09 czerwca 2021

ROZDZIAŁ 54. ‘WYSTARCZY CI SPOJRZENIE, BY ZNAĆ PRAWDĘ’

 

*Cassandra*

 

Obudziłam się w ciepłym łóżku i mimo, że Louisa już obok mnie nie było, wiedziałam, że w końcu mogę czuć się bezpieczna. Zagrożenie minęło, a cały strach zniknął ostatecznie, kiedy upewniliśmy się, że z naszym maleństwem jest wszystko w porządku. Jestem wdzięczna każdemu, kto przyczynił się do uratowania mnie poprzedniego dnia z tamtego koszmaru i sprawił, że mogę być teraz przy ukochanej osobie. Nawet, jeśli chwilowo nie ma go obok, to pewnie krząta się gdzieś na dole albo pilnie pojechał do firmy. Nie mam mu tego za złe. O jego miłości dowodzi samo to, co zrobił wczoraj, nie musi być ze mną w każdej sekundzie. A raczej mam nadzieję, że to było z miłości, a nie z poczucia obowiązku. Cholera, mimo, że wiem, że mnie kocha, to ciągle potrzebuję jakiś drobnych gestów, które mnie w tym utwierdzają, a nie powinno być momentów, gdy wciąż jestem niepewna jego uczuć. Prawdopodobnie winę ponosi uraz z przeszłości i dlatego jestem tak uczulona. To chyba nigdy się nie zmieni. Wszystkie wydarzenia z przeszłości, które miały negatywny oddźwięk, będą miały jakiś wpływ na wszelkie podejmowane przeze mnie decyzje. Muszę nauczyć się z tym żyć.

Jones prawdopodobnie nie żyje, więc będzie już spokojniej, a ja wchodzę właśnie dziś w drugi trymestr ciąży. Wszystko pięknie zaczyna się układać i już za pół roku, jeśli szczęście dopisze, będę trzymać nasze maleństwo w ramionach. Nie mogę doczekać się tej chwili, jeszcze tak długo musimy poczekać na nowego członka rodziny, ale wytrzymamy. To cudowne nosić pod sercem tak malutką istotkę, która powolutku się w tobie rozwija, by przyjść na świat, kiedy już będzie gotowa. Jestem wdzięczna za szansę, jaką mi dano i każdego dnia będę starać się być najlepszą mamą, jaką tylko potrafię.

Wysunęłam się spod kołdry i stanęłam na puszystym dywanie. Rolety były już odsłonięte, do sypialni wpadało mnóstwo słońca, a zegarek wskazywał godzinę dwunastą. Nic dziwnego, że Louis już wstał. Trochę późno, żeby powiedzieć, że to ranek. Pewnie wszyscy w rezydencji już dawno wstali. Podejrzewam, że do końca ciąży będę przesypiała jeszcze więcej godzin niż teraz i nie przeszkadza mi to za bardzo, ale mimo wszystko, wolałabym zrobić coś produktywnego każdego dnia, co przez dalsze miesiące będzie utrudnione, bo nie powinnam się przemęczać, więc o czym ja w ogóle mówię...

Zeszłam na dół i powędrowałam do kuchni, bo wiedziałam, że na pewno kogoś tam znajdę. Chyba była niedziela, o ile się nie mylę, więc większość jest raczej w posiadłości. Dobrze będzie zacząć nareszcie dzień, widząc znajome twarze, a nie zimną ścianę z tynku w pustym pomieszczeniu, gdzie tak naprawdę nie masz nawet pojęcia, ile właściwie czasu upłynęło. Wystarczy mi codzienna rutyna, za nic w świecie do tamtego miejsca już nie powrócę. Siłą mnie już tam nikt nie zaciągnie.

W pomieszczeniu zastałam Louisa pijącego kawę i rozmawiającego z Niallem oraz Liamem. Wiedziałam, że gdzieś tu jest i znalazłam go szybciej niż podejrzewałam. Gdy tylko się do niego zbliżyłam i mnie zauważył, od razu odstawił kubek na bok i szeroko się uśmiechnął.

Przywitałam się ze wszystkimi, a potem pocałowałam mojego chłopaka, którego tak mi brakowało przez ostatnie dni. Jednak od razu się skrzywiłam, czując na jego ustach smak, który jeszcze niedawno tak kochałam.

- Nadal odrzuca cię od kawy? – zapytał szatyn, posyłając mi przepraszające spojrzenie i odgarniając z mojego czoła włosy, kiedy się od niego odsunęłam.

- Lekko. Niedługo powinno już minąć – odetchnęłam głębiej, opierając się biodrem o blat i spoglądając na jedzących śniadanie chłopaków. Zaraz jednak wróciłam wzrokiem do Louisa, niekontrolowanie się uśmiechając.

- Co, śmieszku? – zapytał rozbawiony, zauważając moją minę. – Też się cieszymy, że tu jesteś – dodał, łaskocząc mnie palcem w nos.

- Wiesz, że to już drugi trymestr? – Odruchowo położyłam dłoń na brzuchu, a ten nagle zrobił zaskoczoną minę.

- Tak szybko? Nie do wiary. – Przysunął mnie do siebie i delikatnie przytulił, obejmując w pasie. – Jeszcze jest takie malutkie – szepnął mi do ucha, łącząc nasze dłonie na moim brzuchu, a ja zamknęłam na chwilę oczy. Ta chwila mogłaby trwać jak najdłużej.

- Teraz będzie rosło coraz szybciej, tylko poczekaj. – Zaśmiałam się. – Jest sok? – zapytałam już głośniej, a on odsunął się ode mnie, by pójść po karton do lodówki.

- Dla ciebie zawsze jest – odparł, podając mi do rąk szklankę.

- Muszę wrócić do siebie, bo nie brałam od kilku dni witamin. – Zmarszczyłam brwi, upijając łyk napoju.

- Mogę potem po nie skoczyć, jeśli chcesz – zaproponował Louis.

- Będziesz się tłukł przez całe miasto tylko po tabletki?

- Tu chodzi o dziecko, więc... jeśli trzeba, pojadę.

- A stanie się coś jeżeli wezmę je dopiero wieczorem? – zapytałam z niepokojem, patrząc na Liama, siadając obok niego przy wyspie kuchennej.

- Ostatnio brałaś je przed porwaniem, tak? – zapytał, na co ja przytaknęłam. – To tylko witaminy, więc kilkudniowa przerwa nie zaszkodzi ci. Gorzej, jakby to były leki, które musisz przyjmować codziennie, by utrzymać ciążę.

- Czyli nic się nie stanie, jeśli opuściłam kilka dawek, tak? – upewniłam się, a on kiwnął głową.

- Nie, nic nie powinno. Bądź spokojna. Nawet, jeżeli weźmiesz je dopiero rano, to wszystko będzie dobrze.

- Dzięki. – Odetchnęłam z ulgą. – Nie byłam pewna. Potrzebowałam, żeby ktoś, kto na tym się zna, uspokoił mnie. A co z Zaynem?

- Żyje. Liam go opatrzył, wyjął kulę z nogi i jest już w porządku – odezwał się Niall, kończąc jeść. – Będzie dobrze, niech się kuruje.

- Całe szczęście. – Odetchnęłam głębiej, a w moim sercu automatycznie zrodził się nowy niepokój. Spojrzałam na Louisa. – A co z...

- Trwało to dłużej, ale chłopaki odbili Jake’a nad ranem. Jest już bezpieczny – odparł uspokajająco, a ja musiałam z wrażenia zamknąć oczy.

- Dziękuję. – Kiwnęłam głową. – Gdzie...

- Jest tutaj. Jeszcze niedawno spał, więc...

- Chcę go zobaczyć – postanowiłam, wstając od wyspy kuchennej.

- Może go nie budź? – zasugerował szatyn. – Daj mu odpocząć i potem do niego pójdziesz.

- Muszę go zobaczyć – powtórzyłam stanowczo, zaczynając szybciej oddychać.

- Więc się odwróć – usłyszałam czyjś głos za plecami i nieświadomie się obróciłam. Zobaczyłam swojego brata i szybciej wybuchłam niepohamowanym płaczem niż wpadłam z całą siłą w jego ramiona.

- O Boże – wydusiłam między napadami płaczu, mocno ściskając palcami jego ramiona. Trzymał ostrożnie, ale mocno ręce wokół mnie, a ja nie chciałam go puszczać.

- Jesteś cały? – zapytałam lekko się odsuwając, a on przytaknął.

- Wszystko ze mną w porządku.

- Nie wiesz, jak mi ulżyło, że widzę cię tutaj.

- Wiem, bo mi ulżyło, że widzę ciebie. – Złapał mnie ramiona i uważnie mi się przyjrzał. – Nic ci nie zrobili? Tobie albo dziecku? – zapytał szczerze przejęty, a ja pokręciłam głową.

- Była chwila strachu, ale już wszystko jest dobrze. Nie martw się o mnie. Nic mi już nie jest. Jestem bezpieczna.

- Oby tak było. – Przysunął się do mnie i szybko pocałował mnie w czoło.

- Mój mały braciszek już nie jest taki mały – powiedziałam cicho w odpowiedzi na to, co zrobił. – Przypominasz mi tatę...

- Cholernie bałem się o ciebie, wiesz? Gdybym mógł, to bym cię stamtąd wyciągnął, ale skutecznie mi to uniemożliwili.

- Dlaczego wpakowałeś się w to samo gówno, co ja kiedyś? Nie miałeś powtarzać mojego błędu. – Zamknęłam oczy i zaczęłam kręcić głową, gdy mówiłam półszeptem. Kiedy na powrót je otworzyłam, brat spoglądał na chłopaków, a potem pociągnął mnie za rękę, w kierunku wyjścia z kuchni.

- Chodź. Porozmawiajmy – zaproponował i przeszliśmy do salonu, ale tam było już kilku chłopaków z gangu.

- Wiem, gdzie jest pusto – odezwałam się już spokojnie i pokierowałam nas do gabinetu Louisa. – Tu nikt nie będzie nam przeszkadzał – zapewniłam, zamykając za nami drzwi.

- Już więcej nie będziesz się o mnie bała. Odchodzę z gangu. Po tym, co ci zrobili, nie wrócę tam – niemal od razu obiecał, opierając się tyłem o biurko. Patrzył na mnie z wyraźnym poczuciem winy, więc usiadłam na kanapie, zastanawiając się, co mam mu powiedzieć.

- Przysięgam, że nie wiedziałem, że Jones atakuje gang, w którym jesteś. Nie wiedziałem, że to o was mu chodzi.

- Wierzę ci – odpowiedziałam cicho, a on zaraz przysiadł się obok mnie. – Czy on wie cokolwiek o Louisie? Cokolwiek. To ważne. Jedna informacja może zniszczyć mu firmę, zagrozić życiu nie tylko jego, ale też i mojemu. Może zagrozić dziecku. – Automatycznie położyłam dłoń na brzuchu.

- Nie powiedziałem nic o Apple, nic o tym, gdzie Louis mieszka, gdzie ty... mimo, że i tak cię znaleźli. Nie wiedzieli, że jesteś moją siostrą, a ja nie zamierzałem im o tym wspominać, bo chciałem cię chronić. Więc tym bardziej milczałem na temat Louisa. J-ja... nawet nie widziałem was nigdy na akcjach. Nie wiedziałem, że jesteście akurat w tym gangu.

- Bo zazwyczaj jesteśmy zamaskowani, ale wystarczyło, że Louis cię widział.

- Nie chciałem, żebyśmy byli uzależnieni od ciebie finansowo, więc... przypadkowo... znalazłem się w gangu i... robiłem to z korzyścią pieniężną, nie chciałem, żeby znów powtórzył się ten okres w naszym życiu, kiedy byliśmy biedni.

- To nie był powód, żeby...

- Ty zrobiłaś kilka lat temu to samo – przerwał mi, skutecznie mnie tym zamykając. Zamilkłam więc. – I zobacz. Nadal robisz to samo.

- Bo to moje życie – odparłam, wzruszając bezradnie ramionami. – Nie wyobrażam sobie, żeby tego nie było. To zawsze będzie częścią mnie, jakby... przeznaczenie.

- Właśnie. Więc proszę: nie pouczaj mnie na ten temat. Byłem bezpieczny, dopóki nie dowiedzieli się, że jesteśmy rodzeństwem. Automatycznie uznali mnie za zagrożenie i pewnie pomyśleli, że będę usiłował cię uratować. Co i tak bym zrobił. Ale przysięgam, że nie wiedziałem, że chcą cię porwać. Wiesz przecież, że nigdy bym do tego nie dopuścił. Jesteś moją siostrą, do cholery. To dzięki tobie przeżyliśmy najcięższy czas w naszym życiu. Było trudno, ale byłaś ty. Byłaś jak druga mama. Oboje wiemy, że starałaś się, jak tylko mogłaś, zastąpić oboje naszych rodziców. I zawsze będę ci za to wdzięczny.

- Wiedziałam, że znam skądś twoją dziewczynę. Byłam pewna, że ją kojarzę, ale nie zdołałam połączyć faktów. Zresztą... Nie zdołałam ich nawet połączyć, jeśli chodziło o twój udział w gangu – wymamrotałam. – To młodsza siostra Georgii, prawda?

- Prawda. Ale zerwałem z nią. Mówiła, że o niczym nie wiedziała, że nie wiedziała o porwaniu ciebie, ale... wiem, że kłamała. Tu chodziło o ciebie, nie mógłbym...

- Tak, wiem. Teraz już wiem. – Uśmiechnęłam się delikatnie w jego kierunku. – Od dawna wiedziałeś, że byłam w gangu Georgii, prawda? – westchnęłam, opadając plecami na oparcie kanapy.

- Nie dało się nie wiedzieć. Wszyscy mówią ciągle o wielkiej Cassandrze Miller, żałują, że odeszłaś i w ogóle. Podobno jesteś niezła w tym wszystkim.

- Podobno. – Kiwnęłam z uśmiechem głową, patrząc się tępo przed siebie.

- Fajnie byłoby zobaczyć cię w akcji – dodał ostrożnie, a ja pokręciłam głową, kładąc dłoń na brzuchu, przez co uwydatniłam jego rozmiar i stał się bardziej widoczny.

- To nieprędko się stanie.

- Domyślam się. – Zaśmiał się krótko, patrząc na mój brzuch. – Dopiero niedawno zaczęliśmy współpracę z Jonesem, więc... Więc niemożliwe, żeby Georgia cię widziała. Szczególnie, że raczej w ciąży nie jeździłaś na akcje? – bardziej zapytał niż stwierdził.

- Różnie bywało – odparłam szczerze. – Wiesz, co z Nickiem?

- Dzwoniłem do niego, jak się obudziłem. Wszystko z nim gra, ale żeby nie wzbudzać podejrzeń zostanie z tamtym gangiem. Georgia musi być szczególnie pokręcona, że zdobyła się na takie ryzyko i porwali ciebie, a wcześniej spotykałaś się z Nickiem. A może jednak jest tak głupia – westchnął, przecierając dłońmi twarz. – Nick mówił, że bez Jonesa raczej nie zechcą was atakować, więc jesteście bezpieczni. A uprzedzając twoje pytanie, bo wiem, że chcesz wiedzieć, raczej nie przyjaźnię się z twoim byłym, mimo, że mnie krył. Po prostu ja mam nie wydać jego, a on mnie.

- Wiem o tym – odpowiedziałam łagodnie. – Nick mi mówił – wyjaśniłam, a on spojrzał na mnie pytająco. – Kiedy mnie porwali przynosił mi jedzenie. Sprowadził Louisa z chłopakami, bez niego nie znaleźliby mnie.

- Więc jednak po coś się przydał – odparł z namysłem. – Może na nowo zapunktował u mnie. – Roześmiał się, przez co mnie też zmusił do śmiechu.

- Nie ma szans – odparłam szczerze, przyglądając się bratu. – Więc to prawda, że Jones nie żyje?

- Podobno. Takie dostałem informacje. Przewieźli go gdzieś i tam się wykrwawił.

- Jeden problem z głowy. – Głęboko odetchnęłam, pochylając się do przodu, żeby oprzeć ręce na kolanach. – Mama wie o gangu – zaczęłam mówić poważnie, a kątem oka zauważyłam, że brat się spiął. – Wie, że mnie porwali, że kradnę od czasów Stanów... Louis jej powiedział wszystko. Nie miał wyboru. Przyszła do niego zapłakana, bo nie miała znaku życia ani od ciebie, ani ode mnie.

- Szlag.

- Musisz z nią porozmawiać. Zapewnij ją, że nie zabijasz ludzi, nie obrazi się na ciebie śmiertelnie.

- Skąd masz pewność?

- Bo ja już z nią rozmawiałam. – Spojrzałam mu głęboko w oczy. – Nie znienawidzi nas, jesteśmy jej dziećmi. Po prostu boi się, że wpakujemy się w jeszcze większe kłopoty.

- Noo... już nie musi. Mówiłem, że po tym, co się stało, odchodzę z gangu. Kończę z tym. Chyba że... wy chcecie mnie przyjąć do swojego gangu? – zaproponował niepewnie, zmuszając się do uśmiechu, a mi szerzej otworzyły się oczy.

- Nie! – niemal natychmiast krzyknęłam. – Nie ma mowy. Nie zgodzę się. Wystarczy, że siostra Louisa czasem do nas dołącza i Louis wystarczająco boi się o nią. Już raz prawie się zabiłyśmy we dwie, jak spadłyśmy z dachu jadącego pociągu – mówiłam szybko, dopóki nie uświadomiłam sobie, co tak właściwie wypłynęło z moim ust. Nie zdążyłam ugryźć się w język.

- Co takiego?

- Nic. Zapomnij, że to powiedziałam. – Zakryłam dłonią twarz.

- Ale...

- Nie ma „ale”, dobra? Żyję, to jest najważniejsze. Tamto było kilka miesięcy temu.

- Masz szczęście, że nic ci się wtedy nie stało.

- No tak nie całkiem nic. Miałam wstrząs mózgu. – Powiedziałam niewinnie, odwracając wzrok w inną stronę.

- Że co?

- Ale lekki. Widzisz, że żyję. – Uśmiechnęłam się do niego głupio, a on pokręcił głową, próbując powstrzymać własne rozbawienie.

- A to niby ty jesteś tą starszą.

- W dokumentach tak, w praktyce czasem się nad tym zastanawiam.

- W takich chwilach jak ta ja też. – Przetarł małym palcem oko. – Oj, co się z nami porobiło... Nigdy nie sądziłbym, że znajdziemy się w takim punkcie i takim miejscu w życiu.

- Paradoksalnie, to najdziwniejszy moment w moim życiu, a zarazem najszczęśliwszy okres, jaki kiedykolwiek miałam – powiedziałam szczerze, sprawiając, że między nami zawisła dłuższa chwila ciszy, którą przerwał dopiero Jake po jakimś czasie.

- Będziesz wspaniałą mamą, wiesz?

- Miło to słyszeć z ust własnego brata. – Szeroko się uśmiechnęłam, a na sercu zrobiło mi się od razu cieplej. – Jak się czujesz z tym faktem, że już za pół roku będziesz wujkiem?

 - Dziwnie? – Zaśmiał się. – Kurde, będziesz mieć dziecko. Moja siostra. To jednocześnie ekscytujące i no wiesz... trochę budzi panikę. To ty przecież. I nie jesteś z Louisem jakoś wystarczająco długo, więc...

- Oj, już przestań, bo powiesz za dużo. – Zaśmiałam się, przytulając do niego. – Zrozumiałam przekaz: to dziwne.

- To nie zmienia faktu, że jestem z ciebie dumny. Zawsze. I że nie mogę się doczekać mojego siostrzeńca.

- Powiedzmy, że ci wierzę.

- Powiedzmy, że chyba jestem głodny – usłyszałam ponad uchem szybką zmianę tematu i nie dało się nie roześmiać.

- Naciesz się śniadaniem w tej pieprzonej rezydencji. Druga szansa może się szybko nie trafić.

 


***

Byliśmy sami. Siedziałam w salonie w posiadłości Louisa, z wyciągniętymi nogami, ułożonymi na puchowej poduszce i słuchałam śpiewu mojego chłopaka. Jemu naszła ochota na granie na pianinie, a mi strasznie tego brakowało. Od dłuższego czasu tego nie robił, a ja potrzebowałam chwili relaksu w takiej formie. Musiał to widocznie wyczuć. Byłam zmęczona samym siedzeniem, ale przynajmniej połowa stresu mnie opuściła. Nie musiałam już myśleć, czy Jones uderzy. Została jedynie kwestia firmy i oczywiście niepokój związany z ciążą. Ale o ile do rozwiązania wszystko przebiegnie prawidłowo, opieki nad maluchem i całej reszty powoli się nauczę. Nie jestem sama. Louis też będzie dopiero się uczył, a nasze mamy z pewnością zechcą nam pomóc w szczególnych przypadkach.

 

- „No amount of tears in my eyes / Nie ma takiej ilości łez

That I won’t cry for ya, oh no / Której nie mógłbym dla ciebie wypłakać, o nie

With every breath that I take / Z każdym oddechem, który biorę

I want you to share that air with me / Chcę, żebyś dzieliła ze mną to powietrze

There’s no promise that I won’t keep / Nie ma takiej obietnicy, której nie mógłbym dotrzymać

I’ll climb a mountain, there’s none too steep / Żadna z gór nie będzie dla mnie za stroma

 

When it comes to you / Kiedy chodzi o ciebie

There’s no crime / Nie ma takiej zbrodni

Let’s take both of our souls / Weźmy obie nasze dusze

And intertwine / I splećmy

When it comes to you / Kiedy chodzi o ciebie

Don’t be bind / Nie bądź ślepa

Watch me speak from my heart / Patrz, jak mówię prosto z mojego serca

When it comes to you, comes to you / Kiedy chodzi o ciebie, chodzi o ciebie

 

Want you to share that / Chcę, żebyś to dzieliła

Comes to you” / Chodzi o ciebie *

 

Skończył piosenkę i od razu spojrzał na mnie

- Cieszę się, że znów mam cię z powrotem, małpko. – Uśmiechnął się i zaczął iść w moim kierunku. Usiadł na kanapie obok mnie, podniósł moje nogi, a potem położył je sobie na udach i delikatnie łaskotał.

- Tak, teraz ma mi kto śpiewać – odparłam poważnie, ale zaraz nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem.

- Śpiewak od siedmiu boleści ze mnie. – Pokręcił głową.

 - Nieprawda. Twój głos to miód na moje uszy. – Zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam mocno w linię jego szczęki.

- Jak się czujesz? – zapytał zmieniając temat i kładąc dłoń na moich plecach.

- W porządku. Na razie jest okej. Bardziej zmęczona i głodna niż zwykle, ale nie narzekam.

- Zamówię pizzę, co?

- Nie odmówię. – Uśmiechnęłam się głupio.

- Wiem, że nie, smakoszu. – Odgarnął mi włosy z twarzy. – Nie będzie ci brakować tych imprez, wolności, gdy dziecko się urodzi? Tego, że możesz robić, co chcesz, a teraz będziesz musiała je także brać pod uwagę? – zapytał niezwykle skupiony na tym, co mówi, jakby dla niego ten aspekt był bardzo istotny.

- Chyba już się wyszalałam. – Wzruszyłam lekko ramionami. – Jestem  świadoma, że dziecko zmieni wszystko, ale myślę, że jestem gotowa. Wiesz... – Poprawiłam się na kanapie. – Zostało już niecałe pół roku do porodu i... powoli muszę zacząć wtajemniczać się w to wszystko, trochę się nauczyć, żeby potem wiedzieć, co robić i nie być zaskoczona i... chciałabym zapisać się do szkoły rodzenia – cicho dopowiedziałam ostatnie słowa, bo wciąż byłam niepewna. – Może to głupie z twojej perspektywy, ale... pierwszy raz będę mamą. Nie mam takiej wiedzy jak...

- To nie jest głupie. Jeśli czujesz, że tego potrzebujesz, to sądzę, że to dobry pomysł – przerwał mi łagodnie, a ja spojrzałam na niego ostrożnie, bo nie myślałam, że tak szybko to zrozumie.

- Naprawdę tak twierdzisz?

- Oczywiście. Co ci szkodzi?

- A... może chodziłbyś ze mną na takie zajęcia? – zaproponowałam niepewne, przygryzając wargi ust, bo byłam przekonana, że się nie zgodzi.

- A chciałabyś?

- Czułabym się pewniej i... ty też dowiedziałbyś się kilku rzeczy o rodzicielstwie, o zajmowaniu się dzieckiem... Oczywiście, jeśli ty chciałbyś, bo ja chciałabym, ale...

- Zgoda. – Zaśmiał się cicho. – Zaraz zaplączesz się we własnych słowach, małpko. – Popukał palcem w mój nos. – Jeśli tylko będę mógł, to postaram się chodzić razem z tobą. Na kiedy masz wstępny termin?

- Porodu? – zapytałam, by się upewnić, a on pospiesznie pokiwał głową. – Trzynastego stycznia.

- Więc od teraz trzynastka nie będzie pechowa. – Uśmiechnął się lekko.

- Co chcesz mi powiedzieć? – zapytałam powoli, obserwując go, a on zmarszczył brwi.

- Co?

- Widzę, że coś chcesz powiedzieć, ale się wahasz. Za długo cię znam, by nie zauważyć, więc...

- Zamieszkaj ze mną – wypalił nagle, a mi w sekundę odebrało mowę.

- Co takiego? – wyszeptałam, zabierając nogi z jego ud, a on głębiej odetchnął.

- Chciałbym, żebyś ze mną zamieszkała. Tutaj. Może nie jesteśmy razem nawet roku, ale, jak powiedziałaś, znamy się długo. Będziemy mieli razem dziecko. Chciałbym, żeby mieszkało także ze mną. Chcę być obecny w jego życiu.

- Louis...

- Jeśli chodzi ci o to, ile mieszka tu osób, to...

- Nie, nie chodzi mi o to. Nie przeszkadza mi to. Po prostu... zaskoczyłeś mnie.

- Zgódź się. I tak spędzamy wspólnie mnóstwo czasu. Tak często tu śpisz, że to już jest też twój dom. Moim zdaniem, teraz, gdy jesteś w ciąży, tym bardziej powinnaś z kimś mieszkać. Może się mylę, ale wydaje mi się, że im bliżej będzie porodu, tym bardziej będziesz potrzebowała jakiejś drobnej pomocy albo towarzystwa. A gdy dziecko się urodzi... powinno być z obojgiem rodziców i...

- Nie, masz rację. Ja... muszę to tylko przemyśleć.

- Nie musisz przecież sprzedawać swojego mieszkania czy od razu całego wieżowca. Możesz to zostawić, wynająć... może ktoś z rodziny będzie przejazdem i zechce przenocować albo...możesz kiedyś przekazać naszym dzieciom i...

- Dzieciom? – Na chwilę zabrakło mi oddechu, a on spojrzał na mnie i zdał sobie sprawę z tego, że powiedział za dużo. – Jeszcze jedno się nie urodziło...

- J-ja... nie to miałem na...

- Louis... – przerwałam mu, głęboko przełykając ślinę. – Muszę to dobrze przemyśleć. To nie jest decyzja, którą powinno podejmować się w minutę, zrozum mnie. Daj mi dzień, dwa. Dam ci odpowiedź. Wcześniej się nad tym nie zastanawiałam na poważnie, a to może przewrócić wszystko do góry nogami. Dwa dni, dobrze?

- Poczekam. – Uśmiechnął się delikatnie. – Bez presji, tak? To twoja decyzja.

 

***

 

Niecały tydzień później krzątam się po mieszkaniu i zbieram rzeczy do przeprowadzki. Zgodziłam się. To najlepsza opcja z możliwych. Wcześniej nie brałam pod uwagę tego, że im bliżej rozwiązania, tym bardziej nie powinnam być sama. Tu nie chodzi o to, czy sobie poradzę czy nie, ale o to, że zawsze może coś się wydarzyć. Mogę się potknąć albo zrobić sobie, nie daj Boże, krzywdę, a w okresie ciąży jest to bardziej niebezpieczne niż zwykle. Dlatego rzeczywiście nie powinnam na razie mieszkać sama. Poza tym, nie pomyślałam o tym, że Louis się nie rozdzieli i chciałby widzieć dziecko najczęściej i tak blisko jak to tylko możliwe.

Miałam chyba jakąś mgłę przed oczami, że wcześniej nie spojrzałam na sprawę w ten sposób. Byłam chyba zaślepiona innymi problemami i tym, że w ogóle jestem w ciąży i chcę jedynie szczęśliwie dotrwać do porodu. Dobrze jednak, że ktoś poruszył ten temat ze mną i zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Teraz dużo się zmieni. To wielki krok do przodu i chyba już nawet czas na to.

- Naprawdę chcesz mieszkać z tyloma osobami pod jednym dachem? – usłyszałam zmartwiony głos mamy i kolejne pytanie w słuchawce telefonu, kiedy pakowałam w łazience kosmetyki do pudła.

W penthousie krzątał się jeszcze Louis i wraz z Harrym, żeby było szybciej, przenosili do samochodów rzeczy, które zdążyłam już upakować. Trochę tego było, zważając, że oprócz ubrań potrzebna jest mi tona dokumentów, laptop czy ulubione rzeczy. W końcu mam tam zamieszkać na stałe. Raczej.

- Mamo... – westchnęłam już zmęczona wszystkim. – Przeanalizowałam również ten fakt – podkreśliłam wyraźnie swoje słowa. – Większość z nich prawdopodobnie niedługo się wyprowadza, jak tylko znajdą coś do mieszkania. To przyjaciele Louisa ze Stanów i... reszta gangu – wymamrotałam końcówkę, nie przerywając ustawiania kolejnych przyborów higienicznych do solidnego pudła. – Nie mieli gdzie się zatrzymać, gdy wszyscy tu zamieszkali i jakoś tak wyszło, że trwa to już kilka lat. Jednak, pocieszę cię, Louis ciągle powtarza im, żeby przeszli na swoje, więc będzie ich coraz mniej.

- Tylko że wy będziecie mieli dziecko. Będziecie rodziną. Czy to właściwe, żeby...

- Mamo, dom jest tak duży, że nie spotykamy się ciągle. Większość widzę dość rzadko, biorąc pod uwagę, jak często tam przebywam. Nie zadręczaj się już tym, dobrze? Poza tym, to chyba w porządku, że w razie potrzeby zawsze ktoś będzie obok, by pomóc albo popilnować maleństwa. Tam mieszka lekarz, przypominam ci.

- Może masz rację... Nie spojrzałam na to z tej strony – odpowiedziała zamyślona. – Ale czy będzie ci tam dobrze, czy...

- Będzie – ucięłam krótko. – Wiem, że będzie. Od dawna czuję się tam jak w drugim domu, więc nie martw się o to.

- A co teraz z twoim mieszkaniem? Będzie stało samopas?

- Raczej tak. Nie chcę go sprzedawać, szczególnie, że budynek należy do mnie, a kiedyś na pewno się przyda. Szkoda tylko, że nie będę na miejscu, żeby doglądać reszty mieszkań, ale od czegoś mam portiera i monitoring. Po prostu wszystko stanie się nową codziennością. Pewnie i tak będę musiała przyjeżdżać tu po pocztę, ale nie robi mi to problemu.

Nie robi mi to problemu tym bardziej, że po śmierci Jonesa teraz jest zbyt nikłe prawdopodobieństwo, że do wieżowca ponownie ktoś się włamie.

- Myślę, że to dobry pomysł. Za dużo tam wspomnień, żeby tak to porzucić.

- Tak, to prawda – odpowiedziałam ostrożnie, patrząc w lustro naprzeciw.

Brzuch był już całkiem widoczny, gdy miałam na sobie dopasowane ubrania. Pogodziłam się z faktem, że jeszcze mocno przytyję.

- Mamo, zdzwonię może wieczorem? Mam jeszcze trochę rzeczy do spakowania.

- Jasne, niepotrzebnie zawracam ci głowę.

Pożegnałam się z mamą i szybko rozłączyłam. Przypomniałam sobie o bardzo ważnej rzeczy, którą muszę zabrać z mieszkania i z szybko bijącym sercem niemal pobiegłam na piętro, a tam weszłam do pokoju, który robił za pewnego rodzaju magazyn.

Wzięłam do rąk nieduże pudełko i od razu je otworzyłam, a fala wspomnień na nowo mnie dopadła. Badania, zdjęcie USG z pierwszej ciąży, zdjęcie brzucha... Moje malutkie, bezbronne dzieciątko nie mogło zostać tutaj samo. Nie mogłabym żyć z myślą, że zostawiłam to pudełeczko w pustym domu. Było dla mnie zbyt ważne.

Usiadłam na niedużej kanapie  i uniosłam dłoń do łez, które niekontrolowanie ściekały mi po policzkach. Zamknęłam oczy i dławiłam w sobie płacz, jak tylko potrafiłam. To wciąż było jak świeża rana, mimo, że minęło kilka lat. Zrozumie tylko ten, który tego doświadczył.

- O, tutaj jesteś. Spakowałaś już... Cass? Wszystko w porządku? – usłyszałam głos Louisa za plecami i zaczęłam szybko ścierać łzy. Pociągnęłam nosem. Nie chciałam, by wiedział, że płakałam, ale gdy tylko usiadł obok mnie, otrzymałam odwrotny skutek i wybuchłam niepohamowanym szlochem.

- Cassie...

- Za każdym cholernym razem boję się, że to się powtórzy – odezwałam się pomiędzy napadami płaczu, niespokojnie zamykając pudełko. Przytuliłam je do siebie, a słone łzy skapywały na jasną tekturę.

To pudełeczko było pokryte toną łez zebranych przez lata i za każdym razem mieściły w sobie coraz mniej bólu. Coraz mniej, bo z każdym rokiem było odrobinę łatwiej. Albo przynajmniej tak mi się wydawało.

- Pewnie nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale ja też to czuję. Każdego dnia, gdy się budzę – odpowiedział strasznie cicho i ułożył swoją rękę na mojej. Zacisnął na niej palce, dopóki nie zaczęłam brać coraz głębszych wdechów, które niektórzy mogliby uznać za początek ataku astmy. Musiał mocno mnie do siebie przytulić, żebym zdołała uspokoić się choć w połowie. Trwaliśmy w takiej ciszy i uścisku dobre dziesięć minut, aż Harry nie zaczął nas szukać i przez to odkrył, że jest tu kolejne piętro. I kto by pomyślał, że ten przerywnik sprawi, że nawet się lekko roześmieję?

Czas zacząć nowy etap w życiu. Będzie dobrze.

 

***

*2U – Justin Bieber

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz