, bo pole widzenia było za małe. Dopóki kula nie przeleciała mi przed twarzą, a naboje się skończyły i musiałem wycofać się na siedzenie.

- Skręć w prawo – nakazałem, wymieniając broń.

- Przecież to w odwrotną stronę niż Londyn...

- Trudno, najwyżej droga nam się wydłuży, ale jedź!

Prędkość, z jaką jechaliśmy, sprawiła, że prawie wyrzuciło nas z zakrętu, ale Cassandra zdołała utrzymać stabilnie auto na drodze.

Przez kilka minut toczyliśmy zaciętą walkę i myślałem, że już nigdy się nie skończy, ale ostatecznie trafiłem w przednią szybę tamtego pojazdu, całkiem rozbijając ją i zmuszeni byli się zatrzymać. Zdobyliśmy ogromną przewagę i gdy przejechaliśmy dłuższą odległość, a ja upewniłem się, że nic za nami już nie jedzie, wsunąłem się do środka samochodu.

- Przypomnij mi, żebym już więcej nie mówił, że słabo jeździsz. – Odetchnąłem, przecierając twarz dłonią.

- Och, jasne, teraz będę dozgonnie ci to powtarzać – odparła z przyspieszonym oddechem, patrząc tępo przed siebie, gdy stanęła w jakimś zaułku.

- Wszystko okej?

- Takich właśnie sytuacji się bałam – wymamrotała, odchylając głowę i zamykając oczy. – Każdego dnia ktoś będzie próbował naruszyć bezpieczeństwo naszego dziecka. I ani ty, ani ja nie zdołamy przewidzieć żadnego ataku.

- Może trzeba ich ostatecznie pokonać i dać już sobie spokój z tym całym gangiem? – myślałem na głos, ale nie odpowiedziała.

 

***

 

*Cassandra*

 

- Ciąża to nie choroba, nie wiem, dlaczego wszyscy tak myślą. Mogę biegać, skakać, pływać.

- Skakać i biegać nie – wtrącił Louis, przeszukując półki z bronią w magazynie przy strzelnicy, jeszcze tego samego dnia, wieczorem, wraz z resztą gangu.

- Chcesz w łeb? – zapytałam twardo, a ten parsknął śmiechem.

- Nie pobijesz mnie.

- Skąd ta pewność?

- Bo jak coś mi się stanie, to nasze dziecko zostanie bez ojca – odparł natychmiast, skutecznie mnie tym zaginając. Wyminął mnie, w pełni już ubrany i uzbrojony, a ja zaczęłam iść za nim, dopóki nie wyszliśmy całkowicie ze strzelnicy.

- Dlaczego zabraniasz mi jechać? Przecież wiesz, że się wam przydam – mówiłam swoje, ciągnąc się za nim jak ogon, kiedy kierował się do głównego pomieszczenia w rezydencji. – Liam ma dyżur w szpitalu, macie o kolejnego człowieka mniej.

- Czy ty siebie słyszysz? – zapytał ostro, gwałtownie zatrzymując się w salonie.

Nie spodziewałam się tego z jego strony, więc wpadłam na niego, uderzając o jego tors, ale złapał mnie w porę za ramiona, żebym nie poleciała do tyłu.

- Jesteś z trzecim miesiącu ciąży, prawie w czwartym. Oszalałaś do reszty, prawda?

- Nie...

- Kurwa! Zostajesz w domu! – krzyknął, a w jego oczach zapłonął ogień pełen złości.

Do salonu weszła pozostała część gangu, ale wszyscy zamarli na chwilę, gdy zauważyli nas dwoje.

- Nigdzie się stąd nie ruszasz! – nakazał.

- Ciąża to nie choroba! – powtórzyłam i to był zły pomysł, bo dostrzegłam, że tylko bardziej wytrącam go z równowagi.

- Chcesz zabić nie tylko siebie, ale i dziecko na akcji?! Zostajesz tutaj! – rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu i ruszył do wyjścia.

- To dlaczego ty jedziesz?! – krzyknęłam nim wyszedł, a on automatycznie się zatrzymał i odwrócił powoli w moją stronę.

- Bo ktoś musi! – Machnął bezradnie rękami i znów podszedł do mnie. – Posłuchaj, to nie jest śmieszne. Nie wiem, co ci odbiło, że chcesz jechać na akcję, jeśli jeszcze kilka godzin temu mówiłaś, że boisz się o to, że skrzywdzą nasze dziecko. Podejrzewam, że to też sprawa hormonów i nie myślisz racjonalnie, ale masz siedzieć tu na dupie aż do mojego powrotu, rozumiesz? Nie zmuszaj mnie do tego, żebym zablokował wszystkie wyjścia z domu i zamknął cię tu jak w więzieniu.

- Nie możesz tego zrobić – powiedziałam cicho, wcale nie będąc tak pewna swoich własnych słów.

- A chcesz się przekonać? Wszystkie drzwi i okna mają blokady, wystarczy, że nacisnę jeden guzik – powiedział poważnie, ale już nie odpowiedziałam i tylko z winą przeniosłam wzrok w bok.

- Cassandra... – westchnął bezsilnie, a ja spojrzałam na niego ostrożnie. – Możesz obiecać mi, że tu zostaniesz i nie narazisz na nic ani siebie, ani dziecka? – zapytał łagodni z nadzieją, a ja posłusznie pokiwałam głową. – Dobrze, nie wywijaj mi  żadnych numerów – dodał na koniec i podszedł bliżej, by pocałować mnie na pożegnanie w czoło.

Odszedł i wyszedł z rezydencji, by wraz z gangiem odpłacić się Jonesowi za dzisiejszą strzelaninę. By spróbować to raz a dobrze zakończyć, jeśli są na to szanse. Louis wyczuł, że coś jest nie tak, ale nie wie, co. Sądzi, że ten atak na nas w samochodzie był jakiś dziwny, więc teraz pojechali na akcję, aby potwierdzić albo zanegować swoje obawy.

Więc czekałam. Czekałam i czekałam. Posłusznie siedziałam w tym domu, próbując się skupić chociażby na telewizji, ale minęło kilka godzin i zdarzyło się to, czego się obawiałam.

Louis nie wrócił z nimi.

A kiedy Niall przyszedł i oświadczył mi, że nie wiedzą, co się z nim stało, że podejrzewają kolejne porwanie albo coś gorszego, moje serce rozpadło się na milion kawałeczków. Ryczałam w salonie, próbując nie dopuszczać do siebie myśli, że mógł umrzeć. Chłopaki próbowali uspokoić mnie na różne sposoby, tłumacząc wiele rzeczy i bojąc się, że tak wielki stres może źle na mnie wpłynąć, ale oni nie mogli zrobić nic. Nic, oprócz sprowadzenia tu z powrotem mojego chłopaka.

 

***

 

O trzeciej w nocy byłam w katastrofalnym stanie psychicznym. A nawet w cholernym, bo nie znam gorszego określenia od: koszmarny. Cała się trzęsłam, było mi niedobrze i ze dwa razy dostałam ataku astmy. Liam wrócił z dyżuru dopiero przed chwilą i wciąż coś do mnie mówi, ale ja nawet nie wiem, co, bo nie jestem w stanie myśleć o czymś innym, rozmawiać z kimkolwiek.

Siedzę na podłodze pod ścianą, nie mając już siły, by nawet siedzieć, a co dopiero wstać. Nie jadłam nic, odkąd pojechali na akcję, a to było już dawno temu. Bierze mnie na wymioty, gdy tylko zobaczę jedzenie, wiem, że powinnam jeść. Z każdym dniem potrzebuję coraz więcej kalorii, a mimo to, nie jestem w stanie w tej chwili niczego przełknąć. Wolałabym zostać sama, ale nie potrafię powiedzieć chłopakom, aby wyszli. Z drugiej strony, chcę, by choć jedna osoba była przy mnie, poczuła mój ból. A z trzeciej strony... sama już nie mam pojęcia, czego chcę.

Kiedy mijała kolejna godzina, a ja coraz bardziej traciłam nadzieję, że szatyn przeżył, usłyszałam trzask drzwi. W momencie wstrzymałam oddech i powoli uniosłam głowę, gdy do moich uszu doszedł dźwięk zbliżających się kroków. Ktoś zatrzymał się obok mnie, wszyscy zamilkli, a ja bałam się spojrzeć w bok, żeby się nie rozczarować.

- Gdzieś ty się tyle czasu podziewał, stary? – ktoś zapytał, ale nie dostał odpowiedzi.

- Cass... – usłyszałam zachrypnięty głos i już nic nie powstrzymało mnie przed popatrzeniem w lewo.

Szatyn stał obok, cały w ziemi i z obdartym policzkiem, ale żywy. I to na nowo sprawiło, że wybuchłam niepohamowanym szlochem, wyciągając ku niemu ramiona, by być bliżej niego.

Zniżył się do mojego poziomu i przytulił, a ja znacznie pogłębiłam ten uścisk.

- Bałam się, że... Myślałam... że nie przeżyłeś – płakałam ponad jego ramieniem. – Chłopaki nie wiedzieli, co się z tobą stało... M-myślałam, że... cię straciłam.

- Jestem tutaj, skarbie, nic mi nie jest – zaczął szeptać mi do ucha. – Jestem przy tobie, słyszysz? – zapytał łagodnie, a ja kiwnęłam głową, płacząc w jego szyję.

Nie puszczałam go przez kolejne kilka minut, nawet kiedy uniósł mnie i przeniósł na kanapę, i usiadł obok. Liam przyniósł Louisowi butelkę wody i dopiero wtedy dotarło do mnie, że na pewno jest zmęczony, a zajmuje się mną, zamiast sobą.

- Dzięki, stary – odparł, odkręcając butelkę i zaczął łapczywie pić.

W tej chwili poczułam dziwne skurcze w dole brzucha i zaczęłam niespokojnie oddychać, kładąc na nim dłonie.

-  Co się dzieje? – usłyszałam zaniepokojony głos Louisa, a potem poczułam jego dłoń na brzuchu. – Cassandra. Boli cię? – zapytał, a ja kiwnęłam nieprzytomnie głową.

Nie zarejestrowałam, kiedy Liam zaczął badać mi brzuch, dotykając go dłońmi, i mierzyć ciśnienie. Byłam zaślepiona myślą, że znów mogę utracić dziecko.

- Masz za wysokie ciśnienie, nawet jak na ciążę, musisz się uspokoić – poinformował mnie Liam po chwili, a mi obraz zasłoniły łzy.

- Nie chcę go stracić. – Zaczęłam kręcić głową. – Nie mogę poronić...

- Uspokój się, nic się nie dzieje – zapewnił Liam, a ja starałam się mu w to uwierzyć. – Przyniosę ci coś na uspokojenie, dobrze?

- Nie...

- Bezpiecznego dla dziecka. Nie zrobiłbym nic, co by mogło mu zagrozić, przysięgam. Zaufaj mi – dodał i za chwilę znikł z pomieszczenia, a w jego miejsce pojawił się Louis, który ukląkł przede mną, kładąc jedną z dłoni na moim brzuchu, a drugą na ręku.

-  Skarbie, musisz się uspokoić. Pamiętasz, co mówił lekarz? Nie możesz się denerwować, nie w twojej sytuacji.

- Pamiętam – wyszeptałam, zamykając oczy.

- To spróbuj się wyciszyć, oddychaj głęboko. Jeśli nie dla mnie, to dla maleństwa. Ja tu jestem. – Poczułam, jak całuje palce mojej dłoni i starałam się rozluźnić. Nastąpiło to jednak dopiero, gdy Liam przyniósł mi leki uspokajające i zaczęły one działać. Krótko po tym, reszta gangu zostawiła nas samych, byśmy mogli porozmawiać i mimo, że po lekach zaczynałam powoli usypiać, wiedziałam, że muszę dowiedzieć się prawdy.

- Gdzie byłeś tyle czasu? Cholernie mnie przeraziłeś – szeptałam, patrząc na niego z bólem serca. – Nie dałeś żadnego znaku życiu. Tak się nie robi. Chłopaki myśleli, że mogli cię porwać.

- Wiem, źle wyszło. Żałuję, że o niczym nie wiedzieliście i naraziłem cię na niepotrzebny stres, ale wszystko działo się zbyt szybko. W dodatku... rozładował mi się telefon – wymamrotał pod koniec, wyjmując smartfon z kieszeni spodni i rzucając go na stolik przed nami. Usiadł obok i głęboko odetchnął, opadając na oparcie kanapy.

- Co tam się działo? – zapytałam cicho, kiedy on przecierał dłońmi twarz.

- Nie pokonaliśmy ich, bo zaczęli uciekać, ale odłączyłem się wtedy od reszty i zacząłem ich śledzić. No i oczywiście nikomu o tym nie powiedziałem. Tak, wiem, idiota ze mnie.

- Po co ich śledziłeś?

- Coś mnie tknęło, by to zrobić i przeczucie było prawdziwe.

- Czego się dowiedziałeś? – zapytałam, patrząc na niego uważniej, bo może jego postawa ciała albo gesty mogłyby coś zdradzić. Minęła jednak dłuższa chwila nim zebrał się na odpowiedź.

- Gang Georgii połączył z nimi siły.

- Co takiego? – od razu podniosłam się do pozycji siedzącej, a on przeniósł na mnie wzrok. – Tej Georgii, u której byłam w gangu?

- Tak, tej ze Stanów.

- Nie wierzę w przypadki. – Pokręciłam głową zdezorientowana. – Dlaczego nie zorientowałam się wcześniej, kiedy dowiedziałam się, że przeprowadziła się do Londynu? – pytałam samą siebie, powtarzając sobie jednocześnie, jak głupia jestem.

- Śmieli się, że przyjmujemy dziewczyny do gangu, a teraz robią coś takiego? – szatyn prychnął. – Przecież to absurd – odparł zmęczony, opierając łokcie na udach i pochylając się do przodu. – Jest coś jeszcze – dodał cicho, tak, że prawie go nie usłyszałam. Ale już po jego słowach wiedziałam, że nie będzie to nic, co mnie uszczęśliwi.

- Co? – Przełknęłam głęboko ślinę, czekając na to, co usłyszę.

- Nie wiem, czy powinienem ci to mówić.

- Co gorszego może być od tamtego? Poza tym i tak pewnie kiedyś się dowiem tego, co ukryjesz.

- Tak, ale nie wiem, czy to zniesiesz.

- Mów – nakazałam twardo, więc on nie owijał nawet w bawełnę.

- Jake tam był – wypalił, a mi zabrakło tchu.

- Co? – wyszeptałam, zbyt przytłoczona tym faktem.

- Twój brat był na akcji. Widziałem go. Jest w którymś z tamtych gangów. Sądząc po tym, że... nie będę kłamał, całował jakąś dziewczynę z gangu Georgii. Pewnie to z nimi jest.

- Nie wierzę... Wiedziałam, że gdzieś już widziałam jego dziewczynę. Teraz już wiem, wszystko się ze sobą łączy. Jest podobna do Georgii, prawda? – zapytałam słabo, przykładając dłoń do czoła.

- Łudząco.

- To jej młodsza siostra... Mój brat chodzi z jej siostrą... To chory żart. Dlaczego ona? Dlaczego on tam był? Nie powinien się w to plątać.

- Uspokój się, okej? Nie możesz znowu się denerwować – przypomniał mi.

- Widział cię? – zapytałam na skraju płaczu, a on zaprzeczył.

- Miałem zakrytą twarz, nie mógł mnie rozpoznać.

Przytaknęłam i głęboko odetchnęłam, by nie przestać myśleć racjonalnie po raz kolejny tego dnia.

- Możemy pojechać do mnie? Chciałaby bym u siebie – zaczęłam mówić cicho. – Wiem, że jesteś zmęczony, mogę pojechać z kimś innym...

- Odwiozę cię. Zostanę na noc, okej?

- Jasne. Przepraszam, że dodatkowo cię męczę. A nawet jeszcze nie jadłeś...

- A ty jadłaś? – zapytał, przerywając mi i tym mnie uciszył. – Tak myślałem – westchnął bezradnie. – Ogarnę się szybko i pojedziemy do ciebie. Wezmę po drodze coś na wynos z całodobowego.

Kiwnęłam głową, ale tak naprawdę teraz było mi już wszystko jedno. Chciałabym zapomnieć, że ten dzień w ogóle miał miejsce.

 

***

 

Resztę tej nocy nie mogłam spać, nawet jeśli byłam zmęczona i po lekach, które mnie usypiały. Sprawa brata nie dawała mi spokoju. Mimo, że Louis spał w mojej sypialni i był pewien, że ja robię to samo, wymknęłam się z jego objęć i wyszłam z łóżka.

I siedzę w kuchni, wciąż myśląc o rozmowach, jakie przeprowadzałam z bratem. O tym, że już dawno było coś nie tak. Dlaczego wcześniej nie zareagowałam, gdy widziałam znaki? Dlaczego nic nie zrobiłam? Chociaż i tak pewnie nic nie mogłabym zrobić, nie powiedziałby mi nic. Kogo ja oszukuję? Powtarza mój błąd z przeszłości, choć teraz trudno nazwać to błędem, bo dzięki temu poznałam swojego chłopaka. Teraz jednak wszystko doskonale zaczęło się ze sobą łączyć. Dziewczyna, której zdjęcie pokazywał mi na telefonie, kłamstwa dotyczące tego, gdzie tak naprawdę pracuje i skąd ma tyle pieniędzy. Jego dziwne zachowanie, znikanie przy niemal każdej rozmowie telefonicznej, podsłuchiwanie mojej rozmowy z Louisem o gangu. Jeszcze nic nigdy wcześniej nie było dla mnie tak jasne jak ta sytuacja teraz. W głowie wciąż mi tylko krąży jak bumerang jedna z naszych poważniejszych rozmów i teraz wiem, że to ona wtedy powinna dać mi porządnie do myślenia.

 

„- Po co ci te pieniądze, pytam?

- A nie pomyślałaś, że jakoś muszę utrzymać małą i mamę?

- Czyli kradniesz.

- O, bo ty nie kradłaś w moim wieku?”

 

„- Wiesz, co może się stać, jeśli ktoś cię nakryje?

- Mamy te same geny, a ciebie chyba nikt jeszcze nie nakrył.”

 

Do tej pory nic jeszcze do mnie nie dociera, jestem zbyt zszokowana i sfrustrowana. Za dużo myśli w głowie krąży mi naraz, bym mogła obrać w tym swoje zdanie.

Wstałam od wyspy kuchennej, by wrócić do łóżka i spróbować, mimo wszystko, zasnąć. Cała się trzęsłam po wydarzeniach z dzisiaj, więc wcale nie zdziwiła się, gdy pusta szklanka, którą wzięłam do rąk, wypadła z nich i rozbiła się na kuchennych płytkach na kilkanaście kawałeczków, robiąc niezły bałagan i hałas.

- Zarąbiście – westchnęłam, schylając się.

Zaczęłam zbierać szkła gołymi rękami, dopóki ktoś mnie nie powstrzymał.

- Zostaw to, pokaleczysz się. – Zabrał szkła z moim rąk, więc odsunęłam się i wstałam, gdy sam zaczął sprzątać to, co narozwalałam.

- Jest druga w nocy. Dlaczego nie śpisz?

- Przepraszam, że cię obudziłam – wymamrotałam, bawiąc się rąbkiem za dużej bluzki, którą miałam na sobie.

- Nie pytam, dlaczego mnie obudziłaś, tylko dlaczego nie śpisz – odparł, wrzucając szkło do kosza na śmieci.

- Nie mogę. – Wzruszyłam ramionami. – Myślę o Jake’u i całej tej popieprzonej sprawie.

- Wiem, że się martwisz i przejmujesz, ale potrzebujesz snu.

- I tak dużo śpię ostatnio. Za dużo. Co to za różnica?

- Hej, nie mów tak obojętnie, okej? – Podszedł do mnie, kładąc dłoń na moim biodrze. – Znajdziemy jakieś wyjście z tej sytuacji. Teraz chodź do łóżka, mamusiu – dodał, sprawiając tym, że nieświadomie się uśmiechnęłam.

- Mamusiu – powtórzyłam z namysłem pod nosem. – Niech ci będzie, tatusiu.

 

***

*Louis*

 

Następnego dnia, po wspaniałym poranku z Cassandrą, zaczynam pospiesznie się ubierać. Nie po to, by teraz uciec bez słowa, ale dlatego, że zaraz będę spóźniony, a nie mam nawet ze sobą garnituru, bo o niczym nie pomyślałem.

Narzuciłem na siebie czarny t-shirt i pochyliłem się do nagiej jeszcze szatynki, okrytej tylko kołdrą, aby ucałować jej usta.

- Muszę spadać do firmy – poinformowałem ją, zbierając swoje rzeczy z szafki stojącej przy łóżku.

- Wpadniesz jeszcze potem, prawda?

- A chciałabyś? – zapytałem z bezczelnym uśmiechem, doskonale znając odpowiedź, którą dostałem w formie jej szerokiego uśmiechu. – Przyjadę od razu po ostatnim spotkaniu. Koło siedemnastej. Przyniosę jakiś obiad.

- Już wiem, dlaczego cię kocham. – Ułożyła usta w dziubek, posyłając mi buziaka w powietrzu. – Idź, bo naprawdę się spóźnisz, jeśli znów się do mnie zawrócisz. – Zaśmiała się, rozkładając na łóżku.

- I wiesz, że tak będzie – przyznałem rozbawiony. – Widzimy się potem.

 

Tylko że potem nie zdążyliśmy już się zobaczyć. Nie zdążyłem jej powiedzieć, jak bardzo ją kocham i jak bardzo chcę być z nią przez resztę życia. Wchodząc do jej penthouse’a, zawładnął mną niepokój, gdy dostrzegłem ślady walki. Na moje nawoływania odpowiadała cisza. Cassandra zniknęła, ale jej rzeczy zostały. Przeszukałem wszystkie pomieszczenia, dzwoniłem, telefon został w salonie, portier niczego nie wie i nie widział, sąsiedzi podobnie. Materiał z monitoringu został skasowany... Dopiero, kiedy zobaczyłem w salonie przy kanapie leżący pistolet wśród rozrzuconych poduszek, wszystko dotarło do mnie ze zdwojoną siłą.

Porwano ją i nawet nie zdołała się wystarczająco obronić. Biłem się w piersi, że rano zostawiłem ją samą i pojechałem pracować.

Porwali Cass... Straciłem ją... Mój największy koszmar właśnie spełnia się drugi raz w moim życiu. Cały mój świat został mi zabrany siłą.

 

***