21 marca 2019

ROZDZIAŁ 24. 'MIAŁAŚ NIE PŁAKAĆ, MIAŁAŚ BYĆ TWARDA'


*Cassandra*

Zastanówmy się głębiej i pomyślmy, ile lat ja mogę być w Londynie. Nie jestem w stanie w tej chwili dokładnie tego obliczyć, ale nastąpiło to chyba niecałe 3 lata temu. 3 lata, to ogromny przedział czasowy, ale też zależy od jakiej spojrzeć strony.
Gdy tylko przeniosłam się do tego miasta, od razu sprowadziłam tu też mamę, Jake'a i Maddie. A gdy w miarę się ustatkowaliśmy i znaleźliśmy pierwszy dom, udało mi się założyć własną firmę i do tej pory nie wiem, jak to doszło do skutku. I jak na to spojrzeć, to 3 lata działalności firmy, to jest dość krótko. Bez pomocy Tristana, który pod tym kątem jest bardziej wykształcony ode mnie, na pewno by się nie udało. To głównie jego zasługa i dzięki niemu mam to, co mam, doszłam do tego, gdzie jestem w tej chwili. Zarządzam jedną z lepszych, szanowanych i bardziej znanych firm w Londynie. Nigdy nie podejrzewałabym, że do czegoś takiego może dojść w moim życiu. Nawet nie śmiałabym marzyć o czymś takim. Wszystko działo się spontanicznie i powoli, nie oczekiwałam takiego sukcesu. Chciałam tylko zacząć nowe życie w nowym miejscu i legalnie pracować, zarabiać pieniądze, i przyszedł pomysł: 'dlaczego nie otworzę firmy?' Teraz wiem, że to był dobry wybór, za długo walczyliśmy o to z Tristanem i mimo tego, że dzieje się gorzej, nie pozwolę, byśmy to wszystko łatwo stracili. Mowy nie ma. Tylko dzięki tej firmie miałam pieniądze na to, żeby zbudować wieżowiec, w którym teraz mogę mieszkać, bez obaw, że mnie stamtąd wyrzucą, jeśli nie spłacę rachunków.
W Stanach przez chwilę studiowałam przedsiębiorczość. No, dobra, przez dłuższą chwilę. Od 17. roku życia do niemal 20., teraz mam 23, na marginesie. Patrząc na te dwie liczby z początku, uczyłam się na uniwersytecie 3 lata, z tym, że wcale nie ukończyłam tej nauki. Na tyle, ile miałam pieniędzy, uczyłam się. Kradłam kasę z poprzednim gangiem, aby zapewnić rodzinie jedzenie, ubrania, edukację i wszystko, czego potrzebują. To, co zostało, przeznaczałam na kolejne semestry na uczelni, a mama była święcie przekonana, że tak monumentalne pieniądze płacą mi w jakiejś ogromnej firmie, ale tak nie było. Byłam zmuszona okłamywać ją w kwestii pracy i w kwestii pieniędzy.
A potem kasa powoli zaczęła się kończyć, akcji na pieniądze było mniej i robiło się niebezpiecznie. I tylko ja byłam tego świadoma, wszystko trzymałam w tajemnicy przed rodziną, a w szczególności przed mamą, ze wzgląd na jej chore serce. Zliczyłam wszystkie pieniądze i rzuciłam ostatni rok studiów. Przerwałam naukę, bo nie byłam w stanie za nią zapłacić, co także powiedziałam mamie, bo to akurat musiała wiedzieć, w tym nie mogłam jej okłamać. Ważniejsza była edukacja Jake'a i Maddie, ja bym sobie poradziła. Wyszukałam najtańszy lot do Londynu, spakowałam się, przebłagałam Tristana i Kelly, i wylecieli ze mną. Rodzinie zostawiłam możliwie najwięcej pieniędzy. A później wszystko potoczyło się szybko, tak jak opisywałam to wcześniej. Założyliśmy działalność, która przerodziła się w ogromną firmę, przed tym, sprowadzając moich bliskich do miasta i od tamtej chwili czuję, że nie muszę się martwić o najmniejszego funta, aby przetrwać. Udało mi się tego dokonać bez pełnego wykształcenia.
Od ponad sześciu lat zarabiam za dwoje, troje dorosłych. Czasem było trudno, ale nareszcie wyszliśmy na prostą. Liczę, że te czasy już nie wrócą, dlatego ciągle muszę walczyć, dmuchać na zimne. Ciągle gromadzę pieniądze i dziś jest jeden z tych dni, kiedy muszę zrobić to nielegalnie. Ale kto się o tym dowie? Nigdy jeszcze mnie nie dorwali i nie dorwą. Dzisiaj ta akcja z jubilerem, im więcej wyniesiemy stamtąd biżuterii, tym więcej chłopaki dostaną za nie pieniędzy za sprzedaż na czarnym rynku i więcej otrzymam ja.
I tak siedząc na tej strzelnicy teraz, mam przeraźliwie dużo czasu na przemyślenia. To okropnie źle, że pozwolili mi tu zostać samej, bo jest zbyt duża cisza i chcąc nie chcąc, myślę o dosłownie wszystkim. Przyjechałam do nich ze 2 godziny wcześniej, bo chciałam postrzelać sobie przed akcją i mnie tu wpuścili. Tylko, że zamiast dalej ćwiczyć, po godzinie wymieniłam broń i już na tor nie wróciłam. Usiadłam i to, że byłam tu kompletnie sama w tamtej chwili, sprawiło, że zaczęłam myśleć nad swoim życiem. Zaprowadziło mnie to w wiele zakamarków mojego umysłu. W między czasie moich rozmyśleń, dosłownie przed 10 minutami, na strzelnicę przyszli Niall i Liam. Nie zwrócili na mnie większej uwagi i poszli do magazynku, a ja jeszcze bardziej pogłębiłam się w swoich myślach i nie było łatwo tego skończyć, jak już zaczęłam.
Gapiłam się w jeden punkt przed sobą, a broń, którą miałam w dłoni, z każdą nową myślą, podrzucałam w górę i łapałam nawet na nią nie patrząc. Czułam się, jakby ktoś mnie zahipnotyzował, tylko że raczej to ja sama sobie zrobiłam. O ile tak właśnie człowiek czuje się podczas hipnozy. Ten temat jest mi kompletnie nieznany.
Każdy rzut bronią – nowa myśl. Pierwszy rzut. Stany i Londyn. Drugi rzut. Gangi i kryminalistyka. Trzeci. Pieniądze. Czwarty. Tata. Piąty. Rodzina. Szósty. Firma. Siódmy. Nick. Ósmy. Obiecane wakacje z dzieciakami, które nie doszły do skutku. Dziewiąty. Włamania do mojego wieżowca. Dziesiąty... Louis.
- Chłopaki! - doszedł do moich uszu głos Tomlinsona, a broń wypadła mi z ręki. Swoim głosem sprawił, że wszystko, co miałam jeszcze przed chwilą w głowie, opuściło mnie. Wszystko mi przerwał. Czemu tylko jemu to się udało, a widok chłopaków nawet mi nie przeszkodził?
Jest ze mną coraz gorzej pod względem tego zakochania się w nim. I ja nie potrafię za nic tego kontrolować, nie potrafię tego zmienić. Tylko, że ostatnio to wszystko mi się spodobało... i od tak nie mogę teraz tego wszystkiego skończyć.
Schyliłam się po pistolet, który upadł mi pod nogi, a kiedy znów się wyprostowałam, kątami oczu dostrzegłam, że z jednej mojej strony nadchodzi Liam i Niall, a z drugiej, wcześniej wspomniany Louis. Zmusiłam się do tego, by podnieść wzrok, a gdy to uczyniłam, zobaczyłam, że nade mną stoi szatyn, który właśnie obok mnie się zatrzymał.
- Hej, Cass. - Uśmiechnął się do mnie, a nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, pochylił się nade mną i poczułam, jak składa na moim policzku delikatny pocałunek.
Czy on naprawdę to robi, czy to tylko mój umysł wariuje i wymyśla niestworzone rzeczy? Ale ja to poczułam, więc musi to być prawda. On rzeczywiście spełnia swoją obietnicę... Do głowy powróciły mi jego słowa: 'Lubię widzieć twój uśmiech'. Robi wszystko, abym była szczęśliwa...
Zobaczyłam, jak Niall i Liam wymienili tylko spojrzenia i znacząco się uśmiechnęli. To jasne, że już nas przejrzeli. Nie trudno, przy tym, jak on zachowywał się wcześniej względem mnie.
- Hej – wymamrotałam cicho, uciekając wzrokiem.
Czułam, że na moje policzki wpływa mi niechciany rumieniec, spowodowany lekkim zakłopotaniem i musiałam tylko powstrzymywać się od tego, aby się nie uśmiechnąć. Na wszystko jest jeszcze o wiele za wcześnie. Ja nawet nie mam 100% pewności, że on chce tego samego co ja. W ogóle nie mam żadnej pewności.
- Długo tak już tu siedzisz? - zapytał, a ja podniosłam wzrok, aby spojrzeć na mężczyznę opierającego się obok mnie o ścianę.
- Chyba ze 2 godziny. Może dłużej. Nie wiem, straciłam poczucie czasu. - Wzruszyłam ramionami.
- Co tak wcześnie? - zapytał, marszcząc czoło, ale nie zdejmując z ust uśmiechu.
- Nie miałam nic do roboty w domu, więc przyjechałam i chłopaki mnie tu wpuścili, żebym sobie trochę postrzelała.
- Mogłaś zadzwonić, to urwałbym się z firmy, gdybym wiedział, że jesteś.
- Nie było potrzeby, przecież chłopaki byli – odparłam bezmyślnie, a z jego twarzy zaczął odpływać uśmiech. Źle zrozumiałam, co powiedział, tak?
Chciał po prostu spędzić ze mną czas. Jaka ja jestem głupia! Sama to wszystko przekreślam, a potem się dziwię.
- Przepraszam, ja nie...
- Nie, w porządku – przerwał mi, uspokajając. - Nie tłumacz się – westchnął, odrywając się od ściany.
Teraz to on czuje się gorzej przeze mnie. Czy między nami kiedykolwiek może być normalnie? To wszystko już mnie przerastać.
- Po co nas wołałeś? - zapytał Niall, zręcznie ratując sytuację. Posłał mi z góry szybkie spojrzenie mówiące: 'Nie ma za co', a ja lekko uśmiechnęłam się w podzięce.
- Dzwoniła do mnie Lottie, chce do na dziś dołączyć. Zaraz powinna tu być.
Przytaknęli mu, a ja zmarszczyłam brwi w zastanowieniu. Coś mi nie pasuje.
- Twoja siostra? - zapytałam, niewiele z tego wszystkiego rozumiejąc.
- Tak, chyba mówiłem ci, że czasem lubi coś sobie wysadzić. - Zaśmiał się.
- Chwila, ale z tego, co wiem, my nic nie wysadzamy dziś. To jubiler.
- Ale lubi też ukraść sobie kilka błyskotek do własnego użytku.
- To... ja też muszę tak zrobić – powiedziałam pewnie. - Dopiero teraz mi o tym mówisz? Zaoszczędzę kupę kasy na biżuterii.
- Myślałem, że to oczywiste, no ale... Idziesz z nami do magazynku? Trzeba szykować już akcję – przypomniał mi.
- Pewnie. - Podniosłam się z drewnianej ławki i ruszyłam wraz z nimi. Z tym że cały czas szłam przed Louisem i cały czas czułam jego wzrok na sobie. Wiedziałam, że na mnie patrzy, kątem oka dało się to dość dobrze zauważyć. To on sądził, że jednak o tym nie wiem.
Weszłam do niedużego pomieszczenia, gdzie odłożyłam pistolet na poprzednie miejsce. Chłopaki trochę dalej ode mnie rozmawiali o jakiejś broni, która została uszkodzona, a ja korzystając z tego, że nie jestem włączona do rozmowy, zaczęłam dokładniej oglądać sprzęt na półkach. Jeszcze nie miałam większej okazji, aby dobrze przyjrzeć się temu wszystkiemu. Zawsze albo przelotnie tylko na to zerknęłam, albo po prostu to chłopaki podawali mi odpowiednie bronie i akcesoria, służące bezpieczeństwu. I dzisiaj, jak tu wcześniej przyszłam, też na chwilę zajrzałam do magazynku i wyszłam, mimo, że tak dużo czasu tu byłam. A to, że jestem w gangu, szczególnie tym, do czegoś przecież zobowiązuje. Powinnam chyba wiedzieć, czym dysponujemy, na wszelki wypadek. Nie wystarczy tylko to, że się przebiorę i sobie postrzelam.
- Cześć, wszystkim. Już jestem – usłyszałam głos gdzieś za plecami, więc się odwróciłam. - Jezus, Maria! - krzyknęłam białowłosa, kiedy mnie zobaczyła. Zakryła usta dłonią i szeroko otwartymi oczami patrzyła na mnie jak na ducha. Okej, takiej reakcji się nie spodziewałam.
Wszyscy na jej krzyk się odwrócili, a ja stałam i nie wiedziałam, co się dzieje.
- Emm... to znaczy... przepraszam. - Potrząsnęłam głową, zamykając oczy. - Cześć – powiedziała już spokojniej.
- Cześć... - wyjąkałam niezręcznie. - Czy ja... coś zrobiłam czy...
- Nie, nie – natychmiast zaprzeczyła. - Coś mi się przypomniało po prostu. - Uśmiechnęła się pospiesznie.
- Lottie, chodź na słówko. - Louis mnie wyminął i wyszedł z siostrą poza magazyn.
Coś mnie podkusiło, by dowiedzieć się, o czym chce z nią rozmawiać i powoli przeszłam bliżej drzwi, i zaczęłam udawać, że oglądam inną broń, ale w rzeczywistości, oczywiście, podsłuchiwałam.
- Zdajesz sobie sprawę, że...
- Przepraszam, Louis. Przepraszam, okej? Po prostu... jest dokładnie jak ona, nie potrafię się do tego przyzwyczaić.Uwierz, że naprawdę próbuję, ale ile razy na nią nie spojrzę widzę...
I przestałam słuchać. Wiem, o co jej chodzi. Wiem, o co im wszystkim chodzi. Każdy widzi we mnie tą Natalie. Gdybym chociaż wiedziała, kim była... Nie wiem nic o niej. Czy oni nie widzą, jak mnie to już denerwuje? I nawet nie wiem, czy kiedykolwiek się dowiem. To jakieś szaleństwo.
- Zrozum, że to szok dla mnie widzieć tą twarz ponownie. Daj mi trochę czasu, żebym się przyzwyczaiła.To się więcej nie powtórzy.
Oczywiście, że się powtórzy... Wiem to.

***

*4 dni później*

Przekonał mnie. Do tej pory, nie mam pojęcia, jak do tego doszło, ale przekonał mnie. Oczywiście, nie obyło się bez długiej, burzliwej i pełnej jego argumentów za – dyskusji. O czym gadam? O tym systemie zabezpieczeń do mojego wieżowca, którego temat rozpoczął się już w Stanach, czyli ponad 2 tygodnie temu, a powrócił dopiero wczoraj.
Wręcz do mnie przyjechał i wepchał mi się do mieszkania, kiedy oświadczyłam mu, że w żadnym wypadku nie przyjadę do niego i nie będę rozmawiać o tym, bo nie zamierzałam pozwolić mu na to, aby tak po prostu, bez płacenia mu, założyli mi go. No, ale uległam jak zwykle. I znowu to była wina jego oczu i jego uśmiechu, które wtedy zawładnęły moim umysłem i nieświadomie powiedziałam, że się zgadzam. I przecież już tego nie mogłam cofnąć, bo dla niego to była ostateczna odpowiedź.
Z jednej strony, pasuje mi to, że nie muszę za nic płacić i zrobi mi to ktoś, kogo znam, ale z drugiej strony, czuję, że nie powinnam przyjmować jego propozycji. Moim zdaniem, to jest za dużo i należałoby zapłacić za coś takiego, a nie korzystać z czyiś ulg. Tylko że jemu tak łatwo nic nie przetłumaczysz. To Louis Tomlinson. Jak on się na coś uprze, to tak ma być i nie ma przebacz. Żadne 'ale' nie wchodzi w grę. I właśnie w taki sposób mnie też przeciągnął na swoją stronę i był z tego niesamowicie szczęśliwy.
Tak naprawdę, to powinnam wymienić te zabezpieczenia już dawno, po pierwszym włamaniu, ale nie miałam ani czasu, ani głowy, by się za to zabrać. No i przyszedł Louis z propozycją, a raczej to on już wybrał za mnie, więc może w końcu wszelkie plany wymiany systemu bezpieczeństwa dojdą do skutku. Oczywiście, o żadnym płaceniu nie ma nawet mowy, bo on tych pieniędzy nie przyjmie. A te zabezpieczenia od jego firmy, wydaje mi się, że będą bardzo skuteczne. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie po ich prezentacji na konferencji w Nowym Jorku. Chyba nie ryzykuję i nie muszę bać się, że się nie sprawdzą. W końcu to Apple. Już słysząc samą nazwę marki wiesz, że wszelkie urządzenia ich produkcji są najwyższej jakości na rynku.
Może to i dobrze, że wyszło, jak wyszło. Może tak miało być? Gdyby Louis nie chciał tego zrobić, to pewnie wciąż nic bym nie znalazła i wcześniej niż później, ktoś znów by się do mnie włamał z taką samą łatwością jak na początku. Tylko że ja naprawdę przez długi czas byłam pewna, że obecne zabezpieczenia będą wystarczyły, w końcu są najnowocześniejsze. Jak widać, nawet na tym się zawiodłam. Życie nieźle daje mi w kość. Po prostu ciągle kopie mnie w dupę i stawia kolejne przeszkody, które muszę ominąć.
Ta nasza rozmowa tak długo wczoraj trwała, że nim się zorientowałam i nim się w końcu dogadaliśmy, był już wieczór. Co za tym szło, aby podpisać potrzebne dokumenty, że na wszystko się zgadzam i tak dalej, musiałam znaleźć na to czas dzisiaj, bo wczoraj było już zbyt późno, żeby pojechać do jego firmy. Dlatego też właśnie tam zmierzam. I w dodatku jest środa, południe, a ja zrobiłam sobie kolejne wolne w firmie. No, co ja poradzę na to, że raz mam nawalone spotkania i obowiązki od samego rana do nocy, a innym razem nie ma nic, nawet czasem sensu zabierać tam dupę? Mam dziwny plan pracy, więc w niektóre dni naprawdę nie muszę przychodzić do firmy, jeśli mi się nie chce nawet wstać z łóżka.
Przeszłam na drugą stronę ulicy, jednocześnie odbierając telefon.
- Jeśli czekasz na mnie w firmie, to już jadę. Musiałem załatwić coś w banku, ale za kilka minut powinienem być - usłyszałam w słuchawce.
- Wszystko fajnie, ale nie czekam, bo jeszcze nawet tam nie doszłam – mruknęłam w odpowiedzi.
- Jak to? Idziesz na piechotę? - zapytał zdziwiony.
- No, tak jakby. - Upiłam ze szklanej butelki łyk soku, nieprzerwanie idąc przed siebie. - Byłam z Kelly na mieście, więc nie zawracałam już po auto do domu i zrobiłam sobie spacer. Poza tym, o ile pamiętam, umawialiśmy się na trzynastą, nie? Mam jeszcze kilka minut w zapasie. Kiedyś tam do ciebie dojdę. - Zaśmiałam się przy końcu.
- Daleko jesteś?
- Właśnie wchodzę do parku przy Wall Street – odpowiedziałam, patrząc na zieleń przede mną.
Zaczęłam iść po kamiennej drodze, dookoła nie widząc żywej duszy. Jedynie kilka aut przejeżdżało trochę metrów dalej, a tak poza tym, nikogo prócz mnie nie było. No i jeszcze wiewiórki biegające między drzewami.
- To dobrze się składa. Za chwilę będę tamtędy przejeżdżać, to podjadę po ciebie – zaproponował. Było mi wszystko jedno, jak tam dotrę.
- Jak tam chcesz. Ja chętnie mogę się przejść.
- Podjadę po ciebie, nie kombinuj. - Zaśmiał się.
- Wiesz co? Jesteś jak taki nadopiekuńczy tatuś, który... Ała!
Ktoś popchnął mnie z całą siłą na ziemię. Poleciałam na kamienne podłoże, mocno uderzając się w głowę. Butelka, trzymana wcześniej przeze mnie, rozbiła mi się pod nogami, a telefon wypadł z ręki, za daleko, by do niego dosięgnąć. Syknęłam z bólu i podniosłam wzrok. Zobaczyłam nad sobą szydercze uśmiechy mężczyzn z wrogiego gangu, przed którym tak ostrzegał mnie Louis. Ludzie, którzy przyjechali zemścić się na nim, a dorwali mnie. Ziścił się mój najgorszy sen. Są nieobliczalni, a sama nie dam sobie rady.
Zaczęli ciągnąć mnie za nogi, chciałam sięgnąć po torebkę, w której była moja broń, ale nie zdołałam. Szarpali mnie, sprawiając mi przy tym niesamowity ból.
- Puśćcie mnie! Pomocy! - krzyczałam, zdzierając gardło. - Ratunku!
- Zamknij się, do cholery! - ryknął jeden z nich, uderzając mnie w twarz. - Nikt ci nie pomoże, bo nikt cię tu nie usłyszy. Dostaniesz za swoje i wasz błąd, jaki popełniliście w Stanach! - Szarpnął za mój pasek od spodni, a gdy robiłam wszystko, by przestał – kopnął mnie w brzuch, a ja zgięłam się w pół. Do oczu napłynęły mi łzy, włosy zasłoniły mi obraz, kilka rąk nieprzerwanie robiło mi krzywdę.
- Nie, proszę... nie – błagałam przez płacz. - Nic wam nie zrobiłam!
- Nie zrobiłaś? Bardzo śmieszne, Natalie. - Ktoś się szyderczo zaśmiał, a mną wstrząsnęły spazmy płaczu. Nie mogłam nic zrobić, włożyli mi ręce pod bluzkę. Obrywałam za czyjąś winę...
- Nie! Nie, błagam! Pomocy! - pisnęłam, gdy podrapali moją skórę na brzuchu. Piekło jak cholera, a za chwilę ponownie dostałam w twarz.
- Powiedziałem, żebyś się zamknęła!- krzyknął któryś, gdy zakryłam przedramieniem twarz.
Rozerwali moją bluzkę, bili mnie, a kiedy nie chciałam im się podporządkować – podrzucili moim ciałem. Poczułam, jak coś głęboko wbija mi się w łydkę i pisnęłam z bólu. Robili ze mną, co chcieli.
- Pomocy! Po...
Znów uderzyli mnie w twarz, a potem ktoś złapał mnie mocno za szyję. Nie mogłam oddychać, nie mogłam nic zrobić. Czułam, jak mnie krzywdzą, czułam ich dotyk na sobie. Nie chciałam tego. Nie mogłam się obronić. Wiedziałam, co chcieli ze mną zrobić. To najgorsze, co można zrobić kobiecie. Nigdy nie myślałam, że coś takiego może mnie spotkać.
Dusiłam się, płakałam, walczyłam o każdy oddech. Próbowałam się uwolnić, wyszarpać, ale z każdym moim ruchem było coraz gorzej. Bili mnie w każde miejsce, na ramionach miałam już strzępki bluzki. Bałam się jak nigdy. Usiłowali zdjąć mi spodnie, wyrywałam się, ale nic mi to nie pomogło. Zaczęli mnie podduszać, traciłam oddech, przed oczami pojawiały mi się mroczki. Każdy oddech był na wagę złota. Chciałam tylko, by mnie zostawili, ale z każdą sekundą moje nadzieje nikły. Nie miałam siły, by walczyć, nie wiem, ile to trwało. Nie wiem, jak długo mnie krzywdzili, ale nie zrobili jeszcze najgorszego. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, nim się do mnie dobiorą.
Podnieśli mnie, wiedziałam, że chcieli pozbyć się moich spodni. Ostatkami sił próbowałam się wyszarpać, wezwać pomoc, ale nie byłam w stanie nawet się odezwać. Ściskali mnie za szyję, odcinając mi dostęp do powietrza.
Aż usłyszałam krzyk w oddali, a oni rzucili moje ciało na chodnik i uciekli. Zostawili mnie pobitą i bezbronną. Poczułam przeszywający ból, zaczęłam nabierać w płuca dużej ilości powietrza, starałam się powstrzymać atak. Zostawili mnie, nie zgwałcili, ale teraz mogę udusić się na dobre. Każda walka o kolejny oddech była kolejnym ukłuciem w klatce piersiowej. Każdy oddech był coraz trudniejszy. Chciałam sięgnąć po inhalator, ale torebka była zbyt daleko, nie mogłam wstać. Łkałam, dusiłam się i czekałam na koniec albo ratunek. Chciałam, żeby to był tylko koszmar, z którego zaraz się obudzę.
Poczułam ciepłą dłoń na moim nagim ramieniu i otworzyłam oczy. Zobaczyłam klęczącego przede mną Louisa. Mój jedyny ratunek.
- Cassandra... jestem przy tobie, już nic ci nie zrobią – mówił uspokajająco, kładąc mi na policzek dłoń i patrząc w oczy. Nie dostrzegł jeszcze, co się ze mną dzieje. Był zbyt przerażony tym, co się stało i nie odrywał wzroku od moich oczu, by pokazać mi, że tu jest. A ja chciałam właśnie, żeby oderwał i zobaczył, że się duszę.
Zebrałam siły, by spróbować wydusić z siebie choć jedno słowo.
- Inha... inhala... pomóż... - wyszeptałam z trudem.
Czułam, jak oddech zwalnia mi coraz bardziej, a sama nie mogłam temu zapobiec. Zamknęłam oczy, żeby skupić się tylko na oddychaniu. Nie mogłam tak łatwo się poddać. Nie teraz, gdy ktoś pojawił się, by mi pomóc.
- Jezu, masz atak astmy? Masz w torebce inhalator? - zaczął przejęty pytać. Zdołałam jedynie pokiwać głową na potwierdzenie.
Nie zdjął z mojego policzka dłoni, ale słyszałam, że przeszukuje moją torebkę – słychać było, jak przedmioty w niej obijały się o siebie. Już po chwili, która ciągnęła mi się w nieskończoność, poczułam, jak unosi moją głowę. Oparł ją o swój tors i przyłożył do moich ust zbawienny przedmiot. Zaciągnęłam się kilka razy lekiem, aż w końcu poczułam wyraźną ulgę. Odsunęłam od siebie inhalator i mocniej przyległam do klatki piersiowej szatyna. Odłożył gdzieś małe urządzenie i położył jedną dłoń na moją głowę, a drugą oplótł wokół mojej talii, jednocześnie przytulając do siebie.
- Już lepiej? - zapytał cicho, a ja pokiwałam głową, nie mogąc się odezwać. Głos uwięzł mi w gardle i na nowo się rozpłakałam.
- Nie zostawiaj mnie tu – wyszlochałam, mocno go ściskając. Wbiłam mu paznokcie w plecy, ale teraz to było mniej ważne.
- Nie zostawię, przyrzekam. Jesteś już bezpieczna. Nic ci się ze mną nie stanie – mówił z troską. Pocałował mnie w czubek głowy, głaskał mnie po plecach. Przez chwilę czułam się kochana i wierzyłam, że przy nim nic mi się nie stanie. - Nie bój się już.
- Zabierz mnie stąd, proszę – wyszeptałam odrobinę spokojniej.
- Dasz radę usiąść? - zapytał, a ja przytaknęłam. Do tej pory opierałam plecy i głowę na kolanach szatyna, ale w pełni nie siedziałam.
Powoli się wyprostowałam, ale kręciło mi się w głowie. Jestem pewna, że to od tego, że uderzyłam się w nią z całej siły kilka razy. Louis zdjął ze swoich ramion marynarkę i okrył mnie nią Poczułam się mniej naga, marynarka była jak schronienie w tej chwili.
- Chociaż to ci mogę dać...
- Kręci mi się w głowie, słabo mi – powiedziałam cicho, znów zamykając oczy. Obraz mi wirował, byłam osłabiona i nie czułam się najlepiej.
- Już cię stąd zabieram, wytrzymaj jeszcze chwilkę.
- Mój telefon...
- Mam go, torebkę też. Spokojnie, już dobrze – mówił łagodnie. Wiedziałam, że się martwi i chce mi dodać otuchy.
Poczułam, jak mnie unosi i powoli idzie, niosąc mnie na rękach. Otworzyłam oczy, by zobaczyć, czy rzeczywiście tak było. Tak, to nie jest sen, nie zostawia mnie tu.
W ciągu kilku sekund znaleźliśmy się obok jego samochodu. Postawił mnie na ziemi, by otworzyć mi drzwi, ale gdy tylko moja noga dotknęła ziemi, poczułam niesamowity ból i pisnęłam. Na nowo do oczu napłynęły mi łzy. Dlaczego akurat ja?
- Co się dzieje? Coś ci zrobiłem? Coś cię boli? - zaczął niespokojnie pytać. Wyraźnie był wszystkim przejęty. On naprawdę się o mnie martwi.
- Noga – wydusiłam z trudem, opierając się na jego ramieniu.
Popatrzył szybko na moje nogi, a potem wziął mnie na ręce i usadził wewnątrz auta. Wszystkie moje siły opadły, mogłam na chwilę odetchnąć. Poczułam, jak Louis delikatnie dotyka mojej łydki, ale i tak bolało.
- Cholera, wbiło ci się szkło. Nie powinno być bardzo głęboko, bo masz spodnie, ale trzeba to wyjąć od razu.
- Rób, co musisz – wyszeptałam, zamykając oczy. Wyjęcie szkła przy tym, co mnie spotkało to prawie nic.
- Będę robił to jak najdelikatniej, ale zaboli – ostrzegł mnie. Nie musiał, wiedziałam, że będzie boleć i chciałam mieć to już za sobą. - Ściśnij mnie za rękę, jeśli chcesz – polecił, wyciągając dłoń w moim kierunku. Nie zawahałam się ani chwili i chwyciłam za nią, z siłą ściskając.
Poczułam, jak zaczyna wyjmować szkło i zacisnęłam zęby, by nie krzyknąć. Po policzkach spłynęły mi łzy. Nie kontrolowałam się.
- Już po wszystkim – powiedział, głaszcząc moje udo.
Odetchnęłam i przełknęłam ślinę. Nie puszczałam jego ręki, nie potrafiłam.
- Zabierz mnie do domu – wyszlochałam.
- Pojedziesz teraz do mnie i...
- Nie. - Pokręciłam głową, łzy ciekły mi po twarzy. - Zawieź mnie do mojego domu...
- Muszę cię opatrzyć, jesteś pobita i ranna. Nie zostawię cię teraz samej, muszę wiedzieć, że wszystko będzie z tobą w porządku, rozumiesz? Nie zostawię cię po tym, co tu się stało. Szczególnie, że jesteś zbyt roztrzęsiona.
- A-ale potem...
- Potem cię odwiozę, obiecuję. Ale teraz jedziemy do mnie, dobrze? - Pogłaskał mnie po policzku, jednocześnie ścierając z niego łzy.
Przytaknęłam, pociągając nosem.
- Dziękuję, że mi pomogłeś – wyszeptałam, patrząc mu w oczy. Wciąż się bałam.
- Zawsze cię obronię, pamiętaj o tym. - Pocałował mnie troskliwie w czoło, a ja przytuliłam się do jego torsu, wdychając zapach jego perfum.
Zaufałam mu, uratował mnie. Czuję się przy nim bezpieczna i nic tego nie zmieni. Znalazłam swoją własną ostoję. Potrzebuję tylko jego. Potrzebuję swojej ostoi.

***

Zatrzymaliśmy się pod jego rezydencją. Nie miałam siły, by wysiąść, byłam wyczerpana po tym, jak próbowałam się bronić. Z największą ochotą zostałabym w tym aucie, ale wiedziałam, że tak czy inaczej, Louis zabierze mnie do domu. I ja tu nie miałam decydującego głosu w tej sprawie, to on go miał. Nie ma sensu nawet próbować, muszę ulec tym razem i to wszystko. Ale wiem, że dobrze się mną zajmie i nie zostawi mnie. A przynajmniej taką właśnie mam nadzieję.
Czuję się okropnie po tym, co usiłowano mi zrobić. A najgorsze jest to, że wspomnienie o tym pozostanie w mojej głowie już do końca życia. Boję się nawet myśleć, co by mi zrobili, gdyby w porę nie zjawił się Louis. Wciąż do mnie nie dochodzi nic, co się wydarzyło i co mogło. Dopiero teraz ogarnął mnie chyba lekki szok pourazowy. A zaczęło się od płaczu i przeszło do ciszy. Dosłownie, nie odezwałam się ani słowem przez całą drogę.
Nie zorientowałam się nawet, kiedy drzwi po mojej stronie się otworzyły. Oderwałam wzrok od przedniej szyby i spojrzałam na szatyna stojącego obok mnie, i pierwszy raz od dłuższego czasu się odezwałam.
- Nie chcę, żeby wszyscy zobaczyli mnie w tym stanie – wyszeptałam rozpaczliwie.
Tak, byłam okryta marynarką Louisa, więc nie byłam całkowicie naga, ale byłam pobita, podrapana i założę się, że przez moje łzy, cały makijaż spłynął mi z twarzy i z pewnością wyglądałam w tej chwili gorzej niż przerażająco.
- Większość powinna teraz pracować, nikt cię nie zobaczy – zapewnił mnie. - Wątpię, że ktokolwiek jest teraz w domu. - Przykucnął przy mnie.
- A jeśli jednak ktoś jest? - zapytałam niespokojnie, bawiąc się palcami dłoni. Nie byłam w stanie już spojrzeć mu w oczy, kiedy był tak blisko. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie chcę widzieć jego wzroku. Nie chcę współczucia.
- Nikt cię nie zobaczy, obiecuję. - Położył rękę na moich, uniemożliwiając mi poruszanie nimi. - Spójrz na mnie, Cass – poprosił, ale pokręciłam przecząco głową. Westchnął z bezsilności, a potem ułożył dłoń na moim policzku, kciukiem zataczając na nim okręgi. - Proszę, spójrz na mnie – powtórzył.
Uległam i powoli przeniosłam wzrok na jego oczy. Wiedziałam to współczucie, którego nie chciałam, ale widziałam też troskę. Nie często ktoś się tak mną interesuje jak on teraz.
- Ufasz mi? - zapytał cicho.
- Ufam. - Pokiwałam głową.
Przyznałam to tu przed nim, więc... muszę być naprawdę zdesperowana.
- Naprawdę mi ufasz? - zapytał dla pewności. Widziałam cień uśmiechu na jego ustach.
- Naprawdę.
- To nie każ mi zmuszać cię do wyjścia. - Potarł moje dłonie jedną swoją.
Zamknęłam na chwilę oczy i głęboko odetchnęłam. Tysiąc myśli na raz przetoczyło mi się przez głowę, ale ostatecznie została tylko jedna. Wiem, że nie mogę tu zostać, tylko że to nie jest proste.
Otworzyłam oczy i poruszyłam się na fotelu. Przełożyłam nogi przez ramę auta i powoli dotknęłam ziemi poza pojazdem.
- Pomogę ci, zaniosę cię do środka – zaproponował, gdy stanęłam na nogi.
Ścisnęłam szczękę, czując uciążliwy ból łydki. Czy on kiedykolwiek ustanie?
- Dam radę sama – zapewniłam go.
Zacisnęłam palce na jego ramieniu, pozwoliłam mu jedynie podtrzymać mnie w pasie. Sięgnął na chwilę do wnętrza auta po moje rzeczy, a potem zamknął drzwi i powolnym krokiem szedł przy mnie. Kulałam, każdy krok na zranionej nodze bolał, ale szłam dalej.
Pokonaliśmy całą drogę do budynku, szatyn otworzył drzwi domu i za chwilę znaleźliśmy się w środku. Od razu dopadła mnie głucha cisza. Może rzeczywiście nikogo nie ma, a ja niepotrzebnie dramatyzowałam?
- Mówiłem, że nie ma tu żywej duszy – odezwał się do mnie, kiedy przeszliśmy przez korytarz i weszliśmy do salonu. Wszędzie było pusto.
- To następnym razem bardziej ci uwierzę – wysapałam, zatrzymując się przy schodach. Przejście tu na uszkodzonej nodze pochłonęło większość mojej energii.
Popatrzyłam w górę i zastanawiałam się, jak niby teraz sobie poradzę.
- Nie chcesz zostać na dole? Wtedy...
- Wolę być w twoim pokoju, bo jeśli ktoś wróci, to mnie przynajmniej nie zobaczą – przerwałam mu, żeby wyjaśnić. Już stawiałam nogę na pierwszy stopień, kiedy poczułam, że zostaję oderwana od ziemi i uniesiona na rękach. - Co robisz? Mówiłam, że sama...
- Nie kombinuj, dobrze? - powiedział łagodnie. - Oboje wiemy, że nie dasz rady teraz wejść po schodach. Tylko bardziej nadwyrężysz nogę.
Kolejny raz się poddałam przez to, że był tak blisko. Biło od niego ciepło drugiego człowieka, którego w ostatnim czasie mi brakowało. Świadomie przytuliłam głowę do jego torsu i zamknęłam oczy. Naprawdę czułam się bezpieczna, komuś na mnie zależało, nie byłam sama. Już nie chciałam iść sama, nie chciałam, aby mnie puszczał. Potrzebowałam go przy sobie jak jeszcze nigdy przedtem. Nie zamieniłabym w tej chwili tego człowieka na nikogo innego. To on daje mi bezpieczeństwo. Robi coś, czego nikt nie robił od dawna.
Wniósł mnie na górę. Nim się obejrzałam, byłam już w jego sypialni, gdzie położył mnie na swoim łóżku. Tak wygodnie było w końcu położyć się na czymś miękkim, tak dobrze.
- Pójdę na dół po apteczkę – usłyszałam obok głos Louisa. Złapałam go za rękę, gdy chciał odejść. - Co się dzieje?
- Wrócisz szybko? Nie zostawiaj mnie samej – powiedziałam cicho, znów czując, jak do oczu napływają mi łzy.
- Za chwilę wrócę, obiecuję. - Pochylił się nade mną i złożył pocałunek na moim czole. Puścił delikatnie moją rękę i zaraz znikł na korytarzu.
Poczułam się bezsilna, kiedy nie było go przy mnie. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Być może tak tylko reaguję na to, co usiłowano mi zrobić. Może jutro wszystko będzie w porządku? Może znów będę tą samą Cassandrą? Kogo ja oszukuję? Nie zapomnę o tym szybko. Każdy siniak, każda rana i blizna będę mi o tym przypominać. A ja tak bardzo nie chcę się zmieniać. Nie chcę stać się miękką wersją mnie, nigdy taka nie byłam. Muszę znów być twarda i silna, muszę zmylić własny umysł i myśli. Tylko tak przetrwam, nie zmienię się i przestanę bać się tego, że znów mnie dorwą.
Rozejrzałam się sypialni. Była taka jak wcześniej, z tym, że dopiero teraz zauważyłam, że jest tu też wyjście na balkon. Jakim cudem nie dostrzegłam tego wcześniej? Przecież to nie jest mała rzecz. Może ostatnio była tu jakaś firanka, dlatego nic nie zauważyłam? Albo mój wzrok poważnie zaczyna się psuć...
Wrócił, tak jak obiecał, bardzo szybko. W rękach niósł białą apteczkę, lód i miskę, prawdopodobnie z wodą. Postawił trzymane przedmioty na szafce nocnej i przysiadł obok mnie. Z początku skanował moją twarz, a potem wyciągnął rękę i odgarnął z niej kosmyki włosów. Pozwalałam mu na to. Zakochiwałam się w nim coraz bardziej i bardziej, i nie miałam nad tym kontroli. Zakochiwałam się w każdym jego geście, dotyku, w każdym słowie, w nim całym. I za nic nie pragnęłam już, by to się skończyło. Chcę więcej.
- Muszę zdjąć ci tą marynarkę, żeby cię opatrzyć. Przepraszam.
- Już nie raz widziałeś mnie bez bluzki – wyszeptałam.
Przytaknął i wstał, a potem powoli zdejmował ze mnie okrycie i strzępki bluzki, które jeszcze na mnie pozostały. Rzucił ubrania gdzieś na bok, a potem drżącymi dłońmi przejechał po mojej skórze na brzuchu. Skrzywiłam się i syknęłam, kiedy dotknął ran, a on od razu zabrał rękę, gdy zobaczył, że boli mnie to i piecze.
- Boże, co oni ci zrobili? Jesteś cała podrapana – wyszeptał zmartwiony.
- Próbowałam się bronić... - zaszlochałam, wszystko sobie przypominając.
- Wiem, nie musisz mi tłumaczyć – uspokoił mnie.
Wziął do rąk miskę i zamoczył w wodzie gaziki. Odwróciłam wzrok, a za chwilę w ogóle zamknęłam oczy, by nie patrzeć na rany. Poczułam, jak zaczyna przemywać moje zadrapania. Wydawało mi się, że robił to tak delikatnie, że już prawie nie czułam bólu. Był ostrożny, ale czułam, jak drży mu dłoń.
- Mogę? - usłyszałam po kilku minutach.
Nie wiedziałam, o co chodzi i otworzyłam oczy. Butów nie miałam już dawno. Zobaczyłam, że złapał za mój pasek od spodni. Pytał o pozwolenie... Nie chciał zrobić nic bez mojej zgody...
- Rób, co musisz. - Pokiwałam lekko głową.
Już za chwilę rozpiął pasek i moje spodnie, a gdy miał je zdjąć, podniosłam trochę biodra, aby mu to ułatwić. Jęknęłam, kiedy spodnie otarły się o ranę na łydce.
- Przepraszam.
- To nie twoja wina – wydusiłam z siebie przez płacz. Odetchnęłam głęboko, żeby chociaż trochę się uspokoić. Byłam przy nim w samej bieliźnie, ale w tym momencie mi to nie przeszkadzało. Pomagał mi, o nic więcej tu nie chodziło.
Poruszał dłonią po mojej łydce. Spojrzałam na chwilę w tamto miejsce. Rana była gdzieś z boku, ale miałam zakrwawioną skórę od tamtego miejsca aż w dół. Znów odwróciłam wzrok, nie chcąc w dalszym ciągu patrzeć na to, jak to wygląda. Wolę myśleć, że tego tam nie ma.
- Myślę, że nie trzeba będzie tego szyć, ale rana wciąż krwawi. Zrobię ci opatrunek.
Czy to znaczy, że wcześniej nie zakładał mi żadnych opatrunków? Przemywał tylko rany? Może nie jest ze mną tak źle?
- Mówiłam, żebyś robił, co musisz – powtórzyłam, co wspominałam wcześniej.
Nie dostałam już odpowiedzi, nie wiedziałam nawet, co robi z moją nogą. Nie chciałam wiedzieć, czekałam tylko aż skończy. Próbowałam skierować swoje myśli gdzieś indziej, ale za bardzo nie potrafiłam. Dlatego tylko leżałam cicho, a Louis robił wszystko, by bolało mnie mniej i za to byłam mu niesamowicie wdzięczna.
- Skończyłem już. Jeszcze tylko schłodzę ci miejsca, gdzie mogą zrobić się siniaki.
- Tak szybko? - zapytałam cicho, odrobinę zaskoczona.
- Szybko? Zeszło mi z pół godziny, Cass. - Popatrzył na mnie, marszcząc czoło.
- N-naprawdę? Myślałam, że będziesz to robił dłużej...
- Robiłem to powoli, bo nie chciałem zrobić ci krzywdy – wyznał przyciszonym głosem, a mnie coś złapało za serce. On rzeczywiście podszedł do tego z troską. A to tylko ja... - Przyniosę ci jakieś ubrania, bo te twoje już na nic chyba się nie przydadzą – wskazał na podłogę, gdzie leżała porwana bluzka i rozdarte spodnie.
Nim zdążyłam odpowiedzieć, on już znikł w swojej garderobie. Podciągnęłam się do góry, powoli siadając. Wciąż bolało, ale już odrobinę mniej. Przyciągnęłam na chwilę kolana pod brodę, bo było mi chłodno w samej bieliźnie.
- Mam nadzieję, że te dresy nie będą na ciebie za duże – usłyszałam głos szatyna.
Podniosłam głowę i dostrzegłam, że w dłoniach niesie czarne dresy z adidasa oraz jakąś bluzkę w szarym odcieniu, które zaraz położył na łóżku obok mnie.
- Wszystko jedno, chcę tylko w coś się ubrać – wymamrotałam. - Jest mi zimno.
- Za chwilę dam ci jakiś koc – powiedział, nakładając na mnie bluzkę. Następnie wziął do rąk bawełniane dresy i wciągnął je na mnie, uważając na mój opatrunek. Nie były na mnie bardzo duże, co dało się przewidzieć, bo Louis jest naprawdę szczupły. Najważniejsze, że miałam na sobie jakieś ubranie. Gdyby nic mi nie dał, nie mam pojęcia, w czym wróciłabym do domu.
Tak, jak obiecał, zaraz też wyjął z dolnej szuflady komody koc i wrócił do mnie, i okrył nim całe moje ciało. Usiadł obok mnie, a ja po raz kolejny tego dnia przytuliłam się do jego torsu. Oplótł mnie swoim ramieniem, odwdzięczając uścisk. I zaraz też poczułam na policzku zimny lód i od razu syknęłam.
- Przepraszam. Wiem, że piecze, ale cały policzek masz wciąż czerwony – zaczął tłumaczyć. Przecież nie musiał. Wiem, że robi to dla mojego dobra. A przynajmniej w to wierzę.
- Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś – odezwałam się po kilku minutach ciszy.
Gdy mówiłam, moje gardło się ściskało. Znów z oczy wypłynęły mi łzy, nieświadomie. I ponownie zaczęłam płakać w jego klatkę piersiową. To jeden z gorszych dni w moim życiu.
- Wolałbym nie myśleć, co mogli ci zrobić, gdybym wtedy się tam nie pojawił.
- Uratowałeś mnie – wyszlochałam.
- Przysięgam ci, że dorwę ich i pozabijam za to, że cię skrzywdzili. Oni wiedzą, że mogłem ich dziś pozabijać, dlatego cię zostawili i zwiali. Bez broni są bezbronni.
- Chcieli mnie zgwałcić – mówiłam przez płacz. - Myśleli, że jestem Natalie. Jeszcze chwila i...
- Nie myśl o tym, nie musisz już o tym mówić.
- Chcę cofnąć czas. Gdybym nie wyszła dziś z domu, nic takiego by się nie stało.
- Uspokój się, to nie jest twoja wina. - Zdjął lód z mojego policzka, uniósł moją głowę i zmusił mnie, bym na niego spojrzała.
- Już zawsze będę to pamiętać. Bili mnie wszędzie, nawet w twarz, kiedy wołałam o pomoc. Powiedzieli, że dostanę za to, co zrobiliście im w Stanach. Próbowałam się bronić...
Trzęsłam się z płaczu, nie potrafiłam się uspokoić.
- Wiem, słyszałem wszystko. Nadal miałaś włączony telefon i nie rozłączyło nas. Uwierz, że jechałem do ciebie tak szybko jak się dało. Każdy twój krzyk był jak ostrze wbite w serce. Byłem przerażony tym, co ci robili i co mogłem zastać, gdy dojadę.
- Tak bardzo boję się, że znów mnie znajdą i znów coś mi zrobią. Nie mogłam nawet sięgnąć po pistolet, nie mogłam się obronić...
- Nie znajdą cię. Nie mogą wiedzieć, gdzie mieszkasz i pracujesz. Mogę przysłać ci kogoś z gangu do ochrony. Jeśli chcesz, to mogę nawet być przy tobie cały czas.
- Nie chcę – wyszlochałam. - Nie zrobią mi nic, gdzie jest dużo ludzi. Boję się, że złapią mnie, kiedy będę całkiem sama, tak jak dziś. Oni myślą, że jestem tą Natalie.
- Nie dopuszczę do tego, by coś ci zrobili, słyszysz?
- Chcę o tym zapomnieć, chcę nie pamiętać. To dla mnie za dużo. Chcę zapomnieć o całym dzisiejszym dniu, o wszystkim, co się stało. Jeszcze nikt nigdy nie doprowadził mnie do takiego stanu.
- Musisz z tym walczyć, rozumiesz? Zapomnisz, jesteś najsilniejszą osobą jaką znam i jedno wydarzenie za nic tego nie zmieni.
- To pomóż mi zapomnieć – poprosiłam, kiedy płacz całkowicie wziął nade mną górę.
Spojrzał na mnie, nie wiedząc, co mam na myśli.
- Louis... pocałuj mnie, proszę – wydusiłam z siebie. Nie mam pojęcia, jak udało mi się to osiągnąć.
Czas na chwilę się zatrzymał, patrzył mi głęboko w oczy. Po chwili położył dłoń na moim policzku i nie czekając dłużej, spełnił moją prośbę, łącząc swoje usta z moimi. Z każdą kolejną sekundą zaczęłam się uspokajać. Jego usta były tym, czego potrzebowałam. Całował mnie z uczuciem, delikatnie, a zarazem tak namiętnie jak nikt przedtem. Uwalniał mnie od wszystkich myśli, był moim ratunkiem i schronieniem. A kiedy oderwał się ode mnie z przyspieszonym oddechem, oparł swoje czoło o moje i nie ruszał się ani na milimetr przez jakiś czas. Najważniejsze było to, że był przy mnie.
- Przy tobie czuję się bezpiecznie – wyszeptałam przy jego ustach.
- Obiecałem ci, że już zawsze cię obronię i zrobię to – odpowiedział w ten sam sposób.
Przytuliłam się na chwilę do jego policzka, normując swój oddech.


- Muszę się napić – odezwałam się po niedługim czasie.
- Przyniosę ci wodę. - Odsunął się ode mnie, ale go zatrzymałam.
- Nie chcę wody – sprostowałam. - Daj mi coś mocniejszego, proszę.
- Cass, nie. Alkohol nie rozwiąże tego.
- Wiem, że nie rozwiąże. Potrzebuję się jedynie napić.
- Nie przyniosę ci alkoholu. Jesteś zdenerwowana, dlatego...
- Wolisz, żebym paliła? - zapytałam i wtedy ucichł. - Chociaż jeden kieliszek. Proszę, tylko to, potrzebuję tego.
- Cass...
- Proszę – powtórzyłam rozpaczliwie, łapiąc go za rękę.
Spojrzał na nasze splecione dłonie, a potem w moje oczy i westchnął. Wstał i wyszedł z pokoju.
Wrócił po kilku minutach, niosąc w jednej ręce butelkę z whiskey, a w drugiej szklankę. Usiadł ponownie obok mnie, ściskając w dłoni alkohol. Bił się z własnymi myślami. Ostatecznie otworzył butelkę i nalał trunku do szklanki, wciąż walcząc sam ze sobą.
- Nie powinienem tego robić. - Odetchnął i podał mi naczynie.
Natychmiast dopadłam do szklanki i jednym haustem wypiłam. Potrzebowałam kolejnej dawki, nie protestował. Wiedział, że nic to nie pomoże, nie powstrzyma mnie. W ciszy mi się przyglądał, aż 3 niepełne szklanki później to ja się poddałam.
Zsunęłam się w dół łóżka i wtuliłam w tors szatyna. Nim się obejrzałam, zamknęłam oczy i zapadła całkowita ciemność. Kompletnie odpłynęłam.

***

*Louis*

Otworzyłem oczy, kiedy nie poczułem obok siebie drobnego ciała, które jeszcze niedawno tu było. Najwyraźniej musiałem też zasnąć, gdy Cassandra spała wtulona we mnie. Naprawdę mi zaufała, jeśli zasnęła przy mnie. Może i piła alkohol, ale bez przesady, to nie było dużo. Przecież nie upiłaby się po takiej dawce whiskey. Chyba. Tyle mniej więcej wypiła alkoholu podczas ostatniej imprezy i wciąż była, że tak powiem: 'na chodzie'. Dlatego nie mogła być aż tak pijana. Ona świadomie zasnęła przy mnie i muszę przyznać, że trochę nawet mnie to ucieszyło. Zależy mi na niej jak cholera. I sam obiecuję sobie, że zamorduję tych ludzi za to, co jej zrobili.
Usiadłem na łóżku i przeczesałem dłonią włosy, jednocześnie rozglądając się po sypialni. Okej, nie było jej nigdzie, światło w łazience też się nie świeciło. No bez żartów... Uciekła? Powiedzcie, że nie. Nie mogła tak po prostu stąd uciec, bez żadnego pożegnania i to w dodatku na zranionej nodze. Przecież to logiczne, że od tak stąd nie wyszła.
Ponownie rozejrzałem się po pomieszczeniu, ale tym razem uważniej. No i odkryłem. Jej buty i torebka wciąż tu były, ale koca już nie. No i drzwi balkonowe były lekko uchylone. To już wiemy, gdzie się podziała. Czułem, że nie mogła stąd wyjść. Była jeszcze zbyt roztrzęsiona tym, co się stało. Jeśli ona już wstała, to musiało minąć kilka godzin odkąd zasnęła. Ale nadal było jasno na dworze, więc może aż tak długo nie spaliśmy. Musiała obudzić się dopiero niedawno. Inaczej już wcześniej poczułbym, że śpię sam. Jak zwykle zresztą...
Zwlokłem się z łóżka i pokonując odległość kilku kroków, znalazłem się na balkonie. Widok, jaki zastałem, za bardzo mnie nie zdziwił, raczej trochę zawiódł. Pod ścianą na podłodze siedziała skulona szatynka, okryta kocem. W ustach trzymała papierosa.
- A obiecałaś, że nie zapalisz – odezwałem się, wzdychając.
Podniosła na mnie wzrok, przerywając palenie, a wtedy podszedłem bliżej i przykucnąłem obok niej. 
- Trochę mnie okłamałaś, wiesz? - Lekko się uśmiechnąłem. Nie chciałem sprawiać wrażenia, że jestem na nią zły czy coś. Nie byłem przecież w rzeczywistości.
- Nie okłamałam – wymamrotała.
- Mówiłaś, że jeśli dam ci alkohol, to nie zapalisz. Tak przynajmniej wynikło z kontekstu – przypomniałem jej.
- Musiałam.
- Nie musiałaś. Oddaj to. - Chciałem zabrać z jej rąk szluga, ale on odsunęła go w przeciwną stronę.
- Zostaw... - powiedziała bezsilnie, bez żadnych uczuć.
- Oddaj. - Pochyliłem się, złapałem za papierosa i wysunąłem go z jej palców. Za chwilę zgasiłem go w popielniczce, którą postawiła wcześniej obok siebie.
- Ale...
- Nie ma 'ale'. Nie palisz. Wracaj do środka, jest już chłodno – poradziłem jej, ale ona pokręciła przecząco głową, zamykając oczy. - Dlaczego nie?
- Niedobrze mi. Obudziłam się i przyszłam tu, żeby mi przeszło.
- Z papierosem? - Uniosłem jedną brew.
- Myślałam, że mi pomoże. Zawsze mnie to uspokaja.
- Powinnaś się położyć, a nie palić. Chodź, pomogę ci. Zostawię otwarte drzwi, żeby świeże powietrze do ciebie docierało. Może ci pomoże – zaproponowałem.
- Muszę wrócić do domu, nie mogę ciągle u ciebie siedzieć...
- Możesz. Potem cię odwiozę, więc nie wymyślaj. - Wstałem z ziemi i wyciągnąłem w jej kierunku rękę. Złapała ją, ale gdy stanęła na podłodze, o mało co mi się nie przewróciła. Straciła kompletnie równowagę i musiałem złapać ją w pasie, by nie upadła. Zamknęła oczy i mocno ścisnęła mnie za ramię całkiem zimną dłonią, głęboko oddychając.
- Co się dzieje? - zaniepokoiłem się jej reakcją. Była cała blada.
- Nic. Zakręciło mi się w głowie – wyjaśniła, otwierając oczy. Zrobiła krok do przodu, puściła mnie i na własnych siłach dotarła do łóżka, i powoli się na nie położyła.
Pokierowałem się za nią i usadowiłem się tuż obok. Od razu oparła tył głowy o moją klatkę piersiową, głęboko wdychając powietrze.
- To wszystko przez nerwy. Zdenerwowałaś się po prostu i w dodatku piłaś alkohol, dlatego jest ci niedobrze – próbowałem znaleźć logiczne wytłumaczenie. - Za dużo dziś się wydarzyło, masz prawo czuć się źle.
Pogładziłem ją po jej miękkich włosach. Nie odpowiedziała, miała zamknięte oczy.
- Zmyłaś makijaż? Wyglądasz...
- Okropnie, wiem – wymamrotała nim zdołałem skończyć własną wypowiedź. - Ale musiałam go zmyć, bo jeszcze gorzej wyglądałam, gdy był już rozmazany.
- Nie twierdzę, że wyglądasz okropnie. Nawet bez makijażu jesteś piękna – powiedziałem łagodnie.
- Nieprawda.
- Nie wiesz, co mówisz. Nie potrzebujesz makijażu, jesteś śliczna. - Pogłaskałem ją palcem wskazującym po policzku, ale znów nie odpowiedziała. Spojrzałem na jej twarz. Była jeszcze bardziej blada niż przed chwilą i oddychała ciężej. Tylko że to nie zaczynał się kolejny atak astmy, to było coś innego. Musiała poczuć się gorzej.
W pewnym momencie oderwała się ode mnie i powoli usiadła na brzegu łóżka. Siedziała tak przez chwilę, robiąc głębokie wdechy.
- Będziesz wymiotować? - zapytałem, siadając, kiedy zakryła dłonią usta.
Nie dostałem odpowiedzi w ogóle, bo zerwała się z miejsca i znikła w łazience. Ruszyłem za nią szybki krokiem, niepokojąc się jej stanem jeszcze bardziej. Kiedy znalazłem się w łazience, pochylała się nad toaletą i wymiotowała. Podszedłem do niej od tyłu i przytrzymałem jej włosy. Kiedy myślałem, że zwróciła już całą zawartość swojego żołądka, ona zaczęła ponownie wymiotować.
Przestała po kilku minutach, ostatkami sił podnosząc się z podłogi. Stanęła przy umywalce, by przepłukać wodą zęby, a ja trzymałem ją, żeby nie zemdlała z osłabienia. Usiadła zaraz na klapie toalety, a ja przyklęknąłem obok niej i złapałem za rękę. Wyglądała bardzo źle, było mi jej szkoda. Gdybym mógł, zabrałbym te wszystkie smutki i ból od niej. Jakbym tylko mógł...
Uniosłem jej dłoń do moich ust i ucałowałem jej palce, by pokazać, że jestem tu przy niej.
- Nie daję już sobie z niczym rady. Chcę, żeby to wszystko się uspokoiło. Mam dość tego, co cały czas się dzieje – powiedziała cicho, patrząc gdzieś w dół. Po policzku spłynęła jej samotna łza, która zatrzymała się na jej szyi.
Znów będzie płakać. A ja nie potrafię uspokoić jej na dłużej... Może potrzebuje po prostu wypłakać łzy do końca?
- Tak bardzo chcę zapomnieć o dzisiejszym dniu – zaszlochała i spojrzała mi w oczy.
- Posłuchaj. - Zbliżyłem się do niej. - Obiecuję, że od tej chwili, będę cię chronić za wszelką cenę. Nie zamierzam pozwolić na to, by coś ci się stało, rozumiesz? Jesteś dla mnie najważniejsza – wyznałem, a ona patrzyła na mnie z zapartym tchem. Wyglądała, jakby nie wierzyła temu, co słyszy.
- Co takiego? - wyjąkała zdezorientowana.
- Jesteś dla mnie najważniejsza – powtórzyłem.
Czas jakby nagle na chwilę się zatrzymał, a potem wpadła w moje ramiona i nie puszczała przez kolejne kilka bądź też kilkanaście minut. Ona zasługuje na to, by być szczęśliwa. I ja zrobię wszystko, żeby w końcu była. Nareszcie odnalazłem kogoś, dla kogo warto poświęcić cały swój czas. Znalazłem ją. I zrobię wszystko, aby zobaczyła, jak ważna dla mnie jest.
Małymi kroczkami... do celu...


***

15 marca 2019

Żegnaj...

Odeszła siostra Louisa Tomlinsona - Felicite. Zmarła za wskutek ataku serca w wieku zaledwie 18 lat. 
Nie wyobrażam sobie, jak w tej chwili czuje się cała jej rodzina, która 2 lata wcześniej straciła Jay - ich mamę. 
Sama nie mogę się po tym pozbierać, jestem rozchwiana emocjonalnie, a moje nerwy są bardzo naruszone. Nie wierzę i nie dociera do mnie, że to się stało. Mam nadzieję, że ani Louis, ani jego rodzina nie załamią się po kolejnej stracie tak cudownej osoby i wyjdą z tego silnie. 


Ze względu na to, że sama jestem zbyt przybita i przytłoczona całą sytuacją, bo Louis jako idol jest dla mnie niezwykle ważny, tak jak jego rodzina,  rozdział kolejny pojawi się z opóźnieniem. Nie jestem w stanie pisać w takim nastroju, nie potrafię, bo moje myśli wędrują tylko do Felicite. Mimo, że nie znałam jej osobiście, potrzebuję kilku dni na to, by ochłonąć po tej dramatycznej informacji. Nie napiszę nic dobrego, ani szczęśliwego po tym, co się wydarzyło. Przepraszam... 
Oczekujcie rozdziału za kilka dni...
/Perriele rebel 



Moje myśli wędrują do Ciebie...
Nie zasługiwałaś na to, co Cię spotkało. 
Spoczywaj w pokoju, Felicite, w lepszym świecie... 





03 marca 2019

ROZDZIAŁ 23. 'MOŻE TYLKO SIĘ ŁUDZIŁAM, MOŻE LEKKO POGUBIŁAM?'


*Cassandra*

Wkurzył mnie. Ale bardziej niż wkurzył – zawiódł i zasmucił. Łzy same cisną mi się do oczu., gdy przypominam sobie, jak mnie nazwał. Już nie chodzi nawet o to, że oskarżył mnie o kradzież.
Zdzira. Zwykła zdzira.
Właśnie tym dla niego jestem, właśnie takie ma o mnie zdanie. To słowo odbija się w mojej głowie jak bumerang. Jak mógł mi to powiedzieć? Po tym wszystkim, co ostatnio między nami się działo? Po naszych rozmowach, które, jak myślałam, nie przeszkadzały mu, czerpał z nich radość? Po tym, jak dawał mi różne rzeczy, pomagał? Po jego licznych znakach, które wielokrotnie mi dawał? Cały czas zachowywał się względem mnie, jakby naprawdę mu zależało i nawet w końcu mi to powiedział. Ale czy aby na pewno mu zależy, żeby nazywać mnie tak okropnie? Chyba od nikogo nie usłyszałam nigdy w życiu takich słów. Jak widać, kiedyś musiał nastąpić ten pierwszy raz.
Tylko dlaczego akurat on? Osoba, do której coś poczułam. Tak, teraz, kiedy on o tym wie, mogę też spokojnie sama przed sobą się do tego przyznać. I nawet nie żałuję, że mu to wyjawiłam. Tej jednej rzeczy nie żałuję. I jedyne, co mnie teraz ciekawi, to to, jak zareagował, kiedy mu o tym powiedziałam i od razu wyszłam z jego domu. Przepraszam, pieprzonego pałacu. Chciałaby zobaczyć jego minę i wiedzieć, co na ten temat mi odpowie. Ale wyszłam, bo najzwyczajniej w świecie się rozpłakałam i nie wytrzymywałam tego, by stać obok niego, nie po tym, co mi powiedział. I gdybym miała zrobić to jeszcze raz, to nie zawahałabym się ani na moment i ponownie przywaliłabym mu w tą piękną buźkę.
Piękną... Boże, nawet do moich myśli nieświadomie wchodzi mi to, że się w nim zauroczyłam. Przecież wcześniej nie dostrzegałam tego, że jest aż tak przystojny. A teraz co? Po prostu strach myśleć, co jeszcze siedzi mi w tej głowie. Co on ze mną robi? Sama jego obecność w ostatnim czasie działa na mnie inaczej niż wcześniej. Po prostu czuję, że coś między nami się zmienia, to nie jest to samo, co kiedyś.
Tylko że on to wszystko zniszczył i rozmył mi jakiekolwiek nadzieje na to, że może jednak coś by z tego było. Teraz... chyba szanse są marne. Nie mam już na co liczyć. Dla niego jestem tylko... zwykłą zdzirą, tak jak mnie nazwał. Tylko wciąż nie jestem pewna, czy powiedział to szczerze, czy pod wpływem emocji. Ale nie o to chodzi. Powiedział to i wystarczyło, by dość głęboko zakorzeniło mi się w głowie coś, co przyniosło mi niewyobrażalny smutek. Nie powiem, że to na mnie nie podziałało, bo poruszyło mnie tak bardzo jak nic innego od jakiegoś czasu, rozżaliło mnie i wprawiło w rozpacz. Nigdy nie oczekiwałabym, że ktoś powie mi coś takiego. Nawet, jakbym była nie wiadomo jak okrutna. I dlatego nie mogę przestać nad tym zawodzić, nie potrafię zwyczajnie zapomnieć. A chyba powinnam...
I robię też teraz to, co należy. Chcę udowodnić mu, że nie jestem taką 'przyjaciółką' i nic mu nie ukradłam. Jeśli ten portfel po prostu się u mnie zawieruszył i go znajdę, to oddam mu go, żeby mieć czyste sumienie, że naprawdę tego nie zrobiłam. A jeśli i tak go nie znajdę, to w dalszym ciągu ciągu będzie widział we mnie złodziejkę i ja tego nie zmienię. On sam wbił to sobie do głowy, więc sam niech sobie to z niej wyrzuci. Tylko, żeby niezbyt późno. Ale czy ktoś powiedział, że po tym, co zaszło, tak szybko naprawi stosunki między nami? Ja z pewnością nawet o tym nie wspomniałam. Chyba, że coś mi umknęło, ale nie sądzę.
No i szukam tego pieprzonego portfela. Nie wiem, jak wygląda, gdzie może być i czy w ogóle on jest w moim domu. Ale nie zaszkodzi mi poszukać. Nikt mi nie będzie wmawiał, że ja coś mu ukradłam. Nawet nie ośmieliłabym się czegokolwiek zabrać mu bez wcześniejszego powiadomienia go o tym. Nie jemu. Naprawdę zaczęłam traktować go na poważnie, jak kogoś więcej niż przyjaciela, tylko że... on tego najwyraźniej nie zauważył. Dlaczego ja trafiam na takich ludzi na swojej drodze? I dlaczego ja w ogóle musiałam tak nieszczęśliwie się w nim zakochać? Los mnie za coś kara, a najgorsze, że ja nie mam pojęcia, za co.
- Szukasz czegoś, Cassie? - usłyszałam głos mamy za plecami, gdy zrzucałam z kanapy poduszki, żeby cokolwiek znaleźć. - Zgubiłaś coś? Szukasz i szukasz.
- Nie widziałaś może jakiegoś portfela? - zapytałam, przetrzepując kanapę.
Mama wraz z Maddie i Jakiem przyjechali do mnie na weekend, żebyśmy mogli wspólnie spędzić czas, ale ze względu na ten pieprzony portfel Tomlinsona, nie wiem, czy będę mieć z tego taką frajdę. Zwyczajnie wszystkiego mi się odechciało po tym wszystkim, co zaszło. Przyjechałam z treningu Nialla, z tamtego domu, a oni już na mnie czekali pod drzwiami penthouse'a i uświadomiłam sobie, że całkiem straciłam jakiekolwiek poczucie czasu. Zamiast natychmiast wrócić do domu, ja zboczyłam z drogi i stanęłam na uboczu, żeby w samotności się wypłakać z powodu tego idioty. Jestem tak głupia, że czasem już sama nie wytrzymuję.
- A jak wyglądał? - znów zadała pytanie.
Odwróciłam się w jej kierunku i zobaczyłam, że w rękach trzyma kubek z parującym w środku płynem.
- Prawdę mówiąc, to ja sama nie wiem. - Uniosłam obie brwi, uświadamiając sobie po raz kolejny tą rzecz. - Domyślam się tylko, że może być czarny i z prawdziwej skóry.
- Szukasz go, a nie wiesz, jak wygląda? - zapytała odrobinę zaskoczona.
- Bo to portfel mojego... przyjaciela – zawahałam się nad odpowiedzią.
Czy po tym, co się stało, on nadal zasługuje na miano mojego przyjaciela? Czemu to wszystko jest tak pokręcone? Nikt mi na to nie odpowie.
- Był dziś u mnie i jak wrócił do domu, zadzwonił, że zawieruszył mu się gdzieś, i... być może jest u mnie. No i... nie powiedział mi, jak wygląda – wymamrotałam, kłamiąc z tym, że do mnie dzwonił.
- Ach, przyjaciel? - Kobieta uśmiechnęła się podejrzliwie i upiła łyka napoju ze swojego kubka.
- Mamo! - oburzyłam się. - Tak, przyjaciel. Możesz sobie nie wyobrażać za dużo, proszę? - zapytałam, kładąc się na podłogę, by zajrzeć pod kanapę. Dlaczego ja tak rzadko sprzątam pod meblami? Chyba przydałoby się to robić częściej.
Pośród dużej ilości kurzu, zauważyłam ciemny przedmiot, a gdy sięgnęłam po niego ręką i wyciągnęłam, okazał być się właśnie ową rzeczą i nawet wyglądał tak, jak przewidywałam.
- Ale ja nie wyobrażam sobie...
- Mam! - krzyknęłam, przerywając jej.
Ten portfel musiał mu wypaść z kieszeni na podłogę i któreś z nas kopnęło go pod kanapę nieświadomie. Skąd mam wiedzieć, co on wyrabiał w nocy? Pewnie tłukł się na tej sofie, kiedy już poszłam do swojej sypialni.
- Szybko go znalazłaś, skarbie – powiedziała, gdy wstawałam z podłogi.
Otrzepałam ubranie i dłonie z kurzu, i spojrzałam jeszcze raz na portfel. Na grubym, skórzanym materiale wyszyto inicjały 'LT' i już nie miałam żadnych wątpliwości, co do właściciela. Nie musiałam nawet zaglądać do środka, by wiedzieć do kogo należy.
- Więc teraz pewnie pojedziesz go oddać swojemu przyjacielowi, co? - westchnęła.
- Tak, ale niedługo będę z powrotem. Tylko mu to oddam i od razu szybko wracam – obiecałam i już odwróciłam się, by wyjść, ale zatrzymałam się, patrząc na to, co zrobiłam w salonie. - Ja to wszystko posprzątam, tylko wrócę. - Wskazałam na pobojowisko, które stworzyłam. Po prostu, jakby po salonie przeszło jakieś tornado, tak to wyglądało. No... co jak co, ale bałagan to ja potrafię zrobić doskonale. Aż za bardzo.
- Jedź, posprzątam to – odpowiedziała z uśmiechem.
- Ale... nie, nie sprzątaj, ja to zrobię, jak wrócę. Przecież powiedziałam.
- Cassie, nie kłóć się ze mną – ostrzegła mnie. - Powiedziałam, że ja to zrobię, to tak będzie. Nie mam przecież nic innego do roboty – upierała się przy swoim, więc byłam zmuszona temu ulec i jej pozwolić.
- Dobrze, wygrałaś – westchnęłam. - W sumie tak, jak zwykle – wymamrotałam. - Wrócę najszybciej jak się da i porobimy coś wszyscy razem, okej? - Skierowałam się do przedpokoju, a ona  powędrowała tuż za mną.
- Pewnie. Tylko uważaj, jak będziesz jechała... - zaczęła już mówić, ale byłam zmuszona do tego, aby przerwać jej, bo wiem, że zaraz zacznie swoją nadopiekuńczą mowę. Tak jak zawsze wygłasza ją Jake'owi.
- Mamo, jestem już dorosła, tak? Wiesz, że jeżdżę ostrożnie i jestem w tym już doświadczona. Jake też jeździ dobrze, więc nie musisz cały czas się o nas martwić – mówiłam, zakładając swoją skórzaną kurtkę. - Niedługo wracam, czujcie się jak u siebie. Kocham cię. - Pocałowałam ją przelotnie w policzek i już mnie nie było.
Teraz muszę tylko szybko załatwić Tomlinsona i będę mogła cieszyć się czasem z rodziną.

***

- Cassandra? Co robisz u nas o tej godzinie? - zapytał mnie Harry, który przed chwilą otworzył mi drzwi. Był jedynie w samych jeansach, bez bluzki, dzięki czemu miałam doskonały widok na jego umięśniony tors, pokryty różnorodnymi tatuażami. Muszę przyznać, że to jednak gorący facet. Zazdroszczę Cindy, że może mieć ten widok na co dzień. Niejedna dziewczyna by się pokusiła, żeby dotknąć tego ciałka.
- To, co muszę, by oczyścić się z zarzutów – westchnęłam i odwróciłam wzrok w ciemną noc. Sama nie wierzę sobie, że byłam w stanie tu przyjechać po tym, co dziś się stało. - Po prostu zawołaj Tomlinsona, to wszystko – wymamrotałam.
- Wejdź. - Harry się odsunął od drzwi, bym mogła przejść.
Głęboko odetchnęłam, unosząc do nieba wzrok. Boże, daj mi teraz sił.
Niechętnie przekroczyłam próg rezydencji i zaczekałam, aż chłopak zamknie za mną drzwi i stanie obok.
- Chodź, jest u siebie. - Objął mnie ramieniem i zaczęliśmy iść prosto, ale kiedy usłyszałam, co powiedział, momentalnie się zatrzymałam, jakby ktoś przykleił mnie do podłogi.
- Wolałabym jednak, żebyś to ty zawołał go tu na dół. - Popatrzyłam na niego błagalnym wzrokiem. A raczej wolałabym, żeby to on mu to oddał, ale muszę mu spróbować przemówić do rozumu, że ja tego nie zrobiłam.
Zmrużył oczy i zrobił minę, jakby chciał powiedzieć, że chyba sobie żartuję.
- To fajnie, ale ja po niego nie pójdę, bo robię kolację i za chwilę wszystko spalę.
- Mogę ci to przypilnować – zaproponowałam, a on pokręcił głową.
- Nie. Ma. Mowy – powiedział powoli, każde słowo oddzielnie. - To ja gotuję, nie ty i tylko mi wszystko spieprzysz – odpowiedział, zakładając ręce na piersi, a ja uniosłam brwi. - A poza tym, na dole jest większość chłopaków, więc jak masz do niego sprawę, to raczej sobie spokojnie tu nie pogadacie – dodał.
- Cudownie – wymamrotałam pod nosem. - Idź sobie do tej kuchni. Poradzę już sobie sama. Dzięki, że mi wszystko ułatwiłeś, Styles. - Popatrzyłam na niego ironicznie.
- A co chcesz od niego? -zapytał, łącząc usta w prostą linię.
- Teraz nie powiem ci już nic. Spadaj do swojej kolacji – powiedziałam kąśliwie i ruszyłam korytarzem, zostawiając go w tyle. Łaski bez, jeszcze coś ode mnie zechce.
Przez tą gadkę z nim straciłam tylko czas. Trzeba było już na samym wejściu pójść do Tomlinsona, a nie jeszcze konfrontować się ze Stylesem. Zawsze wielki problem znajdzie, a kiedy co do czego przyjdzie, to ty musisz zawracać sobie nim głowę, a on tobie nie ulegnie. Zazwyczaj. I taka to jest z nim sprawiedliwość. On jest ważniejszy!
Weszłam do salonu, by dostać się do schodów i zauważyłam chłopaków z gangu. Część z nich oglądała telewizję. Natomiast ta druga część siedziała na podłodze, paląc papierosy, a wokół nich walały się pieniądze i to naprawdę duże sumy. Wszyscy zwrócili na mnie uwagę, gdy pojawiłam się w zasięgu ich wzroku.
- O, Cassandra! - zawołał mnie Zayn, mówiąc niezrozumiale przez to, że zagryzał zębami papierosa, a ręce miał zajęte. Dopiero po chwili odłożył trzymane rzeczy i wyjął szluga z ust. - Grasz z nami w pokera? - zapytał, na co natychmiast pokręciłam przecząco głową.
- Ja tylko na chwilę przyjechałam – wytłumaczyłam, wskazując schody. Przytaknął, że rozumie i z powrotem wrócił do gry z chłopakami.
Wspięłam się na schody, gdy zobaczyłam, że nikogo nie interesuje, po co tu jestem. Tym lepiej, że mnie nie wypytują. Oczywiście, nie licząc Harry'ego, bo to kompletnie inna bajka.
Dotarłam na piętro i poczułam, jak zaczyna boleć mnie brzuch, a moje ciało przechodzi dreszcz. Wcale nie chciałam tu przyjeżdżać, ale byłam zmuszona. Dla mnie najlepiej by było, aby ktoś zrobił to za mnie, ale jeszcze tak daleko się nie posunęłam. Gdybym wysłała tu kogoś z tym jego pieprzonym portfelem, to nie jestem pewna, czy udowodniłaby, tym sposobem, że nie ukradłam tego. Wątpię. Ale teraz też pewnie tego nie dowiodę, więc za wiele bym nie straciła. Teraz chcę tylko jak najszybciej to załatwić i stąd wyjść.
Poszłam na sam koniec korytarza, aż dotarłam do ostatnich drzwi. Były otwarte na oścież, więc po prostu stanęłam w przejściu. Światło było zapalone, zobaczyłam szatyna leżącego w ubraniu na łóżku. Jedną nogę miał zgiętą w kolanie, ręce skrzyżowane pod głową, a oczy zamknięte, więc nie mógł mnie zobaczyć. Chwilę się wahałam, czy nie zawrócić, ale ostatecznie się powstrzymałam. Nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności w jego pokoju, więc odchrząknęłam, by zwrócić na siebie jego uwagę. Poskutkowało to tym, że otworzył oczy, a gdy mnie zobaczył, zmarszczył brwi i już otwierał usta, prawdopodobnie, by dowiedzieć się, co tu robię, ale nim się odezwał, ja zrobiłam to pierwsza, uniemożliwiając mu to.
- Nie martw się, nie włamałam się, jeszcze tak mnie nie poniosło. - Sztucznie się uśmiechnęłam, nie mogąc tego powstrzymać. - Harry mnie wpuścił. Nie myśl sobie, że mogłam zrobić ci najazd na chatę. Nawet jako zdzira, jak mnie nazwałeś, nie zrobiłabym tego.
- Wcale nie myślałem o tym, że mogłaś się wkraść – odpowiedział cicho, wstając z łóżka. Przeczesał swoje włosy, powoli do mnie podchodząc.
- Nie wierzę – prychnęłam. - Zdołałeś pomyśleć, że cię okradłam, to to równie dobrze mogłeś sobie wymyślić. - Odwróciłam wzrok, zaciskając mocno szczękę.
- Cassandra...
- Nic nie mów, dobra? - przerwałam mu ostro, wracając do niego wzrokiem. - Nie przyjechałam tutaj po to, by słuchać, jak znów o coś mnie oskarżasz. Możesz mówić sobie o mojej osobie, co chcesz, ale ja wiem, że względem ciebie i tej sprawy mam czyste sumienie. Nie wiem, czy w to uwierzysz i chyba już nie obchodzi mnie tak bardzo, czy tak będzie. Wiedz tylko, że zabolało mnie to, co o mnie powiedziałeś.
Nie wiem, jak zdołałam powiedzieć aż tak wiele. Czułam, że mój głos zaczyna drżeć, a gardło ściska się, gdy ja chciałam powstrzymać łzy. Myślałam, że jestem twarda, a jak widać zmieniłam się od czasu Stanów. Tak łatwo mnie teraz zranić. Co się ze mną stało? Kiedyś tak nie było. Kiedyś było łatwiej z moimi uczuciami. Dlaczego te czasy nie mogłyby powrócić? Gdzie się podziała stara Cassandra?
Sięgnęłam do małej torebki, którą miałam zawieszoną na ramieniu, odsunęłam ją i wyjęłam z niej skórzany portfel szatyna. Od razu wyciągnęłam rękę z jego własnością ku niemu, podając do rąk. Popatrzył na niego trochę podejrzliwie.
- Przyjechałam tylko po to, żeby ci to zwrócić – wyjaśniłam.
Wziął portfel do rąk, a ja spuściłam wzrok na jego stopy, na których były białe skarpety.
- Nie liczę na to, że zmienisz o mnie zdanie, ale może przynajmniej będziesz mieć na uwadze, że oddałam ci to, co twoje. Mogę powtarzać do upartego, że nie ukradłam tego, ale czy uwierzysz, to już twoja sprawa. Zapewne nie...
- Gdzie on był? - zapytał, a ja odrobinę podniosłam wzrok, by na niego spojrzeć.
- Pod kanapą. Pewnie ci wypadł.
-  Otwierałaś go? - zadał twardo kolejne pytanie, a ja prychnęłam.
- Nie wierzę w to, co słyszę. - Zaśmiałam się do siebie, unosząc wzrok do sufitu i powstrzymując niechciane w tym momencie łzy.
- Otwierałaś czy nie? - powtórzył. Wiedziałam, jak zaczyna się denerwować.
- Nie. Po co miałabym to robić? Żeby ukraść ci pieniądze? Kartę kredytową? Nie jestem taka, Louis. Nie okradłabym cię. Dlaczego nie możesz tego pojąć?
- W dupie mam te pieniądze, mogłaś je sobie wziąć. Jest w nim coś, czego nie powinnaś zobaczyć. - odpowiedział poważnie.
- Gumek nie widziałam? Ile ja mam lat? - zapytałam z niedowierzaniem, śmiejąc się. Nie wiem, jak mogę teraz się śmiać, ale coś ze mną jest nie tak.
- Myślisz, że robiłbym tyle szumu o coś takiego? Jest tu coś, o czym nie możesz wiedzieć i powinno ci to wystarczyć. Nie próbuj nawet go dotykać. - Pomachał mi przed oczami portfelem, a potem schował go do kieszeni spodni.
Super. Kolejne tajemnice. Teraz to już mam to w dupie. Wszystko mam w dupie. Wszystko związane z nim. Jak na tą chwilę. A znając mnie, tylko czekać, aż znów mi się odmieni.
- Świetnie. Nie tłumacz się. Już swoje powiedziałeś – wymamrotałam.
- Cassandra...
- Co? Co mi powiesz? Usłyszałam wystarczająco i nie mam pojęcia, dlaczego myślisz o mnie takie rzeczy. Nie wiem, ile razy musiałabym to powtórzyć, byś w końcu uwierzył, ale ja naprawdę nic ci nie ukradłam. Wymyśliłeś sobie coś i oskarżyłeś mnie, bo tak było ci wygodniej. Ktoś musiał ucierpieć, prawda? - Zaczęłam niekontrolowanie podnosić głos i wiedziałam, że zaraz mogę wybuchnąć.
- Czy ja mogę coś powiedzieć? - przerwał mi. Chciał złapać mnie za ramiona, ale wyrwałam się, więc o pół kroku się cofnął.
- Nie dotykaj mnie – syknęłam. Czułam, że zaczynam tracić nad sobą kontrolę i trzęsą mi się ręce.
- Dlaczego taka jesteś? - westchnął.
- Dlaczego JA taka jestem? O czym ty gadasz? Jak możesz...
- Chodziło mi...
- Mam cię dość – ucięłam, przełykając łzy. - Mam cię dość – powtórzyłam. - Nie chcę cię słyszeć ani widzieć. I nie zamierzam tu dłużej zostać. - Skierowałam się do wyjścia, nie słuchając, co do mnie mówi.
- Powiedziałaś, że coś do mnie czujesz! - usłyszałam jego krzyk, kiedy byłam na korytarzu.
Zatrzymałam się, zacisnęłam szczękę i odwróciłam się w jego stronę. Już płakałam.
- Jedyne, co chcę, żebyś wiedział to to, że jesteś dupkiem. Jesteś dupkiem, nie facetem.

***

Nie ma dla mnie nic lepszego od spędzenia czasu z rodziną. Paradoksalnie mam go tak mało, a przecież mieszkamy w tym samym mieście. Tylko, że nie od dzisiaj wiadomo, że Londyn jest ogromny i nie przypomina zwykłego miasteczka. Dlatego też tak cenne są dla mnie chwile spędzone wraz z nimi. I po prostu uwielbiam, kiedy przyjeżdżają do mnie na kilka dni albo ja do nich. Obiecałam sobie niedawno, że będę spędzać z nimi więcej czasu chyba wychodzi mi to coraz lepiej. Ale nie mogę też wiecznie z nimi być, bo i oni, i ja, mamy swoje życia i czasem trzeba zrobić coś dla siebie. Ja mam firmę, a dzieciaki szkołę, Jake dodatkowo pracę. Tylko mama nie pracuje, ale wiem że nie nudzi się aż tak bardzo, próbuje korzystać z życia najbardziej jak się da. Często spotyka się ze swoimi przyjaciółmi i w głębi serca, tak po cichu, liczę, że może spotka jakiegoś odpowiedniego mężczyznę na swojej drodze. Takiego, który się nią zaopiekuje, pokocha, będzie jej bronił i nie opuści. Chciałabym, by była szczęśliwa, ale to nie tylko ode mnie zależy. Myślę, że kiedyś przyjdzie czas na to, że nam wszystkim się ułoży. Póki co, nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać. Bo czasem jednak warto czekać.
- Ale... mamo! Jake oszukuje! - krzyknęła Maddie siedząca na moich kolanach.
Graliśmy w 'Monopoly', a Maddie, jako, że jest jeszcze mała i nie bardzo umie w to grać sama, jest w parze ze mną, co ją bardzo ucieszyło. Uwielbia, gdy podczas gier planszowych, tych trudniejszych, może być ze mną, bo czuje się wtedy wyróżniona.
- Jak to? - Mama uniosła głowę i spojrzała na naszego brata, który robił niewinną minę, powstrzymując śmiech. - Jake oszukuje? E, tam! Zdawało ci się – powiedziała, rzucając kośćmi do gry. Od kiedy tylko pamiętam, rodzice nas kryli i często przymykali na nasze wybryki oczy, udając, że nic takiego nie widzieli.
- Ale zabrał pieniądze z banku! Oszukuje! - mała nie dawała za wygraną.
- Maddie, spokojniej. - Zaśmiałam się, a ona odwróciła głowę i spojrzała mi w oczy z rozgniewaną miną. - Grasz ze swoją siostrą, tak? A ja dobrze znam się na inwestycjach, więc jeszcze zobaczysz, że wygramy.
- A Jake przegra. - Wystawiła język w kierunku brata, co spowodowało, że z trudem powstrzymywał śmiech. - Jake to oszust – podsumowała, sięgając po kostki do gry, gdy była nasza kolej. Zawsze skacze z radości, gdy wyrzuci największą liczbę oczek. I, co dziwne, dość często to się staje.
- A skąd ty wiesz, że to zrobiłem, co, młoda? - odezwał si, próbując się obronić.
- Bo mam oczy – burknęła, nawet na niego nie spoglądając, udając poważną. Ta dziewczynka wprowadza światło i radość do naszej rodziny, już odkąd się narodziła.
- To coś ci się przywidziało, dziecino – odpowiedział jej, ruszając się pionkiem na planszy gry.
Rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi, ale żeby wstać, musiałabym zdjąć Maddie z kolan, więc miałam utrudnione zadanie.
-  Pójdę otworzyć – zapowiedział Jake, wstając z fotela, a Maddie od razu wypatrzyła pieniądze z 'Monopoly', które trzymał ukryte pod tyłkiem i prawdopodobnie właśnie zapomniał o tym, że tam je schował, dlatego też zaoferował się do otwarcia drzwi.
- Wiedziałam! - pisnęła nasza siostra, a Jake zaczął się śmiać, idąc do drzwi. Wręcz uwielbia jej dokuczać. Ona jemu też. Pamiętam, że tak samo było ze mną i Jakiem, i nawet dobrze to wspominam. - Pożałujesz, Jake! - krzyknęła za nim mała.
Wciąż się śmiejąc, sięgnęłam po szklankę z sokiem jabłkowym i upiłam kilka łyków. Była kolej mamy, więc z uśmiechem patrzyłam, jak decyduje się wykupić jedno z miejsc.
Dzisiaj sobota, nie poszłam do firmy, więc jeszcze bardziej cieszę się z tego dnia i czerpię z niego radość, bo czasem wychodzi tak, że nawet w weekend muszę być w firmie, czego po prostu nienawidzę.
- Cassandra, to do ciebie... - usłyszałam głos Jake'a za plecami. Rozbawiona odwróciłam głowę w jego kierunku, a mój uśmiech natychmiast znikł.
- Dzień dobry – powiedział z lekkim wahaniem Louis w stronę mojej mamy, a ona mu odpowiedziała. W rzeczywistości nigdy jej nie poznał, nawet, gdy pomagał mi, kiedy była w szpitalu. A ona wręcz przeciwnie, doskonale wiedziała, kim jest, ale nie mówiła tego głośno.
Maddie zeskoczyła z moich kolan, by się z nim przywitać, a ja siedziałam jak zaczarowana, nie mogąc nawet się poruszyć. On tu przyszedł... Po co?
Głęboko przełknęłam ślinę i powoli uniosłam się z kanapy. Zrobiłam kilka kroków w stronę mężczyzny, wcale tego nie chcąc. Wspomnienie z poprzedniego dnia powróciło do mnie z zawrotną prędkością i na nowo przygasiło i zdołowało. Znowu poczułam się źle i wcale nie miałam ochoty na to, by z nim gadać. Stanęłam przed nim kompletnie rozbita, nie mówiąc ani słowa. Był w czarnych rurkach, w które wpuszczone była szara koszula, włosy miał uniesione i patrzył mi w oczy. Jego mina pokazywała, że czuje się winny. I byłam też ja, w czarnych legginsach z adidasa i pudrowym crop topie z krótkim rękawem. Trochę dziwne połączenie.
Oboje milczeliśmy, żadne z nas nie powiedziało ani słowa. Wiedziałam, że wszyscy na nas patrzą, ponieważ panowała absolutna cisza, jakiej nie zaświadczyłam od kilku dni. Chyba nikt z nas nie miał odwagi, by cokolwiek powiedzieć. Nie da się opisać, jaka panowała teraz atmosfera między nami.
- Co tutaj robisz? - odezwałam się cicho, jako pierwsza, przerywając trudną ciszę między nami.
Zamrugał oczami, spojrzał w ziemię, a potem wyjął zza pleców czerwono-biały bukiet róż. Popatrzył na nie, a potem powoli przeniósł wzrok na mnie, wciąż nie mówiąc ani słowa. Otworzyłam usta i nabrałam większej ilości powietrza na widok kwiatów. Zaskoczył mnie...
- Dzieciaki, chodźcie do pokoju – usłyszałam głos mamy i w duchu dziękowałam jej za to z całego serca. Musiała się zorientować, że to coś poważnego. Ona to po prostu wie.
Lekko przekręciłam głowę i zobaczyłam, jak szybko usuwają się do jednej z sypialni. I zaraz zostałam z nim sama. Powróciłam do niego wzrokiem, czując narastające napięcie.
- Nie chciałem zrobić ci takiej przykrości... - zaczął cicho.
- Ale zrobiłeś – ucięłam, gdy chciał się wytłumaczyć.
- Wiem... Nie panowałem nad sobą i... proszę, są dla ciebie - wysunął bukiet bliżej mnie.
Przez kilka sekund wpatrywałam się tępo w kwiaty, a dopiero po chwili wzięłam go w lekko drżące dłonie, wbijając w nie wzrok.
- Myślisz, że kwiaty pomogą po tym wszystkim, co zrobiłeś? - zapytałam smutno, decydując się podnieść na niego wzrok. Jak się okazało, wciąż patrzył tylko i wyłącznie na mnie, i widocznie wcale nie miał zamiaru przestać.
- Wiem o tym. To tylko... Mówiłaś kiedyś, że nikt nie dawał ci takich rzeczy, więc chciałem ci je dać, bo jesteś świetną dziewczyną i...
- Nie wysilaj się – przerwałam mu. - Nie wierzę ci już. W za dużo rzeczy uwierzyłam i się zawiodłam. - Popatrzyłam na niego już bardziej pewnie, odzyskując zdrowy rozsądek i zaczynając się denerwować. Nie pozwoliłam mu dojść do słowa, kiedy chciał coś powiedzieć. - Chodź do kuchni – wymamrotałam bezsilnie.
Ruszyłam przodem do wcześniej wymienionego pomieszczenia. Czułam na sobie jego wzrok, gdy powoli szedł za mną. I szczerze mówiąc, w tym momencie to miałam już to w dupie. Pewnie jeszcze wczoraj by mnie to obchodziło i w jakimś stopniu coś dla mnie znaczyło, ale po tym, co się stało, już tak nie jest. Nie potrafię sprawić, by w dalszym ciągu tak było.
- Jesteś bardzo podobna do swojej mamy – usłyszałam cichą uwagę za plecami.
Wzięłam do rąk ciemny, fioletowy wazon i spojrzałam na szatyna kątem oka.
- Wiele osób mi to mówi – odpowiedziałam bezuczuciowo. Odpowiedzi już nie dostałam.
Postawiłam wazon do zlewu, odkręciłam kran, a kiedy woda nalała się już do naczynia, wstawiłam do niego bukiet i ustawiłam na wyspie kuchennej. I wraz z tym fala złości do mnie wróciła.
- Jak po tym, co powiedziałeś, możesz tu przychodzić i dawać mi te pieprzone kwiaty?! - niemal od razu na niego naskoczyłam, nie kryjąc swojej rozpaczy. - Oskarżyłeś mnie o coś, czego nie zrobiłam i bezpodstawnie nazwałeś mnie zdzirą! I jeszcze masz czelność przychodzić tu i coś mi dawać!
- Nie chciałem, by to wszystko tak wyglądało! - przekrzykiwał mnie, bym dała dojść mu do słowa. - Pozwól mi to wszystko wytłumaczyć!
- Powiesz, że przepraszasz i co?! Myślisz, że to starczy?!
- Przestań już krzyczeć, Cassandra! - chciał mnie uciszyć.
Tylko, że ja potrzebuję się wydrzeć teraz, w jego obecności. Chyba za długo byłam cicho.
- Błagam cię, do cholery – zniósł nieco z tonu. Złapał mnie za moje uniesione z furii nadgarstki, ale natychmiast wyszarpałam się z jego uścisku, zagryzając mocno zęby.
Odetchnął głęboko, a ja w złości patrzyłam na niego z dołu. Mimo, że byłam wysoka, on w tej chwili przeważał nade mną wzrostem, bo nie miałam na sobie obcasów.
- Przypominam ci, że nie tylko ja tu krzyczę – syknęłam w jego twarz. Ominęłam go i stanęłam tyłem do niego, opierając dłonie o blat przy oknie. Patrzyłam w jeden punkt przed sobą, nieustannie zaciskając mocno szczękę, w duchu licząc, że pomoże mi to choć minimalnie wytrzymać jego towarzystwo. Nie chciałam go tu wcale.
- Chcę tylko kilkunastu minut. - Usłyszałam jego głos za plecami.
Mimo swoich przekonań, że nie mam zamiaru go słuchać, jednak się odwróciłam, postanawiając, że dam mu mówić przez chwilę. Jeśli tego nie zrobię, potem będę mieć wyrzuty sumienia, że nie dałam mu dojść do słowa i wyrzuciłam go z domu. Robię to tylko po to, by zauważył, że nie jestem taka jak on i mam w sobie choć trochę uczuć. Ale dla niego i tak nie warto.
- Wiem, że jesteś na mnie zła...
- Zła to mało powiedziane – wtrąciłam się z jadem.
- Tak, pewnie, tak... I wcale ci się nie dziwię, masz do tego całkowite prawo, ale... chcę tylko kilkunastu minut, to wszystko. Daj mi to wyjaśnić, niczego więcej od ciebie nie chcę. Czy możesz...
- Pospiesz się, bo twój czas mija – powiedziałam chłodno, spoglądając na zegar, wiszący na ścianie. - Ale nie martw się, może szybko cię nie wyrzucę. - Sztucznie się uśmiechnęłam, ale zaraz przestałam.
- Na początek: przepraszam, okej? Choć wiem, że to nie wystarczy. Zdaję sobie sprawę z tego, co powiedziałem, a czego nie. Tak naprawdę nie chciałem, żeby to wszystko tak wyglądało. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, że tak wybuchłem. Nie byłem sobą...
- Ostatnio coraz częściej nie jesteś sobą - wymamrotałam, nie patrząc na niego.
- Nie wiedziałem, że aż tak bardzo to widać... Cass, mi naprawdę jest przykro i rozumiem, że pewnie wolałabyś teraz mnie nie widzieć.
- Tak, bardzo dobrze myślisz. Pragnę w tej chwili, żebyś się stąd wynosił, bo nie mam siły ani cię słuchać, ani na ciebie patrzeć. Cholernie mnie boli to, co mi zrobiłeś, ale pozwalam ci jeszcze tu być, więc znaj moje miłosierdzie, bo długo nie będzie ono trwało, a ty nie powinieneś nawet go zaświadczyć – mówiłam z żalem, chcąc, aby naprawdę poczucie winy na niego spadło.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem kretynem i słusznie stwierdziłaś, że nie jestem facetem, bo prawdziwy facet nie zachowałby się tak. Żaden normalny mężczyzna nie zrobiłby tego, co zrobiłem ja. Tylko, jak widzisz, ja nie jestem normalny, a to, co powiedziałaś o mnie było prawdą. Nie zaprzeczę tego, bo wtedy to ja bym kłamał.
- Nie powiedziałam, że jesteś nienormalny, nigdy nawet nie pomyślałam tak – odezwałam się cicho. Chciałam, by o tym wiedział. On jest normalny, tylko... ma masę problemów i tajemnic, i nie daje sobie pomóc. Może gdyby kogoś do siebie w końcu dopuścił, to coś by się zmieniło?
Patrzył na mnie przez chwilę milcząc, bo widocznie nie wiedział, co ma mi odpowiedzieć, ale za chwilę kontynuował swoją wcześniejszą wypowiedź.
- Kiedy zorientowałem się, że nie mam portfela, od razu się wściekłem. Ale nie dlatego, że chodziło mi o pieniądze czy karty, bo to nigdy nie było dla mnie najważniejsze. I szczerze, gdybyś to je ukradła, to pewnie bym nawet nie zauważył.
- Nie ukradłam nic – powiedziałam twardo, czując, że nerwy biorą nade mną górę.
- Wiem o tym – szybko zareagował, kiwając głową. - Mam w portfelu... Boże, nie wierzę, że jestem w stanie ci to wyznać. - Przełknął głęboko ślinę. - Mam pewne zdjęcie, którego nie powinnaś, jak na razie, zobaczyć. Zawsze, gdy na nie patrzę, kiedy jest mi źle i ciężko, to pomaga mi to się uspokoić i... Właśnie wczoraj potrzebowałem na nie spojrzeć, ale tylko bardziej się zdenerwowałem, gdy nie mogłem znaleźć portfela. To ważne dla mnie zdjęcie, więc po prostu nieświadomie się wkurzyłem i już dalej nie myślałem. Naskoczyłem od razu na ciebie, bo stwierdziłem wtedy, że ukradłaś go, kiedy u ciebie spałem, nie przemyślałem tego w ogóle. Ja... nie byłem w stanie się kontrolować, nie robiłem tego celowo. Coś złego mną kierowało, a ja po prostu nie potrafiłem tego wszystkiego powstrzymać. Coś wybuchowego siedziało w mojej głowie i tylko mnie nakręcało. Dopiero, gdy wyszłaś, po tym, jak mnie uderzyłaś, zresztą słusznie... nie wiem, to jakby na mnie podziałało, znikł ten głos w głowie, mówiący, że to ty. Nie spałem całą noc, myślałem o tobie i uświadomiłem sobie, że nie mogłaś tego zrobić. Nie okradłabyś mnie tylko ze względu na kilka stów, nie miałabyś powodu, by to robić i... ja zrozumiałem, że to był zwykły przypadek...
- Chyba za późno to sobie uświadomiłeś. Dopiero po tym, jak oskarżyłeś mnie o kradzież – powiedziałam po jego długim monologu, spoglądając w podłogę.
- Było i jest za późno, i masz prawo być zła. Ale chcę, żebyś wiedziała, że wierzę ci. Chyba zawsze tak było, w głębi serca. Wierzę, że tego nie zrobiłaś i wcale nie myślę o tobie tego, co powiedziałem.
- Nazwałeś mnie zdzirą – powiedziałam przez łzy.
- Nieświadomie...
- Nikt nigdy tak mnie nie nazwał! - krzyknęłam płacząc. - Nie wiesz, jak cholernie zabolało mnie to! Nie rozumiesz! Nie jestem zdzirą! Nie jestem nią, nie jestem... - powtarzałam nieustannie jak mantrę.
Wstrząsały mną kolejne spazmy płaczu, nie potrafiłam się uspokoić. Cała się trzęsłam, policzki miałam mokre od łez, które spływały mi do ust, na szyję, na dekolt... Nie mogłam przestać, przez płacz zaczynałam się dusić. Nie pomagało nawet to, że podszedł do mnie Louis i próbował choć mnie dotknąć. Nie mogłam zapanować nad niczym, płakałam tak bardzo i tak głośno jak było to możliwe. Wyrzucałam z siebie cały ból, który z trudem trzymałam w sobie przez tyle czasu. Kiedyś w końcu musiało to nadejść. Nie jestem tak silna jak kiedyś i nie radzę już sobie z niczym.
- Nie jesteś zdzirą, nie jesteś nią – powiedział bardzo do tego przekonany szatyn i położył obie dłonie na moich mokrych policzkach. Patrzył mi głęboko w oczy i teraz to on wciąż to powtarzał. - Nie jesteś nią i nie byłaś.
- Mam tak mało przyjaciół, tak mało osób, którym mogę ufać – mówiłam z trudem, cały czas płacząc. - Nie mam prawie nikogo. Myślałam, że się przyjaźnimy, że jesteśmy przyjaciółmi – ciągnęłam rozpaczliwie.
Louis zdjął dłonie z mojej twarzy i zmarszczył czoło, miał zamiar coś powiedzieć, ale chyba nie mógł się na to zebrać.
- J-ja chciałam tylko... myślałam, że mnie lubisz... - powiedziałam cicho.
Już miał coś odpowiedzieć, ale do kuchni wbiegła Maddie, a tuż za nią moja mama. Natychmiast odwróciłam się w stronę okna, by nie zobaczyły, w jakim jestem stanie. Tylko, że one miały być przecież w pokoju...
- Przepraszam, kochanie, że wam przeszkadzamy. Jake uderzył mocno głową w szafkę. Weźmiemy tylko lód i już nas nie ma – wyjaśniła.
Pokiwałam głową, nic nie mówiąc. Za bardzo ściskało mnie w gardle, by odezwać się normalnym głosem. Oboje milczeliśmy, gdy mama z Maddie były w kuchni, nikt z nas dwojga nie odezwał się słowem. Patrzyłam za okno, zaciskając usta w prostą kreskę. Poczułam delikatny dotyk na mojej dłoni, którą trzymałam na blacie. Powoli przekręciłam głowę, by spojrzeć na rękę. Louis w bardzo powolnym tempie błądził palcami po mojej dłoni, bardzo dokładnie i ostrożnie badał każdy milimetr mojej skóry. Jego dotyk mnie uspokajał, przestałam płakać. Jak zahipnotyzowana patrzyłam wyłącznie na jego poruszającą się dłoń na mojej, ani trochę mi to nie przeszkadzało. A potem poczułam, jak Maddie ciągnie mnie za bluzkę, stojąc obok. Tylko, że nie patrzyłam na nią, a na twarz szatyna, który spoglądał mnie mnie. Tym razem widziałam jego poczucie winy, smutek i... troskę. Patrzył na mnie w tak łagodny sposób...


- Cassie, płaczesz? - zapytała mała dziewczynka zaniepokojonym głosem.
- Nie płaczę... - odpowiedziałam cicho, patrząc wyłącznie na chłopaka. Już nie płaczę.
- Maddie, chodźmy już do Jake'a. Cassie rozmawia z Louisem – usłyszałam głos mamy, a za chwilę obie wyszły z kuchni, zostawiając nas samych.
- Lubię cię – powiedział spokojnie Louis. - Zawsze cię lubiłem – wyznał. - I od dawna mi na tobie zależy. Jesteś dla mnie ważna, Cass.
- To dlaczego powiedziałeś, że...
- Bo jestem idiotą – przerwał mi. - Ale to wiedzą powszechnie wszyscy – parsknął. - Skąd twoja mama wie, jak mam na imię? - zmarszczył brwi.
Wysunęłam dłoń spod jego i podeszłam do innego blatu, na którym stał dzbanek z wodą.
- Widziała cię kilka razy, kiedy ty jej nie, więc chciała wiedzieć, kim jesteś – powiedziałam, odrobinę omijając prawdę. Nalałam do szklanki wody i upiłam kilka łyków, a potem odstawiłam ją z powrotem. - Na przykład, gdy przyjechałeś po mnie do jej domu – dodałam, odwracając się w jego kierunku.
Pokiwał głową, że rozumie i zbliżył się do mnie.
- Próbuję się zmienić... dla ciebie – powiedział, przełykając ślinę. Jego oczy się świeciły, jakby rozbłysły. Ja natomiast swoje otworzyłam szerzej na jego wyznanie. Czy może jednak...? - Tylko, że mi to nie wychodzi...
- Wychodzi ci, jesteś inny niż w Nowym Jorku – przyznałam ściszonym głosem.
- Tak myślisz? - zapytał, a ja pokiwałam głową.
- Powoli się zmieniasz...
- Chcę być dla ciebie lepszy, żebyś więcej przeze mnie nie cierpiała i nie płakała. Chcę wciąż się z tobą przyjaźnić, jeśli to możliwe, i spędzać wspólnie czas, i... Boże, tak cholernie mi na tobie zależy, nie chcę być z tobą skłócony. Nie zniosę tego, jeśli będziesz na mnie wciąż obrażona. Już teraz nie potrafię znieść tej złej atmosfery, która jest wokół nas, nie chcę, by dalej tak było. Nie rozumiem, co dokładnie między nami się dzieje, ale musisz wiedzieć, że ciężko mi z tym, co zrobiłem. Przepraszam, tak bardzo mi przykro.
- Louis...
- Ja wiem. Wiem, jak to wygląda. Najpierw na ciebie krzyczę, a teraz tu przychodzę i proszę cię o wybaczenie. Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała mnie znać po tym wszystkim. - Zwiesił głowę. Chyba mówił szczerze...
- Trudno jest mi wybaczyć, bardzo mnie zraniłeś – odpowiedziałam cicho.
- Obiecuję, że będę lepszy, staram się. Pamiętasz, ile rzeczy dla ciebie zrobiłem?
- Pamiętam – przyznałam. - Te rzeczy umiliły mi życie. - Uśmiechnęłam się smutno.
- Będę robił więcej, żebyś była szczęśliwa. Lubię widzieć twój uśmiech i twoje roześmiane oczy. Uwielbiam twój uśmiech. Tylko przemyśl to, wybacz mi. - Patrzył na mnie rozpaczliwie, a ja walczyłam z własnymi myślami.
- Skąd mam wiedzieć, że znów mnie nie zranisz?
- Mam pomysł – powiedział po chwili namysłu. - Gdy tylko powiem lub zrobię coś głupiego, uderz mnie, tak jak wczoraj. Będę wiedział, że przesadziłem i przekroczyłem granicę – mówił całkiem poważnie, a ja parsknęłam śmiechem.
- Nie zrobię tego – nie zgodziłam się. - To zbyt brutalne, nawet dla ciebie.
- To mów mi, kiedy przesadzę. Chcę się zmienić na lepsze. Tylko dzięki tobie to potrafię – wciąż mnie błagał, a ja wciąż biłam się z własnymi myślami. Ale czy teraz miałam jakiś wybór?
Nabrałam dużej ilości powietrza w płuca i pokiwałam głową.
- Dobrze, niech ci będzie. - Uśmiechnęłam się lekko. - Masz czystą kartę – dodałam, a on porwał mnie w ramiona i mocno przytulił. Na początku pisnęłam z zaskoczenia, ale potem nie kryłam szerokiego uśmiechu na moich ustach.
- Myślałem, że już do tego nie dojdzie - powiedział po oderwaniu się od mojego ciała.
- Ale to, że wybaczam, nie znaczy, że zapominam – uprzedziłam go, a on przytaknął.
- Wiem, ale będę lepszy. Dla takiej dziewczyny warto.
- Zobaczymy – westchnęłam, zagryzając zaraz dolną wargę, patrząc w ścianę za nim.
Nastała chwila ciszy, podczas której usłyszałam, jak mocno wciąga powietrze.
- Cass... urwałem się z firmy, ale muszę już wracać. Nie chcę, ale... jak tylko skończę pracę, to zadzwonię i gdzieś cię zabiorę, okej?
- Gdzie chcesz mnie zabrać? Moja rodzina jeszcze u mnie będzie.
- Nie znajdziesz dla mnie godzinki? - Uniósł brwi, robiąc smutną, udawaną minę.
- Niech ci będzie. – Zaśmiałam się. - Jedź już do firmy, bo zmienię zdanie.
- Zadzwonię – powtórzył. - Widzimy się później. - Zaczął odchodzić do wyjścia. - Pa, Cass.
- Pa. - Uśmiechnęłam się.
Kiedy wyszedł z kuchni, odwróciłam się z powrotem do okna, ale za chwilę poczułam, jak zostaję gwałtownie odwrócona. Niespodziewanie szatyn wpił się mocno w moje usta i zachłannie mnie całował, trzymając dłonie na obu moich policzkach. A potem szybko się ode mnie oderwał i odszedł, na chwilę jeszcze się zatrzymując i z uśmiechem mi machając.
Wyszedł z mojego mieszkania, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam i dotknęłam dłonią ust, które jeszcze przed chwilą całował. Wciąż z uśmiechem, usiadłam przy wyspie kuchennej i myślałam o tym, co właśnie przed chwilą się stało. Ja przez niego zwariuję To niemożliwe, by było prawdziwe. To jest wprost nierealne.
Zobaczyłam kątem oka, że mama siada obok mnie, ale nie przeniosłam na nią wzroku, bo wciąż byłam w szoku.
- Jak się czujesz, słonko? - zapytała, głaszcząc mnie po plecach.
- Chyba dobrze – odpowiedziałam, szerzej się uśmiechając.
- Czy wy... jesteście razem? - zapytała ostrożnie po kilkusekundowej ciszy, a ja odwróciłam głowę w jej stronę i zmarszczyłam brwi, już uśmiech mi znikł.
- Co? Nic z tych rzeczy – od razu zaprzeczyłam jej słowom. - Przyjaźnimy się.
- Ale bardzo ci na nim zależy, prawda?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - Pokiwałam głową, a ona założyła kosmyk moich włosów za ucho.
- Wiem, widzę to w twoich oczach. Nie ukryjesz tego.

***

*Cassandra*

Sama nie jestem pewna, dlaczego mu wybaczyłam i dlaczego pozwoliłam mu się z tego wszystkiego wytłumaczyć. Myślałam o tym, odkąd wyszedł z mojego mieszkania i wcale nie doszłam do logicznego wniosku. Może zrobiłam to dlatego, że potrzebuję jego bliskości? Potrzebuję jego w swoim życiu? Nie mam pojęcia.
Najpierw naprawdę byłam przekonana, że mu nie przebaczę, nie miałam zamiaru tego robić. Tylko że ja nie mam pojęcia, co w rzeczywistości mi się stało. Chyba zmiękłam pod wpływem jego dotyku, bo uspokoiłam się i przestałam płakać, gdy dotykał mojej dłoni, miał na mnie jakiś magiczny wpływ. Chyba po prostu temu uległam i tak łatwo dałam się omamić jego obietnicom i przeprosinom. No i co? Dałam mu kolejną szansę. Bądź co bądź, każdy na nią zasługuje. Tyle że on dostaje ją już po raz któryś i sama nie wiem, dlaczego ja na to w ogóle pozwalam.
Wczoraj mówił to w taki sposób, że zdołał mnie przekonać do mojego wyboru. Wydawał się być szczery i mam nadzieję, że właśnie tak będzie, i szybko mnie nie skrzywdzi. Ja naprawdę czuję, że on powoli zaczyna się zmieniać, myślę, że z każdym dniem jest coraz lepiej. Liczę na to, że było warto wybaczyć mu wszystkie jego błędy, bo nie cofnę już tego, co powiedziałam.
No i jeszcze mnie pocałował. I to chyba było taką kropką nad 'i'. Pocałował mnie z własnej woli, z takim uczuciem, że całkowicie już mi się pomieszało w głowie. Chyba na razie jest trochę za wcześnie na rozmowę z nim o tym, co się wydarzyło i, co cały czas dzieje się między nami. Po prostu to czuję. Na razie chcę się przekonać, jak nasza znajomość potoczy się dalej, czy jest szansa na... coś więcej?
Dlatego też zgodziłam się na to wieczorne spotkanie z nim. Nie mam pojęcia, gdzie chce mnie zabrać, ale jestem podekscytowana tym, że w ogóle coś takiego mi zaproponował. No i trochę boję się, co wymyślił. Nie wiedziałam nawet, jak się ubrać, więc zdecydowałam się na coś neutralnego. Mam nadzieję, że czarne rurki, bluzka z szarym, długim rękawem i dekoltem w łódkę, i ciemne trampki wystarczą, bo prawdę mówiąc, mógł wspomnieć mi coś o stroju.
Stoję pod swoim wieżowcem, przy ruchliwej ulicy, z każdej strony oświetlona lampami budynków i pojazdów, i wyczekuję na samochód Louisa już od dobrych 5 minut. Mam nadzieję, że nie pomyliłam godziny, tylko przyszłam za wcześnie, bo nie mam ochoty tak tu stać przez długi czas. Strasznie nienawidzę czekać na niektóre rzeczy, ale czasem muszę, więc wytrwale to robię, wciąż patrząc na przejeżdżające przede mną auta. Na pobocze zjechał jakiś motor, ale nie zwracałam na niego większej uwagi i dalej rozglądałam się po ruchliwej ulicy, dopóki coś nie odwróciło mojej uwagi.
- Cassandra! - usłyszałam krzyk i odwróciłam głowę w kierunku, z którego dochodził.
No i wtedy zorientowałam się, że tą osobą na motorze był właśnie Louis, który stał teraz obok maszyny, patrząc na mnie z uśmiechem. Szerzej otworzyłam oczy na ten widok, a serce znacznie mi przyspieszyło. Zaczęłam kierować się w stronę szatyna.
- O nie, nie mówiłeś o żądnym motorze – powiedziałam zaniepokojona. - Ja na to nie wsiądę.
- Hej, przecież już jechałaś ze mną. - Zaśmiał się. - Co jest? Boisz się?
- Nie najlepiej to wspominam, bo zaczęłam się wtedy dusić. - Skrzywiłam się na samo wspomnienie.
- To nie znaczy, że dziś musi być tak samo. Nie podobało ci się ostatnim razem?
- To znaczy... było fajnie, nawet bardzo...
- No, to na co czekasz? - zapytał, otwierając schowek, z którego wyjął czarną skórzaną kurtkę, a potem mi ją podał. Widząc moje wahanie, westchnął. - No, proszę. Zrób to dla mnie, Cassandra.
- Niech ci będzie – odpowiedziałam cicho i założyłam na siebie kurtkę, a potem Louis pomógł mi z kaskiem, który zaraz wyjął z bagażnika.
Ja naprawdę obawiam się tego, co zaraz nastąpi, aż drżą mi dłonie.
Szatyn usiadł na motorze, założył kask, a za chwilę ja usadowiłam się tuż za nim, przytrzymując się jego ramion. Odszukał moje dłonie za swoimi plecami i przeniósł je do przodu, łącząc na swoim brzuchu, pokazując mi w ten sposób, bym tak go trzymała.
- Louis? - odezwałam się cicho, a on, na tyle, ile mógł, obrócił głowę w moją stronę. - Obiecujesz, że nie będziesz jechał szybko? Nie chcę, tak jak ostatnio, dusić się i...
- Obiecuję – przerwał mi. - Jakby coś się działo, jakbyś gorzej się poczuła, po prostu pociągnij mnie za kurtkę, dobrze? - powiedział łagodnie, a ja pokiwałam głową, zgadzając się.
I już za chwilę byliśmy na środku ruchliwej ulicy, i... nie było źle. Co więcej, było bardzo dobrze. Podobało mi się jak za ostatnim razem, a moje powody do niepokoju były bezpodstawne, bo wszystko ze mną w porządku. Ku mojemu zdziwieniu, do celu dojechaliśmy po kilku minutach, z czego wywnioskowałam, że nie odjechaliśmy daleko i zaczęło mnie to jeszcze bardziej ciekawić.
- Co to za miejsce? - zapytałam, zdejmując kask, kiedy już oboje zeszliśmy z pojazdu.
Byliśmy na jakimś wzgórzu, było trochę drzew, a światła motoru oświetlały mi tylko kawałek widoku. Jakby jakiś park lub coś takiego. Tylko że ja nigdy wcześniej tu nie byłam.
- Nie poznajesz? - zapytał gdzieś za moimi plecami, a ja pokręciłam przecząco głową.
- Skąd mam wiedzieć, gdzie jesteśmy? Prawie wszędzie jest ciemno.
- Jak wszędz... Chwila, nie tu patrzysz. - Zaśmiał się. - Odwróć się – polecił, więc tak zrobiłam i od razu zobaczyłam coś niesamowitego. Natychmiast urzekło mnie piękno tego, co było przed moimi oczami i od razu zakochałam się w tym widoku.
- Wow... - zdołałam tylko tyle wypowiedzieć. Niekontrolowanie rozchyliłam lekko usta i się uśmiechnęłam. Odłożyłam z wrażenia kask na siedzenie motoru.
- Chodź bliżej – zaproponował kiwając głową w oświetlone, nocne miasto.
- Wolę nie. - Pokręciłam kolejny raz głową. - Wygląda mi to na jakieś wzgórze. Jeśli z niego spadnę i po...
- Nigdzie nie spadniesz. - Śmiał się z moich słów. - Daj mi rękę. - Wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja złączyłam usta w wąską kreskę. - No, dalej. Przecież będę cię trzymał – zachęcał mnie, a ja dalej byłam nieustępliwa, więc westchnął. - Nie pozwolę, by coś ci się stało, tak? - powiedział i właśnie to mnie przekonało.
- Ale będziesz trzymał mnie mocno, tak? - upewniłam się, a on szerzej się uśmiechnął i przytaknął, więc złapałam jego dłoń i natychmiast mocno ścisnęłam, dołączając do tego również swoją drugą rękę. Tak dla bezpieczeństwa.
Szatyn popatrzył na mnie, powstrzymując śmiech, a ja odwróciłam wzrok. Podeszliśmy bliżej zbocza góry, a gdy spojrzałam w dół i zobaczyłam, że do ziemi jeszcze daleko, chciałam się cofnąć, ale Louis mi nie pozwolił.
- Trzymam cię i nie mam zamiaru puszczać – wyszeptał do mojego ucha, opierając brodę na moim ramieniu.
Odwróciłam delikatnie głowę i spotkałam się z jego błękitnymi tęczówkami, które na mnie patrzyły, i szczerym uśmiechem. Nie zorientowałam się nawet, że nie trzyma mnie już za rękę, a mocno przyciska mnie za biodra do siebie, oplatając ręce w żelaznym uścisku wokół mojego brzucha.
Odwróciłam wzrok z powrotem na przepiękny widok i już nie żałowałam, że tu jestem. Było cudownie.
- Skąd mam pewność, że mnie nie popchniesz i nie zrzucisz?
- Za bardzo jesteś mi potrzebna w życiu, bym to zrobił – odparł, a mi serce zabiło szybciej.
Powiedział to...
- Jak to możliwe, że najlepsza kryminalistka, jaką znam, boi się? - zapytał tuż przy mojej skroni.
- Tak wyszło... - powiedziałam cicho.
- Coraz częściej łapię cię na tym, że czegoś się boisz. Nie mogę cię rozgryźć.
- Chyba też się dużo zmieniłam od czasu Stanów – wyszeptałam, by nie psuć nastroju i odwróciłam znów głowę ku niemu. Wciąż się uśmiechał i wciąż przytulał się do mojego ramienia. - Powiesz, co to za miejsce? - zapytał, a on przeniósł wzrok na miasto.
- Jesteśmy na obrzeżach Londynu, niedaleko twojego wieżowca. Doskonale widać stąd London Eye i Tower Bridge – wskazał dłonią, a mi w momencie przyspieszył oddech.
- Nie puszczaj mnie – wydusiłam, a on natychmiast ułożył rękę na poprzednim miejscu.
- Przepraszam. Mówiłem, że nie pozwolę, by coś ci się stało, nie wybaczyłbym sobie tego – wyznał, a ja poczułam, jak na moje policzki wpływa gorący rumieniec. Tylko on potrafi to ze mną robić. Chyba dobrze wybrałam, wybaczając mu. - Trzymam cię i już nie puszczę – obiecał, a ja przytaknęłam, głęboko w to wierząc.
- Pięknie tu – przyznałam.
- To prawda. W nocy to wygląda zjawiskowo, ale w dzień też nie jest najgorzej. - Zaśmiał się. - To jeden z lepszych widoków w tym mieście, ale mało kto o tym wie i nie przychodzi tu zbyt wiele ludzi. Myślę, że dużo tracą.
- A ty? - zapytałam.
- Co ja?
- Jak tu trafiłeś?
- Kiedyś... miałem w swoim życiu trudny okres i jeździłem motorem przed siebie, po prostu, żeby przestać na chwilę myśleć. Zaprowadziło mnie to tutaj. Od tamtej chwili przychodzę w to miejsce, kiedy coś mnie dręczy albo mam jakieś problemy, mogę pobyć sam. Uspokajam się, kiedy tu przyjeżdżam.
- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś – wyszeptałam.
- Już nie żałujesz, że wsiadłaś na motor? - zapytał, a za chwilę oboje zaśmialiśmy się z tego, co powiedział.
- Ani trochę – przyznałam szczerze.
Nastało kilka chwil ciszy, podczas której patrzyliśmy na to, co przed nami. I to mi w zupełności wystarczyło. Chyba potrzebowałam tu przyjechać i zobaczyć to miejsce. Pokazał mi coś niesamowitego. To Londyn, jakiego nie znałam, nowe oblicze. To dziwne, że nie dostrzegłam tego przez tyle lat, dopiero teraz. Ale cieszy mnie to, że właśnie on otworzył mi na to oczy i to właśnie z nim tu i teraz jestem. Nie zmieniłabym nic w tej chwili.
- Trochę nie na temat, ale muszę teraz to powiedzieć, bo potem znów wypadnie mi to z głowy i o niczym nie będziesz miała pojęcia – odezwał się.
- O czym dokładnie?
- Za kilka dni kolejna, mała akcja. Za tydzień, pewnie w sobotę, ale zadzwonię do ciebie ze szczegółami. Mówię ci, żebyś wiedziała o tym, bo potem będziesz zaskoczona. Robimy napad na jubilera – wytłumaczył, a ja zmarszczyłam na jego słowa brwi.
- To ta akcja, którą wymyśliłam? - zapytałam, przypominając sobie.
- To ta, czuj się zaszczycona – odpowiedział, a ja się uśmiechnęłam. Jestem. Nie myślałam, że naprawdę dojdzie do tej akcji. Jestem pewna, że to głównie zasługa Louisa, ale to zachowam dla siebie. - Wracamy?
- A możemy tu jeszcze trochę pobyć? - zapytałam z nadzieją, znów patrząc w jego rozpromienione oczy, w których tańczyły iskierki.
- Dla ciebie wszystko – szepnął, a zaraz po tym poczułam, jak całuje mnie w skroń.
Chyba przeszliśmy na kolejny etap... I chyba mi się to podoba... Chyba bardzo...

***

_________________________
To jeszcze żyje! Nie zamknęli, nie usunęli mojego bloga i miejmy nadzieję, że tak zostanie. Prawdopodobnie to tylko ja coś źle zrozumiałam, ale zawsze trzeba być przezornym. Liczę na to, że ten blog będzie dalej funkcjonował i...może wpadnie trochę nowych czytelników?
Jak na razie mam pewien problem z materiałem na kolejny rozdział, ze względu na to, że przez szkołę mam zbyt mało czasu na pisanie, więc kolejny rozdział może pojawić się z opóźnieniem. Ale się pojawi! Zawsze kończę to, co zaczynam.
/Perriele rebel