20 października 2018

ROZDZIAŁ 15. 'POMYŚL O TYM, CO SPRAWIA, ŻE NIE PATRZYSZ JUŻ PRZEZ ŁZY.'


*Cassandra*

   Przez cały tydzień spałam ledwo kilka godzin. Nie mogę zmrużyć oka odkąd moja mama znalazła się w szpitalu. Cała sytuacja byłaby mniej niepokojąca, gdyby nie to, że jest już piątek, a ona przebywa tam od poniedziałku.
   Martwię się jak cholera. Nigdy, przenigdy nie miała zawału, choć na serce choruje nie od wczoraj. Lekarze mówią, że to cud, że przeżyła. Gdyby Jake'a nie było wtedy w domu, nie wiem, co by się stało. Był w szoku, ale zdołał rozpocząć reanimację, która na szczęście podziałała. Obwiniam samą siebie za to, że pojechałam wtedy z Tomlinsonem. Może gdybym została, nic by się nie stało. Ale gdybać mogę.
   Nie wiadomo nawet, co było przyczyną zawału. Lekarze nic nie wiedzą, prawdopodobnie coś ją zestresowało i nie zdążyła się uspokoić. Ale nie wiadomo, co to było. Nie pytałam jej o to. Jeszcze nie. Zapytam za kilka dni, kiedy w pełni będzie czuła się lepiej. Nie chcę jej denerwować.
   Głupia, zrobiłam w szpitalu awanturę lekarzom, bo nie podali przyczyny zawału, bo nie mogli się doszukać, co go spowodowało. Gdy zaczęłam się kłócić, z marnym skutkiem, ale jednak z jakimkolwiek, złożyli wszystko na to, że mama od dawna ma problemy z sercem i nie ma czego tu ukrywać. A ja i tak wiem swoje. Nie mogło do tego dojść bez konkretnego powodu, choć wiem, że chore serce też miało w tym swój udział.
   A wracając do mojego spania, w obecnej sytuacji liczy się dla mnie każda sekunda snu. Naprawdę dużo bym oddała za to, by wyspać się, by pospać chociaż odrobinę dłużej niż zwykle. Nawet do tej dziewiątej. Najpierw nie spałam, bo nie miałam czasu i zwalałam to na firmę, akcję i ciągłe spotkania w domu Tomlinsona. A teraz, gdy wszystko trochę się uspokoiło, mój rutynowy sen skrócił się o kolejne godziny.
   Wstaję wcześnie rano, robię zakupy spożywcze i idę do firmy na kilka godzin. A gdy wracam, spędzam czas z Maddie i Jakiem, a często po prostu jestem sama z małą, bo Jake chodzi na popołudniowe zmiany do pracy w sklepie. Codziennie robię śniadania, obiady i kolacje dla trzech osób, czego nie robiłam od szalenie dłuższego czasu, a zanim się obejrzę jest już północ. Potem zazwyczaj o trzeciej się budzę, ponieważ nie mogę spać, bo wtedy zostaję sama w jednym pomieszczeniu, sama w łóżku i najnormalniej w świecie zaczynam myśleć o mamie i zamartwiać się o jej zdrowie, a w mojej głowie, nieświadomie i ku mojej złości, tlą się czarne scenariusze.
   A ja po prostu chciałabym dostać namiastkę snu i nie ukrywać dalej tych sińców pod oczami po nieprzespanych nocach. Żyję na kilku kawach dziennie, z ryzykiem, że serce może mi napieprzyć i gdyby nie mój dostatecznie dobrze zrobiony makijaż, za którym się ukrywam, a przynajmniej próbuję, z pewnością wyglądałabym jak cień człowieka lub duch, na którym wisi tylko trochę ubrań.
   Nie narzekam na to, że Jake i Maddie mieszkają u mnie. To moje rodzeństwo i wiadomo, że nie jesteśmy wrogo do siebie nastawieni. Jake jest już dorosły, sam sobie radzi i jest bardzo samodzielny, a przy tym ogromnie dużo opiekuje się małą i tylko ułatwia mi to życie, gdy jestem w firmie. Kocham ich i nigdy nie chciałabym, by stała im się jakaś krzywda. Nie po tym, co przeszła nasza rodzina. Myślałam, że te czasy już dawno za nami, że to minęło, ale tak jak zawsze... widocznie się myliłam. Chyba wszystko na nowo powoli wraca i obawiam się, że to będzie kolejny, ogromny cios dla naszej rodziny. Nie chcę żyć w ciągłym strachu, że gdzieś jest coś, co nas wszystkich ponownie złamie.
   Zamknęłam skrzynkę na listy i z plikiem kopert ruszyłam w kierunku windy, przelotnie zerkając w stronę mojego portiera, który zaspany pił kawę, próbując się obudzić. Sama ziewnęłam i wcisnęłam przycisk przy windzie, by po chwili do niej wejść. Stanęłam przy ścianie i oparłam się o twardą powierzchnię, zamykając na chwilę oczy.
   Jest koło ósmej rano, wstałam z godzinę temu i zdążyłam nawet zjeść śniadanie. Gdyby nie to, że ponownie idę dziś do firmy, miałabym okazję, by pospać dłużej. A jak zwykle to nie wychodzi i obawiam się, że niedługo trafię do szpitala z powodu wyczerpania. Gdybym tylko nie budziła się w nocy, to może bym się wyspała.
   Stalowe drzwi otworzyły się przede mną i powoli wyszłam do holu, zaraz potem kierując się do mieszkania z ogromnym poczuciem, że od 5 dni trwa jedna i ta sama rutyna. Dom, praca, dom, szpital, dom. I tak w kółko. Kelly wciąż nie wróciła, a z Tristanem nie mamy czasu, by spotkać się poza firmą, bo on postanowił, że przeniesie pracę do domu na kilka dni. Zostałam sama z dzieciakami. Tomlinsona widziałam ostatni raz w poniedziałek, 2 dni po akcji z bankiem, więc jak na razie nie mam całkowicie pojęcia, jak ma wyglądać moja działalność w gangu. Ku początkowej dezorientacji, kiedy powiedział, że chcą ze mną dalej współpracować, jestem dość zadowolona z takiego obrotu spraw.
   Znów wracam do tego, od czego zaczynałam zdobywać pierwsze pieniądze. Ponownie mogę trzymać w dłoni broń i czerpać przyjemność z całej tej adrenaliny. Znów wiem, jak to jest. I teraz wiem, że tym razem tak szybko się tego nie pozbędę. To jest cząstka mnie, możliwe, że moje przeznaczenie i wiem, że już na zawsze pozostanę przestępcą. Będę tą Cassandrą Miller, którą byłam jeszcze jako nastolatka i nikt nie będzie próbował mnie zmieniać, bo ja już się nie zmienię. Nie ten kolejny raz. Miałam jakiś czas przerwę, ukrywałam się za kurtyną londyńskiej bizneswoman, ale już wiem, że firma to nie jest moje prawdziwe powołanie. Zrozumiałam to w czasie napadu na bank. I nie chodzi mi o to, w jakim sposób zdobywam pieniądze. Chodzi o to, czy czerpię z tego jakąkolwiek przyjemność. I teraz zaczynam dostrzegać, że firma nie kręci mnie tak jak dawniej. Dostałam szansę, by znów robić to, co uwielbiam i zamierzam ją wykorzystać.    Zamierzam sprawić, by firma i gang były na jednej równi. Bo one są dla mnie na ten moment tak samo ważne. Na ten moment znów jestem częścią gangu, teraz najpotężniejszego i czuję, że znalazłam to, czego chciałam w życiu. Dla innych ludzi to może brzmieć dziwnie, ale nie dla mnie. Od lat zawsze coś mnie ciągnęło na tą stronę. No i pociągnęło.
   Nacisnęłam klamkę od drzwi i cicho weszłam do mieszkania, od razu zamykając je za sobą. Zdjęłam białe trampki z nóg i postawiłam je przy ścianie obok, a gdy podniosłam głowę, zobaczyłam przed sobą swojego brata. Już wstał i był w pełni ubrany.
- Cześć, siostra. - Uśmiechnął się, kierując się w stronę kuchni.
- Hej, Jake – odparłam nieco mniej energiczniej niż on.
   W samych skarpetkach ruszyłam za nim. Wciąż nie dowierzam, jaki on jest wysoki. Jest znacznie wyższy ode mnie, mimo że to ja jestem starsza. Tą cząstkę genu odziedziczył po tacie. Od razu, gdy się urodził było do przewidzenia, że będzie mierzył więcej niż te 1,75 metra.
   Usiadłam na stołku barowym wraz z kopertami w ręku, a Jake, rutynowo zajął się ekspresem do kawy i świeżym, gorącym napojem, który zaparzyłam jakiś czas temu.
Maddie jeszcze śpi, prawda? - zapytałam, przeglądając kolejno zaadresowane do mnie listy.
- Nie – odpowiedział, wlewając kawę do kubka. - Ubiera się. - Odwrócił się do mnie przodem, upił kilka łyków, odstawił naczynie z powrotem na blat, a potem podszedł do lodówki i otworzył ją, zaglądając do środka.
- Wcześnie wstała – zdziwiłam się. - Ty też. Co z wami jest nie tak? - zapytałam, przyglądając się jednej kopercie uważniej niż innym. Wzruszył ramionami.
- Zjesz z nami śniadanie czy idziesz już do firmy? - usłyszałam za plecami, ale byłam zbyt zdezorientowana kopertą, którą właśnie otworzyłam. - Cass – powtórzył i dopiero wtedy zwróciłam uwagę na to, by mu odpowiedzieć.
- Co? Nie. I nie – odpowiedziałam pospiesznie. - Jadłam już, ale nie idę jeszcze do firmy. Muszę pójść do sklepu, bo dziś nie byłam – wyjaśniłam, a on przytaknął, że rozumie.
   Czytałam słowa z kartki kompletnie nic nie rozumiejąc. Oczywiście rozumiałam, co czytam. Nie rozumiałam, jak w ogóle mogło do tego wszystkiego dojść. Przecież zawsze robiłam to na czas. Dlaczego ten jeden raz...
Chyba sera już nie ma... - doszedł do mnie głos w tyle.
- Szlag jasny by to wszystko trafił! - krzyknęłam, rzucając papierami przed siebie. Ukryłam twarz w dłoniach i wbiłam paznokcie w skórę, by nie pozwolić emocjom panować nade mną. Nie stracę teraz nad tym wszystkim kontroli. Nie tym razem, nie dziś.
- Ale ja tylko powiedziałem, że ser...
- Jaki ser? - jęknąłem w ręce. - Nie obchodzi mnie ten ser. W dupie go mam. - Wciągnęłam głęboko powietrze w płuca. A jednak zrobiłam to zbyt gwałtownie, bo momentalnie zaczęłam się dusić. Przeklęta, cholerna astma!
- Hej, hej, hej! - Jake podbiegł do mnie i chwycił moją twarz w swoje dłonie. - Patrz na mnie – wskazał na swoje usta. - Oddychaj. Słyszysz? - mówił zaniepokojony, a ja nie patrzyłam na jego usta, tylko w jego oczy. Dlaczego są identyczne jak u taty? Dlaczego robi się tak bardzo do niego podobny? - Przynieść ci inhalator? - zapytał, a ja powoli pokręciłam przecząco głową i zamknęłam oczy. Wiem, że na razie go nie potrzebuję. Mój oddech się wyrównał, a także uspokoił, tak jak cały mój umysł. Położyłam ręce na jego dłoniach i zdjęłam je z mojej twarzy.
- Nic mi nie jest – wyszeptałam, odwracając wzrok, a potem też i głowę w inną stronę. Znów patrzyłam na koperty przed sobą.
- Na pewno? - zapytał twardo.
- Na pewno – odpowiedziałam cicho.
- Cholera, czego ty się naczytałaś? Co było w tych listach? - Wziął do ręki jedną z kartek, ale nim zdążył zawiesić dłużej na niej wzrok, szybko wyrwałam mu ją z ręki.
- Jak możesz się domyślić, coś niezwykle ważnego – odpowiedziałam marszcząc brwi, zła tylko i wyłącznie na siebie. Na nikogo innego, tylko na siebie.
- Cass – westchnął i usiadł obok mnie, a ja nawet nie podniosłam na niego wzroku. - Co się stało? Powiesz mi?
   Nie odezwałam się, krążyłam wzrokiem po kartkach przede mną leżących, próbując uporządkować wariujące myśli. Byłam cicho, on także. Aż do czasu.
- Nie zapłaciłam rachunków za nasz dom w Stanach – wydusiłam po chwili milczenia. W końcu podniosłam wzrok i spojrzałam na niego. Nie mogłam odgadnąć wyrazu jego twarzy, był obojętny.
- N-nie masz już pieniędzy? - zapytał, przełykając głęboko ślinę, a ja otworzyłam szeroko oczy na jego słowa. Jak coś takiego mogło mu przyjść do głowy?
- Co? Oczywiście, że mam. Zapomniałam – wyjaśniłam mu spokojnie, sama będąc pod lekkim zdziwieniem. Głęboko odetchnęłam i popatrzyłam w sufit. - Zapomniałam – powtórzyłam ciszej. - Nie wiem, jak to się stało. Zawsze o tym pamiętałam. Zawsze – mówiłam przewrażliwiona. Poczułam, jak Jake łapie mnie za rękę leżącą między nami i momentalnie zrobiło mi się cieplej na sercu.
- Spokojnie. Takie rzeczy przecież się zdarzają. No, ale co się stało już się nie odstanie...
- Ja wiem, Jake. Ja... O Boże – jęknęłam, przytłoczona cała sytuacją. - Muszę pójść do banku to wyjaśnić, bo wejdzie nam komornik – wychrypiałam, patrząc tępo w ścianę.
- Tylko już się tym nie stresuj – powiedział zmartwiony, zataczając kciukiem kółka na mojej dłoni, którą wciąż trzymał. - Na pewno masz pieniądze, by zapłacić za rachunki? Bo jeśli to ty masz jakieś problemy finansowe, to ja mogę zapłacić. Mam odłożonych trochę oszczędności i...
- Jake, nie bądź śmieszny – przerwałam mu z lekkim uśmiechem na twarzy. - To dużo pieniędzy, nie masz tylu. Poza tym, wiesz, że ja mam te pieniądze, ty sobie swoje zostaw, mogą wam się na coś przydać.
- Tak, masz rację. Nie chcemy cię tylko obciążać tym wszystkim. Robisz dla nas tyle dobrych rzeczy...
- To też mój dom, o ile pamiętam. - Zaśmiałam się. - Wiesz, Jake? Jesteś bardziej dojrzały niż pokazuje to twój wiek – dodałam ciszej, patrząc mu w oczy, a on się uśmiechnął, ale za chwilę ten uśmiech znikł.
- Nie zabiorą nam tego domu, prawda?
- Postaram się, by tak nie było. Jeszcze dziś – zapewniłam go. - A wiesz, że pieniądze potrafią zdziałać cuda. Nie masz o co się martwić.
- Mam nadzieję. Z tym domem wiąże się tyle wspomnień... - zaczął mówić, a do kuchni wbiegła Maddie, już z samego rana szczęśliwa od ucha do ucha. Komuś humor dopisuje.
- Cześć! - krzyknęła, wpadając w moje ramiona. Mocno ją uściskałam i pocałowałam w policzek, a za chwilę odwróciła się i przytuliła również Jake'a. Ta istotka sprawia, że każdy nasz dzień jest choć odrobinę piękniejszy.
- Co zjesz na śniadanie, królewno? - zapytał ją Jake, ale zanim zdążyła mu odpowiedzieć, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi, na co Maddie ponownie się uradowała.
- Mogę otworzyć? - zapytała, odkręcając głowę w moja stronę.
- Może tak sama całkiem nie, ale...
- Chodź, pójdziemy zobaczyć kto to. - Zaśmiał się Jake. Nim skończył mówić, Maddie już nie było w kuchni, więc od razu wstał na równe nogi i ruszył za nią. Uśmiechnęłam się i ponownie popatrzyłam na koperty lezący przede mną. Jedną otworzyłam, od razu ze złą wiadomością. Czas teraz na kolejne. Ciekawe, co w nich mnie czeka.


- Louis! - usłyszałam pisk Maddie, dochodzący z korytarza i aż się wzdrygnęłam. Czasem potrafi przestraszyć człowieka.
- Cześć, jest Cassandra? - usłyszałam tylko tyle i dalej już nie słuchałam.
   No, tak, Tomlinson. Jeszcze jego musiało tu przywiać. Jak coś się pieprzy, to akurat on musi się pojawić, a jakżeby inaczej. Chyba już zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Bo do szczęścia brakowało mi tylko jego.
   Na chwilę skupiłam się na kolejnej kopercie, ale zaraz i tak musiałam porzucić tą czynność, bo do kuchni weszła cała trójka. Odsunęłam na bok listy i uniosłam wzrok.
Cass, przyszedł Louis – poinformował mnie Jake, za którym szedł Tomlinson. On podszedł z powrotem do lodówki, a Maddie usiadła obok mnie i wzięła z salaterki śliwkę, by zaraz zacząć ją jeść.
- Widzę – wymamrotałam i westchnęłam. - Co cię do mnie przywiało? Zresztą, jak zwykle, gdy czegoś ode mnie chcesz.
   Stanął na przeciwko mnie i oparł się tyłkiem o blat kuchenny, i skrzyżował ramiona. Był ubrany w garnitur, z czego mogę wnioskować, że idzie do firmy. I teraz dziwnie się czuję z tą myślą, że to jest człowiek, który zarządza Apple. Największą firmą na świecie. I w dodatku stoi w tej chwili przede mną. Powinnam być przytłoczona czy raczej skakać z radości?
- Czy mam przyjąć, że cofasz to, że już mam tu nie przychodzić? - zapytał z głupim uśmieszkiem, ale biorąc pod uwagę moją obecną sytuację, nie bardzo mnie on irytował. Raczej nie miałam już siły, by jeszcze tym się denerwować.
- Coś w tym stylu. Jak wolisz. - Wzruszyłam ramionami.
   Obok mnie Maddie sięgała już po kolejną śliwkę, ale zdołałam powstrzymać ją ruchem ręki.
Ej, najpierw śniadanie. Jake już coś tam wam robi – wytłumaczyłam jej, a ona popatrzyła na naszego brata.
- A co? - zapytała ciekawa, a on odwrócił głową w naszą stronę.
- Jak mi pomożesz, to zrobimy jakieś kanapki – odpowiedział jej.
- Okej. - Zeskoczyła ze stołka i podbiegła do chłopaka.
- Co z waszą mamą? - zapytał po chwili Louis, odprowadzając wzrokiem Maddie. Spojrzał na mnie z wyraźnie skupioną miną.
- Mama... wiesz, bywało lepiej. To znaczy... widać znaczącą poprawę, ale wciąż nie jest do końca dobrze – wytłumaczyłam spokojnie. - Poza tym, nie chcę rozmawiać o tym przy Maddie. Lepiej, by nie słyszała – powiedziałam szeptem, spoglądając na dziewczynkę, która robiła z Jakiem kanapki, wyraźnie zaangażowana w wykonywanie czynności.
- Tak, rozumiem. - Pokiwał głową. - Czasem trudno wytłumaczyć coś dzieciom. Pewnie sam też tak bym zrobił.
- Ciężko mi o tym mówić, bo uświadamiam sobie wtedy powagę całej sytuacji – odpowiedziałam drżącym głosem. - Po prostu jest lepiej. Nie chcę już o tym rozmawiać – westchnęłam.
- Nie musisz, przecież cię nie zmuszam.
- Co zrobiłeś mojej siostrze, że tak się ucieszyła, gdy przyszedłeś? - zapytałam, zręcznie zmieniając temat, nie kryjąc uśmiechu. - Przecież prawie cie nie zna.
- No cóż... To też ma związek z twoją mamą.
- Jaki? - Zmarszczyłam brwi.
- Wiesz... Zaproponowałem jej te lody, na które potem poszliśmy, bo płakała na korytarzu w szpitalu, a potem powiedziała, bym przytulił ją jak... twój były. Więc zrobiłem to – powiedział cicho ostatnie słowa, a mnie zabolało serce.
- Ona... nie widziała go odkąd zerwaliśmy. Był dla niej bardzo bliski i po prostu... chyba szuka kogoś, kto mógłby go zastąpić. Chyba cię polubiła.
- Hmm... Jest wspaniałą dziewczynką – powiedział z uśmiechem, patrząc w inną stronę. - Tak jak jej siostra – wymamrotał pod nosem, prawdopodobnie do siebie. Pewnie nie miałam prawa tego usłyszeć, więc udałam, że jednak tak było. Choć to, co powiedział z pewnością zapamiętam na dłużej i nie ukrywam, że trochę zainteresowało mnie to, dlaczego tak powiedział. Tego pewnie już się nie dowiem. Albo, być może, znów pomylił mnie z tą Natalie. I poprzestańmy na tym, że z pewnością nie mówił tego o mnie.
- W jakim celu przyjechałeś? - odchrząknęłam, powracając do pierwotnego tematu. Skrzyżowałam ręce na piersiach i znów przeniosłam wzrok na Tomlinsona. Stojąc dwa metry dalej, błądził po mnie wzrokiem. Byłam pewna, że znów pomylił osoby.
- Nie wiedziałem, czy twoje rodzeństwo jeszcze u ciebie jest, a w twojej firmie byłem i cię nie zastałem, więc przyjechałem tu. Naprawdę nie chciałem wam przeszkadzać, ale uznałem, że powinnaś wiedzieć, bo to też w pewnym stopniu... łączy się z tobą – mówił omijająco.
- Gadaj, co się dzieje, a nie mówisz o wszystkim, tylko nie o tym, z czym tu przyjechałeś – powiedziałam z rozdrażnieniem.
- Już dawno bym zaczął mówić, ale nie jesteśmy sami. Muszę z tobą porozmawiać w cztery oczy. Sam na sam. Wspólniczko. - Mocno zaakcentował ostatnie słowo i już wiedziałam, że to coś z gangiem. Dzieje się coś złego. A raczej, takie mam przeczucie.
- Jake. - Wstałam ze stołka na równe nogi. Popatrzyłam w powagą i niepokojem na brat. Słysząc mój głos, odwrócił się w moim kierunku, a na jego ustach widniał jeszcze uśmiech, którego powodem była nasza siostra. - Zabierz Maddie i idźcie do pokoju – nakazałam chłodno, przez co zmarszczył czoło, zaskoczony moimi słowami.
- Chcieliśmy zjeść śniadanie i...
- W takim razie zjecie je w pokoju. Proszę.
- Przecież zawsze jemy w kuchni – mówił z wyrzutem. Nie miałam pojęcia, czego powodem była jego nieustępliwość.
- Jake, powiedziałam coś – odpowiedziałam nieco ostrzejszym głosem niż zwykle i chyba zrozumiał, że nie powinni być przy tej rozmowie.
- Chodź, Maddie. - Wziął dwa talerze w dłonie.
   Odwróciłam głowę w ich kierunku, kiedy mnie wymijali.
- Dziękuję – powiedziałam łagodniej niż wcześniej. Kątem oka zobaczyłam, że idą do pokoju, w którym śpi Maddie, a za nimi zamykają się drzwi.
- Co się dzieje? - Ponownie popatrzyłam na szatyna.
- Nie byłaś dla niego ciut za ostra?
- Louis, co się dzieje? - powtórzyłam pytanie, a wtedy odepchnął się od blatu i zrobił krok ku mnie.
- Mamy kłopot – zaczął śmiertelnie poważnym głosem.
- Zdążyłam się domyślić. - Przełknęłam głęboko ślinę. - Mów.
- Porwali dwoje naszych ludzi – wypalił niemal natychmiast, a ja szeroko otworzyłam oczy i na chwilę zamarłam, będąc w szoku.
- Kogo? - wydukałam. Spędzając tyle czasu z tamtym gangiem, zdążyłam już wszystkich poznać i mniej więcej się zaprzyjaźnić.
- Mitcha i Olivera – odpowiedział, nie patrząc na mnie. Sam tez był wyraźnie zdenerwowany.
   Zamknęłam oczy i nabrałam dużej ilości powietrza w płuca. Kopnęłam stojący obok stołek barowy, nie zważając na to, że może zaboleć.
- Kurwa – przeklęłam nabuzowana.
- Nie chciałem jeszcze o tym ci mówić, kiedy sama masz problemy, ale uznałem, że powinnaś o tym wiedzieć – zaczął tłumaczyć.
- Jak to ich porwali? Gdzie i kiedy? - zapytałam, zakładając obie ręce na biodra. - I jak wy w ogóle do tego dopuściliście?
- Nie było nas z nimi. Zorientowaliśmy się dopiero przedwczoraj wieczorem, co się dzieje. Wyszli rano do pracy, po południu nie wrócili tak jak zwykle. Nie odbierają telefonów, nie ma z nimi żadnego kontaktu, a nikt z nich nie jest u swoich bliskich, bo sprawdzaliśmy to.
- A co jeśli chcieli po prostu się od was odciąć na jakiś czas? - podsunęłam pomysł, a on pokręcił głową.
- We dwoje? Nie znasz wystarczająco dobrze Mitcha i Olivera, nie rozmyliby się od tak, nie oni. Poza tym nie zabrali swoich rzeczy, wszystko zostało w domu.
- Jak mogli porwać kogoś z najgroźniejszego gangu w Londynie? Wyjaśnij mi to, kurwa, bo nie rozumiem.
- Problem w tym, że nie porwali ich amatorzy. Tego jesteśmy pewni – prychnął i odkręcił się w stronę okna. - Wypowiadają nam wojnę.
- W takim razie, kto? - zapytałam twardo.
- Mówiłem ci o gangu, który nas znalazł i przyjechał tu, by się zemścić. To byli oni, nikt inny by się nie odważył nawet nas tknąć – wycedził przez zęby.
- Są aż tak groźni? - zapytałam nie dowierzając.
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo. - Ponownie obrócił się w moją stronę i spojrzał mi w oczy. Jego błękitne, były w tym momencie niemal czarne i już wiedziałam, że znów ujawniła się jego kryminalistyczna strona.
- To kim oni są? - zapytałam poirytowana. - I nie mów mi, że kiedyś się dowiem, bo tak mówisz zawsze. Masz mi powiedzieć tutaj i w tej chwili albo wypisuję się z tego gangu. Słyszysz? Nie okłamuj mnie więcej, bo powoli tego nie wytrzymuję, rozumiesz? Nienawidzę tego, że cały czas kłamiesz mi w żywe oczy. W Nowym Jorku taki nie byłeś – mówiłam monologiem, a potem zamknęłam oczy, jednocześnie gryząc się w język. Zawsze muszę powiedzieć te kilka słów za dużo? Cholera, Cassandra, naucz się w końcu trzymać ten język za zębami. Mam nadzieję, że przynajmniej nie będzie zadawał zbędnych pytań.
- Nowy Jork był trzy lata temu, już dawno zapomniałem, co działo się w Stanach, nie rozumiesz? Pamiętam tylko, że ty tam byłaś, pamiętam tylko ciebie – zaczął szybko mówić. I już wtedy wiedziałam, że nic sobie nie przypomina. Słusznie robię nie mówiąc mu o niczym. Teraz wiem, że za pewne w nic by mi nie uwierzył. Nie pamięta nic, sam to przyznał. Tu, teraz i przede mną. I muszę zapamiętać: on nie pamięta tamtego czasu.
   Zbyt dużo razy się powtórzyłaś, Cassandra...
- I nie okłamuję cię, ukrywam prawdę – dodał ciszej i spokojniej.
- To to samo – zauważyłam.
- To nie jest to samo! - nieświadomie krzyknął, a ja zmroziłam go wzrokiem, przypominając tym, że nie jesteśmy sami w domu. - Przepraszam. To nigdy nie było to samo – powtórzył mniej agresywnie.
- Chcę tylko wiedzieć, kim oni są. Tylko ja z całego gangu o tym nie wiem i dziwnie się czuję, gdy o nich wspominacie, bo nie mam cholernego pojęcia, o kogo chodzi. Chyba mam prawo wiedzieć, kim są. Chciałeś, bym do was dołączyła, to teraz mnie nie omamuj.
- Chcesz wiedzieć, kim są? Dobrze, powiem ci, ale o nic więcej nie pytaj – uniósł głos. Jego oczy całe emanowały złością.
- Na razie nic więcej mnie nie obchodzi – odpyskowałam.
- Sama wiesz, że mieszkaliśmy przez jakiś czas w Los Angeles. I jak to w Stanach, cały czas przestępcy ze sobą konkurują. Tamtego czasu padło akurat na nas i na tamten gang. Było nas więcej, mieliśmy więcej broni i co najważniejsze: znaliśmy się na rzeczy. Non stop robiliśmy jakiś napad. Pod koniec nie chodziło już nawet o same pieniądze. Chodziło o to, by być jedynym gangiem, który rządzi w Los Angeles. I stało się. Okradliśmy całe LA, wszystko co się dało. Banki, jubilery, sklepy, zwykłe domy, dosłownie wszystko, bo było nas znacznie więcej. Żyliśmy tylko tym. Mówili o nas w wiadomościach, chcieli nas złapać, szukali nas, ale nie udało im się. Uciekliśmy ze Stanów i przenieśliśmy się do Europy. Większość gangu się wypisała i tylko najwierniejsi zostali ze mną w Londynie. Ale uciekliśmy z Los Angeles nie tylko po to – przerwał i popatrzył tęsknym wzrokiem za okno. - Tak naprawdę nie baliśmy się policji, nie raz nas łapali, a potem i tak im uciekaliśmy. Tu chodziło o tamten gang. My okradliśmy całe miasto, nic im nie zostało. Skumulowali wszystkie swoje siły i próbowali nas zaatakować. Szukali nas przez 2 lata, chcąc się zemścić. W końcu, nie wiem jak, dotarli na ten kontynent. Namierzyli nas i tak łatwo nie odpuszczą, bo się im naraziliśmy. Dopną swego, kosztem naszych bliskich. Posuną się nawet do tego – wyjaśnił i nastała chwila ciszy, którą przerwałam.
- Czyli... chcą się na was zemścić, bo okradliście całe LA i nic im nie zostawiliście, i tym samym to wy wygraliście tą 'wojnę'? Dobrze zrozumiałam?
- Tak – odparł. Wiem, że to chore. - Prychnął śmiechem. - Ścigają nas tylko dlatego, że przejęliśmy LA. Ja sam nie widzę w tym sensu, ale taka jest prawda. To między innymi dlatego moja firma jest tajemnicą, tak jest bezpieczniej. Mniej o mnie widzą – wypowiedział ostatnie zdania ciszej. - Teraz wiesz, o co w tym wszystkim biega. Skończysz pytać? - Na nowo się zdenerwował, a przecież nic nie zrobiłam.
- Pomogę wam ich odbić – odpowiedziałam, omijając jego pytanie.
- Żarty sobie robisz, Miller?
- O co ci chodzi, Tomlinson? - Zmarszczyłam czoło poirytowana.
- Twoja mama jest w szpitalu, a w domu masz dwójkę swojego rodzeństwa. Myślisz, że narażę cię na coś takiego w tym momencie? Oni cię potrzebują. Powiedziałem ci tylko o tym, bo musiałaś wiedzieć.
- To nie jest twój wybór. Chcę pomóc, należę do gangu.
- A ja rządzę tym gangiem i ci zabraniam, słyszysz? - zakazał ostro, przez co jeszcze bardziej mnie rozzłościł.
- Uważasz, że sobie nie poradzę, tak? - wyskoczyłam do niego z pretensjami.
- Wiem, że byś sobie poradziła, ale na razie widzę, że nie radzisz sobie z kimś innym.
- Co masz na myśli? - syknęłam.
- Wiem, że twój brat podsłuchuje. Nie wiem, ile z tego usłyszał, ale mam nadzieję, że niewiele. - Wskazał na drzwi z tyłu, kilkanaście metrów dalej. Nie były jednak do końca zamknięte.
   Poczułam, jak narasta we mnie gniew, ale nim zdążył wybuchnąć, Tomlinsona już nie było.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz