24 czerwca 2020

ROZDZIAŁ 41. ‘GDY MASZ OSOBĘ, KTÓRA WESPRZE CIĘ’

*Louis*

 

Dlaczego ja jestem takim idiotą i nie patrzę na godziny, kiedy akurat trzeba? Dlaczego nie spojrzałem na zegar i dlaczego nie pilnowałem wyznaczonego czasu? I po cholerę ja tyle siedziałem w tej firmie? Tak naprawdę nie musiałem akurat dziś robić tych wszystkich rzeczy, ale przecież jak chodzi o Apple to muszę być pieprzonym perfekcjonistą, tak? Gdyby nie to, że Cindy zapytała mnie, kiedy wychodzę z biura, to prawdopodobnie w ogóle nie przypomniałbym sobie, że miałem pojechać do Cassandry na dziewiętnastą. Było już dawno po tej godzinie, kiedy sprawdziłem telefon i ujrzałem przynajmniej pięć nieodebranych połączeń od mojej dziewczyny. Najgorsze jest to, że obiecałem jej, że przyjadę, a nawet nie dałem znać, że mogę się spóźnić czy nie dotrzeć. Ogólnie rzecz biorąc, patrząc na czas na zegarze, w jej oczach mogłem trochę stracić. Nie bez powodu chciała, bym przyjechał. Mówiła, że chce pogadać czy coś takiego, a ja jak ten przypadkowy gość, spóźniam się dobrą godzinę. Chłopak roku, prawda? Zwykle pamiętam o takich rzeczach i o tym, że mam się z kimś spotkać. Dlaczego więc i dzisiaj tak nie mogło być? Zważając na to, że tyle razy dzwoniła, a ja nie słyszałem telefonu, to albo jest teraz na mnie zła za to, albo wcześniej coś musiało się stać. I nie wiem, który z tych dwóch jest gorsze. Ale z drugiej strony, gdyby to było coś ważnego, to przecież by mi powiedziała. W takiej sytuacji nie muszę się martwić, że coś teraz spieprzyłem między nami. Bo nie muszę, prawda? Mogła jedynie pójść już spać przez wzgląd na godzinę, a tak to, jakie inne negatywne skutki może mieć moje niestawienie się na czas? Bo o co innego, jak o rozmowę, o której wspominała, mogłoby chodzić? To przecież możemy zrobić nawet jutro, jeśli już dziś się nie uda. Zastanawia mnie jedynie, co chce mi powiedzieć, ale tego pewnie niedługo się dowiem.

Prosto z ośnieżonej ulicy wbiegłem do wieżowca należącego do Cassandry i natychmiast otrzepałem lekko włosy ze śniegu. Kiwnąłem głową do portiera, witając się z nim, a potem udałem się do windy. W mniej niż minutę znalazłem się na ostatnim piętrze. Idąc korytarzem minąłem wysoką blondynkę, na oko dwadzieścia lat, mającą na ustach krwisto czerwoną szminkę. Gdy tylko mnie dostrzegła, zaczęłam pożerać wzrokiem, lecz udałem, że tego nie zauważyłem. Dopiero, kiedy spostrzegła, że pukam do drzwi apartamentu Cassandry, przybrała niezadowoloną minę, prawdopodobnie zazdrosna o właścicielkę budynku, w którym mieszka. Kiedy odeszła, ja wciąż stałem pod drzwiami, przez co zacząłem się niecierpliwić. Zmarszczyłem brwi, gdy wciąż nikt mi nie otwierał i nacisnąłem klamkę. Drzwi ustąpiły, a ja wszedłem do środka, gdzie panował półmrok, nadający mieszkaniu klimatu. Nie powiem, że nie zdziwiło mnie to trochę , bo na ogół jest tu albo kompletnie ciemno, albo światło jednak gdzieś się świeci. A teraz jakby wszystko było oświetlone przez… świeczki? Małe lampki? Tylko, po co?

- Cassandra? – zawołałem spokojnie, zdejmując jednocześnie kurtkę i buty. Odwiesiłem okrycie i odstawiłem na bok obuwie, i wszedłem głębiej do mieszkania, do salonu. Od razu stanąłem jak wryty, uświadamiając sobie, o co tak naprawdę chodziło. W wyobraźni, przywaliłem sobie samemu w twarz.

W całym salonie rozstawione były przeróżne świeczki, a stół został zastawiony naczyniami, sztućcami, serwetkami i przystawkami. Nie trudno było odgadnąć, że przygotowała dla nas kolację i dlatego mnie zaprosiła. I nie trudno też odgadnąć, że zachowałem się w tej sytuacji jak totalny kretyn. Na pewnie Cassandra dużo się z tym napracowała. W dodatku tyle na mnie czekała, a ja zniszczyłem to wszystko i ten wieczór swoim późnym pojawieniem się tu. Pytanie tylko: co ja mam teraz zrobić?

- Cass? – ponownie się odezwałem, idąc korytarzem ku jej sypialni. Jak się spodziewałem, była tam, ale jej obojętna i zawiedziona mina mówiła mi wszystko, odzwierciedlała to, jak pewnie się  teraz czuje, nawet nie musiała się odzywać.

- Cass, przepraszam – wydusiłem z siebie niepewnie, powoli podchodząc bliżej niej. – Tak bardzo cię przepraszam. To nie było umyślnie, jedna rzecz zatrzymała mnie w firmie – wyjaśniłem, niestety mijając się po części z prawdą.

- Tak, żadna nowość, że nawet nie dajesz znaku życia – parsknęła śmiechem, a ja wiedziałem, że nie emanuje radością, a bardziej musi zmuszać się do tego. – Ale mogłeś przynajmniej zadzwonić lub napisać, że się spóźnisz. Nie czekałabym przez ponad godzinę na ciebie – dodała, krzywiąc się, gdy zdejmowała ze stóp czerwone szpilki, które potem rzuciła pod ścianę, a sama podeszła do komody naprzeciw.

- Przepraszam, nie zorientowałem się, że…

- Nie tłumacz się, proszę – wtrąciła się, patrząc na chwilę na mnie. Dostrzegłem ból w jej oczach i momentalnie oblało mnie poczucie winy. – Chciałam tylko, żebyśmy spędzili wspólnie wieczór, bo między nami w ostatnich dniach nie układa się najlepiej. Mówiłeś, że masz wolny wieczór, więc myślałam… - przerwała, gdy zdjęła kolczyki z uszu i pogrążyła się we własnych myślach. – Nie, to nie ma sensu – wyszeptała po chwili i odłożyła biżuterię na mebel, a po tym zaczęła niszczyć fryzurę, którą miała na głowie w tej chwili.

- Nie, Cass, nie rozbieraj się. Możemy jeszcze…

- Zjeść kolację? – zapytała cicho, mówiąc za mnie. Spojrzała na mnie przygaszona, a ja kiwnąłem powoli głową. – Chyba już raczej nie możemy…

- Ale… napracowałaś się. To wszystko…

- To wszystko i tak było po nic – wymamrotała, rozwiązując na plecach swoją sukienkę. Była piękna, bordowa i krótka. Skromna, ale dla mnie była śliczna. I żałowałem, że przeze mnie musi ją teraz zdjąć.

- Nie mów tak.

- Nie mów jak? – parsknęła, zsuwając z siebie ubranie i pozostając w ciemnej koronkowej bieliźnie. Patrz, co straciłeś, Tomlinson…

- Naprawdę przepraszam. Wiem, że spieprzyłem po całości. Może, gdybyś powiedziała wcześniej, że to kolacja…

- Spieprzyłeś – przyznała z obojętnym wyrazem twarzy, nasuwając na siebie za dużą czarną koszulkę.

- Zostanę i jeszcze spędzimy razem wieczór. Co ty na to? Jestem do twojej dyspozycji już do rana. – Uśmiechnąłem się delikatnie, ale gdy pokręciła głową, przenosząc wzrok na mnie, zdałem sobie sprawę, że nic tym nie poprawiłem.

- Lepiej, żebyś już jechał, Louis. – Zmarszczyła czoło, ale nie wydawała się jakaś zła, chyba bardziej zawiedziona i przybita, ale nie zła. – Przykro mi, ale ja… N-nie mam już na nic ochoty, jestem zmęczona i…

- R-rozumiem. – Pokiwałem niepewnie głową i podszedłem do niej. – Przepraszam – wyszeptałem, całując ją w policzek. – Wynagrodzę ci to, przysięgam.

- Dobrze, że przynajmniej w końcu przyjechałeś – westchnęła. – Myślałam, że całkowicie mnie olałeś. – Wzruszyła ramionami.

- Nie można olać kogoś takiego jak ty. Kocham cię. – Ucałowałem także jej czoło. – Śpij dobrze, jutro zadzwonię – obiecałem, a ona kiwnęła głową, łapiąc mnie za rękę.

- Nie powinnam być dla ciebie taka miła, ale nie potrafię się na ciebie denerwować.

- Powinnaś mnie kiedyś porządnie uderzyć za to wszystko, co ci robię.

- To prawda.

 

***

*Cassandra*

 

Najpiękniejsze w tym tygodniu jest chyba to, że w końcu nadszedł mój ukochany piątek, w końcu trochę się wyśpię i przynajmniej nie muszę jutro iść do pracy. Ostatnio tak często przebywam w firmie, że już należy mi się chwila wytchnienia. Jest luty, a pod koniec tego miesiąca będzie ślub Kelly i Tristana, jak było to ustalone, więc też będę miała trochę zawirowań jako druhna mojej przyjaciółki, ale mam nadzieję, że wszystko jakoś się uda. Musi. Najgorsza chyba jest ta myśl, że coś właśnie może nie wypalić, a to przecież będzie dzień, który ma pamiętać do końca życia, najważniejszy. To nie ja zajmuję się całą organizacją, ale pomagam w tym, więc to normalne, że i ja się stresuję tym momentem, mimo że to wcale nie ja biorę ten ślub. Nie wiem nawet, czy ja sama w tej chwili byłabym gotowa na ślub z kimkolwiek. Czy jestem wystarczająco dojrzała, by to się stało? Na to pytanie ktoś powinien pomóc mi odpowiedzieć, bo sama nie jestem w stanie. Na ten czas, raczej nie mam, z kim brać tego ślubu, bo moja relacja z Louisem nie jest aktualnie najlepsza. To aż śmieszne, prawda? I tak myślę, że wytrzymaliśmy ze sobą naprawdę długo – to ponad cztery miesiące. Ta liczba przekonuje mnie do tego, że może jeszcze jest, o co walczyć. Skoro tyle razem jesteśmy, będziemy i dłużej, mam nadzieję.

Z głową pełną myśli, bawiąc się kluczami w swoich dłoniach, dotarłam do mojego penthouse’a. Włożyłam klucz do zamka, jednak nie mogłam go przekręcić. Zmarszczyłam brwi, kiedy kolejny raz mi się nie udało. Szybko pojęłam, że drzwi są otwarte, przez co głęboko odetchnęłam. Cholera, nie jestem jeszcze tak zapracowana, żeby zapomnieć zamknąć mieszkanie. Przecież pamiętam, jak robiłam to rano.

Rozejrzałam się po korytarzu, a gdy nie zauważyłam żadnej osoby w pobliżu, sięgnęłam do torebki po pistolet. Powoli nacisnęła klamkę i ostrożnie weszłam do mieszkania, trzymając broń w obu dłoniach, gotowa, żeby w każdej chwili wystrzelić. To, co mnie zdziwiło to to, że nie było całkiem ciemno w apartamencie. Gdzieś z salonu dochodziło delikatne światło i w tamtym właśnie kierunku kierowałam powoli swoje kroki, uważnie rozglądając się po reszcie mieszkania.

- To ty? – odezwałam się oszołomiona, szerzej otwierając oczy, kiedy w salonie zauważyłam Louisa w otoczeniu świec. Całkiem jak ja kilka dni temu. Uświadomiłam sobie też, że nawet z nim nie gadałam wczoraj. – Czy ty już do reszty zwariowałeś? Wiesz, jak mnie wystraszyłeś? Myślałam, że znów miałam włamanie – mówiłam z wyrzutem, próbując się uspokoić.

- Tak właśnie widzę – odparł, wskazując na broń, którą już opuściłam. – Nie chciałem cię tak przestraszyć, to miała być niespodzianka. – Przeniósł wzrok na stół, na którym stała gotowa kolacja. Gdy to zauważyłam, jedynie westchnęłam, przypominając sobie jego słowa sprzed kilku dni, gdy to ja przygotowałam nam kolację, która się nie udała. Mówił, że mi to wynagrodzi i jak widać, właśnie to robi. – Jesteś zła, że tak tu przyszedłem i…

- Nie, nie jestem – przerwałam mu zmęczonym głosem, zdejmując z szyi szal. – Nie jestem, ale… jak… jak ty tu się dostałeś? Nie przypominam sobie, żebym dawała ci klucze. Włamałeś się? – zapytałam, unosząc jedną z brwi, trochę nie rozumiejąc.

- Nie włamałem się – niemal natychmiast zareagował. – Po prostu… wziąłem twoje zapasowe klucze, gdy byłem tu ostatnim razem, ale już je odłożyłem do komody na korytarzu – wyjaśnił niepewnie, na co z wahaniem kiwnęłam głową, zdejmując z siebie jasny płaszcz.

Odwiesiłam okrycie na krzesło i skrzyżowałam ramiona, spoglądając na pięknie zastawiony stół. Były nawet róże w wazonie.

- Sam to przygotowałeś? – zapytałam, przenosząc wzrok na niego. Dopiero dostrzegłam, że był w tej czerwonej koszuli, którą dostał ode mnie na święta. – Jednak zdecydowałeś się na tą koszulę? – delikatnie się uśmiechnęłam. – Chyba nie robisz tego tylko po to, żeby sprawić mi przyjemność, co?

- Stwierdziłem, że będzie idealna na dzisiaj. – Cicho parsknął śmiechem, na co pokiwałam głową, zagryzając dolną wargę.

Automatycznie spojrzałam na to, jak sama wyglądam. Na szczęście kremowa sukienka długie, czarne kozaki za kolana, jakoś dopasowywały się do stroju chłopaka.

- No i tak całkiem sam tego nie przygotowałem. Trochę Kelly mi pomogła i…

- Kelly ci pomagała? – przerwałam mu zaskoczona, podnosząc głowę.

- Trochę, z gotowaniem. I pomogła mi to wszystko poustawiać, żeby wyglądało w miarę dobrze – wytłumaczył.

- I opuściłem dla mnie kolejną imprezę w swojej rezydencji?

- Ale co to ma do rzeczy? Gdybym wolał być na imprezie, to zostałbym w domu. Chciałem być z tobą, nadrobić stracony czas, no i… przygotować ci tą niespodziankę. Te imprezy w rzeczywistości mało mnie obchodzą, na pewno mniej niż ty. – Zaczął powoli do mnie podchodzić, jakby bał się mojej reakcji. I słusznie.

- Dziwne, że nie zostałeś na niej, żeby znów mieć okazję do naćpania się – wypaliłam bezmyślnie, unosząc brwi.

- Cass…

- Nie, przepraszam. Nic nie mówiłam, nie było tematu – odetchnęłam głęboko, kręcąc głową i jednocześnie zamykając oczy. Przetarłam twarz dłońmi i później oparłam je o stół. – Zapomnij, że o tym mówiłam. Miałam ciężki dzień w firmie i nie myślę nad tym, co mówię.

- Przecież się nie denerwuję.

- A powinieneś – westchnęłam, odwracając się ponownie do niego. Spotkałam się z jego wzrokiem, a potem poczułam, jak delikatnie łączy moją dłoń ze swoją. Uniósł je obie i pocałował moją.

- Przepraszam – wyszeptał. – Przepraszam za to, co ostatnio robię. Przepraszam, że krzyczę na ciebie, że masz powody, by być na mnie zła i przepraszam, że w środę spóźniłem się na kolację, którą ty zrobiłaś. Nie powinno być takiego napięcia między nami, widzę w tym swój błąd i nie próbuj zaprzeczyć. To ty w naszym związku robisz tyle rzeczy, żeby on wciąż trwał, żeby było dobrze między nami. To ty o to wszystko dbasz i próbujesz to ratować, podczas gdy jedyne, co ja robię cały czas, to tylko łamię ci serce swoim charakterem.

- Nieprawda. Nie cały czas – niemal natychmiast zareagowałam, patrząc na niego łagodniej, trochę zmartwiona jego oceną samego siebie. – Louis, przecież są chwile, gdy świetnie się bawimy, gdy jest dobrze. Pamiętasz, gdy byliśmy na Florydzie? Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio tak wspaniale spędziłam czas na wakacjach. Nie wrzucaj wszystkich naszych wspólnych chwil do jednego worka wraz z tymi, które… kiedy po prostu nie było najlepiej między nami. Nie uogólniaj tego wszystkiego, bo… tak naprawdę związek z tobą był jak dotąd najlepszym, co mi się przytrafiło.

- Nie pozwól, żebym cię zniszczył, dobrze? Przysięgnij, że nie dopuścisz do tego i wcześniej pokażesz mi, że przekroczyłem granicę.

- Nie muszę, sam dostrzegasz, gdy przeginasz strunę. A poza tym, to oboje musimy się bardziej pilnować, by nie palnąć więcej takich głupstw. – Puściłam jego dłoń i owinęłam ręce wokół jego szyi. – Zostaniesz na noc, prawda? – Uśmiechnęłam się szerzej, patrząc mu w oczy, na co on znów krótko się zaśmiał.

- Raczej nie mam większego wyboru – odparł, obejmując mnie w talii i przyciągając do siebie.

- Albo nie na noc. Lepiej na cały weekend. Dobrze? Trzeba nadrobić zaległości. – Zmrużyłam oczy, uśmiechając się chytrze.

- Więc chyba będę musiał po kolacji pojechać do domu po jakieś ubrania.

- Poczekam. – Cmoknęłam go szybko w usta. – Abyś tylko wrócił.

- Tym razem nie będziesz musiała długo na mnie czekać.

- Obyś się nie mylił. – Pacnęłam go palcem w nos, a potem przytuliłam się do jego klatki piersiowej.

 

***

*Louis*

 

Promienie słońca zaczęły powoli przedzierać się przez okno do sypialni Cassandry. Nie spałem już. Napawałem się tym, że mogę leżeć obok mojej dziewczyny, czuć jej ciepło, słyszeć jej spokojny oddech i przytulać się do jej pleców, okrytych jedynie moją koszulką, która na nią była o kilka rozmiarów za duża. Była taka drobna, a jednocześnie wielka, jeśli spojrzeć na jej osiągnięcia i poczynania. Nie była też niska wręcz przeciwnie, ale ja i tak wciąż przeważałem nad nią swoim wzrostem. Mimo tego, że jest waleczna, miałem potrzebę, by chronić ją za wszelką cenę, nawet, jeśli sama w wielu aspektach dałaby sobie radę.

Obniżyłem głowę na poduszce, przysuwając usta bliżej szyi szatynki. Musnąłem jej rozgrzaną skórę, a ona niemal od razu cicho zamruczała, odchylając się nieznacznie do tyłu.

- Ty kłamczuchu – mruknąłem w jej obojczyk, delikatnie łaskocząc ją dłonią w brzuch. – Tylko udawałaś, że jeszcze śpisz.

-Yhm, i kto to mówi? – Przekręciła się w moją stronę, a już za chwilę złączyła swoje usta z moimi. – Już dawno bym wstała, gdybym wiedziała, że ty też nie śpisz.

- Jasne – odparłem z ironią, mrużąc oczy.

- Ale perspektywa poleniuchowania jeszcze w łóżku też była piękna – przyznała i zaraz zręcznie wspięła się na mnie, i usiadła na moim torsie, układając swoje dłonie na mojej klatce piersiowej. – A perspektywa zrobienia czegoś z dniem wolnym również wydaje się dość kusząca, panie Tomlinson – dodała, pochylając się nade mną, aby znów połączyć nasze usta w jedność.


Ułożyłem dłonie w dole jej pleców i zatopiłem się w tym pocałunku, odczuwając, że chcę więcej. Przekręciłem nas tak, że teraz to ja górowałem nad nią i złączyłem nasze dłonie, układając je za głową kobiety.

- No i co teraz powiesz, panno Miller? – Zamknąłem jedno oko z zapytaniem, na co ona cicho się roześmiała, patrząc mi głęboko w oczy. Na powrót przycisnęła mnie do siebie, wplatając palce w moje włosy.

Wsunąłem dłonie pod koszulkę, którą miała na sobie i zacząłem błądzić nimi po jej rozgrzanej skórze. Wraz z tym, gdy chcieliśmy właśnie pozwolić sobie na o wiele więcej niż w danym momencie, obok mnie rozdzwonił się jej telefon.

- Dlaczego przestałeś? – zapytała niepocieszona, kiedy zmuszony byłem oderwać się od niej i zaprzestać tych czynności.

- Ktoś do ciebie dzwoni. – Kiwnąłem w kierunku, z którego dochodził dźwięk dzwonka.

- To zadzwoni potem. To pewnie ktoś z firmy. – Wzruszyła ramionami, a telefon przestał dzwonić. – Ja mam dziś wolne – dodała beztrosko i w jednej chwili znów siedziała na mnie okrakiem, całując mój tors w miejscu, w którym znajdował się wytatuowany napis – tuż pod obojczykami.

Na nowo zaczęliśmy się w sobie zatracać, ale wraz z tym, telefon także zaczął ponownie dzwonić.

- Odbierz – powiedziałem, wzdychając. – Bo ktoś będzie dalej się dobijał i nie da nam spokoju – dodałem, widząc jej nieprzekonaną minę.

Przewróciła oczami, ale bez sprzeciwu sięgnęła po swojego smartfona.

- Cassandra Miller, słucham? – odebrała niechętnie, wciąż na mnie patrząc.

Cierpliwie gładziłem kciukiem jej udo i nim się obejrzałem, dostrzegłem, jak gwałtowanie zmienia się wyraz jej twarzy, jak blednie i odwraca ode mnie wzrok.

- W którym? – wydusiła z siebie piskliwym głosem, zakrywając dłonią usta. Z niepokojem dostrzegłem, że w jej oczach zebrały się łzy, a ona sama zaczyna się trząść. – Już jadę – dodała zrozpaczona i upuściła telefon, wraz z tym zakrywając całą twarz dłonią i zalewając się łzami.

- Co się stało? – Wyprostowałem się, delikatnie zdejmując ją z siebie. – Kochanie, powiedz mi, co się stało. – Złapałem jej dłonie i odsunąłem od jej twarzy, ale ona mocniej się rozpłakała. – Kto do ciebie dzwonił? Co powiedział? Słyszysz mnie? – zapytałem niespokojnie, nieświadomie podnosząc ton głosu, na co ona pokiwała głową, a kolejna fala łez spłynęła po jej policzkach. – Uspokój się i powiedz mi, co się dzieje. Nie pomogę ci, jeśli nie…

- M-moja m-mama – wydusiła z siebie przez łzy, a ja wnet pojąłem, co mogło się stać.

Nim dowiedziałem się czegokolwiek więcej i nim ona coś jeszcze mi powiedziała, przez łzy zaczęła się coraz bardziej i niekontrolowanie dusić. Próbowałem ją uspokoić, ale gdy już kompletnie brakowało jej tchu i nie mogła złapać oddechu, zorientowałem się, że ma atak astmy. Dostrzegłem, że jej oczy patrzą na mnie w przerażeniu i jednocześnie w błaganiu, i pospiesznie wstałem z jej łóżka, i zacząłem szukać w szafce obok inhalatora. Ciśnienie znacznie mi przyspieszyło, gdy nie mogłem go znaleźć, a ona dusiła się jeszcze bardziej niż na początku.

- Proszę, wytrzymaj jeszcze chwilkę – odezwałem się jednocześnie zrozpaczony i przerażony wizją tego, co może się stać, jeśli nie znajdę tego przeklętego, małego urządzenia, które ratuje jej życie.

Przetrzepałem całą komodę, dopóki nie uświadomiłem sobie, że pewnie jest w torebce. Od razu do niej doskoczyłem i znalazłem poszukiwany przedmiot, podbiegłem do Cassandry i wsunąłem inhalator do jej ust. Szybko zdałem sobie sprawę, że dopadł ją też jakiś atak paniki, co wzmogło wszystko, gdy z całej siły zacisnęła palce na mojej ręce i łapczywie zaciągnęła się lekiem. To był jej pierwszy tak silny napad astmy, którego byłem świadkiem i który nie na żarty mnie przeraził.

- Dzwonił Jake, mama straciła przytomność, wiozą ją do szpitala, z sercem jest coraz gorzej – wyjaśniła niemal na jednym wdechu, niespokojnie się poruszając. Cała wręcz drżała.

- Posłuchaj, uspokój się. – Położyłem dłonie na jej ramionach, ale to na nic się zdało. Nawet nie wiem, czy mnie słyszała. Wzrok miała rozbiegany, jakby wciąż trwał atak paniki, a ja nie byłem pewien, co mam w tej sytuacji zrobić. – Spójrz na mnie. – Ułożyłem obie dłonie na jej mokrych policzkach i zmusiłem do tego, aby przeniosła na mnie wzrok. – Znajdziemy najlepszych lekarzy, jeśli trzeba będzie, to polecimy nawet do Stanów i jej pomogą. Słyszysz mnie? Nie zostaniecie z tym sami.

- Ty nic nie rozumiesz – wyszeptała przez łzy. – Byliśmy w Stanach, ciągle mamy kontakt z najlepszymi lekarzami.

- Więc dlaczego…

- To jest rzadka wada, leczenie ciągle trwa i jeszcze się nie skończyło. Dopóki trwa, jej serce może nie wytrzymać.

- Czyli jedynie to leczenie może jej pomóc, ale przez czas jego trwania…

- Dopóki trwa, jeszcze nie raz może stracić przytomność – zakończyła za mnie, a ja od razu zorientowałem się, w jak poważnej sytuacji się znajdują.

- Ile jeszcze leczenie będzie trwało?

- Do kwietnia, jeszcze niecałe dwa miesiące – wydusiła z siebie, pospiesznie się ubierając. Znów zaczęła silniej płakać.

- J-jak mogę wam pomóc?

- Nie możesz – odparła zgodnie z prawdą. – Bądź tylko przy mnie. Będę spokojna dopiero, gdy to leczenie dobiegnie końca i mama nie będzie znajdować się już w takim ryzyku.

- Jadę z tobą do szpitala, zawiozę cię – odezwałem się po chwili milczenia, kiedy w miarę otrzeźwiałem, i zacząłem naciągać na siebie ubrania.

- Zabieram do siebie dzieciaki, dopóki mama jest w szpitalu, więc…

- I tak będę przy tobie – przerwałem jej, a ona kiwnęła powoli głową. – Pomogę wam, jeśli będziecie czegoś potrzebować.

 

***

 

Nie zorientowaliśmy się nawet, kiedy zapadł wieczór. Wraz z Cass i jej rodzeństwem spędziliśmy dużą część dnia w szpitalu u ich mamy, która musi zostać tam przynajmniej przez najbliższy tydzień i się podleczyć. Sprawa nie wygląda bardzo dobrze, ale też nie tak źle, aby groziło jej wielkie niebezpieczeństwo. Cass i tak, oczywiście, bardzo to przeżywa i się martwi, i będąc szczerym, nie dziwię się jej. To jej mama, ojca już straciła i tak naprawdę nie ma za wielu bliskich osób na tym świecie, z tego, co wiem. Na co dzień to właśnie Jake opiekuje się ich rodzicielką, z prostego powodu. Mieszka z nią, a Cassandra jest na drugim końcu miasta i często całe dnie musi spędzać w firmie. Może i chłopak sam też się uczy i pracuje, ale nie ma zastrzeżeń co do tego, że dba o ich mamę, nawet, jeśli nie może być wciąż przy niej. Okazuje się jednak, że często do niej dzwoni w ciągu dnia, żeby dowiedzieć się, jak się czuje i między innymi właśnie dlatego taki system się sprawdza, i nie muszą cały czas niepokoić się o jej stan. Jak się dowiedziałem, po wyjściu kobiety ze szpitala, wróci ona do siebie i będzie jak wcześniej, głównie dlatego, że jeśli przeprowadziłaby się do Cassandry, ona i tak nie mogłaby być przy niej ciągle przez pracę. Co jednak nie znaczy, że oni wszyscy się o nią nie martwią, bo troszczą się o nią jak mało ludzi dbam o swoich bliskich. I to widać. No i jest też ich sąsiad, prawdopodobnie już partner ich mamy – pan Davis, który też w jakimś stopniu się nią opiekuje i chyba żadne z nich na to nie narzeka.

Trochę czasu spędziliśmy na spakowaniu Jake’a i Maddie i przeniesieniu ich do penthouse’a Cassandry, a potem trzeba było też zorganizować coś do jedzenia dla wszystkich, po kilku godzinach głodowania. Nie powiem, jestem już dość zmęczony po tym całym dniu, ale nie zamierzam zostawiać tej rodziny samej dzisiejszej nocy. Cassandra potrzebuje wsparcia, a oni kogoś lub czegoś, co odgonić ich myśli od nieprzyjemnych rzeczy.

Dostrzegłem, że gdzieś w mieszkaniu zapala się światło i ostatni raz zaciągnąłem się papierosem. Zgasiłem niedopałek w popielniczce i wyszedłem z balkonu do salonu, zamykając za sobą drzwi. W salonie nie było nikogo, ale  światło dochodziło z sypialni Cassandry, więc w tamtym właśnie kierunku ruszyłem. Kiedy znalazłem się na miejscu, zobaczyłem, że szatynka przeszukuje niespokojnie wszystkie szafki, trzaskając drzwiczkami, szufladami i przewracając wszystkie rzeczy dookoła. Zmarszczyłem brwi ni podszedłem do niej, kładąc dłonie na jej biodrach, ale ona wcale nie przestała, a wręcz jeszcze przyspieszyła swoje poszukiwania.

- Hej, hej, spokojniej. – Obróciłem ją do siebie i złapałem za jej nadgarstki, by powstrzymać ją przed dalszym demolowaniem własnej sypialni.

Miała oczy szeroko otwarte i oddychała inaczej niż zwykle, jakoś… głęboko. Wzrok miała zagubiony, wyglądała trochę jak osierocone dziecko.

- Wszystko w porządku? Myślałem, że już dawno śpisz.

- Nie mogę spać… nie mogę znaleźć tabletek nasennych… nie wiem, gdzie są… potrzebuję ich…

- Położę się z tobą i spróbujesz znów zasnąć, co?

- Nie zasnę, nie po dzisiejszym dniu. – Pokręciła w panice głową. – Boję się o mamę, nie zasnę, wciąż o niej myślę – mówiła szybko, nie patrząc nawet na mnie, a na wszystko inne. – Może trzeba było zostać z nią w szpitalu, może…

- Twoja mama jest pod dobrą opieką, nie musisz się o nią martwić. Na pewno już śpi. Pojedziesz do niej rano i…

- Ty mi je przywieziesz – przerwała mi, niespodziewanie patrząc na mnie. Była cała roztrzęsiona i rozemocjonowana, i strasznie na coś napalona.

- Co ci mam przywieźć? – Zmarszczyłem czoło.

- Tabletki nasenne, Liam na pewno je ma – odpowiedziała szybko.

- Cass, jest już późno.

- Nie zasnę bez nich. – Popatrzyła na mnie, jakby przestraszona czymś.

- Naprawdę chcesz, żebym po nie pojechał? – westchnąłem, w duchu ubolewając nad tym, że będę musiał pojechać na inny koniec miasta, w środku nocy, kiedy sam jestem zmęczony.

- Nie zasnę bez nich. – Pokręciła w panice głową. – W innym wypadku nie prosiłabym cię o to. Louis, ja naprawdę dziś nie…

- Dobrze – wtrąciłem szybko, zamykając oczy. – Dobrze – powtórzyłem spokojniej. – Już jadę, tylko się uspokój. Za jakąś godzinę, może trochę dłużej, wrócę. Czekaj na mnie. – Pocałowałem jej czoło.

- Przecież nie mam wyboru, muszę poczekać. – Potarła niespokojnie ramiona. – Poczekam. – Zatrzęsła się mimowolnie. – Wróć szybko.

- Tak szybko jak będę mógł – westchnąłem, wycofując się do drzwi.

Obiecałem, że pomogę w każdy sposób, to teraz nie mam większego wyboru jak udanie się tylko po tabletki…

 

***

 

Nie wjeżdżałem nawet do garażu, nie było sensu, jeśli wstępuję do domu tylko na kilka minut. Nie zdziwiło mnie nawet to, że w połowie rezydencji świeciły się światła. Chłopaki rzadko chodzą wcześnie spać, podobnie jak ja. A biorąc pod uwagę, że nie ma mnie w domu, to pewnie tylko korzystają i robią nie wiadomo co, jak można się tego spodziewać. Za bardzo mnie to nawet nie obchodzi, byle, by nie wysadzili mi domu i nie puścili mnie z torbami, bo może być nie za ciekawie, kiedy zostanę bez majątku. Można powiedzieć, że w mojej sytuacji to nawet odrobinę niebezpieczne, jak Jones zechce po raz kolejny na mnie napaść.

- O, patrzcie, kto się w końcu pojawił – usłyszałem gdzieś obok, gdy wszedłem do salonu, gdzie o dziwo siedziała większa część gangu, jednak bez osoby, której potrzebowałem teraz.

- Mnie nie ma, a myszy harcują, jak widzę – odparłem, unosząc wysoko brwi, gdy dostrzegłem, że na środku pomieszczenia grają w karty na pieniądze. – Nie sprzedajcie mi w swoich zakładach mojej firmy, bo was powystrzelam. – Oparłem się o ścianę i obserwowałem, co się dzieje.

- Spokojna głowa – odezwał się Zayn, wyjmując z ust papierosa. – Wszystko pod kontrolą, szefunciu – dodał, na co głęboko odetchnąłem.

- Właśnie widzę – przyznałem, nie bardzo przekonany. – Tylko mi potem przewietrzcie całą rezydencję, nie mam zamiaru mieszkać w takim smrodzie.

- Ty sam palisz. – Wzruszył ramionami Niall, unosząc się z kanapy, żeby samemu zgasić peta w popielniczce.

- Co nie znaczy, że kocham siedzieć w dymie dookoła.

- Jak to w ogóle z tobą jest, Tomlinson, co? – usłyszałem z tyłu Jamesa, który klepnął mnie po przyjacielsku w plecy.

- Co niby ze mną ma być? – westchnąłem zmęczony.

- Wychodzisz bez słowa, nie dajesz znaku życia. Z kilka dni cię nie widzieliśmy w domu, ty nawet tu nie śpisz. Myśleliśmy, że już się wyprowadzasz, stary.

- Nie jesteście moimi rodzicami, żebym wam się  spowiadał z własnego życia, a to mój dom i mogę tu albo być, albo też i nie, więc cieszcie się, że chociaż wam pozwalam tu siedzieć, bo powoli mam was dość – przyznałem szczerze, nawet nie kontrolując tego, co mówię.

- Ale przyznaj, że ostatnio zobaczyć cię w tym domu to rzadkość. Więcej cię nie ma niż jesteś. Do niedawna byłeś tu niemal każdej nocy, a teraz co? Przeprowadzasz się do swojej dziewczyny czy jak, kochasiu? – zapytał nadzwyczaj zainteresowany Niall, dalej brnąc w temat, co już zaczęło mnie nudzić.

- Byłoby fajnie, ale na to za wcześnie – mruknąłem.

- I tak śpisz tam więcej razy niż tu, więc co to za różnica? Ona też czuje się tu jak u siebie – odezwał się tym razem Oliver.

- Wszystko super, pięknie, ale nie wpieprzajcie mi się w życie, dobra? To mój związek i wam nic do tego. Pół dnia spędziłem w szpitalu, bo z mamą Cassandry nie jest dobrze i już po tym jestem wystarczająco zmęczony, żeby jeszcze z wami się teraz kłócić. Szukam tylko Liama, bo jest mi potrzebny i zaraz spadam. Powiedzcie tylko, że nie ma dyżuru nocnego – dodałem z nadzieją, przecierając twarz dłońmi.

- Siedzi u siebie. – Niall wzruszył ponownie ramionami, przyglądając mi się, a ja skierowałem się ku schodom.

- Przynajmniej o tyle dobrze – wymamrotałem.

- Czy to znaczy, że znów nie śpisz dziś w domu? – usłyszałem jeszcze za plecami, na co przewróciłem oczami, ale przecież chłopaki nie mogli tego zobaczyć.

- Domyślcie się! – krzyknąłem, będąc już na górze i prosto poszedłem do pokoju Liama, który niemal natychmiast mnie wpuścił.

- Dobrze dla ciebie, że długo nie musiałem czekać aż mi otworzysz – mruknąłem, coraz bardziej opadając z sił.

- W porządku u ciebie, Tomlinson? – zapytał podejrzliwie Liam, a ja się nad tym zastanowiłem.

- Nie, ale daj mi jakieś proszki na sen i stąd spadam.

- Po co ci coś takiego? Nigdy nie brałeś…

- Dla Cassandry – wyjaśniłem, wcinając mu się w zdanie. – Powiedzmy, że nie jest w najlepszym stanie psychicznym i wysłała mnie tylko po to, bo nie zaśnie. Więc lepiej daj mi coś bezpiecznego, bo jak wrócę bez niczego to może mnie rozerwać na strzępy.

- Coś się stało? – spytał, wchodząc głębiej do pokoju, a ja oparłem się o futrynę drzwi.

- Jej mama jest chora, trafiła dziś do szpitala, a Cass wygląda trochę jakby miała ciągle atak paniki i zaczyna mnie to niepokoić – wytłumaczyłem powoli.

- Zostawiłeś ją tak samą? – zapytał oskarżycielsko, podnosząc na mnie wzrok z szafki.

- Jej brat jest z nią w razie czego. Poza tym, nie wygląda jakby miała coś sobie zrobić.

- Nie chcę cię bardziej niepokoić, ale lepiej jedź do niej i siedź z nią, póki nie dojdzie do siebie. Bierz i jedź. – Wcisnął mi do rąk fiolkę z tabletkami, a ja westchnąłem z bezsilności.

Czyli dobrze, że przyjechałem po te leki.

 

***

*Cassandra*

 

- Hej, kobieto, słuchasz mnie trochę? – zapytała Kelly, szturchając mnie w ramię i momentalnie wróciłam do rzeczywistości.

Stała przede mną w pięknej, białej i długiej sukni ślubnej, idealnie do niej pasującej. Góra była przylegająca do ciała, pokryta koronką i zawiązywała się na szyi, dół natomiast był prosty, bez zbędnych ozdobników, miał rozcięcie na jednej nodze i wydawał się nie mieć końca.

Byłyśmy już na ostatniej przymiarce sukni przed jej ślubem i z tego, co wyłapałam, już więcej nie trzeba w niej nic poprawiać. Proszę, Boże, tylko żeby nic się z nią nie stało przed tym dniem, bo ja też po części za nią odpowiadam. Gdybyśmy miały jakąś suknię zastępczą w razie wypadku, byłabym spokojniejsza, ale niestety nie mamy, bo Kelly uznała, że nie potrzeba jej więcej i suknia musi być tego dnia tylko jedna. Tak więc, z Kelly w tej kwestii nie można za bardzo się spierać.

- T-tak, słucham – wymamrotałam, prostując się.

- Więc co…

- Dobra, nie słuchałam, przepraszam – westchnęłam, opierając się o tył fotela.

- Co z tobą dziś, co? Jesteś jakaś nieobecna. Gdzie tak odlatujesz ciągle myślami?

- Wszędzie i nigdzie – mruknęłam, sięgając po kieliszek szampana. – Ale suknię masz piękną, jeśli o to pytałaś – dodałam, upijając łyk alkoholu i zamykając przy tym oczy.

- Dziękuję, ale pytałam, czy odebrałaś już swoją kieckę. Lepiej, żeby moja druhna miała w co się ubrać.

- A, tak. Wisi już gotowa w szafie, jeszcze w pokrowcu, więc się o to nie martw – mruknęłam, bawiąc się szklanym naczyniem. Kątem oka widziałam, że krawcowa pomaga blondynce zdjąć sukienkę, tak, aby jej nie uszkodzić.

- O czym tak myślisz, Cass? – westchnęła. – Nie wyglądasz dobrze. Widzę, że coś cię gryzie i przede mną tego nie ukryjesz.

- Po prostu chyba czasem wolałabym być kimś innym niż jestem.

- Cass, mów.

- Oj, no – jęknęłam, unosząc znów głowę. Teraz Kelly nakładała już na siebie swoje ubrania, ale i tak zaciekle na mnie patrzyła. – Wiesz, że chodzi o mamę. Wciąż jest jeszcze w szpitalu, a minęło już kilka dni, i… no po prostu się boję, to też wiesz. Nie wiem, jak zdołam wytrzymać te kilka tygodni nim całkowite leczenie dobiegnie końca. I nie mów mi, jak wszyscy, że będzie dobrze, bo ty jak nikt inny wiesz, jak nienawidzę tych słów.

- Nie miałam zamiaru – odparła cicho, zapinając guziki koszuli.

- Przepraszam – westchnęłam.

- W porządku, rozumiem. Ale widzę, że coś jeszcze jest nie tak. Louis? – zapytała ostrożnie, na co pokręciłam obojętnie głową.

- Z Louisem jest dobrze. Czasem się kłócimy, ale jakoś z tego wychodzimy. Jest najlepszym, co na razie mnie spotkało i nie zamierzam tego zmieniać.

- Wiesz… tak was obserwuję od pewnego czasu, a szczególnie jego i widzę, że dobrze wybrałaś. Znalazłaś swojego Tristana, jak ja swojego – przyznała, na co delikatnie się uśmiechnęłam.

- Może i tak. Może to rzeczywiście ten jedyny, ale… wiesz, że jest za wcześnie, by to ocenić. Poza tym… Boże, to nie jest takie łatwe jak się wydaje – odetchnęłam głęboko. – Wszędzie jest jeszcze tyle problemów, że czasem zaniedbuję własny związek. To nie czas, żebym myślała o ślubie – jęknęłam bezsilnie.

- Jakie problemy masz na myśli? – zapytała, siadając obok mnie, aby założyć kozaki.

- Firma – mruknęłam. – Co ja ci będę mówić? Tristan pewnie zauważył już, że coś jest nie tak.

- Mówił, że Louis jest waszym sponsorem. – Kiwnęła głową.

- Coś takiego. Ale to i tak na wiele się nie zdaje, bo pieniędzy brakuje, wiesz, jak jest. Nie wiem, jak długo będę jeszcze w stanie ciągnąć to, bo to wszystko może podupaść.

- Nie mów tak.

- Ale to prawda, jest coraz gorzej.

- Może coś da się jeszcze zrobić.

- Och, coś na pewno. – Uniosłam brwi, znów popijając szampana. – Tylko że jeszcze nie rozgryźliśmy co, a póki do tego nie dojdzie… nie wiem, czy będzie co z tego zbierać.

- Kto da radę, jak nie ty, co? – Położyła dłoń na mojej, przez co na nią spojrzałam. – Nie myśl pesymistycznie. Wiele razy w życiu było gorzej i wychodziłaś z tego silniejsza, i teraz też tak będzie, nie martw się na zapas. Nie dziś, to jutro finanse polepszą się, wskoczy nowy klient i dacie radę.

- Mówisz tak tylko, żeby mnie pocieszyć, ale ci się nie uda – mruknęłam.

- Nie, mówię tak dlatego, że wiem, do czego jesteś zdolna i wiem, że uratujesz to.

- Gdyby tylko rzeczywistość była taka piękna – wymamrotała, kończąc pić trunek.

- Wstawaj – westchnęła. – Biorę suknię i wracamy już.

- Chyba za dużo wypiłam. – Zamknęłam oczy, próbując wstać, ale zakręciło mi się w głowie. – Louis mnie zabije – dodałam ciszej.

- To po co piłaś tyle tego szampana?

- To po co on tu stoi?

- Bo to salon ślubny. – Odetchnęła głęboko, kręcąc głową.

- Właśnie – odparłam, jakby nigdy nic, tym razem stojąc już stabilniej na nogach.

 

***

*Louis*

 

- Kochanie? – zagadnąłem, podchodząc od tyłu do Cassandry, gdy ta myła w kuchni naczynia i miała ręce całe w pianie.

- Hmm? – Spojrzała na mnie, kiedy położyłem dłoń na jej talii.

- Pożyczyłabyś tablet? Maddie chce coś pośpiewać, ale nie masz fortepianu, więc ściągnąłbym jakąś aplikację albo włączył jej podkład.

- Pewnie. – Delikatnie się uśmiechnęła, sięgając po ścierkę, żeby wytrzeć w nią mokre dłonie. – Zostawiłam go gdzieś na górze, za chwilę wam przyniosę – dodała, a gdy przytaknąłem – znikła z kuchni, wymijając się w przejściu ze swoim bratem, który od razu podszedł do lodówki.

 - Tylko uważaj z tym piwem, w Stanach byłbyś jeszcze niepełnoletni – odezwałem się, widząc, że wyjmuje szklaną butelkę.

- I to właśnie jeden z plusów mieszkania w tym kraju. – Wyszczerzył się, otwierając otwieraczem alkohol, na co parsknąłem śmiechem. – Sam pewnie nie zaczynałeś wiele później, co? – zapytał, upijając kilka łyków z butelki.

Pokręciłem z rozbawieniem głową i położyłem rękę na jego ramieniu. Tu mnie miał.

- Nie cwaniakuj, młody, chodź. – Pociągnąłem go do wyjścia i poszliśmy do salonu, gdzie Maddie leżała na kanapie i oglądała reklamy, które teraz leciały w telewizji. – Ja mieszkałem w tym wieku w Stanach, więc teoretycznie mogłem zacząć dopiero po dwudziestym pierwszym roku życia.

- Ale oboje wiemy, że zacząłeś wcześniej jak każdy. – Zaśmiał się, ponownie upijając z butelki.

Nie odpowiedziałem już na to, bo wiadomo, jaka była prawda, i jedynie po raz kolejny pokręciłem głową.

- Jakie masz zamiary względem mojej siostry? – odezwał się po minutach ciszy, kiedy Cassandra jeszcze nie wróciła z piętra. Zaskoczył mnie tym pytaniem, nie powiem.

- Co masz na myśli? – Zmarszczyłem brwi, krzyżując ramiona, a on obrócił się i oparł tyłem o kanapę. Dostrzegłem, że z jego ust znikł już uśmiech, był bardzo poważny.

- Wiesz, co mam na myśli – odparł, na co westchnąłem, odwracając od niego wzrok, żeby zastanowić się nad odpowiedzią.

- Na obecną chwilę jesteśmy razem i to wszystko. – Znów na niego spojrzałem. – Nie sądzę, żeby na razie zapowiadało się na coś więcej, bo jesteśmy ze sobą zbyt krótko. Ale jestem z nią szczęśliwy, więc jeśli boisz się, że ją wykorzystam czy coś takiego, to się nie martw.

- Ona po prostu już nie raz przejechała się na życiu i zbyt wiele wycierpiała, żeby znów przeżywać coś podobnego – wyjaśnił.

- Wiem o tym. – Kiwnąłem w zgodzie głową. – Jesteś jej bratem i to normalne, że się o nią boisz, sam mam młodszą siostrę. Ale przysięgam, że nie mam wobec niej złych zamiarów. Kocham ją i to się na razie liczy.

- Jeśli teraz jesteś szczery, to dobrze. Może w końcu zabawię się na jej weselu, bo skubana na razie robi chyba wszystko, żebym nie dotarł do tej chwili. – Zaśmiał się niespodziewanie.

- To jeszcze poczekasz, bo jesteśmy razem niecałe pół roku. – Klepnąłem go po ramieniu. – Ale to ciekawe, że wyczekujesz wesela swojej siostry bardziej niż własnego.

- Bo ja mam jeszcze czas.

- Ona też jest jeszcze młoda. – Zaśmiałem się.

- Tak… wmawiaj to sobie. A zegar tyka. – Poruszył palcem w powietrzu.

- Ty serio widzisz mnie przy niej jako mąż? – Uniosłem jedną z brwi, patrząc na niego podejrzliwie, a on wzruszył ramionami.

- Powiedzmy, że jak do tej pory jesteś najlepszą partią dla niej, bo wszyscy poprzedni, szczerze mówiąc, wkurwiali mnie, a ty nawet jesteś dobrym kumplem - wyznał, ponownie unosząc szklane naczynie do ust.

- Zapamiętam te słowa – odpowiedziałem, w chwili, gdy telefon w mojej kieszeni wydał charakterystyczny dźwięk przychodzącej wiadomości.

- I lepiej zachowaj dla siebie – mruknął, kiedy sięgnąłem po smartfona. – Bo szczerze mówiąc, nie jestem pewien, jak Cassandra może to przyjąć – dodał.

Kiwnąłem głową, że rozumiem, o co mu chodzi, a potem przeniosłem wzrok na wyświetlacz, aby odczytać nową wiadomość od Zayna.

 

‘Dostaliśmy cynk od zaufanych ludzi. Jones chce wymusić walkę. Około północy zamierza napaść na nasz magazyn z bronią za miastem. O dwunastej wyjeżdżamy, potrzebujemy was na akcji.’

 

Wpatrywałem się w wiadomość z mocno zaciśniętą szczęką, głęboko zastanawiając się, co ja mam, do cholery, teraz zrobić.

- Kurwa – przekląłem pod nosem niemal niesłyszalnie, ale i tak zwróciłem tym uwagę stojącego obok Jake’a, który od razu spojrzał na mnie, pytając, czy coś się stało. – Nieważne – wymamrotałem, kręcąc głową.

W Londynie jest jeszcze wiele gangów i jak widać na załączonym obrazku, część z nich przekazuje nam czasem informacje o ludziach Jonesa, bo też chcą ich dorwać, ale wiedzą, że jedynie my możemy to osiągnąć.

- Proszę, jest nawet cały naładowany – usłyszałem Cassandrę i dopiero potem zobaczyłem ją wchodzącą do salonu. – Kolejne piwo w tym tygodniu, Jake? – jęknęła, odkładając tablet na oparcie kanapy. – Jakby mama wiedziała, co ty u mnie robisz…

- Sorry – wymamrotał ochryple, mrużąc jedno oko. – Przystopuję.

- No ja myślę – powiedziała oskarżycielsko, opierając dłonie na biodrach.

- No obiecuję, w weekend nic nie tknę. – Uniósł ręce w geście obronnym i usiadł na kanapie.

- Trzymam cię za słowo. Szczególnie, że pijesz przy Maddie. – Chciała odejść i wrócić do kuchni, ale złapałem ją za ramię. – O co chodzi? – Zmarszczyła brwi, szukając jakiegoś znaku w moich oczach

- Musimy pogadać – wytłumaczyłem z poważną miną i popatrzyłem na jej rodzeństwo. – Ale nie tutaj – wyszeptałem, a ona przytaknęła i poprowadziła nas do swojej sypialni.

Zamknąłem za nami drzwi, upewniając się wcześniej, że ani Jake, ani Maddie za nami nie szli. Szczególnie Jake, bo Maddie i tak nic by nie zrozumiała.

- Więc o co chodzi? – zapytała ponownie, zakładając ręce na piersi.

- Jones wypowiada nam wojnę i dziś w nocy chce napaść na nasz magazyn. Przed północą wyjeżdżam, żeby pomóc chłopakom.

- Jak to ty? A ja? To jest Jones, a oboje wiemy, że lepiej, gdy jest was więcej.

- Nie wiem, czy to najlepszy pomysł, żebyś jechała – odparłem szczerze.

- Bo? – Uniosła brwi zdziwiona. – To nie byłby pierwszy raz, jak walczę. Nie rób ze mnie dziecka, Louis, okej? Wiesz, że strzelam dobrze i często lepiej niż połowa gangu, potrzebujecie mnie i nie mów, że nie.

- To nie o to chodzi – westchnąłem, przenosząc wzrok za nią.

- W takim razie wytłumacz, o co, bo nie rozumiem – odparła stanowczo.

- Po prostu… nie chcę dokładać ci więcej kłopotów, okej? Twoja mama jest w szpitalu, twoje rodzeństwo tutaj i…

- I myślisz, że jak zostanę w domu to nie będę o tym myśleć? Uwierz, że wolę być z wami na akcji i wiedzieć, co się dzieje niż wyczekiwać, kiedy ty wrócisz i czy w ogóle.

- Tylko problem jest taki, że ciebie już wcześniej próbowali dorwać i zrobić ci krzywdę.

- Louis, kilka lat temu to była moja codzienność. Myślisz, że nie chcieli mnie zabić? Jak widzisz, wyszłam ze wszystkiego cało i teraz też nie zginę. Poza tym, głęboko siedzę w tej kryminalistyce, więc nic się nie naprawi i nie zaszkodzę sobie bardziej. Dlaczego wcześniej tak się nie martwiłeś o mnie, gdy miałam jechać z wami na jakąś akcję, co?

- Bo wtedy było inaczej.

- Co niby było inaczej? Było tak samo.

- Nie, bo wtedy nie byłem tak mocno w tobie zakochany jak teraz i nie odczuwałem strachu przed tym, że szybko mogę cię stracić – wyjawiłem, patrząc jej w oczy, a ją na chwilę zatkało i patrzyła na mnie w osłupieniu, jakby zobaczyła ducha. – Po prostu nie chcę stracić miłości mojego życia – dodałem ciszej, nie będąc pewny, czy powinienem był to mówić. Ale już za późno.

- Nic mi nie będzie – wyszeptała po chwili, podchodząc do mnie, aby złapać mnie za dłoń.

- Jesteś pewna, że chcesz jechać? – westchnąłem bezsilnie, uważnie skanując wzrokiem jej twarz. – Po tym, jak usiłowali cię skrzywdzić…

- Właśnie dlatego muszę tam jechać. Muszą dostać za swoje. Odwdzięczę się za to wszystko i nie spocznę, póki nie będą  cierpieć.

- Nie boisz się po tym wszystkim? Że znów…

- Przecież nie będę tam sama. Liczę na to, że któryś z was mnie obroni. – Przekręciła głowę w bok, uśmiechając się lekko, ale była przy tym zbyt niepewna. – Poza tym… Boję się. Zawsze się bałam, na przykład konsekwencji. Tylko że ja nigdy tego nie pokazywałam, bo gdybym pokazała, wiem, że każdy obchodziłby się ze mną ostrożnie, na żadną akcję więcej pewnie bym nie pojechała i tym bardziej bałabym się. Tak jestem zdana właściwie sama na siebie i to daje mi siłę do obrony – mówiła dość cicho, ale być może dlatego, że stała blisko mnie.

- Dlaczego wcześniej o tym nie mówiłaś?

- A czy to coś zmieniłoby? – Popatrzyła na mnie, jakby chciała powiedzieć: ‘No chyba żartujesz’. – Więc załatwione, jadę z wami i nie próbuj mnie zatrzymywać. Dzieciaki pewnie będą już spać, powinni. - Odetchnęła głęboko , odchodząc do okna.

- Nie rozumiem, dlaczego nazywasz swojego brata dzieckiem. Ile on ma? Osiemnaście, dziewiętnaście lat?

- Ale dla mnie jeszcze trochę będzie dzieckiem.

- Jest niewiele młodszy od ciebie. Chyba z pięć lat, co?

- Ale młodszy – ucięła krótko.

- Dziwny masz tok rozumowania. – Pokręciłem głową, otwierając drzwi od sypialni.

- I mówisz to ty – wypomniała mi, na co przewróciłem jedynie oczami.

 

***

*Cassandra*

 

- Kurwa, już dawno żadna akcja mnie tak nie wymęczyła – wymamrotałam, wychodząc z windy na swoje piętro.

- Mówiłem, że lepiej, żebyś może nie jechała, to ty…

- Zamknij się – rzuciłam przez ramię, idąc do drzwi swojego penthouse’a powolnym krokiem.

- No i właśnie o tym mówię. Z tobą nie da się dogadać, bo jesteś uparta jak nikt inny – westchnął, a ja spojrzałam na niego, zatrzymując się.

- Ciekawe, że mówisz to właśnie ty – powiedziałam z ironią, wyjmując ręce z kieszeni spodni. Odsunęłam kieszonkę skórzanej kurtki i wyjęłam pęk kluczy, a za chwilę znaleźliśmy się w moim mieszkaniu. – Tylko cicho bądź, bo ich pobudzisz – wyszeptałam w kierunku Louisa, zapalając lampkę stojącą na komodzie na korytarzu.

- Nie jestem głupi.

- Cieszę się – mruknęłam, zamykając mieszkanie na klucz.

Tym razem wyszliśmy cało z tej akcji chyba tylko dzięki szczęściu. Nie spodziewaliśmy się  tego, że każdy z nich będzie zapatrzony w najnowocześniejszą  broń, a już na pewno nie tego, że o mało co nie wysadziło magazynu, bo przecież leżały tam naszykowane ze dwie bomby na inne nasze akcje. Bądź co bądź, żyjemy, choć każdy z nas padał już z sił. I to chyba była pierwsza akcja od bardzo dawna, gdy było tak wielkie ryzyko, że powystrzelają nas jak kaczki, więc nie miałam całkowitej racji wcześniej, kiedy gadałam z Louisem, że nic mi nie będzie. Dosłownie Harry uratował mnie w ostatniej chwili, bo prawdopodobnie kula roztrzaskałaby mi czaszkę. Ale te szuje dodatkowo okradły nas z broni i towaru, więc teraz mamy ograniczone środki.

- Nie wiem, czy kolejny raz zgodzę się na to, żeby wystawić cię na takie ryzyko jak dziś – westchnął szatyn za mną, a ja przewróciłam oczami.

- To moja decyzja, a nie twoja. Nie bądź tak nadopiekuńczy.

- Po prostu uważam…

- Można wiedzieć, gdzie wy byliście? – Z nikąd pojawił się przed nami Jake, z poważną miną krzyżując ramiona, a mi z szoku wypadła kurtka z ręki.

Przełknęłam głęboko ślinę i schyliłam się po nakrycie, szybko zmieniając minę na bardziej obojętną, żeby nie zorientował się za bardzo, że nakrył mnie na czymś… dość ważnym i niebezpiecznym.

- Nie powinieneś już spać? – zapytałam, prostując się.

- A wy? – Kiwnął na nas głową, unosząc brwi.

- Nie powinno cię interesować, gdzie byliśmy, Jake. – Zmarszczyłam czoło, rozwiązując z nóg czarne glany.

- Owszem, powinno, bo podobno jesteśmy pod twoją opieką.

- Idź spać – westchnęłam, nawet nie unosząc głowy.

- Nie, dopóki nie dowiem się, gdzie byliście. Wyglądacie, jakbyście szli napaść na bank. – Wskazał na nasze ubrania, kiedy zdjęłam już buty i odstawiłam je na bok.

- Nie bądź śmieszny, pokręciłam głową ze śmiechem. – Masz mój telefon? – zwróciłam się do Louisa, kiedy zorientowałam się, że nie mam przy sobie urządzenia.

Pokiwał jedynie głową i zaraz wyciągnął rękę w moim kierunku, trzymając w dłoni mojego iPhone’a. Nie odzywał się już, chyba twierdził, że tak będzie bezpieczniej, jak zgaduję. Tylko że może jednak potrzebna mi teraz jego pomoc.

- W takim razie, gdzie byliście? – Jake ponowił swoje pytanie, a mi naprawdę zaczynało brakować odpowiedzi. O ile w ogóle wcześniej je miałam.

- Musieliśmy coś załatwić.

- Oczywiście, w środku nocy – zakpił, kręcąc głową.

- Nie denerwuj mnie, Jake, do jasnej cholery! Tak, musieliśmy coś załatwić akurat teraz! – nie wytrzymałam i moje wszelkie hamulce nagle puściły. Czego, oczywiście, miało nie być.

- Nie krzycz, bo obudzisz, Maddie – syknął, uciszając mnie.

- Dlatego lepiej już idź spać, dobrze? – Odetchnęłam głęboko, zamykając oczy, żeby spróbować się w miarę uspokoić.

- Dlaczego nie chcesz nic mi mówić?

- Bo to nie twoja sprawa, jesteś jeszcze dzieckiem! – krzyknęłam głośniej niż wcześniej, tak, że w jednej sekundzie nastała cisza, a ja pożałowałam swoich słów.

Spojrzałam niepewnie na swojego brata, który z niedowierzaniem powoli kiwał głową i dość sztucznie się uśmiechał, jakby chciał powiedzieć: ‘A więc to tak’. Zauważyłam, że widocznie go uraziłam i nie byłam z tego za bardzo dumna.

- Ciekawe, że nie jestem zbyt młody, by na co dzień opiekować się mamą. W świetle prawa już dawno jestem pełnoletni w tym kraju – odpowiedział cicho po chwili i zaraz powoli odszedł, i wrócił do swojej tymczasowej sypialni.

Popatrzyłam na Louisa i jęknęłam zrozpaczona, zamykając oczy.

- Jestem beznadziejną siostrą. – Podeszłam bliżej niego i oplotłam jego szyję ramionami, by się do niego przytulić, a on objął mnie w pasie i pocałował w czoło.

- Przejdzie mu do jutra. Najwyżej coś wymyślę i z nim porozmawiam, jeśli będzie jakiś zdenerwowany.

- Nie wiem, co mnie tak nagrodziło, że wciąż ze mną  jesteś.

- Zasłużyłaś. I zasługujesz jeszcze na o wiele więcej.

 

***

 


1 komentarz:

  1. Super! Trochę mnie nie było, ale już wszystko nadrobiłam i czekam na kolejne! ;*

    OdpowiedzUsuń