*Louis*
Dlaczego ja jestem takim idiotą i nie patrzę na
godziny, kiedy akurat trzeba? Dlaczego nie spojrzałem na zegar i dlaczego nie
pilnowałem wyznaczonego czasu? I po cholerę ja tyle siedziałem w tej firmie?
Tak naprawdę nie musiałem akurat dziś robić tych wszystkich rzeczy, ale
przecież jak chodzi o Apple to muszę być pieprzonym perfekcjonistą, tak? Gdyby
nie to, że Cindy zapytała mnie, kiedy wychodzę z biura, to prawdopodobnie w
ogóle nie przypomniałbym sobie, że miałem pojechać do Cassandry na
dziewiętnastą. Było już dawno po tej godzinie, kiedy sprawdziłem telefon i
ujrzałem przynajmniej pięć nieodebranych połączeń od mojej dziewczyny.
Najgorsze jest to, że obiecałem jej, że przyjadę, a nawet nie dałem znać, że
mogę się spóźnić czy nie dotrzeć. Ogólnie rzecz biorąc, patrząc na czas na
zegarze, w jej oczach mogłem trochę stracić. Nie bez powodu chciała, bym
przyjechał. Mówiła, że chce pogadać czy coś takiego, a ja jak ten przypadkowy
gość, spóźniam się dobrą godzinę. Chłopak roku, prawda? Zwykle pamiętam o takich
rzeczach i o tym, że mam się z kimś spotkać. Dlaczego więc i dzisiaj tak nie
mogło być? Zważając na to, że tyle razy dzwoniła, a ja nie słyszałem telefonu,
to albo jest teraz na mnie zła za to, albo wcześniej coś musiało się stać. I
nie wiem, który z tych dwóch jest gorsze. Ale z drugiej strony, gdyby to było
coś ważnego, to przecież by mi powiedziała. W takiej sytuacji nie muszę się
martwić, że coś teraz spieprzyłem między nami. Bo nie muszę, prawda? Mogła
jedynie pójść już spać przez wzgląd na godzinę, a tak to, jakie inne negatywne
skutki może mieć moje niestawienie się na czas? Bo o co innego, jak o rozmowę,
o której wspominała, mogłoby chodzić? To przecież możemy zrobić nawet jutro,
jeśli już dziś się nie uda. Zastanawia mnie jedynie, co chce mi powiedzieć, ale
tego pewnie niedługo się dowiem.
Prosto z ośnieżonej ulicy wbiegłem do wieżowca
należącego do Cassandry i natychmiast otrzepałem lekko włosy ze śniegu.
Kiwnąłem głową do portiera, witając się z nim, a potem udałem się do windy. W
mniej niż minutę znalazłem się na ostatnim piętrze. Idąc korytarzem minąłem
wysoką blondynkę, na oko dwadzieścia lat, mającą na ustach krwisto czerwoną
szminkę. Gdy tylko mnie dostrzegła, zaczęłam pożerać wzrokiem, lecz udałem, że
tego nie zauważyłem. Dopiero, kiedy spostrzegła, że pukam do drzwi apartamentu
Cassandry, przybrała niezadowoloną minę, prawdopodobnie zazdrosna o
właścicielkę budynku, w którym mieszka. Kiedy odeszła, ja wciąż stałem pod
drzwiami, przez co zacząłem się niecierpliwić. Zmarszczyłem brwi, gdy wciąż
nikt mi nie otwierał i nacisnąłem klamkę. Drzwi ustąpiły, a ja wszedłem do
środka, gdzie panował półmrok, nadający mieszkaniu klimatu. Nie powiem, że nie
zdziwiło mnie to trochę , bo na ogół jest tu albo kompletnie ciemno, albo
światło jednak gdzieś się świeci. A teraz jakby wszystko było oświetlone przez…
świeczki? Małe lampki? Tylko, po co?
- Cassandra? – zawołałem spokojnie, zdejmując
jednocześnie kurtkę i buty. Odwiesiłem okrycie i odstawiłem na bok obuwie, i
wszedłem głębiej do mieszkania, do salonu. Od razu stanąłem jak wryty,
uświadamiając sobie, o co tak naprawdę chodziło. W wyobraźni, przywaliłem sobie
samemu w twarz.
W całym salonie rozstawione były przeróżne świeczki,
a stół został zastawiony naczyniami, sztućcami, serwetkami i przystawkami. Nie
trudno było odgadnąć, że przygotowała dla nas kolację i dlatego mnie zaprosiła.
I nie trudno też odgadnąć, że zachowałem się w tej sytuacji jak totalny kretyn.
Na pewnie Cassandra dużo się z tym napracowała. W dodatku tyle na mnie czekała,
a ja zniszczyłem to wszystko i ten wieczór swoim późnym pojawieniem się tu.
Pytanie tylko: co ja mam teraz zrobić?
- Cass? – ponownie się odezwałem, idąc korytarzem ku
jej sypialni. Jak się spodziewałem, była tam, ale jej obojętna i zawiedziona
mina mówiła mi wszystko, odzwierciedlała to, jak pewnie się teraz czuje, nawet nie musiała się odzywać.
- Cass, przepraszam – wydusiłem z siebie niepewnie,
powoli podchodząc bliżej niej. – Tak bardzo cię przepraszam. To nie było
umyślnie, jedna rzecz zatrzymała mnie w firmie – wyjaśniłem, niestety mijając
się po części z prawdą.
- Tak, żadna nowość, że nawet nie dajesz znaku życia
– parsknęła śmiechem, a ja wiedziałem, że nie emanuje radością, a bardziej musi
zmuszać się do tego. – Ale mogłeś przynajmniej zadzwonić lub napisać, że się
spóźnisz. Nie czekałabym przez ponad godzinę na ciebie – dodała, krzywiąc się,
gdy zdejmowała ze stóp czerwone szpilki, które potem rzuciła pod ścianę, a sama
podeszła do komody naprzeciw.
- Przepraszam, nie zorientowałem się, że…
- Nie tłumacz się, proszę – wtrąciła się, patrząc na
chwilę na mnie. Dostrzegłem ból w jej oczach i momentalnie oblało mnie poczucie
winy. – Chciałam tylko, żebyśmy spędzili wspólnie wieczór, bo między nami w
ostatnich dniach nie układa się najlepiej. Mówiłeś, że masz wolny wieczór, więc
myślałam… - przerwała, gdy zdjęła kolczyki z uszu i pogrążyła się we własnych
myślach. – Nie, to nie ma sensu – wyszeptała po chwili i odłożyła biżuterię na
mebel, a po tym zaczęła niszczyć fryzurę, którą miała na głowie w tej chwili.
- Nie, Cass, nie rozbieraj się. Możemy jeszcze…
- Zjeść kolację? – zapytała cicho, mówiąc za mnie.
Spojrzała na mnie przygaszona, a ja kiwnąłem powoli głową. – Chyba już raczej
nie możemy…
- Ale… napracowałaś się. To wszystko…
- To wszystko i tak było po nic – wymamrotała,
rozwiązując na plecach swoją sukienkę. Była piękna, bordowa i krótka. Skromna,
ale dla mnie była śliczna. I żałowałem, że przeze mnie musi ją teraz zdjąć.
- Nie mów tak.
- Nie mów jak? – parsknęła, zsuwając z siebie
ubranie i pozostając w ciemnej koronkowej bieliźnie. Patrz, co straciłeś,
Tomlinson…
- Naprawdę przepraszam. Wiem, że spieprzyłem po
całości. Może, gdybyś powiedziała wcześniej, że to kolacja…
- Spieprzyłeś – przyznała z obojętnym wyrazem
twarzy, nasuwając na siebie za dużą czarną koszulkę.
- Zostanę i jeszcze spędzimy razem wieczór. Co ty na
to? Jestem do twojej dyspozycji już do rana. – Uśmiechnąłem się delikatnie, ale
gdy pokręciła głową, przenosząc wzrok na mnie, zdałem sobie sprawę, że nic tym
nie poprawiłem.
- Lepiej, żebyś już jechał, Louis. – Zmarszczyła
czoło, ale nie wydawała się jakaś zła, chyba bardziej zawiedziona i przybita,
ale nie zła. – Przykro mi, ale ja… N-nie mam już na nic ochoty, jestem zmęczona
i…
- R-rozumiem. – Pokiwałem niepewnie głową i
podszedłem do niej. – Przepraszam – wyszeptałem, całując ją w policzek. –
Wynagrodzę ci to, przysięgam.
- Dobrze, że przynajmniej w końcu przyjechałeś –
westchnęła. – Myślałam, że całkowicie mnie olałeś. – Wzruszyła ramionami.
- Nie można olać kogoś takiego jak ty. Kocham cię. –
Ucałowałem także jej czoło. – Śpij dobrze, jutro zadzwonię – obiecałem, a ona
kiwnęła głową, łapiąc mnie za rękę.
- Nie powinnam być dla ciebie taka miła, ale nie
potrafię się na ciebie denerwować.
- Powinnaś mnie kiedyś porządnie uderzyć za to
wszystko, co ci robię.
- To prawda.
***
*Cassandra*
Najpiękniejsze w tym tygodniu jest chyba to, że w
końcu nadszedł mój ukochany piątek, w końcu trochę się wyśpię i przynajmniej
nie muszę jutro iść do pracy. Ostatnio tak często przebywam w firmie, że już
należy mi się chwila wytchnienia. Jest luty, a pod koniec tego miesiąca będzie
ślub Kelly i Tristana, jak było to ustalone, więc też będę miała trochę
zawirowań jako druhna mojej przyjaciółki, ale mam nadzieję, że wszystko jakoś
się uda. Musi. Najgorsza chyba jest ta myśl, że coś właśnie może nie wypalić, a
to przecież będzie dzień, który ma pamiętać do końca życia, najważniejszy. To
nie ja zajmuję się całą organizacją, ale pomagam w tym, więc to normalne, że i
ja się stresuję tym momentem, mimo że to wcale nie ja biorę ten ślub. Nie wiem
nawet, czy ja sama w tej chwili byłabym gotowa na ślub z kimkolwiek. Czy jestem
wystarczająco dojrzała, by to się stało? Na to pytanie ktoś powinien pomóc mi
odpowiedzieć, bo sama nie jestem w stanie. Na ten czas, raczej nie mam, z kim
brać tego ślubu, bo moja relacja z Louisem nie jest aktualnie najlepsza. To aż
śmieszne, prawda? I tak myślę, że wytrzymaliśmy ze sobą naprawdę długo – to
ponad cztery miesiące. Ta liczba przekonuje mnie do tego, że może jeszcze jest,
o co walczyć. Skoro tyle razem jesteśmy, będziemy i dłużej, mam nadzieję.
Z głową pełną myśli, bawiąc się kluczami w swoich
dłoniach, dotarłam do mojego penthouse’a. Włożyłam klucz do zamka, jednak nie
mogłam go przekręcić. Zmarszczyłam brwi, kiedy kolejny raz mi się nie udało.
Szybko pojęłam, że drzwi są otwarte, przez co głęboko odetchnęłam. Cholera, nie
jestem jeszcze tak zapracowana, żeby zapomnieć zamknąć mieszkanie. Przecież
pamiętam, jak robiłam to rano.
Rozejrzałam się po korytarzu, a gdy nie zauważyłam
żadnej osoby w pobliżu, sięgnęłam do torebki po pistolet. Powoli nacisnęła
klamkę i ostrożnie weszłam do mieszkania, trzymając broń w obu dłoniach,
gotowa, żeby w każdej chwili wystrzelić. To, co mnie zdziwiło to to, że nie
było całkiem ciemno w apartamencie. Gdzieś z salonu dochodziło delikatne
światło i w tamtym właśnie kierunku kierowałam powoli swoje kroki, uważnie
rozglądając się po reszcie mieszkania.
- To ty? – odezwałam się oszołomiona, szerzej otwierając
oczy, kiedy w salonie zauważyłam Louisa w otoczeniu świec. Całkiem jak ja kilka
dni temu. Uświadomiłam sobie też, że nawet z nim nie gadałam wczoraj. – Czy ty
już do reszty zwariowałeś? Wiesz, jak mnie wystraszyłeś? Myślałam, że znów
miałam włamanie – mówiłam z wyrzutem, próbując się uspokoić.
- Tak właśnie widzę – odparł, wskazując na broń,
którą już opuściłam. – Nie chciałem cię tak przestraszyć, to miała być
niespodzianka. – Przeniósł wzrok na stół, na którym stała gotowa kolacja. Gdy
to zauważyłam, jedynie westchnęłam, przypominając sobie jego słowa sprzed kilku
dni, gdy to ja przygotowałam nam kolację, która się nie udała. Mówił, że mi to
wynagrodzi i jak widać, właśnie to robi. – Jesteś zła, że tak tu przyszedłem i…
- Nie, nie jestem – przerwałam mu zmęczonym głosem,
zdejmując z szyi szal. – Nie jestem, ale… jak… jak ty tu się dostałeś? Nie
przypominam sobie, żebym dawała ci klucze. Włamałeś się? – zapytałam, unosząc
jedną z brwi, trochę nie rozumiejąc.
- Nie włamałem się – niemal natychmiast zareagował.
– Po prostu… wziąłem twoje zapasowe klucze, gdy byłem tu ostatnim razem, ale
już je odłożyłem do komody na korytarzu – wyjaśnił niepewnie, na co z wahaniem
kiwnęłam głową, zdejmując z siebie jasny płaszcz.
Odwiesiłam okrycie na krzesło i skrzyżowałam
ramiona, spoglądając na pięknie zastawiony stół. Były nawet róże w wazonie.
- Sam to przygotowałeś? – zapytałam, przenosząc
wzrok na niego. Dopiero dostrzegłam, że był w tej czerwonej koszuli, którą
dostał ode mnie na święta. – Jednak zdecydowałeś się na tą koszulę? –
delikatnie się uśmiechnęłam. – Chyba nie robisz tego tylko po to, żeby sprawić
mi przyjemność, co?
- Stwierdziłem, że będzie idealna na dzisiaj. –
Cicho parsknął śmiechem, na co pokiwałam głową, zagryzając dolną wargę.
Automatycznie spojrzałam na to, jak sama wyglądam.
Na szczęście kremowa sukienka długie, czarne kozaki za kolana, jakoś
dopasowywały się do stroju chłopaka.
- No i tak całkiem sam tego nie przygotowałem.
Trochę Kelly mi pomogła i…
- Kelly ci pomagała? – przerwałam mu zaskoczona,
podnosząc głowę.
- Trochę, z gotowaniem. I pomogła mi to wszystko
poustawiać, żeby wyglądało w miarę dobrze – wytłumaczył.
- I opuściłem dla mnie kolejną imprezę w swojej
rezydencji?
- Ale co to ma do rzeczy? Gdybym wolał być na
imprezie, to zostałbym w domu. Chciałem być z tobą, nadrobić stracony czas, no
i… przygotować ci tą niespodziankę. Te imprezy w rzeczywistości mało mnie
obchodzą, na pewno mniej niż ty. – Zaczął powoli do mnie podchodzić, jakby bał
się mojej reakcji. I słusznie.
- Dziwne, że nie zostałeś na niej, żeby znów mieć
okazję do naćpania się – wypaliłam bezmyślnie, unosząc brwi.
- Cass…
- Nie, przepraszam. Nic nie mówiłam, nie było tematu
– odetchnęłam głęboko, kręcąc głową i jednocześnie zamykając oczy. Przetarłam
twarz dłońmi i później oparłam je o stół. – Zapomnij, że o tym mówiłam. Miałam
ciężki dzień w firmie i nie myślę nad tym, co mówię.
- Przecież się nie denerwuję.
- A powinieneś – westchnęłam, odwracając się
ponownie do niego. Spotkałam się z jego wzrokiem, a potem poczułam, jak
delikatnie łączy moją dłoń ze swoją. Uniósł je obie i pocałował moją.
- Przepraszam – wyszeptał. – Przepraszam za to, co
ostatnio robię. Przepraszam, że krzyczę na ciebie, że masz powody, by być na
mnie zła i przepraszam, że w środę spóźniłem się na kolację, którą ty zrobiłaś.
Nie powinno być takiego napięcia między nami, widzę w tym swój błąd i nie
próbuj zaprzeczyć. To ty w naszym związku robisz tyle rzeczy, żeby on wciąż
trwał, żeby było dobrze między nami. To ty o to wszystko dbasz i próbujesz to
ratować, podczas gdy jedyne, co ja robię cały czas, to tylko łamię ci serce
swoim charakterem.
- Nieprawda. Nie cały czas – niemal natychmiast zareagowałam,
patrząc na niego łagodniej, trochę zmartwiona jego oceną samego siebie. –
Louis, przecież są chwile, gdy świetnie się bawimy, gdy jest dobrze. Pamiętasz,
gdy byliśmy na Florydzie? Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio tak wspaniale
spędziłam czas na wakacjach. Nie wrzucaj wszystkich naszych wspólnych chwil do
jednego worka wraz z tymi, które… kiedy po prostu nie było najlepiej między
nami. Nie uogólniaj tego wszystkiego, bo… tak naprawdę związek z tobą był jak
dotąd najlepszym, co mi się przytrafiło.
- Nie pozwól, żebym cię zniszczył, dobrze? Przysięgnij,
że nie dopuścisz do tego i wcześniej pokażesz mi, że przekroczyłem granicę.
- Nie muszę, sam dostrzegasz, gdy przeginasz strunę.
A poza tym, to oboje musimy się bardziej pilnować, by nie palnąć więcej takich
głupstw. – Puściłam jego dłoń i owinęłam ręce wokół jego szyi. – Zostaniesz na
noc, prawda? – Uśmiechnęłam się szerzej, patrząc mu w oczy, na co on znów
krótko się zaśmiał.
- Raczej nie mam większego wyboru – odparł,
obejmując mnie w talii i przyciągając do siebie.
- Albo nie na noc. Lepiej na cały weekend. Dobrze?
Trzeba nadrobić zaległości. – Zmrużyłam oczy, uśmiechając się chytrze.
- Więc chyba będę musiał po kolacji pojechać do domu
po jakieś ubrania.
- Poczekam. – Cmoknęłam go szybko w usta. – Abyś
tylko wrócił.
- Tym razem nie będziesz musiała długo na mnie
czekać.
- Obyś się nie mylił. – Pacnęłam go palcem w nos, a
potem przytuliłam się do jego klatki piersiowej.
***
*Louis*
Promienie słońca zaczęły powoli przedzierać się
przez okno do sypialni Cassandry. Nie spałem już. Napawałem się tym, że mogę
leżeć obok mojej dziewczyny, czuć jej ciepło, słyszeć jej spokojny oddech i
przytulać się do jej pleców, okrytych jedynie moją koszulką, która na nią była
o kilka rozmiarów za duża. Była taka drobna, a jednocześnie wielka, jeśli
spojrzeć na jej osiągnięcia i poczynania. Nie była też niska wręcz przeciwnie,
ale ja i tak wciąż przeważałem nad nią swoim wzrostem. Mimo tego, że jest
waleczna, miałem potrzebę, by chronić ją za wszelką cenę, nawet, jeśli sama w
wielu aspektach dałaby sobie radę.
Obniżyłem głowę na poduszce, przysuwając usta bliżej
szyi szatynki. Musnąłem jej rozgrzaną skórę, a ona niemal od razu cicho
zamruczała, odchylając się nieznacznie do tyłu.
- Ty kłamczuchu – mruknąłem w jej obojczyk, delikatnie
łaskocząc ją dłonią w brzuch. – Tylko udawałaś, że jeszcze śpisz.
-Yhm, i kto to mówi? – Przekręciła się w moją
stronę, a już za chwilę złączyła swoje usta z moimi. – Już dawno bym wstała,
gdybym wiedziała, że ty też nie śpisz.
- Jasne – odparłem z ironią, mrużąc oczy.
- Ale perspektywa poleniuchowania jeszcze w łóżku
też była piękna – przyznała i zaraz zręcznie wspięła się na mnie, i usiadła na
moim torsie, układając swoje dłonie na mojej klatce piersiowej. – A perspektywa
zrobienia czegoś z dniem wolnym również wydaje się dość kusząca, panie
Tomlinson – dodała, pochylając się nade mną, aby znów połączyć nasze usta w
jedność.
Ułożyłem dłonie w dole jej pleców i zatopiłem się w
tym pocałunku, odczuwając, że chcę więcej. Przekręciłem nas tak, że teraz to ja
górowałem nad nią i złączyłem nasze dłonie, układając je za głową kobiety.
- No i co teraz powiesz, panno Miller? – Zamknąłem
jedno oko z zapytaniem, na co ona cicho się roześmiała, patrząc mi głęboko w
oczy. Na powrót przycisnęła mnie do siebie, wplatając palce w moje włosy.
Wsunąłem dłonie pod koszulkę, którą miała na sobie i
zacząłem błądzić nimi po jej rozgrzanej skórze. Wraz z tym, gdy chcieliśmy
właśnie pozwolić sobie na o wiele więcej niż w danym momencie, obok mnie
rozdzwonił się jej telefon.
- Dlaczego przestałeś? – zapytała niepocieszona,
kiedy zmuszony byłem oderwać się od niej i zaprzestać tych czynności.
- Ktoś do ciebie dzwoni. – Kiwnąłem w kierunku, z
którego dochodził dźwięk dzwonka.
- To zadzwoni potem. To pewnie ktoś z firmy. –
Wzruszyła ramionami, a telefon przestał dzwonić. – Ja mam dziś wolne – dodała
beztrosko i w jednej chwili znów siedziała na mnie okrakiem, całując mój tors w
miejscu, w którym znajdował się wytatuowany napis – tuż pod obojczykami.
Na nowo zaczęliśmy się w sobie zatracać, ale wraz z
tym, telefon także zaczął ponownie dzwonić.
- Odbierz – powiedziałem, wzdychając. – Bo ktoś
będzie dalej się dobijał i nie da nam spokoju – dodałem, widząc jej
nieprzekonaną minę.
Przewróciła oczami, ale bez sprzeciwu sięgnęła po
swojego smartfona.
- Cassandra Miller, słucham? – odebrała niechętnie,
wciąż na mnie patrząc.
Cierpliwie gładziłem kciukiem jej udo i nim się
obejrzałem, dostrzegłem, jak gwałtowanie zmienia się wyraz jej twarzy, jak
blednie i odwraca ode mnie wzrok.
- W którym? – wydusiła z siebie piskliwym głosem,
zakrywając dłonią usta. Z niepokojem dostrzegłem, że w jej oczach zebrały się
łzy, a ona sama zaczyna się trząść. – Już jadę – dodała zrozpaczona i upuściła
telefon, wraz z tym zakrywając całą twarz dłonią i zalewając się łzami.
- Co się stało? – Wyprostowałem się, delikatnie zdejmując
ją z siebie. – Kochanie, powiedz mi, co się stało. – Złapałem jej dłonie i
odsunąłem od jej twarzy, ale ona mocniej się rozpłakała. – Kto do ciebie
dzwonił? Co powiedział? Słyszysz mnie? – zapytałem niespokojnie, nieświadomie
podnosząc ton głosu, na co ona pokiwała głową, a kolejna fala łez spłynęła po
jej policzkach. – Uspokój się i powiedz mi, co się dzieje. Nie pomogę ci, jeśli
nie…
- M-moja m-mama – wydusiła z siebie przez łzy, a ja
wnet pojąłem, co mogło się stać.
Nim dowiedziałem się czegokolwiek więcej i nim ona
coś jeszcze mi powiedziała, przez łzy zaczęła się coraz bardziej i
niekontrolowanie dusić. Próbowałem ją uspokoić, ale gdy już kompletnie
brakowało jej tchu i nie mogła złapać oddechu, zorientowałem się, że ma atak
astmy. Dostrzegłem, że jej oczy patrzą na mnie w przerażeniu i jednocześnie w
błaganiu, i pospiesznie wstałem z jej łóżka, i zacząłem szukać w szafce obok
inhalatora. Ciśnienie znacznie mi przyspieszyło, gdy nie mogłem go znaleźć, a
ona dusiła się jeszcze bardziej niż na początku.
- Proszę, wytrzymaj jeszcze chwilkę – odezwałem się
jednocześnie zrozpaczony i przerażony wizją tego, co może się stać, jeśli nie
znajdę tego przeklętego, małego urządzenia, które ratuje jej życie.
Przetrzepałem całą komodę, dopóki nie uświadomiłem
sobie, że pewnie jest w torebce. Od razu do niej doskoczyłem i znalazłem
poszukiwany przedmiot, podbiegłem do Cassandry i wsunąłem inhalator do jej ust.
Szybko zdałem sobie sprawę, że dopadł ją też jakiś atak paniki, co wzmogło
wszystko, gdy z całej siły zacisnęła palce na mojej ręce i łapczywie zaciągnęła
się lekiem. To był jej pierwszy tak silny napad astmy, którego byłem świadkiem
i który nie na żarty mnie przeraził.
- Dzwonił Jake, mama straciła przytomność, wiozą ją
do szpitala, z sercem jest coraz gorzej – wyjaśniła niemal na jednym wdechu,
niespokojnie się poruszając. Cała wręcz drżała.
- Posłuchaj, uspokój się. – Położyłem dłonie na jej
ramionach, ale to na nic się zdało. Nawet nie wiem, czy mnie słyszała. Wzrok
miała rozbiegany, jakby wciąż trwał atak paniki, a ja nie byłem pewien, co mam
w tej sytuacji zrobić. – Spójrz na mnie. – Ułożyłem obie dłonie na jej mokrych
policzkach i zmusiłem do tego, aby przeniosła na mnie wzrok. – Znajdziemy
najlepszych lekarzy, jeśli trzeba będzie, to polecimy nawet do Stanów i jej
pomogą. Słyszysz mnie? Nie zostaniecie z tym sami.
- Ty nic nie rozumiesz – wyszeptała przez łzy. –
Byliśmy w Stanach, ciągle mamy kontakt z najlepszymi lekarzami.
- Więc dlaczego…
- To jest rzadka wada, leczenie ciągle trwa i
jeszcze się nie skończyło. Dopóki trwa, jej serce może nie wytrzymać.
- Czyli jedynie to leczenie może jej pomóc, ale
przez czas jego trwania…
- Dopóki trwa, jeszcze nie raz może stracić
przytomność – zakończyła za mnie, a ja od razu zorientowałem się, w jak
poważnej sytuacji się znajdują.
- Ile jeszcze leczenie będzie trwało?
- Do kwietnia, jeszcze niecałe dwa miesiące –
wydusiła z siebie, pospiesznie się ubierając. Znów zaczęła silniej płakać.
- J-jak mogę wam pomóc?
- Nie możesz – odparła zgodnie z prawdą. – Bądź
tylko przy mnie. Będę spokojna dopiero, gdy to leczenie dobiegnie końca i mama
nie będzie znajdować się już w takim ryzyku.
- Jadę z tobą do szpitala, zawiozę cię – odezwałem
się po chwili milczenia, kiedy w miarę otrzeźwiałem, i zacząłem naciągać na
siebie ubrania.
- Zabieram do siebie dzieciaki, dopóki mama jest w
szpitalu, więc…
- I tak będę przy tobie – przerwałem jej, a ona
kiwnęła powoli głową. – Pomogę wam, jeśli będziecie czegoś potrzebować.
***
Nie zorientowaliśmy się nawet, kiedy zapadł wieczór.
Wraz z Cass i jej rodzeństwem spędziliśmy dużą część dnia w szpitalu u ich
mamy, która musi zostać tam przynajmniej przez najbliższy tydzień i się
podleczyć. Sprawa nie wygląda bardzo dobrze, ale też nie tak źle, aby groziło
jej wielkie niebezpieczeństwo. Cass i tak, oczywiście, bardzo to przeżywa i się
martwi, i będąc szczerym, nie dziwię się jej. To jej mama, ojca już straciła i
tak naprawdę nie ma za wielu bliskich osób na tym świecie, z tego, co wiem. Na
co dzień to właśnie Jake opiekuje się ich rodzicielką, z prostego powodu.
Mieszka z nią, a Cassandra jest na drugim końcu miasta i często całe dnie musi
spędzać w firmie. Może i chłopak sam też się uczy i pracuje, ale nie ma
zastrzeżeń co do tego, że dba o ich mamę, nawet, jeśli nie może być wciąż przy
niej. Okazuje się jednak, że często do niej dzwoni w ciągu dnia, żeby
dowiedzieć się, jak się czuje i między innymi właśnie dlatego taki system się
sprawdza, i nie muszą cały czas niepokoić się o jej stan. Jak się dowiedziałem,
po wyjściu kobiety ze szpitala, wróci ona do siebie i będzie jak wcześniej,
głównie dlatego, że jeśli przeprowadziłaby się do Cassandry, ona i tak nie
mogłaby być przy niej ciągle przez pracę. Co jednak nie znaczy, że oni wszyscy
się o nią nie martwią, bo troszczą się o nią jak mało ludzi dbam o swoich
bliskich. I to widać. No i jest też ich sąsiad, prawdopodobnie już partner ich
mamy – pan Davis, który też w jakimś stopniu się nią opiekuje i chyba żadne z
nich na to nie narzeka.
Trochę czasu spędziliśmy na spakowaniu Jake’a i
Maddie i przeniesieniu ich do penthouse’a Cassandry, a potem trzeba było też
zorganizować coś do jedzenia dla wszystkich, po kilku godzinach głodowania. Nie
powiem, jestem już dość zmęczony po tym całym dniu, ale nie zamierzam zostawiać
tej rodziny samej dzisiejszej nocy. Cassandra potrzebuje wsparcia, a oni kogoś
lub czegoś, co odgonić ich myśli od nieprzyjemnych rzeczy.
Dostrzegłem, że gdzieś w mieszkaniu zapala się
światło i ostatni raz zaciągnąłem się papierosem. Zgasiłem niedopałek w
popielniczce i wyszedłem z balkonu do salonu, zamykając za sobą drzwi. W
salonie nie było nikogo, ale światło
dochodziło z sypialni Cassandry, więc w tamtym właśnie kierunku ruszyłem. Kiedy
znalazłem się na miejscu, zobaczyłem, że szatynka przeszukuje niespokojnie
wszystkie szafki, trzaskając drzwiczkami, szufladami i przewracając wszystkie
rzeczy dookoła. Zmarszczyłem brwi ni podszedłem do niej, kładąc dłonie na jej
biodrach, ale ona wcale nie przestała, a wręcz jeszcze przyspieszyła swoje
poszukiwania.
- Hej, hej, spokojniej. – Obróciłem ją do siebie i
złapałem za jej nadgarstki, by powstrzymać ją przed dalszym demolowaniem
własnej sypialni.
Miała oczy szeroko otwarte i oddychała inaczej niż
zwykle, jakoś… głęboko. Wzrok miała zagubiony, wyglądała trochę jak osierocone
dziecko.
- Wszystko w porządku? Myślałem, że już dawno śpisz.
- Nie mogę spać… nie mogę znaleźć tabletek
nasennych… nie wiem, gdzie są… potrzebuję ich…
- Położę się z tobą i spróbujesz znów zasnąć, co?
- Nie zasnę, nie po dzisiejszym dniu. – Pokręciła w
panice głową. – Boję się o mamę, nie zasnę, wciąż o niej myślę – mówiła szybko,
nie patrząc nawet na mnie, a na wszystko inne. – Może trzeba było zostać z nią
w szpitalu, może…
- Twoja mama jest pod dobrą opieką, nie musisz się o
nią martwić. Na pewno już śpi. Pojedziesz do niej rano i…
- Ty mi je przywieziesz – przerwała mi,
niespodziewanie patrząc na mnie. Była cała roztrzęsiona i rozemocjonowana, i
strasznie na coś napalona.
- Co ci mam przywieźć? – Zmarszczyłem czoło.
- Tabletki nasenne, Liam na pewno je ma –
odpowiedziała szybko.
- Cass, jest już późno.
- Nie zasnę bez nich. – Popatrzyła na mnie, jakby
przestraszona czymś.
- Naprawdę chcesz, żebym po nie pojechał? –
westchnąłem, w duchu ubolewając nad tym, że będę musiał pojechać na inny koniec
miasta, w środku nocy, kiedy sam jestem zmęczony.
- Nie zasnę bez nich. – Pokręciła w panice głową. –
W innym wypadku nie prosiłabym cię o to. Louis, ja naprawdę dziś nie…
- Dobrze – wtrąciłem szybko, zamykając oczy. –
Dobrze – powtórzyłem spokojniej. – Już jadę, tylko się uspokój. Za jakąś
godzinę, może trochę dłużej, wrócę. Czekaj na mnie. – Pocałowałem jej czoło.
- Przecież nie mam wyboru, muszę poczekać. – Potarła
niespokojnie ramiona. – Poczekam. – Zatrzęsła się mimowolnie. – Wróć szybko.
- Tak szybko jak będę mógł – westchnąłem, wycofując
się do drzwi.
Obiecałem, że pomogę w każdy sposób, to teraz nie
mam większego wyboru jak udanie się tylko po tabletki…
***
Nie wjeżdżałem nawet do garażu, nie było sensu,
jeśli wstępuję do domu tylko na kilka minut. Nie zdziwiło mnie nawet to, że w
połowie rezydencji świeciły się światła. Chłopaki rzadko chodzą wcześnie spać,
podobnie jak ja. A biorąc pod uwagę, że nie ma mnie w domu, to pewnie tylko
korzystają i robią nie wiadomo co, jak można się tego spodziewać. Za bardzo
mnie to nawet nie obchodzi, byle, by nie wysadzili mi domu i nie puścili mnie z
torbami, bo może być nie za ciekawie, kiedy zostanę bez majątku. Można
powiedzieć, że w mojej sytuacji to nawet odrobinę niebezpieczne, jak Jones
zechce po raz kolejny na mnie napaść.
- O, patrzcie, kto się w końcu pojawił – usłyszałem
gdzieś obok, gdy wszedłem do salonu, gdzie o dziwo siedziała większa część
gangu, jednak bez osoby, której potrzebowałem teraz.
- Mnie nie ma, a myszy harcują, jak widzę –
odparłem, unosząc wysoko brwi, gdy dostrzegłem, że na środku pomieszczenia
grają w karty na pieniądze. – Nie sprzedajcie mi w swoich zakładach mojej
firmy, bo was powystrzelam. – Oparłem się o ścianę i obserwowałem, co się
dzieje.
- Spokojna głowa – odezwał się Zayn, wyjmując z ust
papierosa. – Wszystko pod kontrolą, szefunciu – dodał, na co głęboko
odetchnąłem.
- Właśnie widzę – przyznałem, nie bardzo przekonany.
– Tylko mi potem przewietrzcie całą rezydencję, nie mam zamiaru mieszkać w
takim smrodzie.
- Ty sam palisz. – Wzruszył ramionami Niall, unosząc
się z kanapy, żeby samemu zgasić peta w popielniczce.
- Co nie znaczy, że kocham siedzieć w dymie dookoła.
- Jak to w ogóle z tobą jest, Tomlinson, co? –
usłyszałem z tyłu Jamesa, który klepnął mnie po przyjacielsku w plecy.
- Co niby ze mną ma być? – westchnąłem zmęczony.
- Wychodzisz bez słowa, nie dajesz znaku życia. Z
kilka dni cię nie widzieliśmy w domu, ty nawet tu nie śpisz. Myśleliśmy, że już
się wyprowadzasz, stary.
- Nie jesteście moimi rodzicami, żebym wam się spowiadał z własnego życia, a to mój dom i
mogę tu albo być, albo też i nie, więc cieszcie się, że chociaż wam pozwalam tu
siedzieć, bo powoli mam was dość – przyznałem szczerze, nawet nie kontrolując
tego, co mówię.
- Ale przyznaj, że ostatnio zobaczyć cię w tym domu
to rzadkość. Więcej cię nie ma niż jesteś. Do niedawna byłeś tu niemal każdej
nocy, a teraz co? Przeprowadzasz się do swojej dziewczyny czy jak, kochasiu? –
zapytał nadzwyczaj zainteresowany Niall, dalej brnąc w temat, co już zaczęło
mnie nudzić.
- Byłoby fajnie, ale na to za wcześnie – mruknąłem.
- I tak śpisz tam więcej razy niż tu, więc co to za
różnica? Ona też czuje się tu jak u siebie – odezwał się tym razem Oliver.
- Wszystko super, pięknie, ale nie wpieprzajcie mi
się w życie, dobra? To mój związek i wam nic do tego. Pół dnia spędziłem w
szpitalu, bo z mamą Cassandry nie jest dobrze i już po tym jestem wystarczająco
zmęczony, żeby jeszcze z wami się teraz kłócić. Szukam tylko Liama, bo jest mi
potrzebny i zaraz spadam. Powiedzcie tylko, że nie ma dyżuru nocnego – dodałem
z nadzieją, przecierając twarz dłońmi.
- Siedzi u siebie. – Niall wzruszył ponownie
ramionami, przyglądając mi się, a ja skierowałem się ku schodom.
- Przynajmniej o tyle dobrze – wymamrotałem.
- Czy to znaczy, że znów nie śpisz dziś w domu? –
usłyszałem jeszcze za plecami, na co przewróciłem oczami, ale przecież chłopaki
nie mogli tego zobaczyć.
- Domyślcie się! – krzyknąłem, będąc już na górze i
prosto poszedłem do pokoju Liama, który niemal natychmiast mnie wpuścił.
- Dobrze dla ciebie, że długo nie musiałem czekać aż
mi otworzysz – mruknąłem, coraz bardziej opadając z sił.
- W porządku u ciebie, Tomlinson? – zapytał
podejrzliwie Liam, a ja się nad tym zastanowiłem.
- Nie, ale daj mi jakieś proszki na sen i stąd
spadam.
- Po co ci coś takiego? Nigdy nie brałeś…
- Dla Cassandry – wyjaśniłem, wcinając mu się w
zdanie. – Powiedzmy, że nie jest w najlepszym stanie psychicznym i wysłała mnie
tylko po to, bo nie zaśnie. Więc lepiej daj mi coś bezpiecznego, bo jak wrócę
bez niczego to może mnie rozerwać na strzępy.
- Coś się stało? – spytał, wchodząc głębiej do
pokoju, a ja oparłem się o futrynę drzwi.
- Jej mama jest chora, trafiła dziś do szpitala, a
Cass wygląda trochę jakby miała ciągle atak paniki i zaczyna mnie to niepokoić
– wytłumaczyłem powoli.
- Zostawiłeś ją tak samą? – zapytał oskarżycielsko,
podnosząc na mnie wzrok z szafki.
- Jej brat jest z nią w razie czego. Poza tym, nie
wygląda jakby miała coś sobie zrobić.
- Nie chcę cię bardziej niepokoić, ale lepiej jedź
do niej i siedź z nią, póki nie dojdzie do siebie. Bierz i jedź. – Wcisnął mi
do rąk fiolkę z tabletkami, a ja westchnąłem z bezsilności.
Czyli dobrze, że przyjechałem po te leki.
***
*Cassandra*
- Hej, kobieto, słuchasz mnie trochę? – zapytała
Kelly, szturchając mnie w ramię i momentalnie wróciłam do rzeczywistości.
Stała przede mną w pięknej, białej i długiej sukni
ślubnej, idealnie do niej pasującej. Góra była przylegająca do ciała, pokryta
koronką i zawiązywała się na szyi, dół natomiast był prosty, bez zbędnych
ozdobników, miał rozcięcie na jednej nodze i wydawał się nie mieć końca.
Byłyśmy już na ostatniej przymiarce sukni przed jej
ślubem i z tego, co wyłapałam, już więcej nie trzeba w niej nic poprawiać.
Proszę, Boże, tylko żeby nic się z nią nie stało przed tym dniem, bo ja też po
części za nią odpowiadam. Gdybyśmy miały jakąś suknię zastępczą w razie wypadku,
byłabym spokojniejsza, ale niestety nie mamy, bo Kelly uznała, że nie potrzeba
jej więcej i suknia musi być tego dnia tylko jedna. Tak więc, z Kelly w tej
kwestii nie można za bardzo się spierać.
- T-tak, słucham – wymamrotałam, prostując się.
- Więc co…
- Dobra, nie słuchałam, przepraszam – westchnęłam,
opierając się o tył fotela.
- Co z tobą dziś, co? Jesteś jakaś nieobecna. Gdzie
tak odlatujesz ciągle myślami?
- Wszędzie i nigdzie – mruknęłam, sięgając po
kieliszek szampana. – Ale suknię masz piękną, jeśli o to pytałaś – dodałam,
upijając łyk alkoholu i zamykając przy tym oczy.
- Dziękuję, ale pytałam, czy odebrałaś już swoją
kieckę. Lepiej, żeby moja druhna miała w co się ubrać.
- A, tak. Wisi już gotowa w szafie, jeszcze w
pokrowcu, więc się o to nie martw – mruknęłam, bawiąc się szklanym naczyniem.
Kątem oka widziałam, że krawcowa pomaga blondynce zdjąć sukienkę, tak, aby jej
nie uszkodzić.
- O czym tak myślisz, Cass? – westchnęła. – Nie
wyglądasz dobrze. Widzę, że coś cię gryzie i przede mną tego nie ukryjesz.
- Po prostu chyba czasem wolałabym być kimś innym
niż jestem.
- Cass, mów.
- Oj, no – jęknęłam, unosząc znów głowę. Teraz Kelly
nakładała już na siebie swoje ubrania, ale i tak zaciekle na mnie patrzyła. –
Wiesz, że chodzi o mamę. Wciąż jest jeszcze w szpitalu, a minęło już kilka dni,
i… no po prostu się boję, to też wiesz. Nie wiem, jak zdołam wytrzymać te kilka
tygodni nim całkowite leczenie dobiegnie końca. I nie mów mi, jak wszyscy, że
będzie dobrze, bo ty jak nikt inny wiesz, jak nienawidzę tych słów.
- Nie miałam zamiaru – odparła cicho, zapinając
guziki koszuli.
- Przepraszam – westchnęłam.
- W porządku, rozumiem. Ale widzę, że coś jeszcze
jest nie tak. Louis? – zapytała ostrożnie, na co pokręciłam obojętnie głową.
- Z Louisem jest dobrze. Czasem się kłócimy, ale
jakoś z tego wychodzimy. Jest najlepszym, co na razie mnie spotkało i nie
zamierzam tego zmieniać.
- Wiesz… tak was obserwuję od pewnego czasu, a
szczególnie jego i widzę, że dobrze wybrałaś. Znalazłaś swojego Tristana, jak
ja swojego – przyznała, na co delikatnie się uśmiechnęłam.
- Może i tak. Może to rzeczywiście ten jedyny, ale…
wiesz, że jest za wcześnie, by to ocenić. Poza tym… Boże, to nie jest takie
łatwe jak się wydaje – odetchnęłam głęboko. – Wszędzie jest jeszcze tyle
problemów, że czasem zaniedbuję własny związek. To nie czas, żebym myślała o
ślubie – jęknęłam bezsilnie.
- Jakie problemy masz na myśli? – zapytała, siadając
obok mnie, aby założyć kozaki.
- Firma – mruknęłam. – Co ja ci będę mówić? Tristan
pewnie zauważył już, że coś jest nie tak.
- Mówił, że Louis jest waszym sponsorem. – Kiwnęła
głową.
- Coś takiego. Ale to i tak na wiele się nie zdaje,
bo pieniędzy brakuje, wiesz, jak jest. Nie wiem, jak długo będę jeszcze w
stanie ciągnąć to, bo to wszystko może podupaść.
- Nie mów tak.
- Ale to prawda, jest coraz gorzej.
- Może coś da się jeszcze zrobić.
- Och, coś na pewno. – Uniosłam brwi, znów popijając
szampana. – Tylko że jeszcze nie rozgryźliśmy co, a póki do tego nie dojdzie…
nie wiem, czy będzie co z tego zbierać.
- Kto da radę, jak nie ty, co? – Położyła dłoń na
mojej, przez co na nią spojrzałam. – Nie myśl pesymistycznie. Wiele razy w
życiu było gorzej i wychodziłaś z tego silniejsza, i teraz też tak będzie, nie
martw się na zapas. Nie dziś, to jutro finanse polepszą się, wskoczy nowy
klient i dacie radę.
- Mówisz tak tylko, żeby mnie pocieszyć, ale ci się
nie uda – mruknęłam.
- Nie, mówię tak dlatego, że wiem, do czego jesteś
zdolna i wiem, że uratujesz to.
- Gdyby tylko rzeczywistość była taka piękna –
wymamrotała, kończąc pić trunek.
- Wstawaj – westchnęła. – Biorę suknię i wracamy
już.
- Chyba za dużo wypiłam. – Zamknęłam oczy, próbując
wstać, ale zakręciło mi się w głowie. – Louis mnie zabije – dodałam ciszej.
- To po co piłaś tyle tego szampana?
- To po co on tu stoi?
- Bo to salon ślubny. – Odetchnęła głęboko, kręcąc
głową.
- Właśnie – odparłam, jakby nigdy nic, tym razem
stojąc już stabilniej na nogach.
***
*Louis*
- Kochanie? – zagadnąłem, podchodząc od tyłu do
Cassandry, gdy ta myła w kuchni naczynia i miała ręce całe w pianie.
- Hmm? – Spojrzała na mnie, kiedy położyłem dłoń na
jej talii.
- Pożyczyłabyś tablet? Maddie chce coś pośpiewać,
ale nie masz fortepianu, więc ściągnąłbym jakąś aplikację albo włączył jej
podkład.
- Pewnie. – Delikatnie się uśmiechnęła, sięgając po
ścierkę, żeby wytrzeć w nią mokre dłonie. – Zostawiłam go gdzieś na górze, za
chwilę wam przyniosę – dodała, a gdy przytaknąłem – znikła z kuchni, wymijając
się w przejściu ze swoim bratem, który od razu podszedł do lodówki.
- Tylko
uważaj z tym piwem, w Stanach byłbyś jeszcze niepełnoletni – odezwałem się,
widząc, że wyjmuje szklaną butelkę.
- I to właśnie jeden z plusów mieszkania w tym
kraju. – Wyszczerzył się, otwierając otwieraczem alkohol, na co parsknąłem
śmiechem. – Sam pewnie nie zaczynałeś wiele później, co? – zapytał, upijając
kilka łyków z butelki.
Pokręciłem z rozbawieniem głową i położyłem rękę na
jego ramieniu. Tu mnie miał.
- Nie cwaniakuj, młody, chodź. – Pociągnąłem go do
wyjścia i poszliśmy do salonu, gdzie Maddie leżała na kanapie i oglądała
reklamy, które teraz leciały w telewizji. – Ja mieszkałem w tym wieku w
Stanach, więc teoretycznie mogłem zacząć dopiero po dwudziestym pierwszym roku
życia.
- Ale oboje wiemy, że zacząłeś wcześniej jak każdy.
– Zaśmiał się, ponownie upijając z butelki.
Nie odpowiedziałem już na to, bo wiadomo, jaka była
prawda, i jedynie po raz kolejny pokręciłem głową.
- Jakie masz zamiary względem mojej siostry? –
odezwał się po minutach ciszy, kiedy Cassandra jeszcze nie wróciła z piętra.
Zaskoczył mnie tym pytaniem, nie powiem.
- Co masz na myśli? – Zmarszczyłem brwi, krzyżując
ramiona, a on obrócił się i oparł tyłem o kanapę. Dostrzegłem, że z jego ust
znikł już uśmiech, był bardzo poważny.
- Wiesz, co mam na myśli – odparł, na co
westchnąłem, odwracając od niego wzrok, żeby zastanowić się nad odpowiedzią.
- Na obecną chwilę jesteśmy razem i to wszystko. –
Znów na niego spojrzałem. – Nie sądzę, żeby na razie zapowiadało się na coś
więcej, bo jesteśmy ze sobą zbyt krótko. Ale jestem z nią szczęśliwy, więc
jeśli boisz się, że ją wykorzystam czy coś takiego, to się nie martw.
- Ona po prostu już nie raz przejechała się na życiu
i zbyt wiele wycierpiała, żeby znów przeżywać coś podobnego – wyjaśnił.
- Wiem o tym. – Kiwnąłem w zgodzie głową. – Jesteś
jej bratem i to normalne, że się o nią boisz, sam mam młodszą siostrę. Ale przysięgam,
że nie mam wobec niej złych zamiarów. Kocham ją i to się na razie liczy.
- Jeśli teraz jesteś szczery, to dobrze. Może w
końcu zabawię się na jej weselu, bo skubana na razie robi chyba wszystko, żebym
nie dotarł do tej chwili. – Zaśmiał się niespodziewanie.
- To jeszcze poczekasz, bo jesteśmy razem niecałe
pół roku. – Klepnąłem go po ramieniu. – Ale to ciekawe, że wyczekujesz wesela
swojej siostry bardziej niż własnego.
- Bo ja mam jeszcze czas.
- Ona też jest jeszcze młoda. – Zaśmiałem się.
- Tak… wmawiaj to sobie. A zegar tyka. – Poruszył
palcem w powietrzu.
- Ty serio widzisz mnie przy niej jako mąż? –
Uniosłem jedną z brwi, patrząc na niego podejrzliwie, a on wzruszył ramionami.
- Powiedzmy, że jak do tej pory jesteś najlepszą
partią dla niej, bo wszyscy poprzedni, szczerze mówiąc, wkurwiali mnie, a ty
nawet jesteś dobrym kumplem - wyznał, ponownie unosząc szklane naczynie do ust.
- Zapamiętam te słowa – odpowiedziałem, w chwili,
gdy telefon w mojej kieszeni wydał charakterystyczny dźwięk przychodzącej
wiadomości.
- I lepiej zachowaj dla siebie – mruknął, kiedy
sięgnąłem po smartfona. – Bo szczerze mówiąc, nie jestem pewien, jak Cassandra
może to przyjąć – dodał.
Kiwnąłem głową, że rozumiem, o co mu chodzi, a potem
przeniosłem wzrok na wyświetlacz, aby odczytać nową wiadomość od Zayna.
‘Dostaliśmy cynk od zaufanych ludzi. Jones chce wymusić walkę. Około
północy zamierza napaść na nasz magazyn z bronią za miastem. O dwunastej
wyjeżdżamy, potrzebujemy was na akcji.’
Wpatrywałem się w wiadomość z mocno zaciśniętą
szczęką, głęboko zastanawiając się, co ja mam, do cholery, teraz zrobić.
- Kurwa – przekląłem pod nosem niemal niesłyszalnie,
ale i tak zwróciłem tym uwagę stojącego obok Jake’a, który od razu spojrzał na
mnie, pytając, czy coś się stało. – Nieważne – wymamrotałem, kręcąc głową.
W Londynie jest jeszcze wiele gangów i jak widać na
załączonym obrazku, część z nich przekazuje nam czasem informacje o ludziach
Jonesa, bo też chcą ich dorwać, ale wiedzą, że jedynie my możemy to osiągnąć.
- Proszę, jest nawet cały naładowany – usłyszałem
Cassandrę i dopiero potem zobaczyłem ją wchodzącą do salonu. – Kolejne piwo w
tym tygodniu, Jake? – jęknęła, odkładając tablet na oparcie kanapy. – Jakby
mama wiedziała, co ty u mnie robisz…
- Sorry – wymamrotał ochryple, mrużąc jedno oko. –
Przystopuję.
- No ja myślę – powiedziała oskarżycielsko,
opierając dłonie na biodrach.
- No obiecuję, w weekend nic nie tknę. – Uniósł ręce w geście obronnym i usiadł na kanapie.
- Trzymam cię za słowo. Szczególnie, że pijesz przy Maddie. – Chciała odejść i wrócić do kuchni, ale złapałem ją za ramię. – O co chodzi? – Zmarszczyła brwi, szukając jakiegoś znaku w moich oczach
- Musimy pogadać – wytłumaczyłem z poważną miną i
popatrzyłem na jej rodzeństwo. – Ale nie tutaj – wyszeptałem, a ona przytaknęła
i poprowadziła nas do swojej sypialni.
Zamknąłem za nami drzwi, upewniając się wcześniej,
że ani Jake, ani Maddie za nami nie szli. Szczególnie Jake, bo Maddie i tak nic
by nie zrozumiała.
- Więc o co chodzi? – zapytała ponownie, zakładając
ręce na piersi.
- Jones wypowiada nam wojnę i dziś w nocy chce
napaść na nasz magazyn. Przed północą wyjeżdżam, żeby pomóc chłopakom.
- Jak to ty? A ja? To jest Jones, a oboje wiemy, że
lepiej, gdy jest was więcej.
- Nie wiem, czy to najlepszy pomysł, żebyś jechała –
odparłem szczerze.
- Bo? – Uniosła brwi zdziwiona. – To nie byłby
pierwszy raz, jak walczę. Nie rób ze mnie dziecka, Louis, okej? Wiesz, że
strzelam dobrze i często lepiej niż połowa gangu, potrzebujecie mnie i nie mów,
że nie.
- To nie o to chodzi – westchnąłem, przenosząc wzrok
za nią.
- W takim razie wytłumacz, o co, bo nie rozumiem –
odparła stanowczo.
- Po prostu… nie chcę dokładać ci więcej kłopotów,
okej? Twoja mama jest w szpitalu, twoje rodzeństwo tutaj i…
- I myślisz, że jak zostanę w domu to nie będę o tym
myśleć? Uwierz, że wolę być z wami na akcji i wiedzieć, co się dzieje niż
wyczekiwać, kiedy ty wrócisz i czy w ogóle.
- Tylko problem jest taki, że ciebie już wcześniej
próbowali dorwać i zrobić ci krzywdę.
- Louis, kilka lat temu to była moja codzienność.
Myślisz, że nie chcieli mnie zabić? Jak widzisz, wyszłam ze wszystkiego cało i
teraz też nie zginę. Poza tym, głęboko siedzę w tej kryminalistyce, więc nic
się nie naprawi i nie zaszkodzę sobie bardziej. Dlaczego wcześniej tak się nie
martwiłeś o mnie, gdy miałam jechać z wami na jakąś akcję, co?
- Bo wtedy było inaczej.
- Co niby było inaczej? Było tak samo.
- Nie, bo wtedy nie byłem tak mocno w tobie
zakochany jak teraz i nie odczuwałem strachu przed tym, że szybko mogę cię
stracić – wyjawiłem, patrząc jej w oczy, a ją na chwilę zatkało i patrzyła na
mnie w osłupieniu, jakby zobaczyła ducha. – Po prostu nie chcę stracić miłości
mojego życia – dodałem ciszej, nie będąc pewny, czy powinienem był to mówić.
Ale już za późno.
- Nic mi nie będzie – wyszeptała po chwili,
podchodząc do mnie, aby złapać mnie za dłoń.
- Jesteś pewna, że chcesz jechać? – westchnąłem bezsilnie,
uważnie skanując wzrokiem jej twarz. – Po tym, jak usiłowali cię skrzywdzić…
- Właśnie dlatego muszę tam jechać. Muszą dostać za
swoje. Odwdzięczę się za to wszystko i nie spocznę, póki nie będą cierpieć.
- Nie boisz się po tym wszystkim? Że znów…
- Przecież nie będę tam sama. Liczę na to, że któryś
z was mnie obroni. – Przekręciła głowę w bok, uśmiechając się lekko, ale była
przy tym zbyt niepewna. – Poza tym… Boję się. Zawsze się bałam, na przykład
konsekwencji. Tylko że ja nigdy tego nie pokazywałam, bo gdybym pokazała, wiem,
że każdy obchodziłby się ze mną ostrożnie, na żadną akcję więcej pewnie bym nie
pojechała i tym bardziej bałabym się. Tak jestem zdana właściwie sama na siebie
i to daje mi siłę do obrony – mówiła dość cicho, ale być może dlatego, że stała
blisko mnie.
- Dlaczego wcześniej o tym nie mówiłaś?
- A czy to coś zmieniłoby? – Popatrzyła na mnie,
jakby chciała powiedzieć: ‘No chyba żartujesz’. – Więc załatwione, jadę z wami
i nie próbuj mnie zatrzymywać. Dzieciaki pewnie będą już spać, powinni. -
Odetchnęła głęboko , odchodząc do okna.
- Nie rozumiem, dlaczego nazywasz swojego brata
dzieckiem. Ile on ma? Osiemnaście, dziewiętnaście lat?
- Ale dla mnie jeszcze trochę będzie dzieckiem.
- Jest niewiele młodszy od ciebie. Chyba z pięć lat,
co?
- Ale młodszy – ucięła krótko.
- Dziwny masz tok rozumowania. – Pokręciłem głową,
otwierając drzwi od sypialni.
- I mówisz to ty – wypomniała mi, na co przewróciłem
jedynie oczami.
***
*Cassandra*
- Kurwa, już dawno żadna akcja mnie tak nie
wymęczyła – wymamrotałam, wychodząc z windy na swoje piętro.
- Mówiłem, że lepiej, żebyś może nie jechała, to ty…
- Zamknij się – rzuciłam przez ramię, idąc do drzwi
swojego penthouse’a powolnym krokiem.
- No i właśnie o tym mówię. Z tobą nie da się
dogadać, bo jesteś uparta jak nikt inny – westchnął, a ja spojrzałam na niego,
zatrzymując się.
- Ciekawe, że mówisz to właśnie ty – powiedziałam z
ironią, wyjmując ręce z kieszeni spodni. Odsunęłam kieszonkę skórzanej kurtki i
wyjęłam pęk kluczy, a za chwilę znaleźliśmy się w moim mieszkaniu. – Tylko
cicho bądź, bo ich pobudzisz – wyszeptałam w kierunku Louisa, zapalając lampkę
stojącą na komodzie na korytarzu.
- Nie jestem głupi.
- Cieszę się – mruknęłam, zamykając mieszkanie na
klucz.
Tym razem wyszliśmy cało z tej akcji chyba tylko
dzięki szczęściu. Nie spodziewaliśmy się
tego, że każdy z nich będzie zapatrzony w najnowocześniejszą broń, a już na pewno nie tego, że o mało co
nie wysadziło magazynu, bo przecież leżały tam naszykowane ze dwie bomby na
inne nasze akcje. Bądź co bądź, żyjemy, choć każdy z nas padał już z sił. I to
chyba była pierwsza akcja od bardzo dawna, gdy było tak wielkie ryzyko, że
powystrzelają nas jak kaczki, więc nie miałam całkowitej racji wcześniej, kiedy
gadałam z Louisem, że nic mi nie będzie. Dosłownie Harry uratował mnie w
ostatniej chwili, bo prawdopodobnie kula roztrzaskałaby mi czaszkę. Ale te
szuje dodatkowo okradły nas z broni i towaru, więc teraz mamy ograniczone środki.
- Nie wiem, czy kolejny raz zgodzę się na to, żeby
wystawić cię na takie ryzyko jak dziś – westchnął szatyn za mną, a ja
przewróciłam oczami.
- To moja decyzja, a nie twoja. Nie bądź tak
nadopiekuńczy.
- Po prostu uważam…
- Można wiedzieć, gdzie wy byliście? – Z nikąd
pojawił się przed nami Jake, z poważną miną krzyżując ramiona, a mi z szoku
wypadła kurtka z ręki.
Przełknęłam głęboko ślinę i schyliłam się po
nakrycie, szybko zmieniając minę na bardziej obojętną, żeby nie zorientował się
za bardzo, że nakrył mnie na czymś… dość ważnym i niebezpiecznym.
- Nie powinieneś już spać? – zapytałam, prostując
się.
- A wy? – Kiwnął na nas głową, unosząc brwi.
- Nie powinno cię interesować, gdzie byliśmy, Jake.
– Zmarszczyłam czoło, rozwiązując z nóg czarne glany.
- Owszem, powinno, bo podobno jesteśmy pod twoją
opieką.
- Idź spać – westchnęłam, nawet nie unosząc głowy.
- Nie, dopóki nie dowiem się, gdzie byliście. Wyglądacie,
jakbyście szli napaść na bank. – Wskazał na nasze ubrania, kiedy zdjęłam już
buty i odstawiłam je na bok.
- Nie bądź śmieszny, pokręciłam głową ze śmiechem. –
Masz mój telefon? – zwróciłam się do Louisa, kiedy zorientowałam się, że nie mam
przy sobie urządzenia.
Pokiwał jedynie głową i zaraz wyciągnął rękę w moim
kierunku, trzymając w dłoni mojego iPhone’a. Nie odzywał się już, chyba
twierdził, że tak będzie bezpieczniej, jak zgaduję. Tylko że może jednak
potrzebna mi teraz jego pomoc.
- W takim razie, gdzie byliście? – Jake ponowił
swoje pytanie, a mi naprawdę zaczynało brakować odpowiedzi. O ile w ogóle
wcześniej je miałam.
- Musieliśmy coś załatwić.
- Oczywiście, w środku nocy – zakpił, kręcąc głową.
- Nie denerwuj mnie, Jake, do jasnej cholery! Tak,
musieliśmy coś załatwić akurat teraz! – nie wytrzymałam i moje wszelkie hamulce
nagle puściły. Czego, oczywiście, miało nie być.
- Nie krzycz, bo obudzisz, Maddie – syknął,
uciszając mnie.
- Dlatego lepiej już idź spać, dobrze? – Odetchnęłam
głęboko, zamykając oczy, żeby spróbować się w miarę uspokoić.
- Dlaczego nie chcesz nic mi mówić?
- Bo to nie twoja sprawa, jesteś jeszcze dzieckiem!
– krzyknęłam głośniej niż wcześniej, tak, że w jednej sekundzie nastała cisza,
a ja pożałowałam swoich słów.
Spojrzałam niepewnie na swojego brata, który z
niedowierzaniem powoli kiwał głową i dość sztucznie się uśmiechał, jakby chciał
powiedzieć: ‘A więc to tak’. Zauważyłam, że widocznie go uraziłam i nie byłam z
tego za bardzo dumna.
- Ciekawe, że nie jestem zbyt młody, by na co dzień
opiekować się mamą. W świetle prawa już dawno jestem pełnoletni w tym kraju
Popatrzyłam na Louisa i jęknęłam zrozpaczona,
zamykając oczy.
- Jestem beznadziejną siostrą. – Podeszłam bliżej
niego i oplotłam jego szyję ramionami, by się do niego przytulić, a on objął
mnie w pasie i pocałował w czoło.
- Przejdzie mu do jutra. Najwyżej coś wymyślę i z
nim porozmawiam, jeśli będzie jakiś zdenerwowany.
- Nie wiem, co mnie tak nagrodziło, że wciąż ze
mną jesteś.
- Zasłużyłaś. I zasługujesz jeszcze na o wiele
więcej.
***