*Cassandra*
Po odczekaniu może minuty, nareszcie ktoś się ruszył i otworzył
mi bramę. Ewidentnie, powinnam już dostać własny pilot do niej,
bo jestem tu tak często, że czasem to jakbym nawet mieszkała w tym
domu. Przyjeżdżam 2-3 razy w tygodniu na treningi z Niallem, tak
jak dziś, do tego dochodzą rozmowy z gangiem i przygotowania do
akcji oraz spotkania z moim chłopakiem, które zapełniają mi
ostatnie wolne momenty, ale przez to jeszcze bardziej doceniam chwile
z nim spędzone. Mamy teraz trochę mniej czasu na spotykanie się ze
sobą, ponieważ ja wyzdrowiałam i na razie poświęcam więcej
uwagi swojej firmie i Louis też tworzy jakiś nowy projekt, dlatego
nie możemy widzieć się na razie tak często jak to było jeszcze
niedawno. Ale spędziliśmy ze sobą cały weekend, włącznie z
nocami, i też kilka dni przed tym weekendem, kiedy byłam chora,
więc aż tak bardzo nie czuję tego niedosytu jego nieobecności,
choć to wcale nie znaczy, że się nim znudziłam, absolutnie nie.
Ale nam obojgu przyda się chwila oddechu od siebie, żeby nie
zmęczyć się sobą wzajemnie, swoim towarzystwem. Gdy będziemy ze
sobą non stop na takim etapie związku, jakbyśmy już byli
małżeństwem, to jest duże ryzyko, że nie wytrzymamy ze sobą aż
tyle czasu i każde będzie miało siebie dość. Poza tym i ja, i
on, mamy własne rodziny, obowiązki i sprawy, którym też musimy
się poświęcić. Nie wykluczam oczywiście tego, żeby kiedyś z
nim zamieszkać, a w ostateczności nawet wyjść za niego, przez co
naprawdę nie mielibyśmy od siebie w sumie dużo wytchnienia, ale
nie na tym etapie związku. Teraz potrzeba raz na jakiś czas takiego
jednego, dwóch dni wolnych od siebie, spędzonych oddzielnie,
żebyśmy przypadkiem oboje za bardzo nie zwariowali. Kiedy są takie
dnie, podczas których w ogóle się nie widzimy, wystarczy nawet
jeden telefon, nie musimy być obok siebie. Czasem jednak nie ma zbyt
długiej rozmowy, czasem dosłownie kilka minut, by powiedzieć
sobie: 'Kocham cię', bo albo ja, albo on jesteśmy tak wymęczeni
pracą, że nie ma nawet sił na rozmowę i jak ja dobrze to
rozumiem, tak mój chłopak także.
Mówienie: 'Kocham cię'... tak, mówimy to sobie już od jakiegoś
czasu i to nie są słowa rzucane na wiatr, przynajmniej nie z mojej
strony. Dla mnie oznaczają one prawdziwe uczucie i nie mam wielkich
oporów, by je wypowiedzieć, bo zdaję sobie sprawę, że on na
pewno chciałby usłyszeć je ode mnie, tak jak ja od niego. Kocham
go, szczerze i tu za wiele nie trzeba tłumaczyć. To mój czas w
życiu, gdy doświadczam prawdziwej miłości i zamierzam wykorzystać
go jak najlepiej. Czy jednak jestem już gotowa na coś więcej niż
'chłopak-dziewczyna', mając tyle lat i takie doświadczenie życiowe
i towarzyskie? Tego jeszcze nie wiem. Ale wierzę, że gdy padnie
ewentualne pytanie, będę wiedzieć. Tak lub nie. Na razie... niech
wszystko dzieje się naturalnie, w swoim tempie, niczego na siłę
nie wolno przyspieszać. A ja... na ten moment jestem szczęśliwa i
jedynie ta chwila się liczy. Najgorszy jest tylko ten strach i obawa
przed tym, co może przynieść przyszłość. Niczego nie da się
przewidzieć, a ja czasem z niepokojem myślę o nadchodzących
dniach, bo życie w ogóle mnie nie oszczędziło...
Gdy zatrzymałam się pod rezydencją, zabrałam z siedzenia obok
torbę z rzeczami na przebranie po treningu i wysiadłam z auta,
które zaraz zamknęłam. Dziś wyjątkowo przyjechałam już w
sportowych ubraniach, więc nie muszę marnować czasu na ich zmianę.
Od razu z firmy miałam tu przyjechać, ale przecież nie zabrałam
nic na trening, więc musiałam i tak zajrzeć do domu i przy okazji
przebrałam się w wygodne legginsy, adidasy i bluzkę z krótkim
rękawem. Po dzisiejszym dniu mam już serdecznie dość szpilek.
Dziś pogodny dzień, jak na 11 listopada, więc nie brałam nawet
grubej bluzy, tylko jedną z tych obcisłych, sportowych. Na siłowni
w środku nie będzie mi tak zimno, chyba że Niall wywlecze mnie
gdzieś z domu na bieganie, to chyba się po prostu zabiję. Po moim
ostatnim takim bieganiu, wierzę, że już nikt mnie na to nie
wyciągnie, nigdy więcej.
Podeszłam pod drzwi i bez pukania weszłam do rezydencji. Normalnie
czuję już się jak u siebie. Ale wiedzą przecież, że miałam być
i nawet już jestem, więc zaskoczyć ich nie zaskoczyłam,
spodziewano się mnie. Po co więc mi pukać? No, gdybym była u
mniej znajomych i bliskich mi ludzi, to raczej bym zapukała albo
zadzwoniła dzwonkiem, ale tu nie odczuwam za dużego obowiązku, by
to robić. Przyjechałam w końcu do swojego gangu, tak? Poza tym,
zanim ktoś w tym wielkim domu usłyszałby, że pukam, to sama już
bym weszła, z tą bramą przecież minęło trochę czasu. Tak więc,
po co mi tu pukać?
Przechodząc przez dom, przywitała mnie zadziwiająca cisza. Do
moich uszu dochodził jedynie szum przewracanych kartek. Czyżby
prawie nikogo nie było w domu? Wszyscy w pracy? Jak na budynek pełen
facetów, to naprawdę bardzo często jest u nich przyjemna cisza,
nikt sobie nie przeszkadza.
Znalazłam się w salonie, gdzie przy oknie dostrzegłam ubranego
ubranego w garnitur Louisa, który sprawdzał coś na swoim
telefonie, a w dłoni trzymał plik kartek. Zaraz jednak spojrzał w
moją stronę, prawdopodobnie dowiadując się o mojej obecności.
- Hej, kochanie – przywitał się z uśmiechem i za chwilę stał
obok mnie, żeby pocałować mnie w policzek.
- Dzień dobry, panie biznesmenie – wymruczałam, patrząc mu w oczy
i próbując się przy okazji nie roześmiać. - Widzę, że jeszcze
pracujesz. Pociągnęłam go za krawat, chytrze się uśmiechając.
- Nic pilnego, ale jak widzisz, nie zdążyłem się nawet przebrać.
Dziś trening? - zapytał, przyjmując tak skupioną minę, że
widziałam, jak jego kości policzkowe się zaostrzają, chyba
mógłby teraz ciąć nimi papier. Wspominałam, jak przystojnego i
seksownego mam chłopaka? O, chyba nieraz.
- Niestety – westchnęłam. - Ale nie jest już tak źle jak na
początku było. Z każdym treningiem jest lepiej i aż tak się nie
męczę, więc to chyba dobrze. Niall mówi, że mam już o wiele
lepszą kondycję i aż sama sobie dziwię się, że jeszcze kilka
miesięcy temu była tak zła. Musiałam wtedy bardzo się
zaniedbać, dopiero teraz, dzięki Niallowi jakoś wyglądam, nie?
- Zawsze byłaś szczupła, więc nie wiem, o co ci chodzi. - Objął
mnie w pasie, oblizując usta.
- Wy, faceci... - Przewróciłam oczami, a on krótko się zaśmiał.
- Powiedziałem, że zawsze byłaś szczupła, ale jeśli zauważasz,
że lepiej się czujesz po treningach i sama widzisz różnicę, to
ćwicz dalej. To ma być trening dla twojego zdrowia, sylwetkę już
masz doskonałą i nic więcej nie musisz zmieniać. - Przejechał
wzrokiem po moim biuście, biodrach i nogach.
- Zrozumiałam, co masz na myśli, ale lepiej pójdę już na
siłownię, zanim pożresz mnie wzrokiem. - Zmrużyłam oczy i
ściągnęłam jego rękę ze swojego biodra. - A o moją sylwetkę
więcej cię nie zapytam, bo i tak prawdy mi nie powiesz –
dodałam.
- Ałć, zabolało. - Złapał się teatralnie za serce. - Nie kłamię,
przykro mi, że tak myślisz.
-Stwarzasz takie pozory – wyjaśniłam krótko.
- Dobra, leć już do Horana – westchnął.
- Wow, karzesz mi iść do innego faceta? Nie jesteś zazdrosny? -
Uśmiechnęłam się podejrzliwie.
- To Niall. Jest trenerem, trenuje niejedną kobietę i też wie, że
mogę ewentualnie go zabić, jeśli zacznie coś z tobą kręcić.
Poza tym, nie pobędziesz z nim dziś za długo.
- Dlaczego miałabym nie pobyć? - Zmarszczyłam brwi, nic nie
rozumiejąc.
- Zobaczysz, jak pójdziesz. Leć do Horana. - Kiwnął głową w
kierunku korytarza.
- Coś kombinujecie. - Pokręciłam głową, powoli kierując się do
holu.
- Tylko ja, on nie. Zaraz tam wpadnę – odpowiedział tajemniczo.
Minęła chwila ciszy nim mu odpowiedziałam.
- Zaczynasz powoli mnie przerażać – powiedziałam na koniec i
wyszłam z salonu.
Nie wiem, co jest grane, ale jak widać, zaraz się dowiem. U tych
ludzi nie można chyba spędzić dnia bez niespodzianek. Codziennie
coś cię zaskoczy i nie zawsze pozytywnie, tak jak to było z
problemem narkotykowym Louisa.
Przemierzyłam połowę rezydencji, aż nie dotarłam do
przeszkolonych drzwi, które od razu pchnęłam, widząc, że blondyn
już jest w środku. Siedział na ławce i pochylał się nad swoim
telefonem. I pierwszy raz nie był przebrany na trening, przyszedł w
długich jeansach i błękitnej bluzce, na której miał jeszcze
czarną bluzę. O wow, w domu aż tak zimno nie jest, mają wszędzie
ogrzewanie. No i nie ma jeszcze grudnia, żeby marznąć w środku
domu. Coś mu się poprzestawiało?
- Cześć, Niall – przywitałam się pierwsza, odstawiając torbę
na podłogę pod ścianą.
- Hej, Cassandra – wychrypiał, pociągając nosem, a potem podniósł
głowę i gdy spojrzał na mnie, zauważyłam, że jego oczy są
czerwone.
- O matko, ty płaczesz? - zaniepokoiłam się, podchodząc bliżej.
- Żarty sobie robisz ze mnie? - wymamrotał bezsilnie. Wyglądał nie
najlepiej, jakby nie nadawał się już do życia. - Nie jestem
beksą – dodał, a zaraz zaczął kaszleć i się dusić, więc
natychmiast do niego podbiegłam i zaczęłam stukać go po plecach.
- Podnieś ręce – nakazałam, co od razu uczynił. Nie mógł
przestać kaszleć, a gdy się uspokoił, odezwał się, lekko
dysząc.
- Nie dławię się, tylko kaszlę, jest różnica – wymamrotał. -
Niezły z ciebie ratownik – zakpił ze mnie. Oddychał głębiej,
patrząc na mnie jakimś zamglonym wzrokiem. Oczy mu błyszczały i
był jakiś otępiały.
- Dobrze ty się czujesz? - zapytałam podejrzliwie, gdy zaraz się
zatrząsł. Na jego skroni zauważyłam strużki potu, a policzki
miał zaróżowione. Dotknęłam dłonią jego czoła, a on od razu
zamknął oczy. Był rozpalony, jak podejrzewałam po tym, jak
wygląda.
- Ty masz gorączkę, Niall – powiedziałam, zdejmując rękę z
jego głowy i spoglądając na niego.
- Możliwe. - Pociągnął nosem, z powrotem otwierając oczy.
- To ja jadę do domu, nie ma mowy o treningu.
- Nie kombinuj, żyję. Rozgrzewaj się, kobieto. - Podkulił nogi pod
brodę i owinął ręce wokół nich, zwijając się jak dziecko w
kłębek, a potem położył jeszcze głowę na zgięte kolana. Już
miałam coś powiedzieć, ale zaczął kichać.
- Widzisz? Niall, ty ledwo żyjesz. Nie dasz rady ćwiczyć i tak
nawet się nie przebrałeś. - Usiadłam obok niego, a on podniósł
głowę.
- Nie mamrocz mi, tylko idź robić rozgrzewkę – mruknął.
- Niall, mówię poważnie. Masz zamiar w takim stanie robić mi
trening?
- To, że jestem chory, nie znaczy, że nie mogę mówić ci, co masz
robić i cię nadzorować – odpowiedział, wciąż pociągając
nosem.
- Ale ty masz gorączkę, powinieneś leżeć, a nie tu być.
- Ale nie powiedziałem, że ja coś będę robić. Idź ćwiczyć,
dobrze?
- Nie, Niall. Nie mam zamiaru robić dziś treningu. Jeśli siedzisz
tu, mimo że jesteś chory, bo chodzi ci o pieniądze, to ci
zapłacę, nawet podwójnie, ale masz iść odpoczywać.
- Martwisz się o mnie?
- Może i się martwię. I co? Jesteś moim przyjacielem i niepokoję
się tym, że siedzisz tu w takim stanie zamiast się kurować.
- To ty mnie przecież zaraziłaś – wypalił nagle, na co szerzej
otworzyłam oczy.
- To teraz chcesz zrzucić całą winę na mnie? Nieźle. To ciekawe,
kto na początku mnie zaraził. Jak znajdziesz winowajcę, to mi
powiedz, okej? - Spojrzałam na niego ironicznie.
- Trzeba było nie przychodzić mi na trening, jak byłaś chora.
- Weź już nie gdacz, co? Już dawno byłbyś na górze i leżał.
- Gdybym miał z kim, to bym leżał – wymamrotał, ponownie
opierając głowę o kolana. - Każda z tej siłowni to oszustka na
jedną noc. Przyjdzie ze mną i wyjdzie rano, serce złamie.
- Niall, skończ mówić, dobrze? W tej chwili naprawdę już chyba
majaczysz. - Popatrzyłam na niego z niepokojem, lekko dotykając
jego ramienia.
- Taka prawda, co zrobisz.
- Nie pieprz głupot, Niall – usłyszałam Louisa i dostrzegłam, że
rzeczywiście przyszedł tu. Wciąż był w swoim garniturze.
- A ty tu co? - Podniósł głowę i zmrużył na niego oczy. - Dziś
nie ćwiczysz, dopiero jutro rano. Wynocha mi z mojej siłowni.
- To moja siłownia. Widzę, że masz gorączkę – stwierdził
szatyn, na co blondyn pokręcił głową i oparł ją o ścianę. -
Zabieram ją, a ty idź się kładź.
- Gdy ty ją zabierasz? - Nagle Niall się poderwał.
- Właśnie. - Dołączyłam do niego.
- Na rowery, pojedziemy gdzieś. Nic ci się, Horan, nie stanie, jeśli
raz nie zrobisz jej treningu.
- A jedźcie i dajcie mi spokój – wymamrotał i wstał z ławki.
Ciaśniej opatulił się bluzą, a za chwilę znikł z siłowni.
- Zabierasz mnie na rowery? - Popatrzyłam na niego rozradowana, nie
ukrywając swojego szczęścia.
- Yhm, mówiłaś kiedyś, że to lubisz. - Odwzajemnił uśmiech, a
ja natychmiast wpadłam mu w ramiona, o mało go nie przewracając.
- Jesteś najlepszy. - Zaczęłam całować go po policzkach, dopóki
o czymś sobie nie przypomniałam. - Chwila. - Odsunęłam się od
niego. - Jest listopad, ty już do reszty zwariowałeś.
- Bo?
- Jest za zimno, nie ma opcji, nigdzie nie jadę.
- Jeszcze do grudnia daleko, a dziś ładna pogoda, ciepło jest. Oj,
nie daj się błagać, będzie fajnie, zobaczysz. Potraktuj to jako
randkę. Dawno nigdzie nie byliśmy i chyba nie robiliśmy jeszcze
wspólnie takich rzeczy. Zawsze tylko jakaś kolacja albo film.
Zabawmy się teraz, jeden raz chociaż.
- Randka, mówisz? - powtórzyłam z namysłem.
- Tego chyba nie odmówisz swojemu chłopakowi, prawda?
- Ale ma być fajnie i miło. I zapominamy o wszystkim innym, nie ma
pracy i gangu, tylko my. Umowa stoi?
- Stoi. - Cmoknął mnie w usta.
***
Zdjęłam z siebie bluzę Louisa i podałam mu ją. Było mi już za
gorąco, mając na sobie i tą, i swoją cieńszą, prawie się już
w nich parzyłam, nie dało się wytrzymać. Kto by się spodziewał,
że w listopadzie na rowerach może być aż tak ciepło? Ja byłam
raczej przekonana, że zamarznę, ale jak widać, wystarczyło trochę
pojeździć i się poruszać, żeby się rozgrzać. I wbrew pozorom,
naprawdę przyjemnie się jeździ o tej porze roku.
- Nie będzie ci za zimno? - zapytał Louis, biorąc z moich rąk
ubranie, które zaraz narzucił na swoją bluzkę z krótkim
rękawem. - Wiesz, to nie jest lato i trochę jednak się zmęczyłaś
i zgrzałaś przez te kilka mil. Żebyś się nie przeziębiła –
ostrzegł mnie, na co z uśmiechem przewróciłam oczami.
- Taki jesteś mądry, to trzeba było nie wyciągać mnie na rower.
- To miała być randka – przypomniał mi.
- I jest.
- Podoba ci się, prawda? No, przyznaj, że ci się podoba. -
Roześmiał się, na co szerzej się uśmiechnęłam i przybliżyłam
z rowerem ku niemu. Pochyliłam się, żeby go przytulić.
- Oczywiście, że podoba, bo jestem z tobą. Jest naprawdę
wspaniale, tylko my i nikt nam nie przeszkadza. Na początku
myślałam, że będzie gorzej, ale jest fajnie , bardzo.
Potrzebowałam tego. I...
- I już nie narzekasz, że ci zimno – wspomniał.
- To ty jeszcze przed chwilą sam się pytałeś, czy mi ciepło. Weź
się zdecyduj, człowieku. Prościej było już nigdzie nie jechać.
- Oj, kotku, tylko się z tobą droczę, przecież wiesz. - Ścisnął
mnie mocniej. - Ale nie, poważnie pytałem. Ciepło ci? Może weź
z powrotem moją bluzę, co? Niedawno byłaś chora...
- Louis – przerwałam mu. - Gdyby było mi zimno, to gadałabym ci o
tym non stop, jak na początku naszej drogi i na pewno sama nie
zdjęłabym tej bluzy. Jest okej, naprawdę, nie masz o co się
martwić. Powiem ci, jak coś.
- Jak to jest, że biegać nie chciałaś, a na rower chętnie
wsiadłaś? To znaczy, wiem, że lubisz to, ale to wciąż sport.
- A jak to jest, że pieniędzy masz od groma, a i tak kradniesz co
jakiś czas? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, zaginając go
tym, przez co nie powiedział nic i tylko westchnął. - Nie wiesz,
tak samo ja nie wiem. Tak po prostu jest i już. Jazda na rowerze
sprawia mi jakoś więcej frajdy niż bieganie, nawet nie męczę
się tak bardzo.
- Tak... to... kradzież pieniędzy też sprawia mi więcej frajdy niż
ich legalne zarabianie – odparł kreatywnie, na co oboje się
zaśmialiśmy. - Ścigamy się, co? Z górki. - Wskazał na drogę,
która szła paręnaście metrów w dół. Od razu poziom adrenaliny
znacznie mi podskoczył, jakby ktoś dał mi mocnego kopa w dupę.
- Jeszcze się pytasz? Wiesz, jak ja kocham wygrywać.
- Hola, hola, kto powiedział od razu, że ty wygrasz? - Zaśmiał
się.
- Ja tak powiedziałam. - Pokazałam mu język. - Jeszcze zobaczysz.
- No, właśnie ty zobaczysz, że ja będę pierwszy na dole.
- Aha, to się jeszcze okaże, Tomlinson.
- Och, to teraz mówisz do mnie po nazwisku? - Zaśmiał się.
- Teraz to my jesteśmy rywalami, nie ma miejsca na słodzenie.
- To miło słyszeć takie słowa od własnej dziewczyny. - Uniósł
brwi.
- Jak wygram, to wtedy będę ci słodzić.
- Próbujesz zmusić mnie do tego, żebym dał ci fory? O, nie ma
mowy.
- Nie musisz nic mi dawać. Oczywiście, że wygram.
- O, jaka pewna. Jaka jest nagroda? - Popatrzył na mnie wyzywająco.
- Emm... Kto przegra, stawia pizzę?
- Robisz to specjalnie? Przecież nawet, jak przegrasz, to i tak
zapłacę za nas dwoje. Nie wolisz...
- Start! - krzyknęłam, przerywając mu i ze śmiechem zaczęłam
kierować się do zjazdu z górki.
Byliśmy akurat w tym miejscu na obrzeżach miasta, gdzie były łąki
i takie tereny, świetne do przejażdżek rowerowych. Nie stało w
pobliżu za wiele domów i sporadycznie przejeżdżały tędy
samochody. To był taki teren bardziej przypominający wioskę, mimo
że wciąż była to część Londynu. Nawet nie wiedziałam, że
jest takie miejsce, dopiero Louis mi je pokazał, tak samo to on
pożyczył mi rower i swoją drogą, nie mam też zielonego pojęcia,
skąd miał dodatkowy, ale o to już nie zapytałam. Może to
któregoś z chłopaków albo kogoś z jego rodziny? Ale nieważne,
to tylko rower.
- Hej, myślisz, że wygrasz, jeśli wystartowałaś pierwsza? -
usłyszałam za plecami i złośliwie uśmiechnęłam się sama do
siebie.
- Chcesz się przekonać?
- No, jasne, że chcę – usłyszałam teraz gdzieś obok i to
znacznie głośniej niż wcześniej, co mnie już zaskoczyło.
Przekręciłam więc mimowolnie głowę w prawą stronę i od razu
zobaczyłam obok Louisa, który mnie wymija i głośno się przy tym
śmieje.
- Ej!
- krzyknęłam głośno, kiedy byliśmy już prawie na dole. - To ja
miałam wygrać, a nie... - urwałam, tracąc na chwilę oddech, gdy
wjechałam na jakiś kamień, którego nie zauważyłam i
momentalnie poleciałam wraz z rowerem na ziemię. Poszedł tylko
głośny huk spowodowany upadkiem i natychmiast zobaczyłam, jak
Louis się zatrzymuje. Odwrócił głowę do tyłu i gdy dostrzegł,
że leżę na trawie, podjechał szybko do mnie. Szczęście, że
przynajmniej z tej górki zjechałam całkowicie, bo nie chciałabym
się z niej stoczyć i skręcić karku.
- Żyjesz? - zapytał, schodząc z roweru i zaraz ten, na którym ja
jechałam jeszcze przed chwilą, powoli i ostrożnie odsunął ode
mnie, najpierw jednak wyjmując moją nogę, która wygięła się i
wplątała w ramę.
- Żyć, to jeszcze żyję – jęknęłam, podnosząc ciało do
pozycji siedzącej. Natychmiast złapałam za bolącą kostkę,
która od razu zaczęła niepokojąco pulsować. - Kurwa –
przeklęłam nieświadomie i zaraz mocno ścisnęłam szczęki,
tłumiąc krzyk spowodowany bólem.
- Boli cię tylko noga czy w coś jeszcze się uderzyłaś? Głowa?
Plecy? - pytał przejęty, gdy ukucnął przy mnie i położył rękę
na moje ramię.
- Tylko noga, widziałeś, jak wplątała się w ramę – syknęłam
z bólu, mrużąc oczy.
- Jak ty to zrobiłaś?
- Nie wiem. Spojrzałam na ciebie i w coś wjechałam. Potem już
leżałam. Cholera, jak to boli.
- Pokaż to – powiedział, rozwiązując mojego buta,. Nie zdjął
go, bo to była uszkodzona kostka, a nie stopa, ale zsunął
skarpetkę i podciągnął lekko nogawkę moich legginsów. Mimo, że
wiedziałam, że stara się być delikatny – bolało, gdy dotykał.
I właśnie to mnie niepokoiło, że tak usilnie boli. - Nic nie
widać na razie, pewnie jest tylko stłuczona. Nie wstawaj, posiedź
chwilę, to może ci przejdzie. - Usiadł tuż obok i objął mnie w
pasie. Oparłam głowę o jego ramię i cicho odetchnęłam.
- A było tak fajnie.
- Dalej będzie, tylko noga niech ci trochę odpocznie.
- I ty myślisz, że to pomoże? - Spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Moja siostra nieraz tak sobie zrobiła i zaraz było dobrze.
- Ale to, że Lottie nic większego sobie nie zrobiła, nie znaczy, że
ja nie mogłam.
- Oj, nie dramatyzuj. Wszystko będzie okej. Nigdy nie skręciłaś
sobie nogi?
- Nie. - Spojrzałam na niego ponuro i na chwilę go tym uciszyłam. -
Bardziej niż moją kostką martwisz się, że się przeziębię –
zauważyłam słusznie, wciąż rozmasowując bolącą część
ciała.
- Przecież nic ci nie będzie. Dlaczego tak się boisz?
- A skąd wiesz, że nie będzie? Masz rentgen w oczach?
- Nie, ale gdyby coś się działo, to na pewno zaczęłaby już
puchnąć – powiedział w chwili, gdy zadzwonił jego telefon. Nim
się obejrzałam, on wstał już na równe nogi, a w ręku trzymał
smartfon.
- Nie odbieraj – poprosiłam cicho, a on odwrócił się w moją
stronę.
- Muszę.
- Nie – powiedziałam twardo. - Obiecałeś mi coś. Mieliśmy być
tylko my, żadnej pracy, żadnego gangu.
- Cass, nie dzwoniliby do mnie bez powodu, wiedząc, że jestem z tobą
– westchnął, a telefon przestał dzwonić.
- Akurat teraz, tak? Jeden raz chciałam pobyć sama z tobą. Zawsze
musisz odbierać? Nie poradzą sobie bez ciebie? O ile wiem, to
Harry jest twoim zastępcą...
- Nie dzwonią z firmy, Cass. To chłopaki.
- Chłopaki to profesjonaliści, też sobie poradzą...
- Nie mogę odebrać jednego telefonu? - przerwał mi ostro.
- Nie powiedziałam, że nie możesz, ale obiecałeś, że...
- Wiem, co obiecałem, ale czy ty tego nie rozumiesz, że muszę
odebrać?
- Jeśli coś się obiecuje...
- Przestań, dobra? Nie jedziemy teraz rowerami, tylko siedzimy. W
czym ci to będzie przeszkadzać, jeśli zadzwonię teraz?
- Chciałam tylko...
- Co chciałaś?
- Myślałam, że jeśli będziemy sami to w końcu porozmawiamy i...
- O czym mamy rozmawiać? - po raz kolejny mi przerwał.
- Już o niczym, nieważne – wymamrotałam, zwieszając głowę.
- O czym mamy porozmawiać? - zapytał ponownie.
- Ogólnie, o wszystkim. Nie mamy ostatnio dużo czasu dla siebie.
Chciałam ci powiedzieć o tym, co mnie gryzie, o moich
problemach... nieważne...
- O jakich problemach? - Popatrzył na mnie zszokowany, gdy na chwilę
podniosłam wzrok.
- Nieważne już. Oddzwoń do chłopaków, pewnie to coś
ważniejszego.
- Cassandra...
- Oddzwoń do chłopaków! - uniosłam się niespodziewanie. - Mną
się nie przejmuj – dodałam ciszej i kolejny raz zwiesiłam
głowę. Oczy mi się zaszkliły, ale nie chciałam teraz płakać.
Bez słowa odszedł ode mnie kawałek dalej, a ja od razu spojrzałam
na swoją kostkę. Gdyby coś się działo to zaczęłaby puchnąć,
tak? Świetnie, to właśnie zaczęła. To miał być przyjemny
wypad, a cała ta randka już się popsuła. Może to i ja nie
powinnam tak zareagować, ale... naprawdę liczyłam, że powiem mu o
moich obawach, o tym, że nie palę już od kilku dni, o problemach z
moją firmą. Naprawdę chciałam tylko raz pobyć z nim sama, zawsze
gdzieś w pobliżu są inni ludzie. Czy to naprawdę tak źle, że
nawet kilku godzin nie moglibyśmy być odcięci od tego wszystkiego?
Nie wiem... może rzeczywiście moja reakcja była zbyt ostra, może
nie powinnam...
- Kiedy?... Żartujecie sobie?... Kurwa... zabiję ich w końcu,
zabiję – mówił do telefonu, a ja tylko słuchałam. - Tak...
No, to chyba wiesz, co zrobię... Nie wiem... Za pół godziny
góra?... Dobra... Na razie – mówił bardziej nerwowo niż w
rozmowie ze mną przed chwilą i wkurzony też się zaraz rozłączył.
Ostrożnie podniosłam wzrok na niego.
- Louis, przepraszam za...
- Wstawaj – powiedział chłodno, chowając telefon do kieszeni
dresów. - Coś się dzieje.
- Ale...
- Nie ma czasu – dodał, wsiadając na rower.
Popatrzyłam w szoku na to, co robi i w pośpiechu zawiązałam buta.
- Ale nie dam rady – powiedziałam ciszej, lecz on już ruszył.
Zacisnęłam mocno szczękę i z całych sił próbowałam się
podnieść. Gdy już mi się to udało, noga od razu dała o sobie
znać. Nie miałam jednak wyboru i nie mogłam tu zostać. Nie znałam
dobrze drogi do domu, a mój chłopak odjechał już kawałek.
- Louis! - zawołałam za nim, ostrożnie, ale szybko wsiadając na
rower. - Zaczekaj! Zwolnij! - ponownie krzyknęłam, ale wydawał
się nie bardzo mnie słyszeć.
Zabolało mnie serce, że tak po prostu pojechał i nawet nie upewnił
się, czy jadę za nim.
- Proszę! - krzyknęłam, będąc bliżej niego.
Chyba usłyszał, ponieważ zwolnił. Albo to ja tak przyspieszyłam,
żeby go nie zgubić. Dlaczego to zrobił? Aż tak bardzo wpłynęła
na niego ta rozmowa telefoniczna? Przecież to po niej wkurzył się
bardziej.
W końcu dojechałam do niego i jechaliśmy wolniej, ale nie odezwał
się do mnie i wciąż patrzył przed siebie, a ja tylko
powstrzymywałam łzy, by nie wypłynęły, kostka bolała
niewyobrażalnie.
Widocznie jest coś ważniejszego ode mnie... Jeśli teraz było, to
już zawsze będzie. Nie żalę się, ale widocznie nie jestem tą
jedyną i tą najważniejszą. A czego się spodziewałaś,
Cassandra? Chciałaś być szczęśliwa? Bardzo śmieszne, chyba nie
w tym życiu.
***
Wjechaliśmy do garażu przy rezydencji Louisa i niemal od razu, gdy
się zatrzymałam, powoli zeszłam z roweru. Jednak zanim to
zrobiłam, szatyn wyszedł już z pomieszczenia do domu i to w dość
szybkim tempie, nie bardzo przejmując się rowerem, a tym bardziej
mną, bo na mnie nie spojrzał w ogóle. Co jest aż tak ważnego, że
pierwsze, co robi to pójście do chłopaków? Jakby nie zauważył,
doznałam chyba jakiejś kontuzji kostki i tylko zaciskam mocno zęby
z bólu, a on już nawet nie zapytał, czy wciąż coś mi się
dzieje. Nie, nie żalę się, ale teraz widzę, że coś innego
interesuje go bardziej niż własna dziewczyna. Tak, wiem, że brzmię
teraz trochę samolubnie, ale jakbyście się czuli w mojej aktualnej
sytuacji? Jakbyście się czuli, gdyby coś wam się stało, a wasz
chłopak widzi coś ważniejszego od was i waszą osobę ma, że tak
powiem 'w dupie', jeśli nawet się nie odezwie?
Chyba właśnie dzieje się to samo, co trzy tygodnie temu, kiedy
mieliśmy wypadek. Jeśli ma zamiar milczeć tak jak wtedy, to ja nie
wiem, co w ogóle z nim robię. Albo on się odezwie, albo mnie już
tu nie ma. I dowiem się, o co chodziło, że musiał tu tak pilnie
wracać, za wszelką cenę. I nie ukrywam, że boli mnie, że znów
zachowuje się w ten sposób, jakby mnie nie było obok. Czy to
wszystko, my, mamy w ogóle jakikolwiek sens?
Lekko utykając na uszkodzoną nogę, również zaczęłam kierować
się do wyjścia z garażu.
- Louis! - krzyknęłam za nim, kiedy weszłam do domu i zauważyłam
jego oddalającą się sylwetkę. Zostałam jednak, oczywiście,
zignorowana.
- No, nareszcie, Tomlinson! - usłyszałam głos Liama z salonu. -
Dłużej się nie dało?
- Dało! Jak bardzo chcesz, to mogę się zawrócić! - odkrzyknął
mu.
Zacisnęłam mocniej szczęki i przyspieszyłam kroku, na chwilę
odpychając od siebie myśl o kostce.
- Możesz zaczekać?! - ponownie za nim zawołałam. - Louis!
- Zayn go namierzył, więc mamy ułatwione zadanie. Najrozsądniej
byłoby zaatakować jutro, ale decyzja należy do ciebie – ktoś
inny się odezwał, ale teraz mało obchodziło mnie kto.
- Dalej udawaj, że mnie nie słyszysz, do cholery – wymamrotałam
pod nosem, znacznie się zbliżając do salonu. Tak, że widziałam
już większość gangu, który tam siedział.
- Najpierw wyjaśnijcie mi dokładnie całą sytuację – powiedział
Louis.
- Przejęli nasz...
- Wracam do domu – przerwałam głośno Harry'emu, stając w
przejściu między korytarzem a salonem.
Automatycznie Louis zatrzymał się w miejscu i powoli odwrócił się
w moją stronę, a w całym pomieszczeniu zapanowała cisza.
- Wracasz bo? - zapytał z miną wyrażającą niezrozumienie.
I nagle poczułam, jakby ktoś dodał mi energii i odwagi, a
wszystkie emocje pragnęły ze mnie natychmiast wylecieć. I to, że
wszyscy zamilkli i teraz na nas patrzą, dawało mi niezłego kopa w
dupę, by przemówić mu do rozumu. Wiedziałam, że chłopaki mogą
za chwilę pomyśleć sobie o mnie różne rzeczy, ale w tym momencie
nie ruszało mnie to tak bardzo jak wiem, że potem na pewno ruszy i
mogę nawet tego żałować.
- Bo znów jest tak samo jak po naszym wypadku. Znów się do mnie nie
odzywasz i masz mnie gdzieś – wyjaśniłam mu.
- O nie, nie mam cię gdzieś – natychmiast zaprzeczył i podszedł
odrobinę bliżej.
- Nie? To jak wytłumaczysz to, że nie odezwałeś się ani słowem
przez całą drogę? Nawet nie reagowałeś jeszcze przed chwilą,
gdy cię wołałam. Przepraszam, ale czy ja jestem jakimś duchem?
Bo tak właśnie się poczułam.
- To przepraszam, że tak się poczułaś, ale nie zrobiłem tego
celowo. Jestem wkurzony, bo dzieje się coś złego, nie widzisz?
- Widzę i nie wiem nawet co, bo nie raczyłeś mi o niczym
powiedzieć. Jedno wezwanie, jeden telefon i dosłownie rzuciłeś
wszystko, w tym mnie, i przyjechałeś do domu. W dupie miałeś, że
to była nasza randka, w dupie miałeś mnie i w dupie miałeś to,
że coś mi się stało i nawet nie mogłam się podnieść. Co tam,
nie? Bo, kurwa, pieprzony gang jest o wiele ważniejszy niż własna
dziewczyna.
- Ja tu rządzę, więc tak, to jest ważne, dlatego...
- Ważniejsze ode mnie, prawda? - przerwałam mu ostro.
- Nie ważniejsze, powiedziałem, że też ważne. Nie mów czegoś,
czego nie powiedziałem.
- Też jestem w tym gangu, Louis i zrozumiałabym na pewno, gdybyś
powiedział mi o co chodzi, i zachował się inaczej. Tylko że
zamiast tak zrobić, wolałeś milczeć i nawet słowem się nie
odezwać, o tym, co się dzieje. Jeden, czy jeden pieprzony raz nie
może być miło?
- Musiałem tu przyjechać, nie rozumiesz? Jones cały czas atakuje,
tu nie chodzi tylko o mnie. Nie rozumiesz, ile poświęcam, by cię
chronić i chyba nigdy nie zrozumiesz, bo to nie na tobie spoczywa
cała odpowiedzialność za to wszystko.
- Może i nie rozumiem, ale nie musisz cały czas zachowywać się tak
wrednie, przynajmniej względem mnie. Myślałam, że może już się
zmieniłeś, na lepsze, ale... ty masz jakieś rozdwojenie
osobowości? W jednej chwili jesteś kochany, miły i tak dalej,
jesteś spoko gościem, a w drugiej... w drugiej jesteś właśnie
takim dupkiem jak teraz i takim jakim byłeś w Stanach. Żadna
normalna dziewczyna nie wytrzymałaby z tobą i to chyba dowodzi, że
ja w pełni też nie jestem normalna.
- Przepraszam, co ty mi sugerujesz? Że jestem jakiś psychiczny?
Popieprzony? Nie wierzę, że moja własna dziewczyna...
- A ja nie wierzę, że mój własny chłopak jest tak bardzo
zapatrzony w inne sprawy, że ja schodzę na dalszy plan. Nie
wierzę, że bezpodstawnie się do mnie nie odzywa, jakby za coś
mnie karał i coraz częściej traktuje źle nie tylko mnie, ale i
innych ludzi wokoło.
- Nie wiesz, jakie życie może być okrutne i powinnaś się z tego
cieszyć. To nie ty jesteś znienawidzona przez los i nawet
najgorszemu wrogowi tego nie życzę. Nie znasz najpodlejszej strony
życia i obyś nigdy nie poznała.
- Tak wiele rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz – syknęłam w jego
stronę. - Nie wiesz nic o mojej przeszłości.
- To może mi w końcu o niej powiedz, co?
- Chciałam tylko jednego dnia – mówiłam dalej, ignorując to, co
powiedział przed sekundą. - Jednego dnia tylko z tobą, żeby
nikt nam nie przeszkadzał, a ty obiecałeś, że tak będzie.
Prosiłam, żebyś nie odbierał telefonu, ale zrobiłeś to i w
tamtej chwili zrozumiałam, kogo wybierasz. Pragnęłam tylko tego
jednego dnia, spędzenia czasu z tobą, bo widzę, że zaczynamy się
od siebie oddalać.
- Mówiłem, że muszę odebrać, bo to chłopaki...
- Tak, bo to chłopaki – przerwałam mu. - Bo gang jest
najważniejszy.
- Znowu z tym zaczynasz. Mówiłem, że gang...
- Ja wiem, co widzę! - Uniosłam się. - Nie mydlij mi oczu! Ten gang
przysłania ci całe twoje życie, całą rzeczywistość.
Traktujesz to jak jakieś swoje królestwo i nie widzisz, że powoli
zaczynasz zachowywać się jak tyran, gdy jesteś w swoim żywiole!
W tym momencie nie wiem, czy powinnam się cieszyć, że jestem
częścią tego wszystkiego, bo to wygląda jakby było
najważniejsze na świecie!
- Mogę cię szybko wyrzucić z tego gangu, jeśli tak bardzo tego
chcesz! Może wtedy nie będziesz widzieć w tym takiego wielkiego
problemu, kiedy zabraknie tego wszystkiego!
- Proszę bardzo! Droga wolna! Ciekawe, gdzie znajdziesz drugą taką
naiwną! Powodzenia z szukaniem, krzyżyk na drogę!
- I kto tu jest w tej chwili wredny, co?! Nie widzisz tego, jak sama w
tej chwili się zachowujesz?! To ty zaczęłaś tą kłótnię, nie
ja i nie próbuj wmówić mi czegoś innego.
- Ale ja się przynajmniej interesuję tobą i twoim zdrowiem.
- Ja się tobą nie interesuję?! A kto ci zakazał palić? Kto
siedział z tobą, kiedy byłaś chora, kiedy cię pobili, kto...
- Wiesz co? - przerwałam mu. - To chyba nie był najlepszy pomysł,
żebyśmy byli razem... - powiedziałam ciszej i dostrzegłam, że
jego twarz blednie.
Chłopaki wciąż się nie odzywali, ale teraz to już czułam, że i
oni zamarli, i że może zostanę za to wszystko znienawidzona.
- Może to był błąd. Widocznie sam gang to już za dużo i spędzamy
razem zbyt wiele czasu. I chyba te dni, kiedy byliśmy oddzielnie
tyle czasu, pokazują, że coś w naszym związku jest nie tak –
mówiłam cicho i dość spokojnie, a on mi się cierpliwie
przysłuchiwał.
- Czekaj... ty ze mną zrywasz? - zapytał niespokojnie. Nagle wyraz
jego twarzy kompletnie się zmienił, wyglądał na przerażonego.
Zagryzłam na chwilę mocno wargę, patrząc mu głęboko w oczy.
Rozejrzałam się po chłopakach, którzy w zaskakującym napięciu
na nas patrzyli i wróciłam wzrokiem do szatyna. Cofnęłam się o
krok, już nic nie odpowiedziałam. W milczeniu, szybkim krokiem
przeszłam przez korytarz, czując napływające mi do oczu łzy. W
pośpiechu zabrałam spod ściany swoją torbę z rzeczami i
wybiegłam z domu. Wsiadłam do swojego auta i drżącymi dłońmi
próbowałam włożyć kluczyk do stacyjki . Kiedy już mi się
udało, prędko wyjechałam z posesji, w duchu dziękując za to, że
nikt nie zdążył zamknąć bramy.
Jechałam przed siebie, niewyobrażalnie szybko, po kolei mijając
przejeżdżające pojazdy. Całą twarz miałam mokrą, a kiedy łzy
zaczynały mi już za bardzo ograniczać widoczność, zjechałam na
pobocze. Zatrzymałam się i uderzyłam dłonią w kierownicę,
wpadając w całkowity atak płaczu. Do tego kostka tak silnie
pulsowała, że nie wytrzymywałam już z bólu. Co ja najlepszego
zrobiłam? Dlaczego nie rozegrałam tego na spokojnie? Boże... co ja
zrobiłam? Teraz, kurwa, będę się o to winić już po fakcie. Nie
przewidziałam tego, że aż tak możemy się pokłócić.
Zadzwonił gdzieś w mojej torbie telefon i kiedy po niego sięgnęłam,
i zobaczyłam, że to Louis, zamiast odebrać, zerwałam połączenie
i bardziej się rozpłakałam. Stałam na tym poboczu i ryczałam jak
dziecko, w własnej głupoty. Nie wiem, czy dobrze postąpiłam nie
odbierając, ale wiem, że po tym, co się wydarzyło, oboje
potrzebujemy teraz pobyć sami. Nawet, jeśli to oznacza koniec. W
tej chwili, to już nie wiem, co dla nas jest dobre. Wiem jedynie, że
nie mogę tam teraz wrócić i z nim rozmawiać, nie tak szybko.
Tylko że na tą rozmowę w końcu nadejdzie czas. I tego też się
obawiam. Dlaczego ja zawsze muszę spieprzyć sobie życie? Dlaczego
jestem tak głupia?
***
Wróciłam dosłownie przed chwilą od lekarza, ze szpitala i
uszczęśliwiona bardzo to ja nie jestem. Tyle dobrego, że kostka
złamana nie jest, bo to byłby już koszmar. Jednak ze względu na
skręcenie drugiego stopnia, zaliczanego w ogóle do umiarkowanego ,
zmuszona jestem teraz nosić na tej kończynie stabilizator, mający
mi ją usztywnić i nie pozwolić, żebym zginała ją podczas
chodzenia, i tak na dwa tygodnie. Na cały weekend jestem uziemiona
ponownie w domu, jedynie muszę znów iść do lekarza, więc na ten
czas musiałam odwołać i przełożyć wszystkie spotkania,
szczególnie wyjazdy do klientów. Kiedy wrócę natomiast w
następnym tygodniu do firmy, nie ma mowy o dłuższym chodzeniu,
mogę tylko tam siedzieć. Nieźle się załatwiłam. Gdyby to
chociaż tak nie bolało, to bym wytrzymała. Auta też teoretycznie
nie powinnam prowadzić, ale jakoż musiałam przecież wrócić do
domu. Gdybym nie pokłóciła się z Louisem, to na pewno
zadzwoniłabym po niego, jednak nie odważę się na to, żeby
jeszcze dziś z nim rozmawiać. Nie ma mowy. Poza tym, sam sobie na
to zapracował.
Przez tą pieprzoną kostkę jestem ponownie w tyle z pracą. Dopiero
wyzdrowiałam, a teraz to już całkiem nie wyjdę z domu przez
weekend i nawet nie wiem, czy w poniedziałek pojadę do tej firmy,
ale jakoś muszę. Jeśli dalej nie pójdę to narobię sobie tyle
zaległości, że nie będę miała nawet czasu pójść spać. Nie
długo to w ogóle pracownicy zaczną narzekać, że nie ma mnie w
ogóle w zakładzie. Dlatego też trzeba spiąć dupę i się
zmobilizować. Nie mogę robić wszystkiego w domu, jedynie
dokumenty, a przecież mam też inne obowiązki. Więc, postanowione.
Gdy tylko przestanie tak bardzo boleć, wracam do pracy, nie mam
mowy, że nie. Byłam chora, nie było mnie przez kilka dni, miałam
wypadek, też mnie nie było, potem polecę gdzieś na wakacje z
Jakiem i Maddie, więc na pewno ponad tydzień znów mnie nie będzie,
i oczywiście trzeba dodać te dni, że tak powiem 'wagary', kiedy
spędzałam czas z Louisem i najzwyczajniej w świecie nie chciało
mi się iść do pracy. Ale trzeba przyznać, że i tak się
poprawiłam, bo jestem w firmie więcej niż mnie nie ma, a przez
ostatnie dwa tygodnie naprawdę byłam tam codziennie, więc
osiągnęłam mały sukces. Więc to nie tak, że bardzo ją
zaniedbuję. Jestem młoda, dlatego mam prawo też do kilku dni
wolnych i rozrywki, całe życie jeszcze przede mną. Nie mogę być
ciągle uwięziona w firmie. Potrzebuję się wyszaleć, potrzebuję
więcej swobody. W ogóle, to cud, że ja to wszystko jeszcze ciągnę
pomimo tak młodego wieku. Naprawdę zależy mi na dalszym
prowadzeniu firmy, bo kocham ją, to mój wielki sukces, ale wciąż
obawiam się o nią, że to wszystko może się posypać w jednej
chwili. I to niebezpiecznie do tego zmierza... Niezależnie od tego,
czy ja siedzę w tej pracy, czy nie siedzę. Tu chodzi raczej o
autorytet wśród pracowników. Dlatego za kilka dni ja tam wracam i
aż do wylotu na wakacje postaram się nie opuścić żadnego dnia.
Uda mi się to, najwyżej będę chodzić po południu, nie z samego
rana albo tylko na kilka godzin, ale będę pracować. Może dojdą
też i do tego wieczory spędzone w pracy, skoro sytuacja z moim
chłopakiem na obecną chwilę najlepiej nie wygląda, to jest opcja,
że nie będę potrzebowała wolnych wieczorów. No... na razie
jednak nie rozważam tej opcji, bo nie mam pojęcia, na czym oboje
stoimy.
Zdążyłam tylko wejść do sypialni i otworzyć szafę, żeby
schować bluzę, a mój telefon, jak na zawałanie zaczął dzwonić.
Obróciłam się i sięgnęłam do łóżka, na którym leżał mój
iphone. Zauważyłam tylko zdjęcie szatyna i natychmiast rozłączyłam
się. Mówiłam przecież sobie, że nie mam ochoty dziś rozmawiać,
bo zwyczajnie boję się tej rozmowy. Cholera, pieprzony ze mnie
tchórz. Po tym, co mu powiedziałam, nie porozmawiam z nim przez
telefon, chyba, że sam się tu pofatyguje. Tylko, że się zapewne
nie pofatyguje, bo dzwoni już po raz któryś od kiedy wyszłam z
jego domu i za każdym razem nie odebrałam. Może to i nie fair, i
dziecinne, że najpierw krzyczałam, a teraz nie chcę się do niego
odzywać, ale może to i też sprawiedliwa kara dla niego, bo
pamiętajmy o tym, że to zaczęło się od jego fałszywego
przysięgania mi, milczenia, a potem to już powiedzenia mi podczas
kłótni tego, co powiedział, i w ogóle za to, że za często
zachowuje się jak dupek. I nie zapomnę też tego, że zagroził mi,
że wyrzuci mnie z gangu, no więc...może jakoś bym to zniosła,
ale... cholera jasna! Własny chłopak chciał mnie wyrzucić z tego
gangu za nic. Coraz częściej uważa się za niewiadomo kogo.
Ścisnęłam w dłoni mocno telefon, powstrzymując się od tego, by
mocno nim nie rzucić o ziemię. Zamiast tego, zaczęłam wyrzucać z
półki ubrania Louisa, które zostawił u mnie na zapas. Nie
obchodziło mnie to, że mogą się porwać czy wybrudzić. Rzucanie
tych ubrań z całej siły o podłogę dawało mi w jakimś stopniu
ukojenie. Musiałam się na czymś wyżyć, a nie chciałam demolować
swojego domu. Ubrania nie były moje, a on z pewnością sobie na to
zasłużył, po tym, jak o mało nie zostawił mnie samej ze skręconą
kostką na tej drodze, zaraz po otrzymaniu telefonu. No cóż, coś
za coś, należy mu się. Jest pieprzonym bogaczem, ubrań ma tonę,
mogłabym nawet przerobić je na szmaty, ale tak okrutna nie będę.
Jednak to, jak mnie zranił, nie podlega żadnej dyskusji.
Szybko oddychając, usiadłam na łóżku, kiedy cała półka była
już pusta, ponownie biorąc telefon do rąk.
'Nie chcę rozmawiać, nie dzwoń do mnie' – napisałam
szybko i odłożyłam urządzenie, a sama opadłam na materac łóżka.
***
Leżę z laptopem na kolanach i kubkiem herbaty obok już którąś
godzinę. Jeśli mam odpoczywać i nie nadwyrężać za bardzo
kostki, to nie mam nic innego do roboty jak lenić się. Bo,
oczywiście, zdążyłam nadrobić wszystkie dokumenty z firmy i
jestem na bieżąco. Gdy tylko wrócę do pracy, to będę miała
przynajmniej mniej do robienia. Obowiązki i tak pracownikom
rozdziela Tristan, jeśli mnie nie ma. Ja muszę jedynie jeszcze
spotkać się z kilkoma biznesmenami i to wszystko, bo do domów
klientów i tak nie bardzo na razie pojadę, więc ponownie będę
musiała męczyć Trisa, żeby pojechał tam za mnie. Ja dam mu w
końcu urlop, naprawdę, tylko najpierw nadróbmy to, co trzeba, już
i tak jest dość dobrze, a z wszelkimi papierami to już w ogóle
wspaniale i ja się z tego cieszę. Nie mam na razie nic, co muszę
zrobić, to przynajmniej pooglądam sobie filmy, sama. Na ogół
oglądam coś z Louisem, czerpię wtedy z tego większą przyjemność,
ale jak widać, dziś jest jak jest, z wiadomych przyczyn.
Dzwonił do mnie, gdy wtedy wyszłam
z jego domu. Zrezygnował po ósmym razie, kiedy treść mojego
sms-a, o tym, że nie chcę z nim rozmawiać, najwyraźniej w końcu
do niego dotarła. Nie odebrałam za żadnym razem, a on w ogóle tu
nie przyszedł. Minęło ponad sześć godzin, już wieczór...
właśnie widać, jak mu na mnie zależy i co jest ważniejsze.
Trudno się mówi, nie to nie, ja nie będę naciskać. Zrobi, co
zechce, ale na na pewno pierwsza nie zamierzam się odezwać. On
doskonale wie, że jestem uparta i nieustępliwa, a po takiej kłótni
to już naprawdę nie ma czego ode mnie oczekiwać. Jeśli szczerze
mu na mnie zależy, przyjdzie tu, jeśli nie... no cóż, pogodzę
się jakoś z tą myślą i... po raz kolejny zostanę ze złamanym
sercem.
A miałam być przecież szczęśliwa,
miałam być tą jego księżniczką... Już nigdy nie postawię
sobie tak bardzo nierealnych celów, nigdy.
Bo silnie uwierzyłam w coś, co nie miało prawa się udać i teraz
przez to cierpię. Nie to, co firma. Na początku nie spodziewałam
się niczego, przeczuwałam jej szybki koniec, a bardzo prędko stała
się popularna. No, ale teraz i tak wszystko zaczyna się pieprzyć,
więc co to za różnica? Zostanę i bez chłopaka, i bez pracy, i w
ostateczności ponownie bez pieniędzy. Jeśli nie uda mi się
uratować firmy, czas szukać jakiejś innej pracy.
Sięgnęłam po kolejny kawałek wiśniowej czekolady, nie odrywając
wzroku od ekranu, na którym był teraz KJ Apa w filmie 'Last
Summer'. Mogłabym wrócić do takich czasów nastoletnich, jednak
czasu już nie da się cofnąć.
Rozdzwonił się mój telefon, na co tylko westchnęłam i
zatrzymałam film. Nie dzwonił tyle czasu, to po cholerę dzwoni
teraz? Byłam pewna, że już zrozumiał, że nie chcę w ogóle
rozmawiać. Jednak, gdy sięgnęłam po smartfona, aby po raz kolejny
tego dnia zerwać połączenie, zobaczyłam, że to wcale nie Louis
dzwoni, a Zayn.
- Czego, Malik? Teraz mój wspaniały chłopak nasłał na mnie
policję? - zakpiłam, odbierając.
- Nie wygłupiaj się, Miller. Ja w wasze sprawy się nie mieszam.
- To po cholerę do mnie dzwonisz?
- Musisz przyjechać i pomóc nam w akcji – wyjaśnił.
- Nie – odpowiedziałam automatycznie.
- Jones ze swoimi ludźmi przejęli cały nasz towar. Nie mamy dragów
na sprzedaż.
- Przykro mi w takim razie, ale ja nie przyjadę.
- Cassandra, nie mamy wystarczająco ludzi. Niall leży chory i nie ma
opcji, żeby jechał. Nie ma w Londynie trzech chłopaków i nie
wiadomo też, czy Louis również pojedzie.
- Dlaczego miałby nie jechać? To on wami rządzi i jest na każdej
akcji.
- Tak, na każdej, chyba aż do teraz. Odkąd od nas wybiegłaś,
poszedł do siebie i już się nie ruszył stamtąd. Nie wychodzi ze
swojej sypialni i nawet z nami nie gada. Tylko wyszłaś i
automatycznie przestał się interesować sprawą z Jonesem. Jednym
słowem: ma wszystko w dupie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się
zachowywał jak po tej rozmowie z tobą.
I wtedy coś do mnie trafiło, coś mnie poruszyło. Może
rzeczywiście jestem dla niego ważna? Odsunął nagle od siebie
sprawy gangu przeze mnie. Nigdy tego nie robił. Czy może naprawdę
zareagował tak źle na naszą rozmowę?
Czego ja innego mogłam się spodziewać? Zapytał, czy z nim zrywam,
a ja mu nie odpowiedziałam. I teraz chyba żałuję, że nie
dopowiedziałam i postawiłam go w takiej sytuacji.
- Nie przyjadę – wymamrotałam słabo.
- Miller! - syknął poirytowany.
- Nie – powtórzyłam.
- Musimy odzyskać nasz towar, a nie ma kto jechać. Chcesz, żeby nas
wszystkich powybijali? Jest nas za mało.
- Poradzicie sobie, jesteście profesjonalistami. Ja nie mogę jechać
– odpowiedziałam cicho. Przecież z tą pieprzoną kostką nawet
się nie ruszę.
- Ogarnij się, Miller! Potrzebujemy cię. Tomlinson nie wyrzuci cię
z gangu, bo nie ma powodu. Nawet, jeśli mówiłaś o nas, co
mówiłaś. Rozumiemy, że było to pod wpływem gniewu skierowanego
do niego i nie chciałaś nas...
- Nie chodzi o to...
- To jeśli nie, to rusz tu swoją dupę!
- Nie! Nie mogę nigdzie jechać, nie rozumiesz?!
- Cassandra, do cholery!
- Zostawcie mnie wszyscy w spokoju! - Rzuciłam telefonem o pościel i
skrzyżowałam ręce na piersiach. Spojrzałam zdenerwowana na
ekran laptopa i widząc całujących się aktorów, mimowolnie się
rozpłakałam i trzasnęłam klapą urządzenia.
Dlaczego ja mam tak popieprzone życie? Nawet mój związek nie wiem,
czy ma jeszcze jakieś szanse.
***
Czwartek zakończył mi się samotnie, a kolejny dzień wcale lepszy
nie jest. Od samego rana nie robię nic pożytecznego i tak na dobrą
sprawę, to ja już się nudzę. Nie wyszłam z domu,, jedynie Kelly
wcześniej do mnie zadzwoniła, ale też nie wpadła, bo jest już
pochłonięta organizacją ślubu. Tak, trzy miesiące przed. Tylko
że wciąż nie wybrała sukni i powinnam jej w tym w końcu pomóc,
żeby nie było tak, że zostanie bez niej na ostatnią chwilę.
Coraz częściej mam wrażenie, że pogoda dostosowuje się do moich
uczuć i towarzyszącym nim sytuacji, bo leje już od samego rana i
nie zanosi się na to, żeby przestało. Ale co to mi za różnica?
Do końca dnia zostało i tak zaledwie kilka godzin, ja nie mogę
wychodzić, więc mało mnie to obchodzi.
Leniwym wzrokiem wpatrywałam się w kolejny film na ekranie mojego
laptopa, aż nie rozległ się dźwięk dzwonka. Odetchnęłam głęboko
i zatrzymałam wideo, a następnie przymknęłam klapę komputera.
Wyprostowałam się, stanęłam na nogi i powoli, lekko kulejąc,
skierowałam się do drzwi. Za nimi nie zobaczyłam nikogo innego jak
Louisa Tomlinsona we własnej osobie. Och, jednak się do mnie
pofatygował. No cóż, minęła ponad doba... szczerze mówiąc,
sądziłam, że resztę wieczoru w dalszym ciągu spędzę sama.
- Nie powinieneś być na swojej imprezie? - zapytałam niewzruszona,
unosząc brwi, gdy oparłam się bokiem o futrynę i zobaczyłam
jego wyraz twarzy i postawę, wyrażającą, jak myślę, wyrzuty
sumienia.
Był lekko przygarbiony, głowę miał spuszczoną, z jego mokrych po
deszczu włosów skapywały krople wody i wzrok podniósł zaraz po
tym, gdy przed nim stanęłam.
- Nie jest ważniejsza od ciebie – powiedział przyciszonym głosem,
ukazującym widoczną skruchę. Mówił tak cicho, jakby bał się
tego, jak mogę zareagować.
Nie miałam zamiaru krzyczeć ani też płakać czy sprawiać, by
brał mnie na litość.
- Czyżby? - zakpiłam, zagryzając policzek od środka.
- Imprezy są co dwa tygodnie, nie potrzebuję ich tak bardzo jak
ciebie. Wiesz o tym, Cass...
- Nie wiem, Louis. Skąd mam to wiedzieć? Ostatnio nie pokazałeś mi
za dobrze, by tak było. Coraz rzadziej czuję, żebym była ci
potrzebna. Nie jestem pewna, czy zależy ci na mnie tak samo jak na
początku naszego związku. Może to i moja wina, ale...
- To nie była nigdy twoja wina – natychmiast mi przerwał i
pokręcił głową. - To przeze mnie cały czas się kłócimy i...
- Zwiesił głowę i na chwilę przerwał.
Dostrzegłam, że patrzy na moją kostkę w stabilizatorze.
- I to przeze mnie masz teraz uszkodzoną nogę i...
- Myliłeś się, mówiąc, że nic mi nie będzie.
- Już rozumiem,
dlaczego nie przyjechałaś na akcję.
- Ty podobno też nie jechałeś – wtrąciłam, ale on jakby tego
nie usłyszał albo po prostu to zignorował.
- Co się tak właściwie z nią stało? Byłaś u lekarza? To coś
poważnego?
- Skręcona, średnio... Właściwie, to skręcenie drugiego stopnia.
Częściowo zerwało się wiązadło i torebka stawowa. Powinna
szybko się wyleczyć, ale i tak niesamowicie boli. Jutro ponownie
idę do lekarza.
- Przepraszam...
- Jest za co – przyznałam bez ogródek.
- Przepraszam za moje zachowanie, nie powinienem...
- Lepiej wejdź do środka – przerwałam mu, dostrzegając
wychodzącą sąsiadkę z drzwi na przeciwko, starą plotkarę,
której nigdy nic nie pasuje.
Louis zauważył, że patrzę za niego i również spojrzał w tamtą
stronę, więc natychmiast pociągnęłam go za rękę do mieszkania
i od razu zamknęłam za nami drzwi.
- Czego się napijesz? - zapytałam, idąc powoli do kuchni, lecz
zaraz zostałam przez niego zatrzymana. - Co? - Popatrzyłam na
niego zmęczonym głosem.
- Zrobię nam coś do picia, ty siadaj i nie przeciążaj kostki.
- Nagle się o nią martwisz? Szkoda, że nie zainteresowałeś się
nią, gdy wracałam rowerem, musiałam kierować samochodem i jakoś
pojechać do szpitala – powiedziałam niezbyt grzecznie i
wyminęłam go. W kuchni jednak usiadłam przy wyspie kuchennej i na
chwilę zrezygnowałam z robienia nam jakiegokolwiek napoju.
- Cass, żałuję tego, co się wydarzyło – odezwał się szatyn,
gdy ponownie do mnie podszedł. - Nie chciałem tego powiedzieć,
naprawdę. Nie chciałem cię skrzywdzić, nie umyślnie. Nigdy nie
chciałem, abyś cierpiała. Wiesz, że często mówię nieświadomie
różne głupstwa i tak jak mówiłaś, moje zachowanie non stop się
zmienia jak jakaś huśtawka nastrojów.
- I właśnie chyba powoli zaczyna mnie to przerażać... - mruknęłam.
- Wiem, że nic, co powiem, nie usprawiedliwi mnie, ale wybacz mi.
Jestem świadomy tego, że źle postąpiłem. Nie powinienem był w
ogóle odbierać tego telefonu, jak obiecałem. Zdaję sobie sprawę
z tego, że kolejny raz spieprzyłem po całości, a ciebie
zepchnąłem na dalszy plan w jednej sekundzie.
- Rozumiem, nie jestem najważniejsza i nie jestem jedyną, i nigdy
nie będę – wymamrotałam bezsilnie, odwracając wzrok do okna.
- Cass, gang nie jest najważniejszy dla mnie, ty jesteś, naprawdę.
Jesteś najważniejsza na świecie. Pojawiło się tylko coś, co
było wyjątkowo pilne, coś co zagrażało też twojemu
bezpieczeństwu i... pojechałem do domu, żeby jakoś temu
zaradzić i to ciebie przy tym chronić, nie chodziło tylko o ten
towar. Ale tak, ty też masz rację. Powinienem był ci powiedzieć,
o co dokładnie chodzi, powinienem choć zapytać o kostkę albo
sprowadzić kogoś, żeby po nas przyjechał i żebyś nie
nadwyrężała nogi, ale... nie pomyślałem, jestem głupi. Miałaś
całkowitą rację, mówiąc to, co powiedziałaś, jak zawsze. To
ja tylko to wszystko niszczę . - Zwiesił głowę i za chwilę ujął
moją dłoń w swoją. - Przemyślałem to wszystko, dość dobrze.
Nie powinienem tak się zachować, tak dziecinnie, przepraszam.
- Dobrze chociaż, że widzisz swój błąd – odpowiedziałam,
zabierając swoją rękę i wstając od wyspy kuchennej.
- Nie wstawaj, ja to...
- Przestań – ucięłam, podchodząc do szafki z naczyniami,
uciszając go też tym na chwilę.
Gdy wyjęłam dwie wysokie szklanki, znów się odezwał:
- Powiedziałem też pod wpływem emocji coś w kwestii gangu, ale...
nie wyrzucę cię, oczywiście.
- A dla mnie kwestia gangu jest już obojętna – odpowiedziałam
szczerze, otwierając lodówkę. - Mogłabym w nim być albo i nie.
- Wyjęłam dzbanek z sokiem z mango i postawiłam go na blacie.
- Czyli, że to ty sama chcesz odejść?
- Tego nie powiedziałam. - Pokręciłam głową. - Nie odchodzę, ale
jak mnie sam wyrzucasz, to nie będę tak bardzo rozpaczać jak
myślałam – dodałam, napełniając szklanki.
- Nie mam zamiaru cię wyrzucać, powiedziałem to pod wpływem emocji
– powtórzył.
- Wiem. Jak wszystko, co mówisz, gdy jesteś zdenerwowany –
westchnęłam, odstawiając naczynia na blat i odwracając się do
niego. - Posłuchaj, zależy mi na nas, dlatego wczoraj się
wkurzyłam i zaczęłam z tobą kłócić. Zależy mi na tobie i gdy
milczysz, tak jak wczoraj, tak jak wtedy po wypadku, mam wrażenie,
że się mną już znudziłeś i chcesz odejść. Nie potrafię być
z kimś, kto ze mną nie rozmawia, z kimś, komu non stop zmieniają
się humory i z kimś, kto w jednej sekundzie potrafi sprawić, że
czujesz się nic niewarta i myślisz, że może to jednak twoja
wina, więc zaczynasz zastanawiać się, co zrobiłaś źle, a potem
dochodzisz do wniosku, że jednak to nie ty zawiniłaś i... nie
wiesz sama, co masz zrobić, by twój związek był lepszy, był
zgodny...
- Zrobię wszystko, by był lepszy, dla nas obojga, przyrzekam –
wtrącił, lecz ja kiwnęłam jedynie głową, nie biorąc sobie
tych słów do serca i wzięłam w ręce obie szklanki, jedną
podając szatynowi. - Obiecuję, że się zmienię, postaram, dla
ciebie. Z twoją pomocą będę próbował się zmienić, ale to
bardzo trudne. Nie będę już taki wredny, będę bardziej się
pilnował, bo nie chcę cię stracić. Poza tym... miałaś mnie
przecież bić, kiedy przesadzę...
- Nie chcę uciekać się do przemocy, ale chyba w końcu nie będę
mieć wyboru.
- Pozwalam ci na to. Muszę się zmienić, nie mogę być tyranem i
wciąż cię krzywdzić. Pomóż mi w tym – poprosił, patrząc mi
w oczy.
- Kocham cię. Kocham cię i wciąż chcę być z tobą, ale boję
się, że będę cierpieć. Ludzie się nie zmieniają od tak,
Louis. Twoje zachowanie daje mi powody do obaw. Boję się, że
nadal, mimo tych swoich obietnic, będziesz się na mnie wyżywał i
krzyczał. I nie chcę związku, w którym ja coś robię, a ty
nawet się nie odzywasz.
- Ale... nie zerwiesz ze mną, prawda? Jesteś całym moim światem,
jesteś...
- Więc dlaczego tak mnie potraktowałeś? - przerwałam mu, a on
ponownie spuścił wzrok na swoje ręce, ułożone na szklance,
jakby rzeczywiście gryzło go sumienie.
- Mówiłem... jestem idiotą...
- Chodź. - Odetchnęłam głęboko i złapałam go za rękę, a wtedy
on spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. - Powiem ci. Powiem ci o
wszystkim. O wszystkich tajemnicach. Powiem ci, żebyś zdał sobie
sprawę, że tak naprawdę przez całe życie nie mam dobrze, a to,
co zrobiłeś wczoraj, rzeczywiście mnie zraniło. I to chyba ten
etap w naszym związku, w którym powinieneś wiedzieć o pewnych
rzeczach. Powiem ci, żebyś wiedział, że dla mnie też życie
było i jest okrutne, i że los najwyraźniej mnie nienawidzi.
Wczoraj powiedziałeś, próbowałeś wmówić mi, że tego nie
rozumiem, a ja rozumiem to aż za bardzo. Całe życie doświadczam
zła i bądź świadomy, że mi nigdy nie było dobrze. -
Skierowałam nas do wyjścia z kuchni, ale on nadal na mnie patrzył,
nic nie rozumiejąc. - Powiem ci teraz o wszystkim, co skrywam i co
powinieneś wiedzieć. Chodź. - Pociągnęłam go na kanapę, a on
wcale się nie opierał.
Nadszedł moment, na który czekam nie tylko te kilka miesięcy, ale
też... 3 lata.
***
Rozdział prawdopodobnie zawiera błędy, ponieważ nie mam wystarczająco czasu jak kiedyś, by jeszcze sprawdzać dokładnie to wszystko. Rozdziały na razie będą pojawiać się w odstępie 2-3 tygodni, bo po prostu nie wyrabiam się ze szkołą. Chciałabym częściej tu coś wstawiać. Gdybym miała więcej czasu, już dawno skończyłabym tą książkę, ale na razie nie da się tego zmienić.
Jedno pytanie: Czy końcówka budzi zainteresowanie?
/Perriele rebel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz