*Cassandra*
Od tygodnia mam tu taki młyn, że z niczym się nie wyrabiam.
Dopiero teraz sytuacja wychodzi trochę na prostą i jest nieco
spokojniej. O ile można tak stwierdzić na ten moment. Ta firma
powoli zaczyna mnie przerastać. Czasem nie radzę sobie nawet z
najprostszymi rzeczami. Przez tyle czasu było dobrze, więc dlaczego
akurat teraz wszystko tak się wali? Jakieś fatum czy jak?
Przez ostatnie 7 dni nie wypuściłam stąd żadnego pracownika
wcześniej niż przed 8 wieczorem. Zdaję sobie sprawę, że to było
z mojej strony trochę wredne, ale nic nie poradzę na to, że
wszystkie prace się przedłużają. Klienci czekają na swoje
projekty od dłuższego czasu, wszystko jest w tyle, od dawna
mieliśmy jeździć po domach, które mamy projektować, a nowa
kolekcja ubrań wciąż nie jest gotowa. Wynagrodzę to tym wszystkim
ludziom i dam im podwyżki albo urlopy, w zależności co, kto będzie
chciał. Ale do piątku muszą spiąć dupy i zrobić zaległą
pracę, bo inaczej tak bardzo pięknie może nie być. Jeśli
stracimy klientów, to będzie ich wina, za to, że nie dopilnowali
swoich obowiązków. Jeżeli każdy z nich wykona swoje w czasie,
który im dałam, to nie jesteśmy na straconej linii. Ale jeszcze
nie powinnam się za wcześnie cieszyć, bo znając moje szczęście
-wszystko na samym końcu ponownie się spieprzy i jesteśmy
udupieni. Tak w skrócie.
Dodatkowo, Tomlinson dzwonił już kilka razy w ciągu ostatnich
dni, prawdopodobnie odnośnie akcji, nie wiem. Nie odebrałam ani
razu, wysyłałam tylko przepraszające sms-y, że naprawdę nie mam
na nic czasu z powodu firmy. Najwyraźniej zrozumiał, bo ostatni raz
dzwonił 3 dni temu. Do pewnego czasu zadawałam sobie pytanie: skąd
on miał mój nowy numer? ale potem uświadomiłam sobie, że
przecież krąży w internecie i to stąd skontaktował się ze mną
po tylu latach.
Moja skóra po tym poparzeniu przez kilka dni wyglądała okropnie,
była wciąż czerwona, ale za nic nie poszłam do lekarza. Zamiast
tego, smarowałam to miejsce chłodzącą maścią, tak jak poradził
mi Louis i całe szczęście — w końcu skóra wygląda normalnie.
Sama nie wiem, dlaczego wciąż była czerwona. Może jednak trzeba
było zasięgnąć porady doktora? Bzdura, przecież już jest w
porządku. Poza tym, nie miałam czasu, by być gdzieś indziej niż
w firmie.
Znów jestem tu od 6 rano do 8-9 wieczorem. Prawdę mówiąc, śpię
w tym momencie po 5 godzin dziennie. Nie jest aż tak źle, ale
równie dobrze mogłoby być lepiej. Ale jak wszyscy wiemy, mam
niezwykle skomplikowane życie na tą chwilę i nie wiem, kiedy to
ustanie.
W temacie Louisa... Wciąż nie daje mi spokoju myśl, że nie chce
powiedzieć, gdzie pracuje. Nie wierzę, że to jest tak ogromna
tajemnica. Nie, nie. Po prostu nie wierzę i już. Jeśli naprawdę
ma firmę znaną na cały świat, to niby jaką? Nic nie przychodzi
mi do głowy. Może gdybym wiedziała chociaż o jaką dziedzinę
chodzi, może wtedy miałaby, jakiś mały punkt zaczepienia. Wiem,
że ma pieniędzy od cholery. Boże, a dlaczego w ogóle tak bardzo
mnie to ciekawi? Naprawdę mocno mi odpieprzyło przez pracę.
Przecież w normalnych okolicznościach aż tak bardzo by mnie to nie
interesowało. Bo nie, prawda? Chyba muszę znaleźć sobie jakieś
zajęcie zamiast pracy, bo czuję, że porządnie mi odwala.
Ja się powinnam w końcu stąd wyrwać, a nie siedzieć pośród
tych wszystkich dokumentów. Do diaska! Omija mnie młodość! Mam 22
lata, a nie jakieś 40. Teoretycznie nawet nie dorosłam umysłowo do
tej roli, aby prowadzić jakąkolwiek firmę. Powinnam w tym momencie
się bawić jak większość osób w moim wieku. Tylko jak, skoro
siedzę tutaj zamiast w jakimś klubie? Ja do teraz nie wiem, jakim
cudem ja i moja firma tyle osiągnęliśmy. Chyba po prostu to była
dobra passa, teraz — chyba najlepiej to nie jest. Na własnej
skórze czuję, jak ta dobra passa zaczyna powoli przenikać. Tylko
pracownicy cały czas nic sobie jeszcze nie uświadamiają co do tego
wszystkiego. Nie wiem czy to lepiej. Powoli zaczynamy spadać z tego
szczytu i nie wiem, czy niedługo całkiem się z niego nie stoczymy.
Nagle na moje biurko runęła gruba teczka wypchana dokumentami.
Stało się to z tak wielką siło, że odskoczyłam na fotelu.
Zobaczyłam przed sobą Tistana, jego niezadowoloną minę i w mig
przypomniałam sobie, jak to ja ponad tydzień temu rzuciłam
teczkami na jego biurko. To teraz wiem, co to za uczucie.
- Co to, do cholery, ma być?! — krzyknął, gdy poniosłam na niego
wzrok. Tylko ja nie miałam żadnego pojęcia o tym, czego on tak
właściwie ode mnie chciał. — Wpisałaś mnie jako wykonawcę
projektu? — zapytał. Jego oczy jakby chciały mnie tu i teraz
zabić.
- Nie rozumiem. — Zmarszczyłam brwi. — Przecież wiesz, że
wpisuję do każdego dokumentu, kto wykonał dany projekt. W czym
masz problem, Tris? Sam doskonale wiesz, jak to działa.
- Tylko, że z tym projektem nie miałem nic wspólnego — oparł
sucho i usiadł przed moim biurkiem, krzyżując ramiona.
- Że co? — Długopis wypadł mi z ręki. — To niemożliwe. —
Pokręciłam zdumiona głową i wzięłam w dłonie dokumentację.
- W ogóle nie angażowałem się w ten projekt. Właściwe, to
dopiero dziś się o nim dowiedziałem, tak samo, że tak naprawdę
to projekt Michaela. Za to w miejsce dokumentacji moich projektów,
zapisanych jest 5 innych osób, ale nie ja.
- Ja... ja nie wiem, jak to mogło się stać — odpowiedziałam
oszołomiona. — Boże, Tristan, tak bardzo cię przepraszam.
Poprawię to jeszcze dziś, przysięgam, że nie wiedziałam o tym.
Nie zrobiłam tego specjalnie, Tristan — zaczęłam się
tłumaczyć. — Proszę, uwierz mi, że...
- Dobra — przerwał mi. — Cassandra, już okej, serio — uspokoił
mnie.
- Tak?
- Jest okej. Po prostu na początku myślałem, że wpisałaś mnie
tam specjalnie czy coś.
- Dlaczego?
- Sam nie wiem. — Wzruszył ramionami. — W sumie jak teraz na to
patrzę, to rzeczywiście nie wiem po co miałabyś to robić. Chyba
nadgodziny mi się udzielają....
- Jezu... — Odłożyłam teczkę na biurko i zakryłam twarz dłońmi.
— Przepraszam... za dużo czasu was tu wszystkich trzymam —
wyjęczałam.
- No może trochę za długo, ale niektóre sprawy wymagają większej
pracy.
- Obiecuję, że będzie tak tylko do końca tygodnia. Potem będzie
normalnie, dostaniecie urlop, podwyżki, co tylko chcecie —
wymamrotałam przez palce, które powoli zaczęłam wbijać sobie w
czoło.
- To nie twoja wina, że większość zawaliła i nie zrobiła tych
wszystkich zadań na czas.
- Jestem beznadziejną szefową. — Zaczęłam stukać dłońmi po
czole. — Po co zakładałam tą firmę? Trzeba było pójść na
studia, tak jak mówiła mama. Albo trzeba było, żeby Kelly
zaciągnęła mnie do modelingu. — Nie przestawałam bić się w
czaszkę. — Jestem za młoda na to wszystko, nie nadaję się do
tego.
- Hej, Cass — usłyszałam w końcu Tristana. — Cass. — Złapał
mnie za dłonie, a ja popatrzyłam na niego załzawionymi oczami. —
Co jest z tobą?
- Nic — bąknęłam i wyrwałam swoje dłonie z jego. Spuściłam
wzrok na podłogę i próbowałam w miarę normalnie oddychać.
Wciąż nie wiem po co tak w sumie ja mam tą firmę.
Kątem oka zobaczyłam, że Tristan wstaje ze swojego miejsca.
Pewnie wyjdzie, jak większość. Wszyscy kiedyś ode mnie odchodzą.
Jednak zamiast pójść z mojego biura, podniósł krzesło, obszedł
moje biurko dookoła i postawił siedzenie obok mnie. Usiadł, a
potem położył dłoń na moje udo.
- Cassandra... spójrz na mnie — poprosił i mimo swoich przekonań,
obróciłam fotel w jego stronę i na chwilę popatrzyłam mu w
oczy. - Jestem tu, żeby ci pomagać, tak? — zapytał, a ja lekko
pokiwałam głową. — Przecież wiesz, że jestem kilka kroków
dalej i w każdej chwili możesz do mnie przyjść i nawet zawalić
mnie robotą. — Zaśmiał się, ale mi wcale nie było do śmiechu,
więc widząc moją minę, natychmiast przestał. — Powiesz co się
dzieje? Przyjaźnimy się, możesz powiedzieć mi wszystko.
- Nie daję już sobie z tym rady — wyszeptałam, podnosząc wzrok
do sufitu. — Wszystko zaczyna mnie przerastać. To dla mnie za
dużo. — Po policzkach zaczęły mi spływać łzy. — Chciałam,
żeby było dobrze, ale dłużej nie potrafię. Wszystko się wali.
- Co się wali? — spytał.
- To. — Rozejrzałam się po biurze. — Firma się chyba sypie...
— Rozpłakałam się.
- Jak to? Dlaczego tak myślisz? — zaniepokoił się.
- Jeśli do końca tygodnia wszystkie zaległe projekty nie będą
skończone, automatycznie nie zapłacą nam za nie, czyli... możemy
wpaść w długi.
- Ale to niemożliwe. To tylko tydzień, dwa, opóźnienia,
przecież...
- Nie, Tris. — Pokręciłam głową. — Już wcześniej coś
zaczęło się psuć. Chłopaki z księgowości wołali mnie już
kilka razy, żebym zobaczyła, jak to wszystko wygląda. Ledwo
wychodzimy na zero...
- Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś? Jestem twoim
zastępcą, powinienem o tym wiedzieć.
- Myślałam, że sama jakoś to ogarnę, ale już się nie wyrabiam.
- Zmobilizuję wszystkich pracowników, jeszcze dziś. Uda się z tego
wyjść, zobaczysz.
- Dzięki, Tris. — Pociągnęłam nosem. — Jesteś świetnym
przyjacielem...
- Nie tylko tym się zamartwiasz, prawda? — zapytał. — Chodzi o
Nicka?
- Wiesz przecież, że już za późno. — Pokręciłam głową. —
Już dawno się z tym pogodziłam, nie o to chodzi. — Popatrzyłam
tępo w ścianę.
- To o co? Czekaj... Nie mów, że chodzi o ten gang. — Zmrużył
oczy. — Cass...
- Proszę, nie mów o tym Kelly. Właściwie, ty też nie powinieneś
o tym wiedzieć.
- Niby o czym
- Mamy obrobić bank, z którym, współpracuje nasza firma —
powiedziałam przyciszonym głosem, a on szeroko otworzył oczy.
- Oszalałaś? Wiesz na co się piszesz? Jeśli coś pójdzie nie
tak...
- Wiem — przerwałam mu i przełknęłam ślinę. — Chodzi o dużą
sumę pieniędzy. Zaproponowali mi też, żebym weszła z nimi do
środka.
- Po cholerę?
- Tris, tam są wszystkie kontrakty, dokumenty powiązane z naszą
firmą. Jeśli udałoby mi się je znaleźć...
- To dlatego się zgodziłaś — uświadomił sobie, a ja
przytaknęłam.
- Zrozum, że... że ja nie chcę mieć tych długów. Jeśli się
uda, uratuję to wszystko i może wyjdziemy znów na plus.
- Nie spieprz tego — odpowiedział po chwili milczenia. —
Poważnie, nie chcę widywać cię przez kraty więzienne. —
Parsknął śmiechem, powodując także mój śmiech. — Powinnaś
też odpocząć. Wiesz o tym, prawda?
- Wiem. — Westchnęłam. — Ale to nie jest proste...
- Słuchaj, wyjdź dziś wcześniej. Odpocznij, albo nawet rozerwij
się. Kelly też cię długo nie widziała.
- Nie mogę zostawić tak firmy. Nie, kiedy jest w takim stanie, że...
- Ej, mówiłem, że pomogę ci, a ty nadal nie słuchasz. W pewnym
sensie ja też tym zarządzam. Cassandra, serio nic się nie stanie
jak raz wyjdziesz wcześniej — zapewnił mnie. — To jak będzie?
- Dobrze, ale jeszcze trochę tu posiedzę . —Westchnęłam.
- Ale nie tak długo jak ostatnio, okej?
- Okej. — Przewróciłam oczami i oparłam się o oparcie fotela.
Nastało kilka minut milczenia, ale znów się odezwał.
- Nowy ptak do kompletu? — wskazał na mój nadgarstek.
Spojrzałam na niego i dotknęłam palcem tatuażu. I nagle mnie
olśniło, pojawiło się ogromne pytanie. Louis widział mnie na
wpół nago, ale jakim cudem nie widział tatuażu? Albo: dlaczego o
niego nie zapytał? Wszyscy pytają, zawsze, nawet sama nie wiem,
dlaczego, a on nie zapytał. Albo po prostu stwierdził, że to
beznadziejna dziara, sam ma ich pełno.
- Mam go od tygodnia — odpowiedziałam cicho.
- Więc dlaczego wcześniej go nie zobaczyłem?
- Bo oboje mamy za dużo na głowie, za dużo pracy...
*Louis*
Jak ja kocham swoją firmę. Tak naprawdę, to wiele tu do roboty nie
ma dziś. W ogóle ostatnio jakoś tu nudno. Tylko oby to nie była
cisza przed burzą. Jeżeli ma być tak spokojnie, to niech będzie,
mi to nie przeszkadza, ale żeby coś nagle nie zaczęło się walić.
Każdy wykonuje swoją codzienną pracę, na razie nie ma
dodatkowych zleceń, przez co w sumie ja nie mam nic do roboty.
Właściwie, nie muszę siedzieć tu cały czas, więc nie wiem,
dlaczego ja tu wciąż jestem. Łażę z kąta w kąt, sprawdzam po
kolei, jak sprawują się pracownicy, co jakiś czas znajduję sobie
jakieś zajęcie, ale tego jest tak mało, że to aż dziwi
człowieka. Z czego mogę też wnioskować, że mam naprawdę dobrych
pracowników i nie muszę się zamartwiać tym, że jednak coś jest
jeszcze niedokończone. Okej, firma to mój drugi dom, ale żeby tak
siedzieć tu i się nudzić? Tego nie było od dawna. Nie chce mi się
wracać do domu. Wszyscy pracują, nikogo nie ma w rezydencji, nie
wiem co miałbym tam robić. Dlatego siedzę w firmie, no i nie
pracuję. Trochę jak paradoks.
Oderwałem się od ekranu laptopa i spojrzałem w okno, wygładzając
krawat zwisający z mojej szyi. To, że jestem na 5. piętrze
uświadamia mi, że moja firma to nawet niezłe imperium. Nie wiem,
dlaczego, po prostu mam jakieś takie odczucia. Dobra, trzeba wziąć
dupę w troki i się w końcu trochę ruszyć.
Wyłączyłem przeglądarkę internetową i zamknąłem klapę
laptopa. Wstałem i zabrałem z biurka pusty już talerzyk. Jestem
zbyt rozpieszczany przez Cindy. Chwyciłem filiżankę po kawie i
ustawiłem na talerzu. Z kompletem naczyń, jak jakaś sprzątaczka,
wyszedłem ze swojego gabinetu. Na ogół tego nie robię, ale
zważając na to, że naprawdę nie mam tu nic do roboty, a Cindy i
tak dużo już dla mnie robi, sama jej obecność ratuje czasem
człowieka, postanowiłem sam trochę ogarnąć swój bałagan.
Zamknąłem drzwi, popatrzyłem w bok, na biurko Cindy, ale jej tam
jednak nie było, więc minąłem strefę sekretariatu i
pomaszerowałem na koniec korytarza. W międzyczasie minąłem
kilkanaścioro moich pracowników, niektórych równie znudzonych
dzisiejszym dniem, podobnie jak ja.
Dotarłem do naszej niedużej stołówki czy tam kuchni i najpierw
usłyszałem dźwięk obijanych o siebie naczyń, a dopiero potem
zobaczyłem blondynkę. Czyli tu się skrywa. No nieźle. Skoro ona
też już się zanudza na śmierć to widocznie coś jest na rzeczy.
- Dzięki za kawę i ciasto, Cindy — odezwałem się stawiając obok niej naczynia. Podszedłem od tyłu, więc ona tak się wystraszyła, że aż się wzdrygała. Usłyszałem tylko dźwięk tłuczonego się szkła i lekko się skrzywiłem. Trzeba będzie zainwestować trochę pieniędzy na naczynia do firmy. Bywa.
- Boże, to ty. Nie strasz mnie tak, Tomlinson.
- Sorry. — Zaśmiałem się.
- Mam nadzieję, że smakowało — powiedziała, myjąc jeden z talerzy.
- Oczywiście, że tak. Jak ty przyniesiesz jakieś jedzenie do firmy, to wiadomo, że będzie pyszne. Normalnie, mistrz kuchni. — Oparłem się tyłem o blat, tak, by mieć z nią kontakt wzrokowy.
- Dobra, dobra, ty już mi tak nie słodź. W tym tygodniu nie ma prawie w ogóle pracy więc coś upiekłam, miałam czas.
- Czyli ciebie też już dopadła ta wielka nuda, która zaraża nas po kolei?
- Oj, weź nawet nie mów. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio było tu tak spokojnie. Nie mam co robić, wypełniłam wszystkie papiery, wykonałam telefony, ty dziś nie masz żadnych spotkań. Koniec, mój dzień na tym się właśnie skończył, a nie ma nawet jeszcze 14:00. Jeśli doszło do tego, że myję naczynia, to chyba jest jakieś święto w firmie.
- Jak chcesz, możesz iść do domu. Poradzimy sobie bez ciebie, przecież i tak za dużo tu do robienia nie ma — zaproponowałem.
- Dzięki, ale chyba trochę jeszcze tu posiedzę. Potem pojadę do was i ogarnę wam znów ogród, okej? — zapytała, odstawiając szklankę.
- Wpadnij po klucze, bo nie wiem, kiedy wrócę do domu.
- Jasne.
- Widziałaś dziś Stylesa? — spytałem.
- Gdzieś, ale to wcześniej. Ostatnio był u Scotta na dole. Mówił też coś, że idzie posprawdzać linię produkcyjną czy coś. — Wzruszyła ramionami. Miałem już coś jej odpowiedzieć, ale jak na zawołanie wszedł Harry. — O, widzisz? Ten to ma jednak wyczucie.
- Albo po prostu wyczuwa jak się o nim mówi — mruknąłem.
- Mówiłeś coś? — zapytał Hazz, nalewając sobie kawy z ekspresu.
- Nie, nic, skądże — udałem głupiego, parząc gdzie indziej.
- Aha... — Zmrużył oczy. — Kontaktowałeś się z Cassandrą? — zapytał, upijając łyka kawy.
- Tak, 3 dni temu — odpowiedziałem, odpychając się od blatu. Podszedłem bliżej niego i wyjrzałem za okno, które było już zaraz za nim.
- 3 dni temu? To co z akcją? — zapytał, a ja popatrzyłem kątem oka na Cindy. Nic nie robiła sobie z tego, że o tym gadamy. Skarb, nie przyjaciółka. Można powiedzieć przy niej wszystko, a ona i tak cię nie zdradzi.
- A co ma być? — Uniosłem brew do góry. — Odbędzie się, ale jeszcze nie wiem kiedy.
- Louis, ona wie już o tym ponad tydzień, a tak naprawdę oprócz planów, nic jeszcze nie zaczęliśmy. — Odwrócił się do mnie z kawą. — Sama mówiła, że nie miała broni w ręku od jakiś 2 lat. Nie uważasz, że trzeba by było urządzić jej jakieś ćwiczenia? Oczywiście, jeśli chcesz, żeby to w ogóle wypaliło
- Cholera, wiem o tym wszystkim. Przecież wydzwaniałem do niej przez pół tygodnia. Odpisała tylko, że ma dużo pracy jak na razie.
- Czyli co będzie z akcją?
- Kurwa, nie wiem — wkurzyłem się. —Zadzwonię do niej. — Wyjąłem z kieszeni marynarki swój telefon. — Ale zrobię to po swojemu i nic ci do tego.
- Spoko, ale pamiętaj, żebyśmy załatwili to chociaż za miesiąc — powiedział poirytowany. Poklepał mnie po ramieniu i wyszedł z kawą z pomieszczenia.
- Zabiję go kiedyś — wycedziłem przez zęby, głęboko oddychając.
- To chyba dobrze, że myśli, nie? — zapytała blondynka niewinnie, a ja popatrzyłem na nią wzrokiem zmęczonym przez Stylesa.
- Nie obraź się, Cindy, ale nie. Nie w tym wypadku. Mówi mi coś, co sam doskonale wiem i robi to tylko, by popisać się w twoim towarzystwie.
- Że co? — Talerz wypadł jej z rąk, a ja się uśmiechnąłem. Czy ona tak serio nie ma o niczym pojęcia? Nie wierzę.
- Nie zauważyłaś, że ostatnio inaczej zachowuje się przy tobie?
- No nie wiem — jęknęła, a ja się zaśmiałem.
- Tylko mu nic nie mów, że wspominałem ci o tym, okej? — śmiałem się, idąc do drzwi. — Chyba by mnie udusił.
- Okej, ale... on tak na serio?
- Inaczej chyba bym nie mówił, nie? A co, nie podoba ci się?
- To znaczy... fajny jest i lubię go, i... no wiesz...
- Więc w czym jest problem?
- Jest młodszy ode mnie... — speszyła się.
- Boże, nie wierzę, że wiek ci przeszkadza. — Ponownie się zaśmiałem i tym razem już na serio wyszedłem.
- Dzięki za kawę i ciasto, Cindy — odezwałem się stawiając obok niej naczynia. Podszedłem od tyłu, więc ona tak się wystraszyła, że aż się wzdrygała. Usłyszałem tylko dźwięk tłuczonego się szkła i lekko się skrzywiłem. Trzeba będzie zainwestować trochę pieniędzy na naczynia do firmy. Bywa.
- Boże, to ty. Nie strasz mnie tak, Tomlinson.
- Sorry. — Zaśmiałem się.
- Mam nadzieję, że smakowało — powiedziała, myjąc jeden z talerzy.
- Oczywiście, że tak. Jak ty przyniesiesz jakieś jedzenie do firmy, to wiadomo, że będzie pyszne. Normalnie, mistrz kuchni. — Oparłem się tyłem o blat, tak, by mieć z nią kontakt wzrokowy.
- Dobra, dobra, ty już mi tak nie słodź. W tym tygodniu nie ma prawie w ogóle pracy więc coś upiekłam, miałam czas.
- Czyli ciebie też już dopadła ta wielka nuda, która zaraża nas po kolei?
- Oj, weź nawet nie mów. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio było tu tak spokojnie. Nie mam co robić, wypełniłam wszystkie papiery, wykonałam telefony, ty dziś nie masz żadnych spotkań. Koniec, mój dzień na tym się właśnie skończył, a nie ma nawet jeszcze 14:00. Jeśli doszło do tego, że myję naczynia, to chyba jest jakieś święto w firmie.
- Jak chcesz, możesz iść do domu. Poradzimy sobie bez ciebie, przecież i tak za dużo tu do robienia nie ma — zaproponowałem.
- Dzięki, ale chyba trochę jeszcze tu posiedzę. Potem pojadę do was i ogarnę wam znów ogród, okej? — zapytała, odstawiając szklankę.
- Wpadnij po klucze, bo nie wiem, kiedy wrócę do domu.
- Jasne.
- Widziałaś dziś Stylesa? — spytałem.
- Gdzieś, ale to wcześniej. Ostatnio był u Scotta na dole. Mówił też coś, że idzie posprawdzać linię produkcyjną czy coś. — Wzruszyła ramionami. Miałem już coś jej odpowiedzieć, ale jak na zawołanie wszedł Harry. — O, widzisz? Ten to ma jednak wyczucie.
- Albo po prostu wyczuwa jak się o nim mówi — mruknąłem.
- Mówiłeś coś? — zapytał Hazz, nalewając sobie kawy z ekspresu.
- Nie, nic, skądże — udałem głupiego, parząc gdzie indziej.
- Aha... — Zmrużył oczy. — Kontaktowałeś się z Cassandrą? — zapytał, upijając łyka kawy.
- Tak, 3 dni temu — odpowiedziałem, odpychając się od blatu. Podszedłem bliżej niego i wyjrzałem za okno, które było już zaraz za nim.
- 3 dni temu? To co z akcją? — zapytał, a ja popatrzyłem kątem oka na Cindy. Nic nie robiła sobie z tego, że o tym gadamy. Skarb, nie przyjaciółka. Można powiedzieć przy niej wszystko, a ona i tak cię nie zdradzi.
- A co ma być? — Uniosłem brew do góry. — Odbędzie się, ale jeszcze nie wiem kiedy.
- Louis, ona wie już o tym ponad tydzień, a tak naprawdę oprócz planów, nic jeszcze nie zaczęliśmy. — Odwrócił się do mnie z kawą. — Sama mówiła, że nie miała broni w ręku od jakiś 2 lat. Nie uważasz, że trzeba by było urządzić jej jakieś ćwiczenia? Oczywiście, jeśli chcesz, żeby to w ogóle wypaliło
- Cholera, wiem o tym wszystkim. Przecież wydzwaniałem do niej przez pół tygodnia. Odpisała tylko, że ma dużo pracy jak na razie.
- Czyli co będzie z akcją?
- Kurwa, nie wiem — wkurzyłem się. —Zadzwonię do niej. — Wyjąłem z kieszeni marynarki swój telefon. — Ale zrobię to po swojemu i nic ci do tego.
- Spoko, ale pamiętaj, żebyśmy załatwili to chociaż za miesiąc — powiedział poirytowany. Poklepał mnie po ramieniu i wyszedł z kawą z pomieszczenia.
- Zabiję go kiedyś — wycedziłem przez zęby, głęboko oddychając.
- To chyba dobrze, że myśli, nie? — zapytała blondynka niewinnie, a ja popatrzyłem na nią wzrokiem zmęczonym przez Stylesa.
- Nie obraź się, Cindy, ale nie. Nie w tym wypadku. Mówi mi coś, co sam doskonale wiem i robi to tylko, by popisać się w twoim towarzystwie.
- Że co? — Talerz wypadł jej z rąk, a ja się uśmiechnąłem. Czy ona tak serio nie ma o niczym pojęcia? Nie wierzę.
- Nie zauważyłaś, że ostatnio inaczej zachowuje się przy tobie?
- No nie wiem — jęknęła, a ja się zaśmiałem.
- Tylko mu nic nie mów, że wspominałem ci o tym, okej? — śmiałem się, idąc do drzwi. — Chyba by mnie udusił.
- Okej, ale... on tak na serio?
- Inaczej chyba bym nie mówił, nie? A co, nie podoba ci się?
- To znaczy... fajny jest i lubię go, i... no wiesz...
- Więc w czym jest problem?
- Jest młodszy ode mnie... — speszyła się.
- Boże, nie wierzę, że wiek ci przeszkadza. — Ponownie się zaśmiałem i tym razem już na serio wyszedłem.
W drodze do swojego biura wybierałem numer Cassandry. Przyłożyłem
telefon do ucha i chyba była nadzieja, bo słyszałem sygnał. Po
chwili do moich uszu doszedł charakterystyczny dźwięk odbieranego
połączenia.
- Cassandra Miller, słucham? — usłyszałem po drugiej stronie. Czyli jednak udało mi się? Na to wygląda.
- Aż tak oficjalne powitanie? — zapytałem, wchodząc do gabinetu. Zamknąłem za sobą drzwi i usiadłem za biurkiem.
- A, to znowu tylko ty — westchnęła.
- Aha, dzięki. — Zmrużyłem oczy. — To tylko ja, więc nie masz już nic więcej do powiedzenia, co nie?
- Może — mruknęła.
- Cassandra, jest sprawa.
- Sprawa jest już od przeszło tygodnia. Tyle do mnie wydzwaniasz — przypomniała.
- Tak, bo gdybyś w końcu odebrała, to wiedziałabyś jaki jest tego powód.
- Właśnie odebrałam...
- I naprawdę świetnie zrobiłaś to czasowo — zakpiłem. — Nie mogłaś odebrać kilka dni temu jak dzwoniłem? Wielokrotnie dzwoniłem. Wystarczyło odebrać i pogadać ze mną choć przez jedną pieprzoną sekundę.
- Wysyłałam ci sms-y, że nie mogłam gadać — wyjaśniła.
- Jak widać, nie wystarczyło — prychnąłem.
- No to masz, kurde problem. To ty się chciałeś ze mną skontaktować, a nie odwrotnie, więc nie wmawiaj mi czegoś innego.
- Ja nic ci nie wmawiam. — Zmarszczyłem brwi. — To ty sobie coś wymyśliłaś.
- Co chcesz, Tomlinson? — zapytała poirytowana.
- Możesz w końcu gadać czy nie możesz? — westchnąłem.
- Tak, mogę — powiedziała z naciskiem. — A co ja w tym momencie, według ciebie, robię?
- No nie wiem. Raczej nie stoję za tobą, gadamy przez telefon. Tak tylko ci przypominam — zdenerwowałem się. Dlaczego ona musi być tak cholernie trudna w rozmowie?
- Nie mam ochoty na żarty. Przejdź do rzeczy albo się rozłącz, bo nie mam dużo czasu — ponagliła mnie. No ciekawe, kto tu pierwszy zaczął?
- Chodzi o akcję. Jak możesz się domyślić.
- Co z nią? Odwołaliście ją?
- Nie, wręcz przeciwnie.
- To znaczy?
- Trzeba zacząć już ją planować. Nie strzelałaś długo, trzeba zorganizować ci ćwiczenia — wyjaśniłem. — Kiedy wpadniesz na strzelnicę?
- Do końca tygodnia nie mogę.
- Dlaczego?
- Bo mam problemy w firmie. Strzelnica w tym tygodniu nie jest mi potrzebna do szczęścia.
- Jakie problemy? Mogę ci jakoś pomóc? — Wyprostowałeś się na fotelu.
- Nie sądzę. W ogóle, to co ty tak się tym interesujesz, co? Pomagasz mi już tym samym obrobieniem banku.
- Skoro tak uważasz, to cieszę się, że masz z tego jakąś korzyść.
- Dopiero będę mieć, prawdopodobnie — westchnęła.
- To kiedy masz czas, żeby do nas przyjechać?
- W następnym tygodniu? Ale dopiero jakoś w piątek.
- W piątek? — upewniłem się, gdy przypomniałem sobie o jakiejś imprezie, którą organizujemy z chłopakami w posiadłości. No, ale najwyraźniej nie ma innego wyjścia i trzeba będzie to jakoś pogodzić.
- Wcześniej nie bardzo mogę — jęknęła.
- No dobra, ale nie wieczorem, nie ma opcji.
- Dobra — westchnęła. — Jakoś się do was dostosuję. Nie mogę już dłużej gadać. Zdzwonimy się później, pa.
- Na razie — zdążyłem odpowiedzieć nim się rozłączyła. No to będzie mały problem w piątek...
- Cassandra Miller, słucham? — usłyszałem po drugiej stronie. Czyli jednak udało mi się? Na to wygląda.
- Aż tak oficjalne powitanie? — zapytałem, wchodząc do gabinetu. Zamknąłem za sobą drzwi i usiadłem za biurkiem.
- A, to znowu tylko ty — westchnęła.
- Aha, dzięki. — Zmrużyłem oczy. — To tylko ja, więc nie masz już nic więcej do powiedzenia, co nie?
- Może — mruknęła.
- Cassandra, jest sprawa.
- Sprawa jest już od przeszło tygodnia. Tyle do mnie wydzwaniasz — przypomniała.
- Tak, bo gdybyś w końcu odebrała, to wiedziałabyś jaki jest tego powód.
- Właśnie odebrałam...
- I naprawdę świetnie zrobiłaś to czasowo — zakpiłem. — Nie mogłaś odebrać kilka dni temu jak dzwoniłem? Wielokrotnie dzwoniłem. Wystarczyło odebrać i pogadać ze mną choć przez jedną pieprzoną sekundę.
- Wysyłałam ci sms-y, że nie mogłam gadać — wyjaśniła.
- Jak widać, nie wystarczyło — prychnąłem.
- No to masz, kurde problem. To ty się chciałeś ze mną skontaktować, a nie odwrotnie, więc nie wmawiaj mi czegoś innego.
- Ja nic ci nie wmawiam. — Zmarszczyłem brwi. — To ty sobie coś wymyśliłaś.
- Co chcesz, Tomlinson? — zapytała poirytowana.
- Możesz w końcu gadać czy nie możesz? — westchnąłem.
- Tak, mogę — powiedziała z naciskiem. — A co ja w tym momencie, według ciebie, robię?
- No nie wiem. Raczej nie stoję za tobą, gadamy przez telefon. Tak tylko ci przypominam — zdenerwowałem się. Dlaczego ona musi być tak cholernie trudna w rozmowie?
- Nie mam ochoty na żarty. Przejdź do rzeczy albo się rozłącz, bo nie mam dużo czasu — ponagliła mnie. No ciekawe, kto tu pierwszy zaczął?
- Chodzi o akcję. Jak możesz się domyślić.
- Co z nią? Odwołaliście ją?
- Nie, wręcz przeciwnie.
- To znaczy?
- Trzeba zacząć już ją planować. Nie strzelałaś długo, trzeba zorganizować ci ćwiczenia — wyjaśniłem. — Kiedy wpadniesz na strzelnicę?
- Do końca tygodnia nie mogę.
- Dlaczego?
- Bo mam problemy w firmie. Strzelnica w tym tygodniu nie jest mi potrzebna do szczęścia.
- Jakie problemy? Mogę ci jakoś pomóc? — Wyprostowałeś się na fotelu.
- Nie sądzę. W ogóle, to co ty tak się tym interesujesz, co? Pomagasz mi już tym samym obrobieniem banku.
- Skoro tak uważasz, to cieszę się, że masz z tego jakąś korzyść.
- Dopiero będę mieć, prawdopodobnie — westchnęła.
- To kiedy masz czas, żeby do nas przyjechać?
- W następnym tygodniu? Ale dopiero jakoś w piątek.
- W piątek? — upewniłem się, gdy przypomniałem sobie o jakiejś imprezie, którą organizujemy z chłopakami w posiadłości. No, ale najwyraźniej nie ma innego wyjścia i trzeba będzie to jakoś pogodzić.
- Wcześniej nie bardzo mogę — jęknęła.
- No dobra, ale nie wieczorem, nie ma opcji.
- Dobra — westchnęła. — Jakoś się do was dostosuję. Nie mogę już dłużej gadać. Zdzwonimy się później, pa.
- Na razie — zdążyłem odpowiedzieć nim się rozłączyła. No to będzie mały problem w piątek...
Nie schowałem nawet telefonu, bo znów zaczął dzwonić. Spojrzałem
na wyświetlacz. Zayn. A po cholerę on dzwoni do mnie z pracy? Do
więzienia chce mnie wpakować? Po moim trupie.
- No co tak, Malik? — zapytałem, obracając się na fotelu w kierunku okna. Uwielbiam ten widok z góry na miasto. Tylko nieliczni mają to szczęście.
- Jesteś w Londynie? — zapytał trochę się jąkając.
- No, a gdzie mam być? Od rana jestem w firmie.
- O, to dobrze się składa. Będziesz miał bliżej niż z domu.
- Bliżej do czego? — Pokręciłem głową z przymrużonymi oczami.
- Eee... wiesz, gdzie jest ta obwodnica biegnąca obok lasu, niezamieszkałych terenów? — zapytał wymijająco.
- No wiem. Co mam nie wiedzieć? Jeżdżę nią do rodziców. A co?
- No to jak wiesz, to musisz tu przyjechać.
- Po cholerę? — Zmarszczyłem brwi.
- Jakby ci to powiedzieć...
- Po ludzku.
- Twoja siostra spowodowała wypadek — powiedział na jednym wdechu.
- Że Lottie?! — Momentalnie wyprostowałem się na fotelu, a serce zaczęło mi mocniej bić. Jeśli jej coś się stało, nie wybaczę sobie tego. Jest jedną z najważniejszych dla mnie osób.
- No, masz tylko jedną siostrę — przypomniał mi, a ja go w myślach opieprzyłem.
- Jak to się w ogóle stało? Jak doszło do wypadku?
- Przez telefon nie mogę ci tego powiedzieć, takie mamy zasady.
- Pieprzyć zasady! Co z nią? — zapytałem przejęty.
- Żyje — odpowiedział krótko.
- No kurwa, nie o to mi chodzi, Malik. — Walnąłem się w czoło.
- No a o co?
- Jezu — jęknąłem. — Z tobą to nie da się gadać. Zaraz tam będę.
- Znajdziesz nas, 2 auta z policji i karetka, będzie widać.
- No co tak, Malik? — zapytałem, obracając się na fotelu w kierunku okna. Uwielbiam ten widok z góry na miasto. Tylko nieliczni mają to szczęście.
- Jesteś w Londynie? — zapytał trochę się jąkając.
- No, a gdzie mam być? Od rana jestem w firmie.
- O, to dobrze się składa. Będziesz miał bliżej niż z domu.
- Bliżej do czego? — Pokręciłem głową z przymrużonymi oczami.
- Eee... wiesz, gdzie jest ta obwodnica biegnąca obok lasu, niezamieszkałych terenów? — zapytał wymijająco.
- No wiem. Co mam nie wiedzieć? Jeżdżę nią do rodziców. A co?
- No to jak wiesz, to musisz tu przyjechać.
- Po cholerę? — Zmarszczyłem brwi.
- Jakby ci to powiedzieć...
- Po ludzku.
- Twoja siostra spowodowała wypadek — powiedział na jednym wdechu.
- Że Lottie?! — Momentalnie wyprostowałem się na fotelu, a serce zaczęło mi mocniej bić. Jeśli jej coś się stało, nie wybaczę sobie tego. Jest jedną z najważniejszych dla mnie osób.
- No, masz tylko jedną siostrę — przypomniał mi, a ja go w myślach opieprzyłem.
- Jak to się w ogóle stało? Jak doszło do wypadku?
- Przez telefon nie mogę ci tego powiedzieć, takie mamy zasady.
- Pieprzyć zasady! Co z nią? — zapytałem przejęty.
- Żyje — odpowiedział krótko.
- No kurwa, nie o to mi chodzi, Malik. — Walnąłem się w czoło.
- No a o co?
- Jezu — jęknąłem. — Z tobą to nie da się gadać. Zaraz tam będę.
- Znajdziesz nas, 2 auta z policji i karetka, będzie widać.
Po jego słowach zerwałem się z siedzenia i w pośpiechu wybiegłem
z biura. Mam nadzieję, że nic jej nie jest.
***
To z jaka prędkością jadę jest niewyobrażalne. Od dawna tak
szybko nie jechałem i od dawna nie byłem tak przerażony jak dziś,
w tym momencie. Strasznie się martwię o tą dziewczynę. To moja
siostra i gdy dzieje się źle, zawsze jej pomagam. Jest w wieku
Cassandry, a mimo to, dla mnie wciąż jest dzieckiem. Zawsze będzie,
jest moją młodszą siostrzyczką i na dobrą sprawę mam tylko ją.
Z daleka zobaczyłem migające syreny wozów policyjnych i karetki. A
gdy byłem już kilka metrów od miejsca wypadku, mogłem dostrzec 2
skasowane auta, w tym czarne lamborghini mojej siostry. Stanąłem na
poboczu i w pośpiechu wysiadłem ze swojego samochodu. Zatrzasnąłem
drzwi, a potem podszedłem bliżej całego zdarzenia.
W rozwalonych samochodach nikogo nie było. Spojrzałem z bliska na
samochód Lottie i dopiero wtedy było widać, że ma też rozwalony
cały przód, dosłownie wgnieciony; auto przed nim podobnie, tylko
że od tyłu.
Przeszedłem obok karetki i zszokowany zajrzałem do niej. Ratownicy
zajmowali się młodą kobietą i niewiele starszym od niej
mężczyzną. Ale nie było osoby, której poszukiwałem. Oderwałem
wzrok od poszkodowanych osób i powoli odwróciłem się w stronę
policji. Z kilku metrów zobaczyłem Zayna w jego mundurze i
rozmawiającą z nim białowłosą, niewysoką dziewczyną. Jak
dobrze mieć czasem przyjaciela w policji, któremu mogę całkowicie
zaufać w niektórych sprawach. Powoli szedłem w ich kierunku, a gdy
byłem bliżej, Malik podniósł wzrok z mojej siostry na mnie i za
chwilę ona także się odwróciła.
Byłem tylko jakieś 4 metry dalej. Widziałem, że miała mocno
zadrapany policzek i lewa rękę w połowie zabandażowaną. Zerwała
się i wpadła w moje ramiona. Przytuliłem ja z całych sił i
zanurzyłem twarz w jej puszystych, białych włosach. Cała się
trzęsła, a na dodatek zaraz się rozpłakała. Jest twarda, ale to
kobieta jak inne. To ja powinienem ją bronić. Ścisnąłem ją
mocniej, a do oczu napłynęły mi łzy. Nie wiem, co bym zrobił,
jeśli coś by jej się stało. Nigdy nie pozwolę, by stała się
jej krzywda. Gdy była młodsza obiecałem, że będę ją chronić
przez resztę życia. Słowa dotrzymam.
- Tak się bałem o ciebie — wyszeptałem w jej włosy. — Przeraziłaś mnie jak nigdy — dodałem, a ona się ode mnie odsunęła.
- Przepraszam — powiedziała pociągając nosem. Trochę się uspokoiła w moich ramionach, już nie trzęsła się tak bardzo jak przedtem.
- Jak to się stało? — zapytałem, gdy doszedł do nas Zayn.
- Mamy niezły problem — powiedział z powagą.
- A mianowicie?
- Lepiej jakby to Lottie opowiedziała ci co się stało.
- Mała? — Odwróciłem ponownie głowę w jej stronę.
- Ktoś mnie śledził — wyznała ze łzami w oczach.
- Co? — Zmarszczyłem zdziwiony brwi.
- Jechali za mną przez pół Londynu, kiedy zorientowałam się co się dzieje, próbowałam ich zgubić. Za szybko jechałam, nie zobaczyłam tego drugiego auta i po prostu się z nim zderzyłam, a oni wtedy uciekli. Ja nie chciałam, naprawdę...
- Już, spokojnie. — Położyłem dłoń na jej ramię, pocałowałem w czoło i przysunąłem do siebie. — To nie była twoja wina. Widziałaś kto cię śledził? Znasz ich?
- Widziałam tylko kierowcę. Myślę, że był starszy od ciebie. Miał zarost na całej brodzie, włosy znacznie krótsze od twoich i chyba postawione na żelu. Nie widziałam więcej szczegółów — wytłumaczyła, nie puszczając mnie.
- Miałaś przy sobie broń? — zapytałem, a ona przytaknęła.
- Tak się bałem o ciebie — wyszeptałem w jej włosy. — Przeraziłaś mnie jak nigdy — dodałem, a ona się ode mnie odsunęła.
- Przepraszam — powiedziała pociągając nosem. Trochę się uspokoiła w moich ramionach, już nie trzęsła się tak bardzo jak przedtem.
- Jak to się stało? — zapytałem, gdy doszedł do nas Zayn.
- Mamy niezły problem — powiedział z powagą.
- A mianowicie?
- Lepiej jakby to Lottie opowiedziała ci co się stało.
- Mała? — Odwróciłem ponownie głowę w jej stronę.
- Ktoś mnie śledził — wyznała ze łzami w oczach.
- Co? — Zmarszczyłem zdziwiony brwi.
- Jechali za mną przez pół Londynu, kiedy zorientowałam się co się dzieje, próbowałam ich zgubić. Za szybko jechałam, nie zobaczyłam tego drugiego auta i po prostu się z nim zderzyłam, a oni wtedy uciekli. Ja nie chciałam, naprawdę...
- Już, spokojnie. — Położyłem dłoń na jej ramię, pocałowałem w czoło i przysunąłem do siebie. — To nie była twoja wina. Widziałaś kto cię śledził? Znasz ich?
- Widziałam tylko kierowcę. Myślę, że był starszy od ciebie. Miał zarost na całej brodzie, włosy znacznie krótsze od twoich i chyba postawione na żelu. Nie widziałam więcej szczegółów — wytłumaczyła, nie puszczając mnie.
- Miałaś przy sobie broń? — zapytałem, a ona przytaknęła.
W mojej głowie pojawił się obraz mężczyzny z Los Angeles.
Mężczyzny, któremu cały gang się naraził. Przyjechał, by się
zemścić. Znalazł mnie po 2 latach, dotarł na inny kontynent. I
właśnie dlatego nikt nie wie, że to ja prowadzę firmę największą
na świecie. Nikt nie zna prawdy, myślą, że prowadzi ją kto inny,
a moje nazwisko nie figuruje nigdzie w internecie. To tajemnica
służbowa, mająca chronić mnie przed takimi jak on. Tylko
niektórzy przedsiębiorcy o tym wiedzą. A teraz on powrócił, by
się zemścić.
Zgadzam się z Zaynem w 100%, mamy niezły problem. Teraz on chce
skrzywdzić moich bliskich. Nie pozwolę na to.
***