30 października 2019

Sorry?

Trzeba przyznać, że trochę zaniedbałam bloga, bo dawno nic tu nie wstawiałam. Jestem jednak tak zabiegana w szkole, między kolejnymi zaliczeniami i projektami, że nie mam w ogóle czasu. Ale poprawię się, przynajmniej spróbuję. Mam napisane kolejne 6 rozdziałów i materiał na dodatkowe 4, ale problem w tym jest taki, że muszę jeszcze przepisać to na komputer, bo nie mam stałego dostępu do niego, więc to to tak wydłuża czas.
Liczę na cierpliwość i myślę, że za jakiś tydzień, półtora rozdział następy tu wpadnie.
/Perriele rebel

14 października 2019

ROZDZIAŁ 33. 'PRZESZŁOŚĆ JEST TATUAŻEM'


*Louis*

- Powiem ci teraz o wszystkim, co skrywam i co powinieneś wiedzieć. Chodź. - Cass pociągnęła mnie za rękę na kanapę, a ja nawet się temu nie opierałem, zbyt zestresowany byłem tym, co mogę usłyszeć. Poczułem, że w końcu nadszedł ten moment, kiedy prawdopodobnie dowiem się o tych tajemnicach, może o tym tatuażu, o którym w ogóle nie chciała ze mną rozmawiać, nawet w najmniejszym stopniu. A to oznacza, że... ona jest naprawdę gotowa, by mi o tym powiedzieć, jeśli sama zainicjowała rozmowę.
Usiadłem na miękkiej sofie, nieprzerwanie na nią patrząc, bo właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że obawiałem się, co mogę od niej usłyszeć. I może ona była już na to gotowa, ale ja nie byłem tego pewny. Wiem, że muszę się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi i cieszy mnie mnie to, że nie musiałem jej do niczego zmuszać, sama postanowiła, że mi powie. Tylko że ja mam jakieś dziwne uczucie, że to rzeczywiście coś poważnego. Chyba w innym wypadku, gdyby tak nie było, dowiedziałbym się wcześniej, prawda?
Odstawiłem szklankę z sokiem na ławę, podobnie jak Cassandra, która za chwilę usiadła obok mnie. Przytuliła do siebie poduszkę, a na drugą położyła skręconą nogę i jeszcze poprawiła się na kanapie, by oprzeć się plecami o oparcie. Serce zabolało mnie na myśl, że to wszystko przeze mnie. Przeze mnie teraz ją boli kostka, przeze mnie cierpi, przeze mnie jest uziemiona i przeze mnie może mieć potem problemy z tą nogą. Jestem takim idiotą. Mogłem jej wtedy pomóc, mogliśmy nie jechać na tych rowerach, mogłem jej pozwolić dłużej odpocząć, to wtedy nie nadwyrężyłaby jej, może nie byłoby tak źle z nią. Albo mogłem po prostu kogoś sprowadzić, by po nią przyjechał, a zaślepiła mnie ta sprawa z Jonesem i gangiem. Cass dobrze mówiła, że chłopaki sami by sobie poradzili, ale... jak już mówiłem, jestem głupcem. I egoistą. I tak, w pełni zgodzę się z tym, że jestem winien wszystkiego. Miała być moją księżniczką, a sprawiłem, że czuje się z pewnością beznadziejnie.
- A więc... - zaczęła, nabierając dużej ilości powietrza w płuca i skubiąc rąbek poduszki. - Dużo o tym myślałam i... chyba najrozsądniej będzie już ci o tym powiedzieć. Nie ma sensu dalej tego ciągnąć, bo zasługujesz, by wiedzieć, szczególnie o tym, co powiem na samym końcu. I to, że chcę powiedzieć to tego wieczora, nie znaczy, że jest mi łatwiej. Nigdy nie będę gotowa, by wyjawić tą prawdę. Tylko że... tak, już jest na to czas. - Przełknęła głęboko ślinę.
- Czy... to coś wspólnego z twoim tatuażem? - zapytałem niepewnie, przeczuwając, że może to o to chodzi, na co szatynka obróciła rękę na jej wewnętrzną stronę i spojrzała na nadgarstek.
- Domyśliłeś się. - Uśmiechnęła się blado. - Chodzi głównie o ten tatuaż. Nie raz o niego pytałeś, a ja za każdym razem się denerwowałam, nie pokazywałam nawet, jak bardzo i zbywałam, mówiąc, że albo kiedyś się dowiesz, albo, że prawdziwą żałobę nosi się całe życie. Nie domyśliłeś się nigdy do czego mogę nawiązywać?
- Mówiłaś o żałobie, czyli... czyli powiesz o kimś zmarłym czy...
- Zgadza się. - Pokiwała szybko głową. - Nie o jednej osobie.
- Dlaczego mówisz mi o tym akurat po tym, co działo się wczoraj? Akurat po naszej kłótni? To na pewno nie jest przypadkowy moment.
- Masz rację, ale to już ci przecież mówiłam. Mówiłam, że chcę cię przekonać, że nie tylko ty doświadczyłeś złego, ie tylko dla ciebie życie było okrutne i ja też przeżyłam wiele. Nie raz bałam się, że zostanę bez niczego i nie raz głodowałam przez kilka dni, by wyżywić rodzinę. Każda tragedia była dla mnie jak nóż wbity głęboko w serce. Kiedy ledwo wychodziłam na prostą i pogodziłam się z jedną tragedią, kolejna uderzała mocniej i bolała silniej. Możesz nie wierzyć, ale nie sądzę, żeby za dużo ludzi przeszło tyle, ile ja przeszłam. Ja chcę cię tylko uświadomić, że... naprawdę liczyłam i wciąż mam na to nadzieję, że jeszcze będę szczęśliwa, choć troszeczkę i nic nie zakłóci tego rytmu... - przerwała i głęboko odetchnęła. - Wiesz co? Życie mnie nie oszczędziło, Louis. - Krzywo się uśmiechnęła, na chwilę na mnie spoglądając.
- Trochę zaczynasz mnie przerażać, Cass. - Przełknąłem ślinę.
- Przerażę cię na końcu... - wyszeptała, przez co szerzej otworzyłem oczy. - Jesteś gotowy? - zapytała, na co z opóźnieniem pokiwałem nerwowo głową, a ona wyciągnęła rękę w moim kierunku, podsuwając ją bliżej mnie.
Zobaczyłem cztery czarne, lecące ptaki – każdy w innym rozmiarze, i nagle zauważyłem nawiązanie do żałoby i do śmierci.
- Każdy ptak oznacza ważną dla mnie osobę, którą straciłam, bezpowrotnie. I każde to odejście odcisnęło wielkie piętno na moim życiu, każde zraniło silnie moje serce. Zacznę od najlżejszego i z każdym kolejnym będzie gorzej... Wszystkie ptaki wykonał jeden tatuażysta i... niewiele osób zna znaczenie tych tatuaży. Doceń to, że ci powiem, że się dowiesz i... już się nie waham, czy ci to wyznać, bo wiem, że musisz wiedzieć o pewnej sprawie – powiedziała spokojnie, na co przełknąłem nerwowo ślinę i złapałem ją za wytatuowany nadgarstek.
- Ten pierwszy, tak? - zapytałem, przejeżdżając kciukiem po najmniejszym ptaku i spojrzałem na nią. Patrzyła na ruchy moich dłoni, a za chwilę nasze spojrzenia się spotkały i pokiwała głową. - Dobrze. Mów. Nie spiesz się.
- Nie wiem, czy potrafiłabym się w tym pospieszyć. - Skrzywiła się. - Ten jest najmniejszy, bo to było najlżejsze zło, które mnie spotkało z tych wszystkich, najmniej mnie zraniło. Nick.
- Nick? - zapytałem, marszcząc brwi.
- Nick – przyznała. - Mój były, widziałeś go raz po akcji.
- Ale... on przecież żyje... nie rozumiem. - Pokręciłem głową. - To nie miały być zmarłe osoby?
- Tak. To jest jedyna żyjąca osoba, która spowodowała, że ten ptak tu się znalazł, ale... dla mnie jest tak, jakby umarł, jakby odszedł na zawsze. Choć to nie taka tragedia jak te, o których powiem później.
- Tak bardzo cię zranił czy tak się do niego przywiązałaś? - zapytałem cicho, ale nie przejmowałem się za bardzo tym, że mówi o swoim byłym. Wierzę, że nie wróci do niego, kiedy jest ze mną.
- I jedno, i drugie, ale... był przede wszystkim niezwykle dla mnie ważny. Zaczynał wchodzić do naszej rodziny, mama była przekonana, że to właśnie za niego wyjdę za mąż, nie mogła powiedzieć o nim złego słowa. Przy nim byłam przez długi czas szczęśliwa, wierzyłam, że w dalszym ciągu tak będzie. Tylko pod koniec zaczęliśmy się od siebie oddalać. Nie chodziło o kłótnie, ale bardziej o to, że częściej już go nie było, wiele razy wylatywał beze mnie do Stanów. Tłumaczył się pracą, ale... ale wiedziałam, że to nie może być to.
- Kochałaś go, prawda? - zapytałem jeszcze ciszej.
- Kochałam. - Pokiwała głową. - Jeszcze długo po naszym rozstaniu, dlatego tak bardzo obawiałam się rozpoczęcia związku z tobą. Miałam przed nim wiele chłopaków, ale na kilka tygodni, miesięcy, nic stabilnego. Głupie, młodzieńcze miłości, które nie miały szans przetrwać. Związek z Nickiem był moim pierwszym poważnym i najdłuższym, moje życie przy nim nabierało barw, rozumiał mnie. Byliśmy razem ponad dwa lata, Maddie traktowała go jak tatę, był jej tak bliski.
- Co się stało z waszym tatą? - wtrąciłem niepewnie.
- Jeszcze nie. - Pokręciła powoli głową. - Dojdę do tego, powiem – obiecała, na co przytaknąłem i pozwoliłem mówić jej dalej. - Poznała nas Georgia, z mojego poprzedniego gangu, moja szefowa wtedy. Znasz ją. Myślałam, że naprawdę dobrze mi życzyła, tak się przynajmniej wydawało. W dniu zerwania, wtedy, gdy pierwszy raz skontaktowałeś się ze mną po tych 3 latach, dowiedziałam się, że zdradził mnie z nią. Przyznał się, że latał do Stanów, wtedy, kiedy ciągle go nie było i nie widzieliśmy się za często. Przeczuwałam, że coś się psuje, ale wmawiałam sobie, że to przez moją firmę i... może właśnie też dlatego zaczął mnie zdradzać, bo nie miałam dla niego tyle czasu. Bolało to, że to była moja przyjaciółka, a to cały czas się powtarzało. Teraz jest z nią, przeprowadzili się do Londynu, a mi zaproponował przyjaźń po tym wszystkim. Śmieszne, prawda? - Parsknęła śmiechem, ale na mnie nawet nie spojrzała, niespokojnie bawiła się poduszką. - Rozumiesz, dlaczego dla mnie jest jakby umarł? Mój pierwszy poważny związek, z świetlaną przyszłością, byłam w końcu szczęśliwa, na chwilę, a potem... pyk... wszyściutko się posypało. Byłam zdradzana wielokrotnie przez chłopaka i przyjaciółkę... i wszystko nagle się spieprzyło, nie chciałam już więcej go widzieć. Dlatego tak bardzo zależy mi teraz na tobie. Nie chcę, żeby to wszystko się powtórzyło, nie chcę kolejny raz tego przeżywać. Rozumiesz, dlaczego tak się obawiałam bym z tobą? Odpychałam od siebie myśl, że mogę być w tobie zakochana. Nienawidzę się z tobą kłócić, bo wtedy nachodzi mnie myśl, że i ty odejdziesz.
- Nie mam zamiaru. Kocham cię. - Złapałem ją za dłonie i ucałowałem. - Słyszysz? Kocham cię i ja nie zamierzam odchodzić. Pozwól mi tylko zostać, pomóż mi się zmienić, a przysięgam, że będziesz jeszcze szczęśliwa, tylko daj mi czas. Nie jestem taki jak on, nie zdradzam. Pamiętasz, co kiedyś mówiłem? Jeśli kocham, to na serio, wkładam w to całe swoje serce. Zapamiętaj to, proszę.
- Pamiętam. - Pociągnęła nosem, lekko się uśmiechając. Nastała chwila ciszy, a po tym spojrzała na mnie. - O tym porozmawiamy potem, dobrze? Mam pewną propozycję dla ciebie, ale najpierw muszę powiedzieć o tym, muszę skończyć to, bo nie wiem, czy potem dam radę. Muszę mówić to dalej, nie mogę przerwać.
- Rozumiem. Ja do niczego cię nie zmuszam, wiesz o tym, prawda? - upewniłem się, a kiedy przytaknęła – dodałem: - Teraz drugi tatuaż, drugi ptak, tak?
- Yhm, ten – wskazała na nieco większy malunek. - Kelly, jak sam widziałeś, ma identyczny i dla nas obu oznacza to samo. Miałyśmy przyjaciółkę, Chloe, kiedy jeszcze mieszkałyśmy w Nowym Jorku. Trzymałyśmy się we trzy, większość rzeczy robiłyśmy wspólnie. Chodziłyśmy do jednej szkoły, razem bawiłyśmy się na imprezach, nawzajem nocowałyśmy u siebie... wiesz, jak to dziewczyny, nie muszę ci więcej mówić. Wszystkie byłyśmy blisko, mówiłyśmy sobie o każdej rzeczy i trudno było mieć przed nimi tajemnice. Zresztą, z Kelly wciąż tak jest. - Uśmiechnęła się przed siebie. - Wydawało nam się, że wiemy o Chloe wszystko. Zataiła jednak przed nami to, że jest nieuleczalnie chora, miała raka. - Wciągnęła głęboko powietrze i jej mina diametralnie zmieniła się na zrozpaczoną. - Okazało się, że popadła w depresję, a my z Kelly nawet tego nie zauważyłyśmy – zaczęła mówić łamliwym głosem, łzy spływały jej po policzkach.
Położyłem dłoń na jej udzie, by okazać jej swoje wsparcie, a ona natychmiast za nią złapała i pociągnęła nosem.
- Miałam 15 lat, Kelly 16, tak jak i ona. Były wakacje, a tak właściwie już ich koniec, za kilka dni rozpoczynała się szkoła. Poszłam do niej z Kelly, miałyśmy iść do kina, ale... znalazłyśmy ją w jej pokoju... powiesiła się – mówiła szybko i zaraz zaczęła się dławić łzami. - Nigdy nie wymażę tego widoku z pamięci, ten obraz powracał do mnie przez długi czas. W szkole wszystko mi ją przypominało. Ciężko było mi po tym wstawać z łóżka i chodzić tam, i... patrzeć na te twarze i wiedzieć, że... że każdy mówi o tobie, bo to twoja przyjaciółka się zabiła... Trauma zostanie mi już na całe życie – szlochała.
Przytuliłem ją, a ona wtuliła się w moją szyję, próbując uspokoić oddech.
Nie mogłem uwierzyć w to, że coś takiego mogło jej się przydarzyć. Takie rzeczy dzieją się w filmach, to zbyt straszne, by mogło być prawdziwe. Powiedziała dopiero o drugim tatuażu, a ja już się boję, co powie dalej. Mówiła przecież, że będzie gorzej. Nie umiem nawet sobie wyobrazić, co może być gorszego, co jeszcze złego ją spotkało, co powie niedługo.
- Ten ptak, u mnie i Kelly, jest ku czci Chloe, na zawsze zostanie w naszej pamięci dzięki temu – odezwała się po chwili. - Popełniła samobójstwo, ale to przecież nie jej wina, że była chora.
- Masz rację. - Pogłaskałem ją po plecach. - Jej czyn ma usprawiedliwienie, miała depresję. Ale najgorsze, że to wy ją znalazłyście, prawda?
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile przeżywałam to ja i ile przeżywała to Kelly. Przez kilka miesięcy musiałyśmy chodzić na terapię do psychologa.
- Pomogło? - zapytałem niepewnie, nie wiedząc, czy powinienem.
- Kelly - tak, mi – na chwilę. Bo kiedy mi pomogło, dotknęła mnie kolejna tragedia. - Wyciągnęła przed siebie rękę i wskazała na jeszcze większy tatuaż, na trzeciego ptaka. - I to mnie po prostu dobiło, myślałam, że umrę z rozpaczy. Zabrano mi kolejną osobę, którą kochałam, jakby mnie karano, ale... nie wiem za co. - Ponownie głęboko odetchnęła i na kilka chwil przerwała, by napić się soku. Odczekała moment i kontynuowała, już o wiele spokojniej.
To ona cały czas mówiła, a ja nie miałem ani prawa, ani serca, by jej przerywać. Nie miałem nic teraz do gadania, to nie o mnie chodziło.
- Pamiętasz ten dzień, gdy spotkałeś mnie na cmentarzu i chciałam, żebyś wtedy odszedł? - zapytała, a ja automatycznie przywołałem sobie ten obraz w pamięci. - Nie lubię o tym mówić, bo to złe wspomnienia. Bałam się, że zaczniesz mnie pytać, o co chodzi, a tego nie chciałam. Na grobie, przy którym stałam jest napis: 'James Miller. Dzielnie służył ludzkości do ostatniej minuty'. Nie wiem, czy zwróciłeś na to uwagę.
- Zwróciłem, od razu pomyślałem, że to ktoś z twojej rodziny. Wiesz, ze względu na nazwisko...
- Tak, to mój tata – wyszeptała.
- Skąd ten napis na jego nagrobku?
- Był żołnierzem – westchnęła, a ja wtrąciłem się:
- Zginął na jakiejś misji?
- Nie – parsknęła. - Każdy myśli, że zginął na misji, kiedy dowiaduje się, że był żołnierzem, ale to nie to. - Zwiesiła głowę, widziałem, że ciężko jest jej o tym mówić. - Miałam 16 lat, przylecieliśmy wszyscy tutaj, do Londynu, na urlop taty. Nie w wakacje, bo wtedy zawsze służył w wojsku i nie dostawał nawet przepustki. Mieliśmy spędzić wspólnie wspaniały tydzień. Ja, mama, tata, Jake i Maddie. Jake miał 12 lat, Maddie niespełna rok. Był któryś dzień naszego wyjazdu, wynajmowaliśmy dom. Nie wiedzieliśmy, że w okolicy krążą przestępcy. Włamali się do nas i wszystkich nas napadli. Żądali pieniędzy, złota... to nie był taki gang jak my, oni zabijali przypadkowych za nic, nie chodziło o żadne interesy... Szli i mordowali, kiedy nie dostali forsy, byli gorsi od nas. I... tata oddał swoje życie za nasze, żebyśmy my żyli. - Głos ponownie jej się załamał. - Zabili go na moich oczach, byłam przy nim w chwili, gdy wziął ostatni oddech... Powiedział, że nas kocha... to były jego ostatnie słowa... - Nie wytrzymała i sama mnie przytuliła, dusząc w sobie płacz. - Jake jest tak do niego podobny... czasem już mnie to przerasta...tak bardzo tęsknię.
- Musisz być silna, dla nich. - Ucałowałem ją w czubek głowy.
- Jestem. To wszystko, co robię, robię dla nich – odezwała się za chwilę. Słyszałem, że już znacznie się uspokoiła.
- Jeśli nie dasz rady, nie musisz mówić. Wiem, jakie to dla ciebie trudne i że cały czas płaczesz.
- Płaczę, bo muszę się w końcu komuś wypłakać. Niewiele osób wie o mojej historii . - Przełknęła ślinę i wiedziałem, że była gotowa, by zaraz mówić dalej. - Okres po śmierci taty był najgorszym etapem w moim i mamy życiu. Zresztą... czuję, że Jake też to odczuł. Maddie – nie, była za mała, ale on – tak, z pewnością. Maddie wychowywała się bez taty i teraz po prostu próbuje znaleźć kogoś, kto trochę go jej zastąpi, da to bezpieczeństwo, choć wie, że Jake też jest zawsze obok niej. Najpierw przywiązała się do Nicka, jak ci wspominałam, teraz... To ciebie bardzo polubiła, bo wie, że on już nie wróci. Ja cię do niczego nie zmuszam, ale ona już traktuje cię jak członka rodziny. Polubiła cię nawet bardziej niż jego. Nie chcę, by cierpiała, jakbyś odszedł.
- Mówiłem, że nigdzie się nie wybieram – powtórzyłem, pewny swoich słów.
- Ja wiem, ale to moja młodsza siostra i to normalne, że będę martwić się o nią na każdym kroku. Chyba sam rozumiesz.
- Jak sobie radziliście, kiedy zabrakło waszego taty? - zapytałem, a ona wciągnęła policzki do środka.
- Jak sobie radziliśmy? Cóż... było ciężko. Z dnia na dzień to ja stałam się kimś, kto musiał zadbać o rodzinę i ją wyżywić. Niecały rok po śmierci taty mama zaczęła chorować na serce i przestała pracować, cała odpowiedzialność spłynęła na mnie. Dostawaliśmy pieniądze od państwa, ponieważ tata był wojskowym, ale to nie było wystarczające na cztery osoby, szczególnie przy dorastających dzieciach i chorym członku rodziny. Wstąpiłam więc do gangu, Georgia mnie przyjęła. Znalazła mnie kiedyś, gdy szłam nocą z pracy dorywczej i nie wiem skąd, ale wiedziała, że potrzebuję gotówki. Na dniach studiowałam przedsiębiorstwo przez jakieś 3 lata, a nocami kradłam pieniądze. Musiałam utrzymać finansowo rodzinę. Opieka zdrowotna w Stanach jest cholernie droga, a ja chciałam też zapewnić w miarę normalne dzieciństwo Jake'owi i Maddie. Nie ja byłam najważniejsza, nie moje potrzeby, to oni byli na pierwszym miejscu. Byłam jedyną pracującą osobą w rodzinie, mama była przekonana, że tak duże pieniądze płaci mi jakaś ogromna firma. A ja... szłam na każdą akcję, nawet, gdy byłam zmęczona, bo była potrzebna kasa na szkołę, jedzenie, ubranie czy chociażby na zabawki i drobne przyjemności dla nich. Robiłam wszystko, by im było najlepiej, pozwalałam jeździć im nawet na wycieczki szkolne, choć wiedziałam, że potrzeba więcej pieniędzy. Płaciłam nawet za rachunki, to ja siedziałam głównie z dzieciakami, kiedy mama była w szpitalu. W rzeczywistości to ja byłam jedynym żywicielem rodziny. To, co zostawało z pieniędzy przeznaczałam na własne semestry nauki na uniwersytecie. Uczyłam się na tyle, ile mogłam, ile miałam na to kasy. A potem... stała się kolejna tragedia, gdy miałam 19 lat, czwarty tatuaż. - Położyła palec na nadgarstku na ostatnim, największym ptaku.
Chciałem znów o coś zapytać, o ten kolejny tatuaż, ale ona mówiła dalej. To znaczy, że z pewnością powie to później.
- Po tej kolejnej tragedii, nie dość, że byłam załamana psychicznie, to jeszcze pieniądze zaczęły się kończyć. Akcji i skradzionych pieniędzy było znacznie mniej i... tylko ja w rodzinie byłam świadoma, że w kwestii finansowej jest źle, że wpadliśmy w długi, robiło się niebezpiecznie. Nikomu o tym nie mówiłam, nawet mamie, nie chciałam, żeby się denerwowała. Policzyłam wszystkie pieniądze i nie skończyłam studiów. Rzuciłam ostatni rok nauki, bo nie byłam w stanie zapłacić, ważniejsza była edukacja Jake'a i Maddie. Odeszłam z gangu, znalazłam najtańszy lot do Londynu, zabrałam Tristana i Kelly, i przyleciałam tutaj, zostawiliśmy Stany. Mamie dałam jak najwięcej pieniędzy, a tutaj wszystko potoczyło się dość szybko. Założyliśmy z Tristanem firmę, prędko staliśmy się bogatsi i sprowadziłam tu rodzinę. Poznałam Nicka, bo z Georgią wciąż się spotykałam i utrzymywałam kontakt. W Londynie rozpoczęliśmy nowe życie, o to chodziło. Cały czas wspieram moją rodzinę finansowo, ale już nie musimy się martwić o pieniądze. Od ponad sześciu lat zarabiam za wszystkich, Jake też trochę pracuje. Ale... najgorsze czasy chyba minęły. Mam nadzieję, że już nie wrócą. Firma... jeszcze żyje, nawet, jeśli ja nie mam pełnego, potrzebnego wykształcenia, pieniądze jeszcze mam.
- Wspominałem, jak wielką, silną mam dziewczynę? - zapytałem, zakładając kosmyki włosów za jej ucho, a ona delikatnie się uśmiechnęła. - Wielką, silną, dzielną i... naprawdę przykro mi, że to wszystko ciebie spotkało. Sam nie wiem, czy ja bym się pozbierał po czymś takim... Nawet nie wiem, co mam powiedzieć...
- Nie musisz nic mówić, wystarczy, że mnie przytulisz.
- Ale pamiętaj, że jestem dla ciebie, jeśli będziesz mnie potrzebować, tak?
- Pamiętam, pamiętam – szepnęła i oparła głowę o moje ramię. Złączyła nasze dłonie. Słyszałem jej spokojny oddech, nie płakała już, ale wyczuwałem napięcie między nami.
- Co znaczy czwarty ptak? - zapytałem po minutach milczenia. W dalszym ciągu odpowiedziała mi cisza. - Cass, co znaczy czwarty tatuaż? - powtórzyłem. Znów nie dostałem odpowiedzi, ale poczułem, jak porusza się i zobaczyłem, że unosi głowę. Spojrzała na mnie z pełną powagą.
- Nasze dziecko – odpowiedziała krótko, a ja zamarłem.
Na chwilę przestałem oddychać, świat dookoła przestał dla mnie istnieć. Patrzyłem tylko na nią, czekając aż wybuchnie śmiechem albo powie, że to tylko żart, ale nic takiego się nie stało.
- C-co... Ty... - Nie potrafiłem połączyć ze sobą słów, nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Nie byłem pewny, co mianowicie się dzieje w tym momencie.
- Bałam się powiedzieć ci o tym wcześniej. Bałam się, że mi nie uwierzysz, że mnie wyśmiejesz i powiedz, że wszystko sobie zmyśliłam, by wymusić na tobie pieniądze, ale... tak, byłam w ciąży... z tobą.
- J-jak to jest w ogóle możliwe? - zapytałem, patrząc przed siebie kompletnie zszokowany. Mój mózg nie przyswajał do siebie tej informacji. Przecież my nie byliśmy nigdy wcześniej razem, nie...
- Stany, trzy lata temu. Dlatego tak bardzo zależało mi na tym, żebyś pamiętał, co się tam działo i żebyś przede wszystkim mnie pamiętał. Gdybyś nie pamiętał, nie byłoby sensu ci o tym mówić, więc wkurzyłam się, kiedy okłamałeś mnie w tej kwestii i zwlekałam z powiedzeniem prawdy, a... musiałeś wiedzieć. Teraz wiesz – wyszeptała przy końcu, ale ja wciąż nie rozumiałem, jak mogło do tego dojść.
- Nie... kiedy my...
- Nasze gangi wtedy współpracowały, a ty byłeś gorszy niż jesteś teraz, pamiętam. Byłeś tyranem, liczyły się wtedy dla ciebie imprezy i władza, ale jakoś się wtedy dogadywaliśmy. Byłeś na kilka tygodni w Nowym Jorku, nieźle się wtedy razem bawiliśmy. Mnie traktowałeś... jakoś tak inaczej niż resztę dziewczyn, chyba nawet mnie lubiłeś.
- Ale ja miałem wtedy dziewczynę, może i byliśmy ze sobą pokłóceni na... nie wiem, kilka dni, ale...
- Ale stało się, Louis – przerwała mi trochę zbyt ostro. - Ty nic nie pamiętasz jednak, prawda?
- N-nie wiem – zawahałem się. - Chyba że byłem może pijany albo...
- Uwierzysz mi, jak ci powiem?
- Oczywiście, że tak. - Natychmiast pokiwałem głową. - Wiesz, że ci ufam, wierzę, ale powiedz, jak to było możliwe, bo... nie pamiętam dokładnie. Pamiętam jedynie, że razem balowaliśmy i okradaliśmy, pamiętam ciebie, ale ten moment...
- Bo się upiłeś – wtrąciła cicho. - Gorzej ode mnie. Byliśmy na pierwszej wspólnej imprezie, świętowaliśmy naszą współpracę i wasz przyjazd do Nowego Jorku. Zacząłeś się do mnie przystawiać, a ja nawet się nie sprzeciwiałam, pozwalałam ci na to. C-chyba to pamiętasz, bo... zanim byliśmy razem, mówiłeś, że nie pierwszy raz widziałbyś mnie bez ubrań. W Stanach... wtedy... wspominałeś, że dziewczyna cię wnerwiła, że musisz odreagować, a ja... jak widać nie byłam lepsza. Przespaliśmy się ze sobą... Dowiedziałam się dwa miesiące później, że jestem w ciąży... i w dodatku cały czas imprezowałam, i nie wiedząc o niczym, piłam alkohol.
- Zdradziłem swoją ówczesną dziewczynę z tobą... - powiedziałem w osłupieniu, ponieważ ta informacja nie mogła do mnie przemówić. - I jeszcze mieliśmy mieć dziecko... Dlaczego... Dlaczego, gdy się dowiedziałaś nic mi o tym nie powiedziałaś? Nawet nie zadzwoniłaś, nie napisałaś?
- Miałam zamiar, naprawdę. Nie wyobrażałam sobie, by być matką w wieku 19 lat, ale w końcu się z tym pogodziłam. Byłam nawet gotowa wychowywać sama to dziecko, gdybyś je odrzucił. Nie chciałam od ciebie pieniędzy, jedynie, żebyś wiedział, ale...
- C-co się z nim stało? Dlaczego teraz go nie ma? - pytałem drżącym głosem, w oczach czując łzy. - Chyba nie zrobiłaś aborcji, prawda? - zapytałem przerażony, a ona pokręciła automatycznie głową.
- Nie mogłabym, chciałam je urodzić – wyszeptała, patrząc na mnie. Oczy jej błyszczały, a dolna warga drżała. - Jechałam do ciebie, by ci o nim powiedzieć, ale zdarzył się wypadek.
- Co? - zapytałem bezsilnie, tracąc dech.
- Samochód jadący od mojej strony zderzył się ze mną, a ja straciłam przytomność. Kiedy obudziłam się w szpitalu, okazało się, że poroniłam. Straciłam dziecko, a ciebie nie było już nawet w Nowym Jorku. Nie miałam już o czym ci mówić, wróciłeś do Los Angeles. Potem i ja się wyprowadziłam i... więcej już się nie zobaczyliśmy... aż do chwili, gdy się ze mną skontaktowałeś po tych trzech latach. Nie sądziłam, że jeszcze cię kiedyś zobaczę, a już szczególnie, że będziemy razem. Moja mama od początku o tobie wiedziała, tak jak i Jake, chcieli wiedzieć, jak wyglądasz, kto jest ojcem dziecka, więc pokazałam im twoje zdjęcia... i tylko oni wiedzą, że byłam w ciąży. Byliśmy na to gotowi, że urodzę, że jakoś sobie poradzimy, że nasze życie znów się zmieni, ale... Ale zmieniło się, tylko nie tak jak miało. Po tym, jak poroniłam... zaczęłam palić. Naprawdę przywiązałam się do tego dziecka przez ten krótki czas. Długo nie mogłam się pogodzić z jego stratą, aż pojawił się Nick i dał mi trochę tego szczęścia. Nie mogłam się pozbierać przez kilka miesięcy, mama bała się, że coś sobie zrobię... Nowy Jork po epizodzie z tobą zniszczył mnie na resztę życia, a mama, gdy się dowiedziała, że wróciłeś, obawiała się, że znów będę przez ciebie cierpieć.
- Gdybym wiedział wcześniej...
- I co byś zrobił? Przecież jechałam, by ci powiedzieć, chciałam – wyszeptała przez łzy, aż w końcu spłynęły jej po policzkach.
- M-mogłem być ojcem. - Popatrzyłem tępo w ścianę. - Boże... gdyby nie los, miałbym dziecko... mielibyśmy. - Sam zacząłem szeptać i nim się obejrzałem, rozpłakałem się jak ona. - Cass? - zwróciłem jej uwagę, a ona sama, cała we łzach, spojrzała na mnie. - Wychowałbym to dziecko, musisz wiedzieć – wydusiłem z siebie, a ona mocniej się rozpłakała.
- Tak się bałam ci o tym powiedzieć. - Dławiła się łzami, a ja wycierałem jej policzki, mimo że i moje były kompletnie mokre.
- Domyślam się, ale... widocznie los tak chciał, to nie jest twoja wina. - Oparłem swoje czoło o jej, a potem mocno przytuliłem.
Oboje płakaliśmy, długo, nie wiem, ile czasu. Oboje rozpaczaliśmy po stracie dziecka. Poczułem, jakby ktoś wbił mi nóż w serce, cały mój świat na chwilę się zawalił. Nie wyobrażam sobie, jak ona musiała się czuć w chwili, gdy dowiedziała się, że poroniła, mogła być matką. Przeżywała to samotnie. Gdybym tylko wiedział, byłbym przy niej. A teraz jeszcze na nowo musiała o wszystkim powiedzieć, rozdrapać rany... Już nigdy nie powiem, że nie zna okrutnego życia. Moja Cassie za dużo przeszła w tak młodym wieku, a mnie nie było obok, by ją wspierać. Teraz mogę jedynie być przy niej i tulić ją do siebie, pozwolić się wypłakać, nawet jeśli chce płakać wiele godzin. Nie muszę nic mówić, nawet nie potrafię...
Moje maleństwo...
Moje dziecko...

***

Jestem prowadzony przez moją dziewczynę korytarzem jej penthouse'a. Wciąż jestem wstrząśnięty tym, co usłyszałem ponad godzinę temu, ale już znacznie spokojniejszy po tym, jak oboje się wypłakaliśmy. Przez całe 60 minut myślałem o tym nienarodzonym dzieciątku i o Cass, i z każdą myślą rozpaczałem mocniej. Nie mam słów, by opisać, jak się teraz czuję, nie potrafię w żaden sposób tego wyrazić, ale... myślę, że nie muszę, na pewno nie jeden zrozumie, w jakiej sytuacji się znajduję. Zrozpaczony, przytłoczony, przybity, całkowicie zdołowany i zszokowany, ale... już się w miarę oswoiłem z tą informacją i wiem, że czego bym nie zrobił, losu ani czasu nie zmienię, choćbym niesamowicie tego pragnął.
Teraz, mimo że już dawno po wszystkim, próbuję okazać wsparcie Cass, dlatego też zostanę dziś u niej na noc, a w tym momencie... chce mi coś pokazać. Gdy zobaczyłem, że ominęła swoją sypialnię, zmarszczyłem brwi, trochę zwalniając, a ona zaraz pociągnęła mnie za rękę i szła w głąb korytarza. Szybko pojąłem, że prowadzi mnie na drugie piętro penthouse'a, to mniej przez nią używane, gdy za ścianą na końcu przedpokoju zobaczyłem schody. Kurde, ja nawet nigdy tam nie byłem, a bywam tu tak często, jakby to był mój drugi dom.
Chwilę potem byliśmy już na górze i zobaczyłem olbrzymią przestrzeń, która zapewne miała służyć za szeroki przedpokój, choć z sofą, fotelami i niedużym stolikiem bardziej przypominała drugi salon. Połowa jednej ściany była cała przeszklona, skąd można było zobaczyć równie zapierający dech widok, co z mojego biura w firmie. Po przeciwnej i po prostopadłej ścianie były drzwi, które zapewne prowadziły do pokoi gościnnych , o których już kiedyś opowiadała mi Cassandra.
- Jeśli chcesz, to potem mogę cię oprowadzić po tym piętrze – zaproponowała, zerkając na mnie, gdy spoglądałem na widok za oknem, przedstawiający Londyn wieczorem.
- Pewnie. - Uśmiechnąłem się w jej kierunku.
- Trochę głupio, że nie zrobiłam tego wcześniej, co? - Cicho się zaśmiała.
- Ale tylko trochę. - Również się zaśmiałem.
Pociągnęła mnie ponownie za rękę i wprowadziła do jakiegoś pokoju. Nie wyglądał na gościnny, bardziej przypominał jakiś składzik, magazyn, ale nie jak z tych wszystkich filmów, bo było okno na przeciw. Wszędzie stały tekturowe pudła, prawdopodobnie wypełnione po brzegi, grube segregatory i teczki, a oprócz tego, komoda i tylko szeroka, długa pufa, mogąca pomieścić może trzy, góra cztery osoby, i właśnie w jej stronę prowadziła mnie Cassandra, więc zaraz na niej usiadłem. Sama podeszła do jednego z dużych pudeł i wyjęła z niego prawdopodobnie album ze zdjęciami, z którym usiadła tuż obok mnie.
- Chciałam pokazać ci, jak wyglądali Chloe i mój tata – wyjaśniła, gdy otworzyła album, a moim oczom ukazało się pełno niedużych, kolorowych fotografii. - To Chloe, niedługo przed śmiercią. - Podsunęła grubą księgę na moje kolana i wskazała na osobę na środku zdjęcia. Zobaczyłem dziewczynę z blond włosami, sięgającymi jej trochę za ramiona, o szerokim uśmiechu i roześmianej twarzy, wyglądała na przyjazną. Obok niej stała inna blondynka, którą najprawdopodobniej była Kelly, a po jej drugiej stronie szatynka i już po tym pięknym uśmiechu wiedziałem, że była nią Cassandra.
- Ile się znałyście? - zapytałem.
- Niemal całe życie – westchnęła. - Tak jak ty i Cindy – dodała i od razu spojrzałem na nią podejrzliwie.
- Skąd wiesz, ile znam Cindy? Wydaje mi się, że nigdy ci o tym nie mówiłem.
- Ale ona mówiła. - Uśmiechnęła się blado i zwiesiła wzrok z powrotem na kartki.
Przekręciła kilka stron i wskazała kolejne zdjęcia. Na każdym z nich widziałem wysokiego mężczyznę, o ciemnych włosach i oczach. Na kilku z nich był w mundurze wojskowym i od razu domyśliłem się, kim był. Na niektórych fotografiach widziałem też mamę Cass, ją samą oraz chłopaka i niemowlę, którzy byli zapewne Jakiem i Maddie.
- Twój tata? - upewniłem się, a ona przytaknęła i oparła głowę o moje ramię. Gdy przyglądałem się bliżej zdjęciom, dostrzegłem, że na kartki albumu coś kapnęło. Podniosłem głowę i Cass automatycznie zrobiła to samo, za chwilę nieśmiało na mnie spoglądając, więc zobaczyłem, że po jej policzkach spływają pojedyncze łzy. Uniosłem dłoń, by je otrzeć, a kiedy już to zrobiłem, złapała za moją rękę.
- Nie chcę już płakać, nie znowu. - Pokręciła głową, pociągając przy tym nosem.
- Bardzo ci go brakuje, prawda?
- Zostałam na wpół sierotą, kiedy byłam nastolatką. Co mam powiedzieć? Tęsknię okropnie. Jake'owi zabrakło mężczyzny, którego w tamtym czasie potrzebował przy wielu sprawach, ja nie byłam w stanie go zastąpić. Niekiedy pojawia się też myśl, że i mojej mamy może w bliskiej przyszłości zabraknąć i... rozwala mnie to po prostu od środka. Nie tak miało być. To on powinien być przy mnie, gdy się bałam, dawać mi bezpieczeństwo, odganiać ode mnie chłopaków, uczyć mnie jeździć autem... To on miał mnie prowadzić do ołtarza...
- Chciałabyś wziąć kiedyś ślub? - wtrąciłem się, a moje serce, nie wiedzieć, dlaczego zabiło szybciej.
- A jaka dziewczyna o tym nie marzy? Ślub, dziecko, pełna rodzina, domek gdzieś z dala od tego szumu miasta... Tylko że to nie jest tak łatwe, jak niektórzy tego chcą... Nieważne – ucięła, machając głową na boki i westchnęła.
W dalszym ciągu pokazywała mi zdjęcia i mówiła, kiedy i gdzie każde z nich zostało zrobione. Słuchając, jak opowiada, widziałem jej wyraz twarzy i ten uśmiech, z jakim wspominała poszczególne chwile swojego życia spędzone z rodziną. O każdym zdjęciu mówiła z tak samo wielkim entuzjazmem. Widziałem, jak ważny był dla niej temat rodziny i aż żałowałem, że nie mogłem przywrócić jej tych czasów i osób, za którymi tak bardzo tęskniła. Pragnąłem dać jej to szczęście, którego jej zabrakło, którego pragnęła i na które w pełni zasługiwała.
Po ponad pół godzinie, może więcej, zdjęcia w albumie się skończyły. Gdy zamknąłem go, zabrała ode mnie tą księgę i przytuliła do swojej piersi, przez chwilę wpatrując się w okno. Jednak po chwili wstała i odłożyła album na poprzednie miejsce, i wzięła z komody do rąk białe pudełko, z którym również podeszła do mnie. Położyła je na moich kolanach i przysiadła obok. Dostrzegłem, że jej ręce się trzęsą, nie wiedziałem dlaczego. A potem, kiedy spojrzałem na pudełko podpisane: 'moje maleństwo' z dorysowanym sercem, zrozumiałem. Otworzyłem pokrywę, a moim oczom ukazał się test ciążowy, zdjęcie USG i plik kartek, a nawet... jedna fotografia przedstawiająca Cass z lekko wypukłym brzuchem. Po podpisie wiedziałem, że to był drugi miesiąc. Wziąłem do rąk test ciążowy, wciąż tkwił na nim pozytywny wynik. Zamknąłem oczy i wziąłem do rąk kartki, opatrzone danymi Cassandry. Z treści dowiedziałem się, że były to wyniki badać potwierdzające ciążę. Potem chwyciłem zdjęcie Cassandry i przyjrzałem mu się dłuższą chwilę. Na koniec zostawiłem zdjęcie USG, które wziąłem do rąk, nieświadomy tego, że drżą bardziej niż wcześniej, a mój oddech i bicie serca znacznie przyspieszyło.
- Zrobiłam tamto zdjęcie w tym samym dniu, w którym jechałam do ciebie – odezwała się cicho, a ja odwróciłem do niej wzrok. - Wtedy postanowiłam, że będę robić takie zdjęcia co jakiś czas, aż do końca ciąży, by mieć wspomnienia z tego okresu, ale...
- Jeszcze będziesz je miała – zapewniłem ją, przerywając jej.
Smutno się uśmiechnęła i przeniosła wzrok na wydruk USG, na którym wskazała mi niewielką plamkę. W jej brzuchu była z pewnością wielkości truskawki. Nigdy nie potrafiłem czytać takich badać, ale tu bez objaśniania wiedziałem, że to było nasze dzieciątko, co szatynka sama mi za chwilę potwierdziła. I ogarnęło mnie dziwne poczucie ojcostwa, poczułem, że mógłbym to zrobić. Ale zdałem sobie też sprawę z tego, że było to pewnie tymczasowe uczucie. Nie byłem pewny w 100%, czy rzeczywiście byłbym gotowy teraz na dziecko, ale... żyjemy chwilą. A w tej chwili... Ja sam nie wiem, czego chcę. Wiem, co mówiłem jakiś czas temu, że nie chcę dziecka, ale jakby się zdarzyło... chyba zaakceptowałbym to, tak myślę, ale... To chyba za wcześnie, jesteśmy młodzi.
- Doceniam to, że mi o tym wszystkim powiedziałaś. Naprawdę dużo to dla mnie znaczy – odezwałem się cicho po kilku minutach.
- Zasługiwałeś na to, żeby w końcu się dowiedzieć.
- Ja... też powinienem powiedzieć ci, co skrywam, ale... Zrozum, nie jestem jeszcze gotowy. Nie wiem, jak ubrać to wszystko w słowa i ci o tym powiedzieć. Nie potrafię cię nawet przygotować na to, co możesz ode mnie usłyszeć. Chciałbym, żebyś już wiedziała, ale to tak cholernie dla mnie trudne, to...
- Wiem – przerwała mi i złapała mnie za rękę. - Jeszcze poczekam. Poczekam, bo wiem, jak trudne było dla mnie powiedzenie ci tego wszystkiego. Poczekam – powtórzyła, a ja w podzięce posłałem jej słaby uśmiech.
Przybliżyłem ją do siebie i skryłem w swoich ramionach, całując ją w skroń. W tej chwili oboje rozumieliśmy się bez słów.
- Napijemy się może jakiegoś wina? Dawno nie piłam – usłyszałem jej szept i cicho parsknąłem śmiechem.
- Pewnie, z miłą chęcią. To w zamian za tą naszą nieudaną randkę?
- Była nieudana tylko w połowie. - Zaśmiała się. - Ale wino może być świetną poprawą tego, a potem... może coś jeszcze – powiedziała tajemniczo.
- Ach, tak? W takim razie nie mogę się doczekać aż wypijemy to wino, a ty aż tak bardzo się nim nie upijesz. - Zetknąłem nasze nosy razem, a ona cicho zaczęła mruczeć.
- W takim razie nie możemy za dużo wypić. - Cmoknęła mnie w usta.
- A co z twoją nogą? - Położyłem dłoń na jej udzie.
- Cóż... będziesz musiał uważać. - Zachichotała uroczo. - Chodźmy. - Wstała z pufy i chwyciła pudełko. Pocałowała dwa palce swojej dłoni – wskazujący i środkowy, a potem dotknęła nimi wieka pudełka.
- Do zobaczenia, aniołku – usłyszałem, jak cichutko mówi i moje serce rozpadło się na tysiące drobnych kawałeczków.
Nie wyobrażam sobie, jak bardzo cierpiała i jaka to była trauma dla niej, bo dla mnie to jest strasznie bolesne i moje serce krwawi, nawet, jeśli dopiero się dowiedziałem. To nasze dziecko i nic nie zmieni tego, jak i ile będziemy to przeżywać.
Cass odstawiła pudełko na pierwotne miejsce, odwróciła się i złapała mnie za dłoń, by wyjść z pokoju, ale ja szybko wziąłem ją na ręce, co spowodowało, że natychmiast głośno pisnęła.
- Co ty robisz, Louis?
- Nie widać? Wziąłem cię na ręce. Nie będziesz męczyć nogi, by jeszcze uszkodzić ją gorzej niż jest teraz – odpowiedziałem, wychodząc z pokoju.
- Przeszłabym kilka metrów, nie umarłabym – westchnęła. - Postaw mnie.
- Nie – uparłem się przy swoim.
- Postaw mnie, Louis – powtórzyła głośniej.
- Nie, odstawię cię dopiero na dole.
- Ale nie idziemy na dół, tutaj mam wino.
- To dlaczego wcześniej nie powiedziałaś? - Zmarszczyłem brwi, odstawiając ją na podłogę.
- Mówiłam, żebyś mnie odstawił, głupku. - Uśmiechnęła się i kulejąc podeszła do barku, którego wcześniej tu nie zauważyłem.
- Nie musisz mi powtarzać tego, że jestem głupi – odparłem, siadając na miękkiej czerwonej sofie na przeciw ogromnego okna, które ukazywało pięknie oświetlony Londyn nocą.
- Oj, wiesz, że lubię się z tobą droczyć. Nie obrażaj się. - Wróciła do mnie i postawiła na stoliku obok dwa kieliszki i butelkę wina. - Wzięłam czerwone – dodała, siadając, a ja przytaknąłem.
- Wspominałaś coś wcześniej o jakiejś propozycji. O co więc chodzi? - zapytałem, nalewając do obu kieliszków ciemnego trunku. Jeden z nich podałem zaraz Cass, która od razu upiła łyk.
- Przyjemna propozycja.
- Ale jaka?
- No, to pozwól mi powiedzieć jaka.
- Za bardzo jesteś tajemnicza, a ja ciekawy. Mów – ponagliłem ją.
- Jesteś taki niecierpliwy. - Zmrużyła oczy. - Chodzi o wakacje. Może nie tyle co wakacje, a wyjazd na kilka dni do ciepłych krajów. Chcę zabrać gdzieś Maddie i Jake'a jeszcze przed świętami. Długo z nimi nigdzie nie byłam i wiem też, że brakuje im mnie przez moją pracę, więc takie wakacje przydadzą się nam wszystkim.
- No, dobrze, ale... jak ja mam się do tego?
- Chcę, żebyś poleciał z nami.
- Co? - Szerzej otworzyłem oczy ze zdumienia.
- Wybaczę ci w pełni, jeśli zgodzisz się i z nami polecisz. Chcę zobaczyć, że zależy ci na mnie. Jeśli tak jest – polecisz z nami.
- Cass...
- Dam ci ostatnią szansę. Pokaż mi, ile dla ciebie znaczę. I zmieńmy coś w naszym związku, wybierzmy się gdzieś w końcu razem. Nie widzisz tej codziennej rutyny? Nie licząc gangu, jesteśmy jak jakieś stare małżeństwo, które chodzi tylko do pracy i siedzi w domu, rzadko gdzieś razem wychodzimy. Nie chcę takiego życia w ciągłej rutynie.
- Jesteś tego pewna? Jesteś pewna, że powinienem z wami lecieć? Nie jesteśmy ze sobą za długo. Naprawdę wystarczająco mi ufasz, żeby lecieć ze mną na wakacje?
- Nie znam cię od wczoraj. Chyba jeszcze pamiętasz, jak trzy lata temu bawiliśmy się w klubach w Stanach? Sama ci zresztą dziś o tym przypomniałam. Ufam ci, a to będzie próba dla naszego związku. Pokaż mi, jaki naprawdę jesteś, będziemy z moją rodziną. Chcę, żebyś był tam prawdziwy, był sobą, inaczej to wszystko nie ma sensu.
- Nie wiem, czy...
- Louis – przerwała mi. - Zależy ci na mnie?
- Wiesz, że zależy. Jak możesz myśleć inaczej?
- W takim razie, załatwione. Lecisz z nami na wakacje. - Pocałowała mnie w usta.
- No, dobrze. Lecę, nie mam wyboru.

***

- Idziesz? - zapytałem Cass, kładąc się na jej łóżku.
Stała w ciemności przy oknie, jedynie w za dużej białej bluzce. Wyglądała przez szybę, a jedyne światło w sypialni dawały lampy migające na zewnątrz.
- No, chodź. Co tak stoisz tam? - Włożyłem rękę za głowę i patrzyłem na jej sylwetkę, odwróconą do mnie tyłem. Minęła chwila ciszy nim w ogóle się odezwała.
- Od tej chwili nie będę tak uczuciowa, wrażliwa i emocjonalna jak przez ostatnie miesiące się stałam. Powiedziałam ci prawdę, wyrzuciłam z siebie wszystko, wypłakałam się chyba w całości – szeptała, a ja zmarszczyłem brwi. Chciałem coś powiedzieć ale ona mówiła dalej. - Płakałam przez tyle czasu, zmieniłam się. Teraz pora, by stara Cassandra wróciła, by była twardsza psychicznie.
- Co masz na myśli? Chcesz być taka jak trzy lata temu?
- Może. Tak chyba byłoby najlepiej. Mam dość, że cały czas płaczę. Trzy lata temu byłam przynajmniej chłodniejsza. Pół życia mnie zniszczyło. Zmienię się, Louis, zobaczysz – powiedziała pewna siebie. - Będę znów siedziała w tej kryminalistyce, tak samo jak kiedyś i tak samo chcę być groźna. Do tego jest tylko krok. A jeśli się rozpłaczę, to pamiętaj, że ja też jestem człowiekiem i mam uczucia.
- Nikt nie każe ci się zmieniać.
- Ale ja czuję, że muszę być bardziej taka jak kiedyś. Nie zrozumiesz mnie. Tylko pamiętaj, jeżeli będę płakać, to już nie z błahego powodu, nie dlatego, że zmiękłam. Nie chcę już. Zaakceptujesz 'nową, starą' mnie? - Odwróciła się w moją stronę, a ja usiadłem i wzruszyłem ramionami.
- Nie mam pojęcia, jak będziesz się zachowywać. Kocham to, jaka jesteś teraz i nie chcę, byś za bardzo się zmieniała. Może będę musiał tylko się z tym oswoić, ale... nikt ci się nie każe zmieniać, Cass.
- Wiem. Obiecaj mi tylko, że będziesz kochał mnie tak samo. - Podeszła bliżej i usiadła na mnie okrakiem. Oplotła ręce wokół mojej szyi i spojrzała w oczy.
- Nie odkocham się. Jeśli ty diametralnie nie zmienisz swojego charakteru. Podobałaś mi się taka, jaka byłaś w Nowym Jorku, ale teraz podobasz mi się bardziej.
- Nie zmienię się w całości. Będę tylko mniej płakać i będę bardziej profesjonalnym kryminalistą niż jestem aktualnie, zaniedbuję gang. Nie zamierzam zmieniać charakteru, nie dla ciebie, ewentualnie wprowadzić malutkie poprawki. Chcę, żebyśmy tworzyli dopasowaną, energiczną parę. Ty i ja. Odtwórz tylko w pamięci, jak świetnie bawiliśmy się w Stanach trzy lata temu. Chcę, żeby było podobnie, ale rozsądniej. I może bez tych wszystkich imprez non stop. A może z czasem znów zmienię się na delikatniejszą, wrażliwszą i bardziej miękką? Zobaczymy, jak nam jest lepiej. Może to przyjedzie naturalnie? Ty tylko mów mi, czy taka ci się podobam, mów, czego nie akceptujesz. Chcę żyć tak, żeby było dobrze nie tylko mi, ale i bardziej innym. Nie mogę cały czas być beksą. Nie będę silniejsza, ale może zdołam chociaż ukryć to, jak słaba jestem.
- Żartujesz? Tyle przeżyłaś... Jesteś jedną z silniejszych osób, które znam.
- Nie jestem – prychnęła i odwróciła wzrok. - Chcę się zmienić, ale ciekawe, czy dam radę. Znając mnie, nie uda mi się to pewnie.
- Nie musisz się zmieniać, Cass – powtórzyłem już któryś raz i położyłem swoje dłonie na jej.
- Naprawdę wolisz mnie taką jak teraz? - Zagryzła dolną wargę.
- Naprawdę. - Cmoknąłem ją w usta.
- Ale może choć taka tycia zmiana? Chociaż bardziej zainteresuję się gangiem i w jego kwestii będę groźniejsza? - zaproponowała.
- Jeśli rzeczywiście chcesz, niech tak będzie, ale ja niczego na tobie nie wymuszam.
- Wiem o tym. Spróbuję też mniej się z tobą kłócić, co?
- Och, w tym to oboje musimy coś zmienić. - Zaśmiałem się. - Coś może na oficjalne pogodzenie się? - zaproponowałem, zaczynając ją całować po szyi, a ona cicho mruczała.
- Potrafisz mnie przekonać, Tomlinson. - Podrapała mnie lekko po plecach.

***

*Cassandra*

Upiłam ostatni łyk kawy i wyjęłam z szafki pudełko z plastrami nikotynowymi. Wyjęłam jeden, a opakowanie schowałam na poprzednie miejsce. W tym samym momencie do kuchni wszedł Louis. Miło jest zasypiać przy nim i budzić się przy nim, i w dodatku u siebie w domu, po wspaniałej nocy i lekkim upojeniu winem.
- Gotowa? - zapytał, po czym sam odstawił swój kubek do zlewu.
- Yhm, jeszcze tylko chwila. - Uśmiechnęłam się lekko.
Odsunęłam zamek spodni i na kilka centymetrów zsunęłam spodnie po prawej stronie. Na nagą skórę na biodrze przykleiłam plaster i zaraz poprawiłam spodnie. Miałam przyklejać za każdym razem w innym miejscu, to to robię. Wolę to niż miałabym brać jakieś zastrzyki. Wszystko, byle nie igły. W ogóle zeszły mi już całkowicie siniaki po tym wypadku i wróciłam do poprzedniego stanu, więc nie wyglądam już jakby mnie pobito. I taka kolorowa skóra, pełna siniaków, za piękna też dla mnie nie była. Dla mnie osobiście, wyglądałam strasznie. Louis nic nie mówił, ale pewnie też zauważył, w jakim jestem stanie.
- Dalej tak cię ciągnie do papierosów? - zapytał, kiedy podniosłam głowę
- Odkąd kupiłeś mi te plastry, nie zapaliłam jeszcze żadnego – przyznałam z dumą, a on szeroko się uśmiechnął. - Chyba to działa.
- Mamy mały sukces. - Objął mnie w pasie.
- Mamy mały sukces – powtórzyłam po nim. - Nie chcę już palić, to musi mi pomóc. Inaczej moje płuca szybko szlag trafi przy astmie.
- Pomoże, na pewno. Jeszcze tylko kilka tygodni poprzyklejasz te plastry i koniec. Już i tak nie palisz, więc widać, że to pomaga.
- Bez ciebie by się nie udało.
- Oj, udałoby się, udało. - Zmrużył jedno oko.
 - Jasne. - Cmoknęłam go w usta. - Idziemy? - Sięgnęłam po torebkę i założyłam dłuższy szary sweter, a on przytaknął.
Szłam do wyjścia, kuśtykając, a on wspomagał mnie, przytrzymując, by trochę łatwiej było mi iść. Przy drzwiach chwyciłam klucze i wyszliśmy z mojego mieszkania.
Miałam nie ruszać się z domu przez weekend, ale do lekarza przecież się nie przeleportuję. Muszę pójść na USG, żeby sprawdzili mi w jakim dokładnie stanie jest to moje wiązadło. To, że jest zerwane to wiadomo, ale jak bardzo to już nie. Poza tym, musimy jeszcze pojechać do apteki po maści, żeby jakoś tą nogę wyleczyć, i przeciwbólowe, abym nie umarła z bólu. Do tej pory wytrzymywałam dlatego, że je brałam, ale zaraz się skończą. No i przecież ja, jak zwykle mam już prawie pustą lodówkę, więc po drodze musimy też zrobić mi jakieś zaopatrzenie. Jak lekarz dowie się, że tyle łażę, to chyba mnie przywiąże do kaloryfera. Dobrze, że do tego szpitala przynajmniej na piechotę nie idę, bo nie wiem, w jakim stanie byłaby wtedy ta kostka. I jakby Louis wczoraj także do mnie nie przyjechał, to też nie wiem, jakbym się tam dostała. Musiałabym po kogoś dzwonić albo taszczyć się autobusem, albo metrem.
Zakluczyłam drzwi i odeszliśmy spod mojego penthouse'a. Szatyn złapał mnie za rękę i powoli szliśmy. Kiedy ja już szłam do schodów, on zatrzymał się przed windą.
- No, chodź – ponagliłam go, a on zmarszczył brwi.
- Nie, to ty chodź. Raczej nie będziesz schodzić z tą kostką schodami.
- Gdybym nie musiała, to bym nie schodziła. Nawet nie wiesz, jak ubolewam nad tym faktem, że zmuszona jestem iść schodami.
- Winda się zepsuła?
- Niestety. Jutro dopiero zaczną naprawę, więc do tego czasu muszę zejść jakoś z ostatniego piętra. - Zaczęłam iść w kierunku schodów. - Gdybym nie miała stabilizatora byłoby o wiele wygodniej, ale...
- Oj, nie mamrocz – przerwał mi i zaraz pisnęłam, bo uniosłam się nad ziemię. Wziął mnie na ręce, a ja w szoku otworzyłam szerzej oczy.
- Czy ty musisz mnie tak straszyć? Mogłeś mnie ostrzec czy coś.
- Nie będziesz szła schodami taki kawał ze skręconą kostką.
- Co nie znaczy, że musiałeś wziąć mnie tak z zaskoczenia.
- Inaczej byś mi nie pozwoliła, a dobrze byłoby, gdybyś dotarła do tego szpitala w kawałku.
- Nie, powiem im, że usiłowałeś mnie poćwiartować – zakpiłam z niego.
- Jakaś ty głupia. - Popatrzył na mnie ze zmrużonymi oczami.
- Kochasz mnie – odparłam pewnie z tą samą miną co on.
- Dobre masz informacje.

***

Wróciłam do domu ledwo żywa. Dosłownie. Nie dość, że kostka mi już odpada, to jest mi zimno, słabo, niedobrze, a brzuch mnie tak napieprza, że płakać mi się chce. Albo zemdleję, albo się porzygam. Gdy poszłam do łazienki potwierdziły się moje podejrzenia i teraz wiem, że przez cały dzień będę płakać i już wolałabym, żeby dzisiaj się skończyło.
Odstawiłam buty do szafy, a sweter rzuciłam gdzieś na krzesło. Nawet nie bardzo interesowało mnie, gdzie poleci i czy rzeczywiście wylądował na tym krześle. Opadłam na łóżko, zwijając się z bólu i nawet nie miałam siły, by się przykryć. Jedynie zwinęłam się w kłębek i leżałam tak bez ruchu, dopóki nie pojawił się Louis.
- Wypakowałem ci wszystkie zakupy – usłyszałam gdzieś obok.
- Yhm... - jęknęłam. - Przykryj mnie – dosłownie wybłagałam.
- Tak źle się czujesz? - zapytał, a ja dostrzegłam, jak krząta się obok szafy.
- Umieram...
Za chwilę poczułam na sobie ciepły materiał i się w niego wtuliłam.
- Co się dzieje? - Usiadł obok i odgarnął włosy z mojej twarzy, a ja głęboko zaczęłam oddychać, mając nikłą nadzieję, że ból trochę mi przejdzie.
- Okres się dzieje – wyjęczałam, bardziej się zwijając. - Dopiero mi się zaczął, więc już mogę pójść się zabić, bo nie wiem, jak przeżyję.
- Przeżyjesz, mam nadzieję.
- Za bardzo nad tym nie rozpaczasz. Wiesz, że to znaczy, że nie tkniesz mnie w tym czasie, prawda? - upewniłam się, a on kiwnął głową. - I możesz nawet ze mną nie wytrzymać, jak tak będę ci jęczeć.
- Jakoś dam radę. Rozumiem, że nie jesteś sobą podczas okresu.
- I wiesz o tym, że to nie są tylko trzy dni? - zapytałam podejrzliwie.
- Tak, wiem o tym, Cass. Nie musisz mnie o tym uświadamiać.
- Skąd wiesz o tym wszystkim? - zmrużyłam oczy.
- Teraz mówisz tak, jakbym był jakiś głupi. Nie jesteś moją pierwszą dziewczyną i mam też młodszą siostrę. Jestem obeznany z tematem.
- Wow – powiedziałam z podziwem. - Niewiele facetów wie o tym, jak to wszystko wygląda i w ogóle. Większość raczej uważa, że to nic takiego i nie biorą tego na poważnie.
- Czyli masz uświadomionego faceta.
- Mam – westchnęłam, a zaraz ponownie jęknęłam z bólu. - Umrę...
- Bądźmy dobrej myśli, że jednak nie umrzesz – odparł i wstał z łóżka.
Myślałam, że gdzieś idzie, ale zaraz poczułam, jak ułożył się za mną. Przytulił mnie mocno od tyłu i wsunął ręce pod moja koszulkę, a potem ułożył ją niżej – na podbrzusze, pod moimi jeansami, gdzie tak bardzo mnie bolało. Ciepło jego dłoni rozpłynęło się po mojej skórze, jakbym przyłożyła do siebie gorący termos.
- C-co robisz? - zapytałam, odrobinę zaskoczona.
- Próbuję ci ulżyć – wyszeptał przy moim uchu. - Mojej siostrze zawsze to pomagało... mojej ostatnie dziewczynie też – dodał ciszej.
- I wiesz, gdzie dokładnie mnie boli – szepnęłam.
- Mówiłem, że znam temat, mimo, że jestem facetem.
- Reszta mężczyzn powinna brać z ciebie przykład.
- Zamierzasz być z innym mężczyzną niż ja? - Pocałował mnie w płatek ucha.
- Na obecną chwilę nie. - Lekko się zaśmiałam, czując, jak powoli ból znika. To naprawdę zadziwiające.
- Wiesz co? Może i trochę żałuję, że przez jakiś tydzień nie będę mógł cię tknąć, ale... no, takie jest życie.
- Wolałbyś, żebym urodziła się mężczyzną? Ciesz się, że nie jestem w ciąży.
- Boże, nie. - Poczułam, jak wtula twarz w zagłębienie mojej szyi.
- Wczoraj tak rozpaczałeś nad naszym dzieckiem – powiedziałam urażona.
- Cass... tak, bo to wielka strata, to było też moje dziecko. Gdyby żyło, zaakceptowałbym je, ale teraz... Cass, ja chyba nie jestem jeszcze w pełni gotowy, by być ojcem, jeszcze chyba jest za wcześnie. Poza tym, tu też chodzi o to, że oboje na razie mamy firmy na głowie, a... póki Jones żyje, to jest niebezpiecznie i... Cass, jeszcze krótko jesteśmy razem. Kiedyś przyjdzie na to czas, tak myślę, ale... jeśli by się stało... Jakoś bym sobie poradził z tą myślą, chyba – odpowiedział niepewnie, a ja odwróciłam głowę i spojrzałam na niego. Wyglądał na zasmuconego, ale tak naprawdę.
- Czyli, jeśli byśmy wpadli...
- Cass, ja nie mówię nie – wtrącił niemal natychmiast. - Ja tylko na razie boję się, że nie podołam, że jest za wcześnie i za niebezpiecznie. To na razie nie czas, na pewno nie przez najbliższy rok i... tak jak mówiłem, jesteśmy ze sobą niewiele ponad miesiąc.
- Masz rację. - Odetchnęłam głęboko. - Nie tylko ty się boisz. - Z powrotem odwróciłam głowę i zamknęłam oczy.
- Przestało trochę boleć? - wyszeptał w moją szyję po kilku chwilach, a ja kiwnęłam głową.
- Ale nie zabieraj ręki. - Szybko położyłam swoją dłoń na jego.
- Nie zabieram. - Musnął mnie w szyję – Nie zabieram – powtórzył ciszej. - Wiesz co? - zaraz znów się odezwał. - Podziwiam was wszystkie?
- Nas, czyli?
- Kobiety. Jesteście tak silne, tyle wytrzymujecie i jeszcze pół życia zmagacie się z tym bólem. Nie potrafię nawet wyobrazić sobie, jak to boli i gdyby to faceci mieli okres, to pewnie już szlag jasny by mnie trafił – mówił powoli, a mi łzy napłynęły do oczu i ponownie odwróciłam do niego głowę.
- Gdy poroniłam, ból był jeszcze gorszy – odpowiedziałam przez łzy. Zamknęłam oczy, chcąc się uspokoić, ale one spłynęły mi po policzkach.
- Nigdy nie wybaczę sobie, że wtedy wyjechałem i o niczym nie wiedziałem, a ty musiałaś tyle przecierpieć – usłyszałam i w momencie wybuchłam płaczem.
Louis próbował mnie uspokoić, ale ja miałam w głowie tylko myśl o naszym dziecku. A miałam już przecież nie płakać. Nie wytrzymałam.

***