16 czerwca 2021

ROZDZIAŁ 55. ‘NA ZAWSZE’

 

*Cassandra*

 

Mieszkam z Louisem już od ponad miesiąca i w sumie odpowiada mi to. Każdego dnia budzę się przy nim, więc całkiem mi się to podoba. W sumie, wcześniej już bardzo często u niego nocowałam, ale to co innego, kiedy wiesz, że mieszkasz z kimś i tak będzie już codziennie, i to twoja nowa rzeczywistość. Chyba to pokocham. Na dobrą sprawę, nigdy nie mieszkałam z kimś innym niż z rodziną albo sama. Przenocowałam u siebie wiele osób, ale żeby przyjąć kogoś na stałe pod swój dach to nigdy mi się nie zdarzyło. A teraz sama się przeprowadziłam i to nawet ekscytujące.

Do tego jestem już w połowie piątego miesiąca ciąży i... i jest dobrze. Naprawdę jest dobrze. Czuję się w miarę w porządku. Wciąż mam huśtawkę nastrojów i niektóre zapachy nadal mnie odpychają, ale cieszę się, że nie znoszę ciąży gorzej, bo wiem, że niektóre kobiety wymiotują przez większość czasu. Co nie znaczy, że jeszcze mnie to nie czeka – wciąż zostało jeszcze te około dwudziestu tygodni, wszystko może mnie spotkać do czasu rozwiązania. Oby tylko nic strasznego. Na razie zaczynają męczyć mnie bóle pleców i naprawdę ogromne napady głodu. Nie sądziłam, że jestem w stanie tyle zjeść w ciąży. Do tej pory przytyłam już jakieś trzy kilogramy i w jeansy na pewno już się nie dopinam. Więc całe szczęście, że zostały mi jeszcze jakieś dresy i legginsy. Cieszę się, że przeprowadzka nastąpiła miesiąc wcześniej, bo teraz męczę się częściej, nawet przy głupim odkurzaniu, więc pewnie ciężko byłoby mi się szybko spakować.

Niedługo przeniosę pracę całkiem do domu i coś czuję, że bardzo zaprzyjaźnię się z zakupami online. W najgorszym wypadku Louis zabije mnie za to, ile paczek dziennie przychodzi do rezydencji. Ale płacę sama za siebie, a to on chciał, żebym z nim zamieszkała, więc niech nie narzeka. Może nie będzie zły, jeśli dokupię trochę akcesoriów do domu? Przecież chce, żebym czuła się tu jak u siebie.

Odkąd tu mieszkam i rodzice szatyna wiedzą o ciąży, widzę się z nimi częściej. Jego mama dzwoni do mnie co kilka dni, bardzo zaangażowała się w to, że będzie babcią. Oboje chcą uczestniczyć w życiu swojego wnuka, więc za każdym razem, kiedy przyjeżdżają, przywożą ze sobą drobny prezent, mimo, że dziecko jeszcze nie przyszło na świat. Każda ich wizyta budzi w nich radość, widzę to. I nie wiem, czy jest to spowodowane tym, że ich syn powoli zbliża się do trzydziestki i zaczyna układać sobie życie, czy tym, że ich synowa, która jest w ciąży, przypomina im kogoś, kogo znali przez wiele lat. Cieszę się jednak, że utrzymujemy dobre stosunki między sobą, bo najbardziej obawiałam się o nasz kontakt i to, czy mnie polubią wystarczająco. Ale wygląda na to, że mnie zaakceptowali i przyjęli do swojej rodziny bardzo szybko. Do tego, spotkali się także z moją rodziną, bo specjalnie na tą okazję urządziliśmy w rezydencji grilla. Z tego, co mówiła mi mama, z łatwością dogadała się z rodzicami Louisa, a mój brat z jego siostrą. Nie raz będą się ze sobą widzieć, jestem tego pewna, więc jest mi to na rękę, że od samego początku nie wytoczyli na siebie wojny. Chociaż to byłoby pewnie niemożliwe, biorąc pod uwagę, jak kochani są państwo Tomlinson.

Dla Louisa też jest to pewnego rodzaju nowość, bo jego rodzice wcześniej przyjeżdżali do Londynu do jego posiadłości tylko na święta, dlatego teraz będzie musiał przyzwyczaić się do każdej nowej rutyny. Reszta gangu podobnie. A może w końcu skłoni to niektórych do wyprowadzki? Dobra, to nie wpływa na mnie dobrze, chyba za dużo sobie pozwalam. Muszę przystopować, bo zaczynam myśleć jak mój chłopak.

Kończyłam swoje śniadanie, siedząc na łóżku i przeglądając na komputerze e-maile, kiedy do sypialni wszedł Louis. Uniosłam na niego wzrok ponad monitorem i zauważyłam, że bierze z komody kluczyki do jednego ze swoich aut.

- Jadę na cmentarz. Kupić ci coś po drodze? – zapytał, zatrzymując się przy wyjściu, a ja na chwilę zmarszczyłam brwi, analizując w głowie, jaki mamy dzisiaj dzień.

- Nie, raczej niczego nie potrzebuję – mruknęłam z namysłem. – Dzisiaj jest...

- Rocznica śmierci Natalie. Tak – dokończył za mnie, a ja łącząc usta w prostą kreskę, kiwnęłam powoli głową, zamykając pokrywę laptopa. No tak, dzisiaj ostatni dzień wakacji, a dla niego trudny z innego powodu.

- Przykro mi – odpowiedziałam cicho, a gdy nie dostałam odpowiedzi – kontynuowałam. – Wiesz... Może pocieszy cię to. Śniła mi się – wyjawiłam, biorąc głębszy wdech.

- Co takiego? - wyszeptał, wycofując się z wyjścia i podszedł do mnie. Posłał mi pytający wzrok, siadając obok, a ja przetarłam dłonią czoło, przywołując wspomnienie, które miało prawo wylecieć mi już z głowy.

- Kiedy powiedziałeś mi o niej... Wtedy, krótko po tym, przyśniła mi się. Powiedziała, że... cieszy się, że to ze mną jesteś i czekała, aż mi powiesz prawdę, dlatego ciągle przychodziła do ciebie w snach. Powiedziała jeszcze, że... jest o wiele bardziej spokojna, kiedy przy tobie jestem – mówiłam ostrożnie, nieustannie obserwując jego reakcję. Ku mojej uciesze, na jego ustach formował się szczery uśmiech.

- W tej chwili poczułem prawdziwą ulgę. Mam nareszcie pewność, że nie ranię jej tym, że musiałem ruszyć do przodu po jej odejściu. – Złapał mnie delikatnie za dłoń. – Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś? – zapytał łagodnie, na co wzruszyłam ramionami.

- Nawet sama nie wiem... Zapomniałam o tym.

- Nie wiesz, jak poprawiłaś mi tym humor. – Oparł swoje czoło o moje, a potem pochylił się i schował nos w moich włosach.

- I... jest jeszcze coś – dodałam niepewnie, ale jak już zaczęłam mówić, to kazał mi skończyć. – W tym śnie... dała mi stokrotki. Czytałam, że te kwiaty daje się noworodkowi albo jego rodzicom...

- Czy ona...

- Dawała mi znak. – Nabrałam większej ilości powietrza, nieświadomie się uśmiechając. – Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że jestem w ciąży, ale... ona tak i... cholera, czuję, że bym ją polubiła. – Zaśmiałam się, mając łzy w oczach. – Ona cały czas przy tobie jest, wiesz? Wie więcej niż myślimy. I... tak dobrze się czuję, mając jej poparcie, mimo, że spotkałam ją tylko we śnie.

Szatyn położył mi dłoń na policzku i starł z niego łzy, a ja wtuliłam twarz w jego palce i spojrzałam mu w oczy. Kiwnął w ciszy do mnie głową i złożył pocałunek na moim czole, i tyle w pełni mi wystarczało.

- Poleć ze mną do Paryża – usłyszałam nagle po chwili ciszy i aż z zaskoczenia odsunęłam się od szatyna.

- Co takiego?

- Polećmy do Paryża – powtórzył, przyglądając się mojej twarzy. – Na naszą pierwszą rocznicę.

- Ale... Jestem w ciąży.

- Skonsultuj się z lekarzem i dowiedz się, czy w twoim przypadku jest to bezpieczne. Mówiłaś przecież, że chciałabyś odwiedzić Francję.

- Tak, ale... trochę się boję. Nie wiem, jak to jest latać samolotem w ciąży, jeszcze przy mojej astmie.

- Możemy wziąć Liama na pokład, w razie czego. A jeśli twój lekarz zabroni lecieć, to zostaniemy. Wiesz, że nie zrobiłbym nic, co zaszkodziłoby dziecku. – Jakby dla potwierdzenia swoich słów, położył dłoń na moim brzuchu, co w znacznym stopniu uspokoiło moje obawy i świadomie przyznałam mu rację.

- Więc? Chciałabyś polecieć?

- Bardzo. – Szeroko się uśmiechnęłam i pociągnęłam go do pocałunku. – Bardzo, bardzo, bardzo.

 

***

 

*Louis*

 

A więc, moje plany co do rocznicowego wyjazdu powiodą się i jutro wylatujemy do Paryża. Cass dostała pozwolenie od lekarza, ale dla bezpieczeństwa i spokoju ducha zabieramy ze sobą Liama. Podejrzewałem, że to może być potrzebne, ale on nie narzeka, bo pozwoliłem, żeby jego nowa dziewczyna leciała z nami. W dodatku, ona też jest lekarzem, więc nie dyskutowałem. Jeśli chodzi o dziecko, nie chcę podejmować żadnego ryzyka, a przy locie na tym etapie ciąży nie ma zagrożenia życia. Jest to już jednak dość zaawansowana ciąża, bo to szósty miesiąc, więc coraz bardziej obawiam się, że to Cass sama zrobi sobie jakąś krzywdę, przez to, że nie potrafi przystopować tylko wciąż coś sprząta w rezydencji i się przemęcza. Już i tak osiągnąłem sukces i przemówiłem jej nareszcie do rozumu, i posłuchała, kiedy zakazałem jej myć okna, ale ona dnia na tyłku nie usiedzi. Jak widzi, że w posiadłości jest coś porozwalane, to od razu się za to bierze, a ja mam marny wpływ na to. Dlatego musiałem podjąć stanowcze kroki i zebrałem wszystkich chłopaków, którzy u mnie mieszkają, bo jej nie uwiążę, żeby odpoczywała.

- Dobra, dzisiaj krótko, ale lepiej mnie posłuchajcie – ogłosiłem na wstępie, przemawiając do większości gangu. – Nie chodzi mi o żadną akcję, ale o wasze mieszkanie tutaj.

- Wyrzucasz nas już stąd? – odezwał się Niall, unosząc brwi, a ja głębiej odetchnąłem, z myślą, jak czasem chciałby to zrobić.

- Czasami jestem bliski od zrobienia tego, ale na razie znajcie moje miłosierdzie. Chodzi o to, że jutro wylatujemy do Paryża i na czas naszej nieobecności zróbcie coś z domem, a raczej ze swoimi... brudami. Nie wiem... zatrudnijcie ekipę sprzątająco czy kogo chcecie, ale jak wrócimy to ma być czysto.

- Dlaczego nagle ci się odmieniło w tej kwestii? – zapytał Oliver, popijając colę ze szklanej butelki, a długa grzywka prawie wchodziła mu w oczy.

- Bo Cassandra dostaje pierdolca, jak widzi dookoła syf, a ja dostaję pierdolca, jak widzę, że ona w szóstym miesiącu ciąży włazi i myje okna, już czaicie? – zadałem retoryczne pytanie, ale wszyscy mi przytaknęli. – Robi wszystko za was, ciągle tylko sprząta w waszej części domu i gotuje, jakby to był jej obowiązek, a teraz nie powinna się tak męczyć. Zróbcie więc tak, aby nie miała powodu do sprzątania, ale do odpoczywania, jasne? Bo wiem, że jak coś będzie rozwalone, to ona poleci i sama to sprzątnie, żeby dom jakoś wyglądał. A jeśli komukolwiek nie pasuje taki układ, żeby sprzątać za siebie, to tam są drzwi, droga wolna – wskazałem na wyjście na korytarz. – Nikogo stąd jeszcze siłą nie wyrzucam, ale zważcie na to, że za chwilę pojawi się tu niemowlę i chyba każdy rozumie sytuację. Nie będę stawiał was ponad moją rodzinę, żeby było jasne – mówiłem poważnie, obserwując ich skupione twarze.

W salonie nastała cisza., a oni tylko posłusznie pokiwali głowami i zaraz część z nich znikła. W sumie, nie obchodzi mnie bardzo, czy reszta z nich także postanowi się już wyprowadzić czy jeszcze nie, ale to musiało zostać powiedziane. Sam nie miałem już więcej nic do gadania, więc też ulotniłem  się do swojej sypialni.

Cass znalazłem jednak w garderobie. Teraz naszej garderobie. Aczkolwiek, nie oczekiwałem, że gdy tam wejdę, cała podłoga będzie pokryta ubraniami powyrzucanymi z półek.

- Boże, mogłabyś tu czasem posprzątać – mruknąłem, obserwując, co zrobiła w niecałe pół godziny.

Paradoks tej sytuacji chyba jest widoczny. Dopiero przed chwilą gadałem, jak nie chcę, by sprzątała po chłopakach, a teraz mówię coś odwrotnego. Ale dobra, pakuje się do wyjazdu, nie sądzę, że będzie to sprzątała od góry do dołu. Może nie załapała mojej iluzji.

- Nie, nie mogę – niemal warknęła, przewracając ubrania w każdą stronę.

- Czego szukasz? – westchnąłem, przyklękając na podłodze obok niej.

- Białej bluzki z rękawem trzy czwarte. Przerzuciłam nawet twoje ubrania i nigdzie jej nie ma – mówiła szybko zdenerwowana, a ja objąłem wzrokiem całe pobojowisko.

- A patrzyłaś w praniu? – zasugerowałem ostrożnie, wstając.

- Już mam – wymamrotała pod nosem, tak, że prawie tego nie usłyszałem. Wyjęła z głębi szafki biały materiał, przyjrzała mu się, a potem usiadła z powrotem na podłogę. Kiedy niespodziewanie wybuchła płaczem, nie wiedziałem, co się dzieje. Jeszcze przed chwilą była wkurzona na maksa za swoją zgubę.

- Co tym razem? – zapytałem cicho, ponownie siadając obok i kładąc dłoń na jej plecach.

- Ja już sama siebie mam dość – wydusiła przez łzy, opierając zwieszoną głowę na dłoni. – Jak ty ze mną wytrzymujesz?

- Po prostu cię kocham – odparłem szczerze z drobnym uśmiechem, a ona pociągnęła nosem i zanim na mnie spojrzała, wytarła twarz z łez.

- Przepraszam, że ostatnio zachowuję się nie do wytrzymania – powiedziała cicho, nawiązując zapewne do swoich wcześniejszych humorów.

- Domyślam się, że to normalne w ciąży.

- Jak widzisz, chyba to prawda. – Zaśmiała się, ocierając mokre policzki. Rozejrzała się powoli po garderobie, nim na mnie zerknęła.

- Sprzątnę to, tylko...

- Tylko?

- Zgubiłam ramiączko od stanika – odpowiedziała, a ja mimowolnie się zaśmiałem. – Hej, nie śmiej się. – Rzuciła swoją bluzką w moją twarz, a ja ucieszyłem się, że to nie był żaden but.

- Pomogę ci w poszukiwaniach, bo zdemolujesz mi coś więcej niż garderobę, a ja nie mam ochoty na remont – odparłem, wstając, a ona uważnie mi się przyjrzała zanim się odezwała i wystawiła w moją stronę palec wskazujący.

- Musimy niedługo kupić łóżeczko dla dziecka. I nowe ubrania dla mnie, bo w większość już się nie mieszczę. Cudem znalazłam jakieś poludzkie do Francji.

- Mam rozumieć, że niedługo mam być przygotowany na ogromne zakupy?

- Zgadłeś, kochaniutki. – Głupio się uśmiechnęła. – A teraz pomóż mi okiełznać ten bałagan, który sama zrobiłam. – Podrapała się po głowie, patrząc na mnie niewinnie.

 

***

*Cassandra*

 

- Nadal nie wierzę, że mnie tu zabrałeś – powiedziałam z podziwem, kiedy wjechaliśmy windą na szczyt wieży Eiffla.

- Kiedyś sobie zapamiętałem, że zawsze chciałaś odwiedzić Paryż, ale nie miałaś okazji, więc... oto jesteśmy. – Uniósł wolną rękę, wskazując na ciemną noc, którą oświetlało miasto. – Nie było lepszej okazji ku temu niż nasza rocznica. – Uśmiechnął się, wciąż trzymając mnie za rękę. – Ślicznie wyglądasz, wiesz? – Obejrzał mnie z góry na dół, a ja naprawdę poczułam się dziś jak księżniczka. Nawet mimo tego, że mój brzuch był już spory i luźna czarna sukienka, którą miałam na sobie była jedną z nielicznych, w które jeszcze się zmieściłam. Ale miałam okazję, by założyć kozaki za kolano. W końcu to Paryż. Cieszę się, że gdy się pakowałam, pomyślałam o zabraniu ze sobą bardziej eleganckich ubrań. Brałam pod uwagę jakąś kolację i tak się stało, bo okazało się, że szatyn zarezerwował nam stolik w restauracji, co już było dla mnie magiczne, a co dopiero szansa wjechania na wieżę Eiffla. Istne szaleństwo. Nawet hotel, w którym się zatrzymaliśmy od razu po wczorajszym locie, jest dla mnie jak kolejny pałac. Nigdy nie śmiałam myśleć o tym, że w przyszłości będę tak żyła. Tak, marzyłam, ale to były głupie, dziecinne marzenia, niewykonalne i niewyobrażalne wtedy. A to, co dzieje się teraz... ciągle muszę sobie przypominać, że to nie sen.

- Dziękuję. I nawet tym razem czuję się ślicznie – odpowiedziałam ciszej, nie kryjąc swojego uśmiechu. – Za to mój chłopak wygląda jeszcze przystojniej niż zawsze. – Położyłam palec na jego białej koszuli, rozpiętej przy szyi i okrytej czarną marynarką. – Wiedziałeś, jakie perfumy wybrać, by mnie właściwie odurzyć. – Zamknęłam oczy, zaciągając się zabójczym zapachem.

Zaśmiał się krótko i pociągnął mnie za rękę do barierki. Stanął za mną i oplótł swoje ramiona wokół mojej talii, łącząc dłonie na moim brzuchu.

-Pięknie tutaj, prawda? – zapytał, całując mnie w szyję, kiedy staliśmy na szczycie tej wieży, a przed nami rozciągała się panorama Francji.

Czułam się, jakby to był film, a nie rzeczywistość. Było o wiele lepiej niż sobie wyobrażałam. Te światła, muzyka skrzypiec gdzieś w oddali, ludzie mówiący dookoła po francusku, mimo, że nie rozumiałam wszystkiego. To była chwila, kiedy wszystkie moje problemy gdzieś odleciały. Liczyło się tu i teraz, to, że spędzam ten wieczór z Louisem i... i czuję się ważna, naprawdę. Zwykle nie oceniam siebie tak wysoko, ale teraz czuję co innego. Nikt, kogo bym nie obchodziła, nie zabrałby mnie tak sobie w to miejsce, tyle kilometrów od domu i tyle metrów nad ziemią. Jest wiele szaleńców na tym świecie, ale nikt, dla kogo bym nic nie znaczyła, nie byłby tu teraz ze mną.

- Bardzo. – Pokręciłam z podziwem głową. – Umawiam się z pieprzonym bogaczem. – Parsknęłam śmiechem, odwracając głowę do niego.

- Hej, ty lepsza nie jesteś – przypomniał mi rozbawiony.

- Ale się dobraliśmy.

- Wiesz... Zasłużyłaś, żeby tu być. Wiem, że miałaś w życiu ciężko, jeszcze zanim się pojawiłem. Teraz to chwila dla ciebie...

- I naprawdę czuję się jak w niebie – przerwałam mu, kiwając głową.

- Bo tak po części jest. – Spojrzał w górę w gwiazdy, a potem złożył przelotny pocałunek na moich ustach.

Kiedy odwróciłam głowę na powrót w kierunku widoku przed nami, oparłam się o jego tors, mocno trzymając jego dłoń, by w razie czego nie upaść, a on położył brodę na moim ramieniu. Gdybym była tu sama, to pewnie bałabym się, że wypadnę z tej wieży, ale gdy był obok Louis, zawsze czułam się choć odrobinę pewniej. To ten typ człowieka, przy którym nie boję się już, że upadnę. Jest ktoś, kto mnie złapie i nie pozwoli spaść dalej.

- Ten rok z tobą był prawdopodobnie najlepszym rokiem w moim życiu – szatyn zaczął mówić dalej, więc z przyjemnością słuchałam. – Byłaś przy mnie, kiedy tego potrzebowałem, razem odkrywaliśmy siebie, poznawaliśmy na nowo życie, wspieraliśmy się przy mniejszych, większych problemach. Jesteś jak moja opoka, tylko ty jesteś w stanie mnie okiełznać, choć nie zawsze na to sobie pozwalam. Czuję jednak, że nawet mimo kłótni, które będą zawsze, bo to normalne w związku, jesteśmy każdego dnia silniejsi razem i bliżsi. Wiem, że gdy działamy wspólnie, wiele jest możliwe. Nie wyobrażam już sobie żyć bez ciebie. Czekam na nasze dziecko jak głupi, bo cholernie mnie to uszczęśliwia. Cieszy mnie to, że mieszkasz ze mną, że pierwsze, co widzę, gdy się budzę, to ty. Widzę, jak nasze maleństwo z dnia na dzień jest coraz większe i dociera do mnie, że takiego właśnie życia chcę. Kocham twój głos, kocham, gdy się śmiejesz albo, kiedy udajesz obrażoną, mimo że oboje wiemy, że nie jesteś. I nawet, jeżeli twierdzisz, że nie jesteś idealna, to dla mnie jesteś. Jakiś czas temu uświadomiłem sobie, że chcę czegoś więcej, że... chcę cię na zawsze – mówił coraz bardziej niespokojnie, a z każdym jego słowem to mi serce biło coraz szybciej. Coś podejrzewałam i chyba sama nie wiedziałam, w co mam wierzyć.

Poczułam, jak Louis odsuwa się ode mnie, a ja jak otępiała pozwalałam mu na to. Wciąż to on stał za mną i bałam się teraz odwrócić czy jakkolwiek poruszyć.

- Chyba nie ma innych słów, żeby to powiedzieć, więc po prostu...

- Louis, co ty... – wcięłam mu się w zdanie, zmuszając się, by odwrócić, a wtedy zobaczyłam, jak klęczy przede mną, trzymając w wyciągniętych i drżących dłoniach pudełeczko z pierścionkiem.

- Wyjdź za mnie – poprosił ciszej, a ja poczułam, jak chwilowo zakręciło mi się w głowie.

- O mój Boże – wydukałam, łapiąc się barierki. Nagle zrobiło mi się gorąco.

Louis od razu wstał na nogi i złapał mnie w pasie, jakby bał się, że zemdleję.

- Dobrze się czujesz?

Pokręciłam przecząco głową, zbierając myśli.

- Nie... nie mogę za ciebie wyjść – niemal wyszeptałam, obawiając się jego reakcji.

- A... ale...

- To... to chyba za wcześnie. – Przełknęłam głęboko ślinę. – Oświadczasz mi się tylko z litości, z poczucia obowiązku, bo jestem w ciąży, bo tak trzeba. Nie chcę litości.

- To nieprawda... Cass...

- Przepraszam. – Nie wytrzymałam i się rozpłakałam, gdy dostrzegłam, jak ból w jego oczach rośnie. – Tak bardzo cię przepraszam. Nie znienawidź mnie.

 

***

 

Co ja zrobiłam? Co ja najlepszego, do cholery, zrobiłam? Ten jeden raz to ja czuję się winna i czuję, że podjęłam złą decyzję. Widzę, jak cholernie go zraniłam. Siedzi od kilku godzin na hotelowym balkonie, od kiedy tylko wróciliśmy. Widzę, jak pośród ciemnej nocy wypala papierosa za papierosem i nawet nie wchodzi do pokoju. Nie rozmawiał ze mną od powrotu, jest posępny i zdaję sobie sprawę z tego, jak przykro musi mu być. I problem polega na tym, że moja własna decyzja zabolała też i mnie, bo w rzeczywistości to był szczyt moich marzeń, a ja jak głupia palnęłam, że chce się żenić tylko z litości i z powodu dziecka. Sama przed sobą przyznaję, że nie mam pojęcia, dlaczego odrzuciłam oświadczyny. To kolejny raz, gdy żałuję zbyt pochopnie podjętej decyzji i nie słucham, czego tak naprawdę chce moje serce.

On pali, a ja płaczę, bo... Cholera, jestem tak wkurzona sama na siebie. Popełniam błąd za błędem i jeszcze ranię ludzi, których naprawdę kocham. Ja jestem nienormalna. Głupia, egoistyczna, bezduszna. Mam jeszcze dużo czasu, żeby znaleźć więcej przymiotników, które opisują moje zachowanie, ale teraz zamiast ryczeć, powinnam coś zrobić, bo użalanie się nad sobą nic mi nie da i czasu nie cofnę. Jeśli teraz nie zadziałam, to lepszego momentu raczej mogę już nie znaleźć. Louis stworzył idealne okoliczności na zaręczyny, wszystko przemyślał, a ja tylko to zniszczyłam. No głupia, nie ma innego wytłumaczenia dla mnie. Przywiózł mnie tu do Paryża, na naszą rocznicę i mimo, że to dopiero rok, to mi się oświadczył na pieprzonej wieży Eiffla. Cholera, jest ojcem mojego dziecka, a ja go odrzuciłam. Dlaczego nie dopuściłam do mojego rozumu myśli, że on chce stworzyć ze mną prawdziwą, stabilną rodzinę? I to nie jest prawda, że mężczyźni przeżywają to mniej niż kobiety, bo teraz na własne oczy widzę, jak poważne to jest.

Powiedziałam mu, że robi to z poczucia obowiązku, bo niedługo urodzi się dziecko, a co jeśli on miał to w zamiarze zrobić w przyszłości, a sytuacja tylko to przyspieszyła? Nie, to jest paradoks. Wciąż powtarzam, że chcę być szczęśliwa, a przed kilkoma godzinami zrobiłam coś, co mnie skutecznie mogło odepchnąć od tego. Mogło i wciąż może, ale jestem w stanie jeszcze to naprawić. Dam temu szansę. Chcę tego przecież.

Otarłam mokrą twarz z łez i usiadłam na łóżku, głęboko oddychając. W pokoju też było ciemno, więc nie widziałam w lustrze, jak wyglądam, ale może to i lepiej. Zebrałam się cała w sobie i zmusiłam do wstania z łóżka. Szurając bosymi stopami o podłogę, ruszyłam do drzwi balkonowych. Przed wyjściem na zewnątrz nabrałam jeszcze kilka głębokich wdechów i ostatecznie zsunęłam się na podłogę balkonu, lądując przy Louisie. Pociągnęłam kolana pod brodę, w miarę, jak umożliwiał mi to brzuch i ostrożnie spojrzałam na szatyna. Zerknął na mnie kątem oka, zaciągając się papierosem, po czym wypuścił obłok dymu w przeciwną stronę niż ta, po której siedziałam, by mnie nie odymić.

- Wracaj do pokoju. Nie chcę, żebyś to wdychała i truła dziecko – wymamrotał, zduszając szluga w popielniczce. Przed nami leżała już jedna pusta paczka po papierosach i druga zaczęta.

Na nowo w oczach zebrały mi się łzy, gdy uświadomiłam sobie, do jakiego stanu go doprowadziłam.

- Cass, mówię poważnie...

- Popełniłam ogromny błąd – zaszlochałam, przerywając mu. Oparłam głowę o ścianę, zagryzając mocno dolną wargę ust, żeby się uspokoić. Zauważyłam, że szatyn skupił swoją uwagę na mnie, a gdy odwróciłam ku niemu wzrok, zobaczyłam na nowo rodzącą się w jego oczach nadzieję.

- Co chcesz...

- Nie mogę zasnąć, nie mogę racjonalnie myśleć, nie mogę nawet znaleźć logicznego wytłumaczenia dla mojej błędnej decyzji – mówiłam roztrzęsiona i chyba zaczynałam go tym niepokoić, bo dotknął mojego ramienia.

- Cass... uspokój się, cała drżysz – odezwał się niepewnie, na co pokręciłam głową.

- Nie... daj mi powiedzieć. Coś zrozumiałam przez te kilka godzin. Trzeba żyć tym, co teraz. Nie wiadomo, co wydarzy się jutro, za tydzień, za miesiąc, szczególnie przy naszych powiązaniach kryminalnych. Popełniłam cholerny błąd i teraz tak bardzo cię za to przepraszam. – Spojrzałam mu w oczy, które uważnie mnie obserwowały. – Nie mam pojęcia, co mną kierowało, ale żałuję swojej zbyt szybko podjętej decyzji. Przemyślałam wszystko i nie pragnę niczego więcej. Kocham cię – dokończyłam półszeptem, a kiedy między nami nastała trwająca wieki cisza, dodałam: - Możesz powtórzyć pytanie?

- Jakie pytanie? – zapytał z urwanym oddechem, a ja pospiesznie mu odpowiedziałam, niemal z trudem.

- To z wieży Eiffla – uściśliłam, zamykając oczy. Gdy otworzyłam je z powrotem po kilku sekundach, jego nie było już na balkonie. Ponownie wybuchłam niepohamowanym płaczem.

Mój popieprzony charakter i moje humory. Gdybym wcześniej się zgodziła, teraz pewnie nie byłabym w takiej sytuacji. Teraz to on nie chce tych zaręczyn,  odpuścił sobie i postanowił wyjść niż ponownie się zawieść. Dlaczego zawsze muszę zrobić coś źle? Jak teraz już jestem skłonna się zgodzić, to cofamy się do tego, co było i nie ma mowy o kolejnym kroku. Sama na własne życzenie wszystko zburzyłam. I nikt nie musiał mi nawet w tym pomagać.

Teraz to ja siedziałam na tym balkonie i płakałam, bo teraz to ja nie chciałam wchodzić do środka i konfrontować  się z nim twarzą w twarz. Nie oczekiwałam jednak, że szatyn usiądzie z powrotem obok mnie i wystawi rękę z pierścionkiem w malutkim pudełeczku.

- A więc... wyjdziesz za mnie? – zapytał niepewnie, a mnie zalała kolejna fala łez. Jak mogłam pomyśleć... Ja żyję w cholernej symulacji.

- Boże, tak – wykrztusiłam, szybko kiwając głową. Przycisnęłam swoje usta do jego, a potem oplotłam go mocno wokół szyi. – Tak, po stokroć tak. Przepraszam za tą zwłokę.

Poczułam, jak jego dłoń gładzi moje plecy i delikatnie się odsunęłam.

- Czy możemy uznać, że to wszystko wina hormonów i to moja ostateczna decyzja? – zapytałam, a n krótko się zaśmiał.

- I teraz jestem najszczęśliwszym facetem na ziemi, ale  nie wywijaj mi więcej takich numerów – odparł z nadzieją, a ja przytuliłam się twarzą do jego policzka, siadając bokiem na jego udach.

Wystawiłam drżącą rękę przed siebie i zaraz na jednym z palców znalazł się kryształowy pierścionek. Jakby specjalnie stworzony dla mnie, od razu dopasował się do kształtu mojego palca.



- Jakim cudem odgadłeś rozmiar pierścionka? – wyszeptałam zaskoczona, a on uśmiechnął się tajemniczo.

- Mam swoje sposoby. To już mój sekret. Coś się dzieje? – zapytał zaniepokojony, gdy nagle wstrzymałam oddech i zapewne przez moją twarz przebiegł cień szoku.

Prędko wzięłam jego dłoń w swoją i położyłam na brzuchu, wyczekując jego reakcji.

- O Boże – wyszeptał, a ja mogłam dostrzec, jak na jego twarzy formuje się ponownie uśmiech. – Kopie. – Dołożył drugą dłoń i nie mógł się nadziwić temu zjawisku.

- Tak długo nie czułam żadnych ruchów, że już mnie to niepokoiło, ale teraz... tak mi ulżyło. To jest znak, ono czuje, co się dzieje wokół. Nie wierzę, że to przypadek, że akurat dziś, teraz zaczęło kopać. Akurat w chwili, gdy...

- Więc to chyba znak, że podjęłaś właściwą decyzję?

- Na to wygląda. – Szeroko się uśmiechnęłam, całkiem zapominając o łzach, które jeszcze przed chwilą były obecne. – Chciałbyś, żeby to był chłopczyk czy dziewczynka?

- A czy to ważne? W każdym przypadku będę się cieszył. Najważniejsze, aby było zdrowe.

- Ale jakbyś miał wybierać?

- Wtedy byłaby córeczka tatusia. A ty?

- Oczywiście, że synek mamusi.

- A jak czujesz? Wydaje ci się, że urodzisz chłopca?

- Nie potrafię tego określić. To... dziwne uczucie, bo z chwili na chwilę zmieniają się moje przeczucia.

- A więc, na obecną chwilę, to jest nasz mały misio. – Połaskotał mnie po brzuchu.

- Co? Misio?

- To tak dopóki nie dowiemy się, czy to dziewczynka, czy chłopiec.

- I tylko misio przyszło ci do głowy?

- Resztę nazw ty zajęłaś, panno Miller – wymruczał mi do ucha.

- Już niedługo, panie Tomlinson.

 

***

*Louis*

 

W ciemnym pokoju przede mną pojawiła się tajemnicza postać. Kobieta. Widziałem to po sylwetce. Była odwrócona do mnie tyłem. Kiedy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że trzyma w dłoniach ramkę ze zdjęciem moim i Cassandry. Dotknąłem ostrożnie jej ramienia, by sprawdzić, kto zjawił się z niezapowiedzianą wizytą. Zobaczyłem Cassandrę.

- Kiedyś to ja byłam na jej miejscu, a teraz ktoś inny je zajął. Zasłużyła, wiesz? – Odstawiła ramkę na komodę i już wiedziałem, że to wcale nie była Cassandra.  Natalie.

- Czekałam, aż ktoś w końcu doprowadzi cię do porządku i wyciągnie z tej żałoby po mnie. A jej się udało. To chyba znaczy, że jest tego warta?

- Prawdziwą żałobę nosi się całe życie – wymamrotałem, tak dobrze znając te słowa, które towarzyszą mi od dłuższego czasu.

- Prawda. W sercu. – Kiwnęła powoli głową. – Ale nie możesz obarczać nią innych. Odetnij się od przeszłości.

- C-co?

- Mnie już nie ma.

- Ale...

- Pamiętaj o mnie, ale nie pozwól, bym wciąż zajmowała twoje myśli każdego dnia. To nie jest sprawiedliwe. Nie jest sprawiedliwe względem Cassandry i waszego dziecka. Dopóki będziesz porównywał ją ze mną, ona wciąż będzie niepewna tego związku. Zaufaj mi. Tak jak ufałeś mi od początku do samego końca, do chwili wybuchu.

- Natalie, nie...

- Mi jest tu dobrze, Louis – przerwała mi, mówiąc z przekonaniem. – Naprawdę. Zacznij nowe życie. Bądź ojcem i mężem. Żyj w końcu. Żyj tym, co teraz, nie możesz wciąż oglądać się za siebie. Musisz, być świadomy, że teraz spotkamy się dopiero po drugiej stronie. Ja będę tu na ciebie czekać, ale póki co, minie jeszcze wiele, wiele lat. Zawsze będę cię kochać, ale teraz... bądź szczęśliwy. – Uśmiechnęła się, wskazując za mnie, a jej obraz rozpłynął się w powietrzu.

Odwróciłem się i ujrzałem śpiącą Cassandrę.

 

I nagle leżałem w łóżku obok szatynki i dotarło do mnie, że to wszystko to był czysty sen. Sen albo... pożegnanie. Natalie nie śniła mi się odkąd wyjawiłem prawdę o niej Cass, jakieś... cztery, pięć miesięcy. I to chyba był ostatni raz... To było ostateczne pożegnanie ze mną. To było błogosławieństwo na nowe życie. I teraz już wiedziałem, jak mam je poprowadzić.

Spojrzałem na pierścionek zaręczynowy na palcu śpiącej obok szatynki i mimowolnie się uśmiechnąłem. To kobieta mojego życia. To ta odpowiednia. Wiem to. Po prostu wiem.

Zamknąłem oczy, a gdy powoli otworzyłem je z powrotem było już całkiem jasno. Cass robiła mi ukradkowo zdjęcie, myśląc, że wciąż śpię i aż nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu.

- Robienie komuś zdjęć bez jego wiedzy jest karalne – mruknąłem z zamkniętymi oczami, nie wyjmując ręki zza głowy. Od razu roześmiałem się, kiedy uderzyła mnie poduszką w ramię. – Nie jesteś mistrzynią kamuflażu, kochanie.

- Uważaj do kogo to mówisz. – Zobaczyłem, że wystawia do mnie język, gdy otworzyłem ostatecznie oczy.

- Wiesz, co, Cass?

- Co? – Położyła głowę na poduszce i przyglądała mi się.

Chwilę ją obserwowałem, nim przerwałem ciszę między nami.

- Nie masz pojęcia, jak bardzo cię kocham.

 

***

 

Wieczorem, tego samego dnia, siedziałem w salonie w naszym apartamencie hotelowym, odpisując na e-maile, których dość dużo nazbierało się przez kilka dni przez to, że wziąłem chwilowy urlop. Usiłowałem pracować, chociaż te dwie godziny, ale kątem oka widziałem, jak Cass siedzi na końcu kanapy i nieprzerwanie się we mnie wpatruje. Zastanawiałem się, o co jej chodzi, czy znowu zrobiłem coś źle, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Jej wzrok dosłownie wypalał we mnie dziurę i skutecznie mnie to dekoncentrowało.

- Dobra, co? – westchnąłem, zamykając pokrywę laptopa i rezygnując z jakiejkolwiek aktywności zawodowej.

- Co, co? Nic – odparła niewinnie, odwracając nagle ode mnie wzrok.

Zmrużyłem oczy, widząc, że jej policzki są zarumienione bardziej niż normalnie.

- Cass...

- Co?

- W co ty ze mną grasz?

- W nic – wymamrotała, uciekając od patrzenia na mnie.

- I dlatego przez ostatnią godzinę siedziałaś tu i się we mnie gapiłaś jak w jakiś posąg?

- Nie chciałam przeszkadzać ci w pracy.

- Ale? – Skupiłem na niej całą swoją uwagę, by nie ominąć żadnego szczegółu.

- Słyszałeś, że kobietom w ciąży buzują nieźle hormony w pewnym temacie, nie? I że mają większą ochotę na...

- Aaa, to o to ci chodzi? Już czaję. – Pokręciłem z rozbawieniem głową i usiadłem wygodniej, rozkładając ręce na boki. – No, chodź tutaj. – Kiwnąłem zachęcająco głową i nim się obejrzałem, szatynka siedziała na mnie okrakiem. Napalona bardziej niż zwykle, bo od razu zaczęła mnie całować jak opętana. Słyszałem jej przyspieszony oddech, a przez to, jak blisko siebie byliśmy, czułem, jak w jej brzuchu porusza się lekko dzieciątko.

- Cass? – odezwałem się cicho między kolejnymi pocałunkami, odsuwając ją na kilka centymetrów i przytrzymując na chwilę jej twarz. – Na pewno chcesz za mnie wyjść? Nie chcę cię do niczego zmuszać. Przeżyję odmowę, jakoś dam radę, ale... ale to dla mnie ważne, mieć pewność...

Na moich ustach w momencie wylądowała jej ciepła dłoń, skutecznie uniemożliwiając mi dalsze mówienie.

- Zamknij się. Powiedziałam, że chcę. Koniec – mówiła powoli, jakby chciała, żeby w końcu dotarły do mnie jej słowa.

- Twoja ręka pachnie żelkami, wiesz? – wymamrotałem, odsuwając jej dłoń od siebie i powstrzymując uśmiech, który tworzył się na mojej twarzy.

Wybuchła śmiechem, a ja zerknąłem w bok i zauważyłem puste opakowania po słodkościach, które musiała zjeść w ciszy i ukryciu przede mną, bo nie wiedziałem, że coś jadła.

- Jak wrócimy do Londynu, to zrobię ci zapas słodyczy, bo nie dasz mi żyć.

- Koniecznie – zgodziła się ze mną rozbawiona, ale już za moment nagle się uspokoiła i spojrzała na mnie poważniej.

- Jesteś dla mnie ważny, wiesz? – Oplotła ręce wokół mojej szyi.

- I wzajemnie, moja Coco Chanel. – Odgarnąłem włosy za jej ucho, a ona zmarszczyła brwi.

- Dlaczego Coco Chanel?

- Wiesz... była Francuzką, pochodziła stąd i... sama zaczęła swój biznes. Była projektantką. Jak ty. Była kimś w rodzaju bizneswoman. Znowu – jak ty.

- Ja nie projektuję mody. Tylko wnętrza.

- Osobiście nie, ale sprzedajesz też ubrania projektowane przez twoich ludzi, prawda? Więc jesteś moją Coco Chanel.

- Chyba tylko twoją. – Popatrzyła na mnie z powątpiewaniem.

- Oczywiście, że tylko moją. Moją prywatną Coco Chanel. – Splotłem dłonie za jej plecami i wpiłem się w jej usta, zaczynając naszą małą grę wstępną.

 

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz