*Cassandra*
Obudziłam się w ciepłym łóżku i mimo, że Louisa już
obok mnie nie było, wiedziałam, że w końcu mogę czuć się bezpieczna. Zagrożenie
minęło, a cały strach zniknął ostatecznie, kiedy upewniliśmy się, że z naszym
maleństwem jest wszystko w porządku. Jestem wdzięczna każdemu, kto przyczynił
się do uratowania mnie poprzedniego dnia z tamtego koszmaru i sprawił, że mogę
być teraz przy ukochanej osobie. Nawet, jeśli chwilowo nie ma go obok, to
pewnie krząta się gdzieś na dole albo pilnie pojechał do firmy. Nie mam mu tego
za złe. O jego miłości dowodzi samo to, co zrobił wczoraj, nie musi być ze mną
w każdej sekundzie. A raczej mam nadzieję, że to było z miłości, a nie z
poczucia obowiązku. Cholera, mimo, że wiem, że mnie kocha, to ciągle potrzebuję
jakiś drobnych gestów, które mnie w tym utwierdzają, a nie powinno być
momentów, gdy wciąż jestem niepewna jego uczuć. Prawdopodobnie winę ponosi uraz
z przeszłości i dlatego jestem tak uczulona. To chyba nigdy się nie zmieni.
Wszystkie wydarzenia z przeszłości, które miały negatywny oddźwięk, będą miały
jakiś wpływ na wszelkie podejmowane przeze mnie decyzje. Muszę nauczyć się z
tym żyć.
Jones prawdopodobnie nie żyje, więc będzie już
spokojniej, a ja wchodzę właśnie dziś w drugi trymestr ciąży. Wszystko pięknie
zaczyna się układać i już za pół roku, jeśli szczęście dopisze, będę trzymać
nasze maleństwo w ramionach. Nie mogę doczekać się tej chwili, jeszcze tak
długo musimy poczekać na nowego członka rodziny, ale wytrzymamy. To cudowne
nosić pod sercem tak malutką istotkę, która powolutku się w tobie rozwija, by
przyjść na świat, kiedy już będzie gotowa. Jestem wdzięczna za szansę, jaką mi
dano i każdego dnia będę starać się być najlepszą mamą, jaką tylko potrafię.
Wysunęłam się spod kołdry i stanęłam na puszystym
dywanie. Rolety były już odsłonięte, do sypialni wpadało mnóstwo słońca, a
zegarek wskazywał godzinę dwunastą. Nic dziwnego, że Louis już wstał. Trochę
późno, żeby powiedzieć, że to ranek. Pewnie wszyscy w rezydencji już dawno wstali.
Podejrzewam, że do końca ciąży będę przesypiała jeszcze więcej godzin niż teraz
i nie przeszkadza mi to za bardzo, ale mimo wszystko, wolałabym zrobić coś
produktywnego każdego dnia, co przez dalsze miesiące będzie utrudnione, bo nie
powinnam się przemęczać, więc o czym ja w ogóle mówię...
Zeszłam na dół i powędrowałam do kuchni, bo
wiedziałam, że na pewno kogoś tam znajdę. Chyba była niedziela, o ile się nie
mylę, więc większość jest raczej w posiadłości. Dobrze będzie zacząć nareszcie
dzień, widząc znajome twarze, a nie zimną ścianę z tynku w pustym
pomieszczeniu, gdzie tak naprawdę nie masz nawet pojęcia, ile właściwie czasu
upłynęło. Wystarczy mi codzienna rutyna, za nic w świecie do tamtego miejsca
już nie powrócę. Siłą mnie już tam nikt nie zaciągnie.
W pomieszczeniu zastałam Louisa pijącego kawę i
rozmawiającego z Niallem oraz Liamem. Wiedziałam, że gdzieś tu jest i znalazłam
go szybciej niż podejrzewałam. Gdy tylko się do niego zbliżyłam i mnie
zauważył, od razu odstawił kubek na bok i szeroko się uśmiechnął.
Przywitałam się ze wszystkimi, a potem pocałowałam
mojego chłopaka, którego tak mi brakowało przez ostatnie dni. Jednak od razu
się skrzywiłam, czując na jego ustach smak, który jeszcze niedawno tak
kochałam.
- Nadal odrzuca cię od kawy? – zapytał szatyn,
posyłając mi przepraszające spojrzenie i odgarniając z mojego czoła włosy,
kiedy się od niego odsunęłam.
- Lekko. Niedługo powinno już minąć – odetchnęłam
głębiej, opierając się biodrem o blat i spoglądając na jedzących śniadanie
chłopaków. Zaraz jednak wróciłam wzrokiem do Louisa, niekontrolowanie się
uśmiechając.
- Co, śmieszku? – zapytał rozbawiony, zauważając
moją minę. – Też się cieszymy, że tu jesteś – dodał, łaskocząc mnie palcem w
nos.
- Wiesz, że to już drugi trymestr? – Odruchowo
położyłam dłoń na brzuchu, a ten nagle zrobił zaskoczoną minę.
- Tak szybko? Nie do wiary. – Przysunął mnie do
siebie i delikatnie przytulił, obejmując w pasie. – Jeszcze jest takie malutkie
– szepnął mi do ucha, łącząc nasze dłonie na moim brzuchu, a ja zamknęłam na
chwilę oczy. Ta chwila mogłaby trwać jak najdłużej.
- Teraz będzie rosło coraz szybciej, tylko poczekaj.
– Zaśmiałam się. – Jest sok? – zapytałam już głośniej, a on odsunął się ode
mnie, by pójść po karton do lodówki.
- Dla ciebie zawsze jest – odparł, podając mi do rąk
szklankę.
- Muszę wrócić do siebie, bo nie brałam od kilku dni
witamin. – Zmarszczyłam brwi, upijając łyk napoju.
- Mogę potem po nie skoczyć, jeśli chcesz –
zaproponował Louis.
- Będziesz się tłukł przez całe miasto tylko po
tabletki?
- Tu chodzi o dziecko, więc... jeśli trzeba, pojadę.
- A stanie się coś jeżeli wezmę je dopiero
wieczorem? – zapytałam z niepokojem, patrząc na Liama, siadając obok niego przy
wyspie kuchennej.
- Ostatnio brałaś je przed porwaniem, tak? – zapytał,
na co ja przytaknęłam. – To tylko witaminy, więc kilkudniowa przerwa nie
zaszkodzi ci. Gorzej, jakby to były leki, które musisz przyjmować codziennie,
by utrzymać ciążę.
- Czyli nic się nie stanie, jeśli opuściłam kilka
dawek, tak? – upewniłam się, a on kiwnął głową.
- Nie, nic nie powinno. Bądź spokojna. Nawet, jeżeli weźmiesz je dopiero rano, to wszystko będzie dobrze.
- Dzięki. – Odetchnęłam z ulgą. – Nie byłam pewna.
Potrzebowałam, żeby ktoś, kto na tym się zna, uspokoił mnie. A co z Zaynem?
- Żyje. Liam go opatrzył, wyjął kulę z nogi i jest już w porządku – odezwał się Niall, kończąc jeść. – Będzie dobrze, niech się
kuruje.
- Całe szczęście. – Odetchnęłam głębiej, a w moim
sercu automatycznie zrodził się nowy niepokój. Spojrzałam na Louisa. – A co
z...
- Trwało to dłużej, ale chłopaki odbili Jake’a nad
ranem. Jest już bezpieczny – odparł uspokajająco, a ja musiałam z wrażenia
zamknąć oczy.
- Dziękuję. – Kiwnęłam głową. – Gdzie...
- Jest tutaj. Jeszcze niedawno spał, więc...
- Chcę go zobaczyć – postanowiłam, wstając od wyspy
kuchennej.
- Może go nie budź? – zasugerował szatyn. – Daj mu
odpocząć i potem do niego pójdziesz.
- Muszę go zobaczyć – powtórzyłam stanowczo,
zaczynając szybciej oddychać.
- Więc się odwróć – usłyszałam czyjś głos za plecami
i nieświadomie się obróciłam. Zobaczyłam swojego brata i szybciej wybuchłam
niepohamowanym płaczem niż wpadłam z całą siłą w jego ramiona.
- O Boże – wydusiłam między napadami płaczu, mocno
ściskając palcami jego ramiona. Trzymał ostrożnie, ale mocno ręce wokół mnie, a
ja nie chciałam go puszczać.
- Jesteś cały? – zapytałam lekko się odsuwając, a on
przytaknął.
- Wszystko ze mną w porządku.
- Nie wiesz, jak mi ulżyło, że widzę cię tutaj.
- Wiem, bo mi ulżyło, że widzę ciebie. – Złapał mnie
ramiona i uważnie mi się przyjrzał. – Nic ci nie zrobili? Tobie albo dziecku? –
zapytał szczerze przejęty, a ja pokręciłam głową.
- Była chwila strachu, ale już wszystko jest dobrze.
Nie martw się o mnie. Nic mi już nie jest. Jestem bezpieczna.
- Oby tak było. – Przysunął się do mnie i szybko
pocałował mnie w czoło.
- Mój mały braciszek już nie jest taki mały –
powiedziałam cicho w odpowiedzi na to, co zrobił. – Przypominasz mi tatę...
- Cholernie bałem się o ciebie, wiesz? Gdybym mógł,
to bym cię stamtąd wyciągnął, ale skutecznie mi to uniemożliwili.
- Dlaczego wpakowałeś się w to samo gówno, co ja
kiedyś? Nie miałeś powtarzać mojego błędu. – Zamknęłam oczy i zaczęłam kręcić
głową, gdy mówiłam półszeptem. Kiedy na powrót je otworzyłam, brat spoglądał na
chłopaków, a potem pociągnął mnie za rękę, w kierunku wyjścia z kuchni.
- Chodź. Porozmawiajmy – zaproponował i przeszliśmy
do salonu, ale tam było już kilku chłopaków z gangu.
- Wiem, gdzie jest pusto – odezwałam się już
spokojnie i pokierowałam nas do gabinetu Louisa. – Tu nikt nie będzie nam
przeszkadzał – zapewniłam, zamykając za nami drzwi.
- Już więcej nie będziesz się o mnie bała. Odchodzę
z gangu. Po tym, co ci zrobili, nie wrócę tam – niemal od razu obiecał,
opierając się tyłem o biurko. Patrzył na mnie z wyraźnym poczuciem winy, więc
usiadłam na kanapie, zastanawiając się, co mam mu powiedzieć.
- Przysięgam, że nie wiedziałem, że Jones atakuje
gang, w którym jesteś. Nie wiedziałem, że to o was mu chodzi.
- Wierzę ci – odpowiedziałam cicho, a on zaraz
przysiadł się obok mnie. – Czy on wie cokolwiek o Louisie? Cokolwiek. To ważne.
Jedna informacja może zniszczyć mu firmę, zagrozić życiu nie tylko jego, ale
też i mojemu. Może zagrozić dziecku. – Automatycznie położyłam dłoń na brzuchu.
- Nie powiedziałem nic o Apple, nic o tym, gdzie
Louis mieszka, gdzie ty... mimo, że i tak cię znaleźli. Nie wiedzieli, że
jesteś moją siostrą, a ja nie zamierzałem im o tym wspominać, bo chciałem cię chronić.
Więc tym bardziej milczałem na temat Louisa. J-ja... nawet nie widziałem was
nigdy na akcjach. Nie wiedziałem, że jesteście akurat w tym gangu.
- Bo zazwyczaj jesteśmy zamaskowani, ale
wystarczyło, że Louis cię widział.
- Nie chciałem, żebyśmy byli uzależnieni od ciebie
finansowo, więc... przypadkowo... znalazłem się w gangu i... robiłem to z
korzyścią pieniężną, nie chciałem, żeby znów powtórzył się ten okres w naszym
życiu, kiedy byliśmy biedni.
- To nie był powód, żeby...
- Ty zrobiłaś kilka lat temu to samo – przerwał mi,
skutecznie mnie tym zamykając. Zamilkłam więc. – I zobacz. Nadal robisz to
samo.
- Bo to moje życie – odparłam, wzruszając bezradnie
ramionami. – Nie wyobrażam sobie, żeby tego nie było. To zawsze będzie częścią
mnie, jakby... przeznaczenie.
- Właśnie. Więc proszę: nie pouczaj mnie na ten temat.
Byłem bezpieczny, dopóki nie dowiedzieli się, że jesteśmy rodzeństwem.
Automatycznie uznali mnie za zagrożenie i pewnie pomyśleli, że będę usiłował
cię uratować. Co i tak bym zrobił. Ale przysięgam, że nie wiedziałem, że chcą
cię porwać. Wiesz przecież, że nigdy bym do tego nie dopuścił. Jesteś moją
siostrą, do cholery. To dzięki tobie przeżyliśmy najcięższy czas w naszym
życiu. Było trudno, ale byłaś ty. Byłaś jak druga mama. Oboje wiemy, że
starałaś się, jak tylko mogłaś, zastąpić oboje naszych rodziców. I zawsze będę
ci za to wdzięczny.
- Wiedziałam, że znam skądś twoją dziewczynę. Byłam
pewna, że ją kojarzę, ale nie zdołałam połączyć faktów. Zresztą... Nie zdołałam
ich nawet połączyć, jeśli chodziło o twój udział w gangu – wymamrotałam. – To
młodsza siostra Georgii, prawda?
- Prawda. Ale zerwałem z nią. Mówiła, że o niczym
nie wiedziała, że nie wiedziała o porwaniu ciebie, ale... wiem, że kłamała. Tu
chodziło o ciebie, nie mógłbym...
- Tak, wiem. Teraz już wiem. – Uśmiechnęłam się
delikatnie w jego kierunku. – Od dawna wiedziałeś, że byłam w gangu Georgii,
prawda? – westchnęłam, opadając plecami na oparcie kanapy.
- Nie dało się nie wiedzieć. Wszyscy mówią ciągle o
wielkiej Cassandrze Miller, żałują, że odeszłaś i w ogóle. Podobno jesteś
niezła w tym wszystkim.
- Podobno. – Kiwnęłam z uśmiechem głową, patrząc się
tępo przed siebie.
- Fajnie byłoby zobaczyć cię w akcji – dodał
ostrożnie, a ja pokręciłam głową, kładąc dłoń na brzuchu, przez co uwydatniłam
jego rozmiar i stał się bardziej widoczny.
- To nieprędko się stanie.
- Domyślam się. – Zaśmiał się krótko, patrząc na mój
brzuch. – Dopiero niedawno zaczęliśmy współpracę z Jonesem, więc... Więc
niemożliwe, żeby Georgia cię widziała. Szczególnie, że raczej w ciąży nie
jeździłaś na akcje? – bardziej zapytał niż stwierdził.
- Różnie bywało – odparłam szczerze. – Wiesz, co z
Nickiem?
- Dzwoniłem do niego, jak się obudziłem. Wszystko z
nim gra, ale żeby nie wzbudzać podejrzeń zostanie z tamtym gangiem. Georgia
musi być szczególnie pokręcona, że zdobyła się na takie ryzyko i porwali
ciebie, a wcześniej spotykałaś się z Nickiem. A może jednak jest tak głupia –
westchnął, przecierając dłońmi twarz. – Nick mówił, że bez Jonesa raczej nie
zechcą was atakować, więc jesteście bezpieczni. A uprzedzając twoje pytanie, bo
wiem, że chcesz wiedzieć, raczej nie przyjaźnię się z twoim byłym, mimo, że
mnie krył. Po prostu ja mam nie wydać jego, a on mnie.
- Wiem o tym – odpowiedziałam łagodnie. – Nick mi
mówił – wyjaśniłam, a on spojrzał na mnie pytająco. – Kiedy mnie porwali
przynosił mi jedzenie. Sprowadził Louisa z chłopakami, bez niego nie znaleźliby
mnie.
- Więc jednak po coś się przydał – odparł z
namysłem. – Może na nowo zapunktował u mnie. – Roześmiał się, przez co mnie też
zmusił do śmiechu.
- Nie ma szans – odparłam szczerze, przyglądając się
bratu. – Więc to prawda, że Jones nie żyje?
- Podobno. Takie dostałem informacje. Przewieźli go
gdzieś i tam się wykrwawił.
- Jeden problem z głowy. – Głęboko odetchnęłam,
pochylając się do przodu, żeby oprzeć ręce na kolanach. – Mama wie o gangu –
zaczęłam mówić poważnie, a kątem oka zauważyłam, że brat się spiął. – Wie, że
mnie porwali, że kradnę od czasów Stanów... Louis jej powiedział wszystko. Nie
miał wyboru. Przyszła do niego zapłakana, bo nie miała znaku życia ani od
ciebie, ani ode mnie.
- Szlag.
- Musisz z nią porozmawiać. Zapewnij ją, że nie
zabijasz ludzi, nie obrazi się na ciebie śmiertelnie.
- Skąd masz pewność?
- Bo ja już z nią rozmawiałam. – Spojrzałam mu
głęboko w oczy. – Nie znienawidzi nas, jesteśmy jej dziećmi. Po prostu boi się,
że wpakujemy się w jeszcze większe kłopoty.
- Noo... już nie musi. Mówiłem, że po tym, co się
stało, odchodzę z gangu. Kończę z tym. Chyba że... wy chcecie mnie przyjąć do
swojego gangu? – zaproponował niepewnie, zmuszając się do uśmiechu, a mi
szerzej otworzyły się oczy.
- Nie! – niemal natychmiast krzyknęłam. – Nie ma
mowy. Nie zgodzę się. Wystarczy, że siostra Louisa czasem do nas dołącza i
Louis wystarczająco boi się o nią. Już raz prawie się zabiłyśmy we dwie, jak
spadłyśmy z dachu jadącego pociągu – mówiłam szybko, dopóki nie uświadomiłam
sobie, co tak właściwie wypłynęło z moim ust. Nie zdążyłam ugryźć się w język.
- Co takiego?
- Nic. Zapomnij, że to powiedziałam. – Zakryłam
dłonią twarz.
- Ale...
- Nie ma „ale”, dobra? Żyję, to jest najważniejsze.
Tamto było kilka miesięcy temu.
- Masz szczęście, że nic ci się wtedy nie stało.
- No tak nie całkiem nic. Miałam wstrząs mózgu. –
Powiedziałam niewinnie, odwracając wzrok w inną stronę.
- Że co?
- Ale lekki. Widzisz, że żyję. – Uśmiechnęłam się do
niego głupio, a on pokręcił głową, próbując powstrzymać własne rozbawienie.
- A to niby ty jesteś tą starszą.
- W dokumentach tak, w praktyce czasem się nad tym
zastanawiam.
- W takich chwilach jak ta ja też. – Przetarł małym
palcem oko. – Oj, co się z nami porobiło... Nigdy nie sądziłbym, że znajdziemy
się w takim punkcie i takim miejscu w życiu.
- Paradoksalnie, to najdziwniejszy moment w moim
życiu, a zarazem najszczęśliwszy okres, jaki kiedykolwiek miałam – powiedziałam
szczerze, sprawiając, że między nami zawisła dłuższa chwila ciszy, którą
przerwał dopiero Jake po jakimś czasie.
- Będziesz wspaniałą mamą, wiesz?
- Miło to słyszeć z ust własnego brata. – Szeroko
się uśmiechnęłam, a na sercu zrobiło mi się od razu cieplej. – Jak się czujesz
z tym faktem, że już za pół roku będziesz wujkiem?
- Dziwnie? –
Zaśmiał się. – Kurde, będziesz mieć dziecko. Moja siostra. To jednocześnie
ekscytujące i no wiesz... trochę budzi panikę. To ty przecież. I nie jesteś z
Louisem jakoś wystarczająco długo, więc...
- Oj, już przestań, bo powiesz za dużo. – Zaśmiałam
się, przytulając do niego. – Zrozumiałam przekaz: to dziwne.
- To nie zmienia faktu, że jestem z ciebie dumny.
Zawsze. I że nie mogę się doczekać mojego siostrzeńca.
- Powiedzmy, że ci wierzę.
- Powiedzmy, że chyba jestem głodny – usłyszałam
ponad uchem szybką zmianę tematu i nie dało się nie roześmiać.
- Naciesz się śniadaniem w tej pieprzonej
rezydencji. Druga szansa może się szybko nie trafić.
***
Byliśmy sami. Siedziałam w salonie w posiadłości
Louisa, z wyciągniętymi nogami, ułożonymi na puchowej poduszce i słuchałam
śpiewu mojego chłopaka. Jemu naszła ochota na granie na pianinie, a mi
strasznie tego brakowało. Od dłuższego czasu tego nie robił, a ja potrzebowałam
chwili relaksu w takiej formie. Musiał to widocznie wyczuć. Byłam zmęczona
samym siedzeniem, ale przynajmniej połowa stresu mnie opuściła. Nie musiałam
już myśleć, czy Jones uderzy. Została jedynie kwestia firmy i oczywiście
niepokój związany z ciążą. Ale o ile do rozwiązania wszystko przebiegnie
prawidłowo, opieki nad maluchem i całej reszty powoli się nauczę. Nie jestem
sama. Louis też będzie dopiero się uczył, a nasze mamy z pewnością zechcą nam
pomóc w szczególnych przypadkach.
- „No amount of tears in my eyes / Nie ma
takiej ilości łez
That I won’t cry for ya, oh no / Której nie mógłbym dla ciebie wypłakać,
o nie
With every breath that I take / Z każdym oddechem, który biorę
I want you to share that air with me / Chcę, żebyś dzieliła ze mną to powietrze
There’s no promise that I won’t keep / Nie ma takiej obietnicy, której
nie mógłbym dotrzymać
I’ll climb a mountain, there’s none too steep / Żadna z gór nie będzie
dla mnie za stroma
When it comes to you / Kiedy chodzi o ciebie
There’s no crime / Nie ma takiej zbrodni
Let’s take both of our souls / Weźmy obie
nasze dusze
And intertwine / I splećmy
When it comes to you / Kiedy chodzi o ciebie
Don’t be bind / Nie bądź ślepa
Watch me speak from my heart / Patrz, jak mówię prosto z mojego serca
When it comes to you, comes to you / Kiedy chodzi o ciebie, chodzi o
ciebie
Want you to share that / Chcę, żebyś to dzieliła
Comes to you” / Chodzi o ciebie *
Skończył piosenkę i od razu spojrzał na mnie
- Cieszę się, że znów mam cię z powrotem, małpko. –
Uśmiechnął się i zaczął iść w moim kierunku. Usiadł na kanapie obok mnie,
podniósł moje nogi, a potem położył je sobie na udach i delikatnie łaskotał.
- Tak, teraz ma mi kto śpiewać – odparłam poważnie,
ale zaraz nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem.
- Śpiewak od siedmiu boleści ze mnie. – Pokręcił
głową.
- Nieprawda.
Twój głos to miód na moje uszy. – Zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam
mocno w linię jego szczęki.
- Jak się czujesz? – zapytał zmieniając temat i
kładąc dłoń na moich plecach.
- W porządku. Na razie jest okej. Bardziej zmęczona
i głodna niż zwykle, ale nie narzekam.
- Zamówię pizzę, co?
- Nie odmówię. – Uśmiechnęłam się głupio.
- Wiem, że nie, smakoszu. – Odgarnął mi włosy z
twarzy. – Nie będzie ci brakować tych imprez, wolności, gdy dziecko się urodzi?
Tego, że możesz robić, co chcesz, a teraz będziesz musiała je także brać pod
uwagę? – zapytał niezwykle skupiony na tym, co mówi, jakby dla niego ten aspekt
był bardzo istotny.
- Chyba już się wyszalałam. – Wzruszyłam lekko
ramionami. – Jestem świadoma, że dziecko
zmieni wszystko, ale myślę, że jestem gotowa. Wiesz... – Poprawiłam się na
kanapie. – Zostało już niecałe pół roku do porodu i... powoli muszę zacząć
wtajemniczać się w to wszystko, trochę się nauczyć, żeby potem wiedzieć, co robić
i nie być zaskoczona i... chciałabym zapisać się do szkoły rodzenia – cicho
dopowiedziałam ostatnie słowa, bo wciąż byłam niepewna. – Może to głupie z
twojej perspektywy, ale... pierwszy raz będę mamą. Nie mam takiej wiedzy jak...
- To nie jest głupie. Jeśli czujesz, że tego
potrzebujesz, to sądzę, że to dobry pomysł – przerwał mi łagodnie, a ja
spojrzałam na niego ostrożnie, bo nie myślałam, że tak szybko to zrozumie.
- Naprawdę tak twierdzisz?
- Oczywiście. Co ci szkodzi?
- A... może chodziłbyś ze mną na takie zajęcia? –
zaproponowałam niepewne, przygryzając wargi ust, bo byłam przekonana, że się
nie zgodzi.
- A chciałabyś?
- Czułabym się pewniej i... ty też dowiedziałbyś się
kilku rzeczy o rodzicielstwie, o zajmowaniu się dzieckiem... Oczywiście, jeśli
ty chciałbyś, bo ja chciałabym, ale...
- Zgoda. – Zaśmiał się cicho. – Zaraz zaplączesz się
we własnych słowach, małpko. – Popukał palcem w mój nos. – Jeśli tylko będę
mógł, to postaram się chodzić razem z tobą. Na kiedy masz wstępny termin?
- Porodu? – zapytałam, by się upewnić, a on
pospiesznie pokiwał głową. – Trzynastego stycznia.
- Więc od teraz trzynastka nie będzie pechowa. –
Uśmiechnął się lekko.
- Co chcesz mi powiedzieć? – zapytałam powoli,
obserwując go, a on zmarszczył brwi.
- Co?
- Widzę, że coś chcesz powiedzieć, ale się wahasz.
Za długo cię znam, by nie zauważyć, więc...
- Zamieszkaj ze mną – wypalił nagle, a mi w sekundę
odebrało mowę.
- Co takiego? – wyszeptałam, zabierając nogi z jego
ud, a on głębiej odetchnął.
- Chciałbym, żebyś ze mną zamieszkała. Tutaj. Może
nie jesteśmy razem nawet roku, ale, jak powiedziałaś, znamy się długo. Będziemy
mieli razem dziecko. Chciałbym, żeby mieszkało także ze mną. Chcę być obecny w
jego życiu.
- Louis...
- Jeśli chodzi ci o to, ile mieszka tu osób, to...
- Nie, nie chodzi mi o to. Nie przeszkadza mi to. Po
prostu... zaskoczyłeś mnie.
- Zgódź się. I tak spędzamy wspólnie mnóstwo czasu.
Tak często tu śpisz, że to już jest też twój dom. Moim zdaniem, teraz, gdy
jesteś w ciąży, tym bardziej powinnaś z kimś mieszkać. Może się mylę, ale
wydaje mi się, że im bliżej będzie porodu, tym bardziej będziesz potrzebowała
jakiejś drobnej pomocy albo towarzystwa. A gdy dziecko się urodzi... powinno
być z obojgiem rodziców i...
- Nie, masz rację. Ja... muszę to tylko przemyśleć.
- Nie musisz przecież sprzedawać swojego mieszkania
czy od razu całego wieżowca. Możesz to zostawić, wynająć... może ktoś z rodziny
będzie przejazdem i zechce przenocować albo...możesz kiedyś przekazać naszym
dzieciom i...
- Dzieciom? – Na chwilę zabrakło mi oddechu, a on
spojrzał na mnie i zdał sobie sprawę z tego, że powiedział za dużo. – Jeszcze
jedno się nie urodziło...
- J-ja... nie to miałem na...
- Louis... – przerwałam mu, głęboko przełykając
ślinę. – Muszę to dobrze przemyśleć. To nie jest decyzja, którą powinno
podejmować się w minutę, zrozum mnie. Daj mi dzień, dwa. Dam ci odpowiedź.
Wcześniej się nad tym nie zastanawiałam na poważnie, a to może przewrócić
wszystko do góry nogami. Dwa dni, dobrze?
- Poczekam. – Uśmiechnął się delikatnie. – Bez
presji, tak? To twoja decyzja.
***
Niecały tydzień później krzątam się po mieszkaniu i
zbieram rzeczy do przeprowadzki. Zgodziłam się. To najlepsza opcja z możliwych.
Wcześniej nie brałam pod uwagę tego, że im bliżej rozwiązania, tym bardziej nie
powinnam być sama. Tu nie chodzi o to, czy sobie poradzę czy nie, ale o to, że
zawsze może coś się wydarzyć. Mogę się potknąć albo zrobić sobie, nie daj Boże,
krzywdę, a w okresie ciąży jest to bardziej niebezpieczne niż zwykle. Dlatego
rzeczywiście nie powinnam na razie mieszkać sama. Poza tym, nie pomyślałam o
tym, że Louis się nie rozdzieli i chciałby widzieć dziecko najczęściej i tak
blisko jak to tylko możliwe.
Miałam chyba jakąś mgłę przed oczami, że wcześniej
nie spojrzałam na sprawę w ten sposób. Byłam chyba zaślepiona innymi problemami
i tym, że w ogóle jestem w ciąży i chcę jedynie szczęśliwie dotrwać do porodu.
Dobrze jednak, że ktoś poruszył ten temat ze mną i zdałam sobie sprawę z powagi
sytuacji. Teraz dużo się zmieni. To wielki krok do przodu i chyba już nawet
czas na to.
- Naprawdę chcesz mieszkać z tyloma osobami pod
jednym dachem? – usłyszałam zmartwiony głos mamy i kolejne pytanie w słuchawce
telefonu, kiedy pakowałam w łazience kosmetyki do pudła.
W penthousie krzątał się jeszcze Louis i wraz z
Harrym, żeby było szybciej, przenosili do samochodów rzeczy, które zdążyłam już
upakować. Trochę tego było, zważając, że oprócz ubrań potrzebna jest mi tona
dokumentów, laptop czy ulubione rzeczy. W końcu mam tam zamieszkać na stałe.
Raczej.
- Mamo... – westchnęłam już zmęczona wszystkim. –
Przeanalizowałam również ten fakt – podkreśliłam wyraźnie swoje słowa. –
Większość z nich prawdopodobnie niedługo się wyprowadza, jak tylko znajdą coś
do mieszkania. To przyjaciele Louisa ze Stanów i... reszta gangu – wymamrotałam
końcówkę, nie przerywając ustawiania kolejnych przyborów higienicznych do
solidnego pudła. – Nie mieli gdzie się zatrzymać, gdy wszyscy tu zamieszkali i
jakoś tak wyszło, że trwa to już kilka lat. Jednak, pocieszę cię, Louis ciągle
powtarza im, żeby przeszli na swoje, więc będzie ich coraz mniej.
- Tylko że wy będziecie mieli dziecko. Będziecie
rodziną. Czy to właściwe, żeby...
- Mamo, dom jest tak duży, że nie spotykamy się
ciągle. Większość widzę dość rzadko, biorąc pod uwagę, jak często tam
przebywam. Nie zadręczaj się już tym, dobrze? Poza tym, to chyba w porządku, że
w razie potrzeby zawsze ktoś będzie obok, by pomóc albo popilnować maleństwa.
Tam mieszka lekarz, przypominam ci.
- Może masz rację... Nie spojrzałam na to z tej
strony – odpowiedziała zamyślona. – Ale czy będzie ci tam dobrze, czy...
- Będzie – ucięłam krótko. – Wiem, że będzie. Od
dawna czuję się tam jak w drugim domu, więc nie martw się o to.
- A co teraz z twoim mieszkaniem? Będzie stało
samopas?
- Raczej tak. Nie chcę go sprzedawać, szczególnie,
że budynek należy do mnie, a kiedyś na pewno się przyda. Szkoda tylko, że nie
będę na miejscu, żeby doglądać reszty mieszkań, ale od czegoś mam portiera i
monitoring. Po prostu wszystko stanie się nową codziennością. Pewnie i tak będę
musiała przyjeżdżać tu po pocztę, ale nie robi mi to problemu.
Nie robi mi to problemu tym bardziej, że po śmierci
Jonesa teraz jest zbyt nikłe prawdopodobieństwo, że do wieżowca ponownie ktoś
się włamie.
- Myślę, że to dobry pomysł. Za dużo tam wspomnień,
żeby tak to porzucić.
- Tak, to prawda – odpowiedziałam ostrożnie, patrząc
w lustro naprzeciw.
Brzuch był już całkiem widoczny, gdy miałam na sobie
dopasowane ubrania. Pogodziłam się z faktem, że jeszcze mocno przytyję.
- Mamo, zdzwonię może wieczorem? Mam jeszcze trochę
rzeczy do spakowania.
- Jasne, niepotrzebnie zawracam ci głowę.
Pożegnałam się z mamą i szybko rozłączyłam.
Przypomniałam sobie o bardzo ważnej rzeczy, którą muszę zabrać z mieszkania i z
szybko bijącym sercem niemal pobiegłam na piętro, a tam weszłam do pokoju,
który robił za pewnego rodzaju magazyn.
Wzięłam do rąk nieduże pudełko i od razu je
otworzyłam, a fala wspomnień na nowo mnie dopadła. Badania, zdjęcie USG z
pierwszej ciąży, zdjęcie brzucha... Moje malutkie, bezbronne dzieciątko nie
mogło zostać tutaj samo. Nie mogłabym żyć z myślą, że zostawiłam to pudełeczko
w pustym domu. Było dla mnie zbyt ważne.
Usiadłam na niedużej kanapie i uniosłam dłoń do łez, które
niekontrolowanie ściekały mi po policzkach. Zamknęłam oczy i dławiłam w sobie
płacz, jak tylko potrafiłam. To wciąż było jak świeża rana, mimo, że minęło
kilka lat. Zrozumie tylko ten, który tego doświadczył.
- O, tutaj jesteś. Spakowałaś już... Cass? Wszystko
w porządku? – usłyszałam głos Louisa za plecami i zaczęłam szybko ścierać łzy.
Pociągnęłam nosem. Nie chciałam, by wiedział, że płakałam, ale gdy tylko usiadł
obok mnie, otrzymałam odwrotny skutek i wybuchłam niepohamowanym szlochem.
- Cassie...
- Za każdym cholernym razem boję się, że to się
powtórzy – odezwałam się pomiędzy napadami płaczu, niespokojnie zamykając
pudełko. Przytuliłam je do siebie, a słone łzy skapywały na jasną tekturę.
To pudełeczko było pokryte toną łez zebranych przez
lata i za każdym razem mieściły w sobie coraz mniej bólu. Coraz mniej, bo z
każdym rokiem było odrobinę łatwiej. Albo przynajmniej tak mi się wydawało.
- Pewnie nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale ja też
to czuję. Każdego dnia, gdy się budzę – odpowiedział strasznie cicho i ułożył
swoją rękę na mojej. Zacisnął na niej palce, dopóki nie zaczęłam brać coraz
głębszych wdechów, które niektórzy mogliby uznać za początek ataku astmy.
Musiał mocno mnie do siebie przytulić, żebym zdołała uspokoić się choć w
połowie. Trwaliśmy w takiej ciszy i uścisku dobre dziesięć minut, aż Harry nie
zaczął nas szukać i przez to odkrył, że jest tu kolejne piętro. I kto by
pomyślał, że ten przerywnik sprawi, że nawet się lekko roześmieję?
Czas zacząć nowy etap w życiu. Będzie dobrze.
***
*2U – Justin Bieber
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz