*Cassandra*
Przez cały tydzień
spałam ledwo kilka godzin. Nie mogę zmrużyć oka odkąd moja mama
znalazła się w szpitalu. Cała sytuacja byłaby mniej niepokojąca,
gdyby nie to, że jest już piątek, a ona przebywa tam od
poniedziałku.
Martwię się jak
cholera. Nigdy, przenigdy nie miała zawału, choć na serce choruje
nie od wczoraj. Lekarze mówią, że to cud, że przeżyła. Gdyby
Jake'a nie było wtedy w domu, nie wiem, co by się stało. Był w
szoku, ale zdołał rozpocząć reanimację, która na szczęście
podziałała. Obwiniam samą siebie za to, że pojechałam wtedy z
Tomlinsonem. Może gdybym została, nic by się nie stało. Ale
gdybać mogę.
Nie wiadomo nawet,
co było przyczyną zawału. Lekarze nic nie wiedzą, prawdopodobnie
coś ją zestresowało i nie zdążyła się uspokoić. Ale nie
wiadomo, co to było. Nie pytałam jej o to. Jeszcze nie. Zapytam za
kilka dni, kiedy w pełni będzie czuła się lepiej. Nie chcę jej
denerwować.
Głupia, zrobiłam w
szpitalu awanturę lekarzom, bo nie podali przyczyny zawału, bo nie
mogli się doszukać, co go spowodowało. Gdy zaczęłam się kłócić,
z marnym skutkiem, ale jednak z jakimkolwiek, złożyli wszystko na
to, że mama od dawna ma problemy z sercem i nie ma czego tu ukrywać.
A ja i tak wiem swoje. Nie mogło do tego dojść bez konkretnego
powodu, choć wiem, że chore serce też miało w tym swój udział.
A wracając do
mojego spania, w obecnej sytuacji liczy się dla mnie każda sekunda
snu. Naprawdę dużo bym oddała za to, by wyspać się, by pospać
chociaż odrobinę dłużej niż zwykle. Nawet do tej dziewiątej.
Najpierw nie spałam, bo nie miałam czasu i zwalałam to na firmę,
akcję i ciągłe spotkania w domu Tomlinsona. A teraz, gdy wszystko
trochę się uspokoiło, mój rutynowy sen skrócił się o kolejne
godziny.
Wstaję wcześnie
rano, robię zakupy spożywcze i idę do firmy na kilka godzin. A gdy
wracam, spędzam czas z Maddie i Jakiem, a często po prostu jestem
sama z małą, bo Jake chodzi na popołudniowe zmiany do pracy w
sklepie. Codziennie robię śniadania, obiady i kolacje dla trzech
osób, czego nie robiłam od szalenie dłuższego czasu, a zanim się
obejrzę jest już północ. Potem zazwyczaj o trzeciej się budzę,
ponieważ nie mogę spać, bo wtedy zostaję sama w jednym
pomieszczeniu, sama w łóżku i najnormalniej w świecie zaczynam
myśleć o mamie i zamartwiać się o jej zdrowie, a w mojej głowie,
nieświadomie i ku mojej złości, tlą się czarne scenariusze.
A ja po prostu
chciałabym dostać namiastkę snu i nie ukrywać dalej tych sińców
pod oczami po nieprzespanych nocach. Żyję na kilku kawach dziennie,
z ryzykiem, że serce może mi napieprzyć i gdyby nie mój
dostatecznie dobrze zrobiony makijaż, za którym się ukrywam, a
przynajmniej próbuję, z pewnością wyglądałabym jak cień
człowieka lub duch, na którym wisi tylko trochę ubrań.
Nie narzekam na to,
że Jake i Maddie mieszkają u mnie. To moje rodzeństwo i wiadomo,
że nie jesteśmy wrogo do siebie nastawieni. Jake jest już dorosły,
sam sobie radzi i jest bardzo samodzielny, a przy tym ogromnie dużo
opiekuje się małą i tylko ułatwia mi to życie, gdy jestem w
firmie. Kocham ich i nigdy nie chciałabym, by stała im się jakaś
krzywda. Nie po tym, co przeszła nasza rodzina. Myślałam, że te
czasy już dawno za nami, że to minęło, ale tak jak zawsze...
widocznie się myliłam. Chyba wszystko na nowo powoli wraca i
obawiam się, że to będzie kolejny, ogromny cios dla naszej
rodziny. Nie chcę żyć w ciągłym strachu, że gdzieś jest coś,
co nas wszystkich ponownie złamie.
Zamknęłam skrzynkę
na listy i z plikiem kopert ruszyłam w kierunku windy, przelotnie
zerkając w stronę mojego portiera, który zaspany pił kawę,
próbując się obudzić. Sama ziewnęłam i wcisnęłam przycisk
przy windzie, by po chwili do niej wejść. Stanęłam przy ścianie
i oparłam się o twardą powierzchnię, zamykając na chwilę oczy.
Jest koło ósmej
rano, wstałam z godzinę temu i zdążyłam nawet zjeść śniadanie.
Gdyby nie to, że ponownie idę dziś do firmy, miałabym okazję, by
pospać dłużej. A jak zwykle to nie wychodzi i obawiam się, że
niedługo trafię do szpitala z powodu wyczerpania. Gdybym tylko nie
budziła się w nocy, to może bym się wyspała.
Stalowe drzwi
otworzyły się przede mną i powoli wyszłam do holu, zaraz potem
kierując się do mieszkania z ogromnym poczuciem, że od 5 dni trwa
jedna i ta sama rutyna. Dom, praca, dom, szpital, dom. I tak w kółko.
Kelly wciąż nie wróciła, a z Tristanem nie mamy czasu, by spotkać
się poza firmą, bo on postanowił, że przeniesie pracę do domu na
kilka dni. Zostałam sama z dzieciakami. Tomlinsona widziałam
ostatni raz w poniedziałek, 2 dni po akcji z bankiem, więc jak na
razie nie mam całkowicie pojęcia, jak ma wyglądać moja
działalność w gangu. Ku początkowej dezorientacji, kiedy
powiedział, że chcą ze mną dalej współpracować, jestem dość
zadowolona z takiego obrotu spraw.
Znów wracam do
tego, od czego zaczynałam zdobywać pierwsze pieniądze. Ponownie
mogę trzymać w dłoni broń i czerpać przyjemność z całej tej
adrenaliny. Znów wiem, jak to jest. I teraz wiem, że tym razem tak
szybko się tego nie pozbędę. To jest cząstka mnie, możliwe, że
moje przeznaczenie i wiem, że już na zawsze pozostanę przestępcą.
Będę tą Cassandrą Miller, którą byłam jeszcze jako nastolatka
i nikt nie będzie próbował mnie zmieniać, bo ja już się nie
zmienię. Nie ten kolejny raz. Miałam jakiś czas przerwę,
ukrywałam się za kurtyną londyńskiej bizneswoman, ale już wiem,
że firma to nie jest moje prawdziwe powołanie. Zrozumiałam to w
czasie napadu na bank. I nie chodzi mi o to, w jakim sposób zdobywam
pieniądze. Chodzi o to, czy czerpię z tego jakąkolwiek
przyjemność. I teraz zaczynam dostrzegać, że firma nie kręci
mnie tak jak dawniej. Dostałam szansę, by znów robić to, co
uwielbiam i zamierzam ją wykorzystać. Zamierzam sprawić, by firma
i gang były na jednej równi. Bo one są dla mnie na ten moment tak
samo ważne. Na ten moment znów jestem częścią gangu, teraz
najpotężniejszego i czuję, że znalazłam to, czego chciałam w
życiu. Dla innych ludzi to może brzmieć dziwnie, ale nie dla mnie.
Od lat zawsze coś mnie ciągnęło na tą stronę. No i pociągnęło.
Nacisnęłam klamkę
od drzwi i cicho weszłam do mieszkania, od razu zamykając je za
sobą. Zdjęłam białe trampki z nóg i postawiłam je przy ścianie
obok, a gdy podniosłam głowę, zobaczyłam przed sobą swojego
brata. Już wstał i był w pełni ubrany.
- Cześć, siostra. -
Uśmiechnął się, kierując się w stronę kuchni.
- Hej, Jake –
odparłam nieco mniej energiczniej niż on.
W samych skarpetkach
ruszyłam za nim. Wciąż nie dowierzam, jaki on jest wysoki. Jest
znacznie wyższy ode mnie, mimo że to ja jestem starsza. Tą cząstkę
genu odziedziczył po tacie. Od razu, gdy się urodził było do
przewidzenia, że będzie mierzył więcej niż te 1,75 metra.
Usiadłam na stołku
barowym wraz z kopertami w ręku, a Jake, rutynowo zajął się
ekspresem do kawy i świeżym, gorącym napojem, który zaparzyłam
jakiś czas temu.
- Maddie jeszcze śpi,
prawda? - zapytałam, przeglądając kolejno zaadresowane do mnie
listy.
- Nie –
odpowiedział, wlewając kawę do kubka. - Ubiera się. - Odwrócił
się do mnie przodem, upił kilka łyków, odstawił naczynie z
powrotem na blat, a potem podszedł do lodówki i otworzył ją,
zaglądając do środka.
- Wcześnie wstała –
zdziwiłam się. - Ty też. Co z wami jest nie tak? - zapytałam,
przyglądając się jednej kopercie uważniej niż innym. Wzruszył
ramionami.
- Zjesz z nami
śniadanie czy idziesz już do firmy? - usłyszałam za plecami, ale
byłam zbyt zdezorientowana kopertą, którą właśnie otworzyłam.
- Cass – powtórzył i dopiero wtedy zwróciłam uwagę na to, by
mu odpowiedzieć.
- Co? Nie. I nie –
odpowiedziałam pospiesznie. - Jadłam już, ale nie idę jeszcze do
firmy. Muszę pójść do sklepu, bo dziś nie byłam – wyjaśniłam,
a on przytaknął, że rozumie.
Czytałam słowa z
kartki kompletnie nic nie rozumiejąc. Oczywiście rozumiałam, co
czytam. Nie rozumiałam, jak w ogóle mogło do tego wszystkiego
dojść. Przecież zawsze robiłam to na czas. Dlaczego ten jeden
raz...
- Chyba sera już nie
ma... - doszedł do mnie głos w tyle.
- Szlag jasny by to
wszystko trafił! - krzyknęłam, rzucając papierami przed siebie.
Ukryłam twarz w dłoniach i wbiłam paznokcie w skórę, by nie
pozwolić emocjom panować nade mną. Nie stracę teraz nad tym
wszystkim kontroli. Nie tym razem, nie dziś.
- Ale ja tylko
powiedziałem, że ser...
- Jaki ser? -
jęknąłem w ręce. - Nie obchodzi mnie ten ser. W dupie go mam. -
Wciągnęłam głęboko powietrze w płuca. A jednak zrobiłam to
zbyt gwałtownie, bo momentalnie zaczęłam się dusić. Przeklęta,
cholerna astma!
- Hej, hej, hej! -
Jake podbiegł do mnie i chwycił moją twarz w swoje dłonie. -
Patrz na mnie – wskazał na swoje usta. - Oddychaj. Słyszysz? -
mówił zaniepokojony, a ja nie patrzyłam na jego usta, tylko w
jego oczy. Dlaczego są identyczne jak u taty? Dlaczego robi się
tak bardzo do niego podobny? - Przynieść ci inhalator? - zapytał,
a ja powoli pokręciłam przecząco głową i zamknęłam oczy.
Wiem, że na razie go nie potrzebuję. Mój oddech się wyrównał,
a także uspokoił, tak jak cały mój umysł. Położyłam ręce na
jego dłoniach i zdjęłam je z mojej twarzy.
- Nic mi nie jest –
wyszeptałam, odwracając wzrok, a potem też i głowę w inną
stronę. Znów patrzyłam na koperty przed sobą.
- Na pewno? - zapytał
twardo.
- Na pewno –
odpowiedziałam cicho.
- Cholera, czego ty
się naczytałaś? Co było w tych listach? - Wziął do ręki jedną
z kartek, ale nim zdążył zawiesić dłużej na niej wzrok, szybko
wyrwałam mu ją z ręki.
- Jak możesz się
domyślić, coś niezwykle ważnego – odpowiedziałam marszcząc
brwi, zła tylko i wyłącznie na siebie. Na nikogo innego, tylko na
siebie.
- Cass – westchnął
i usiadł obok mnie, a ja nawet nie podniosłam na niego wzroku. -
Co się stało? Powiesz mi?
Nie odezwałam się,
krążyłam wzrokiem po kartkach przede mną leżących, próbując
uporządkować wariujące myśli. Byłam cicho, on także. Aż do
czasu.
- Nie zapłaciłam
rachunków za nasz dom w Stanach – wydusiłam po chwili milczenia.
W końcu podniosłam wzrok i spojrzałam na niego. Nie mogłam
odgadnąć wyrazu jego twarzy, był obojętny.
- N-nie masz już
pieniędzy? - zapytał, przełykając głęboko ślinę, a ja
otworzyłam szeroko oczy na jego słowa. Jak coś takiego mogło mu
przyjść do głowy?
- Co? Oczywiście, że
mam. Zapomniałam – wyjaśniłam mu spokojnie, sama będąc
pod lekkim zdziwieniem. Głęboko odetchnęłam i popatrzyłam w
sufit. - Zapomniałam – powtórzyłam ciszej. - Nie wiem, jak to
się stało. Zawsze o tym pamiętałam. Zawsze – mówiłam
przewrażliwiona. Poczułam, jak Jake łapie mnie za rękę leżącą
między nami i momentalnie zrobiło mi się cieplej na sercu.
- Spokojnie. Takie
rzeczy przecież się zdarzają. No, ale co się stało już się
nie odstanie...
- Ja wiem, Jake.
Ja... O Boże – jęknęłam, przytłoczona cała sytuacją. -
Muszę pójść do banku to wyjaśnić, bo wejdzie nam komornik –
wychrypiałam, patrząc tępo w ścianę.
- Tylko już się tym
nie stresuj – powiedział zmartwiony, zataczając kciukiem kółka
na mojej dłoni, którą wciąż trzymał. - Na pewno masz
pieniądze, by zapłacić za rachunki? Bo jeśli to ty masz jakieś
problemy finansowe, to ja mogę zapłacić. Mam odłożonych trochę
oszczędności i...
- Jake, nie bądź
śmieszny – przerwałam mu z lekkim uśmiechem na twarzy. - To
dużo pieniędzy, nie masz tylu. Poza tym, wiesz, że ja mam te
pieniądze, ty sobie swoje zostaw, mogą wam się na coś przydać.
- Tak, masz rację.
Nie chcemy cię tylko obciążać tym wszystkim. Robisz dla nas tyle
dobrych rzeczy...
- To też mój dom, o
ile pamiętam. - Zaśmiałam się. - Wiesz, Jake? Jesteś bardziej
dojrzały niż pokazuje to twój wiek – dodałam ciszej, patrząc
mu w oczy, a on się uśmiechnął, ale za chwilę ten uśmiech
znikł.
- Nie zabiorą nam
tego domu, prawda?
- Postaram się, by
tak nie było. Jeszcze dziś – zapewniłam go. - A wiesz, że
pieniądze potrafią zdziałać cuda. Nie masz o co się martwić.
- Mam nadzieję. Z
tym domem wiąże się tyle wspomnień... - zaczął mówić, a do
kuchni wbiegła Maddie, już z samego rana szczęśliwa od ucha do
ucha. Komuś humor dopisuje.
- Cześć! -
krzyknęła, wpadając w moje ramiona. Mocno ją uściskałam i
pocałowałam w policzek, a za chwilę odwróciła się i przytuliła
również Jake'a. Ta istotka sprawia, że każdy nasz dzień jest
choć odrobinę piękniejszy.
- Co zjesz na
śniadanie, królewno? - zapytał ją Jake, ale zanim zdążyła mu
odpowiedzieć, usłyszeliśmy dzwonek do drzwi, na co Maddie
ponownie się uradowała.
- Mogę otworzyć? -
zapytała, odkręcając głowę w moja stronę.
- Może tak sama
całkiem nie, ale...
- Chodź, pójdziemy
zobaczyć kto to. - Zaśmiał się Jake. Nim skończył mówić,
Maddie już nie było w kuchni, więc od razu wstał na równe nogi
i ruszył za nią. Uśmiechnęłam się i ponownie popatrzyłam na
koperty lezący przede mną. Jedną otworzyłam, od razu ze złą
wiadomością. Czas teraz na kolejne. Ciekawe, co w nich mnie czeka.
- Louis! - usłyszałam
pisk Maddie, dochodzący z korytarza i aż się wzdrygnęłam.
Czasem potrafi przestraszyć człowieka.
- Cześć, jest
Cassandra? - usłyszałam tylko tyle i dalej już nie słuchałam.
No, tak, Tomlinson.
Jeszcze jego musiało tu przywiać. Jak coś się pieprzy, to akurat
on musi się pojawić, a jakżeby inaczej. Chyba już zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Bo do szczęścia brakowało mi tylko jego.
Na chwilę skupiłam
się na kolejnej kopercie, ale zaraz i tak musiałam porzucić tą
czynność, bo do kuchni weszła cała trójka. Odsunęłam na bok
listy i uniosłam wzrok.
- Cass, przyszedł
Louis – poinformował mnie Jake, za którym szedł Tomlinson. On
podszedł z powrotem do lodówki, a Maddie usiadła obok mnie i
wzięła z salaterki śliwkę, by zaraz zacząć ją jeść.
- Widzę –
wymamrotałam i westchnęłam. - Co cię do mnie przywiało?
Zresztą, jak zwykle, gdy czegoś ode mnie chcesz.
Stanął na
przeciwko mnie i oparł się tyłkiem o blat kuchenny, i skrzyżował
ramiona. Był ubrany w garnitur, z czego mogę wnioskować, że idzie
do firmy. I teraz dziwnie się czuję z tą myślą, że to jest
człowiek, który zarządza Apple. Największą firmą na świecie. I
w dodatku stoi w tej chwili przede mną. Powinnam być przytłoczona
czy raczej skakać z radości?
- Czy mam przyjąć,
że cofasz to, że już mam tu nie przychodzić? - zapytał z głupim
uśmieszkiem, ale biorąc pod uwagę moją obecną sytuację, nie
bardzo mnie on irytował. Raczej nie miałam już siły, by jeszcze
tym się denerwować.
- Coś w tym stylu.
Jak wolisz. - Wzruszyłam ramionami.
Obok mnie Maddie
sięgała już po kolejną śliwkę, ale zdołałam powstrzymać ją ruchem ręki.
- Ej, najpierw
śniadanie. Jake już coś tam wam robi – wytłumaczyłam jej, a
ona popatrzyła na naszego brata.
- A co? - zapytała
ciekawa, a on odwrócił głową w naszą stronę.
- Jak mi pomożesz,
to zrobimy jakieś kanapki – odpowiedział jej.
- Okej. - Zeskoczyła
ze stołka i podbiegła do chłopaka.
- Co z waszą mamą?
- zapytał po chwili Louis, odprowadzając wzrokiem Maddie. Spojrzał
na mnie z wyraźnie skupioną miną.
- Mama... wiesz,
bywało lepiej. To znaczy... widać znaczącą poprawę, ale wciąż nie jest do końca dobrze – wytłumaczyłam spokojnie. - Poza tym,
nie chcę rozmawiać o tym przy Maddie. Lepiej, by nie słyszała –
powiedziałam szeptem, spoglądając na dziewczynkę, która robiła
z Jakiem kanapki, wyraźnie zaangażowana w wykonywanie czynności.
- Tak, rozumiem. -
Pokiwał głową. - Czasem trudno wytłumaczyć coś dzieciom.
Pewnie sam też tak bym zrobił.
- Ciężko mi o tym
mówić, bo uświadamiam sobie wtedy powagę całej sytuacji –
odpowiedziałam drżącym głosem. - Po prostu jest lepiej. Nie chcę
już o tym rozmawiać – westchnęłam.
- Nie musisz,
przecież cię nie zmuszam.
- Co zrobiłeś mojej
siostrze, że tak się ucieszyła, gdy przyszedłeś? - zapytałam,
zręcznie zmieniając temat, nie kryjąc uśmiechu. - Przecież
prawie cie nie zna.
- No cóż... To też
ma związek z twoją mamą.
- Jaki? -
Zmarszczyłam brwi.
- Wiesz...
Zaproponowałem jej te lody, na które potem poszliśmy, bo płakała
na korytarzu w szpitalu, a potem powiedziała, bym przytulił ją
jak... twój były. Więc zrobiłem to – powiedział cicho
ostatnie słowa, a mnie zabolało serce.
- Ona... nie widziała
go odkąd zerwaliśmy. Był dla niej bardzo bliski i po prostu...
chyba szuka kogoś, kto mógłby go zastąpić. Chyba cię polubiła.
- Hmm... Jest
wspaniałą dziewczynką – powiedział z uśmiechem, patrząc w
inną stronę. - Tak jak jej siostra – wymamrotał pod nosem,
prawdopodobnie do siebie. Pewnie nie miałam prawa tego usłyszeć,
więc udałam, że jednak tak było. Choć to, co powiedział z
pewnością zapamiętam na dłużej i nie ukrywam, że trochę
zainteresowało mnie to, dlaczego tak powiedział. Tego pewnie już
się nie dowiem. Albo, być może, znów pomylił mnie z tą
Natalie. I poprzestańmy na tym, że z pewnością nie mówił tego
o mnie.
- W jakim celu
przyjechałeś? - odchrząknęłam, powracając do pierwotnego
tematu. Skrzyżowałam ręce na piersiach i znów przeniosłam wzrok
na Tomlinsona. Stojąc dwa metry dalej, błądził po mnie wzrokiem.
Byłam pewna, że znów pomylił osoby.
- Nie wiedziałem,
czy twoje rodzeństwo jeszcze u ciebie jest, a w twojej firmie byłem
i cię nie zastałem, więc przyjechałem tu. Naprawdę nie chciałem
wam przeszkadzać, ale uznałem, że powinnaś wiedzieć, bo to też
w pewnym stopniu... łączy się z tobą – mówił omijająco.
- Gadaj, co się
dzieje, a nie mówisz o wszystkim, tylko nie o tym, z czym tu
przyjechałeś – powiedziałam z rozdrażnieniem.
- Już dawno bym
zaczął mówić, ale nie jesteśmy sami. Muszę z tobą porozmawiać
w cztery oczy. Sam na sam. Wspólniczko. - Mocno zaakcentował
ostatnie słowo i już wiedziałam, że to coś z gangiem. Dzieje
się coś złego. A raczej, takie mam przeczucie.
- Jake. - Wstałam ze
stołka na równe nogi. Popatrzyłam w powagą i niepokojem na brat.
Słysząc mój głos, odwrócił się w moim kierunku, a na jego
ustach widniał jeszcze uśmiech, którego powodem była nasza
siostra. - Zabierz Maddie i idźcie do pokoju – nakazałam
chłodno, przez co zmarszczył czoło, zaskoczony moimi słowami.
- Chcieliśmy zjeść
śniadanie i...
- W takim razie
zjecie je w pokoju. Proszę.
- Przecież zawsze
jemy w kuchni – mówił z wyrzutem. Nie miałam pojęcia, czego
powodem była jego nieustępliwość.
- Jake, powiedziałam
coś – odpowiedziałam nieco ostrzejszym głosem niż zwykle i
chyba zrozumiał, że nie powinni być przy tej rozmowie.
- Chodź, Maddie. -
Wziął dwa talerze w dłonie.
Odwróciłam głowę
w ich kierunku, kiedy mnie wymijali.
- Dziękuję –
powiedziałam łagodniej niż wcześniej. Kątem oka zobaczyłam, że
idą do pokoju, w którym śpi Maddie, a za nimi zamykają się
drzwi.
- Co się dzieje? -
Ponownie popatrzyłam na szatyna.
- Nie byłaś dla
niego ciut za ostra?
- Louis, co się
dzieje? - powtórzyłam pytanie, a wtedy odepchnął się od blatu i
zrobił krok ku mnie.
- Mamy kłopot –
zaczął śmiertelnie poważnym głosem.
- Zdążyłam się
domyślić. - Przełknęłam głęboko ślinę. - Mów.
- Porwali dwoje
naszych ludzi – wypalił niemal natychmiast, a ja szeroko
otworzyłam oczy i na chwilę zamarłam, będąc w szoku.
- Kogo? - wydukałam.
Spędzając tyle czasu z tamtym gangiem, zdążyłam już wszystkich
poznać i mniej więcej się zaprzyjaźnić.
- Mitcha i Olivera –
odpowiedział, nie patrząc na mnie. Sam tez był wyraźnie
zdenerwowany.
Zamknęłam oczy i
nabrałam dużej ilości powietrza w płuca. Kopnęłam stojący obok
stołek barowy, nie zważając na to, że może zaboleć.
- Kurwa –
przeklęłam nabuzowana.
- Nie chciałem
jeszcze o tym ci mówić, kiedy sama masz problemy, ale uznałem, że
powinnaś o tym wiedzieć – zaczął tłumaczyć.
- Jak to ich porwali?
Gdzie i kiedy? - zapytałam, zakładając obie ręce na biodra. - I
jak wy w ogóle do tego dopuściliście?
- Nie było nas z
nimi. Zorientowaliśmy się dopiero przedwczoraj wieczorem, co się
dzieje. Wyszli rano do pracy, po południu nie wrócili tak jak
zwykle. Nie odbierają telefonów, nie ma z nimi żadnego kontaktu,
a nikt z nich nie jest u swoich bliskich, bo sprawdzaliśmy to.
- A co jeśli chcieli
po prostu się od was odciąć na jakiś czas? - podsunęłam
pomysł, a on pokręcił głową.
- We dwoje? Nie znasz
wystarczająco dobrze Mitcha i Olivera, nie rozmyliby się od tak,
nie oni. Poza tym nie zabrali swoich rzeczy, wszystko zostało w
domu.
- Jak mogli porwać
kogoś z najgroźniejszego gangu w Londynie? Wyjaśnij mi to, kurwa,
bo nie rozumiem.
- Problem w tym, że
nie porwali ich amatorzy. Tego jesteśmy pewni – prychnął i
odkręcił się w stronę okna. - Wypowiadają nam wojnę.
- W takim razie, kto?
- zapytałam twardo.
- Mówiłem ci o
gangu, który nas znalazł i przyjechał tu, by się zemścić. To
byli oni, nikt inny by się nie odważył nawet nas tknąć –
wycedził przez zęby.
- Są aż tak groźni?
- zapytałam nie dowierzając.
- Nawet nie zdajesz
sobie sprawy jak bardzo. - Ponownie obrócił się w moją stronę i
spojrzał mi w oczy. Jego błękitne, były w tym momencie niemal
czarne i już wiedziałam, że znów ujawniła się jego
kryminalistyczna strona.
- To kim oni są? -
zapytałam poirytowana. - I nie mów mi, że kiedyś się dowiem, bo
tak mówisz zawsze. Masz mi powiedzieć tutaj i w tej chwili albo
wypisuję się z tego gangu. Słyszysz? Nie okłamuj mnie więcej,
bo powoli tego nie wytrzymuję, rozumiesz? Nienawidzę tego, że
cały czas kłamiesz mi w żywe oczy. W Nowym Jorku taki nie byłeś
– mówiłam monologiem, a potem zamknęłam oczy, jednocześnie
gryząc się w język. Zawsze muszę powiedzieć te kilka słów za
dużo? Cholera, Cassandra, naucz się w końcu trzymać ten język
za zębami. Mam nadzieję, że przynajmniej nie będzie zadawał
zbędnych pytań.
- Nowy Jork był trzy
lata temu, już dawno zapomniałem, co działo się w Stanach, nie
rozumiesz? Pamiętam tylko, że ty tam byłaś, pamiętam tylko
ciebie – zaczął szybko mówić. I już wtedy wiedziałam, że
nic sobie nie przypomina. Słusznie robię nie mówiąc mu o
niczym. Teraz wiem, że za pewne w nic by mi nie uwierzył. Nie
pamięta nic, sam to przyznał. Tu, teraz i przede mną. I muszę
zapamiętać: on nie pamięta tamtego czasu.
Zbyt dużo razy się
powtórzyłaś, Cassandra...
- I nie okłamuję
cię, ukrywam prawdę – dodał ciszej i spokojniej.
- To to samo –
zauważyłam.
- To nie jest to
samo! - nieświadomie krzyknął, a ja zmroziłam go wzrokiem,
przypominając tym, że nie jesteśmy sami w domu. - Przepraszam.
To nigdy nie było to samo – powtórzył mniej agresywnie.
- Chcę tylko
wiedzieć, kim oni są. Tylko ja z całego gangu o tym nie wiem i
dziwnie się czuję, gdy o nich wspominacie, bo nie mam cholernego
pojęcia, o kogo chodzi. Chyba mam prawo wiedzieć, kim są.
Chciałeś, bym do was dołączyła, to teraz mnie nie omamuj.
- Chcesz wiedzieć,
kim są? Dobrze, powiem ci, ale o nic więcej nie pytaj – uniósł
głos. Jego oczy całe emanowały złością.
- Na razie nic więcej
mnie nie obchodzi – odpyskowałam.
- Sama wiesz, że
mieszkaliśmy przez jakiś czas w Los Angeles. I jak to w Stanach,
cały czas przestępcy ze sobą konkurują. Tamtego czasu padło
akurat na nas i na tamten gang. Było nas więcej, mieliśmy więcej
broni i co najważniejsze: znaliśmy się na rzeczy. Non stop
robiliśmy jakiś napad. Pod koniec nie chodziło już nawet o same
pieniądze. Chodziło o to, by być jedynym gangiem, który rządzi
w Los Angeles. I stało się. Okradliśmy całe LA, wszystko co się
dało. Banki, jubilery, sklepy, zwykłe domy, dosłownie wszystko,
bo było nas znacznie więcej. Żyliśmy tylko tym. Mówili o nas w
wiadomościach, chcieli nas złapać, szukali nas, ale nie udało im
się. Uciekliśmy ze Stanów i przenieśliśmy się do Europy.
Większość gangu się wypisała i tylko najwierniejsi zostali ze
mną w Londynie. Ale uciekliśmy z Los Angeles nie tylko po to –
przerwał i popatrzył tęsknym wzrokiem za okno. - Tak naprawdę nie
baliśmy się policji, nie raz nas łapali, a potem i tak im
uciekaliśmy. Tu chodziło o tamten gang. My okradliśmy całe
miasto, nic im nie zostało. Skumulowali wszystkie swoje siły i
próbowali nas zaatakować. Szukali nas przez 2 lata, chcąc się
zemścić. W końcu, nie wiem jak, dotarli na ten kontynent.
Namierzyli nas i tak łatwo nie odpuszczą, bo się im naraziliśmy.
Dopną swego, kosztem naszych bliskich. Posuną się nawet do tego –
wyjaśnił i nastała chwila ciszy, którą przerwałam.
- Czyli... chcą się
na was zemścić, bo okradliście całe LA i nic im nie
zostawiliście, i tym samym to wy wygraliście tą 'wojnę'? Dobrze
zrozumiałam?
- Tak – odparł.
Wiem, że to chore. - Prychnął śmiechem. - Ścigają nas tylko
dlatego, że przejęliśmy LA. Ja sam nie widzę w tym sensu, ale
taka jest prawda. To między innymi dlatego moja firma jest
tajemnicą, tak jest bezpieczniej. Mniej o mnie widzą –
wypowiedział ostatnie zdania ciszej. - Teraz wiesz, o co w tym
wszystkim biega. Skończysz pytać? - Na nowo się zdenerwował, a
przecież nic nie zrobiłam.
- Pomogę wam ich
odbić – odpowiedziałam, omijając jego pytanie.
- Żarty sobie
robisz, Miller?
- O co ci chodzi,
Tomlinson? - Zmarszczyłam czoło poirytowana.
- Twoja mama jest w
szpitalu, a w domu masz dwójkę swojego rodzeństwa. Myślisz, że
narażę cię na coś takiego w tym momencie? Oni cię potrzebują.
Powiedziałem ci tylko o tym, bo musiałaś wiedzieć.
- To nie jest twój
wybór. Chcę pomóc, należę do gangu.
- A ja rządzę tym
gangiem i ci zabraniam, słyszysz? - zakazał ostro, przez co
jeszcze bardziej mnie rozzłościł.
- Uważasz, że sobie
nie poradzę, tak? - wyskoczyłam do niego z pretensjami.
- Wiem, że byś
sobie poradziła, ale na razie widzę, że nie radzisz sobie z kimś
innym.
- Co masz na myśli?
- syknęłam.
- Wiem, że twój
brat podsłuchuje. Nie wiem, ile z tego usłyszał, ale mam
nadzieję, że niewiele. - Wskazał na drzwi z tyłu, kilkanaście
metrów dalej. Nie były jednak do końca zamknięte.
Poczułam, jak
narasta we mnie gniew, ale nim zdążył wybuchnąć, Tomlinsona już
nie było.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz