23 maja 2020

ROZDZIAŁ 40. ‘GORSZY DZIEŃ, BEZ PODWÓJNEGO ZNACZENIA?’


*Cassandra*

 

Zamknęłam pospiesznie pilotem swoje auto i uważając, aby nie poślizgnąć się na lodzie i na marmurowym schodach przy wejściu, niemal wbiegłam do rezydencji, w której czułam się coraz częściej jak we własnym domu. Całe szczęście, że drzwi były otwarte i nie musiałam długo przebywać na tym mrozie. Jest drugi dzień nowego roku, a to jaka jest pogoda tu, w Londynie, to jakieś szaleństwo. Odkąd mieszkam w tym mieście, nigdy nie spotkałam się z takimi zaspami i jak się dowiedziałam od innych, to naprawdę jest rzadkość, by tak tutaj było, co pokazuje tylko, że ta zima jest jakaś szczególna pod względem ilości śniegu. Całe szczęście, że mam przygotowane ubrania na takie zimno, bo prawdopodobnie nie wytrzymałabym nawet kilku minut na dworze i nie wychodziłabym za często z mojego ciepłego wieżowca. I w taki sposób pewnie też przeżyłabym cały kwartał, jak można byłoby się spodziewać.

- A ciebie ktoś gonił, że tak wpadasz? – zapytał stojący obok Niall z uniesionymi brwiami. Wychodził właśnie z kuchni, a w ręku trzymał butelkę z wodą.

Głęboko odetchnęłam i zamknęłam oczy, przyzwyczajając się do wysokiej temperatury wewnątrz budynku. Kiedy otworzyłam je, on wciąż na mnie patrzył, ale tym razem już ze zmarszczonym czołem.

- Nie – odpowiedziałam spokojnie, zdejmując z szyi szalik. – Po prostu jak widzę, ile jest stopni na dworze to jedyne, czego chcę to nie spotkać się z tym przeraźliwym zimnem, więc wolałam jak najszybciej wejść do domu – wyjaśniłam, odgarniając z twarzy przeszkadzające włosy, a on pokiwał w zrozumieniu głową.

- W każdym razie...

- Louisa nie ma, tak? – wcięłam mu się w zdanie, a on westchnął.

- Przecież mówiłem ci, jak dzwoniłem. Ma z Harrym jakąś konferencję w innej firmie, więc jak sądzę, nie wróci prędko.

- To dobrze. Szkoda jednak, że nie ma Harry’ego, ale to potem mu przekażecie. Reszta gangu jest, tak? – upewniłam się, a on przytaknął.

- Specjalnie każdy z nas wyrwał się z pracy. Jedynie Styles nie mógł, bo wiadomo, że Tomlinson mógłby się czegoś domyślić. 

- Więc to może i lepiej, że Harry z nim jest – przekonałam samą siebie, jednocześnie zdejmując z siebie swój płaszcz, który, jak zauważyłam dopiero, był lekko przyprószony śniegiem.

- Miller, co ty tak właściwie wymyśliłaś? – jęknął blondyn. – Po co nas wszystkich zebrałaś i to akurat dzisiaj?

- Zaraz się dowiesz, cierpliwości. Gdzie reszta?

- W sali przed strzelnicą – odparł, pocierając palcem bok swojej szczęki. – Chodźmy, bo nie każdy z nas ma czas, aby pozwolić sobie na olewanie obowiązków zawodowych. – Skierował nas do salonu, przez który mieliśmy przejść na drugi korytarz.

- Wyobraź sobie, że ja też musiałam odwołać jedno spotkanie, żeby przyjechać – odpowiedziałam z ironią.

- No to trzeba było zorganizować to zebranie wieczorem, a Tomlinsona ktoś wyciągnąłby na jakiś czas z domu.

- Tak, i ty jesteś przekonany, że po całym dniu w firmie on miałby ochotę gdzieś pojechać? Co najwyżej przyjechałby do mnie, a mnie raczej by nie było, bo byłabym tu. Według ciebie, jak to wszystko więc miałoby wyglądać, co?

- Cassandra, nie wiem, nie myślę na  razie o tym. A skoro już tu jesteśmy, to załatwmy to szybko. Nie mam pojęcia, z czego robisz taką tajemnicę przed Louisem i to mnie niepokoi, bo to on jest szefem w gangu i powinien wiedzieć, co się dzieje – powiedział, popychając metalowe drzwi do pomieszczenia, w którym stał długi stół z projektorem, gdzie omawialiśmy wszystkie akcje.

- Uwierz mi, nie powinien – odparłam, po czym przywitałam się z resztą gangu i przeszłam do szczytu stołu, aby dobrze wszystkich widzieć. – Jak już Niall zdążył mnie poinformować, wiem, że zastanawiacie się, po co zwołałam to całe zebranie i dlaczego Louisa miało nie być. Jeśli chodzi o jego celową nieobecność to jest spowodowane to tym, że właśnie o nim będziemy mówić, więc lepiej, żeby on się potem nie dowiedział, że taka rozmowa miała tutaj miejsce, bo może się nieźle wkurzyć, że coś takiego zorganizowałam przeciw niemu, okej?

- Raczej też bym się wkurzył, gdyby własna dziewczyna knuła coś przeciwko mnie – odezwał się Zayn z daleka, na co westchnęłam.

- Prawdopodobnie źle to określiłam, ale nie chodzi o to, żeby mu zrobić czymś krzywdę. Chcę mu po prostu pomóc, a wiem, że trzeba od czegoś zacząć i bez tego się nie obejdzie.

- Pomóc w czym? – zapytał Smith, jeden z członków gangu, krzyżując ręce na piersi i mrużąc oczy.

- Musimy wyciągnąć go z nałogu i pozbyć się wszelkich narkotyków – wyjaśniłam pokrótce, a po pomieszczeniu rozniósł się dziwny odgłos, na co zmarszczyłam w niezrozumieniu brwi.

- A więc to o to ci chodziło – odezwał się po chwili ciszy Liam.

- O to. A co wyście myśleli? Nie chcę się rządzić, szczególnie, że jestem najkrócej w gangu i nawet tu nie mieszkam, ale sami widzieliście, co się stało na Sylwestrze. Jeśli mu nie pomożemy, to może stać się coś złego.

- Cassandra, to nie chodzi o to, że myślimy, że się rządzisz – zareagował Niall, kręcąc głową. – Sądzę nawet, że nikomu nie przeszło to przez myśl, że to robisz, bo to normalne, że chcesz zrobić wszystko, żeby mu pomóc, jesteście przecież razem.

- Ale? – wtrąciłam się, a on odetchnął. –Wiem, że jest jakieś ‘ale’.

- Ale prawda jest taka, że z naszej strony zrobiliśmy naprawdę wiele i to nie pomogło, bo on wciąż bierze te dragi.

- W takim razie, nie postaraliście się wystarczająco. – Założyłam ręce na piersi. – Słuchajcie, nie pozwolę na to, żeby się zaćpał. A biorąc pod uwagę, że to wy z nim mieszkacie i znacie go wystarczająco, to wy powinniście wyciągnąć go z tego dna, żebym ja nie musiała się martwić. Tylko widzę, że teraz to jedynie mnie interesuje ta sprawa, bardziej niż was. Przysięgłam mu, że go z tego wyciągnę i dotrzymam słowa, ale wy macie w tym pomóc, bo sama nie dam rady.

- Więc co jeszcze, według ciebie, mamy zrobić? – odezwał się Oliver, siedzący blisko mnie. Nie patrzył jednak na mnie, a przed siebie, z poirytowanym wyrazem twarzy. – Jemu nie da się pomóc, udowodnił to już, gdy znowu znalazł gdzieś narkotyki.

- Owszem, da się coś zrobić. – Trzymałam się tej myśli. – Jestem niemal pewna, że pochował dragi w całym domu. Dlatego też, macie tym razem przeszukać dogłębnie całą rezydencję i znaleźć wszystkie ukryte narkotyki, szczególnie w jego gabinecie. Jest was dużo, więc szybko pójdzie, a ja wam pomogę. Wszystkie substancje idą do magazynu, ale nie tego w strzelnicy, jak zwykle, tylko tego poza domem i on ma o tym nie wiedzieć. Ponadto, jeśli on ma jakiś kontakt z dilerami, od których to kupujecie, macie bezzwłocznie zakazać im dawania tego Louisowi. Zrozumiano czy mam coś powtórzyć? – zapytałam poważnie, co spotkało się z milczeniem z ich strony.

Cierpliwie odczekałam chwilę, dopóki nie usłyszałam, że ktoś parsknął śmiechem.

- Rany, dziewczyno. Rodzi nam się nowa szefowa gangu – przyznał z podziwem Zayn, na co nieświadomie się uśmiechnęłam. – I pomyśleć, że właśnie kogoś tak stanowczego potrzebowaliśmy wśród nas. Gdzie ty byłaś przez tyle czasu? Tomlinsonjuz dawno mógł cię sprowadzić.

- W takim razie, pozostaje pytanie, dlaczego tego nie zrobił – odpowiedziałam, przejeżdżając wzrokiem po każdym z nich, nie przestając się uśmiechać. Teraz miałam pewność, że mam w tym gangu jakąś rolę, że jednak jestem im tu potrzebna.

- Jasne, że pomożemy, nie martw się o to – zgodził się Niall, kiwając głową. – Terasz, kiedy powiedziałaś nam, co mamy robić, możemy spróbować jeszcze raz, choć nie ma pewności, że się uda.

- Uda – powiedziałam krótko, pewna swoich słów. – A jak nie, to obiecuję, że będę każdego z was nawiedzać po mojej śmierci – dodałam poważnie, przez co wszyscy jednocześnie się zaśmiali.

- Zamierzasz już umierać?

- Kto wie, do czego doprowadzi mnie załamanie nerwowe, kiedy będę z wami przebywać?

 

***

 

*MIESIĄC PÓŹNIEJ*

 

- Albo coś rozwalę, albo komuś dziś przywalę i tak się skończy mój niesamowity, wręcz cudowny dzień, który ledwo się zaczął – wymamrotałam pod nosem sama do siebie, dość wkurzona i pełna złości na przekorny los.

Byłam dosłownie w tym momencie tykającą bombą i na pewno wyglądałam jak wariatka, idąc przez swoją firmę, mijając pracowników, którzy i tak już dziwnie na mnie patrzyli, gdy mówiłam sama do siebie i byłam bliska tego, by za chwilę wybuchnąć. Dosłownie cicho warczałam w powietrze, gdy się odzywałam i nawet tego nie kontrolowałam. Byłam tak wnerwiona, że omal nie połamałam sobie paznokcia, kiedy z całej siły wcisnęłam przycisk przy windzie.

- Kobieto, może spokojniej, co? – usłyszałam obok głos przechodzącego Tristana.

- Zamknij się, Rivers, bo zaraz nie dostaniesz urlopu.

- Co ci się stało? – Przystanął przy mnie i zmarszczył brwi.

- Nic! – Uderzyłam ręką w ścianę i w tym samym momencie przyjechała winda. – Daj mi spokój i idź, gdzie miałeś iść – dodałam agresywnie, wchodząc do windy, gdzie od razu wcisnęłam guzik z numerem  odpowiedniego piętra. Ostatnie, co zobaczyłam, nim drzwi się zasunęły to zaskoczony wyraz twarzy mężczyzny.

Nie pozwolę, by jedno pieprzone wydarzenie zepsuło mi dalszą część dnia. Tylko że prawdopodobnie wszystko zmierza właśnie ku temu i ja naprawę mam ochotę w tej chwili zamordować kogokolwiek, żeby sobie ulżyć i rozładować całe napięcie. Jeśli nie zrobię dziś nikomu krzywdy, to będzie prawdziwy cud.

W niecierpliwieniu, z zaciśniętymi mocno zębami, czekałam aż zatrzymam się na odpowiednim poziomie i próbowałam jakoś okiełznać nerwy, głębiej oddychając, zamykając oczy i stukając obcasem o podłoże. Przyznajmy szczerze, że w tej sytuacji pomogą mi chyba tylko uspokajacze.

Niemal wybiegłam z tej windy, kiedy stanęła na górze. Szłam przez całą długość korytarza tak szybko, że moje buty powodowały odgłos prawdziwego łomotania, które rozchodziło się w każdą stronę. Prawdopodobnie po tym można było rozpoznać, że idzie ktoś zdenerwowany. No, w tym przypadku ja. Nie pomogło mi nawet to, że przy swoim biurze zobaczyłam czekającego Louisa, który od razu wstał na mój widok.

- Cassa…

- Nic nie mów! – uciszyłam go gwałtownie, unosząc rękę. Zacisnęłam ponownie mocno szczęki i głęboko oddychałam. Prawdopodobieństwo, że żyłka na moim czole zaraz pęknie było ogromne.

- Ale co ci się stało? Jesteś cała zmarznięta. Miałaś tu być już dawno, a ja czekam na ciebie z godzinę. Jordyn mówiła mi, że już  jedziesz, a potem nie mogła się do ciebie dodzwonić.

- Bo jechałam. Ale wy myślicie, że ja jestem jakaś wróżka, że wszystko przewidzę?! – wybuchłam, wyrzucając ręce w górę. Dodatkowo, podenerwowana pociągnęłam mocno nosem. – Zostaw mnie, bo kogoś uderzę – zagroziłam, cedząc przez zęby,kiedy szatyn wyciągnął ręce ku mnie.

- Uspokój się. Co się wydarzyło, że jesteś taka zła i nagle masz katar? Wydaje mi się, że wczoraj jeszcze byłaś w pełni w pełni zdrowa.

- Co się stało? – powtórzyłam z szaleńczym śmiechem. – Pieprzone auto mi się spieprzyło, to się stało! – wyrzuciłam z siebie.

- Zepsuło się czy…

- Stanęło mi na środku ulicy, czekałam z godzinę, aż mnie odholują z autostrady, bo szlag trafił całą tą mechanikę. Potem nie mogłam złapać nawet taksówki, więc taszczyłam się metrem, a przecież ono nie podjedzie mi pod samą firmę, więc musiałam przyjść stamtąd na piechotę. Boli mnie gardło od tego mrozu, mam ten pieprzony katar i jest mi cholernie zimno, bo nie byłam przygotowana na taką okoliczność i nie wzięłam ani czapki, ani rękawiczek i wygodnych butów, a ręce tak mi odmarzły, że wręcz pieką. - Nieświadomie machnęłam czerwoną dłonią w kierunku Jordyn, stojącej za biurkiem ze zmieszanym wyrazem twarzy. - Więc jeśli któreś z was znówpowie, że już dawno powinnam tu być, to nie ręczę dziś za siebie. Wiem, że przegapiłam spotkanie, ale to nie moja wina. Starałam się przyjechać najszybciej, jak się dało, ale jak widać się nie dało. – Niemal krzykiem zakończyłam swój długi wywód i zadziwiające było, jak nagle mi ulżyło, gdy nareszcie się komuś wygadałam.

- Niech pani się nie martwi, przełożyłam to spotkanie na później – odezwała się Jordyn ściszonym głosem, prawdopodobnie trochę przestraszona, że mogę zaraz się na nią wydrzeć.

- Bardzo dobrze. – Odetchnęłam głęboko, chcąc się uspokoić. – Dziękuję.

- Dlaczego nie zadzwoniłaś? Przyjechałbym po ciebie – odezwał się na powrót Louis, a ja popatrzyłam na niego spod przymrużonych powiek.

- Zapomniałam naładować telefon i mi padł, więc nie miałam jak zadzwonić, a twojego numeru niestety nie znam na pamięć, bo nienawidzę zapamiętywać długich liczb.

- To widzę, że masz pechowy poranek – westchnął, prawdopodobnie nie wiedząc, co może mi na to odpowiedzieć. – Jadłaś coś dzisiaj w ogóle?

- Daj mi spokój – wymamrotałam, chrypiąc. Pokręciłam głową i wyjęłam z torebki klucz, którym otworzyłam swój gabinet.

- Jordyn, zrób jej może lepiej coś gorącego do picia – odezwał się za mną Louis, a ja już nawet nie miałam siły, aby coś wtrącić i weszłam do biura. Prawda jest taka, że potrzebowałam teraz czegoś ciepłego jak nigdy.

Kompletnie wyprana z energii, chociaż nie było jeszcze popołudnia, opadłam na fotel za biurkiem i ciaśniej opatuliłam się płaszczem, nie chcąc go jeszcze zdejmować, nawet mimo tego, że byłam w pomieszczeniu. Oparłam ciepłe czoło na zmarzniętej dłoni, przez co miałam wrażenie, że skóra wręcz mnie parzy. Dopiero teraz poczułam, że uszy mnie bolą i trochę jest mi już słabo.

- Przyjadę później po ciebie, tylko zadzwoń, kiedy kończysz, okej? – Szatyn podszedł do mnie i oparł się tyłem o biurko. Przytaknęłam, a wtedy on wyciągnął rękę i dotknął mojego czoła. – I wstąpię do ciebie po tą czapkę i rękawiczki, żebyś potem nie zmarzła gorzej. Tylko daj mi klucze – dodał, a ja wyciągnęłam do niego torebkę.

- Gdzieś tam są, poszukaj – wymamrotałam. – Przepraszam, za to, jak przed chwilą się zachowałam.

- To zrozumiałem, biorąc pod uwagę, co ci się przydarzyło  - odparł, wyciągając z mojej torebki klucze, które zabrzęczały, gdy je uniósł.

- Mimo wszystko, powinnam bardziej się kontrolować. Ilu pracowników mogło widzieć mój wybuch?

- Zależy, czy na dole tez z kimś rozmawiałaś.

- Wydarłam się na Tristana – wspomniałam cicho.

- Cóż… myślę, że wybaczą ci ten jeden występek. – Popukał palcem w mój nos, co pewnie miało poprawić mi humor i tak po części się stało, bo wbrew sobie się uśmiechnęłam.

- Co tu robisz? Jakoś nie przypominam sobie, żebyś wspominał, że wpadniesz. – Zmarszczyłam brwi, a on przymknął jedno oko.

- Miałem wolne w firmie, nie mam spotkań jeszcze przez dwie godziny, więc stwierdziłem, że przyjadę i zobaczę, jak tam sytuacja finansowa w twojej, czy jest poprawa.

- Nie widziała statystyk z ostatnich dni, ale chyba nie bardzo, może trochę. Nawet wasz sponsoring niewiele może tu zdziałać. Pewnie po prostu potrzebujemy lepszej reklamy albo… albo sama już nie wiem. To wszystko zaczyna tracić już sens.

- Nie mów tak. Może rzeczywiście chodzi tu o to, że potrzeba wam jeszcze większego rozgłosu, może na cały kraj. Trzeba wszystkiego próbować i chwytać się nowych rzeczy. Wykombinuję coś, przecież nie zostawię cię z tym samej.

- W tym wszystkim zaniedbałam ciebie, przepraszam. – Wyciągnęłam rękę i zacisnęłam palce wokół jego dłoni opartej na biurku.

- Nieprawda. A jeśli już, to chyba oboje zaniedbaliśmy siebie nawzajem, bo to ja ostatnio nie miałem czasu na wspólne wyjścia.

- Może i masz rację – westchnęłam. – Jak się czujesz? To kolejny dzień bez narkotyków. Ile to już minęło?

- Miesiąc – odparł, spuszczając wzrok na nasze splecione palce. – Nigdy nie mówiłem, że jest łatwo, ale… jakoś daję radę. Gdy czuję się gorzej, patrzę na twoje zdjęcie w telefonie i daje mi to siłę, by dalej walczyć. Wiem, że nie mogę do tego wrócić. Może i mam zespół odstawienny, teraz już nie tak wielki jak w pierwszym tygodniu, ale próbuję jakoś powstrzymywać to… pożądanie dragów. Robię to dla ciebie.

- Nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla siebie, Louis. Masz jeszcze po co żyć – przypomniałam mu.

- Tak, może doczekam tej chwili, kiedy bachory będą skakać mi po plecach. – Parsknął śmiechem, na co ja przekręciłam głowę, mrużąc oczy i lekko się uśmiechając.

- Zawsze, gdy źle się poczujesz i pomyślisz, że już nie wytrzymasz dłużej, masz odsłuchać wiadomość, którą ci nagrałam, gdzie mówię, że nie możesz tego wziąć, że cię kocham i jeżeli to zażyjesz, to skopię ci tyłek, zrozumiano?

- Nie wyobrażam sobie, żebyś była w stanie mnie dotkliwie pobić, ale tak jest, szefowo. – Teatralnie zasalutował, a potem pochylił się, aby w końcu mnie pocałować.

 

***

- Musiałeś w takie zimno wyciągnąć mnie z domu? – jęknęłam, bardziej zbliżając się do Louisa. – Chcę wracać, jest ciemno, zimno.

- Aleś ty marudna – westchnął, ciaśniej otaczając mnie ramieniem. – Nie wychodziliśmy ostatnio nigdzie, więc pomyślałem, że przyda nam się taki wieczorny, lutowy spacer. I nie jest tak ciemno, bo przecież lampy świecą dookoła.

- Ale jest zimno – mruknęłam. – Już rano musiałam cierpieć na tym mrozie, a ty mnie teraz gdzieś ciągniesz.

- Cass, chciałem po prostu spędzić z tobą  miło choć chwilę. No przyznaj, że pięknie wygląda to wszystko obsypane śniegiem.

- Pięknie, ale wciąż jest zimno i jeśli nie masz nic przeciwko, wróćmy po prostu do mnie, zróbmy gorącą czekoladę, kupmy słodycze i obejrzyjmy coś, otuleni cieplutkimi kocami.

- Ale masz marzenia.

- No ej. – Spojrzałam na niego i zauważyłam, że lekko się uśmiecha, ale wciąż patrzy przed siebie.

- Nie ma takiej opcji na mojej liście na tą chwilę, więc przyjmij do wiadomości, że na razie sobie pospacerujemy dla odmiany.

- Wiesz, że nienawidzę mrozu – powiedziałam prosto w jego ramię okryte czarnym, ciepłym płaszczem.

- Ale to też ma jakiś urok. Ja próbuję chociaż trochę to docenić, bo wiem, że gdy mieszkałem przez chwilę w Los Angeles to w ogóle nie było tam śniegu, a w Nowym Jorku nie było go wystarczająco. Tu są  dosłownie zaspy w porównaniu z tamtym. – Zaśmiał się.

- I ty chcesz mnie zamrozić w tych zaspach?

- Jeśli dalej będziesz marudzić, to nie wykluczam tego – wymamrotał, a wtedy ja stanęłam i prędko trzepnęłam go w ramię, na co on od razu się za nie złapał.

- Ała, a to za co?

- Właśnie za to, jak bardzo ty mnie kochasz. – Uśmiechnęłam się sztucznie i chciałam ruszyć dalej, ale dostrzegłam, że droga lekko biegnie w dół i gdyby tego było mało, cała była oblodzona. – A teraz zawracamy, bo nie zdobędę się na to, by tędy iść, żeby potem wykręcić sobie nogę  na tej drodze. – Już się odwróciłam, ale zostałam przez niego zatrzymana. Na jego twarzy tkwił szeroki uśmiech, przez który podejrzewałam, że ma już jakiś głupi pomysł. – Co? – zapytałam znudzona.

- Nigdzie się nie wracamy, kotku, idziemy przed siebie.

- O nie. – Zaśmiałam się  ironicznie. – Czytaj z moich ust – wskazałam na swoje wargi. – Ja dalej nie idę, zrozumiano? Możesz iść sobie sam, powodzenia.

- Idziesz, muszę cię ukarać za to, że mnie bijesz.

- Bardzo śmieszne, Tomlinson, bardzo śmie… - urwałam, bo niespodziewanie zostałam obrócona ku oblodzonej ścieżce. – Nie ma mowy.

- Ależ oczywiście, że jest.

- Nie.

- Tak.

- Nie! – pisnęłam. – Przecież ja sobie skręcę na tym nogę!

- Zaufaj mi, co? – szepnął do mojego ucha i ułożył swoje dłonie na moich biodrach. – Mogłabyś przestać być dziś już poważną panią prezes i się trochę zabawić. To nie zabija, wiesz?

- Owszem, zabija. Jeśli rozwalę sobie na tym głowę, to będzie to wyłącznie twoja wina, Tomlinson. Zapamiętaj sobie, że będziesz miał mnie na sumieniu do końca życia – ostrzegłam go już poważnie zaniepokojona.

- Rany, jak ty dramatyzujesz – westchnął, a ja wiedziałam, że z pewnością przewrócił teraz oczami. Za dobrze go znam. – Poza tym, przed chwilą mówiłaś o skręconej nodze, a nie rozwalonej głowie. Zdecyduj się, kobieto.

- To ja mam decydować, co sobie rozwalę? – Zaśmiałam się panicznie. – Ty już całkowicie… Nie! – pisnęłam przeraźliwie, gdy poczułam, że lekko mnie popchnął i w tym momencie moje stopy ślizgały po lodzie, a ja miałam wrażenie, że zaraz stracę grunt pod nogami. Z lekkiego strachu, nie przestawałam krzyczeć, w obawie, że to się spełni i tylko kurczowo trzymałam się ramion szatyna, który był znacznie spokojniejszy ode mnie, rzecz jasna. A my w dalszym ciągu mknęliśmy w dół parku po lodzie, co według mnie nie było takie bezpieczne.

- Nie bój się, trzymam cię – powiedział tuż przy moim uchu, nachylając się  ponad moim ramieniem. – Nie przewrócisz się, nie bój się. – Przesunął dłonie bardziej na mój brzuch, aby prawdopodobnie zapewnić mnie, że nic mi nie grozi. – A jak już, to przewrócisz się na mnie i oboje wylądujemy w śniegu.

- No właśnie. – Zaśmiałam się wbrew sobie i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, spełnił się przewidywany scenariusz, bo na końcu trasy Louis poleciał do tyłu w puchową zaspę, a ja wraz z nim.

- Przyznaję, że to nie miało w całości tak wyglądać. – Roześmiał się cicho, kiedy zaczęłam podnosić się z jego ciała. – Nic ci nie jest? – zapytał, prostując się, a ja niewiele czekając, nabrałam w garść śniegu i rzuciłam mu w twarz.

-  To jest moja odpowiedź, powinnam cię teraz zabić. Mówiłam ci, że tak będzie – odpowiedziałam, wstając ze śniegu.

- Oj, przyznaj, że ci się podobało – odparł, wstając. – Wiem, że lubisz adrenalinę – dodał tajemniczo, otrząsając moje włosy z białego puchu.

Spojrzałam na niego bez słowa, lekko się uśmiechając, kiedy zdejmowałam rękawiczki,

- Lubię wiele elementów adrenaliny.

- Czyli ci się podobało – przyznał. – A jak to w ogóle jest, że boisz się najprostszych rzeczy, a po broń na akcji sięgasz pierwsza, co? Kiedyś się bałaś podejść do urwiska w moim ulubionym miejscu, więc też musiałem cię trzymać. Jesteśmy już ze sobą  tak długo, a ja wciąż nie mogę cię w pełni rozgryźć. Jak to z tobą jest?

- Bo ja jestem tajemniczą  kobietą. – Uśmiechnęłam się zachęcająco i zaraz uniosłam wyżej gołe dłonie, teraz całe czerwone i zimne. – Zmoczyły mi się całe rękawiczki przez twój wyczyn, więc teraz czaruj, księciu – dodałam, a on pokręcił z rozbawieniem głową i wziął moje dłonie w swoje, po czym zaczął w nie chuchać, aby je ogrzać, co rzeczywiście zaczynało pomagać.

- Wiesz… może jednak było fajnie.

- Wiedziałem. - Uniósł głowę i szeroko uśmiechnął się do mnie, a za chwilę jego wzrok spoczął na czymś za mną. – Poczekaj tutaj – polecił i zaraz go nie było.

Zmarszczyłam brwi i odwróciłam się w kierunku, w którym on ruszył. Zauważyłam, że podszedł do stoiska z przekąskami, ale nie byłam pewna, co kupuje, więc powoli zaczęłam kierować się ku niemu. Dopiero, gdy odszedł od stoiska, dostrzegłam, że niesie w obu dłoniach jabłka w karmelu, obsypane orzechami i umieszczone na patyku, przez co zaskoczona szerzej otworzyłam i oczy, i usta.

- Skąd wiedziałeś, że to uwielbiam? – zapytałam, gdy podał mi jedną ze słodkości.

- Tak coś przeczuwałem. – Mrugnął do mnie.

- Ostatni raz jadłam to… ze cztery lata temu, w Stanach. Nie widziałam tego w Londynie.

- Poważnie? Gdzie ty się uchowałaś przez te lata mieszkania tutaj? Co roku sprzedają je w tym miejscu.

- Jeśli mam być szczera, to pierwszy raz jestem tu zimą.

- To wiem, co będziemy robić przez najbliższy miesiąc – odparł, na co się roześmiałam i położyłam głowę na jego ramieniu.

 

***

 

Upiłam ostatni łyk kawy, która była już kompletnie zimna, na co momentalnie skrzywiłam się z niezadowolenia i prędko odstawiłam pustą filiżankę do zlewu, o mało jej nie rozbijając przy tym. Przeszłam do salonu, gdzie zebrałam wszystkie potrzebne mi rzeczy i wrzuciłam do torebki. Następnie usiadłam na kanapie i sięgnęłam po stojące obok botki na słupku, które już po chwili wsunęłam na stopy. Z racji tego, że nie nosiłam ich za wiele razy, proszę, niech nie obetrą mi skóry, żebym nie cierpiała i wewnętrznie, i zewnętrznie.

Uniosłam się z sofy i mój wzrok powędrował za ogromne okno. Widząc, jak bardzo sypie śnieg, westchnęłam, domyślając się tylko, jak dużo może być go na ulicach. Niestety, z ostatniego piętra nie mogę  za bardzo dostrzec na jakiej wysokości leży ten puch, a szkoda.

- Louis? – odezwałam się, wchodząc do swojej sypialni, gdzie wciąż spał mój chłopak po tym, jak nocował u mnie tej nocy. – Louis – powtórzyłam, szturchając go lekko w ramię. – Obudź się, słyszysz? – dodałam, widząc, że z jego strony nie ma żadnej reakcji.

- Hmm? – wymruczał w poduszkę, więc przejechałam dłonią po jego nagich plecach, aby odrobinę go rozbudzić.

- Możesz mnie zawieźć do firmy?

- W sobotę? – jęknął, wciąż się nie ruszając.

- Muszę pokończyć różne rzeczy, jutro kończą się terminy.

- Która godzina? – wymamrotał.

- Przed ósmą.

- Zwariowałaś? – wychrypiał, przewracając się na plecy. Założył rękę za głowę i dalej nie otwierał oczu. – Komu się chce wstawać tak rano w weekend?

- No, wyobraź sobie, że nie mam jakiegoś większego wyboru, jeśli chodzi o pracę – westchnęłam, krzyżując ramiona i wciąż patrząc na niego z góry. – Wstaniesz? Proszę.

- Nie chcę mi się za bardzo - mruknął.

- Zdaję sobie sprawę z tego, że ci się nie chce, ale jakoś muszę dojechać do firmy – odpowiedziałam już trochę nerwowo.

- A nie możesz pojechać później? Za jakieś…

- Nie, nie mogę – przerwałam mu. – Gdyby moje auto nie było w naprawie, to już dawno bym pojechała. Ciesz się, że nie zbudziłam cię wcześniej, bo jestem na nogach od piątej. Przeszło mi to przez myśl, ale stwierdziłam, że dam ci trochę pospać. Teraz jednak muszę  już jechać, bo mam za dużo rzeczy do zrobienia.

- Daj mi jeszcze z pół godziny – wymamrotał, odkręcając ode mnie głowę.

- Nie mogę – jęknęłam. – Proszę, wstań. Wiesz dobrze, że nienawidzę taksówek, a metro jest kawałek stąd.

- To zadzwoń do Tristana, żeby cię zgarnął – zaproponował, co poskutkowało tym, że o mało co nie wybuchłam z irytacji.

- Czy ty jesteś  poważny? – Szturchnęłam go w ramię na co syknął, z powrotem przekręcając się na plecy.

- No co? – jęknął, zasłaniając oczy.

- Zachowujesz się w tej chwili kompletnie jak dziecko. Myślałam, że jeśli u mnie nocowałeś to mam jakąś pewność, że zajmiesz się tez tym, żebym dotarła do firmy. Jakoś wczoraj byłeś tak zdziwiony, że nie zadzwoniłam po ciebie, abyś przyjechał, kiedy auto mi padło.

- Dobrze, ale to było wczoraj. Jakbyś dała mi jeszcze pół…

- Wiesz co? Proszę cię o jedną cholerną rzecz…

- Po prostu nie chcę mi się wstać.

- A mi się nie zechce przyjeżdżać na żadną akcję. I co wtedy zrobisz, hmm? Coś za coś.

- Zawiozę cię za godzinę.

- Mówiłeś przed chwilą o pół godzinie – uniosłam się zdenerwowana.

- Boże, kobieto…

- Naprawdę zależy mi na tym, żeby być już w drodze do firmy, ale ty masz to za nic. I szczerze dziwię się, bo kto miałby mnie dobrze rozumieć jak nie ty?

- Rozumiem to, ale…

- Nie proszę cię o wiele, Louis – wcięłam mu się w zdanie, ostro wytrącona już z równowagi. – Właściwie, to rzadko cię o coś proszę. Błagam cię więc, wstań, do jasnej cholery, zawieź mnie tam i potem pójdziesz spać dalej. Nie wymagam więcej, człowieku.

- Za chwilę.

- Nie, nie za chwilę! – Tupnęłam nieświadomie ciężkim butem o panele.

- Nie krzycz na mnie – syknął, krzywiąc się, a potem otworzył oczy.

- Gdyby nie było powodu, to bym nie krzyczała. Ale wiesz dobrze, że jeśli naprawdę muszę być w firmie to nie ma innej opcji, a teraz ty robisz wszystko, żebym po prostu się denerwowała. Więc przysięgam, że jeśli teraz nie ruszysz stąd dupy…

- No za kilka minut…

- Nie mam kilku minut! – wrzasnęłam poirytowana.

- Cassa…

- Nie ma Cassandra! Nie chcesz to nie, spieprzaj. Sama sobie poradzę, sama przejdę taki kawał i może ktoś się zlituje, i mnie podwiezie, skoro mój własny chłopak mnie olewa, jak tylko może. – Chwyciłam poduszkę z podłogi i rzuciłam z całej siły prosto w lekko zaskoczoną twarz Louisa, który szerzej otworzył oczy, uniósł brwi i patrzył na mnie jakby w szoku, w reakcji na mój wybuch. – Łaski bez – wycedziłam przez zęby, odwracając się tyłem do niego i kierując się do wyjścia. – Przypominam ci, że aktualnie śpisz w moim domu, a nie u siebie!

 

***

*Louis*

 

Prawdopodobnie rano zachowałem się względem Cassandry jak dupek, ale to nie byłby chyba pierwszy raz. Można było się spodziewać, że prędzej czy później wizja naszego szczęśliwego związku może się posypać i to głównie z mojego powodu, bo czyjego innego? To ja zwykle muszę coś spieprzyć i potem to naprawiać, a ona siedzi i płacze przeze mnie. Jak tak spojrzeć, to jestem jedną wielką katastrofą, wybierając z naszej dwójki i nie zanosi się na to, aby to szybko się zmieniło, głównie mój charakter i to, jak uparty zwykle bywam.

Szczerze, to nie zniósłbym tej myśli, że miałaby mnie zostawić. Kocham ją, ale co ja mam zrobić, żeby nie popełniać tylu błędów? Co zrobić, aby zachować ją przy sobie na dłużej? Prędzej czy później, zawsze muszę coś zepsuć i to z własnej głupoty. Przecież, gdybym wtedy wstał i ją podwiózł, nie stałoby się nic wielkiego, ręka by mi nie uschła. Tylko szkoda, że uświadomiłem to sobie już po fakcie, gdy wyszła ze swojego mieszkania i trzasnęła drzwiami. I zdaję sobie też sprawę z tego, że miałem też szansę, żeby za nią pobiec i ją zatrzymać, czego nie wykorzystałem w najmniejszym stopniu. Zamiast jej pomóc, wolałem spać, co z mojej strony jest naprawdę totalnym kretyństwem. Nie mam nawet pojęcia, jak dostała się w końcu do tej firmy, bo od rana nie odbiera moich telefonów i wcale jej się nie dziwię. Dlatego teraz muszę jakoś naprawić swój błąd i tym razem przyjechałem po nią. Nie, oczywiste, że nie dała żadnego znaku, o której kończy, ale biorąc pod uwagę, że niedługo dojdzie północ, a ja wciąż czekałem w jej mieszkaniu, w nadziei, że wróci i będę mógł ją przeprosić, a ona nie pojawiła się, domyśliłem się, że wciąż siedzi w biurowcu. I albo robi to specjalnie, bym się denerwował, martwił lub żeby wywołać we mnie poczucie winy, to z tym jej się całkowicie udało. A jeśli robi to dlatego, że naprawdę nie ma jak dojechać do domu i nie chce innych prosić o pomoc, to powinienem sam sobie zrobić krzywdę za to, jakim palantem jestem.

Wszedłem do budynku, w którym było już kompletnie pusto i niemal ciemno, gdyby nie kilka świateł na ścianach i w głębi korytarzy. Windą ruszyłem na odpowiednie piętro, a kiedy już na nim wysiadłem, słyszałem tylko ciche piszczenie jakiś maszyn czy dźwięki klawiatury, co oznacza, że ktoś jeszcze musiał tu zostać.

Cicho przeszedłem przez cały korytarz aż do końca, uważnie rozglądając się, czy szatynki niema w jakimś innym pomieszczeniu niż  jej biuro. Tak jak podejrzewałem, znalazłem ją dopiero w jej gabinecie, w którym również było ciemno jak w pozostałych częściach firmy. Siedziała przy biurku przed laptopem, który wraz ze światłami za oknem był w tej chwili jedynym źródłem oświetlenia tutaj. Wszystko, co ona zrobiła to uniosła tylko wzrok znad ekranu i popatrzyła na mnie obojętnie, a potem bez słowa wróciła do wcześniej wykonywanej czynności.

- Chodź, odwiozę cię do domu – zaproponowałem, zostawiając otwarte drzwi, aby podejść bliżej jej biurka. W dłoni trzymałem kluczyki od auta, którymi się bawiłem.

- Pracuję – to było jedyne słowo, jakie wypowiedziała pod nosem, nie bardzo przejmując się moją obecnością tu.

Odetchnąłem głęboko i przewróciłem oczami.

- Nie wygłupiaj się. Oboje wiemy, że do tej pory wszystko musiałaś już skończyć, a za chwilę kończy się dzień.

- Dziwne, że zdajesz sobie z tego sprawę. Jakoś rano nie bardzo byłam do tego przekonana.

- Słuchaj, przepraszam za rano, dobrze? – Stanąłem przed nią i obserwowałem jej reakcję. Z racji tego, że nawet na mnie nie spojrzała, a co tu mówić o dalszym odezwaniu się, mówiłem dalej, próbując bezskutecznie, by mi wybaczyła. – Nic nie usprawiedliwia mojej postawy, po prostu zachowałem się jak ostatni idiota, jak zawsze zresztą – dodałem, na co z uniesionymi brwiami spojrzała na mnie, lecz za chwilę kontynuowała przebieranie palcami po klawiaturze. – Powiesz coś? – westchnąłem zrezygnowany, a ona wzruszyła ramionami.

- Po co? Nie mam, o czym gadać.

- Przepraszam – powtórzyłem. – Co mam jeszcze zrobić, żebyś wybaczyła mi to, co rano się stało?

- Nie wiem, pracuję.

- Nie udawaj, że wciąż pracujesz, dobra? Jest późno i wiem o tym, że jesteś już zmęczona.

- Śmieszne, że nagle znasz moje myśli. – Parsknęła śmiechem.

- Kończ to po prostu, okej? – Odetchnąłem. – Zabieram cię do domu.

- Przyznaj, że przyjechałeś tu z musu – mruknęła.

- Przyjechałem, bo nie chciałem, żeby coś ci się stało, jak będziesz wracać o tej porze, szczególnie, że nie masz auta.

- Nagle taki troskliwy, jesteś? Co się zmieniło przez te kilka godzin, gdy mnie nie było? – zapytała ironicznie, a ja próbowałem utrzymać nerwy na wodzy, bo wiem, że złość teraz mogłaby mi jedynie zaszkodzić.

- Wiem, że popełniłem błąd, powinienem rano wstać i pojechać z tobą, nic by mi się nie stało.

- Fajnie, że dopiero to widzisz – wymamrotała. Nie odrywała wzroku od komputera, więc obszedłem biurko i kiedy stanąłem przy niej, złapałem ja delikatnie za ramię, jednak jej reakcji się nie spodziewałem.

- Puść mnie – syknęła, wyszarpując się.

- Jest późno, wracamy do domu.

- Sama potrafię wstać – fuknęła, niespodziewanie odkręcając głowę ku mnie.

W jej oczach dostrzegłem to, jak bardzo pragnęła coś mi zrobić, to jak zła i pobudzona była. Zagryzła mocno szczękę i z morderczym wyrazem twarzy wróciła wzrokiem do ekranu, na którym dostrzegłem, że klika wyłącznik systemu. Jeszcze nim laptop zdążył się wyłączyć, ona trzasnęła jego klapą i prędko wstała. W napiętej ciszy zaczęła składać swoje rzeczy i dotarło do mnie, jak bardzo jest wkurzona na mnie. Gdybym powiedział, że nie gryzie mnie sumienie, to kłamałbym. Nienawidzę momentów, gdy karze mnie właśnie tak jak w tej chwili. To po prostu nie do zniesienia.

- Daj to. – Sięgnąłem po jej torbę z laptopem, aby pomóc jej z tymi wszystkimi rzeczami, ale ona natychmiast ją ode mnie odsunęła.

- Zostaw – wycedziła i odwróciła ode mnie wzrok, co zrozumiałem tak, że mam wyjść już z jej gabinetu. Uczyniłem więc to i za chwilę ona też wyszła, zamknęła drzwi na klucz i bez słowa udała się do windy. Nie mając większego wyboru ruszyłem za nią.

- Wciąż jesteś na mnie zła? – zapytałem niespokojnie, gdy byliśmy już w drodze na parter.

- A jak myślisz? – fuknęła, spoglądając na mnie na chwilę.

- To co ja mam, kurwa, zrobić?! Przyjechałem przecież po ciebie!

- Niezmiernie się cieszę z tego powodu! Dobrze, że w porę się obejrzałeś, wiesz? Dobrze, że mam tak świetnego chłopaka, który o mnie pamięta i tak dba. Naprawdę mam wielkie szczęście! – warknęła w moim kierunku i niemal natychmiast wymaszerowała z windy, gdy ta się stanęła.

- O co ci tak naprawdę chodzi? – Złapałem ją za ramię, chcąc zatrzymać, ale ona ponownie się wyszarpała.

- Domyśl się, to nie boli – odparła z jadem i odwróciła się ode mnie. Zaczęła kierować się do wyjścia, jej obcasy dość mocno rozchodziły się echem, gdy uderzały o twarde podłoże. Przy wyjściu podała coś ochroniarzowi i milcząc, wyszła z budynku, nie patrząc, czy idę w ogóle za nią.

Przyspieszyłem kroku, a gdy i sam wyszedłem na powietrze, dostrzegłem, że rozgląda się po parkingu. Kiedy już chciałem jej powiedzieć, w którą stronę ma iść, sama ruszyła w odpowiednim kierunku, prawdopodobnie zauważając pojazd.

Wsiadłem do auta tuż za nią i jeszcze zanim odpaliłem silnik, postanowiłem, że lepiej już nie będę się odzywać. Co chyba okazało się najlepszym wyjściem z tej sytuacji, bo całą drogę sama milczała i siedziała z zamkniętymi oczami albo sporadycznie je otwierała, gdy staliśmy na światłach. Dopiero, kiedy zatrzymaliśmy się pod jej wieżowcem, zrozumiałem, że otwierała je tylko po to, żeby sprawdzić, czy już nie dojechaliśmy, bo gdy tylko zaparkowałem na podziemnym parkingu, wysiadła szybciej niż ja, głośno trzaskając drzwiami.

Oparłem ręce na kierownicy i głęboko odetchnąłem, a potem przetarłem twarz dłonią, zastanawiając się, co powinienem zrobić. Jednak niewiele myśląc, wysiadłem z samochodu i pobiegłem za nią. W ostatnim momencie wpadłem do windy, nim się zamknęła. Szczerze, ciągnęło mnie do tego, by wziąć coś z jej rąk, by jej pomóc to nieść, ale wiedziałem, że zareaguje tak jak i w firmie, więc wolałem nie ryzykować. Miałem nadzieję, że gdy pójdę za nią, uda mi się jakoś z nią porozmawiać, że może w końcu mi wybaczy i przestanie być tak ostra względem mnie jak teraz.

Kiedy znaleźliśmy się na szczycie budynku, a potem w jej mieszkaniu, ciągle zastanawiałem się, co jeszcze mogę jej powiedzieć, ale już nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Cassandra znikła w kuchni, a ja nam chwilę przystanąłem w korytarzu, pochłonięty różnymi myślami. W końcu, gdy zrozumiałem, że nic nie przyjdzie mi do głowy, poszedłem za szatynką. Stała odwrócona do mnie tyłem, przy blacie, a mój wzrok automatycznie przyciągnęły czerwone rany na jej kostkach. Skóra na nich była kompletnie zdarta, a cienkie jak rajstopy, skarpetki – podarte.

- Krwawią ci nogi – odezwałem się cicho, podchodząc bliżej. Marszczyłem brwi, nie odrywając oczu od strasznego widoku, a wtedy ona odwróciła się ku mnie z ironicznym uśmiechem.

- Och, to od mojego porannego spaceru. Kto by się spodziewał, prawda? W ogóle nie bolało przez cały dzień.

- Rozumiem, dlaczego się wkurzasz, przepraszam – westchnąłem, pocierając kciukiem czoło. – Nie wiem, co mam jeszcze zrobić. – Spojrzałem na nią i zbliżyłem się.

Nastała chwila ciszy, biłem się z własnymi myślami, ale ostatecznie wyciągnąłem rękę ku niej, jednak ona uciekła od mojego dotyku.

- Zostaw – syknęła, marszcząc czoło.

- Wybacz mi – wyszeptałem. – Wiem, że jestem kretynem.

- Tak, dlatego powinieneś już stąd iść. Nie chcę cię tu widzieć dziś, rozumiesz? Idź stąd – odpowiedziała i to mnie totalnie zagięło.

Odsunęła mnie od siebie, a ja nie miałem innego wyboru, jak się poddać temu na obecną chwilę.

 

***

*Cassandra*

 

 Nie gadaliśmy całą niedzielę – cały poprzedni dzień. Żadnych telefonów, sms-ów, zero. Ani ja się nie odzywałam, ani on. Mieliśmy milczący dzień. Trzeba przyznać, że trochę i siebie za to winiłam, jak zwykle zresztą przy wszystkim. W sumie, dziwnie się czułam, że nawet przez chwilę nie rozmawialiśmy, chociaż sama do tego doprowadziłam, ale też przydał mi się jednak taki dzień wytchnienia, dobrze mi to zrobiło. Teraz jednak przyszedł ten moment, kiedy muszę się odezwać do niego, choć nigdy nie podejrzewałabym, że to ja uczynię pierwszy krok. To ja jestem ta bardziej uparta, chyba…

Przyjechałam z Niallem do rezydencji na trening i nie bardzo mam jak wrócić. Tak, jest już luty, a ja wciąż tu ćwiczę i póki co, nie mam zamiaru rezygnować, bo naprawdę dobrze to mi robi. Przynajmniej mam gdzie się wyżyć, bo w innym przypadku naprawdę mogłabym kogoś zabić i to nie byłoby już takie śmieszne.

Wcześniej Niall zgarnął mnie z firmy, kiedy wracał z zakładu do domu i jeszcze szybko wstąpiliśmy do mnie, żebym się przebrała, za co niezmiernie jestem mu wdzięczna. W końcu nie bez powodu to chyba jego najbardziej lubię z całego gangu, nie licząc Louisa, bo to już inna bajka. Gdyby nie to, że Niall ma zaraz kolejnego klienta, to zastrzegł się, że odwiózłby Mie. Szkoda jednak, że tak wyszło. Nie jestem zła, ale teraz muszę jakoś sobie poradzić, co oznacza zmierzenie się z Louisem, który kompletnie nie wiem, gdzie jest. Wielkie prawdopodobieństwo, że siedzi w salonie, jak często, więc właśnie tam kieruję swoje kroki. Przecież i tak musiałabym tamtędy przejść przy wychodzeniu, więc też na to samo wychodzi.

Nie spiesząc się, powoli szłam korytarzem, będąc naiwna, że może inny pomysł niż ten przyjdzie mi do głowy, ale oczywiste jest, że drugiego wyjścia w tej sytuacji nie ma. Stanęłam w wejściu do salonu i wcale nie byłam zaskoczona, że tyłem do mnie, na kanapie siedział szatyn, czytający jakieś dokumenty. Wciąż był w garniturze, w pomieszczeniu nie było nikogo innego, jak zwykle, a on nawet nie zdawał sobie sprawy, że za nim stoję. I tak w sumie, to nie miałam nawet ochoty się odzywać. Po prostu sterczałam tam i biłam się z myślami, co ja mam niby powiedzieć. Ostatni raz wiedzieliśmy się przedwczoraj i w dodatku, można powiedzieć, że wykopałam go z mojego mieszkania. Może mam się teraz uśmiechnąć i wskoczyć mu w ramiona, jak gdyby nigdy nic? No normalnie niesamowity pomysł, Alen chyba tylko do ckliwych, banalnych i płytkich filmów, nie dla mnie.

- Boże, dlaczego wy jesteście tacy trudni? – niespodziewanie usłyszałam za sobą głos Nialla i kiedy tylko dostrzegłam, że Louis na ten dźwięk odwraca głowę, zwiesiłam swoją, wiedząc, że mnie zauważył. – Tomlinson, wiem, że pewnie coś znowu spieprzyłeś, ale…

- A ty musisz się wtrącać? – fuknął, przerywając mu. Kątem oka zauważyłam, że wstaje z kanapy, ale bądźmy szczerzy, w rzeczywistości bałam się na niego spojrzeć po tym wszystkim, bo wiem, że ja też nie pozostaję bez winy.

- Możesz ją podwieźć do domu? Zrobiłbym to sam, ale zaraz przychodzi Ashley na trening – wytłumaczył.

- Jesteś jej adwokatem? Chyba sama umie mówić.

- Chcę tylko pożyczyć jedno z twoich aut na kilka dni, to wszystko – wymamrotałam bezsilnie, podnosząc na niego wzrok. Zauważyłam, jak obok Niall decyduje się odejść od nas i wcale mi to nie pomogło, bo gdy tu stał, przynajmniej czułam się pewniej.

- Dlaczego nie zapytałaś wcześniej? – Ściszył swój głos, podchodząc do mnie powoli. Mówił jakoś łagodniej.

- Nie pomyślałam. – Wzruszyłam ramionami, a między nami nastało kilka chwil ciszy, które przerwałam, co mnie samą zaskoczyło. – Przepraszam – wyszeptałam, spuszczając wzrok.

- Za co?

- Za to, że wyrzuciłam cię z domu i… bez powodu się na ciebie denerwowałam.

- Nie bez powodu. Wiem, dlaczego się wkurzyłaś, więc nie ukrywaj, że tak nie było, nie przepraszaj.

- Nieprawda, przesadnie zareagowałam.

- Oboje wiemy, że gdybym wtedy wstał, jak prosiłaś, to pewnie między nami byłoby okej.

- Tak, pewnie tak – wymamrotałam, bawiąc się paskiem torby, wiszącej na moim ramieniu. Nie spodziewałam się, żem szatyn zaraz podejdzie do mnie bliżej i złapie za rękę. Popatrzyłam na dłoń z mieszanymi uczuciami, łącząc usta w cienką kreskę.

- Pożyczę ci to auto, chodź – westchnął, ciągnąc mnie do garażu. – Ale muszę pojechać z tobą, bo zostawiłem u ciebie ostatnio marynarkę – dodał, a ja kiwnęłam głową. – Chyba że wcześniej gdzieś jedziesz to…

- Nie ma problemu – odpowiedziałam cicho. – Możesz jechać.

- Harry mnie potem zgarnie, powinien wracać z firmy niedługo.

- Jasne – mruknęłam. Wciąż nie byłam za bardzo przekonana do tego naszego ‘pogodzenia’. Po prostu jakoś tego nie czułam.

Weszliśmy do garażu, gdzie stała duża ilość samochodów. Z jakieś pięć należało do Louisa, a reszta do chłopaków.

- Które są twoje? – zapytałam, wymijając go, kiedy podszedł do ściany, gdzie wisiały klucze.

- Na końcu – wyjaśnił, a ja pokiwałam głową i zaczęłam dalej iść. Od razu w oczy wpadło mi czarne sportowe auto.

- Mogę to? – zapytałam, wskazując nam pojazd, a wtedy on odwrócił się do mnie.

- Jeśli chcesz, to niech będzie. – Uśmiechnął się lekko i zdjął z haczyka kluczyki.

Idąc do mnie, otworzył pilotem samochód i już chciał wsiadać za kierownicę, ale zatrzymałam go, wyciągając ku niemu rękę, na co on uniósł brwi, głęboko oddychając.

- Rozumiem, że chcesz kierować, tak?

- I tak mam nim jeździć przez jakiś czas, więc muszę sprawdzić, jak sobie radzi.

- Niech ci będzie – westchnął i podał mi kluczyki, a sam obszedł auto dookoła. Oboje wsiedliśmy do pojazdu w tym samym momencie. Gdy szatyn otwierał pilotem bramę garażową, ja odłożyłam swoja torbę na tyle siedzenie, a potem odpaliłam silnik i wyjechaliśmy z garażu, i potem ostatecznie z posesji Louisa.

Jechałam spokojnie, sporadycznie coś mówiliśmy do siebie, więc to był już duży sukces. Nie można było nazwać tego za bardzo rozmową, bo byłam skupiona bardziej na kierowaniu, ale jako tako, nie milczeliśmy całkowicie. Wszystko jednak zaczęło zmieniać się na gorsze, gdy zaczęłam wyprzedzać auta.

- Możesz jechać spokojniej? Lód jest na szosie – przypomniał mi.

- Jeśli jesteś mądry, to powinieneś mieć zmienione opony – mruknęłam, zatrzymując się na światłach.

- Mam, ale…

- Więc daj mi prowadzić, bo nie robię tego pierwszy raz.

- Uważaj tylko. – Odetchnął głęboko.

Światło zmieniło się na zielone, a ja ruszyłam dalej. Już za chwilę wyjechałam z autostrady na mniej ruchliwą ulicę i kiedy automatycznie przyspieszyłam, bo na tej drodze nie było lodu, wtedy się zaczęło.

- Cassandra, cholera, zwolnij.

- Możesz przestać? Jadę normalnie, jak zwykle.

- A rozwal mi tylko auto, a…

- A, to więc o to chodzi? – Zaśmiałam się ironicznie. – No nie wierzę, cudownie – wymamrotałam, kręcąc głową.

- O co ci chodzi, co? Powiedziałem tylko, żebyś nie rozwaliła samochodu.

- Nie, ty mi zagroziłeś – stwierdziłam. – Nie jestem głupia.

- Znowu chcesz się kłócić?

- To ty zacząłeś.

- Pewnie, ja zawsze zaczynam – parsknął.

- Więc kto nie wierzy w moje umiejętności kierowcy, co? – Spojrzałam na niego.

- Patrz na drogę – odparł ostro.

- Nie zmieniaj tematu – fuknęłam, omijając zręcznie miejsce, gdzie szosa była oblodzona.

- Co ty, kurwa, robisz?

- Omijam lód, nie widać?

- Nie mogłaś jechać po prostu prosto?

- Człowieku, nikt za mną nie jedzie, wolałam ominąć niż wpaść w poślizg. Czy to do ciebie dociera?

- Czy ty tak zawsze jeździsz?

- Nie pasuje ci coś? Nie pierwszy raz ze mną jedziesz.

- Ale zwykle nie kierujesz jak…

- Jak kto? – przerwałam mu, znów odwracając głowę do niego.

- Patrz na drogę!

- Zamknij się! Widzę, co się dzieje – powiedziałam naprzemiennie patrząc to na niego, to nam pustą drogę.

- Ty jesteś niemożliwa – parsknął z niedowierzeniem.

- I jaka jeszcze, co? Jeśli nie pasuje ci, jak jadę, to możesz wysiąść. Po co w ogóle ze mną wsiadałeś?

- Bo chciałem spędzić z tobą choć chwilę. Zadowolona?

- Dlaczego więc nie zadzwoniłeś wczoraj? – zapytałam, nie wierząc w to, co słyszę.

- To samo mógłbym powiedzieć o tobie.

- Ja się pytam, dlaczego to ty nie zadzwoniłeś.

- Bo nie tylko ty się wkurzyłaś! – Uniósł się niespodziewanie. – Wkurzyło mnie, że doprowadziłem do tej sytuacji, że się nie odzywasz i sama jesteś zła. Musiałem po prostu ochłonąć, chyba raczej ty też… Człowiek! – wydarł się na mnie, co poskutkowało tym, że się przestraszyłam i gwałtownie skręciłam w lewo, hamując, dopiero, gdy przód auta z siłą uderzył o latarnię.

Otworzyłam szerzej oczy, zakryłam w szoku usta i zdezorientowana przeniosłam wzrok za szybę, patrząc, czy nikogo nie zabiłam. Na szczęście nic, prócz auta, nie ucierpiało.

- N-nigdy mi się to nie zdarzyło – wyszeptałam roztrzęsiona. Poczułam, jak w oczach zbierają mi się łzy.

- T-ty… Ty rozwaliłaś mi auto! – oskarżył mnie, gdy otrząsnął się z szoku. – Mówiłem, że tak będzie – dodał, a wtedy spojrzałam na niego i widząc jego minę, wbrew sobie się rozpłakałam.

- Przejmujesz się tym samochodem bardziej niż mną – powiedziałam przez łzy, opierając głowę o zagłówek fotela i zakrywając twarz dłonią.

- Gdybyś nie jechała tak szybko…

- Przepraszam! – krzyknęłam, bardziej szlochając. – Przepraszam, okej? Przepraszam…

- Dobrze, nie płacz już. – Poczułam, jak obejmuje mnie ramieniem i przytula moją głowę do swojej szyi. – Nic takiego w końcu się nie stało – wyszeptał. – Nie płacz, nie będę już krzyczał.

- Tak tylko mówisz – odparłam, odsuwając się od niego i wycierając oczy, ale tylko mocniej się rozpłakałam. – Mam już dość tego wszystkiego! – Uderzyłam obiema dłońmi o kierownicę i zatrzęsłam się mimowolnie przez zalewające mnie spazmy płaczu. – Mam dość… Przepraszam, że jestem najgorszą dziewczyną, jaka…

- O czym ty mówisz? Przestań.

- Chcesz, żebym ja ci ufała, a teraz pokazujesz mi, że sam mi nie ufasz – wyznałam.

- Przepraszam – wyszeptał, zwieszając głowę. – Możliwe, że w tym masz rację…

- Przepraszam za auto – wydusiłam z siebie, zamykając oczy.

- Jesteśmy siebie warci – wymamrotał.

- I w tym się zgodzę.

 

***