08 grudnia 2018

ROZDZIAŁ 18. 'DWA METRY MA STRACH, NIE WOLNO SIĘ BAĆ'


*Cassandra*

- Czyli co? Zobaczę cie dopiero za tydzień? - powiedziałam zawiedziona, wyjmując z szafy czarne, sznurowane szpilki. - Nie wiem, czy wytrzymam.
- Wytrzymałaś miesiąc, to jeszcze przeżyjesz te 7 dni – odparła Kelly po drugiej stronie telefonu. - Dobrze wiem o tym, że miałam wrócić dzisiaj, ale wiesz jak jest w tej branży. Dołożyli nam kilka dodatkowych pokazów i muszę tu jeszcze zostać.
- A ja i Tristan to już pewnie na dalszy plan przeszliśmy, nie? - zareagowałam, przechodząc na bosaka do salonu.
- Cass – westchnęła. - Obiecuję, że to już ostatni taki długi wyjazd i potem wracam. Zobaczysz, że będę częściej i dłużej w domu. A jak wrócę to... w końcu zaczniemy może planować coś ze ślubem – powiedziała tajemniczo.
- Wow, jest proces w tej sprawie – przyznałam, siadając na kanapę. Przełączyłam na tryb głośnomówiący, odłożyłam iPhone'a na ławę przede mną i zaczęłam zakładać buty.
Jest koło dziewiątej, a ja dopiero szykuję się do firmy. No cóż... Zaspałam. Czy to dobra wymówka? A po co ja mam się tłumaczyć? To ja jestem szefową. Nawet jakbym przyszła dopiero o szesnastej, to nic by się nie stało. No, chyba, że Jordyn zaplanowała mi jakieś spotkania z klientami. Wtedy możemy mieć już tyci problem.
- O matko, nie narzekaj. W końcu się pobierzemy.
- Jak będziecie mieć już czterdziestki na karku? - zapytałam, zawiązując drugą szpilkę. - Tak, myślę, że będziecie parą ze świetnym stażem.
- Nie przesadzaj, dobra?
- Ja nic przecież nie mówię. - Wstałam na równe nogi i wyłączyłam tryb głośnomówiący, a potem przyłożyłam telefon do ucha. - Czyli widzimy się w poniedziałek za tydzień, tak? - upewniłam się.
- Równiutko za 7 dni – potwierdziła. - A swoją drogą, przywiozę to świetne wino, które tak kochasz – dodała.
- Ooo, a ja już ukradłam wam whiskey dla odmiany – jęknęłam.
- Coś ty powiedziała?
- Ja? Nic, wiesz, że... czekaj, myślałam, że takich rzeczy nie można przewozić w samolocie. - Zmarszczyłam brwi. - Pić tak, ale przewozić?
- Można... ale ja i tak lecę prywatnym! - pisnęła, a ja się zaśmiałam na jej reakcję i w tej samej chwili usłyszałam pikanie w telefonie.
- Dobra, Kelly, ja kończę, bo ktoś się do mnie dobija.
- Okej, już dłużej ci nie przeszkadzam, leć do firmy. To pa, buziaki.
- Pa, kochana. Do poniedziałku – cmoknęłam. Rozłączyłam się, a potem odebrałam kolejne połączenie, jak zwykle nie patrząc, kto dzwoni. Może w końcu jednak by się przydało czasem zerknąć?
- Cassandra Mill...
- No w końcu! Umarłaś czy jak? W ogóle nie da się do ciebie dodzwonić – usłyszałam narzekania Harry'ego po drugiej stronie.
- Jakbym umarła, to bym nie odebrała, czyż nie? - Uśmiechnęłam się sztucznie, słysząc jego głupotę. A no tak, on tego nie może przecież zobaczyć. A szkoda.
- No w sumie to...
- Jak tam twoja nóżka, Styles? - tym razem to ja mu przerwałam. - Słyszę, że żyjesz, więc raczej wszystko w porządku.
- Jak miło, że pytasz, wiesz? Zainteresowałaś się cierpiącym kolegą, ofiarą tego strasznego zamachu...
- Jakiego zamachu? Ty na pewno dobrze się czujesz, Harry? Byłeś tylko na akcji, a nie na jakimś zamachu stanu.
- Wiem, ale chciałem dodać trochę dramatyzmu. Fajnie to brzmiało, nie? - usłyszałam zachwyt w jego głosie. - Przyznaj, że choć trochę cię to przekonało. Ofiara zamachu, którą uratowałaś, dzwoni do ciebie i...
- Yyy... nie... Widzę, że chyba niepotrzebnie cię ratowałam – wymamrotałam.
- A tak serio, to jest całkiem w porządku. Oprócz tego, że Liam nie mógł wyjąć kuli, a potem założył mi z 10 szwów. Ale czuję się świetnie! Jak nowo narodzony ptaszek.
- Yhm... słyszę. A zadzwoniłeś do mnie w sprawie...?
- A no tak, zapomniałem.
- Dobrze, że nie zapomniałeś zadzwonić – podsumowałam, wzdychając.
Czy ten człowiek naprawdę jest taki nieogarnięty czy tylko mi się tak wydaje? I jakim cudem on pracuje u Tomlinsona? Przecież jak czasem go posłuchasz, to gorzej niżbyś gadał z dzieckiem.
- No bo ten... Kłopot mamy...
- Jaki znów kłopot, Styles? - Ścisnęłam palcami nasadę nosa.
- Bo ten gang, co go mieliśmy w sobotę wysadzić, nie? - zaczął okrężnie.
- No ten, co porwali Mitcha i Olivera. Mów dalej – ponagliłam go.
- No to tak... Żyją.
- Że co? - pisnęłam. - Myślałam, że bomba ich zabiła. W takim razie, po cholerę ją podkładaliście, jeśli nie zdołała nawet człowieka zabić?
- Tylko, że tak miało być. Skutecznie by ich zabiła, ale uciekli przed samym wybuchem. Nie wiemy nawet, jak dokładnie.
- A skąd w ogóle macie tą informację?
- Przed godziną dostaliśmy anonimową wiadomość. Napisane jest w niej, że jesteśmy tępi, bo nie zdołaliśmy zabić ludzi bombą. Jak myślisz, o kogo może chodzić? - zapytał z sarkazmem.
- A dlaczego to w ogóle ty dzwonisz, co? Tomlinson nie ma rąk czy jak? Zwykle to on dzwoni w takich sprawach. Nagle coś mu się odmieniło? - Zmarszczyłam brwi.
- Tomlinson jest... powiedzmy, że psychicznie niedysponowany po sobotnim wydarzeniu i wolał do ciebie nie dzwonić. I na razie w ogóle nie mieć z tobą styczności, nie widzieć cię – odparł nieco niepewnie, a wtedy sobie przypomniałam, co się stało. To, że znów zobaczył we mnie tą Natalie, że wpadł w atak paniki, że płakał w moich ramionach i... że uchronił mnie przed wybuchem. I chyba na razie chciałabym o tym zapomnieć.
- Dobra, wiesz co, Styles? - Zamknęłam oczy, nabierając głębiej powietrza. - Spieszę się do pracy. Zadzwońcie, jak będziecie wiedzieć coś więcej. I lepiej dla was, by ci ludzie nic mi nie zrobili. Chyba, że chcecie odwiedzać mnie na cmentarzu. - Rozłączyłam się.
Wrzuciłam telefon do torebki i poszłam do sypialni po broń. Skoro oni wciąż żyją, ja muszę czymś się obronić, bo automatycznie jestem w niebezpieczeństwie. Jak mnie namierzą i wciąż są w Londynie... to po mnie. Tak pokrótce.

***

*KILKA DNI PÓŹNIEJ*

Kolejna sobota, a ja o dziwo nie przebywam w firmie. Jestem już w niebie? Oczywiście już nie liczę nawet tego, że siedzę i odpisuję w tej chwili na e-maile. Dla mnie liczy się, że ja jestem w domu. Że mam wolne! Nie muszę siedzieć całego dnia w firmie, bo niektóre rzeczy mogę robić w domu. I teraz naprawdę cieszę się, że mam daną kolejną sobotę, którą spędzam u siebie. Już nawet te e-maile, które muszę wysłać do klientów, nie denerwują mnie. To jedna z prostszych rzeczy, dlatego zabrałam to do domu, tą przyjemniejszą rzecz. I teraz nie żałuję. Jest południe, szybko się z tym uporam i będę mogła zrelaksować się po całym tygodniu. Jeszcze nie jestem pewna jak, ale coś wymyślę. Może odpalę sobie jakiś film?
Jeszcze bardziej uszczęśliwia mnie myśl, że już w poniedziałek wraca Kelly i po prostu nie mogę się tego doczekać. Nie widziałam jej ponad miesiąc i to dość mocno, pierwszy raz w życiu, odczułam, jak bardzo dotknęła mnie jej nieobecność. Został mi tylko Tristan, ja jemu też, a na ogół był jeszcze w naszym towarzystwie Nick. No, oczywiście dopóki się nie rozstaliśmy. Teraz trochę czasu zajął mi gang, to może nie było jeszcze aż tak źle. Ale naprawdę czuję się samotniejsza, gdy ona wyjeżdża na bardzo długo i nie potrafię się do tego przyzwyczaić. Mam nadzieję, że będzie tak, jak mówiła mi niedawno i to już jej ostatni taki wyjazd. Oczywiście wspieram ją i dopinguję jej karierę modelki, ale znam ją od dziecka, jesteśmy jak siostry i naprawdę dobrze jest mieć ją tu na miejscu. Jest jedną z niewielu osób, która mnie rozumie, a przynajmniej próbuje, i jestem pewna, że nie opuści mnie, nie oleje przy pierwszej lepszej okazji. Nie mogłaby po tylu latach spędzonych wspólnie. Znam ją, ona taka nie jest. Jest ode mnie odrobinę starsza i zawsze mi pomaga. Bez względu na sytuację i to, w co się wkopałam. Nie ocenia mnie, po prostu jest przy mnie.
Kliknęłam w kolejnego e-maila, a w czasie, gdy on się załadowywał, ja sięgnęłam po filiżankę z gorącą kawą i upiłam kilka łyków. Odstawiłam naczynie obok i zabrałam się za czytanie, ale moją ciszę coś zakłóciło. I dopiero, gdy głębiej się wsłuchałam, zorientowałam się, że gdzieś w domu dzwoni mój telefon. Świetnie, tylko gdzie on jest?
Wstałam od wyspy w kuchni i przeszłam do salonu, skąd słyszałam, że dźwięk dochodzi z mojej sypialni. Skierowałam się w tamto miejsce, a gdy weszłam, stanęłam na środku i zaczęłam się rozglądać. No, to gdzie on jest? Skupiłam się na dzwonieniu i odwróciłam głowę w kierunku, z którego dzwoniło. Znalazłam telefon na komodzie, a gdy wzięłam go w ręce, zobaczyłam wyświetlający się na nim obcy numer.
- Cassandra Miller, słucham? - odebrałam, mimo że byłam pewna, że osoba po drugiej stronie już dawno się rozłączyła po tak długim czasie oczekiwania. Zapewne to jakiś klient, który chce się spotkać i nici z mojej soboty. Ale odebrać powinnam, tak czy inaczej.
- Jejku, to ty – usłyszałam, jak jakiejś kobiecie ulżyło. - A już straciłam nadzieję, że się do ciebie dodzwonię. - Zaśmiała się.
- Emm... ale z kim rozmawiam? - Zmarszczyłam brwi. Nie wiem, czy ja jestem taka głupia czy coś, ale nie mogę w ogóle skojarzyć czyj to głos.
- No z Cindy! - usłyszałam rozbawienie w jej głosie, a wtedy rozjaśniło mi się w umyśle. No tak, Cindy, sekretarka Louisa, pomaga im w domu i 'dziewczyna' Harry'ego. Teraz już skojarzyłam.
- A, to ty, cześć. - Zaśmiałam się sama z siebie. - Przepraszam, że musiałaś tak długo czekać. Nie mogłam znaleźć telefonu – wytłumaczyłam jej, wychodząc z sypialni i przechodząc do salonu.
- A już myślałam, że ten pajac mnie wykiwał i podał mi fałszywy numer. Całe szczęście, że odebrałaś, bo zrobiłabym mu niezłą awanturę.
- Ale... kto? O kim ty mówisz, Cindy? - zapytałam, przystając przy półce z ramkami. Zerknęłam na nią i coś mi nie pasowało.
- No, Louis. Nie mówił ci, że dał mi twój numer? - zapytała odrobinę zaskoczona.
I wtedy zrozumiałam. Nieźle mnie unika. Nie rozmawia ze mnę już od tygodnia, a przecież ja nic mu nie zrobiłam. Od kiedy dostał ataku paniki i rozpłakał się przy mnie, nie mam z nim żadnego kontaktu, to chłopaki przekazują mi wszystkie informacje. Mówili mi tylko tyle, że psychicznie nie jest z nim dobrze. Ale przecież kiedyś będzie musiał ze mną porozmawiać. Nie może unikać mnie w nieskończoność. Mogę dać mu jeszcze kilka dni, ale po tym czasie uznam, że prawdopodobnie znienawidził mnie za nic.
- Nie, pewnie zapomniał – skłamałam. Przecież w rzeczywistości nie chciał w ogóle ze mną rozmawiać.
- A, możliwe. Ostatnio jest jakiś nerwowy i chodzi z głową w chmurach. - Zaśmiała się. Z pewnością nie miała pojęcia, dlaczego taki jest i co się wydarzyło.
- No, a w jakiej sprawie dzwonisz? - zapytałam, patrząc wciąż na półkę ze zdjęciami. Jestem pewna, że coś tu nie gra, coś się zmieniło. Potrafię wyłapać nawet najmniejszą zmianę i zaraz się dowiem, czemu myślę to, co myślę w tej chwili. To kwestia kilku minut.
- Przeszkadzam ci? - zaniepokoiła się.
- Nie, no co ty. Tylko tak nagle zadzwoniłaś i...
- Mam świetną propozycję – przerwała mi z entuzjazmem.
- W takim razie: zamieniam się w słuch. - Uśmiechnęłam się, słysząc radość i podekscytowanie w jej głosie.
- Ty, ja, cały dzień na zakupach w galerii i żadnych facetów. Co ty na to? - zapytała, a ja ucieszyłam się na taką opcję spędzenia wolnego dnia. Już lubię tą dziewczynę. Jestem pewna, że się dogadamy.
- No pewnie, musimy się głębiej poznać. - Zaśmiałam się.
- To o której ci pasuje? Mogę po ciebie przyjechać, jeśli chcesz.
- Wiesz co? Muszę teraz odpisać na kilka e-maili, ale za jakieś 2 godziny powinnam być już wolna.
- Super. To wyślij mi adres, a ja podjadę po ciebie. Tylko pamiętaj, że jak pojedziemy na zakupy, to bądź pewna, że wrócisz obładowana stertą toreb – powiedziała poważnie, a to na nowo wywołało mój śmiech.
- Przyjmuję to wyzwanie. I wiedz, że ja też jestem niezłą zakupoholiczką – ostrzegłam ją i spojrzałam znów na półkę. I już wiedziałam, co było nie tak. Brakowało jednej ramki ze zdjęciem. A konkretniej tej, na której byłam wraz z Kelly. - Cindy, muszę kończyć. Napiszę potem, jak będę wolna, okej?
- Jasne, nie ma problemu. Widzimy się później. Pa, Cassandra – pożegnała się, a ja zerwałam połączenie, mówiąc na koniec jedynie: hej.
Odłożyłam telefon na półkę i zaczęłam przeszukiwać te, które znajdowały się pod nią. Przeczesałam każdy centymetr, ale nic nie znalazłam. To niemożliwe. To ramka ze zdjęciem, wcale nie taka mała. Nie mogła się od tak sama rozmyć. Jestem pewna, że wczoraj tu była, a ja przecież nic nie ruszałam, nic nie przestawiałam. Wszystkie inne ramki były natomiast na swoim miejscu, co do milimetra. Ktoś tu był, kiedy mnie nie było, wiem to. Albo raczej: kiedy spałam.
Z bijącym mocno sercem przeszłam przez salon na korytarz i stanęłam obok wejściowych drzwi. A gdy nacisnęłam klamkę, skutecznie uspokoiłam się, gdy okazało się, że są zamknięte. Mam jakąś paranoję, nie myślę racjonalnie.
Zamknięte drzwi utwierdziły mnie tylko w przekonaniu, że może jednak nikogo tu nie było, a ja wszystko omylnie zinterpretowałam. Może lunatykowałam i ją gdzieś przestawiłam? Przecież tu chyba możliwe. Nie wiem, co robię w nocy. Ale za chwilę przypomniałam sobie też, że jakiś czas temu w tym budynku było włamanie, a złodzieje skutecznie ominęli zabezpieczenia i do dzisiaj ich nie znaleziono.
Z mieszanymi myślami wróciłam do laptopa i próbowałam wbić sobie do głowy, że nikogo, prócz mnie, tu nie było. A gdy skończyłam odpisywać na wiadomości i zaczęłam szykować się na spotkanie z Cindy, nieprzerwanie rozglądałam się, czy nic więcej nie zginęło. Ale wszystko było w porządku...

***

Albo mi się wydawało, albo słyszałam jakieś szuranie. Coś jakby ktoś chodził mi po domu. Otworzyłam do połowy powieki i zobaczyłam, że zaczyna się powoli przejaśniać, ale wciąż było jeszcze trochę ciemno. Otworzyłam szerzej oczy, wzrok skupiłam na jednym punkcie i z silnie bijącym sercem nasłuchiwałam cichego dźwięku, który nie ustawał. To, że zdołałam to usłyszeć, potwierdzało tylko jak dobry słuch mam.
Przełknęłam głęboko ślinię i delikatnie obróciłam głowę. A gdy upewniłam się, że w mojej sypialni nikogo nie ma, usiadłam powoli na łóżku i tylko się skrzywiłam, gdy drewno zaskrzypiało. Mam nadzieję, że ta osoba tego nie usłyszała, bo musi myśleć, że wciąż śpię. Inaczej może być ze mną krucho. Obejrzałam się do tyłu, czy nikt za mną nie stoi i przycisnęłam guzik na telefonie, który leżał na szafce obok, aby sprawdzić, która jest godzina. Po piątej rano, cudownie.
Wstałam z łóżka i zaraz przy nim przykucnęłam. Sięgnęłam ręką pod mebel i wygrzebałam pistolet. Podniosłam się z podłogi i z bronią w dłoniach, cicho przemierzyłam swój pokój. Dlaczego musieli przyjść akurat do mnie? Nie dość, że jestem sama w domu, to jeszcze jest tu tyle drogich i ważnych, firmowych rzeczy, że w tej chwili naprawdę się boję. Oczywiste, że przyleźli, by mnie okraść. Bo po co innego? No, jest też opcja, że ogłuszą mnie, zgwałcą, zabiją i zakopią w lesie. I chyba perspektywa okradzionego mieszkania bardziej mi odpowiada w tej chwili, mimo wszystko. Wiem, że ktoś zaraz nie wyjdzie z tego cało, ale to ja chcę żyć. Nawet jeśli moje życie jest wystarczająco popieprzone.
Mogę to przeżyć, ale jestem zdana tylko na siebie, nikt więcej mi nie pomoże, bo nikogo tu nie ma, a nawet jakbym wezwała jakąś pomoc, to zapewne byłoby już o wiele za późno. Jak widać, możliwe, że przyjdzie mi zginąć samotnie, we własnym mieszkaniu. Mój błąd, że z nikim nie zdążyłam się pożegnać. Na przyszłość będę pamiętać. Co ty chrzanisz, Cassandra? Jak umrzesz, to już nie będzie żadnej przyszłości, idiotko! Dobra, uspokój się, myśl pozytywnie, wszyściutko będzie dobrze i jeszcze zobaczysz tych wszystkich fałszywych ludzi.
Zatrzymałam się przy drzwiach, zamkniętych w połowie. Skierowałam swój wzrok na spluwę i najciszej jak potrafiłam przeładowałam broń, a wtedy szuranie dochodzące z salonu ucichło. Świetnie, na stówę było to słychać. Równocześnie, gdy zrobiłam pierwszy krok, podniosłam głowę i przywaliłam nią w drzwi. Kurwa, przecież nie były do końca otwarte. Teraz to już na pewno było to słychać! Dlaczego nie mogę być ostrożniejsza, tylko jak ta głupia tłukę się po wszystkich kątach? Teraz nici z mojego spokojnego skradania i nic mi już nie zostało.
Złapałam za klamkę i szybkim krokiem wyszłam z sypialni. Usłyszałam, jak coś się przewraca, a gdy wpadłam do salonu, zdołałam zobaczyć tylko człowieka ubranego w czarne ubrania i czapkę na głowie. Widziałam go dosłownie przez sekundę, bo potem już zniknął. Przebiegłam salon, na wszelki wypadek się rozglądając, aż dotarłam do wejściowych drzwi. Gdy chwyciłam za klamkę, a drzwi okazały się być otwarte, byłam już przekonana, że wcale nie mam paranoi ani nie widzę niestworzonych rzeczy. Ktoś tu własnie był, tak samo jak wczoraj i ja nie mam żadnego pojęcia, kim jest ten człowiek. Dla bezpieczeństwa zamknęłam zamek w drzwiach, który byłam pewna, że zanim poszłam spać zamykałam, tak jak przedwczoraj. Co może świadczyć o tym, że ktoś doskonale potrafi i otwierać, i zamykać zamki w drzwiach bez użycia kluczy, i zapewne, gdybym się nie obudziła, zastałabym zamknięte drzwi, tak jak poprzedniego dnia.
Gdy miałam pójść do sypialni coś przykuło mój wzrok i zawróciłam do salonu. I wtedy zobaczyłam, że półka, ma której miały znajdować się ramki ze zdjęciami była naruszona. Teraz już nie mówię o drobnym szczególe. Owszem, ramki były, ale wszystkie przewrócone, a wśród nich zobaczyłam to zdjęcie, którego szukałam zeszłego dnia.
Odłożyłam pistolet na niższą półkę i wzięłam do rąk fotografię. Obróciłam ją tyłem i zauważyłam, że ramka była naruszona. Ktoś wyjmował zdjęcie ze szkła, to widać. A to, że wszystkie ramki były przewrócone, prawdopodobnie było spowodowane tym, że gdy przyrąbałam głową w drzwi, ten człowiek się przestraszył, że go nakryję i próbował ustawić niepostrzeżenie zdjęcie na poprzednie miejsce, ale ostatecznie wszystko się przewróciło i uciekł. Tak tylko się domyślam, nie jestem przecież wróżką. Raczej doświadczenie w przestępstwie mnie tego nauczyło. Tylko po jaką cholerę było potrzebne komuś moje zdjęcie? To już jakiś stalker, psychol?
Odłożyłam ramkę na półkę i zabrałam pistolet. Potem to wszystko ułożę. Przeszłam do swojego pokoju, schowałam broń na miejsce i otworzyłam szafę. Zrzuciłam z siebie spodenki i koszulkę od piżamy, zostając w samej bieliźnie, i wygrzebałam z szafy czarne legginsy, jakiś t-shirt i jasną bluzę z kapturem. Szybko ubrałam znalezione rzeczy, wciągnęłam na stopy skarpety i założyłam addidasy. Wzięłam z półki telefon i przeszłam na korytarz, gdzie chwyciłam jeszcze pęk kluczy, paczkę papierosów i zapalniczkę, a potem wyszłam z penthouse'a, wcześniej kilka razy upewniając się, czy aby na pewno zamknęłam za sobą drzwi.
Wsiadłam do pustej windy i wybrałam przycisk '0', by zjechać na dół. Mojego portiera na pewno o tej porze nie ma, bo śpi, więc muszę radzić sobie sama. Chyba, że chcę umrzeć ze strachu we własnym mieszkaniu, to mogę się jeszcze zawrócić i tam zostać. Ale ta perspektywa jakoś bardzo mi się nie widzi.
Mniej więcej po minucie znalazłam się na parterze. Przeszłam przez lobby, a potem weszłam za kontuar portiera i kluczami, które miałam przy sobie, otworzyłam drzwi na nim. Weszłam do środka, zaświeciłam światło i moim oczom ukazało się nieduże biuro bezpieczeństwa tego wieżowca z całym monitoringiem. Zasiadłam przed ogromnym biurkiem i kilkoma monitorami, na których co chwilę zmieniały się obrazy, pokazujące nagrania z korytarzy i innych miejsc, tego wymagających. Chwyciłam za myszkę i wyszukałam kamerę z mojego piętra, ale gdy odpaliłam już nagranie, moim oczom ukazał się czarno-biały, zamazany ekran, nie było widać dosłownie nic. Sprawdziłam resztę kamer z tego piętra, ale było podobnie. Nie, tak łatwo nie dam za wygraną, po prostu nie i już. Przełączyłam na windę, a potem na lobby i kamerę przed wejściem do budynku, i było tak samo.
- Kurwa! - przeklęłam, obijając klawiaturę.
Wyjęłam z kieszeni bluzy paczkę papierosów, wyjęłam jednego i wstałam z fotela. Podeszłam do okna i otworzyłam je, a sama usiadłam na parapecie. Zapaliłam peta, a zbędne rzeczy schowałam do kieszeni bluzy. Zaciągnęłam się głęboko papierosem i poczułam, jak dym przyjemnie rozchodzi mi się po płucach. Tak, wiem, że miałam nie palić i zdaję sobie sprawę z tego, że zapewne przez to umrę, ale w takich sytuacjach jak ta, naprawdę jest mi to potrzebne. Poza tym, to i tak na to chwilę pewnie nic nie zmieni, skoro mam w płucach dym. Wolę zabić się sama, niż miałby zrobić mi to ktoś inny.
Jestem wkurwiona, a jednocześnie przerażona. Jakiś człowiek ominął wszystkie zabezpieczenia i dostał się bez problemu do budynku, i jak widać, przy kamerach też majstrował. Nie czuję się już tu bezpieczna, tak jak to było jeszcze kilka tygodni temu. Nie mam pojęcia, czy to był ten sam człowiek, który okradł mieszkanie sąsiadów, ale wiem, że muszę w końcu wymienić zabezpieczenia na nowsze i skuteczniejsze, bo każdy mieszkaniec tego budynku może być w niebezpieczeństwie. Czego oczywiście im nie powiem, bo się sami jeszcze stąd wyniosą.
Wyjęłam z kieszeni smartfona i wybrałam potrzebny numer. Przyłożyłam urządzenie do ucha, zaciągając się po raz kolejny dymem, a za chwilę usłyszałam głos po drugiej stronie.
- Komenda Policji w Londynie, słucham?
- Chciałabym zgłosić przestępstwo. Kolejne włamanie do mieszkania, o którym zamknęliście już jedną sprawę, bo nie znaleźliście złodzieja – przywitałam się w taki oto sposób. Ze mną się nie zadziera.

***

Tak, jak należało, zmyłam się stamtąd i po prostu wbiłam się do kogoś innego. Zapewne na moim miejscu nie jedna osoba by tak postąpiła. A że zrobiłam to ja, pokazuje tylko, jak popieprzona jestem. To jakaś paranoja. Jestem przestępcą, ale zwiałam z tamtego miejsca i w dodatku dobrowolnie. Wygląda na to, że tak twarda nie jestem i te 3 lata temu tez z pewnością nie byłam. Jeśli byłoby odwrotnie, to wciąż bym tam była, a nie stała przed tymi drzwiami i nieustannie w nie pukała.
- Boże, weź ty otwórz i po problemie – westchnęłam, na chwilę zaprzestając walenia w drzwi.
Zrobiłam 2 kroki w bok i oparłam się plecami o ścianę, poprawiając zwisającą z ramienia torbę. Poczekałam tak może jeszcze z pół minuty, a po upływie tego czasu usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Oderwałam się od twardej powierzchni i stanęłam w przejściu, a moim oczom ukazał się patrzący na mnie ze zdziwieniem Tristan.
- Cześć – powiedziałam, odchylając się na piętach do tyłu.
- A-ale... chwila, co ty tu robisz? - zapytał, marszcząc drzwi. - Jutro jest poniedziałek i nie wiem jak ty, ale ja idę do firmy – przypomniał.
- No... ja tam nie zostanę – odpowiedziałam pewnie. - Nawet nie próbuj mnie przekonywać. - Popatrzyłam ostrzegawczo na niego. - Tam się nie czuję bezpieczna.
- No spoko, ale... gdzie nie zostaniesz?
- W swoim penthousie. Boję się, nie będę tam spać. - Otworzyłam szerzej oczy.
- Co? Czego ty się boisz? I gdzie w takim razie masz zamiar spać?
- U ciebie – odpowiedziałam krótko.
- Słucham? - Popatrzył na mnie zdezorientowany.
- Błagam cię. - Złożyłam dłonie jak do modlitwy. - Jesteś jedyną osobą, do której mogę przyjść. Przyjaźnimy się, dam ci nawet podwyżkę, jeśli chcesz. Tylko, proszę, wpuść mnie, bo w domu nie zasnę i popadnę w stany lękowe. Już zaczynam panikować. Nie widzisz tego? - mówiłam szybko. Chciałam mieć pewność, że choć tu się uspokoję.
- Dobra, właź. - Głęboko odetchnął i otworzył szerzej drzwi.
- Dziękuję. - Zamknęłam oczy, oddychając z ulgą. - Zawsze mówiłam, że kto jak kto, ale takich przyjaciół jak ty, to mało. - Weszłam do jego mieszkania.
- Tak, powtarzasz się Cass. - Zamknął za mną drzwi. - Słyszę to już od ciebie... jakiś setny raz w życiu? - Zaśmiał się i ruszył za mną do salonu.
- No, może... - Podrapałam się po głowie. - Możliwe, że bardzo często to mówię. Ale robię to tylko po to, by utwierdzić cię w przekonaniu, że rzeczywiście tak jest. - Zdjęłam torbę z ramienia i postawiłam ją obok białej kanapy. Z butami zrobiłam to samo i już za chwilę siedziałam na sofie, a zaraz potem dołączył do mnie Tristan.
- No, to mów – powiedział. - Dlaczego znalazłaś się u mnie i boisz się przebywać we własnym domu? - zapytał. - Tylko na początek powiedz, że to nie jest jedna z tych strasznie długich i skomplikowanych historii – jęknął, a ja pokręciłam głową.
- No, to tak – westchnęłam. - Wczoraj zauważyłam, że zniknęło jedno z moich zdjęć, te, na którym byłam razem z Kelly. Dodam, że poprzedniego dnia jeszcze je widziałam...
- Może masz Alzheimera i nie pamiętasz, co z nim zrobiłaś?
- No wiesz co, Tris?! - oburzyłam się. - Jeszcze aż tak na łeb mi nie pierdolnęło! Uważaj sobie, dobra? - Zobaczyłam, jak głupio się uśmiecha i pokazał, bym kontynuowała. - Ramki nie znalazłam i uprzedzę twoje pytanie: tak, szukałam wszędzie. Dzisiaj nad ranem coś mnie obudziło, ktoś chodził po mieszkaniu.
- Czekaj, miałaś włamanie? - niemal krzyknął, a ja przytaknęłam. - I mówisz to dopiero teraz? W taki spokojny sposób?
- Uwierz mi, Tristan, ale ja od rana nie jestem spokojna. - Zaśmiałam się nerwowo. - Wzięłam ze sobą broń, ale jak wychodziłam z sypialni, przypadkowo przywaliłam głową w drzwi, no i narobiłam trochę hałasu, a jak wyszłam z pokoju i kierowałam się do salonu, to zdążyłam tylko zobaczyć jak jakiś człowiek wybiega mi z domu. I co było najdziwniejsze to to, że po jego wyjściu wszystkie ramki były porozwalane, a wśród nich leżała ta, której nie było poprzedniego dnia – zaznaczyłam.
- Co ty pieprzysz? - Popatrzył na mnie ze zmarszczonym czołem.
- Nic nie pieprzę. Mówię, jak było. To jakiś stalker albo... no nie wiem.
- Ty, ale... po co była mu ta ramka?
- Skąd mam to wiedzieć? Widać było, że ktoś wyjmował z niej to zdjęcie.
- No, a nie zaglądałaś do monitoringu? - zapytał,a ja odchyliłam do tyłu głowę.
- Jakbym tego nie robiła... No jasne, że tak, ale nic nie było.
- Jak nie było? Przecież skoro był u ciebie, na samej górze, to musiał zostać nagrany. Nie mógł magicznym sposobem niezauważalnie się przemieszczać, wiesz o tym.
- Wiem, wiem. - Pokiwałam głową, patrząc w okno. - Na pewno został zarejestrowany na monitoringu, ale połowa nagrań zniknęła, przepadła. Musiał coś majstrować przy systemie. Od razu po tym jak się włamał poszłam to sprawdzić i część materiału została usunięta.
- Dzwoniłaś na policję, prawda?
- Dzwoniłam i na nowo otworzyli sprawę. Sądzą, że to jest powiązane z włamaniem do jednego z mieszkać, pamiętasz? Kilka tygodni temu.
- Tak, mówiłaś mi o tym. I że sprawcy nie znaleźli, też wspominałaś. A znaleźli coś u ciebie? - wciąż pytał.
- Nie – odpowiedziała, pewnie. - A nie, czekaj. Znaleźli moją broń. - Uśmiechnęłam się w jego kierunku. - Ale jej nie skonfiskowali, bo pokazałam im pozwolenie.
- Powiedz, że nie zabrałaś jej ze sobą – zaniepokoił się.
- A co innego miałam zrobić? A jakby mnie śledzili i napadli? Wtedy byś żałował, że nie miałam jej przy sobie, co nie?
- Dobra, już nic nie mówię. - Uniósł ręce w geście obronnym.
- Świetnie – wymamrotałam. Oparłam łokcie na kolanach i zakryłam twarz dłońmi.
- Ale kiedyś musisz wrócić do siebie. Kelly jutro przylatuje.
- Miałeś się nie odzywać – mruknęłam. - I nie martw się. To tylko jedna noc. Jutro naprawią mi monitoring i wrócę.
- Nie wyganiam cię czy coś, ale...
- Muszę się napić – wypaliłam, stając niemal natychmiast na równe nogi. Nim zdążyłam otworzyć barek z alkoholem, Tristan stał już za mną. Złapał za moje ramię i obrócił do siebie.
- O nie – zaprotestował. - Dla ciebie nie ma alkoholu. Za dużo pijesz. I te twoje słodkie oczka też nic nie pomogą – wskazał palcem.
- Ale tobie to i tak nie zrobi wielkiej różnicy, bo macie pełno alkoholu, a ja u siebie nie mam już nic.
- I bardzo dobrze. Chwila, jak nie masz nic? Kelly dzwoniła i mówiła, że nasze whiskey dziwnym trafem znalazło się u ciebie. I w dodatku sama jej to powiedziałaś. Możesz mi to wytłumaczyć?
- Emm... teleportacja? W każdym razie, tam na pewno już go nie znajdziesz. - Unikałam jego wzroku i usłyszałam od niego głośne westchnięcie, które mogło wskazywać na to, że jest już na granicy nerwów.
- Co? Mam uwierzyć niby w to, że to też ci ukradli? Nie bądź śmieszna. Powinnaś teraz dołączyć mi pieniądze za whiskey do mojej wypłaty. I mówię poważnie, bo ukradłaś jeden z droższych alkoholi.
- O nie, nie, nie – natychmiast zaprzeczyłam. - Tylko nie, że ukradłam.
- To w takim razie, co z tym zrobiłaś? - Uniósł jedną brew.
- Eee... pożyczyłam? - Zaśmiałam się nerwowo, a on pokręcił głową, wyraźnie zdenerwowany. Jego zaciśnięta szczęka bardziej utwierdzała mnie w tym, że się na mnie wkurzył.
- Za dużo pijesz. Nie widzisz tego? Robisz to coraz częściej. Przyznaj, że przynajmniej dwa razy z tygodniu sięgasz po alkohol.
- To nieprawda... - zawahałam się, nie patrząc mu w oczy.
- Przestań, Cassandra. Przestań kłamać, okej? Nie jest z tobą dobrze. Kobieto, zrozum, masz na głowie ogromną firmę, w dodatku bardzo często posługujesz się bronią, niestety. Masz na utrzymaniu rodzeństwo i mamę. Albo zaczniesz się ograniczać, albo nie będę mieć wyboru.
-O czym ty mówisz? - Serce zaczęło bić mi szybciej. Nie wiedziałam, co chce zrobić.
- Zgłoszę do odpowiednich służb, że nadużywasz alkoholu, a w firmie nie ma cię więcej czasu niż jesteś, zaniedbujesz obowiązki.
- Nie zrobisz tego... Myślisz, że jeśli przestanę pić, to pomożesz firmie? To nie przeze mnie dzieje się to, co się dzieje.
- Może firmie nie pomogę, ale tobie chcę. Po prostu... pij mniej niż dotychczas. Jesteś w stanie to zrobić?
Czy jestem? Ja mu jeszcze pokażę.


***


1 komentarz: