24 czerwca 2021

ROZDZIAŁ 57. „NIE DAJ MI ODEJŚĆ”

 

*Cassandra*

 

W naszej sypialni wciąż było trochę ciemno ze względu na wczesną porę i tylko mała lampka obok łóżka wszystko nam oświetlała. Wstaliśmy jeszcze przed wschodem słońca, by nie spóźnić się do pracy, szczególnie, że dziś ważne wydarzenie dla nas obojga. Już dawno nie budziłam się tak wcześnie, ale z emocji i tak nie mogłam spać i tłukłam się pół nocy. Za to Louis spał jak zabity.

Usiadłam na łóżku, w taki sposób by mieć nogi pod pupą i spojrzałam w przesuwane drzwi do garderoby, które pokryte były lustrem. Ustawiłam się bokiem i położyłam dłonie na spory już brzuch, odsuwając z niego koszulkę od piżamy. To niesamowite, jak nasza mała dziewczynka z dnia na dzień jest coraz większa. Siódmy miesiąc jak szybko przyszedł, tak szybko mija i zaraz wskoczy nam ósmy. Zdecydowanie powinnam przystopować już z pracą i przekazać część obowiązków Tristanowi. Muszę skupić się na rodzinie i nadchodzących tygodniach. Ale jeszcze tylko ta jedna sprawa i wiele przejdzie na Louisa, innego wyjścia nie ma.

Jak na zawołanie, szatyn wyszedł z garderoby i od razu uśmiechnął się na widok mnie, przyglądającej się brzuchowi. Szykowaliśmy się do konferencji, na której mamy połączyć nasze firmy i nerwy w rzeczywistości osiągają apogeum. Doszliśmy oboje do wniosku, ale to Louis zaproponował, że będzie to najlepsza możliwa opcja na ratowanie mojego przedsiębiorstwa, bo nie poradzi już sobie jako pojedyncza inwestycja. Może to dziwne, by firma informatyczna łączyła się z projektancką, ale w rzeczywistości Apple zapewni wyposażenie do domów i wnętrz, które projektujemy, więc to się ze sobą łączy. Nie wiem jeszcze, jak zrobimy to w kwestii siedziby, czy będziemy przekształcać każdy budynek, ale na to jeszcze przyjdzie czas i coś wykombinujemy. Najważniejsze, że znaleźliśmy pewne rozwiązanie. Mimo, że od początku nie chciałam żerować na Louisie, to on i tak nalegał.

- Dziś wielki dzień. – Głęboko odetchnął, siadając obok mnie. Pochylił się i ucałował mój brzuch, a potem spojrzał na mnie.

- I to jak. – Przełknęłam głęboko ślinę, marszcząc brwi.

- Denerwujesz się?

- Jeszcze pytasz? – prychnęłam. – Boję się, co pomyślą twoi pracownicy. Przecież dowiedzą się dopiero na tej konferencji. Po to ona jest. Pomyślą, że zajmuję miejsce Natalie. Już i tak czasem krzywo na mnie patrzą – wyleciał ze mnie słowotok i wcale nie miał zamiaru się kończyć. – I w ogóle im się nie dziwię. Jestem jak pieprzony klon, jakbym nagle spadła z nieba! – Uderzyłam dłońmi o kołdrę, a szatyn od razu za nie złapał i przytrzymał.

- Uspokój się. Nie zwracaj uwagi na to, co mówią. To ludzie, zawsze będą gadać.

- Łatwo ci mówić – wymamrotałam, zwieszając wzrok. Wysunęłam ręce z jego uścisku i usiadłam wygodniej. Nieświadomie zaczęłam bawić się pierścionkiem na palcu.

- Hej, porozmawiam z nimi, jeśli chcesz. – Poczułam, jak kładzie dłoń na moich plechach. – Poproszę, by traktowali cię normalnie, jak zwykłą osobę...

- Nie chcę zwracać tym uwagi na siebie – przerwałam mu cicho.

- A masz inny pomysł, jak temu zapobiec?

- Chyba nie – westchnęłam. – Chyba mi niedobrze. – Skrzywiłam się.

- Przecież nieraz uczestniczyłaś w konferencjach. To prawie to samo. Nie masz czym się stresować, będę ciągle obok.

- Nie, mi naprawdę jest niedobrze. I to nie ma związku ze stresem, a raczej z ciążą. – Zakryłam dłonią usta i powoli położyłam się bokiem na materac. Zamknęłam oczy i próbowałam spokojnie oddychać, żeby nie zwymiotować.

- Przynieść ci wody?

- Zaraz mi przejdzie – odparłam cicho, przytulając się do pościeli. – Mam potem te badania. Cholernie się ich boję.

- Dlaczego? To tylko badania.

- Odkąd dowiedziałam się, że jestem w ciąży, żyję w lęku, że znów poronię. Za każdym pieprzonym razem podczas badań pojawia się w głowie ta obawa. Jest już tak blisko rozwiązania i boję się, że nagle to wszystko stracę i...

- Nawet tak nie mów. – Louis szybko znalazł się przede mną, klękając przy łóżku i złapał za moje dłonie. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Pójść jednak z tobą?

- Przecież masz ważne spotkanie.

- Trudno. Ty jesteś ważniejsza.

- Dam sobie radę. Nie możesz zaniedbywać firmy.

- Jesteś pewna? – Przechylił głowę w bok, a ja przytaknęłam.

- W pełni. A tak z innej beczki... Rozmawiałam z mamą.

- No i co z tego wynikło?

- Mówiłam jej, że zasługuje na więcej niż bycie tylko sprzątaczką, ale ona powiedziała, że każda praca jest dobra i jej to wystarczy. Poza tym.... jest dość dobrze płatna jak na sprzątaczkę.

- To nie byle jaka firma. – Szatyn uśmiechnął się kącikiem ust, więc szturchnęłam go ze śmiechem w ramię, zagryzając dolną wargę.

- Ale to dziwne, że teraz mój narzeczony będzie szefem mojej mamy, nie uważasz? Zatrudniliście już ją przecież.

Louis wzruszył ramionami i uśmiechnął się zawadiacko.

- Rodzinna firma.

- No, już się tak nie ciesz, tatuśku. Nie będziesz moim szefem.

 


***

 

Mój brzuch jest teraz sensacją w firmie. Naprawdę. Chyba każdy zastanawia się, jak kobieta w zaawansowanej ciąży ma nad nimi szefować. Cóż, dam radę. Nie takie rzeczy się robiło. Chociaż jest oczywiście inaczej.  Coraz bardziej się męczę, mocniej bolą mnie plecy. O zdrętwiałych rękach i nogach nie chcę już nawet mówić, a o skurczach łydek w środku nocy to już całkiem. Jedynym ratunkiem jest przynajmniej ten basen, bo nie mam aż tak spuchniętych części ciała dzięki niemu i choć trochę daje ulgę z bólem mięśni. A przy tym, powoli przygotowuję swoje ciało do porodu, nieustannie modląc się o to, by tak nie bolało. Jakoś przeżyję nadchodzące tygodnie. Muszę.

Dookoła jest tona dziennikarzy. Jesteśmy w Apple, w firmie Louisa, a konferencja już niedługo się zacznie. Dziennikarzom wolno zadawać pytania, ale dostali zakaz robienia zdjęć. Ze względu na to, że prawie nikt nie wie, że to szatyn tym zarządza, wciąż trzeba zachowywać względy bezpieczeństwa. Jeszcze trochę, dopóki prawda nie wypłynie na światło dzienne. Może kilka lat? Całość jest jednak transmitowana do mojej firmy oraz do fili naszych firm w Stanach, tak, by wszyscy pracownicy na równi dostali jednocześnie informację o tym, że łączymy nasze przedsiębiorstwa. Zapewne nikt z nich się tego nie spodziewa, ale będą musieli się z tym pogodzić. Wciąż możemy funkcjonować w większości jako dwie różne firmy, ale nawiążemy tym stałą współpracę, która wpłynie dobrze finansowo na nas oboje.

Stoję przed wejściem na konferencyjną z Tristanem, czekając jeszcze na Louisa i Harry’ego, i w myślach zaczynam odliczać liczby, by mniej się denerwować. Wiem, że to wszystkich zadziwi i dlatego cieszę się, że ja będę mówić jak najmniej, bo może splątać mi się język. Na zewnątrz jednak zachowuję kamienną twarz, by nie dać po sobie poznać, że w rzeczywistości to wydarzenie stresuje mnie więcej niż trochę.

Kiedy trzymam dłoń na brzuchu okrytym czarną sukienką, chłopaki w końcu nadchodzą. Niesamowite jest to, że maleństwo mocniej kopie, gdy Louis jest coraz bliżej. Ta tajemnicza więź zawsze będzie dla mnie nieodgadniona. Ale to piękny aspekt bycia w ciąży.

Szatyn podszedł do mnie i położył dłoń na moim ramieniu. Nawet przez materiał marynarki czułam jego ciepło. Wszyscy pracownicy prawdopodobnie już domyślili się, że jesteśmy razem – nietrudno się zorientować, gdy przychodzi do niego regularnie kobieta w zaawansowanej ciąży – ale szczerze nie obchodzi mnie zdanie innych w tym temacie. Nie wywlekę życia prywatnego na wierzch, niech myślą o nas, co chcą na razie. Sytuacja zmieni się po ślubie, gdy wszyscy się dowiedzą, a na razie bądźmy zagadką.

- Gotowa? – zapytał łagodnie, a ja pewnie kiwnęłam głową i wtedy on delikatnie popchnął mnie do przodu, byśmy ruszyli. – No to chodźmy.

- To na pewno ostateczna decyzja? – zapytał Tristan za moimi plecami, zanim jeszcze weszliśmy, a ja spojrzałam na niego.

- Na pewno.

- Jesteście pewni w stu procentach? – zapytał teraz Harry z poważną miną. Obaj z Tristanem sprawiali wrażenie, że doskonale wiedzą, jak ważne jest to, co teraz się stanie.

- Już nie ma odwrotu, ludzie. A my decyzji nie zmienimy.

- W takim razie... Zaczynamy nową erę. – Harry głęboko odetchnął i zaraz zmusił się do uśmiechu, przepuszczając nas przodem.

Weszliśmy do sali konferencyjnej, gdzie była już Cindy wszystko nadzorując i wtedy dotarło do mnie ze zdwojoną siłą, że historia się powtarza. Najpierw Natalie prowadziła z Louisem firmę, a teraz on łączy ją z moją firmą i będziemy pracować razem. Historia naprawdę się powtarza. Nie tak samo, ale się powtarza. Tylko od nas zależy, jak się zakończy.

 

***

 

Tego samego dnia, w którym uratowałam pół swojego majątku, usłyszałam najgorszą wiadomość w moim życiu. W dodatku, przekazano mi ją w samotności. Żadnej osoby obok, która by mnie wsparła, chociaż to ja nie chciałam nikomu robić problemu. Mówiłam Louisowi rano, aby nie odwoływał przeze mnie spotkania, żeby pójść ze mną do lekarza. Mówiłam, że dam sobie radę. Tylko, że, kurwa, nie dałam sobie rady. Dotarło do mnie, że koniec z tym, że sama mogę sobie poradzić. Teraz wszystko, co mnie dotyczy, będzie zależeć od innych ludzi i przekornego losu.

Roztrzęsiona wpadłam do Apple, idąc prosto przed siebie. Ocierałam mokre policzki, żeby choć trochę wyglądać jak człowiek, ale łez i tak wciąż przybywało. Nie mam pojęcia, jak przyjechałabym tu autem w takim stanie, wzięłam taksówkę. Nie widzę ludzi wokół, nie słyszę nic, nie czuję nic... tylko ból w sercu. Nie mogę spokojnie oddychać ani wcisnąć przycisku przy windzie, bo dłoń za bardzo mi drży. Kiedy w końcu mi się to udaje, dziękuję w myślach za to, że w środku nikogo nie ma. Wsiadłam do windy i od razu, gdy tylko ruszyła, oparłam czoło o chłodną ścianę, dając upust cierpieniu. Miałam być, kurwa, w końcu szczęśliwa, a stoję i ryczę, bo już nigdy nie będę.

Wysiadłam na ostatnim piętrze, czując, że ledwo już utrzymuję się na nogach. Coś jednak wciąż pchało mnie do przodu. Nim się obejrzałam, stałam już przed gabinetem Louisa i naciskałam klamkę, ale drzwi były zamknięte. Spojrzałam bezradnie na Cindy, która siedziała za biurkiem, uzupełniając jakieś dokumenty. Dopiero zdała sobie sprawę o mojej obecności i od razu podeszła do mnie z zaniepokojoną miną.

- Cass, kochana, co się stało? – Dotknęła mojego ramienia, a mną wstrząsnął kolejny spazm płaczu. – Cała się trzęsiesz. Co...

- Cindy, możesz mi sprawdzić... O, hej, Cassandra – usłyszałam radosny głos Harry’ego i to jeszcze bardziej we mnie uderzyło. – Ej, dlaczego płaczesz? Dziś był wielki dzień. – Pogładził mnie po ramieniu, chyba w celu poprawienia mi humoru, ale nie udało mu się.

- Harry... – Cindy pokręciła w jego kierunku głową, najwyraźniej chcąc mu przekazać, by przestał.

Oboje szybko zamilkli i próbowali coś powiedzieć, patrząc na mnie z troską, lecz przerwałam im to.

- Gdzie jest Louis? – zapytałam cicho, spoglądając na nich przez łzy. Mój głos niemal świszczał i sama się dziwiłam, że byłam w stanie wypowiedzieć choć słowo. Byłam tak bezbronna w tej chwili jak nigdy. Czułam się jak dziecko szukające pomocy, bo obiło sobie kolano na rowerze. Tylko że ja nie obiłam sobie kolana, w zamian tego dostałam coś wiele gorszego.

 

- Muszę zobaczyć się z Louisem – powtórzyłam błagalnie. Patrzyłam na nich przerażona, bo bałam się. Bałam się, co teraz będzie.

- Ma spotkanie – wyjaśniła powoli blondynka, a ja uświadomiłam sobie, że musi być to te, przez które nie mógł ze mną iść i ono wciąż trwa. – Wydaje mi się, że wróci dopiero za pół godziny. Przynajmniej.

- Może zadzwonię po niego – zaproponował Harry, marszcząc brwi w namyśle, ale ja prędko pokręciłam głową.

- Nie. On ma ważne spotkanie – wykrztusiłam. – Musi tam być. Poczekam. Wpuścisz mnie? – niemal wyszeptałam, głos zaczął mi uciekać.

- Tak, jasne. – Od razu podeszła do swojego biurka i zabrała z niego klucz. Otworzyła mi, ale jeszcze w wejściu mnie zatrzymała. – Posiedzieć z tobą? – zaproponowała, ale ja zaprzeczyłam. – To przyniosę ci chociaż coś ciepłego do picia. – Znów zaprzeczyłam. – Cass... co jest?

- To prywatna sprawa, Cindy – wyszeptałam.

- Dobrze, rozumiem, ale...

- Nie dzwońcie do Louisa, proszę. Poczekam na niego. – Spojrzałam na parę błagalnie, a oni z opóźnieniem mi przytaknęli.

- Cassandra, może jednak zostanę? – zapytała blondynka, wyraźnie się wahała.

- Nie chcę. – Zaszlochałam. – Chcę zostać sama – poprosiłam ostrzej i oni ulegli. Wycofali się z biura szatyna, a ja upadłam na podłogę przy ogromnym oknie i oparłam o nie głowę. I wybuchłam niepohamowanym płaczem, jakby ktoś rozrywał mi serce na kawałki. To, że cholernie bolało, to za mało powiedziane.

Patrzyłam ze łzami w oczach przez przeszkloną ścianę, za którą lał deszcz i czułam, że niebo płakało ze mną. Patrząc z wysokości tylu metrów nad ziemią, zastanawiałam się, czy nie prościej byłoby wypaść przez to okno. Ale zraniłabym tym za dużo bliskich mi osób. Jeszcze za wcześnie. Nie wrócę do domu. Nie sama. Wszyscy zaczną pytać.

 

***

*Louis*

 

Cały zmarznięty szedłem przez firmę, bo dopiero co wróciłem ze spotkania po drugiej stronie miasta. Jednak listopad daje znać o swoim istnieniu, bo najchętniej wziąłbym teraz gorący prysznic. Zamiast tego, muszę zabrać jeszcze z gabinetu kilka dokumentów. Potem mogę cieszyć się wolnością.

- Jak na spotkaniu? – zapytała mnie Cindy, gdy tylko dotarłem do końca korytarza. Zauważyłem to, że wymusiła uśmiech i wygląda na dziwnie spiętą, ale zlekceważyłem to. Każdy ma gorsze chwile.

- W porządku. W następnym tygodniu podpiszemy umowę na nowy projekt.

- To świetnie, że się udało. – Posłała mi uśmiech.

- Tak, dzisiejszy dzień to jakaś loteria. – Zaśmiałem się. – Biorę papiery i spadam do domu. – Już naciskałem klamkę, ale Cindy na chwilę mnie zatrzymała.

- Louis... – zaczęła bawić się teczką w swoich dłoniach, zwlekając z uśmiechem. – Przyszła Cassandra i...

- Jest tu? – Uśmiechnąłem się, ale jej zaniepokojony wyraz twarzy mnie zmylił.

- Przyszła niecałą godzinę temu... zapłakana – dokończyła ostrożnie. – Chciała na ciebie poczekać, więc ją wpuściłam. Nie wiem, co się stało. Powiedziała, że to prywatna sprawa. Proponowałam, że z nią posiedzę, ale nie chciała. Była cała roztrzęsiona, chciała tylko zostać sama. Wyszłam, żeby jej nie denerwować bardziej, ale... – zaczęła mi prędko wyjaśniać, a w mojej głowie natychmiast pojawiła się przypominajka, że miała dziś wizytę u lekarza i automatycznie zapaliła mi się czerwona lampka. Coś jest nie tak.

- Cindy... – Przełknąłem głęboko ślinę, ale nie wiedziałem, co miałbym jej powiedzieć. – Lepiej z nią porozmawiam.

Powoli wszedłem do gabinetu i na pierwszy rzut oka nie widziałem, żeby była gdzieś w pomieszczeniu, ale potem dostrzegłem ją siedzącą na panelach, wpatrującą się w widok za oknem. Nogi podciagnęła pod brodę i wyglądała na półżywą. Jej czarny płaszcz leżał na podłodze za nią, a ona dopiero zdała sobie sprawę z mojej obecności, gdy uklęknąłem przy niej. Spojrzała na mnie niewinnie, a ja pocałowałem ją w czubek głowy.

- Opowiesz, dlaczego płakałaś? – zapytałem cicho, patrząc na nią z troską, a ona po chwili ciszy kiwnęła lekko głową.

- Byłam u tego lekarza...

- Coś z dzieckiem? – wciąłem jej się w zdanie, bo sytuacja za bardzo zaczęła mnie niepokoić. Ten moment niepewności był nie do zniesienia.

- Nie z dzieckiem. To ze mną – odpowiedziała półszeptem, a ja zobaczyłem, jak jej oczy robią się szkliste. Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, kiedy ponownie się rozpłacze.

- C-co? Jak to z tobą?

- Spełniło się najgorsze, rozumiesz? – powiedziała, mocno zaciskając zęby, jakby to miało jej pomóc z nierozklejeniu się.

- Czyli? – zapytałem z mocno bijącym sercem, ale ona nie odpowiadała, tylko patrzyła mi głęboko w oczy. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że trzyma moją rękę w silnym, niemal miażdżącym uścisku. – Cassandra, mów, co się dzieje.

- Mam pieprzonego raka – usłyszałem niespodziewaną wiadomość i niemal zachłysnąłem się powietrzem. Moje serce rozpadło się na drobne kawałeczki, a pierwsze, o czym pomyślałem, to to, że mogę stracić moje słońce.

- Co takiego? – wyszeptałem, czując, jak zaczyna szumieć mi w głowie.

- Zdiagnozowali u mnie raka płuc... To wyrok, rozumiesz? – prawie z rozpaczy się wydarła i od razu wybuchła szlochem. Wsunęła dłonie we włosy i zaczęła szybciej oddychać.

Do oczu napłynęły mi łzy.

- Jak bardzo jest... źle? – Przełknąłem gulę w gardle, co niemalże sprawiło mi ból.

- Bardzo – wyszeptała pomiędzy napadami płaczu.

Chociaż sam byłem przerażony i zrozpaczony, pragnąłem zabrać choć trochę bólu od szatynki, bo wiedziałem, jak bardzo potrzebuje teraz kogoś przy sobie. Mimo, że ona może nie dopuszczać tego do swojej świadomości. Najchętniej wyszedłbym teraz na zewnątrz i wykrzyczał światu, jak bardzo los jest niesprawiedliwy, ale nie mogłem zostawić teraz Cass samej. Z nas dwojga, ktoś musi myśleć racjonalnie, a ona absolutnie nie jest w stanie.

Przytuliłem jej głowę do swojej klatki piersiowej, by przynajmniej minimalnie ją wyciszyć i uspokoić ze względu na dziecko. Kiedy było odrobinę lepiej, wziąłem ją w ramiona i uniosłem. Podszedłem do kanapy i usiadłem, trzymając szatynkę na kolanach.

- Jestem obok, tak? Przy mnie nie masz czego się bać – mówiłem te słowa wbrew sobie. Łatwo mówić. Szczególnie po usłyszeniu takich wiadomości.

- Nie daj mi odejść – odezwała się roztrzęsiona i to całkowicie złamało moje uszkodzone już serce.

Zamknąłem oczy i głębiej odetchnął. Co ja mam jej, kurwa, powiedzieć? Wszystko, co powiem będzie pustymi słowami. Może nie wszystko, ale w większości. To nie może tak się skończyć...

- Błagam, nie daj mi odejść – zaszlochała, zaciskając dłonie na mojej koszuli.

Jedyne, co mogłem jej ofiarować w tym momencie, to moje wsparcie. Delikatnie gładziłem jej plecy, uparcie wierząc, że to coś da.

- Chcę poznać naszą córeczkę, chcę wziąć ślub... Ja chcę żyć. – Zaczęła panicznie kręcić głową i musiałem położyć na niej dłoń, by się uspokoiła. Pocałowałem jej czoło i wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że mi także po policzkach płyną już łzy.

- Rzuciłam papierosy, żeby teraz mnie zabrali z tego świata? – prawie zapiszczała. – Nie... to wszystko przez nie. Gdybym nie paliła tyle czasu przy mojej astmie, to... sama się do tego doprowadziłam.

- Nie mów tak – wyszeptałem, czując, jak wszelkie siły ze mnie odpływają.

- Chcę tu zostać, rozumiesz? Nie chcę umrzeć! – krzyknęła niespodziewanie, a ja wbrew sobie rozpłakałem się jak dziecko.

- Przejdziemy przez to razem. Wygramy to, rozumiesz? Nie odbiorą mi cię, nie pozwolę. Będziemy walczyć. Razem. Słyszysz? – Położyłem dłonie na jej mokre policzki.

Chyba zaczynałem pojmować, co znaczy być na skraju swojej własnej psychiki. Bardzo szybko dotarłem do tego absurdalnego punktu.

- Obiecaj mi, że będziesz przy mnie. Nie chcę umrzeć w samotności.

- C-Cass... przestań – zaszlochałem rozpaczliwie. – Nie puszczę cię na tamten świat.

- Tak bardzo cię kocham. – Wbiła palce w moją skórę, prawdopodobnie nieświadomie.

- Zrobię wszystko, co trzeba, by zatrzymać cię przy sobie. Znajdę najlepszych lekarzy, nawet na końcu świata, ale, do cholery, nie poddam się. Nie poddam się za nas dwoje. Za długo czekałem na taki ideał w swoim życiu. – Mocno przycisnąłem jej drobne ciałko do siebie, przez co poczułem delikatne ruchy maleństwa w brzuchu. – Zawalczymy. Dla nas i dla naszej córeczki.

W głowie jednak tkwiły mi same czarne scenariusze i złe przeczucia. Ale nie mogłem jej tego powiedzieć. To by ją zniszczyło. To niszczy już mnie. Lampka nadziei tli się bardzo daleko.

 

***

 

Kiedy przychodzi wieczór, czuję się całkowicie bezsilny. Czuję, jakbym po raz kolejny tracił mój cały świat. Bo ona jest całym moim światem. Ona i ta mała dziewczynka, która się w niej rozwija od kilku miesięcy. Znów zaczynam czuć ten ból, który towarzyszył mi po śmierci Natalie, a który zniknął, gdy przy moim boku pojawiła się Cassandra. Myślałem, że etap rozpaczy mam już za sobą. Jak widać, cofamy się do dawnym doświadczeń. Pieprzony los. Historia z Natalie, która, tak bardzo pragnąłem, by nie powtórzyła się w pełni na Cass, robi dokładnie to, czego się bałem przez tyle czasu. Znajduję się znowu w punkcie bez żadnego wyjścia i niewiele dzieli nas do spełnienia się tego najgorszego. A ja nie wiem, co miałbym, do cholery, zrobić. Tak mało rozwiązań i tak mało czasu.

Żałuję, że nie odwołałem spotkania i nie poszedłem z ukochaną na wizytę do lekarza. Tak cholernie żałuję, że nie było mnie obok, kiedy usłyszała diagnozę. Że nie mogłem skryć jej w ramionach i wesprzeć od razu, gdy się dowiedziała. Że zanim mi powiedziała, sama musiała przeżywać tą informację.

Wychyliłem kolejny kieliszek alkoholu i z łomotem odstawiłem go na ławę. Czuję, jak zaczyna rozsadzać mi łeb, ale przynajmniej jedna rzecz przynosi mi chwilowe ukojenie duszy. Chociaż myśli i tak kotłują się w głowie, bo zbyt bardzo przejmuję się sytuacją. Wiem, że nie dam rady ukryć przed Cassandrą własnego strachu, a ją to tylko podłamie. Jak ja mam jej powiedzieć, że ja też się boję, że mnie też to dotyczy? Jak mam jej powiedzieć, że jest za mało szans i prawdopodobne, że zostanę samotnym ojcem? Chociaż to tak bardzo boli, wiem, że przed rakiem prawie nigdy nie ma ucieczki. To ostateczność. To, co mi pozostało, to dawać jej złudne nadzieje, że jest szansa na wyleczenie. I możemy odbyć wszelkie terapie, a ja i tak nie będę mógł powiedzieć jej, że to tylko chwilowa ulga. I kurwa, tak bardzo jak nie chcę jej tracić, tak bardzo wiem, że to może się wydarzyć. Powiedziała, że jest bardzo źle. To może ją zniszczyć. Tylko że nieważne, jak tragicznie będzie, nie mogę zabrać jej pozostałości nadziei i powiedzieć, że musimy się pożegnać. Nawet, jeśli będę wiedział, że nadchodzi koniec, będę musiał to przed nią ukryć, by nie zabrać jej ostatniego uśmiechu, ostatniej radości... Cholera jasna! Dlaczego myślę o tym tak źle? A tak, bo, kurwa, znam tą chorobę na przykładzie dawnego przyjaciela i wiem, co będzie dalej. Kolejne tygodnie będą gorsze i gorsze, a iskierki w jej oczach będą gasnąć. Tak dobrze znam przebieg tej choroby i przez to cierpię dwa razy mocniej, bo wiem, co nadchodzi.

Nie zarejestrowałem tego, jak nieświadomie rzuciłem szklaną butelką wypełnioną alkoholem o panele, zalewając tym dywan w salonie, gdzie siedziałem. I siedziałem sam, bo wszyscy byli zajęci sobą, a Cassie spała. Nie chcę, by widziała, jak bezradny jestem w obliczu czegoś tak groźnego.

Bezsilnie opadłem na kolana i głośno zaszlochałem. Pierwszy raz od dawna zacząłem się modlić. Długo. To było jedyne rozwiązanie.

Cholera, ja wiem, że to wyrok, ale nie chcę by umierała. Boże, pomóż mi, nie zabieraj mi jej. Co mam zrobić, by wyzdrowiała?

 

***

*Cassandra*

 

W szale złości i rozpaczy nie kontroluję tego, jak rzucam przypadkowymi przedmiotami w naszej sypialni. Wszystko widzę jak za mgłą, bo łzy zasłaniają mi widoczność. Boli mnie głowa, którą zajmuje tylko jedna myśl, że umieram. Nie mogę spać, bo wciąż myślę. Nie daję rady. Chciałabym zasnąć i już się nie obudzić. Nie odczuwać tego cierpienia i czekania ze strachem na nadchodzący koniec. Jestem przerażona. W każdym calu. Wyczerpana fizycznie i psychicznie, nie mam pojęcia, co robić. Chciałabym wrócić do momentu dzieciństwa, gdy żadne problemy wtedy się nie liczyły. Gdy cały dzień mogłam oglądać bajki. Gdy jeszcze miałam swojego tatę blisko. Chcę wrócić do domu w Stanach i przeżyć jeszcze jeden taki dzień jak w przeszłości. Chcę pomagać mamie w kuchni, droczyć się z Jakiem i bawić się z Maddie, i witać z piskiem radości tatę, gdy wraca z misji wojskowej na innym kontynencie. Tyle wspomnień za mną i na tyle miałam jeszcze szansę. Do dzisiaj. Jedna rutynowa wizyta w szpitalu zmieniła wszystko i zadecydowała o moim losie. A ja nawet nie miałam szansy dyskutować, bo w kwestii zdrowia się nie dyskutuje.

Potrzebuję uścisku. Potrzebuję obok ukochanej osoby, więc nawet nie orientuję się, kiedy nogi niosą mnie na dół po schodach w poszukiwaniu szatyna, a potem kierują do kanapy, na której siedzi odwrócony tyłem. Uwiesiłam się na jego szyi, szukając tak dobrze znanego mi ciepła.

- Cass, boli – syknął, łapiąc za moje dłonie.

Z poczuciem winy od razu poluźniłam uścisk.

- Przepraszam.

- Przeprosiny nie zmienią tego, że boli – warknął, odpychając moje ręce.

Automatycznie mnie oszołomiło. Nie wiedziałam, dlaczego mówi do mnie takim tonem.

- Próbujesz mnie zranić słowami? – zapytałam cicho, a wtedy szklanka uderzyła o podłogę, sprawiając, że od razu się wzdrygnęłam. Przełknęłam ślinę i otarłam łzy, by wyostrzyć obraz. Dopiero teraz zauważyłam, że na stole stoi butelka alkoholu, a druga leży rozbita przy oknie. Myślał, że śpię. To oczywiste. Dlatego przyszedł się upić. Jest pijany w sztok i niepokoi mnie, co może zrobić w tym stanie. Boję się w obawie o dziecko, bo przez całą ciążę nie pił tyle. Nie wiem, do czego w tym momencie może się posunąć. Rozbija butelki i szklanki bez zastanowienia, przesadził z alkoholem. Znowu.

- Próbuję zapomnieć o problemach, a nie cię zranić! – wybuchnął.

- Ja jestem problemem? – zapytałam piskliwie, a on uniósł rękę.

- Kurwa, nie! Nie powiedziałem, że jesteś problemem. Nie o to mi chodziło! – Zerwał się z miejsca i zaczął szybko iść w moim kierunku, ale ja cofałam się w obawie przed jego zachowaniem. Dopóki nie uderzyłam plecami o ścianę.

- Nienawidzę tego, że gdy w końcu jestem szczęśliwy, to życie magle mi się pieprzy! – wydarł się, łapiąc za wazon. W momencie rozbił się w drobny mak blisko mnie.

- Przestań! – Zasłoniłam twarz dłońmi, kuląc się.

- Nikt mi cię nie odbierze, rozumiesz?! Nie pozwolę, byś umarła, bo, kurwa, nie zasługujesz na to!

Dostał szału. Zaczął uderzać w meble, był agresywny.

Zsunęłam się na podłogę, mimo, że nie podchodził do mnie bliżej niż na dwa metry. Bałam się jego zachowania, był jak w transie, nie słyszał mnie. Ciągle tylko powtarzał, jak los się na nas uwziął.

- Przestań!

- Za każdym razem tak się kończy! Za każdym razem jest złe zakończenie! – Zrzucił półkę ze ściany koło mnie, przez co nieświadomie krzyknęłam, cofając się.

- Co tu się dzieje? – usłyszałam głos niedaleko.

Podniosłam głowę i przez łzy dostrzegłam Nialla i Liama.

- Co tu się, do cholery, dzieje, Tomlinson?! Ona jest w ciąży, a ty wariujesz?! – blondyn podszedł bliżej mnie i wtedy zarejestrowałam, że się trzęsę.

- C-Cassandra... – odezwał się już spokojnie. Nagle otrzeźwiał. Zaczął iść do mnie, ale kiedy zatrzymał się obok, odepchnęłam go i zerwałam się z podłogi. Chwilę później zwymiotowałam w łazience, cała zalana łzami.

- Cassa...

- Przestań. – Zaszlochałam, krztusząc się łzami. Tarłam mokre oczy, siedząc na ziemi i pragnęłam tylko, by wytrzeźwiał. – Po prostu przestań, Louis.

- Ja...

- W momencie, w którym potrzebuję kogoś bliskiego, ty postanawiasz się zapić i zdemolować dom. Dziękuję za troskę. Wszystko ze mną w porządku – wymamrotałam ironicznie końcówkę i zwyczajnie odpuściłam.

 

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz