*Cassandra*
Zaraz koniec wakacji, a ja nigdzie nie wyjechałam i jedyne, co robię
w mieście, to krążenie po nim w rozmaitych sprawach. Od
Tomlinsona, przez firmę, do mamy i rodzeństwa. I wiem, że w tym
miesiącu już nigdzie nie zabiorę Maddie i Jake'a, choć bardzo bym
tego chciała. Może uda się we wrześniu albo w październiku? Mam
nadzieję, że wyrwę się chociaż na kilka dni za granicę. Teraz
dzieje się zbyt wiele. Trzeba pozałatwiać różne sprawy i dopiero
wtedy wylecieć na zasłużone wakacje. Tylko czy kiedyś odzyskam
ten spokój?
- I
jak było na pierwszej lekcji? - zapytałam Maddie, gdy
odjechałyśmy spod domu Kelly.
W poniedziałek wróciła w końcu do Londynu i mimo, że miałyśmy
wiele momentów na spędzenie czasu razem, dopiero dzisiaj, akurat w
piątek, udało mi się wyjść wcześniej z firmy i poszłyśmy na
lunch. I co do groźby Tristana, byłam w biurze cały tydzień, od
rana do wieczora, alkoholu też udało mi się nie tknąć, więc
sądzę, że nic się nie stało, kiedy o czternastej opuściłam
firmę. Nie powiem, że nie wkurzyło mnie to, kiedy oświadczył, że
mam się wziąć w garść, bo inaczej zgłosi sprawę w odpowiednie
miejsce. I nie powiem, że nie lubię alkoholu, bo wtedy też bym
skłamała. Ale staram się i chyba to widzi.
To prawda, nie jestem święta i trzeba przyznać, że piję trochę
więcej niż zwykle, ale nie uzależniłam się. Gdyby tak było, to
nie potrafiłabym wytrzymać bez alkoholu. To mój sposób na
odreagowanie. I tak zwykle kończy się na góra 3 kieliszkach i
nigdy jeszcze nie obudziłam się, nie pamiętając ostatniego dnia.
Dobra, raz na imprezie Tomlinsona, ale raz. Tristan przesadza, ot co,
dlatego zamierzam mu udowodnić, że wszystko ze mną w porządku i
coś tylko mu się ubzdurało. Umiem wytrzymać w abstynencji, oboje
dobrze to wiemy. Nie zrobi ze mnie alkoholiczki, kiedy nigdy nią nie
byłam. Pieprzy głupoty, bo za długo był bez Kelly. Teraz jak
wróciła, to już nawet nie zauważa tego, co robię, tak bardzo jak
w zeszłym tygodniu. Wszystko wyolbrzymił i za bardzo się o mnie
martwi. Znam swój umiar i granicę, i nie chciałam nigdy być
alkoholiczką, by staczać się na dno. W każdej chwili potrafię
przestać i nie ciągnie mnie do alkoholu, a samo wino nie byłoby
zbyt mocnym trunkiem do upicia się. Może raz lub dwa się zdarzyło.
Ale podsumowując, nie ma się co o mnie martwić i nie sięgnę po
procenty, by Tristan miał z tego satysfakcję. Jeśli myśli, że
nie potrafiłabym od tak tego odstawić, to się myli. Nie jestem jak
niektórzy ludzie i wiem, że alkohol do niczego mnie nie doprowadzi,
choć czasem jest potrzebny i pomaga ukoić nerwy. Chcę tylko
udowodnić, ze nie mam z nim problemu. I nie wypieram prawdy, po
prostu tak jest, widać to. To Kelly po pokazach pije więcej niż ja
w tygodniu, tylko że Tristan o tym nie wie.
A co do mojej przyjaciółki, to za bardzo się rozgadałyśmy, bo
zorientowałam się, że spóźnię się odebrać Maddie ze szkoły
muzycznej i obie po nią pojechałyśmy, a własnie teraz odstawiłam
blondynę do domu, w drodze do mieszkania mamy. I tak, w końcu
zapisałam małą na zajęcia ze śpiewu i mam nadzieję, że to ją
cieszy.
- Było
super! - pisnęła z tylnego siedzenia.
Spojrzałam w lusterko i zobaczyłam jej uradowaną minę, przez co i
na moje usta wpłynął szeroki uśmiech.
- Pani
powiedziała, że może też mnie nauczyć grać na pianinie, a ja
chcę. Mogę, Cassie? Mogę?
- Oczywiście,
że możesz. - Skręciłam w ulicę, na której stał dom mojej
rodziny. - Porozmawiam z panią Clark przy twoich kolejnych
zajęciach, zgoda?
- Zgoda!
- Zaklaskała w dłonie i tylko się zaśmiałam.
Przez następne kilka minut słuchałam, jak śpiewa piosenki, które
grały w radiu, a jakiś czas potem dotarłyśmy na miejsce.
Wyjęłam kluczyki ze stacyjki, zabrałam torebkę, wysiadłam z auta
i otworzyłam drzwi Maddie, a ona natychmiast wyskoczyła z pojazdu i
pobiegła w kierunku domu.
- Hej!
A twój plecak?! - krzyknęłam za nią.
Zatrzymała się, odwróciła w moją stronę i zaraz złapała się
za głowę, co miało pokazać, że o tym zapomniała.
- Dobrze, już dobrze, wezmę go. Biegnij – westchnęłam i się uśmiechnęłam, a jej już za chwilę nie było. Niedługo zapomni własnej głowy i wtedy to będzie kłopot.
- Dobrze, już dobrze, wezmę go. Biegnij – westchnęłam i się uśmiechnęłam, a jej już za chwilę nie było. Niedługo zapomni własnej głowy i wtedy to będzie kłopot.
Sięgnęłam do wnętrza auta po nieduży, różowy plecak i
zawiesiłam go sobie na ramię. Zamknęłam samochód i ruszyłam do
drzwi, z trudem omijając duże kałuże. Było to o tyle
trudniejsze, że wciąż miałam na sobie szpilki i musiałam uważać,
by przypadkiem się nie potknąć i wywalić prosto w wodę, tym
samym brudząc swoją białą koszulę.
Weszłam do mieszkania i od razu doszedł do moich nozdrzy wyborny
zapach ciasta mojej mamy, na które na samą myśl ponownie wkradł
się na moją twarz uśmiech. Odstawiłam plecak siostry pod ścianę
w przedpokoju, a sama zdjęłam buty ze stóp, zostając na bosaka.
- Nie
zmokłaś dziś rano, gdy Jake wiózł cię do szkoły? - usłyszałam
głos rodzicielki, kiedy wchodziłam do kuchni.
- Nie,
bo jak wysiadaliśmy, to Jake okrył mnie swoją bluzą i sam zmókł
– odpowiedziała i nie dało się nie zaśmiać na te słowa, a
wtedy mama podniosła wzrok i zauważyła moją obecność.
- Widzisz,
jak twój brat o ciebie dba? - zapytała z uśmiechem małą, a ta
od razu pokiwała głową. - No dobra, to możesz już lecieć do
Jesy, ale wróć na obiad, dobrze?
- Dobrze!
- Wybiegła z kuchni i tylko tyle było ją widać.
- Hej,
mamo. - Podeszłam do kobiety i ucałowałam jej policzek.
- Cześć,
Cassie. - Uściskała mnie.
- Czuję
to twoje czekoladowe ciasto, prawda? - zapytałam, odsuwając się od
niej i obie się zaśmiałyśmy. Zawsze miałam wyczulony węch.
- Celnie
zgadłaś – potwierdziła moje przypuszczenia. - Siadaj, nałożę
ci – wskazała na stół, a sama podeszła do blatu, na którym
stał wypiek.
Usiadłam przy niedużym stole, tak jak poleciła i za chwilę
dostałam mały, biały talerzyk z kawałkiem gorącego jeszcze
ciasta.
- Przepyszne
– powiedziałam z pełnymi ustami, gdy wzięłam pierwszy kęs do
ust. - Moje ulubione – dodałam.
- Wiem,
słonko. - Uśmiechnęła się szeroko.
Uwielbiam, jak moja mama gotuje. W dzieciństwie rzadko jadłam w
restauracjach i być może tak bardzo przypadły mi do gustu jej
potrawy. Szczególnie mocno ubóstwiam jej niedzielną pieczeń i
prawie zawsze, kiedy mam być u nich na obiedzie, robi ją specjalnie
dla mnie. To są takie nasze małe rzeczy, które po prostu kochamy.
Kiedy zjadłam pół kawałka, coś mnie naszło i drugą połowę
odłożyłam z powrotem na talerz, stwierdzając, że to odpowiedni
moment.
- Co
jest, nie smakuje ci jednak? - zapytała zasmucona, a ja podniosłam
wzrok na nią i zmarszczyłam czoło.
- Nie,
smakuje. Tylko, że... - Przełknęłam głęboko ślinę,
zastanawiając się, co powiedzieć na początek. - Mamo, ostatnio
dużo się działo w naszym życiu i... niektórych rzeczy ci nie
powiedziałam. Nie wiesz o czymś. Już dawno chciałam ci to
powiedzieć, ale byłaś w szpitalu i... - mówiłam chaotycznie,
pocierając tatuaż na swoim nadgarstku.
- I
nie chciałaś mnie martwić, tak? - Usiadła obok i złapała za
moje dłonie, a ja zgodziłam się z nią, kiwając głową. - Ale
teraz jest ze mną dobrze. Musimy pogadać, kochanie, jeśli
rzeczywiście coś się dzieje. - Potarła kciukiem skórę na mojej
ręce. - Możesz mówić. Wiesz, że nie będę cię oceniać.
Wspieram cię we wszystkim, to dzięki tobie tu jesteśmy i nie
musimy się martwić o przeżycie.
- Chodzi
o nasz dom w Stanach... - zaczęłam cicho, nie wiedząc, jak
zareaguje.
Oczywiście, nie powiem jej o tym, że prawie umarłam na akcji i
miałam włamanie. Nie jestem aż tak głupia. Nie powinnam o tym
pierwszym mówić, a gdybym pisnęła słówko o obu tych rzeczach,
to mama nie na żarty wpadłaby w panikę i wtedy to już byłaby
tylko moja wina.
- Zaczynam
się bać. Co z nim? - Zobaczyłam na jej twarzy niepokój.
- Nie
musisz się obawiać. Kryzys już dawno zażegnany. - Uśmiechnęłam
się lekko, ale za chwilę ten uśmiech znikł. - Jakiś czas temu
przyszło do mnie pismo, kiedy byłaś w szpitalu. To było od
banku. Zapomniałam zapłacić rachunki, chcieli przysłać
komornika... Ale już w porządku, wszystko naprawiłam i nie
odebrali nam domu.
- Bogu
dzięki – uspokoiła się mama. - Wiem, że to może dziwnie
wyglądać, że to ty płacisz za to, ale... chyba bym nie
przebolała, gdyby nagle ktoś zabrał nam to. Wszystkie
wspomnienia...
- Mamo,
spokojnie – przerwałam jej. - Już tak wiele razy mówiłam ci,
że to tylko pieniądze. Nie powinna gryźć cię ta myśl, jestem
twoją córką.
- No
właśnie, to rodzice powinni wspierać finansowo swoje dzieci, a
nie odwrotnie. Tak źle się czuję z tym, że musisz za nas
płacić...
- Mamo,
już o tym rozmawiałyśmy. - Położyłam dłoń na jej ramieniu,
spoglądając w oczy. - To nie jest dla mnie problem. Cieszę się,
że mogę wam pomóc i niczego wam nie brakuje. I nie obwiniaj się
o nic. - Uśmiechnęłam się.
Pokiwała głową i ponownie mnie uściskała, a gdy się od siebie
oderwałyśmy, zdążyła się zorientować, że jeszcze coś nie
gra. Niczego przed nią nie ukryję.
- Cassie,
widzę, że to nie wszystko. Co jeszcze się stało? Co cię gryzie?
Spróbuję pomóc, na tyle, ile umiem.
- Nie
możesz – odpowiedziałam cicho, patrząc na nią ponownie.
Zagryzłam dolną wargę, gdy poczułam, że do oczu zaczynają
napływać mi łzy.
- Dlaczego?
- zapytała. Zauważyła moje łzy w oczach, bo wyglądała na
przestraszoną.
- Na
początku zeszłego miesiąca robiłam badania kontrolne.
- Cassie,
tylko nie mów, że to coś poważnego.
- Chciałabym
– wyszeptałam, lekko wzruszając ramionami. Poczułam, jak
nieoczekiwanie po moim policzku spłynęła łza. A miałam nie
płakać...
- To
płuca, tak? - zapytała, od razu przewidując to, co zamierzałam
powiedzieć.
- Tylko
to... Z całą resztą jest dobrze – odpowiedziałam przez
ściśnięte gardło.
- Co
powiedział twój lekarz?
- Że
to wszystko przez papierosy, a astma wszystko pogarsza. - Starłam
pojedynczą łzę z twarzy. - Jest dym w płucach, powstaną
nieodwracalne zmiany i nie przeżyję 20 lat, jeśli tego nie rzucę
– dodałam. - Mamo, ja nie chcę umierać. - Rozpłakałam się na
dobre, a ona natychmiast skryła mnie w swoich ramionach, głaszcząc
po głowie. - Ja wiem, że mówiłam wiele rzeczy, ale już nie
chcę... ja chcę żyć. - Przycisnęłam czoło do jej szyi.
- Skarbie,
mówiłam ci tyle razy: nie bierz się za te świństwo – zaczęła
spokojnie. Nie krzyczała, tuliła mnie tak jak matka dziecko, które
zbłądziło. - Ale co się stało, już się
nie odstanie... Damy razem radę, tak? Wyciągniemy cię z tego,
wszystko będzie dobrze – szeptała tuż przy moim uchu.
Pokiwałam głową i odsunęłam się od kobiety, ocierając potok
łez.
- Jestem
taka głupia...
- Nie
jesteś – przerwała mi, ponownie łapiąc za rękę. - Uległaś
okropnemu uzależnieniu, to nie jest twoja wina.
- Jest
– wyjąkałam.
- Cassie
– powiedziała twardo. - Nie jest – powtórzyła. - To wina
twojego organizmu, że tak łatwo przyjął tą truciznę.
- Czyli
moja – upierałam się przy swoim.
- Cassie,
ile razy mam powtórzyć, byś zrozumiała? Ty w niczym nie
zawiniłaś. Wolisz wierzyć w swoje brednie czy słuchać starej,
doświadczonej matki, której życie nie oszczędziło?
- Mamo,
nie mów tak – wyszlochałam.
- Jeśli
nie będziesz się o to obwiniać. Powiedziałaś, bym ja tego nie
robiła, a co z tobą? Nie możemy myśleć pesymistycznie, to do
niczego nie prowadzi. Obiecaj mi teraz, że nie będziesz się o to
winić – nakazała. Nie miałam wyboru, to moja mama.
- Ale
jeśli pozwolisz mi dawać wam wciąż pieniądze – odpowiedziałam
spontanicznie.
- Cassie,
to nie jest dobry kompromis. - Pokręciła głową nerwowo.
- Mamo...
- Nie
możemy bez końca brać od ciebie pieniędzy.
- W
takim razie, nie będę niczego obiecywać.
- No,
dobrze – westchnęła pokonana. - Nie pochwalam tego, ale niech ci
będzie.
- I
tak bym w końcu z tobą wygrała – wymamrotałam ze zwieszoną
głową, a potem zaśmiałam się i ją uniosłam. Spojrzałam na
mamę. Uśmiechnęła się, nie miała teraz większego wyboru.
- Oj,
Cassie, Cassie. - Pokręciła głową. - Co z ciebie wyrosło?
- Nowoczesna
londyńska bizneswomen, z której jesteś dumna? - podsunęłam jej
pomysł.
- Bardzo
dumna. - Wybuchła śmiechem w tym samym momencie, co ja. Ale po
chwili ten śmiech znikł, gdy naszło kolejne jej pytanie. - Ale
nie palisz już, prawda? - zapytała z powagą.
Odwróciłam wzrok, a gdy nie odpowiedziałam, poczułam, że znów
się na mnie zawiodła.
- Córeczko...
- Przepraszam
– wyszeptałam. - Próbowałam, naprawdę. Nie paliłam przez
kilka dni, ale nie umiem tego rzucić. Wszystko dookoła mnie
stresuje, w firmie pojawiają się problemy i w dodatku Nick mnie
zostawił i jestem sama. Już nie wyrabiam. Chciałam, tak bardzo
teraz chcę to rzucić, ale nie potrafię po takim czasie. Nie mam
silnej woli tak, jak ty albo tata. Robiłam wszystko, by trzymać
się z daleka od tego. Nawet wyrzuciłam całość do śmieci, ale
to nie pomogło, bo dookoła mnie są ludzie, którzy palą i na
nowo mnie do tego ciągnie – mówiłam szybko. Ale już nie
płakałam. Czyli coś jednak mi się udało.
- Mylisz
się, kotku. Jesteś silna, to ja nie jestem.
- O
czym ty gadasz, mamo? - Zmarszczyłam brwi.
- Ja
też ci o czymś nie powiedziałam. Nie wiesz, jak doszło do mojego
zawału. Gdybym ci powiedziała, wiedziałabyś, że nie jestem
silna. Coś mnie złamało, przestraszyłam się.
- Ale
mamo, to, że się przestraszyłaś, nie znaczy, że nie jesteś
silna.
- Teraz
to nieważne, Cassie. Posłuchaj mnie, musisz wiedzieć, bo od
tamtego dnia codziennie boję się o ciebie coraz bardziej. -
Założyła zwisający kosmyk włosów za moje ucho, a ja nie
wiedziałam, co mam myśleć.
- Słucham?
- zapytałam słabo.
- Tamtego
dnia pojechałaś gdzieś z jakimś chłopakiem, prawda?
- Tak,
ale on nie jest niebezpieczny, nie dla mnie. Nic mi nie zrobił,
nie...
- Nie
o niego mi chodzi – wytłumaczyła automatycznie.
Nie odpowiedziałam, czekałam, co powie dalej.
- Zanim
z nim pojechałaś, kiedy się szykowałaś, pod naszym domem stało
czarne auto, w którym było dwóch mężczyzn w ciemnych okularach
i ubraniach. Nie przeraziłoby mnie to tak bardzo, gdyby nie to, że
kiedy wyszłaś z domu, oni pojechali zaraz za wami.
- Co
takiego? - Zachłysnęłam się powietrzem. Teraz wiedziałam, to
był tamten gang, dlatego mama się przestraszyła. Wiedziałam od
samego początku, że musiał być jakiś poważny powód,
przeczuwałam to.
- Wyglądali
naprawdę groźnie. Myślałam, że cię śledzą, że chcą coś ci
zrobić...
- Mamo,
spokojnie. - Teraz to ja złapałam ją za ramiona. - Powiedz mi,
czy ci ludzie jeszcze tu przyjeżdżali? Widziałaś ich po tym
dniu?
- Pojawiali
się tu jeszcze kilka razy. Pewnie myśleli, że jesteś u mnie.
- Mamo,
posłuchaj, nie martw się tym już, dobrze? Ja to załatwię, bądź
spokojna. Oczywiście nie podoba mi się to, że powiedziałaś mi
dopiero teraz, ale rozumiem przez to, że nie było odpowiedniego
momentu. Najważniejsze, że w końcu o tym wiem. Proszę, nie
denerwuj się tym, jasne?
- Ale
co zamierzasz z tym zrobić? - zapytała zaniepokojona.
- Mam
przyjaciela w policji, to wszystko – uspokoiłam ją i
przytuliłam.
To dziwne, jak w ciągu tak krótkiego czasu przeszłam od płaczu do
takiego stanu. I kompletnie nie czuję tego, że z moich oczu jeszcze
przed chwilą ciekły łzy. Huśtawka nastrojów jak w ciąży...
- Córeczko...
- zaczęła ponownie po kilku minutach mówić, kiedy mnie puściła.
- Ja wiem, że tamten chłopak, z którym wtedy pojechałaś, nie
był niebezpieczny.
- O
czym ty mówisz? - Przełknęłam głęboko ślinę. Albo to ja mam
coś ze słuchem, albo moja mama powiedziała właśnie to, co
usłyszałam.
- Widziałam,
kto był za kierownicą. To był Louis Tomlinson. Nie mylę się,
prawda? - zapytała, a wtedy wszystko powróciło.
Zamknęłam oczy i na chwilę mój oddech zwolnił, a fala wspomnień
zalała mój umysł. Obraz w obraz, słowo w słowo, sekunda w
sekundę.
- To
ten, który...
- Tak
– przerwałam jej, aby nie wypowiedziała tego, czego nie
chciałam. By te kilka słów nie przeszło jej przez gardło.
Przynajmniej nie przy mnie. - Ten z Nowego Jorku, sprzed 3 lat. Nie
pomyliłaś się. - Otworzyłam oczy.
- Dlaczego...
- chciała coś powiedzieć, ale jej nie pozwoliłam.
- Nie,
proszę nie. - Pokręciłam głową. - Ja o tym wiem.
- Mówiłaś
mu?
- On
nawet nie pamięta, co się działo w Stanach. O niczym nie ma
pojęcia.
- Mam
nadzieję, że wiesz, co robisz Cassie.
- Nie
skrzywdzi mnie – zapewniłam ją. Ale czy ja byłam tego w 100%
pewna? Chyba za bardzo go poznałam, by się bać... - Nie mówmy o
tym, nie chcę znów o tym myśleć – potrzęsłam głową.
- Będziesz
musiała kiedyś mu o tym powiedzieć.
- Nie
mogę – powiedziałam cicho. - Jeśli mi nie uwierzy...
- Powinien
wiedzieć.
- Nie
teraz – odpowiedziałam. - Nie rozmawiajmy dziś o tym, błagam –
poprosiłam kobietę.
- Dobrze,
nie denerwujmy się już dziś – westchnęła. - Chyba pójdę się
położyć na kilka minut. Nie jedź jeszcze, dobrze? - zapytała, a
ja przytaknęłam.
Wstała od stołu i wyszła z kuchni. Zostałam sama ze swoimi
myślami. Ale nie mogę o tym myśleć! Muszę oderwać swoje myśli
od tego, bo mnie to zniszczy.
Wstałam na równe nogi i skierowałam się powoli do salonu. A gdy
zasiadłam przed telewizorem, kolejna sprawa uderzyła we mnie
całkiem niespodziewanie, jak młotem o ścianę. Akurat
transmitowano wiadomości. Nie ogarnąłby mnie niepokój, gdyby nie
to, co miałam za chwilę usłyszeć.
'Wciąż nie znaleziono sprawcy przestępstwa, do którego doszło
w zeszłym miesiącu w Londynie. Dla przypomnienia, mówimy tu o
włamaniu do miejscowego banku 'Merci', po którym zniknęła duża
ilość pieniędzy. Wszystkie kamery zostały doszczętnie zniszczone,
a ochrona pilnująca budynku – postrzelona. Policja nie posiada
żadnych portretów pamięciowych, śledztwo trwa. Nie znaleziono
odcisków, a ilość utraconych pieniędzy wskazuje na to, że
złodziej nie działał w pojedynkę. Po dogłębnym przeszukaniu
banku, zdołano jedynie określić, że konta w systemie bankowym
również zostały dotknięte, lecz nie ustalono, do jakich operacji
doszło i wszystko wskazuje na to, ze przestępca nie pozostawił po
sobie żadnych widocznych śladów. Policja zamierza zamknąć w
najbliższym czasie sprawę ze skutkiem nierozwiązanym. Oddaję głos
dyrektorowi banku...'
W dole ekranu nieustannie na pasku pojawiał się jeden napis:
'Winnych nie znaleziono, bank ponosi straty.' Na nowo
przypomniałam sobie o całym zdarzeniu i zaczęłam się denerwować.
Nie wiedziałam, że coś takiego może tu w Londynie odbić się
wielkim szumem. W Stanach to jest na porządku dziennym, nikt nie
zwraca na to większej uwagi. A tu minął miesiąc i wciąż ciągną
sprawę, mimo, że tak, jak powiedział dziennikarz, nie zostawiliśmy
żadnych śladów, więc nie wiem, jak to możliwe, że to nadal się
toczy. Jeśli jakimś cudem do mnie dotrą, to po moim życiu.
Rozejrzałam się dookoła siebie, a gdy nie znalazłam tego, czego
szukam nawet w kieszeniach spodni, pobiegłam do kuchni, gdzie niemal
natychmiast zauważyłam pozostawioną tam torebkę. Wygrzebałam z
niej telefon i skierowałam się z powrotem do salonu, jednocześnie
wybierając potrzebny numer. Wiadomości na temat dla nas zakazany
do mówienia, trwały w najlepsze, co utwierdzało mnie w tym, jak
bardzo ta sprawa jest dla nich poważna.
Siedziałam wyprostowana na kanapie i uważnie obserwowałam obraz na
telewizorze, a o odebraniu połączenia świadczył tylko
charakterystyczny, mało słyszalny dźwięk i oddech osoby po
drugiej stronie.
- Louis, wiem, że odebrałeś i wiem, że pewnie nie chcesz mnie
teraz słuchać. Nie wiem, dlaczego, ale teraz to nieważne –
zaczęłam mówić. Oczywiście wiedziałam, czemu się ze mną nie
kontaktuje, po części. To skutek tego, co wydarzyło się pomiędzy
nami na ostatniej akcji. Gdy nie usłyszałam odpowiedzi,
kontynuowałam: - Domyślam się, że potrzebujesz czasu dla siebie,
ale nie będziesz go miał, jeśli cała sprawa się spieprzy, a
wszyscy trafimy do pierdla – mówiłam nerwowo dalszą część wypowiedzi i liczyłam na jakiekolwiek słowo od niego. W końcu się
tego doczekałam, więc to nie musiało wyglądać tak, jakbym
prowadziła rozmowę sama ze sobą.
- Nie rozumiem, o czym mówisz – usłyszałam jego przemęczony
głos.
- Jak włączysz wiadomości na BBC, to się przekonasz – odparłam.
Nastało kilka sekund ciszy i usłyszałam, jak w tle zostaje
włączone urządzenie.
- Kurwa... - Do moich uszu doszło, jak przeklął, wyraźnie
zaczynając się wkurzać.
- Tak. No, więc, co zamierzasz z tym zrobić, szefie? - zapytałam,
specjalnie akcentując ostatnie słowo. - Wiesz co? Jak ja przez was
wyląduję w więzieniu, to będzie to wyłącznie wasza wina, a...
- Weź się ogarnij, nigdzie nie trafisz. Uważasz, że pierwszy raz
nas to spotyka? Zayn to uciszy i zakończą śledztwo. A myślałaś,
że co zawsze robimy?
- To dlaczego usłyszałam w twoim głosie, że się wkurzyłeś, hmm?
- Bo myślałem, że już dawno to zamknęli, a jak widać, wciąż
bawią się w szukanie dowodów, których tam nie ma –
wytłumaczył.
- Skoro wiem, co w związku z tym, teraz możesz wytłumaczyć,
dlaczego od 2 tygodni nie miałam z tobą żadnego kontaktu.
Po drugiej stronie zapanowała długa cisza i aż musiałam sprawdzić, czy
się nie rozłączył.
- Nie jesteś moją dziewczyną, żeby, tłumaczył ci się ze
wszystkiego i gadał z tobą codziennie – powiedział nerwowo i
się rozłączył.
Cudownie. Przecudownie. Mam ochotę czasem go udusić. I to wszystko.
Właśnie tak ten idiota skutecznie omija jakiś temat i naprawdę
zaczyna to mnie irytować. I jeszcze te jego dogryzki: 'nie jesteś
moją dziewczyną'. Oczywiście, że nie jestem. I nigdy nie będę.
Wtedy całkiem popieprzyłoby nas oboje. Jedyny sposób, w jaki się
z nim związałam to gang.
***
Nie odpuszczę tak łatwo, moja rodzina musi być bezpieczna. Ja sama
jakoś się obronię, ale oni nie i właśnie w tym jest problem.
Przez tych ludzi moja mama dostała zawału, więcej rzeczy nie może
się stać. Jeśli będzie trzeba, to się tam przeprowadzę, ale na
razie spróbuję załatwić to w inny sposób. Jeżeli ci ludzie
myślą, że są niezauważalni, obserwując dom moich bliskich, to
słono się mylą. Może i dowiedziałam się dopiero teraz, może
trochę zbyt późno, ale mogę jeszcze coś zmienić i ochronić
rodzinę. Jak nie ja, to nikt inny tego nie zrobi. To ja odpowiadam
za to od przeszło 6-7 lat i zrobię wszystko, co będzie potrzebne,
by w końcu każdy zaznał spokoju, żeby nie żyć pod strachem.
Podjechałam pod bramę tej rezydencji jakieś 5 minut temu i od tego
czasu usilnie dzwonię tym domofonem, nie mogąc się dostać na
posesję. Czy oni wszyscy pogłuchli? Okej, jest wieczór i już
ciemno, ale nikt o tej porze nie idzie spać. Umyślnie nie chcą mi
otworzyć albo ktoś ich pozabijał. No, innego wytłumaczenia w tej
sytuacji nie ma.
Nieustannie dzwoniłam i dzwoniłam, niemalże leżąc już na oknie
auta, gdy wychylałam się przez nie i kiedy już straciłam
jakąkolwiek nadzieję na to, że tam wjadę, brama automatycznie się
otworzyła, wprawiając mnie w lekkie zaskoczenie. Czyli jednak mnie
nie zbywają? Myślałam, ze mają mnie całkiem w dupie i chciałam
już odjeżdżać. Dobrze zrobiłam, że jeszcze chwilę wstrzymałam
się z powrotem.
Ponownie wyprostowałam się na siedzeniu i ruszyłam, wjeżdżając
na posesję. Na podjeździe zobaczyłam białe auto, stojące trochę
dalej i był to jedyny pojazd pod budynkiem. Zaparkowałam blisko
wejścia, wysiadłam i podbiegłam do drzwi. Nie zdążyłam w nie
nawet zapukać, bo otworzył mi Niall. Z wnętrza domu dochodziła
zadziwiająca cisza, więc to też mnie trochę zaskoczyło, bo
mieszka tu nie mało osób i logiczne, że często jest tu głośno.
- Cześć, Cassandra. - Zmarszczył brwi na mój widok. - Co tu
robisz? Nie dzwoniłaś, że...
- Powiedz, że Tomlinson jest w domu – przerwałam mu, nawet się
nie witając.
- Jest. Tylko myślę, że to nie jest odpowiedni moment na
odwiedziny. Nie doszedł w pełni do siebie. Chyba nie powinnaś...
- Och, przestań pieprzyć, Niall. - Przepchnęłam się obok niego,
wchodząc do środka. - Nie przyjechałam tu po to, by gadać o tym,
co się stało. Mam sprawę, dlatego tu jestem i tylko wy możecie
mi w tym pomóc.
- No, to mów, o co chodzi, jak już jesteś – odpowiedział,
zamykając za mną drzwi, kiedy ja przemierzałam już korytarz.
- O nie – zaprzeczyłam niemal od razu. - Najpierw to ja muszę
pogadać z Louisem, a nie z tobą.
- Ale mówiłem ci...
- Słyszałam za pierwszym razem. Bądź już cicho, bo jesteś osobą,
którą najbardziej toleruję z was wszystkich, ale za chwilę to
może się zmienić, jeśli staniesz mi na drodze, Horan –
ostrzegłam go.
Wpadłam do przestronnego salonu, a widok, który zobaczyłam,
spowodował, że zatrzymałam się w miejscu. Okej, spodziewałam
się, że będzie w tym momencie użalał się nad sobą, ale nie tak
i nie w takim towarzystwie. Siedział ze swoją siostrą na kanapie,
pochłaniając wraz z nią butelkę z przezroczystym trunkiem,
zapewne wódką. I całkiem dobrze im to szło, bo połowy już nie
było, a oni pili dalej.
- Ja pierdolę – wymamrotałam. Może rzeczywiście trzeba było
przyjechać jutro?
- Mówiłem, że to nie najlepszy moment – usłyszałam obok Nialla.
Spojrzałam na niego i pokiwałam głową, trochę nie wiedząc, co
robić.
- Życie jest takie popierdolone, siostra... - doszedł mnie schlany
głos Tomlinsona, co utwierdziło mnie w tym, że wciąż nie jest
dobrze. - Powiedz, że ją kochałaś. Ta butelka nie musi być
ostatnią.
- O tak – odpowiedziała białowłosa. Otworzyłam szeroko oczy,
słysząc ich rozmowę. - Była tak p-piękna – wybełkotała.
- Jezus Maria. - Uniosłam dłoń i przetarłam nią twarz. - Od
której oni piją?
- Byłoby z godzinę – odparł blondyn. - Jak widzisz, trochę... są
już wstawieni.
- Są nawaleni w cztery dupy. Przecież tam stoi jedna butelka. Jak
tak szybko zdołali się upić? - zapytałam, wciąż patrząc z
wejścia na rodzeństwo.
- No nie całkiem jedna. - Podrapał się po głowie.
- I wy nic z tym nie zrobiliście?
- A co mogliśmy? Nie wchodzimy im z butami w życie. Czasami mają
chwile słabości, tak jak dziś. Nic nie możemy zrobić. Chce się
upić do nieprzytomności, a niekiedy naprawdę jest lepiej, gdy to
zrobi.
- Co takiego? - zapytałam oszołomiona.
- Ma trochę problemów, mówiąc ogólnie. Już i tak pochowaliśmy
jego cały alkohol, więc nawet jakby nie chciał, to ich ostatnia
butelka.
Zamknęłam oczy i głęboko odetchnęłam. Dajcie mi sił, bo kogoś
uduszę. Nie przyjechałam tu, by gadać z pijanym.
Ruszyłam w kierunku tej dwójki, a gdy stanęłam przed nimi i się
rozejrzałam, wokół leżały jeszcze 3 puste butelki. Zrobiłam
jeszcze jeden krok do przodu i wtedy dziewczyna uniosła głowę i
mnie dostrzegła.
- O kurwa, chyba mam halucynacje. - Przetarła dłońmi oczy. - Gadaj,
co chcesz, ale ja więcej nie piję. - Nagle otrzeźwiała i
patrzyła na mnie jak na zjawę, z czerwonymi od alkoholu
policzkami.
Louis również spojrzał na mnie i widziałam, jak zmrużył oczy.
- To nie halucynacje, Lottie. Pijemy dalej. - Odkręcił butelkę i
polał alkoholu do dwóch małych kieliszków. - To tylko moja
przepiękna wspólniczka. Dalej, siostra, pijemy za Cassandrę! -
krzyknął i wlał w siebie kolejne procenty. - Czego nie pijesz? -
Zmrużył oczy, spoglądając na siostrę, a jej twarz z czerwonej
robiła się blada.
- Chyba się zaraz porzygam – wymamrotała, patrząc na niego z
szeroko otwartymi oczami i naprawdę nie wyglądała za dobrze.
- Oho, pani już podziękujemy. - Podszedł do nas Niall i uniósł
dziewczynę z kanapy. - Zostajesz u nas, ale jak się na mnie
zrzygasz, to licz tylko na kanapę – powiedział w jej kierunku,
gdy szli w stronę schodów. Usłyszałam tylko jej niezadowolony
jęk.
- Ej, nie skończyliśmy! - krzyknął szatyn za nimi, podnosząc
butelkę w górę.
- Przymknij się, człowieku! Już swoje wypiliście! - odkrzyknął
mu Niall.
- Ja nie wypiłem – wymamrotał pod nosem, odstawiając butelkę na
ławę.
- Czy mógłbyś przynajmniej udawać, że mnie widzisz i że tu
jestem? - Skrzyżowałam ramiona na piersiach, a on ponownie wlał
do kieliszka wódkę.
- Widzę cię bardzo wyraźnie. - Uniósł szkło do ust.
- O nie! - zaprotestowałam i w szybkim tempie do niego podeszłam,
wyrywając mu z dłoni kieliszek, ale zdołał już wypić jego
zawartość.
- Co kurwa?! - krzyknął, kiedy zabrałam i butelkę, i kieliszek, i
odsunęłam je jak najdalej od niego. - Oddaj to!
- Jesteś pijany! Słyszysz siebie w ogóle?!
- Bardzo doskonale.
- Tak? To kim ja jestem? - wskazałam na siebie, by sprawdzić, jak
źle z jego głową jest i czy już coś mu się w niej popieprzyło.
- To ty nie wiesz, jak się nazywasz, Natalie? - Uniósł jedną brew
do góry i sprawił tym, że mnie rozniosło w jedyny możliwy
sposób.
- Ogarnij się w końcu! - złapałam za jego bluzkę i zaczęłam
szarpać. - Nie jestem Natalie!
Nim się obejrzałam, moja ręka zderzyła się z jego policzkiem, a
w tym samym momencie do salonu weszli Zayn i Harry.
- Cassandra? - Momentalnie otrzeźwiał, wytrzeszczając na mnie oczy.
- Nie, duch święty, zeszłam z nieba – zakpiłam z niego. - Już
sobie wszystko uświadomiłeś czy nadal masz we łbie powalone? -
zapytałam, ale nic nie odpowiedział i tylko na mnie patrzył. -
Dobra, inaczej. Chłopaki, możecie tu podejść? - zawołałam ich
i zaraz pojawili się obok.
- Jeśli chcesz, żebyśmy coś mu przetłumaczyli, to nie ma szans. -
Zayn pokręcił głową, opierając łokcie o oparcie drugiej
kanapy.
- Z tym to sobie poradzę. Powiedzcie, czy on będzie cokolwiek jutro
pamiętał, jeśli dziś powiem coś ważnego?
- Ile poszło butelek? - zapytał Harry, z dłońmi wciśniętymi w
kieszenie spodni.
- Chyba niecałe cztery. - Jeszcze raz rozejrzałam się po
pomieszczeniu.
- Pili we dwoje? - zadał kolejne pytanie.
- No raczej, na to wygląda. Nie wiem dokładnie, czy pili oboje cały
czas, bo dopiero przyjechałam – wytłumaczyłam.
- Gdyby wypił dwa razy więcej, to zapewne straciłby pamięć. Po
obliczeniach, sam wypił jakieś półtorej butelki, a to mało jak na
niego. Ma mocną głowę, będzie pamiętał wszystko.
- Ale na pewno? - Uniosłam brwi, nie bardzo w to wierząc.
- Louis? - Harry zwrócił uwagę szatyna, a ten odwrócił do niego
głowę. - Ile palców widzisz? - Wystawił mu na widok dwa palce –
wskazujący i środkowy, tworząc znak pokoju.
- Dwa – odpowiedział bezbłędnie Tomlinson. Aż byłam w szoku, że
jednak coś kuma.
- Widzisz? Otrzeźwiał, jak dałaś mu z liścia. - Wzruszył
ramionami.
- To w takim razie, czy moglibyście zawołać resztę gangu?
Najlepiej teraz – poprosiłam. - Mam coś pilnego do przekazania.
- Okej, daj nam jakieś 10 minut. - Zayn kiwnął głową, a ja
przytaknęłam w podzięce.
- Jak zebranie, to idziemy do... - Louis już wstawał, ale skutecznie
zatrzymałam go, łapiąc za ramiona i usadzając z powrotem na
kanapie.
- O nie, ty siedź i się nie ruszaj – nakazałam. - Chłopaki,
lepiej niech wszyscy przyjdą tutaj – poleciłam, przytrzymując
szatyna.
Zgodzili się ze mną i za chwilę już ich nie było. Puściłam
Tomlinsona i usiadłam obok niego. Od razu doszedł mnie nieprzyjemny
zapach z jego ust, gdy odwrócił do mnie głowę i chciał coś
powiedzieć. Dobra, teraz już rozumiem, dlaczego Tristan tak bardzo
wkurza się na mnie, kiedy piję. I teraz przysięgam sobie, że
przez przynajmniej kolejny tydzień nie wezmę tego do ust.
- Po co chcesz robić to zebranie? - zapytał trochę przymulony.
- Moja rodzina jest w niebezpieczeństwie. Tamten gang ich obserwuje.
- Co takiego? - Szerzej otworzył oczy. Widać było, że wszystko do
niego dociera.
- Liczę na waszą pomoc, nic nie może im się stać. Tylko wy
jesteście w stanie temu zapobiec. - Popatrzyłam w jego przekrwione
oczy, ale wyczułam, że nawet w tym stanie był świadomy i
przyjmuje wszystkie informacje do siebie. Nie był aż tak pijany,
na jakiego wyglądał.
- Masz to jak w banku. Pomożemy – obiecał, a ja przytaknęłam.
Mam nadzieję, że będziemy mieć szczęśliwy koniec.
***
________________________________________